czwartek, 27 lutego 2014

4. Hold your breath and count to ten and fall apart and start again.


*

to tylko kolejny dzień
nic nie stoi na mojej drodze
nie chcę iść, ale nie chcę też zostać

* * *

- Jeśli miałbym wybierać między pomarańczową herbatą z imbirem a marcepanową kawą, to… To powiedziałbym, że nie zachował się fajnie, ale… Chyba go rozumiem.
Uniosłam sceptyczny wzrok znad menu i spojrzałam na Kamila. Uśmiechnął się i znów skupił na przeglądaniu karty hotelowej restauracji. Westchnęłam bezsilnie i powróciłam do wertowania oferty gorących napoi, pozostawiając wypowiedź Stocha bez komentarza. Do powiedzenia na temat wczorajszego wieczora mam naprawdę niewiele. Szczerze, to nawet nie chce mi się tego rozpamiętywać, bo i po co? Na głowie mam o wiele ważniejszych spraw, niż Austriak o zbyt skomplikowanej strukturze charakteru, któremu krótkie „dzięki” za okazaną pomoc nie potrafi przejść przez gardło.
- Herbata zielona z prażonym ryżem? Co? – Kamil wcisnął nos w swoją kartę, po czym prychnął z niesmakiem, szybko ją zamknął i odłożył na stół. – Oczywiście przyjdziesz na konkurs?
- Aha – mruknęłam, nie racząc go swym spojrzeniem.
- Dawid się ucieszy. – A powiedział to takim rozmarzonym głosem i z tak głupim uśmieszkiem, że mój but nagle wylądował na jego kolanie. – Coś ty mu nagadała, co? I weź, teraz mam brudne spodnie.
- Nic mu nie nagadałam.
- Aha – powtórzył takim samym tonem, jak ja chwilę wcześniej. – A mi tu Ahonen leci – zakpił, po czym naciągnął dolną powiekę.
- Odczep się. Może coś wspomniałam o dmuchaniu pod narty, ale hej, jak będzie trzeba to wypluję sobie płuca dla was wszystkich.
Czując, że uśmiechnął się szeroko, sama pozwoliłam kącikom swoich ust na lekkie uniesienie. A potem Kamil oddał mi tamtego wcześniejszego kopniaka, bo chyba nie potrzebuje dziś swoich nóg na skoczni. Dopiero, gdy prawie cały stolik podleciał do góry, zakończyliśmy tę kopaninę. Tacy dorośli i odpowiedzialni jesteśmy.
- Czemu powiedziałeś, że go rozumiesz?
Wiedział, że w końcu o to zapytam. Uśmiechnął się triumfalnie, a z jego twarzy wyczytałam, że jestem przewidywalna. Pewnie tak. Ale chyba bardziej jestem ciekawa jego zaskakującej postawy. Nawet, jeśli nie obchodzi mnie ten cały Morgenstern.
- Bo jestem sportowcem, Nela – wytłumaczył. Zademonstrowałam udawane zdziwienie, za co, znowu!, dostałam kopniaka. – I dziwię się, że ty też tego nie rozumiesz.
- Bez zbędnych aluzji w moim kierunku, proszę. Mnie to już nie dotyczy.
Przewrócił teatralnie oczami.
 - Ty naprawdę zgłupiałaś – oznajmił, jakby był to jakiś fakt. – Nie poznaję cię.
- Dopiszę to do twojej listy komplementów – prychnęłam jeszcze spokojnie. – Gdy będę cierpiała na niedowartościowanie na pewno przypomnę sobie twoje słowa.
- Nelka…
- Zmieniłeś temat.
Zrezygnowany wzniósł ręce do nieba z prośbą o litość - dla mnie, dla niego, dla wszystkich idiotów.
Cóż, trochę tego będzie.
W sumie, jasne, Kamil jest osobą, z którą mogłabym pogadać o tym, dlaczego jestem tu, a nie w Krakowie na lodowisku, gdzie pewnie przygotowywałabym się do Mistrzostw Europy. Dlaczego zamiast wciskać sobie łyżwy do tyłka, siedzę z nim i staram się zrozumieć zachowania austriackiego bufona. I dlaczego tak po prostu uciekłam. Ale czy chcę? Jeszcze nie teraz.
- Chciałam mu tylko pomóc – mruknęłam, aby przerwać napiętą ciszę. Spojrzałam niepewnie na Kamila, który odwrócił wzrok od okna i popatrzył na mnie z zainteresowaniem. – Nic więcej.
- Wiem, Nela, ale jestem niemal pewny, że w tamtej chwili jedyne, o czym on myślał, to dzisiejszy konkurs i to, że może nie wziąć w nim udziału.
- Mogłam to skrócić.
- Nie możesz uciszyć czyichś myśli, gdy nie potrafisz zrobić tego ze swoimi.
Zacisnęłam mocniej szczęki, powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza. Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej czułam, do czego pije i miałam ochotę go za to udusić.
- Pamiętasz Mistrzostwa Świata w Warszawie? Gdy podczas programu naciągnęłaś Achillesa? – Boże, daj mi jakąś super moc, abym mogła uciszyć tego kretyna! – Trzydzieści centymetrów dzieliło mnie od ściany, w którą jednym rzutem wbiłaś łyżwę. Trzydzieści. Ja też chciałem ci tylko pomóc.
Skołowało mnie to. Nie wspomnienie, które kiedyś zapakowałam do pudła, zakleiłam taśmą i schowałam w piwnicy, aby o nim zapomnieć. Nie fakt, że wtedy przegrałam. Tylko to, że on znowu, do cholery, musi mieć rację. I właśnie tego tak bardzo w nim nienawidzę.
- Tak samo on. Co by było, gdyby nagle dzień przed zawodami okazało się, że nie będzie mógł w nich wystartować? Sama powiedziałaś, że oni wszyscy poszli na siłownię pomimo zakazu. Nie obwiniałby pomyłki przy ćwiczeniach, czy nie zrzuciłby tego na przypadek. Tylko na siebie, bo nie posłuchał się trenera. Prawda?
W tego typu sytuacjach Kamil nigdy nie pełnił roli moralizatora. Nie zadzierał nosa i nie prawił swoich mądrości, aby udowodnić, że „patrzcie, ja tyle wiem!”. On po prostu wykładał to wszystko cząstka po cząstce. I nie próbował układać mi tego w głowie, pozwalając, abym sama to zrobiła. Nawet jeśli byłam na niego zła, zawsze jakoś brałam to sobie do serca.
- Prawda.
Uśmiechnął się tak bardzo po kamilowemu.
- Ale miał szczęście, że ty tam byłaś – dodał z dumą, lekko szturchając mnie w łydkę. Zacisnęłam mocniej wargi, które układały się do uśmiechu i obróciłam głowę w stronę okna.
Miał cholerne szczęście, złamas jeden.
- Możemy w końcu napić się tej herbaty? – spytałam, zauważając, że od ponad godziny siedzimy w kawiarnianej części restauracji i jedynie rozmawiamy.
- Innym razem – rzucił i tak po prostu wstał i zaczął się ubierać.
- Przepraszam bardzo, ale gdzie ty się wybierasz? Jest dopiero… dwunasta!
- A ja jeszcze nie zadzwoniłem do Ewy! – oznajmił i zakrył usta dłonią z udawanym strachem, a drugą mocując się z suwakiem. – Widzimy się pod skocznią! – dodał, spoglądając gdzieś zupełnie ponad moją głowę.
- No, ale Kamil, no!
- Trzymaj kciuki! – krzyknął za sobą.
I zniknął. Najzwyczajniej w świecie mnie zostawił. Przysięgam, gdybym znów miała pod ręką łyżwę – tym razem bym nie spudłowała. Nawet ze swoim astygmatyzmem.
W sumie, to straciłam ochotę na jakiekolwiek siedzenie w kawiarni. Sięgnęłam do torby, by odnaleźć w niej telefon, a gdy już trzymałam iPhone’a w dłoni i czytałam jakże ujmującą wiadomość od Lilki, że wie od Ewy, która wie od Kamila, który wie ode mnie, że wciąż siedzę w Titisee, poczułam czyjąś obecność.
- To ty.
Uniosłam głowę. Stał za krzesłem, na którym jeszcze przed chwilą siedział Kamil i zaciskał palce na jego oparciu. Przez chwilę przypatrywałam się jego twarzy, która niewykręcona bólem wydała mi się całkiem… przyjemna? Tylko oczy. Oczy wciąż miał nieszczęśliwe.
- To ja – przytaknęłam, co potraktował, jako zgodę na zajęcie miejsca.
Tak więc usiadł. Nie powiem, spodziewałam się konsternującej ciszy, ale nim zdążyłam pomyśleć, że nieźle się wpakowałam – zaśmiał się. Ale nie ze mnie, ani z mojego swetra w tańczące renifery. Zaśmiał się tak, jakby coś sobie przypomniał i chciał to skomentować „Boże, to było takie słabe”.
- Masz całkowite prawo mi przywalić – oznajmił i nieznacznie uniósł ręce. Widząc moją zaskoczoną minę uśmiechnął się blado i klepnął dłońmi w podłokietniki. - Należy mi się, co?
Kamil. Wrobił mnie? Nie, to nie to. Jego słowa, co on mówił? Że ten… Morgenstern… Obwinia siebie.
- Jeszcze bym ci krzywdę zrobiła.
- Taka silna jesteś?
- Taka silna jestem.
Tak zwane działanie taktyczne. Chciałam, aby wiedział, albo przynajmniej myślał, że to, co wczoraj się stało, mną nie ruszyło; że w porządku, wszyscy mamy złe dni. I chyba mi się udało, bo znów się lekko zaśmiał.
- Wiem jak to wyglądało – zaczął, nie spuszczając ze mnie wzroku. - I wiem, że gdyby była możliwość cofnięcia się w czasie, to pewnie zachowałbym się dokładnie tak samo. Możesz myśleć sobie, że jestem skończonym gburem i palantem. Okej, nie ty pierwsza i pewnie nieostatnia, nie obchodzi mnie to. Po prostu… Po prostu wiem, w czym tkwi problem.
Wyglądał tak, jakby bardziej tłumaczył to sobie, niż mnie. Może tego potrzebował, bo zdawał się walczyć lekkim uśmiechem z przygnębieniem, które wpływało na jego twarz z każdym słowem. Ale walczył z tym i gdy skończył mówić, uśmiechnął się do swoich dłoni.
- Nie uważam, że jesteś skończonym gburem i palantem.
Zdziwił się. Punkt dla mnie.
- Raczej oszołomem i furiatem. Ale spoko… - mruknęłam, przypominając sobie słowa Kamila. - …ja też tak mam.
Zaśmiał się, na co odpowiedziałam wąskim uśmiechem. Łatwo uwierzyłam, że to ten sam koleś, który kilkanaście godzin temu był poza zasięgiem jakiegokolwiek porozumienia, gotów nastukać mi jak staremu wrogowi. A on… Okazał się całkiem w porządku.
- To fajnie i pięknie, że nie masz ochoty strzelić mi w kolana, ale chyba mi nie powiesz, że to wszystko tak naprawdę ci zwisa i wesoło powiewa, hm?
- A powinnam się tym martwić?
- Uznałbym to za całkowicie niepotrzebne.
- Masz odpowiedź.
Uformował usta w dzióbek i kręcąc młynka palcami po prostu na mnie patrzył, jakby próbował mnie zdiagnozować, czy aby na pewno jestem normalna. Wciąż mam nieodparte wrażenie, że spodziewał się rzucania talerzami i krzyku. A ja byłam spokojna jak woda w Gangesie. Totalna harmonia.
- Dziwna jesteś.
- Bez urazy, ale nawzajem.
Zatrzymał kręcące się palce i uniósł  brew. Przez chwilę trwał w zupełnym bezruchu, po czym uniósł kąciki ust z niemym „a kogo to obchodzi?”. I to było takie… fajne.
- Miałem szczęście, że tam byłaś.
Machnął palcem w moją stronę i cmoknął z uznaniem, puszczając przy tym oko. Tak jak pokazuje się na swoich kumpli, gdy błysną jakimś dobrym pomysłem. Ale moja mina całkiem zrzedła, bo jeszcze kilkanaście minut temu Kamil powiedział dokładnie to samo.
- Jesteś moją bohaterką.
A potem dodał już tylko jedno słowo, które sprawiło, że uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Dziękuję.

* * *

O mój Be.
Nawet jeśli stałam w bezpiecznym miejscu, gdzie tłum zgromadzonych pod skocznią kibiców nie docierał, to wciąż miałam wrażenie, że te kilka tysięcy ludzi w pewnym momencie po prostu rzuci się w kierunku moim i zeskoku. Trochę przerażona tą wizją odwróciłam wzrok od grupy nastolatek z niemieckimi flagami na policzkach. I tak miały dosyć podejrzane miny. Nie mówiąc już o ich rysunku niejakiego Andi Wellingera, znajdującym się na dumnie unoszonym prześcieradle.
Większość pierwszej serii praktycznie mignęła mi przed oczami.  Jasiek i Krzysiek nie zakwalifikowali się dalej, Klemens i Dawid, któremu zgodnie z obietnicą dmuchałam pod narty, uplasowali się pod koniec trzeciej dziesiątki, a na dwudziestej trzeciej pozycji uzupełnił ich Piotrek. Tylko Kamil i Maciek wyłamali się i skoczyli po 137 i 140 metrów. Aż im brawo zabiłam, dokonując przy tym genialnego odkrycia, że klaskanie to dobry patent na zimne ręce.
I tak tuptałam w kupce śniegu, klnąc na prawo i lewo, że zapomniałam rękawiczek, gdy na belce pojawił się Morgenstern. Może jakoś specjalnie nie wyczekiwałam jego skoku, ale byłam ciekawa, czy wczorajszy uraz może jakoś wpłynąć na jego formę albo zachwiać potrzebną w tej chwili pewność siebie.
Cóż, najwidoczniej nie. Trzasnął 143,5 metra i objął prowadzenie.
Co lepsze, już go nie oddał.
Druga seria była opatrzona szerokim komentarzem Janka i Titusa, którym jadaczki nie zamykały się ani na chwilę. Gdyby wyciąć te wszystkie ‘kurwy’ i ciągle powtarzane ‘napierdalanie’, to mogliby spokojnie pomyśleć o zajęciu miejsca Szaranowicza.
- Ty patrz, leci… - Jasiek wyciągnął przede mną ramię, jakby chciał mnie przed czymś zatrzymać i spoglądał w kierunku rozpędzającego się Dawida. – Łooo, kurwa… Leci, leci, leci… 138 metrów! Ha! Pierwszy! Piona, ludzie! – I wystawił do mnie i do Krzyśka dłonie.
- Napierdalaj, Piotrek, napierdalaaaaaj! – Z kolei Titus skakał w miejscu, a dłuższy o metr od skoku Dawida wynik Piotrka skomentował już cichym: – No i dobrze, kurwa.
I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…
W końcu na belce pojawił się Kamil ze stratą ośmiu i pół punktu do lidera. Już wyłączyłam się na okrzyki chłopaków, po prostu zacisnęłam mocno kciuki i chuchając na nie, obserwowałam sylwetkę Stocha.
- I fruuuuuuuuuuuuunie! – wrzasnął Jasiek.
Gdy Kamil leciał wysoko nad zeskokiem, moja wątroba chyba zamieniła się miejscem z żołądkiem. Jasiek i Titus trzymali się za ręce i odprawiali zdrowaśki. Możliwe, że byli już na kolanach. Im bliżej lądowania był Stoch, tym bardziej przymykałam jedno oko, bo wciąż wydawało mi się, że inni kończyli swoje skoki dalej. Aż w końcu zatelemarkował w pięknym stylu na ostatniej linii. Przez chwilę bałam się, że to będzie za mało, że nie sięgnął 140 metrów Schlierenzauera, ale on go przeleciał! Znaczy… wylądował dalej! I objął prowadzenie.
- 141,5 metra, bitch! – pisnął Krzysiek i razem z Jaśkiem wzięli mnie za ręce i pociągnęli w kierunku miejsc, gdzie ustawiali się liderzy. Nagle w jednej chwili znalazłam się pomiędzy wszystkimi tymi, którzy jeszcze przed chwilą oddawali swoje skoki. Dawid od razu uśmiechnął się szeroko, bo wciąż zajmował wysokie miejsce i był chyba bliski wycałowania mojego policzka, ale zrobiło się tłoczno, a ja właśnie wlazłam w… W Schlierenzauera oczywiście.
- Och, to ty! – zauważył błyskotliwie, ale nim odpowiedziałam Dawid pociągnął mnie i wylądowałam w ramionach Kamila. Przy okazji oddzielająca nas barierka przetrąciła mi żołądek, ale kogo by to w tym momencie obchodziło.
- Widziałaś? Widziałaś?
- Oczywiście, głąbie, że widziałam.
Wytarmosił mnie jak maskotkę.
Po skoku Freitaga wiatr zaczął wariować. Maciek nie pociągnął takiej samej długości jak w pierwszej serii, ale nie zrobili tego również kolejno Freund, Kasai, Ammann i Tepes. Wszyscy mogli oglądać plecy Kamila, który podium miał już w kieszeni. Ale został jeszcze jeden. Najgroźniejszy w tym konkursie.
 Wsunął się na belkę. Poprawił gogle, dwa razy klepnął w uda i sprawdził zapięcia nart. Ruszył. Wszyscy umilkli, bo teraz miało rozstrzygnąć się zwycięstwo. Wymieniliśmy z Kamilem porozumiewawcze spojrzenie i wlepiliśmy wzrok w Morgensterna. Wybił się, ułożył na nartach i już tylko leciał. Ktoś z tyłu szepnął, że nie dociągnie. Z przykrością stwierdziłam, że był to Maciek. Dalej leciał. I już chyba sama nie wiedziałam, czy chcę by w końcu zakończył ten skok, czy aby jeszcze chwilę spędził w powietrzu.
- Wygrał! – krzyknął jakiś Austriak. Z kolei inny kazał mu ‘zamknąć ryj’.
Byłam pewna, że wylądował w tym samym miejscu, co Kamil. Zaznaczył telemark i unosząc wysoko ręce podjechał do band reklamowych. Tablica wyników pokazała 139 metrów, ale to wciąż na nic nie wskazywało. Wszyscy czekali już tylko na oceny sędziów. Jedyny Kamil stał i bił brawo, jakby znał już wynik.
19.0, 19.0, 19.0, 19.5, 19.0.
Wygrał?
- WYGRAŁ! – Teraz już cały obóz austriacki ryknął i już nikt nikomu nie kazał się zamykać.
Chłopaki zaczęli coś mruczeć pod nosem, że było blisko, że ten pierwszy skok był taki i owaki i że w sumie fajnie, bo jest podium, ale i tak pogratulowali stojącemu obok Loitzlowi i Kraftowi. A Kamil? A Kamil wyparował. I dopiero na ekranie dostrzegłam, że podszedł do Morgensterna, który obściskiwał się ze Schlierenzauerem.
Zrobiło się zamieszanie, bo teraz każdy chciał pogratulować zwycięzcy i pozostałej dwójce. Ściśnięta gdzieś między Dawidem a Piotrkiem walczyłam o przetrwanie do momentu, gdy w końcu trochę się przerzedziło. Od razu znalazłam się w kamicowym uścisku, który próbował objąć jeszcze Janka i Klemensa.
- I tak skopałeś tyłki.
Odsunęłam się od Kamila na długość swoich wyciągniętych ramion i spojrzałam na niego jak dumna matka na swoje dziecko.
- Ja? Nie, Nelka, to nie ja. – Pokręcił głową i kiwnął za siebie.  – To jest gość, który sprał dziś dupsko każdemu.
I znów spojrzał w tamtą stronę. Podążyłam za nim i popatrzyłam, jak szczęśliwy był Morgenstern, gdy ktoś ze sztabu wziął go w ramiona i podniósł z ziemi. W ciemno bym nie postawiła, że po wczorajszym urazie dziś będzie w stanie wygrać.
- Pozamiatał – dodał Kamil, po czym chwycił za swoje narty.
W  tym samym momencie Austriak spojrzał w naszą stronę. Gdzieś między jednymi a drugimi gratulacjami wyczytałam z jego ust najzwyklejsze ‘dziękuję’. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się do niego.
Może kiedyś się odwdzięczysz.

* * *

jak na samotną duszę bawisz się całkiem nieźle

*

Mieli się hejtować, ale hejtowanie ostatnio jest takie popularne… A ja nie chcę, by to było popularne, tylko dobre. A to co popularne nie równa się dobre i na odwrót. Jest jak jest.
I w sumie… Czuję, że to mi nie wyszło. Ba! Że mi bardzo nie wyszło. Chyba nigdy nie miałam tylu problemów z napisaniem rozdziału. Cztery razy pisałam pierwszą część tego parta. Szczerze myślałam, że przez to nie przejdę, ale jest. I chyba tak już musi zostać. Na wszelkie zmiany już nie mam siły.
Bez zbędnego gadania.
Dziewczęta, nie wiem, ile Was jest, ale jesteście najwspanialsze. Kocham Was miłością bezwarunkową.

15 komentarzy:

  1. Lubię czytać Twoją narrację. Jest taka płynna, jasna, a porównania oryginalne i błyskotliwe. Znowu uwielbiam Kamila. Fakt, jego nie uwielbiać to sztuka, ale tutaj jest dokładnie taki jakim go sobie wyobrażam :D Tylko za mało było Dawidka. Zdecydowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam opóźniona, bo zapomniałam jakoś przypadkiem, że po dwa jest trzy a nie cztery, ale nadrobiłam, cieszę się i jest fajnie, bo mogłam przeczytać dwa rozdziały pod rząd. Lubię tak sobie czytać wszystko na raz. A to chyba szczególnie, bo nigdy wcześniej nie czytałam nic skoczkowego, więc jestem usatysfakcjonowana. A jeżeli dodam do tego mały, ważny szczegół, że to jeszcze Austriackie skoczkowanie to już w ogóle - wymiękam. I boję się następnej części, bo w drugim konkursie Morgi.. no Morgi każdy wie co.

    OdpowiedzUsuń
  3. Śpię, ale się jaram. <3 Będę jutro oddawać krew.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow ... W sumie, nie wiem co powiedzieć. Może to, że mega się cieszę, że trafiłam jakimś cudownym sposobem na tego bloga. Trzeba przyznać, że masz dziewczyno talent i to ogromny ! Fajnie, że nie trzymasz się tego co, jak to ujęłaś jest "popularne". Czasami trzeba się wyłamać, aby osiągnąć szczyt, który w moim zdaniu Ty, tym rozdziałem osiągnęłaś.
    Czekam z niecierpliwością na następny, Pozdrawiam Kukulka :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Kamil z Thomasem jakby się umówili, mogli się nagrać i potem swoje mądrości puszczać dziewczynie. Ale.. fajnie, że Morgi przyszedł do Kornelii i ją przeprosił, wyjaśnił wszystko. Swoją drogą nasza bohaterka też nie powinna się tak wkurzać skoro w przeszłości też była zła na cały świat, kiedy doznała kontuzji i nasz MO ledwo uszedł z życiem ;D.
    Bardzo mi się podoba pomysł w jakim Kornela znalazła się w samym sercu skocznego cyrku. Pomylone pociągi? Genialne! I jeszcze ten Ben - genialny koleś, początkowo myślałam, ze jest kimś ze skocznego świata, ale widzę, że się pomyliłam :P
    Ciekawa jestem jak dalej rozwiniesz wątek z Thomasem. W końcu niedziela nie była dla niego szczęśliwa, ale może połączysz jakoś zdolności czy też raczej umiejętności Korneli w opatrywaniu poobijanego skoczka? Dziewczyna drugi raz będzie we właściwym miejscu o właściwej porze i uratuje chłopaka? Będzie takim swoistym aniołem stróżem? :D
    Już nie mogę doczeka się 5, no i.. w wolnej chwili zapraszam do siebie na skoczne rozdanie ;)
    http://czas-naprzerwe.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Kamil, jak na faceta, bardzo mądrze mówi. Co nie zmienia faktu, ze jest przy tym niezwykle uroczy :) A ta scena z kopaniem się pod stołem całkowicie ukradła show naburmuszonemu Thomasowi.
    Sportowcy to inna kategoria człowieka, a jak się dowiedzieliśmy Kornelia idealnie do niej należy. Może to lepiej, że nie trafiła wtedy tą łyżwą w Stocha, bo kto by zdobywał teraz medale, panno Kubiak?
    I wiesz co? Niemal identycznie wyobrażałam sobie zawsze skoczków oglądających próby kolegów. Męska ekspresja, wyrażana w słowach przebija wszystko :D
    Strasznie podoba mi się klimat tego opowiadania. Potrafisz przemycić nieco smutniejsze wspomnienia, sytuacje, tak, że nie męczą, a wręcz przeciwnie- sprawiają, że wciąż chce się więcej i więcej.
    I ja chcę więcej i więcej! Dlatego nie mogę się doczekać następnego rozdziału :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ps: Jeśli masz ochotę, to na Simonie jest nowość :)

      Usuń
  7. Emilka do nauki, a nie opowiadania pisać! :D
    Twoja na zawsze,

    OdpowiedzUsuń
  8. Jest Thomas , jestem i ja :D
    Nie potrafię powiedzieć jak miło czytało mi się te rozdziały.
    Praktycznie od pierwszego uśmiech nie schodził z mojej twarzy , no może pomijając 'wypadek ' Morgi'ego.
    Piszesz tak dojrzale i doskonale stylistycznie.
    Cieszę się , że trafiłam na Twoją twórczość.
    Liczę na kolejne.
    http://difficult-love-austria.blogspot.com/
    Pozdrawiam Ann.

    OdpowiedzUsuń
  9. Na samym początku, pokłonie się parę razy, zdjęłabym jeszcze czapkę, ale jej nie mam i jeszcze raz zaryję głową o podłogę! Nie wiem jak Ty to robisz, ale rób dalej! Każdy kolejny rozdział jest lepszy od poprzedniego, choć ja w ogóle nie wiem czy to jest możliwe, ale mój uradowany tą czwórką jest niereformowalny!
    Tak między pokładaniem się ze śmiechu, a czytaniem, zastanawiałam się, czy aby Kamil i Kornelia nie są tragicznie rozdzielonymi bliźniakami dwujajowymi. Tak wiem, że nie, ale nić porozumienia i tok rozumowania to istna jedność! Z lecącym Ahonenem, poleciałam i ja! Mam tylko nadzieję, że Kamil nie odpuści i jeszcze o sportowej karierze Nelki porozmawiają, bo trochę do wyjaśnienia nam tutaj jeszcze ta Pani ma.
    Tak, Morgen, to Ona! Twoja spostrzegawczość i błyskotliwość są szybsze od Bolta na sto, serio. To sobie pogadali, nie ma co i dialog :
    - Dziwna jesteś.
    - Bez urazy, ale nawzajem.
    Wygrał wszystko.
    Tak, niemieckie fanki z naklejonym Wellingerem to mój ‘ulubiony’ widok konkursów. Bez nich nawet głos Szarana nie jest taki sam, ale do rzeczy. Napierdalaj z ust Titusa brzmi bardziej nostalgicznie i patriotycznie niż Mickiewiczoowskie „Litwo, ojczyzno moja”. I jak tu nie kochać naszych chłopaków u Ciebie? I Jak nie prosić o więcej? I jestem pewna, że ten co krzyknął do Austriaka, żeby zamknął ryj to któryś z naszych, a nawet jeśli nie chcę żyć w nieświadomości, o tak! Kamil bierze wszystko na klatę i cieszy się z każdego dobrego skoku. Potrafi przegrywać najpiękniej ze wszystkich. Nie to co poniektórzy, o!
    Tak, to ostatnie dziękuję, było najodpowiedniejsze. Poczułam ten klimat i aż mną ruszyło.
    Co było dalej? Aaa dalej już nie było, a ja mogłabym dorzucić jeszcze oczywistą rzecz, z której zdajesz sobie sprawę : styl ma luz dupie, ale jest na wysokim poziomie.
    Nie będę prosić o następny rozdział, ja go żądam! A jak nie wymuszę go płaczem :D
    I nie chcę widzieć takich rzeczy pod rozdziałem! To jest kpina z arcydzieła, o! Jeśli tak wyglądają Twoje problemy z pisaniem, to chętnie je od Ciebie przyjmę! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Hahha.. jak widać Janek z Krzyśkiem się wczuli w kibicowanie, no nie? XD Ach, Kamil jest tutaj taki... nie wiem jakby go nazwać, ale świetny jest w tym opowiadaniu :-)
    Kurczę, no i co? Dzięki za komentarz u mnie i czekam, czekam na nowe rozdziały:*

    OdpowiedzUsuń
  11. Pozamiatałaś niczym Morgenstern! No ubóstwiam Ciebie i to opowiadanie. I hańba mi, że dopiero teraz nadrobiłam zaległości, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Kamilowe mądrości, przydałby mi się taki przyjaciel, naprawdę. No i przeżywanie Jaśka i Krzyśka i to ich "napierdalanie", no wow i uszanowanko dla Ciebie, bo się uśmiałam jak dziki koń (o matko...). :D No i czyżby się nam coś kroiło między Nelką i Morgim? A tu jeszcze się czai nasz kadrowy blondas, więc hm, domysłów mam parę, ale nie pozostaje mi nic innego jak czekać na nowy rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Będzie krótko, bo mi place zamarzają (czy kaloryfery mogą zacząć grzać...?).
    Kamil to mądry, bardzo mądry człowiek. Uwielbiam jego braterską relację z Nelką :>
    Myślałam, ze jeszcze trochę podrą z Morgim koty, ale w sumie dobrze, że jest tak, a nie inaczej (Kamil się zmył, bo go zobaczył, prawda?).
    Wyobraziłam sobie te scenę z łyżwą, naprawdę XD
    I fajny był ten konkurs. I podoba mi się nelkowa narracja, naprawdę. Taka lekka jest i trochę zabawna.
    I jeszcze jedne cytat, który zrobił mi dzień:
    "Przysięgam, gdybym znów miała pod ręką łyżwę – tym razem bym nie spudłowała. Nawet ze swoim astygmatyzmem"
    buziaki, E_A

    OdpowiedzUsuń
  13. 37 year old Administrative Officer Hedwig Cameli, hailing from Dauphin enjoys watching movies like It's a Wonderful Life and Playing musical instruments. Took a trip to Church Village of Gammelstad and drives a Ferrari 275 GTB Alloy. Wiecej Bonusow

    OdpowiedzUsuń