piątek, 26 września 2014

18. I know you care.


*

czy możesz powiedzieć mi jeszcze raz
jak to będziemy tylko przyjaciółmi
jeśli jesteś poważny i nie udajesz
w takim razie myślę, że możesz się ze mną widywać

* * *

Minęło dopiero pół minuty od ostatniego razu, w którym sprawdzałam godzinę, ale, cholera, nie jestem cierpliwym człowiekiem. Wskazówki nieznacznie zmieniały swoje położenie, podczas gdy ja co kilka chwil zerkałam w stronę hotelowego wejścia. Wciśnięta w skórzany fotel, z kolorowym pisemkiem na kolanach, które przewertowałam już z pięć razy i z odpryśniętym lakierem na prawym kciuku po prostu czekałam. I czekałam. I czekałam. Wręcz czułam zapuszczane korzenie. A może to po prostu ból w krzyżu?
- Stary, bylebyśmy tylko znowu nie grali w siatkówkę…
- Witaj liderze Pucharu Świata!
Uwiesiłam się na Kamilu, praktycznie odcinając mu dopływ powietrza i dusząc go, o czym raczył mnie informować, gdy bujałam nami na wszystkie strony, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej trzy lata. Chyba pierwszy raz od dawna to ja cieszyłam się na jego widok, nie odwrotnie.
- Duuuusiiiiiisz.
- Kornelka, odcinasz go! - Gdzieś tam z boku usłyszałam Piotrka, ale go olałam. Mam nadzieję, że się nie obrazi. – A my to co!
- Pieter, to jest hierarchia priorytetów, ty tego nie połapiesz – odpowiedział mu… Janek! – Tak jak najpierw wygrywasz konkurs w Pucharze Świata, a potem walisz wajcenka, nie na odwrót, tak najpierw dziewczyny skaczą na Kamila, a potem na nas.
- Mówcie za siebie – bąknął gdzieś tam z tyłu Maciek. – No co?
- Maniek, bo jak ty coś palniesz to ja nie wiem, czy mi się śmiać chce, czy kichać. – Piotrek pokręcił z pełnym politowaniem głową, na co Kot niczym taki prawdziwie oburzony kocurek uniósł głowę i popatrzył na kolegę z wyraźną urazą. – Tylko mnie się tu nie obrażaj, bo ja z burczymuchą pokoju dzielić nie będę.
- No i się zaczyna… - Janek tylko przewrócił oczami. – Nelka, on już zielenieje.
Automatycznie rozluźniłam uścisk wokół kamilowej szyi, na co ten wziął głęboki wdech i sapnął ciche „dzięki” w stronę Ziobry. Za to Jasiek szybko wykorzystał okazję i już po chwili wylądowałam w jego ramionach.
- Panie Janie, gratuluję Engelbergu. Dotrzymałeś obietnicy, wszyscy srali równo i miętowo przed twoimi skokami.
- Się wie! Tera mam taki szacun na dzielni, że żaden nie podskoczy.
- Nie bądź taki koksu. Zobaczymy jak ci Turniej wyjdzie.
- Macieju, patronie polskich nastolatek i dziewic, proszę, nie psuj mi moich pięciu minut przed kobietą, okej? Dziękuję! – Po tych słowach Dżony przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej, a Maciek już kompletnie obrażony prychnął i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Też mi coś.
Spojrzałam na niego z rozczuleniem i ścisnęłam mocniej rozłożone w uśmiechu wargi, aby się nie zaśmiać. Kot tylko uraczył mnie ukradkowym spojrzeniem spod gęstych rzęs, ale kąciki ust zadrżały mu dopiero w momencie, gdy zaczepnie szturchnęłam go łokciem.
- Wiesz ty co, Kocie? – Zawiesiłam ramię na maćkowej szyi i zerknęłam na niego spod przymrożonych powiek. Z utkwionym gdzieś w suficie spojrzeniem, mruknął ciche „hm?”, chociaż zachowanie powagi zaczynało mu iść coraz gorzej. – Za tobą to chyba stęskniłam się najbardziej.
No i roztopiłam to serce. Maciek uśmiechnął się z zadowoleniem i zarumienił, co nie umknęło uwadze chłopaków. Szybko rzucił, że musi do łazienki i taki totalnie ucieszony pobiegł gdzieś przed siebie, prawie zabijając się o torbę Freitaga. Niemiec posłał falę zdziwionych spojrzeń pierw swojemu bagażowi, potem znikającemu za rogiem Maćkowi, a na samym końcu nam. Machnął chłopakom na powitanie, a gdy jego wzrok padł na mnie, nabrał dziwnego zainteresowania pomieszanego z zaskoczeniem. Nie czując się komfortowo pod naporem oczu Richarda, szybko odwróciłam głowę do śmiejącego się Piotrka.
- Nelcia, a ja?
- Oj, Pieter, ty to w ogóle jesteś poza konkurencją! – Zaśmiałam się i go objęłam. Jeszcze dostał całusa w policzek, żeby poczuł się przewyjątkowo, po czym stwierdziłam, że już wystarczy tych czułości, bo resztę jej zapasów zamierzałam przeznaczyć na ostatniego z Polaków, na którego czekałam chyba najbardziej. I którego nigdzie nie dostrzegałam. – Hej, chłopaki, a gdzie Dawid?
Stanęłam na palcach, próbując doszukać się Kubackiego za plecami Piotrka. Ale nie było go tam. Ani przy kontuarze recepcji, ani przy wejściu do hotelu, ani wśród sztabu, ani nawet pod walizką Kamila. Chłopaki spojrzeli po sobie, coś zamruczeli pod nosem, po czym Piotrek i Jasiek stwierdzili, że muszą iść po klucze do pokoju, więc „powodzenia, Kamil”.
Przeniosłam domagające się odpowiedzi spojrzenie na Stocha. Zacisnął usta i wzruszył ramionami z miną typu „no co ja mogę?”.
- Dawid… No… W Planicy jest.
- Jak to w Planicy? – powtórzyłam, wyraźnie akcentując nazwę słoweńskiej stolicy skoków. – A co on robi w Planicy, skoro konkurs jest w Oberstdorfie? Jutro są kwalifikacje, a on siedzi sobie w Planicy? Dzwoń do niego, że to nie moment na przedłużanie sobie świątecznej przerwy. Albo sama to zrobię. Skakać trzeba! Wygrywać! No nie rozumiem…
I już wyciągnęłam z kieszeni komórkę i walczyłam z hasłem, kiedy Kamil położył dłonie na aparacie i pokręcił głową.
- Nela, on tam pojechał trenować – powiedział spokojnie. – Żeby potem wrócić w lepszej formie.
- Ale…
- Po prostu ostatnio trochę gorzej mu szło.
- Wcale nie! – Energicznie pokręciłam głową, nie dopuszczając do siebie myśli, że Dawid naprawdę z nimi nie przyjechał. – Był dwa razy siedemnasty w Engelbergu! Widziałam! Oglądałam!
- To za mało, a wszyscy wiemy, że stać go na więcej. Zwłaszcza teraz, przed igrzyskami.
- No ale co ty mówisz, przecież to dobre wyniki były… - ciągnęłam swoje, czując łapiącą mnie bezradnością i opuszczający cały dobry humor. Bo on miał tu być. Czekałam na niego. A jego nie ma. – Wróci?
- Jak tylko poukłada sobie w głowie parę spraw, to od razu wsiada w samolot i leci prosto do nas.
Westchnęłam porządnie rozczarowana. Nie wiem, czy byłam bardziej zła na niego, że przez złe skoki odłożył w czasie nasze spotkanie, czy na siebie, że w ogóle przeszło mi przez głowę, aby go o cokolwiek obwiniać. Po prostu tęsknię za nim. Tak samo, jak tęskniłam za Kamilem.
Podniosłam bezradny wzrok na zatroskaną minę Stocha. Uniósł kącik ust w pocieszającym uśmiechu, chyba zdając sobie sprawę z tego, że niewiele nim zdziałał. Widziałam po jego twarzy, jak nieudolnie zabiera się, aby coś powiedzieć, ale nie wie, jak to ugryźć. Znam to spojrzenie.
- Musimy pogadać. – Odpaliliśmy w tym samym momencie, doskonale wiedząc, w którą stronę zmierzamy.
- Rozmawiałem z Lilką – zaczął. Spuściłam głowę, nie chcąc patrzeć mu w oczy, najzwyczajniej bojąc się tego, co mogę w nich zobaczyć. Ale Kamil od razu przejął inicjatywę i chwytając za mój podbródek, skrzyżował nasze spojrzenia. – Nelka, coś ty najlepszego zrobiła?
- Powiedziała ci wszystko? – Musiałam zapytać. Stoch przez dłuższą chwilę jedynie na mnie patrzył, aż w końcu skinął głową. – Masz czas?
- Dla ciebie zawsze.

* * *

- I tak to właśnie wygląda.
Wcisnęłam dłonie w kieszenie kurtki, na której plecach wdzięczył się napis AUSTRIA. Z wbitym w chodnik spojrzeniem czekałam na jakąkolwiek reakcję Kamila. Nawet najmniejszą. Mógł krzyczeć, mógł milczeć, mógł mnie nawet kopnąć, cokolwiek. Mówienie o tym wszystkim wciąż nie przychodziło mi łatwo, chociaż nie dałam się sprowokować emocjom i wspomnieniom tak, jak za pierwszym razem. Opowiadając wszystko Thomasowi przełamałam barierę, która skutecznie blokowała mnie od samego początku, a to sprawiło, że było nieco lżej. Ale pomiędzy Thomasem a Kamilem jest spora różnica. Kamil widział mój świat przed upadkiem. Był w nim, tworzył go, stał się jego nieodłączną częścią. Wie przez co musiałam przejść; jak wiele wzlotów i upadków zaliczyłam, widział je niemal wszystkie.
Nie wyobrażałam sobie, aby mógł mnie odtrącić, ale jednocześnie bałam się, że będzie mną zawiedziony.
- I co dalej? – spytał, kopiąc przypadkowy kamień.
- Na razie jestem tutaj… a co będzie dalej? Nie mam pojęcia.
- To nie w twoim stylu.
- Co?
- Nie mieć planu. Ty zawsze masz jakiś w zanadrzu. – Wytknął, posyłając mi delikatny uśmiech.
- I czy wychodziło mi to na dobre? Spójrz, zupełnie bez planu wsiadłam do pociągu, a po jakimś czasie wylądowałam w Titisee. I tym tam byłeś. I nie zauważyłeś, że od tamtej pory nasz kontakt jakoś trochę się polepszył?
- Biorąc pod uwagę te nieodebrane telefony i sms-y w czasie świąt… Jasne, jest świetnie.
- Przepraszam.
Na chwilę zapadła cisza. Cisza, która zawsze była najlepszym rozwiązaniem w chwilach, gdy czuliśmy, że nasza rozmowa schodzi na złe tory. W ten sposób od zawsze unikaliśmy kłótni. I chyba wychodziło to nam na dobre.
- Kamil, co się z nami stało, co? – spytałam, podświadomie bojąc się odpowiedzi z ust Stocha, która zazwyczaj bywała szczerą, choć brutalną prawdą. – Przecież byliśmy takimi dobrymi przyjaciółmi.
- To już nimi nie jesteśmy? – odparł podchwytliwie. Wyczułam, że się uśmiechnął.
- Jesteśmy, ale… Uch. Przepraszam. Nawaliłam wtedy, gdy wyjechałam. Byłam wściekła, chciałam jak najszybciej uciec, nawet nie pomyślałam o tym, aby z tobą porozmawiać. A wiem, że ty umiałbyś mi pomóc. Ty zawsze wiedziałeś, co i kiedy powiedzieć. Dalej tak jest.
- Daj spokój. Prawda jest taka, że tyle w tym twojej winy, co i mojej.
Obróciłam głowę w jego stronę. Pociągnął nosem i zatrząsł ramionami na wieczornym zimnie, trzymając wysoko uniesioną głowę.
- Nie miałem dla ciebie czasu. Zgrupowania, treningi, konkursy… Ledwo znajduję chwilę dla Ewy i rodziców. Ty miałaś swoje obowiązki wobec łyżew, ja swoje wobec nart. Wszystko nam się pokrywało i sama widzisz, co z tego wyszło. Ale nie to mnie najbardziej w tym wszystkim dobija, tylko fakt, że mimo wszystko ty zawsze znajdowałaś dla mnie te kilka minut na telefon. Nawet do Val di Fiemme przyjechałaś, chociaż dwa tygodnie później miałaś swoje mistrzostwa. A ja… Sama widzisz.
- Kamil, nigdy nie miałam ci za złe tego, że stawiasz skoki na pierwszym miejscu.
- Kiedy ja tego nie robię. Dobrze wiesz, że najważniejsza jest dla mnie rodzina i przyjaciele. Tylko po prostu pogodzić tego nie umiałem i tak wyszło, o, do dupy całkiem.
- Stoch, powiedziałeś słowo na D.
- Dupa, dupa, dupa. I cycki.
- Dobrze, że wspomniałeś o cyckach, naprawdę ulżyło mi, że o nich nie zapomniałeś.
Wymieniliśmy jedno, ale jakże pełne zrozumienia spojrzenie i buchnęliśmy głośnym śmiechem. Chwyciłam Kamila pod rękę, przez moment tak po prostu śmiejąc się w jego ramię. I było dobrze. Jak za starych czasów.
- Przykro mi, że tak wyszło. – Po kilkunastu minutach przerwał ciszę, gdy powoli kierowaliśmy swoje kroki w stronę hotelu. – Z twoją mamą, z łyżwami, no wiesz, z nami.
- Mi też.
- I przepraszam, że nie było mnie dla ciebie wtedy, kiedy powinienem, naprawdę.
- A ja, że nie powiedziałam ci od razu.
Uśmiechnął się niemrawo, po czym wyplótł swoją rękę z mojego uścisku i objął mnie nią wokół szyi.
- A on?
- Kto?
- Thomas, kozi bobku.
Parsknęłam, poprawiając czapkę, którą naciągnął mi na oczy. Spojrzałam na Kamila, po którego ustach błąkał się łobuzerski uśmieszek, świadczący o jednym.
- No nie mów, że myślisz, że my coś ten-tego…
- Skąd! Po prostu… Zastanawiam się, jak on to zrobił.
- Ale co!
- Nelka, otworzył cię. Zdobył twoje zaufanie i wkradł się do twojego ciasnego światka, w którym kiedyś było miejsce tylko dla łyżew. A to wszystko w tak krótkim czasie. Nie rozumiem tego, ale on totalnie wywinął cię na drugą stronę.
Zamrugałam gwałtownie, wsłuchując się w tę jakże osobliwą dygresję w wykonaniu Kamila. Podniosłam na niego niezrozumiałe spojrzenie, więc uśmiechnął się pogodnie i mocniej do siebie przycisnął.
- Na drugą stronę?
- Aha. Na tę lepszą stronę.

* * *

Denerwuję się. Boli mnie każdy spięty mięsień i trochę kark od zadzierania głowy w stronę telebimu. Naprawdę staram się zachować spokój, przypominając sobie wszystkie słowa, którymi próbowałam go przekonać wtedy na parkingu. Że będzie dobrze. Że da radę. Że w niego wierzę. Bo wierzę, ale z drugiej strony tak bardzo boję się, że coś może pójść nie tak.
A przecież to tylko trening.
Widzę niepewność na jego twarzy i widzę też, że się waha. Patrzy w dół i wypuszcza z ust powietrze, przez co jego twarz na moment zostaje spowita przez biały obłoczek. Odwraca wzrok od zeskoku i poprawia zapięcie w rękawicy i już po chwili wsuwa się na belkę. Boi się, to widać. Prawie miażdżę swoje kciuki, przyciskając je do ust, zaklinając skok.
Odepchnął się. Jedzie.
Cicho stęknęłam, gdy wybił się i lekko zachybotał na wietrze. Wyciągnął ciało do przodu i ułożył je na nartach, unosząc się nad zeskokiem i zostawiając w tyle kolejne metry.
- Leć, złamasie, leć…
I leciał. Im był bliżej lądowania i dalej od punktu K, tym serce coraz mocniej mi biło, choć wargi rozciągały się w coraz szerszym uśmiechu. Aż w końcu dotknął nartami zeskoku, rozłożył ramiona imitując telemark i podjechał do band.
Nie obchodzi mnie, ile skoczył. Nie obchodzi mnie, że 135 metrów. I nie obchodzi mnie, że jest to druga odległość treningu.
Udało się. Po prostu.

* * *

- To prawda, co nam mówił Pointner? Z tymi łyżwami i w ogóle?
Zerknęłam pytająco na Stefana znad jego kolana i mruknęłam twierdząco. Pokiwał głową z cichym „no nieźle” i palcem wskazał miejsce, w którym rzekomo coś go bolało.
- Wow, musiałaś być dobra. – Michael wlepił wzrok w ekran laptopa, a jego rozbiegane spojrzenie w przerażającym tempie wertowało jakiś tekst. Diethart zerknął mu przez ramię i zrobił duże oczy, prawie krztusząc się kanapką. – A nawet bardzo dobra!
- Coś tam się wygrywało.
- „Coś” – prychnął Michi. – Stefan, masuje cię mistrzyni świata, doceń to.
- Chłopaki…
- Mając dwadzieścia lat została mistrzynią Europy!
- Ja mam dwadzieścia lat, a nawet konkursu Pucharu Świata nie wygrałem! – zapiał rzewnie Stefan.
- Mam dwadzieścia dwa lata, a nawet na podium Pucharu Świata nie stałem – mruknął Hayböck.
- To ja się zajmę moją kanapką. – Jak powiedział Diethart, tak zrobił.
Spojrzałam po chłopakach jak nagle markotnieją i zamykają swoje jadaczki, choć od trzech godzin praktycznie im się nie zamykały. Bo takie dobre skoki oddali podczas treningu. Bo Morgi odpalił rakietę i tak daleko skoczył. Bo dziś wieczorem kwalifikacje do konkursu w Oberstdorfie. I w ogóle Turniej Czterech Skoczni się zaczyna, więc hej, cieszmy się!
- Hej, to w ogóle dziwne, że Pointner znowu zatrudnił fizjoterapeutkę, no nie? – zaczął Thomas, gdy kanapka mu się już skończyła i nie znalazł następnej w torbie od mamy. Ściągnął na siebie moje zdziwione spojrzenie. Chłopaki za to go wręcz spiorunowali. – No wiecie, po tym co było.
- Nic nie było! – wyrwało się Kraftowi nieco za głośno i nieco zbyt gwałtownie. Przeniósł wzrok z blondyna na mnie, a rysy jego twarzy nieco złagodniały. – Nic nie było - powtórzył ciszej.
- Stare dzieje – dopowiedział Hayböck z nosem w laptopie.
Przeskakiwałam spojrzeniem z jednego na drugiego i trzeciego, doszukując się jakiejś odpowiedzi na reakcję, którą wywołało zwykłe pytanie Didla. Żaden nie kwapił się do wyjścia przed szereg. Thomas podkulił nogi pod brodę, a Stefan nagle przypomniał sobie o tym, że nie odpisał na sms-a dziewczynie.
- Luz, chłopaki. – Roześmiałam się nieco nerwowo. -  Jeśli chodzi wam o te akcje z poprzednią fizjoterapeutką, to mnie uświadomiono.
Wszyscy na raz podnieśli głowę i ze zdziwionymi minami spojrzeli na mnie.
- Poważnie? – spytał Michael.
- No tak… Wiem, że kilku osobom zaszła mocno za skórę i kadra nie wspomina tego zbyt dobrze, ale wiecie… Nie wszystkie kobiety są takie same.
Przez chwilę się nie odzywali, a po twarzach Stefana i Michiego przeszedł cień dziwnego uśmiechu. Thomas wyglądał, jakby nic z tego wszystkiego nie rozumiał, bo patrzył na mnie kompletnie skołowany.
- Coś nie tak? – Spojrzałam po nich, ale natychmiast się uśmiechnęli i pokręcili głowami.
- Nie. – Stefan pstryknął mnie w ramię i wyszczerzył swoje wiewiórze kły. – Jesteś wporzo, Nela. Poważka.
Kiwnął głową, próbując chyba tym samym przekonać mnie do własnych słów. Ale nie musiał. Fajny chłopak. Cała trójka jest świetna. Chyba muszę podziękować Herbertowi, że mi ich przydzielił.
- Dzięki, Stef. – Uśmiechnęłam się pod nosem i sięgnęłam po ręcznik. – A teraz śmigajcie do siebie i widzimy się w busie. I lepiej dla was, abyście się dzisiaj zakwalifikowali, bo nie specjalizuję się w psychologii dziecięcej.

* * *

gdy moja cierpliwość maleje
gdy jestem gotowa się poddać
czy wpadniesz po mnie raz jeszcze?

* * *

- Co tam, Kocie? – Oparłam się o barierkę tuż obok Maćka i zadarłam głowę w stronę wieży.
- Nic, stoję sobie.
- Toś mnie zaskoczył.
Uznajmy, że te rumieńce to od zimna. Uśmiechnęłam się w jego stronę, bo to maćkowe zawstydzenie jest absolutnie rozczulające. I już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale spiker zapowiedział skok Jaśka, więc zacisnął wargi i spojrzeliśmy w tym samym kierunku. A Jasio z luzem w dupie walnął 131 metrów.
- Właściwie to jak to się stało, że Austriacy wzięli cię do siebie? – zagaił po chwili. Wzruszyłam ramionami.
- Chyba byłam w dobrym miejscu o dobrym czasie… Też mi się wydaje, że zwariowali, ale narzekać nie będę.
- Wiesz, jak będzie ci u nich źle, to  możesz pomyśleć o podczepieniu się do nas. Zawsze to więcej polskiego wśród ludzi, no nie?
- Dzięki, Kocie. Mam nadzieję, że wasz szef myśli podobnie.
Maciek zaśmiał się głośno, co starałam się jak najlepiej zarejestrować, bo zauważyłam, że jego rozbawić to jednak nie jest łatwo. I coś tam jeszcze mówił, ale nie bardzo się skupiłam, bo na telebimie pokazali twarz Thomasa. Jego utkwiony w zeskok wzrok po raz kolejny zdradzał niepewność. Westchnął i sprawdził zapięcie lewej rękawiczki. Nikt nawet nie próbował sądzić, że po tym fenomenalnym skoku z treningu tak nagle odzyska pewność siebie, a związany ze skokami strach po prostu się ulotni. Choć wydaje się, że nie stracił tej iskry i wyczucia sprzed upadku, pozostał problem związany z jego psychiką. Nawet nie cieszył się po osiągniętych dzisiaj rano 135 metrach i czwartym miejscu. Jedynie posłał mi krótki, nerwowy uśmiech, gdy spotkaliśmy się pod domkiem Austriaków, ale nic nie powiedział. Od tamtej pory raczej unikał wszystkich, chcąc skupić się na kwalifikacjach. Dobrze wiem, że to one liczą się teraz najbardziej i najważniejsze jest to, aby się nie spalić.
Światło pod belką zaświeciło na zielono. Odepchnął się.  Z niepokojem czekałam na moment wybicia, aż w końcu rozpoczął walkę o metry. Gdzieś między ustami mignęło mi imię Najwyższego, gdy lekko zatrzęsło w nim powietrzu. Ale leciał dalej po dobry wynik. Po bardzo dobry wynik. Nie, chwila, bo świetny wynik!
- Boże.
To była fantastyczna odległość, ale lądowanie omal nie zakończyło się jak w Titisee. Nie zaryzykował, od razu ugiął nogi, rezygnując z telemarku, tym samym skazując się na znacznie niższe noty.
- Maciek, zobacz, ile skoczył, bo ja się boję otworzyć oczy.
Poważnie. Zasłoniłam twarz dłońmi w momencie, gdy wylądował. I choć wiem, że wszystko poszło dobrze, to po prostu bałam się to sprawdzić.
- 137 metrów. Spokojnie, Nela, jest trzeci.
Rozchyliłam palce i zerknęłam na telebim. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy to nie noty i odległość, ale na Boga, on się w końcu uśmiechał!
- Widzimy się później, okej? – I nim Maciek zdążył odpowiedzieć, chwyciłam z ziemi plecak i ruszyłam w stronę  przechodzącego przez bramkę Morgensterna.
- Strasznie się bałem, wiesz? – zaczął, opierając się rękoma o uda i robiąc serię wdechów i wydechów. Trzymając jego narty cierpliwie słuchałam, aby móc w końcu krzyknąć na niego, że mu się, kurde, udało. – Jak już leciałem, to było trochę spokojniej, bo to był ten stan, który uwielbiam najbardziej. A później przy lądowaniu prawie narobiłem ze strachu, że znowu popełnię jakiś błąd, jak wcześniej. No… - Wyprostował się i spojrzał na mnie, po czym szeroko się uśmiechnął. – Ale się udało. Zajebiste uczucie.
- Mogę powiedzieć, że ‘a nie mówiłam’?
- Oczywiście, że nie. Wolę coś w stylu ‘brawo, gratuluję, jesteś najlepszy’.
- Brawo, gratuluję, pocałuj mnie w nos. Prawie tam zawału dostałam – burknęłam, przejmując od niego kask, a podając mu grube dresowe spodnie.
- Och, martwiłaś się?
Dobry Boże, cóż ja najlepszego powiedziałam…
- Tak, że znowu będę musiała wysłuchiwać twojego płaczu i marudzenia.
- Dobrze słyszeć, że dla ciebie to był płacz i marudzenie. Doprawdy mi ulżyło, że mam do kogo się zwrócić ze swoimi wątpliwościami. – Żeby to jeszcze brzmiało jakoś pretensjonalnie i totalnie mnie kołowało! Ale on wciąż się uśmiechał i na szczęście zdawał sobie sprawę, że po prostu się droczę, starając się odwrócić uwagę od jego niepewności. – No chyba, że brzmiałem jak sfrustrowana baba?
- A nawet gorzej.
Wywrócił oczami z rozbawieniem.
- Co robisz dzisiaj wieczorem? - spytał, poprawiając czapkę.
- Teraz mamy wieczór i właśnie pakuję ci plecak.
- No ale wiesz, później.
- Jak już „zrobię” moje wspaniałe trio i przegonię ich do swoich pokojów mam wspaniały zamiar położyć się spać. A Ty – wcelowałam w niego tym pseudo-śrubokrętem, którym radzi sobie z wiązaniami. – Nie popsujesz mi tego.
Zrobił potężnie zawiedzioną minę.
- To na mnie nie działa. I cicho bądź, Kamil skacze.
Kłapnął dziobem, że przecież nic się nie odezwał i jako, że go zignorowałam sam zerknął w stronę skoczni. Mój drogi lider osiągnał odległość 129 metrów i chyba tylko statyczna pozycja i bezbłędne lądowanie pozwoliły mu na szóste miejsce. Wygrał Bardal, przed Kasaim i Ammannem. Thomas zakończył na ósmej lokacie, ale nie to wywołało sensację.
- Że niby który jest Diethart?
- O w mordę, czwarty. – Nie wiadomo kiedy za nami wyrósł Gregor. W trójkę wpatrywaliśmy się w tablicę wyników, łapiąc szczęki w locie. – 135 metrów skoczył, niby jak?
- Podejrzewam, że się wybił i wylądował – mruknęłam. – Tak jest, Didl, nie daj się patałachom!
- O, czekajcie, podali już pary.
Podążyłam wzrokiem za Schlierenzauerem i aż mi się przykro zrobiło, bo okazało się, że Michi i Stefan będą musieli ze sobą walczyć. Plan na dziś wieczór: nie wpuszczać ich razem do pokoju. Thomas będzie musiał jutro przeskoczyć Hazetdinova, Gregor Koziska, a Kamil Koivurantę. Tylko Maćkowi trafił się Freitag i aż mnie dreszcz przeszedł, gdy przypomniałam sobie jego wczorajszy wzrok.
- To co, idziemy?
- Zaraz was dogonię. – Gregor kiwnął głową i zaczął się przebierać. Thomas tylko obrzucił go krzywym, ale rozbawionym spojrzeniem.
- Nie mówiłem do ciebie.
Parsknęłam śmiechem i w międzyczasie, gdy oni wymieniali potwierdzające ich inteligencję docinki, pogratulowałam Kamilowi. Chwilę później już z Morgensternem schodziliśmy w stronę boksów. I właśnie wymienialiśmy opinie na temat tego, kto ma fajniejszy tyłek – Wank, czy Kofler, gdy nagle BAM! Thomas oberwał śniegiem w tył głowy.
Nie sądziłam, że zna aż tak brzydkie słowa.
- Ogarnij, Morgi, to tylko ja!
Oboje odwróciliśmy się w stronę, z której dobiegł nas czyjś krzyk i śmiech. Kilka metrów dalej stał jeden z norweskich skoczków. Poznałam po fladze. I po tym, że to był Tom Hilde.
- Tom, bo jak cię zaraz grzmotnę, to ci się fiordy z dupy posypią!
- Też cię kocham.
Padli sobie w ramiona i zaczęli oklepywać po wszystkim, co im wystawało spod plecaków i kurtek. Czyli wszędzie.
- Czemu nie widziałem cię podczas treningu? – spytał w końcu Tom, gdy odsunął od siebie Morgensterna na długość wyciągniętych ramion. – A może ty mnie unikasz, co?
- Jak widać nieskutecznie.
- Nieładnie, Thomas, nieładnie i… A co to za ładna koleżanka? – Hilde wychylił się ponad ramię Austriaka i już po chwili z uśmiechem skierował się w moją stronę. Zerknęłam niepewnie na Thomasa i nie skłamię mówiąc, że nie był zachwycony zachowaniem  Norwega, który uścisnął moją dłoń. – Hilde. Tom Hilde.
- Kornelia.
- Zatem Kornelio, cóż porabiasz tutaj o tak późnej porze?
- Zbiera kwiatki, idioto – burknął mu za plecami Thomas. Nie wiem, czy bardziej śmiałam się z jego zniesmaczonej miny, czy z tego, w jaki sposób Hilde posługuje się angielskim, przenosząc norweski akcent na ostatnie sylaby wyrazów.
- Miałem na myśli, co porabiasz z tym półmózgim frajerem? – sprostował Norweg, wskazując kciukiem na wywracającego oczami Morgensterna.
- Jestem fizjoterapeutką…
- Okej, okej, za długo już ze sobą gadacie, a mi zimno!
Hilde zrobił duże oczy, ale nim cokolwiek zdążył powiedzieć, Thomas przeciął ręką przestrzeń pomiędzy mną a Tomem. Ten natomiast gwałtownie zamrugał, po czym na jego twarz znów wpłynął ciepły wyraz i uśmiech.
- Przy takiej kobiecie tobie jest zimno? Starzejesz się, Morgi!
- Nie, po prostu jest dziesięć stopni na minusie. Ja wiem, że wy w Norwegii przy takiej temperaturze się opalacie, ale mi zaraz odmarznie tyłek!
- To idź! A my możemy skoczyć na jakąś kawę, herbatę, kolację i śniadanie, hm? Obiecuję, że potem odprowadzę pannę Kornelię prosto do jej pokoju! Albo sam z niego wyjdę…
Parsknęłam śmiechem, gdy Hilde poruszył znacząco brwiami. A potem parsknęłam widząc minę Thomasa, coś w stylu „no chyba cię pogięło” w wersji ocenzurowanej.
- Dobra, dobra, Hilde, my mamy i kawę i herbatę i czekoladę w termosach i to nawet w dwóch smakach, a na żarcie w hotelu nie narzekamy, więc Kornelia nie skorzysta z twoich propozycji. – No proszę, mi się wydaje czy on jest… Nie, to głupie. – A poza tym to kobieta pracująca jest i czasu nie ma.
- Jasne, jasne. Ale wiesz… Możemy pójść kiedyś razem na imprezę. O! W Bischofschofen! – Tom klasnął w dłonie bardzo uradowany swoim pomysłem. On mówi o tej imprezie na zakończenie Turnieju Czterech Skoczni? Jezu, nie! Hilde najwyraźniej uznał moją minę za oznakę kompletnej niewiedzy i zaczął wszystko tłumaczyć, pierw obejmując mnie ramieniem. – Co roku na koniec Turnieju wszyscy świętują w takim bardzo przyjemnym lokaliku w Bischofschofen… Kurde, jak ja nienawidzę wymawiania tej nazwy. Ty, Austriaku – wytknął palca w stronę Thomasa. – Nie mogliście wymyślić lepszej nazwy?
- Stary, próbowałeś wymówić nazwę skoczni w Lillehammer?
- To jest Lysgardsbakken i ta nazwa brzmi pięknie i dumnie! A poza tym, to nieskromnie powiem, że letni rekord na tej skoczni należy do mnie – dodał, przykładając dłoń do mostka. – No, ale na czym to ja skończyłem… A, tak, impreza! Wiesz, jak już jest po dekoracji i kończą się te wszystkie konferencje, wywiady i te inne ceregiele, to my w końcu możemy się odprężyć i pójść się zabawić. Wszyscy idą, od takiego biednego Morgensterna, po Japończyków i Czechów, a kończąc na trenerze Finów. I zabawa jest naprawdę, przepraszam za stwierdzenie, zajebista. Głośna muzyka, dobry alkohol, towarzystwo najlepsze z najlepszych, zabawa do rana… - Tom rozpostarł przede mną ramię, jakby próbować ukazać mi obraz tego, co rokrocznie dzieje się w Bischofschofen. – Tak więc mam nadzieję, że zaszczycisz wszystkich swoją obecnością. A jeśli masz ochotę, to możesz pójść z Tomem Hilde, na pewno nie będziesz się nudzić!
- Fajnie, super, świetnie. – Thomas znów wciął mu się w zdanie i wparował między nas, tym samym rozdzielając łączące nas ramię Toma. – Jak ma już z kimś pójść, to ze swoją drużyną.
- Ale masz adwokata. – Tom uśmiechnął się i mrugnął do mnie porozumiewawczo, na co Morgen załamał ręce i wzniósł oczy ku niebiosom. – No dobra, idę zobaczyć jak mają się moje relacje z czeską fizjoterapeutką. A ty nie bądź taki spięty, bo ci żyłka pięknie, a chcę jak najszybciej zobaczyć się jak na podium!
Faceci. Uściskali się, poklepali po tyłkach, pożyczyli powodzenia i ‘do zobaczenia jutro’. Hilde jeszcze ucałował moją niemal skostniałą z zimna dłoń i z rozbrajającym uśmiechem oddalił się w sobie znanym kierunku. Uroczy człowiek.
- Nie musisz tak kłapać na prawo i lewo, że jesteś naszą fizjoterapeutką.
To jedno zdanie totalnie sprowadziło mnie na ziemię. Przez chwilę stałam jak wryta, nie spuszczając zdumionego spojrzenia z Thomasa, który rwał się w stronę naszego domku.
- Co?
- To ja się pytam: co? – Uniosłam brwi w zdziwieniu. – Przecież jestem waszą fizjoterapeutką. Co mam innego mówić? Że u was sprzątam?
Westchnął, a jego spięte ramiona opadły.
- Nie, to nie tak… - zaczął spokojnie i tak, jakby zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. – Jezu, nie, przepraszam, to źle zabrzmiało. Nie o to mi chodzi, naprawdę.
- A o co? – spytałam ze zniecierpliwieniem i zacisnęłam pięści.
- Po prostu Tom… Lubi, gdy w sztabach pojawiają się kobiety. Zwłaszcza młode, ładne, atrakcyjne, no wiesz… Takie jak ty.
- Rumienisz się.
- Powtórzę się: jest minus dziesięć stopni. – Parsknął, choć lekko się uśmiechnął. – Kontynuując… Tom nie przepuszcza łatwych okazji. Zwłaszcza gdy wie, że jeśli jakaś kobieta jest w sztabie, to znaczy, że zostaje na dłużej. Co się z tym wiąże to fakt, że będzie miał dużo czasu, by jakoś owinąć ją sobie wokół palca. Rozumiesz?
- W sensie, że zrobi wszystko, by ją przelecieć?
- Czasem mam wrażenie, że więcej w tobie męskiej bezpośredniości, niż we mnie.
Uśmiechnęłam się, wlepiając wzrok w śnieg pod moimi stopami.
- Po prostu chcę cię ustrzec przed osobnikami typu Hilde. To mój dobry kumpel. Znam go i znam ten jego wyraz twarzy, gdy kogoś sobie upatrzy. Uwierz mi, ale takich jak on jest tutaj znacznie więcej. Niekoniecznie tylko wśród zawodników, ale ogólnie. Nie chcę, aby stała ci się tutaj jakaś krzywda, kiedy wiem, że mogę temu zapobiec.
Gdy podniosłam na niego swoje rozbawione tą troską spojrzenie, Thomas patrzył na mnie błagalnie z łagodnym wyrazem twarzy. W jego oczach tliła się prośba o zaufanie. Cały czas mnie zaskakuje. Każdym swoim ruchem, każdym słowem, gestem. To jest piękne i nie jestem w stanie opisać, jak bardzo to doceniam. Po raz kolejny mam tę ochotę, aby do niego podejść, przytulić się do niego i wmawiać sobie, że to wystarczy. Nie umiem tego opisać. Nie potrafię określić tej siły, która coraz bardziej popycha mnie w jego stronę. Wmawiam sobie, że to nic wielkiego, zwyczajna chęć bycia blisko z kimś, kto rozumie. Nic więcej.
- Ufasz mi? – spytał w końcu.
- Dobrze wiesz, że tak.
Odetchnął, jakby bał się odpowiedzi.
- Czy w takim razie możemy w końcu pójść do domku i się odgrzać? Naprawdę nie czuję już swoich stóp.
Kiwnęłam głową i podeszłam do niego. Zrównaliśmy krok, kierując się w stronę boksu Austriaków i przebywając tę drogę w ciszy. Ciszy, którą w końcu postanowiłam przerwać, nie mogąc znieść układających się w uśmiech ust.
- Jesteś zazdrosny.
Wiem, to zabrzmiało dosyć okrutnie i zbyt pewnie siebie. Ale gdybym nie miała racji, on nie oburzyłby się tak bardzo i z całego tego zamieszania omal nie wylądował w zaspie.
- Wcale nie!
- Jesteś, jesteś.
- Kobieto, chyba ci mózg zamroziło! – Na wpół krzyknął, zwracając tym uwagę przechodzących obok Słoweńców. Kiwnął do nich, po czym znów odwrócił głowę w moją stronę i spochmurniał. – Zazdrosny? Niby o co!
- Hilde?
- No przecież dopiero o tym rozmawialiśmy! – Podrzucił rękoma z fatalnym załamaniem, na co prychnęłam śmiechem.
- Jasne, bo tylko o to ci chodziło.
- A niby o co innego!
- Morgenstern, przyznaj się. – Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam w jego stronę, wytykając palec prosto w jego twarz. – Jesteś zazdrosny - syknęłam z satysfakcją. Thomas spiął mięśnie twarzy i wbił we mnie niezadowolone spojrzenie.
- Nie. Nie jestem - wycedził przez zęby.
- W takim razie nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli pójdę na tę imprezę z Norwegami?
- A w ogóle musisz na nią iść?
- Może mam ochotę?
- A nie lepiej…
- Nie. – Ucięłam, przekrzywiając głowę i wpatrując się w niego z wyczekiwaniem. – Jeśli nie z wami… Jeśli nie z TOBĄ, Thomas… To z nimi.
Uśmiechnęłam się i odwróciłam na pięcie. Cudem udało mi się powstrzymać grzęznący w gardle śmiech. Poważnie, nie sądziłam że jednym zdaniem tak łatwo uda mi się wyprowadzić go z równowagi. Nawet jeśli rzuciłam je tylko dla rozwiania swoich wątpliwości i czystej ciekawości, to swoją reakcją utwierdził mnie w jednym.
- Nie jestem zazdrosny! – krzyknął gdzieś za moimi plecami. Pokiwałam głową ze śmiechem.
- Jasne, jasne.

* * *

jeśli właściwie ze mną postąpisz
ja postąpię właściwie z tobą
i jeśli będziesz trzymał mocno
zaufam ci
wiem, co ci chodzi po głowie
na to też przyjdzie czas
jeśli będziesz się ze mną widywał

*

Nigdy nie udaje mi się dopasować klimatu rozdziału to bieżących wydarzeń. Miało być później, no ale… Morgi i te sprawy. To  niby nie koniec świata, prawda? A jednak tak ciężko jest się pozbierać i przyjąć do wiadomości fakt, że jednak coś się zakończyło. Coś długiego, pięknego, dającego radość od tak dawna.
Przepraszam, ale nie jestem w stanie nic więcej napisać. Muszę się poskładać.

PS. Tak już przy okazji… Chcę wiedzieć, ilu Was tu mam. Jeden klik w ankiecie na samym dole. A poza tym, to piosenki pododawałam do poprzednich rozdziałów i w ogóle… Źle mi.

   /tumblr.


Dzięki, Złamasie. Fruń jak najdalej.