piątek, 6 listopada 2015

33. All about us.


*

to zły zakład
pewna śmierć
ale chcę tego czego chcę
i muszę to zdobyć
kiedy ogień umiera
niebo pokrywa mrok
gorący popiół
zużyta zapałka
pozostał tylko dym

* * *

Ostatni wieczór na Russkijich Gorkach jest tak samo zimny, jak poprzednie. Mróz szczypie w policzki, a oddech, który nie ogrzewa zmarzniętych dłoni, ucieka pod postacią białego obłoku. Łatwo jednak o tym zapomnieć, gdy wszystko dobiega końca. Czas płynie, najlepsze wyniki ciągle się zmieniają, a niebo, z którego opadają pojedyncze płatki, jaśnieje jedynie od odbijanego przez śnieg światła. Nie wieje. Flagi delikatnie falują ponad wypełnionymi kibicami trybunami. Żadne silne podmuchy nie przeszkadzają w konkursie. Kibice krzyczą, śpiewają, dopingują…
Kilka tysięcy ludzi tu na dole, podczas gdy ta jedna osoba jest tam na górze.
Wrzawa rozniosła się po austriackiej części trybuny. Flagi, szaliki, transparenty powędrowały w górę. Na kolejną chwilę wszystko znów stało się czerwono-białe.
Uniosłam wzrok w stronę rozbiegu.
Jeśli miałabym rozróżnić dzisiejszy wieczór od pozostałych dwóch, powiedziałabym, że jest spokojniejszy. Choć różnice między punktami są niewielkie, drużyny ocierają się o siebie w tabeli i z każdą kolejką na podium znajduje się ktoś inny, więcej we mnie spokoju, niż złego przeczucia. Bo nie może stać się nic złego. Już nie.
- Myślisz, że da radę?
Dostrzegałam jedynie niewielką, po raz ostatni zasiadającą na belce postać w czarnym kombinezonie. Został już tylko jeden skok. Tak niewiele, by zakończyć Igrzyska, a zarazem tak dużo, aby pokonać samego siebie. Wystarczyło spojrzeć na jego zbliżoną twarz. Zagryzł wargi, patrząc w dół. Bał się. A mimo strachu, który malował się na jego twarzy, w oczach Thomasa widziałam, jak bardzo chce to zrobić. Widziałam w nich siłę, determinację i odwagę – wszystko to, co podziwiałam w nim przez cały Turniej Czterech Skoczni. Widziałam Thomasa, którego poznałam w Titisee-Neustadt; tego, który chciał wygrywać i być najlepszy. Ten sam Thomas walczył ze swoim strachem na oczach wszystkich i nie zamierzał się poddać.
Odetchnął i położył dłonie na belce. Uśmiechnęłam się lekko.
- Ja to wiem, Dejvi.
Tabele wyników podpowiadały, że medal jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko odsunąć lęk, na chwilę zapomnieć i ten ostatni raz dać z siebie maksimum. A potem wszystko się skończy.
Zacisnęłam palce na metalowej barierce, aby przenieść na nią całe napięcie. Chciałam być razem z Thomasem przez cały skok i pamiętać każdą jego chwilę. Skupiłam wzrok na progu, czekając aż w końcu się pojawi. A gdy wreszcie go ujrzałam nie zamknęłam oczu, nie odwróciłam głowy. Wstrzymałam oddech i zostałam z nim.
Aż do końca.
- No idź do niego.
Odsunęłam się od Kamila i posłałam mu niepewne spojrzenie. To był pierwszy konkurs w Soczi, po którym przytuliłam go w geście pocieszenia. On jednak kiwnął głową w stronę, do której byłam odwrócona plecami. Didl, Michi, Gregor i Thomas właśnie zeszli z zeskoku po ceremonii kwiatowej, po której zostali hucznie powitani przez chłopaków ze sztabu.
- Poczekacie?
Stoch uśmiechnął się i brzdęknął mnie w nos, po czym chwycił za ramiona i odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni.
- Masz pięć minut.
Jeszcze raz zerknęłam na niego przez ramię i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku domku, przed którym trwało świętowanie srebrnego medalu olimpijskiego. Wokół panowało ogólne poruszenie. Wszystkie ekipy zaczęły się pakować i szykować do ostatecznego odjazdu z klastera górskiego. Wcisnęłam więc dłonie głębiej w kieszenie i zaczęłam szukać wzrokiem Thomasa. Chciałam mu tak wiele powiedzieć, a zarazem miałam zupełną pustkę w głowie, gdy myślałam nad słowami, które powinien usłyszeć. Zwyczajne „gratuluję” wydawało się niewystarczające w obliczu tego, czego dokonał; nie tylko dzisiaj, ale podczas całych Igrzysk. A mimo to nie znajdowałam żadnego zamiennika dla wyświechtanej formułki, którą z pewnością powtórzyło przede mną kilkanaście osób.
Wyciągnęłam głowę ponad gęstniejącym tłumem. Stawałam na palcach, by dojrzeć któregokolwiek z chłopaków, ale coraz trudniej było przepchać się wśród tych wszystkich ludzi. Aż w końcu dojrzałam stojącego na ławce Thomasa. Szukał czegoś, może kogoś. Chyba mnie, bo w sekundzie w której udało mi się złapać jego spojrzenie, uśmiechnął się i zeskoczył na ziemię.
Ruszyliśmy w swoją stronę. Przeciskałam się między dziennikarzami, wolontariuszami, członkami innych ekip. Przepraszałam we wszystkich znanych mi językach, wciąż napierając do przodu. Coraz wyraźniej słyszałam gdzieś z naprzeciwka głos Thomasa i już dostrzegałam go w oddali, już prawie byłam obok niego…
- NELAAA!
- Morgi, możemy prosić o kilka słów dla naszej stacji?
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, gdy nagle musiałam wykonać kilka kroków w tył, by wyratować się przed nagłym upadkiem. Zostałam jednak przytrzymana przez te same osoby, które niemal go spowodowały i których ciężar czułam aż w kolanach.
- MAMY MEDAAAL!
Zdążyłam jedynie parsknąć śmiechem i podsunąć czapkę z oczu, nim Didl i Michael objęli mnie ramionami i zaczęli skakać w kółko, wydając z siebie pierwotne dźwięki. A gdy w końcu się zmęczyli, Diethart wciąż w euforii uniósł mnie ponad ziemię, wykonując przy tym jakieś dzikie półobroty.
- MEDAL, NELA! MEDAL!
- Super, bardzo się cieszę, ale czy mógłbyś…
- SREBRNY! JA! JA MAM MEDAL!
- To naprawdę wspaniałe, ale…
- WYMIATAAAM!
- DIETHART, ODSTAW MNIE NA ZIEMIĘ!
Nieco zawiedziony wykonał moją… prośbę i spojrzał na mnie ze skruchą, na co pokręciłam głową, bo przecież Didl nigdy się nie zmieni, prawda? Dlatego wspięłam się na palce i cmoknęłam go w czoło, po czym naciągnęłam mu czapkę na oczy, by nikt nie zauważył jego czerwieniejących policzków.
Nagle z boku rozległo się donośne chrząknięcie.
Zaśmiałam się i ucałowałam również nadstawiony przez Michiego policzek. A potem zerknęłam na stojącego obok Schlierenzauera.
- Kornelia.
- Gregor.
- Chodź tu, mordo.
Gdyby w Titisee-Neustadt ktokolwiek powiedział mi, że dwa miesiące później będę wisieć na gregorowej szyi i gratulować mu srebrnego medalu na Igrzyskach Olimpijskich, wyśmiałabym go. A jednak. Chyba od tamtego czasu sporo się zmieniło.
- Dobra, wystarczy. Złaź ze mnie – mruknął Schlieri i bez żadnego ostrzeżenia mnie puścił, przez co z piskiem niemal się po nim zsunęłam.
- GREG!
- Nie maż się. – Uśmiechnął się złośliwie i przytrzymując mnie jedną ręką wyciągnął w moją stronę drugą, w której trzymał swoje kwiaty. – Trzymaj babo wiecheć.
Trzepnęłam go w ramię, ale bukiet z grzeczności przyjęłam. Przynajmniej ten jeden raz satysfakcja Gregora nie podziałała mi na nerwy, a wręcz przeciwnie.
- Hej! Zróbmy zdjęcie! – krzyknął nagle Didl i wyciągnął z kieszeni telefon.
- Nie ma Morgiego – zauważył słusznie Hayböck. – Wywiady robi.
- Sam ze sobą?
- W sensie udziela.
- Brzmi logicznie.
- Robisz to zdjęcie, czy nie? – popędził Gregor.
- A Morgi?
- Wkleimy go, dawaj!
Problem pojawił się w momencie, w którym musieliśmy się ustawić. Każda z konfiguracji wydawała się nieodpowiednia do uwiecznienia tak ważnej chwili. W końcu jednak poirytowany Schlieri stanął między mną a Michaelem i objął nas ramionami, zakazując jakichkolwiek zmian.
Didl uniósł rękę z nakierowanym na nas przednim aparatem.
- Gotowi? Trzy… Dwa…
- Chwila!
- Jeden!
Dosłownie pół sekundy przed ostatnim sygnałem Dietharta coś ciężkiego spadło na mnie i Gregora, tym samym psując całą misterną pozę. Hayböck poleciał do przodu, a my ze Schlierim ugięliśmy się pod ciężarem śmiejącego się głośno Morgensterna.
- Kurwa, Morgi!
- Zdjęcie beze mnie?!
- Zepsułeś!
- Pokaż!
Wszyscy jednocześnie spojrzeliśmy na wyświetlacz i równie zgodnie parsknęliśmy śmiechem. Zdjęcie ze względu na nagłe poruszenie zamiast z przodu zostało wykonane z boku, a na pierwszym planie znajdowało się zaledwie pół twarzy Didla od nosa w górę. Tuż za nim Michi wykonywał pokraczną jaskółkę, a obrócony w jego stronę Gregor zanosił się śmiechem. Zaraz obok Schlieriego, uwieszony na jego plecach i roześmiany w stronę aparatu Thomas obejmował mnie jednym ramieniem. Miałam zamknięte oczy, ale śmiałam się.
Prawdopodobnie tak, jak przez cały czas, który spędziłam z nimi w trakcie Pucharu Świata.
- Jest genialne – skwitował Morgen, trzymając telefon. – Powieszę sobie w salonie.
- Wstawię na Facebooka – mruknął Michael.
- A ja na Instagrama – dodał Gregor, więc otworzyłam usta, ale szybko wytknął palec w moją stronę. – Nie, nie będziesz bawić się moimi płotkami.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale w słowo wszedł mi klakson. Podskoczyłam w miejscu i obróciłam się w stronę, z której Maciek wystawał z busa i machał w naszą stronę.
- Korna, jedziemy!
- Już idę!
Przeniosłam spojrzenie z powrotem na Austriaków. Jakimś cudem udało mi się uśmiechnąć. W jednej chwili zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie widzimy się w takim składzie ostatni raz. Bo to już koniec. Ostatni konkurs za nami. Nie będzie więcej skakania w Soczi. Jutro odbiorą medale, spakują się i wrócą do domu. A potem? Kiedy znów ich zobaczę?
- Chłopaki… - zaczęłam, czując ogarniające mnie wzruszenie. – Uwielbiam was. Nie macie nawet pojęcia jak bardzo. Jestem ogromnie z was dumna i szczęśliwa, że mogłam dzisiaj być tutaj z wami…
- Czemu mam wrażenie, że ona się z nami żegna? – mruknął Michael, spoglądając na mnie dość nieufnie. – Nela, czy ty się z nami żegnasz?
Zacisnęłam usta i wzruszyłam ramionami, bo tak naprawdę nie wiedziałam, co robię. Miałam dziwne wrażenie, że nie dostanę drugiej szansy, by powiedzieć im, jak wiele dla mnie znaczą. Już raz tego nie zrobiłam, gdy wyjechałam z Bad-Mitterndorf. Nie mogłam powtórzyć tego błędu.
- Przecież jutro jest dekoracja! – przypomniał Didl. – Musisz przyjść!
- Słuchajcie…
- Hej, to też twój medal. – Hayböck popatrzył na mnie tym razem z całkowitym przekonaniem. – Przecież miałaś wkład w przedolimpijskie przygotowanie. Mały, bo mały, ale był. Kto wie, jakbyśmy z Didlem skakali podczas Turnieju, gdyby nie nasza super-hiper-wyczesana w kosmos fizjo?
- Wazelina – wymamrotał z tyłu Gregor. – Jak nie chce przyjść, to nie, jej strata – dodał, po czym za plecami chłopaków wycelował we mnie palcem, a potem przejechał nim wszerz szyi. Uniosłam brew, więc jeszcze uniósł dłonie i zaczął dusić powietrze. Okej?
- Nela! – zawył Diethart i chwycił mnie za rękę. – Ja wiem, że teraz jesteśmy w dwóch różnych obozach i naprawdę mi smutno, że Polacy wylądowali poza podium, ale nie zapominaj, że jeszcze niedawno byliśmy jedną drużyną. Krótko, prawda, ale byliśmy. I byliśmy zajebiści. Spójrz, byłaś obok wtedy, gdy dopiero wchodziłem do pierwszej kadry i nikt na mnie nie stawiał. I co? Wygrałem Turniej! A wiesz dlaczego? Bo we mnie wierzyłaś. Tak jak w każdego z nas. Nawet w Gregora.
- Ej.
- Byłaś obok, gdy traciliśmy naszego lidera – tu wskazał kciukiem na wyraźnie zaskoczonego Morgensterna – lub wtedy, gdy mieliśmy słabsze momenty. I ty też pozwalałaś nam być obok w trudnych dla siebie chwilach. Więc chyba nie myślisz, że tak łatwo ci odpuścimy, co? – Zakończył swój wywód, którym wbił mnie w ziemię i sprawił, że zapomniałam języka w gębie. Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, czułam w dłoni jego, a jedyne, na co było mnie stać, to tępe mruganie.
Ciszę przerwał dopiero nachylający się do Morgensterna Gregor.
- Nawet całkiem składne zdania złożył.
Nie powiedziałam nic. Po prostu objęłam szyję Didla najmocniej, jak tylko potrafiłam i trzymałam się go dopóki nie usłyszałam kolejnego klaksonu. Cmoknęłam więc Thomasa w policzek i odsunęłam się na krok.
- Idę. – Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco. – Postaram się zrobić wszystko, aby jutro przyjść. Ale gdyby jednak się nie udało… Uważajcie na siebie. Skaczcie daleko. Odzywajcie się w wolnej chwili…
- Och, przestań! – krzyknął Gregor, sprowadzając na siebie niezrozumiałe spojrzenia praktycznie wszystkich. Wzruszył ramionami. – No co? Nie lubię pożegnań.
- Macie rację. Nie żegnam się. I nie beczę. – Zaśmiałam się nieco żałośnie, by po chwili otrzeć kciukiem kącik oka. – Jutro. Główny plac. Będę tam. Znaczy… Mam taką nadzieję. Wiecie, treningi, pojutrze pierwszy konkurs, Nina mnie chyba zeżre i …
- Przyjdź.
 Urwałam w połowie zdania i przeniosłam wzrok na Morgensterna. Próbował ułożyć usta w uśmiech, ale po kilku sekundach prób zrezygnował i jedynie patrzył na mnie w taki sposób, że byłam skłonna przysiąc mu wszystko. Nawet własny medal.
- Przecież cię potrzebujemy, prawda? – dodał, na co chłopaki zgodnie przytaknęli.
Jeszcze raz, już ostatni, przesunęłam po nich spojrzeniem, chcąc uchwycić ten moment. Ich uśmiechnięta czwórka na tle skoczni, spoglądająca na mnie z pokładami wiary, której nie mogłam zawieść.
Pokiwałam niepewnie głową.
- Przyjdę.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Uśmiechnął się delikatnie. I ta chwila mogłaby trwać, dopóki nie kolejny klakson i zniecierpliwiony wrzask Skrobota. Musiałam w końcu się ruszyć, co by nie odjechał mi sprzed nosa.
- Do jutra, chłopaki.
Wcale nie byłam tego jutra taka pewna, gdy kierowałam się w stronę busa. Czas tak szybko się skurczył. Nagle zabrakło dni, a Igrzyska dobiegały końca.
- Nawet o tym nie myśl! – Wytknęłam palec na Kacpra, widząc, jak przymierza się do ruszenia busem.
Wskoczyłam do pojazdu i mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie ten sam numer, który Sobczyk wykonał na Dawidzie, gdy wyjeżdżali z Titisee. Przecież to było tak niedawno, dosłownie chwilę temu! A teraz? Chłopaki pojutrze opuszczą Soczi, wrócą do domu, a ja zostanę tutaj, czekając na swoją kolej.
Dwa dni.
- No i wsio. Trza do domu wracać – westchnął Piotrek, rzucając czapkę na kolana. – Może to i lepiej. Ileż w Rosji zimnej można siedzieć?
Rozejrzałam się po chłopakach. Siedzieli cicho; praktycznie się nie odzywali, co zdarzało się dość rzadko. A z pewnością nie po poprzednich konkursach, gdy głośno śpiewaliśmy i tańczyliśmy w fotelach na cześć Kamila. Tym razem każdy zajął się sobą. Maciek założył słuchawki, Janek podłożył pod głowę poduszkę i chyba próbował od razu pójść spać, Stoch milczał, ściskając dłoń Ewy, a Dawid patrzył na wszystko z absolutną bezradnością. Nawet Pieter ucichł.
Ponoć drugi to pierwszy przegrany. A czwarty?
- Tak więc to by było na tyle – mruknął Janek. – Koniec.
Prawdopodobnie właśnie wtedy zrozumiałam, że dla mnie wszystko dopiero się zaczyna.

* * *

zbliż się
zabiorę cię
zabiorę cię
cierpię dla miłości
cierpię dla nas
czemu nie podejdziesz?
czemu nie podejdziesz odrobinę bliżej?

* * *

Jutro.
Każdy ruch wydaje się taki prosty. Każdy obrót, lub zwykłe przeciągnięcie płozą po lodzie bez utraty równowagi mają w sobie tyle swobody, jakby wykonanie ich nie sprawiało najmniejszej trudności. Jak chodzenie. Jeden krok, drugi krok, trzeci i czwarty…
Podwójny Axel.
Wybicie, obroty, lądowanie. Trzy elementy, składające się na jeden, trwający kilka sekund skok. Kilka sekund wymagających przeniesienia ciężaru na odpowiednią krawędź, właściwego ułożenia ciała, użycia siły do znalezienia się na umożliwiającej wykonanie odpowiedniej ilości obrotów wysokości i ponownego dotknięcia lodu konkretną krawędzią. Kilka sekund, w które wkłada się ogromne pokłady skupienia. Kilka sekund, które trwają godzinami.
Potrójny flip. Potrójny loop.
Tak łatwo jest spytać: „Dlaczego upadł/a?” i dodać: „Przecież ten skok wykonali już milion razy w swoim życiu!”. Prawda, ale wśród tego miliona są też upadki, na których się uczy. Każdy skok, choć ten sam, jest inny. Inne są okoliczności jego wykonania, towarzyszą mu inne emocje, inna jest także skacząca go osoba.
Potrójny Lutz.
Jak chodzenie… Czasem wystarczy zły krok, by upaść na prostej drodze. Czasem wystarczy jeden zły krok, by upaść na lodzie.
Piruet ze zmianą nogi. Cztery pozycje.
Świat wiruje. Ale tylko wtedy, gdy tego chcemy. Obracamy nim i zatrzymujemy go, a wszystko jest w naszych rękach. Jak z życiem. Wystarczy odnaleźć ten jeden punkt i nie spuszczać go z oka ani na moment. Jeśli odwrócisz głowę, zachwiejesz się, stracisz równowagę, a świat zatrzyma się bez twojej zgody i runie na lód.
Podwójny Axel. Potrójny toeloop.
Najtrudniejszy i najłatwiejszy skok. Axel to jedyny skok, w którym wybicie wykonywane jest do przodu, a lądowanie – tyłem, co od razu staje się otwarciem dla toeloopa. Dość prosta kombinacja skrajnych skoków, którą równie łatwo zepsuć. Jak każdą inną. Wystarczy błąd w pierwszym skoku, by uruchomić efekt domina, burzący następne. Jedna pomyłka ciągnie kolejne.
Potrójny Salchow.
Ważne jest jednak, aby ta pomyłka nie miała wpływu na resztę figur.
Potrójny flip. Podwójny loop. Podwójny loop.
Utrzymanie równowagi i koncentracja są niezwykle istotne zwłaszcza podczas kombinacji trzech skoków. Nie jest to obowiązkowy element programu dowolnego, jednak znacznie podwyższa jego wartość. Wykonują go ci ambitniejsi. Ci, którzy wspięli się na określony poziom możliwości i ci, którzy nie chcą z niego spaść. A także ci, którzy nie boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. Trzy skoki, jeden po drugim. Jeśli się nie zachwiejesz, jeśli wykonasz je poprawnie, zapamiętają cię.
Potrójny loop.
A jeśli cię zapamiętają, już nie odpuszczą.
Końcowa sekwencja kroków.
Każdy krok i każdy ruch prowadzą do następnego, dlatego ważne jest, aby były przemyślane i wykonane z dokładną precyzją. Muzyka nakłada tempo, do którego trzeba się dostosować i za nim nadążyć, aby niczego nie zepsuć. Nie ma miejsca na pomyłkę. Jeden fałszywy ruch, jedno małe potknięcie, mogą zaważyć na całości.
Spirala.
Ważny jest balans. Przechylenie ciała do przodu lub w bok i uniesienie nogi wymagają zrównoważenia sił i ciężaru, aby utrzymać się w pionie. Spirala pozwala latać. Prawie. Może nie do końca, ale gdy rozkładasz ramiona ponad lodem i suniesz po nim przez te kilka sekund, masz wrażenie, że się unosisz. Chwila trwa zaledwie kilka sekund.
A potem melodia się kończy, a ty wraz z szybko bijącym sercem, ciężkim oddechem i zmęczonym ciałem zatrzymujesz się na środku lodowiska.
Wciąż nie potrafię zapanować na dreszczem, który przechodzi przez moje plecy za każdym razem, gdy po skończonej próbie programu, słyszę dobiegające z trybun oklaski. Nigdy nie byłam zwolenniczką otwartych treningów. Tylko zabijały element zaskoczenia, który wolałam utrzymać do konkursu. A mimo to położyłam prawą dłoń na piersi i wykonałam ukłon.
Stara Kornelia tego nie robiła.
Nowa Kornelia powoli zaczynała się żegnać.
Opuściłam ręce wzdłuż ciała i spojrzałam w stronę Niny. Zerknęła na mnie znad jakichś papierów, uniosła kciuk i wróciła do lektury. Tylko tyle za jak do tej pory najlepszą próbę programu dowolnego. Najlepszą i ostatnią. Czas przygotowań dobiegł końca. Do krótkiego pozostał jeden dzień. Za lekko ponad dwadzieścia cztery godziny oficjalnie wejdę na lód pierwszy raz po roku przerwy i rozpocznę ostatni turniej w swoim życiu.
A jak go zakończę?
Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła, obrzucając spojrzeniem pozostałe, trenujące zawodniczki. Przesunęłam wzrok z jednej Amerykanki na drugą. Chwila. Cofnęłam spojrzenie i umieściłam je w głównym wejściu, czując jak serce nagle mi przyśpiesza, a kąciki ust wędrują do góry.
Zignorowałam Ninę, która nagle postanowiła zwrócić na mnie uwagę i ruszyłam w stronę przeciwległego końca lodowiska. Uśmiechnął się na swój własny sposób. Podjechałam do bandy i położyłam na niej dłonie kilka centymetrów obok jego.
- Hej.
- Hej. – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Trochę nie rozumiałam, trochę byłam zaskoczona, ale nie dbałam o to, dopóki stał tuż przede mną i patrzył na mnie ze znanym mi ciepłem. A potem brał wdech i rozglądał się po lodowisku.
- Więc to już jutro?
- Tak. Już jutro.
Pokiwał głową z uśmiechem. Kolana nieco mi zadrżały i nie miało to nic wspólnego z odbytym treningiem.
- Zestresowana?
- Sama nie wiem. – Uniosłam ramiona i spojrzałam na niego nieco bezradnie. - A wyglądam jakbym była?
- Wyglądasz jakbyś krzyczała o litość, plastry i Hawaje.
Pochyliłam głowę, parskając śmiechem i wbiłam wzrok w łyżwy. W cholernie dziwny sposób nie potrafiłam utrzymać spojrzenia na jego twarzy. Wystarczył ułamek sekundy, bym zaczęła uciekać przed jego wzrokiem. Jak nastolatka. A przecież to Thomas. Ten sam Thomas, któremu patrzyłam w oczy przez setki minut, który wpychał mnie na ściany ośrodku w Villach i z którym siedziałam na belce Bergisel. Ten, który został wicemistrzem olimpijskim.
Poderwałam głowę w jego stronę.
- Nie zdążyłam ci wczoraj pogratulować – przypomniałam, na co Thomas uniósł w zdumieniu brwi. – Nawet nie samego medalu, ale tego drugiego skoku. Udało ci się.
- Tak, udało mi się – powtórzył, jakby sam do końca w to nie wierzył. Pokiwał głową z bladym uśmiechem. – Sto trzydzieści trzy i pół metra szczęścia – dodał i uciekł spojrzeniem na lód. Odruchowo przesunęłam dłoń w kierunku jego palców, jednak w ostatnim momencie zatrzymałam ją i zacisnęłam w pięść.
- Hej… - Przyciszonym głosem przywołałam jego spojrzenie. A gdy znów na mnie patrzył, uśmiechnęłam się ciepło. – Naprawdę dałeś radę.
- Chyba po prostu uwierzyłem. – Posłał mi znaczące spojrzenie, poparte delikatnym uniesieniem kącików ust. No jasne. Opuściłam głowę, zakładając za ucho kosmyk niesfornych włosów. – A ty? Chociaż starasz się uwierzyć?
Obróciłam się w stronę lodowiska, obejmując taflę czułym spojrzeniem. Wzięłam głębszy wdech i pokiwałam głową, spoglądając na Thomasa. Wierzę w wykonaną do tej pory pracę, wierzę w to, co zrobiła dla mnie Nina.
Ale czy wierzę w siebie?
- Mam wrażenie, jakby to były moje pierwsze, a nie ostatnie zawody – wyznałam, zagryzając od środka policzek. – Nagle to wszystko po prostu się dzieje. Ogromne lodowisko, tysiące ludzi na trybunach, najlepsze zawodniczki, rywalizacja, w której chcesz się liczyć, a potem już tylko ten jeden układ, który ćwiczyło się tyle razy, by dojść do perfekcji…
- Wydaje mi się, czy już nie możesz się doczekać?
- Chyba chcę, aby było już po wszystkim. Chcę się w końcu zatrzymać, odpocząć…
- Ale? – dodał, a ja uśmiechnęłam się lekko pod nosem, bo on zawsze wiedział, gdzie znajdowało się jakieś ‘ale’.
- Ale z drugiej strony trochę mi tego brakowało.
Uśmiechnął się triumfalnie, wyraźnie zadowolony z faktu, że wciąż potrafi mnie rozgryźć.
- Poradzisz sobie – zawyrokował z charakterystyczną dla siebie pewnością. – Zresztą widziałem cię przed chwilą. Na miejscu tych wszystkich panienek w legginsach już dawno bym się wycofał.
Parsknęłam śmiechem.
- Kompletnie się na tym nie znasz.
- Może – przyznał, kiwając głową. – Ale lubię patrzeć, jak jeździsz.
Zagryzłam coraz szerszy uśmiech. Przestąpiłam z nogi na nogę, zerknęłam przez ramię na jeżdżące dziewczyny i znów na niego spojrzałam.
- Thomas, właściwie co ty tu robisz? – spytałam w końcu, bo jego pojawienie się w Iceberg Arenie było dość zastanawiające. On jednak uśmiechnął się tak, jakby tylko czekał, aż zadam to pytanie.
- Powiedziałaś ‘do jutra’. A ‘jutro’ jest dzisiaj. Więc jestem. – Wytłumaczył dość logicznie. Na tyle, że patrzyłam na niego z wprost proporcjonalnie rosnącym do uśmiechu zdumieniem.
- Skąd wiedziałeś o której mam trening?
- Intuicja - odpowiedział, prowokując moje dość sceptyczne spojrzenie. – I telefon do dobrego znajomego z Polski.
Wolałam nie wnikać, który okazał się być taki ‘dobry’. Wywróciłam oczami i pokręciłam głową.
- Poza tym obiecałaś, że przyjdziesz na naszą dekorację. Jednak! Gdy  tylko wczoraj pojechałaś, uznaliśmy z chłopakami, że była to obietnica bez pokrycia i nie mamy pewności, czy się z niej wywiążesz. I chyba w tym momencie Gregor kazał mi powiedzieć, żebyś nie brała tego do siebie, czy coś… - urwał na moment, by wykrzywić usta w grymasie. Cóż, to się pominie. – Nieważne. Po prostu chcemy mieć pewność, że cię dzisiaj nie zabraknie. – Rozsunął zamek kurtki i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął legitymację Austria Teamu. – Zupełnie nie rozumiem, jak zamierzałaś przyjść bez niej.
- Poradziłabym sobie – zapewniłam, po czym wyciągnęłam dłoń w stronę identyfikatora. Thomas jednak cofnął rękę.
- Jest jeszcze coś. Otóż… Czemu ta kobieta patrzy na mnie jakbym to ja zrobił jej tę trwałą?
Obróciłam głowę w stronę, w którą skierowany był wzrok Thomasa.
- Spokojnie, to tylko Nina.
- Przyjechałaś do Soczi ze swoją pierwszą trenerką?
- Powiedzmy, że tylko ona była na tyle odważna, by to zrobić. – Uśmiechnęłam się i skierowałam wzrok na Morgensterna. – Więc? Co to za sprawa?
- Mając świadomość, że ona – tu znów kiwnął na Ninę, mając w oczach lekkie przerażenie, zapewne wywołane wszystkimi historiami o Niemce, które zdążyłam mu opowiedzieć – tu jest, wolę nie ryzykować, ale okej, niech będzie. Chodzi o to, że po dekoracji urządzamy małą imprezę na cześć medalu i końca Igrzysk. Wiem, że to kiepski pomysł, biorąc pod uwagę jutrzejszy dzień, ale gdybyś miała ochotę przyjść chociaż na godzinę… Byłoby świetnie.
Byłoby, jasne, że tak. Tylko… Cholera jasna.
- Nie musisz teraz odpowiadać. Wystarczy, że przynajmniej się zastanowisz. - Tym razem podał mi identyfikator. Chwyciłam go w palce i uważnie mu się przyjrzałam. Trochę jak kiedyś. - Nie chwal się nim zbytnio. Zarąbałem go siostrze Herberta.
Zdecydowanie jak kiedyś.
- Chyba musisz już iść – powiedział nagle, spoglądając w stronę, w której stała Nina. Mogłam się jedynie domyślić, jaką miała minę, więc po prostu kiwnęłam głową i posłałam mu przepraszający uśmiech. – Zastanowisz się?
- Zastanowię się – przyrzekłam, posyłając mu delikatny uśmiech. – Do szesnastej?
Zamrugał niezrozumiale, a po chwili jego oczy rozbłysnęły radośnie.
- Przecież obiecałam.

* * *


A obietnic się dotrzymuje.
Dlatego opuściłam hotel z zamiarem udania się na obiad, po czym zamiast w lewo, poszłam w prawo. Skręciłam za pierwszym rogiem i przyspieszyłam, przebiegając trasę pierwszych dwóch przystanków, by na trzecim wsiąść do odjeżdżającego w stronę klastera przybrzeżnego autobusu. Mijałam pustoszejące ulice wioski, podczas gdy nad Soczi zapadał wieczór. Gdy wysiadłam, było już całkiem ciemno, a niebo rozjaśniały światła parku olimpijskiego oraz płonący ponad wszystkim znicz.
Wzięłam głęboki wdech i szybki krokiem ruszyłam w jego stronę.
Ominęłam splecione na wzniesieniu koła i bijącą blaskiem Iceberg Arenę, starając się na te kilka chwil zapomnieć o jutrze. Tak więc gdy niemal biegłam na plac medalowy, nie myślałam o łyżwach, o lodzie, o układzie, ani o kilku tysiącach wpatrzonych we mnie par oczu. Po prostu biegłam, słysząc znaną mi już melodię. Aż w końcu wpadłam na plac w momencie, w którym zapowiedziano następną ceremonię. Zatrzymałam się, aby objąć wzrokiem zebrany przed sceną tłum ludzi. Nie było szans na przedostanie się do przodu krótszą drogą, znaną mi z ceremonii Kamila. Dlatego niewiele myśląc oderwałam stopy od ziemi i wybrałam tę dłuższą. Zwisający z szyi identyfikator obijał się o kurtkę, która ciążyła na ramionach swym grubym materiałem. Ale biegłam dalej. Muzyka zabrzmiała nieco głośniej, a na scenę zostali wywołani wczorajsi bohaterowie. Przecisnęłam się między grupką starszych panów i wpadłam wprost na dwumetrowego ochroniarza. Uniosłam przepustkę, a gdy podsadził mnie, bym jak najszybciej znalazła się w centrum wydarzeń, wiedziałam, że jestem już blisko. Przeskoczyłam przez barierkę i przepchnęłam się przez kilka rzędów znajomych twarzy, niespodziewanie trafiając na tę jedną, którą rozjaśniał dumny uśmiech. Z chęcią chwyciłam wyciągniętą w moją stronę dłoń i stanęłam pomiędzy opartymi o barierkę ramionami Pointnera.
A gdy uniosłam głowę, uśmiechnęłam się szeroko, odnajdując najszczęśliwsze spojrzenie padające z podium.
Podobnie jak wtedy, gdy Kamil dwukrotnie stawał na najwyższym stopniu, tak i teraz czułam napływające do oczu wzruszenie. Widok całej czwórki odbierającej srebrne medale wzbudzał we mnie najlepsze uczucia, jakimi ich darzyłam – wszystkich razem i każdego z osobna. Pękałam z dumy, oklaskując ich i widzą ich uśmiechy. Patrząc na nich i na zawieszane na ich szyjach medale próbowałam uwierzyć, że to moi chłopcy. Ci sami, z którymi spędziłam najbardziej szalony okres mojego życia. Bardzo krótki, ale intensywny i wiele do niego wnoszący.
Michi. 1/3 mojego niezniszczalnego tria. Druga połowa oraz integralna część Krafta. Mój awaryjny przyszły małżonek i ojciec dzieci. Jakby nie patrzeć oboje znaleźliśmy się w kadrze w tym samym czasie, oficjalnie zaczynając sezon od Oberstdorfu. Może dlatego tak dobrze dogadywaliśmy się od samego początku. Chyba nikt nie potrafił zniwelować moich obaw związanych z nagłym pojawieniem się w Austria Teamie tak, jak robił to Hayböck. W jakiś sposób zawsze potrafił sprawić, że czułam się po prostu dobrze. I choć jako jedyny z tej czwórki stoi na podium bez indywidualnej wygranej w Pucharze, jestem pewna, że w końcu odpali. Czas. Tylko czas jest mu potrzebny.
Didl. Mój najukochańszy i najsłodszy Didl. Czym byłyby te miesiące, gdyby nie on? Pojawił się tak nagle i zupełnie znikąd ze swoimi świnkami i z dnia na dzień stał się moim bohaterem. Gdy nikomu przez myśl nawet nie przeszło, że ten przestraszony dzieciak z Oberstdorfu może coś wyskakać, on wygrał Turniej Czterech Skoczni. Pokonał najlepszych i stał się najsilniejszym ogniwem, które lubi zasypiać na śniadanie i nieświadomie ratuje ludzi wtedy, gdy nawet oni sami o tym nie wiedzą.
Gregor. Nie znoszę go tak mocno, jak mocno o uwielbiam. Pora to przyznać. Uwielbiam go. Uwielbiam Schlierenzauera. Za każdą złośliwość i każdą chwilę, w której po prostu był. Butny i arogancki Schlieri, jakiego do tej pory znałam z opowiadanych mi historii, jest zupełną odwrotnością faceta, którego poznałam w Titisee-Neustadt. Bo Schlieri, który jest przewrażliwiony na swoim punkcie i zatrzymuje się przy każdym lustrze, by poprawić włosy, to specyficzny gość, który zwyczajnie nie boi się mówić tego, co myśli i nazywa rzeczy po imieniu. Jednocześnie to osoba, którą ostatnią posądziłbyś o chęć pomocy, ale pierwsza, która z nią do ciebie przyjdzie. I nieważne, czy stoi na olimpijskim podium kolejny raz czy nie – zasłużył.
Thomas. Zmienił wszystko. Wpadł niczym huragan do mojego życia i zburzył otaczające mnie mury. Przedostał się na drugą stronę, podniósł mnie i został. W przerażająco krótkim czasie stał się tą osobą, której potrzebowałam najmocniej na świecie. I był, przez chwilę, ale był. A cały ten czas, który spędziłam bez niego uświadomił mnie w tej potrzebie posiadania go obok siebie. Mimo błędów, mimo niewypowiedzianych słów, mimo tego, co stawało między nami. Od samego początku udowadniał mi, że jest silny, pomimo schowanego w jego oczach strachu. A fakt, że po obu upadkach i po długiej walce z samym sobą zdobył ten cholerny medal tylko temu dowiódł. Zrobił to, na co mało kto by się odważył i osiągnął sukces. Patrząc na jego szczęśliwą twarz i skierowany w moją stronę medal uwierzyłam, że wykorzystane szanse odwdzięczają się, zarówno w sporcie, jak i poza nim.
- Kornelia? – Alex dotknął mojego ramienia i uśmiechnął się pogodnie. – Jedziesz z nami?
Dlatego postanowiłam nie marnować żadnej z nich.

* * *

a teraz zbliż się
 potrzyj zapałkę
potrzyj zapałkę w tej chwili
jesteśmy idealnie dopasowani
w jakiś sposób idealni
zostaliśmy sobie przeznaczeni
podejdź trochę bliżej

* * *

Nie powinno mnie tu być. Jutro pierwszy konkurs. Nina mnie zabije. Mama mnie zabije. Wszyscy mnie zabiją. Powinnam odpoczywać, gromadzić siły na konkurs, a za trzy godziny iść spać. Zamiast tego siedziałam przy barze jednego z większych hoteli w Soczi, piłam sok pomarańczowy, kiwałam nogą do piosenek Aerosmith i czekałam na pojawienie się wielkiej czwórki, którą ostatni raz widziałam na placu medalowym. Prosto ze sceny zostali wrzuceni do dziennikarskiego młyna i według najświeższych doniesień, mieli przyjechać kilka minut po osiemnastej.
Więc czekałam. A najgorsze w tym wszystkim było to, że w ogóle nie czułam wyrzutów sumienia. Wiedziałam, że łamię zasadę Niny, ale tego nie żałowałam. Chciałam spędzić chociaż tę godzinę z chłopakami, pogratulować im, pożegnać się i o dwudziestej wyjść stąd z poczuciem, że ich nie zawiodłam. Te kilka chwil nie miało prawa zakłócić przygotowań do jutra. Wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że mogą mi pomóc w zrzuceniu nerwów i naładują potrzebną energią.
Przyjechali. Uśmiechnięci, w jednakowych białych koszulach, powitani niczym prawdziwe gwiazdy. Od razu wepchnięto ich na ścianki, gdzie obfotografowywano ich z każdej strony. Z medalami, bez medali, z Alexem i bez Alexa, razem i każdy osobno.
- Zapowiada się długi wieczór. – Mój wzrok od chłopaków oderwał barman, który jak do tej pory był moim jedynym towarzyszem. Kiwnął głową na wypełnioną sokiem szklankę. – Jesteś pewna, że nie chcesz nic lepszego?
- Niestety to musi dziś wystarczyć. – Wzruszyłam bezradnie ramionami i zamieszałam napój słomką. Wysoki brunet wydał z siebie dźwięk, świadczący o tym, że coś zrozumiał.
- Jesteś jedną z nich?
- Wyglądam na austriackiego skoczka?
- Miałem na myśli sportowców, rudzielcu – wyjaśnił. Zmrużyłam oczy jak zawsze, gdy ktoś nazywał mnie w ten sposób. – Słonko, przecież nie powiedziałem, że mi się nie podoba. To jak?
- Jeżdżę.
- Na nartach?
- Łyżwach.
- Och, zlituj się. W sukience i pełnym makijażu?
Skinęłam głową, ciekawa jego reakcji. Westchnął ciężko, jakby właśnie usłyszał, że nie dostanie wolnego przez najbliższy miesiąc.
- Cała Rosja ma na tym punkcie fioła. A to nawet prawdziwy sport nie jest.
- Hej, obrażasz mnie? – Uniosłam brew, choć byłam bliżej parsknięcia śmiechem, niż huknięcia go krzesłem w głowę. – Czy ty w ogóle wiesz, ile to wymaga przygotowań? Jak ciężkie są treningi?
- Zapewne zaraz mi o tym opowiesz?
- Tak! Jeśli myślisz, że trenujemy mniej niż taki… Dajmy na to skoczek narciarski, to się mylisz.
- Oczywiście. Kręcenie tyłkiem wymaga cholernie dużo siły – mruknął, polerując wysoką szklankę. – Chociaż nie powiem, utrzymanie równowagi i nieprzyrąbanie w lód jest godne podziwu.
- Tak mówią tylko osoby, które kroku w łyżwach nie postawią. – Wytknęłam palec, którym machnęłam zwycięsko, gdy dostrzegłam jego zrezygnowany wzrok. – Szach-mat?
- To nie zmienia faktu, że sport to wysiłek, pot, walka z czasem… A tu? Zakręcisz się raz i drugi, skoczysz jakiegoś tulipa…
- Toeloopa.
- Zwał jak zwał. Skoczysz go, dorzucisz do tego kilka fajnych kroków, a i tak wszystko będzie zależało od tego, czy jakiemuś frajerowi na stołku się to spodoba, czy nie. Jeśli widzisz w tym sens, to naprawdę cię podziwiam.
- Dziękuję – przytaknęłam i wzniosłam szklankę w jego stronę. – Zdrowie niedowiarków i wszystkich prawdziwych sportowców.
Igor, bo takie imię widniało na przyczepionej do jego kamizelki plakietce, tylko pokręcił głową ze śmiechem. Upiłam kolejny łyk soku, a gdy odstawiłam szklankę z powrotem na blat, w moich rękach wylądował bukiet kwiatów. Dosłownie taki sam, jaki dostali…
- Jeszcze trochę i będę miał cały ogródek.
Uśmiechnęłam się półgębkiem, przenosząc wzrok z białych frezji na Thomasa. Usiadł obok, owiewając mnie zapachem swoich perfum i sprawiając, że w jednej zdałam sobie sprawę z dobrze podjętej decyzji.
- Przyszłaś.
- Powiedzmy, że nie byłam szczególnie zajęta.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała przez to żadnych problemów.
- Na razie nie chcę o tym myśleć. – Popatrzyłam na niego z pełnym przekonaniem. Zawiesiłam wzrok na jego roześmianych oczach, by za chwilę nieco go opuścić. – No proszę, proszę. Dostaliśmy medal! – Chwyciłam w palce srebrny krążek, zawieszony na thomasowej szyi i kiwnęłam głową z uznaniem. – Trochę inny niż do tej pory.
- Ale chyba najcenniejszy – dopowiedział, zerkając na medal.
- Cenniejszy niż indywidualne złoto?
Zmarszczył nos i po chwili pokręcił głową ze śmiechem.
- NEEELAAA!
Po raz drugi w przeciągu doby poczułam na sobie ciężar Didla. Objął moją szyję od tyłu i przytulił do siebie. Poczułam rozlewające się wokół serce ciepło.
- Mówiłem, że przyjdzie? – Michi cmoknął mnie przelotnie w policzek i sięgnął do mojej szklanki z sokiem. – Twój? Dzięki.
- Patrz! – Diethart z dumą zaprezentował swój medal. – Mój! Własnymi nogami wyskakany!
- W imieniu swoim, Gregora i Morgiego: nie ma za co – mruknął Hayböck z zaciśniętymi na słomce zębami. – Zawsze chętnie ci pomożemy, co byś nie musiał sam osiem razy skakać.
- Wiecie, barany, o co mi chodzi!
- Wiemy – przytaknęłam i poczochrałam didlowe włosy. – Jestem z ciebie przepotwornie dumna.
- Słyszałeś? – Młodszy z Thomasów wytknął język do Michaela, na co ten tylko wywrócił oczami.
- Jezus Maria i wszystkie krótkofalówki Hofera, co ja wam mówiłem? – Wiedziałam, że kogoś brakuje. Gregor pojawił się właściwie znikąd i chwycił za kołnierze zarówno Didla, jak i Michiego. – Nie przeszkadzać im, tak?
- Chcieliśmy się przywitać – odpowiedział mu Diethart. – Tego nie zabroniłeś!
- Poza tym jutro wyjeżdżamy – dodał Hayböck. – Cholera wie, kiedy się teraz zobaczymy!
- Och, przymknijcie się i zjeżdżajcie. – Schlieri wyciągnął ich z naszego niewielkiego kręgu i pchnął w stronę stolików. – Bachory… - Pokręcił głową, po czym objął nas spojrzeniem i wyszczerzył się po same ósemki. – No to jak tam u was?
- Gregor… - Thomas uniósł sugestywnie brwi.
- Co? Mam iść? Jasne, już mnie nie ma. Bawcie się dobrze! – Posłał nam ostatnie, jakże znaczące spojrzenie z uśmiechem i odszedł w swoją stronę.
Westchnęłam ze śmiechem.
- Jutro wyjeżdżacie?
- Tak. – Thomas kiwnął głową, po czym uniósł na mnie pogodne spojrzenie i uniósł kąciki ust. – „Ale na razie nie chcę o tym myśleć”.
Dookoła trwało świętowanie. W lokalu pojawiało się coraz więcej ludzi. Nawet Niemcy i Japończycy przyszli. Przy każdym stoliku i w każdym kącie ktoś stał, rozmawiał, śmiał się i wznosił toasty zacierające rywalizację ze skoczni. A my? Siedzieliśmy przy barze i milczeliśmy, posyłając sobie ukradkowe uśmiechy. Cisza nie ciążyła. Niewypowiedziane dotąd słowa również. Mimo, że każda kolejna minuta skracała to spotkanie, nie czułam, że mamy mniej czasu. Gdy chwytałam spojrzenia i uśmiechy Thomasa miałam wrażenie, że już nigdy go nam nie zabraknie. Dlatego byłam spokojna. Chwytałam te chwile z nim przy moim ramieniu i czułam narastające we mnie przekonanie, że nie są ostatnimi.
- Uwielbiam tę piosenkę. – Uśmiechnęłam się sama do siebie, wyłapując między szmerem rozmów pierwsze dźwięki „Bed of roses”. Przymknęłam oczy, napawając się delikatnymi pociągnięciami strun gitary elektrycznej.
- W takim razie… - Głos Thomasa sprawił, że rozchyliłam powieki i sprowadził mój wzrok na jego twarz oraz błąkający się po niej uśmiech. Spojrzałam na niego z niezrozumieniem. A on? Ściągnął swój medal i prosząc o jego przypilnowanie, zawiesił go na szyi stojącego po drugiej stronie baru zaskoczonego Igora, po czym zeskoczył z krzesła. – Zdaje się, że coś ci kiedyś obiecałem.
- Co ty wyprawiasz?
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się łobuzersko i nim zdążyłam zareagować objął mnie ramieniem w talii, ściągnął z krzesła i w tej samej pozycji zaniósł na środek parkietu. Dopiero wtedy odstawił mnie ziemię.
- Sprawiam, że nie masz wyboru.
Pamiętał.
- Thomas, ale nikt inny nie tańczy. – Zauważyłam, rozglądając się z rozbawieniem, ale i lekką paniką po pustym parkiecie.
- Więc będziemy pierwsi.
Sitting here wasted and wounded at this old piano, trying hard to capture the moment this morning I don’t know…
Oszalał. Ja oszalałam. Bo chwyciłam jego dłoń i pozwoliłam, aby położył drugą na moich plecach, przyciągając mnie do siebie. Uniosłam głowę. Światła migały w kilku kolorach i błądziły po jego uśmiechniętej twarzy, od której nie potrafiłam oderwać wzroku, gdy zaczęliśmy bujać się na boki, zgodnie z rytmem piosenki.
- Gdybym wiedziała, ubrałabym się lepiej. – Przesunęłam palcami po jego koszuli. Wyglądał elegancko. A ja? Miałam na sobie jasny, pleciony sweter odkrywający jedno ramię, przetarte jeansy i botki na płaskim obcasie.
- Podobałoby mi się równie bardzo, gdybyś nie miała na sobie nic.
- Morgenstern.
- Powiedziałem to na głos?
- Świnia.
Wywrócił oczami i westchnął.
- Cofnij to.
- Jesteś świnią.
- Powiedz to Diethartowi.
- Uzna to za komplement.
- Najgorsze jest to, że masz rację.
With ironclad fist I wake up and french kiss the morning, while some marching band keeps its own beat in my head while we’re talking about all of the things that I long to believe about love, the truth and what you mean to me. And the truth is baby you’re all that I need.
 Uśmiechnęłam się pod nosem, by po chwili roześmiać się głośno, gdy niespodziewanie uniósł rękę i mną obrócił. Ponownie wylądowałam w jego ramionach, czując jaka cała mięknę pod naporem jego roziskrzonego spojrzenia. Zacisnął moją dłoń w swojej, unosząc kąciki ust.
- W porządku? – spytał cicho, gdy pierwszy refren dobiegł końca.
- W porządku.
Przysunął do tej pory wyciągnięte w bok ręce do swojej piersi i wsparł o nią nasze splecione dłonie. Zadrżałam, spoglądając niepewnie w jego oczy.
Well, I’m so far away, each step I take’s on my way home. A king’s ransom in dimes I’d give each night just to see through this payphone…
Czułam pod prawą dłonią jego serce. Biło szybciej, niż powinno, dokładnie z taką samą prędkością, jak moje własne. Oddychał równomiernie. Był spokojny.
Still I run out of time or it’s hard to get through. Till the bird on the wire flies me back to you I’ll just close my eyes and whisper: Baby, blind love is true.
Odwróciłam spojrzenie w bok, natrafiając na łagodne spojrzenie Pointnera. Uniósł w moją stronę kieliszek szampana i skinął głową. Uśmiechnęłam się, wtulając policzek w pierś Morgensterna. Wszystko znajduje swoje miejsce.
Well this hotel bar’s hangover whiskey’s gone dry, the barkeeper’s wig’s crooked and she’s giving me the eye. Well I might have said ‘yeah’. Well I laughed so hard I think I died.
Wzięłam głębszy wdech, wciągając w nozdrza zapach Thomasa. Wciąż ten sam, któremu pozwalałam się otumanić. Solówka gitarowa grała mi w uszach, gdy uniosłam nieco głowę i opierając czoło o jego szyję, przymknęłam oczy. Niemal nie poruszałam stopami, tonąc w jego objęciu i bijącym od niego cieple. Tęskniłam. Tak cholernie tęskniłam za tą bliskością, sprawiającą, że czułam się bezpieczna. Mogło się więc walić, mogło się palić, a nie otworzyłabym oczu.
Now as you close your eyes, know I’ll be thinking about you…
Delikatnie zadarłam głowę, sprawiając, że nieznacznie przesunął wargami po moim czole. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując jak nasze nosy się stykają i rozchyliłam powieki. Staliśmy w miejscu. Na chwilę wszystko dookoła umarło. I nie było niczego i nikogo. Nie było ostatniego miesiąca, nie było naszych błędów. Tylko sekundy i piosenka. Thomas nerwowo przełknął ślinę, nie patrzył mi w oczy. Zamiast tego odsunął głowę i wtulił twarz w moje włosy.
I got nothing to prove for it’s you I’d do defend.
Pianino rozbrzmiało wyraźniej, wprowadzając moje serce w silniejsze kołatanie.
I wanna lay you down in a bed of roses. For tonight I sleep on a bed of nails.
Tańczyliśmy. Tak, jak kiedyś obiecał. Trzymał mnie w swoich ramionach, a ja nie zamierzałam mu uciec. Był on, byłam ja, ostatnie takty piosenki i poczucie, że najgorsze już za nami.
I wanna be just as close as the holy ghost is and lay you down on a bed of roses.
Westchnął, studząc powietrzem skórę na moim ramieniu. Odsunęłam się na centymetry, by dojrzeć jego twarz. Uśmiechnęłam się nieśmiało, uchwytując jego spojrzenie. Chciałam raz na zawsze wymazać z niego poczucie winy.
W zamiar jednak wszedł mi krzyk Gregora i wybuch konfetti, po którym rozbrzmiała o wiele głośniejsza muzyka.
- IMPREZA!
Jak na zawołanie na parkiet wskoczyło kilka, a po chwili kilkanaście osób. I wszystko byłoby całkiem normalne, gdyby nie Schlierenzauer i… zwisająca z niego serpentyna, którą po chwili nas obrzucił.
- Naprawdę nie ma za co! – oznajmił, uwieszając się na naszych szyjach. – Cały ranek myślałem nad piosenką!
Wymieniliśmy z Thomasem porozumiewawcze spojrzenie.
- Greg – zaczął Morgenstern. – Narąbałeś się?
- Jaaa?
- Jesteśmy tu ledwo godzinę!
Schlieri wzruszył ramionami, jakby naprawdę miał to gdzieś i uśmiechnął się w najbardziej rozbrajający sposób
- RedBull doda ci skrzydeł!
Znów na siebie spojrzeliśmy, tym razem jednak od razu przenieśliśmy wzrok w stronę stolika, przy którym ostatnio widzieliśmy Gregora, Michaela i Didla. I jakoś wcale się nie zdziwiliśmy, gdy dojrzeliśmy ostatnią dwójkę uzupełniającą puszki energetyka wódką.
- Czy te dwa RedBulle, które wypiłeś w drodze do hotelu smakowały… no nie wiem, lepiej? – spytał Thomas. Schlierenzauer pokiwał energicznie głową.
- Smakowały jak medal olimpijski!
Morgen westchnął na wpół załamany, na wpół rozbawiony, podczas gdy ja nie potrafiłam powstrzymać śmiechu.
- Jesteś pijaniutki!
W odpowiedzi zakrył usta dłonią i zachichotał, niczym nastolatka na pierwszej imprezie.
- Może troszeczkę. O tak tyle. – Pokazał, zbliżając palec wskazujący do kciuka na minimalną odległość. Dla jego własnego dobra złapałam go za dłoń i nieco powiększyłam ten dystans. – No nie, przesadzasz. – Popatrzył na mnie przekornie, na co stanowczo pokręciłam głową. – Nie przesadzasz?
- Nie.
- Och, no cóż! – Machnął rękoma, jakby suszył paznokcie i wzruszył ramionami. – Jestem pijaniutki! A teraz przepraszam, ale muszę jeszcze to wystrzelić… - dodał, wyciągając z tylnej kieszeni spodni kolejną tubę z konfetti.
- Dobra, ale czy mógłbyś to zrobić gdzieś… - Nim Thomas zdążył dokończyć, rozległ się potężny huk, Gregor odskoczył do tyłu, a kolorowe ścinki zaczęły spadać z sufitu prosto na nas. - … indziej.
Zaczęłam się śmiać, widząc zarówno minę Morgensterna, jak i chwilowy szok na twarzy Gregora. I o ile Schlierenzauer zakręcił się parokrotnie wokół własnej osi i poszedł w swoją stronę, Thomas wciąż stał przede mną, rozkładając bezradnie ręce.
- Mogłabym się przyzwyczaić do takiego Gregora.
Blondyn zaśmiał się i zmniejszył o krok dzielący nas dystans. Sięgnął ręką do moich włosów i wyciągnął z nich kolorowe sreberko.
- Wierz mi, wcale tego nie chcesz. – Pokręcił głową z uśmiechem, który automatycznie odwzajemniłam.
- Hej, słyszysz? – spytałam nagle, nasłuchując lecących z głośników znajomych dźwięków gitary.
*Ich wurde dir gern sagen wie sehr ich dich mag, warum ich nur noch an dich denken kann…
- Boże, tylko nie to…
- A właśnie, że to! – krzyknęłam ze śmiechem i chwyciłam Thomasa za obie ręce, wyciągając go w głąb parkietu. Z początku się opierał i niechętnie poruszał w takt „Alles aus Liebe”, które w końcu rozbrzmiało w oryginale. I całe szczęście, choć rozanielony Schuster wpadł na scenę, gdzie ustawione były mikrofony i znów chciał dać wokalny popis na miarę tego z Bischofshofen. Jednak tym razem nikt nie chciał mu towarzyszyć. Stöckla brakowało, Kruczka też, a Pointner głośno i wyraźnie oznajmił, że bez nich śpiewać nie będzie. Tak więc Werner z nosem na kwintę zszedł z podestu, co wyraźnie rozbawiło Morgensterna, bo nagle nabrał chęci do tańca i przyciągnął mnie do siebie.
**Und alles nur, weil ich dich liebe und ich nicht weiss wie ich’s beweisen soll!
- Miałeś rację – mruknęłam w momencie, w którym Thomas odwrócił mnie do siebie tyłem, a moje plecy opierały się o jego klatkę piersiową.
- Oczywiście, że miałem. – odpowiedział z typową, morgensternową pewnością siebie, po której nastąpiło tak oczywiste pytanie: - Ale z czym?
Zaśmiałam się, za co od razu obrócił mnie z powrotem w swoją stronę. Zarzuciłam ramiona na jego szyję, a sam położył dłonie na moich plecach. Przez chwilę patrzyłam na niego z uśmiechem, muskając opuszkami palców skórę jego karku.
- O wiele lepiej tańczysz w parze.
Prychnął z teatralnym obruszeniem, ale zaraz się uśmiechnął i poderwał mnie do góry, obracając nami wokół własnej osi, na co zareagowałam głośnym śmiechem. I tak mijały sekundy, minuty, kolejne piosenki, a jego dłonie wciąż trzymały moje. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam tak szczerze szczęśliwa. Czułam przepełniający całe moje ciało spokój. Nie bolał mnie ani jeden oddech, ani jedno uderzenie serca. Tęsknota uciekała, bo nie miałam już za kim tęsknić. Był obok. Miałam go. Czułam go.
A reszta nie miała znaczenia.
- Muszę już iść – szepnęłam mu do ucha. Zatrzymaliśmy się, a wtedy spojrzałam na niego, posyłając mu przepraszający uśmiech. Ścisnął mocniej moją dłoń, ale uniósł kąciki ust i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Odprowadzę cię.
Wplotłam palce w jego. Opuściliśmy zapełniony parkiet, przeciskając się między ludźmi. Thomas odebrał swój medal i dosłownie w momencie, w którym wsunął go pod koszulę, po sali rozległ się przeraźliwy dźwięk uderzonego mikrofonu, a muzyka przestała grać. A wszystko przez gramolącego się na podest Didla, który po chwili wciągnął na niego Wellingera. Diethart – w stanie alkoholowym określonym przez Morgensterna na ciężki, aczkolwiek stabilny – zapukał w mikrofon.
- H-halo? Słychać nas?
O dziwo wszyscy przytaknęli dość entuzjastycznie i zaczęli bić brawo.
- Bo my… chcieliśmy zaśpiewać.
- Piosenkę! – krzyknął niewiele lepiej trzymający się Andreas i wystawił widełki do nagrywającego w pierwszym rzędzie Wanka.
- Welli wybierał – dodał cicho Didl, po czym przestępując z nogi na nogę, kiwnął na dj’a.
Wymieniliśmy z Thomasem porozumiewawcze spojrzenie i oparliśmy się o bar, bo tego w żadnym wypadku nie mogliśmy przegapić. Muzyka zaczęła grać. Z początku nie potrafiłam jej skojarzyć z żadną znaną mi piosenką. Do momentu, w którym Diethart przysunął usta do mikrofonu i zaczął brzęczeć pod nosem.
- ***Das Fernster öffnet sich nich mehr. Hier drin ist voll von dir und leer. Und vor mir geht die letzte Kerze aus…
Tylko usłyszałam cichy pisk Morgensterna, zaciskającego wargi i tłumiącego śmiech. Przysunął dłoń do ust i chrząknął, starając się zachować powagę. I tak dojrzałam łzy w kącikach jego oczu.
- ****Ich muss durch den Monsun, hinter die Welt, ans Ende der Zeit bis kein Regen mehr fallt.
Otworzyłam szerzej oczy, wpatrując się we wkładającego coraz więcej pasji w śpiew Didla, okazjonalnie przerzucając wzrok na grającego na niewidzialnej gitarze Wellingera. W końcu i on dorwał się do mikrofonu, przejmując drugą zwrotkę. I to chyba niewiele zmieniło. Nieopodal nas dojrzałam Freunda. Severin jedną dłonią zakrywał usta, a drugą trzymał się za głowę, wpatrując się w Wellingera jak matka, która nie dopilnowała swojego dziecka.
-*****Ich kampf mich durch die Machte hinter dieser Tur. Werde sie besiegen und dann fuhrn się mich zu dier!
Darli się jak prześcieradło z łóżka Dawida. Thomas leżał już gdzieś pod barem, za plecami słyszałam pianie Hayböcka, a Gregor… Wedle oczekiwań śpiewał razem z Diethartem i Wellingerem, bawiąc się niczym na najlepszym koncercie w życiu. Czując drgającą pod powieką żyłkę miałam wielką ochotę pobiec po Schustera, zadzwonić po Stöckla i na kolanach ubłagać Pointnera, żeby jak najprędzej przejęli mikrofony.
- ******Ich muss durch den Monsun, hinter die Welt, ans Ende der Zeit bis kein Regen mehr fallt. Gegen den Sturm, am Abgrund entlang und wenn ich nich mehr kann denk ich daran irgendwann laufen wir zusamm’, weil uns einfach nichts mehr halten kann! Durch den Monsun, dann wird alles gut!
Zagryzałam usta, krztusiłam się, tonęłam w łzach, ale wytrzymałam to. A gdy skończyli, rzucili się na ręce tłumu. O dziwo nie wylądowali na ziemi, wręcz przeciwnie, zostali przeniesieni w tę i z powrotem. Gorsze było to, że gdy wrócili na podest, dołączył do nich Gregor, który już miał gotową kolejną piosenkę.
- Błagam, chodźmy stąd – sapnął błagalnie Thomas, ocierając mokre policzki. A potem z głośników buchnął Rammstein, więc sam pociągnął mnie za rękę.
Przecisnęliśmy się w stronę wyjścia, do którego droga prowadziła tuż przy prowizorycznej scenie, na której Gregor rozpoczął sakramentalne „Du, du hast, du hast mich”. Ścisnęłam mocniej dłoń Thomasa, a ten, przechodząc tuż obok nagłośnienia, nagle się pochylił i pociągnął za jeden z kabli. Szansa na to, że będzie on prowadził do mikrofonu była jak jeden do czterech.
Morgenstern miał to do siebie, że zdarzało mu się mieć niewyobrażalnie duże szczęście.
- WIEJ!
A potem musieliśmy przez nie uciekać, ścigani przez Schlierenzauera, Dietharta i Wellingera. Więc biegliśmy – do wyjścia, potem przez hotelowy hall, aż w końcu wypadliśmy na zimną, rosyjską noc i popędziliśmy przez ulice Soczi. Zatrzymaliśmy się dopiero w ciemnym zaułku, gdy na chwilę zrzuciliśmy cała trójkę z naszych pleców. Thomas przyparł mnie do zimnego muru, a sam osłonił mnie swoim ciałem. Dziesięć sekund później wypełnioną naszymi oddechami ciszę przerwał tupot stóp chłopaków.
- Pobiegli w lewo!
- W prawo!
- A nie, bo prosto!
- Ty nawet nie jesteś od nas, Wellinga, więc stul dziób!
I pobiegli w lewo za Gregorem.
Dopiero gdy straciliśmy ich z oczu, spojrzeliśmy na siebie i parsknęliśmy śmiechem. Thomas odsunął się, jakby chciał oprzeć się o przeciwległą ścianę, ale chwyciłam go za koszulę i przytrzymałam przy sobie. Kurtki zostały w hotelu, a wywołane biegiem ciepło powoli uciekało. Ale nie obchodziło mnie to. W końcu byliśmy sami. Tylko on i ja.
- Wracamy?
- Jeszcze nie – poprosiłam.
Morgenstern położył dłonie na moich przedramionach i zaczął delikatnie nimi pocierać.
- Zmarzniesz.
- Nieważne. – Pokręciłam głową, choć powoli zaczynałam cała drżeć. Zacisnął usta i westchnął z niezadowoleniem, ale nie powiedział nic. Wciąż próbował wywołać ciepło na mojej skórze, a ja nie spuszczałam wzroku z jego twarzy. Sunęłam spojrzeniem po nieco spierzchniętych ustach, wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych, lekko opuszczonych powiekach i jasnych rzęsach, które odsłoniły zmęczone tęczówki. Wyciągnęłam dłoń i przesunęłam kciukiem wzdłuż wciąż widocznego siniaka koło lewego oka.
- Boli?
Przymknął oczy i pokręcił głową, po czym chwycił obie moje dłonie, zamknął je w swoich i przykładając do ust, zaczął ogrzewać je oddechem. Nie mogłam odepchnąć wrażenia, że mimo chęci, w jakiś sposób próbuje utrzymać między nami dystans. Krótki, niemal minimalny, ale wciąż odczuwalny.
- Masz jutro konkurs – szepnął ledwo dosłyszalnie.
- Nie dbam o to.
- A o co dbasz?
Przysunęłam się do niego najbliżej, jak było to tylko możliwe i spojrzałam mu prosto w oczy.
- O ciebie.
Nie mogłam powiedzieć, że nie znałam zamkniętego w jego oczach strachu, bo widziałam go już wcześniej. I już raz udało mi się z nim wygrać.
- Ja też się boję. Pamiętasz? - Popatrzyłam na niego z nadzieją, że nie zapomniał o Garmisch i zachował w pamięci momenty, które odtwarzałam w swojej głowie każdego, spędzonego bez niego dnia w Polsce. Skinął głową. – Ale to dobry strach, Thomas.
Czułam jego spłycony oddech i drżenie. Patrzył na mnie, jednocześnie walcząc ze sobą i z tym, co było już za nami; co minęło i nie wróci.
- Powinnaś już wracać do hotelu… - Jego cichy głos przeciął nabrzmiałą ciszę. Odwrócił wzrok, opuścił nasze dłonie, odsunął się… A ja zdałam sobie sprawę, że to nie jest odpowiedni moment na pożegnanie.
- Dobrze wiem, co powinnam zrobić.
Zabić przestrzeń między nami, dotknąć jego policzka i pocałować tak mocno, by wyprzeć wszelkie wątpliwości i zastąpić je pewnością, że on i ja, że my to najlepszy pomysł, jaki wpadł Bogu do głowy. Ściskałam w palcach materiał białej koszuli, ustami szukając odpowiedzi na jego zastygłych wargach. I nie poddawałam się. Nie poddawałam się, aż wreszcie powietrze zaświszczało między nami, a na zziębniętych policzkach poczułam ciepło dłoni, których potrzebowałam, aby trzymały mnie już do samego końca.
- Nie odpuszczę, słyszysz? – Rozedrgany szept opuścił moje wargi, gdy z całych sił obejmowałam jego szyję. Trząsł się w moich ramionach, zacieśniając łapczywie swój uścisk. Wsunęłam palce w jego włosy i przysunęłam usta do jego ucha. – Już nigdy nie odpuszczę.

* * *

niebezpiecznie jest się zakochać
ale dzisiejszy nocy chcę z tobą płonąć
 zrań mnie
jest nas dwoje
 jesteśmy pewni swoich pragnień
przyjemności bólu i ognia
spal mnie

* * *

Potknął się, ale nie zapalił światła. Stłumił parsknięcie śmiechem i mocniej zacisnął dłoń na mojej, pytając szeptem, czy nic mi się nie stało. Nie. Pokiwał głową i skierował się w stronę schodów, oświetlanych przez padające zza okna światła latarni. Szedł przodem, więc stawiałam stopy na kolejnych stopniach w tych samych miejscach, co on. Dźwięk wsuwanego do zamka klucza rozdarł ciszę i zostawił ją za progiem pokoju.
Weszłam pierwsza, rozglądając się po wnętrzu. Od razu poczułam zapach męskich perfum, który nie zdążył ulotnić się przez uchylone okno. Na fotelach leżały porozrzucane ubrania, na szafie wisiały kombinezony, a na parapecie leżał kask Thomasa. Przesunęłam palcem po jednej ze złotych gwiazd i odwróciłam się w stronę wejścia. Morgenstern cicho przymknął drzwi, przekręcając klucz. Minęło kilka sekund nim odwrócił się w moją stronę.
- Gregor nie będzie zły? – spytałam, kiwając w stronę jednego z dwóch łóżek.
W słabym świetle księżyca dojrzałam jak Thomas uniósł jeden kącik ust, gdy zbliżył się w moją stronę.
- W końcu jesteśmy sami, a ty pierwsze o co pytasz, to Gregor. – Zaśmiał się i odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. Wywróciłam oczami. – Jednak bardziej martwi mnie co na to twoja trenerka.
- Zawsze byłam posłuszną dziewczynką, która szanowała każde słowo trenera i nie śmiała w żaden sposób się przeciwstawić. Kiedyś muszę się zbuntować. – Przyciągnęłam go do siebie i zacisnęłam palce na materiale koszuli. – Poza tym kazała mi przespać osiem godzin. Nie sprecyzowała w czyim łóżku.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Nelą?
Roześmiałam się i przywarłam ustami do rozciągniętych w uśmiechu warg Thomasa. Czując, jak parszywe robactwo w moim brzuchu podrywa się do lotu, ułożyłam dłonie na jego szyi, by po chwili zjechać po niej palcami do pierwszego guzika.
- Jedna sprawa – mruknęłam, minimalnie się odsuwając. – Rano masz tutaj być.
Roześmiał się i musnął moją górną wargę.
- Z całym szacunkiem, ale tym razem jesteśmy u mnie.
To wystarczyło, by kolejny pocałunek postawił mur między nami a resztą świata. Tak więc nie było Igrzysk, nie było konkursu następnego dnia, nie było ludzi i ich oczekiwań. Byliśmy tylko my…
I chłopaki.
Oderwałam się od Thomasa, gdy na dole domu, w którym mieszkali Austriacy trzasnęły drzwi i rozległy się głosy Gregora i Michaela. Idealny moment na ich powrót. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że siedziałam okrakiem na Morgensternie w samych spodniach i staniku, a on bez koszuli na wpół leżał oparty plecami o ścianę.
- Następnym razem jak będę chciał zatańczyć wolnego z którymś z Japońców, palnij mnie czymś twardym w łeb, zamiast to nagrywać, dobra? – Głos Schlierenzauera brzmiał coraz wyraźniej i zdecydowanie trzeźwiej, a jego ciężkie kroki na schodach były odczuwalne aż w pokoju. – Ja pierdolę, przecież ja nie piję alkoholu. Jak to się, kurwa, stało…
- Nie mam zielonego pojęcia, przyjacielu – odezwał się Michi. – To Rosja. Spirytus unosi się w powietrzu.
- Jesteś debilem. Ktoś ci to już kiedyś mówił?
- Na szczęście ty mi ciągle o tym przypominasz.
- Podziękowałbyś, a nie… Dobra, nieważne. Idę w spanie, bo przecież zaraz umrę. Nara. – Pożegnał się, a dosłownie po sekundzie nacisnął na klamkę. Spojrzałam na Thomasa, ale wzruszył tylko ramionami. – No żesz, Morgi ma klucz. Ty, Hayböck, widziałeś Morgensterna?
- Ostatni raz jak pobijał rekord Bolta, spierdalając przed tobą – odkrzyknął Michi. – Ej, to nie jego kurtka?
Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło, gdy z dołu dobiegło przeciągłe „uuuuuu!” w wykonaniu Michaela, powoli przekształcające się w najbardziej durny rechot, na jaki było go stać. Dosłownie po chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi i chrząknięcie Gregora.
- Nela?
- Słucham? – odpowiedziałam, bo co miałam zrobić? Thomas spojrzał na mnie z pretensją i podrzucił rękoma.
- O matko, Hayböck, są razem! – wydusił Gregor na tyle głośno, byśmy mogli go dosłyszeć. – Czy wszystko okej?
- Nie, dopóki sterczysz pod drzwiami! – krzyknął Morgenstern, za co uderzyłam go w ramię. – No co? Nie lubię mieć publiczności.
Pokręciłam głową i uniosłam błagalne spojrzenie do sufitu.
- Greg, możemy ci w czymś pomóc? – spytałam, by jak najszybciej go spławić.
- Nie, nie, nie przeszkadzajcie sobie – odpowiedział i na moment zapadła cisza. Powtarzam: na moment. – No chyba, że widzieliście gdzieś Didla?
- Zgubiliście Dietharta? – wrzasnął Thomas, a za drzwiami rozległo się ciche stęknięcie. – O Boże.
- Znajdzie się. – Głos zabrał Michi. – Chodź, pijusie. Powiedz ‘dobranoc’ i przekimasz u nas, skoro prosiak wybrał inny chlew.
- Ja już wiem, jaka to będzie ta ‘dobra noc’…
- Jesteś taki duży, a taki głupi.
- Odezwał się!
- Chodź i nie gadaj!
W końcu drzwi po drugiej stronie przedpokoju zamknęły się i znów zapanowała cisza. Zaśmiałam się, dostrzegając minę Morgensterna i pochyliłam się nad nim, całując go. Gdy się odsunęłam na jego ustach malował się szeroki uśmiech. Odwzajemniłam go i mimowolnie opuściłam wzrok. Kąciki ust same opadły, a przez kręgosłup przeszedł pierwszy nieprzyjemny dreszcz. Przesunęłam spojrzeniem po klatce piersiowej Thomasa, po jego żebrach i brzuchu. Dziesiąty stycznia, nienawidziłam tego, że ta data tak dobrze wryła się w moją pamięć. Dotknęłam wciąż widocznych siniaków, wstrzymując oddech. Czułam ból dokładnie w tych samych miejscach, po których sunęły moje palce i w żaden sposób nie potrafiłam nad nim zapanować.
- Nela? – Usłyszałam jego szept i niepewnie uniosłam na niego wzrok. Zmarszczył czoło z niepokojem. – Hej. - W jednej chwili Thomas wyprostował się, zrównując nasze twarze.
- Mogliśmy tego wszystkiego uniknąć – wyszeptałam w jego policzek. – Mogliśmy to powstrzymać.
- Mogliśmy, ale się nie udało. Nie wracajmy do tego.
- Gdybym wtedy przemilczała, nie powiedziała tego wszystkiego…
- Nela, spójrz na mnie. – Ujął moją twarz w dłonie i zmusił, bym na niego spojrzała. – Zabraniam ci obwiniać się o mój upadek. Słyszysz? To nie była twoja wina, tylko moja. M o j a. Stało się i nie ma powodu, dla którego powinniśmy do tego wracać. Nie cofniemy tego, ale możemy próbować o tym zapomnieć i żyć tym, co tu i teraz. To jest dla mnie najważniejsze w tej chwili.
Głęboko oddychałam, czując jak kciukami gładzi moje policzki. Odpychałam obrazy z Austrii, zastępując je tymi z Soczi i powoli wracałam na ziemię, prosto w jego ramiona.
- Jestem tu. – Musnął kącik moich ust. – Jestem.
- A niech tylko nagle cię zabraknie. Znajdę cię wtedy, Morgenstern. Znajdę i sprawię, że pożałujesz każdej sekundy, którą będę musiała spędzić bez ciebie.
- Nawet na to nie licz.
Jednym sprawnym ruchem przewrócił mnie na miękki materac i ukrył przed całym światem, stając się moim powietrzem, ulubionym dźwiękiem i światłem, które widziałam pod zamkniętymi powiekami. Oddychałam ciężko, wdychając go w płuca i czując pod dłońmi jego gorącą skórę. Zostawiał palące ślady na całym moim ciele i łagodził je pocałunkami, jednocześnie wzniecając ogień w moich żyłach. Przeskakujące między nami iskry gwałtownie spinały mięśnie i wstrzymywały oddech. Płonęłam w chłodnej pościeli, zaciskając na niej palce, dopóki nie odnalazły jego dłoni. I tonęłam, tonęłam w tym ogniu, nigdy wcześniej nie czując, aby coś, co mnie spalało, doprowadzało do skrajnego szaleństwa.
A gdy świat zaczął się zatrzymywać, byłam spokojna. Z jego zapachem w nozdrzach, ciepłem na swoim ciele i skórą pod palcami, czułam jak opada ze mnie zmęczenie wszystkimi niepowodzeniami i jak bardzo chcę zacząć od nowa. Czyste strony i my – nowi, lepsi, pewniejsi.
Bo wszystko, czego potrzebowałam, miałam tuż obok siebie.
- O czym myślisz? – Przesunęłam kciukiem wzdłuż żuchwy Thomasa, nie spuszczając z niego oczu. Intensywnie wpatrywał się w sufit, mrużąc co jakiś czas powieki. Aż w końcu obrócił twarz w moją stronę, uśmiechnął się delikatnie, po czym dotknął mojej dłoni i ucałował jej wnętrze.
- O tym, co dalej.
- Więc? Co dalej? – spytałam zaciekawiona i wsparłam podbródek na jego piersi. Roześmiał się cicho i przesunął dłonią wzdłuż mojego ramienia.
- Igrzyska się kończą. Wrócisz do Polski, ja do Austrii… - urwał i jakby nie wiedział, co dodać, pokręcił głową, znów uciekając spojrzeniem do sufitu. Wzięłam głębszy wdech i położyłam dłoń na jego policzku, naprowadzając bezradny wzrok Thomas na siebie.
- Chcę być z tobą.
To było łatwe. Może dlatego, że jeszcze nigdy w życiu nie byłam niczego tak bardzo pewna? Chciałam czuć ten spokój, nie bać się, trzymać go za rękę już do samego końca. Chciałam być z nim. Za wszystko i pomimo wszystkiego.
- Chcę być z tobą, ty cholerny, austriacki złamasie z siłowni w Titisee-Neustadt. Chcę chodzić z tobą na spacery, rozmawiać przez pół nocy, a z rana wysłuchiwać twojego jazgotu, gdy będę za długo spać. Chcę spędzać z tobą każde kolejne Boże Narodzenie, jeździć na łyżwach w Sylwestra, siedzieć wieczorami na belce i czekać na ciebie na trybunach. Chcę się z tobą kłócić, a potem godzić, chcę krzyczeć na ciebie, że znowu wróciłeś późno z piwa z kolegami i chcę czuć, że jesteś o mnie zazdrosny. Rozrzucaj ubrania po całym mieszkaniu, rób jajecznicę ze skorupkami, kibicuj swojej Barcelonie… Tylko bądź.
Nie zdążyłam wziąć wdechu, gdy przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował. Wystarczyło, bym uśmiechnęła się na myśl o ściąganej o poranku kołdrze, przypalonych tostach i cichym chrapaniu.
- Będę.
- I dobrze. Nie obchodzi mnie gdzie. W Polsce, w Austrii, możemy nawet zostać tutaj. Nieważne.
Uśmiechnął się, zagarniając moje włosy za ramię i znów się zamyślił. Zmarszczył czoło i spojrzał na mnie niepewnie.
- Mam córkę. To może stanowić pewne… ograniczenie.
- Bardzo przyjemne i nieszkodliwe – zapewniłam, na co westchnął. – Wydaje mi się, czy nie jesteś przekonany?
- Nie, to nie to. – Pokręcił głową i mocniej ścisnął moją dłoń. – Chcę tego. Naprawdę tego chcę. Tylko… Tym razem muszę mieć pewność, że o niczym nie zapomnieliśmy. Nie chcę którejś nocy obudzić się z poczuciem, że już na starcie popełniliśmy jakiś błąd. Rozumiesz? – Spojrzał na mnie, niemal błagając o twierdzącą odpowiedzieć. I dostał ją, bo doskonale rozumiałam wszystkie zamknięte w jego oczach obawy.
- Poradzimy sobie, pamiętasz? – Przesunęłam kciukiem po jego policzku i uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił grymas i pokiwał głową, po czym objął mnie ciaśniej ramionami. Wtuliłam twarz w jego szyję i przymknęłam oczy.
- Nela?
- Tak?
Zawiesił głos, wstrzymując oddech. Na chwilę zapanowała absolutna cisza, a ja słyszałam jedynie bijące pod moją dłonią serce Thomasa. Westchnął i dotknął ustami mojego czoła.
- Cholernie dobrze, że jesteś.

* * *

płomień spotyka świecę
a ogień spotyka benzynę
płonę żywcem
ledwo mogę oddychać
a ty jesteś tu i kochasz mnie
mam wszystko czego potrzebuję
kiedy do mnie wracasz
płonę żywcem i ledwo mogę oddychać
a ty jesteś tu i kochasz mnie
ogień spotyka benzynę
płoń ze mną dzisiejszej nocy

*


*Chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo cię lubię, dlaczego mogę myśleć tylko o tobie.
**A wszystko dlatego, że cię kocham i nie wiem, jak powinienem to udowodnić.
/Die Toten Hosen – Alles aus Liebe/
***Okno już się otwiera, tu w środku jest pełno ciebie i pusto, a przede mną dogasa ostatnia świeca.
****Muszę iść przez monsun, za świat, na koniec czasu, gdzie nie pada deszcz.
*****Walczę ze sobą dzięki potęgom za tymi drzwiami. Zostaną pokonane i zaprowadzą mnie do ciebie.
****** Muszę iść przez monsun, za świat, na koniec czasu, gdzie nie pada deszcz. Przez burzę, wzdłuż przepaści. I kiedy już nie będę mógł, pomyślę o tym, że kiedyś pobiegniemy razem, bo po prostu nic nie może nas rozdzielić. Przez ten monsun, potem wszystko będzie dobrze.

/Tokio Hotel – Durch den Monsun/

*

Witajcie, właśnie przeczytaliście ok. 10 500 wyrazów, zapisanych czcionką TNR 10,5 na ponad siedemnastu stronach Worda. Żyjecie? A może komuś wiaderko na tęczę?
Co zabawne, tego w żaden sposób nie dało się podzielić. Albo w całości, albo w ogóle. Cóż, wybór był prosty, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że się z nimi żegnamy. Bo to naprawdę są już ostatnie rozdziały. Nie będzie żadnych gratisów, wpadek, scen zza kulis. Zostały nam już dwa rozdziały + epilog. Dlatego chciałam Was o coś poprosić, choć pewnie wyjdę na żulinę…
A więc: jeśli czytacie Popaprańców, jeśli śledzicie ich losy, a przede wszystkim jesteście ze mną przy tych ostatnich już rozdziałach – dajcie znać, proszę. Napiszcie, czy jest okej, czy do kitu. Może coś Wam się nie podoba? Takie informacje są niezwykle cenne dla każdego autora. Mówię teraz nie tylko w swoim imieniu, ale wielu utalentowanych dziewczyn, które są niesprawiedliwie niedoceniane. Serce mi się kraje, gdy na swoich ulubionych opowiadaniach widzę zaledwie parę komentarzy, gdy zasłużyły na o wiele, wiele więcej. Może niektórzy z Was myślą, że jego opinia jest nieistotna, ale uwierzcie mi – wcale taka nie jest. Każda się liczy i ma na autora niewyobrażalnie duży wpływ. Nie bójcie się napisać kilku słów, bo z całą pewnością nie zostaną one przez nikogo wyśmiane. Jeśli podoba Wam się jakieś opowiadanie – dajcie znać autorom. Sprawicie tym komuś ogromną przyjemność, porównywalną do tej, którą Wy czujecie, czytając nowe rozdziały. Myślę, że to miłe i sama staram się docierać do wszystkich swoich czytanek z chociaż kilkoma słowami pochwały, czasem uzasadnionej krytyki itp. Bo czasem nawet pięć minut poświęconych na napisanie komentarza to tylko chwila w porównaniu do pisanego przez miesiąc-dwa rozdziału. :)
A żem się rozpisała. No nic, wsiadam z powrotem na swojego jednorożca i zostawiam Was z tym tasiemcem. Powiem jedynie tyle, że po tej bolesnej przeprawie i brodzeniu we flakach, przyjemnie pisało mi się coś tak… ciepłego i radosnego *rzyga tęczą*. Nie potrafiłam odpuścić sobie kilku scen, Bed of roses, Tokio Hotel i porozrzucanych po całym rozdziale wspomnień, zebranych z całego opowiadania.
Do przeczytania na początku grudnia, już w trakcie sezonu. Jeszcze dwa tygodnie i wylądujemy w Klingenthal! Jej!

(33/35)