piątek, 9 października 2015

32. I will try to fix you.


*

kiedy robisz co w twej mocy
ale nie osiągasz celu
kiedy dostajesz to co chcesz
ale nie to czego potrzebujesz
kiedy czujesz się zmęczony
ale nie możesz spać
utknąłeś na wstecznym biegu

* * *

- Wiem, że powinnam coś zrobić, jakoś zareagować, cokolwiek… Ale nie wiedziałam jak! Pojawił się tak nagle, powiedział to wszystko… A ja co? Chciałam się bronić i powiedzieć mu, że cholernie mi przykro, ale nie potrafiłam. Stałam tam jak kołek i pozwalałam, aby dobijał mnie jeszcze bardziej. I nie chodzi o to, że dokładnie wiedział, gdzie powinien wbić szpilę tak, żeby zabolało najmocniej, tylko o fakt, że postanowił załatwić to w taki, a nie inny sposób.
Nie mam pojęcia, czy bardziej myślałam na głos, czy może liczyłam na to, że Kamil znów będzie wiedział, jak ułożyć kolejny fragment idealnie rozpieprzonej układanki, w którą zamieniło się moje życie. Do tej pory szło mu całkiem nieźle, właściwie lepiej niż mi samej. Ale próbowałam - ostrożnie dopasowywałam kolejne elementy; łyżwy, praca, rodzina, wszystko to bardzo powoli odnajduje swoje miejsce i zaczyna tworzyć całość.
I tylko jednej części wciąż nie potrafię nigdzie umieścić.
Thomas. Thomas, Thomas, Thomas. Z każdą minutą odnoszę wrażenie, że to najbardziej niesymetryczny kawałek, którego nie umiem dopasować, a jednocześnie ten, bez którego ta układanka nigdy nie będzie kompletna.
- Właśnie dlatego nie potrafiłam tak po prostu go odnaleźć i z nim pogadać. Bałam się, że nasza rozmowa będzie dokładnie tak wyglądać; że on wyrzuci mi w twarz, jak cholernie go zawiodłam, a ja nie będę potrafiła wydusić z siebie słowa, bo będę wiedziała, że ma rację. I w tym tkwi problem! Bo wiem, że we wszystkim, co powiedział, jest dużo prawdy, ale z drugiej strony… Co ze mną? Przecież nie wyjechałam bez powodu!
Kamil słuchał. Nie odzywał się, nie pomrukiwał twierdząco, nie reagował w żaden sposób, pochłonięty tak wymagającą skupienia czynnością, jaką jest robienie prania w hotelowej pralni. Jedynie uśmiechał się lekko, strzepywał suche ubrania, a następnie składał je do kolorowego kosza. Po prostu słuchał, a jedynym odpowiadającym mi dźwiękiem był szum wirowania mistrzowskich gaci.
- Okej, w porządku, przyznał, że sam spieprzył, ale to nie zmienia faktu, że rozłożył winę po równo, a to nie jest sprawiedliwe. A na pewno nie w naszym przypadku.
Wirowanie ustało. Po pralni roznosiła się tylko płynąca z głośników jazzowa piosenka. Stoch pochylił się nad pralką i otworzył drzwiczki.
- Jasne, swoje zrobiłam. Nie powiem, że to było właściwe, bo nie było, ale po prostu miałam już dość tych ciągłych niepowodzeń. Wiem, że nie powinnam od razu wyjeżdżać, ale… Dobra! Niech będzie! Tylko, do cholery, powiedział, co chciał i po prostu odszedł!
- Tak, jak ty.
Nie dostrzegł mojego załamanego spojrzenia, zbyt zajęty przeczesywaniem bębna hotelowej pralki, która rzekomo pochłonęła jedną ze skarpetek, w której to dwa dni temu wyskakał sobie złoty medal. Zanurkował całą ręką w otworze, wytknął język, a po kilku sekundach z zadowoleniem zamachał ów skarpetką ponad głową.
- Kamil.
Ale Kamil tylko rzucił mi rozbawione spojrzenie i podniósł z ziemi kosz z całym swoim praniem, po czym dumnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Automatycznie zeskoczyłam z pralki, na której przesiedziałam ostatnie półtorej godziny i popędziłam za Stochem.
- Czyli co? Teraz będziemy odbijać piłeczkę, dopóki któreś nie poczuje się lepiej?
- Nie wiem. A będziecie? – rzucił przez ramię, kierując się do wind. Nie odpowiedziałam, co skwitował znaczącym uśmiechem.
- Dobrze wiesz, po co tak właściwie przyjechałam do Soczi.
- No właśnie nie, powiesz mi? – Spytał, pakując się do parszywego dźwigu i docisnął guzik z odpowiednim numerem piętra.
Nie dość, że od samego rana ma irytująco dobry humor, to jeszcze bawi się ze mną w durne pytania, za które chętnie przydzwoniłabym mu w łeb jego własnym medalem.
Nabrałam w płuca ciężkiego powietrza i wcisnęłam gniewne spojrzenie w plecy Stocha.
- Wiesz – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Słyszałem o naprawianiu sytuacji z Thomasem, czy coś… Ale teraz to już sam nie wiem. W końcu zawsze jak coś sobie postanawiałaś, to od razu to robiłaś, więc chyba jednak przerzucę się na wersję, w której po prostu chciałaś zobaczyć jak twój przyjaciel zdobywa złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich. – Wzruszył ramionami z głową zadartą do zamontowanego nad drzwiami elektronicznego licznika pięter. – No i niech będzie, że trochę zależy ci na własnych konkursach.
Gdyby nie to, że za cztery dni zawody na dużej skoczni, to nie wyszedłby z tej windy w jednym kawałku.
- Nie? To nie to? – Obrócił nieco głowę, by kątem oka sięgnąć spojrzeniem w moją stronę. Jedynie z założonymi na klatce piersiowej ramionami starałam się znieść kolejną porcję kamilowej próby przemówienia mi do rozumu. O ironio, jeszcze kilka minut temu sama o nią prosiłam. – Kurczę, w takim raz wybacz, ale zupełnie nie wiem, co robisz w Soczi.
- Stoch, do rzeczy.
- Po prostu chcę to od ciebie usłyszeć.
Uniosłam brew, słysząc jego kategorycznie zakazujący sprzeciwu – a mimo to wciąż pogodny – ton.
- Co?
- Po co tu jesteś?
Prychnęłam, kręcąc głową z zażenowaniem. W tej samej chwili winda się zatrzymała, wydała sygnał, a drzwi rozsunęły się tuż przed nosem Kamila, który zrobił minę typowego człowieka wiecznej racji.
- Zajmij sobie w sobotę jakieś fajne miejsce na trybunach, co byś dobry widok miała, okej?
I opuścił windę.
A ja za nim.
- To nie jest takie proste!
- O rany, to stawaj na palcach, bylebyś widziała zeskok.
- Nie mówię o konkursie!
- Czyli jednak chodzi o coś innego?
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem…
- Tak, o Thomasa.
Kamil zatrzymał się tu przed drzwiami do swojego pokoju i z ręką na pozłacanej klamce, odwrócił się w moją stronę. Westchnęłam, dostrzegając na jego twarzy nikły, aczkolwiek triumfalny wyraz.
- Przyjechałam do Soczi dla niego. Zadowolony?
- Raczej dumny – sprecyzował. Oparł kosz z praniem o biodro i stanął przodem do mnie, mrużąc przy tym oczy. – Ale skoro przyjechałaś tutaj dla niego te… Chwila. – Uniósł wolną rękę i zaczął wyliczać na palcach. – Jeden, dwa, trzy, cztery… pięć dni temu, to dlaczego jeszcze nic nie zrobiłaś?
- Bo się bałam.
- Więc nie dziw się, że wziął sprawy w swoje ręce. – Znów lekko wzruszył ramionami, jakby na znak, że taka jest ludzka kolej rzeczy. – I szczerze, Nelka? Ani trochę mu się nie dziwię.
Uniosłam na niego pytające spojrzenie.
- Mówiłem ci, żebyś zadzwoniła, dała mu jakiś znak, cokolwiek. Ale ty nie zrobiłaś nic, w dodatku przyjechałaś na Igrzyska i też nie wykonałaś żadnego ruchu w jego stronę. Miał prawo źle się z tym poczuć.
- On nawet nie chciał mnie wysłuchać…
- A ty tego chciałaś?
Nie, nie chciałam i pewnie gdyby nie zatrzasnął nas w tamtej windzie, zostawiłabym go z każdym jego wytłumaczeniem dokładnie tak, jak on zrobił to wczoraj.
- Przynajmniej jedno już wiesz – zaczął Stoch, znów radośnie się uśmiechając. – Zależy mu. Teraz już chyba nic nie może pójść źle.
Uniosłam bezradnie kąciki ust i pokręciłam głową na znak, że nie wiem. Może pójść dobrze, może pójść źle, może nie pójść wcale. Cała ta niepewność powoli zaczyna robić się niezdrowa.
- Napraw to, Nelka, dobrze?
Pokiwałam głową, choć wcale nie czułam, że jestem w stanie cokolwiek zdziałać. Wciąż mam przed oczami twarz Thomasa, jego spojrzenie, cały, skumulowany jego oczach żal i smutek; słyszę jego słowa, które ostatniej nocy odbijały się echem w mojej głowie, nie pozwalając na prędkie zaśnięcie i stale boli mnie świadomość niewykonanych kroków.
Ciągle sobie powtarzam, że spróbuję. Kiedy w końcu faktycznie coś zrobię?
Kamil jeszcze raz się uśmiechnął i już chciał coś dopowiedzieć, gdy drzwi sąsiedniego pokoju się otworzyły.
- Cześć wam!
Automatycznie poczułam jak bezsilność, z którą jeszcze przed chwilą rozmawiałam z Kamilem, zamienia się w nagły gniew, na którego widok Dawid od razu zaczął wycofywać się z powrotem do swojej kwatery.
- O, nie, nie, nie, Kubacki! Wracaj mi tu! – warknęłam i jednym ruchem ręki wyciągnęłam go za bluzę prosto na korytarz. – Tak łatwo się nie wywiniesz!
- Zachciało mi się świeżego powietrza… - mruknął, wyrównując materiał na swoim ramieniu i posłał mi groźne spojrzenie.
- Było sobie na balkon wyjść.
- Zanim zaczniesz krzyczeć i rzucać we mnie czym popadnie, pragnę zaznaczyć, że to nie był mój pomysł!
- Och, doprawdy?
- To wy tu sobie załatwiajcie swoje sprawy… - Zaczął Kamil, wydobywając z tylnej kieszeni spodni kartę do pokoju. – A ja przedzwonię do mej żony i… Właściwie nie wasza sprawa. – Wytknął język i pchnął drzwi, po czym gwałtownie się zatrzymał.
Wymieniliśmy z Dejvim porozumiewawcze, mówiące, że jeszcze do sprawy wrócimy, spojrzenie, po czym stanęliśmy obok Stocha. Na środku pokoju leżała podpisana imieniem mistrza olimpijskiego skrzynia - duża i ciężka.
- Jakaś większa przesyłka? – Spytałam, posyłając z ukosa spojrzenie Kamilowi.
A on? Niezrozumienie z jego twarzy szybko zaczęło przekształcać się w radosny wyraz, kształtowany przez coraz szerszy uśmiech. Nie musieliśmy długo czekać na jakąkolwiek reakcję. Pochylił się nad skrzynią i delikatnie w nią zapukał.
- NIESPODZIANKA!
Odskoczyłam do tyłu, wpadając na równie wystraszonego Dawida. Wrzasnęliśmy głośno i złapaliśmy się za ramiona, wlepiając wzrok w… Ewę. Do połowy siedzącą w skrzyni, uwieszoną na szyi swojego męża.
- Wiedziałem, że przyjedziesz.
- Guzik prawda, nic nie wiedziałeś.
- Ale przeczuwałem.
Przytulił ją jeszcze mocniej, zanurzając twarz w ewkowej szyi, aż w końcu wyciągnął ją z tego kontenera i zaczął kręcić nimi wokół własnej osi. Mimo wszystko nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu i cichego jęku, który wydobył się z moich ust w momencie, w którym głowa wylądowała mi na dawidowym ramieniu. Zaraz jednak ją od niego oderwałam, posyłając mu kolejne ostre spojrzenie zza przymrużonych powiek.
- Do twarzy ci z Igrzyskami. – Stwierdziła Stochowa, odklejając się ode mnie i przypatrując mi się dokładnie. Pragnę zaznaczyć, że na mojej twarzy wciąż znajdowała się chęć uduszenia Kubackiego, pomieszana z bezsilnością, niewyspaniem i powoli dającym się we znaki brakiem śniadania. – No, prawie.
- Nawet mnie nie denerwuj.
- Po wszystkim będziesz się śmiała, że nie chciałaś tu przyjechać.
- Jak do tej pory chce mi się jedynie płakać – mruknęłam, po czym złapałam rozbawione spojrzenie Kamila. – Ze szczęścia, złoty chłopcze! – Położyłam mu dłoń na głowie i ulizałam grzywkę.
- Zobaczysz. – Ewka objęła mnie ramieniem i przycisnęła do siebie. – Jeszcze same dobre rzeczy przed tobą w tej strasznej, zimnej Rosji.
Westchnęłam i wymusiłam blady uśmiech, który nieznacznie się poszerzył, gdy dojrzałam Dawida, zaglądającego z bezpiecznej odległości do skrzyni.
- Nie zmieściłaś tam Lili? – Zaśmiałam się, spoglądając na Ewę. Dejvi od razu podniósł na nią wzrok i nadstawił ucho.
- Niestety nie.
Kubacki odetchnął.
- Ale już kazała odebrać się za tydzień z lotniska.
O, zbladł.
- Nie, żebym was wyganiał, czy coś, ale… - Kamil położył dłoń na ramieniu Dawida i zaczął popychać go w stronę drzwi, po drodze zgarniając mnie drugim ramieniem. – Idźcie zobaczyć, czy was gdzie indziej nie ma. A jak spotkacie Jaśka to przekażcie mu, że Łukasz go szukał.
- A szukał?
- Nie mam pojęcia, Dejv, ale zawsze może to sprawdzić, prawda?
- A co jeśli…
- Wymyślicie coś. Poza tym, chyba mieliście o czymś porozmawiać?
- Ale Kamil!
- Nie przeszkadzajcie sobie, paaaa!
I trzasnął drzwiami.
- Widziałaś go? – Obruszył się Dawid. – Mistrz olimpijski!
- Otwieraj pokój, Kubacki.
- Co?
- Będziemy gadać!
Posłuszny jest bardzo, więc nawet się nie zająknął, tylko przytknął kartę do czytnika. Od razu chwyciłam go za bluzę i pchnęłam do środka tak, że usiadł na łóżku.
- Zadowolony z siebie? – Spytałam, stając nad Kubackim i dopiero wtedy zauważyłam osobnika, który spoglądał na mnie dużymi oczami z sąsiedniego posłania. Wykrzywiłam usta. – Przepraszam, ale tutaj się rozmawia.
- A tak… - Dawid na wpół przytomnie kiwnął na swojego współlokatora, a chwilę później na mnie. – Adam, kombinacja norweska. Kornelia, łyżwiarstwo figurowe.
Niepewnie mi pomachał, na co skinęłam głową, nie spuszczając z niego wyczekującego spojrzenia. Potrzebowałam chwili sam na sam z Dawidem, bez świadków wyrywania Kubackich piór. Adam chyba nie od razu zrozumiał, ale w końcu zamknął książkę, odłożył ją na szafkę nocną i wstał z łóżka.
- To ja może do sklepu pójdę, albo gdzieś…
Odwróciłam głowę od zamkniętych przed sekundą drzwi i popatrzyłam na Dawida. Skłamię mówiąc, że coś we mnie nie pękło, bo pękło. Złość uleciała, pięści się rozluźniły, a wyraz twarzy złagodniał. Bo spojrzałam w jego ciepłe oczy, na uniesiony kącik ust, i poczułam, że choćbym chciała, to nie mogę. Zamiast huknąć mu w łeb, usiadłam obok niego i westchnęłam.
- Nie rozumiem. – Zaczęłam dość beznadziejnie, gapiąc się w swoje kolana. Kubacki obrócił głowę w moją stronę. – To znaczy… Myślałam, że rozumiem, ale teraz wydaje mi się, że coś przeoczyłam, a może nie wzięłam tego na poważnie. A wczoraj pojawił się Thomas, powiedział, że to ty i… Dawid, ja już nie wiem, co mam myśleć. – Urwałam na chwilę, biorąc głębszy wdech. – To wszystko, co powiedziałeś na dachu… Cholera, nie jestem dobra w te klocki.
- Pytasz, czy się w tobie zakochałem?
Bezwarunkowo napięłam wszystkie mięśnie. Zerknęłam na niego kątem oka, by sprawdzić, czy to zauważył, ale zamiast spodziewanej reakcji, dostrzegłam na jego ustach nikły uśmiech. Skinęłam głową, a on wziął głębszy wdech.
- Nie wiem – niemal wyszeptał. -  Jesteś dla mnie ważna. Bardzo ważna. Zależy mi na tobie i, cholera, w ogień bym za tobą wskoczył…
- Ale?
- Ale nie wiem, co to tak właściwie jest.
Zapadła chwilowa cisza.
- Tak, podobasz mi się. Tak, czuję coś do ciebie i tak, gdybym wiedział, że mam jakieś szanse, to próbowałbym coś z tym zrobić. Ale to przecież i tak bez znaczenia, prawda?
- Dlatego powiedziałeś mu, żeby przyszedł?
- Już ci mówiłem, że to nie był mój pomysł. – Roześmiał się nerwowo. – Zgodziłem się na ten plan tylko z twojego powodu. Przecież to jego właśnie chcesz. Ja jedynie wiem, że chcę abyś była wtedy, gdy będę potrzebował z tobą porozmawiać; wiem, że potwornie cię lubię i jesteś cholernie wyjątkową osobą. Nie chcę mieszać ci w głowie, wiedząc, że siedzi w niej ktoś inny, ale nie chcę też niczego przed tobą ukrywać.
- Więc co dalej?
Pytanie zawisło nad nami na długie minuty, wypełnione tykaniem zegara i dochodzącymi zza uchylonego okna dźwiękami Soczi.
Nie mam pojęcia, dlaczego dopiero w momencie, w którym Thomas oznajmił, że to Dawid zaaranżował nasze spotkanie, uderzył we mnie sens wypowiedzianych przez Kubackiego na dachu słów. Nie rozumiałam od początku, czy nie chciałam zrozumieć? Odrzuciłam kolejny problem, zbyt skupiona na Morgensternie? Czy rzeczywiście nie wzięłam jego wyznania na poważnie, grając mu na uczuciach?
Cholera, dlaczego wciąż pomijam Dawida?
- Nie chcę niczego zmieniać. – Przerwał milczenie, niepewnie spoglądając w moją stronę. – Chcę, aby było tak, jak do tej pory.
- Myślisz, że to możliwe?
- Myślę, że możemy spróbować.
Przymknęłam powieki i wypuściłam z ust ciążące na płucach powietrze.
- Nie chcę tracić przyjaciela.
- Co jak co… - Zaczął, a ja poczułam, że chwyta mnie za dłoń i zamyka ją w swoich. Otworzyłam oczy i spojrzałam na delikatnie uśmiechniętego Dawida. – Ale mnie nigdy nie stracisz.
- Nawet jeśli… No wiesz.
- Nawet. – Pokiwał głową i jeszcze szerzej rozciągnął usta.
- Dejvi…
- Dam radę! – Zapewnił. -  Po Igrzyskach będę kontynuować sezon, ty zajmiesz się układaniem swoich spraw, każde pójdzie w swoją stronę. Odpoczniemy od siebie, a potem… Zobaczymy.
- A jak coś się jednak zmieni?
- Nic się między nami nie zmieni. Ty dalej będziesz upartym Korniszonem, ja nierozgarniętym Dejvim, a gdy uda nam się spotkać, pójdziemy do kina i na watę cukrową. Przecież to brzmi dobrze.
- Teraz tak, ale za tydzień, miesiąc, dwa?
- Poradzimy sobie.
I jakby na potwierdzenie, ścisnął mocniej moją dłoń.
- I tak jestem na ciebie zła – fuknęłam nieco pogodniejszym tonem, choć wciąż czułam w żołądku ugniatającą niepewność. – Wystawiłeś mnie.
Wywrócił oczami.
- To był pierwszy i ostatni raz, gdy nawiązałem współpracę z wrogiem – mruknął, po czym w końcu spojrzał na mnie ze zmęczonym uśmiechem. – A jak myślisz?
Przyspieszenie, jakie nadaje niezrównoważona siła F ciału o masie m, jest wprost proporcjonalne do tej siły, a odwrotnie proporcjonalne do masy ciała, co daje nam…
- Schlierenzauer – wycedziłam najbardziej nienawistnym głosem, na jaki było mnie stać. – Zabiję.
- Mówiłem mu, że nie będziesz zadowolona, ale on zaczął pierdzielić o niewykorzystanych szansach i dotrzymywaniu umowy, czy jakoś tak… Nie wiem. Ja się w meandry myśli Gregora nie zagłębiam i każdemu zdrowemu na umyśle człowiekowi to zalecam.
- A jednak się zgodziłeś.
- Bo sama nic byś nie zrobiła. – Popatrzył na mnie z pretensją. – A tak to… Właściwie jak poszło?
Wzruszyłam bezradnie ramionami, opuszczając wzrok na kolana.
- Ja pierniczę, Korniszon. Nie po to spiskowałem ze Schlierenzauerem i rezygnowałem z biletów do kina, żeby po wszystkim dowiedzieć się, że zmaściłaś sprawę.
Podniosłam na niego bezradne spojrzenie.
- Napraw to, słyszysz? Póki Igrzyska trwają i jesteście tu oboje, masz szansę odzyskać swoje szczęście.
- A ty?
Dawid uśmiechnął się i zerknął w stronę sufitu.
- Może i w moim pokoju wyląduje jakaś skrzynia?

* * *

wysoko w górze czy nisko na dole
kiedy jesteś zbyt zakochany by odpuścić
ale jeśli nigdy nie spróbujesz
 nigdy się nie dowiesz
ile jesteś wart

* * *

Wieje.
Przytrzymałam czapkę, którą wiatr próbował zerwać z mojej głowy. Zmrużyłam oczy, czując na twarzy mroźny podmuch i spojrzałam w stronę wieży dużej skoczni. Kolejny zawodnik musiał zejść z belki startowej, wycofany przez czerwone światło.
Przysunęłam zmarznięte dłonie do ust. Niepokój, z którym obudziłam się w dniu drugiego konkursu nie ustępował. Wiało. Momentami za mocno. Flagi na masztach i wstążki w punktach pomiarowych na zmianę trzepotały, lub bezwiednie zwisały. Warunki nie pozwalały na w pełni sprawiedliwe przeprowadzenie zawodów. Seria próbna została w połowie przerwana, a pierwsza runda konkursowa opóźniona. Przeczucie, że coś może pójść nie tak rosło z każdym kolejnym skokiem, który udało się wykonać.
- Szkoda konkursu olimpijskiego, aby go wiatr popsuł.
Kofler kolejne zawody spędzał u mego boku, przyglądając się rywalizacji z trybun. Znów nie przecisnął się do pierwszej czwórki konkursowej, ale nie wydawał się być tym faktem jakkolwiek przybity. Nawet jeśli - nie okazywał tego, a ja nie pytałam, uznając temat za zbyt śliski. On za to odwdzięczał się niewspominaniem o Thomasie. W skupieniu oglądał konkurs, wypełniając czas rozmową o warunkach, o tym, kogo widzi na podium i dlaczego będzie to na pewno Stoch i Kasai.
- Na trzeciego dołączy Freund albo Prevc. Tylko nie mów Gregorowi, że tak powiedziałem.
- Podejrzewam, że sam widzi, jak skacze.
Tym razem od samego początku po mojej drugiej stronie stał Dawid. Ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma i napiętym wyrazem twarzy spoglądał w kierunku najazdu i odprowadzał spojrzeniem kolejnych zawodników. W odróżnieniu od Andreasa nie komentował konkursu. Jedynie od czasu do czasu dorzucał coś kąśliwego do uwag Koflera, lub prychał, gdy wiatr znów się wzmagał i wstrzymywał zmagania. Ewentualnie odpowiadał na mające go rozweselić zaczepki Ewy.
Odsunięcie go od konkursu, gdy podczas treningów spisywał się lepiej od Piotrka, traktował jako porażkę boleśniejszą od trzydziestego pierwszego miejsca na małej skoczni. Tylko tym razem próbował znieść ją w ciszy.
Jedyne, co mogłam, to być obok niego tak, jak prosił.
- Bez sensu! – Kofler uderzył z otwartej dłoni w barierkę, gdy po swoim pierwszym, mierzącym 134 metry skoku, Michi został sklasyfikowany dopiero na czwartym miejscu. – Cholerny wiatr!
- Ani trochę mi się to nie podoba. – Ewa ogrzała dłonie oddechem i pokręciła głową. – Właściwie to wcale.
Westchnęłam i objęłam się ciaśniej ramionami, czując jak mróz powoli przedostaje się pod materiał puchowej kurtki. Zanurzyłam nos w szaliku i uniosłam głowę dopiero wtedy, gdy zapowiedziano Piotrka. Dawid wyraźnie się ożywił, a nawet zacisnął kciuki. Równie prędko je rozluźnił i jęknął ze zrezygnowaniem. Wiatr ściągnął Żyłę na 118 metr.
- W plecy miał i tyle – skomentował krótko Kubacki, po czym znów spojrzał w górę. – Dajesz, Kocur, bo jak babcię kocham, nie wystoję do Kamila.
Maciek w identycznych warunkach, w których startował Pieter, skoczył 126 metrów i zajął szóstą lokatę. Dejvi jedynie mruknął z mikrym uznaniem, jakby chciał powiedzieć, że mogło być gorzej.
- Nie, ja na to nie patrzę.
Z kolei gdy na belkę wsunął się Jasiek, zasłonił oczy dłonią.
- Daj znać, jak wyląduje.
- Już.
- Miało być po lądo… oooo! Co tak daleko?
128,5 metra Janka przy mocnym wietrze i ósme miejsce.
- Więcej luzu, Dejvi! – Ewka klepnęła go w okolice dolnej części pleców, na co Kubacki podskoczył z piskiem. – Widzisz jak to czasem pomaga?
Wiatr raz się wzmagał, raz całkowicie cichł, co uruchomiło wyższą matematykę w przelicznikach punktów. Skoki im były dłuższe, tym więcej traciły w notach. Każdy kolejny zawodnik przekraczał granicę stu trzydziestu metrów, a i tak kończył pod koniec pierwszej dziesiątki, lub na początku drugiej. Warunki się pogarszały, przerwy między skokami przedłużały, napięcie i niepokój rosły.
I wtedy na belce musiał usiąść Thomas.
Nie widziałam go od momentu, w którym zostawił mnie pod hotelem. Nie wrócił, aby powiedzieć coś więcej, nawet, jeśli miałby kontynuować wyrzucenie mi w twarz prawdy, którą znałam i z którą byłam pogodzona. Od tamtej pory nie zrobił nic, choć powiedział, że to nie jest koniec. A ja? Spędziłam całe minuty, powoli przechodzące w godziny, wpatrując się w ekran komórki z wyświetlonym na nim numerem telefonu. Znów nie potrafiłam wykonać tego jednego, małego kroku w jego stronę. Po raz kolejny tchórzyłam… Dlaczego więc dziwiłam się, że był mną rozczarowany? Dlaczego miałam pretensje, że nie walczy, gdy sama tego nie robiłam? I dlaczego czułam, że zawodzę nas oboje, gdy to właśnie my jesteśmy tym, na czym zależy mi najmocniej?
Dlaczego, skoro to nie jest k o n i e c?
Docisnęłam ściśnięte kciuki do klatki piersiowej i wstrzymałam oddech w momencie, w którym odepchnął się od belki. Przyjął pozycję najazdową i zaczął zbliżać się do progu.
Na sekundę zamknęłam oczy.
A gdy je otworzyłam, poczułam oblewającą mnie falę gorąca i potężne łupnięcie pod żebrami.
Kulm.
Nie wstrzymałam za ustami krótkiego okrzyku, który poniósł się wraz z jękiem tysiąca kibiców. Rozluźniłam pięści i zacisnęłam palce na barierce, przez którą się przechyliłam. I choć doskonale widziałam jego sylwetkę, która jeszcze przed momentem niebezpiecznie chwiała się w powietrzu, nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.
Odpuścił lądowanie, dojechał do bandy i kucnął. Nie wykonał żadnego gestu w kierunku kamery, jak miało to miejsce podczas pierwszego konkursu. Nie pomachał, nie uśmiechnął się, nie zrobił głupiej miny. Nawet nie podniósł głowy, nie zsunął gogli, nie zrobił nic. Chwycił narty i chowając twarz, zszedł z zeskoku.
30 T. Morgenstern, 122 m, 106,3 p.
- W porządku, nic mu nie jest. – Usłyszałam jak przez grubą ścianę głos Andiego.
Ale to nie polepszało sprawy. Ani jego próby uspokojenia mnie, ani dłoń Dawida na moim ramieniu, ani to, że cały czas mogłam z daleka go obserwować. Od ciężkiego oddechu zaczynały mnie już boleć płuca, a od wdychanego zimna gardło. Nieważne. Liczyła się tylko jego niewielka postać oddalona o kilkaset metrów.
I nieważny był konkurs. Nieważny był Kranjec, Didl i Wellinger, którzy też zostali pokonani przez wiatr, ani żaden inny wielki, jak Bardal czy Ammann, którzy również zawiedli.
Thomas, zmierzający wolnym krokiem w stronę domków skoczków, do których droga prowadziła tuż pod naszą trybuną, spuścił głowę, wbił wzrok w ziemię, nie reagował na niczyje okrzyki. Przegrał drugą serię, spychany na coraz niższe miejsce przez kolejnych zawodników z ostatniej dziesiątki. Odpuścił.
Gdy przeszedł tuż pod nami, w pierwszym odruchu wykonałam krok do przodu, pozwalając metalowej poręczy wbić się w mój brzuch. Chciałam go zawołać, chciałam, żeby wiedział, że tu jestem, że jestem z nim, cokolwiek. Musiał wiedzieć!
Oderwałam się od barierki z zamiarem pobiegnięcia do wioski skoczków. Na drodze jednak stanęło mi ramię Andreasa.
- Nela, poczekaj.
Zmusił mnie do popatrzenia na niego. Posłałam mu jedynie zniecierpliwione, ale jednocześnie błagalne spojrzenie.
- Andi, ja muszę.
- Nie teraz.
- A kiedy?!
- Daj mu chwilę na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. – Poprosił, spoglądając na mnie łagodnie. – Przecież go znasz. Musi pomyśleć.
- Ale… Ale on… Będzie szukał winy w sobie, pogrąży się, a on nie może, Andi! Za kilka dni drużynówka, ta sama skocznia, on nie może myśleć, że to on popełnił błąd…
- Kornelia, uspokój się! – Chwycił mnie za ramiona i niemocno nimi potrząsnął, znów sprowadzając na siebie mój wzrok. – Spójrz na siebie. W takim stanie w ogóle mu teraz nie pomożesz.
- Andreas ma rację. – Do akcji wkroczyła Ewa ze swoim niemieckim. – Jesteś zdenerwowana, a tak nic nie zdziałasz.
- Muszę… - Powtórzyłam niemal bezgłośnie, wpatrując się w nich błagalnie. – On mnie potrzebuje.
- Potrzebuje, ale nie roztrzęsionej i telepiącej się jak Didl na mamucie, słyszysz?
Zacisnęłam usta i odwróciłam głowę w stronę Dawida, doszukując się u niego pomocy. Ale on pokręcił lekko głową, jakby cokolwiek zrozumiał z tej szybkiej wymiany zdań i zupełnie tak, jakby chciał powiedzieć, że pozostanie na trybunie jest bezpieczniejsze.
- Poczekaj chwilę, aż się uspokoisz. – Stochowa przesunęła dłonią po moim ramieniu. – Dobrze?
Nie odpowiedziałam. Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam zęby i wstrzymując pod powiekami wszystkie łzy, uniosłam spojrzenie w stronę skoczni.
- Kamil też cię potrzebuje – szepnęła mi do ucha Ewa i mocniej ścisnęła moją dłoń.
Pokiwałam głową, czując jak się denerwuje, wypatrując z oczekiwaniem skoku swojego męża. Próbowałam pozbyć się ogromnej guli, która stanęła mi w gardle, ale nim się udało, Stoch był już w połowie najazdu.
Ewka wyskoczyła z progu razem z nim i z każdą sekundą trwania skoku Kamila, coraz bardziej łamała mi kości. Sama czułam, jak cała spinam wszystkie mięśnie, modląc się o jak najdłuższą odległość.
1 K. Stoch, 139 m, 143,4 p.
Jego żona uwiesiła się na mojej szyi, skutecznie odcinając mi dostęp do powietrza. Gdy w końcu mnie puściła, uśmiechnęła się szeroko i zaczęła ściskać Dawida, zarażając wszystkich dookoła swoją radością. I chciałam, cholernie bardzo chciałam też się uśmiechnąć, dać wyraz temu, jaka jestem szczęśliwa z udanej pierwszej próby konkursowej mojego przyjaciela, ale… nie potrafiłam. Nie wiem, może byłam po prostu spokojna o to, że nikt nie zdąży go pokonać. Może czułam, że Kamil nie da sobie wyrwać podwójnego triumfu. Wierzyłam w to, jak w nic innego na tych Igrzyskach.
Tylko nie potrafiłam walczyć z rwącym się w innym kierunku sercem.
Nastała przerwa przed drugą serią. Muzyka została podgłośniona, ludzie zaczęli przemieszczać się po trybunach, aby rozchodzić zmarznięte kości, a polscy kibice wciąż skandowali, trąbili i cieszyli się z udanego pierwszego skoku Kamila.
A ja? Oparta o barierkę uspokajałam oddech i buzującą od gorących myśli głowę. Próbowałam powstrzymać się od przymykania powiek, pod którymi widziałam falującą w powietrzu sylwetkę Thomasa i odpychałam przerażenie, które na nowo i na nowo wykręcało mój żołądek. Gdyby się nie wyratował… Nie wiem, co bym zrobiła.
Dlatego nie mogę dłużej czekać.
Obróciłam głowę w stronę Andreasa. Stał tyłem, pochłonięty rozmową z Wankiem. O biathlonie, jeśli dobrze słyszę. Nieważne.
Odsunęłam się od barierki, nie spuszczając wzroku z pleców Koflera, po czym w końcu przeniosłam go w prawo, na Ewę. Zajęta dyskusją z mamą i ciocią Kota. Dawid?
„Idź” wyczytałam z jego ust.
Więc poszłam.

* * *

kiedy łzy spływają po twojej twarzy
kiedy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić
kiedy kochasz kogoś ale to idzie na marne
czy mogłoby być gorzej?

* * *

Wolnym krokiem skierowałam się do zejścia, z którego – po obejrzeniu się przez ramię w stronę naszego „kwadratu” – zbiegłam najszybciej, jak tylko potrafiłam. Ominęłam stalowe konstrukcje podtrzymujące trybuny, obiegając na około połowę sektora dla kibiców. Szłam pod prąd wielkiej, kolorowej fali, zmierzającej na drugą serię konkursu, co jakiś czas na kogoś wpadając. Serce waliło mi młotem, gdy zbliżałam się do bramy, za którą znajdowały się domki. Wydobyłam spod kurtki identyfikator polskiej kadry i już po minucie świeciłam nim przed masywnym ochroniarzem. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale odsunął się.
Chyba jeszcze nigdy nie byłam niczego tak pewna, jak tego, co właśnie chciałam zrobić.
Chciałam spróbować. Dla mnie, dla niego, dla nas.
Tak, jak powinnam już dawno.
Strefa dla zawodników pustoszała. Spiker zapowiedział początek drugiej serii za pięć minut. Niektórzy gonili w kierunku wieży, a inni udawali się na trybuny, by tam obejrzeć koniec indywidualnej rywalizacji. Byli i tacy, którzy po prostu rozmawiali, jakby w ogóle nie byli zainteresowani konkursem.
Był też Thomas.
Siedział na ławce przed domkiem, nad którego wejściem powiewała austriacka flaga. Zgarbiony, ze spuszczoną głową i splecionymi między kolanami palcami. Wciąż nie zdjął kombinezonu, jedynie zarzucił na siebie kurtkę. Obok niego leżał kask.
Nie był sam. Postać, która pochylała się nad nim, nagle wyprostowała się, coś do niego mówiąc. Thomas pokręcił głową i nie odpowiedział, a mężczyzna westchnął i po chwili, jakby tknięty przeczuciem, spojrzał dokładnie w moim kierunku.
Przestąpiłam z nogi na nogę, nie do końca wiedząc, jak się zachować.
Ale Herbert rzucił jeszcze kilka słów, które odbiły się od ściany, po czym wcisnął dłonie w kieszenie kurtki i ruszył w moją stronę. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Wzrok Leitnera był dokładnie taki sam, jaki zdołałam zapamiętać z naszego ostatniego spotkania jeszcze w Bad Mitterndorf – łagodny, niewypełniony chęcią zagrania mi na nerwach, po prostu spokojny. I wydawało się, jakbyśmy po raz pierwszy nie potrzebowali słów. Wystarczyło jedno spojrzenie w stronę Morgensterna, by zrozumieć, że zależy nam na tym samym.
Herbert położył dłoń na moim ramieniu i ułożył usta w nieporadny uśmiech, po czym odszedł w swoją stronę, pierwszy raz ustępując z drogi, która prowadziła tylko do jednej osoby.
Usiadłam obok Thomasa i niepewnie obróciłam głowę w jego stronę. Wzrok miał utkwiony w jednym punkcie na ziemi i uparcie się w niego wpatrywał. Oddychał nierówno, wyraźnie zaciskając przy tym szczęki, jakby chciał zacząć krzyczeć, ale resztkami siły się przed tym powstrzymywał. Czułam, jak napina całe ciało, gdy zaczynał drżeć od zimna. Ale przede wszystkim milczał. Próbował odciąć się od rzeczywistości i uciekał przed wszystkimi wraz ze swoim strachem. Znałam to. Nie wiedziałam tylko, czy wciąż potrafię za nim pobiec.
Tak bardzo chciałam wiedzieć, co rozgrywa się w jego głowie.
- Wieje.
Nie zareagował.
- Pamiętam, że w Titisee-Neustadt też wiało. Było trochę zimniej, leżało więcej śniegu… Ale wiało – kontynuowałam, z całej siły starając się zapanować nad drżącym głosem i brzmieć w miarę naturalnie. – Nie podobało mi się tam, wiesz? Ponure miasto, szare mury, zmęczeni ludzie. Chciałam dostać się do Kolonii, a wylądowałam bez jakiegokolwiek planu na południu Niemiec. Gdy teraz tak o tym myślę, wydaje mi się, że nie mogłam się lepiej pomylić. – Uśmiechnęłam się słabo do własnych dłoni. – Nie wierzę, że minęły już dwa miesiące.
Niewiele. Prawie tyle, co nic. A jednak dwa miesiące, które zdążyły zmienić właściwie wszystko.
- Jeszcze niedawno w ogóle nie myślałam o Soczi, a teraz… Jesteśmy tutaj i to się dzieje. Igrzyska, zawody, medale… Czas leci tak szybko, a ja mam wrażenie, że zbyt wiele go zmarnowaliśmy.
Nie odpowiedział. Nie dał nawet po sobie poznać, czy w ogóle mnie słucha. Nie zamierzałam jednak odpuszczać. Cała telepałam się w środku, ale byłam bliżej pozostania z nim na tej ławce, niż ucieknięcia na przystanek, by pierwszym lepszym busem dostać się na klaster przybrzeżny. Musiałam tylko wrócić na dobry tor i znaleźć na nowo drogę, którą w takich chwilach jak te, potrafiłam do niego dotrzeć.
- Co dalej z twoim skakaniem? – Spytałam, chcąc podejść go od innej strony. - Widziałam twoje wyniki z treningów i kwalifikacji. Były w porządku. To znaczy… W Oberstdorfie, albo w Garmisch powiedziałbyś, że były do kitu i stać cię na coś lepszego, za co pewnie miałabym ochotę strzelić ci z narty. Trochę jak Didl Manuelowi w Bischo, chociaż on to zrobił przez przypadek… Zresztą, jak to Didl, przecież wiesz. Pamiętasz jego minę, gdy był trzeci na spółkę z Prevcem? Myśleliśmy, że zemdleje na podium i Hofer będzie go łapał w locie.
Mimowolnie roześmiałam się, przypominając sobie początek Turnieju Czterech Skoczni: pierw kwalifikacje, później konkurs w Oberstdorfie i pierwszy dobry wynik Dietharta. Staliśmy ramię w ramię podczas dekoracji, śmieliśmy się, a potem natarliśmy Didla śniegiem. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Obróciłam głowę w stronę Thomasa i ściągnęłam usta, których kąciki powoli zaczęły opadać. Wciąż milczał, wpatrzony w swoje dłonie. Czułam jego ciężki oddech, który wydawał się być jedynym dowodem na to, że siedzący obok mnie Morgenstern nie zamienił się w lodową figurę, która nie słyszy, nie widzi i nie czuje.
- Ale to było wtedy. Tutaj nie liczy się to, co było w Oberstdorfie, czy to, co działo się w Innsbrucku. Soczi to już zupełnie inna bajka i inni bohaterowie. – Zrobiłam krótką pauzę, nie wypełnioną niczym innym, niż odgłosami ze skoczni. – Ale może to i lepiej, co? Przecież nie da się zawsze wygrywać. Czasem po prostu wystarczy sama świadomość tego, że się spróbowało. Że zrobiło się coś na przekór wszystkim przeciwnościom. Wynik nie zawsze idzie w parze z sukcesem – dodałam i sięgnęłam po leżący obok kask Thomasa. Ułożyłam go na kolanach i przejechałam kciukiem po konturze jednej z wymalowanych na nim złotych gwiazd. – A nie każdy zwycięzca dostaje medal.
Liczyłam, że zaraz prychnie, rzuci to swoje „gówno prawda” i dołączy do tego wiązankę słów, za które będę miała ochotę go uderzyć. Ale on nie zrobił nic, a ja poczułam, jakby tą ciszą powoli gasił we mnie nadzieję. Chciałam, żeby powiedział cokolwiek. Mógłby nawet kazać mi zjeżdżać, a i tak bym wtedy została. Nie mogłam patrzeć już na to, jak chowa w sobie cały żal i złość; jak bardzo stara się pozostać silny, choć przede mną nie musiał udawać. Nie chciałam patrzeć, jak się męczy, próbując uciec przed wszystkimi ze swoim strachem.
Nie chciałam patrzeć na to, jak ucieka przede mną.
Westchnęłam i obróciłam się z zamiarem odłożenia z powrotem kasku.
- Wszystko się popaprało, prawda?
Poczułam przechodzący wzdłuż kręgosłupa dreszcz, gdy usłyszałam cichy, lekko zachrypnięty głos. Niepewnie odwróciłam głowę w stronę Thomasa. Nie poruszył się, wciąż wpatrywał się w ten sam punkt. Tylko jego twarz złagodniała. Usta się rozchyliły, a mięśnie rozluźniły, odsłaniając jego rozgoryczenie.
- Wszystko. Skoki. My. Ty. Ja. – Na chwilę urwał, by cicho prychnąć. – To znowu się dzieje. Znowu wszystko tracę.
- Nie tracisz.
- Nie? – Powtórzył kpiąco. – Odeszłaś, bo bałem się prawdy. Upadłem, bo nie potrafiłem na moment zapomnieć o tym, że cię zawiodłem. Zawaliłem konkurs, bo wystraszyłem się cholernego wiatru. Nie widzisz tego? Porażka za porażką. A najgorsze jest to, że nie umiem już z tym walczyć.
Zacisnął usta i wziął głęboki oddech, po czym zamknął oczy i pokręcił głową.
- Nie daję rady – niemal wyszeptał. – Co z tego, że jestem na Igrzyskach, skoro samo wsunięcie się na belkę jest dla mnie zbyt trudne? A gdy już na niej usiądę, widzę tylko jedno. I tak przez cały skok, aż do końca.
Pękał na moich oczach. Głos mu drżał, a usta na zmianę zaciskały się i otwierały, aby wypuścić powietrze, które w postaci obłoku ulatywało ponad nami. Patrzyłam na niego, jak walczy sam ze sobą, aby się nie rozpaść i próbowałam znieść łamiący żebra ból. Chciałam coś zrobić, cokolwiek, gdybym tylko miała pewność, że to mu pomoże. Gdybym tylko mogła, zabrałabym cały ból i strach, z którymi walczył.
- Próbuję. Cały czas próbuję, ale wydaje mi się, że utknąłem w tym jednym dniu i nie potrafię ruszyć.
- Potrafisz. Tylko w to nie wierzysz.
Wbiłam w niego przekonane spojrzenie, dopiero zdając sobie sprawę z tego, jak szybko bije mi serce. Thomas przez chwilę milczał, by w końcu westchnąć.
- Jak mam wierzyć, skoro nie ma cię obok mnie?
Wreszcie obrócił głowę i spojrzał na mnie tak, że w jednej chwili poczułam, jak cholernie bezradna jestem wobec wszystkiego, co w ostatnim czasie stanęło między nami, a jednocześnie jak bardzo chcę o tym zapomnieć i zamienić przeszłość na teraźniejszość i przyszłość.
- Jestem.
Nie wiem, jak długo patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Dzieliło nas kilka centymetrów na ławce i niezliczona ilość wciąż niewypowiedzianych słów. Bóg jedyny raczy wiedzieć, jak bardzo chciałam chwycić go za rękę i obiecać, że zostanę.
Tylko jaką mogłam mieć pewność, że uwierzy, skoro już raz nie dotrzymałam słowa?
Odwróciliśmy od siebie wzrok w momencie, w którym coś łupnęło o drzwi domku i spadło z hukiem na beton.
- O rany! – wykrzyknął Didl i złapał się za głowę, po czym szybko zaczął zbierać narty z ziemi. – Nie zwracajcie na mnie uwagi! Mnie tu nie ma!
I schował się w domku, trzaskając drzwiami.
Thomas pokręcił głową, a jeden kącik jego ust lekko się uniósł.
Krótkie pojawienie się Dietharta uświadomiło mi, że nie jesteśmy sami. W strefie dla zawodników cały czas znajdowali się członkowie poszczególnych ekip; niektórzy zawodnicy już wracali ze skoczni, na której rozgrywała się druga seria. Ktoś z przejęciem mówił o tym, że Kraus ustanowił nowy rekord, a skaczący przed momentem Janek zajął drugą pozycję.
- Przepraszam – odezwał się nagle Thomas, czym odciągnął moją uwagę od przechodzącego nieopodal Freitaga. Richard posłał nam krótkie spojrzenie znad niesionych nart i nieznacznie kiwnął głową, jakby tym samym chciał dać znak, że już się ze wszystkim pogodził. Sekundę później zniknął w niemieckim domku, a ja patrzyłam na Morgensterna, który znów utkwił wzrok w swoich dłoniach. – Za to jak się ostatnio zachowałem. Nie powinienem, ale… Wiedziałem, że tu będziesz i miałem nadzieję, że skoro zdecydowałaś się wrócić do jazdy, to wrócisz też do mnie. Czekałem, ale ty nie pojawiałaś się. Myślałem, że może jeszcze nie przyjechałaś do Rosji, ale potem zobaczyłem cię po konkursie i… zwątpiłem. - Urwał na chwilę i westchnął. – Zdecydowanie bardziej chciałem powiedzieć ci, jak bardzo cieszę się, że tu jesteś.
- Ja też przepraszam.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie z lekkim niezrozumieniem. Wzruszyłam ramionami i wbiłam wzrok w kolana, czując jak miesza się we mnie potrzeba przyznania się do własnej winy i chęć zrzucenia jej ciężaru z nas obojga.
- Przepraszam, że nie zostałam.
Czułam na sobie jego spojrzenie jeszcze przez kilka chwil. Zaciskałam palce na drewnianej ławce i modliłam się, aby to wszystko nie okazało się tylko złośliwym wytworem mojej wyobraźni. Ale on cały czas był. Jego udo lekko ocierało się o moje, a spojrzenie tkwiło w mojej twarzy.
- Nigdy nie chciałem, abyś odeszła.
- Nigdy nie chciałam odejść.
To był dobry ruch, pomagający mi choć trochę uporządkować swoje życie i zrozumieć, jak wiele w nim się zmieniło. Zdałam sobie sprawę, co jest ważne, a co ważniejsze i na czym tak naprawdę mi zależy. Wróciłam do łyżew, za którymi tęskniłam i pojechałam na swoje ostatnie Igrzyska.
Ale wiem, że wszystko przyszłoby z czasem, gdybym wtedy została w Austrii. Może poza łyżwami i Soczi, ale jeśli byłabym z Thomasem, mogłam to pominąć.
- Boisz się? – Spytałam cicho.
- Bardzo.
Kiwnęłam głową i opuściłam wzrok z profilu Morgensterna na jego dłonie - mocno zaciśnięte w pięści, nieco zaczerwienione od zimna i zbielałe na knykciach. Odkąd pamiętam właśnie tak wyładowywał złość na samego siebie, której nie chciał okazywać w żaden inny sposób. Serce, które już zdążyło się uspokoić, zakołatało mi w klatce piersiowej, a płuca wypełniły zimnym powietrzem.
Sięgnęłam do jego pięści i delikatnie ją rozluźniłam, aby wpleść palce w dłoń Thomasa. Była zimniejsza niż pamiętałam, lecz wciąż cieplejsza od mojej. Ta sama, nieco szorstka skóra i dotyk, za którym niewyobrażalnie tęskniłam.
- Poradzimy sobie.
Potrzebujemy tylko szansy, którą musimy dać sobie nawzajem. Wystarczy krótkie potwierdzenie, sekunda, niewerbalna zgoda, byśmy wyszli na prostą. Tylko tyle i aż tyle.
- Tak, poradzimy sobie.
Wisząca na postawionym między domkami maszcie flaga olimpijska spokojnie falowała na wietrze. Wydawało się, że silniejsze podmuchy ustały, a nawet zrobiło się nieco cieplej. Strefa zaczęła pustoszeć, ostatnie osoby, nawet te, które całą drugą serię spędziły przed telebimami, kierowały się w stronę trybun. Milczeliśmy, trzymając się za ręce. Spokój. Czułam, jak najważniejszy element układanki sam odnajduje swoje miejsce i idealnie dopasowuje się do niej. Jego ciepło ogrzewało mnie i wprowadzało w stan, w którym chciałam trwać już zawsze. Był. Był obok, trzymał moją dłoń i dawał mi poczucie, że teraz wszystko nareszcie ma prawo się ułożyć.
I było dobrze do momentu, w którym spiker ogłosił, że do końca pierwszej serii pozostało pięciu zawodników.
Mimowolnie odwróciłam się przez ramię w stronę skoczni. Kamil.
- Idź.
Spojrzałam z niezrozumieniem na Thomasa. Nieznacznie uniósł kącik ust i kiwnął głową.
- Kamil też cię potrzebuje.
- A ty?
- W porządku. Nic mi nie będzie – zapewnił. – Idź, to twój przyjaciel.
Jeszcze przez chwilę się wahałam, ale w końcu wstałam. Spojrzałam na niego jeszcze raz, ujmując jego twarz tęsknym spojrzeniem. Wysilił się na pokrzepiający uśmiech, który udało mi się blado odwzajemnić. Chciałam puścić jego dłoń i ruszyć w stronę trybuny, ale przytrzymał mnie.
- Przyjdziesz? – Spytał, na co zmarszczyłam w niezrozumieniu czoło. – Na drużynówkę? Przyjdziesz?
Uśmiechnęłam się znacznie pewniej i szerzej.
- A jak myślisz?
Skupiłam wzrok tylko na tej jednej postaci w malinowym kombinezonie i kasku z biało-czerwoną szachownicą; na ostatnim zawodniku, który właśnie wsunął się na belkę i sprawdził zapięcie nart. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Właśnie to powtarzałam sobie i Ewie, ściskając obie jej dłonie w swoich. Warunki były dobre. Lekki wiatr pod narty, tak wskazywały pomiary wyświetlone na telebimie, na którym po chwili ukazano zbliżenie na Kamila. Spoglądał w naszą stronę, a na jego twarzy malował się spokój. Gdybym go nie znała, uwierzyłabym, że się nie boi. Ale bał się, choć doskonale nad tym panował.
Taki był Kamil.
W momencie, w którym odepchnął się od belki, wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam wargi. Nogi zachybotały mu w torach, gdy przyjmował dogodną pozycję najazdową. Zbliżał się do progu.
Wyskoczyłyśmy razem z Ewą dokładnie w momencie wybicia.
Rozłożył narty, które lekko zakołysały się w powietrzu. Szybkie ukłucie w sercu. Opanował to. I leciał. Leciał. Leciał.
Leciał, dopóki nie wylądował, dotykając końcami nart drugiej czerwonej linii.
Rozłożył ramiona w precyzyjnym telemarku, ale nie uniósł ich w geście radości tak, jak po pierwszym skoku. Skoku, który był zdecydowanie dłuższy od tego sprzed chwili.
Wygrał? Nie wygrał? Kto był lepszy?
I ile można liczyć punkty?
Czułam napięcie w każdym pojedynczym mięśniu. Ściskałam mocno dłoń Dawida, który rozdzielił mnie i Ewę, bo „też chciał kogoś za rękę potrzymać” i bałam się choćby mrugnąć, by nie przegapić momentu, w którym na tablicy wyników ukaże się złota jedynka.
Sekundy dłużyły się niczym minuty. Cała trzęsłam się z nerwów i nijak nie mogłam na tym zapanować.
Więc czekałam.
Czekałam do momentu, w którym fala szczęścia uniosła całą biało-czerwoną trybunę, gdy facet, któremu miałam zaszczyt prasować koszule na egzaminy, został podwójnym mistrzem olimpijskim.
Wszystko się ułoży.

* * *

łzy spływają po twojej twarzy
gdy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić
łzy spływają po twojej twarzy
obiecuję ci, że będę uczył się na swoich błędach
światła zaprowadzą cię do domu i rozpalą twoje kości
a ja spróbuję cię naprawić

*

Chyba doszłam do momentu, w którym mam w nosie jakiej długości są te rozdziały i po prostu płynę z tekstem. Tak niewiele zostało do końca, że zaczęłam doceniać tę historię. A jednak!
Z początku sądziłam, że skoro piosenką tego rozdziału jest „Fix you”, to nie może się nie udać. Powiem Wam, że choć początek pisało mi się potwornie, tak druga połowa poszła ciurkiem. Fajnie nawet, choć w głowie zawsze to wygląda nieco inaczej.
Sponsorzy rozdziału: oczywiście „Fix you”, „Arrival of the birds” – The Cinematic Orchestra i kamilowy akcent, który podczepiam również pod Thomasa, czyli „Hall of fame” – The Script.
Aha. Piździernik, studia, praca. Mam nadzieję, że zajęcia nie zakłócą mi wytyczonego planu na dodawanie ostatnich rozdziałów. Trzymajta kciuki, co by jednak się udało.
Wsio. Do listopada!
(32/35)