poniedziałek, 25 sierpnia 2014

15. This is who I really am inside.


*

kocham, gdy udaję
gdy mogę przyjąć pociski do serca
pieprząc swoje szczęśliwe zakończenie

* * *

Może trochę nie radzę sobie w życiu. Może boję się stawić czoła sprawom, których rozwiązanie na pewno postawiłoby na nogi mój przewrócony świat. Może jestem uparta i ślepo zapatrzona we własny strach oraz w dumę i honor, których, tak po prawdzie, chyba już nie mam. I może za wiele razy uciekałam. Ale jedno wiem…
- Białe skarpetki nie pasują do ciemnych spodni. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, nie jesteś Michaelem Jacksonem.
Prychnął pod nosem i trzasnął drzwiami od szafy, uprzednio wyciągając z niej parę jasnych i – jak stwierdził – świątecznych jeansów.
- To tylko urodziny… - jęknął, gdy stanął na środku pokoju i zaczął mocować się z zapinaniem paska. – A każecie mi się odstawić jak dzik na chrzest lasu!
- To pierwsze urodziny twojej córki! – Gdzieś z korytarza dobiegł krzyk pani Morgenstern, która po chwili stanęła za swoim synem z trzema wieszakami w ręku, z których spływały idealnie wyprasowane koszule. – Która?
- Wszystkie są takie same – mruknął, spoglądając przez ramię na matkę. Ta od razu posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, więc pogodzony z losem przewrócił oczami i przyjrzał się koszulom. – Biała, biała, biała.
- Biała, kość słoniowa i ecru!
- Zaraz wyskoczysz z jakimś blaskiem księżyca odbitym w tafli jeziora Titicaca w noc przesilenia zimowego, co?
- Nie, ale mogę ci załatwić kolor puchnącego skoczka narciarskiego. Prosto na twoim tyłku.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w ciszy. Thomas spoglądał na matkę z góry, próbując zmiękczyć ją jak najbardziej hardym spojrzeniem, które ciskał w nią spod przymrużonych powiek. Ta natomiast wydawała się nieugięta i wręcz sztyletowała blondyna swoim stanowczym wzrokiem, potwierdzając tym samym własny autorytet. I cóż, zdawała się mieć przewagę…
- Mrugnęłaś, wygrałem! – krzyknął nagle, celując w blondynkę palcem i wytykając język. Ta tyko wzniosła oczy do sufitu i westchnęła. – Wezmę tę drugą.
- Kość słoniowa?
- Jezu, może być nawet mamucia, jeśli tylko nie ucierpiało żadne zwierzę.
Wzruszyłam ramionami z układającymi się do uśmiechu wargami, gdy pani Gudrun popatrzyła na mnie z niemym błaganiem o jakąkolwiek pomoc rozwojową dla jej syna. Ale co ja mogłam zrobić? Facet skaczący na dwóch nartach nie może wykazywać względnej inteligencji życiowej.
- A tylko mi ją zgnieć! – Jeszcze pogroziła mu palcem, po czym kręcąc głową opuściła metry kwadratowe blondyna.
Sytuacja na wiadomym terenie wygląda tak, że wigilijne napięcie nieco opadło. Ja nie mam ochoty wylać sobie na twarz wiadra kwasu, a mama Thomasa, choć wciąż przyłapywana na pełnych zaciekawienia spojrzeniach, odpuściła w swoim dziwnym zachowaniu i nawet pozwalała sobie pomóc sprzątnąć ze stołu. Relacja w progresie, ale nie będę ukrywać, że wciąż mnie mdli na myśl, że ona wie. Mimo to, temat został nietknięty.
- Przepraszam, że musisz tak sama z dziadkiem zostać. - Uśmiechnął się kwaśno, zakładając na siebie koszulę. Och, moje słabe serce… – Tak, wiem, ‘nie ma problemu, co ty, Morgenstern, znowu pierdzielisz, fajnie będzie’ – sparodiował cieniutkim głosem z wzniesionymi do sufitu oczami, za co od razu oberwał poduszką. – Halo, gnieciesz mi koszulę! Ze dwie godziny ją prasowałem! – Dodał z wyrzutem, a gdzieś za ścianą rozległo się głośne HA-HA. – Dzięki mamo!
- Wiesz, im mniej gadasz, tym lepiej dla ciebie.
Spiorunował mnie krótkim spojrzeniem, dopinając guzik pod szyją. Tylko uniosłam ręce na znak niewinności i wróciłam do poszukiwania swojej komórki, umieszczonej przed świętami na dnie walizki. Wywaliłam stertę rzeczy i chwyciłam w dłoń iPhone’a, nie do końca pewna, czy w ogóle chcę go włączyć. Ale raz kozie śmierć, niech mnie zasypią te wszystkie nieodebrane połączenia i smsy!
- Podłączasz się do świata? – spytał Thomas, próbując w lustrze zapanować nad swoimi włosami. – Wszyscy żyją?
- Wszyscy tak, ale ja chyba nie…
Z pięścią przy ustach i z żołądkiem zaciśniętym na supeł przeglądałam wszystkie wiadomości i połączenia od Lili… Może księżniczka odebrałaby łaskawie telefon? Są święta, do cholery, chciałabym ci złożyć pieprzone życzenia! Cokolwiek! Weź się odezwij… Kamila… Ty żyjesz, czy ty nie żyjesz? Gdzie ty w ogóle jesteś? Dałabyś jakiś znak życia, ludzie się o ciebie martwią! Nelka, zadzwoń, odpisz, albo nie wiem…Znowu gdzieś uciekłaś i znowu nic nie powiedziałaś. Dorośnij! Naprawdę się o ciebie martwię! Ewy… Kończy mi się melisa, Kamil wszystko wypił. A tak w ogóle, to wesołych świąt. Żyjesz jeszcze? I od Niny… Scheisse, Kornelia, zostawiłam ci wolne miejsce przy stole, a ty nie przyjechałaś! Nawet założyłam się z twoją matką, że wrócisz na święta i przez ciebie straciłam całe sto ojro. Wracaj! Sofort! Do Sochi trzeba jechać! A nawet od Dejviego! Korniszonie, czemu się nie odzywasz? Coś się stało? Odbierz telefon! A tak w ogóle, tu Dawid. Kubacki w sensie. Dejvi, pamiętasz? Mieliśmy być w kontakcie… Już się nie lubimy?
- A mama? Tata? – zapytał Thomas, gdy w końcu skończyłam mamrotać pod nosem ciągle powtarzające się imiona. Pokręciłam głową i zacisnęłam mocno wargi. Doczytałam do końca ostatnią wysłaną przez Kamila wiadomość, po czym wyłączyłam ekran i rzuciłam telefonem na drugi koniec łóżka.
- Nawet nie wiem, co mam im wszystkim odpisać.
- Daj znać, że jesteś w jednym kawałku. Najprostsze rozwiązania, to najlepsze rozwiązania. Przecież oni się martwią.
- Stoch mi urwie głowę… - mruknęłam, bawiąc się rogiem poduszki. Thomas westchnął i podszedł bliżej łóżka, by zaraz przy nim kucnąć i chwycić mnie za przedramię. Chcąc-nie chcąc w końcu na niego spojrzałam, a wtedy uśmiechnął się pogodnie.
- Pomarudzi, ponarzeka… A na końcu i tak wszystko będzie dobrze – dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Ulubiony kolor? – Wystrzelił nagle, przez co spojrzałam na niego podejrzliwie. – Jak ci urwie głowę, to będę musiał ci ją zaszyć! A nie chciałbym potem wysłuchiwać, że ‘ojeju, Thomas, ty baranie, fioletowy to taki brzydki kolor!’.
Parsknęłam śmiechem. Thomas, ty baranie, jak ty to robisz, że dzięki tobie w najgorszych momentach potrafię się śmiać?
- Fioletowy jest jak najbardziej okej. – Pokiwałam głową, na co uśmiechnął się z zadowoleniem i podniósł się z kolan. – Chodź, pomogę ci z tymi włosami.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i zamrugał nerwowo, jakby nie rozumiejąc tych słów, ale posłusznie podał mi opakowanie gumy do włosów i usiadł na łóżku. W końcu musi jakoś wyglądać, a jego dotychczasowe starania na pewno nie zaprowadziły ładu na jego głowie. Nabrałam trochę mazi na palce i wsunęłam je pomiędzy jego blond włosy, starając się jakoś nad nimi zapanować.
- Morgenstern, wiem, że masz teraz idealny widok na moje cycki, ale czy mógłbyś przestać się rechotać? Cały się trzęsiesz!
- 70C? – mruknął zalotnie zaniżonym głosem. Aż nabrałam ochoty, aby mu tam napluć, co by sobie za wiele nie myślał. Świnia!
- Jakbym się teraz zamachnęła kolanem, to wyprostowałabym ci ten krzywy ryj, wiesz?
- Czyli zgadłem?
No i jak to jest, że w jednej chwili potrafi wyleczyć cały ból, a w drugiej mam ochotę zrobić mu z uzębienia jesień średniowiecza?
- Skończyłam.
Z rękoma uniesionymi niczym chirurg po operacji cofnęłam się o dwa duże kroki i krytycznym okiem przetasowałam całą sylwetkę Morgensterna. Poprawił jakieś nieistniejące zgniotki na koszuli i sięgnął po marynarkę, nawet nie spoglądając w lustro. Zamiast tego podniósł wzrok na mnie, a ja, niczym matka szykująca syna na komunię złożyłam ręce jak do modlitwy i stwierdziłam, że lepiej, to już wyglądać nie będzie.
Bo wyglądał tak bardzo łał, że gdyby tę łałowatość liczono w metrach, to sięgałby Kilimandżaro. Everesta zdobędzie tylko z Lilly na rękach.
- Jakbym cię choć trochę nie znał, to powiedziałbym, że właśnie się we mnie zakochałaś.
- Jakbym cię choć trochę nie znała, to może i bym się zakochała. – Skontrowałam, strzepując mu z ramion niewidzialne pyłki. – A teraz leć do córki, podbij serca niewieście i baw się dobrze. I nie zapomnij prezentu! – krzyknęłam za nim, gdy wyleciał na korytarz. Szybko wrócił i przejął ode mnie domową huśtawkę z fotelikiem, którą w nocy skręcaliśmy, rozkręcaliśmy i oblepialiśmy kolorowym papierem.
- Ty to zawsze o wszystkim myślisz! – I skopał całą moją pewność siebie, którą udało mi się wypracować względem niego. Uśmiechnął się promiennie i zostawił mnie taką skołowaną na środku jego pokoju bez najmniejszej szansy na odzyskanie trzeźwości myślenia w przeciągu najbliższych paru minut.
Bo powietrze wciąż pachniało jego perfumami, a policzek przyjemnie mrowił w miejscu, w którym na sekundę zatrzymały się jego usta.

* * *

- Dziadek nie chciał pojechać na urodziny prawnuczki?
Spojrzałam na staruszka znad swoich literek, z których od ponad piętnastu minut próbowałam ułożyć jakieś słowo.
- Nie, nie, takie balangi to już nie dla mnie. Stary jestem i plecy mnie bolą… A w domu spokój, cisza i herbatka. – Uniósł pachnący malinami kubek i upił z niego duży łyk.
- Może byłoby miło?
- Jakoś nie żałuję, że siedzę tu z tobą i wgrywam w Scrabble, wiesz?
Uśmiechnęłam się szeroko, napotykając wzrokiem na jego roześmianą twarz i delikatnie wzruszyłam ramionami.
- Miało nie być po polsku!
- Szanse muszą być równe! – Ściągnęłam brwi, widząc jak wyłamuje moje literki z planszy i śmieje się pod nosem. - Jawna niesprawiedliwość.
- Oj, kochanie, po niemiecku to ty mówisz pięknie, ale z pisaniem idzie ci trochę gorzej.
- Dlatego upierałam się, żebyśmy zrobili karaoke.
Znów się roześmiał i oparł głowę na dłoni, obserwując mnie, jak próbuję coś wymyślić. A potem spłynęło na mnie nagłe olśnienie i zgarnęłam podwójną premię.
- Szach-mat! – krzyknęłam i zaczęłam machać ułożonymi w pistolet palcami w stronę staruszka. - Dobra, dziadek, szybka kontra, bo zaraz będzie powtórka skoków sprzed tygodnia.
- Patrz i płacz. ‘Zustand’ i premia za trzy punkty. No? I kto jest mistrzem?
Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zerwie się z fotela na przekór endoprotezie biodra i z głośnym „booyah!” pokaże mi gdzie na mapie jest Polska. Ale zamiast tego klasnął w dłonie i zaczął się śmiać, bo właśnie wygrał ostatni kawałek ciasta.
- Poważnie, lepiej mówisz po niemiecku, niż piszesz. Właściwie, to gdzieś ty się nauczyła tak dobrze języka? W szkole?
- Też – mruknęłam, lekko się uśmiechając na wspomnienie tony słowników i książek, zalęgających w moim pokoju.– Musiałam opanować język, gdy byłam młodsza.
- No i teraz możemy sobie porozmawiać.
I rozmawialiśmy. Godzinę, dwie, trzy… Kończąc jeden temat płynnie przeskakiwaliśmy do drugiego. Momentami przepona i policzki bolały mnie ze śmiechu, gdy dziadek zdradzał sekrety z dzieciństwa Thomasa, nie mając dla niego litości. A chwilami w ciszy wysłuchiwałam wszystkich historii z jego własnej młodości, pozwalając przejąć kontrolę mojej ciekawości, która była głodna jego doświadczeń. Opowiadał pięknie, wciągał w każdą opowieść, bawił, wzruszał, ciekawił, sprawiał, że nie miałam ochoty wypuścić go choćby na chwilę.
- Niech dziadek coś jeszcze opowie.
- Słyszałaś o Thomasie i jego pierwszej dziewczynie?
Nie, nie słyszałam, więc dziadek streszczał z najmniejszymi szczegółami miłosne podboje dziewięcioletniego Morgensterna, a potem zbierał mnie z podłogi, samemu pękając ze śmiechu.
- Czasem baliśmy się go wpuścić w jakiś ciasny korytarz, co by sobie uszu nie obtarł.
Biła od niego taka radość, takie ciepło, taka dobroć, które pozwalały mi zapomnieć o wszystkim. I które pozwalały mi poczuć się tak, jak dawniej. Nie wiem, w którym momencie zaczął mi przypominać mojego dziadka. Nagle zaczęłam widzieć go przed swoimi oczami. Takiego samego, uśmiechniętego, opowiadającego po raz setny te same historie, które nigdy się nie nudziły, rozbawionego, co chwila nazywającego mnie swoim Słonkiem, patrzącego na mnie z czułością, dającego miłość, która zawsze zastępowała tę, o której zapominali rodzice. Patrzyłam na dziadka Thomasa i nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, gdy otulało mnie ciepłe wspomnienie o własnym. Pierwszy raz od tak dawna.
- A ty? – spytał w pewnym momencie, przechylając lekko głowę. – Co z tobą? Jaka jest twoja historia?
- Dobre pytanie… - mruknęłam, wysilając się na blady uśmiech. – Moja historia? Jest… długa. Pokręcona. I chyba sama nie potrafię jej zrozumieć.
Zacisnęłam mocno wargi. Wystarczyło powiedzieć, że jako czterolatka biegałam za kurami z wiadrem na głowie, a pierwszego poważnego chłopaka miałam w wieku dwudziestu lat. Zawsze to samo, pierw słowa, potem pomyślunek.
- Takie historie są najlepsze.
Posłałam mu sceptyczne spojrzenie. Tylko, że w jego oczach było tyle pewności, że sama jakoś zwątpiłam we wszystko, w co do tej pory wierzyłam.
- Pomyśl, jak nudni są ludzie, którzy nigdy nie mają nic do opowiedzenia o sobie. – Uśmiechnął się, opierając głowę na dłoni. – Długa, czy krótka, pokręcona lub mniej, ale ta historia istnieje i jest tylko twoja.
- Nie wiem, gdzie mogłabym zacząć… - Wyznałam cicho, spuszczając głowę i wzrok na dłonie. Jasne, najlepiej zacząć od początku. Tylko gdzie miałam go znaleźć? W głowie przewijały się taśmy z dzieciństwa, wszystkie dobre i złe momenty, ale żaden nie wydawał się być tym odpowiednim.
- Zacznij od momentu, w którym byś zakończyła. – Uśmiechnął się pokrzepiająco i podniósł się z fotela. – A ja chyba pójdę się położyć… Późno już. Poradzisz sobie? – spytał, dotykając mojego ramienia. Kiwnęłam niepewnie głową i posłałam mu delikatny uśmiech. – To dobrze. Fajna dziewczyna jesteś. Och, gdybym ja był młodszy! – zapiał rzewnie na odchodnym i zniknął za ścianą.
Wypuściłam powietrze z ust i wtopiłam się w fotel. Pokręciłam głową z pełnym żałości dla samej siebie śmiechem. Paranoja. Jeszcze chwila, mały impuls i może zalałabym dziadka wszystkim tym, co leżało mi na sercu. A przecież obiecałam sobie, że nigdy tego nie zrobię. Że nigdy nie wrócę do tego, co zatruwało mnie od wewnątrz… Że już o tym nigdy nie wspomnę.
Dość.
Ze szpary w fotelu wyciągnęłam pilota i włączyłam telewizor. Chwila odmóżdżenia z powtórką zdubbingowanego na niemiecki Dniem Bałwana i wywalę wszystkie głupie myśli z głowy. Tak, brzmi jak dobry plan. A przynajmniej brzmiało, dopóki film się nie skończył i z nudów zaczęłam skakać po kanałach. Szukałam czegoś, co dało się oglądać i nie wymagało myślenia. Piłka nożna, austriacka liga… Szlag, koniec pierwszej połowy. Hokej, curling… Jestem zdesperowana, ale nie aż tak. Dalej, dalej, dalej… Gdzie ta powtórka Engelbergu? Nic, tylko reklamy…
Stop.
Chwila, moment. Panującą w salonie ciemność rozjaśniło białe światło, a serce prawie mi wystrzeliło z klatki piersiowej. Zacisnęłam pięści, a łamiący ból w żebrach zdusił ciche westchnięcie. Gryząc dolną wargę obserwowałam niewielki, poruszający się z gracją po białym tle punkt, na który po chwili zrobiono zbliżenie. Przez ekran przefrunęła czerwona fala trzepocącego materiału sukienki, gdy drobniutka blondynka wykonała potrójnego Lutza i pomknęła dalej.
Odruchowo przysunęłam się do krawędzi fotela, jakby miało to sprawić, że będę wszystko lepiej widziała. Z niezrozumiałym dla siebie podziwem i fascynacją, którą pamiętałam z dzieciństwa, obserwowałam to, co wyczyniało się na szklanym ekranie. Tak, jakbym wszystko widziała po raz pierwszy, czułam rwącą chęć, by spróbować tego samego.
Ale nie. Nie powinnam. Obiecałam sobie, że to wszystko jest już skończone, że nigdy więcej… Nie! Powinnam to wyłączyć, nie patrzeć na to, nawet o tym nie myśleć. Na tamtej jednej chwili słabości w Villach powinno się skończyć. Miałam zapomnieć. Muszę zapomnieć. Nie umiem, ale muszę. Za dużo przez to straciłam, za dużo mnie to wszystko kosztowało. Nie mogę, nie wolno mi, nie powinnam…
Do cholery jasnej, ale chcę!
Przecież nie będę całe życie uciekać i udawać, że tak naprawdę nigdy nic się nie wydarzyło. To już zawsze będzie część mnie. To już zawsze będzie moja historia.

* * *


Mistrzostwa Świata w Łyżwiarstwie Figurowym, Nicea 2012


To jest ten dzień.
Albo wygram, albo do końca życia będę sprzedawać kukurydzę na plaży we Władysławowie.
Ale ja to wygram. Wygram, muszę wygrać. Widzieliście mój program krótki? Widzieliście, jaki był idealny? Jak perfekcyjny był ten podwójny axel, jak bezbłędnie wykonałam kombinację trzech skoków? Noga nie zachwiała mi się ani na sekundę. Nie zmarnuję tego. Nie zmarnuję tej przewagi. Nie zmarnuję pierwszego miejsca po programie krótkim. Nie zmarnuję ostatniego roku gryzienia lodu, dążąc do tego, aby tu stać i być faworytką do złota. Nie chcę srebra, nie chcę brązu. Już je mam. Chcę złota. Nic innego mnie nie zadowoli. Nie wtedy, gdy wiem, że jestem gotowa sięgnąć po tytuł mistrzyni świata po raz pierwszy. I zrobię to. Nikt mi tego nie odbierze. Nikt.
Nawet ona.
Wykonałam kilka kolistych ruchów ramionami do przodu, przyglądając się jak moja największa rywalka od czasów juniorskich zmienia nogę, wykonując piruet. Kompozycja Mozarta zapiała rzewnie w tle, gdy bezbłędnie skoczyła podwójnego Salchowa. Tylko przewróciłam oczami, też mi coś.
Kolejny idealny skok w jej wykonaniu. Widownia narobiła szumu oklaskami, a jej trener zapowietrzył się z zachwytu nad kolejną kombinacją, w której nie powinęła się jej noga. Zerknęłam w stronę jurorów. Wszyscy kiwali i kręcili głowami, co rusz spoglądając na zawodniczkę i uzupełniając punktację. Prychnęłam. Obserwowałam ją, próbując wyłapywać choćby najmniejsze odjechanie łyżwy, czy zachwianie równowagi, przyjmując je z małą satysfakcją. Małą, bo było ich tak niewiele, a ja wiem, że jeśli ktokolwiek mógłby mi teraz zagrozić, to tylko ona. Jakaś wolontariuszka za moimi plecami nie mogła utrzymać jęzora za zębami i wykrzyknęła „magnifique!” w odpowiedzi na jej spiralę. Posłałam nastolatce ostre spojrzenie, na co tylko zakryła usta dłońmi. Świetnie. Jedyne, co mogło być tutaj magnifique to to, że jej program dobiegał końca. I fakt, że to ja miałam być następna.
Zakończyła. Wszyscy poderwali się z miejsc i zaczęli bić brawo, zagłuszając klaskanie swoimi krzykami. Och, och, uważajcie, bo zaraz pani To-Moje-Pierwsze-Zawody-Gdy-Nie-Przejechałam-Dupą-Po-Lodzie się rozpłacze. Już prawie sika oczami.
Podjechała do bramki, padła w ramiona swojego trenera, taka pewna swego. Że niby już wygrała, że mnie znowu pokona. Przepraszam bardzo, chyba nie wydawało jej się, że to możliwe. Już zapomniała, kto dwa miesiące temu był lepszy na Mistrzostwach Europy? I rok temu? Prychnęłam pod nosem, ściągając na siebie jej wzrok. Wymieniłyśmy krótkie, ale jakże znaczące spojrzenia.
Wygram.
Zdjęłam ochraniacze z płoz i przekroczyłam bramkę. Od razu poczułam na swoich nogach, bijący od lodu chłód, co wywołało na moich ustach krótki uśmieszek. Po drugiej stronie bandy pojawiła się ikona światowego łyżwiarstwa – Tatiana Tarasova, która położyła swoje dłonie na moich, opartych o drewnianą obudowę.
- Musisz odebrać to, co do ciebie należy. – Krótko, zwięźle i na temat.
Spojrzałam na ogromny telebim, gdzie końska twarz mojej rywalki szczerzyła zęby, oczekując na werdykt sędziów. Do jej 62,61 dodane zostało 126,94 punktu, co dało jej w najgorszym przypadku srebrny medal.
Jej najgorszym przypadkiem miałam być ja.
- Sto procent tego, co w głowie i sto dziesięć procent tego, co w nogach.
Kiwnęłam głową i uniosłam wysoko podbródek. Mój wzrok na moment przystanął na postaci mamy, siedzącej na górnej trybunie nad nami. Krótkie porozumiewawcze spojrzenie i już płynęłam po lodzie z uniesionymi rękoma wśród wrzawy widowni zebranej w Palais des Congres Acropolis w Nicei. Robiąc kółko poprawiłam opiętą na ramionach sukienkę. Z długim rękawem, w beżowo-piaskowych odcieniach, w świetle wyglądających na złote. Pomyślcie, jak głupio wyglądałabym w niej na drugim stopniu podium. Dojechałam do miejsca, w którym powinnam rozpocząć. Położyłam lewą dłoń na prawym ramieniu, które uniosłam ponad głowę, przyjmując pozycję wyjściową.
Wdech. Wydech. Oczyść umysł. Skup się. Cisza.
Przedstawienie czas zacząć.
Muzyka zagrzmiała. Odczekałam chwilę do momentu, w którym powinnam pobudzić całe ciało i już po chwili mknęłam po lodzie, akcentując każdym ruchem rytm melodii. Dojechałam na przeciwległy koniec lodowiska, by odbić do środka, gdzie zaczęłam przygotowywać się do pierwszego skoku. Obróciłam się przez lewe ramię do przodu i wyskoczyłam do góry, obracając się w powietrzu dwa razy. Pierwszy podwójny axel – zaliczony z idealnym lądowaniem. Publika zaszumiała. Zaczęło się całkiem dobrze, ale już nie miałam czasu by o tym myśleć, pomknęłam dalej. Rękoma rozpostarłam powietrze wokół siebie, układając nogi w odwróconą literę V i zbliżając się niebezpiecznie do band i jadąc wzdłuż nich. Znów „wypłynęłam” w głąb, tnąc pod sobą lód i rozłożyłam ręce, wykonując zawracanie. Podjechałam do kolejnej bandy i wybiłam się po raz kolejny do podwójnego axla, a lądując zamachnęłam się po raz kolejny do podwójnego toeloopa. Poszło! Muzyka grała dalej, a ja gładko przemierzałam kolejne dystanse wokół całej areny. Ze środka krótszego boku lodowiska wyjechałam prosto w jego centrum, przygotowując się do najtrudniejszego elementu całego występu. Wzięłam głęboki wdech, zatrzymałam go w płucach i uginając lewą nogę wypchnęłam prawą do tyłu, wbijając czubek płozy w lód. Potrójny flip, podwójny loop i jeszcze jeden podwójny loop, co by było weselej. Gdybym mogła, zaczęłabym krzyczeć razem z nimi wszystkimi. Cztery kroki i przeskoczyłam z lewej nogi na prawą, rozpoczynając sekwencję piruetów siadanych. Walcząc o równowagę wyprostowałam się i obróciłam się kilka razy. Muzyka, której każdy takt znałam na pamięć podpowiadała, co dalej. Ruszyłam wzdłuż band w prawo, rytmicznie przebierając nogami, by w końcu zwolnić, obrócić się i odchylić lewą nogę w bok, tworząc przy tym kąt stu czterdziestu stopni. Spirala, tak, to jest to, na co wszyscy zawsze czekają. Opuściłam nogę i zmieniając ją, wyciągnęłam drugą do tyłu. Mając nadzieję, że jedna z kamer właśnie skierowała swe oko na moją twarz, błysnęłam uśmiechem, sunąc z głową nisko nad lodem. Czułam na twarzy chłód smagającego powietrza, przez które się przedzierałam. Jeśli nie dostałam maksymalnej sumy punktów za spirale, to chyba się odwołam. Lecę dalej, rozpoczynając tym samym drugą część swojego programu, w który weszłam z potrójnym loopem. Znów przecięłam środek lodowiska, sunąc wzdłuż dłuższego boku i ponawiając wejście to potrójnego flipa, a kończąc go podwójnym loopem. Dobrze, dobrze, dobrze! Wróciłam przez centrum do tego samego miejsca, z którego wcześniej się wybiłam i wyskoczyłam do potrójnego toeloopa, kilka kroków i skoczyłam trzeciego axla, na przekór ustalonym normom. Gdyby to było takie złe, to oni wszyscy nie zaczęliby tak głośno krzyczeć. Przeskoczyłam z jednej drogi na drugą rozkręcając znów piruet siadany, a podnosząc się podłożyłam pod lewą nogę rękę i prostując się, pociągnęłam ją do góry. Zostało niewiele, już prawie koniec, jeszcze tylko sekwencja kroków. Muzyka zagrzmiała, a ja ruszyłam w taniec tak, jakby to miał być ostatni raz. Obracałam się wokół własnej osi, czując na udach opadający złocisty, delikatny materiał spódniczki. Sama sobie plątałam nogi i sama je sobie odplątywałam, wiedząc dokładnie jak stawiać kroki. Skręcałam biodra, w powietrzu zataczałam nogą koło, każdym ruchem akcentowałam kolejne wzmocnienia muzyki i silniejsze uderzenia. Wszyscy klaskali w rytm, a ja tańczyłam i tańczyłam, prowadzona po lodzie jak po niewidzialnej nitce. Nie czułam palącego bólu w płucach, liczyła się tylko muzyka, lód i to, aby nie popełnić ani jednego błędu i zachować czystą kartę. Jeszcze tylko ostatnie piruety. Ustawiając lewą nogę prostopadle do nawierzchni założyłam ręce na plecach i rozkręcałam kolejne obroty. Potem ugięłam nogę i przyciągnęłam ją do głowy, by po chwili zmienić pozycję na siedzącą, a czując końcowe takty wyprostować się.
Koniec!
Zamknęłam oczy i przez chwilę po prostu próbowałam złapać oddech. Nie widziałam, co działo się na trybunach, ale brzmiało jak istne szaleństwo. I tak wyglądało, gdy w końcu rozchyliłam powieki i opuściłam ręce. To było trochę tak, jakbym właśnie obudziła się ze snu lunatyka. Rozejrzałam się dookoła, a jedyne, co dostrzegałam, to kolorowe plamki migające mi przed oczami. I te plamki coś krzyczały, gwizdały, biły brawo, a ja poczułam, że nogi pode mną się uginają, więc tylko rozłożyłam ręce i głęboko dygnęłam.
Do jasnej cholery, zasłużyłam na to.
Trafiając w ramiona Tatiany nie czułam praktycznie kolan i pamiętam, że pierwsze słowa, jakie do niej skierowałam były prośbą o zrobienie mi jakiejś dobrej kanapki, bo zaraz zdechnę. A ona mi na to, że pieprzyć kanapkę, jestem złota!
 Zaakceptowałam tę informację bez zaznajomienia się z punktacją jury. Praktycznie na kolanach doczołgałam się do futrzanej kanapy, na której kazano nam wszystkim uśmiechać się szeroko i trzepotać rzęsami. Czując na sobie kamerę tylko uniosłam kciuk i wlepiłam wzrok w tablicę wyników.
Szybciej, szybciej, szybciej…
- Punktacja dla Kornelii Kubiak…
Wystarczyła mi tylko ta jedyna przy moim nazwisku. Wszystko inne nie miało już znaczenia.

* * *

obudź się, strzeż się, jestem znudzona
noc idzie w parze ze strzelbami
nie waż się o kogokolwiek martwić
jestem brudem
jestem lodem
czy to źle?

* * *

Otworzyłam zaciśnięte powieki w momencie, w którym usłyszałam skrzypnięcie otwieranych drzwi i podniesione głosy. Jak oparzona podskoczyłam w fotelu, zdając sobie sprawę z przyspieszonego oddechu i kołaczącego serca. To wszystko wróciło. Po prostu… wróciło.
- Nie mogłeś się powstrzymać? Musiałeś palnąć coś głupiego? Jak zwykle? – Pełen pretensji głos pani Gudrun rozdarł ciszę, przerywaną jedynie przez dźwięki dochodzące z telewizora. Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał krzyk mamy Thomasa i dałabym sobie rękę uciąć, że zaraz usłyszę próby tłumaczenia jej synka i jakieś pełne poczucia pojękiwanie. Ale nic z tego.
- Kochanie, to było niechcący! Wymsknęło mi się! – Tata Morgenstern prawie zapłakał, wyraźnie powstrzymując śmiech. – Bardzo jesteś zła?
- Bardzo! – Ucięła i pojawiła się we wnęce, prowadzącej z przedpokoju do salonu. Spojrzała na mnie i zdejmując z szyi ozdobny szal, głęboko westchnęła. – Nigdy nie wychodź za mąż. Co oglądasz? – spytała z zaciekawieniem, spoglądając w stronę telewizora. – Na śmierć zapomniałam, że dzisiaj jest powtórka finału Grand Prix! – I jak gdyby nigdy nic podeszła i przysiadła na oparciu fotela.
Cała zesztywniałam, czując jej bliskość i bezpośredniość, bo… Bo to mama Thomasa. Takie zachowanie z jej strony jest bardziej niż dziwne. Zrobili jej pranie mózgu na tych urodzinach? A może… Nieco wyciągnęłam głowę i pociągnęłam nosem. Nie, nie piła. A więc co się stało? Skrzywiłam się i spojrzałam w stronę telewizora.
Aha. Już wiem.
- Ta mała Julka Lipnicka jeszcze narobi hałasu, nie sądzisz? Mój Boże, ileż ona może mieć lat? Czternaście? A jej programy są takie dorosłe, takie dojrzałe! Ona sama wydaje się o kilka lat starsza… Skacze niczym prawdziwa mistrzyni.
Z mojego gardła wydostało się tylko jakieś dziwne chrząknięcie, poparte żarliwym kiwaniem głową. Bo w sumie tak, ta maleńka zaczynała być wielka.
- Jest fantastyczna, ale jeszcze jej czegoś brakuje – kontynuowała, patrząc w ekran. Niepokój rósł z każdym jej słowem. – A ty co myślisz?
- Umm… Ja… - Zamrugałam gwałtownie, nie spuszczając spojrzenia z delikatnej twarzyczki młodej Rosjanki. Jak to rozegrać? Jak? Przecież to bez sensu… Ona wie. – Technicznie jest praktycznie bezbłędna. Rosyjska szkoła. Technika ponad wszystko.
Wyczułam, że się uśmiechnęła.
- Masz rację – przytaknęła. - Nie wiem, jak ty, ale ja zdecydowanie wolę japońskie łyżwiarstwo. Przykładają się do techniki, ale od nich to wszystko czuć. Każdy pojedynczy element ma w sobie to coś, co sprawia, że nie możesz oderwać wzroku od zawodników.
- W Japonii podchodzą mniej restrykcyjnie do treningów, raczej bawią się łyżwami, eksperymentują, odkrywają je na nowo. W Rosji tylko udoskonalają to, co już znają i tym samym przechodzą samych siebie.
- A Stany Zjednoczone i Kanada stoją z boku i się przyglądają… - dodała blondynka ze śmiechem. – Co nie zmienia faktu, że europejskie łyżwiarstwo ostatnio przechodzi jakiś kryzys i jedynie Rosja ciągnie je ku górze.
- Bez przesady… - mruknęłam cicho i podciągnęłam kolana pod brodę, stając w obronie czegoś, czego bezapelacyjnie byłam częścią. – Po prostu łyżwiarstwo wciąż nie jest w Europie popularne tak, jak na Wschodzie, czy w Ameryce. Mimo to, jest nieźle.
- No tak, no tak… - Pokiwała głową z zadumą, przez chwilę nad czymś się zastanawiając. Gryząc do bólu wargi, błagałam w myślach, by to wszystko tak bardzo nie bolało. – Jest jeszcze ta Włoszka, Carolina Kostner. – Stłumiłam prychnięcie na dźwięk tego nazwiska, pozwalając sobie jedynie na wzdrygnięcie. – Ale średnio podoba mi się jej jazda. Znaczy, oczywiście, technicznie jest wspaniała, a jej programy są zawsze bardzo dopracowane, ale jednak do mnie nie przemawia.
Mamo Morgensterna, gdy już poczuję, że zniknęła między nami jakiś dziwna bariera, czy mogę przybić pani piątkę?
- To nie… - Zaczęła, ale szybko zamknęła usta i zakryła je dłonią, powstrzymując cichy śmiech. – Nie, przepraszam, nie powinnam tego mówić.
Ale ja domyślałam się, co próbowała powiedzieć. I sama zagryzłam wargi, próbując się nie roześmiać. Bo to wszystko powoli zaczynało być tak głupie i niedorzeczne.
- Spokojnie, nikomu nie powiem.
Roześmiała się jeszcze głośniej i spojrzała na mnie z takim dziwnym rozczuleniem i troską.
- Po prostu… Ona nie posiada w sobie tej energii i radości, które na lodzie zawsze zostawiała inna łyżwiarka. – Mówiąc to, wzrok miała utkwiony na wprost i lekko się uśmiechała. Gdyby tylko wiedziała, w jaki galop jej słowa wprowadzały moje serce i jakie ciepło rozlewało się po całym moim ciele. – Młoda, utalentowana… Ach, nikt nie robi takich spiral jak ona. Nikt.
Spojrzała na mnie i wygięła usta do góry. Aż cała się zatrzęsłam i spuściłam głową, zasłaniając włosami własny uśmiech.
- Tylko nie rozumiem, co się nagle z nią stało. Zawiesiła karierę i tak po prostu zniknęła. – Sięgnęła dłonią do mojego policzka i założyła kosmyk włosów za ucho. Spojrzałam na nią przerażona nie tylko jej matczynym gestem, ale i słowami. Uśmiechnęła się pogodnie i przechyliła głowę przyglądając mi się z zaciekawieniem. – Tak, jakby jeden nieudany występ przekreślił wszystko. To było tego warte?
Zacisnęłam wargi, próbując powstrzymać wezbrane w oczach łzy. Dla nich wszystkich tak to właśnie wyglądało. Jeden nieudany występ. Jeden nieudany występ, jako wytłumaczenie na wszystko. Jasne, tak jest najprościej. Tyle, że prawda jest zupełnie inna.
- To wszystko nigdy nie było warte czegokolwiek.
Zamrugała niezrozumiale i spojrzała na mnie tak, jakby się przesłyszała. Przez chwilę z jej twarzy nie schodziło skonsternowanie i jakieś dziwne przekonanie, że może w którymś miejscu popełniła błąd. Oczywiście, że nie. Ona tylko o niczym nie wiedziała. Jak każdy.
- I to wszystko ma się tak skończyć? – spytała po chwili milczenia. Wzruszyłam ramionami. – Tak po prostu?
- Chyba już się skończyło…
- To nie jest wzrok osoby, dla której TO już nic nie znaczy. – Kiwnęła głową w stronę wciąż rozgrywającego na ekranie telewizora konkursu. – A osoba, która koło mnie siedzi znana jest z tego, że walczy do końca. Zawsze. „Choćby bolało, a lód kruszył się pod nogami, daję z siebie wszystko do ostatniej nuty”, tak właśnie kiedyś powiedziała. Doskonale to pamiętam.
- Muzyka się skończyła.
- Nie skończyła się. – Zaoponowała i wzięła głęboki wdech, a moja dłoń, tak nagle znalazła się między jej palcami. – A nawet jeśli, to przecież da się ją włączyć na nowo, prawda? Przecież nigdy nie jest za późno.
Patrzyłam na nią i widziałam w jej oczach tyle nadziei i przekonania, że nie potrafiłam jej nie uwierzyć. Może miała rację… I może ja zbyt długo unikałam podobnego myślenia. Przecież nawet nie próbowałam się przekonać, czy cały ten ogień rzeczywiście zgasł.
- Mam taką nadzieję… - szepnęłam, a gdzieś w mojej głowie zaczął pękać budowany od kilku miesięcy mur. Drapnięty przeze mnie samą w Villach, poruszony przez dziadka Thomasa, wstrząśnięty przez jego mamę… Pękał i doskonale to czułam.
- Nie siedź długo, rano musicie wcześnie wyjechać. – Posłała mi uśmiech, zsuwając się z oparcia i dotykając mojego ramienia. – Jestem padnięta. Dobranoc!
Odwróciłam się, chcąc odprowadzić ją wzrokiem. Posłała mi ostatni uśmiech i machając w powietrzu szalem, zdzieliła nim po ramieniu Thomasa, który oparty o ścianę musiał się sporo nasłuchać. Ale na zaskoczonego nie wyglądał. Wręcz przeciwnie, uśmiech na jego twarzy był raczej triumfalny.
- Mam cię. – Wycelował we mnie palcem.
- Kiedy się domyśliłeś? – spytałam, ciskając w niego zaskoczone spojrzenie. Wzruszył ramionami i wydął wargi, uciekając wzrokiem gdzieś w sufit.
- Niech no pomyślę… - Zmrużył oczy, po czym wyciągnął dłoń i zaczął wyliczać na palcach. – Pierw wsypałaś się ze wzmianką o igrzyskach w Turynie. Bajerowałaś o konkursie skoków, ale to od samego początku mi śmierdziało. Potem widziałem w Villach jak tańczysz i to dało mi trochę do myślenia. Właściwie więcej, niż trochę… No, a potem przyjechaliśmy tutaj, przez co moja szanowna matka prawie zawału dostała, bo ona ma fioła na punkcie łyżwiarstwa. Nie masz nawet pojęcia, co my się z nią mamy, jak są jakieś konkursy… Nieważne. A poza tym, to heloooł, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Wygooglowałem sobie to i owo.
Sądziłam, że jestem cwana, tak? Zdecydowanie go nie doceniłam. A teraz stoi przede mną - spokojny i uśmiechnięty, i patrzył na mnie, całkowicie bezbronną i odartą z tajemnicy.
- Myślałam…
- Że się nie dowiem? – Zaśmiał się pod nosem. – Nie siedzę w tym, nie znam się na tym całym łyżwowaniu i ogólnie dla mnie to jest kompletny kosmos, ale wiesz, jestem całkiem spostrzegawczy i nie taki głupi, jak ci się wydaje. Dodałem dwa do dwóch i nagle okazało się, że mistrzyni świata i potrójna mistrzyni Europy wymasowała mnie od góry do dołu, gdy miałem na sobie slipy ze Spider Manem. Wyobrażasz sobie?
Parsknęłam śmiechem, choć nuta przejęcia w jego głosie była totalnie fałszywa. Ale gdy próbował odwrócić moją uwagę od problemu, nie umiałam nie zareagować w inny sposób. I to było takie dobre, że nawet w tym momencie, w którym miałam ochotę uciec, to tylko do jednego miejsca. To głupie, ale gdyby mnie teraz przytulił, czułabym, że może jednak nie wszystko stracone.
Nadszedł czas, Kubiak. Pora kończyć tę żenująca grę.

* * *

oddychaj, uspokój się i kochaj
urodziłam się na scenie
teraz to płynie w mojej krwi
i wiesz, co mam na myśli
gdy umrę i mnie nie będzie
czy będą o mnie śpiewać?
czy będą krzyczeć moje imię?

*

Matko Boska Morgensternowa.
Wracam! Z pierwszą połową najważniejszego rozdziału, bo okazało się, że jak skończyłam pisać, to wszystko miało osiemnaście stron w Wordzie. Musiałam podzielić całość na dwie części i mam nadzieję, że wielkiej krzywdy temu opowiadaniu nie zrobiłam.
Stworzyłam sobie własną łyżwiarską rzeczywistość, w końcu fikcja literacka mi na to pozwala, prawda? Co nie zmienia faktu, że ogólnie to jestem lekko przerażona Waszą reakcją, chociaż to, co jest powyżej, nie mówi jeszcze tego, co to, co przeczytacie w drugiej części. Ale dobra, biorę wszystko na klatę.
Dzięki za odzew na Anssim! A jakby ktoś jeszcze nie dotarł, no to proszę: the-hopeless-ones.
Bez przeciągania. Widzimy się za tydzień o tej samej porze z drugą częścią. A co ma być to będzie.

PS. Inspiracją dla retrospekcji jest mój ulubiony, ukochany i w ogóle cały naj występ z 2009 roku do Masquerade według Chaczaturiana. Zawodniczka wykonuje tutaj potrójne axle, ale na potrzeby opowiadania zamieniłam je na podwójne. <klik>
 PS2. Jeśli nic nie ogarniacie, to spoko, ja nie ogarniam, że Wy to jeszcze czytacie. Ale kocham Was za wszystko!

niedziela, 3 sierpnia 2014

Niespodziewanka!

Cześć, Maleństwa!
Chyba nie sądziłyście, że wyjeżdżając na dwa tygodnie zostawię Was tutaj same? Co to, to nie! Otóż… Naszła mnie przedziwna ochota na napisanie czegoś, co nie będzie Kornelią i Thomasem, co będzie się zdecydowanie od nich różnić, co pozwoli mi na napisanie czegoś, na co w ich historii nie ma miejsca i co będzie po prostu inne.
Bez zbędnego przedłużania, zapraszam na:


Nie zaglądajcie do zakładki z bohaterami, zanim zaczniecie czytać. Najpierw przeczytajcie, a potem dojdźcie do wniosku, co sądzicie o nowym skocznym bohaterze. Może Wam się spodoba. :)
A teraz żegnam Was na dwa tygodnie. Morze, piasek, plaża to zdecydowanie to, czego potrzebuję. Trzeba nabrać sił, zregenerować się, przemyśleć kilka spraw i wrócić z ogromnymi pokładami weny i chęci do moich ukochanych bohaterów.
Wam również życzę jak najwięcej spokoju i odpoczynku.
Obiecuję po powrocie nadrobić wszelkie zaległości (a mam nadzieję, że trochę ich będzie!) i jak najprędzej dodać nowy rozdział.
Ems bardzo mocno Was kocha i dziękuje za każde słowo. A w międzyczasie wciąż zaprasza na rozdział numer czternaście, o, tam na dole.


Do zobaczenia!