środa, 31 grudnia 2014

22. Don't let go.


*

chciałbym ci powiedzieć
jak bardzo cię lubię
dlaczego myślę tylko o tobie
czuję się jak zaklęty i w niewoli
i tylko ty jesteś temu winna

* * *

62. Turniej Czterech Skoczni przeszedł do historii.
Fajerwerki ze świstem wyleciały w powietrze i rozdarły idealną czerń nieba, a muzyka rozbrzmiała z głośników, tylko na moment zagłuszając wrzawę kilkunastotysięcznego tłumu kibiców.
To, co działo się od drugiego skoku Didla można było określić w jeden sposób: szaleństwo. Chociaż wolfgangowe „ja pierdolę” też całkiem nieźle pasowało. Od momentu, w którym Diethart usiadł na belce praktycznie nie docierało do mnie nic, oprócz potwornego dźwięku tysiąca wuwuzeli. Ścisnęłam mocno kciuki i gdy jego narty dotknęły zeskoku, ja straciłam kontakt z podłożem. Potem był już tylko odbijający się echem w mojej głowie krzyk tarmoszącego mnie Michiego, śmiech Ammanna, siła, z jaką narty Fannemela trzasnęły mnie w ramię i zagubiony wzrok Didla. W pewnej chwili już nawet nie widziałam ziemi pod swoimi stopami. I nie mam pojęcia, skąd w moich rękach wzięła się szczęśliwa świnka Diethartów.
- Noooo tiiiime for looooooseeers, ‘cause weeeee aaaare the chaaaampiooooons!
Parsknęłam śmiechem i naciągnęłam czapkę na prawe ucho, do którego niezbyt czysto zapiał Stefan. A on nie dość, że uwiesił mi się na szyi, to jeszcze bujał nami na boki, bo z drugiej strony tarmosił wtórującego mu Manuela.
- I wszyscy razem!
- OF THE WOOOORLD!
Z całą pewnością lepiej skaczą, niż śpiewają.
Wcisnęłam dłonie w kieszenie i zadarłam głowę w stronę wciąż jaśniejącego sztucznymi ogniami nieba. To był dobry Turniej. Ruszyliśmy z kopyta w Oberstdorfie, rozpoczynając cykl trzecim miejscem Dietharta, świętowaliśmy w cudownym Garmisch-Partenkirchen, by potem przełknąć gorzką pigułę w postaci Innsbrucka… I dotarliśmy do Bischofshofen. Cztery konkursy, pięć miejsc na podium, dwa pierwsze w klasyfikacji generalnej. Same powody do zadowolenia.
Prawda?
Czując na twarzy pierwsze płatki śniegu opuściłam spojrzenie i trafiłam nim w podium. Znów ten sam smutek ścisnął serce tak, jak za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się spotykały. Mogłabym powiedzieć, że widziałam w jego oczach przepraszający wyraz, mówiący, że tak naprawdę nie chce tego robić. Mogłabym, ale zaraz ponownie pojawia się chłód i obojętność, które uderzają ze zdwojoną siłą za każdym razem, gdy mijamy się bez słowa, a jego ramię przypadkowo ociera się o moje. I gdy odwracając się w jego kierunku, on nie robi tego samego. Nie ma już jego uśmiechu, roześmianego spojrzenia i zaczepnej gadki. Nie macha mi w drodze na wieżę, ani nie przybija piątki, gdy po udanym skoku pomagam mu w przebraniu. Świadomie oddala się z każdą chwilą, z którą w mojej głowie coraz bardziej rośnie jedno pytanie: dlaczego? Odpowiedź zna tylko on.
Czuję się jak głupie dziecko, które niczego nie zrozumie. Sprawa pozostała nienaruszona i pozostawiona pod Bergisel. Nikt nawet nie zająknął się na temat tego, co stało się po trzecim konkursie. Każdy udawał, że do niczego nie doszło, a wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ale nie jest i wiedzą o tym równie dobrze, jak ja. Nawet jeśli starają się zachowywać naturalnie, odczuwam pewien dystans, choć nie wiem, na ile jest to wytwór mojej wyobraźni, a na ile to ja jestem tą, która się odseparowuje. Bo chłopaki… Cały czas są. Moje kochane trio wciąż tak samo się wygłupia, Manuel dalej puszcza sprośne teksty, Gregor wyskakuje z aparatem w najmniej spodziewanym momencie, Wolf przynosi kawę, a Andi podrzuca do niej wafelki. Tylko On… Jest go coraz mniej.
Tak więc mogłam jedynie zacisnąć pięści, gdy przeszedł obok, a ja poczułam niewyobrażalną chęć chwycenia go za kurtkę. Chciałam tak po prostu mocno go przytulić i powiedzieć mu, jak bardzo cieszę się z jego sukcesu. Widziałam, jaki był szczęśliwy i dzięki temu na te kilka sekund zapominałam o Innsbrucku, o Freitagu i bolesnym spojrzeniu Thomasa, przez które w nocy przewracałam się w łóżku. Ale wszystko wracało, gdy przez chwilę wycelowany we mnie uśmiech gasł, a on odwracał wzrok.
Bo ja jestem tylko fizjoterapeutką. A on kimś, kogo już nie znam.
- Honory dla władcy chlewu!
Na okrzyk Manuela rozsunęliśmy się przed kompletnie zdezorientowanym Diethartem. Spojrzał na nas jak na debili, gdy wznosząc  okrzyki biliśmy mu głębokie pokłony. A potem był już tylko ostrzegawczy krzyk Michiego, charakterystyczny huk i spływająca szampanem twarz Didla.
- Na Morgiego!
Zdążył jedynie westchnąć ze zrezygnowaniem, nim cała horda rzuciła się z krzykiem w jego stronę. Nie dołączyłam. Z ubocza cieszyłam się razem z nimi, ściskając w dłoniach pana prosiaka. To był ich wieczór, ich zwycięstwo, ich radość. A ja… Powinnam pójść spakować wszystkie rzeczy. Po raz ostatni objęłam tęsknym spojrzeniem grupkę skaczących Austriaków i uśmiechając się pod nosem, odeszłam.
- Może pomóc?
Właśnie z należytą czcią i szacunkiem opierałam o ścianę domku narty Didla, Thomasa i Gregora, gdy nagle za plecami wyrósł… Tom Hilde. Roześmiał się głośno, gdy podskoczyłam w miejscu, po czym nie czekając na zgodę, po prostu złapał za Fischery Schlieriego i odstawił je na bok.
- Gratulacje dla obu Thomasów, świetnie się spisali.
- Przekażę.
- Fajnie.
Nastała cisza, choć błąkający się po twarzy Toma uśmiech zdecydowanie nakazywał mi myśleć, że jego nagłe pojawienie się nie miało charakteru czysto grzecznościowego. W końcu… Jeśli naprawdę chciał pogratulować chłopakom, mógł to zrobić osobiście. Nie po raz pierwszy i nie ostatni, miałam rację.
- To co? – zaczął dość niewinnie, opierając się ramieniem o ścianę. – Turniej skończony, medale rozdane… Chyba nadszedł odpowiedni moment, aby w końcu trochę się rozerwać, prawda? Mam nadzieję, że pamiętasz o mojej propozycji z Oberstdorfu?
Bingo.
Udałam fatalnie zmęczoną i podrapałam się po czapce.
- No hej, tylko mi nie mów, że nigdzie nie idziesz!
- Wiesz… Chyba nie mam ochoty.
- Chyba? Uch, nic nie mów, wiem. To pewnie sprawka tej pały, Morgensterna, co? Skutecznie cię zniechęcił, żebyś czasem nie bawiła się w znacznie lepszym towarzystwie niż on.
Miałam zaprzeczyć, ale stwierdziłam, że to bez sensu. Jak wszystko zresztą.
- Panno Kornelio, umówiliśmy się na imprezę i żadna głupia austriaczyna nie będzie psuć nam planów.
- Tu naprawdę nie chodzi o to. – Pokręciłam głową, siląc się na jak najładniejszy, przepraszający uśmiech. – Po prostu myślę… A raczej mam pewność, że nie jestem w nastroju na imprezę.
Zmrużył oczy i przez chwilę sprawiał wrażenie głęboko myślącego. W końcu kiwnął głową i nachylił się nade mną, prawie zrównując poziom naszych twarzy.
- Jeśli chodzi o to… To myślę, że wspólnie coś na to poradzimy. – Uśmiechnął się tajemniczo, owiewając mnie miętowym oddechem i zapachem delikatnych perfum. Niepewnie uniosłam na niego wzrok, kompletnie zbita z pantałyku. – Po prostu przyjdź, hm?
Zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo mu na tym zależy. W jednej sekundzie przypomniałam sobie wszystko, czego w Oberstdorfie dowiedziałam się o Tomie od Morgensterna i… Zastygłam. Hilde uznał to za kolejną próbę wymigania się, więc wciąż naciskał.
- Nie daj się namawiać, będzie fajnie! Hej, popatrz na mnie. – Poprosił i położył dłonie na moich ramionach, czym praktycznie nie dał mi wyboru. Musiałam na niego spojrzeć. – Obiecałem ci dobrą zabawę i zamierzam dotrzymać słowa. Wszyscy potrzebujemy się trochę rozerwać, a założę się, że twoją jedyną rozrywką z Austriakami są wycinanki z tejpów.
- Oklejanie nimi Krafta też jest całkiem fajne.
Wywrócił oczami i zaśmiał się.
- Ze mną będzie fajniej. – Obiecał i położył dłoń na sercu. Niepewnie zerknęłam na tę drugą, wciąż spoczywającą na moim ramieniu, po czym znów przeniosłam wzrok na Toma. – To jak?
Zacisnęłam usta w wąską kreskę i uciekłam spojrzeniem gdzieś w bok. Gdzieś, gdzie dostrzegłam Thomasa. Otwarcie mogę stwierdzić, że w ciągu ostatnich kilku dni nie poświęcił mi tyle uwagi, ile w momencie, w którym dłoń Hilde wciąż spoczywała na moim ramieniu, a odległość między nami pozwalała oddechowi Norwega ogrzewać moje zmarznięte policzki. I może to właśnie jego niezadowolenie i zaciśnięte pięści sprawiły, że lekko się uśmiechnęłam i kiwnęłam głową.
- Jakoś się znajdziemy.
Pamiętasz, Thomas? Jeśli nie z Tobą… to z nim.

* * *

jestem bliski zwariowania ze strachu, że cię stracę.
i nie mogę zagwarantować, że nie wydarzy nam się jakieś nieszczęście.

* * *

Klub od hotelu dzieliły zaledwie dwie ulice, a dochodzącą z niego muzykę dało się słyszeć już za zakrętem. Chwyciłam mocniej ramię Dietharta, wokół którego Manuel i Wolf kazali mi robić sztuczny babski tłum, i dostrzegając zaledwie jego plecy, przeciskałam się pomiędzy ustawionymi do wejścia ludźmi. Miałam dość już w momencie, w którym ściągnęłam z siebie grubą, kadrową kurtkę, a do moich uszu dotarło jakże zsynchronizowane gwizdnięcie.
- Spierdalajcie.
Michi, Didl, Poppi i korzystający z nieuwagi Sandry Gregor, unieśli wysoko kciuki, więc nawet się uśmiechnęłam. Wygładziłam na biodrach materiał pożyczonej od dziewczyny Fettnera małej czarnej, w której ani trochę nie czułam się komfortowo, ale, jeśli wierząc zapewnieniom Manuela i Kathy, efekt był ‘łał’. Wystarczyło, bym kierując się w stronę wejścia na salę natknęła się na spojrzenie, na które całe ciało zareagowała nagłą odmową ruchu. I nawet wtedy, gdy zniknął za kotarą, serce wciąż rozsadzało mi pierś.
- Nela, idziesz?
Wolf wcisnął mnie między siebie, a bardzo ucieszonego z obrotu spraw Michiego, który obiecał spić mnie na własny użytek. Nawet mi to pasowało, a jeśli wierzyć podszeptywaniu Loitzla, głowa Hayböcka nie była w stanie wiele unieść. Cóż, to jest nas dwójka.
Stukot kieliszków zginął wśród głośnych okrzyków na cześć Didla, za którego zdrowie wypiliśmy pierwszy, wzniesiony przez samego Pointnera toast. Nie przypuszczałam, że tak bardzo potrzebuję alkoholu, dopóki nie poczułam przyjemnego pieczenia w przełyku i rozlewającego się po całym ciele ciepła. Chyba jednak jest coś w stwierdzeniu, że wódka smakuje lepiej, gdy polewasz nią rany. Może dlatego drugi kieliszek, wypity za zdrowie Morgensterna smakował tak dobrze?
- Nela, ale kto to był ten Sob… Sobie… Sobieski?
- Taki król.
- To musiał być naprawdę wspaniały człowiek! – Zachwycił się Stefan, tuląc do siebie butelkę rzeczonego Sobieskiego w stanie ciekłym. – Komu króla?
Westchnęłam i podstawiłam kieliszek. Wiedziałam, że wyląduje z moimi chłopakami, ja to po prostu czułam. Nic dziwnego, każdy z nas przyszedł tutaj tylko dlatego, bo albo wygrał Turniej (wiadomo), albo był dobrym współlokatorem (Misiek), który próbował na wszelkie sposoby poprawić humor swojemu przyjacielowi (Krafti), którego ukochana nie mogła przyjechać do Bischofshofen, albo był kupą nieszczęścia, która po prostu chciała zrobić na złość Morgensternowi (no cześć). Tak więc piliśmy, tuliliśmy miski z chipsami i użalaliśmy się nad sobą, dopóki Manuel nie stanął nad nami z postawieniem zepsucia nam zabawy.
- Najebawszy się, co? – Założył ręce na biodrach i pokręcił wymownie głową, widząc ocierającego oko Stefana. – Po prostu pięknie. Dobra, koniec tego. Halo, ludzie, posłuch dla Fettiego! – wrzasnął, sprowadzając na siebie uwagę całej austriackiej loży. – Koniec plotek! Nie będziemy tutaj siedzieć jak te ostatnie lamy i rozprawiać nad nieopanowanymi wiatrami starego Tepesa! Proponuję ostatni toast za naszą zajebistą trzodę chlewną i ruszamy wstrząsnąć tymi parkietami, zanim zrobią to za nas Łososie! I… Didl, z czego ty się tak, kurwa, cieszysz, co?
- Heh, „wiatry starego Tepesa”, heh.
Ręka nieco mi drgnęła w pokusie na porządnego plaskacza w czoło, ale zamiast się załamać, po prostu krzyknęłam „ZDROWIE!” i nim Diethart zdążył cokolwiek dodać, wszyscy wypili, co do wypicia mieli i pędem ruszyli się na parkiet. Taktyczne działanie matką sukcesu.
Podłoga cała drżała pod stopami, a z każdą chwilą coraz bardziej brakowało wolnej przestrzeni. Co rusz ktoś na kogoś wpadał, deptał mu po nogach, lub wymierzał nieumyślnie cios z łokcia. Ale w tym wszystkim było najwięcej zabawy i właśnie to pozwalało mi tak po prostu zapomnieć. Gdy skakałam do typowo klubowej łupanki z uniesionymi ponad głową ramionami pozbywałam się natrętnych myśli i bardziej skupiałam na tym, by nie stracić z oczu chłopaków, niż na pozostawionym w loży Thomasie. Po prostu bawiłam się najlepiej, jak potrafiłam. Czułam ulatujące ze mnie napięcie, które zastępowały rozluźnienie i swoboda. Swoje robił też płynący w żyłach alkohol. Było mi nijak, a jednak tak dobrze. Tańczyłam, śmiałam się głośno i do bólu przepony z disco ruchów Wolfa i wtórującego mu Ammanna. Obijałam bioderko ze Stefanem i „pompowałam” rękoma do sufitu wraz z grupką Finów, dopóki Manuel nie porwał mnie za rękę i trzymając za drugą swoją Kathy, nie rozpoczął serii dzikich obrotów i zawijasów. A na końcu i tak wylądowałam z Michim, który w twiście łączył wszystkie znane mu ruchy i dołączał do nich mocno podrasowanego ślimaka, zakończonego efektownym wygięciem do tyłu. Zastanawiałam się tylko, w którym momencie wylądowałam w ramionach Poppingera i dlaczego jeszcze nikt mnie nie ratował? No bo ile on ma lat? Szesnaście?
- Dwadzieścia cztery.
Przeprosiłam go i poszłam się napić. Ku mojemu zdziwieniu w loży zastałam jedynie Andiego w towarzystwie kolorowego drinka.
- Didl siedział jak ostatnia ciota i strzelał oczami na wszystkie strony, więc Mirjam wzięła go na parkiet. Tragedia. – Kiwnął głową w stronę blondynki, która na wszelkie sposoby próbowała roztańczyć Dietharta.
- Mój Boże, jak dwie nogi od stołu!
Parsknęliśmy śmiechem w tym samym czasie, zakańczając ten akt rozbawienia wymowną ciszą. Nie spodziewałam się niczego ponad to. Na pewno nie po Innsbrucku. Kofler zachowywał się ‘w porządku’, ale nie zrezygnował ze swoich ukradkowych, jakże wymownych spojrzeń. Aż taką idiotką nie jestem, by nie wiedzieć, o co chodzi.
- Kornelia, ja nie chcę wyjść na gościa, który po wszystkim powie ‘a nie mówiłem?’, ale sama widzisz, do czego doszło. I oboje wiemy, że to nie tak miało być… Tylko powiedz mi, komu jest teraz trudniej? Tobie, czy jemu?
Niechętnie podążyłam za wzrokiem Koflera i utkwiłam go w przygarbionej sylwetce Morgensterna, sączącego samotnie alkohol przy barze. Zacisnęłam zęby i odwróciłam głowę w drugą stronę, nie chcąc patrzeć po raz kolejny na to, jak bardzo stara się być twardy w sytuacji, która przytłacza nas oboje.
- To naprawdę nie jest to, na co wygląda. I dobrze o tym wiesz.
- Wiem, ale co z tego? – Rzuciłam ostrym tonem, wbijając spojrzenie w Andreasa. – Co z tego, skoro kompletnie tego nie rozumiem? Kofi, obrywam za coś, o czym nawet nie mam pojęcia. To nie jest sprawiedliwe.
- Nie jest, masz rację…
- Ale?
Uniósł dolną wargę w dość bezradnym wyrazie i podniósł się z miejsca. Tak po prostu, bez dalszych wyjaśnień.
- Andi…
- Prosiłem cię, abyś była ostrożna w przyjaźni z Thomasem. – Zaczął spokojnie, spoglądając na mnie z góry. – Wiem, że nie czułaś się przy nim zagrożona i wcale ci się nie dziwię. Tylko zapomniałaś, że on też czasem się gubi – dodał, markotnie się przy tym uśmiechając. – Muszę uratować Mirjam, zanim Didl wybije jej zęby swoimi przeszczepami.
Odprowadziłam go wzrokiem, który ponownie wylądował na barze. Jedyne, co rozumiałam to własny strach przed wykonaniem pierwszego kroku. Resztę załatwił niedopity drink Koflera.
- To samo.
Kiwnęłam na barmana, wskazując kciukiem na zawartość szklanki Morgensterna. Kątem oka dostrzegłam jego spojrzenie, więc zarzuciłam noga na nogę i jednym ruchem odgarnęłam włosy za ramię. Żałośnie próbowałam sprawiać wrażenie rozluźnionej i pewnej siebie. Nawet, jeśli w środku trzęsłam się jak galareta.
- Tylko ludzie z problemami piją w samotności, Morgenstern.
Parsknął z fałszywym rozbawieniem.
- Najwidoczniej je mam – odparł, gładko przełamując mój wewnętrzny opór i ściągając na siebie mój wzrok. Przytknął do ust szklankę z bursztynowym alkoholem i przepuścił go przez usta, ocierając ich kącik kciukiem. Po raz kolejny złapałam się na śledzeniu każdego jego ruchu. Rejestrowałam najmniejsze spięcie mięśni, zagryzienie wargi, to, jak trzymał w szczupłych palcach szklankę i w jaki sposób pił whisky.
Cholerny Morgenstern.
Upiłam łyk podstawionego alkoholu, cudem powstrzymując się od wyplucia wszystkiego na barowy blat. W normalnej sytuacji pewnie parsknąłby tym swoim durnym śmiechem. Ale od normalności dzieliła nas gruba granica.
- Problemy się rozwiązuje, a nie topi.
- I kto to mówi?
- Na pewno nie ktoś, kto mnie tego nauczył.
Nie odpowiedział, tylko po raz kolejny przytknął szklankę do ust. Z całej siły starałam się nie dać po sobie poznać, jak bardzo męczy mnie ta sytuacja i jaką torturą jest dla mnie jego milczenie. Zaciskałam na szkle dłoń, która rwała się ku jego palcom z chęcią splecenia ich ze sobą. Potrzebowałam go tak po prostu dotknąć, ogrzać się jego ciepłem, spojrzeć mu w oczy i dostrzec w nich kojący spokój. Chciałam powiedzieć mu tak wiele, chciałam, by znów patrzył na mnie tak, jak wcześniej… Ale w tej sytuacji pozostała mi tylko cisza, puste miejsce między nami i jego utkwiony w szklance wzrok.
Jak dwójka zupełnie obcych sobie ludzi.
- Długo to potrwa? – spytałam w końcu, uderzając paznokciami o szkło. – Czy tak już będzie zawsze?
- Jest tak, jak powinno być od początku.
- Gówno prawda. – Podniosłam głos, który niebezpiecznie zadrgał, zdradzając moją chorą słabość. Pokręciłam głową, nie uzyskując odpowiedzi. – Nie powiesz mi, prawda?
I znów ta paląca cisza, wywołująca ściskający ból w klatce piersiowej. Jasne, czego ja się spodziewałam? Naiwna i głupia Kornelia. Zagryzłam wargę, wbijając w nią zęby, dopóki nie przestałam w środku wrzeszczeć z bezsilności.
- Mieliśmy zatańczyć. Obiecałeś w Villach.
- Powiedziałem, że może kiedyś poproszę cię do tańca. Niczego ci nie obiecałem.
- Oprócz tego, że mnie nie puścisz.
Tylko przez chwilę wpatrywałam się, jak zaciska wargi i zagryza na nich wszystkie słowa, których nie wypowiedział, by na końcu spojrzeć na mnie z przełamującym ból wyrzutem.
- Po prostu odpuść.
Mógł zrzucić mnie ze stołka, mógł wlać we mnie litr tej ohydnej whisky, mógł wykrzyczeć wszystkim, jak bardzo boję się wysokości. Mógł nawet być dla mnie ostatnim dupkiem. Ale nic nie zabolałoby jak te trzy słowa, każące mi przekreślić to, do czego tak mocno się przywiązałam i bez czego nie potrafiłabym funkcjonować.
Po raz kolejny coś pękło. Zastygłam tylko na moment, w którym jeszcze byłam zdolna wychwycić jego wzrok, nim znów utkwił go w swojej szklance. Zacisnęłam zęby, dociskając język do podniebienia, by wstrzymać napływające do oczu łzy i zdusiłam w sobie chęć rzucenia się na niego z pięściami. Tak, jakby szarpnięcie nim miało przywrócić mu rozum.
- No cześć!
Dopiero pojawienie się Hilde sprawiło, że oderwałam szklący się wzrok od Thomasa. Impreza wciąż trwała, muzyka grała, wszyscy się bawili. Chrząknęłam nerwowo i krzywo odwzajemniłam uśmiech, mając ogromną chęć tak zwyczajnie się stąd zmyć.
- Wszędzie cię szukam! Poważnie, zacząłem już myśleć, że nie przyjdziesz!
Usta Toma wygięły się w bardzo przyjemnym uśmiechu, a sam Hilde wsparł się łokciami o bar i przysiadł na stołku obok.
- Ładnie wyglądasz – dodał, co zostało skwitowane głośnym prychnięciem. Tom wychylił się do przodu i uniósł brwi. – Morgenstern – rzucił mętnym, mało odkrywczym tonem. – Ty jednak tutaj?
- Jak widać.
- Ale jeszcze rano mówiłeś, że nigdzie nie idziesz…
- Zdaje się, że mam powody do świętowania, więc jeśli nie masz nic przeciwko… - Nie unosząc wzroku, Thomas kiwnął szklanką na Hilde i wychylił jej zawartość do dna.
- Jasne. Świętuj, wariacie, zasłużyłeś. Ale chyba nie zamierzasz tak przesiedzieć całej nocy?
- No to patrz.
Morgenstern machnął na barmana i odwrócił głowę w stronę Norwega, uśmiechając się z nienaturalną satysfakcją. Nie widziałam reakcji Hilde. Jedynie poczułam na odsłoniętym ramieniu jego delikatne parsknięcie, gdy patrząc na Thomasa próbowałam określić, ile już wypił.
- Zmulasz, Morgi.
- Ależ nie, bawię się świetnie.
- Taa, widać. – Tom mruknął niechętnie. Dosłownie chwilę później poczułam jego dłoń na swoich plecach i aż się wyprostowałam, czując wzdłuż kręgosłupa przeszywający dreszcz. – To ty się tutaj tak baw, jak ci dobrze, ale my raczej nie będziemy bezczynnie siedzieć, co? – Spojrzał na mnie pytająco, na co nieznacznie kiwnęłam głową, którą zaraz znów obróciłam w stronę Thomasa. Zaciskał dłonie na szklance, aż do uwydatnienia żył. – Chyba nie masz nic przeciwko, jeśli na chwilę porwę Kornelię?
Wzruszył ramionami, nawet na nas nie patrząc.
- Nie przyszła tu ze mną.
- No to chyba wszystko jasne? Idziemy? – Tom klasnął w dłonie, po czym wysunął jedną z nich w moją stronę. W tamtym momencie nie potrzebowałam już żadnej zachęty, ani impulsu. W tamtym momencie poczułam, że mam dość.
- Idziemy. Nie będziemy przecież przeszkadzać w świętowaniu ogromnego sukcesu – rzuciłam nieco rozedrganym od wzbierającej złości głosem, po czym podsunęłam pod nos Thomasa swoją prawie nienaruszoną whisky. – Proszę. Ze szczerymi wyrazami gratulacji, Stern. Cały czas w ciebie wierzyłam.
Chwyciłam dłoń Hilde i zeskoczyłam ze stołka, po raz ostatni wychwytując pełne smutku spojrzenie Thomasa. Zostawiłam go za sobą, pozwalając Norwegowi wprowadzić się ponownie w tłum roztańczonych ludzi. I choć głupie serce rwało się z powrotem w stronę baru, nie mogłam tam wrócić. Bo i po co? Co bym usłyszała? Żebym sobie odpuściła? Nie, dziękuję. Ścisnęłam mocniej dłoń Toma, łudząc się, że Morgenstern uleci z mojej głowy
- A tego co ugryzło?
- Wybujała ambicja i przegrzane ego. Mieliśmy tańczyć?
Tom zerknął na mnie podejrzliwie, ale już po chwili uśmiechał się, gdy splotłam nasze palce ze sobą i pociągnęłam go w stronę wolnego kawałka parkietu. Miał wyczucie rytmu, tego nie mogę mu odmówić. Czuł muzykę, dobrze się do niej poruszał i potrafił prowadzić. Ani razu na nikogo nie wpadłam i nie miałam podeptanych stóp. Jako partner do tańca wzbudził moje zaufanie już przy pierwszym utworze, zdobywając je całkowicie przy trzecim. Swobodnie lawirowałam wśród innych par, nie obawiając się o nagłe zderzenie. Wiedział, w którym momencie mnie złapać, gdzie trzymać dłonie, jak stawiać nogi. A przede wszystkim patrzył mi w oczy. Cały czas.
- Dobrze tańczysz – sapnęłam po kilku przetańczonych piosenkach.
- Solo poruszam się jak ostatnia łamaga. – Przyznał otwarcie, śmiejąc się. – Zdecydowanie bardziej wolę tańce towarzyskie.
Roześmiałam się, choć uderzyło mnie dziwne wrażenie, że już kiedyś coś podobnego słyszałam. Tylko… Cholera. Miałam o tobie nie myśleć.
- Coś się stało?
Pokręciłam głową i znów pociągnęłam go do tańca. Nie na długo. Byliśmy w trakcie półobrotu, gdy muzyka umilkła, a DJ ogłosił… Karaoke. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, dopóki na prowizorycznej scenie nie ustawiło się trzech weteranów z jednym mikrofonem. W ostatniej chwili zakryłam usta dłonią, by zagłuszyć śmiech.
- Czy ty widzisz to samo, co ja?
Niestety, ale widziałam. Widziałam i słyszałam, jak Stöckl rozpoczyna zmysłowe zaciąganie zwrotki wielkiego hitu Die Toten Hosen.
*Cóż za fantastyczny zbieg okoliczności.
Rany, co on wyczyniał z tym stojakiem do mikrofonu! Ale to jednak było nic w porównaniu z tym, co nastąpiło w dalszej części piosenki, w której dołączyli do niego Schuster i Pointner.
- **Und alles nur, weil ich dich liebe! Und ich nicht weiss wie ich’s beweisen soll!*\\
Tłum zaczął krzyczeć i gwizdać, co tylko podsycało wokalne poczynania trójki trenerów. Drugą zwrotkę zdecydowanie przejął Alex. Z pewnością przez pół wieczora pracował na tę seksowną chrypę.  Sekundy później prawie wszyscy wyśpiewywali refren „Alles aus Liebe” wraz ze wściekle wyjącymi Alexami i Wernerem, którzy na scenie czuli się jak ryby w wodzie. Tłum ich pokochał. Wank i Wellinger wznieśli zapalniczki, a zaraz w ich ślady poszli inni. Gregor i Bardal w pierwszym rzędzie wszystko dokładnie nagrywali, a gdzieś nieopodal Stefan płakał na podłodze ze śmiechu. Michi obejmując go ramieniem wtórował trenerom, a wraz z nim Manuel, podtrzymujący na nogach Jacobsena.
Uwagę od piejącego śmiechem Ammanna odwróciły dopiero dochodzącego ze sceny krzyki.
- Lukas! Lukas! Chodź do nas!
Wystarczyło obrócić się w lewo, by dostrzec wypychanego z loży Polaków Kruczka. Zapierał się całą siłą, ale nie miał szans z połączonymi siłami Dawida, Jaśka, Maćka i Kamila. Prawie wnieśli go na scenę, a ten nieomal zapadł się pod ziemię, pierw spłonąwszy rumieńcem. Nie miał wiele do gadania, gdy Schuster podsunął mu mikrofon pod nos - musiał śpiewać.
Nigdy w życiu nie widziałam tak opuchniętego ze śmiechu Stocha.
- ***Komm, ich zeig dir, wie gross meine Liebe ist und bringe uns beide um!
Zakończyli, wystawiając w stronę tłumu ułożone z palców widełki. Łukasz strzelił facepalma, Alex objął go ramieniem, Werner próbował bawić się w lidera i nawoływał tłum, a Stöckla Norki same ściągnęły ze sceny i poniosły na rękach do stolika.
- Miejmy nadzieję, że jutro nie będą o tym pamiętać…
- Wydaje mi się, że Gregor z chęcią zaprezentuje im nagranie tego występu.
To był zdecydowanie najmocniejszy punkt całego Turnieju Czterech Skoczni. Otarłam wilgotne kąciki oczu, ledwo łapiąc powietrze i trzymając się za obolałą przeponę. Zupełnie bezwiednie obróciłam się w drugą stronę i to wystarczyło, by nagły dobry humor wyparował, a uśmiech zszedł twarzy. Poczułam ciepły dotyk na ramieniu i kątem oka dostrzegłam, że Tom wpatruje się to samo miejsce; w to, z którego przyszliśmy.
- Wygląda na to, że Morgi jednak nie zamierza bawić się sam.
Zacisnęłam pięści i odwróciłam głowę od Austriaka i siedzącej obok niego blondynki. Próbowałam jak najszybciej wymazać z pamięci jego wycelowany w nią uśmiech, jej dłoń na jego udzie i to, jak konspiracyjnie szeptał do jej ucha. Próbowałam, ale nie potrafiłam, co wywołało nagłą złość na siebie, na niego, na wszystko. Przeniosłam płonące spojrzenie na Toma akurat w momencie, w którym z głośników popłynęła przyjemna, latynoska melodia. Zdezorientowanie w jego oczach, gdy ułożyłam jego dłonie na swoich biodrach minęło wraz z momentem, w którym złapałam go za kołnierzyk koszulki, całkowicie zabijając przestrzeń między nami.
- Obiecałeś mi dobrą zabawę.
Przez usta Hilde przewinął się łobuzerski uśmieszek, który bez wahania odwzajemniłam. Przyciągnął mnie jeszcze bardziej, praktycznie dociskając moje ciało do swojego, przez co czułam na szyi jego kojący rozgrzaną skórę oddech. Serce waliło jak oszalałe i nie mogłam powiedzieć, że byłam całkowicie rozluźniona, ale otworzyłam przed Tomem wszystkie granice. Jego dłonie błądziły od mojej szyi, wzdłuż ramion, do bioder i lekko osuwały się na zewnętrzną stronę ud. To już nie był ten sam, czysto towarzyski taniec dwojga znajomych. Pewniejsze, intensywniejsze ruchy zamieniły go w bardziej zmysłowy, pełen napięcia i uniesienia.
- Kretyn z tego Morgensterna, nie docenia cię.
Sama nie wiem, co mną wtedy kierowało. Złość? Może już nawet wściekłość? Chęć odegrania się na Thomasie? Wciąż płynący w żyłach alkohol? Nie miałam nawet czasu, by się nad tym zastanowić. Odpływałam wraz z muzyką i falującymi we mnie emocjami. Czułam na plecach klatkę piersiową Toma i jego usta przy uchu. Zacisnęłam palce na sukience w momencie, w którym poczułam na dłoni dotyk Norwega.
- Może… Może po prostu się stąd urwiemy?
Co ty najlepszego wyprawiasz?!
Otworzyłam oczy i wszystko tak po prostu prysło. Wciąż czułam dotyk i oddech Toma, ale już nie podobało mi się bijącego od niego ciepło. To było jak uderzenie fleszem po oczach, pstryknięcie palcem… W jednej sekundzie zrozumiałam, że nie chcę tego robić. Nie chcę zagrać ani na swoich uczuciach, ani na Morgensterna, ani Toma, jeśli jakiekolwiek nim kierowały, w co przyszło mi wątpić.
Obróciłam się do niego przodem i uśmiechnęłam blado.
- Myślę, że chcę tu zostać.
Przez chwilę patrzył na mnie z lekkim niezrozumieniem. Uniósł wzrok ponad moje ramię, a jego twarz nagle pojaśniała. Kiwnął głową, a kąciki ust drgnęły ku górze.
- Rozumiem.
To było ostatnie, co powiedział. Potem jedynie pocałował mój policzek, puścił dłonie i odszedł. Dopiero gdy straciłam go z pola widzenia, zaczęłam palić się we własnym wstydzie i głupocie. A winny wszystkiemu… Zniknął. Barowe krzesło było puste, a na blacie pozostała opróżniona szklanka.
Rozejrzałam się panicznie po otoczeniu i przysięgam, byłam bliska wybuchnięcia płaczem. Ulżyło mi dopiero w momencie, w którym dojrzałam znajomą twarz. Albo raczej fryzurę.
- Spij mnie. Tylko tak porządnie, żebym jutro nic nie pamiętała.
Dawid zastygł z uniesionymi brwiami i wetkniętą w usta pokręconą słomką, prowadzącą do wielobarwnego drinka z parasolkami, zwisającymi sreberkami i innymi pierdołami. Posłałam mu najbardziej beznadziejne spojrzenie, na jakie było mnie stać i dopiero wtedy przełknął to, co miał w ustach.
- To nie moje. To… Dla Klimka. Soczek mu niosę.
- Mocno kopnięty ten soczek.
- Mój Boże, naprawdę muszę cię spić. Chodź!
Pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do podejrzanie pustej loży. Jedynie na kanapie rozkładały się czyjeś przykryte kurtkami zwłoki.
- Gdzie reszta?
- Kamil z Dżonym już się zmyli, Piotrek zgonuje, a Maniek i Klemens… No sama patrz. – Kubacki kiwnął w stronę parkietu. – Sfazowany blender i jego przyjaciel trzepaczka.
- Szybko, polewaj.
Dejvi stanął nad stołem, kompletnie nie ogarniając jego organizacji. Zamachał rękoma ponad pustymi butelkami, kartonami i wysypującymi się z paczek chipsami, po czym wydobył spomiędzy tego bałaganu dwa kieliszki.
- Tu masz mój, a ten to chyba Kocura musi być – zgadywał, oglądając szkło pod światło. – Aha, widzę ślady pomadki ochronnej. No nic, jak ktoś ma jutro pluć kłakami, to niech to już będę ja. To co? Chluśniem, bo uśniem!
Wykręciło tak, jak powinno. Zacisnęłam zachodzące łzami oczy i pokiwałam głową, by nie czekał i szybko uzupełniał kieliszki. Jak już mam się zalać, to porządnie.
- Zdrowie cioci, niech się ciocia dobrze grzmoci!
Trzy kieliszki później moja głowa spoczywała na ramieniu Dawida i walczyła z wirującym światem. Nic nie mówiłam, bo nawet nie miałam na to siły. Kubacki też milczał, choć od czasu do czasu pytał, czy czasem nie będę rzygać. Wtedy cicho stękałam, że nie wiem. Tak więc trwaliśmy w ciszy i niepewności, dopóki nie poczułam się odrobinę lepiej.
- Co się stało, Korniszonie zalany? – zapytał, gdy wyprostowałam się i przetarłam oczy. – Tylko nie mów, że nic, bo nie uwierzę.
Westchnęłam, nawet nie unosząc na niego wzroku. Kompletnie nie miałam odwagi, by to zrobić. Wolałam milczeć, zająć się czymś innym, niż znów o tym myśleć.
- Zatańczymy?
Nie czekając na odpowiedź, chwyciłam dawidową dłoń, która kilkanaście sekund później spoczęła na moich plecach. Grali jakiś spokojny kawałek, więc objęłam go ramionami wokół klatki piersiowej, na której ułożyłam pulsującą bólem głowę i przymknęłam powieki. Po prostu potrzebowałam spokoju, a bujając się w ramionach Dejviego zdecydowanie go otrzymywałam. No, prawie.
- Przecież mi możesz powiedzieć. – Głos Dawida przepełniony był troską, ale i lekkim wyrzutem. – Komu mam skopać tyłek, co? Schlierenzauerowi? Czy Morgensternowi?
Niepotrzebnie poderwałam głowę z jego piersi na dźwięk nazwiska Thomasa. Ale było za późno. Dawid uchwycił moje wystraszone spojrzenie i zmarszczył brwi.
- Morgenstern? – Zatrzymał się, a jego twarz nagle stężała. – Czyli to prawda?
- Prawda? – powtórzyłam, czując jak cała cierpnę.
- Że ty i on… Ten-tego.
- Ten-tego?
- Ten-tego-teges.
Odsunęłam się od niego, lokując w jego napiętej twarzy gniewne spojrzenie.
- Nie sypiam z nim – powiedziałam twardym głosem, który w porównaniu do całego ciała nie zadrżał. – I nie wiem, skąd masz takie informacje, ale…
- Ale coś między wami jest. I nie zaprzeczaj, to widać.
Zacisnęłam pięści, opuszczając głowę niczym mała, winna dziewczynka, która zagryza na ustach wszystkie słowa, które i tak jej nie obronią.
- Cholera, Korniszon! Mówiłaś, że nie robisz żadnych głupot!
- Nie rozumiesz! – Podniosłam ton. Dawid przetarł twarz dłonią i westchnął.
- Nie rozumiem - przyznał. – Posłuchaj… Znam go dłużej. Znacznie dłużej. To dobry facet, naprawdę. Pomógł nam we Włoszech i te sprawy, ale to nie zmienia innego faktu… - Urwał, spoglądając na mnie niepewnie i do końca się wahając. - … kawał dupka z niego.
Tego było za wiele. Podniosłam na Dawida gniewne spojrzenie i wzięłam głęboki wdech.
- Nic o nim nie wiesz.
- Wydaje mi się, że jest zupełnie na odwrót.
- On mi pomógł!
- Właśnie widzę. Przypominasz siedem, zalanych w trzy dupy nieszczęść. To jest ta jego pomoc? Czy raczej jej skutek?
- Zamknij się!
- Zobacz, co z tobą zrobił! Kompletnie cię nie poznaję!
- Nie poznawałeś mnie też w Innsbrucku, gdy mówiłeś, że wyglądam na szczęśliwą! I miałeś rację! Byłam szczęśliwa i to dzięki niemu!
- A teraz?
- To bez znaczenia.
- Czemu ty go tak bronisz?
- Bo… - Zamilkłam, nie wiedząc, co powiedzieć. Jaki podać powód, jak go wytłumaczyć… Zamknęłam usta, czując ogarniającą mnie bezsilność i obróciłam się na pięcie, by tak po prostu odejść. Ucieczkę uniemożliwiła mi ręka Dawida.
- Korniszon…
- Zajmij się sobą. A najlepiej swoimi miernymi skokami. Zdaje się, że ostatnio coś często klepiesz bulę. Byłoby przykro, gdybyś znów wylądował w Planicy.
Dopiero spojrzenie Kubackiego i jego rozluźniony uścisk na moim nadgarstku uświadomiły mi, co powiedziałam. Zamarł on, zamarłam ja, wszystko się zatrzymało.
- Dejvi, przepraszam…
- Idź – nakazał szorstkim, wypranym z emocji głosem. – Idź do niego. Nie trać czasu na żałosnego buloklepa, któremu po prostu na tobie zależy.
Mroźne powietrze austriackiej nocy uderzyło w całe moje rozgrzane ciało, przez które przeszedł ostry dreszcz. Wybiegłam przez najbliższe wyjście ewakuacyjne, jak się okazało na tyły klubu, zostawiając za sobą rozczarowane spojrzenie Dawida, całą swoją dumę i resztki godności. Spazmatycznie łapałam oddech przez rozedrgane usta, powstrzymując wzbierające w oczach łzy. Miałam tak po prostu dość, aż rozbolały mnie wszystkie mięśnie. Tego było już zdecydowanie za wiele. Wszystko, wszystko tak nagle rozpada się w moich rękach i przesypuje przez palce. I nie wiem, jak to naprawić.
Chciałam wrzeszczeć z bezsilności, ale i na to nie miałam siły.
- No dalej, wyduś to z siebie.
Miałam nadzieję, że się przesłyszałam, albo jestem już tak przewrażliwiona, że słyszę jego głos nawet wtedy, gdy go nie ma. Spojrzałam w stronę, z której po chwili dobiegł nieprzyjemny odgłos zwracania treści żołądkowych i prawie spadłam z zamarzniętego schodka.
- Stary, nie uczyli cię w liceum, że się nie miesza? Nie? To gdzieś ty się uchował? Boooże, jakby cię ojciec teraz zobaczył. Nie patrz tak na mnie, tylko rzygaj!
Kurwa. Gorzej już być nie mogło. Objęłam się ramionami i podeszłam bliżej, walcząc z własnymi rewelacjami pokarmowymi.
- Didl?
Zadrżałam z zimna, gdy Morgenstern wyprostował się i zmroził mnie swoim zaskoczonym spojrzeniem. Zacisnął usta i poklepał wciąż zgiętego w pół Dietharta po plecach.
- Wracaj do środka - syknął nieznoszącym sprzeciwu głosem. Olałam go i przystanęłam obok młodszego Thomasa, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Słyszysz, co do ciebie mówię?
- Tak, krzyczysz wystarczająco głośno. Didl, jak się czujesz?
Rzygnął w odpowiedzi.
- Zaprowadzę go do hotelu, więc możesz już iść.
- Chyba nie chcesz z nim tak pójść? Nie ma kurtki, zmarznie.
Uniosłam na Morgensterna harde spojrzenie. Wcale nie musiałam długo czekać, aż skieruje się do klubowego wejścia. Nim jednak dotarł do schodków, zawrócił i rozpiął zamek swojej kurtki.
- Jak ktoś ma tu dostać hipotermii, to tylko ty – mruknął i narzucił materiał na moje odkryte ramiona i nim zdążyłam chociażby na niego spojrzeć, zniknął za ciężkimi drzwiami. Westchnęłam i poklepałam Dietharta.
- Ja wygraaaaałeeeem… Neeelaaa… Tuuuurnieej caaały!
- Wiem, Didl, wiem.
- Tata dumny. Mama dumna…
- Świnia dumna…
- Wygraaałeeeem z Ammaaanneeeem!
- Na pewno ci tego nie zapomni.
- Jaki ja jestem szczęśliwy!
- Chociaż ty.
- Trzymaj.
Morgenstern wrócił z dwiema kurtkami. Narzucił jedną na Thomasa, a drugą mniejszą wymienił za swoją. Milczał, a niezręczność sytuacji rozładowywało jedynie ciche charkanie Didla.
- Idziemy, brachu. Mam nadzieję, że skończyła ci się amunicja, bo to naprawdę są moje ulubione spodnie. – Przerzucił sobie przez szyję ramię zwycięzcy Turnieju i w końcu spojrzał na mnie. – Wracaj do środka.
- Chyba żartujesz, idę z wami.
Zacisnął usta, ale nie powiedział nic więcej, gdy wsunęłam się pod drugie ramię Didla. Wiedziałam, że robię źle, ale po prostu musiałam oddalić się od tego miejsca i jak najprędzej poczuć na sobie ciepłą kołdrę. Nawet jeśli kolejne zamknięcie oczu zmusi mnie do myślenia. Istniał tylko jeden problem, od którego dzieliło mnie niemal bezwładne ciało Dietharta.
W końcu miałam sobie odpuścić, a on wciąż pojawia się obok.
- Źle bawiłaś się z Hilde? Czy Kubacki tak koszmarnie tańczył, że zwiałaś? – Sam z siebie przerwał napiętą ciszę, spowijając ciemność ulicy unoszącą się z ust parą.
- A co? Zazdrosny?
- Błagam cię – prychnął.
- Przynajmniej jeden określił się, na czym mu zależy, a drugi z całą pewnością nie chce mieć ze mną nic wspólnego, skoro już tak bardzo cię to ciekawi.
- Ani trochę.
Nie skomentowałam, choć milczenie przy nim okropnie ciążyło. Zamiast na nim, skupiałam się na równych krokach i na tym, by nogi Didla nie wplątały się w moje. Nawet to nie pomagało.
- Zgubiłeś gdzieś po drodze swoją blond przyjaciółkę?
- A co? Zazdrosna? – zironizował.
- W życiu.
- Und alles nur, weil ich dich liebe! – zapiał rzewnie Diethart. - Und ich nicht weiss wie ich’s beweisen sooooooll!
- ZAMKNIJ SIĘ – warknęliśmy w tym samym momencie.
W zasadzie to było ostatnie, co powiedzieliśmy, nim dotarliśmy do hotelu i wciągnęliśmy Prosiaka na piąte piętro, do pokoju obu Thomasów. Morgenstern ułożył twardo śpiącego Didla na łóżku, z którego ściągnęliśmy kurtkę, buty i przesiąknięte smrodem wymiocin resztę ubrań. Nawet nie drgnął. Morgenstern opadł na drugie łóżko, więc jeszcze tylko naciągnęłam na Dietharta kołdrę i poczochrałam mu włosy. Dureń mały. Wygrał, niech teraz odpoczywa. I chyba pora zrobić to samo.
Wycofałam się do drzwi i po raz ostatni obrzuciłam ich spojrzeniem.
- Dobranoc.
Panująca w hotelu cisza sprawiała, że wciąż słyszałam w uszach dudnienie klubowej muzyki. A z nią ciągnęły się wszystkie nieprzyjemne wspomnienia tego wieczora, o których chciałam po prostu zapomnieć. Droga do pokoju dłużyła się bardziej, niż zwykle. Marzyłam tylko o jednym – łóżku. I gdy już złapałam za klamkę, na końcu korytarza otworzyły się drzwi.
- Prosiłem cię, byś trzymała się z dala od Toma.
Stał te kilkanaście metrów dalej i zaciskał pięści. Pozostało mi jedynie zaśmiać się z całkowitą rezygnacją.
- Sam popchnąłeś mnie w jego stronę.
- Nie. – Pokręcił głową i skrócił dzielący nas dystans o kilka kroków. – To ty chciałaś się na mnie odegrać, za to… Za to, że po prostu próbuję cię uchronić.
Uniosłam brwi, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że w jego oczach nie było tego samego gniewu i chłodu, którymi raczył mnie od kilku dni. Był taki… Normalny.
- Uchronić? Przepraszam, niby przed czym ty właśnie próbujesz mnie uchronić?
- Przed sobą.
Pokręciłam głową. Nie, to nie dzieje się naprawdę.
- Ty chyba nie jesteś poważny. – Zaśmiałam się kpiąco. – Traktujesz mnie jak ostatniego śmiecia i twierdzisz, że tym mnie chronisz? Upadłeś na głowę?
Odwrócił wzrok i wykonał ruch, jakby chciał zawrócić do swojego pokoju.
Idiotka, zatrzymałam go.
- Czego mi nie mówisz, Thomas? – Rozłożyłam ręce w akcie bezradności i wbiłam w niego zmęczone spojrzenie. – Czego ty mi, do cholery, nie mówisz?
Nie spodziewałam się odpowiedzi. Przymknął oczy, spuścił głowę, rozluźnił pięści. Milczał. Nie odezwał się słowem, więc pchnęłam drzwi i weszłam do pokoju, pozostawiając mu wolną drogę.
Niedbale rzuciłam kurtkę na fotel, po czym usiadłam na łóżku i zdjęłam buty, aby rozmasować obolałe stopy. Zegarek wskazywał kilka minut przed trzecią. Na zewnątrz panował mrok.
- Do niczego nie doszło.
Uniosłam głowę na stojącego przy balkonie Thomasa i zmrużyłam oczy.
- Z tamtą dziewczyną… Nic nie zaszło.
- Powinnam wręczyć ci medal za wstrzemięźliwość? Czy może być wdzięczna, że mi o tym w ogóle mówisz?
Przetarł twarz dłonią i cicho westchnął. Zacisnęłam palce na prześcieradle, opierając się pokusie, aby do niego podejść i objąć go z nadzieją, że mnie nie odtrąci.
- W ogóle nie powinienem tutaj przychodzić. – Pokręcił głową, wlepiając wzrok w rozciągające się za oknem Bischofshofen.
- Ale przyszedłeś. Nie wiem tylko po co, skoro od kilku dni mnie unikasz.
Westchnął.
- Naprawdę nie wiedziałem, jak inaczej zareagować. Trzymanie cię na dystans wydawało mi się najlepszym pomysłem, dopóki…
- Dopóki?
- Dopóki nie okazało się, że to jest tak cholernie trudne. – Spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym to ja była wszystkiemu winna. – Myślisz, że tylko ciebie męczy ta sytuacja? Nela… Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałem dzisiaj po konkursie podbiec do ciebie i powiedzieć ci, że to tylko dzięki tobie.
- Dlaczego po prostu nie powiesz mi, co się stało? Co takiego powiedział Richard?
Nie odpowiedział, co już nawet mnie nie zdziwiło. Machnął głową z zaciśniętymi powiekami i zagryzioną wargą, rysującymi na jego twarzy ból. Usiadł w fotelu, chowając twarz w dłoniach.
- Jestem tchórzem. Powinienem od samego początku trzymać cię na dystans, nie zbliżać się do ciebie. Zaoszczędziłbym ci tego wszystkiego… Nie zasłużyłaś na to. Mogłem to powstrzymać w Garmisch, ale bałem się, że zostanę sam, a tylko ty mnie rozumiałaś, więc wciągnąłem cię we własne gówno. Nie wiem, co sobie myślałem, to już nawet bez znaczenia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wciąż boję się prawdy, chociaż już nawet na to jest za późno.
Poderwałam się z miejsca i uklęknęłam tuż przed nim. Ostrożnie chwyciłam w dłonie jego twarz i uniosłam ją, aby na mnie spojrzał. Serce niesamowicie dudniło mi w piersi i rwało się w jego kierunku. Każde uderzenie wzmocnione było tęsknotą za nim, za jego dotykiem, ciepłem i łagodnym spojrzeniem.
- Nigdy nie jest za późno.
- Stracę cię.
- Nie stracisz – wyszeptałam, opierając czoło o jego. Opuszkami palców gładziłam policzki Thomasa, czułam jego drżący oddech na ustach, zaciągałam się znów jego zapachem. W kilka sekund poczułam, że go odzyskuję. – Cokolwiek się stało, poradzimy sobie. Tylko mnie nie zostawiaj i pozwól mi być obok siebie.
- Teraz tak mówisz.
- Zapomnimy o tym. Udamy, że tego nie było, ruszymy dalej. Musisz tylko uwierzyć i dać nam szansę.
- Tak będzie lepiej…
- Thomas…
- Dlaczego ty mi to utrudniasz?! – Podniósł głos i jednym ruchem odtrącił moje dłonie. Wstał i znów podszedł do okna. – Nie rozumiesz? Naprawdę nie rozumiesz, że to tylko dla twojego dobra? Uwierz mi, nie potrzebujesz kogoś takiego, jak ja. Zasługujesz na coś lepszego! O wiele, wiele lepszego!
- Nie chcę nikogo lepszego. Chcę ciebie - odpowiedziałam stanowczo i wstałam z kolan. – Tylko ciebie.
- Kornelia.
- Przestań mówić mi o tym, co dla mnie najlepsze! Ty! Chwytasz? Ty jesteś dla mnie najlepszy! Pod każdym względem! Jesteś taki sam jak ja! Uwielbiam cię tak mocno, jak cię nie znoszę! Jesteś okropny, momentami ledwo z tobą wytrzymuję  i czasem mam cię poważnie dość, ale jednocześnie sprawiasz, że właśnie taki jesteś dla mnie najlepszy! Tchórza, czy nie, nieważne! Chcę cię właśnie takiego, do cholery! – krzyknęłam, pozwalając kilku łzom wypłynąć na wierzch. Nerwowo otarłam je wierzchem dłoni i wbiłam w niego wzrok.
- Nela…
- Nie odpuszczę, słyszysz mnie? Nie odpuszczę sobie ciebie!
- Dzięki Bogu.
Chwyciłam go mocno za koszulę zupełnie tak, jakby miał zaraz rozpłynąć się w powietrzu i pozwoliłam mu wpić się w moje usta. Znów czułam go blisko siebie, znów go miałam. Całego. Mojego.
- Dobrze, że przyszedłeś na tę imprezę – wyszeptałam w jego wargi, korzystając z kilku sekund na zaczerpnięcie powietrza. – Cholernie dobrze.
- Musiałem mieć Toma na oku.
- Wiedziałam, że jesteś zazdrosny.
- ****Co zrobić… Es ist die Eifersucht, die mich auffrisst, immer dann, wenn du nicht in meiner Nahe bist – wymamrotał z ustami przytkniętymi do moich, na których ponownie zaczął składać pocałunki. Całował inaczej niż do tej pory. Z wyczuwalną tęsknotą, jakbyśmy nie widzieli się kilka lat, a jutra miało nie być.
Rozchyliłam wargi, wsunęłam dłoń w jego włosy, a drugą zacisnęłam na koszuli w miejscu, w którym biło jego serce. Nigdy nie odczuwałam takiej tęsknoty, choć minęło zaledwie kilka dni. Miałam wrażenie, że może zabraknąć nam czasu, a z drugiej strony chciałam, żeby ta chwila trwała. Żeby był już zawsze. Pragnęłam go właśnie w ten sposób. Dlatego chwyciłam jego dłoń i nakierowałam ją na swoje plecy, gdzie znajdował się zamek sukienki.
- Na pewno?
Pokiwałam głową i dla stuprocentowego potwierdzenia ucałowałam jego dolną wargę. Materiał opadł, a chwilę później jego los podzieliła jego koszula i dżinsy. Łóżko zaskrzypiało pod naszym ciężarem. Przyciągnęłam go do siebie, chcąc czuć go jak najbliżej siebie; jego ciepło i oddech, jego sunący po całym ciele dotyk, pozostawiający po sobie płonące ślady. Jego dłonie były wszędzie, w każdym miejscu, którego chciałam, aby dotknął. Wodził nimi po ramionach, brzuchu, udach i naznaczał trasy, którymi kierowały się jego wargi. Cała pod nim płonęłam, prosząc o więcej.
Leżałam pod nim kompletnie naga i nie wstydziłam się. Widział o wiele więcej niż chude, blado, zmęczone ciało. Długim, czułym pocałunkiem pozwoliłam mu na przekroczenie granicy. Wszystko działo się tak prędko. Doprowadził mnie do skrajnego szaleństwa. Zaciskałam palce na jego plecach, czując go całym swoim ciałem tak blisko, jak nigdy wcześniej. Szeptałam jego imię, sunęłam wargami po jego twarzy, wdychałam go z powietrzem. Potrzebowałam go; jego dotyku, jego silnie splecionych z moimi palców . Potrzebowałam, by całował mnie tak, że zapierało dech i tulił do siebie tak mocno, że jego ramiona stawały się najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Potrzebowałam, by zasypiał obok już zawsze. Nawet, jeśli sama nie potrafiłam zasnąć, bo byłam zbyt szczęśliwa, by zamknąć oczy. Czułam jego umiarkowany oddech i lekki zarost na ramieniu i nie potrzebowałam niczego innego. Nie odpuściłam i odzyskałam go. Już nie chcę więcej ryzykować. Potrzebuję jego, on potrzebuje mnie. To wystarczy, aby w dzień odejść z kadry i bezpiecznie być z Thomasem poza nią. Z takim postanowieniem musnęłam ustami zaciśniętą na mojej dłoń Morgensterna i przymknęłam powieki.
A gdy je otworzyłam… Było zimno, a po pokoju rozniósł się dźwięk cicho zamykanych drzwi.

* * *

wydaje mi się, że ktoś już mnie kiedyś ostrzegał
że ta bajka nie skończy się dobrze



* Die Toten Hosen to ulubiony zespół T. Morgensterna.
**A wszystko dlatego, bo cię kocham i nie wiem, jak powinienem to udowodnić.
***Chodź, pokażę ci jak wielka jest moja miłość i zabiję nas oboje.
**** To jest zazdrość, która mnie zżera, gdy nie ma cię obok mnie.


*

Udało się jeszcze w 2014, uff. Taki mały kolos ode mnie dla Was na zakończenie starego roku, który zaliczam do prawdziwie udanych. Zarówno prywatnie, jak i twórczo. Ale jeśli pozwolicie, czas podsumowań przeniesiemy na za miesiąc, gdy będziemy świętować małą rocznicę Shattered.
Rozdział? Myślałam, że go nie napiszę, dlatego nie sądziłam, że mogę być z niego choć odrobinę zadowolona. Jego pisanie było istną męczarnią, prawie się poddałam, nieomal nie rzuciłam całego opowiadania w cholerę i takie tam, dlatego ogromne podziękowania kieruję w stronę wszystkich, które mną wstrząsnęły, ustawiły do pionu i dały motywacyjnego kopa w tyłek. Dziękuję. Nie wiem już, który raz.
W Nowym Roku życzę Wam wszystkim mobilizacji i silnej woli do spełniania swoich marzeń, dużo pomyślności, szczęścia i uśmiechu. Niech każdy kolejny dzień będzie lepszy od poprzedniego, a wszystkie postanowienia zostaną zrealizowane. Bądźcie odważni, pewni siebie, nie bójcie się tupnąć noga i walczcie o swoje. :)
Ściskam Was potworniaście mocno!

Do zobaczenia za rok!