niedziela, 8 marca 2015

25. Shattered heart.


*

obudź się
już czas
mała dziewczynko
obudź się

* * *

- Kornelia, zostań na swoim miejscu. Nie ruszaj się z wieży, słyszysz? Kornelia, słyszysz mnie?!
Głos Pointnera, choć przerywany i zagłuszany przez nieustanny szelest krótkofalówki, wyjątkowo trwale zachował się w mojej pamięci. Był jedynym, poza głośno bijącym sercem dźwiękiem, który w tamtej chwili do mnie docierał. I tym, który usilnie ignorowałam, gdy potykając się o własne nogi, próbowałam dostać się do windy. Zajęta… więc biegłam. Biegłam, ile sił w nogach. Pierw po schodach, długą drogą w dół, przeskakując co dwa, trzy stopnie. Biegłam, biegłam najszybciej, jak tylko potrafiłam, by w końcu dopaść drzwi, w których potrąciłam młodych przedskoczków.
Pusty dźwięk opadających na beton nart przeciął panującą wokół okrutną ciszę i odbijał się echem w mojej głowie, gdy nie zważając na wystraszone spojrzenia dalej biegłam; gdy wpadałam w zlany w kolorową, bezkształtną plamę tłum; gdy przeciskałam się między wrytymi w ziemię ludźmi, próbując przedostać się na drugą stronę. Cały czas oglądałam się w stronę skoczni, ale dostrzegałam jedynie bulę i górną część zeskoku. Nawet nie wiedziałam, czy dobrze biegnę.  Przerażenie pchało mnie przed siebie, choć jednocześnie odbierało siły i sprawiało, że nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Biegłam. Wpadałam w błotniste kałuże, ignorowałam krzyki, popychałam tych, którzy nie zdążyli w porę się wycofać.
- Przepraszam.
Ze strachem wpatrywałam się w zaciskającą się na moim ramieniu dłoń, która wybroniła mnie przed upadkiem, by w końcu powoli unieść wzrok. Nie wiem, co chciałam zobaczyć, ale z pewnością nie tę pustkę i bezradność, zamkniętą w błękitnych, dawidowych tęczówkach. Tak, jak szybko otworzył usta, tak prędko je zamknął, po czym mnie puścił.
Tak, ja też nie wiedziałam, co powiedzieć, więc nim chociaż spróbowałam rozwiązać zasupłaną krtań, biegłam dalej. Szybciej i szybciej, jak nigdy wcześniej, by jak najprędzej znaleźć się obok niego. Każdy krok wzmagał rozsadzającą od wewnątrz panikę. Walczyłam z paraliżującym strachem, wygrywając każdym ciężkim oddechem, który wprawiał w ból zmęczone płuca. Byłam coraz bliżej. Wyminęłam ostatni domek, skręciłam w stronę skoczni i wpadłam pomiędzy barierki oddzielające strefę skoczków, dostrzegając to, co działo się u stóp Kulm.
Dokładnie w tym samym momencie usłyszałam za sobą krzyk Wolfganga, a silne szarpnięcie uniemożliwiło mi dalszy bieg.
- Nienienienienie! Nela! Nawet o tym nie myśl!
Loitzl przytrzymał mnie przy sobie, nie pozwalając mi na kolejny krok. Zawisłam nad jego splecionymi wokół mojej klatki piersiowej ramionami i wbiłam wzrok w grupkę ratowników, tak wyróżniających się na śnieżnobiałej powierzchni skoczni. Rozbieganym spojrzeniem obserwowałam to, co właśnie rozgrywało się na zeskoku, próbując wychwycić każdy, najmniejszy detal.
- Muszę tam pójść! – wykrzyczałam rozedrganym głosem, dostrzegając odrzucony na bok kask. Szarpnęłam się po raz drugi. – Muszę mu pomóc!
- Herbert już z nim jest, poradzi sobie.
Zacisnęłam szczęki i zwinęłam dłonie w pięści, gdy zauważyłam Leitnera na zeskoku. Tym razem skutecznie wyswobodziłam się z uścisku Wolfganga i odwróciłam się tyłem do skoczni, nie mogąc na to wszystko patrzeć. Chwyciłam się za pulsującą bólem głowę, wstrzymując pod powiekami powoli wzbierające łzy.
- Cholera jasna!
Uderzyłam z otwartej dłoni w mokrą barierkę.
Naiwnie łudziłam się, że gdy wszyscy podniosą się ze śniegu, on wstanie razem z nimi; że opuści zeskok o własnych siłach i da znak, że jest w porządku. Naprawdę chciałam wierzyć, że to wcale nie skończy się tak źle, jak wyglądało… Albo, że chociaż pozbiera się tak szybko, jak po Titisee. Mogłoby tak być, prawda?
Prawda, ale nie tym razem. Złudzenie prysło w momencie, w którym wszyscy wstali i na komendę unieśli nosze, które próbowali przysłonić kocami.
- Nela, chodź, proszę…
Wolf stanął przede mną i próbował całym sobą zasłonić mi widok. Nieskutecznie. W jednej chwili zapomniałam jak oddychać, jak mrugać, jak wydobyć z siebie głos, dostrzegając kosmyki jego włosów. Nie ruszał się. Nie podniósł ręki. Nie wykonał żadnego gestu. Nie zrobił nic.
- Muszę mu pomóc… - powtórzyłam cichym, drżącym głosem i uniosłam przerażone spojrzenie na Loitzla. Pokręcił głową. – Wolf…
- Nie. Musisz się uspokoić i to natychmiast. Jest z nim cały sztab medyków plus Herbert, jest w dobrych rękach - zapewnił, siląc się na jak najbardziej przekonujący ton i uniósł lekko kąciki ust. Spojrzałam jeszcze raz w tamtą stronę i pokręciłam głową. To się nie dzieje naprawdę. – Wyliże się z tego, tak jak zawsze, zobaczysz.
Nie wiem, jaka siła powstrzymywała mnie przed wybuchnięciem płaczem, ani dlaczego pozwoliłam Wolfowi otoczyć się ramieniem, pozwalając mu na zabranie mnie z tego miejsca. Po prostu się poddałam i pokiwałam głową, po czym po raz ostatni obróciłam się w stronę namiotu, w którym zniknął Thomas.
To nie tak miało być.

* * *

Najgorsze było czekanie.
Z polecenia Pointnera miałam nie ruszać się z hotelu, przejąć wszystkie obowiązki Herberta i z pomocą fizjoterapeuty kadry A, zająć się tym, co tak naprawdę do mnie należało. Tak po prostu miałam nie myśleć o tym, co wydarzyło się podczas treningu. Nie myśleć, nie dzwonić, czekać – dokładnie takie wytyczne przez telefon przekazał mi Herbert.
Tak więc czekałam. Odbijałam się od ścian, zaciskałam zęby, na wszelkie sposoby blokowałam uporczywe myśli, kierujące się do szpitala i skupiające się na - jak dotąd – niewielu przekazanych nam informacjach. Stan krytyczny, ale stabilny. Obrażenia głowy i płuc. Odzyskana przytomność. Tylko tyle, może aż tyle, nie wiem, ale przez długie godziny nikt nie wiedział nic więcej. Telefony milczały, Herbert i Pointner nie odbierali, a media wciąż powtarzały to samo.
Udawało mi się trzymać. Jakoś. Ledwo. Prawie wcale. Już dawno przestałam być tak silna, jakbym tego chciała. To On całkowicie mnie złamał, a teraz potrzebował, abym sama poskładała siebie do kupy i wytrzymała to wszystko… Całą tę niewiedzę, cały ten strach… A najgorsza z tego wszystkiego była bezradność. Bo nie mogłam nic zrobić. Nic. A gdybym mogła… To co bym zrobiła?
Nie mam pieprzonego pojęcia.
- Niepotrzebnie ze sobą rozmawialiście.
- Już ci mówiłam, nie dał mi żadnego wyboru. Zablokował windę i… Reszta sama się jakoś potoczyła.
Kofler westchnął i potarł twarz dłońmi, po czym zapadł się w fotelu. Nieszczególnie się zdziwiłam, gdy pierwszym pytaniem Andreasa po treningu okazało się krótkie „rozmawialiście?”. W zasadzie to było stwierdzenie, choć dla mnie samej – nawet jeśli to absolutnie nie była jego intencja – brzmiało jak oskarżenie. Bo przecież mogłam to powstrzymać.
- To w sumie bardzo by do niego pasowało. – Zauważył Gregor. Wciąż leżał na karimacie po regeneracji, z telefonem przy uchu, cały czas próbując dodzwonić się na zmianę do Alexa, albo Herberta. – Znowu poczta.
- Ale jak się domyślił? – spytał Andi, spoglądając na nas.
- Po prostu… Po prostu się domyślił i tyle. Spotkałam go wczoraj na korytarzu, wystarczyło jedno spojrzenie i wiedział – odparłam cicho. Wsunęłam się w róg łóżka, tuż przy ścianie i podsunęłam kolana pod brodę, chowając w nich twarz. – Jestem taką idiotką.
- Pod tym względem dobraliście się idealnie – mruknął Schlieri, za co chyba oberwał poduszką od Andreasa. – No co? Zaprzeczać nie będę, ale z drugiej strony walnęłaś mu co ci na serduchu leżało, miałaś prawo.
- Byłam na niego wściekła. Połowa z tego wszystkiego nawet nie jest prawdą.
- Teraz już trochę za późno na rozliczanie się z każdego słowa. Stało się, trudno, ale obwinianie się to średni pomysł.
- Gdyby to ciebie dotyczyło…
- Ale nie dotyczy. – Poderwał się do pozycji siedzącej i wbił we mnie gniewne spojrzenie. – Nawet jeśli, to on pomylił się po wyjściu z progu, nie ty. W jego obowiązku było zachowanie koncentracji, odcięcie się od reszty spraw i skupienie na skoku. Nie zrobił tego i to z całą pewnością nie jest twoja wina.
- Gdyby nie ja, nie musiałby w ogóle się od czegokolwiek odcinać.
- Gdyby, gdyby! Pierdolenie, Kornelia! Nie zapominaj od czego, albo raczej od kogo to wszystko się zaczęło! – odwarknął natychmiastowo. Zacisnęłam pięści. Z każdym słowem Gregora nabierałam coraz większej ochoty, aby jedną z nich umieścić na jego twarzy. - Nie on jedyny ma swoje problemy, które na skoczni musi od siebie odsunąć. I naprawdę lepiej by było, gdyby uklepał bulę, niż miał się zabić. Ale nie. On zawsze musi ryzykować, prawda? Nieważne, czy to skoki, czy nie, dupek zawsze liczy, że mu się upiecze.
- Greg, zamknij japę – mruknął Kofler zmęczonym głosem. – Niczego nie ułatwiasz.
Schlierenzauer tylko prychnął i pokręcił głową.
Trudno było nie myśleć, że to, co wydarzyło się rano nie miało wpływu na próbę Thomasa. Nie potrafiłam przypisać do upadku teorii czystego błędu, bo jeśli błąd opierał się na nieodcięciu od spraw prywatnych, to miał związek z naszą ostatnią rozmową. Kłótnią. Nawet nie wiem, jak można to nazwać. Po prostu nie powinno do niej dojść, nie przed treningiem, nie przed którymś z konkursów. Obiecałam Andreasowi, że pozwolę Thomasowi skupić się na lotach. Tymczasem znaleźliśmy się w sytuacji, w której żałowałam każdego pojedynczego słowa, wycelowanego w niego o poranku.
- Dlaczego oni nie odbierają? – Przerwałam napiętą ciszę, nie unosząc głowy znad kolan. – Dlaczego nie wiemy nic nowego?
- Najwyraźniej Alex uznał, że jakiekolwiek informacje mogą zakłócić spokój przed konkursem – odparł niemrawo Andi.
- Jasne, bo po tym treningu czuję się jak wagon mnichów tybetańskich, taki spokojny jestem – fuknął Gregor. – Mogliby chociaż napisać, że wszystko gra.
- A jeśli nie dzwonią, bo stało się coś złego?
Bałam się chociażby o tym myśleć, przez co słowa ledwo opuściły moje usta. Spojrzałam na chłopaków, którzy popatrzyli na mnie z niedowierzaniem. Gregor podrzucił ręce do góry i pokręcił głową.
- Trzymaj mnie, bo zaraz jej coś zrobię… Czy ty w ogóle siebie słyszysz, czy tylko coś ci szumi w uchu? Hm? Co ma się stać złego? Jak ty w ogóle możesz brać coś takiego pod uwagę?! – Niemal wykrzyczał, ciskając we mnie rozzłoszczone spojrzenie, pod którego siłą skuliłam się jeszcze bardziej. – Dziewczyno, kto jak to, ale ty w ogóle nie powinnaś tak myśleć!
- Ale ja już nie wiem, co mam myśleć, dobra? – Nieco uniosłam zdławiony głos, spoglądając na niego zza zaszklonych oczu. – Nie mam pojęcia, co się z nim dzieje! Herbert nie odbiera, Alex też, nie mamy żadnych nowych informacji!
- Najwidoczniej nic nowego się nie urodziło! I to zdecydowanie nie jest powód, aby brać pod uwagę najgorsze scenariusze! I tak nie możemy nic z tym zrobić, tylko siedzieć i czekać!
- Ale ja mam już dosyć tego czekania! Mam już dość tego, że nie mam pojęcia, jak się czuje, co go boli, czego potrzebuje i czy ktoś siedzi tam obok niego! – wyrzuciłam z siebie na bezdechu, czując coraz silniejsze drapanie w gardle. Szybkim ruchem przetarłam wilgotne oczy i znów spojrzałam na Gregora, dodając znacznie ciszej i słabiej: - Nawet nie wiem, czy chciałby, abym do niego przyszła…
No i pękłam. Jak bańka. Ponownie przycisnęłam czoło do kolan, z całych sił zaciskając powieki i próbując opanować drżenie. Mam dość. Naprawdę mam dość tego wszystkiego, a zwłaszcza tej ciszy. Godzina, dwie? W porządku. Ale sześć? Prawie siedem? Mam gdzieś jutrzejszy konkurs. Mam gdzieś Alexa i Herberta i ich wspaniałomyślność. I mam gdzieś to, co się wcześniej wydarzyło. Po prostu chcę wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku.
Bo to wciąż Thomas. Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć.
- Dobra, wszyscy jesteśmy zdenerwowani – zaczął spokojnym tonem Andi. – Ale to i tak nie jest dobry moment, na tego typu kłótnie. Idę popytać Mathiasa albo Ernsta, może oni wiedzą coś więcej. Mogę zostawić waszą dwójkę w jednym pokoju i liczyć na to, że się nie pozabijacie?
- Idź – mruknął Gregor.
Drzwi się zamknęły, a po pokoju rozległo się głośne westchnięcie. Parę sekund później materac obok ugiął się pod cudzym ciężarem, a na prawym ramieniu poczułam bijące od drugiej osoby ciepło. Pociągnęłam nosem i ułożyłam policzek na kolanie, lokując spojrzenie w kompletnie bezradnej minie Schlierenzauera.
- Nie widziałeś go, Greg – na wpół wyszeptałam. – Nie widziałeś go, gdy mu to wszystko mówiłam.
- Daj spokój, byłaś zła, miałaś prawo mu nawtykać.
- Ale gdyby nie to…
- Nela, posłuchaj. – Przerwał mi nagle. -  Nieważne, co się między wami wydarzyło dzisiaj, wczoraj, czy tydzień temu.  Po prostu zrozum, że w całej tej sytuacji najgorsze, co możesz zrobić, to obarczać siebie winą za jego błąd.
- Obiecałam Andreasowi…
- I trzymałaś język za zębami, tak jak obiecałaś, dopóki Thomas nie zmusił cię do mówienia – zauważył, w końcu obracając głowę w moją stronę. Już nie miał tego rozzłoszczonego wyrazu twarzy i gniewu w oczach. – Nie zrobiłaś niczego złego, chwytasz? I wszystko będzie dobrze, Morgi to twardy zawodnik. Idę o zakład, że błyskawicznie pozbiera swój krzywy tyłek i w Soczi da taki pomysł, że wszyscy wyskoczą ze skarpetek.
Wzruszyłam ramionami i oparłam podbródek na kolanie, wbijając wzrok przed siebie. Naprawdę chciałam zachować tyle optymizmu, co Gregor. Ale nie umiem. Za każdym razem, gdy przymykam oczy widzę, jak się wybija, jak lewa narta mu ucieka, jak asekuracyjnie macha rękoma, ginie za bulą, by na końcu dojrzeć jak bezwładnie stacza się na zeskok…
- Alex chyba wie – szepnęłam. Wyczułam na sobie badawczy wzrok Schlierenzauera. – Przez chwilę rozmawiałam z Herbertem. Pointner zabronił mi przyjeżdżać do szpitala. Tylko mi.
- Potrzebował fizjoterapeuty na miejscu.
- To nie to, Greg. – Pokręciłam głową. – Jedyną osobą poza wami, która wie, jest prawdopodobnie Herbert. Odpowiedź wydaje się prosta.
- Nie wydaje mi się. Bertie jest jaki jest, różne rzeczy gada, ale zawsze czeka na swoją kolej. Wiedział o Silvii o wiele wcześniej, niż Alex, a jednak milczał, dopóki sprawa sama nie wypłynęła.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Wydawał się być pewny tego, co mówił. Zresztą, zna Herberta znacznie dłużej, niż ja. W takim razie albo któreś z nas się myliło, albo…
- Myślisz, że mógł mu sam powiedzieć?
Gregor wzruszył ramionami i zrobił  minę, jasno dającą do zrozumienia, że nie ma pojęcia. I znów ta niewiedza.
Schowałam zmęczoną twarz w dłoniach, skazując się po raz kolejny na ten widok. I pewnie próbowałabym zacząć z nim walczyć, gdyby nie ciche odgłosy, dochodzące z korytarza. Uniosłam głowę i spojrzałam na Schlierena, który od razu podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi, po czym energicznie szarpnął za klamkę.
- Jezus Maria, Gregor! – wrzasnął Michi i odskoczył do tyłu, przy czym wpadł na zdezorientowanego Krafta. – Prawie zawału przez ciebie dostałem!
- Czego chcecie, głąby?
- Grupa wsparcia – odparł Stefan i wcisnął głowę, pomiędzy framugę a ramię Gregora, po czym uśmiechnął się najpiękniej, jak potrafił. – Mamy wszystkie smaki Mannerów, zieloną herbatę i szeroko otwarte ramiona. To jak?
Schlieri zerknął na mnie pytająco, na co od razu pokiwałam głową. Uchylił szerzej drzwi, a cała banda wpakowała się do pokoju.
- Wiadomo coś więcej? – spytał Hayböck, siadając w fotelu. Gregor pokręcił głową. – Nikt nic nie chce powiedzieć.
- Ponoć Wolf i Koch pojechali do szpitala – dodał Stefan, otwierając pierwszą paczkę wafelków. – Mają zadzwonić, jak będą coś wiedzieć.
- O ile Alex ich stamtąd nie wykopie – mruknął znowu Michi, po czym popatrzył na mnie. – Hej, trzymasz się? Wyglądasz, jakbyś potrzebowała, żeby cię środkowy Hayböck przytulił.
- Matko Boska, to jest was więcej? – Uniosłam brwi, na co Schlieri podniósł trzy palce.
- Bo jeden Hayböck na nartach to za mało.
- Gdybyś był Norwegiem, to na 96% miałbyś na drugie Andre. – Uśmiechnęłam się lekko, co zostało szybko odwzajemnione.
- Hej, humor ci wraca, jest dobrze! – zaśmiał się Krafti i opadł obok mnie na łóżko. – Mannera?
Pokręciłam głowę. Gardło miałam tak związane, że nie byłam w stanie przełknąć niczego, co nie było wodą. Nerwy skurczały mi żołądek do tego stopnia, że nawet nie mogłam patrzeć na jedzenie, więc czując słodki zapach wafelków, porządnie mnie odrzuciło. Stefan zaczął marudzić, że powinnam coś zjeść, ale zagłuszył go dzwonek telefonu Schlieriego. Kraft przytrzymał mnie, gdy odruchowo poderwałam się w kierunku Gregora, który kilkukrotnie pokiwał głową, mrucząc twierdząco pod nosem.
- No i?
Westchnął, po czym spojrzał na nas znad komórki.
- Głupi to ma zawsze szczęście, co nie? – Uśmiechnął się lekko. – Dobrze będzie!
Nie kamień, a ciężki głaz spadł mi z serca i wylądował w żołądku. Chłopaki od razu rzucili się na Gregora, dopytując go o jakiekolwiek szczegóły, ale dla mnie najważniejsze było po prostu to, że moje obawy się nie spełniły.
Jest w porządku.
- No weźże się uśmiechnij.
Rozchyliłam przyciśnięte do oczu palce i ujrzałam przed sobą Didla. Kucał przy łóżku i uśmiechał się pokrzepiająco, a w dłoniach ściskał swojego różowego ulubieńca. Spojrzałam na niego podejrzliwie, ale i z rozbawieniem, kompletnie nie rozumiejąc, do czego zmierza.
- Uśmiech, raz-dwa! – Zamachał pluszową łapką świnki i kilkukrotnie zachrumkał, doprowadzając mnie do szczerego śmiechu. – Widzisz, znacznie lepiej. A teraz idziemy na dół coś zjeść. Masz ochotę na jajecznicę?

* * *

Schowałam za bluzę kadrowy identyfikator, po czym naciągnęłam kaptur na głowę i jeszcze raz rozejrzałam się po korytarzu. Pusto i cicho, dokładnie tego spodziewałam się o siódmej rano. Nikogo, kto wszedłby mi w drogę. Nikogo, kto nabrałby podejrzeń. Nikogo, kto zadałby niewygodne pytania.
- Dokądś się wybierasz?
I właśnie w takich momentach pojawia się Herbert. Nagle wyskakuje za plecami ze swoim opanowanym głosem i spojrzeniem, którym zawsze wprowadza w wrażenie, jakby wcale nie potrzebował odpowiedzi. Po prostu Herbert.
- Pobiegać. Jak codziennie rano – odpowiedziałam, siląc się na naturalny i oczywisty ton. Rozłożyłam ręce, kiwając głową na swój sportowy strój i spojrzałam na niego wyczekująco. Nieznacznie uniósł jeden kącik ust. – Co?
- Nic – odparł najnormalniej w świecie i schował dłonie w kieszeniach spodni. – A powinienem jeszcze o coś pytać?
- Nie marnuj czasu.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę windy.
- Sala sto osiemdziesiąt pięć. O ironio tyle wynosi punkt K na Kulm.
Zastygłam w miejscu, słysząc słowa Herberta. Powoli obróciłam się w jego stronę, ani trochę nie wiedząc, czego się spodziewać. A on wciąż stał w tym samym miejscu i patrzył na mnie bez tego grama złośliwości i niechęci, które wyczuwałam od niego każdego dnia. Pokręciłam głową, dając mu znać, że nie rozumiem, na co lekko się roześmiał.
- Gdybyś do niego nie szła, nie tłumaczyłabyś się bieganiem. Rzuciłabyś jakąś złośliwością i poszła dalej – wyjaśnił zupełnie swobodnie. – Wredny jestem, ale niekoniecznie głupi.
Tak łatwo się dałam? Chyba momentami go nie doceniam. A już na pewno nie w takich momentach, jak ten. Nie stawał mi na drodze, wręcz przeciwnie, usuwał się z niej i wskazywał kierunek.
- Nie będziesz potrzebna podczas konkursu. I tak bardziej byś przeszkadzała, niż pomagała, zwłaszcza teraz.
- Co ty…
- Co ja? Może i jestem ostatnim sukinsynem i jakoś specjalnie za tobą nie przepadam, ale nie będę odmawiał ci prawa do zobaczenia się z nim. Zwłaszcza wtedy, gdy sam mnie o to prosi.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Jeszcze dwa dni temu miałeś gdzieś jego prośby – odpowiedziałam, przypominając i jemu i sobie jego kłótnię z Thomasem, którą słyszała połowa hotelu. – A teraz co? Zrobiło ci się go żal?
- Są pewne kwestie, które w różnych sprawach trzeba brać pod uwagę, Kornelio. Wiesz o co mnie wtedy prosił? O krycie twojego tyłka, gdyby nagle Alex dowiedział się, że łączy was o wiele więcej, niż powinno. Chciał, żebyś mimo wszystko została w drużynie, nawet kosztem jego pozycji. Przyznam, że tego nie rozumiem, zwłaszcza teraz, przed igrzyskami, ale wiem jedno… Cholera, jak jemu jednak musi na tobie zależeć, że miał w ogóle czelność prosić o coś takiego.
Zacisnęłam usta, wpatrując się w zupełnie neutralną twarz Leitnera i próbując odnaleźć w niej ten pierwiastek typowego dla niego draństwa. Ale nic. Zupełnie nic.
- Alexem się nie przejmuj, sam się nim zajmę. Masz pół dnia.
- Po co to robisz?
- Tak jak mówiłem, poprosił mnie o to.
- I tylko tyle?
- Powiedziałbym, że aż tyle – mruknął, prychając cicho i uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - Zjeżdżaj, zanim zmienię zdanie.
Zagryzłam na ustach wszelkie miękkie słowa, które miałam ochotę mu powiedzieć i po raz drugi poderwałam się z miejsca.
- Kornelia?
Odwróciłam głowę w jego kierunku. Oblizał usta i przymknął powieki, by wreszcie wbić we mnie nieco mniej spokojne spojrzenie.
- Ty chyba nie zamierzasz po tym wszystkim tak po prostu tutaj zostać?
Mogłam się domyślić, że jednak za tym jego nagłym miłosierdziem czai się kwestia mojej przyszłości w kadrze. To było przecież tak proste do przewidzenia… I może gdyby nie fakt, że całą noc spędziłam myśląc nad tym, co powinnam zrobić, poczułabym się przyszpilona.
Uśmiechnęłam się słabo i weszłam do windy, pozostawiając Herberta za sobą.

* * *

Szybkim krokiem przemierzałam szpitalne korytarze. Numery na drzwiach na oddziale intensywnej terapii rosły wprost proporcjonalnie do szybkości z jaką biło moje serce. W powietrzu unosił się zapach bijącej od ścian sterylności, choroby i strachu. Panujące tam zimno po raz kolejny wywołało nieprzyjemny dreszcz i zmusił do naciągnięcia rękawów bluzy na dłonie.
Co ja w ogóle wyprawiam? Po co tu w ogóle przyszłam? Z jakiej racji? Co mam powiedzieć, jak się zachować… Czy w ogóle próbować chwycić go za rękę i powiedzieć, że hej, jestem tu? Zwykłe „cześć” wydaje się w tej sytuacji cholernie trudne i głupie. Nie po tym, co powiedzieliśmy sobie ostatnim razem, lub raczej po tych wszystkich słowach zrodzonych ze wściekłości. W obliczu tego pieprzonego upadku tak bardzo chciałam cofnąć każde z nich, zamknąć na zawsze w swoich ustach i nie zmuszać go do tego, by kiedykolwiek usłyszał, że go nienawidzę. Wtedy może mi się tak wydawało, byłam wściekła, ale teraz… Cholera, przecież to nie była prawda. Wciąż znaczy tyle samo. Wciąż znaczy najwięcej.
- Dzień dobry…
Zdobyłam się na słaby uśmiech. Pan Morgenstern oderwał wzrok od okna, wyraźnie wyciągnięty z zamyślenia i spojrzał na mnie z zaskoczeniem, by po chwili równie blado się uśmiechnąć.
- Miałem nadzieję, że znów się zobaczymy – chrypnął zmęczonym głosem, ale mimo to uniósł kąciki ust. – Myślałem tylko, że dojdzie do tego w nieco innych okolicznościach…
- Jak on się czuje?
- Jest lepiej. Lekarze mówią, że miał spokojną noc, nic się nie pogorszyło i tak dalej. Trzymają go na środkach przeciwbólowych, więc praktycznie cały czas śpi – wręcz wyrecytował i obrócił głowę w bok, a jego spojrzenie nagle wypełniło się strachem. Podążyłam za wzrokiem pana Franza i wstrzymałam oddech. Od szpitalnej sali oddzielała nas tylko cienka szyba, za którą dostrzegłam panią Morgenstern, czuwającą przy łóżku syna. Szybko odwróciłam głowę. – Prędko z tego wyjdzie. Thomas jest silny, ma mocny organizm. Poradzi sobie.
- Jest zbyt uparty, by miało być inaczej – odparłam, na co cicho się zaśmiał, wlepiając wzrok w papierowy kubek po kawie.
- Nie mogę przekonać Gudrun, aby wróciła ze mną do hotelu i trochę odpoczęła. – Kiwnął głową w stronę sali, lecz tym razem nie spojrzałam w tamtą stronę. – Całą noc przy nim siedziała. Może ty ją jakoś przekonasz?
Nie wiem dlaczego to mnie o to poprosił i dlaczego się zgodziłam. Ale wiem jedno, serce nieomal wyłamało mi żebra, gdy irracjonalnie pchnięta własnym strachem przekroczyłam próg sali Thomasa. Po pomieszczeniu rozchodziło się jedynie ciche pikanie urządzenia monitorującego pracę serca oraz miarowe oddychanie, wspomagane przez maskę tlenową. Z rosnącą w gardle gulą poprawiłam za duży płaszcz ochronny i na miękkich nogach podeszłam do łóżka.
To był ten moment, w którym jedyne, czego pragniesz, to przejąć od kogoś jego ból i zamienić się z nim miejscem, aby już nie cierpiał.
To był ten moment, gdy wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie i zaczyna liczyć się tylko tu i teraz.
- Odpoczywa – wyszeptała pani Morgenstern, nie odrywając wzroku od Thomasa.
- Pani też powinna.
- Nie chcę, aby był sam, gdy się obudzi.
Zacisnęłam dłoń na chłodnej poręczy łóżka i zagryzłam dolną wargę, wpatrując się w swobodnie ułożoną na pościeli jego dłoń. Nie powinnam… Bo kim ja niby jestem?
- Nie będzie sam.
Zadarła głowę i spojrzała na mnie zaczerwienionymi, podkrążonymi oczami, jakby nie do końca rozumiejąc.
- Mąż się o panią martwi. Thomas z pewnością też nie będzie zadowolony, gdy zobaczy panią w takim stanie. Proszę się trochę przespać, coś zjeść… - nawijałam niezbyt poradnie, walcząc z chęcią uniesienia wzroku na pogrążoną w śnie twarz blondyna. Przez cały ten czas, w którym zdążyłam poznać jego matkę nauczyłam się, że jest upartym człowiekiem. Zupełnie jak jej syn.
Dlatego moje zdziwienie było tak duże, gdy nagle podniosła się z miejsca.
- Zostaniesz z nim?
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko.
Pochyliła się nad łóżkiem i ucałowała czoło Thomasa, obiecując mu, że niedługo wróci, po czym stanęła naprzeciwko mnie. Położyła dłoń na moim ramieniu i delikatnie się uśmiechnęła.
- A dlaczego miałabym mieć?
Drzwi za blondynką zasunęły się. Przez szybę widziałam, jak pan Franz otacza żonę ramieniem i kiwając głową w moją stronę, wyprowadza ją z oddziału.
Tak więc zostaliśmy sami.
Usiadłam na krześle, na którym jeszcze przed chwilą siedziała pani Morgenstern i w końcu uniosłam spojrzenie na jego spokojną twarz.
Minuty mijały, odliczane na niewielkim zegarze umieszczonym nad drzwiami. Maszyna cicho pracowała, a jej dźwięk po kilku chwilach stał się tak naturalny, że przestał jakkolwiek zwracać moją uwagę. Za oknem niebo jaśniało szarością, a delikatny wiatr poruszał gałęziami drzew.
A ja wciąż tam siedziałam, patrzyłam na niego i zadawałam sobie jedno, proste pytanie: jak mam przez to przejść?
Opcji nie pojawiało się wiele, wręcz przeciwnie, ale tylko jedna z nich wydawała się realna. I, jak na złość, była najgorsza z nich wszystkich.
Względnie pojętą ciszę przerwało mruknięcie. Poderwałam się z krzesła i pochyliłam się nad nim, dostrzegając, jak porusza powiekami. Po kilku sekundach walki rozchylił je i zamrugał leniwie, przez moment wodząc wzrokiem po suficie, by na końcu mnie odnaleźć.
- Jesteś… - wydobył z siebie głosem tak słabym i cichym, że przez ułamek sekundy miałam wrażenie osuwającej się spod stóp podłogi.
- Cśśś, nic nie mów. – Pokręciłam głową i zdobyłam się na lekki uśmiech. Przymknął powieki, jakby w geście ulgi, po czym znów na mnie spojrzał i głęboko westchnął.
Chciałam go dotknąć; złapać za dłoń, lub przesunąć kciukiem po jego zaczerwienionym policzku. Chciałam wykonać jakiś gest, aby wiedział, że naprawdę z nim jestem i po to, aby ponownie poczuć pod palcami jego skórę. Tęskniłam, tak cholernie tęskniłam za jego ciepłem, że nie potrafiłam powstrzymać dłoni, która sięgnęła do jego czoła i odgarnęła kosmyk włosów. Westchnął i zamknął oczy.
Nie wiem, ile czasu minęło, gdy nagle drzwi się rozsunęły, a do środka weszła pielęgniarka.
- Trzeba zmienić wenflon i kroplówkę – oznajmiła niska brunetka o wschodniej urodzie i serdecznym uśmiechu, po czym podeszła do Thomasa od drugiej strony i chwyciła go za prawą rękę. – Obiecuję, że nie będzie boleć.
Wyjęła igłę, co spotkało się z cichym syknięciem. Uniosłam wzrok na pielęgniarkę, na co posłała mi przepraszające spojrzenie i zdezynfekowała miejsce wbicia. Przyszykowała nową igłę, na której widok Thomas po raz kolejny cicho mruknął.
- Hejhejhej, spójrz na mnie – szepnęłam, dotykając jego policzka, aby odwrócić jego uwagę i zmusić, by parzył na mnie, a nie na wbijaną w żyłę gigantyczną igłę. Zawalczył z bólem lekkim grymasem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Uspokajająco gładziłam kciukiem jego kość policzkową, tak cholernie mocno chcąc sprawić, aby nic go już nie bolało.
Bał się. Widziałam to w jego oczach i wiem, że nie chodziło o to drobne ukłucie, które w tamtej chwili było o wiele bardziej bolesne, niż powinno, tylko tego, co dalej. Co z nami, co ze skokami, co z tym wszystkim?
- Podałam kolejną dawką środków znieczulających. Pewnie niedługo znowu zaśnie.
Pokiwałam głową i podziękowałam pielęgniarce nim wyszła, po czym po raz kolejny spojrzałam na Thomasa. Znów czułam się bezsilna. Boże, jakie to otępiające uczucie… Nie mogłam nic zrobić. Nic, co sprawiłoby, że poczuje się lepiej i będzie go mnie boleć. Mogłam jedynie patrzeć na niego, zapamiętywać każdy skrawek jego twarzy i mieć nadzieję, że jak najszybciej wstanie z tego cholernego łóżka.
Nie chciałam pamiętać o tym, co wydarzyło się wczoraj i czego dowiedziałam się dwa dni temu. Nie chciałam też myśleć o tym, jak cholernie mocno bolało to, co zrobił. A zrobił najgorszą z możliwych rzeczy, sprawiając, że stałam się tylko tą słabą, popękaną Kornelią, która nie posiada już swojego pancerza ochronnego. Bez niego byłam bezbronna, ale miałam Thomasa i to wystarczyło do tego, aby czuć się bezpieczną. Ale on zburzył mur, posprzątał po sobie i sprawił, że teraz każdy może zobaczyć, jak kruchym człowiekiem jestem, tym samym samodzielnie odsuwając się i zostawiając mnie samą. Okłamał mnie, a mimo to… Jestem tu. Z nim. Trzymam jego dłoń i widzę w jego oczach strach, który najchętniej bym z nich wymazała. I wiem, że mimo wszystko jest to jedyne miejsce, w którym chcę być.
Ale w którym nie mogę zostać.
I znów mijały minuty, które zamieniały się w godziny. Zawieszony w rogu sali telewizor cicho dźwięczał, emitując sobotni konkurs lotów. Chciałam go wyłączyć, aby nie musiał na to wszystko patrzeć, ale nie pozwolił mi. Nawet, jeśli tylko od czasu do czasu otwierał oczy, by zobaczyć loty chłopaków. Wsparłam głowę na opartych o poręcz łóżka ramionach i śledziłam relację, nie dopuszczając do siebie myśli, że to ta sama skocznia, która wczoraj pokonała Thomasa; że to na jej zeskoku rozegrał się najgorszy dramat.
Uśmiechnęłam się lekko, gdy Kamil pokazał do kamery nartę z napisem „Alles Gute Morgi”. Takim samym, jaki wcześniej zaprezentowali Jasiek, Piotrek i Maciek. Tylko Dawida na skoczni brakowało.
- Hej, Gregor zajął trzecie miejsce – szepnęłam, gdy pół godziny po zakończeniu konkursu otworzył oczy, budząc się z kolejnej drzemki. Pokiwał głową, po czym jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. – Pójdę po lekarza.
Wstałam i nim zdążyłam zrobić krok, chwycił mnie za nadgarstek.
- Nela… - zaczął cicho i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, drugą ręką sięgnął do maski tlenowej i ją zsunął. Przymknął zmęczone powieki i kilka razy zaciągnął się zwyczajnym powietrzem. Cisza gęstniała, a ja nie miałam odwagi, by w tym momencie jakkolwiek się odezwać; by chociaż krzyknąć na niego, żeby się nie przemęczał. A on w końcu spojrzał na mnie i głęboko odetchnął, unosząc minimalnie kąciki ust. – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że pomyliłaś wtedy pociągi…
Zdusiłam w sobie nagłą chęć rozbeczenia się nad nim. Zacisnęłam układające się do uśmiechu wargi, pozwalając by oczy zaszły mi łzami. Poprawiłam mu maskę i odgarnęłam włosy znad czoła.
- Durny jesteś. – Lekko się roześmiałam, na co nieznacznie uniósł brwi z delikatnym rozbawieniem, po czym znów zamknął oczy. – Śpij, Złamasie, odpoczywaj. Jestem tu, cały czas będę, obiecuję.
Mruknął twierdząco i zasnął. A mnie w jednej chwili serce posypało się na drobne kawałki, czując przypływ najpodlejszych uczuć względem siebie samej. Wstałam z miejsca, delikatnie wyswabadzając swoje palce z naszego splotu, by już po chwili tęsknić za jego dotykiem.
Cholera, jakie to jest trudne. Zwłaszcza teraz, gdy już nie potrafię tak zwyczajnie zacisnąć pięści i udawać, że sobie z tym wszystkim poradzę. Bo już teraz wiem, że nie dam rady, ale wiem również, że już nie mam siły, aby to wszystko tak najnormalniej pociągnąć.
Po raz kolejny czuję, że mam serce w strzępach. I nikt, ani nic nie jest w stanie tego naprawić.
Zacisnęłam pięści oraz powieki, pod którymi zgromadziły się łzy i nie obracając się za siebie, ruszyłam do wyjścia z sali. Drzwi rozsunęły się, a przede mną wyrosła sylwetka człowieka, któremu winna byłam wyjaśnienia, a którego wyraz twarzy zdecydowanie ich oczekiwał.
- Trenerze.
- Kornelio.
- Muszę z trenerem porozmawiać.
- Ja z tobą również.
Utkwiłam wzrok w kubku kawy, wyobrażając sobie jakie szkody spowodowałabym, gdybym nagle go upuściła i zwiała, zanim zaczęłabym mówić. Wiedziałam jednak, że muszę mu wszystko powiedzieć, więc kubek wciąż tkwił w moich dłoniach, przyjemnie je ogrzewając.
- W zasadzie to chciałam tylko powiedzieć, że nie musi się trener obawiać o kolejne przewroty w teamie – zaczęłam, nawet nie unosząc na niego spojrzenia. Wzięłam głębszy wdech. – Obiecałam, że gdy nadejdzie odpowiednia pora, sama zrezygnuję. Zdaje się… Że to właśnie ten moment.
- Przepraszam, ale chyba nie rozumiem.
- Odchodzę.
Wbiłam w niego zdecydowane spojrzenie. Pointner uniósł brwi w wyrazie sporego zdziwienia, jakby nie tego się spodziewał. Nie o tym chciał porozmawiać?
- Odchodzisz – powtórzył z zainteresowaniem. – Żeby być z nim?
Przełknęłam rosnącą w gardle bezsilność i pokręciłam głową.
- Nie. Odchodzę… W każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Chcę jak najszybciej opuścić Bad Mitterndorf i wrócić do tego, co było zanim do was dołączyłam.
Alex przez długą chwilę milczał, by w końcu cicho się roześmiać.
- Zabawne. Mówisz mi, że odchodzisz w momencie, w którym chciałem cię poprosić, abyś ponownie została z Thomasem i zajęła się jego rehabilitacją.
Otworzyłam szerzej oczy i opadłam plecami na oparcie plastikowego krzesełka. Chyba upadł na głowę, choć na ten moment to mało odpowiednie stwierdzenie.
- Teraz to ja nie rozumiem. Przecież… Przecież trener wie… Bo wie, prawda? – wydukałam, ledwo łącząc ze sobą słowa. Przytaknął, po czym sięgnął do kieszeni i coś z niej wyciągnął.
- Wszyscy śmieją się z moich krótkofalówek… - Uśmiechnął się lekko i zamachał urządzeniem. Poczułam oblewającą mnie falę gorąca. Innsbruck. – A to naprawdę genialny gadżet jest. Nie wyłączyłaś jej kiedyś, pamiętasz?
Całe powietrze ze mnie zeszło. Przysłoniłam czerwieniejącą twarz dłonią, aby nie patrzeć w przenikliwe oczy Pointnera, pod których naporem malałam. Czyli wiedział już wcześniej i nic do tej pory nie zrobił. Jedno pytanie: dlaczego?
- Przyznam, że nie byłem jakoś szczególnie zaskoczony – ciągnął dalej potwornie spokojnym głosem. – Ale przecież sam postawiłem cię na jego drodze. Herbert stwierdził, że upadłem na głowę, że to kolejna moja zła decyzja, ale przecież wiedziałem, co robię. I szczerze? Gdybym miał po raz kolejny wybierać, znów zrobiłbym to samo. – Zawiesił głos, ściągając na siebie mój niezrozumiały wzrok. – Znów wziąłbym cię do drużyny.
- Po tym wszystkim, co kiedyś się wydarzyło?
- Nie jesteś Silvią, Kornelio. Niczego nie zburzyłaś, nie zasiałaś fermentu w drużynie. Wręcz przeciwnie. Nie wiesz, jak to wszystko naprawdę wyglądało, ale ty… To kompletnie inna historia. Wyciągnęłaś Thomasa z tego dołka, do którego wpakował się w tamtym sezonie. Sprawiłaś, że znów w siebie uwierzył, podciągnął się, przestał odpuszczać. Podniosłaś go.
- Gdyby nie ja, nie bylibyśmy tutaj…
Pokręcił głową.
- Rozmawiałem z Thomasem przed konkursem w Bischo. Spytałem go wtedy, co się zmieniło, że nagle poczuł się taki mocny? Co go tak napędza, że jest w stanie stawać na podium po tym wszystkim, co ma za sobą? I wiesz co? Wskazał jeden powód. Ciebie. Więc chyba nie sądzisz, że mógłbym chcieć cię odsunąć gdy sprawiasz, że jeden z moich najlepszych zawodników w końcu skacze tak, jak się tego od niego oczekuje?
Prychnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Miałam przed oczami cały ostatni miesiąc, każdy pojedynczy dzień, który razem spędziliśmy. Widziałam jego drogę od Titisee po Bischofshofen i drugie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni. Każdy jego skok, dobry wynik, jego determinację, szczęście, wszystko. A teraz to naprawdę musi się skończyć.
- Nie powinnam tutaj zostawać. I oboje dobrze o tym wiemy.
- Może nie w teamie, ale… Zostań chociaż z nim, zwłaszcza teraz.
Szybko pokręciłam głową.
- Nie mogę. Za dużo się ostatnio wydarzyło i… Ja już tak dłużej nie potrafię. To jedyne dobre wyjście z tej sytuacji.
Spojrzał na mnie z całkowitą bezradnością. Doskonale dało się wyczytać z jego twarzy, co o tym sądzi. Ale czy mógł coś z tym zrobić? Nie. Jedynie to zaakceptować, bo wiedziałam, że zdania nie zmienię.
- Mam prośbę… - na wpół wyszeptałam. – Czy mógłby trener powiedzieć mu, że zrobił to, co musiał?
- A konkretniej?
- On nie może się dowiedzieć, że sama odeszłam.
Bo gdyby się dowiedział… Chyba nie chcę o tym myśleć. Wolę przyjąć wersję, że zostałam wykopana na własne życzenie. Alex westchnął, ani trochę zadowolony z tego pomysłu.
- I znów wyjdę na ostatniego sukinsyna, huh?
- Nie. Na trenera, który pilnuje zasad w swojej drużynie. – Uśmiechnęłam się blado i wstałam z miejsca. - Żadnej taryfy ulgowej, szefie.
- Mam ci życzyć powodzenia?
- Chyba się przyda.
Stanął naprzeciwko mnie i wykrzywił usta w nikłym uśmiechu.
- Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałować.
- Właśnie chodzi o to, że już tego żałuję.

* * *

Po raz kolejny udowadniam, że jestem tchórzem. Tchórzem, który znów ucieka i zostawia za sobą wszystko to, co kocha najmocniej na świecie. Wszystko tylko dlatego, bo po prostu zabrakło już sił i chęci do walki z samą sobą. Jestem za słaba, by mimo wszystko stanąć na nogi i udźwignąć to, co zostało zrzucone na moje plecy. Bo choć bardzo chcę, nie potrafię zapomnieć. Nie umiem przeciwstawić się temu wszystkiemu, co ostatnio się wydarzyło, a wydarzyło się tak wiele, że w pewnym momencie po prostu się pogubiłam. Znowu. I tym razem nie ma nikogo, kto by mnie w tym wszystkim odnalazł. Więc tak, znów to robię. Znów uciekam.
Skręciłam w odpowiedni korytarz, ściskając w dłoniach kartę do pokoju. Muszę po prostu się spakować i wyjść bez żadnych wyjaśnień.
A jednak gdy dojrzałam pod swoimi drzwiami Kamila, nagle zapragnęłam wyrzucić z siebie wszystko to, co tłoczy się gdzieś w środku mnie i dać wreszcie upust każdej, nawet najmniejszej emocji. Odwrócił głowę w moją stronę i głęboko westchnął. Nic nie mówiąc podeszłam do niego i wtuliłam się w niego tak mocno, że czułam wpijające się w skórę jego żebra. Już się nie wstrzymywałam. Nie blokowałam łez, które moczyły materiał jego bluzy i wcale nie próbowałam zapanować nad drżeniem całego ciała.
- Jestem zmęczona – wydusiłam z siebie słabym głosem, nie odrywając czoła od jego ramienia. – Jestem tak cholernie tym wszystkim zmęczona.
Nie odpowiedział. Wciąż uspokajająco gładził moje włosy i delikatnie bujał nami na boki. Boże, jak to dobrze, że jest, że go mam. Zwłaszcza teraz.
- Nie mam już siły, Kamil. Tak dużo się wydarzyło, a ja już nie potrafię normalnie funkcjonować… Muszę odpocząć. Muszę stąd wyjechać.
Odsunął się, aby spojrzeć mi w oczy. Kciukami starł z policzków słone krople i ściągnął brwi, przez krótki moment analizując każde słowo.
- Dokąd?
Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam spojrzenie w bok. Dokąd? To dobre pytanie. Długo się nad tym zastanawiałam i równie długo negowałam ten pomysł, by w końcu dojść do wniosku, że jeśli mam ponownie uciec to do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Nadeszła pora, by w końcu porzucić błąkanie się bez sensu dla zagłuszenia własnego sumienia i powrócić do dawnego życia. Nie w pełni, ale przynajmniej w jakimś stopniu. To w zasadzie nawet nie byłaby ucieczka. To byłby powrót. Wracam. Tak, właśnie tak. Wracam tam, skąd przybyłam i tam, gdzie cały czas jest moje miejsce i skąd nigdy nie powinnam się ruszać.
Wracam.

* * *

- Nela?
Zamknęłam pokój i naciągnęłam na ramię torbę, gdy usłyszałam za sobą znajomy, brzmiąco dość niepewnie głos. Kraft spojrzał na mnie i na stojącą obok walizkę, po czym znów ulokował we mnie swój nieco wystraszony wzrok. Przełknęłam wszystkie łzy i uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, po czym chwyciłam za rączkę walizki.
- Do widzenia, Stefan.
Cztery godziny później znajdowałam się na pokładzie samolotu z Salzburga do Krakowa.

* * *

a teraz tracisz wszystkie wspomnienia...


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

*

A więc tak… W tym miejscu stawiamy umowny znak „Koniec części pierwszej”. Bo to w pewnym sensie jest koniec czegoś, co trwało dwadzieścia pięć rozdziałów, a w przeliczniku czasowym rok i prawie dwa miesiące. To dobry moment, aby cofnąć się, przypomnieć sobie, co doprowadziło bohaterów do tego momentu i jak mocno zmienili się przez cały ten czas. Taka moja mała refleksja, która towarzyszyła mi przez cały czas pisania tego rozdziału, jak również piosenka Ryana Stara, której już chyba nigdy w życiu nie odtworzę, bo gra mi w słuchawkach od ponad dwóch tygodni.
To jest również dobry moment, aby powiedzieć Wam, że zostało nam jeszcze dziesięć rozdziałów i epilog. Ale zanim to… Niespodzianka! Z racji tego, że przecież przed nami jeszcze druga część, jakiś czas temu postanowiłam pobawić się w montażystę i poudawać, że jakoś mi to wychodzi. Tak więc przygotowałam mini-trailer drugiej części. Oglądajcie uważnie, poleci spoiler. ;)



I jak?
Standardowo dziękuję za wszystkie cudowne słowa. Pod ostatnim rozdziałem przeszłyście same siebie. Jesteście NAJLEPSZE. I mam nadzieję, że zostaniecie do samego końca.
A teraz pozostaje mi jedynie przypomnieć, że 14 marca TUTAJ (nastąpiła zmiana adresu) pojawi się prolog nowego projektu. Bjoern Einar Romoeren i norweska paczka. Będzie wesoło, będzie w skandynawskim stylu i… reszty dowiecie się sami.
Pozdrawiam, ściskam, całuję!