niedziela, 12 października 2014

19. But then you looked at me with your blue eyes and my agnosticism turned into dust.


*

mogę obiecać ci, że nic nie zmieni się
każda kolejna noc przyniesie lepszy dzień
mogę rozpisać plan jak dalej mamy żyć
mogę się złościć na niespełnione sny

* * *

Nie lubię Sylwestra. Nie lubię gdy rok się kończy. Nie lubię podsumowań. A może po prostu nie lubię ich tylko teraz? Tak dużo się wydarzyło i tak wiele się zmieniło. Patrzę  na ostatnie trzysta sześćdziesiąt cztery dni, gdy wybija siedemnasta godzina tego trzysta sześćdziesiątego piątego, znajdując się w miejscu, o którym w życiu nie pomyślałabym pierwszego stycznia i bronię się przed wszystkimi wspomnieniami. Wiem, że powinnam zostawić je za sobą. Wiem, że to wszystko już minęło. Mimo to wciąż boli. Bo przecież to nie tak miało być. Bawiąc się w noworoczne postanowienia nie planowałam niczego, co później się wydarzyło. Nie sądziłam, że otwarty głośnym toastem rok 2013 odbierze mi wszystko to, co kochałam. Że rzuci mnie na kolana, poniży, kopnie w śledzionę i powie, że zabawa skończona.
To miał być dobry rok. Dlaczego więc teraz mam sądzić, że następny będzie lepszy? Jakie w ogóle mogę mieć oczekiwania? Boję się. Tak cholernie boję się tego, co przyniesie. Nauczona, nie sporządzam żadnych postanowień. Nie robię listy celów, które planuję osiągnąć. Rzucam własne życie w ręce czasu. Nie chcę już być panią własnego losu, bo chyba jednak takowy istnieje i najwidoczniej to z nim przegrałam. Teraz już nie będę walczyć. Niech się dzieje, co chce. Godzę się na to z całkowitą odpowiedzialnością.
Rok się kończy. A śledziona wciąż boli.
- Co ty taka zamyślona?
Oderwałam czoło od okna, za którym migały obrazki peryferii Garmisch-Partenkirchen i ulokowałam nieco nieprzytomne spojrzenie w Andreasie.
- Andim. – Zawsze mnie poprawia. – Nie znoszę formy ‘Andreas’.
Kofler przysiadł się tak nagle i ku mojemu zdumieniu, bo jak do tej pory naprawdę niewiele rozmawialiśmy. I to nie to, że brakowało czasu. Po prostu… chyba mnie unikał.
- Tak się zastanawiam…
- Czy miniony rok był dobry? – strzelił, spoglądając na mnie z przebiegłym uśmiechem. Kiwnęłam głową, trochę zaskoczona jego bezpośredniością i tym, że trafił. – Ta, nie trudno zgadnąć.
- Dlaczego?
- Bo Gregor właśnie wylicza, ile konkursów już wygrał w tym roku.
- Po Klingenthal i Oberstdorfie to jeszcze Oslo, potem była Planica i się sezon skończył, więc wygrałem cały Puchar Świata i to też się liczy. Chwila, mówiłem wcześniej o Vikersund?
- A w Val di Fiemme nie wygrałeś, więc zamknij mordę. – A ja myślałam, że Wolfgang to taki raczej spokojny, ugodowy człowiek, co to wszystkich jednoczy.
- A drużynowo?!
- To dzięki, żeś o nas w Pucharze Świata pamiętał.
Wychyliłam się ponad fotel, by dojrzeć jak Schlieri wytyka jęzor w stronę Loitzla, Stefan robi głupie miny do siedzącego przed nim Gregora, Michi wszystko nagrywa, Didl nawija przez telefon, a Thomas po prostu śpi ze słuchawkami na uszach.
Andi tylko wzniósł oczy do sufitu i wziął głęboki wdech.
- Weź żyj z takimi… To jak? Dobry był, czy nie? – spytał w końcu, szturchając mnie łokciem. Zagryzłam wargę, zastanawiając się, który z na szybko przygotowywanych zestawów odpowiedzi będzie najodpowiedniejszy dla kogoś takiego, jak Kofler. Wybór jest naprawdę trudny.
- Wiesz, bywały lepsze.
A wybierałam z pomiędzy „fantastyczny” a „całkowicie do dupy”.
- To cię rozumiem. Sam nie mogę już się doczekać jego końca. To chyba ta trzynastka, wiesz? Jakoś kompletnie pechowo wszystko się ułożyło i zupełnie nie po myśli.
Kiwnęłam głową na znak, że coś w tym może jest, ale raczej nie powiem tego na głos, by nie myślał, że uwierzyłam w jego teorię. Zapadła cisza. Konsternująca, choć łatwa do przewidzenia. Nie wiem, jak pociągnąć rozmowę z Andim, a on chyba rzeczywiście potraktował mnie jako ucieczkę od namiętnie sprzeczających się ze sobą Gregora i Wolfganga, którzy zagłuszali autobusowe radio. I tylko gdzieś pomiędzy jedną, a drugą pyskówką przebijało się głośne „jeeeeeść!” Stefana.
- To tego… - zaczął, pocierając kark i patrząc się gdzieś pod swoje nogi. – Podoba ci się u nas?
Zamrugałam niezrozumiale, a i on sam skrzywił się, jakby właśnie palnął jakąś głupotę.
- Jest w porządku. Jeszcze próbuję się przystosować do nowej sytuacji, ale… jest okej, serio.
- Wyglądasz na styraną.
- Do późna ogarniałam Michiego, a już o ósmej do pokoju wpadł Didl i jego Achilles… Rozumiesz.
Uśmiechnął się i pokiwał głową. 
- Chłopaki cię lubią. I nie mówię tu tylko o naszych trzech małych świnkach, ale ogólnie o całym zespole.
- A ty? – palnęłam automatycznie, na co nieco się speszył i zrobił taką minę, jakby się wystraszył, że o to zapytałam.
- Ja?
- Aha, ty.
- No… No tak, oczywiście. Dlaczego miałbym nie?
Wzruszyłam ramionami z uśmiechem i odwróciłam głowę w stronę szyby. Tym oto taktycznym zagraniem dałam Koflerowi czas na to, aby w końcu się przemógł i wyjaśnił, po co tak naprawdę przyszedł, bo jego konwersacyjne starania upewniły mnie w przekonaniu, że coś mu leży na wątrobie. I to coś ma związek ze mną. Albo przynajmniej to właśnie ja jestem osobą, z którą chciałby to obgadać. Ewentualnie może też chodzić o coś innego.
- Dobrze dogadujesz się z Morgim, prawda?
Zdecydowanie chodzi o coś innego.
- Całkiem nieźle. – Przyznałam cicho, spoglądając na niego uważnie, jak pociera ręce o dresowe spodnie i coś sobie układa w głowie. – Dlaczego pytasz?
- Wiem, że spędziliście razem święta. Spokojnie, nikomu nie powiem. – Zastrzegł od razu, gdy już otwierałam usta, by coś powiedzieć. – Thomas sam mi o tym powiedział. W porządku, jestem po waszej stronie, ale… Zdajesz sobie sprawę z tego, co on ma za sobą?
Głęboki wdech i chwila skupienia. Jak mogę odpowiedzieć mu na to pytanie? Wiem, że to coś poważnego, ale co? Nie, nie powiedział mi. Znaczy, nie do końca. Czy chodzi tylko o skoki? O poprzedni sezon? Czy o to, co wtedy konkretnie się stało, ale czego nie chciał mi powiedzieć, bo bał się? Hej, rozumiem to, ale…
- Wiem, że to trudna historia.
Andi kiwnął głową i zacisnął wargi w wąską kreskę.
- Ale czy wiesz jak bardzo trudna?
- Jedynie mogę się domyślać, skoro tak mocno na niego wpłynęła.
Bo widziałam jego ból, jego skruszenie, jego całkowicie odsłonięte uczucia, gdy w Villach tłumaczył mi, że jemu też tak nagle wszystko się posypało. Że się pogubił, a to przełożyło się również na skoki. I wiem, że to wciąż siedzi gdzieś głęboko pod jego uśmiechem.
- Chciałbym tylko, abyś… - Nie dokończył, bo zacisnął wargi i machnął głową, jakby nie to chciał powiedzieć.  – On ci ufa. Nie proszę o wiele, tylko o to, żebyś pamiętała, że on przeszedł długą drogę, aby znów tutaj być. I nie mówię tylko o skokach.
- Nie rozumiem…
- Pogubił się, a to, że w końcu wyszedł na prostą nie oznacza, że znów nie popełni jakiejś głupoty. Mówię ci to tylko dlatego, bo naprawdę jesteś fajną, porządn dziewczyną i cię lubię. Bądź ostrożna w przyjaźni z Thomasem, dobrze?
- Ale…
- Proszę, Kornelia, obiecaj.
- Obiecuję, tylko Andi…
Nie do kończyłam, bo autobus się zatrzymał, a z przodu Pointner krzyknął, że mamy się wynosić i nie pokazywać mu na oczy do jutrzejszego ranka, kiedy chce nas zobaczyć czystych, nieskacowanych i gotowych do noworocznego konkursu.
- I, och, byłbym zapomniał. Udanej zabawy!
Chłopaki zaczęli zbierać się tak szybko, że nawet nie zdążyłam szarpnąć Koflera za kurtkę i poprosić, abyśmy dokończyli naszą rozmowę później. Widziałam tylko pompon jego czapki, gdy zbiegał po autobusowych schodkach i już go nie było. Zabił mi ćwieka i tak po prostu zwiał.
Trochę spanikowana spoglądałam w miejsce, w którym zniknął. A potem uniosłam spojrzenie, natrafiając na zaspanego, ale uśmiechniętego Thomasa.
- Sylwester. Wchodzisz w to?

* * *

zamknij na chwilę oczy
nie myśl o tym czy boisz się czy nie
na chwilę zostawmy w tyle rozczarowań gniew
dziś to co mamy na pewno to siebie, nic więcej
więc leć ze mną
niech chmury pędzą donikąd chociaż raz

* * *

Weszłam, chociaż teraz zastanawiam się, co mi się, do cholery, nie podobało w perspektywie gry w makao z Kamilem i resztą Polaków? Zaczęło się od tego, że chłopaki wymyślili, aby pójść do Pizza Hut. Właściwie to jasne, czemu nie? Pizza jest dobra na wszystko. I było okej, dopóki nie weszliśmy do lokalu i nie okazało się, że Schlieri postanowił załatwić mi przyjaciółkę.
- To jest Sandra.
- Wyraźnie ma napisane na czapce, że Gregor.
Czy ja za każdym razem, gdy kogoś poznaję muszę mu trzasnąć żarcik tak słaby, że swoją słabością przebija nawet kawę z torebki?
Gregorowa Sandra spojrzała na mnie dużymi oczami i wykrzywiła się w pseudo-uśmiechu, po czym oznajmiła, że zajęła nam dwie kanapy. Z dopiskiem „pogadamy później”, w stronę Schlierenzauera.
- Wyczuwam Best Friends Forever.
Intuicyjnie machnęłam ręką i trzepnęłam Morgensterna po nosie, po czym ruszyłam za Michaelem do jednego ze stolików. Od razu wcisnęłam się na miejsce obok Hayböcka, co ten przyjął z dużym zadowoleniem, że jedna, przypadająca na sześciu wygłodniałych facetów kobieta usiadła akurat z nim.
Z całym szacunkiem dla Krafta i Didla, którzy usiedli po drugiej stronie naszego stolika.
- Bierzemy wspólne spaghetti i robimy ‘Zakochanego Kundla’?
- Nie przeginaj Hayböck, bo jeszcze chwila i zrobię ci z życia jedno wielkie ‘Lessie, wróć’.
Najbezpieczniejsza do wzięcia na spółę z Michim wydawała się pizza na grubym cieście z podwójnym serem. I sos czosnkowy. Dużo sosu czosnkowego. Ot tak, dla własnego bezpieczeństwa, bo Michael po dzisiejszych kwalifikacjach majaczył.
- Zostało udowodnione naukowo, że osoby, które po północy kogoś pocałują są znacznie szczęśliwsze i mają bardziej optymistyczne nastawienie do nowego roku.
- Gdzie tak napisali? W Cosmopolitanie? - Stefan spojrzał na Michaela z wyraźnym rozbawieniem, a Didl parsknął śmiechem, na co Hayböck pozostał niewzruszony.
- Śmiej się, śmiej, ale statystyki mówią same za siebie. A poza tym, panowie, to tradycja. Trzy-dwa-jeden, szczęśliwego nowego roku i buziak z jakąś ładną panną! Tak po prostu trzeba!
- Właściwie to nie byłoby takie złe… - wydusił cicho Didl, spoglądając niepewnie na Krafta. Ten tylko skwasił się, jakby usłyszał największą bzdurę świata.
- Ty masz świnię, więc siedź cicho. A ty – tu Kraft wycelował palec w Michiego – przestań nagabywać chłopaka, bo mu odbije i rozdwojenia między panną a prosiakiem dostanie. Co roku to samo.
Posłałam tęskne spojrzenie chłopakom przy drugim stoliku. Morgenstern akurat wybuchł śmiechem, kwitującym jakąś wypowiedź Wolfganga, a Andreas co rusz powtarzał „racja, racja”. Gregor i Sandra gdzieś się ulotnili, a ja tu sama z trzema dzieciakami.
- Wściekasz się, bo Marisa została w Austrii - odparował Michael z satysfakcją, na co Stefan spochmurniał i cicho odparł, że „może”.  – Nie wiem, jak wy, ale ja zamierzam jutro stanąć przed Pointnerem jako prawdziwy mężczyzna, który po północy pocałował kobietę. Tak, moi drodzy, te usta będą się dzisiaj całować!
- Najpierw znajdź jakąś głupią, która się na to zgodzi.
- O to już się nie martw. Wchodzisz w to Diethart?
- Ale w co? Całowanie z tobą?
W tym momencie dostałam migreny i całkowicie przestałam ich słuchać. Zajęłam się swoim własnym zmęczeniem i opadającymi powiekami. Z opartą na dłoni głową tylko przyglądałam się chłopakom i od czasu do czasu kiwałam do nich głową lub puszczałam krótki uśmiech na znak, że ich słucham i zgadzam się z każdą ich opinią. Cola w szklance kompletnie się wygazowała, więc tylko mieszałam w niej rurką, wpuszczając jednym uchem powody, dla których Michi zachowuje się jak ostatni frajer, a drugim je wypuszczając.
- Hej, ktoś tutaj traci kontakt z rzeczywistością.
Morgenstern, przechylony przez dwie kanapy, uśmiechał się na zupełnie swój sposób i przyglądał mi się ze szczerym rozbawieniem, posyłając krótkie spojrzenia w stronę zawzięcie dyskutujących chłopaków.
- Do północy zostało jeszcze kilka godzin, a ty już odpadasz.
Chciałam mu odpowiedzieć, że hej, spałam dziś tylko trzy godziny i umieram, ale w zamiar wciął mi się Michi.
- O, Morgi, słuchaj! Noworoczny pocałunek, co ty na to?
- Stary, totalnie nie jesteś w moim typie.
Hayböck nieomal wylądował nosem w swojej niedojedzonej pizzy, a Stefan i Didl zawyli ponad stołem. Jedynie pacnęłam się w czoło, bo ta dyskusja nie prowadziła do niczego. Oprócz tego, że Michael właśnie wyrobił sobie opinię kryptogeja o całuśnych zamiarach względem połowy kadry.
- Zmywamy się stąd?
Wieczór, jak na ostatni wieczór grudnia, był całkiem przyjemny. Mroźny, ale nie dawał się we znaki. Ulice powoli pustoszały, a z wielu miejsc było słychać głośną muzykę i rozpoczynającą się zabawę sylwestrową. Od czasu do czasu gdzieś w oddali wybuchały petardy, a wypuszczone przedwcześnie fajerwerki rozjaśniały bezchmurne niebo. Chłopaki z czegoś się śmiali, o czymś zacięcie dyskutowali, chyba o jakiejś nowej grze. Gdzieś tam z boku Gregor tulił Sandrę, z którą wedle pierwotnych założeń chyba przyjaciółkami nie będziemy, a Wolfgang z Andim śpiewali jakąś podłapaną piosenkę. I w tym wszystkim była ja. Kompletnie nie pasująca do tego obrazka. Mimo to, nie chciałabym być teraz w żadnym innym miejscu na ziemi, tylko z nimi.
I z milczącym obok Thomasem.
W końcu dotarliśmy do hotelu. Trochę się zawiodłam, trochę się ucieszyłam. Od ciepłego łóżka dzielą mnie tylko cztery piętra.
- Nie wiem, jak wy, ale ja jestem padnięta, więc pozdrówcie ode mnie nowy rok i nie hałasujcie zbytnio. – Grzebiąc w kieszeni kurtki w poszukiwaniu karty weszłam na prowadzące w stronę wejścia schodki. Zatrzymałam się w połowie, gdy zdałam sobie sprawę, że nikt nie ruszył się z miejsca. – Nie idziecie? – Wskazałam kciukiem na budynek, patrząc na nich, jak stoją te kilka stopni niżej i gapią się na mnie z głupimi uśmieszkami. – Co się stało?
- Nie skończyliśmy jeszcze zabawy.
Przeniosłam pytające spojrzenie na Thomasa, który spoglądał na mnie z tajemniczym wyrazem twarzy i pełnym zadowolenia uśmiechem. Pokręciłam głową, kompletnie nie rozumiejąc, o czym mówi.
- My, czyli ty i reszta ekipy. – Odezwał się Kofler, a gdzieś za plecami Stefana rozległo się ciche „o co chodzi?” Sandry. No właśnie, koleżanko, ja też chciałabym się dowiedzieć.
- Nie rozu…
- Nie musisz. Po prostu chodź z nami.
Posłałam nieufne spojrzenie Gregorowi, na co tylko się wyszczerzył. Oni coś kombinują i to na pewno nie jest dobre. I mi się to nie podoba, ani trochę. Ale jakimś cudem zeszłam z jednego schodka, a potem z drugiego…
- Chłopaki, co wy kombinujecie? – Bałam się zadać to pytanie, ale oni tylko posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli przed siebie, w zupełnie drugą stronę. – Morgen!
- Słucham cię?
- Gdzie my idziemy?
- A czy to ważne?
Nie, to nie jest ważne, bo ty idziesz ze mną. A z tobą poszłabym wszędzie. Tylko nie powiem ci tego, bo uznasz to za moją słabość, którą będziesz bezlitośnie wykorzystywał.
- Tak!
- W takim razie, skoro to jest takie ważne to chodź i sama się przekonaj.
Pozostawił mnie bez argumentu. Uśmiechnął się zwycięsko i ruszył. A ja? Dreptałam dwa kroki za nim, denerwując się i złorzecząc w duchu, bo gdziekolwiek nie idziemy, to na pewno jego pomysł. A jego pomysły bywają tragiczne w skutkach. Wcisnęłam ręce do kieszeni, rozglądając się po okolicy, którą szliśmy. Niepewnie stawiałam kroki tuż obok Thomasa i wręcz czułam, jak żrąca ciekawość miesza się z całkowicie uzasadnionym strachem i robi mi sieczkę z układu nerwowego.
Nie wiem, ile szliśmy. Piętnaście, może dwadzieścia minut. Gdzieś w oddali słychać było donośną, pompatyczną muzykę, a na horyzoncie tliły się jasne, kolorowe punkty, migające nad rażąco białym polem.
Nie.
Nie, nie, nie, nie, nie…
- NIE.
Zatrzymałam się, słysząc odbijający się w głowie mój rozedrgany głos. Wszyscy stanęli, a znajdujący się najbliżej Thomas zrobił krok w moją stronę. Patrząc w rozciągający się naprzeciw nas obiekt poczułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi i ich wszystkich pozabija. Oszaleli. On oszalał.
- Nie ma mowy, nie. – Pokręciłam głową, czując jak głos więźnie mi w gardle. – Zapomnij.
Odwróciłam się na pięcie, ale nim zdążyłam postawić pierwszy krok, poczułam oplatający mój nadgarstek silny uścisk. Spojrzałam na niego. Z żalem, z rozczarowaniem, z niemym błaganiem, by odpuścił. A on tylko pokręcił głową, tak, jakby chciał powiedzieć, że koniec, gra skończona.
- Idźcie, dogonimy was. – Kiwnął na chłopaków i Sandrę, którzy jeszcze przez chwilę stali w miejscu i się wahali. Dopiero Andreas poruszył wszystkich, posyłając nam porozumiewawcze spojrzenie i już po chwili ich sylwetki ginęły za bramą wejściową na lodowisko.
- Coś ty sobie myślał? – zaczęłam, gdy obrócił twarz w moją stronę i otworzył usta, aby coś powiedzieć. – Po cholerę mnie tu zabrałeś? Po to, żeby przypomnieć mi o tym, o czym od kilku miesięcy nieustannie staram się zapomnieć? Thomas, na litość boską… Nie, ja nie wierzę, że ty to naprawdę zrobiłeś. Jak mogłeś w ogóle pomyśleć o tym, aby mnie tu zabrać? Po tym wszystkim… Po tym wszystkim, co ci powiedziałam, ty naprawdę nie rozumiesz? To właśnie przez to jestem w tym miejscu, w którym jestem, a nie w tym, w którym być powinnam! Lód zabrał mi wszystko, a ty tak po prostu zabierasz mnie tutaj i chcesz z powrotem w to wrzucić? Zwariowałeś?
Gdy skończyłam zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie nakrzyczałam na niego na środku ulicy. Oczy zaszły mi łzami, a oddech stał ciężki. Za to on stał niewzruszony i cierpliwie czekał. Nawet nie drgnął. Dopiero gdy wyrzuciłam z siebie ostatnio słowo, zmrużył oczy i przekrzywił głowę.
- Już? Skończyłaś? – spytał spokojnie, podczas gdy ja cała dygotałam. – Świetnie. A teraz posłuchaj, co ja mam ci do powiedzenia i nie przerywaj mi tak, jak i ja tego nie zrobiłem. – Chrząknął i podszedł tak blisko, że poczułam jego ciepły oddech na swoim zmarzniętym nosie. - Uciekłaś. W porządku. Wszyscy przed czymś uciekamy. Zostawiłaś rodzinę i tak po prostu wsiadłaś do pociągu. Okej. Ale przede wszystkim rzuciłaś coś, co kochałaś i co było twoją największą pasją. Coś, na czym praktycznie opierało się całe twoje życie i istniało w każdym jego momencie. A przede wszystkim coś, co według ciebie jest powodem całego nieszczęścia, jakie kiedykolwiek cię spotkało. I wiesz, myślałem nad tym. Próbowałem zrozumieć cię tak, jak sportowiec sportowca. I powiem ci jedno: mylisz się. To nie łyżwy są tutaj problemem, tylko ludzie. Ludzie i ich zepsucie, które doprowadziło cię do właśnie takiego myślenia. Zastanów się! To nie twoja wina, że twoja matka była i jest zazdrosna o twój talent i osiągnięcia. Gdyby tylko potrafiła pogodzić się z przeszłością, mogłaby być dla ciebie oparciem w czymś, co obie kochacie. Twój ojciec, gdyby tylko chciał, na pewno walczyłby o każdą chwilę z tobą, a nie tak po prostu się poddawał i opuszczał cię wtedy, gdy potrzebowałaś go najbardziej. Facet? Faceci to świnie, spójrz tylko na mnie! Mógł sobie być nawet Davidem Beckhamem, ale jeśli nie umiał cieszyć się z twoich sukcesów, to niech gapi się cały dzień w lustro i podziwia tylko siebie, bo nie zasługuje na to, aby dzielić z tobą całe twoje szczęście. A twoja przyjaciółka z pewnością jest dumna, że ma u boku kogoś takiego, jak ty. Rozumiesz, o co mi chodzi? Ludzie byli i ranili, ale to, że robili to w tym samym czasie, kiedy ty spełniałaś się w czymś, co kochałaś i co cały czas kochasz wcale nie oznacza, że to właśnie jest powód całego zła. Łyżwy zawsze były wtedy, gdy coś szło nie tak, a oni to wykorzystywali. A to, że ludzie są podłymi gnidami i nie doceniają tego, jak wspaniałą osobą jesteś wcale nie oznacza, że musisz się na nie złościć. Przecież to nie ich wina, że ktoś po prostu nie umie cieszyć się czyimś szczęściem, prawda? – Uśmiechnął się łagodnie, ściskając moje przedramiona i spoglądając mi w oczy. – Mówisz, że przez łyżwy nie jesteś dzisiaj w tym miejscu, w którym być powinnaś. A nie wydaje ci się, że powinnaś być właśnie na lodowisku?
Znów to zrobił. Pozbawił mnie całej pewności siebie i tym razem skutecznie rozbroił z pancerza, którym szczelnie otaczałam się od dłuższego czasu, i całym sobą przedostał się gdzieś bardzo głęboko; gdzieś, gdzie już dawno nikogo nie wpuszczałam. I mogłabym się tego wystraszyć i uciec, nie pozwalając mu na kolejny krok. Ale gdy stał tak blisko w jego spojrzeniu odnajdywałam wszystko to, czego potrzebowałam: potwierdzenie, że będzie dobrze.
- Razem, okej?
Naprawdę nie potrzebowałam więcej. Chwyciłam jego wyciągniętą w moją stronę dłoń i bardzo mocno ją ścisnęłam. Uśmiechnął się i pokiwał głową, potwierdzając tym swoją obietnicę. Bałam się, ale już mniej. Bo wszystko to, co powiedział… Musiało być prawdą. I nawet, jeśli nie potrafiłam wykrzesać z siebie choćby słowa, tak najlepszą odpowiedzią było po prostu pójście za nim.
- Proszę bardzo, rozmiar trzydzieści sześć, tak?
Wbiłam spojrzenie w trzymaną przez Andreasa parę bielusieńkich, skórzanych łyżew, jakby miały mi zrobić jakąś krzywdę. Może jednak jestem trochę… przerażona. Tak dawno tego nie robiłam.
A co, jeśli się nie uda?
Jeśli znów upadnę?
Jeśli tego nie poczuję?
Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Ja… Muszę się trochę porozciągać.
Wyminęłam Andiego i Thomasa, podeszłam do drewnianej poręczy i narzuciłam na nią lewą nogę. Przyciągnęłam do niej tułów i podniosłam wzrok na rozciągającą się przede mną lodową taflę. Niewiele, może kilkanaście osób krążyło po lodowisku, wokół którego mrugały kolorowe lampki. Gdzieś między nimi na swoich łyżwach wariowali chłopaki, którzy ścigali się od bandy do bandy, raczej nie zwracając na nikogo uwagi. Niedaleko bramki Wolfgang walczył z rozjeżdżającymi się nogami. Sandra cierpliwie trzymała go pod ramię, a Gregor latał z aparatem i robił zdjęcia. Westchnęłam i zacisnęłam powieki, gdy zetknęłam czoło z kolanem, czując przyjemnie żarzące się mięśnie łydki.
Nie dam rady.
Minęło parę miesięcy, a wydaje się, jakby to była wieczność. Przez cały ten czas nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek to zrobię. Pojawiały się wspomnienia, które podsuwała mi tęsknota, ale to było krótkie i bezbolesne, bo zaraz zwalczałam je nienawiścią i żalem. Skutecznie wyrzucałam wszystko, co związane z łyżwami ze swojej głowy, a teraz stałam z lodem twarzą w twarz i… No właśnie, i co? Nagła zgoda z przyjacielem, który stał się wrogiem?
Czemu to wszystko jest tak cholernie trudne?
Głupie myśli po raz kolejny przerwało pojawienie się Thomasa. Oparł się plecami o poręcz i przez ramię zerkną na lodowisko.
- Zrobisz, co uważasz, ale pomyśl, jak blisko już jesteś.
- A co potem?
Wbiłam w niego zbolałe spojrzenie, wręcz błagając o odpowiedź. Westchnął i pokręcił głową tak, jakbym czegoś nie rozumiała.
- Czy ty po prostu nie boisz się tego, że będziesz chciała wrócić? – spytał z nikłym uśmiechem. Nabrałam powietrza w płuca, przełykając jego słowa niczym gorzką pigułkę i zacisnęłam mocniej usta. – Nela, o to właśnie chodzi?
- Nie wiem, Thomas, może… Na chwilę obecną nie wiem już nic.
- Ale ja wiem jedno… - Otulił moją twarz ciepłym, roześmianym spojrzeniem, sprawiając, że byłam skłonna uwierzyć mu we wszystko.  – Wiem, że dasz radę.
- Nie dam…
- Dasz! A wiesz, dlaczego? Bo wierzę w ciebie. Dokładnie tak, jak ty we mnie. Najwyższa pora, abyś to poczuła.
Przesunął kciukami wzdłuż moich dłoni, rozprowadzając po nich przyjemne ciepło. Podobne do tego, które swoim roześmianym spojrzeniem wypełniał mnie od środka. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, nawet wtedy gdy puścił moje ręce i wsunął w nie parę odstawionych na bok łyżew.
- Okej?
- Okej.
Było… dziwnie. Tak, jakbym robiła to pierwszy raz. Spojrzałam na swoje obute w łyżwy stopy i pokręciłam ze zdumieniem głową. To nie dzieję się naprawdę. Pociągnęłam za sznurówki, zacieśniając wiązanie i zaplątałam je w idealną kokardkę, by po wszystkim po raz kolejny stwierdzić, że to czyste szaleństwo.
- A ty? – Spojrzałam podejrzliwie na Thomasa, gdy pomógł mi wstać z ławki, a nasze twarze zrównały się ze sobą. Miał być cały czas obok, a tymczasem on chyba nie miał najmniejszego zamiaru wejść na lód. Morgenstern uśmiechnął się pokrzepiająco i zamachał w powietrzu swoimi usztywnionymi palcami.
- Nie ryzykuję. Ale będę tu przez cały czas.
Zacisnęłam palce na drewnianej bramce, próbując zebrać się w sobie i odrzucić na bok wszelkie wątpliwości. Nie ma już odwrotu, a ja sama czuję, że zaczynam tego chcieć. Objęłam tęsknym spojrzeniem lodową taflę i wypuściłam z ust powietrze. Serce zakołatało radośnie, a nogi zaczęły przyjemnie mrowić. Tak, jakby całe ciało nie mogło się doczekać, aż w końcu zatańczy na lodzie.
Dam radę.
Czułam pod płozami zbity, twardy lód i bijące od niego zimno, gdy wolno odpychałam się i jechałam w wyznaczonym przez strzałki kierunku. Z początku co jakiś czas spoglądałam na swoje nogi, ucząc się na nowo zaufania do lodu, które, o dziwo, wzrastało z każdym, pokonywanym coraz szybciej okrążeniem. Szło całkiem nieźle, prawie dobrze, może nawet lepiej. Z coraz większą swobodą przemieszczałam się po lodzie, czując przechodzące po plecach dreszcze. Nawet usta wyginały się w uśmiechu, choć cały czas je zaciskałam, broniąc się przed tym pozornym szczęściem. Chociaż nie potrafiłam powstrzymać śmiechu, gdy nagle Stefan i Didl złapali mnie za ręce i zaczęli ciągać za sobą. I gdy Stefowi zaplątały się nogi, co zakończył na tyłku, a walczący z równowagą Wolfgang przetuptał obok niego i krzyknął „haha, frajer!”, po czym sam runął jak długi na lód. I gdy Gregor ostro zahamował, obsypując leżącego Loitzla skruszonym lodem i uwiecznił na zdjęciu tę efektowną glebę.
- Nela, patrz! - Michael śmignął tuż koło nas i wytknął do tyłu nogę. Machał przy tym śmiesznie rękoma i chybotał się na wszystkie strony, ale utrzymywał równowagę. – Umiem jaskółkę!
- Strasznie pijana ta twoja jaskółka – krzyknął mu Stefan.
- Wal się na ryj!
- MICHI!
Kto się walnął na ryj, ten się walnął. A może nie na ryj, a na jakąś dziewczynę, której Hayböck nie zauważył.
- Witaj, co robisz dzisiaj o północy?
I… I naprawdę było dobrze. Bo z nimi nie mogło być inaczej. Jasne, odczuwałam niewielki strach, ale nie było już żadnych wątpliwości co do tego, że go nie zwalczę. Z każdą minutą przypominałam sobie to, o czym wydawało mi się, że już zapomniałam. Każdy krok, każdy techniczny aspekt, każdy element, one wszystkie były głęboko zakorzenione w moim umyśle i ciele. Nogi dokładnie wiedziały jak się poruszać w danym momencie.
Czy czułam radość? Tak. Niewyobrażalną, płonącą, ogromną. Radość, która dodawała odwagi i popychała do sprawdzenia się w kolejnych elementach.
Łapiąc oddech rozejrzałam się w poszukiwaniu kawałka wolnej przestrzeni, a gdy go znalazłam, natychmiast ruszyłam w jej kierunku. W wyznaczonym punkcie odepchnęłam się jedną nogą od lodu, zaczynając kręcić się na drugiej. Skrzyżowałam je w łydkach, a ręce przyciągnęłam do klatki piersiowej, przyspieszając rotację. Dokładnie tego brakowało mi wtedy w Villach. Tego lodowego poślizgu, swobody, lekkości. Gdy w końcu się zatrzymałam, od razu ruszyłam dalej, jadąc tyłem wzdłuż bandy i omijając ludzi.
W głowie automatycznie pojawiła się myśl, aby skoczyć. Nie potrafiłam jednoznacznie określić, czy był to dobry pomysł, czy też nie, ale z pewnością wygrywała tutaj chęć sprawdzenia samej siebie. W Villach „na sucho” szło średnio, na lodzie mogło być jeszcze gorzej. Ale musiałam sprawdzić. Musiałam przekonać się, że jednak nie wszystko stracone.
Kilka razy przygotowywałam się do najprostszego toeloopa. Rozkładałam ręce, lekko uginałam kolana i imitowałam wejście do skoku, by zaraz ominąć potencjalny punkt wybicia się i pojechać dalej. Aż w końcu postawiłam wszystko na jedną kartę. Ruszyłam. Najazd tyłem z zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy. Lewa noga wyprostowana do tyłu, czubek łyżwy wbity w lód… I już przy wybiciu wiedziałam, że popełniłam błąd, który pozwolił na tylko jeden obrót w powietrzu. Zacisnęłam zęby i pokręciłam głową. W ostatniej chwili pozwoliłam sobie na dekoncentrację. Jeszcze raz. Nie mogę pozwolić sobie na takie błędy, jeżdżę zbyt długo, zbyt wiele osiągnęłam, aby teraz nie potrafić wykonać jednego podwójnego toeloopa. To tylko skok, który w swoim życiu wykonałam już tysiące razy. Przecież to umiem!
Wykonałam kolejny najazd. Skupiłam się na wybiciu. Wykonałam dwa obroty w powietrzu i czysto wylądowałam, rozkładając ręce i odjeżdżając do tyłu na prawej nodze, z lewą wyprostowaną w kolanie. To jest to!
I to był chyba ten moment, kiedy poczułam się w stu procentach pewna. Klasnęłam w ręce i zaczęłam się śmiać, tak bardzo ucieszył mnie ten jeden skok. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś to poczuję. A straciłabym cholernie dużo.
Udany pierwszy skok pozwolił mi poczuć swobodę w manewrowaniu łyżwami i całym swoim ciałem. Kombinowałam, eksperymentowałam, testowałam się po tych kilku miesiącach niejeżdżenia i choć popełniałam błędy, udawało mi się nimi nie przejmować i niwelować je. Było jak dawniej. Tylko byłam bardziej szczęśliwa. I zdałam sobie sprawę, że może potrzebowałam tej przerwy, aby odzyskać tę radość z czegoś, co, tak jak powiedział Thomas, cały czas kocham.
Zamachnęłam się rękoma, kopnęłam powietrze i jeszcze raz wybiłam się, chcąc powtórzyć podwójnego axla. Tylko przy lądowaniu noga mi się powinęła i wylądowałam na tyłku. Zaczęłam się śmiać sama z siebie. Nawet tych głupich upadków mi brakowało! Podkuliłam nieco nogi i spod bandy wodziłam wzrokiem za chłopakami. Gdzieś po drugiej stronie lodowiska dojrzałam Thomasa. Rozmawiał z Wolfem, słuchał go, kiwał głową, śmiał się. Patrzyłam na niego, jak idealny był stojąc nad lodem, w otoczeniu kolorowych lampek z zarumienionymi od zimna policzkami, i próbowałam zrozumieć, jak wiele już dla mnie zrobił i jak bardzo mi pomógł. Aż bolało mnie gdzieś w żebrach, bo nie wiedziałam, jak mogę mu się za to odwdzięczyć. On… po prostu jest. I samo to czyni mnie ogromnie szczęśliwą. Bo jest czuwa, potrafi mnie podnieść, nie powodując kolejnych ran, słucha, rozumie, wie jak mnie rozśmieszyć i sprawić, że w jego obecności czuję się bezpieczna. Zrobił tak wiele…
- Wstawaj moja panno, nie pora na obijanie!
Widok przysłonił mi uśmiechnięty i zasapany Andi, który w mig chwycił mnie za ręce i pomógł wstać. A potem odjechał gdzieś w sobie znanym kierunku i zostawił samą. Otrzepałam spodnie i rozejrzałam się po ludziach. Było ich coraz mniej, tak jak i czasu do północy. Czasu, którego nie miałam zamiaru tracić.
Z głośników zaczęły płynąć delikatne odgłosy gitary, a po moich plecach przeszły ciarki. Policzki nieco zapiekły, a usta rozciągnęły się w nikłym uśmiechu, który szybko zagryzłam. Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła i odepchnęłam się, ruszając przed siebie. W końcu muzyka była od tego, aby do niej tańczyć, prawda?
And I’d give up forever to touch you…
To samo wyszło. Po prostu stawiałam kroki, lawirując między ludźmi, pamiętając każdy pojedynczy takt jednej z ulubionych piosenek. Każde posunięcie łyżwą i każdy obrót, były naznaczone emocjami, jakie we mnie wywoływała.
And all I can taste is this moment, and all I can breathe is your life…
 Uginając nogi w kolanach i przyciągając do nich klatkę piersiową uniosłam jedną rękę ponad głowę, a drugą wyciągnęłam do przodu i koniuszkami palców dotknęłam chropowatej powierzchni lodu. 
‘Cause sooner or later it’s over, I just don’t want to miss you tonight.
Rozłożyłam szeroko ramiona, sunąc wzdłuż band, aby po chwili chwili odwrócić się i układając nogi w odwróconą literę V, przygotować się do podwójnego axla, który wyszedł znakomicie.
And I don’t want the world to see me, ‘cause I don’t think that they’d understand…
I po prostu sunęłam po lodzie, nie zwracając uwagi na nikogo i na nic. Byłam ja, lód, ta piosenka i ten moment. A reszta? Nie liczyła się.
And you can’t fight the tears that ain’t coming…
Przeskoczyłam na prawą nogę, lewą prostując i utrzymując ją równolegle do płyty lodowiska, po czym rozkręciłam piruet i rozłożyłam szeroko ramiona. Po chwili kucnęłam, wypchnęłam lewą nogę do przodu, by w końcu chwycić ją za kostkę i prostując się, unieść ją wysoko ponad głowę.
When everything feels like the movies, yeah you bleed just to know you’re alive…
Na lodzie było co raz mniej ludzi, ale ja po prostu gnałam przed siebie, nie zwracając na to szczególnej uwagi. Sunęłam, odpychając się raz jedną, raz drugą nogą, ciesząc się przy tym jak małe dziecko. Obróciłam się przez lewe ramię i skoczyłam idealnego, potrójnego Salchowa. Gitary zagrały mocniej, a wtedy uniosłam w bok lewą nogę, panując idealnie nad nieco drżącym kolanem. Znów zrobiłam kilka kroków i tym razem przechylając całe ciało do przodu, wytknęłam tę samą nogę do tyłu i uniosłam ją wysoko, tworząc nieomal idealny pion. Rozłożyłam szeroko ramiona, czując swój ulubiony stan. Nieco wychyliłam się i dotknęłam palcami lodu. Przyjacielu… Uśmiechnęłam się. Naprawdę za tym tęskniłam.
Muzyka przyspieszyła i sama pozwoliła sobie na prowadzenie moich nóg. Szybko przemierzałam kolejne metry lodowiska, po prostu ciesząc się z jazdy. Tylko tyle, albo aż tyle… Nie wiem, ale gdy znów zaczęłam wirować z rękoma uniesionymi nad klatką piersiową poczułam, że tak mogłoby już być zawsze.
When everything’s meant to be broken, I just want you to know who I am.
Spłonęłam wraz ze swoimi włosami, gdy piosenka się zakończyła, a za moimi plecami rozległy się brawa i gwizdy. Trochę spanikowana rozejrzałam się po ludziach, nie do końca rozumiejąc, skąd to wszystko. Ostatni raz występowałam ponad dziewięć miesięcy temu, możliwe, że odzwyczaiłam się od publiki?
Uśmiechnęłam się nerwowo i od razu zaczęłam szukać Thomasa. Szczerząc zęby puścił mi oko wyraźnie z czegoś zadowolony. Szybko popędziłam w tamtą stronę, dostrzegając zbliżających się chłopaków. Natychmiast pokręciłam głową, prosząc o brak komentarza.
- Do Nowego Roku została godzina i dziesięć minut. – Wolf zerknął na zegarek, a potem na nas. – Panowie, pora przygotować rakiety.
- W sensie, że już wracamy do hotelu? – Obrzuciłam ich zawiedzionym spojrzeniem, gdy pokiwali głowami. A potem wlepiłam je w Thomasa, który wywrócił oczami i głęboko westchnął.
- Dogonimy was.
Czyli jak wywalczyć dodatkowe pół godziny na lodzie.
Thomas został. Oparł się o barierkę i cierpliwie czekał, aż w końcu zdołam nacieszyć się jazdą. Albo raczej do momentu, w którym wszyscy opuszczą lodowisko, a mnie będą musieli ściągać z niego siłą.
- Pozwolę sobie stwierdzić, że ci się podobało.
Był z siebie wielce zadowolony, że wpadł na tak genialny plan. Wywróciłam tylko oczami i schowałam uśmiech za grubym szalikiem.
- A przynajmniej na tak a wyglądałaś, gdy tak sobie jeździłaś, kręciłaś się, skakałaś, robiłaś tę fajną rzecz z nogą…
- Spiralę.
- Zwał, jak zwał, zarąbiste to było! – zawyrokował. – Kiedyś mnie tego nauczysz.
Parsknęłam śmiechem, wyobrażając sobie Morgensterna jak choćby próbuje przejechać kilka metrów na łyżwach, a co dopiero wykonuje bardziej skomplikowane figury. Zdziwiłabym się, gdyby nie zawinął mi z łokcia.
- Thomas? – mruknęłam w pewnym momencie, gdy w naszą drogę powrotną do hotelu wkradła się cisza.
- Tak?
- Miałeś rację. I… Dziękuję, że mnie tu dzisiaj zabrałeś. – Nie odrywając wzroku od swoich butów, czułam wstępujący na twarz rumieniec. Dzięki Bogu było ciemno.
- Aha, kontynuuj.
- Nie pomagasz! – Oberwał z w ramię, na co od razu się roześmiał. – Jestem fatalna w podziękowaniach, a ty to wykorzystujesz.
- Bo tak zabawnie się wtedy rumienisz.
- Wielkie dzięki.
Wywróciłam oczami, on znowu się zaśmiał i tak właśnie wyglądało jego wykorzystywanie moich słabości., których, notabene, ostatnio pojawiało się coraz więcej i wszystkie dotyczyły właśnie Thomasa.
- Naprawdę wydawałaś się szczęśliwa, gdy jeździłaś.
- Bo taka byłam. Dalej jestem. Tęskniłam za tym i teraz nie potrafię zrozumieć, jak mogłam tak długo bez tego wytrzymać. – Westchnęłam i pokręciłam głową, uciekając spojrzeniem gdzieś w stronę nocnego nieba. – Nie powinnam tego rzucać.
- To była naturalna reakcja obronna. Najważniejsze, że spróbowałaś i dałaś sobie radę. Jestem z ciebie dumny, poważnie.
Spojrzałam na niego, a on posłał mi ciepły uśmiech, który blado odwzajemniłam.
- Tylko co dalej? – spytał. – Wrócisz?
- Jest za wcześnie, by o czymkolwiek mówić. Teraz jestem tutaj z wami, mam pracę do wykonania, nie chcę o tym myśleć. Przynajmniej na razie.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i wbił ręce w kieszenie.
- Ej, o co chodziło Michiemu w Pizza Hut? – palnął nagle. Zaczęłam przewijać w głowie taśmę doszukując się momentu, o którym mógł mówić Thomas. – Co on się taki całuśny zrobił? Ja rozumiem, że się kumplujemy, ale bez przesady!
- Jemu chyba nie chodziło o ciebie, tylko o to, co sądzisz na temat noworocznego pocałunku.
Tak, to było krępujące i kompletnie do dupy. I chyba nie tylko ja tak pomyślałam, bo Morgensterna trochę wcięło. A potem podrapał się po czapce, kompletnie skołowany.
- To tego… hotel jest za zakrętem.
I właśnie w tamtą stronę się skierowaliśmy. A potem gdzieś za naszymi plecami coś kilka razy wybuchło. Wystraszyłam się i nie zauważyłam zamarzniętej kałuży. Prawie runęłam do tyłu jak długa, ale złapał mnie. W ostatniej chwili, ale… Złapał.
- Łołołoł, koleżanko, gdzie ty lecisz?
I to był ten moment, kiedy serce zadudniło mi w piersi, oddech zaświszczał między ustami, a krew odpłynęła z mózgu. Bo w tym momencie jego twarz była tak blisko, że doskonale widziałam każdy jej najmniejszy detal. Nie wiem, jak długo patrzyliśmy na siebie, chyba nie do końca wiedząc, jak rozwiązać tę sytuację.
Adrenalina zrobiła swoje.
- Co ty robisz? – Ściągnął brwi i odchylił głowę, gdy nieco zbliżyłam swoją twarz do jego. Odsunął się, ale nie odepchnął mnie. Wciąż mocno trzymał moje ramiona, ale w jego spojrzenie wkradł się gniew pomieszany z zaskoczeniem. Zamrugałam gwałtownie, kompletnie zszokowana własnym działaniem, a w głowie tysiąc razy nazwałam siebie idiotką. Było blisko. Za blisko.
- Chyba… Próbuję ci podziękować – wybełkotałam, zbyt przerażona, by spuścić z niego wzrok.
- Istnieją… inne sposoby. – Odparł cicho i dopiero wtedy mnie puścił. Odsunął się na bok, uciekając spojrzeniem gdzieś przed siebie. – Poza tym już podziękowałaś.
Zasupłałam usta, bojąc się jakkolwiek odezwać. Cholera wie, jaką głupotę bym jeszcze palnęła.
- Chodź. Późno jest… i zimno.
Pokiwałam głową i ruszyłam za nim. Cisza. Pusta, napięta jak struna cisza, która towarzyszyła nam przez resztę drogi. Szłam za nim, gapiąc się tępym wzrokiem w jego plecy i wciąż mając przed oczami zarys jego ust.
Idiotka, no idiotka…
- No nareszcie, ileż można na was czekać?
Na plac przed hotelem wyleźli chyba wszyscy jego mieszkańcy i pracownicy. Uśmiechnęłam się blado do Stefana, który na krawężniku ustawił kilka rakiet. Obok niego swoje fajerwerki poukładał Wellinger, nad którego głową Wank sprawdzał godzinę.
- Jeszcze dziesięć minut!
Rozejrzałam się po zebranym tłumie i odnajdując Kamila przystanęłam obok niego. Gdzieś po naszej lewej Piotrek kłócił się z Maćkiem o to, kto otworzy szampana. Wyrywali sobie butelkę z rąk, przy okazji porządnie nią wstrząsając, także powodzenia. Westchnęłam, wtulając nos w kamilowe ramię i zacisnęłam oczy. Wciąż widziałam jego spojrzenie, takie wystraszone, takie pochmurne, zaskoczone…
- Wszystko gra?
- Taa, wszystko okej.
Tylko chyba zaczęłam wpadać w jakąś głupotę, dla której nie mam nawet nazwy. I okropnie mi z tym źle, bo tak cholernie mi się to podoba.
Otworzyłam oczy dopiero w momencie, w którym wszyscy zaczęli odliczać. Po niemiecku, po polsku, po angielsku, czesku… O, nawet Norwegowie tu byli, bo Hilde drąc się na pół Ga-Pa pomachał mi czapką. A potem każdy krzyknął „ZERO!” i wszystkie rakiety wyleciały w powietrze, rozbłyskując na niebie. Hałas był niesamowity, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Szampany wybuchały jeden po drugim, wszyscy składali sobie życzenia, a fajerwerki wciąż strzelały.
Jakimś cudem udało mi się przecisnąć do obozu austriackiego, gdzie z szeroko otwartymi ramionami czekał na mnie Diethart. Z całowania z Hayböckiem wyszło tyle, że przytaszczył pod hotel tę biedną dziewczynę z lodowiska i właśnie spełniał swój noworoczny obowiązek, tak jak i Gregor, choć ten szukać nie musiał. Uściskałam Wolfganga i Andiego, bo Stefan przepadł gdzieś z fajerwerkami i przystanęłam z boku.
- Mam nadzieję, że to będzie lepszy rok.
Zagryzłam wargę, spoglądając na Thomasa. Zadarł głowę w stronę usypanego kolorowymi ogniami nieba. Westchnęłam, upychając głęboko w niepamięć fakt, że miałam ochotę chwycić go za rękę i zostać tutaj do samego rana.
- Najważniejsze, aby dobrze go zacząć – odpowiedziałam, przenosząc ciężar ciała z palców na pięty i odwrotnie. Wyczułam, że się uśmiechnął. Chyba źle mnie zrozumiał. – Na przykład udanym konkursem noworocznym.
- Na przykład.
Wzięłam nerwowy oddech i powstrzymując się od spojrzenia na niego, chrząknęłam.
- Mówią, że gdy w północ Nowego Roku pomyślisz życzenie, to ono się spełni. – wychrypiałam, a w głowie zamigotała mi czerwona lampka. Mruknął z zainteresowaniem. – No więc pomyślałam, że…
- Chyba nie powinno się tego mówić, co?
- To i tak tylko głupie zabobony… - Pokręciłam głową, wpatrując się w swoje stopy. – Pomyślałam, że byłoby świetnie, gdybyś jutro wygrał.
- I na to zmarnowałaś swoje noworoczne życzenie, tak? Nie wolisz wygrać na loterii, mieć willi z basenem, albo znów odnosić sukcesy, tylko postanowiłaś zażyczyć sobie mojego zwycięstwa?
- Na to wygląda.
Pokiwał głową, a ja już całkowicie odpadłam. Czując coraz większe zażenowanie i odmarzające palce, obróciłam się na pięcie w stronę wejścia do hotelu. Jeszcze wymieniliśmy krótkie, całkowicie sprzeczne ze sobą spojrzenia, po czym uznałam, że zrobiło się wyjątkowo paskudnie.
- Dobranoc.

* * *

- Mamy to, Nela, mamy to!
Wolfi zakleszczył mnie w swoich ramionach, całkowicie odcinając dostęp do tlenu. Czyste szaleństwo ogarnęło zebrany pod skocznią w Garmisch-Partekirchen tłum, który zalała fala austriackich flag. Wuwuzele kompletnie zagłuszyły resztę słów, które skierował do mnie Loitzl. Może to i lepiej. Zsunęłam z oczu czapkę i jeszcze raz spojrzałam na telebim.
Nie wierzę.
Chłopaki wbiegli na zeskok, zostawiając mnie samą. Rozejrzałam się po tłumie szalejących kibiców, a gdzieś obok śmignął mi tata Didla i jego świnka. Co tu się w ogóle wyprawia? Wszyscy krzyczą, skaczą, cieszą się, wariują. Jedno wielkie szaleństwo i jeszcze większe emocje, nad którymi nie potrafię zapanować.
Niewiele myśląc udałam się do domku, by tam choć spróbować ochłonąć.
Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, czując jak wszystko ze mnie spływa. Jeszcze po drodze prawie wpadłam na (Nie)Szczęsnego, który chyba mnie rozpoznał. Wzięłam nogi za pas, zwiałam… A teraz jestem sama i mam ochotę się śmiać.
Zrobił to. Może nie wygrał, ale był tak blisko. Drugie miejsce w konkursie noworocznym… Po tym upadku, po tym jak w siebie nie wierzył, gdy spisał sam siebie na straty i nie wiedział, czy w tym wszystkim jest jakikolwiek sens. Zrobił to. Naprawdę to zrobił!
Odetchnęłam i w telewizji obejrzałam ceremonię dekoracji. Chyba bym tam nie ustała. Od pierwszej serii, od momentu, w którym usiadł na belce, a potem pociągnął drugą odległość bałam się, by tego nie stracił. Ściskałam kciuki do bólu i modliłam się, by uwierzył w siebie tak, jak ja wierzyłam w niego. I udało mu się.
Musiałam zająć czymś ręce. Zaczęłam zgarniać wszystkie rzeczy chłopaków i pakować je kolejno do toreb i plecaków, aby potem po prostu wszystko przenieść do autobusu. I właśnie miałam schować termos Michiego, gdy drzwi od domku się otworzyły, a do środka wpadło zimne powietrze.
Thomas stał w progu tak, jak zszedł z podium. Tylko bardziej zdyszany, jakby biegł.
- Hej… - stęknęłam, zaskoczona jego widokiem.
Przez chwilę po prostu świdrował mnie swoim spojrzeniem, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł nic z siebie wydusić. Uśmiechnęłam się blado dla dodania mu odwagi i to było chyba jedyne, na co było mnie w tamtym momencie stać. A on? Ruszył w moją stronę, rzucił kwiaty na stół, ściągnął czapkę, a potem przycisnął swoje wargi do moich, tym samym stając się najlepszym Nowym Rokiem w moim życiu.
- Dziękuję.
Roku 2014, proszę, bądź dla nas dobry…

* * *

zetknął nas los, a może przypadek
najlepsze jest wciąż to co nieznane


 *

Im bardziej staram się, aby te rozdziały były krótsze, tym dłuższe wychodzą. Jak żyć!
Także tego, macie takie o coś, które kompletnie mi się nie podoba, ale takie jest i musi już być. A poza tym to chciałam Wam powiedzieć, że teraz robimy małą przerwę. Po prostu trzeba od siebie chwilę odpocząć - Wy ode mnie, ja od pisania i takie tam. Kiedy wracamy? Proste, 23 listopada po Klingenthal. Tak będzie najlepiej. Znów będą skoki, będzie zima, ludzie znów zaczną czytać skoczne opowiadania, etc. No i trzeba się przygotować, bo teraz zacznie się jazda bez trzymanki w tej historii, więc trochę spokoju się przyda.
W ogóle to nie spodziewałam się, że aż tylu Was tu mam. 50! Jak nie więcej! Cieszę się, że jesteście, że czytacie i mam nadzieję, że kiedyś każdy z Was się odezwie chociaż słówkiem i że poczekacie razem ze mną do początku sezonu. Okej? :)
No to już, tyle. Ściskam Was i kocham Was i dziękuję Wam.
Do zobaczenia!