piątek, 10 kwietnia 2015

26. Behind blue eyes.

CZĘŚĆ DRUGA


*

śniło mi się, że mnie zabrakło
byłaś taka przestraszona
ale nikt nie słuchał
bo nikogo to nie obchodziło
a gdy sen się skończył
obudziłem się ze strachem
co po mnie zostanie
gdy mój czas się skończy?


* * *

Nie ma jej. Nie czuję dotyku zimnych palców w swojej dłoni. Zamiast tego pojawia się niepokój, jakby coś się stało. I łudzę się, że to pozostałości po złym śnie, ale wtedy podnoszę ciężkie powieki i przeczucie nie maleje. Jest ciemno, jedynie z korytarza pada cienka wiązka światła, rzucana na stojące obok łóżka krzesło.
- Jak się czujesz?
Pokonany.
Mam ochotę wzruszyć ramionami, ale stać mnie tylko na to, aby westchnąć. Jak się czuję? Tak, jakbym zasłużył na to, co się stało. Jakbym w ogóle nie miał prawa narzekać, że nie potrafię wstać z tego pieprzonego łóżka i o własnych siłach pójść do kibla.
Jakbym cofnął się do punktu wyjścia.
Z trudem przełykam ślinę, co wywołuje mimowolny ból; tak, jak każdy najmniejszy ruch. Tylko, że i tak najbardziej boli palące sumienie. Zaciskam słabo puste dłonie i wpatruję się w sufit, oddychając szybko, ale płytko. Nie umiem w żaden sposób rozjaśnić ciemności, którą mam w głowie. Tak cholernie boli, że z trudem przywołuję jakiekolwiek dobre wspomnienie, które mogłoby odpędzić strach. Po raz kolejny pojawia się jedynie wypełniana migawkami pustka, więc próbuję myśleć o Lily. Jak zawsze w złych momentach przypominam sobie jej królicze mleczaki, które dumnie prezentuje za każdym razem, gdy się uśmiecha i sposób, w jaki stawia nóżki, gdy uczę ją chodzić. Widzę jej upaćkaną zieloną breją buzię, słyszę jej szczebiot, gdy się bawimy i czuję mokre łapki na swojej twarzy. I tęsknię za nią w tej chwili jak jeszcze nigdy wcześniej nie tęskniłem i cieszę się, że jest za mała, aby cokolwiek rozumieć. Nawet nie miałbym siły, aby ją teraz przytulić.
Znowu kończy się na tym, że muszę zaciskać zęby i powieki, by po raz kolejny nie pokazać, jaki jestem słaby.
- Słuchasz mnie?
- Gregor był trzeci. – Wysilam się chociaż na tyle. Strzelam. Mówił o konkursie, to na pewno, ale czy to były jego ostatnie słowa? Nie mam pojęcia. Po prostu pamiętam. Pamiętam wszystko, co powiedziała. I pamiętam jak mówiła, że tu będzie. – Jak reszta?
Wzdycha.
- Też dobrze. Michi był dziesiąty, Poppi i Wolf tuż za nim. Tylko Stefanowi znowu nie wyszło.
- Daj mu trochę czasu.
- Tylko, że my nie mamy tego czasu, Thomas.
Przymykam powieki. Przecież wiem. A mimo to, jedyne na co mam ochotę, to błagać o spokój. Za dużo rzeczy zwaliło się jak na jeden raz i nie chcę nawet myśleć, jak wszystkie moje szanse zmalały. Już przegrałem. Znowu. Tylko tym razem czuję, że jestem bliski poddania się. Nie chcę tego, jak Boga kocham, nie chcę, ale po prostu nie mam siły. A wszystko na własne życzenie.
- Alex… - chrypię cicho, obracając głowę w kierunku Pointnera. Wydaje mi się, że od razu rozumie, o co mi chodzi, a mimo to milczy. Czekam. Czekam, do momentu, w którym odsuwa od twarzy splecione dłonie i spogląda na mnie z tym swoim oficjalnym wyrazem twarzy, który przybiera tylko wtedy, gdy musi przypomnieć wszystkim, że to on tutaj rządzi.
- Znasz regulamin. Wiesz, co musiałem zrobić. Przykro mi.
Przez długą chwilę patrzymy na siebie w milczeniu; Alex ze zniecierpliwieniem, a ja z całkowitym spokojem. Ciszę przerywa dopiero moje słabe, drwiące prychnięcie.
- I właśnie to kazała ci powiedzieć?
Nie odpowiedział. Nie musiał. Może znam go za długo, a może to ją poznałem zbyt dobrze, by nie wiedzieć, jak to może się skończyć.
- Nie została.
- Nie, nie została, Thomas. Wyjechała.
Kiwam głową i znów wlepiam wzrok w sufit. Nic. Zupełnie nic. I to jest właśnie najgorsze; to, że jestem tak przerażająco pogodzony z tą sytuacją. Nie zaskoczony, nie rozczarowany, nawet nie zły. Po prostu pogodzony. I wolałbym już wrzeszczeć ze złości, niż tak po prostu nie czuć nic, poza tą cholerną bezsilnością.
Gratulacje, Morgenstern. Jest coś, czego jeszcze nie spieprzyłeś?

* * *


Titisee-Neustadt, 13 grudnia 2013
129,5 metra, no jasne. Może jak się wyjątkowo postaram, to jutro z taką odległością zakwalifikuję się do drugiej serii? Żałosne, że muszę się o to martwić. Żałosny, to był twój skok w sobotę*. Zapominam o Lillehammer, dobra? Drugi konkurs był o wiele lepszy, a ja nie znoszę małych skoczni. Marna wymówka… Mistrzu świata z małej skoczni. Spadaj, nie ma tragedii, sezon dopiero się zaczął. A jednak wkurzają cię słabe skoki, jak ten ostatni. To takie dziwne?!
Wściekle rzucone narty uderzyły o barierkę. Rozpiąłem kask, zsunąłem gogle i uniosłem wzrok na osłonecznioną skocznię. Cholerny Kasai, nawet facet po czterdziestce skacze lepiej ode mnie.
- Nie złość się tak, mistrzuniu. To dopiero pierwszy trening.
Mruknąłem niewyraźne „jasne” w stronę Fettnera, dostrzegając jego 135 metrów na ekranie. Brawo, Manu. A co z tobą, Morgenstern? Gówno, wciąż się podnoszę, nie widać? Naprawdę tak trudno dostrzec jak cholernie się staram? A że średnio mi wychodzi to już inna sprawa, ale przynajmniej próbuję. Najwidoczniej za słabo. Co mam jeszcze zrobić? Od pół roku haruję, aby wrócić tam, gdzie byłem; robię wszystko, byle tylko znów wrócić do swojej najlepszej formy. Gdzie efekty? Na trzecim stopniu podium w Kuusamo? Błagam, mówimy o Kuusamo. Wiatr rozkłada konkurs, chociaż fakt, na treningach i w kwalifikacjach było nieźle. To o co ci chodzi? O zwycięstwo. Nikt nie dostrzeże starań, dopóki nie wygram. Nikt już nie pamięta o tym trzecim miejscu, ale to, że Gregor był pierwszy wiedzą wszyscy. Muszę zwyciężyć, aby o sobie przypomnieć. Tylko jak mam wygrać gdy skaczę jak tani przeciętniak? No jak? 129,5 metra na skoczni w Titisee, błagam. Tym nic nie udowodnię. A co ty chcesz udowadniać? Że nazwisko Morgenstern coś jeszcze tutaj znaczy? Że wciąż potrafię być najlepszy. Chcesz rozśmieszyć Boga, to opowiedz mu o swoich planach. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
- Hehehe.
Tylko Żyła śmieje się cały czas.
- No proszę, Dawid ma nową koleżankę! - zakrzyknął łamanym angielskim Piotrek i przystanął obok nas, przy czym głupio się z czegoś cieszył. Zgodnie popatrzyliśmy na niego z niezrozumieniem, a wtedy kiwnął głową, co byśmy się odwrócili. No tak, stoi sobie Kubacki w swoim mannerowym kasku z miną, jakby w niewiadomy sposób trzy razy skocznię przeskoczył, a obok jakaś dziewczyna trzyma mu narty. Manu od razu zaczął wyginać się na wszystkie strony, co by chyba jej twarz dojrzeć, bo tyłem stała, ale nic, widać tylko rude włosy wystające spod czapki. Rude? Rude to wredne. Rude to same problemy.
- Ale ma minę! Jak powiem chłopakom, to będzie śmiech.
- Ale o co chodzi? – spytałem niezbyt inteligentnie, bo jakoś nie uchwyciłem niezwykłości zjawiska.
- No jak to o co? – Piotrek spojrzał na mnie wyszczerzony od ucha do ucha. – Dejvi taki podrywacz, większy niż nasz Maciek, a tu wygląda, jakby języka w gębie zapomniał! Co wy, Planicy nie pamiętacie?
Ja się skrzywiłem, ale za to na ustach Fettnera pojawił się znaczący uśmieszek, po czym obaj z Żyłą parsknęli śmiechem. Super. Tak, się złożyło, że nie, nie pamiętam Planicy. Bo ciebie tam nie było. Patrz, to akurat jakoś wryło mi się w pamięć.
- No co? – Manu posłał mi durne spojrzenie. Nic, bo gdy wszyscy tak fantastycznie bawili się w Planicy, ja byłem zbyt zajęty składaniem swojego życia do kupy. Już pomijam fakt, że marnie mi to wyszło. – Nie opowiadałem ci, jak Dawid…
- Nie – uciąłem krótko, bo co mnie to obchodzi, jak mnie tam nawet nie było? Fettner wywrócił oczami.
- Na pewno nie był wtedy taki czerwony, jak teraz. No patrzcie go, jak się zawstydził.
- Ehehe, co za burak.
To musiało naprawdę idiotycznie wyglądać. Staliśmy w trzech i jak rasowe gimnazjalistki gapiliśmy się na Kubackie podchody, z których nic nie wynikało. Bo ten wyglądał, jakby miał zaraz zapaści dostać, a ona po prostu się śmiała. Jak jej nie zemdleje na rękach to będziemy mogli mówić o sukcesie.
- Dobra, dobra,  my się nabijamy, a może się chłopak właśnie zakochał? – rzucił Manu, na co Piotrek mało nie opluł się ze śmiechu. Obaj skazali się na mój błagalny wzrok. – Nigdy nie wiesz, kiedy cię trafi!
- W takim razie niech ucieka jak najdalej. - Spojrzałem na dziwnie rozanielonego Kubackiego, co by mu tę dobrą radę jakoś telepatycznie przekazać. No co? Miłość śmierdzi, a nóż widelec pomogę mu zaoszczędzić sobie przykrego zapachu. Tylko, że panna chyba mu nasz między-męski odbiornik zagłuszyła, bo Dawid jak ucieszony stał, tak stał i gapił się na nią, jakby była pięcioma dwudziestkami. No i już, koniec, przepadło, po człowieku.
- Mogłaby się odwrócić – mruknął Fetti, a ta jakby go usłyszała, bo po chwili się zapowietrzył i wybałuszył gały. – A niech mnie, ładna!
- Jakoś znajomo wygląda. – Piotrek przekrzywił głowę tak, że wylądowała na fettnerowym ramieniu. – Skądś ją kojarzę
- Polka?
- No przecież, że nie Niemka. Po polsku gadają, słychać!
- Was pewnie też całkiem nieźle słychać – mruknąłem spinając ze sobą narty, na co obaj spojrzeli na mnie z nietęgimi minami.
- Nie bądź taki wyrachowany, tylko patrz… - Manu wskazał ich głową. – Fajna, nie? Takie mocne osiem na dziesięć.
Tylko i wyłącznie z czystej, męskiej ciekawości ponownie zerknąłem w tamtą stronę. Tym razem dziewczyna miała twarz obróconą ku skoczni. Wzruszyłem ramionami. Panna jak panna, dość zwyczajna. Niska, blada, jakaś taka zmęczona. Nic specjalnego. Nie to co Kristina. Bez znaczenia.
- Nie w moim typie.
- Jako koneser polskiej urody, jestem na tak i daję im moje błogosławieństwo. – Manu kiwnął głową i w powietrzu nakreślił znak krzyża. – Amen.
- O mój Boże, co on robi? – stęknął Piotrek i trzepnął facepalma.
No co robi? Zaczyna świrować. Bo uśmiechnął się do niej, pomachał i odszedł w stronę wyciągu… Bez nart, które zostały w jej rękach.
- I oto na naszych oczach narodziła się miłość stulecia. Panowie, jestem szczęśliwy, że mogłem dzielić ten moment razem z wami.
- Puknij ty się w ten drewniany łeb, co?
Już chyba dziesiąty raz w ciągu pięciu minut spojrzałem na Fettnera jak na totalnego debila. Obruszył się niczym panienka, ale nic nie powiedział, bo właśnie ogłoszono początek drugiej serii treningowej. Tylko zmrużył oczy i nałożył z powrotem kask. A ciszę i tak przerwał Piotrek.
- Dobra, polazł już. Idę go popytać, czy będą z tego dzieci! See ya!
I pobiegł, przy czym prawie zębów nie pogubił, mijając przyszłą Kubacką. A ta, teraz już sama, dalej stała przy dolnej barierce i patrzyła na skocznię, co chwila ogrzewając dłonie oddechem.
Walić to. Zamiast rozdrabniać się nad nieswoimi sprawami, zarzuciłem narty na ramię i skinąłem na Manu na znak, że idziemy. Z wielkim niezadowoleniem poderwał tyłek z ławki, po czym ruszyliśmy w stronę wyciągu. W milczeniu zacząłem układać w głowie drugi skok. Muszę skoczyć lepiej. Lepiej i dalej. Przynajmniej za ten sto trzydziesty metr. Skoro Dawid potrafi, to ty też. To żaden wskaźnik. Muszę skoczyć tak, jak na mnie przystało. Tak, jak potrafię najlepiej.
Wyminąłem Kubacką koleżankę, posyłając jej przelotne spojrzenie.
Potrzebny mi solidny, daleki skok, dający jakiekolwiek nadzieje na jutrzejszy konkurs. Nadzieja matką głupich. W takim razie jestem głupcem, nie obchodzi mnie to. Muszę stanąć na nogi i podnieść się. Muszę udowodnić, że wciąż stać mnie na zwycięstwo. Musisz? Chcę. Chcę tego, jak niczego innego. Jestem w tej grze i liczę się w niej. Nazywam się Thomas Morgenstern i jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.
Nie wiem tylko dlaczego siadając na belce po raz drugi, myślałem o pomalowanych na fioletowo paznokciach.

* * *

Titisee-Neustadt było, jest i będzie dla mnie zagadką.
Drugi trening? Super. Skoczyłem tak, jak chciałem. Teraz już nie pamiętam ile, ale na pewno za sto trzydziesty piąty metr. Chyba po latach znów wyczułem tę skocznię, a przynajmniej wiedziałem jak ją podejść i co zrobić, aby wyciągnąć jak najwięcej. Tylko, że wcale nie czułem się spokojniejszy. Może nawet byłem bardziej wkurzony, niż po pierwszym skoku. Wszystko przez te pieprzone nadzieje i myśli, że teraz może się udać. Gdyby nie Kuusamo, pewnie uwierzyłbym, że dam radę, ale zamiast tego, jeszcze bardziej w siebie zwątpiłem. Za dobrze wiedziałem, że jeśli coś idzie całkiem nieźle, to zaraz szlag jasny trafia wszystko i znów pozostaje tylko powiedzieć, że „starałem się, a wyszło jak zawsze”.
Nie pamiętam, który geniusz wpadł na to, żeby pójść wieczorem na siłownię. Teraz stawiam na Gregora, bo mu z początkiem grudnia libido zaczęło szaleć i z braku Sandry chwytał się wszystkiego. Nieważne. Pamiętam za to, że od razu zapaliłem się do tego pomysłu i pod siłownią stawiłem się pierwszy, zmuszając się do czekania na całą bandę baranów.
Po prostu musiałem się wyżyć. Może aż za bardzo. To jasne, że nie chodziło wtedy tylko o te treningi. Seria porażek tak siedziała mi głowie, że nie potrafiłem pozbyć się całej tej złości. A najgorsze było to, że wściekałem się, bo nie umiałem się nie wściekać – na siebie, na skoki, na kontuzje, na to, że mi nie idzie, na trenerów, bo nie potrafią mi pomóc, czy nawet na Gregora tylko za to, że wygrał w poprzednim sezonie. I jeszcze te wyrzuty sumienia… Dupek ze mnie, wiem, a to tylko dlatego, bo nie ułożyło mi się w życiu. Chwila, wróć. Właśnie układało się, a to ja wspaniałomyślnie wszystko spieprzyłem, bo nagle coś zaczęło mi się ‘wydawać’. I robiłem wszystko, by problemy w życiu prywatnym nie przełożyły się na skoki, ale tak to już jest, że im bardziej się starasz, tym mniej wychodzi. Posypało się. Posypało się życie, posypały się narty, które tak cholernie chciałem uchronić. Przez chwilę wydawało się, że tylko one mi zostały… Dlatego tak walczyłem. Nie wiem, dlaczego akurat Titisee. Nie wiem, dlaczego właśnie wtedy wezbrała ta największa złość. Tak się po prostu stało.
Wysiłek za każdym razem jakoś odciążał głowę, w której pojawiało się milion niepotrzebnych myśli. Jak zawsze w tych momentach wyłączyłem się i docisnąłem pedał gazu. Wiem, przeszarżowałem wtedy jak niedoświadczony gówniarz. Po prostu im bardziej chciałem nie myśleć, tym więcej tych myśli pojawiało się w głowie.
Wiedziałem, że tam była. Pewnie gdyby nie Manuel upierdliwie łamiący mi łokciem żebra, nawet bym jej nie zauważył wśród Polaków. Nie rozumiałem tylko dlaczego w tamtym momencie, to ona pojawiła się obok. Wystarczyło, że zobaczyłem te fioletowe paznokcie, gdy dotknęła bolącego jak sukinsyn barku i już wiedziałem, że to ona. Nie chciałem jej pomocy. Chyba nie chciałem niczyjej pomocy, nawet Herberta, bo byłem zbyt wściekły na siebie i zbyt pogodzony z tym, że właśnie wykluczyłem się z konkursu. Dla mnie to było niemal pewne, ale ona była tak uparta, że się poddałem. Nie dbałem o to, co sobie o mnie pomyśli, przecież jej nie znałem, a w tamtej chwili miałem poważniejsze problemy niż to, czy tak zwana ‘dziewczyna Kubackiego’ weźmie mnie za skończonego palanta. Ale ona została, postawiła na swoim i… Cholera, jak wtedy na mnie spojrzała! To było krótkie, ale tak intensywne i głębokie, że w jednej chwili wszystko ze mnie spłynęło. Może już wtedy wiedziałem, że ona coś zmieni. I może właśnie te kilka sekund sprawiło, że pękłem w środku. To brzmi tandetnie i chce mi się śmiać, gdy o tym myślę, ale chyba zobaczyłem w jej oczach siebie - tak samo zrujnowanego człowieka bez jakiejkolwiek nadziei.
Tylko, że wtedy ona dała mi tę nadzieję. Może i nasłuchałem się od Alexa, że jestem nieodpowiedzialny i mam gdzieś ustalane zasady, ale przynajmniej mogłem wystąpić w konkursie. Musiałem jej podziękować.
Nasza pierwsza rozmowa była i jest jedną z najdziwniejszych, a zarazem jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek przeprowadziłem. Słowo za słowo, krótka piłka… Gdy nazwałem siebie dupkiem nie zaprzeczyła, ale też nie próbowała mi na siłę wmówić, że jest inaczej, jak robiono do tej pory. Po prostu z miejsca postawiła się na równi ze mną. I to było takie… dobre. Myślę, że w pewnym sensie dzięki temu jeszcze tego samego dnia wygrałem. Skłamałbym mówiąc, że nie brakowało mi posiadania tej przewagi po pierwszej serii, którą udało się utrzymać. Cholera… Wygrałem! Naprawdę wtedy wygrałem! To było to - tak upragnione zwycięstwo, na które czekałem dwa lata. Potrzebowałem go. Wreszcie poczułem, że jestem na dobrej drodze, że Morgenstern wrócił do gry. Cholernie dobrze było znów stać samemu na pierwszym stopniu podium, słuchać hymnu i być w centrum uwagi.
A potem pojawił się pomysł, aby ten sam rudzielec, do którego Kubacki świecił oczami, dołączył do nas. Alex zrobił wywiad w polskim sztabie i nagle okazało się, że to fizjoterapeutka, niepowiązana z żadną drużyną, która po nagłym odejściu Klausa byłaby dużą pomocą dla Herberta. Szczerze? Po akcji z Silvią nie chciałem jej w drużynie. Wolałem, aby zostało tak, jak było. Pomogła, super, ale czy to był powód, aby miała z nami pracować? Nie. Najśmieszniejsze było jednak to, że pomysłodawcą okazał się Pointner. Ten sam, który wywalił Silvię na bruk, a mi postawił ultimatum. Dlatego to tak dziwiło, ale w tamtym momencie chyba nie brałem tego do końca na poważnie. Byłem zbyt zajęty cieszeniem się z własnego zwycięstwa.
Póki mogłem.
Nie wiem, jak to się stało, że drugiego dnia narty mi się po prostu rozjechały. To był tak daleki i tak dobry skok! Chwila, dosłownie sekunda i znów zostałem pokonany. Co się potem działo? Nie pamiętam, ale gdy otworzyłem oczy zobaczyłem przerażoną twarz Kornelii. Za cholerę nie wiedziałem, co robiła ze mną w helikopterze i dlaczego znowu pojawiła się w kryzysowym momencie, ale… pasowało mi to. Pasowało mi, że tam była, że widziałem ją potem w szpitalu i że przyszła późnym wieczorem… I nagle pomysł Alexa też zaczął mi pasować. Im dłużej z nią przebywałem, tym bardziej chciałem, aby jednak została, bo coraz wyraźniej dostrzegałem między nami pewne podobieństwo. Dobrze mi się z nią rozmawiało, czułem się przy niej wyluzowany, bawiła mnie… Tak, jak wtedy, gdy zasnęła. Pamiętam to. Coś jej opowiadałem, a ona słuchała z zamkniętymi oczami, cicho potakując, dopóki nie umilkła, a ja nie zorientowałem się, że odpadła. I ta jej poranna panika… Chyba wtedy zdałem sobie sprawę, że ją polubiłem.
Czasem zdarza się tak, że spotykasz jakiegoś człowieka i po kilku spędzonych razem chwilach masz ochotę bliżej go poznać. Myślę, że tak właśnie było z Nelą.
Dlatego tak bardzo się cieszyłem, gdy zgodziła się zostać. Sam nie wiem, jak to możliwe, ale z chwili na chwilę i z dnia na dzień Kornelia stała się jedyną osobą, której potrafiłem zaufać. Umiałem i chciałem z nią rozmawiać o tym, czego się boję. Nie czułem się przy niej aż tak zażenowany, gdy mówiłem o własnych słabościach i obawach związanych ze skokami i powrotem na Turniej Czterech Skoczni. Ona to wszystko rozumiała. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, skąd w niej tyle spokoju i wiary we mnie, ale, cholera, potrzebowałem tego. Nie od rodziny, nie od kumpli po fachu, tylko od kogoś, kto mnie nie zna, a mimo wszystko rozumie i pozwala mi wierzyć, że to zrozumienie jest prawdziwe. Jeszcze nigdy tak nie miałem, ale po prostu czułem, że muszę trzymać się blisko niej, by wyjść na ostatnią prostą. I w jakiś sposób wiedziałem, że ona też tego potrzebuje; kogoś, komu może zaufać i kto w nią uwierzy. Przecież widziałem, że ją też coś gryzie. Widziałem, jak się nie uśmiecha, jak się wyłącza i odpływa gdzieś myślami. Widziałem, jaka momentami była wystraszona. I widziałem, jak tańczy. Wiadomość, że wyjeżdża na Boże Narodzenie do Londynu, a nie do Polski oraz jej pierwsze powody ku temu, tylko potwierdzały jej sytuację.
Nie mogłem pozwolić, aby została sama, nie na święta. Każdy zrobiłby to samo na moim miejscu i pojechał po nią na lotnisko. Niewiele myślałem, nie słuchałem nawet mamy, która akurat przypomniała sobie, że musi mi coś ważnego powiedzieć, po prostu zabrałem ojcu kluczyki i po nią pojechałem. Pamiętam, jak siedziała sama w hali odlotów, jaką miała beznadziejną miną i jak bardzo chciało mi się z niej śmiać. I pamiętam jej moment zawahania. Spytała, dlaczego to robię? Odpowiedź wydawała mi się jasna, ale dopiero potem zdałem sobie sprawę, że nie chodziło tylko o to, aby nie została sama w Wigilię. Odpychałbym tę okropną myśl w nieskończoność, gdyby nie Kristina.

* * *

Seeboden, 24 grudnia 2013

- No dalej, miejmy to już za sobą. Mów.
Kristina posłała mi jedno z tych swoich spojrzeń z serii „odwal się i daj mi spokój”, po czym nachyliła się do wózka. Lilly rozłożona na łopatki spała jak zabita. Gdyby ktoś pytał, cecha po ojcu. A reszta? Cała Kris. Czasem mam wrażenie, że za kilka lat własna córka będzie patrzeć na mnie dokładnie w ten sam sposób; coś w stylu „tato, przestań, przecież to nie ma sensu”.
- Ale co ty chcesz ode mnie usłyszeć?
- Cokolwiek. Przecież cię znam.
- Gdybyś znał mnie tak dobrze, jak myślisz…
- … to wiedziałbym, że nie lubisz gadać o sprawach, których wcześniej nie ułożyłaś sobie w głowie.
Zatrzymała się i przez chwilę spoglądała na mnie przymrużonymi oczami, do których wpadał prószący śnieg. Ding, jeden zero dla mnie. Pchnęła wózek i ruszyła przed siebie.
- W porządku, znasz mnie. Ale nie zapominaj proszę, że to działa też w drugą stronę. – Zerknęła na mnie i cicho chrząknęła. – Próbujesz odkupić winy, Thomas. Wymazać dobrym złe.
- Co ty chrzanisz?
- Po co przywiozłeś tę dziewczynę do domu? Chyba nie powiesz, że ze zwykłej dobroci serca, co?
- Rety, Kris. A co miałem zrobić? Zostawić ją samą na lotnisku? W Wigilię?
- Nie, oczywiście, że nie. – Pokręciła głową i wywróciła oczami, jak zawsze wtedy, gdy czegoś nie rozumiem. – Ale wiesz, jak to mówią. Dwa dobre uczynki wymazują jeden zły.
- Och, no tak. – Prychnąłem ze śmiechem. – Czyli co, teraz jak po prostu zechcę komuś pomóc wyjdzie na to, że próbuję się wybielić? Super. I weź tu walcz o swoją świętość.
- Powiedz mi tylko, ile w tym twojej chęci, a ile litości? – spytała nagle, zupełnie zbijając mnie z pantałyku, a przy okazji prawie wpychając w zaspę. – Thomas, nie zrozum mnie źle, bardzo jej współczuję, ale jednak… Seeboden to nie jest miejsce, w którym powinna dziś być.
- Londyn też nie… - mruknąłem pod nosem, przypominając sobie gadanie Neli o jej Wigilii na Trafalgar Square. – Potrzebowała pomocy, więc pomogłem. Nie mogłem zostawić jej samej. Dobrze wiesz, że na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
Przemilczała. Oboje znaliśmy odpowiedź i oboje wiedzieliśmy, że nie podlegała ona żadnej dyskusji. A obecna rozmowa i tak sprowadzała się do jednego i z tego też doskonale zdawaliśmy sobie sprawę.
- Nie skrzywdź jej.
Mówiłem?
- Nigdy nie widziałam tak wystraszonego i smutnego człowieka. I jeszcze ta historia o jej rodzinie… Wiedziałeś o tym? – spytała cicho, na co pokręciłem głową. – Czy ty w ogóle coś o niej wiesz?
- Pracuję nad tym.
Mruknęła to swoje „mhm”, po którym zawsze muszę policzyć w głowie do dziesięciu, by nie huknąć pytaniem z serii „ale o co ci, kobieto, chodzi?!”. I tak wiem, jakby się to skończyło – długą, bezsensowną wymianą zdań i fochem na dwa dni przed pierwszymi urodzinami naszej córki. Nie, dzięki, wystarczy mi wrażeń jak na jeden dzień. Sama obecność Kris podczas wigilii, kiedy przywiozłem do domu Nelę doprowadziła mnie do bólu głowy. Nie, żeby mi to przeszkadzało, bo marzyłem o tym, by spędzić pierwszą wigilię Lilly razem z nią, ale… Nie tak to miało wyglądać. Gdybym wiedział… Wtedy zostawiłbyś Kornelię na lotnisku i nawet o niej nie myślał. To brzmi naprawdę paskudnie. I takie w rzeczywistości jest.
- Nie próbuję się odkupić.
Przystanęliśmy pod domem Kris. Spojrzałem na nią, chcąc zmusić ją, aby na mnie popatrzyła. A gdy w końcu to zrobiła, westchnąłem, bo tak bardzo nie chciałem widzieć smutku i zmęczenia w jej oczach.
- A co ty robisz, Thomas?
- Nie wiem. Po prostu… Nie jestem złym człowiekiem. Wiem, że schrzaniłem to, co było między nami i nigdy sobie tego nie wybaczę, ale znasz mnie; przecież wiesz, że taki nie jestem… – Pokręciłem głową, starając się wierzyć sobie samemu. Kris lekko się uśmiechnęła i odwróciła wzrok w drugą stronę. Wątpiła. - Okej, może to wygląda tak, jakbym chciał odpłacić się za to, co zrobiłem, ale tak nie jest. Ona… Po prostu wydaje mi się tak samo popieprzona, jak ja. Nie znam drugiej osoby, która rozumiałaby mnie w taki sposób.
- Kiedyś tylko ja potrafiłam cię zrozumieć.
Zacisnąłem szczęki, a ona posłała mi smutny uśmiech. Sto euro, jeśli nie miała racji. A miała. I jeśli ktoś potrafił zamknąć mi usta jednym zdaniem, to zawsze była to Kristina. Wiedziała, z której strony uderzyć. Czasem zapominałem, że znamy się odkąd ledwo odrośliśmy od ziemi.
- Ona wie? – spytała nagle.
- Nie.
- A powiesz jej?
Wzruszyłem ramionami. Myślałem o tym, zwłaszcza po tym jak w Villach zapytała o poprzednią fizjoterapeutkę, ale szybko uznałem, że jeszcze przyjdzie na to pora. Dopiero zdobywałem jej zaufanie i nie chciałem jej wystraszyć. Poza tym jakoś sobie tego nie wyobrażałem. Jakby to miało wyglądać? „Cześć, Nela, słuchaj, ta twoja poprzedniczka, o której rozmawialiśmy… no, spałem z nią, gdy Lilly była w drodze i właściwie w ten sposób spierdoliło mi się życie. Nie masz nic przeciwko temu?”? Litości.
- Nie powtarzaj swoich błędów, proszę.
- Daj spokój, to tylko koleżanka, prawie przyjaciółka, nic więcej. Lubię ją, ale nic poza tym i…
- Dlaczego mi się tłumaczysz?
Przez chwilę stałem jak ten osioł i patrzyłem na nią z otwartymi ustami, gotów ciągnąć swoje usprawiedliwienia, gdy tak naprawdę nie musiałem tego robić. Ale chciałem.
- Bo… Zależy mi na twoim zdaniu. Ogólnie na tobie… Mi zależy…
Ile ty masz lat? Dwadzieścia siedem, czy siedemnaście? Przy niej? Znów piętnaście.
- Jakoś nie zależało ci, gdy zdecydowałeś, że to koniec.
- Nieprawda.
- Jasne. Ty i to twoje „tak będzie lepiej”. Naprawdę jest ci bez nas łatwiej?
Zacisnąłem pięści, starając się znieść jej smutne spojrzenie. Nie, nie było, nie jest i chyba nigdy nie będzie łatwiej. Ale nie umiałem inaczej. Nie potrafiłem już z nią być, nie po tym, co jej zrobiłem. Przez cały czas widzę w jej oczach swoją winę; nie umiem myśleć o niej, nie przypominając sobie swojego błędu. Życie w nieustannym poczuciu winy to nie życie. A tak jest odrobinę lżej.
- Kris…
- Nie rób mi tego. Już się z tym pogodziłam – prawie wyszeptała, gdy zetknąłem nasze czoła i sięgnąłem dłonią do jej policzka, delikatnie go głaszcząc. Przymknęła oczy i westchnęła. Zawsze to lubiła. – Pamiętasz, co mi ostatnio powiedziałeś? Każde musi ułożyć sobie życie od nowa. Nie utrudniaj tego ani mnie, ani sobie.
- A ja chcę tylko, żebyś wiedziała, że mimo wszystko zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym – wydusiłem, spoglądając na jej zamknięte powieki i czując jej przyspieszony oddech.
- Wiem to.
Pokiwałem lekko głową.
- Ostatni raz.
Na tę parę minut wszystko uleciało z mojej głowy. Kornelia, upadek, skoki, dziwne zachowanie mojej mamy i to, że już nie jesteśmy razem z Kris. Całowałem ją, ona nie opierała się i było trochę tak, jak dawniej. Tylko, że tym razem to było pożegnanie na dobre. Koniec.
- Nie spóźnij się na urodziny własnej córki – szepnęła, odsuwając lekko twarz. Nawet na mnie nie spojrzała. – I pamiętaj o torcie.
Z trudem wypuściłem jej dłoń. Uśmiechnęła się blado i pchnęła wózek w stronę domu. Czekałem, dopóki nie zniknęła za drzwiami. A gdy w końcu zobaczyłem zapalone w kuchni światło, kopnąłem kupę śniegu i ruszyłem do siebie.
Widzisz, co straciłeś?
Wszystko.

* * *

Czy ją wtedy jeszcze kochałem? Nie wiem. Raczej nie. Zawsze będę coś do niej czuł przez wzgląd na te wszystkie wspólne lata i Lilly, ale wydaje mi się, że to nic więcej, jak sentyment i dobre wspomnienia. Nikt nie zna mnie lepiej od Kris, nawet rodzice czy siostry. A wtedy, gdy wiedziałem, że w moim życiu pojawił się ktoś taki, jak Nela, nie chciałem, aby Kristina czuła się odsunięta na jeszcze dalszy plan. Cały czas mi na niej zależy, na jej przyjaźni, na tym, abyśmy mogli ze sobą w każdej chwili pogadać. Łączy nas ktoś, kogo kocham najmocniej na świecie. To naturalne, że chcę, aby była ciągle obecna w moim życiu. Nie tak, jak kiedyś, ale w ogóle.
Pytanie tylko, czy Kris miała wtedy rację? Czy naprawdę próbowałem naprawić swoje życie, wykorzystując do tego popapranie Neli? Dopóki Kristina tego nie zauważyła, byłbym gotów bronić własnej prawdy, ale chodzi o to, że w pewnym sensie tak właśnie było. Nie robiłem tego świadomie, ale… Tak, w jakiś sposób wierzyłem, że pomagając Neli wygrzebać się z jej własnego dołka, zakopię swój. To nie było celowe, tak po prostu wyszło. Myśl, że ją wykorzystałem ciągnęła się za mną do następnego dnia, gdy wyciągnąłem Nelę na spacer nad jezioro; wtedy, gdy opowiedziała o swojej rodzinie. Tamta rozmowa dopiero uświadomiła mi, że nad kimś takim, jak ona, nie można się litować. Była sama, w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Potrzebowała przyjaciela bardziej niż ja potrzebowałem powodu do zmazania swoich win.
Prawdziwy sprawdzian nastąpił drugiego dnia świąt, po urodzinach Lilly. Impreza jak impreza, wszystko było w porządku. Ale gdy wróciliśmy do domu… Tutaj wszystko sprowadza się do tajemnicy Neli, którą udało jej się tak dobrze zachować. Naprawdę nie wiedziałem, kim jest. Nigdy nie znałem się na łyżwach. Nie to, co mama, która chyba uwielbiała figurówkę bardziej od moich skoków. Nabierałem podejrzeń odkąd Nela wypaliła coś o tym, że była w Turynie na Igrzyskach. Potem był ten taniec w Villach, a na końcu mina mamy, gdy przedstawiłem jej Kornelię. I to właśnie mama posadziła mnie przed komputerem w bożonarodzeniową noc i dopasowała wszystkie elementy układanki. Mistrzostwa Europy i świata, łyżwy, lód, a na nim znajoma osoba, która piętro wyżej spała w moim łóżku.
Zdawałem sobie sprawę, ile znaczy jej zaufanie. To, że zdecydowała się opowiedzieć mi całą swoją historię uznałem za znak, że potraktowała mnie jako przyjaciela, którym chciałem dla niej być, bez żadnych korzyści dla siebie. Jasne, bałem się, że nie podołam temu wyzwaniu, że nie będę potrafił dać jej tego, czego w tamtej chwili potrzebowała, ale spróbowałem. Nela otworzyła się, podała prawdziwą siebie jak na dłoni. I tylko raz widziałem tak rozbitego człowieka – siebie w lustrze. Potrafiłem zrozumieć, na czym polegał jej świat i dlaczego w pewnych momentach podejmowała takie, a inne decyzje. Widziałem jej strach, jej żal, smutek, nienawiść do siebie… Wszystko, co do tej pory ukrywała, wyszło na wierzch. Patrzyłem na jej łzy i na to, jaka była roztrzęsiona i przypominałem sobie wszystkie spędzone z nią do tamtej pory chwile. Miałem przed sobą najsilniejszego człowieka na świecie. Chciałem być choć w połowie tak twardy, jak ona. Wiem, że wtedy przekroczyłem wyznaczoną przez nią granicę; do tamtej pory budowała wokół siebie szczelny mur, który runął.
I byłem z tego równie zadowolony, jak przerażony. Bo gdy ona odsłoniła przede mną każdą swoją słabość, ja wciąż miałem swoje tajemnice.
Odsuwałem je na bok, choć wiedziałem, że jedynie pogarszam sprawę. Ale wtedy musiałem skupić się na powrocie na skocznię po upadku. Turniej Czterech Skoczni czekał na mnie, a ja nawet nie wiedziałem, czego mam się po sobie spodziewać. Bałem się, że wrócę do skakania sprzed roku, gdy moje występy można było podsumować krótkim śmiechem. Chciałem wierzyć w siebie tak, jak robiła to Nela, ale nie umiałem. Potrzebowałem dowodu w postaci dobrych skoków. I dostałem je. Oberstdorf był dobry, nawet bardzo. Pomimo strachu przy lądowaniu dałem sobie radę, byłem blisko podium. Tylko co z tego, skoro całe szczęście psuł Kofler, który od razu dostrzegł w Neli zagrożenie? „Powiedz jej, no powiedz! Nie okłamuj dziewczyny!”. Truł dupę i truł, a ja tylko odkładałem wszystko w czasie, coraz bardziej tracąc jakiekolwiek chęci i zamiary, aby porozmawiać z Kornelią i wyznać jej prawdę o tym, co się kiedyś wydarzyło i dlaczego Herbert tak jej nie trawi. Nie chciałem psuć naszej relacji. Nie wtedy, gdy zyskałem jej zaufanie i przyjaźń. Potrzebowałem jej, jej wiary we mnie i w moje skoki. To dzięki niej tak dobrze mi szło. Nie chciałem niczego stracić.
Garmisch? Tak naprawdę to Hayböck i Kraft wpadli na pomysł, aby zabrać ją na lodowisko. Od razu ich wyśmiałem, ale po dłuższym przemyśleniu sprawy stwierdziłem, że nie są tacy durni, jak przypuszczałem. Aby przestać się bać, trzeba zmierzyć się ze swoich strachem, tak? Wiedziałem, że przekonanie Neli będzie cholernie trudne, ale warto było spróbować. Przecież nie mogła ciągle uciekać. A gdy włożyła łyżwy i weszła na lód miałem pewność, że wszyscy podjęliśmy dobrą decyzję. My – o zabraniu jej na lodowisko, ona – o spróbowaniu na nowo tego, co kocha. Cholera, co ona wyprawiała z tymi łyżwami i z całym swoim ciałem! Nawet, jeśli nigdy nie rozumiałem tego sportu, tak w tamtym momencie cholernie mi się podobał. No i ona. Ona też mi się podobała.
I tego właśnie się obawiałem. Nie chciałem tego. Nie chciałem powtórki z rozrywki, kolejnego przewrotu w kadrze, kolejnych awantur i ostatecznych wyborów, przed którymi miałby postawić mnie Alex, tym razem przed igrzyskami. Dlatego wtedy się odsunąłem. Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli nie chciałem jej pocałować, gdy wyratowałem ją przed efektowną glebą na zamarzniętej kałuży. Ale nie mogłem na to pozwolić, bo to już by coś znaczyło, prawda?
To niech ktoś da mi racjonalny powód, dla którego zrobiłem to następnego dnia po noworocznym konkursie? Dlaczego poszedłem do tego cholernego domk i wrzuciłem nas do tego bagna? Moja wersja? Bo tego chciałem. Bo po tym, co powiedziała mi po północy, że zażyczyła sobie mojego zwycięstwa, uznałem to za jakiś pieprzony znak. Pal sześć, że nie wygrałem, a byłem drugi, nieważne. Poczułem, że muszę to zrobić, że ona coś dla mnie znaczy, że to już nie jest tylko więź, która łączy dwójkę tak samo popapranych ludzi. Paranoja, wiem, ale to nie był pierwszy raz, gdy postawiłem własne potrzeby ponad powinnościami. I chciałem to cofnąć, ale zatrzymała mnie. Może gdybym ją w tamtym momencie odtrącił tak, jak zrobiłem to w Innsbrucku,  nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy razem. A tak? Znów odsunąłem prawdę. Jeszcze dalej i jeszcze głębiej. Tak, aby nie dowiedziała się o przeszłości, która mogła zepsuć życie, które zaczynałem odbudowywać.
Nic nie zapowiadało, że nagle Freitag wyskoczy i postanowi wspaniałomyślnie namieszać. Jasne, mieliśmy tę swoją przeszłość z Silvią i co tu dużo mówić, koleś porządnie działał mi na nerwy, ale nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego. Gdybym wiedział, że widział nas, gdy wracaliśmy wieczorem z Bergisel, od razu bym sobie z nim pogadał, ale nie… On tylko czekał na dobry moment. Gdyby nie chłopaki, Nela i fakt, że dookoła było pełno ludzi, przyłożyłbym gnojowi, aż straciłby kilka centymetrów wzrostu. Nie rozumiem, jakim prawem wywlókł sprawę Silvii na światło dzienne i to przy Kornelii, ale wiem, że gdyby nie on… Cholera, od niego wszystko się zaczęło.
Byłem bardziej przerażony, niż wściekły. Bo gdyby Nela dowiedziała się wtedy całej prawdy, straciłbym ją na zawsze. Czułem, że to głupie, że nie powinienem się przed nią ukrywać i odpychać od siebie tak, jak zrobiłem to tuż po konkursie, ale… Nawet nie mam dobrej wymówki. Może rzeczywiście dotarło do mnie, że przekroczyliśmy granice, do których nie powinniśmy się nawet zbliżać i próbowałem się wycofać. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że zaszliśmy za daleko i nie ma odwrotu.
Ale było już za późno i zdałem sobie z tego sprawę tuż przed konkursem w Bischofshofen, gdy Alex poprosił mnie na rozmowę. „Skąd w tobie tyle siły i motywacji po upadku?”. Odpowiedź była prosta. Chyba już wtedy zaczął coś przeczuwać, ale nie powiedział tego na głos.
Wtedy też poczułem, że nadeszła chwila prawdy. Prawdy, której tak cholernie się bałem, bo mogła zmienić o wiele więcej, niż zwykłe unikanie jej. Naprawdę wolałem trzymać Nelę na dystans, niż przyznawać się do czegoś, co sprawiłoby, że znów zostałaby w jakiś sposób sama. Brakowało w tym logiki. Znów stawiałem na pierwszym miejscu swoje „tak będzie lepiej” podczas, gdy wcale lepiej nie było. Męczyłem się ja, męczyła się ona i wszystko było tak bardzo do dupy, że jedyne, na co miałem ochotę to spakować się i wrócić do domu. Ale przede mną wciąż pozostawał ostatni konkurs Turnieju. Zamknąłem się na wszystkie sprawy, usunąłem z głowy każdy problem, skoczyłem tak, jak chciałem skoczyć i tyle. Drugie miejsce w całym cyklu nie cieszyło wtedy, gdy nie mogłem dzielić się tym szczęściem razem z nią. Bo to dzięki niej stałem stopień niżej od Didla i słuchałem naszego hymnu z poczuciem, że mi się udało; że pokonałem własny strach i wróciłem silniejszy, niż byłem. Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymywałem się, by olać wszystko i podejść do niej, cholernie mocno pocałować i podziękować.
I wtedy do akcji wkroczył Hilde. Mogłem się spodziewać, że nie odpuści jej tej imprezy na koniec Turnieju. Kocham dupka, ale miałem ochotę szarpnąć go za kurtkę i wsadzić jego zakudłaczony łeb w zaspę. Nie byłem zazdrosny. Dobra, byłem, co z tego? Mogłem sobie całą tę zazdrość wsadzić daleko i głęboko. Wybrała jego, a ja mogłem jedynie pieprzyć swoje postanowienie trzymania się z daleka od corocznej imprezy i iść do tego cholernego klubu, aby ich pilnować.
Nie miałem ochoty na świętowanie. Nie w takiej atmosferze, kiedy to trzymałem ją na dystans, a chłopaki co chwila pukali się w czoło i słownie kastrowali mnie kilka razy dziennie. Ale ja zawsze muszę być najmądrzejszy, prawda? Bar, whiskey, samotność. Najlepiej. To nic, że co chwila łapałem się na gapieniu się w parkiet, gdzie bawiła się w najlepsze z chłopakami. Kurde, wyglądała fantastycznie w tej krótkiej sukience, rozpuszczonych włosach i makijażu. To jest ten moment, gdy chcesz wstać, podejść do dziewczyny i tańczyć tylko z nią. Tak, jak jej to kiedyś obiecałeś.
Mogłem tylko patrzeć i udawać, że wcale mnie cholera nie trafia, gdy widzę, jak faceci pożerają ją wzrokiem. Albo wtedy, gdy usiadła obok i próbowała ze mną porozmawiać, gdy przecież starałem się trzymać ją z daleka. Chyba na chwilę zapomniałem, jaka potrafi być uparta. Musiałem się bronić, choć każde słowo ledwo przechodziło mi przez gardło. Że co? Że niby nie wiedziałem, co robię? Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Nawet jeśli bolało i z każdą minutą nienawidziłem siebie coraz bardziej, tak było lepiej. Tak było wygodniej, ale na pewno nie lepiej. „Odpuść sobie”. Co ja sobie myślałem, gdy to mówiłem? Że ją nie zaboli? Że rzeczywiście odpuści? Przecież nie tego chciałem. Chciałem, aby walczyła, kiedy ja nie miałem już siły. Wolałem jak typowy tchórz upić się i mieć wyjebane na gówno, do którego się wpakowałem. Myślałem, że w jakiś sposób ją chronię… Idiota ze mnie. Jedynie pogarszałem sytuację. I znów wparował Hilde. Szlag mnie trafiał, gdy widziałem, jak ją dotykał i jak ona mu na to pozwalała. Tak samo, jak ja pozwoliłem na to, by to on ją wtedy obejmował, a nie ja. Chłopaki mieli rację. Kompletnie brakowało mi jaj, by powalczyć o coś, na czym całkowicie mi zależało. Wolałem uciekać od prawdy, krzywdzić przede wszystkim Nelę i pozwalać, by sprawa się rypła.
Szklanka whiskey za szklanką, w tle jedna z ulubionych piosenek zarżnięta przez czterech staruchów i uśmiech całkiem ładnej blondynki, której dłoń zaciskała się na moim udzie. Wystarczyło, żeby na moment oderwać się od problemu.

* * *

Bischofshofen, 7 stycznia 2014

Znieczulenie działało.
Uderzyłem plecami o ściankę kabiny, czując na ustach silny napór cudzych warg. Coś spadło na ziemię, drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a śmigła helikoptera w najlepsze wirowały mi pod sufitem. Już nie myślałem. Nie myślałem o Neli, o tym, co między nami jest, a czego właściwie nie ma i o każdej pieprzonej konsekwencji. Jeszcze. Jeden błąd w tę, czy w tamtą… Wszystko jedno.
Poza tym ona miała teraz Hilde. I szlag mnie trafiał i znów miałem ochotę wrócić na salę i kazać mu się od niej odpierdolić, ale… Po co? Przecież sam dałem im zielone światło. Zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś? Gdybym nie wiedział, co zrobiłem, nie próbowałbym na siłę zagłuszyć wyrzutów sumienia.
Śmierdziało kostką do kibla i mocnymi, damskimi perfumami, połączonymi z fajkami. A mimo to poddałem się. Chciałem tylko zapomnieć. Nie myśleć. Odciąć się. Poza tym jestem tylko słabym facetem ze swoimi potrzebami. Do niczego się nie zobowiązałem. Nic nie obiecałem. Nie było przecież żadnych głębokich uczuć. Liczyło się tylko to, co tu i teraz z obcą blondynką w klubowej toalecie.
- Więc jak masz na imię? – sapnąłem, gdy minimalnie odsunęła się i zaczęła schodzić ustami do mojej szyi. Jestem pewny, że już się przedstawiała, ale no… Nie pamiętam.
- Lydia – mruknęła tuż przy mojej skórze i cicho się roześmiała.
- No jasne.
Przymknąłem powieki i oparłem głowę o ściankę, pozwalając jej na wszystko; na rozpinanie koszuli, na jeżdżenie pazurami po klatce piersiowej, na doprowadzanie mnie do jeszcze większej nienawiści do siebie. Bo myślałem. I przez to pozostawałem bierny. Nie całowałem jej, nie dotykałem, nie odwzajemniałem gestów. Jedynie zaciskałem dłonie tam, gdzie plecy traciły swą szlachetną nazwę.
Znów brałem, nie dając nic w zamian.
Muzyka z klubu odbijała się od ścian i dudniła, prawie rozsadzając czaszkę. A najgorsze było to, że w głowie grała mi ta cholerna piosenka Die Toten Hosen**, którą dziadki genialnie zajechali kilkanaście minut temu.
Gdy tylko twój nastrój jest nieco gorszy, od razu wyobrażam sobie, że już mnie nie chcesz. Umieram na myśl, że nie mogę zatrzymać cię na zawsze. Nagle ogień zaczyna we mnie płonąć, a reszta świata staje się czarna. Czuję, jak upływa nasz czas i docieramy do ostatniego aktu…
A wszystko to, bo cię NIE kocham. Po prostu cię lubię. Ciebie, twoją odpowiedź na wszystko, twoje śpiewanie przez sen, sposób, w jaki kłócisz się z Gregorem i akcent, z jakim mówisz po niemiecku. Lubię twoje zaciśnięte usta, gdy się złościsz, twój angielski humor, zimne dłonie, rozciągnięty zielony sweter… I twoje wiecznie rozczochrane rude włosy też lubię.
Otworzyłem oczy i pierwsze, co ujrzałem to jasne pasma włosów. Krótkie i proste. Zwyczajne.
- Jesteś blondynką.
Brawo, geniuszu.
- Szybki jesteś. - Spojrzała na mnie z rozbawieniem, po czym niewzruszona zaczęła całować drugą stronę mojej szyi. Westchnąłem, czując zaciskający się żołądek. – Chyba ci to nie przeszkadza, hm?
- Nie. Po prostu… Lubię rude.
- Rude to wredne.
- Żebyś wiedziała. – Zaśmiałem się i pokręciłem głową. – Cholernie wredne, uparte… Tylko sprawia problemy.
A przy okazji rude, to najlepsze, co ci się przydarzyło w ciągu ostatnich kilku miesięcy, idioto.
- Nie myśl teraz o niej. Zrelaksuj się.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Zjechała dłońmi po brzuchu do spodni i zaczęła mocować się z paskiem. Przez chwilę znów czułem jej język w swoich ustach, do momentu, w którym odsunęła się i posyłając mi brudny uśmiech kucnęła. Zamek poszedł  dół w tej samej chwili, w której drzwi od toalety otworzyły się z hukiem i ktoś wleciał do kabiny obok. Nie minęła sekunda, a za ścianką rozległy się odgłosy puszczanego pawia.
I to by było na tyle z twoich atrakcji na dzisiaj, Morgenstern.
Leoni, Leah czy jak jej tam było, najwidoczniej nie przeszkadzały dźwięki dobiegające zza moich pleców. Spodnie miałem już w kolanach, a ta zaciskała palce na gumce od bokserek, gdy po toalecie rozległo się głośne charknięcie.
- Ja… Ja już więcej… Nie piję…
Jasna dupa, Didl!
Miałem wrażenie, że ktoś pstryknął palcami i wyłączył całą atmosferę wokół mnie i Lary. Znów rozległ się odgłos rzygania i tym razem, jakbym dostał w mordę. Bo to był Didl. A gdy myślałem o Didlu, od razu miałem przed oczami jego, Krafta i Hayböcka, obskakujących z każdej strony Nelę. Uśmiechniętą Nelę, cholera jasna. To było tak  prawdziwe, tak bliskie i tak przerażające, że jedyne, co byłem w stanie zrobić, to podciągnąć spodnie i zakończyć tę chorą zabawę, nim będzie za późno.
- Sorry, muszę iść.
- Żartujesz sobie? – Laura spojrzała na mnie jak na debila, którym przecież jestem i wyprostowała się. – Co ty odpierdalasz?
- Nie twój biznes. Dzięki za wszystko, ale muszę ratować przyjaciela.
- Mooorgiiii? – Zapiał cicho Diethart.
- O, słyszysz? To on! Sama rozumiesz, że nie mogę go tak teraz zostawić. Było miło, dokończymy innym razem… Jezu, czekaj, nie. Nie będzie innego razu i…
Ogólnie jestem zdania, że zasługuję na porządne obicie ryja, ale nie w tym momencie.
- Dupek!
I poszła. Medal powinienem dostać. Za wstrzemięźliwość jeszcze nie mam.
Przetarłem twarz i spojrzałem w lustro. Szybko starłem ślady szminki i wpakowałem koszulę do spodni, po czym pchnąłem drzwi od sąsiedniej kabiny. Wybawca resztek mojego kręgosłupa moralnego leżał rozkraczony nad klopem i wlepiał we mnie przekrwione, pełne łez ślepia.
- To nie była Nela – burknął, spoglądając na mnie z wyrzutem. Pokręciłem głową i pochyliłem się nad nim, co by mu pomóc wstać.
- Nie, to nie była Nela. Rzygasz jeszcze, czy ruszasz tyłek?
- Dlaczego?
- Co?
- Dlaczego to nie była Nela?
- Bo Nela… Nieważne… - mruknąłem i przewiesiłem sobie jego ramię przez szyję. – Chodź, gamoniu, przewietrzysz się trochę.
Kiwnął głową i stanął na nogi, które niemiłosiernie plątały mu się w drodze do drzwi. Weszliśmy z powrotem do pełnej sali klubowej, próbując przedostać się do tylnego wyjścia. Tylko nie wiem dlaczego zacząłem rozglądać się po lokalu i po jaką cholerę jej szukałem. Może dlatego, że srałeś po nogach ze strachu, że urwała się gdzieś z Tomem? Nie dosłownie, ale w sumie… Nie, nie urwała się nigdzie z Hildą. Tom siedział na pufach i gadał z Bardalem. A ona? Tonęła w objęciach Kubackiego na parkiecie. Może było tak, jak być powinno od samego początku? Może. Może to było właśnie to, czego potrzebowała. Ty tak serio? A czemu nie? Może wtedy w Titisee rzeczywiście chodziło o nią i o Dawida? To jego miała poznać i przy nim czuć się bezpieczna, a ja tylko wpierdoliłem im się w wątek? Jesteś napruty i pieprzysz głupoty. Zajmij się lepiej Diethartem, bo ledwo dycha. Tylko tyle mi zostało, co? Na własne życzenie.
- Morgi?
- No czego?
- Nie powiem nikomu, jeśli nikt nie dowie się o moim rzyganiu.
Sukinświnia mała! Ja go ratuję, a ten mi ze słownymi umowami wyjeżdża? I to takimi?
- Stary, do niczego nie doszło.
- Ale mogło…
- A wtedy ty zacząłeś wspaniałomyślnie rzygać, więc chwała tobie, Didl! – Podrzuciłem ręce, bo mnie słabość zaczęła na niego brać. – Dzięki tobie nie przeleciałem Leni, czy tam Louise. Flaszkę ci za to postawię.
- Tylko nie flaszkę…
Zgiął się w pół i puścił tęczę. Wywróciłem oczami i poklepałem go po plecach, bo mi go żal było, a poza tym miałem dość i w ogóle chciałem już wrócić do hotelu.
- No dalej, wyrzuć to z siebie…

* * *

A potem pojawiła się ona i sam już nie wiedziałem, czy to Ten na górze robi sobie ze mnie żarty, czy po prostu mam takie zarąbiste szczęście. Przecież ciągle ją od siebie odsuwałem, a ona wydawała się jeszcze bardziej zbliżać. Albo zabierałem się za trzymanie jej na dystans od dupy strony.
Chciałem, aby ta noc skończyła się wraz z momentem, w którym zamknęła za sobą drzwi naszego pokoju, zostawiając mnie samego z nieżywym Didlem. Ale nie, musiałem za nią pójść, prawda? Musiałem wygarnąć jej, że miała trzymać się z dala od Toma. Głupi byłem, jeśli sądziłem, że nie odbije piłeczki i nie zacznie pytać. Po co wszedłem za nią do jej pokoju? Po co znów byłem tym prawdziwym Thomasem, którego poznała? Chyba miałem dość tej gierki. Byłem blisko wyznania prawdy, ale w ostatniej chwili zawróciłem. Znów się bałem. Znów tchórzyłem. A ona walczyła tak, jak tego od niej oczekiwałem i tylko żałowałem, że nie potrafię zrobić tego samego.
Nie byłem pijany. Dokładnie wiedziałem, co robię, kogo całuję, kogo dotykam, z kogo ściągam ubrania. Chciałem tego, zupełnie świadomie narażając się na wyrzuty sumienia. Po prostu odsunąłem wszystkie myśli na bok. Liczyła się tylko ona, ja i ta noc. Brakowało mi tej świadomości, że trzymam w ramionach kogoś naprawdę ważnego; kto nie jest tylko przelotną znajomością na jeden raz. To była Nela, którą znałem i której pragnąłem. I którą chciałem uchronić przed krzywdą, jednocześnie raniąc ją bardziej od tych wszystkich ludzi, od których uciekła.
Głupio łudziłem się, że ta noc coś zmieni. Ale gdy ona spała, byłem już w połowie zeżarty przez własne sumienie. Bo noc nic nie zmieniła, jedynie pogorszyła to, co i tak było już zepsute. Rano bałbym się odpowiedzialności jeszcze bardziej, niż wieczorem. Znów pojawiłyby się pytania, na które nie umiałbym odpowiedzieć. Dlatego przyjąłem jej taktykę i uciekłem. Z trudem wyplątałem się z uścisku, ubrałem się i wyszedłem. Tak było najłatwiej. Nawet jeśli spotkanie na korytarzu Andreasa kosztowało mnie masę opanowania, by nie ugiąć się pod oskarżycielskim spojrzeniem wycelowanym w drzwi jej pokoju. Nic nie powiedział, poszedł do siebie i w zasadzie później już go nie widziałem.
To, że Nela znów postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce nawet mnie nie zdziwiło. Poddałem się. Nawet nie potrafiłem zareagować, gdy wspomniała o odejściu. Była do tego zdolna, a myśl, że mogłaby tak po prostu zniknąć, za każdym razem ścinała mnie z nóg. Nie wyobrażałem sobie tego.
Ale przecież ona nie miała gdzie pójść.

* * *

zapominając o bólu,
 który tak dobrze nauczyłaś się ukrywać,
udając, że przyjdzie ktoś inny
i ocali mnie przed samym sobą.
nie mogę być tym, kim jesteś ty

* * *

Seeboden, 8 stycznia 2014

- Szkoda, że nie przyjechałeś z Kornelią.
Mama posłała mi wesołe spojrzenie znad okularów i znów wlepiła wzrok w ekran laptopa. Jedynie westchnąłem i ułożyłem nogi po drugiej stronie jej biurka, przerzucając gumową piłkę z ręki do ręki.
Tak, wielka szkoda, że nie przyjechałem z Kornelią.
- Miała jakieś swoje sprawy do załatwienia – skłamałem gładko, bo przecież to jedna z tych rzeczy, które ostatnio wychodzą mi najlepiej.
- W Polsce?
- Nie wiem.
No właśnie, nie wiem. Nie mam pojęcia, co postanowiła zrobić, gdzie pojechać, gdzie teraz jest… Nie wiem nic. Nawet tego, czy rzeczywiście zobaczymy się w Bad-Mitterndorf. Bo co, jeśli postanowi udowodnić, że jednak potrafi poradzić sobie beze mnie? Bez teamu?
- Coś się stało?
Dopiero pytanie mamy wyrwało mnie z zamyślenia. Patrzyła na mnie od dłuższej chwili, tym razem w ten typowy, matczyny sposób. Uruchomiła wykrywacz problemów, czuję to.
- Nie, dlaczego?
- Jakiś taki markotny jesteś, bez humoru.
- Zmęczony, mamo. Jakby nie patrzeć Turniej daje niezły wycisk. Lilly również. – Przypomniałem jej, bo dopiero wróciłem od Kristiny. – Serio, wszystko gra – dodałem, gdy dalej patrzyła na mnie bez przekonania.
- No! Powiesiłem! – Nagle w drzwiach gabinetu mamy pojawił się tata. – Kolejny medal do kolekcji. Mój chłopak! – Objął moją szyję od tyłu i zaciśniętą w pięść dłonią zaczął czochrać mi włosy. Jezu, jak ja tego nienawidzę. – Brawo! Po takim upadku!
- Tato…
- Wbiłem dodatkowe dwa gwoździe na medale z Soczi. Po takim występie na Turnieju nie ma opcji, byś nie przywiózł czegoś indywidualnego z igrzysk!
Przemilczałem, jedynie westchnąłem. Igrzyska, igrzyska… Do tego jeszcze miesiąc, a on już wróży mi medale. Cholera, a co ja, sam tam będę skakał? Nie ja jestem liderem Pucharu Świata, nie ja wygrałem TCS, nie ja jestem najwyżej w klasyfikacji z kadry. Czy ja doprawdy muszę teraz przejmować się jakimiś igrzyskami, gdy po ciężkim tygodniu nawet nie mogę patrzeć na narty?
- Daj mu spokój, Franz, widzisz, że jest zmęczony.
- Ja tylko mówię, jaki jestem dumny z syna!
- Fraaaanz…
- Dobra, dobra, już się zamykam! – Uniósł ręce na znak, że się poddaje i jeszcze raz mnie poczochrał, po czym ruszył do wyjścia z pokoju. – Znowu macie przede mną jakieś tajemnice.
Mama wywróciła oczami i zaśmiała się, spoglądając w moją stronę.
- Kochanie, widzę, że coś się dzieje. Mnie możesz powiedzieć.
Potarłem oczy i pokręciłem głową. Za nic nie chciałem z nią rozmawiać o Neli. Na pewno nie teraz, gdy nikt nie wie na czym stoi. Wszystko tak pięknie się popaprało, że jedynie miałem ochotę zamknąć się w pokoju i pójść spać, nie myśląc o wyjeździe do Bad-Mitterndorf. Cholera wie, co mnie tam czekało.
- Chodzi o Kornelię? – spytała z uśmiechem. Przed tą kobietą niczego nie da się ukryć. A zresztą, i tak by się domyśliła, więc spojrzałem na nią z prośbą o litość. – To taka fajna dziewczyna.
O, znam ten wzrok.
- Wiem, że pracujecie razem i nie powinieneś tego robić, no ale… Weź tam się zakręć koło niej, co? Skoro i tak postanowiłeś, że nie wrócicie do siebie z Kristiną… Nie patrz tak na mnie. Jak każda matka po prostu nie chcę, aby mój syn do końca życia był sam.
- Mamo…
- Wiem, wiem, znowu wciskam nos w nie swoje sprawy. Ale może jednak…
- MAMO.
Zacisnęła usta i westchnęła, patrząc na mnie ze zniecierpliwieniem. A ja tylko przyszedłem tu zapytać, czy jest coś na obiad! Uciekałem od tematu Neli, a ona pojawiała się nawet wtedy, gdy jej nie było w pobliżu.
- Po prostu uważam, że to porządna dziewczyna, z którą mógłbyś spróbować ułożyć sobie życie. – Oznajmiła na spokojnie i odłożyła okulary na biurko, po czym wstała z miejsca, szykując się do wyjścia. – I chyba dosyć dobrze się dogadujecie. Nie zepsuj tego, okej?
Chyba już za późno.

* * *

Bad Mitterndorf. Cholera, jak ja nienawidzę tego miejsca. A wszystko zaczęło się już w dniu przyjazdu i od kłótni z Herbertem. Długo szukałem jakiegoś rozwiązania, na wybrnięcie z sytuacji, do której wpakowałem praktycznie całą drużynę, ale okazało się, że istnieje tylko jedno. Musiałem powiedzieć Neli prawdę. Okrutną, czy nie, ale powinna usłyszeć ją ode mnie. A Herbert miał mi pomóc. Wiedziałem, że jej reakcja może być różna, ale najbardziej prawdopodobna byłaby próba odejścia z drużyny. Dlatego chciałem, aby ją przytrzymał. Nie wiem, jakąś umową, czymkolwiek. Ewentualnie sprzeciwić się i stanąć za nią murem, podczas próby złożenia wypowiedzenia u Alexa. Bertie nie przepadał za nią, tak samo, jak kiedyś za Silvią, ale powody były zupełnie inne. Skończyło się, jak się skończyło - awanturą na pół hotelu i trzaskaniem drzwiami, ale przynajmniej spróbowałem.
Jeszcze przez kilka godzin układałem w głowie wszystko, co chciałem jej powiedzieć. Każde słowo, które pewnie i tak uciekłoby mi w emocjach. Byłem gotowy. Dość kłamania, dość robienia ze wszystkich głupków. Postanowiłem najpierw powiedzieć Alexowi o swojej decyzji, a potem iść prosto do niej. I niech będzie, co ma być.
Tylko był jeden problem. Bo gdy ja w końcu się zdecydowałem, ona już wiedziała. Sam nie wiem, jak chciałem uratować sytuację. O ile w ogóle dało się jakoś ją uratować. Kolejny raz sprawy wymknęły się spod kontroli i nie było już czasu na myślenie.
Nie chciała ze mną rozmawiać, więc nie dałem jej wyboru. Winda. W tamtym momencie jedyne dobre miejsce, by zmusić ją, aby spróbowała wysłuchać tego, co miałem jej do powiedzenia. Tylko, że nagle moja prawda, zamieniła się w jej prawdę. Chyba właśnie wtedy zrozumiałem, co tak właściwie zrobiłem i jak bardzo ją tym skrzywdziłem. Uświadomiła mnie. W najbardziej brutalny sposób pokazała mi, że nie chodziło tylko o zatajenie swojej przeszłości, ale o to, czym ona była w jej oczach. Nawet nie umiałem jej wtedy przeprosić. Łudziłem się, że jakoś to naprawię, ale ona zrobiła to, o co ją poprosiłem w Bischofshofen – odpuściła.
I właśnie z tą myślą usiadłem na belce. Stała obok, ale to nie był powód, dla którego nie potrafiłem się skoncentrować. W głowie wciąż słyszałem wszystko, co mi wtedy powiedziała. Nim się obejrzałem byliśmy już na treningu, wjeżdżaliśmy na wieżę, zapinałem narty… I wciąż myślałem.
A potem Alex machnął chorągiewką i odepchnąłem się od belki.

* * *

nie bój się
dostałem już lanie
przyznałem się do tego, co zrobiłem
na pierwszy rzut oka jestem silny
 ale to tylko pozory.
nigdy nie byłem doskonały
tak jak i ty

* * *

Teraz jestem tutaj. W szpitalu w Bad-Mitterndorf. Pokonany przez Kulm, przez własne słabości i głupotę. Sam. Bez niej, choć jeszcze kilka godzin temu była tutaj i trzymała mnie za rękę. Wtedy bolało o wiele mniej, prawie wcale. Ale wyjechała… Bo dlaczego miałem mieć nadzieję, że zostanie? Że jeden upadek i kilka siniaków sprawią, że o wszystkim zapomni? Byłbym głupszy, niż jestem teraz, sądząc, że tak po prostu to przetrzyma. Już wystarczająco długo była silna. Sam dałem jej powód do kolejnej ucieczki, więc uciekła. Przecież tego jeszcze niedawno chciałem – odsunąć ją od siebie, zapobiec najgorszemu. A teraz mogę jedynie pluć sobie w brodę, że po raz kolejny wszystko równo spierdoliłem. Nawet, jeśli gdzieś w środku czułem złość, nie dlatego, że mnie zostawiła, tylko dlatego, że znów to zrobiła… Znów uciekła, gdy obiecała, że już więcej tego nie zrobi. Gdzie pojechała? Co teraz będzie robić…?
I co dalej? Wiem tylko jedno. Muszę pojechać na igrzyska. Nieważne, czy wrócę z medalem, czy bez. I może jestem poobijaną kupą gnoju, ale muszę podnieść się i jeszcze coś udowodnić. Nie tylko sobie, nie tylko ludziom, ale też jej. Bo jeśli mi się uda, będę w stanie zrobić o wiele więcej, niż jeszcze raz skoczyć.
Znajdę ją. Tak samo popapranego człowieka, jak ja.

* * *

gdy nadejdzie mój czas, zapomnij o tym, co zrobiłem źle
pomóż mi zostawić kilka powodów, aby za mną zatęsknić
nie bądź na mnie zła
a gdy poczujesz się pusta,
zachowaj mnie w pamięci i pomiń całą resztę.


*Konkurs z 7.12.2013, mała skocznia w Lillehammer, Morgenstern po skoku na 90 m zajął 34. miejsce i nie zakwalifikował się do drugiej serii.

**Die Toten Hosen – Alles Aus Liebe. Pointner, Stoeckl, Schuster, Kruczek, karaoke i te sprawy, opisane w rozdziale nr 22.


Nienawidzę Morgensterna tak cholernie mocno, jak mocno go uwielbiam.
Przepraszam za przerwę, za swoje marudzenie w ostatnich tygodniach oraz gadanie, że wypaliłam się i nie doprowadzę tego opowiadania do końca. Chyba pokonałam tę załamkę i wracam z drugą częścią.
I dziękuję, za wszystkie Wasze ciepłe słowa. Już nie mam słów, aby opisać, jak niesamowite jesteście. Dziękuję szczególnie tym, które (znowu) próbowały poskładać mnie do kupy i wybić z głowy głupie pomysły.
A już najbardziej dziękuję Corze i Mouse za to, że pomogły mi przy tym rozdziale. Jesteście nieocenione, Dziewczyny. Napisałam go dzięki Wam.

To co? Jedziemy z tym koksem. Drugą część The Shattered Ones uznaję oficjalnie za rozpoczętą! Będziecie? :)