czwartek, 31 lipca 2014

14. Family portrait.


*

mamusia nigdy nie nauczyła mnie jak kochać
tatuś nigdy nie nauczył mnie czuć
mamusia nigdy nie nauczyła mnie jak dotykać
tatuś nigdy nie nauczył mnie jak uzdrawiać
mamusia nigdy nie dawała mi dobrego przykładu
tatuś nigdy nie trzymał mamy za rękę
mamusia sądziła, że wszystko jest zbyt trudne do zniesienia
tatuś nigdy nie zachowywał się jak mężczyzna

* * *

Świat się wali?
Dźwięk spadających garnków brutalnie mnie obudził. Zupełnie odruchowo spróbowałam otworzyć powieki, w które od razu zapiekły ostre promienie, wpadającego przez lekko rozsunięte zasłony słońca. Szybko przewróciłam się na drugi bok i naciągnęłam kołdrę po sam nos. Cokolwiek się działo, mogło poczekać. Było mi zbyt dobrze, zbyt ciepło, zbyt przyjemnie… Niech inni się martwią, jeśli właśnie komuś dach spadł na głowę.
Wtuliłam nos w miękki materiał kołdry, czując powracający sen. Szkoda, że ktoś go bardzo okrutnie przegonił.
Huknęło, trzasnęło, zasłony się rozsunęły, światło rozbłysnęło, ja oślepłam i chyba rzeczywiście coś komuś spadło na głowę. Obstawiam, że choinka Morgensternowi.
- Dzień dobry w Seeboden! Jest godzina dziesiąta trzydzieści pięć, dnia dwudziestego piątego grudnia, a więc Boże Narodzenie! Temperatura z rana wynosi sześć stopni na minusie, a maksymalnie termometry wskażą dzisiaj dwa stopnie poniżej zera. Przewidziane są przelotne opady śniegu pod wieczór, ale poza tym zapowiada się słoneczny dzień! Zaleca się wykorzystanie go na długi krajoznawczy spacer w towarzystwie czarującego skoczka, który właśnie zrobił śniadanie i czeka, aż jaśnie księżniczka w końcu się obudzi. A teraz wraz z życzeniami bożonarodzeniowymi dla wszystkich naszych słuchaczy ‘Last Christmas’. Wesołych świąt i miłego rzygania tą piosenką!
Rany, jaki on jest popierdolony.
Podczas swojego radosnego monologu zdążył rozsunąć zasłony, otworzyć okno, ściągnąć ze mnie kołdrę, zrobić porządek z rozrzuconymi na fotelu ubraniami, trzy razy wybiec z pokoju i do niego wrócić, sprawić, że kark zaboli mnie od kręcenia za nim głową, w końcu zamknąć okno i popatrzeć na mnie ze zniecierpliwieniem.
- I na co ty czekasz?
- Aż oddasz mi kołdrę.
Jego mina zdecydowanie kazała mi wybić sobie z głowy dalsze spanie. Stęknęłam boleśnie i podciągnęłam kolana do klatki piersiowej, czując na stopach nieprzyjemny chłód. I podczas gdy on obracał się wokół własnej osi, nie wiedząc w co włożyć ręce, ja próbowałam jakoś się dobudzić. Przetarłam oczy, dokonując przy tym fenomenalnego odkrycia. To była spokojna noc. Bardzo spokojna i pierwsza taka od bardzo dawna. Przespana w stu procentach bez budzenia się, bez złych snów, bez patrzenia w sufit przez kilka godzin.
- No chodź, samemu mi się nudzi. – rzucił błagalnie, a widząc moje pytające spojrzenie pokiwał głową na boki. W domu jest pierdyliard ludzi, a on mi mówi, że jest sam? – Siostra z całą ferajną wybyła do teściowej, a rodzice zapakowali dziadka do samochodu i pojechali do ciotki. Pies mi został, ale co mi po psie, skoro się nażarł i poszedł spać?
- Jesteśmy… sami?
- Mnie też to bardzo cieszy! – Wycelował we mnie palcem, puszczając przy tym jeden ze swoich łobuzerskich uśmieszków.
- Mówiłeś coś o śniadaniu?
- O kurwa, tosty!
I tyle go było.
Ostatnie opary kłębiącego się dymu ulatniały się przez otwarte na oścież okno. Zamachałam dłonią koło nosa, czując zapach spalenizny, jednocześnie postrzymując śmiech, za który zapewne zostałabym zdzielona dzierżoną przez Morgensterna patelnią. Jego bardzo nieszczęśliwa mina mówiła wiele, ale pod żarliwą złością przebłyskiwało rozbawienie.
- Będzie jajecznica! – oznajmił, celując we mnie drewnianą łopatką. A potem zerknął w stronę stołu, na którym stał otwarty laptop i prędko go zamknął, rzucając mi krótkie spojrzenie.
Oookej?
Nieco sceptycznie podchodziłam do kulinarnych umiejętności Morgensterna. W powietrzu wciąż unosił się zapach spalenizny, a w zlewie dogorywały zwęglone kawałki chleba. Mimo to w fartuszku z kobiecym ciałem w bikini, pod którym skrywał czarny podkoszulek i pstrokate gatki, a także z każdym włosem w inną stronę prezentował się tak, że byłam skłonna zjeść wszystko, co wyszłoby spod jego ręki.
Że co?
- Pomóc ci?
Prawie siłą wyrwałam mu z ręki czajnik, wygrywając wojnę na to, kto zrobi herbatę. Z nieco urażoną dumą, bo ‘przecież jestem gościem!’ mieszał jajka w misce, kompletnie nie chcąc mi powiedzieć, gdzie trzyma kubki.
- Przeze mnie nie pojechałeś do rodziny. – Przerwałam panująca między nami ciszę, którą uzupełniała płynąca z radia zupełnie nieświąteczna piosenka i skwierczenie bekonu na patelni. Spojrzał na mnie badawczo i postukał powietrze łopatką. – No co?
- Jasne, bo po tym wszystkim jedyne o czym marzę, to siedzenie z dziadkami przy stole i wysłuchiwanie, że jak to dobrze, że się nie zabiłem i że pora skończyć z tym wariactwem. Nie, dzięki – mruknął, a w jego głosie przemieszało się znużenie z ulgą.
- Nie cieszą się, że mają w rodzinie kogoś takiego jak ty?
- Nie no, cieszą, jasne, że tak. Dopóki coś się nie stanie. Wtedy to każdy mądry.
Kiwnęłam głową, widząc jak niechętnie o tym mówi i torturuje smażący się bekon, nawet nie racząc mnie spojrzeniem. W tym momencie wydał mi się odrobinę samotny w swojej pasji, w której brakowało mu jakiegoś oparcia. Ale to wykluczone! Gdy wczoraj jego tata pokazywał mi wszystkie medale, trofea i zdjęcia, bez zająknięcia opowiadając związane z nimi historie i mówił, jacy są z żoną dumni z takiego syna, byłam pewna, że Thomas posiada w domu prawdziwy skarb. Taki, który jest z nim na dobre i na złe. W każdym momencie, dobrym i złym. Jeśli tego nie dostrzega, to jest naprawdę głupi.
- Po prostu się o ciebie martwią - stwierdziłam i otworzyłam jedną z szafek, której zawartość bardzo mnie ucieszyła. – Znalazłam!
- A kto martwi się o ciebie? – spytał znienacka. Przewróciłam oczami czując, że wracamy do rozmowy z wczoraj. Na dzień dobry chce zepsuć mi humor, który sam wczoraj poprawił?
- Mój ubezpieczyciel.
Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli nie mówię prawdy!
Thomas prychnął, ale nic już nie powiedział. Wlał jajka na patelnię i skupił na nich całą swoją uwagę. Mimo to czułam, a wręcz byłam pewna, że jeszcze dziś do tego wrócimy. W końcu taka była umowa.
- Tak w ogóle, to rozmawiałem rano z Alexem – zagaił, stawiając na stole talerze z gotową jajecznicą. Spojrzałam na niego zza kubka herbaty, czekając na więcej informacji. Thomas rozejrzał się po kuchni i stole, upewniając się, czy wszystko już gotowe, po czym kiwnął głową z bladym uśmiechem. – Postanowione, jadę do Oberstdorfu.
- A minę masz, jakby kazali ci iść na pielgrzymkę.
- Bo się boję, rozumiesz? – Usiadł naprzeciwko i wbił we mnie oczekujące spojrzenie. – Chcę zacząć to, co skończyłem, ale nie wiem jak upadek wpłynął na skakanie. Niby fizycznie jest okej, ale… Co będzie, jeśli nie będę mógł wrócić do tego samego skakania sprzed Titisee?
- I tak każdy powie ci, że jesteś gość, bo tak szybko wracasz do zawodów.
- Ale ja nie chcę, by mówili, że jestem gość tylko z tego powodu. Chcę, aby to mówili ze względu na moje dobre wyniki. Liczy się to, co tu i teraz, Nela, a na chwilę obecną jestem w totalnej dupie.
- Sam jesteś dupa, skoro tak mówisz.
Zacisnął mocno usta, patrząc na mnie z zacięciem. Może trochę z rozczarowaniem, bo nie takich słów się spodziewał.
- Pamiętasz, co ci mówiłem w Villach? O poprzednim sezonie? Nela, Titisee miało być furtką do powrotu na szczyt.
- Ktoś taki jak ty nie wie, że droga na szczyt jest długa i kręta? Nikt nie powiesił ci medali na szyi, gdy tylko się urodziłeś. Przypomnij to sobie, przypomnij sobie cały okres przygotowawczy do sezonu i to, ile trudu i wysiłku włożyłeś w ostatnim tygodniu, by wrócić jak najszybciej na skocznię. I podaj mi sól!
Przez chwilę spoglądał na mnie, jakbym co najmniej wyłożyła mu z pamięci prezydenckie orędzie. Ale czy nie miałam racji? Miałam. Gdybym nie wiedziała, o czym mówię, w ogóle nie wypowiadałabym się na ten temat i pozostała przy współczującym klepaniu go po głowie i powtarzaniu, że ‘wszystko będzie dobrze’. A poza tym kto powiedział, że tylko on może przywracać mnie do pionu?
- Sugerujesz mi, że popadam w paranoję? – spytał, unosząc z rozbawieniem brew i sięgając prosto z krzesła do blatu. Wykorzystałam chwilę nieuwagi i wydłubałam z jajek skorupkę. Aż tak mi nie zależy na tym, by nie było mu przykro, abym miała tracić plomby.
- Lekko fiksujesz.
- Dzięki, będę o tym pamiętał, gdy usiądę na belce.
Uśmiechnęłam się pod nosem i wsadziłam do ust widelec z jajkiem.
- Ty wiesz, że nawet dobra?
- To i tak nic. Moją specjalnością jest kaszka dla niemowląt – odparł z rozbrajającą dumą. – Hej, to co z tym spacerem?
- Jakim znowu spacerem?
- Nie słuchałaś radia?
- Morgenstern.FM nie jest moją ulubioną stacją.
Prychnął niczym rozzłoszczony kocurek i przysłonił swoją twarz kolorowym kubkiem z własnym imieniem. A potem spojrzał na mnie swoimi dużymi błękitnymi oczami i uznałam, że w sumie spacer z nim to jedyna rzecz, na jaką mam dzisiaj ochotę.

* * *

zawsze byłam wybranym dzieckiem
stałam się największym skandalem
powiedzieli mi, że nigdy nie przetrwam
ale przetrwanie to moje drugie imię

* * *

- Chyba powinienem cię przeprosić za moją mamę.
Chwyciłam wyciągniętą rękę Thomasa, służącą za pomoc w pokonaniu niewielkiej skarpy. Dopiero, gdy zeskoczyłam tuż obok niego, podniosłam błagalne spojrzenie na jego twarz, na której gościło poczucie winy.
- Głupio wyszło.
Dmuchnęłam powietrzem z nosa, prosząc go tym samym, aby przestał. Ruszyliśmy przed siebie udeptaną ścieżką, która prowadziła przez las. Duży, głuchy i pusty, od którego drzew odbijało się ciche pohukiwanie sowy i świergot ptaków.
- I co? I myślisz, że jakoś bardzo boli mnie serduszko, bo kobieta po prostu zainteresowała się, kto ją odwiedził w wigilię? Błagam cię… - mruknęłam z rezygnacją, przeskakując sprawnie nad głębokimi kałużami. – Jasne, gadanie o mojej przewesołej rodzince nie jest niczym przyjemnym, ale przecież nie będę miała do kogoś pretensji o to, że zapytał.
- Mi nie chciałaś powiedzieć.
- Bo tobie mogę kazać pocałować się w nos i wiem, że dasz spokój.
Poruszył znacząco brwiami, przyznając mi tym rację.
- A jeśli znów zapytam?
Westchnęłam głęboko. Ileż można unikać tego tematu? I czy on nie zasługuje na prawdę? Niecałą, jeszcze nie, ale może chociaż na jej kawałek?
- To jest trochę pokręcone i bardzo odbiegające od waszego idealnego obrazka… - Wcisnęłam dłonie głębiej w kieszenie i skupiłam wzrok na stawianych przez siebie krokach, co jakiś czas rozglądając się po spokojnej okolicy.
- Zdziwiłabyś się. – Zaśmiał się pod nosem. Spojrzałam na niego, ale tylko wzruszył ramionami, patrząc przed siebie. - Co z twoimi rodzicami?
No właśnie, co z nimi? Na usta cisną mi się same niepochlebne opinie i słowa, których właściwie nie powinnam adresować w ich kierunku. Ale jako córka własnej matki i ojca chyba byłam usprawiedliwiona.
- Są popieprzeni.
- Przynajmniej się ciebie nie wyprą.
Oberwał w ramię.
- Rodzice mieli po osiemnaście lat gdy się urodziłam i zdrowo nafikane w głowach. Wiesz, to była taka typowa młodzieńcza miłość, gdzie nie myślisz o konsekwencjach. Najważniejsze jest to, że po prostu kogoś masz i nic więcej nie jest ci do szczęścia potrzebne. Ale potem miałam pojawić się ja i to już chyba było za dużo. Musieli wziąć szybki ślub, co by ludzie nie gadali. Mama była zmuszona do rzucenia sportowej kariery, a tata olał szkołę i poszedł zarabiać na pieluchy, bo chociaż dziadkowie pomagali, to i tak było krucho. Ale wiesz… to zdecydowanie nie było to, czego chcieli. Dlatego wszystko zaczęło się psuć.
- Wszystko?
- Tak. Mieli swoje marzenia i idealny plan na przyszłość, ale pojawiłam się ja i to wszystko zniszczyłam.
- Głupie gadanie.
- Pozwalali mi tak myśleć przez całe życie. Ani razu nie zostałam wyprowadzona z błędu.
Posłałam mu pełne przekonania spojrzenie, próbując odnaleźć kolejny punkt zaczepienia w tej żałosnej historii.
- Wytrzymali ze sobą dziewięć lat. Dziewięć cholernych lat, podczas których żyli ze sobą jak pies z kotem. Ale byli razem, nieudolnie próbowali stwarzać pozory rodziny. I właściwie to była jedyna rzecz, jaką kiedykolwiek wspólnie dla mnie zrobili. Dzięki Bogu, bo ich pomysły zazwyczaj nie szły ze sobą w parze. Potem się rozstali i nie wyobrażasz sobie, jakie to było dla mnie szczęście. Skończyły się awantury o byle co, skończyło się wypominanie sobie przeszłości… To wszystko po prostu się skończyło.
- A gdzie w tym wszystkim byłaś ty?
- Ja?
Na gimnastyce, na lodowisku, na balecie, na zawodach, u dziadków, u Lilki… Wszędzie, ale nie z nimi.
- Na początku było dziwnie. Wszystkie koleżanki i koledzy mieli oboje rodziców przy sobie, a ja zawsze musiałam liczyć osobno albo na jedno, albo na drugie. Nie wydawało mi się to normalne, że nagle rodzice przestają ze sobą być, ale miałam wtedy dziewięć lat i to były inne czasy. Potem było lepiej. Chyba nawet przestałam odczuwać ich rozstanie. Tata po prostu się wyprowadził, więc zostałam z mamą. I chyba było mi tak dobrze, bo nie wydawało mi się, abym spędzała z nimi mniej czasu, niż przed rozwodem. Odkąd pamiętam zawsze miałam mnóstwo dodatkowych zajęć, więc nawet nie miałam czasu na myślenie o nich. Wszyscy dookoła mówili ‘ojeju, mamusia i tatuś nie są już razem’, a ja powtarzałam sobie w głowie ‘no i dobrze’ albo ‘wszystko jedno’.
Długo analizował te słowa. Długo trwała też cisza między nami, przerywana przez nasze kroki i odgłosy lasu. Co jakiś czas ocieraliśmy się o siebie ramionami, reagując na to szybkimi, ukradkowymi spojrzeniami posyłanymi w swoją stronę. Nie wiem, czy tylko ja nie chciałam, aby nas to nie krępowało. Chyba już nie powinno, prawda?
- Wiesz, nigdy nie pozwolili mi czuć się nieszczęśliwą albo zaniedbaną przez nich. A przynajmniej tata o to dbał, bo to z nim widywałam się rzadziej. Chociaż… Gdy miałam piętnaście lat wyjechał do pracy. Tutaj, do Austrii, do Innsbrucku… I wyjechał tylko dlatego, że wciąż kochał, może nawet dalej kocha moją mamę, tylko po prostu nie umiał z nią być, a ona poznała kogoś nowego i wyszła drugi raz za mąż, co chyba do końca złamało mu serce. Tak więc on wyjechał i od tamtej pory nasz kontakt powoli się wytracał. Zresztą… nigdy nie miałam jakoś czasu, by pamiętać o tym, by zadzwonić, napisać i to samo tyczyło się jego. Gdy tak teraz na to patrzę to trochę żałuję, bo tata to naprawdę w porządku facet.
- Skontaktuj się z nim!
- Daj spokój. Nie odzywałam się do niego od ponad pół roku i nagle mam zadzwonić? Zresztą nie wiem, czy on tego chce. Chyba za bardzo przypominam mu mamę.
- Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz – powiedział, po czym nagle się ożywił. – Przecież ja jestem genialny! Przecież my będziemy w Innsbrucku! Spotkaj się z nim!
- Niby po co?
- Żeby się przywitać? Na różowy kask Koflera, przecież to twój tata.
Machnęłam niedbale ręką, bo naprawdę mi na tym nie zależy. Może kiedyś, ale nie teraz. Teraz chyba nie jestem gotowa. Jak miałoby to wyglądać? Cześć, tatku, dawno się nie widzieliśmy. Jak się masz? Może pogadamy? Nie ma mowy.
- A twoja mama? Została w Polsce, tak?
- Tak, ale sytuacja układa się w ten sposób, że jestem na ostatniej pozycji na jej liście osób, których nie ma ochoty widzieć. W dodatku ma własną rodzinę, męża, syna… Cholera, nie wysłałam Stasiowi prezentu!
Trzasnęłam się w czoło, wyzwałam od wyrodnych sióstr, a na końcu straciłam dech, bo oto właśnie skończył się las, a przed nami rozciągało się ogromne jezioro.
- Morgenstern, gdzieś ty mnie wyprowadził?
Nic nie odpowiedział. Zaśmiał się z zadowoleniem i kazał iść za nim w kierunku drewnianego pomostu. Deski nieprzyjemnie zaskrzypiały pod naszymi nogami, a przez szczeliny dało się dostrzec falującą na spokojnym wietrze wodę. Dookoła panowała cisza i nawet niska temperatura nie wydawała się być straszna w obliczu tego widoku.
- To przez sytuację z mamą nie chciałaś pojechać do Polski? – Pytanie Thomasa zabrzęczało nad uchem niczym uporczywa mucha. Zacisnęłam dłonie na drewnianej barierce i uporczywie wlepiałam spojrzenie w rozciągające się wody jeziora. To chyba powinna być wystarczająca odpowiedzieć. – I też przez to z niej wyjechałaś?
- Thomas, to jest ten moment, w którym powinieneś się zamknąć.
- Bo co? Bo jestem blisko prawdy, której nie chcesz mi zdradzić?
Obróciłam głowę w jego stronę, natrafiając na pełne spokoju spojrzenie blondyna. Oparty plecami o barierkę z dłońmi w kieszeniach spoglądał na mnie, próbując samemu odnaleźć odpowiedź w mojej twarzy.
- Dlaczego rozstałeś się z Kristiną?
Naprawdę nie chciałam, aby zabrzmiało to tak bezpośrednio. Sama wystraszyłam się swojego pytania, ale skłamałabym mówiąc, że nie myślałam nad nim odkąd dowiedziałam się, że Thomas jest ojcem. Poza tym powiedziałam już wystarczająco wiele. Pora odbić piłeczkę.
- Po prostu… Ludziom czasem ze sobą nie wychodzi.
Zmrużyłam oczy, nie kupując tego wytłumaczenia.
- Nie patrz tak na mnie, to już historia. Tak jak kiedyś twoi rodzice, tak ja i ona uznaliśmy, że osobno będzie nam lepiej.
Jeszcze mi brakowało, by posługiwał się moimi rodzicami jako przykładem. Jeśli sądził, że w ten sposób łatwiej zrozumiem, to był w błędzie.
- A Lilly?
- Kiedyś zrozumie. Tak jak ty.
- Thomas, nie zbywaj mnie takimi durnymi gadkami – odparłam, starając się brzmieć na jak najbardziej zdeterminowaną. – Bujać to my, a nie nas. Widziałam, jak ona na ciebie patrzy. Widziałam też momentami twój wzrok. I tak nie patrzą na siebie ludzie, między którymi nagle coś się skończyło. Nie wtedy, gdy mają dziecko. I nie stawiaj mi tu za przykład mojego durnego ojca, który jest wciąż zakochany w mojej matce, okej?
Dla mnie to było bardzo okej, ale dla niego chyba nie. Mięśnie na jego twarzy jakoś automatycznie się spięły, a szczęki zacisnęły. Coś się w nim blokowało, to było widać na pierwszy rzut oka. I dostrzegałam to nie po raz pierwszy.
- Czasem ludzie chcą ze sobą być, ale nie mogą.
Westchnął, a spomiędzy jego ust wydostał się obłoczek, który zaraz umknął gdzieś z wiatrem. Przymknął na chwilę powieki, a gdy je otworzył wlepił nieobecny wzrok przed siebie.
- Gdy kogoś kochasz stawiasz jego dobro i bezpieczeństwo ponad swoje. Nawet jeśli oznacza to, że musisz z kimś się rozstać, bo tak będzie dla tej drugiej osoby lepiej. Jeśli wiesz, że dzięki temu nie będzie aż tak narażona na ból i zawód, to będzie to dobra decyzja. Z początku oboje będziecie cierpieć, ale w końcu uznacie, że w końcu tak jest lepiej.
Co miałam zrobić? Przemilczeć? Zaśmiać się nerwowo? Złapać go za rękę? Nie chciałam pozostawić go bez odpowiedzi, z kolei żadne słowa nie wydawały mi się odpowiednie. A wszelkie pomysły o kontakcie fizycznym wyrzuciłam z głowy, bo choć bardzo chciałam, po prostu nie mogłam chwycić jego dłoni i okazać mu tym, że hej, kolego, nie łam się.
Długo wpatrywałam się w jego profil, odnajdując w nim setki doskonałości, łamanych przez wszelkie wady, którymi był obdarzony. Każdego spędzonego wspólnie dnia zdumiewał mnie coraz bardziej i nie potrafiłam odnaleźć określenia dla stanu, do jakiego mnie doprowadzał. Pierwszy raz w życiu odnosiłam wrażenie, że odkrywam człowieka warstwa po warstwie, docierając do najmroczniejszych zakątków jego przeszłości, by na samym końcu dostrzec, jak wiele nieszczęścia może kryć się za uśmiechem, za zwykłym dowcipem i codziennym humorem.
- Najważniejsze dla nas jest to, aby Lilly miała szczęśliwe dzieciństwo i czuła się kochana przez oboje rodziców. Tylko ona się teraz liczy.
Kiwnęłam głową, nie chcąc dalej na niego naciskać. Może nawet nie powinnam zadawać tamtego durnego pytania.
- Jeśli o to chodzi, to szczęściara z Lilly. Jesteś dobrym ojcem, Thomas.
Uśmiechnął się, ukazując dołeczki w policzkach, których widok mnie samą zmusił do uniesienia kącików ust.
A potem wyprostował się i stanął naprzeciwko mnie z tajemniczym uśmiechem, który mógł świadczyć o wszystkim. Choćby o tym, że nagle nabrał ochotę na poprawienie mojego szalika, który trochę się odplątał i opadł na ramię.
- Spytałem cię dzisiaj rano, kto się o ciebie martwi… - Zaczął, walcząc z wełnianym materiałem, który starannie owinął dookoła mojej szyi. – I wiesz, jaka jest odpowiedź? Ja. Ja się o ciebie martwię. To śmieszne i może nie powinienem, ale… - Urwał i wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem, dokańczając swoje misterne dzieło. – Chyba ktoś musi.
- I akurat jesteś to ty? – rzuciłam przekornie, spoglądając na niego niepewnie.
- A dlaczego by nie?
Przez chwilę patrzyłam, jak przez jego twarz przetaczają się różne emocje; od rozbawienia, po wyczekiwanie, aż w końcu rozbłysnęła śmiechem, gdy dostał drobnego kuksańca z ramię.
- Przecież nie powiedziałam, że mi się to nie podoba.

* * *

jak kochać bez sprawiania bólu?
jak kochać bez pełzania w brudzie?
do tej pory w moim życiu chmury blokowały dojście słońcu

*

Średnia przejściówka, odkrywająca kilka faktów z przeszłości Neli i która toruje drogę jednemu z najważniejszych rozdziałów tego opowiadania. Ogólnie to chciałam, aby wyglądało to troszkę inaczej, ale z drugiej strony bardzo chciałam dodać nowy rozdział po Wiśle, a jeszcze przed moim wyjazdem nad morze. W najbliższy poniedziałek wybywam na dwa tygodnie, więc nowy rozdział pojawi się gdzieś pod koniec sierpnia, gdy nadrobię wszelkie zaległości.
A co do samej Wisły, to odleciałam. Wybawiłam się, wykrzyczałam, trochę ogłuchłam, bo gdzie nie stałam, tam znajdowały się fanki Wellingera albo Sjoeena, a przez Żyłę prawie zginęłam w tłumie FACETÓW, którzy chcieli Pietera złapać i przechwycić jego czapkę. No i… Morgi. To nie tylko bohater mojego opowiadania, to nie tylko inspiracja, ale to również mój mały bohater. I jeśli domyślacie się, jak bardzo go uwielbiam, to możecie wyobrazić sobie moje szczęście, gdy dowiedziałam się, że przyjedzie do Wisły, a potem, gdy zobaczyłam nad skocznią helikopter. Spełniłam marzenie i jestem przeszczęśliwa. Polecam każdemu.
PS. Mam nadzieję, że moja osobista maruda jest zadowolona. Z tego miejsca ściskam ją bardzo mocno!

sobota, 19 lipca 2014

13. Stranger in a strange land.


*

ona twierdzi, że trudno jest zaufać ludziom
słyszała słowa, bo zostały już zaśpiewane
ona jest dziewczyną, która stoi w kącie
ona jest dziewczyną, której nikt nie kochał

* * *

- Zatrzymaj się.
Thomas uciął w połowie swoje pianie do „O tannenbaum” i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Puściłam mimo uszu jego durne „będziesz rzygać?” i głośniej powtórzyłam swoją prośbę. Zjechał na pobocze i nim zdążył się dobrze zatrzymać, ja już zatrzaskiwałam za sobą drzwi Audi. Mroźne powietrze w tym przypadku przyjemnie cięło skórę na twarzy i otrzeźwiało. W natłoku myśli i całym tym przejęciu, kompletnie nie przeszkadzało mi, że zostawiłam czapkę w aucie, a powietrze dostawało się pod materiał rozpiętej kurtki. Dosłownie dwie sekundy później usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
Ruszyłam przed siebie szybkim krokiem. Nie, nie zamierzałam uciekać. Musiałam po prostu się przewietrzyć, ostudzić rozgrzane całą tą sytuacją emocje. Dusiłam się nie tylko w ciepłym samochodzie, ale wewnętrznie. Bo to wszystko jest idiotyczne, kompletnie nie na miejscu, całkowicie i niepodważalnie absurdalne.
- Nela! – krzyknął, ale nie przestawałam iść. Nogi aż mrowiły z potrzeby rozprostowania i przejścia kilku, kilkunastu, może kilkudziesięciu metrów. Nosiło mnie jak po trzech kubkach kawy, dlatego wciąż napierałam na przód. – Kornelia, do cholery, stój!
Dobra, zatrzymałam się. Nawet odwróciłam się w jego stronę. Spokojnym krokiem zbliżył się do mnie i bez słowa, tylko się lekko uśmiechając, wyciągnął zza pleców moją czapkę i naciągnął mi ją na powoli odmarzające uszy.
- Jeśli chciałaś sprawdzić temperaturę na zewnątrz, to wystarczyło poczekać do informacji w radiu.
Zacisnęłam mocniej wargi i uciekłam wzrokiem gdzieś w bok. Jednocześnie chciałam stąd uciec, by nie pozwolić mu na realizację tego żałosnego planu, ale chciałam też zostać z nim, bo wiedziałam, że przy nim jestem bezpieczna. On mnie tego nauczył. To właśnie on pozwolił mi na takie poczucie i tak bardzo byłam mu za to wdzięczna, jak bardzo go za to nienawidziłam.
- Co jest? – mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Nela, mów do mnie, albo wracamy do samochodu i jedziemy dalej.
- Po co to robisz, co? Dlaczego? – wydusiłam z siebie półgłosem, nie odwracając spojrzenia od znajdującej się po drugiej stronie jezdni tablicy informacyjnej. – Dlaczego nie dasz mi spokoju?
Gwałtownie odwróciłam wzrok i utkwiłam go w jego błyszczących i tętniących rozbawieniem oczach. Kolejne skrajne poczucie, że nie powinien tak na mnie patrzeć, a z drugiej strony chęć, by patrzył tak już zawsze, kompletnie mnie rozstroiło.
- Co za głupie pytanie.
- Odpowiedz.
Wywrócił oczami i roześmiał się, buchając parą w powietrze.
- Bo chcę, bo mogę, bo to dobra rzecz do zrobienia w wigilijny wieczór – wymienił na poczekaniu, kończąc uśmiechem.
- Co za głupia odpowiedź.
- Nie potrzebuję powodów, aby nie pozwolić ci spędzać tego czasu samotnie. Tak samo jak ty nie potrzebujesz powodów, aby mi stąd nawiać i to w takim stanie – dodał i sięgnął do zamka mojej kurtki, powoli go zapinając. Byłam w takim szoku, że gdy dojechał pod samą szyję i spojrzał na mnie, nie potrafiłam wykrzesać z siebie choćby słowa. – Pozwól sobie pomóc, dobra?
- Ale… Dlaczego?
- Bo brakuje mi w stajence upartego osła, coś jeszcze?
Westchnęłam.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? – mruknęłam, spoglądając na niego. Wzruszył ramionami, unosząc dolną wargę.
- No wiesz, przyjedziemy, nażremy się jak świnie, moja mama będzie marudzić, że jestem za chudy, potem powie to samo o tobie, więc wrzuci nam po dodatkowej porcji ciasta. Tata pewnie pokaże ci wszystkie medale, wiec będziesz udawać, że cię to interesuje, w międzyczasie ja sobie trochę poojcuję, a po wszystkim obejrzymy jakiś głupi film i pójdziemy spać. Co ty na to?
Puścił mi perskie oko, więc lekko się uśmiechnęłam. I choć wszystko wciąż wydawało się być durnym pomysłem, powoli się do tego przekonywałam.
- Twoi rodzice naprawdę nie będą mieli nic przeciwko?
Uniósł kąciki ust w zadowoleniu, że w końcu wykazałam jakiś przejaw chęci pójścia razem z nim.
- Bardzo się ucieszyli, że będzie nas więcej. A teraz chodź, zanim odmrożę sobie wszystkie cenne organy.
Parsknęłam śmiechem i chwyciłam jego wyciągniętą dłoń.
A co ma być, to będzie.

* * *

musisz wiedzieć, że ktoś tam cały czas jest
będę czekać w kolejce, aż w końcu dostrzeżesz,
że nie mogę odejść, dopóki twoje serce nie dowie się,
że jest piękne

* * *

Dom Państwa Morgenstern był duży. Wśród lekko prószącego śniegu wydawał się świecić najjaśniej wielokolorowymi lampkami na tle innych posiadłości. Jedyne, co cisnęło się na moje usta, gdy wysiadłam z auta, to ciche „łał”. Thomas uśmiechnął się z zadowoleniem i zaciągnął mnie do środka.
Pachniało świętami i dobrym jedzeniem, na co mój żołądek wywinął koziołka. Dom rozbrzmiewał różnymi dźwiękami; oddalonymi rozmowami, grającym telewizorem, damskim śmiechem, stukaniem garnków i wrzaskiem dzieci. A propos, dwójka właśnie śmignęła mi koło nóg i wbiegła do pomieszczenia obok. Spojrzałam na rozbawionego Thomasa, ale tylko wzruszył ramionami i oznajmił całemu domowi, a przy okazji połowie osiedla, że „już jesteśmy”.
I właśnie wtedy zaczęła następować seria wypadków, które jeden po drugim cofały mnie do początku mojej niechęci do tego pomysłu/
- Thomas, no nareszcie, zapomniałam ci powiedzieć, że… O Boże.
Nie dowiedzieliśmy się, o czym zapomniała średniego wzrostu blondynka, o rysach twarzy tak podobnych do tych thomasowych. W słowo weszła jej szklanka, która nagle w tysiącach odłamków znalazła się na podłodze.
Odruchowo się cofnęłam, a gdy spojrzałam na kobietę, trafiłam na jej zszokowany i niedowierzający wzrok. Wbity we mnie powodował nieprzyjemny ucisk żołądka. Znałam to spojrzenie. Znałam je, bo miałam z nim styczność niejednokrotnie w swoim życiu. I szczerze? Nigdy nie przerażało mnie ono tak, jak w tamtej chwili.
- Mamo, wszystko gra? – spytał Thomas, patrząc to na podłogę to na kobietę. Ta tylko obdarzyła go krótkim spojrzeniem, które znów padło na mnie.
- Co się stało? – Po chwili tuż obok niej pojawiła się śliczna, długonoga blondynka z małym aniołkiem na rękach. Kolejno obdarzyła spojrzeniem stłuczoną szklankę, panią Morgenstern, samego Thomasa, a na końcu mnie.
O w mordę.
- Cześć, Thomas… - wydusiła z siebie, przytrzymując przy sobie maleństwo, które wyciągnęło rączki w stronę Morgensterna. Ale on stał jak słup soli i wydawał się kompletnie zdezorientowany.
- Kris? Myślałem, że przyjdziesz później… - wydukał. Po twarzy blondynki przebiegł cień rozczarowania, którego nawet nie próbowała ukryć.
- Twoja mama zaprosiła mnie… nas na kolację.
Morgenstern mruknął coś twierdzącego, co zostało skontrowane z malującą się na twarzy jego matki dezaprobatą. Tyle, że Thomas postanowił to olać, bo właśnie wziął w ramiona piszczącą z zachwytu dziewczynkę, która swoimi pulchniutkimi rączkami mocno objęła go za szyję. W międzyczasie w korytarzu pojawiło się kilka innych osób, co całkowicie utwierdzało mnie w przekonaniu, że jest źle.
Wciśnięta w kąt pomiędzy ścianą a wieszakiem obserwowałam całą tę rodzajową scenkę z totalnym poczuciem, że naprawdę nie powinno mnie tu być. Cały czas czułam na sobie zszokowany wzrok mamy Thomasa i przepełnione smutkiem spojrzenie tamtej blondynki. Spuściłam wzrok z poczuciem, że nie pasuję do tego obrazka, całkowicie go psując.
- Mamo, to jest właśnie Kornelia. Mówiłem ci o niej, pamiętasz?
Blondynka zamrugała nerwowo, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. W końcu jednak pokiwała głową i zamachała rękoma w powietrzu.
- Przepraszam, tyle zamieszania, muszę to posprzątać!
I zniknęła w otchłani kuchni. Dedukcja każe mi myśleć, że ta młoda kobieta obok, to matka tej małej istotki, którą Thomas ściskał w swoich ramionach. Posłała nam krótkie, acz smutne spojrzenie, po czym udała się za panią Morgenstern.
- Witaj mistrzu wyczucia, jesteś totalnym głąbem. – Głos zabrała bardzo podobna do Morgensterna farbowana szatynka, która oparta o ścianę, kręciła głową ze znudzenia.
- Christina! – Od razu została skarcona przez… O-oł. Tata Morgenstern na drugiej. Cholera, jacy oni wszyscy są do siebie podobni! – Chodźcie, dzieciaki, nie stójcie tak. Do salonu, no już, już! – Zaczął wszystkich popędzać. Thomas prowadząc wojnę na miny z ową szatynką ruszył z miejsca, a mnie z kąta wyciągnął dopiero sam jego ojciec, który uśmiechnął się od ucha do ucha, położył rękę na ramieniu i poprowadził do salonu. – Masakra z tymi samolotami. Całe szczęście, że mieszkamy niedaleko. To co? Zjemy coś, wypijemy… Mam bardzo dobrą nalewkę z figi! A potem pokażę ci wszystkie trofea Morgiego. Może być? Albo wiesz co? Może napijemy się już teraz, bo jakaś spięta jesteś.
- Jeśli można, to z dolewką…
- Już cię lubię!

* * *

Atmosfera przy stole była tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Cały klan Morgensternów pomimo obstrzeliwania się znaczącymi spojrzeniami starał się zachowywać pozory zgodnej rodzinki. Wciśnięta pomiędzy dziadka, który gdy tylko weszłam do salonu, wycelował we mnie widelcem i zdecydował, że „ta młoda i ładna siedzi obok niego”, a kilkuletniego siostrzeńca Thomasa, próbowałam odnaleźć się w tej sytuacji i udawać, że jest okej. Ponad stołem widziałam ukradkowe pełne zawodu spojrzenia matki Lilly, posyłane skoczkowi, a także jego nieme prośby, aby przestała. Matka Thomasa skutecznie robiła dobrą minę do złej gry, tak jak i jego siostra. Tylko tata blondyna wydawał się pozostać całkowicie naturalny i odgrywał rolę gospodarza.
A nalewka była cholernie dobra i skuteczna w swoim działaniu.
- Ładna jesteś.
Spojrzałam w lewo, gdzie na kilku poduszkach usadowiony był Alan, wspomniany wcześniej siostrzeniec Morgensterna. Przeżuwając swoją porcję kaczki wyszczerzył mleczaki i kilkukrotnie zaciamkał.
- Al, zamykaj buzię – upomniała go jego matka. – I nie podrywaj koleżanki wujka, miej dla niej litość – dodała i posłała mi pierwszy tego wieczora uśmiech.
- Przepraszam – odpowiedział i znów uśmiechnął się rozbrajająco. – Naprawdę ładna jesteś.
Pół stołu zaczęło się śmiać, a ja, muszę przyznać, razem z nimi.
- Mam bal przedszkolaka niedługo – kontynuował, więc podjęłam się tej konwersacji.
- Och, to poważna impreza.
- Ta. Chodź ze mną.
- Nie wiem, czy mogę.
- Możesz. Ja ci pozwalam.
- Podrywacz, po tatusiu! – stwierdził szwagier Thomasa i puścił mi oczko, za co oberwało mu się od żony, która sama zaczęła się śmiać.
Okej, trochę się rozluźniłam. Pomimo tego kolacja, choć pyszna, wciąż grzęzła mi w gardle. Dziubałam widelcem w talerzu, co często spotykało się z komentarzem dziadka, że ja taka chuda, że tak mało jem, że mam się nie wstydzić, bo jak nie, to sam mnie nakarmi. Pomijając, dziadek był osobą naprawdę wdechową.
Szło naprawdę nieźle.
I znów się rozczarowałam.
- Kornelia, Thomas mówił, że chciałaś polecieć do Londynu. – Rozmowy nad stołem przerwała pani Morgenstern, która składając równo sztućce na talerzu, oparła podbródek na splecionych dłoniach i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. – Masz tam rodzinę?
Serce mi podleciało do gardła i zablokowało przełykany właśnie kawałek pieczeni. Podejrzewam, że moja twarz przed chwilą kilkukrotnie zmieniła kolor, co w ogóle nie uśmiechało mi się z racji, że spojrzenia wszystkich padły właśnie na mnie. Szybko przełknęłam to, co miałam w ustach, i siląc się na blady uśmiech odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą: – Nie.
- Chłopak? Narzeczony? Może jacyś przyjaciele?
- Nie.
- Może praca? Chociaż są święta, a ty, z tego co wiem, jesteś… fizjoterapeutką mojego syna… - Urwała tę jakże pełną niechęci wypowiedź i przesunęła wzrokiem po stole, by znów utkwić go we mnie. – Interesy?
- Mamo…
- Nie, to nie to.
- W takim razie poddaję się. Czego młoda dziewczyna szuka sama w Londynie? W święta? Doprawdy, nie rozumiem…
- Po prostu Kornelia lubi podróżować. – W słowo wszedł Thomas. Z drugiego końca stołu posłał mi znaczące spojrzenia. – A Londyn w święta jest naprawdę fajny…
- Z tego co wiem, to nie miałeś okazji się o tym przekonać, bo co rok święta spędzasz w domu z rodziną – odpowiedziała mu automatycznie. Na twarzy blondyna wymalowało się jawne zdziwienie. – Właśnie, Kornelia, a co z twoją rodziną? Rodzice chyba nie ucieszyli się, że nie spędzisz z nimi tych świąt?
Otarłam spocone dłonie o spodnie i znów popatrzyłam na Thomasa. Przytrzymując wierzgającą się Lilly, zacisnął mocno wargi, posyłając mi przepraszające spojrzenie. W porządku, przecież jego matka ma prawo zadawać te wszystkie pytania. W jej domu pojawił się intruz, w dodatku w Wigilię.
- Rodzice rozwiedli się kilkanaście lat temu, mają własne rodziny – odparłam zgodnie z prawdą. Uśmiechnęłam się lekko, widząc zmieszanie na twarzy pani Morgenstern, jej męża i ich córki, aby wiedzieli, że to przecież nic wielkiego. Kristina spuściła wzrok, a dziadek poklepał mnie pokrzepiająco po udzie. Za to Thomas zgasł na twarzy i popatrzył na mnie ze smutkiem. O tym jeszcze nie wiedział. – Ale to nic takiego, naprawdę.
Zapadła cisza, więc każdy zajął się swoim talerzem i jego zawartością. Super, zburzyłam im świąteczny nastrój, brawo Kubiak. Co dalej?
- Okej, niezręczna sytuacja… - Milczenie przerwało mruknięcie siostry Thomasa.
- Pójdę po ciasto. – Pani Morgenstern z łoskotem odsunęła swoje krzesło i wstała od stołu. – Dziewczyny, pomożecie mi?
Ogólnie to też bym wstała i pomogła, bo przecież tak wypada, ale dziadek przytrzymał mnie za rękę mówiąc, że jestem gościem. Christina i zapewne niedoszła synowa zniknęły w kuchni, a wraz z nimi w niewielkim stopniu uleciała napięta atmosfera. Unikając spojrzenia Thomasa poprosiłam jego szwagra o wskazanie drogi do toalety. Chwila na osobności była mi ogromnie potrzebna.
Zamknęłam się w niewielkiej łazience i od razu poczułam, jak wszystko ze mnie opada, a oczy zaczynają wilgotnieć. Wspaniale. Co za cudowne święta w moim wykonaniu, prawda? Dlatego nie chciałam tu przyjeżdżać. Wiedziałam, że moje pojawienie się nie przyniesie niczego dobrego. Tak jest zawsze. Zawsze! Zdecydowanie powinnam być teraz w zupełnie innym miejscu, a ci ludzie powinni cieszyć się własnym towarzystwem. Chyba zbyt naiwnie łudziłam się przez te kilka chwil, że to dobry pomysł. Kolejny dowód na to, aby nigdy nie spodziewać się czegokolwiek dobrego, gdy wszystko idzie źle.
Ale skoro to wszystko już się zaczęło… Cóż, musi się jakoś zakończyć.
Spuściłam dla niepoznaki wodę i upewniłam się w lustrze, że zaczerwienienie wokół oczu zniknęło. Wdech i wydech i cicho opuściłam łazienkę.
- Mówię wam, że to ona! – Usłyszałam nagle rozedrgany z emocji głos pani Morgenstern. Kuchni znajdowała się zaraz obok toalety, a ja… Nie potrafiłam powstrzymać ciekawości. – Jestem tego pewna!
- Mamo, za długo siedziałaś w kuchennych oparach.
- Christie, wiem, co mówię.
- Błagam cię. Co niby ktoś taki jak ona, miałby robić w twoim domu? Zastanów się.
- Ale wszystko się zgadza! Imię! Pochodzenie! Wszystko! Przecież wiem, jak ona wygląda, nie raz i nie dwa ją widziałam!
- Mamo…
- Kristina, a ty co uważasz?
Nastąpiła chwila ciszy, wypełniona jedynie cichym uderzaniem noża o deskę.
- Myślę, że jest całkiem w porządku.
Musiałam przytrzymać się ściany. Zakręciło mi się w głowie na myśl, że matka Thomasa… Że ona wie. O Boże, gdzie są drzwi?
W tył zwrot! I lądowanie na tacie Thomasa.
- O, pardon! Wszystko gra? – spytał z uśmiechem, przytrzymując mnie.
- Oui. Znaczy, tak. Jak najbardziej, naprawdę, wszystko okej. Właśnie szłam do… no. – Zaczęłam nawigować rękoma na salon, na co tylko się zaśmiał i puścił mnie przodem, a sam poszedł w swoją stronę. Z młotem zamiast serca i watą zamiast nóg weszłam do salonu, prawie nie trafiając w schodki, które prowadziły z korytarza do pomieszczenia. Trochę przetrząśnięta ujrzałam brak Thomasa przy stole i już miałam zacząć panikować, gdy dojrzałam go w kącie przy choince. Razem z Lilly bawił się bombkami, których bujanie sprawiało małej niewyobrażalną radość.
Nie spuszczając oczu z tego obrazka usiadłam na swoim miejscu. Jak zauroczona wpatrywałam się w Thomasa i jego córkę. Obserwowałam, z jaką radością i czułością patrzy na dziewczynkę; jak delikatnie się z nią obchodzi i jakie szczęście maluje się na jego twarzy, gdy trzyma ją w ramionach, a ona swoimi łapkami dotyka jego twarzy i obdarowuje go okazjonalnymi buziakami. W tym momencie nie widziałam tego Thomasa, z którym miałam do tej pory do czynienia. Tamten był trochę rozwydrzony, mało poważny i we wszystkim znajdywał jakiś głupi podtekst, którym zamazywał prawdziwy smutek, kryjący się w jego oczach. Teraz widzę dorosłego faceta, dojrzałego, szczęśliwego, na zabój zakochanego w małej istotce, która piszczała za każdym razem, gdy dotykając paluszkami jego ust, on je delikatnie przygryzał. Spełnia się w tej roli, nie ma co do tego wątpliwości. I jeśli przez większość roku go brakowało, to zdaje się, że idealnie potrafił nadrobić stracony czas.
W pewnym momencie spojrzenie skoczka spotkało się z moim. W błyszczących oczach ujrzałam tyle szczęścia, że sama jakoś nie potrafiłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Kiwnął głową na miejsce obok siebie.
- Lilly, to jest Nela. Powiedz ‘cześć’.
W zamian uzyskał wodospad śliny.
- Lil, no weź, nie rób siary. Pokaż, ile masz lat?
Tym razem odpowiedzią było oberwanie po nosie z zaciśniętej piąstki. Thomas teatralnie wykrzywił twarz i zaczął udawać, że zwija się z bólu, co spotkało się z głośnym śmiechem dziewczynki.
- Jeden. Pojutrze będziesz miała jeden rok, zgadza się? Taaaaak.
- Morgenstern, skóra zdjęta z ciebie – mruknęłam, lekko dźgając małą w brzuszek, na co posłała mi zawstydzony uśmieszek i schowała główkę w szyi Thomasa.
- Nie bądź wstydziocha, przecież lubimy Nelę! – Zaśmiał się i przytulił ją do siebie mocno. – A mi się wydaje, że jest podobna do listonosza.
- A ty do hydraulika – rzucił nad nami pan Franz, na co parsknęłam śmiechem. A potem zrobiłam to drugi raz, widząc minę Thomasa.
- Ten stary, co mi cukierki przynosił jak byłem mały?!
- Chyba nie myślisz, że te uszy to po mnie?
Pan Morgenstern poszedł dalej, rechocząc pod nosem, a Thomas za plecami wytknął mu język i krzyknął coś o humorze emerytów.
- Wesoła rodzinka.
- Nela, jeśli chodzi o moją mamę to…
- Nie. Nie będziemy o tym teraz rozmawiać. – Ucięłam krótko, posyłając mu błagalne spojrzenie. Skrzywił się, zapewne chcąc to jak najprędzej wytłumaczyć, ale wolałam uniknąć tego tematu. Przynajmniej w tym momencie. – Jest Wigilia, nie roztrząsajmy tego.
- Ona nie wiedziała. I ja też nie.
- Nie wiemy jeszcze o wielu rzeczach… - wyznałam półszeptem, wodząc wzrokiem za Kristiną, która właśnie weszła do pomieszczenia. Gryząc wargę obrzuciła nas niepewnym spojrzeniem i postawiła na środku stołu talerz z ciastem. Popatrzyłam na Thomasa. Od razu zrozumiał i pokiwał lekko głową.
- Jutro. A teraz idziemy zjeść ciacho, co Lil?

* * *

ona stoi w deszczu, aby to wszystko ukryć
jeśli kiedykolwiek się odwrócisz, nie pozwolę ci upaść
przysięgam, że znajdę twój uśmiech i obejmę cię
sprawię, że będziesz niezniszczalna

* * *

- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli pójdę odprowadzić Kristinę i Lilly, prawda?
Posłałam mu znaczące spojrzenie, każące mu nie robić sobie ze mnie żartów. Przewrócił oczami, mrucząc pod nosem „dobra, dobra” i dorzucając do tego „trzymaj!” wcisnął mi w ramiona swoją córkę. Ubrana w gruby kombinezon przypominała ludzika Michelin. Trochę wystraszona przytrzymałam ją, a skoczek zaczął się ubierać.
- No co tam? – mruknęłam, spoglądając na dziewczynkę. Schowała buzię za rączkami trochę zawstydzona, co było absolutnie rozkosznym widokiem. Thomas tylko się zaśmiał, gdy wydałam z siebie przeciągły jęk.
- Możemy już iść? – Pięć minut później w korytarzu pojawiła się Kristina, objuczona świąteczną wałówką. Widząc swoją córkę w moich rękach śmiałam twierdzić, że nie będzie jakoś szczególnie zadowolona, ale po chwili przekrzywiła głowę i ze zdziwieniem spytała: - Zasnęła?
Zaskoczona wygięłam głowę by dojrzeć buzię dziewczynki, która faktycznie spała. Lekko wzruszyłam ramionami i podałam jej dziecko. Bez słowa je przechwyciła i albo światło się załamało, albo dojrzałam na twarzy blondynki lekki uśmiech.
- Miło było poznać.
Wychodząc odwróciła głowę w moją stronę i pokiwała głową z cichym „dobranoc”. Thomas mruknął porozumiewawczo i zamknął za nimi drzwi. Jeszcze przez moment wpatrywałam się w portal, za którymi zniknęła rodzina, na jaką z pewnością Thomas zasługiwał. Stojąc obok siebie z maleństwem na rękach wyglądali wspaniale i naprawdę ciężko było mi uwierzyć, że na małej Lilly to wszystko się kończy.
- Hej, hej. – Rozległo się gdzieś po mojej prawej. We wnęce do kuchni ukazała się głowa taty Morgensterna, który wydawał się być już wszędzie. – Walniemy po kielichu i pokażę ci trofea Thomasa, co?
Właściwie to z trzydziestu minut zrobiło się półtorej godziny oglądania wszystkich medali, pucharów, nagród, pamiątkowych fotografii i wszystkiego, co miało związek ze skocznymi sukcesami Thomasa. Na trzeźwo nie przebrnęłabym przez historie o kontuzjach i olimpijskich wyczynach Morgensterna, więc ta figówka naprawdę się przydała. Zapomniałam o sytuacjach z udziałem mamy Thomasa, o jej domysłach i wszystkim tym, co nie dawało mi spokoju. Dzień się powoli kończył, a łóżko w pokoju Morgensterna, do którego zaprowadzono mnie i moją walizę, było naprawdę wygodne.
- Żyjesz?
Uniosłam się na łokciach, gdy w drzwiach pomieszczenia w końcu stanął skoczek. Wzruszyłam ramionami, obrzucając spojrzeniem zawalony modelami samolotów regał i znów opadłam na plecy.
- Tak pół na pół.
- Chyba nie było aż tak źle? – spytał, zamykając za sobą drzwi i sadowiąc się w fotelu.
- Było… całkiem miło.
- Nie przewidziałem paru sytuacji, przepraszam.
- Daj spokój. Nie mam do ciebie żadnych pretensji, jeśli o to ci chodzi – wyznałam, wlepiając wzrok w śnieżnobiały sufit i przewijając w głowie taśmę z dzisiejszego dnia. – To był męczący, ale mimo wszystko miły wieczór.
- Na pewno?
- Tak, Thomas, na pewno.
Zapanowała dłuższa cisza. Poddałam się zmęczeniu i przymknęłam powieki, czując, jaka jestem padnięta. I chyba bym tak zasnęła, gdyby nie Thomas, który nagle poderwał się z miejsca.
- Zapomniałem!
- Też mi nowość…
Machnął rękę i otworzył szafę, z której wyleciało mu kilka szmat. Szybko je odsunął i zaczął kopać dalej, ewidentnie czegoś szukając. W zdziwieniu obserwowałam, jak wywala kolejne rzeczy przez ramię. Zdecydowałam się spytać, czego poszukuje dopiero w momencie, w którym na mojej głowie wylądowała para kąpielówek.
- Dzisiaj rano byłem na zakupach… I… Przypomniało mi się, że… No gdzie ja to posiałem? O! Mam! No, przypomniało mi się, że przecież jestem debilem i zniszczyłem twój parasol.
Odwrócił się w moją stronę z szerokim uśmiechem na ustach, trzymając podłużne pudełko z wdzięczną kokardą na wieku.
- Uwzględniając, że jednak polecisz sobie do tego swojego Londynu, planowałem dać ci to po świętach, ale skoro już tu jesteś.… Proszę.
Dużymi oczami patrzyłam na prezent, który wyciągnął w moją stronę, a potem na niego, jak ze zniecierpliwieniem czeka na jakiś mój wybuch radości.
- Otwórz!
Niepewnie sięgnęłam do pudełka i je otworzyłam. Parasolka. Ale nie byle jaka, a wyglądająca na solidną. Słonecznie żółta, z drewnianą rączką, na której wygrawerowany był firmowy napis.
- „Odrobina słońca w niepogodę”.
- Bo to takie głębokie – dodał, poruszając kilkukrotnie brwiami.
Spojrzałam na niego niepewnie, potem na parasolkę i znów na niego. Super. A jedyne, czym mogę mu się odwdzięczyć to paczka miętówek.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć.
- Zwykłe ‘dziękuję’ wystarczy – mruknął, odchylając się do tyłu na krześle. – Zniszczyłem tamtą, więc nowa ci się należy. To taki gratis za to, że musisz się ze mną użerać nawet w święta.
- Thomas…
- Milcz, kobieto. Podoba ci się?
- Jest świetna.
- No i gra gitara. A teraz leć do łazienki, a ja ci tu jakoś pościelę łóżko. Musisz nam wybaczyć, ale w domu jest tyle ludzi, że dzisiejszej nocy jesteś skazana na moje towarzystwo.
Ależ mi ono nie przeszkadza…
- No, już, ruszaj tyłek!
Trochę skołowana wstałam, przyciskając do piersi parasol i przystanęłam naprzeciw niego. Idiota nadstawił policzek, wyraźnie czegoś oczekując.
- Dziękuję. – Klepnęłam go lekko w twarz ze śmiechem.
Gdy czysta i pachnąca wróciłam do pokoju tak, aby na korytarzu nikt nie przyłapał mnie w mojej piżamie w jednorożce, zastałam widok bardziej niż rozbrajający.
Morgenstern trzymał ręce na biodrach i przygryzając wargę, przybrał jak najbardziej ponętną pozę. A całość dopełniała pompka, którą co chwila dociskał nogą, napełniając powietrzem materac.
- I’m sexy and I know it.
Trzasnęłam facepalma. I to była chyba wystarczająca odpowiedź na wszystko.
- Wskakuj i spać.
- Gdzie, jak dopiero pompujesz?
- Nie na materac, głupia, do łóżka!
- A ty?!
- Muszę w końcu przetestować niedawny zakup – odparł i zakręcił wentyl. Komuś podwójna porcja tortu szwarcwaldzkiego rzuciła na mózg. – Hej, złaź!
- Nie będziesz mi po takim upadku spał na materacu!
- Ale to z Ikei! Porządna rzecz!
- Nie kłóć się ze mną!
Nogę mi prawie złamał, gdy chwycił mnie za kostkę i pociągnął do góry. Cudem powstrzymałam się od krzyku, aby nikogo nie obudzić. Nie wiem jakim cudem, znalazłam się na łóżku. Z nogami wyżej niż głowa i totalnie wygięta, ale przykryta całkowicie kołdrą i z zakazem ruszania się.
- Jak wrócę to masz spać.
- Tak, tato.
- W życiu nie chciałbym być twoim ojcem.
- Vice versa, współczuję Lilly.
- Dobranoc!
I wyszedł, gasząc światło. A gdy dwadzieścia minut później znów je zapalił, dostałam po twarzy poduszką.
- Spieprzaj z materaca.
- Nie!
- Oj złaź.
Nim zdążyłam chociażby zareagować, przechylił materac, zwalając mnie prosto na panele. Zapamiętam to sobie. I mój łokieć też.
- A przyjdziesz jeszcze do mnie i powiesz, że coś cię boli… - wycedziłam, mrużąc przy tym oczy. Oczywiście nic sobie z tego nie zrobił i w pełni zadowolony ułożył się na materacu, przykrył kołdrą i przytulił do poduszki.
- Zgaś światło i z łaski swej już mnie nie denerwuj.
Buchnęłam powietrzem z ust, posłusznie zgasiłam światło i prawie zabijając się o ten cholerny materac, runęłam prosto na łóżko przy akompaniamencie śmiechu Thomasa.
- Nienawidzę cię.
- Wiem, wiem.
- A może… To łóżko jest dosyć duże…
I ja to powiedziałam? Naprawdę?
Od razu strzeliłam sobie w czoło.
- To ja tutaj jestem od niemoralnych propozycji.
- Próbuję rozwiązać wszystko z myślą o twoich plecach.
- Jasne, jasne. Śpij, kosmatych snów.
- Dobranoc.
Naciągnęłam ciepłą kołdrę po sam nos i wtuliłam policzek w przyjemnie pachnącą poduszkę. Trochę wystraszona, jak zawsze zresztą w nowym miejscu, nie potrafiłam zasnąć. Patrząc w ciemną przestrzeń, w której dostrzegalne były jedynie migające kontrolki telewizora, wsłuchiwałam się w wypełniający przestrzeń oddech Morgensterna. Z początku przyspieszony, w końcu się normował i uspokajał. Zasypianie ze świadomością, że on leży gdzieś nieopodal i po prostu jest, było dosyć krępujące, ale z drugiej strony jakże ekscytujące. I może właśnie dlatego tak się denerwowałam, że nie mogłam usnąć, co skutkowało ciągłym zmienianiem pozycji.
- Rusz się jeszcze raz, a pójdziesz spać na dół u dziadka.
Od razu zastygłam na brzuchu w pozycji na Supermana i nawet zacisnęłam usta, gdyby czasem mój oddech również mu przeszkadzał.
- Nie mogę spać.
- To śpij.
Bardzo rezolutne i pomocne.
Zamknęłam oczy i próbowałam unormować oddech. No nie dało się! Całe ciało świerzbiło mnie, aby po raz kolejny przekręcić się na drugi bok, ale stelaż przy każdym najmniejszym ruchu nieprzyjemnie skrzypiał. W końcu się poddałam. Obróciłam się na plecy i głęboko westchnęłam, wbijając wzrok w sufit. To wszystko kompletnie nie dawało mi spokoju.
- Thomas?
- Cooo?
No właśnie, co? Właściwie to nic. Chciałam tylko się upewnić, że cały czas tu jesteś i jeszcze nie śpisz. Chciałam ci na raz powiedzieć wszystko, a zarazem nic. Chciałam naprawdę namówić cię, abyś położył się obok i po prostu czuwał nad wszystkim, bo robisz to ciągle i świetnie ci to wychodzi. Chciałam porozmawiać, przegadać całą noc, ale jednocześnie boję się, że cię wystraszę. Chciałam zapytać cię o Kristinę, poprosić, abyś mi o niej opowiedział, ale wiem, że też boisz się prawdy. I chciałam po prostu usłyszeć twój głos.
- Dziękuję za wszystko. Śpij spokojnie.

* * *

gdy gubisz swoją drogę i przegrywasz walkę
twoje serce zaczyna pękać i potrzebujesz kogoś
zamknij oczy, obejmę cię
i sprawię, że będziesz niezniszczalna

*

Pechowa trzynastka?
Strasznie ciężko wstrzelić się w klimat Bożego Narodzenia w środku lipca, gdy temperatura roztapia mi mózg (jaki mózg?). Ale cieszę się z tego rozdziału, bo pomysł i pierwsze szkice na niego powstawały w grudniu i fajnie jest mieć to w końcu za sobą.
Nie zrażajcie się do mamy Thomasa tak prędko. ;)
Wybaczcie wszelkie zaległości, jakie narobiłam sobie w ciągu ostatnich kilku dni, ale Wen jest przeokropny i ledwo dał się namówić na ten rozdział.
Ciąg dalszy nastąpi po LGP. Właśnie, z kim widzę się w Wiśle? :D

PS. Dziewczyny, dziękuję za odzew pod ostatnim rozdziałem. Jesteście niesamowite!