poniedziałek, 30 czerwca 2014

11. Sentimental waltz.


*

odnoszę wrażenie, że po prostu boję się,
że już nigdy tego nie poczuję
wiem, że szaleństwem jest wierzyć w głupie rzeczy,
ale to nie takie łatwe

* * *

- RUN, FORREST, RUN!
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to właśnie byłabym martwa. Zacmokałam, kręcąc z politowaniem głową i docisnęłam mały guziczek, co spotkało się z głośnym jękiem sprzeciwu. Wymieniłam ciosającą we mnie chęć mordu na zgryźliwy uśmieszek i zapisałam na liście ostatni pomiar czasowy.
- Trzymaj tempo.
- Sama sobie trzymaj.
- Nie bądź baba, Morgenstern. Cztery skocznie na ciebie czekają.
- I jak tam, dzieci?
Kuttin wmaszerował do siłowni i kiwnął na powitanie głową, zamykając w ustach swojego podopiecznego gotową pyskówkę. Podszedł bliżej, by zerknąć na sporządzone notatki i mruknąć z zadowoleniem widząc, że wyniki Morgensterna wyglądają całkiem dobrze.
- Nasza Gwiazda się buntuje – oznajmiłam, wodząc wzrokiem po zapisanych  kartkach.
- Doprawdy?
- Heinz, ona mnie tu zaraz zajedzie.
- No to jeszcze ze dwa kilometry.
Spojrzałam na niego z rozbawieniem przez ramię, gdy z prawie wywalonym jęzorem próbował zawalczyć o równowagę po słowach Kuttina. Gdzieś między jednym a drugim spazmatycznym oddechem warknął, że już po mnie. A ja mu na to, żeby nie gadał tyle, bo się spoci. Ostatnio mam za dobry humor.
- Chodź tu… - wysapał, schodząc z bieżni i podtrzymując się jej. Oddalona o dosłownie pięć kroków z założonymi rękoma i szczerym rozczuleniem obserwowałam, jak próbuje utrzymać się na nogach, a jednocześnie wyciąga jedną rękę w moim kierunku. – Jak cię dorwę… to… Chwila, bo na piętnastym kilometrze zgubiłem płuco.
Roześmiałam się i podeszłam do materaca, na który wręcz runął i położyłam koło głowy izotonika, co by się biedak napoił, w końcu zasłużył. Przysiadłam obok i cierpliwie zaczęłam czekać, aż mu funkcje życiowe wrócą. W porządku, mam czas. Przy okazji spiłuję paznokcie, sprawdzę, czy końcówki mi się nie rozdwajają, przeczytam rozdział poradnika dla przyszłych przywódców stada…
- Myślisz, że jestem osobą dominującą? – W odpowiedzi dostałam głośne ryknięcie. – Też mi się wydaje, że nie. Bo hej, lubię, gdy ludzie się mnie słuchają, ale ja też ich słucham. Tak trzeba. Nie można być komuś podporządkowanym i opierać się na czyjejś racji. Ale ja często mam rację. Lubię ją mieć, czy to źle? Nieważne. Byłabym dobrym liderem. Żyjesz?
Odlepił swoją twarz od materaca i popatrzył na mnie tak nieprzytomnym wzrokiem, aż autentycznie zrobiło mi się go żal. Z wydętą dolną wargę poklepałam go trochę sztywną ręką po głowie, która bezwładnie opadła na miękki materiał.
- Żadna kobieta w życiu mnie tak nie wymęczyła. Żadna. A to wszystko bez rozbierania.
- Widziałeś jaka magia?
- Jedyne, co teraz widzę, to ciemność.
- Nie idź w stronę światła i te sprawy.
- Okej – wymamrotał cicho i przymknął ociężałe powieki. – Nela?
- Co takiego?
- Pojadę do Oberstdorfu – zapewnił. – Choćby mnie szlag trafił z waszymi treningami, to pojadę.
- Pojedziesz, pojedziesz. Nie na darmo tu z tobą siedzę.
Uchylił jedno oko i uśmiechnął się pogodnie, po czym dźwignął się na rękach i przykucnął przy materacu, opierając się o niego dłońmi.
- A ty pojedziesz razem ze mną. – Wycelował we mnie palcem, za który złapałam i z teatralną niechęcią mruknęłam „niestety”.
- Zostajesz na stałe? – Padło z ust Kuttina, który wydał się dziwnie zdezorientowany. Kiwnęłam twierdząco głową, kątem oka zauważając, że Thomas nagle stężał, nie spuszczając wzroku ze swojego trenera. Ten na to uniósł brwi i przez chwilę przeskakiwał spojrzeniem po naszej dwójce, by na końcu opuścić wzrok na własne notatki i wypuścić z ust krótki, zdradzający zaskoczenie śmiech. – Odważnie, Alex, odważnie…
- Aha? – Posłałam pytające spojrzenie Morgensternowi, ale on właśnie ćwiartował wzrokiem Heinza. - O czymś nie wiem?
- Och, nie zwracaj uwagi na moje gadanie. Przesłodziłem poranną kawą, gadam od rzeczy, naprawdę, olej to.
- Właśnie. Heinz źle reaguje na cukier, prawda? – mruknął blondyn, wykrzywiając się w nienaturalnym uśmiechu.
- Dokładnie, Morgi, dlatego zabieraj swoją twarz z mojego widoku, bo powoli zaczyna mi się zbierać na wymioty.
Okej, na tyle mnie skołowali tą wymianą zdań, że zupełnie bez świadomości chwyciłam wyciągniętą w moją stronę thomasową dłoń i pozwoliłam pociągnąć się do góry. Jasność myślenia odzyskałam, gdy przestałam wyczuwać pomiędzy nami jakąkolwiek przestrzeń, a ciało lekko obiło się od stojącego przede mną Morgensterna.  Chyba nawet trochę przestraszyłam się tej bliskości. Uniosłam wzrok, odnajdując jego roześmiane tęczówki i krótkie, mówiące „zrywamy się stąd” spojrzenie. Pożegnałam się z Heinzem, który znad swoich papierów tylko pomachał ręką i wyszłam z Thomasem z sali.
A potem nad moją głową zapaliła się żarówka.
Zatrzymałam się, tym samym zmuszając do postoju skoczka, który wciąż trzymał moją dłoń.
- Co? – spytał. Szybko poskładałam sobie w głowie reakcje, z którymi zdążyłam się do tej pory spotkać i ułożyłam je w jedno pytanie.
- Thomas, czy w waszej kadrze była już jakaś fizjoterapeutka?
Zamrugał nerwowo i przechylił głowę, jakby nie bardzo rozumiejąc, o co właśnie zapytałam. Ale wiedziałam, że rozumie. Pamiętam zdziwienie Gregora, gdy Herbert przedstawił mnie jako nową fizjoterapeutkę; pamiętam strzępki głośnej rozmowy pomiędzy nim a Pointnerem, gdy medyk ewidentnie mówił o jakiejś kobiecie w ich drużynie; pamiętam sceptyczny wzrok Heinza, gdy odbierał nas z lotniska w Salzburgu. A teraz to.
- Skąd to pytanie? – Uniósł brwi z neutralnym wyrazem twarzy, na którą wkradało się lekkie rozbawienie.
- Z ciekawości? Interesuje mnie, kto przecierał mi szlaki.
Przewrócił oczami, kompletnie nieprzekonany moimi powodami i obracając się na pięcie, ruszył w głąb korytarza. Nie dość, że każe mi ciągnąć siebie język, to jeszcze muszę za nim biegać.
- Kiedyś była – wyjaśnił krótko, gdy zrównałam się z nim krokiem i pospiesznie dreptałam obok, nie spuszczając z niego wzroku. – Ale to było już jakiś czas temu i szczerze mówiąc, to naprawdę nie ma o czym gadać.
- Dlaczego?
- Bo to… Bo to był taki trochę gorący okres w teamie i to wszystko tak się jakoś ze sobą zbiegło na raz i naprawdę mało komu chce się poruszać ten temat – wyjaśnił, po czym, spojrzał na mnie. Ciekawość zżerała mnie od środka, przyznaję. – Nie ma czym zadręczać swojej główki.
- A jednak moja poprzedniczka naruszyła dobre zdanie mojego gatunku – oświadczyłam całkiem poważnie, co spotkało się z jego stłumionym śmiechem. – No hej, komuś poważnie nadepnęła na odcisk, a to ja jestem tą, której się dostaje!
- Biedactwo.
- Morgenstern, ty sobie ze mnie nie kpij i lepiej mi powiedz, czy to was było za dużo, czy to ona okazała się stuprocentową babą i przejęła kontrolę nad cyrkiem?
Wcisnął ręce do kieszeni i niepewnie uniósł ramiona, gryząc przy tym wargi.
- To jak?
Cisza. Zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił wzrok na swoje buty. Jeśli to jest tak śliski temat, na jaki wygląda, to dlaczego mam wrażenie, że jednak chce powiedzieć więcej, ale coś go ewidentnie powstrzymuje? Delikatnie szturchnęłam go w ramię by wiedział, że hej, może mi ufać. Zaufał we własnej kwestii, to może i w tej. W końcu to ja, Nela, ta popaprana i nie do końca normalna, ale wyrozumiała. Nadajemy na tych samych falach, tak?
Wzniósł oczy do sufitu i pokręcił głową.
- Przejęła kontrolę.
- Łoł, przegadała Pointnera? Laska jest moim bohaterem. – Nie no, poważnie, choć Czerwony Kapturek dla mnie był niesamowicie miły, to legendami o nim Kamil posługiwał się jako strasznymi historiami na dobranoc. A tu proszę, jakaś kobitka zabrała mu autorytet! – To ja już wszystko rozumiem!
- Ta…
- Spoko, Morgi! – Trzasnęłam go w plecy i roześmiałam się, gdy podskoczył z zaskoczoną miną. – Postaram się nie uprzykrzać wam życia, ale siłę przebicia muszę mieć.
- Aha, to powodzenia – mruknął, patrząc na mnie podejrzliwie, czy czasem nie zamierzam mu poprawić.
- Czy ty mi coś sugerujesz? Że sobie nie poradzę? Czy coś?
- Nie no, coś ty. Właściwie to w spodniach masz więcej od Krafta, więc… - Zaśmiał się i szturchnął mnie łokciem. - Dasz radę.
- Uznaję to za komplement i lepiej dla ciebie, aby rzeczywiście nim był. - Uśmiechnął się lekko, czego nawet nie umiałam nie odwzajemnić. – Słyszysz to? – spytałam nagle, gdy zamiar kontynuowania rozmowy przerwała dochodząca z końca korytarza muzyka. Spojrzałam pytająco na blondyna, na co tylko wzruszył ramionami, więc wybiłam do przodu w poszukiwaniu źródła dźwięków.
Dobiegłam do końca korytarza i w otwartych drzwiach ukrytej tam salki, ujrzałam kilkanaście młodych dziewcząt, tańczących do bożonarodzeniowego hitu Mariah Carey. Otworzyłam szerzej oczy, ale nie dlatego, że tak świetnie tańczyły. Uwagę przykuło pomieszczenie. Ogromne, cudownie oświetlone, z zamontowanymi na ścianach lustrami.
- To jakiś „Mam Talent” wersja świąteczna? – Usłyszałam nad uchem, lecz byłam zbyt zaaferowana strzelaniem oczami po sali. – Jestem trzy razy na tak.
Gdy na niego spojrzałam, główka mu tylko góra-dół latała, próbując nadążyć za będącymi częścią układu przysiadami. Szybko pstryknęłam mu przed oczami, no bo bez takich na mojej zmianie.
- Nie widziałam tej sali wcześniej.
- A tak, czasem udostępniamy ją jakimś grupkom tanecznym, ale to rzadko. Zazwyczaj trzymamy tu sprzęt i…
- Żartujesz? – Spojrzałam na niego dużymi oczami, na co zareagował jawnym niezrozumieniem. – Przecież to miejsce jest genialne! I tak się marnuje?
- A wyobrażasz sobie Kocha wywijającego foxtrota? Bo ja niestety tak i bardzo chciałbym o tym zapomnieć.
Wymieniliśmy przekorne spojrzenie, po czym z ekscytacją małego dziecka zaczęłam chłonąć obraz pomieszczenia. Było cudowne, idealne do tańca. I tak podobne do tych wszystkich sal, w których spędziłam połowę swojego życia, poświęcając drugą lodowisku.
- Właściwie to bym sobie potańczył – zabrzęczał mi nad głową, wodząc wzrokiem po gibkich dziewczęcych ciałach.
- Mało ci połamanych kości?
- Uśmiałem się.
- Po prostu widziałam cię w akcji. Próbuję oszczędzić ci wstydu.
- Twoja troska mi schlebia, ale szczerze mówiąc, to spierdalaj.
Jakie to wygadane!
- Bardzo chętnie, byle jak najdalej od ciebie.
Nosz cholera jasna, menda jedna wbiła mi palce w boczki! Prawie w sufit przyrąbałam ze strachu.
- Ja po prostu wolę tańce towarzyskie – wyjaśnił, czego nie mogłam nie skomentować rozbawionym prychnięciem i pobłażliwym spojrzeniem. – A byś się zdziwiła.
Pokiwałam głową z pobłażaniem, pozostawiają go w jego wyimaginowanym świecie.  Swoje widziałam.
Utkwione w pomieszczeniu spojrzenie przeniosłam na tańczące dziewczyny i automatycznie uśmiechnęłam się, czując w powietrzu tę niezastąpioną i jedyną w swoim rodzaju atmosferę wolności i puszczonego w muzykę ciała.
A potem stwierdziłam, że tak po prawdzie, to ja też chętnie bym sobie zatańczyła…


* * *

teraz to pamiętam
cofam się do samego początku
ale tylko ja jestem tutaj winna
i teraz to akceptuję
to pora, aby w końcu odpuścić
wyjść i zacząć od nowa
ale to nie takie łatwe

* * *

„Pamiętaj, aby każdy ruch był perfekcyjny. Ale nie skupiaj się na tym słowie, sama widzisz… to tylko słowo. Skup się, ale czuj. Musisz czuć. Jeśli nie poczujesz, nie będzie idealnie. Widzisz? Od razu lepiej. Jasne, to siedzi w twojej głowie, musi tam być, ale nie zapominaj, skąd to wszystko naprawdę płynie. Kochasz to? Kochasz to, prawda? Właśnie. Kochasz to, więc potrafisz sprawić, aby każdy pojedynczy ruch był wykonany prosto z serca. Jeśli oddasz to, co siedzi głęboko w twoim serduszku, wtedy będziesz wiedziała, że jest idealnie; perfekcyjnie. Rozumiesz? Czujesz? O to chodzi. Zapamiętaj to sobie, Nel. Treningi są bardzo ważne, ale w tym wszystkim nie wolno ci zapomnieć, kim tak naprawdę jesteś. Weź głęboki oddech, otwórz serce i pokaż, jak wielki talent kryje się za tą śliczną buzią. I uśmiechnij się, na Boga, uśmiech dodaje odwagi! Dokładnie. Gotowa?”
Gotowa.
Trybuny tak nagle zawrzały od braw. Mój Boże, ilu ludzi musi tu być? Zacisnęłam palce na materiale białej sukienki i podjechałam do centrum lodowej tafli. Powiedzieli, że nazywam się Kornelia Kubiak. Że jestem z Polski. Że mam szesnaście lat. Że zaraz zaprezentuję program krótki.
Głęboki oddech, głowa do góry, wyzwanie rzucone sobie samej w lustrzanym odbiciu… Uśmiech.
Muzyka zaczęła grać. Ciche dźwięki poruszyły całe ciało, które dokładnie wiedziało, jak ma się zachować. Raz, dwa, trzy…
 Nogi lekko mi drżą, gdy robię pierwsze kroki. Bardzo niepewnie stawiam stopy na parkiecie i choć nie powinnam tego robić, obserwuję je, obawiając się najmniejszego potknięcia. Ręce same unoszą się do szyi i ramion, dołączając do układu. Jak dawniej.
Rozłożyłam ramiona, jadąc wzdłuż granicy lodu. Ominęłam bandy, na których splatały  się ze sobą koła, oznaczające pięć kontynentów. Nabrałam prędkości, oczami wyznaczając w lodzie punkt, w którym powinnam się odbić. Kombinacja skoków na sam wstęp, jak się nie uda, to obiecuję, zjem własne sznurówki.
Uginam lewą nogę, a prawą wyrzucam do tyłu. Pierwszy skok od czterech miesięcy. Zaciskam mocno wargi i czekam na właściwy moment utworu. Gdy się zbliża, biorę silny zamach i wybijam się.
Trzy obroty Lutza, dwa toeloopa. Stabilne lądowanie, praktycznie bezbłędne.
Chwieję się przy potrójnym Lutzu i ledwo łapie równowagę, potrzebną do podwójnego toeloopa. Prawe kolano lekko drży, a ręce zamachnęły się w powietrzu, by utrzymać równą postawę. Parskam powietrzem z ust z niezadowolenia.
Rozłożyłam szeroko ramiona dla równowagi i przecięłam lód naostrzonymi płozami. Gładko płynęłam po nawierzchni, obejmując powietrze i czując jego przepływ na odkrytych ramionach i dekolcie.
Cichy pisk podeszew o parkiet jest irytujący, gdy lekkimi krokami przemierzam pomieszczenie. Obracam się wokół własnej osi, starając się nadążyć za muzyką. Zamaszystym ruchem rąk akcentuję wzmocnienie utworu i aż mi serce szybciej zabiło z wywołanej przez instrumenty emocji.
Przecięłam płytę lodowiska po przekątnej i podjechałam z gracją do punktu kolejnego skoku. Wybiłam się wysoko, po raz kolejny pokonując koszmarnego potrójnego flipa. Lądowanie w idealnym momencie utworu, szaleństwo.
Nie dociągam trzeciego obrotu. Wyskok był za niski, skończyłoby się skręconą kostką. Znów frustracja znalazła ujście w głośnym warknięciu.
Jeden krok, drugi… Mówili, że robię przepiękne piruety. Dziwili się, że szesnastolatka potrafi utrzymać bardziej statyczną pozycję niż niejedna bardziej doświadczona zawodniczka. Mimo to – podziwiali.
Tylko parę razy obróciłam się na czubkach palców wokół własnej osi. Zabrakło lodowego poślizgu. Ileż ja bym dała, by na tę jedną chwilkę pod moimi stopami znalazł się lód, abym mogła wykonać chociaż jeden piruet. Obojętnie jaki. Oni wszyscy zawsze je tak podziwiali…
Mówili też, że nie ma bardziej perfekcyjnej rzeczy na lodzie, niż moje spirale. Po prostu pochyliłam ciało do przodu, wyrzucając tym samym prawą nogę do tyłu i unosząc ją tak, by stworzyła linię prostą. Rozwarłam szeroko ramiona i szeroko się uśmiechnęłam. I choć druga noga sunęła po lodzie, wmawiałam sobie, że lecę…Ha! Leć, Józefino latającą machiną!
Znajduję punkt zaczepienia we własnych oczach i nie odrywając wzroku od lustra, pochylam się do przodu. Wolna noga powoli unosi się, aby w końcu stworzyć prawie idealny pion. Ręce lekko ugięte w łokciach rozkładam na boki i tak trwam, przymykając na chwilę oczy.
Plecy wygięte w łuk i ramiona uniesione ponad klatką piersiową były kolejnym elementem programu z udziałem piruetu. Lód w końcu zniknął z pola widzenia.
Znów stojąc w miejscu unoszę ręce ponad głowę i spoglądam w śnieżnobiały sufit. Prawą nogę odchylam do tyłu i w wyobraźni rozpędzam obroty. Zawsze śmiałam się, że w tej pozycji wyglądamy jak te małe tancereczki z pozytywek.
Sunęłam po lodzie, choć miałam wrażenie, że moje stopy znajdują się parę centymetrów ponad nimi.
Sprężystymi krokami pokonuję kolejne metry, mając w każdym pojedynczym mięśniu zapisane ruchy.
Jeszcze ostatni skok. Ten, który tak różni się od całej reszty i lubi robić sobie ze mnie żarty.
Staję przodem i rozkładam ramiona. Z lekkim strachem przed kolejną pomyłką, ale też z odwagą, bo jak nie teraz, to kiedy?
Zamachnęłam się i dwa razy obróciłam się do przodu.
Poczciwy podwójny Axel. Nigdy mnie nie zawiódł.
Cholera, ale mnie dokręciło na samym końcu! Lądowanie cudem zakończyło się na prawej nodze, a nie twarzy.
W końcu się uśmiecham - szeroko i szczerze.
Moja ulubiona część – dowolna sekwencja kroków, w której wszystkie chwyty dozwolone. Teraz czuję najmocniej… Mały obrót, „jeleni” skok, podniesienie nogi i dotknięcie łyżwy czubkami palców
…wyskok, zamaszyste ruchy rękoma, kopnięcie powietrza, skręt bioder…
…kolejny skok, wyciągnięcie ręki do publiczności, chęć zamknięcia ich wszystkich w ramionach…
Kolejne piruety, które zastępuję dalszą sekwencją kroków. Nogi poruszają się w dobrze znanym rytmie, same prowadzą taniec, w głowie pojawiają się tylko fragmenty tak doskonale znanej choreografii.
Obraz rozmazał się pod wpływem piruetów. Jeszcze tylko chwila, ostatnie obroty…
Ostatnie kroki…
Wsłuchaj się w utwór…
Wczuj się w rytm.
Koniec!
Z wysoko uniesionymi rękoma i szeroko otwartymi oczami spoglądam w swoją zastygłą sylwetkę i nie wiem, czy chce mi się śmiać, czy płakać. Klatka piersiowa faluje od nierytmicznego i przyspieszonego oddechu, który świszczy między wargami, a ja odkrywam, że nie mogę się poruszyć. Wbijam wzrok w idealnie napiętą sylwetkę i dziwię się sama sobie, że właśnie to zrobiłam. Poniekąd wróciłam do tego, od czego uciekłam. A najgorsze jest to, że cały dotychczasowy upór i tląca się nienawiść, została zastąpiona promieniującym w okolicach serca ciepłem i radością. Chce mi się płakać, bo odkryłam, że za tym tęskniłam. I dlatego, że to wszystko już za mną.
Rozluźniam mięśnie i nie wierząc samej sobie, znów włączam tę samą muzykę. Wszystko zaczyna się od nowa. Każdy krok, każdy pojedynczy element choreografii, każdy takt zaczynają znów odgrywać rolę.
Znów nie jest idealnie, co drażni moją duszę perfekcjonistki. Każde powtórzone krzywe stąpnięcie irytuje. Kiedyś nie było o tym mowy. Mimo to, brnę dalej. I choć pozornie sprawia mi to tyle szczęścia to w środku rośnie smutek. Bo to już koniec. Tylko tyle mi zostało. Mała salka, stare układy, brak publiki i ja – sama. A to wszystko na własne życzenie.
Kręcę głową, bo przed oczami pojawiają się obrazy przeszłości, od której przecież chciałam się uwolnić. Ale to chyba bezcelowe. Po co miałam tego chcieć, skoro właśnie sama z powrotem w nią wdepnęłam i, co gorsza, czuję, że nie znów uciec? Nie mogę i chyba… nie chcę. Ponowne poczucie tej wolności, lekkości i swobody przywróciło dobre wspomnienia.
Idę dalej. Chcę pamiętać tylko o dobrych momentach, ale jak na złość zalewa je czerń tych złych; tych, które zaczęły rujnować wszystko po kolei. Zacisnęłam zęby, chcąc je odgonić. Próbowałam skupić się na krokach, ale rosnąca złość i frustracja na samą siebie zaczęły plątać nogi i zagłuszać muzykę.
Obrót, zatoczenie nogą koła w powietrzu i lekki wyskok. A potem zamachnięcie się do podwójnego Axla i… wściekłość i głucha rozpacz.
Otwartą dłonią kilkakrotnie uderzyłam o podłogę i wrzasnęłam, dając upust wezbranym negatywnym emocjom. Do cholery, dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć?!
Buchnęłam powietrzem przez zęby i szybko podniosłam się z kolan, nie zważając na piekący ból. Włosy same jakoś wymsknęły się z ciasnego koka i opadły na plecy i ramiona, by unosić się nad nimi, gdy wznowiłam układ. Tańcz. I tańcz. I tańcz. Miej wszystko gdzieś, daj się ponieść, czuj to wszystko! Bądź sobą! Bądź perfekcyjna! Jeśli upadniesz, to wstań, popraw kieckę i tańcz dalej! 
Muzyka zatrzymała się po raz kolejny. Zapadła cisza przerywana uporczywymi próbami złapania tlenu w płuca. I tylko tyle. Do momentu, w którym ciszę w salce rozdarło głuche klaskanie, odbijające się od ścian. Zamarłam w bezruchu, czując automatyczne spięcie mięśni i rozszalałe serce. Przez kotarę włosów w lustrzanym odbiciu ujrzałam Morgensterna. Opartego nonszalancko o futrynę drzwi, rozbawionego, bezczelnie gapiącego się na to, jak poddaję się chwili słabości.
Jego imię zginęło gdzieś pomiędzy moimi ustami, gdy szybko wyprostowałam się i posłałam mu spłoszone spojrzenie. Uśmiechnął się tak, jak ludzie uśmiechają się, gdy nakryją kogoś na złym uczynku. Co zabawne, tak właśnie się czułam. Jakbym zrobiła coś złego, powracając do tego, do czego wracać nie powinnam.
- Gdzieś ty się tego nauczyła? – spytał, kręcąc z niedowierzaniem głową. W odpowiedzi dostał lekkie wzruszenie ramionami, poparte szybkim odwróceniem się do niego plecami, w celu odnalezienia ręcznika i butelki wody. A tak naprawdę, to nie chciałam, by patrzył na moją czerwoną twarz, pokrytą zażenowaniem i potem. – To było… Łał. I ty, robiąca to… Też, łał.
- Chyba nikt cię dzisiaj nie uderzył słownikiem, co? – mruknęłam nerwowo, starając się zachować kpiarski ton, na co zareagował krótkim śmiechem. – Nie widziałeś karteczki?
- Tej przylepionej do drzwi, na której zabraniasz wchodzenia do środka, podpierając zakaz kilkoma ciekawymi groźbami?
- Dokładnie tej.
- Widziałem. I bardzo chciałem się dowiedzieć, na czym polega ‘założenie Nelsona z półobrotu i kastracja…’ czym?
- Korkociągiem.
- Korkociągiem. Dokładnie. Wydaje mi się, czy cichaczem liczyłaś na to, że jednak wpadnę? – spytał, unosząc zabawnie brew. Z teatralnym rozczarowaniem pokiwałam głową. – Tak myślałem.
Zacisnęłam wargi w wąską kreskę, gdy rozglądając się z zaciekawieniem po pomieszczeniu, podszedł bliżej. Dobrze wiedział, że robi mi na złość. Swoim objawiającym się w ciężkim dyszeniu i potupywaniu nogą zniecierpliwieniem jasno dawałam mu do zrozumienia, że chcę zostać sama, a przede wszystkim, że próbuję coś ukryć. A on jak gdyby nigdy nic stanął tuż obok mnie i obrócił się przodem do lustra.
- Mam spytać, czy sama mi powiesz? – odezwał się w końcu, poprawiając sobie włosy. Pomijając fakt, że to pytanie zostało rzucone niby od niechcenia, to wydawał się całkiem zainteresowany widokiem sprzed kilku chwil. – Okej… - Wydął usta, gdy w odpowiedzi dostał ciszę. W lustrze odnalazł mój mówiący jedno wzrok. – Nie będziemy o tym gadać – zapewnił, kręcąc lekko głową.
- Oczywiście, że nie będziemy – odparłam chłodno i rzuciwszy mu krótkie, choć bardzo wymowne spojrzenie, odeszłam na bok.
- Mimo wszystko zwracam honor, w wersji solo nie dorastam ci do pięt. Może racja, nie znam się, ale uważam, że TO było fantastyczne. Czy to jest to, co robiłaś w Polsce?
- Mieliśmy o tym nie rozmawiać.
- Jasne. Ale możemy porozmawiać o tym, dlaczego zamiast spędzać święta w domu, chcesz lecieć do Londynu.
Ręka jakoś mi zadrżała i strąciła na szafkę stosik ustawionych płyt. Nawet jeśli to zauważył, to i tak byłam na straconej pozycji. Czując przebiegający wraz z dreszczem po plecach thomasowy wzrok dla zachowania pozorów udałam, że przeglądam muzyczną kolekcję.
- Akurat sobie bajerowałem recepcjonistkę, gdy do holu wpadł kurier i wyobraź sobie powiedział, że ma przesyłkę na twoje nazwisko. Poleconą. Się zdziwiłem i aż musiałem przerwać chwyt na złamanego palca, bo przecież niewiele osób wie, że tu jesteś. Spytałem, co to za przesyłka, to mnie facet tak ściął wzrokiem, jakbym mu chomika zabił, no ale w końcu powiedział, że bilet. Że do Londynu. Że super okazja na święta i biuro podróży jest takie wyczesane, że kurierem bilety wysyłają i jakbym był zainteresowany wakacjami na Kanarach, to poleca. Dobra, dalej nie słuchałem, ale obiecałem, że dostarczę do rąk własnych. Niegrzecznie olałem Heidi i dawaj, szukać cię. No i patrz, ja taki niewychowany dla niej, a Heidi mówi, że wzięłaś klucz od tej salki… To jestem. Okej, zbieram szczenę z podłogi, bo jakbym ja miał się tak wygiąć, to chyba bym już więcej dzieci nie mógł mieć, ale szczerze mówiąc, na razie interesuje mnie jedno. To. – Zakończył swój jakże fascynujący monolog uniesieniem dużej koperty z logiem austriackiego biura podróży. No tak, bilety. Bilety, a obok domagająca się wyjaśnienia mina Morgensterna. – Przesłyszało mi się, czy jak kiedyś rozmawialiśmy, to mówiłaś, że lecisz do Polski?
- Mała zmiana planów.
- Albo dobra podpucha.
Niechętnie spojrzałam na niego przez ramię, prosząc o to, by dał sobie spokój i najzwyczajniej w świecie się odwalił. Raczej się na to nie zapowiadało. Nawet wtedy, gdy użyłam ostrzejszych słów.
Hej, to nie jest tak, że ja go okłamałam dla własnego spokoju. No, może trochę. Okej, właściwie to wolałam uniknąć niewygodnych pytań typu „A czemu tam? A po co i z kim?”, bo nie miałam gotowej karty odpowiedzi, a z kolei na otworzenie przed nim całej historii nie miałam odwagi. Za to miałam powód, aby nie wracać na święta do Polski. Znałam go ja, znała go Lilka, znał go Kamil, to powinno wystarczyć. Jednak z drugiej strony nie widziało mi się bezczelne okłamywanie Thomasa. Na pewno nie po tym, gdy podał mi się jak na tacy z kawałkiem własnego życia. Najwygodniej było mi mruknąć twierdząco, gdy spytał tak najzwyczajniej na świecie „na Boże Narodzenie jedziesz do Polski?”. I wydawało mi się, że zamknęłam temat.
Ale co jest w tym najlepsze? Morgenstern. I nie pytania, których obawiałam się z jego strony. Nie jego próby wdłubania się w prawdziwe powody wyjazdu do Londynu. Nic z tych rzeczy. Z jego strony wysunął się tylko jeden wniosek, który nieco roztopił lód wokół serca.
- Nela – zaczął ostrożnie i łagodnie, pozbywając się z twarzy pozornego gniewu i zastępując go przebłyskiem prośby. – Nela, posłuchaj. Nie jestem w tym jakoś szczególnie dobry, ale święta powinno spędzać się z rodziną.
- Ale…
- Jedziesz tam sama, tak?
Kiwnęłam niepewnie głową, próbując zrozumieć, czy zgaduje, czy jego siła dedukcji jest tak poważnie rozwinięta, że powinnam zacząć martwić się o własne tajemnice. A poza tym, to nie mogłam zaprzeczyć. Okłamywanie go byłoby bardziej niż nie fair.
- Tak myślałem. Ty cały czas jesteś sama. Sama w Titisee, sama tutaj… Dlaczego?
Czemu zawsze gdy już urzeknie mnie tym, że nie reaguje tak, jak standardowy człowiek po chwili burzy swoją wyjątkowość i zaczyna zadawać pytania?
- Samej jest dobrze.
- Och, jasne, to takie super i w ogóle – zironizował, machając śmiesznie rękoma. – Dobra, nie będę drążył, ale mogłaś powiedzieć od razu.
- Co za różnica?
Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie ze starannie wprowadzoną na twarz obojętnością.
- Oczywiście, żadna. – Wymusił te słowa tak, jak ten całkowicie nieprzekonujący uśmiech, który dla świętego spokoju odwzajemniłam. – Londyn, tak?
- Będzie fajnie – oznajmiłam, próbując przekonać za równo jego, jak i siebie. Ale szczerze? Naprawdę oddałabym wiele, aby jednak polecieć do Polski. Mimo wszystko. – Hej, rozdają jeszcze kolację?
- Skończyli piętnaście minut temu – mruknął, spoglądając na zegarek, a potem przenosząc spojrzenie na mnie. – Głodna?
- Jeszcze jak.
- To chodź. Wiem, gdzie robią najlepsze naleśniki na świecie.
Kiwnęłam głową i szybko zebrałam swoje rzeczy. Uniosłam lekko kąciki ust, widząc, że stoi przy otwartych drzwiach i cierpliwie czeka, aby mnie przepuścić. A także, aby zadać pytanie.
- Nela, kiedyś poproszę cię do tańca, a ty się zgodzisz, okej?
Posłałam mu pytająco spojrzenie, ale widząc jego pełen nadziei wzrok szybko posłałam mu radosny uśmiech.
- Spraw, abym nie miałam wyboru.
Uśmiechnął się lekko. A potem uśmiechnął się wtedy, gdy podziękowałam za otwarcie mi drzwi. Uśmiechnął się, gdy spotkaliśmy się ponownie pod hotelem i gdy chwyciłam go pod ramię, chcąc przebrnąć przez zamarznięte kałuże. I uśmiechnął się nawet wtedy, gdy wysmarowałam się dżemem truskawkowym.
Może właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że bardzo lubię jego uśmiech.

* * *

mam wielkie nadzieje
to cofa mnie do momentu, w którym zaczęliśmy
wielkie nadzieje
gdy odpuszczasz, wychodzisz i zaczynasz od nowa
wielkie nadzieje
gdy to wszystko zmierza ku końcowi
lecz świat wciąż się kręci


*

Udało się dodać jeszcze w czerwcu, łał. Rozdział miał pojawić się w piątek, co by tak ładnie zacząć wakacje i jednocześnie skromnie pochwalić się, że rozwaliłam Wielką M. na kawałeczki i powiedzieć, że żadne procenty nie smakują tak dobrze, jak te z rozszerzonego polskiego. Ale nie wyszło.
Ten rozdział jest liderem. Nie tylko pod względem długości, bo Word mówi, że ma on 8,5 strony, ale też dlatego, że jego wersji powstało… z dziesięć? Coś koło tego. Kompletnie nie potrafiłam ubrać w słowa to, co miałam w głowie, choć chęci były i dalej są ogromne. Rozdział jest wycierpiany, ochrzczony łzami i prawie rzucony w pizdu, ale powiedziałam sobie, że go napiszę. I jest. A zdania o nim nie mam kompletnie.
Ogólnie rzecz biorąc chyba mam kryzys. Są wakacje, miało być lepiej, a z tego co widzę, to jest tylko gorzej. Trzyma się mnie dziwne przeświadczenie, że w którymś momencie tej historii popełniłam błąd, który teraz ciągnie za sobą katastrofa po katastrofie. Ale to tylko moje własne odczucie, nie wiem jak to wygląda z Waszej perspektywy.
A jeszcze co do samego rozdziału, to fragment tańca był dla mnie chyba najtrudniejszym do napisania, ale to był taki eksperyment i rękawica rzucona samej sobie. Scena jest niezbędna do dalszego rozwoju akcji i mam nadzieję, że jej nie zawaliłam.
Okej, pomarudziłam, pożaliłam się, wystarczy. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę miłych i słonecznych wakacji. Ściskam!




sobota, 14 czerwca 2014

10. Cross the line.


*

chciałbym móc patrzeć tak, jak wy
nie widzieć tego, co we mnie tkwi
chciałbym móc wyjść z tych za ciasnych ram
dzisiaj ze sobą stanąć twarzą w twarz

* * *

- Co tam, Dzieciaku?
- Janek prowadzi po pierwszej serii, a ty znowu nie zapukałeś – wymamrotałam ze wzrokiem przylepionym do telewizora. Wyczułam, że się uśmiechnął, mrucząc coś pod nosem, a po chwili materac ugiął się gdzieś za moimi plecami. – Nie kibicujesz kolegom?
- Uznajmy, że jestem z nimi myślami – odpowiedział z dziwną obojętnością w głosie. Usłyszałam cichy szelest przewracanych stron, więc odwróciłam wzrok od siedzącego na belce Fannemela i spojrzałam przez ramię na blondyna. Bez zainteresowania wertował kartki biografii Cobaina, nawet nie interesując się wynikiem rozgrywanego w Engelbergu konkursu. Gdy poczuł mój wzrok, spojrzał na mnie z lekką pretensją. - Musisz to oglądać?
Uniosłam brwi ze zdziwienia, bo a) to pytanie było retoryczne i głupie, b) miał kompletnie gdzieś zawody, w których startowali jego koledzy. A potem w jego spojrzeniu ujrzałam pomieszanie smutku z rozczarowaniem i nad głową zapaliła mi się żarówka.
- Nie musimy, jeśli nie chcesz.
- Nie, nie, w porządku, oglądajmy. - Zamknął książkę, odłożył ją gdzieś na poduszkę i przysunął się do krawędzi łóżka, tym samym siadając tuż obok mnie. Oparł łokcie na kolanach, a na dłoniach ułożył głowę i wbił beznamiętny wzrok w ekran telewizora. – Kamil teraz – mruknął. Przez chwilę wydawało mi się, że po prostu chciał, abym przestała na niego patrzeć ze współczuciem.
W międzyczasie Kamil poleciał na odległość 137,5 metra i objął prowadzenie.
Wyszczerzyłam się jak głupek i nawet lekko szturchnęłam łokciem Morgensterna, żeby się trochę rozchmurzył. Nawet, jeśli oglądanie konkursu, w którym on nie mógł wziąć udziału, było dla niego nie do przełknięcia, to uniósł kąciki ust.
- Leć, Jasiek, leeeeeć!
I poleciał.
- I wyrównał rekord skoczni – zauważył Thomas, za co po chwili oberwał. Znaczy, nie za to, co powiedział, ale komentator właśnie ogłosił, że Jasiek wygrał cały konkurs, a Kamil został nowym liderem klasyfikacji generalnej, przeganiając Schlierenzauera i mój wybuch radości okazał się zbyt niebezpieczny dla Morgensterna. Po prostu musiałam wystrzelić rękoma do góry, a to nie moja wina, że on siedział zbyt blisko.
- Żyjesz? – wydusiłam z siebie, bo gdy on próbował policzyć swoje uzębienie, ja zanosiłam się śmiechem. Posłał mi krótkie wymowne spojrzenie i wstał z podłogi, otrzepując spodnie. – Wybacz, to ze szczęścia.
- W takim razie nie chcę wiedzieć, jak bijesz, gdy się wściekniesz.
Pokręciłam głową ze śmiechem i spojrzałam na szczęśliwe twarze Jaśka i Kamila na podium. Proszę bardzo, Ziobro dotrzymał złożonej tydzień temu obietnicy. W Engelbergu pozamiatał, aż miło. Tak jak reszta. W pierwszej dziesiątce znalazło się aż czterech Polaków, w drugiej na siedemnastym miejscu był Dejvi, a Maciek skończył na dwudziestej pierwszej pozycji. Jedyne, czego było mi żal to tego, że nie mogłam ich teraz uściskać.
- Tak właściwie, to po co przyszedłeś? – spytałam Morgensterna, gdy tylko skończono grać polski hymn. Oparty o ścianę przeniósł wzrok na mnie i pstryknął palcami, robiąc przy tym minę, jakby coś sobie przypomniał.
- Właśnie. Chciałem powiedzieć, że idę wyprowadzić się na spacer.
- Idź, idź. Dobry pomysł, świeże, górskie powietrze i te sprawy. Przyda ci się – stwierdziłam i ułożyłam się wygodnie na łóżku, chwytając pozostawioną wcześniej książkę. On jednak wciąż stał w tym samym miejscu i przestępując z nogi na nogę, wlepiał we mnie zniecierpliwione spojrzenie. – Co?
- Idę. Sam.
- To uważaj na siebie, bo się ściemnia.
Westchnął i spuścił głowę.
- To taka aluzja. Ukryta propozycja. Nieśmiałe zaproszenie, abyś mi potowarzyszyła, albo raczej przypilnowała, co bym nie rzucił się do Drawy – sapnął z irytacją, a mój mózg powoli zatrybił. – To ty jesteś taka niekumata, czy to ja już wyszedłem z wprawy?
Przez chwilę próbowałam powstrzymać grzęznący w gardle śmiech, na widok nieporadnej miny Morgensterna. Dopiero w tej pobłyskującej na jego twarzy determinacji i zniecierpliwieniu dostrzegłam, że coś go gryzie w ten chudy tyłek.
Iść z nim, czy spędzić w ciszy i spokoju wolny wieczór? Dać mu się wygadać, czy wreszcie od niego odpocząć?
Westchnęłam i zamknęłam z hukiem książkę.
- To gdzie idziemy?

* * *

wspomnień flesz razi mnie
i czuję jak krew
zaczyna we mnie biec
nim nastanie noc
każdy wzrok i tak padnie na mnie
nic już nie odstanie się

* * *

Pojedyncze płatki śniegu leniwie opadały z nieba i ginęły gdzieś pod naszymi butami lub zaplątywały się w wystające spod czapki włosy. Wieczorny mróz szczypał w policzki i nos, a z ust wydobywała się para z każdym, padającym z naszych ust słowem.
A padało ich nadzwyczaj wiele.
- Wiesz, jakie to uczucie, gdy naprawdę kochasz to, co robisz, ale kompletnie ci to nie wychodzi? Gdy coś, co robiłaś praktycznie przez całe swoje życie nagle staje się dla ciebie najtrudniejszą rzeczą na świecie i w ogóle nie daje ci radości, tylko ból i łzy?
Te dwa pytania zawisły w zimnym powietrzu, powodując nieprzyjemne uczucie powrotu do przeszłości. Nie zaczekały, aż ktoś na nie odpowie. Nie zaczekały, aż z dudniącym sercem odpowiem, że tak, wiem. Szybko ulotniły się, przegonione przez nerwowy i pełen pogardy śmiech Thomasa.
- Właśnie tak zawaliłem poprzedni sezon. Na własne życzenie, bez czyjejkolwiek pomocy. Ja, Nela. Ja, ja i tylko ja byłem za to odpowiedzialny, nikt więcej… - Urwał na moment, gdy obok nas przeszedł jakiś dzieciak ze szkolnym plecakiem. A potem przystanął w miejscu, wziął głęboki wdech i odwrócił głowę w drugą stronę. – Nabroiłem. Nie jestem z tego dumny i gdybym tylko mógł cofnąć czas, naprawiłbym wszystko to, co kiedyś tak pięknie rozpieprzyłem, kierując się własną chorą rządzą i głupotą. Zawaliłem na wiele możliwych sposobów i to przełożyło się na skoki. Gdybym wiedział, że jeden błąd będzie miał takie konsekwencje… - Głos mu się nieco załamał, więc zamilkł i tylko pokręcił głową. - Ale staram się to naprawić. Cały czas próbuję.
W słabym świetle księżyca dostrzegłam, że mocno zaciska wargi. Trochę mnie sparaliżowało, bo oto miałam na dłoni otwartego Morgensterna. Człowieka, który pojawił się nagle i niespodziewanie, od początku ciągnąc za sobą aurę tajemnicy, skrywaną pod wiecznym uśmiechem i głupkowatymi tekstami. Ten Thomas właśnie stoi przede mną nieszczęśliwy i zmarznięty. I nie mogę uwierzyć, że to naprawdę on.
- Co się stało? – spytałam półszeptem, wpatrując się w jego profil. Zacisnął mocniej szczęki i wzruszył ramionami.
- To bez znaczenia. Ważniejsze są tego skutki.
Westchnęłam i ruszyłam za nim krętą ścieżką.
- To miał być dobry sezon. Po dwóch latach kolejna Kryształowa Kula miała znaleźć się w moich rękach… I zaczęło się całkiem dobrze. Dwa podia w Lillehammer brzmiały naprawdę obiecująco, ale potem zamiast lepiej, było tylko gorzej… Wiesz, dlaczego nie chciałem oglądać dzisiejszego konkursu? Bo tam wszystko się zaczęło. W Engelbergu. Wcześniej tam wygrywałem, a rok temu ta skocznia okazała się być dla mnie za trudna. Potem te wszystkie urazy… Ale nie one były najgorsze. Nie pomógł nawet miesiąc wyciszenia i treningów wzmacniających. Wiesz dlaczego? Bo to wszystko siedziało dokładnie tutaj… - Czubkiem paca wskazującego dotknął swojej głowy i przez chwilę spoglądał na mnie, oczekując zrozumienia. Rozumiałam. – I nie chciało puścić. Ani na moment.
Znów zamilkł, a ja po raz kolejny nie mogłam wyjść z podziwu nad tym, jak otwarcie potrafi mówić o tym, co go boli. To mnie zdumiewało, zastanawiało, a na końcu przerażało. Czy jeszcze tego samego dnia, gdy rano płakałam ze śmiechu, gdy podczas treningu jako rozgrzewkę wybrał sobie wywijanie tyłkiem do „Waka Waka” pomyślałabym, że za tą uśmiechniętą buzią kryje się jakiś wewnętrzny konflikt? W życiu. Ale przecież to jest sportowiec. A my, sportowcy, ciągle udajemy, że przecież wszystko jest w porządku. Szczerze? Rzadko kiedy jest.
- Oficjalna wersja przed mistrzostwami świata brzmiała, że przygotowuję się, żeby obronić tytuł na normalnej skoczni. Ściema. Ja walczyłem o to, żeby w ogóle na nie pojechać. I nie, żebym próbował coś sugerować, ale nie sądziłem, że Alex tak łatwo uwierzy, że wszystko jest okej i nabierze się na ckliwe historyjki i obietnice. Pojechałem, nie było źle. Piąte i piętnaste miejsce jak na tamten gorący okres to był sukces. No i złoto w drużynie, chociaż myślałem, że pierwszym skokiem pogrążyłem chłopaków… - Urwał na chwilę, aby zaśmiać się pod nosem. – Przepraszam, przypomniałem sobie Manu na jednej narcie.
- Val di Fiemme było udane – wtrąciłam cicho, błądząc wzrokiem po lekko zachmurzonym niebie. – Pomogłeś moim chłopakom.
- Hej, przestańcie mi mówić, że im pomogłem. To był po prostu durny błąd jeszcze durniejszych sędziów. Ktoś i tak by to w końcu zauważył. Wywalczyli pudło tylko dzięki dobrym skokom, a ja po prostu zagrałem fair-play. Tyle.
- Żyła dał ci w końcu tę flaszkę?
- Niestety, nie miał kiedy – powiedział z nutą rozbawienia i rozżalenia. – Kolejna kontuzja wykluczyła resztę sezonu. Ale cóż… Powiedz Piotrkowi, że kiedyś w końcu się o nią upomnę.
- To jest nas dwoje.
Wcisnęłam dłonie do kieszeni i wtuliłam nos w szalik, czując powoli spadającą temperaturę. Mróz powoli dawał się we znaki również Morgensternowi, na którego policzkach wymalował silne rumieńce i zmuszał do dmuchania w dłonie. To nie był jeszcze moment na powrót. Zdecydowanie nie, skoro dopiero dotarliśmy do nieustalonego wcześniej celu.
- Alpenarena.
Powiodłam wzrokiem za Thomasem, który pewnym krokiem wybił do przodu. Przystanął dopiero przy barierkach, odgradzających nieoświetlony obiekt od otoczenia. Nad jego głową uniosła się chmurka dymu, a już po chwili siedział na barierce i kiwał głową w stronę skoczni.
- A co, jeśli ci powiem, że tutaj wszystko się zaczęło? – spytał, spoglądając przez ramię na skocznie.
- Powiedziałabym, że dobre złego początki.
Żartowałam. A on zgarnął z barierki resztki zmarzniętego śniegu i taką zbitą pigułą cisnął w moje plecy. Czubek.
- Taki z ciebie zawodnik fair-play, a atakujesz bezbronną kobietę?
- Widzisz tu jakąś?
Czemu najbliższy śnieg leżał na ziemi i czemu schylając się po niego znowu oberwałam? Aha, bo Morgenstern wciąż jest idiotą. Zbolałym idiotą, ale wciąż – idiota.
- Porąbało cię! Wpadło mi za kołnierz! – zapiałam, podskakując w miejscu i prawie płacząc, czując spływający po plecach lód. – Będziesz mi płacił za lekarstwa, gnojku.
- Thomas, wystarczy Thomas.
Parsknęłam, łypiąc na niego podejrzliwie. Uniósł ręce w geście niewinności, więc wolnym i nieufnym krokiem podeszłam do niego i oparłam się łokciami o barierkę, na której siedział. Widok skoczni z tej perspektywy był imponujący.
- Wiesz, ta wygrana w Titisee dała mi ogromną nadzieję, że może być lepiej… - mruknął w pewnym momencie, tym samym sprowadzając na siebie moje zaciekawione spojrzenie. - Bardzo tego potrzebowałem. Potrzebowałem zwycięstwa, żeby uwierzyć, że wciąż potrafię skakać i to naprawdę dobrze.
- Bo potrafisz. Tacy jak ty są mistrzami olimpijskimi, mistrzami świata, wygrywają Puchar, czy inny Turniej Czterech Skoczni.
Te słowa bardzo go zainteresowały, bo spojrzał na mnie wyczekująco. Za to ja ugryzłam się w język, bo nie chciałam kontynuować i mówić tego, co tak naprawdę miałam ochotę mu powiedzieć. Ale jeśli jemu mogło to pomóc, to mogłam wyjść na hipokrytkę. Bylebym nie zaczęła mu beczeć na rękach.
- Nie wiem, co się wtedy stało. Nie chcesz powiedzieć, w porządku, ale po prostu o tym nie myśl. Rób to, co do ciebie należy, ale przede wszystkim to, co kochasz. Nie pozwól, by jedno wydarzenie przekreśliło te wszystkie lata. Skoro wtedy wygrałeś to oznacza, że już zapomniałeś, albo przynajmniej pogodziłeś się z przeszłością. Mam rację?
- Prawie.
- Prawie robi wielką różnicę i miejmy nadzieję, że robi ją w dobrą stronę.
Kiwnął głową i wlepił wzrok w swoje kolana. Zapadła pozornie spokojna cisza. Pozornie, bo w myślach biłam się po głowie za to, że tak naprawdę okłamywałam siebie, próbując podnieść z kolan Morgensterna i sprawić, by wstał i udowodnił, że wciąż potrafi być najlepszy. Wierzyłam, że jemu ta sztuka może się udać. Ale, cholera, dlaczego nie potrafiłam tego zrobić ze sobą? Dlaczego będąc w takim samym dołku jak on, wątpiąc w siebie tak, jak on i nie mając nadziei tak, jak on, nie wiedziałam jak poskładać siebie? Ewidentnie Thomas jest silniejszy, bardziej zdeterminowany. A ja… A ja ze swoich kolan, z których już nigdy się nie podniosę, będę miała nadzieję, że dokona jeszcze niemożliwego.
- Nela, uznaj to za kompletny idiotyzm, ale boję się.
Oderwałam ręce od barierki i wyprostowałam się, nie spuszczając wzroku z jego przestraszonych oczu.
- Boję się, że ten upadek okaże się takim gwoździem do trumny – dodał ciszej. – Powiedz mi, co mam zrobić, jeśli okaże się, że jeden głupi upadek przekreśli wszystko?
Dobre pytanie.
Czy jeden głupi upadek może zniszczyć wszystko?
- Nie wiem.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ja sama dałabym wiele, aby móc powiedzieć coś innego, ale w tej kwestii nie potrafiłam nawet skłamać. To było cholernie trudne. Za trudne. Posłałam mu przepraszające spojrzenie, ale w zamian uśmiechnął się tak w swoim stylu i wyciągnął rękę w stronę mojej głowy, by po chwili strzepnąć z niej resztki śniegu.
I LIKE BIG BUTTS AND I CANNOT LIE!
- Cholera – warknęłam, słysząc jakże świetny dzwonek swojego telefonu. Z zażenowaniem na twarzy i przy akompaniamencie śmiechu Morgensterna sięgnęłam po komórkę. Powtórzyłam przekleństwo, widząc migające na ekranie imię i westchnęłam.
- Odbierz. Może coś ważnego.
- O, z pewnością – zironizowałam i przeprosiłam go spojrzeniem, po czym odeszłam na bok. – Halo, centrala?
- Czyś ty, wariatko, do końca sfiksowała?! Co ty wyrabiasz? Gdzie ty w ogóle jesteś? I czemu ja muszę dowiadywać się wszystkiego od Kamila i to przez Ewę?!
Tak bombardować pytaniami potrafi tylko Lilianna. Ewentualnie mój brat, gdy w jego towarzystwie padnie hasło, dotyczące tajemniczego pochodzenia dzieci.
- Jakże miło mi cię słyszeć.
W słuchawce pojawiły się rytmiczne szmery, co oznaczało serię wdechów i wydechów na uspokojenie w wykonaniu Lilki.
- Wytłumaczysz mi to wszystko, czy mam czekać aż jakaś gazeta dobierze się któremuś z waszej dwójki do tyłka? A poza tym… Morgenstern? Poważnie?
- Wbrew pozorom i twojej awersji do Austriaków, to całkiem pocieszne stworzenie – stwierdziłam, spoglądając na Thomasa. Przechylił z zaciekawieniem głowę, którą zaraz odwrócił w stronę skoczni. A potem przypomniałam sobie jego spowiedź i byłam pewna swoich słów w stu procentach. – Naprawdę.
- Co ty właściwie o nim wiesz?
- Nic, czego nie potrzebowałabym do bycia jego fizjoterapeutką. Ręce i nogi ma na miejscu, to mi wystarczy.
- Ciekawe na jak długo będą ci starczyć tylko one… - mruknęła, na co prawie wlazłam do słuchawki i ją udusiłam. – No co? Filmów nie oglądasz? Ennis i Jack tylko razem wypasali owce i jak to się skończyło?
- Po pierwsze, to Ennis i Jack byli parą gejów. Po drugie, masz zakaz oglądania Brokeback Mountain do odwołania. A po trzecie to spierdalaj. – O, proszę, Morgenstern zna polskie wyrazy, bo parsknął śmiechem. – To jest o wiele lepsze niż taka bezsensowna tułaczka od miejsca do miejsca.
- A wiesz, co byłoby najlepsze? Powrót do Polski. Do Krakowa. Do domu.
Zacisnęłam mocniej palce na telefonie, bo oto powód, dla którego moja przyjaciółka postanowiła zadzwonić. Powrót.
- Nie wydaje mi się.
- Nelka, nie bądź idiotką, albo chociaż udawaj, że nią nie jesteś. Ile można? Minęły trzy miesiące, to już najwyższa pora wrócić.
- Wrócić? Ale po co?
- No nie wiem, może na święta? – zironizowała. Praktycznie czułam wylewający się ze słuchawki jad, którym mnie szczyciła od samego początku tej rozmowy. Gdybym jej nie znała, powiedziałabym, że ma mnie po dziurki w nosie i dzwoni, bo tak wypada. Ale to Lila. To jej sposób na zmartwienie. – Kornelio Karolino Kubiak, bądźże rozsądnym jełopem i przyjedź do mnie na Boże Narodzenie, bo oszaleję z tęsknoty i nerwów. Czy ty mnie rozumiesz, czy ty mnie nie rozumiesz i chcesz, abym ci to wszystko rozrysowała?
- Ty kompletnie nie potrafisz rysować…
- Ty też. Ale przy okazji masz nieźle nasrane, bo siedzisz gdzieś na zadupiu, składasz tyłek jakiegoś austriackiego połamańca w nartach i udajesz, że jest fajnie, kiedy wcale nie jest – wypluła z siebie na jednym wdechu.
Westchnęłam.
- Nie udaję, Li. Jest mi tu naprawdę dobrze.
Zafrasowała się tymi słowami, bo długo nic nie mówiła. I jakkolwiek nie było to dla niej bolesne, na mnie podziałało niczym katharsis. Zmyłam z siebie wcześniejszy strach i poczułam się szczera z samą sobą. W Villach, a wcześniej w Titisee i gdziekolwiek nie pojedziemy, będę czuła się dobrze. Bo jak miało być źle, gdy znalazłam człowieka, który tak samo jak ja upadł, w wielu tego słowa znaczeniu?
- Ale święta… - jęknęła cicho. – Przyjedź chociaż na święta…
- Nie martw się, nie zginę. Przecież wiesz, że zawsze chciałam spędzić Gwiazdkę w Londynie. Urwę się na trzy dni i polecę… To nawet brzmi jak dobry plan.
- Kompletnie nie brzmi jak dobry plan – skontrowała z urazą, ale szybko dodała nieco łagodniej. – Nela, brakuje ciebie na lodowisku.
- Zamknij się. Teraz ty tam rządzisz, z czego bardzo się cieszę.
- Ale twoja matka…
- Muszę kończyć. Zadzwonię w Boże Narodzenie, okej?
- Nie-okej, ale dobra, niech będzie, że jednak okej – mruknęła ze smutkiem, za co chciałam teraz mocno ją przytulić. – Aha, Kubiak?
- Tak?
- Jeśli jest ci tam tak dobrze, jak mówisz, to ja też bardzo się cieszę. Nie zwracaj uwagi na moje marudzenie, to tylko taka siostrzana tęsknota, nic więcej. Poważnie. Po prostu uważaj na siebie i… na niego – dodała ostrożnie. – Tylko o to cię proszę.
Westchnęłam i dotknęłam dłonią policzka, aby spływająca po nim łza wsiąknęła w materiał rękawiczki. Szybko przywołałam na swoją twarz neutralny wyraz i odwróciłam się w stronę Morgensterna, posyłając mu nikły uśmiech.
- Ktoś bardzo tęskni? – spytał, wymachując nogami i spoglądając na mnie z rozbawieniem.
- Przyjaciółka.
- O, masz przyjaciółkę. Fajnie. Jak ma na imię? – Aha, Thomas powraca do bycia Thomasem. To i tak nie zmieniło mojego podejrzliwego wzroku.
- Lila. A co?
- Ładnie. Jak moja córka.
Chwila. Stop. Stój świecie, bo ja wysiadam. Co on powiedział?
- Twoja…co?
Opuścił uniesioną do nieba głowę i spojrzał na mnie z lekkim, przepraszającym uśmiechem. Zamrugałam kilkakrotnie, a moje oczy przybrały kształt pięciozłotówek.
- Lilly. Moja córeczka – oświadczył zupełnie swobodnie. Za swobodnie. Ta informacja kompletnie mnie skołowała, bo to był jeden z tych newsów, typu: hej, Święty Mikołaj nie istnieje.
- Aha. Żartujesz?
- Absolutnie nie.
Przez chwilę patrzyłam na niego, jakby właśnie dał mi po mordzie trzy razy i dołożył do tego dwa kopniaki w tyłek.
Dziecko. On. Ma. Dziecko. Takie prawdziwe, żywe, z rączkami, nóżkami i główką i buzią, która pewnie jest bardzo podobna do jego. Morgenstern. Ten kompletnie zdziecinniały, niezrównoważony… jest ojcem.
- Daj mi tydzień, a ja postaram się przyswoić informację, że jesteś dzieciaty – wymamrotałam, bezwładnie opierając plecy o barierkę. – Mój Boże, Morgenstern, ty masz dziecko!
- I o ile wiem, to nie żadna choroba? – Zaśmiał się, ukazując rządek zębów, które miałam ochotę wybić. Jeden ruch pięści i jakiś dentysta sobie zarobi. A poza tym, to ja poczułam się tą informacją kompletnie zawiedziona, choć wiem, że nie powinnam.
- Nie. Chodzi o to, że… No… Boże… Dziecko… A jak dziecko to…
- To co? Jak dziecko, to musi być matka?
Pokiwałam energicznie głową, bo już mi słów brakło, a poza tym kto wie, z jaką głupotą bym jeszcze wyskoczyła?
- Jeśli w subtelny sposób próbujesz spytać, czy mam dziewczynę, narzeczoną, żonę, czy cholera wie, kogo tam jeszcze, to odpowiedź brzmi nie.
Nie wiem, w którym momencie głowa przestała mi latać w linii pionowej i zaczęła obracać się w poziomie, ale naprawdę nie próbowałam wymusić na nim takiego wyznania. Już wystarczająco się uzewnętrznił, a jakiekolwiek informacje na temat tego, czy kogoś ma były mi niepotrzebne. No, dobra, to jest oficjalna wersja. Chyba wyczułabym wcześniej, że istnieje w jego życiu jakaś kobieta, prawda? Ale nie było żadnych oznak, żadnego zainteresowania po wypadku, czy choćby natychmiastowej wizyty w Villach. A sam Morgenstern pozwalał sobie na wiele i nawet, jeśli jego często niebędące na miejscu teksty były żartem, to nie było to poczucie humoru mężczyzny w związku.
Czy naprawdę wygląda to tak źle, jak brzmi?
- Zasadniczo nie powinno mnie to obchodzić – wychrypiałam, kompletnie nie patrząc mu w oczy. Dam sobie rękę uciąć, że były roześmiane i całkowicie rozczulone moim zakłopotaniem.
- Ale?
- Ale? Nie ma żadnego ‘ale’! Mam to gdzieś i nie patrz na mnie takim wzrokiem, bo naprawdę zobaczysz jak biję, gdy się wścieknę.
Udał, że się przestraszył, po czym zeskoczył z barierki, stwierdzając, że odmroził sobie tyłek. A potem kiwnął głową w moją stronę na znak, że wracamy.
- Dlaczego mi to wszystko powiedziałeś? – spytałam w połowie drogi, gdy między nami zapadła cisza. Wiedział, że w końcu o to zapytam, bo przecież nie mogło chodzić tylko o jego nieobecność podczas szwajcarskich konkursów.– Thomas?
- Sam nie wiem. Wydałaś mi się odpowiednią osobą… – Urwał i uniósł przygarbione ramiona, dając do zrozumienia, że nie potrafi tego wytłumaczyć. – Tak po prostu.
- Zaufałeś mi.
- A czy to źle?
- Nie. To… chyba dobrze.
Znowu cisza, przerywana jedynie dźwiękiem skrzypiącego pod nogami śniegu i przejeżdżających samochodów. Co jakiś czas czułam na lewym ramieniu, ocierającą się o nie rękę Thomasa, gdy przemierzaliśmy ciasną ścieżkę, która wprowadziła z powrotem do ośrodka. Nie wiem czemu ta bliskość wydała mi się niebezpieczna. I nie chodzi mi tylko o fakt, że praktycznie czułam go tuż obok siebie. On się otworzył, zaufał mi, zburzył mur, który dzieli ludzi, którzy niedawno się poznali. Tak po prostu. I, cholera, czułam, że może ja też powinnam? Jeszcze nie teraz, ale może niedługo?
- Thomas?
- Co tam?
Wdech i wydech.
- Nie tylko ty kiedyś nabroiłeś…
Spojrzał na mnie i wyczułam, że lekko się uśmiechnął.
- Wiem, Nela. I właśnie to jest powód, dla którego ci to wszystko powiedziałem. Czuję, że możesz mnie zrozumieć.

* * *

rozpiera mnie wstyd
rozpiera mnie strach
czernieją myśli w strumieniu praw
biegnę przez noc
nie dogonią mnie
te dni już nie powtórzą się

*

Ten tasiemiec powstał dzięki Dawidowi Podsiadło i jakiemuś dobremu człowiekowi, który nagrał końcówkę wygranego przez Jaśka konkursu w Engelbergu. Długo musiałam walczyć z Wenem, ale w końcu się zlitował. Teraz będzie już tylko lepiej, a przynajmniej On mi tak mówi.

PS. Jestem zadowolona, a to jest podejrzane. Anyway, teraz dopiero się zacznie.