poniedziałek, 30 czerwca 2014

11. Sentimental waltz.


*

odnoszę wrażenie, że po prostu boję się,
że już nigdy tego nie poczuję
wiem, że szaleństwem jest wierzyć w głupie rzeczy,
ale to nie takie łatwe

* * *

- RUN, FORREST, RUN!
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to właśnie byłabym martwa. Zacmokałam, kręcąc z politowaniem głową i docisnęłam mały guziczek, co spotkało się z głośnym jękiem sprzeciwu. Wymieniłam ciosającą we mnie chęć mordu na zgryźliwy uśmieszek i zapisałam na liście ostatni pomiar czasowy.
- Trzymaj tempo.
- Sama sobie trzymaj.
- Nie bądź baba, Morgenstern. Cztery skocznie na ciebie czekają.
- I jak tam, dzieci?
Kuttin wmaszerował do siłowni i kiwnął na powitanie głową, zamykając w ustach swojego podopiecznego gotową pyskówkę. Podszedł bliżej, by zerknąć na sporządzone notatki i mruknąć z zadowoleniem widząc, że wyniki Morgensterna wyglądają całkiem dobrze.
- Nasza Gwiazda się buntuje – oznajmiłam, wodząc wzrokiem po zapisanych  kartkach.
- Doprawdy?
- Heinz, ona mnie tu zaraz zajedzie.
- No to jeszcze ze dwa kilometry.
Spojrzałam na niego z rozbawieniem przez ramię, gdy z prawie wywalonym jęzorem próbował zawalczyć o równowagę po słowach Kuttina. Gdzieś między jednym a drugim spazmatycznym oddechem warknął, że już po mnie. A ja mu na to, żeby nie gadał tyle, bo się spoci. Ostatnio mam za dobry humor.
- Chodź tu… - wysapał, schodząc z bieżni i podtrzymując się jej. Oddalona o dosłownie pięć kroków z założonymi rękoma i szczerym rozczuleniem obserwowałam, jak próbuje utrzymać się na nogach, a jednocześnie wyciąga jedną rękę w moim kierunku. – Jak cię dorwę… to… Chwila, bo na piętnastym kilometrze zgubiłem płuco.
Roześmiałam się i podeszłam do materaca, na który wręcz runął i położyłam koło głowy izotonika, co by się biedak napoił, w końcu zasłużył. Przysiadłam obok i cierpliwie zaczęłam czekać, aż mu funkcje życiowe wrócą. W porządku, mam czas. Przy okazji spiłuję paznokcie, sprawdzę, czy końcówki mi się nie rozdwajają, przeczytam rozdział poradnika dla przyszłych przywódców stada…
- Myślisz, że jestem osobą dominującą? – W odpowiedzi dostałam głośne ryknięcie. – Też mi się wydaje, że nie. Bo hej, lubię, gdy ludzie się mnie słuchają, ale ja też ich słucham. Tak trzeba. Nie można być komuś podporządkowanym i opierać się na czyjejś racji. Ale ja często mam rację. Lubię ją mieć, czy to źle? Nieważne. Byłabym dobrym liderem. Żyjesz?
Odlepił swoją twarz od materaca i popatrzył na mnie tak nieprzytomnym wzrokiem, aż autentycznie zrobiło mi się go żal. Z wydętą dolną wargę poklepałam go trochę sztywną ręką po głowie, która bezwładnie opadła na miękki materiał.
- Żadna kobieta w życiu mnie tak nie wymęczyła. Żadna. A to wszystko bez rozbierania.
- Widziałeś jaka magia?
- Jedyne, co teraz widzę, to ciemność.
- Nie idź w stronę światła i te sprawy.
- Okej – wymamrotał cicho i przymknął ociężałe powieki. – Nela?
- Co takiego?
- Pojadę do Oberstdorfu – zapewnił. – Choćby mnie szlag trafił z waszymi treningami, to pojadę.
- Pojedziesz, pojedziesz. Nie na darmo tu z tobą siedzę.
Uchylił jedno oko i uśmiechnął się pogodnie, po czym dźwignął się na rękach i przykucnął przy materacu, opierając się o niego dłońmi.
- A ty pojedziesz razem ze mną. – Wycelował we mnie palcem, za który złapałam i z teatralną niechęcią mruknęłam „niestety”.
- Zostajesz na stałe? – Padło z ust Kuttina, który wydał się dziwnie zdezorientowany. Kiwnęłam twierdząco głową, kątem oka zauważając, że Thomas nagle stężał, nie spuszczając wzroku ze swojego trenera. Ten na to uniósł brwi i przez chwilę przeskakiwał spojrzeniem po naszej dwójce, by na końcu opuścić wzrok na własne notatki i wypuścić z ust krótki, zdradzający zaskoczenie śmiech. – Odważnie, Alex, odważnie…
- Aha? – Posłałam pytające spojrzenie Morgensternowi, ale on właśnie ćwiartował wzrokiem Heinza. - O czymś nie wiem?
- Och, nie zwracaj uwagi na moje gadanie. Przesłodziłem poranną kawą, gadam od rzeczy, naprawdę, olej to.
- Właśnie. Heinz źle reaguje na cukier, prawda? – mruknął blondyn, wykrzywiając się w nienaturalnym uśmiechu.
- Dokładnie, Morgi, dlatego zabieraj swoją twarz z mojego widoku, bo powoli zaczyna mi się zbierać na wymioty.
Okej, na tyle mnie skołowali tą wymianą zdań, że zupełnie bez świadomości chwyciłam wyciągniętą w moją stronę thomasową dłoń i pozwoliłam pociągnąć się do góry. Jasność myślenia odzyskałam, gdy przestałam wyczuwać pomiędzy nami jakąkolwiek przestrzeń, a ciało lekko obiło się od stojącego przede mną Morgensterna.  Chyba nawet trochę przestraszyłam się tej bliskości. Uniosłam wzrok, odnajdując jego roześmiane tęczówki i krótkie, mówiące „zrywamy się stąd” spojrzenie. Pożegnałam się z Heinzem, który znad swoich papierów tylko pomachał ręką i wyszłam z Thomasem z sali.
A potem nad moją głową zapaliła się żarówka.
Zatrzymałam się, tym samym zmuszając do postoju skoczka, który wciąż trzymał moją dłoń.
- Co? – spytał. Szybko poskładałam sobie w głowie reakcje, z którymi zdążyłam się do tej pory spotkać i ułożyłam je w jedno pytanie.
- Thomas, czy w waszej kadrze była już jakaś fizjoterapeutka?
Zamrugał nerwowo i przechylił głowę, jakby nie bardzo rozumiejąc, o co właśnie zapytałam. Ale wiedziałam, że rozumie. Pamiętam zdziwienie Gregora, gdy Herbert przedstawił mnie jako nową fizjoterapeutkę; pamiętam strzępki głośnej rozmowy pomiędzy nim a Pointnerem, gdy medyk ewidentnie mówił o jakiejś kobiecie w ich drużynie; pamiętam sceptyczny wzrok Heinza, gdy odbierał nas z lotniska w Salzburgu. A teraz to.
- Skąd to pytanie? – Uniósł brwi z neutralnym wyrazem twarzy, na którą wkradało się lekkie rozbawienie.
- Z ciekawości? Interesuje mnie, kto przecierał mi szlaki.
Przewrócił oczami, kompletnie nieprzekonany moimi powodami i obracając się na pięcie, ruszył w głąb korytarza. Nie dość, że każe mi ciągnąć siebie język, to jeszcze muszę za nim biegać.
- Kiedyś była – wyjaśnił krótko, gdy zrównałam się z nim krokiem i pospiesznie dreptałam obok, nie spuszczając z niego wzroku. – Ale to było już jakiś czas temu i szczerze mówiąc, to naprawdę nie ma o czym gadać.
- Dlaczego?
- Bo to… Bo to był taki trochę gorący okres w teamie i to wszystko tak się jakoś ze sobą zbiegło na raz i naprawdę mało komu chce się poruszać ten temat – wyjaśnił, po czym, spojrzał na mnie. Ciekawość zżerała mnie od środka, przyznaję. – Nie ma czym zadręczać swojej główki.
- A jednak moja poprzedniczka naruszyła dobre zdanie mojego gatunku – oświadczyłam całkiem poważnie, co spotkało się z jego stłumionym śmiechem. – No hej, komuś poważnie nadepnęła na odcisk, a to ja jestem tą, której się dostaje!
- Biedactwo.
- Morgenstern, ty sobie ze mnie nie kpij i lepiej mi powiedz, czy to was było za dużo, czy to ona okazała się stuprocentową babą i przejęła kontrolę nad cyrkiem?
Wcisnął ręce do kieszeni i niepewnie uniósł ramiona, gryząc przy tym wargi.
- To jak?
Cisza. Zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił wzrok na swoje buty. Jeśli to jest tak śliski temat, na jaki wygląda, to dlaczego mam wrażenie, że jednak chce powiedzieć więcej, ale coś go ewidentnie powstrzymuje? Delikatnie szturchnęłam go w ramię by wiedział, że hej, może mi ufać. Zaufał we własnej kwestii, to może i w tej. W końcu to ja, Nela, ta popaprana i nie do końca normalna, ale wyrozumiała. Nadajemy na tych samych falach, tak?
Wzniósł oczy do sufitu i pokręcił głową.
- Przejęła kontrolę.
- Łoł, przegadała Pointnera? Laska jest moim bohaterem. – Nie no, poważnie, choć Czerwony Kapturek dla mnie był niesamowicie miły, to legendami o nim Kamil posługiwał się jako strasznymi historiami na dobranoc. A tu proszę, jakaś kobitka zabrała mu autorytet! – To ja już wszystko rozumiem!
- Ta…
- Spoko, Morgi! – Trzasnęłam go w plecy i roześmiałam się, gdy podskoczył z zaskoczoną miną. – Postaram się nie uprzykrzać wam życia, ale siłę przebicia muszę mieć.
- Aha, to powodzenia – mruknął, patrząc na mnie podejrzliwie, czy czasem nie zamierzam mu poprawić.
- Czy ty mi coś sugerujesz? Że sobie nie poradzę? Czy coś?
- Nie no, coś ty. Właściwie to w spodniach masz więcej od Krafta, więc… - Zaśmiał się i szturchnął mnie łokciem. - Dasz radę.
- Uznaję to za komplement i lepiej dla ciebie, aby rzeczywiście nim był. - Uśmiechnął się lekko, czego nawet nie umiałam nie odwzajemnić. – Słyszysz to? – spytałam nagle, gdy zamiar kontynuowania rozmowy przerwała dochodząca z końca korytarza muzyka. Spojrzałam pytająco na blondyna, na co tylko wzruszył ramionami, więc wybiłam do przodu w poszukiwaniu źródła dźwięków.
Dobiegłam do końca korytarza i w otwartych drzwiach ukrytej tam salki, ujrzałam kilkanaście młodych dziewcząt, tańczących do bożonarodzeniowego hitu Mariah Carey. Otworzyłam szerzej oczy, ale nie dlatego, że tak świetnie tańczyły. Uwagę przykuło pomieszczenie. Ogromne, cudownie oświetlone, z zamontowanymi na ścianach lustrami.
- To jakiś „Mam Talent” wersja świąteczna? – Usłyszałam nad uchem, lecz byłam zbyt zaaferowana strzelaniem oczami po sali. – Jestem trzy razy na tak.
Gdy na niego spojrzałam, główka mu tylko góra-dół latała, próbując nadążyć za będącymi częścią układu przysiadami. Szybko pstryknęłam mu przed oczami, no bo bez takich na mojej zmianie.
- Nie widziałam tej sali wcześniej.
- A tak, czasem udostępniamy ją jakimś grupkom tanecznym, ale to rzadko. Zazwyczaj trzymamy tu sprzęt i…
- Żartujesz? – Spojrzałam na niego dużymi oczami, na co zareagował jawnym niezrozumieniem. – Przecież to miejsce jest genialne! I tak się marnuje?
- A wyobrażasz sobie Kocha wywijającego foxtrota? Bo ja niestety tak i bardzo chciałbym o tym zapomnieć.
Wymieniliśmy przekorne spojrzenie, po czym z ekscytacją małego dziecka zaczęłam chłonąć obraz pomieszczenia. Było cudowne, idealne do tańca. I tak podobne do tych wszystkich sal, w których spędziłam połowę swojego życia, poświęcając drugą lodowisku.
- Właściwie to bym sobie potańczył – zabrzęczał mi nad głową, wodząc wzrokiem po gibkich dziewczęcych ciałach.
- Mało ci połamanych kości?
- Uśmiałem się.
- Po prostu widziałam cię w akcji. Próbuję oszczędzić ci wstydu.
- Twoja troska mi schlebia, ale szczerze mówiąc, to spierdalaj.
Jakie to wygadane!
- Bardzo chętnie, byle jak najdalej od ciebie.
Nosz cholera jasna, menda jedna wbiła mi palce w boczki! Prawie w sufit przyrąbałam ze strachu.
- Ja po prostu wolę tańce towarzyskie – wyjaśnił, czego nie mogłam nie skomentować rozbawionym prychnięciem i pobłażliwym spojrzeniem. – A byś się zdziwiła.
Pokiwałam głową z pobłażaniem, pozostawiają go w jego wyimaginowanym świecie.  Swoje widziałam.
Utkwione w pomieszczeniu spojrzenie przeniosłam na tańczące dziewczyny i automatycznie uśmiechnęłam się, czując w powietrzu tę niezastąpioną i jedyną w swoim rodzaju atmosferę wolności i puszczonego w muzykę ciała.
A potem stwierdziłam, że tak po prawdzie, to ja też chętnie bym sobie zatańczyła…


* * *

teraz to pamiętam
cofam się do samego początku
ale tylko ja jestem tutaj winna
i teraz to akceptuję
to pora, aby w końcu odpuścić
wyjść i zacząć od nowa
ale to nie takie łatwe

* * *

„Pamiętaj, aby każdy ruch był perfekcyjny. Ale nie skupiaj się na tym słowie, sama widzisz… to tylko słowo. Skup się, ale czuj. Musisz czuć. Jeśli nie poczujesz, nie będzie idealnie. Widzisz? Od razu lepiej. Jasne, to siedzi w twojej głowie, musi tam być, ale nie zapominaj, skąd to wszystko naprawdę płynie. Kochasz to? Kochasz to, prawda? Właśnie. Kochasz to, więc potrafisz sprawić, aby każdy pojedynczy ruch był wykonany prosto z serca. Jeśli oddasz to, co siedzi głęboko w twoim serduszku, wtedy będziesz wiedziała, że jest idealnie; perfekcyjnie. Rozumiesz? Czujesz? O to chodzi. Zapamiętaj to sobie, Nel. Treningi są bardzo ważne, ale w tym wszystkim nie wolno ci zapomnieć, kim tak naprawdę jesteś. Weź głęboki oddech, otwórz serce i pokaż, jak wielki talent kryje się za tą śliczną buzią. I uśmiechnij się, na Boga, uśmiech dodaje odwagi! Dokładnie. Gotowa?”
Gotowa.
Trybuny tak nagle zawrzały od braw. Mój Boże, ilu ludzi musi tu być? Zacisnęłam palce na materiale białej sukienki i podjechałam do centrum lodowej tafli. Powiedzieli, że nazywam się Kornelia Kubiak. Że jestem z Polski. Że mam szesnaście lat. Że zaraz zaprezentuję program krótki.
Głęboki oddech, głowa do góry, wyzwanie rzucone sobie samej w lustrzanym odbiciu… Uśmiech.
Muzyka zaczęła grać. Ciche dźwięki poruszyły całe ciało, które dokładnie wiedziało, jak ma się zachować. Raz, dwa, trzy…
 Nogi lekko mi drżą, gdy robię pierwsze kroki. Bardzo niepewnie stawiam stopy na parkiecie i choć nie powinnam tego robić, obserwuję je, obawiając się najmniejszego potknięcia. Ręce same unoszą się do szyi i ramion, dołączając do układu. Jak dawniej.
Rozłożyłam ramiona, jadąc wzdłuż granicy lodu. Ominęłam bandy, na których splatały  się ze sobą koła, oznaczające pięć kontynentów. Nabrałam prędkości, oczami wyznaczając w lodzie punkt, w którym powinnam się odbić. Kombinacja skoków na sam wstęp, jak się nie uda, to obiecuję, zjem własne sznurówki.
Uginam lewą nogę, a prawą wyrzucam do tyłu. Pierwszy skok od czterech miesięcy. Zaciskam mocno wargi i czekam na właściwy moment utworu. Gdy się zbliża, biorę silny zamach i wybijam się.
Trzy obroty Lutza, dwa toeloopa. Stabilne lądowanie, praktycznie bezbłędne.
Chwieję się przy potrójnym Lutzu i ledwo łapie równowagę, potrzebną do podwójnego toeloopa. Prawe kolano lekko drży, a ręce zamachnęły się w powietrzu, by utrzymać równą postawę. Parskam powietrzem z ust z niezadowolenia.
Rozłożyłam szeroko ramiona dla równowagi i przecięłam lód naostrzonymi płozami. Gładko płynęłam po nawierzchni, obejmując powietrze i czując jego przepływ na odkrytych ramionach i dekolcie.
Cichy pisk podeszew o parkiet jest irytujący, gdy lekkimi krokami przemierzam pomieszczenie. Obracam się wokół własnej osi, starając się nadążyć za muzyką. Zamaszystym ruchem rąk akcentuję wzmocnienie utworu i aż mi serce szybciej zabiło z wywołanej przez instrumenty emocji.
Przecięłam płytę lodowiska po przekątnej i podjechałam z gracją do punktu kolejnego skoku. Wybiłam się wysoko, po raz kolejny pokonując koszmarnego potrójnego flipa. Lądowanie w idealnym momencie utworu, szaleństwo.
Nie dociągam trzeciego obrotu. Wyskok był za niski, skończyłoby się skręconą kostką. Znów frustracja znalazła ujście w głośnym warknięciu.
Jeden krok, drugi… Mówili, że robię przepiękne piruety. Dziwili się, że szesnastolatka potrafi utrzymać bardziej statyczną pozycję niż niejedna bardziej doświadczona zawodniczka. Mimo to – podziwiali.
Tylko parę razy obróciłam się na czubkach palców wokół własnej osi. Zabrakło lodowego poślizgu. Ileż ja bym dała, by na tę jedną chwilkę pod moimi stopami znalazł się lód, abym mogła wykonać chociaż jeden piruet. Obojętnie jaki. Oni wszyscy zawsze je tak podziwiali…
Mówili też, że nie ma bardziej perfekcyjnej rzeczy na lodzie, niż moje spirale. Po prostu pochyliłam ciało do przodu, wyrzucając tym samym prawą nogę do tyłu i unosząc ją tak, by stworzyła linię prostą. Rozwarłam szeroko ramiona i szeroko się uśmiechnęłam. I choć druga noga sunęła po lodzie, wmawiałam sobie, że lecę…Ha! Leć, Józefino latającą machiną!
Znajduję punkt zaczepienia we własnych oczach i nie odrywając wzroku od lustra, pochylam się do przodu. Wolna noga powoli unosi się, aby w końcu stworzyć prawie idealny pion. Ręce lekko ugięte w łokciach rozkładam na boki i tak trwam, przymykając na chwilę oczy.
Plecy wygięte w łuk i ramiona uniesione ponad klatką piersiową były kolejnym elementem programu z udziałem piruetu. Lód w końcu zniknął z pola widzenia.
Znów stojąc w miejscu unoszę ręce ponad głowę i spoglądam w śnieżnobiały sufit. Prawą nogę odchylam do tyłu i w wyobraźni rozpędzam obroty. Zawsze śmiałam się, że w tej pozycji wyglądamy jak te małe tancereczki z pozytywek.
Sunęłam po lodzie, choć miałam wrażenie, że moje stopy znajdują się parę centymetrów ponad nimi.
Sprężystymi krokami pokonuję kolejne metry, mając w każdym pojedynczym mięśniu zapisane ruchy.
Jeszcze ostatni skok. Ten, który tak różni się od całej reszty i lubi robić sobie ze mnie żarty.
Staję przodem i rozkładam ramiona. Z lekkim strachem przed kolejną pomyłką, ale też z odwagą, bo jak nie teraz, to kiedy?
Zamachnęłam się i dwa razy obróciłam się do przodu.
Poczciwy podwójny Axel. Nigdy mnie nie zawiódł.
Cholera, ale mnie dokręciło na samym końcu! Lądowanie cudem zakończyło się na prawej nodze, a nie twarzy.
W końcu się uśmiecham - szeroko i szczerze.
Moja ulubiona część – dowolna sekwencja kroków, w której wszystkie chwyty dozwolone. Teraz czuję najmocniej… Mały obrót, „jeleni” skok, podniesienie nogi i dotknięcie łyżwy czubkami palców
…wyskok, zamaszyste ruchy rękoma, kopnięcie powietrza, skręt bioder…
…kolejny skok, wyciągnięcie ręki do publiczności, chęć zamknięcia ich wszystkich w ramionach…
Kolejne piruety, które zastępuję dalszą sekwencją kroków. Nogi poruszają się w dobrze znanym rytmie, same prowadzą taniec, w głowie pojawiają się tylko fragmenty tak doskonale znanej choreografii.
Obraz rozmazał się pod wpływem piruetów. Jeszcze tylko chwila, ostatnie obroty…
Ostatnie kroki…
Wsłuchaj się w utwór…
Wczuj się w rytm.
Koniec!
Z wysoko uniesionymi rękoma i szeroko otwartymi oczami spoglądam w swoją zastygłą sylwetkę i nie wiem, czy chce mi się śmiać, czy płakać. Klatka piersiowa faluje od nierytmicznego i przyspieszonego oddechu, który świszczy między wargami, a ja odkrywam, że nie mogę się poruszyć. Wbijam wzrok w idealnie napiętą sylwetkę i dziwię się sama sobie, że właśnie to zrobiłam. Poniekąd wróciłam do tego, od czego uciekłam. A najgorsze jest to, że cały dotychczasowy upór i tląca się nienawiść, została zastąpiona promieniującym w okolicach serca ciepłem i radością. Chce mi się płakać, bo odkryłam, że za tym tęskniłam. I dlatego, że to wszystko już za mną.
Rozluźniam mięśnie i nie wierząc samej sobie, znów włączam tę samą muzykę. Wszystko zaczyna się od nowa. Każdy krok, każdy pojedynczy element choreografii, każdy takt zaczynają znów odgrywać rolę.
Znów nie jest idealnie, co drażni moją duszę perfekcjonistki. Każde powtórzone krzywe stąpnięcie irytuje. Kiedyś nie było o tym mowy. Mimo to, brnę dalej. I choć pozornie sprawia mi to tyle szczęścia to w środku rośnie smutek. Bo to już koniec. Tylko tyle mi zostało. Mała salka, stare układy, brak publiki i ja – sama. A to wszystko na własne życzenie.
Kręcę głową, bo przed oczami pojawiają się obrazy przeszłości, od której przecież chciałam się uwolnić. Ale to chyba bezcelowe. Po co miałam tego chcieć, skoro właśnie sama z powrotem w nią wdepnęłam i, co gorsza, czuję, że nie znów uciec? Nie mogę i chyba… nie chcę. Ponowne poczucie tej wolności, lekkości i swobody przywróciło dobre wspomnienia.
Idę dalej. Chcę pamiętać tylko o dobrych momentach, ale jak na złość zalewa je czerń tych złych; tych, które zaczęły rujnować wszystko po kolei. Zacisnęłam zęby, chcąc je odgonić. Próbowałam skupić się na krokach, ale rosnąca złość i frustracja na samą siebie zaczęły plątać nogi i zagłuszać muzykę.
Obrót, zatoczenie nogą koła w powietrzu i lekki wyskok. A potem zamachnięcie się do podwójnego Axla i… wściekłość i głucha rozpacz.
Otwartą dłonią kilkakrotnie uderzyłam o podłogę i wrzasnęłam, dając upust wezbranym negatywnym emocjom. Do cholery, dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć?!
Buchnęłam powietrzem przez zęby i szybko podniosłam się z kolan, nie zważając na piekący ból. Włosy same jakoś wymsknęły się z ciasnego koka i opadły na plecy i ramiona, by unosić się nad nimi, gdy wznowiłam układ. Tańcz. I tańcz. I tańcz. Miej wszystko gdzieś, daj się ponieść, czuj to wszystko! Bądź sobą! Bądź perfekcyjna! Jeśli upadniesz, to wstań, popraw kieckę i tańcz dalej! 
Muzyka zatrzymała się po raz kolejny. Zapadła cisza przerywana uporczywymi próbami złapania tlenu w płuca. I tylko tyle. Do momentu, w którym ciszę w salce rozdarło głuche klaskanie, odbijające się od ścian. Zamarłam w bezruchu, czując automatyczne spięcie mięśni i rozszalałe serce. Przez kotarę włosów w lustrzanym odbiciu ujrzałam Morgensterna. Opartego nonszalancko o futrynę drzwi, rozbawionego, bezczelnie gapiącego się na to, jak poddaję się chwili słabości.
Jego imię zginęło gdzieś pomiędzy moimi ustami, gdy szybko wyprostowałam się i posłałam mu spłoszone spojrzenie. Uśmiechnął się tak, jak ludzie uśmiechają się, gdy nakryją kogoś na złym uczynku. Co zabawne, tak właśnie się czułam. Jakbym zrobiła coś złego, powracając do tego, do czego wracać nie powinnam.
- Gdzieś ty się tego nauczyła? – spytał, kręcąc z niedowierzaniem głową. W odpowiedzi dostał lekkie wzruszenie ramionami, poparte szybkim odwróceniem się do niego plecami, w celu odnalezienia ręcznika i butelki wody. A tak naprawdę, to nie chciałam, by patrzył na moją czerwoną twarz, pokrytą zażenowaniem i potem. – To było… Łał. I ty, robiąca to… Też, łał.
- Chyba nikt cię dzisiaj nie uderzył słownikiem, co? – mruknęłam nerwowo, starając się zachować kpiarski ton, na co zareagował krótkim śmiechem. – Nie widziałeś karteczki?
- Tej przylepionej do drzwi, na której zabraniasz wchodzenia do środka, podpierając zakaz kilkoma ciekawymi groźbami?
- Dokładnie tej.
- Widziałem. I bardzo chciałem się dowiedzieć, na czym polega ‘założenie Nelsona z półobrotu i kastracja…’ czym?
- Korkociągiem.
- Korkociągiem. Dokładnie. Wydaje mi się, czy cichaczem liczyłaś na to, że jednak wpadnę? – spytał, unosząc zabawnie brew. Z teatralnym rozczarowaniem pokiwałam głową. – Tak myślałem.
Zacisnęłam wargi w wąską kreskę, gdy rozglądając się z zaciekawieniem po pomieszczeniu, podszedł bliżej. Dobrze wiedział, że robi mi na złość. Swoim objawiającym się w ciężkim dyszeniu i potupywaniu nogą zniecierpliwieniem jasno dawałam mu do zrozumienia, że chcę zostać sama, a przede wszystkim, że próbuję coś ukryć. A on jak gdyby nigdy nic stanął tuż obok mnie i obrócił się przodem do lustra.
- Mam spytać, czy sama mi powiesz? – odezwał się w końcu, poprawiając sobie włosy. Pomijając fakt, że to pytanie zostało rzucone niby od niechcenia, to wydawał się całkiem zainteresowany widokiem sprzed kilku chwil. – Okej… - Wydął usta, gdy w odpowiedzi dostał ciszę. W lustrze odnalazł mój mówiący jedno wzrok. – Nie będziemy o tym gadać – zapewnił, kręcąc lekko głową.
- Oczywiście, że nie będziemy – odparłam chłodno i rzuciwszy mu krótkie, choć bardzo wymowne spojrzenie, odeszłam na bok.
- Mimo wszystko zwracam honor, w wersji solo nie dorastam ci do pięt. Może racja, nie znam się, ale uważam, że TO było fantastyczne. Czy to jest to, co robiłaś w Polsce?
- Mieliśmy o tym nie rozmawiać.
- Jasne. Ale możemy porozmawiać o tym, dlaczego zamiast spędzać święta w domu, chcesz lecieć do Londynu.
Ręka jakoś mi zadrżała i strąciła na szafkę stosik ustawionych płyt. Nawet jeśli to zauważył, to i tak byłam na straconej pozycji. Czując przebiegający wraz z dreszczem po plecach thomasowy wzrok dla zachowania pozorów udałam, że przeglądam muzyczną kolekcję.
- Akurat sobie bajerowałem recepcjonistkę, gdy do holu wpadł kurier i wyobraź sobie powiedział, że ma przesyłkę na twoje nazwisko. Poleconą. Się zdziwiłem i aż musiałem przerwać chwyt na złamanego palca, bo przecież niewiele osób wie, że tu jesteś. Spytałem, co to za przesyłka, to mnie facet tak ściął wzrokiem, jakbym mu chomika zabił, no ale w końcu powiedział, że bilet. Że do Londynu. Że super okazja na święta i biuro podróży jest takie wyczesane, że kurierem bilety wysyłają i jakbym był zainteresowany wakacjami na Kanarach, to poleca. Dobra, dalej nie słuchałem, ale obiecałem, że dostarczę do rąk własnych. Niegrzecznie olałem Heidi i dawaj, szukać cię. No i patrz, ja taki niewychowany dla niej, a Heidi mówi, że wzięłaś klucz od tej salki… To jestem. Okej, zbieram szczenę z podłogi, bo jakbym ja miał się tak wygiąć, to chyba bym już więcej dzieci nie mógł mieć, ale szczerze mówiąc, na razie interesuje mnie jedno. To. – Zakończył swój jakże fascynujący monolog uniesieniem dużej koperty z logiem austriackiego biura podróży. No tak, bilety. Bilety, a obok domagająca się wyjaśnienia mina Morgensterna. – Przesłyszało mi się, czy jak kiedyś rozmawialiśmy, to mówiłaś, że lecisz do Polski?
- Mała zmiana planów.
- Albo dobra podpucha.
Niechętnie spojrzałam na niego przez ramię, prosząc o to, by dał sobie spokój i najzwyczajniej w świecie się odwalił. Raczej się na to nie zapowiadało. Nawet wtedy, gdy użyłam ostrzejszych słów.
Hej, to nie jest tak, że ja go okłamałam dla własnego spokoju. No, może trochę. Okej, właściwie to wolałam uniknąć niewygodnych pytań typu „A czemu tam? A po co i z kim?”, bo nie miałam gotowej karty odpowiedzi, a z kolei na otworzenie przed nim całej historii nie miałam odwagi. Za to miałam powód, aby nie wracać na święta do Polski. Znałam go ja, znała go Lilka, znał go Kamil, to powinno wystarczyć. Jednak z drugiej strony nie widziało mi się bezczelne okłamywanie Thomasa. Na pewno nie po tym, gdy podał mi się jak na tacy z kawałkiem własnego życia. Najwygodniej było mi mruknąć twierdząco, gdy spytał tak najzwyczajniej na świecie „na Boże Narodzenie jedziesz do Polski?”. I wydawało mi się, że zamknęłam temat.
Ale co jest w tym najlepsze? Morgenstern. I nie pytania, których obawiałam się z jego strony. Nie jego próby wdłubania się w prawdziwe powody wyjazdu do Londynu. Nic z tych rzeczy. Z jego strony wysunął się tylko jeden wniosek, który nieco roztopił lód wokół serca.
- Nela – zaczął ostrożnie i łagodnie, pozbywając się z twarzy pozornego gniewu i zastępując go przebłyskiem prośby. – Nela, posłuchaj. Nie jestem w tym jakoś szczególnie dobry, ale święta powinno spędzać się z rodziną.
- Ale…
- Jedziesz tam sama, tak?
Kiwnęłam niepewnie głową, próbując zrozumieć, czy zgaduje, czy jego siła dedukcji jest tak poważnie rozwinięta, że powinnam zacząć martwić się o własne tajemnice. A poza tym, to nie mogłam zaprzeczyć. Okłamywanie go byłoby bardziej niż nie fair.
- Tak myślałem. Ty cały czas jesteś sama. Sama w Titisee, sama tutaj… Dlaczego?
Czemu zawsze gdy już urzeknie mnie tym, że nie reaguje tak, jak standardowy człowiek po chwili burzy swoją wyjątkowość i zaczyna zadawać pytania?
- Samej jest dobrze.
- Och, jasne, to takie super i w ogóle – zironizował, machając śmiesznie rękoma. – Dobra, nie będę drążył, ale mogłaś powiedzieć od razu.
- Co za różnica?
Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie ze starannie wprowadzoną na twarz obojętnością.
- Oczywiście, żadna. – Wymusił te słowa tak, jak ten całkowicie nieprzekonujący uśmiech, który dla świętego spokoju odwzajemniłam. – Londyn, tak?
- Będzie fajnie – oznajmiłam, próbując przekonać za równo jego, jak i siebie. Ale szczerze? Naprawdę oddałabym wiele, aby jednak polecieć do Polski. Mimo wszystko. – Hej, rozdają jeszcze kolację?
- Skończyli piętnaście minut temu – mruknął, spoglądając na zegarek, a potem przenosząc spojrzenie na mnie. – Głodna?
- Jeszcze jak.
- To chodź. Wiem, gdzie robią najlepsze naleśniki na świecie.
Kiwnęłam głową i szybko zebrałam swoje rzeczy. Uniosłam lekko kąciki ust, widząc, że stoi przy otwartych drzwiach i cierpliwie czeka, aby mnie przepuścić. A także, aby zadać pytanie.
- Nela, kiedyś poproszę cię do tańca, a ty się zgodzisz, okej?
Posłałam mu pytająco spojrzenie, ale widząc jego pełen nadziei wzrok szybko posłałam mu radosny uśmiech.
- Spraw, abym nie miałam wyboru.
Uśmiechnął się lekko. A potem uśmiechnął się wtedy, gdy podziękowałam za otwarcie mi drzwi. Uśmiechnął się, gdy spotkaliśmy się ponownie pod hotelem i gdy chwyciłam go pod ramię, chcąc przebrnąć przez zamarznięte kałuże. I uśmiechnął się nawet wtedy, gdy wysmarowałam się dżemem truskawkowym.
Może właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że bardzo lubię jego uśmiech.

* * *

mam wielkie nadzieje
to cofa mnie do momentu, w którym zaczęliśmy
wielkie nadzieje
gdy odpuszczasz, wychodzisz i zaczynasz od nowa
wielkie nadzieje
gdy to wszystko zmierza ku końcowi
lecz świat wciąż się kręci


*

Udało się dodać jeszcze w czerwcu, łał. Rozdział miał pojawić się w piątek, co by tak ładnie zacząć wakacje i jednocześnie skromnie pochwalić się, że rozwaliłam Wielką M. na kawałeczki i powiedzieć, że żadne procenty nie smakują tak dobrze, jak te z rozszerzonego polskiego. Ale nie wyszło.
Ten rozdział jest liderem. Nie tylko pod względem długości, bo Word mówi, że ma on 8,5 strony, ale też dlatego, że jego wersji powstało… z dziesięć? Coś koło tego. Kompletnie nie potrafiłam ubrać w słowa to, co miałam w głowie, choć chęci były i dalej są ogromne. Rozdział jest wycierpiany, ochrzczony łzami i prawie rzucony w pizdu, ale powiedziałam sobie, że go napiszę. I jest. A zdania o nim nie mam kompletnie.
Ogólnie rzecz biorąc chyba mam kryzys. Są wakacje, miało być lepiej, a z tego co widzę, to jest tylko gorzej. Trzyma się mnie dziwne przeświadczenie, że w którymś momencie tej historii popełniłam błąd, który teraz ciągnie za sobą katastrofa po katastrofie. Ale to tylko moje własne odczucie, nie wiem jak to wygląda z Waszej perspektywy.
A jeszcze co do samego rozdziału, to fragment tańca był dla mnie chyba najtrudniejszym do napisania, ale to był taki eksperyment i rękawica rzucona samej sobie. Scena jest niezbędna do dalszego rozwoju akcji i mam nadzieję, że jej nie zawaliłam.
Okej, pomarudziłam, pożaliłam się, wystarczy. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę miłych i słonecznych wakacji. Ściskam!




25 komentarzy:

  1. Coś mi się wydaje, że Kornelia nie spędzi tych świąt sama..
    Świetny rozdział, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tymi słonecznymi wakacjami to, ale mi dowaliłaś. Hej! Ja tu właśnie przeżywam kryzys, bo za oknem bura i deszcz, przez co moje plany poszły sobie... gdzieś ( ale mi się rymło).
    A tak w ogóle to po wczorajszej katastrofie siatkarskiej w Teharanie, mam takiego doła, że czuję się jakby mnie walcem przejechali. I tak właśnie przy okazji chcę Ci powiedzieć, że Twoich siatkarzy też czytam, i to z takim samym bananem na twarzy jak tutaj, tyle że tam gorzej idzie mi komentowanie. Nie wiem dlaczego, ale postaram się to zmienić.
    I oczywiście gratuluję zdania matury ;)

    A co do opowiadania....
    Myślę, że należy go ochrzcić "wyciskaczem łez", bo dawno mi się tak oczy nie spociły jak dzisiaj. Nawet w tej chwili, kiedy to piszę do oczu mi się cisną łzy.... O, no pacz. Już ryczę.
    Ale to wszystko przez to piękne zdanie na końcu "Może właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że bardzo lubię jego uśmiech.". Ja nie wiem, co w nim jest, ale czytałam już je kilkakrotnie i za każdym razem wydaje się jeszcze bardziej urocze, słodkie zarazem tak bardzo nie pasujące do Kornelii, bo zawsze wydawała mi się taka niedostępna, a tu nawet taki twardziel jak ona może pęknąć. Bo tu ewidentnie widać, że coś zaiskrzyło. I być może, właśnie to mnie tak wzruszyło. Sama nie wiem, jakaś rozbita ostatnio jestem.
    Opis wspaniały. Przepięknie oddał wszystkie uczucia Korneli. Widać, że nadal kocha to co robiła i za tym bardzo tęskni.
    Trochę domyślam się co mogło stać się w Polsce, ale na razie zostawię to dla siebie.
    Ciekawi mnie dlaczego chce jechać do tego Londynu. A tak właściwie to wiem. Znowu chce uciec, mhm? Uciec rzecz jasna przed myślą, że jest sama (?) Że nie ma z kim spędzić wieczoru wigilijnego (?) . Ja coś czuję, że Thomas już zamówił sobie drugi bilet, ewentualnie odgoni myśli Korneli o wyjeździe.
    Ohh, i jeszcze to, jak się jej spytał, czy z nim kiedyś zatańczy... o matko, jakie to piękne.
    Kurcze. I Ty masz jeszcze czelność zastanawiać się, czy on jest dobrze napisany? Ja Ci mówię, że z mojej perspektywy jest tak jak powinno być.
    I dla mnie mógłby być długi nawet na 20 stron worda.T e 8,5 strony to chyba w pięć minut przeczytałam, bo tak pędziłam z ciekawości ;D
    Przepraszam, że ten komentarz napisałam w takim nieładzie, ale tak jak już wspomniałam, sama jestem rozbita na małe kawałeczki, więc ciężko mi było coś wyklecić sensownego.
    Ja też Cię mocno ściskam i życzę wspaniałym wakacji :*
    I duuużo weny i żebyś była zadowolona z tego, co piszesz! ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ol, uwielbiam Twoje komentarze, przenigdy mnie za nie nie przepraszaj, plis.
      Wciąż życzę Ci słonecznych wakacji! Właśnie chodzi o to, aby się rozpogodziło i było ładnie. Co do siatkarzy, to mi cycki opadły, chociaż obejrzałam tylko ostatniego seta, bo zostałam przegadana i byłam skazana na mundial Holandia-Meksyk. Ale raczej nie żałuję, że nie widziałam, jak dostaliśmy po dupie. Ale teraz zapraszamy do Polski, już my Irańcom pokażemy. ;)
      Też ryczałam, ale z bezsilności, a potem ze szczęścia, że w końcu to napisałam, amen. Mam nadzieję, że już niedługo napiszę pod jakimś rozdziałem, że jestem z niego dumna.

      Usuń
  3. Tym programem Sashy zyskujesz mój mega szacunek

    OdpowiedzUsuń
  4. https://www.youtube.com/watch?v=YkaauH9afAg

    Coś ulubionego w zamian. Nie wiem czemu odnosisz wrażenie że coś skopałaś bo kompletnie tego nie widać. Scena tańca jest napisania bardzo dobrze, nie powiem że bezbłędnie bo nie trzymasz się konsekwencji czasu w którym piszesz, ale widziałam to przed oczami i złapałam bardzo dobrze co chcesz przekazać. Jest magia, jest to przyciąganie lodu i chociaż w tamtym momencie ćwiczyła na sucho - czasem pokazują łyżwiarzy którzy się tak rozgrzewają przed programami. Czuć że jeśli w tamtym momencie weszłaby na lód wszystko wyglądałoby jeszcze bardziej magicznie, a te wszystkie najdrobniejsze gesty miałby jeszcze większą wagę. Jeśli porzucisz sport tak się czasem czuje. Najbardziej chyba i tak podobają mi się łyżwiarki skaczące odwrotną rotacją.

    No i jak tu Morgiego nie lubić hmm? Nie da się, uśmiech jest czymś mega ważnym a ok jest lekki i dynamiczny w zachowaniu i taki żywy jak program krótki Briana Jouberta z ME w 2009 do cudownego Rise. Za fizjo kryje się jakaś historia a czasem nie da się patrzeć przez pryzmat poprzednika. Robi się coraz ciekawiej :)

    Jeszcze raz wielkie gratsy za wyniki matur i trzymam kciuki za rekrutację na studia,szczególnie że sama uzupełniłam dziś swoje dane :) Super wakacji życzę no i wena bo po tym rozdziale jeszcze bardziej chcę wiedzieć co dalej :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak czytałam ten rozdział i że się przyczepiłam, a teraz już nie widzę żadnych błędów. Przepraszam było późno

      Usuń
    2. Kocham Sashę z całego swojego serca i właściwie, to jest ona jedną z moich głównych inspiracji, jeśli chodzi o to opowiadanie.
      A Costner to mnie zabiłaś. Osobiście razem z Kornelią jej nie lubimy. Ani jej, ani jej łyżwiarstwa. :D Choć dorobek mistrzowski ma imponujący i nie zaprzeczę jej talentowi. A co do Jouberta, to uwielbiam, zwłaszcza jego Gladiatora.
      Za fizjo kryje się historia, ale raczej wszyscy wiedzą o co chodzi. :)

      Dzięki, dzięki. <3 Rekrutacja zabiera mi chyba więcej nerwów niż matura, ale miejmy nadzieję, że będzie dobrze i tego również Tobie życzę. :)

      Usuń
    3. Gladiatora, Lord of The Dance, Bonda, Incepcję. Dobre programy miał Brian ;) Jest coś czego nie cierpię w łyżwiarzach prowadzonych przez Michaela Hutha - skok się nie uda, albo coś innego w programie nie wyjdzie i wszystko się wali. Trudno im się pozbierać i to zarówno jej jak i Tomasowi Vernerowi. Tak tak wszyscy wiemy o co chodzi, tylko zauważam że w takim wypadku po prostu niektórzy nie umieją Neli nie porównywać do poprzedniczki i tyle.

      Och tak, rekrutacja i to wpienianie się że jeszcze nie wksięgowała się wpłata. Do tego dziś na moim uniwerku coś migrują w systemie więc tym bardziej się nie dowiem :/

      Usuń
    4. Brian był, jest! jednym z tych łyżwiarzy, których uwielbiam najmocniej, bo nie boją się eksperymentów w swoich programach, a ich występy daje się odczuć, dzięki świetnej choreografii i charyzmie. Bo nie ma nic wspanialszego od łyżwiarza, który czuję muzykę i układ i potrafi oddać go całym sobą. Dlatego jestem tak pełna uwielbienia dla Sashy Cohen czy Yuny Kim.
      Co do Hutha to się zgadzam w 100%.
      I właśnie o to tutaj chodzi, dzięki temu będę mgła rozpętać piekiełko. ;D

      A idź, jak mnie AWF wkurza ze swoim "nie dokonano opłaty". :/

      Usuń
  5. jestem! uff, całe szczęście, że dodałaś nowy rozdział bo już zaczynałam tęsknić za ich dziwną relacją ;)
    jako że u Ciebie w historii są święta, to ja na te święta poproszę Nelę z Thomasem, dobrze? proooooszę ;D
    8 i pół strony?! wow! ale klasa, tak trzymaj ;D jestem jak najbardziej za ;D
    pojawił się wątek mojej ulubienicy Silvii, jak widzę ;D dobrze że nie tylko ja się nad nią znęcam ;D
    a co do sceny tańca to wyszła Ci fenomenalnie ;) już nie mogę sie doczekać co z tego wyjdzie ;D
    btw. napisałaś u mnie że Kraft wygląda jakby zabarwiał wodę... że co?! ;D
    buziaki ;* i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Po pierwsze to skaczę z radości jak po meczu Holandia – Meksyk, bo zrobiłam w pokoju małe burdellobumbum, no ale ja naprawdę ich kocham miłością naturalna.
    Nie ważne. Tak na wstępie, bo później zapomnę. Widziałam, że pochodzisz z dolnośląskiego, a można wiedzieć w okolicach jakiego miasta, bądź w jakim mieście?
    To teraz sobie przejdę do meritum.
    Ten początek i ta wymiana zdań, sprawiła, że gryzłam poduszkę jak Luis Włocha, by zdusić śmiech! Ja nie wiem jak oni przestaną do siebie pyskować to będzie znak, że coś się dzieje...
    Niemniej ubawiło mnie wyobrażenie przeżutego i wyplutego Morgensterna po takim wysiłku, który zgotowała mu Nela, och tak na marginesie, jak ja lubię jak on do niej się tak zwraca. Wyobrażam sobie, że ten szorstki i maszynowy akcent mu mimo wszystko mięknie, słyszę to jak jakąś czułą melodie ... nie wieżę, że tak napisałam.
    Nie idź w stronę światła i te sprawy – hahahaha, no jakbym słyszała moją koleżankę z zeszłej imprezy.
    A teraz na poważnie. Nie wiem dlaczego nie lubię Kuttina. No bo po co się wtrąca? W dodatku z jakimiś swoimi durnymi komentarzami. Hej, hamuj piętami, bo Morgenstern patrzy. Nie wiem czy Kornelia w twoich planach się dowie czy nie, bo nasza gwiazda niby nie chce o tym rozmawiać i zbywa temat, jakoś nawet tak nie bardzo dobrze go wspomina i takie sprawy. Wcale mu się nie dziwię.
    A teraz przypierdalam sobie głową w podłogę z pokłonów za scenę z tańcem!
    Napisać prawdę, że świetnie skomponowałaś przeszłość z teraźniejszością, że lepiej wszystkich emocji oddać nikt inny by tak nie potrafił, że znasz się na tym konkretnie, a laikowi czyli mnie należy tylko przyklasnąć, że pomimo tego jak ja kocham wszystkie sceny jak leci, to ta jest ... niezwykła, magiczna, poruszająca, czekaj ... szukam słownika...
    (Jak znajdę odpowiednie słowo to dopiszę!) To tak naprawdę nic nie napisać, rozumiesz? No dobra sama się w tym zdaniu zagmatwałam xD
    I kiedy Kornelia sobie walczy z samą sobą i przeżywa wewnętrzne dramaty, jakieś demony przeszłości wracają to ten sobie stoi i klaszcze, rączką nie boli przypadkiem? Chociaż w jego staraniach o dociekanie o te łyżwy i to, że Nela rzuciła to w cholerę to ja będę do w całości wspierać!
    Hahaha, bajerował! O tak, to się uśmiałam, jeszcze niedawno twierdził, że wyszedł z wprawy czy coś, no to tak sobie poszedł potrenować? Kurczę, mam do takich słabość.
    Przynajmniej się dowiedział, że panna Kubiak nie leci na święta do Polski, ehm, kontakty z mamą nie są najlepsze tak? I to ma związek z łyżwami i jej karierą, bo świta mi, że kiedyś powiedziała coś takiego w samolocie, że można było zrozumieć, że była w Turynie na Igrzyskach jako zawodniczka, nie? Jak nie mam racji, to nie ważne, często sobie coś nie doczytam, a potem dopowiem. Dobra zamilcz kobieto, pogrążasz się!
    I mnie to nie interesi, ale on ma coś zrobić z tym, żeby ona do Londynu nie pojechała, O!
    I ta końcówka ... gimbusiarskie awwwwwwwwww!
    Ja wiem, że był długi, ale kiedy następny ? :D
    Zdążyłam przeczytać, że rozłożyłaś wielką M i wielkie gratulacje! Dalej nie czytałam, bo zaczęłaś coś bredzić, że nie jesteś zadowolona i takie tam majaki, ale wybaczam ;D
    PS : Kurde, kurde, kurde, tak mi chodził po głowie cały czas tytuł twojego bloga, no i przeglądam listę piosenek w telefonie i spadło na mnie olśnienie, dzięki temu wróciłam do niej, za co jestem Ci wdzięczna.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o jakiej ja wieży myślałam? wierzę*

      Usuń
    2. Ja bardzo lubię Wieżę Eiffela, miłe wspomnienia z nią mam!
      Moje okolice, a konkretnie miasto, w którym sobie pomieszkuję to Legnica. Mam nadzieję, że to gdzieś blisko, co? :D
      Misiek, Twoja dedukcja co do Neli, kompletnie Cię nie myli. Idziesz dobrym tropem, tak trzymaj!
      Kiedy nowy? Hm, zważając na to, że kawałek (a raczej dwa kawałki) kolejnego rozdziału już mam, to wydaje mi się, że o ile Wen nie spierdoli na szczaw razem z Nelką, to za tydzień. Ta, 7-10 dni, co by za fajnie nie było. :D
      A co do piosenki, to masz ją w karcie 'soundtrack', o. Chyba zarażamy się nawzajem, bo odkąd dodałaś do siebie "Tennessee" to zrobiłam sobie taki ogromny come back do Pearl Harbor i właściwie soundtrack leci sobie w słuchawkach już dobre dwa miesiące. :D
      Ściskam Cię mocniutko! <3

      Usuń
    3. Och, ja w tej mieścinie pod Wrocławiem, zawsze mogło być dalej :D
      Cóż, będę czekać cierpliwie, postaram się :D
      Oooo jak miło <3

      Usuń
    4. Toż to rzut beretem, a patrząc na to, że od października będę mieszkać we Wro, no to wiesz... :D
      Ty mi lepiej powiedz, kiedy coś nowego u moich najukochańszej Jaśminki i Morgiego?

      Usuń
    5. Ja planuję mieszkać tam za rok, jak rozprawię się z moją wielką M, więc mam nadzieję, kiedyś do zobaczenia :D
      Żebym to ja jeszcze wiedziała, to z pewnością bym Ci powiedziała ;0

      Usuń
    6. Liczę na jakieś wspólne studenckie party :D
      No weeeeeeeeeeeeeeeź.

      Usuń
  7. I TAK TĘSKNIE ZA THE LAST MISTAKE!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, czy mi wyjdzie ten komentarz, ale spróbujmy.
    Thomas coraz bardziej otwiera się przed Kornelią. I o ile na początku myślałam, że robi to przez to, że najzwyczajniej musi się komuś wygadać, wszystko co się stało, leży mu na sercu, o tyle teraz zauważam, że on taki po prostu jest. Prostolinijny i chyba ufny, bardzo ufny. Kornelia natomiast jakby zatrzymała się w jednym miejscu o nazwie "przeszłość" i za nic nie potrafi się z niego wyplątać. Rozpamiętywanie w sobie raczej nic nie daje, prócz odwrotnych do zamierzonych skutków.
    Choć ucieszyła mnie ta scena z tańcem, swoją drogą napisana bardzo sprawnie, oddająca cały klimat. Bo oznacza ona, że dziewczyna chce coś zmienić, przełamała się, bo przyznała, że wcześniej starała się nawet nie myśleć o łyżwach.
    Potem wkurzyłam się na Thomasa. Bo skoro chce być wobec niej taki szczery i oczekuje tego samego, to po jaką cholerę ukrywał prawdę o fizjoterapeutce? Ona wyjdzie na jaw i wtedy może nie byc już tak miło. Najwidoczniej Morgi chce uchodzić w oczach Neli na nieco lepszego, bo ten mały, niezbyt moralny incydent ukrył. Rozumiem wstyd, wyrzuty sumienia, ale... No właśnie, jakieś "ale" się pojawia, więc pojawia się i problem.
    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Kobieto, ja bym chciała mieć taki kryzys jak ty. Jeszcze zabiłaś mnie tą końcówką, no bo... OSZ TY NO. Ja tu po cichu liczyłam, że Morgi rzuci tekstem "Nie lecisz sama, bejbe, lecę z tobą" czy coś w tym rodzaju, ale obietnica ich wspólnego tańca wydaje mi się lepsza. Chociaż nie, on pewnie i tak za nią poleci. No bo kurczę, nie ma to tamto!
    I szkoda mi Nelki, że wciąż musi walczyć z demonami przeszłości, zresztą Morgi podobnie, co czyni ich tak popapranymi. Ale ta scena tańca była cudowna, w życiu bym tego tak nie opisała, Walterku.
    Wszystko pięknie, ładnie, składnie, zgrabnie, powabnie, tylko ten Kuttin mi działa na nerwy, mógłby się wyzbyć tych swoich komentarzy.
    Dalej zachodzę w głowę, co skłoniło Kornelię do porzucenia łyżwiarstwa, lecz mam nadzieję, iż niebawem zdradzisz nam nieco więcej na ten temat. I że wen nie spierdzieli od Ciebie i szybko dodasz 12. Ślę dużo wiatrów. :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Ładna. Bardzo ładna jest ta scena tańca. I niezwykle obrazowa – zarówno w sensie dosłownym (tu gratulacje za pomysł i za wykonanie), jak i tym metaforycznym. Naprawdę przykuwa uwagę i każe się zastanowić nad przeszłością Kornelii i nad powodami jej rezygnacji z uprawiania dyscypliny, którą ewidentnie kocha, i której jej brakuje. Widać tu też jak ta dziewczyna jest szczelnie zasznurowania i pozamykana, jak się chowa za buńczuczną miną – szczerze mówiąc, mam poważne obawy, że jeśli kiedyś zerwie to, co ją krępuje, to siła wybuchu zmiecie całą austriacką kadrę i przy okazji może jeszcze z połowę Krakowa.
    A za wątek ucieczki masz u mnie dodatkowego plusa, bo tak się składa, że mam do niego szczególny sentyment. Zastanawiam się przy okazji, kiedy i w jaki sposób Kornelia dojdzie do wniosku, że czas ucieczek już minął.
    Bardzo, naprawdę bardzo mi się podoba to, co robisz ze swoją bohaterką. I naprawdę lubię Twojego Thomasa. Nie tylko z powodu uśmiechu. :)
    Pozdrawiam serdecznie
    C.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mnie też się bardzo podobała scena z tańcem i to, że właśnie w taki sposób pokazała nam fragment z przeszłości Kornelii. Przeszłości, która ciągle ma taki wpływ na jej zachowanie.
    Przeszłość przeszłością, ale ja się najbardziej obawiam przeszłości. Bo wiemy, że TCS pójdzie świetnie, ale niestety wiemy, co będzie dalej...

    OdpowiedzUsuń
  12. Nosz, zjadło mi komentarz -.-
    O Jezusiu! Miałam skomentować, ale zapomniałam, w końcu skleroza mi na trzecie. Więc, przepraszam, I'm sorry, Entschuldigung, Sori i jeszcze milion razy w milionach innych języków, których nie znam. Kornelia tęskni za dawnymi czasami, za łyżwami i tańcem i myślę, że ona już długo bez tego nie wytrzyma. Ej, ale w sumie taki jeden mały raz po lodzie jej nie zaszkodzi, co nie? Dasz się jej przejechać, nie? Bo się w końcu Korniszonkowi humor poprawi i może mniej się będzie bronić przed uczuciami do Thomasa i jakiegokolwiek innego mężczyzny i pojedzie z nim na TCS. Nie, Kubiak nie broń się i tak wszyscy wiemy, że pojedziesz.
    weny :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Kompletnie nie znam się na tańcu, ale to co czytałam tutaj to... łał, cytując równie co ja zaskoczonego Thomasa. Jeśli chodzi o święta to wydaje mi się, że jeszcze nie pojedzie do tego Londynu (nie pojechać do Londynu, mając takową okazję? CO!?) Bo ja jestem zakochana w Anglii, a w szczególności w Londynie<3

    OdpowiedzUsuń
  14. Wraca córka marnotrawna!
    Biedny Morgi, czymże zasłużył na taki wycisk? I co to za kwasy z byłą fizjoterapeutką, huh?
    Ech, nieźle ta nasza Nelka wymiata, nawet jak łyżew na nogach nie ma. A to, co się stało to pewnie kontuzja co? (anyway napędzasz mi wena na takie jedno coś, don't, okej?). Nic dziwnego że Thomas jest pod wrażeniem.
    Martwi się o nią co? Zbliżyć się chce, a Kubiak się jeży jak najeżka.
    I wiesz co Ci powiem? Dobrze razem wyglądają, naprawdę dobrze.
    I ten tekst o tańczeniu... kupiło mnie to, wiesz?
    Buziak!

    OdpowiedzUsuń