piątek, 13 lutego 2015

24. I'm not yours anymore.


*

szukam odpowiedzi
bo coś jest nie tak
podążam za znakami
i zbliżam się do ognia
boję się, że już niedługo ujawnisz
swój niebezpieczny umysł


* * *

Milczą.
Andreas nerwowo uderzał palcami o blat stołu, skupiając się na tej czynności bardziej, niż tego wymagała. Tylko od czasu do czasu unosił na mnie spojrzenie, by po kilku sekundach powrócić do wystukiwania rytmu lecącej w radiu piosenki. Z kolei Gregor, właściwie bez własnej woli wciągnięty przez Koflera w całą tę popapraną sytuację, strzelał oczami po niewielkiej knajpie, do której zagonił nas Andi. Wspomniał o jakimś załagodzeniu reakcji i uniknięciu ofiar pierwszej fazy szoku. Cokolwiek miało to znaczyć, wciąż milczał, a ja nie miałam tyle czasu, by siedzieć bezczynnie i czekać.
Sprawę uratowało pojawienie się kelnerki.
- Co dla Państwa?
- Herbatę.
- Trzy razy najmocniejszą whisky, jaką macie.
Obróciłam głowę w stronę siedzącego naprzeciw Andiego, gromiąc go spojrzeniem z serii co do cholery? Ale on tylko wyciągnął w kierunku kelnerki wszystkie trzy karty menu i pokiwał głową, potwierdzając kompletność naszego zamówienia.
- Porąbało cię – fuknął mu zza ramienia Gregor, gdy ponownie zostaliśmy sami. – Poranny trening? Mówi ci to coś?
- Dobrze wiesz, że tej sprawy nie da się ugryźć na trzeźwo.
Schlieri posłał mu powątpiewające spojrzenie, by w końcu wzruszyć brwiami i z głębokim westchnięciem przyznać mu rację. Zapowiada się wspaniale, doprawdy, choć zaczynam odnosić wrażenie, że alkohol bardziej pomoże mi przetrwać towarzystwo tej dwójki, niż jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Naprawdę nie mogliśmy porozmawiać w hotelu?
- Naprawdę – potwierdził Kofler. – Ściany mają uszy.
- Jasne, więc najlepiej iść do miejsca publicznego, gdzie kręci się mnóstwo ludzi – sarknął Schlieri, opierając się plecami o ścianę. Andi popatrzył na niego z wyrzutem. – No co? Nadal uważam, że to chory pomysł.
- Zamiast hejtować, siedź cicho.
- I będę, bo nie zamierzam maczać palców w tej farsie. Siedzę tutaj tylko dlatego, bo blokujesz mi wyjście.
- I stawiam ci drinka.
- Whisky, na litość boską, nie jesteśmy pedałami.
- Powiecie mi w końcu?!
Popatrzyli na mnie, jakby nagle przypominając sobie o mojej obecności. Wymienili porozumiewawcze spojrzenie, po czym Gregor jednym ruchem rozpostarł przed Andim wolną drogę. Kofler westchnął i uśmiechnął się blado do kelnerki, która postawiła przed nami trzy szklanki z bursztynowym alkoholem, po czym przesunął jedną w moją stronę.
- To naprawdę pomoże.
- Wiecie, co mi naprawdę pomoże? Jeśli w końcu zaczniecie gadać, co wiecie wy i wszyscy dookoła, oprócz mnie – wycedziłam, obrzucając ich zniecierpliwionym spojrzeniem. – Bo już mam dosyć tego ciągłego ogłupienia, gdy każdy patrzy na mnie, jakby w ogóle nie powinno mnie tu być. No więc?
Andi wziął głęboki wdech i wbił wzrok w obracaną w palcach szklankę. Przez chwilę zbierał słowa, wprawiając w świerzbienie moje dłonie. Wyjaśnienie jest na wyciągnięcie ręki. W końcu dowiem się w jaką grę zostałam tak naiwnie wciągnięta. Co tak dokładnie ukrywał Thomas, czego mi nie powiedział i czego już nigdy nie dowiem się od niego. Jestem blisko, choć tak bardzo chcę być daleko. Najlepiej gdzieś na początku tego wszystkiego, gdzie wszystko wydawało się o wiele prostsze. Oberstdorf? Ga-Pa? Seeboden? Może nawet Titisee-Neustadt. Wtedy było lepiej. Może nawet mogliśmy uniknąć tego wszystkiego.
Może mogliśmy uniknąć siebie nawzajem.
- Nela, musisz mi tylko coś obiecać.
- Już raz bawiliśmy się w obietnice…
- Więc znasz tę grę – wytknął, spoglądając na mnie z niewyobrażalnie drażniącym spokojem. Wypuściłam z płuc ciężkie powietrze i wbiłam w niego wyczekujące spojrzenie. – Odetniesz się od tego, czego się dowiesz. Zaciśniesz zęby i pozwolisz mu skupić się na lotach. Żadnych krzyków, żadnych kłótni i spiłowanych nart, rozumiesz? Wszystko, co będziesz miała do powiedzenia wstrzymaj do niedzieli, póki ostatni zawodnik nie wyląduje, dobrze? O nic więcej cię nie proszę.
- Andi, przerażasz mnie…
- Mnie też – rzucił z boku Gregor i wyprostował się, spoglądając niepewnie na Koflera. Ten jednak nie spuszczał ze mnie badawczego, oczekującego jasnej odpowiedzi spojrzenia.
- Jesteś w stanie to zrobić?
- Dobry Boże, skąd mam to wiedzieć?!
- Po prostu obiecaj. Dla dobra drużyny.
To było niesprawiedliwe postawienie pod murem, nieczysta gra i złamanie wszelkich zasad, bo kumple tak nie postępują i nie wykorzystują swoich słabości. A drużyna z pewnością jest moją słabością tak, jak i moim ratunkiem, oderwaniem się od tnącej rzeczywistości i… W tym momencie? Wszystkim, co mam
Zacisnęłam wargi i lekko kiwnęłam głową. 
Przegrałaś.
- Czy teraz wreszcie dowiem się, co jest powodem tego ciągłego bólu dupy Herberta o moje bycie w kadrze, i dlaczego odnoszę wrażenie, że ma to związek z tą całą byłą fizjoterapeutką, o której wiem jedynie tyle, że zrobiła wam tu niezły Sajgon, który teraz muszę sprzątać?
Wymienili krótkie, jednoznaczne spojrzenie.
- Czyli jednak ona. Mogłam się domyślić – prychnęłam, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Twarda ręka mojej poprzedniczki wylądowała na herbertowym tyłku? Nic dziwnego, że teraz sobie używa.
- Czekaj, chwila…  Jaka twarda ręka? – Gregor popatrzył na mnie jak na idiotkę i pochylił się nad stołem. – Co ty chrzanisz?
- Babka narobiła zamieszania w kadrze?
- Taaaak?
- Wtryniała nos w kwestie trenerskie i próbowała podporządkować sobie Alexa i całą drużynę?
- I właśnie to powiedział ci Thomas?
Obaj spojrzeli na mnie tak, że w jednej sekundzie straciłam całą pewność, co do tego, co tak naprawdę powiedział mi Morgenstern. Pytanie Koflera zawisło nad stołem, choć usilnie usiłowałam odepchnąć je milczeniem. Daremnie. Wciąż natarczywie dobijało się do moich uszu, domagając się odpowiedzi.
Czy to właśnie powiedział? Zasugerował. Chyba. Przytaknął, gdy spytałam, czy bardzo namieszała i przejęła kontrolę nad kadrą. Tak. Ale poza tym tak niechętnie o tym mówił, że nie drążyłam tematu. Powinnam żałować?
- Mniej więcej… - powiedziałam znacznie ciszej i mnie pewnie, niż jeszcze kilka chwil temu. Opuściłam wzrok na dłonie, skupiając wzrok na odrapywanym z lakieru kciuku.
- Idiota – fuknął Schlieri i opadł plecami na oparcie. Posłałam mu pełne wyrzutu spojrzenie, ale tylko pokręcił głową. – Jezu, tak spierdolić.
- To nie do końca tak było… - zaczął starszy ze skoczków, widząc moje niezrozumienie dla gregorowej reakcji. – To prawda, Silvia permanentnie namieszała w kadrze, ale w zupełnie inny, niż ten, który przedstawił ci Morgi sposób.
- Okłamał mnie?
- Napij się lepiej – zasugerował Gregor. Widząc, że unosi szklankę z whisky, jakoś automatycznie chwyciłam za swoją i jego śladem, przytknęłam ją do ust. Smakowała jeszcze gorzej, niż ta, którą Thomas pił w Bischoshofen, a mimo to wzięłam dwa głębokie łyki, po których miałam ochotę zwymiotować.
- Raczej nieco przeinaczył wersję – wyjaśnił Andi i potarł policzek kciukiem. – Tu wcale nie chodziło o sprawy trenerskie, czy samego Alexa. Ona… Po prostu…
- Była sfrustrowaną trzydziestką z nadwyżką libido, która za wszelką cenę szukała uwagi, ot historia – mruknął Gregor, czym ściągnął na siebie poirytowane spojrzenie Koflera. – Co?
- Może jednak masz coś do powiedzenia?
- Wkurzała mnie, jak mam to przemilczeć?
Andreas przewrócił oczami, których pozbawione chwilowej czujności spojrzenie zatrzymało się na mnie. Zauważalnie wstrzymał oddech.
- O czym… O czym on mówi?
Westchnął.
- Silvia była naprawdę dobra w swoim fachu, jeśli nie najlepsza. Co prawda jej pojawienie się w kadrze było dużym zaskoczeniem, bo nigdy nie było w niej żadnej kobiety, no ale kto kłóciłby się o taką specjalistkę, gdy Alex chciał mieć w sztabie samych najlepszych? Więc została. Problem pojawił się później, bo…
- Bo pani specjalistka czasem myliła kolana z innymi partiami ciała, a jej nad wyraz sprawne rączki często tykały się tego, co akurat nie wymagało jej interwencji.
- Miałeś się zamknąć!
- Człowieku, bo nie mogę słuchać jak pierdolisz na około, zamiast przejść do sedna sprawy. Posłuchaj… - Gregor zignorował otwierającego usta Andiego i pochylił się nad stołem, w moim kierunku. Przez ułamek sekundy chciałam wstać i uciec, by jednak tego nie słuchać; by nie usłyszeć tego, co z każdym ich słowem w mojej głowie zaczynało układać się w pewną całość. – Wiesz czego nie lubię? Natręctwa. Gdy mówię ‘nie’ to znaczy ‘nie’. A wiesz, czego nie lubię bardziej? Gdy mówię ‘nie’, a jednak wciąż jakieś zdesperowane babsko próbuje włożyć mi rękę w spodnie, gdy jeszcze tego samego dnia rozmawiało z moją dziewczyną i udawało z nią wielkie psiapsiółki. I gdy z czasem dowiaduję się, że to samo babsko, nie dobierało się tylko do mnie, ale też do kumpla z drużyny. Czekaj, co ja gadam? Liczba mnoga! Do kumpli! Ale wiesz czego nie lubię najbardziej? Gdy okazuje się, że babsko w końcu dostało to, co chciało. Od kumpla z pokoju.
Przez długą chwilę patrzyłam na wykrzywioną w zgorzkniałym wyrazie twarz Gregora, jakby to wszystko było jedną wielką nieprawdą; głupią historyjką, zmyśloną dla podniesienia komuś ciśnienia. Ale na - do tej pory wykazującej znudzenie - twarzy Schlierenzauera zagościła irytacja. Zagłuszył ciszę prychnięciem i uniósł do zaciśniętych ust szklankę, którą po chwili opróżnił do dna.
W duchu jedynie modliłam się, aby zaraz parsknął śmiechem i powiedział, że żartował. Taka zemsta za te jego głupie płotki. Cokolwiek. Ale milczał. Tak, jak i Andreas. Kofler tylko niespokojnie poruszał nogą pod stołem, oddając całe swoje zainteresowanie kolorowej serwecie.
- On? – spytałam cicho. Andi uniósł wzrok i posłał mi to najgorsze, przepraszające spojrzenie. W jednej chwili poczułam każdy napięty mięsień, który dawał o sobie znać pulsującym bólem. Cisza trwała dosłownie parę minut, choć miałam wrażenie, że minęło o wiele więcej czasu, gdy w końcu wśród mętliku natrętnych myśli, odnalazłam kontrolę nad własnym głosem. – Ale… Dlaczego?
To było pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy, a zarazem najbardziej idiotyczne, jakie mogłam w tamtej chwili zadać. Może po prostu zbyt często pojawiało się w mojej głowie i w końcu nadszedł czas, aby wypowiedzieć je na głos.
Andreas zerknął na mnie pytająco.
- Nie powiedział mi – wyszeptałam, unosząc na niego wystraszone spojrzenie. – Okłamał mnie. Dlaczego?
- Mówiłem ci… - zaczął niepewnie Andi. – On też kiedyś się pogubił.
- Jeśli można w ten sposób nazwać pogubienie się – dorzucił Gregor, na co Kofler zgromił go spojrzeniem.
- Pozwolisz, że teraz ja będę mówił?
Gregor podniósł ręce na znak braku sprzeciwu i zaczął bawić się pustą szklanką.
- Nie rozumiem…
- Nie powiedział ci, bo najzwyczajniej bał się, że z góry go skreślisz, a ty… Ty i on… Potrafiłaś jakoś do niego dotrzeć. Pojawiłaś się i nagle coś zmieniło się dla niego na lepsze. W jakiś sposób mu pomogłaś, a on pomógł tobie. Nie chciał tego zepsuć – dodał, jak najbardziej wiarygodnym tonem, spoglądając na mnie. – Wiem, bo mi to powiedział. Tylko nie chciał słuchać, gdy mówiłem, że zatajając przed tobą prawdę, psuje wszystko jeszcze bardziej.
Zacisnęłam zęby, próbując zdusić w sobie to powoli narastające we mnie, trudne do zidentyfikowania uczucie. Zrobiło mi się cholernie gorąco i duszno. Powoli i ostrożnie nabierałam powietrza w płuca, zaciskając na udach pięści, dopóki wbijane w skórę paznokcie nie zaczęły sprawiać bólu.
Właśnie w ten sposób boli kłamstwo.
- Dlaczego nikt inny tego nie zrobił? – zapytałam, nawet nie walcząc z drżeniem głosu i spojrzałam na nich, czując w koniuszkach palców rozpalającą się złość. – Dlaczego nikt z was, kretyni, nie powiedział mi wcześniej, że… - Zamknęłam usta, nawet nie potrafiąc wypowiedzieć tego na głos. Nie, to nie dzieje się naprawdę. To się w ogóle nie dzieje. – Cały czas te same zdziwione spojrzenia, jakieś niedopowiedzenia, szepty za moimi plecami, które próbowałam ignorować… Do cholery, byliście przy tym, patrzyliście na to wszystko i… I nic nie zrobiliście!
- Z polecenia Alexa – fuknął Gregor. – Słuchaj, gdyby to ode mnie zależało, wiedziałabyś już w Titisee i w życiu nie weszłabyś w ten układ. Ale Pointner chciał mieć cię u siebie, więc kazał wszystkim się zamknąć i zostawić sprawę Thomasowi. To on miał ci powiedzieć, a to, że tego nie zrobił, to już nie nasza wina.
- Tylko Herbert nie mógł utrzymać języka za zębami – dodał Andreas. – Silvia za bardzo zaszła mu za skórę tym, że spadł na drugi plan. To ona została pierwszą fizjoterapeutką kadry i…
- Gówno mnie teraz Herbert obchodzi – warknęłam, na co obaj zamilkli. Przez chwilę gryzłam wargę, maglując w głowie jedno, krótkie pytanie, na które odpowiedzi bałam się najbardziej. Bo jeśli mam usłyszeć to, czego jedynie mogę się domyślać… Boże. Uniosłam na nich gniewne spojrzenie i wypuściłam z ust powietrze. – Kiedy?
- Co?
- Kiedy to się wydarzyło?
Andi westchnął i przez chwilę szukał odpowiedzi, rozglądając się po lokalu. Gregor był jednak szybszy.
- Dwa lata temu. Na początku dwa tysiące dwunastego. – Niemalże wyrecytował i odwrócił wzrok od okna, spoglądając na mnie tak, jakby dokładnie wiedział, o czym myślę. – Tak, był wtedy z Kris.
Pękło. Wszystko.
Opadłam na oparcie krzesła, czując się, jakby ktoś wsadził mnie na karuzelę, która miała już nigdy się nie zatrzymać. Przed oczami przewijały się klatki z Bożego Narodzenia. On. Ona. Jej wbity w niego zakochany wzrok, jego opuszczone spojrzenie, delikatne gesty, skrępowany ton rozmów… Potem jego okrężne tłumaczenia. A on tak po prostu… Nie, nie, nie, nie, nie…
- Już wcześniej nie układało im się najlepiej – zaczął wyjaśniać Andreas. – Coś zaczęło się między nimi psuć, a potem pojawiła się Silvia, jemu nagle ubzdurało się, że się w niej zakochał i tak jakoś poszło…
- A potem okazało się, że Kris jest w ciąży i sprawa się rypła – dopowiedział Schlieri.
- Bo to był akurat moment, w którym chciał jej w końcu powiedzieć, ale miała pojawić się Lilly, więc postanowił skończyć z Silvią, aby skupić się na małej i dać sobie i Kris jeszcze jedną szansę. Tylko nasza specjalistka nie chciała przyjąć do wiadomości faktu, że została odstawiona.
- I tutaj pojawia Freitag…
- Silvia postanowiła zemścić się na Thomasie i wzbudzić w nim zazdrość, więc zaczęła polować na nowego frajera. Na nas nie miała co liczyć, więc poszła do sąsiadów… A kto był najlepszym Niemcem w tamtym sezonie?
- Freitag – powtórzył Gregor, unosząc palec.
- Otóż to. Całe lato za nim biegała, aż w końcu zaczęto ich ze sobą widywać. I zdaje się, że Richard wpadł po uszy, bo nie odstępował jej na krok.
- Ja nie rozumiem, co oni wszyscy w niej widzieli?
- Miłość jest ślepa i jesteś tego doskonałym przykładem, więc się zamknij – mruknął Andi, co spotkało się z morderczym spojrzeniem Schlieriego. – Nieważne. Chodzi o to, że Silvia dostała to, czego chciała. Thomas się wpienił, bo wtedy Richard dość często lądował przed nim na podium i… ogólnie nigdy jakoś za sobą nie przepadali. A ona to wykorzystała.
- No i Morgiemu znowu włączyło się to wyimaginowane zakochanie.
- Tylko na świecie była już Lilly i głupek nie wiedział, co ma robić, bo jednocześnie chciał stworzyć prawdziwą rodzinę, ale z drugiej strony była ta desperatka. No i wszystko odbiło się na skokach. Jakby nagle zapomniał, jak się skacze. A pod koniec lutego były mistrzostwa świata, na które chciał pojechać.
- Ale tak się stało, że chuj bombki strzelił, bo w końcu Alex się dowiedział.
- Silvia wyleciała na zbity pysk, a Thomas… - Andi na chwilę zawiesił głos, by w końcu jedynie wzruszyć ramionami. - Wydaje mi się, że gdyby to nie był Morgenstern, to poleciałby razem z nią. Ale Pointner postawił mu ultimatum: albo z nią kończy, albo bierze się za siebie i jedzie do Włoch. Wiadomo, co wybrał, jednocześnie wypierając się Silvii.
- Co z kolei nie spodobało Richardowi.
- Bo gdy tylko Silvia odzyskała zainteresowanie Thomasa, automatycznie rzuciła Freitaga. No i… Właściwie tak wygląda jego problem względem ciebie. Bo gdy Thomas wybrał mistrzostwa zamiast Sil, już nigdy więcej się nie spotkali. I w ten sposób żaden jej nie miał, chociaż ponoć Freitag był tak beznadziejnie zakochany, że próbował ściągnąć ją do Niemców, ale z tego, co potem opowiadał mi Freund, Schuster nawet nie chciał o tym słyszeć. Pewnie by się zgodziła, by być bliżej Morgiego, ale on chyba zamknął całą sprawę.
- Tylko z kolei sprawa otworzyła się dla Kris…
- Sam jej powiedział. Gdyby nie to, że tak mocno go kocha…ła i gdyby nie Lilly, pewnie nie wybaczyłaby mu tak. Kiedyś na pewno, ale nie z miejsca. Tylko, że po tym, co zrobił nie umiał już z nią normalnie być i patrzeć jej w oczy, więc odszedł. No i… Właściwie to tyle…
Wyczułam, że Andreas kończąc swój wywód spojrzał na mnie w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję. Ale ja nie potrafiłam poruszyć się, przygnieciona całą tą historią. Historią, którą powinnam poznać już dawno. W niecałą godzinę cała moja nieświadomość obróciła się w pył, pozostawiając po sobie poczucie okropnego wstydu; rosnącego z każdą sekundą, wstępującego wraz z gniewem na policzki w postaci piekących plam. Wstręt do samej siebie rósł wprost proporcjonalnie do poczucia bolesnej pustki i nienawiści. Bo wszystko, w co jakiś czas temu nagle uwierzyłam i wszystko, co miało dla mnie jakiś sens, nagle przestało istnieć. Tak po prostu zniknęło.
Pustka rosła, ścigając się z sercem o to, które pierwsze rozsadzi mnie od środka. Nie miałam odwagi unieść wzroku znad bezsilnie rozluźnionych dłoni. Brakowało mi sił, aby się odezwać, ale gdybym je miała, nawet nie wiedziałabym, co powiedzieć. Po raz kolejny wszystko się posypało.
Okłamał mnie. Cały czas kłamał. Robił ze mnie idiotkę przed tyloma ludźmi, przed chłopakami, przed własną rodziną, przed nią… Kłamał. Nie był tym, za kogo go miałam. Nigdy nie był tą osobą, która wydawała mi się najbliższa w momencie, w którym byłam sama. Nigdy nie wiedział, jak to jest, gdy wszystko obraca się w ruinę. Nigdy nie był po tej samej stronie. Nigdy. Kłamał.
Kłamał, kłamał, kłamał.
- Nie powinnaś dowiedzieć się o tym w taki sposób, ale zrozum, nie mogłem dłużej patrzeć na to, co on robi… - Troskliwy głos Koflera wyrwał mnie z letargu. – To, co się teraz dzieje, to tylko skutki tego, co zostawiła po sobie Silvia. I z jednej strony rozumiem tego idiotę, ale z drugiej…
- Ale z drugiej, to tą swoją szlachetnością może się co najwyżej podetrzeć – mruknął Gregor. – Nie patrz tak na mnie, ja po prostu nazywam rzeczy po imieniu. Jestem młodszy, a nie zachowuję się tak dziecinnie, jak on. Nawet Kraft tak nie robi.
- Greg, stul dziób.
- Skrzywdził Kris, skrzywdził Silvię i teraz robi to samo jej myśląc, że jednak robi dobrze. Widzisz w tym sens? Bo ja jakoś nie.
- Powiedział, że chce mnie uchronić… - wydusiłam w końcu z siebie głosem tak cichym i słabym, że sama ledwo siebie dosłyszałam. Czując wzbierające pod powiekami łzy, powoli zaciskałam pięści. – Że tak będzie lepiej…
- Bo jest tchórzem – podsumował Gregor. – Co nie zmienia faktu, że jednak mu zależy, tylko okazuje to trochę od dupy strony.
- Cholerny Freitag, nagle przypomniało mu się, że ma zaległe niewyrównane rachunki… Chodzi o to, że nieważne, jak bardzo Thomas próbuje cię teraz „uchronić”, to robi to tylko dlatego, bo idiocie wydaje się, że tak rzeczywiście będzie lepiej. Bo on wie, co zrobił i boi się, że to się powtórzy; że straci ciebie, skoki i wszystko, co trzyma go w jednym kawałku. Rozumiesz?
Nieważne, jak bardzo próbowałam … Nie, nie rozumiałam. Nie w tamtej chwili. Zamiast zrozumienia pojawiała się gorycz, nienawiść, rozczarowanie, wściekłość… Wszystkie negatywne emocje tłumione wewnątrz, okazane zaledwie w paru łzach, spływających po policzkach. Nic więcej.
- Jestem taka sama, jak ona… - wyszeptałam bardziej do siebie, niż do nich, wciąż mają w pamięci ostatnie Boże Narodzenie. I ich. W trójkę. Szczęśliwych.
- Kto? Silvia? – Gregor obruszył się i prychnął śmiechem. – Nie rozśmieszaj mnie. To nie ty świadomie zburzyłaś czyjąś rodzinę dla własnej przyjemności. Mam nadzieję, że wyrzuty sumienia zżerają ją po jej same rozdwojone końcówki.
- Nie broń mnie. – Pokręciłam głową. – Gdyby nie ja… Mógłby być z nimi obiema. Cały czas.
- Nela, nawet nie szukaj porównań, słyszysz? – Kofler wyciągnął rękę ponad stół i lekko uniósł mój podbródek, bym na niego spojrzała. - Jesteś zupełnie kimś innym, zwłaszcza dla niego. Jesteście tak samo popaprani i dzięki temu on wreszcie stanął na nogi. Dlatego ci nie powiedział. Gdybyś odeszła za to, co zrobił, pewnie znów wróciłby do punktu wyjścia.
- Może powinien się w nim znaleźć.
Nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, odsunęłam z łoskotem krzesło i sięgając po kurtkę, szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia.

* * *

Dwie, trzy godziny. Za mało, aby uciszyć wrzeszczący rozum i pozbierać myśli do tego stopnia, by zachować jakiekolwiek pozory, a jednak wystarczająco dużo, by zdać sobie sprawę, że
jednak jestem w tym wszystkim sama. Tylko przez chwilę wydawało mi się, że jest inaczej. Kto by nie uwierzył, że jednak może być lepiej? Kto nie chwyciłby się brzytwy, gdyby okazała się być kołem ratunkowym? Kto nie zaufałby człowiekowi, który wydawał się być taki sam, jak ty?
A potem po raz kolejny okazało się, że jednak nikt nie wie, co tak naprawdę czujesz, co cię boli, kim jesteś. Bo nikt nie rozumiał, tego samego, rozszarpującego bólu.
Boli. Boże, jak to cholernie boli Boli, gdy muszę zaciskać usta, by nie zacząć wrzeszczeć, gdy głęboko oddycham, powstrzymując łzy, gdy zaciśniętą pięścią uderzam w korę starego drzewa, próbując wyładować swoją wściekłość. I boli, gdy skulona pod tym samym drzewem, usiłuję zawalczyć z roztrzaskującymi moją czaszkę myślami. Nienawidzę go, tak bardzo go nienawidzę… 
Dopiero gdy byłam pewna, że schowałam głęboko każdą oznakę słabości, i gdy po raz któryś telefon zawibrował w mojej kieszeni, otrzepałam się ze śniegu i podciągając nosem, ruszyłam w kierunku hotelu.
Winda leniwie dowlokła się na siódme piętro. Opuściłam dźwig i skierowałam się w stronę swojego pokoju. Szybko, by nikt nie zauważył. Szybciej, by nikt nie usłyszał moich kroków. Najszybciej, aby go nie…
… spotkać.
Odetniesz się od tego. Zaciśniesz zęby. Pozwolisz mu skupić się na lotach.
Uniósł wzrok znad telefonu i odsunął się od ściany, o którą do tej pory się opierał. Wyglądał, jakby na kogoś czekał. Sądząc po drzwiach, przy których stał, na Alexa.
Tylko, że ja wcale nie chciałam go widzieć. Zacisnęłam pięści, czując gwałtowny przypływ wściekłości. Gdzieś pomiędzy niechęcią, a nienawiścią, miałam ochotę rzucić się na niego z pięściami, wykrzyczeć mu w twarz wszystko, co przyszłoby mi do głowy i oznajmić mu, że to koniec. Że w poniedziałek już mnie nie zobaczy. Żeby zapomniał.
A jedyne, co mogłam, to zagryźć na ustach wszystkie słowa i udawać, że to nie łzy.
- Nela?
Jego zaniepokojony głos rozniósł się po pustym korytarzu. Przez chwilę znosiłam jego uważny wzrok, który w końcu zaczął wypełniać się strachem. Pokręciłam głową, posyłając mu rozczarowane spojrzenie i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Szedł za mną. Przyspieszałam, ale i tak był coraz bliżej, bo dokładnie słyszałam jego kroki.
Odetniesz się od tego. Odetniesz się od tego. Odetniesz się od tego.
- Kornelia!
Pozwolisz mu skupić się na lotach.
W ostatniej chwili udało mi się zamknąć drzwi, do których po sekundzie zaczął się dobijać. Oparłam się o nie plecami, jakby miało to stworzyć jakąś dodatkową ochronę i ostatkami spokoju znosiłam gwałtowne uderzenia w drewno, które wprawiały w ruch całe moje ciało. I dopiero wtedy pozwoliłam sobie na całkowite rozklejenie.
- Porozmawiaj ze mną... Nela!
Zaciśniesz zęby.
- Błagam cię, otwórz te cholerne drzwi, daj mi wszystko wyjaśnić – prosił cicho, wprawiając tym moje serce w szalone tempo. Bo to wciąż on. Ten Thomas. – Porozmawiajmy, proszę.
Odetniesz się od tego.
- Wiem, że tam stoisz i mnie słyszysz. Nela, wpuść mnie.
Zacisnęłam powieki, spod których ponownie wypłynęły łzy. Dlaczego to, kurwa, jest takie trudne?
- Stary, odpuść jej i sobie dzisiaj. – Gdzieś po drugiej stronie rozległ się cichy głos Wolfganga. – I nie rób zamieszania, bo zaraz pół hotelu się zejdzie.
- Wiesz, gdzie to mam?
- Dokładnie tam, gdzie każdy ma wasze problemy, przez które nie idzie spać. Zmiataj, dobra?
Zaklął cicho pod nosem. Poczułam jak ostatni raz uderza w drzwi, a potem nastała cisza. Głucha i sprowadzająca się do tego, że jedyne co słyszałam, to dudnienie własnego serca i płacz, którym wybuchłam, osuwając się  na podłogę.

* * *

w twoich oczach jest to
co znajduje się w twoim umyśle
boję się twojego uśmiechu i wewnętrznej obietnicy
przeraża mnie twoja obecność

* * *

Dopięłam torbę, pierw upewniając się, czy znajduje się w niej wszystko, czego potrzebowałam. Poprawiłam opadające na oczy włosy i dosunęłam zamek kurtki, do której kieszeni włożyłam krótkofalówkę. Po raz ostatni obejrzałam się w lustrze. Zero śladów po sińcach i opuchnięciach, dokładnie pokrytych grubą warstwą makijażu. 
Narzuciłam torbę na ramię i przeczesałam cały pokój spojrzeniem, aby upewnić się, czy wszystko wzięłam. 
Zatrzymałam się na oknie. 
10 stycznia zapowiadał się pogodny dzień.
Opuściłam pokój z nadzieją, że uda mi się do niego jak najszybciej wrócić. Przykleiłam do twarzy neutralny wyraz, chowając w cień strach przed nieuniknioną konfrontacją z Thomasem i z każdym innym członkiem drużyny. Pozory. Znowu te cholerne pozory. W dodatku dziś wypadł mi dyżur na wieży. Chyba jeszcze nigdy nie miałam takiej ochoty, aby zniknąć. Nie spotykać Thomasa, Dawida, Kamila, Herberta, Freitaga i reszty chłopaków. Po prostu zniknąć.
Wpakowałam się do pustej windy, odstawiłam torbę na ziemię i wcisnęłam guzik z zerem.
- Nie będę czekać do końca sezonu, abyś w końcu ze mną porozmawiała.
W ostatniej chwili wpadł do windy, prawie dając się przygnieść metalowym drzwiom, które dopiero, gdy było nas dwoje, zasunęły się do końca. W osłupieniu i z sercem w gardle patrzyłam, jak stoi naprzeciwko i wlepia we mnie zniecierpliwione spojrzenie.
- Porozmawiamy tu i teraz.
Nim zdążyłam go zapytać, jak on sobie to do cholery wyobraża, wdusił pomarańczowy przycisk na panelu. Winda szarpnęła i zatrzymała się między czwartym a piątym piętrem.
- Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęłam, czując ogarniające mnie uczucie paniki. Bo to ten momentu. To jego tu i teraz, gdy miałam się z nim skonfrontować. Całą noc wyobrażałam sobie milion scenariuszy, ale żaden nie przewidywał TEGO.
- Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie wyjaśnimy wszystkiego – oświadczył, patrząc na mnie z taką pewnością, że nie miałam odwagi mu się sprzeciwić. Dobrze wiem, że zazwyczaj osiąga to, czego chce i doprowadza każdy plan do końca. – Skąd? Skąd wiesz?
Prychnęłam, odwracając głowę i lokując wzrok w tabliczce zakazującej palenia w windzie.
- Do cholery, odpowiedz!
- Skąd? – powtórzyłam, parskając z ironicznym uśmiechem. Wybacz, Andi, znów nie dotrzymam obietnicy. – Na pewno nie od ciebie.
- Kofler, co?
Zmilczałam, co dało mu jasną odpowiedź.
- No pewnie, mogłem się domyślić… - mruknął, opadając plecami o ściankę windy. Zerknęłam na niego kątem oka, jak chowa twarz w dłoniach i bierze głęboki wdech. – Wytłumaczę ci…
- Nie chcę twoich żałosnych tłumaczeń.
- Wysłuchaj mnie chociaż!
- Daruj sobie, na litość boską. Miałeś tyle czasu! Nie zamierzam teraz tracić swojego na ciebie i twoje nic niewarte wyjaśnienia. Wypuść mnie.
Sięgnęłam ręką do panelu, ale zagrodził mi drogę.
- Nie, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
- Ale my nie mamy o czym rozmawiać, czy ty tego nie rozumiesz?! – Podniosłam głos i jednocześnie wzrok na niego. Wstrzymałam oddech. Znajomy do tej pory strach ustąpił miejsca przerażeniu, które zamknięte w jego błękitnych tęczówkach paraliżowało całe moje ciało.
- Nela, proszę cię… - rzucił błagalnie, stając tak blisko, że gdy poczułam pod plecami chłodny metal, między nami było zaledwie kilka centymetrów przestrzeni. Cholerny, pieprzony Morgenstern, wywołujący we mnie odczucia, za które nie raz mam ochotę po prostu sobie strzelić. – Posłuchaj mnie.
- Nie chcę, Thomas. Nie chcę cię słuchać. Kłamiesz. Cały czas mnie okłamywałeś, a teraz chcesz, abym cię wysłuchała i jeszcze ci uwierzyła? Boże… Zastanów się, o co mnie właśnie prosisz i czy to aby nie za dużo?
- Gdybym ci powiedział, nie byłoby cię tutaj.
- Więc lepiej było mnie oszukiwać, tak? Wciskać jakieś kity, dla własnej wygody? Do cholery, patrzyłeś mi w oczy i kłamałeś o sobie, o Kristinie, o tym wszystkim, co się tutaj kiedyś działo! Zrobiłeś ze mnie idiotkę przed wszystkimi! Pozwoliłeś im wytykać mnie palcami, dałeś powód do plotek… Może nawet zrobiłeś ze mnie kolejną szmatę, którą pukasz w sezonie!
Zacisnął szczęki i utkwił spojrzenie, gdzieś ponad moją głową. Umilkł, podczas gdy mnie powoli rozsadzało od środka od przypływu gniewu. Wszystko, wszystko co przez całą bezsenną noc kumulowało się we mnie, po prostu wychodziło przez moje usta. 
Wstrzymać się? Nie umiem.
- Kłamałeś, podczas gdy ja dałam ci całą siebie. Powiedziałam ci wszystko to, czego nie potrafiłam powiedzieć nikomu. A ty… Myślałam, że mnie rozumiesz, że naprawdę wiesz, jak to jest, gdy nagle wszystko tracisz. Myślałam, że naprawdę jesteś taki, jak ja.… – Pokręciłam głową, gryząc wargę i cały czas na niego patrząc. Chciałam, aby widział, jak wielką szpilę wbił mi w serce i jak wielki sprawiała mi ból.
- Nie udawałem, Nela. Straciłem tyle, co ty właśnie przez to, że tak wszystko spierdoliłem – wychrypiał cicho. – Nie kłamałem w tej sprawie, uwierz mi.
- W nic ci już nie wierzę, rozumiesz? W nic.
- Posłuchaj… - zaczął cicho i jakby sądząc, że jednak gdzieś mu ucieknę, chwycił mnie za przedramiona. – Gdybym tylko mógł cofnąć czas, powiedziałbym ci od razu. Nie okłamałbym cię, wiedząc, do czego to może doprowadzić. Po prostu nie przypuszczałem, że będę tak mocno cię potrzebować.
Odwróciłam twarz, aby już nie musieć na niego patrzeć. Zasupłałam usta, przymknęłam powieki, musiałam się odciąć.
- Potrzebuję cię tak bardzo, jak bardzo chcę, abyś zniknęła, bo wiem, że nie zasługujesz na takiego idiotę, jak ja. To jest chore, bo nawet nie umiem cię od siebie odsunąć, dla twojego własnego bezpieczeństwa. Nie rozumiem tego i nie chcę rozumieć. Po prostu chcę, abyś była, nie zostawiała mnie nawet wtedy, gdy powinnaś już dawno stąd uciekać.
- Boże, przestań pieprzyć… - wyszeptałam, choć doskonale rozumiałam wszystko, co powiedział. Irracjonalnie czułam dokładnie to samo. Aby zniknął, ale jednocześnie został.
- Spójrz na mnie.
- Nie chcę na ciebie patrzeć.
- Spójrz na mnie i powiedz mi, że kłamię, gdy mówię ci, jak cholernie mi na tobie zależy. – Nieco wzmocnił ucisk na moich ramionach, lekko nimi potrząsając. Pokręciłam głową, w duchu błagając go, by dał mi spokój. Aby raz na zawsze się odpieprzył. Westchnął. – Żałuję. Jak Boga kocham, żałuję, że to wszystko potoczyło się w ten sposób.
Najgorsze jest to, że chciałam go odepchnąć równie mocno, jak chciałam chwycić za jego bluzę i trzymać go przy sobie tak blisko, jak był teraz. Ale nie miałam siły, by zrobić cokolwiek. Połykałam łzy, wciąż odwracając głowę, aby nie pozwolić mu spojrzeć sobie w oczy.
- Powiedz coś.
Poczułam jak przenosi dłonie z przedramion na szyję i palcami dotyka moich policzków. Uwielbiałam, gdy to robił i tak cholernie nienawidziłam się w tamtej chwili, gdy nie potrafiłam go od siebie odsunąć.
- Przestań – stęknęłam cicho, zaciskając powieki i pięści. Przyparta do ściany cała trzęsłam się pod wpływem jego dotyku. Czułam jego twarz tuż przy mojej, ciepły oddech na drżących ustach, zapach perfum… Boże, jaka byłam w tamtym momencie słaba. Tak bardzo, że teraz i ja zaczęłam się błagalnie czołgać. – Proszę, Thomas…
- Powiedziałaś, że sobie poradzimy. Że o tym zapomnimy, ruszymy dalej… Że nie odpuścisz.
- Zdecydowałeś za nas oboje. Wolałeś milczeć, uciekać, niż powiedzieć mi prawdę. Przez ciebie kręciłam się w kółko.
- Bo bałem się sytuacji takiej ta. Bałem się, że mogę cię stracić.
Zacisnęłam do bólu zęby, gdy poczułam jego usta na policzku, na nosie, na górnej wardze. Wstrzymałam oddech, walcząc z każdym, rwącym się w jego stronę odruchem, chcąc stłumić nawet najmniejsza reakcję.
- A ja nie mogę cię stracić, rozumiesz?
- Już straciłeś.
Całą wolą odepchnęłam go od siebie, w końcu otwierając oczy i patrząc na niego z niczym innym, jak z wściekłością. To nic, że w tym jednym momencie zapragnęłam znów poczuć jego dotyk. Nienawidziłam go, a zarazem chciałam go najmocniej na świecie. Ale wciąż miałam w pamięci każde słowo Andreasa i Gregora. Po prostu nie mogłam trzymać go blisko.
- Jak mogłeś jej to zrobić… - szepnęłam, wbijając w niego najostrzejsze ze spojrzeń. – Jak mogłeś je zostawić? Jak?!
Nie odpowiedział. To już wchodziło w jego zwyczaj.
- Miałeś tak dużo, wszystko to, czego ja nigdy nie miałam i rozpieprzyłeś to! Wolałeś się poddać, zamiast walczyć! Zupełnie jak mój ojciec! Jak mogłeś? Jak mogłeś im to zrobić…
- Nela… - wyszeptał desperacko, znów się zbliżając i łapiąc mnie za ramiona.
- Nie dotykaj mnie – warknęłam, chcąc się odsunąć, ale był szybszy, silniejszy, bardziej uparty ode mnie. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Brzydzę się twoimi kłamstwami, twoim pieprzonym altruizmem… Całym tobą. Zaufałam ci, dałam ci całą siebie, a ty… Zawiodłeś mnie. Nikt nigdy nie zawiódł mnie tak, jak ty, słyszysz? Nikt!
Ciskałam pięściami na oślep, o dziwo celnie trafiając w jego klatkę piersiową. Przez chwilę nie opierał się, by w końcu chwycić za moje nadgarstki i ścisnąć je tak mocno, że syknęłam z bólu, unosząc na niego przeszklone spojrzenie. Był równie przerażony, jak ja. I tylko mała cząstka mnie podpowiadała, że już dość, że wystarczy. A mimo to, nie przestawałam.
Zapadła cisza, przerywana naszymi przyspieszonymi oddechami. Z przyciśniętymi do jego piersi dłońmi, z głową opuszczoną tak, by nie widział mojej twarzy, po prostu wczuwałam się w bijące pod moją prawą pięścią jego serce.
- Nie masz pojęcia, co to ból, Thomas… To ty go zadajesz.
Cały się spiął, rażonymi tymi słowami.  
- Proszę cię.
- Po prostu odpuść.
Pokręcił głową, powtarzając pod nosem krótkie „nie”, z początku ciche, potem coraz wyraźniejsze i bardziej stanowcze.
- Nie, nie odpuszczę.
- Męczysz mnie.
- Nela…
- Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj.
Nie umiem określić, co wtedy dostrzegłam w jego spojrzeniu, ale w jednej chwili pożałowałam każdego słowa, które padło z moich ust w przeciągu ostatnich kilkunastu minut. Tak, jakby rzeczywiście spasował. Jakby w jednej chwili uleciało z niego dosłownie wszystko, co przez tak długi czas trzymało go w ryzach. Jakby całkowicie odpadł ze swojej własnej gry.
Puścił moje dłonie, odsunął się… Przez chwilę słyszałam tylko własny oddech i ciche brzęczenie żarówki nad głową.
A potem winda ponownie szarpnęła i zjechała na sam dół.


* * *

w twoich oczach jest to
co znajduje się w twoim umyśle
widzę prawdę, którą w sobie pochowałeś
nie ma litości
tylko gniew, który odnalazłam

* * *

Nabrzmiała cisza wypełniała dźwig z ostatnią grupą skoczków, udającą się na szczyt skoczni Kulm podczas pierwszego treningu. Jedynie na przedzie trwała cicha rozmowa pomiędzy Gregorem a Ammannem, od czasu do czasu przerywana przez wybuch głupkowatego śmiechu Schlierenzauera. Wciśnięta w kąt, ściskałam torbę ze sprzętem Morgensterna, starając się zignorować jego ocierające się o moje ramię, jak i całego jego. Przeniosłam wzrok z butów Prevca na postać stojącą po drugiej stronie windy. Kamil z głową opartą o ścianę, wpatrywał się przed siebie, pogrążony w skupieniu. Musiał jednak wyczuć mój wzrok, bo odwrócił nieznacznie głowę w lewo. Westchnął i delikatnie uniósł jeden kącik ust.
Drobny, ale dobry gest.
Widok z góry nie należał do najwspanialszych. Przynajmniej nie dla mnie, człowieka z wysoką antypatią do perspektywy „z góry”. Freund odepchnął się i po chwili już wybijał się w powietrze, znikając gdzieś za bulą, a pojawiając się dopiero na końcu zeskoku, pod bandami. Gdy na belce usiadł Wellinger, ułożyłam Fischery Thomasa na podeście. Całość zakładania nart, zapinania wiązań, które, dla upewnienia sprawdził jeszcze Schlieri przebiegała w milczeniu. Gorzkim, nieznośnym, bolesnym milczeniu. Thomas podał mi lewę rękę. Rękawiczka na wciąż połamanych palcach lekko odstawała, więc ją poprawiłam, a potem prawą, którą nieporadnie zapiął.
Puściłam jego dłonie.
Gdy podniosłam na niego wzrok, by uzyskać od niego pełne gotowości kiwnięcie głowy, nawet na mnie nie spojrzał. Jego twarz ani na chwilę nie zmieniła stężonego skupieniem wyrazu. Skinął nieznacznie i spojrzał w dół rozbiegu.
Z gniazda trenerskiego wyłoniła się austriacka flaga. Wsunął się na belkę, standardowo sprawdzając, czy wszystko jest dopięte. Wiązania, gogle, kask. Gotowe. Obowiązkowo dwa klepnięcia w uda. Wydech. Zielone światło.
A potem cały świat runął na bulę skoczni w Bad-Mitterndorf.

* * *

powinnam uciec, czy schować się przed tobą?

*


Mam nieodparte wrażenie, że Kofi i Schlieri ukradli mi rozdział, a zwłaszcza ten drugi. No nic, muszą korzystać ze swoich pięciu minut, póki mogą. A niech mają.
Po drugie, poprzeinaczałam fakty i ustaliłam własną wersję niektórych zdarzeń. Jakby kto pytał, czy coś w tym stylu.
Po trzecie, zbieram szczenę z podłogi sąsiada dwa piętra niżej, bo ankieta na dole naliczyła Was już ponad stówę. Sto. S-T-O. Nie ogarniam tego, ale dziękuję każdej osobie, która czyta te moje wypociny. To niewiarygodne, ilu Was tu mam. Szczęście, szczęście bardzo! W dodatku dziękuję za każde dobre słowo, które od Was otrzymuję, za każdy wyraz wsparcia, uśmiech i dodanie otuchy. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy.
Po czwarte, to okazało się, że Popaprańce (oraz Anssi) zostali nominowani do tytułu Opowiadania Roku 2014, więc jakbyście mieli ochotę, czas, czy coś, to… zerknijcie tutaj.
No i odsyłam jeszcze do czegoś, co sobie poooowoooluuutkuuuu zacznę pisać, a co ruszy pełną parą po zakończeniu Shattered Ones. Jacyś fani Norków? Zapraszam tutaj.
I w zasadzie to tyle. Trzymajcie się ciepło!