wtorek, 18 sierpnia 2015

30. Ready to fly.

Ze specjalną dedykacją dla wszystkich moich cudownych dziewcząt, które zbudowały najwspanialsze, wiślańsko-zakopiańskie wspomnienia. Dziękuję!



*

jesteś zbyt daleko abym mogła cię poczuć
ale nie mogę zapomnieć twojej skóry
zastanawiam się co robisz
co zajmuje twoje myśli
czy myślisz o ostatnim razie?
twoich ustach na całej mnie?
chciałabym cofnąć się do tego momentu
gdziekolwiek teraz jesteś
chcę być tam razem z tobą

* * *

- To na pewno Rosja? – Nina wychyliła głowę z busa i rozejrzała się podejrzliwie dookoła. – Gdy byłam tu ostatni raz, pizgało śmiercią. I nie, żebym się czepiała, ale był czerwiec.
Tylko się roześmiałam i przewiązałam przez biodra kurtkę, po czym wzięłam głęboki wdech.  No, to jesteśmy na miejscu. Po sama nie wiem ilu godzinach podróży, w końcu dotarliśmy do wioski olimpijskiej i jest… gorąco. Ale poza tym nieźle. Naprawdę nieźle. Jak to na igrzyskach, na które myślałaś, że nie pojedziesz.
- Czy my przyjechaliśmy na właściwe igrzyska? – Ciągnęła Schröder, dokopując się w swojej przepastnej torebce okularów przeciwsłonecznych. – Zimowe to chyba tylko z nazwy… Mein Gott! Gdzie śnieg? Gdzie bałwany? Dam sobie rękę uciąć, że po drodze widziałam rozebranego do rosołu młodego człowieka!
- Przysięgam, jeszcze jedno słowo tej kobiety, a sam oddam się w ręce rosyjskiej mafii – mruknął mi nad uchem Filip. Posłałam mu przekorne spojrzenie, po czym przeniosłam je na wejście do hotelu, w którym właśnie pojawiła się mama.
- Klucze do pokojów. – Zaczęła rozdawać nam karty. – Stołówka jest trzysta metrów stąd, a na dole w piwnicy siłownia i salka do treningów. Wystarczy zarezerwować dzień wcześniej, klucze są w recepcji. Jakby co pytajcie wolontariuszy, wszystko wam powiedzą.
- Elegancko. To ja lecę zobaczyć, czy aby czasem nie mamy dwóch kibli w łazience.
Filip zgarnął swoje bagaże i wraz z naszym doktorem wszedł do środka, więc niewiele się zastanawiając przewiesiłam torbę przez głowę, sięgnęłam za dwie walizki i ruszyłam za nimi.
Według instrukcji recepcjonistki, pokój powinien znajdować się na czwartym piętrze. W porządku. Skierowałam się do wind, bo przecież jedyni mężczyźni w naszym zespole nie mogli na mnie poczekać i rozglądając się po lobby czekałam na dźwig. A im bardziej się zbliżał, tym głośniej słyszałam donośne… wycie?
W końcu winda wydała sygnał, drzwi się otworzyły, a na zewnątrz wytoczyły się pierwsze narty na polskich skoczniach.
- Maciek poczuł tampooooon, a czikiczikiczikitaaa!
- Weźcie się odczepcie…
- Heheh, już nos spuścił po sobie.
- Wcale nie!
- Wyluuuuzuj.
- Hej, Nelka!
- Joł. – Machnęłam ręką na powitanie, bo mnie w końcu przyjaciel własny najlepszy zauważył. I całe szczęście, bo jeszcze krok, albo dwa i byłby zbierał mnie z podłogi. A tak, zamiast leżeć, zawisłam nad ziemią, zaciskając ramiona wokół dawidowej szyi. – Czy może raczej powinnam powiedzieć: zdrastwujtie?
- Nawet nie zaczynaj – mruknął Kubacki i odstawił mnie na ziemię.
- Można jeszcze powiedzieć: dobryj djen. – Odezwał się Maciek, na co pozostała czwórka zaczęła przewracać oczami i mruczeć pod nosem, że ‘znowu się zaczyna’. – No co? Taka prawda.
- I co żeś narobiła? – Kamil spojrzał na mnie, udając fatalne załamanie, przez które przebijało się rozbawienie.
- Ja się po prostu przygotowałem i nauczyłem podstawowych zwrotów, żeby potem faux pas nie było!
- Dobra, dobra, poligloto. – Jasiek klepnął go w plecy. – Chodź, przetestujemy ten twój ruski…
- Rosyjski…
- … RUSKI na stołówce.
- Właśnie, bo mnie już kiszki marsza żałobnego grają. Nelcia, idziesz z nami? – Zaproponował Piotrek, na co pokręciłam głową z przepraszającym uśmiechem. – No eeej.
- Marzę o prysznicu i łóżku, więc lecę się rozpakować i spać.
- I bardzo rozsądnie!
Uniosłam błagalne spojrzenie w sufit, słysząc za sobą głos Niny. Piotrek, Janek i Maciek wychylili głowy, Dawid stęknął, a Kamil stłumił ciche „o Boże”.
- Och! A ja się martwiłam, że jeszcze żadnych bałwanów nie widziałam! Kogo my tu mamy? – Nina stanęła obok i z dołu, gdyż wzrostem sięgała nieco ponad półtora metra, zaczęła przyglądać się chłopakom, wodząc palcem wskazującym w powietrzu. – Ciebie niestety znam… - Ominęła Kamila i najechała na Maćka. – Ty to ten ładny… Ty ten śmieszny… Ty masz luz w dziwnych miejscach, w co nie chcę wnikać… A ty? – Zatrzymała się przy Dawidzie, który uniósł brwi i jakby miało mu to zapewnić jakieś bezpieczeństwo, przysunął się bliżej mnie. – A ciebie nie kojarzę.
- Przecież Dawid był na lodowisku. – Przypomniałam, posyłając jej znaczące spojrzenie. Dosłownie słyszałam, jak trybiki pracują pod tą blond ondulacją. – Ze Stochami i Lilką…
- Ach, Lila! No jasne! – Brawo, punkt dla Ninki, która aż sama sobie klasnęła. – To ty oberwałeś po tyłku!
Dawid spłonął, chłopaki spojrzeli na niego jak na wariata, a Kamil chyba zakrztusił się śliną ze śmiechu. W szybkim skrócie: Lilka nie znosi litości, zwłaszcza w obecnym stanie. Gdy po pierwszym, spontanicznym treningu, na który zostałam zawleczona przez Stochów, Dawida i oczywiście Li, Kubacki chciał jej pomóc zejść ze schodów… Oberwał. Kulami. Znowu.
Anegdota dla przyszłych wnuków. Nie, nic.
- No pewnie, że ciebie pamiętam. Mój ulubieniec! – I dla potwierdzenia, Nina stanęła na palcach i wytarmosiła dawidowy policzek. – Skacz ładnie i daleko!
Jeszcze klepnęła go w pośladek i wpakowała się w przytrzymywaną przez Jaśka windę. Mama minęła chłopaków, posyłając im przepraszające spojrzenie i uśmiech, po czym obie w końcu odjechały.
- Ani słowa! – Dawid od razu machnął ręką, jakby chciał uciąć tym wszelkie, dopiero mające się rozpocząć dyskusje, ale nim skończył mówić, wszyscy buchnęli głośnym śmiechem. – Przestańcie! Korniszonie, i ty przeciwko mnie?
- Dejv, nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę! – Maciek otarł oko i zatrząsł się, podpierając ramię na Janku.
- I że wolisz starsze?
- Matoły… - burknął Kubacki i wcisnął przycisk przywołujący windę, po czym chwycił za moje walizki. – Chodź, zaniosę ci do pokoju. Im mniej czasu z cepami, tym lepiej.
- No już się obraził.
- Pożartować nie można.
- Pffff.
Dawid jedynie wzniósł dziękczynnie ręce, bo oto winda przyjechała. Wepchnął mnie do środka (nogą!), po czym sam się do niej wpakował i wytknął język do chłopaków, którzy na odchodne pomachali raczej nie w jego kierunku.
- Te, Kocie, a jak będzie po rusku ‘schabowy’?
I pojechaliśmy.
- Jest okej?
Ze zmęczeniem, ale i z lekkim uśmiechem obróciłam głowę w stronę Dawida i pokiwałam głową.
- To dobrze, bo wcale tak nie wyglądasz.
- Ciekawe, jak ty wyglądałeś po tylu godzinach podróży!
- Jak zawsze niepoprawnie przystojnie – oświadczył z rozbrajającą szczerością, po czym machnął głową, jak typowa modelka z reklamy szamponu i opuścił windę. – Który numer?
- Dwieście czternaście.
Na końcu korytarza i w lewo. Dokładnie tu znajdujesię pokój, w którym przyjdzie mi spędzić najbliższe dwa tygodnie. Ciasny, ale własny.
- Od czego to zależy, kto dostanie dwójkę, a kto jedynkę? – mruknął Kubacki, wtaczając się do środka z całym moim bagażem i rozglądając po wnętrzu.
- Na pewno nie od fryzury.
- Jakaś ty dowciapna!
Zaśmiałam się i runęłam plecami na łóżko. Wygodne. Nie powiem, nawet bardzo. Mogłabym zasnąć od razu, gdyby nie chrząkający przy drzwiach Dejvi.
- Idę ich dogonić, co by nie przegapić jak Kocur popisuje się swoim zaawansowanym rosyjskim. Poradzisz sobie?
- Skoro już tu jestem, to jakoś muszę, prawda? – Wsparłam się na łokciach i spojrzałam na niego, siląc się na słaby uśmiech. Mina Dawida wskazywała na to, że wcale nie jest tego taki pewien. W zasadzie odniosłam wrażenie, że gdybym go teraz poprosiła o to, aby został razem ze mną, bo tak bardzo nie chcę być sama, to faktycznie zapomniałby o obiedzie. Ale nie mogłam. To są igrzyska, każdy ma swoje sprawy, na których powinien się skupić, a w tej chwili priorytetem Dawida jest pierwszy konkurs, który już za kilka dni. – Dam radę, Dejvi, spoko. I tak zaraz padnę i będę spać, choćby i do samego rana. A potem mam pierwszy trening w Iceberg, więc… Będzie okej.
- Powiedzmy, że ci wierzę – mruknął powątpiewająco i już chciał wyjść, ale znów obrócił głowę w moją stronę. – O której jutro kończysz trening?
- Bodajże od trzynastej jestem wolna, a co?
- Git. Wpadnę po ciebie.
- Ale…
- Śpij dobrze!
Zamknął drzwi.
Znów opadłam na łóżko. Nawet nie mam siły, aby pójść do łazienki i wziąć szybki prysznic, nie mówiąc o chociażby sprawdzeniu widoku z okna. Jestem tak wyczerpana, że jedyne o czym marzę, to sen. Westchnęłam więc głęboko i przymknęłam powieki, które dosłownie po kilku sekundach znów się uniosły.
Boże, to nie dzieje się naprawdę.
A jednak niosący się zza uchylonego okna okrzyk w języku włoskim, jak najbardziej świadczy o tym, że jestem tutaj. W Soczi. Na igrzyskach olimpijskich, na których jeszcze miesiąc temu miało mnie nie być, z czym zdążyłam się pogodzić. A mimo to jestem tu.
I myślą, która tak skutecznie nie pozwala mi zasnąć jest ta, że on też tutaj jest. Bliżej, niż był przez kilka ostatnich tygodni. Prawie na wyciągnięcie ręki. Wystarczy wyjść na zewnątrz i przypadkowo wpaść na siebie wśród tłumu. Wystarczy dotrzymać obietnicy i pojechać w niedzielę na konkurs skoków. Wystarczy tak niewiele, aby znów go zobaczyć.
Problem w tym, że jak bardzo tego chcę, tak jestem przerażona. Tęsknię za nim; tęsknię aż do nasilającego się z każdym dniem bólu, ale wciąż boję się stanąć z nim twarzą w twarz. Nie po tym, w jakich okolicznościach doszło do tego, co mamy teraz. On schrzanił, ja zawaliłam, oboje spapraliśmy sprawę, ale to wciąż jesteśmy my – on i ja oraz jedna wielka niewiadoma między nami.
To nie jest tak, że nie pamiętam o tym, co zrobił. Bo pamiętam. Pamiętam, jak bolało i jak bardzo mnie zawiódł. Pamiętam wściekłość i chęć znienawidzenia go, po której teraz został tylko żal. Upadek wcale nie sprawił, że zaczęłam wypierać jego kłamstwa. On po prostu sprawił, że chciałam o nich zapomnieć i pozwolił zrozumieć, że z czasem jestem w stanie to zrobić. Bo nie chcę go nienawidzić. Chcę po prostu aby był. Cały i zdrowy. A reszta może się nie liczyć.
Tylko co dalej? Mam go odnaleźć? Spróbować porozmawiać? Jak? Minęły tygodnie, a ja wciąż mam w głowie jedną wielką pustkę. Wyjechałam, nie potrafiłam odebrać pieprzonego telefonu, a teraz mam stanąć przed nim, spojrzeć mu w oczy i żałośnie próbować się nie rozkleić? Boję się tego, ile tych kilka tygodni mogło zmienić. I boję się Thomasa. Nie chcę nawet myśleć o tym, czy wie, że tu jestem. Wydaje mi się, że lepiej by było, gdyby jednak pozostał nieświadomy i skupił się na skakaniu. Przynajmniej do momentu, w którym znajdę w sobie tyle odwagi, by wreszcie go spotkać.
By odzyskać to, co oboje tak nagle utraciliśmy.

* * *

chcę polecieć do ciebie tak
jak robią to ptaki przez cały świat
moje ciało, twoje dłonie
tęsknię za każdą częścią ciebie

* * *

Pamiętam, gdy pierwszy weszłam na przygotowane do wysokiej rangi zawodów lodowisko. Miałam trzynaście lat, tytuł wicemistrzyni Polski i wielkie marzenia o byciu najlepszą. Nikt mnie wtedy nie znał, więc nikt niczego nie oczekiwał – nie po nastolatce z kraju, w którym łyżwiarstwo cieszy się taką samą popularnością, co curling w Maroko. Jedyne wymagania stały tuż obok mnie w postaci mamy i tylko one sprawiały, że odczuwałam strach.
Pamiętam, jaka byłam wtedy podekscytowana. Hala była znacznie większa od tej, w której do tej pory trenowałam i występowałam na szczeblu juniorskim; mogła pomieścić kilka razy więcej ludzi, a na środku tafli umieszczone było logo Międzynarodowej Unii Łyżwiarskiej. Tysiące plastikowych krzesełek piętrzyło się aż po sam dach, pod którym wisiały chyba wszystkie flagi świata. Powietrze też było inne: pachniało prawdziwą rywalizacją z najlepszymi.
A ja chciałam być najlepsza.
Wszystko było wtedy zupełnie nowe i inne. Te kilkanaście lat temu byłam tylko anonimową dziewczynką, która niespodziewanie wbiła się do pierwszej dziesiątki mistrzostw Europy. A teraz? Teraz znają mnie wszyscy i mogę zapomnieć o jakimkolwiek braku oczekiwań ludzi, którzy kiedyś ich nie mieli. Dużo zmieniło się odkąd trzynastoletnia Kornelia Kubiak pierwszy raz pokazała się Europie, a potem całemu światu. Zbyt wiele zwycięstw, zbyt wiele porażek i zbyt wielu ludzi przewinęło się przez cały ten czas, budując karierę o jakiej zawsze marzyłam. Oczekiwania rosły z każdym konkursem, presja, którą sama nakładałam na siebie stawała się coraz cięższa… Aż w końcu wszystko pękło.
I teraz jestem tutaj. Dwudziestoczteroletnia ja, ciągnięta na dno przez każdy, zawieszony na szyi medal. Tęsknię za dawną, zgaszoną przez sukcesy niewinnością i chcę znów poczuć tę samą radość.
Ale wszystko, co pozostało po tamtej Neli to strach, którego już nie potrafię ukryć.

* * *

Wpatrywałam się w zbudowaną tuż przede mną górę lodową, dłonią osłaniając oczy przed słońcem. Niby nic się nie zmieniło. Wciąż to samo miejsce, tak samo majestatyczne i robiące identyczne wrażenie, jak za pierwszym razem. A jednak… A jednak jest inaczej.
Iceberg Skating Palace.
Jeszcze lekko ponad rok temu wygrałam tutaj finał Grand Prix, zwieńczając cały udany dla mnie cykl. Jeszcze wtedy byłam najlepsza i liczyłam się w walce o ten jeden, najważniejszy medal. Teraz stoję tu całkowicie pokonana z gorzkim poczuciem, że przegram po raz kolejny.
A porażka w miejscu triumfu boli nad wyraz mocno.
Przestąpienie progu miało być kluczowym momentem; wkroczeniem do rywalizacji po niespełna roku od chwili, w którym zmieniło się niemal wszystko. Nie dołączam do niej jako faworytka. Nie stanowię zagrożenia. Nie jestem tu po to, aby wygrać. Teraz chodzi o wiele, wiele więcej – o mnie.
Dlatego wykonałam pierwszy, drugi i każdy kolejny krok, doprowadzający mnie do miejsca ostatecznej rozgrywki. A gdy już do niego dotarłam, poczułam dziwną ulgę, powoli zamieniającą się w podekscytowanie.
- No jak tu ładnie, cudnie i przepięknie. – Nina rozejrzała się po całej arenie i bez zaimponowania pokręciła głową. – Tylko wziąć i pierdolnąć na środku lodową rzeźbę Pluszczenki*.
Stłumiłam parsknięcie śmiechem i objęłam wzrokiem wnętrze Lodowej Góry. Serce zabiło mi nieco za szybko, oddech zadrżał w płucach, a na usta wstąpił wąski uśmiech, z którym próbowałam walczyć. Ogromna tafla lodu mieniła się w świetle reflektorów, otoczona przez ponad dziesięć tysięcy miejsc siedzących. Na trybunach już można było dojrzeć obserwatorów otwartego treningu. Dookoła uwijali się wolontariusze, ludzie odpowiedzialni za organizację i członkowie drużyn.
To znów się dzieje. Igrzyska olimpijskie po raz trzeci i po raz ostatni. To nie tak miało wyglądać, ale… Im dłużej tu jestem i im mocniej czuję tę atmosferę, tym bardziej chcę tu zostać. Dla siebie, dla Niny, dla mamy, dla całej naszej drużyny i kibiców. Dla Thomasa. Gdziekolwiek teraz jest, cokolwiek teraz robi. To też dla niego.
Ujęłam jeszcze raz splecione na środku lodowiska olimpijskie koła i lekko zadarłam głowę, poddając się w walce z poczuciem, że nie powinnam przyjeżdżać na igrzyska.
- Kubiak!
- Idę!
Oderwałam wzrok od biało-czerwonej flagi i pobiegłam za Niną do strefy, w której zawodniczki przygotowywały się do treningu. Pokazałam ochraniarzowi swoją przepustkę, po czym zaczęłam rozglądać się za wolną przestrzenią dla siebie. Ale jedyne, co dostrzegłam to kilkanaście wycelowanych we mnie par oczu. Zacisnęłam mocniej dłoń na pasku torby i zagryzając wargę ruszyłam z miejsca, ignorując spojrzenia dziewcząt, których twarzy w większości nawet nie kojarzyłam. Nie wiem, czy już ze sobą rywalizowałyśmy; czy miałyśmy ze sobą jakąkolwiek styczność wcześniej. Nie pamiętam, czy stara Kornelia zaszła im za skórę. Po prostu czułam na sobie ich wzrok i nie potrafiłam tego zignorować tak, jak zrobiłabym to jeszcze rok temu.
Chciałam zostawić wszystkie spojrzenia za sobą. Ze wzrokiem utkwionym w wolnym miejscu ruszyłam przed siebie. Zdołałam zrobić zaledwie kilka kroków, gdy odbiłam się od kogoś tego samego wzrostu.
- Przepraszam! Nic ci nie jest? – Złapałam moją stłuczkę za ramiona, rejestrując spięte w kucyka blond włosy. A potem popatrzyłam na jej twarz: znajomą, przywołującą gorzkie wspomnienie. – Gracie! Hej!
Wysiliłam się na uśmiech, mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie** – jej słowa, moje zachowanie… To nie dawało jej powodów do odwzajemnienia gestu. Zresztą patrzyła na mnie, jakbym wróciła z martwych, co – po zastanowieniu – miało jakiś głębszy sens.
- Hej! – Zamrugała gwałtownie długimi rzęsami i pokręciła głową, jakby nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć. – Fajnie, że jesteś. Czy coś…
- Tak, fajnie… - mruknęłam, próbując utrzymać na ustach słaby uśmiech. Z marnym skutkiem. – Słyszałam, że wygrałaś mistrzostwa w Stanach. Gratuluję.
- Dzięki. Wiesz… Trener na mnie czeka, muszę iść, więc… Cześć.
Kiwnęłam głową i odsunęłam się, pozwalając przejść młodziutkiej Amerykance. Odprowadziłam ją wzrokiem, natrafiając na kilka rozbawionych spojrzeń. Cóż, przynajmniej jedno się nie zmieniło – wciąż mnie tu nienawidzą.
Usiadłam pod ścianą, z dala od reszty zawodniczek i zdjęłam bluzę, pozostając w czarnym topie i bezszwowych spodniach treningowych. Jeszcze raz rozejrzałam się po dziewczynach, które tym razem były zajęte tylko sobą i westchnęłam. Wspólny trening to dobra okazja do podpatrzenia rywalek. Nie, żeby obchodziła mnie forma innych, z pewnością wszystkie przygotowywały się miesiącami do najważniejszej imprezy sezonu. Gorzej będzie, kiedy to ja wyjdę na lód, a wszystkie oczy zwrócą się na mnie. Bo… W jakiej kondycji może być Kornelia Kubiak, która ogłosiła występ na igrzyskach miesiąc temu? Co pokaże po upadku? Czy będzie zagrożeniem dla rywalek? I tak dalej i tak dalej. Znam te wszystkie pytania z artykułów i wywiadów na pamięć. Rok nie występowała, ostatnie zawody z jej udziałem zawaliła, chociaż była druga po programie krótkim i miała szansę obronić tytuł mistrzyni świata, a zamiast tego upadła i zamiast się podnieść – zrezygnowała… Każda styczność z mediami nakazywała mi myśleć, że mój powrót na igrzyska jest swoistą sensacją.
A ja chcę tylko wystąpić i zamknąć ten rozdział myślą, że walczyłam do końca.
- Gotowa?
Zadane godzinę później przez Ninę pytanie mogło mieć tylko jedną odpowiedzieć. Zerknęłam w bok na zaciekawione spojrzenie jednej ze znanych mi zawodniczek, po czym spojrzałam na swoją trenerkę.
- Gotowa.

* * *

- Okej, co jest nie tak z tym potrójnym Flipem i dlaczego na dziesięć prób poprawnie wylądowałaś tylko dwie?.
Otarłam mokre czoło, odkręciłam butelkę z wodą i wzruszyłam ramionami, pozwalając Ninie na wygadanie wszystkich uwag, których naturalnie miała całe setki.
- Nie wykonamy dobrze kombinacji dwóch skoków, gdy nie możemy skoczyć ani jednego, a co gorsza: pierwszego! – drążyła, więc tylko dalej piłam wodę. – Pomyśl, jak smutny musi być podwójny toeloop, gdy ciągle go pomijasz na rzecz zepsutego Flipa! Miej na uwadze ofiary swojego braku koncentracji! Doprawdy mnie serce boli, gdy tak wpadasz i burzysz tę kombinację.
- Staram się.
- Od samego początku mamy problemy z tym skokiem. O co chodzi?
- Nie wiem, nie potrafię dokręcić trzeciego obrotu. Gdy już chcę to zrobić – ląduję.
- Bo za wolno zaczynasz. Musisz poprawić dynamikę wybicia, inaczej kupa z tego wyjdzie, a nie Flip. To pierwsza kombinacja. Jak dobrze nie zaczniesz to… Sama wiesz. U ciebie dobre początki są podstawą udanego programu.
- Tak było kiedyś.
- I nic się od tamtej pory nie zmieniło, rozumiesz mnie? – Nina sięgnęła swoją kościstą dłonią do mojego podbródka i sprowadziła na siebie moją uwagę. – Nie chcę, abyś zapominała o ostatnim roku, bo jestem zdania, że uczynił cię silniejszą, niż byłaś. Ale jeszcze bardziej nie chcę, abyś zapominała o tym, ile już osiągnęłaś. To wszystko sprowadziło cię właśnie tutaj, rudzielcu.
Kiwnęłam głową, co wywołało na twarzy Schröder lekki grymas zadowolenia.
- Jutro się już tym zajmiemy. Złaź, a ja idę dowiedzieć się, co jest grane z tymi mniejszymi lodowiskami za miastem. – Rzuciła mi bluzę i skierowała się w swoją stronę. – Aha, Kubiak?
- Tak?
- Tu wcale nie chodzi o to, że rok temu wyłożyłaś się właśnie na tym Flipie, prawda?
Nie odpowiedziałam, a ona nie drążyła tematu. Każda poszła w swoim kierunku. Znaczy… Prawie.
- Powiedziałam sobie, że nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
O w mordę.
Obróciłam się przez ramię, dostrzegając osobę, za którą chyba stęskniłam się najbardziej. Pięści same się zacisnęły.
- Ale patrzę i wciąż nie wierzę. Przyjechałaś!
Carolina Kostner, moja włoska ulubienica stoi przede mną i uśmiecha się z wymalowanym na twarzy szokiem. Och, rok bez niej to zdecydowanie za mało. A jednak! Moja najcudowniejsza rywalka i ja znów w tym samym miejscu.
- Buongiorno, Carolina.
- Buongiorno, Kornelia. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to powiem, ale jednak dobrze cię widzieć.
- Uważaj, bo uwierzę, że tęskniłaś.
Roześmiała się i pokręciła głową.
- Naprawdę myślałam, że już na dobre odpuściłaś. Ale ty jednak lubisz mocne wejścia, prawda? – spytała dość neutralnym tonem. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na nią nie do końca rozumiejąc. – Widziałam przed chwilą twój program krótki. Całkiem dobry.
Szybkie działanie, krótka piłka. Jak za starych lat. Skoro mam o tym nie zapominać…
- Poczekaj, aż zobaczysz dowolny.
- Nie mogę się doczekać! – Znów się zaśmiała i klasnęła w dłonie. – Z pewnością przygotowałaś coś fantastycznego.
- Na pewno nie to samo, co rok temu.
1:0 dla mnie, bo Carolinka zdecydowała się na ten sam program dowolny w sezonie olimpijskim, co w poprzednim.
- Ten z pewnością dojedziesz do końca.
Remis, makaroniarska krowa.
- Masz moje słowo.
- Świetnie. Naprawdę tęskniłam za naszą mała rywalizacją – dodała, kładąc dłoń na mostku. - Mistrzostwa Europy bez ciebie nie były takie same!
- Aż dałaś się pokonać czternastolatce. Straszne, ale to rozumiem.
Wzięła głębszy wdech i wyprostowała plecy, wyciągając przy tym szyję. Trafiłam w czuły punkt, brawo ja.
- Przynajmniej zakończyłam swoje ostatnie mistrzostwa Europy z medalem.
- Ja swoje ostatnie mistrzostwa Europy wygrałam, więc…
Uniosłam brwi, czując wstępujący na usta pełen politowania uśmiech. Carolina prychnęła i pokręciła głową, jakby w ogóle jej ta riposta nie ruszyła.
- Cóż, wygląda na to, że igrzyska będą ostatnimi zawodami, w których razem wystartujemy, prawda? Bo z tego, co słyszałam, na mistrzostwa świata się nie wybierasz?
- Jesteś taka zorientowana w mojej karierze… - Pokręciłam głową z udawanym podziwem.
- W takim razie pozostaje mi życzyć ci powodzenia. Z pewnością się przyda.
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
Uśmiechnęła się po raz ostatni i ominęła mnie, sugestywnie ocierając się ramieniem o moje. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale nim chociaż zdążyłam pomyśleć, co się tu przed chwilą wydarzyło, usłyszałam przeciągły gwizd. Uniosłam głowę, a na trybunie nad sobą ujrzałam nie kogo innego, a rozbawionego Dawida.
- Stawiam watę cukrową na to, że to nie była twoja psiapsi. – Uśmiechnął się, spoglądając w kierunku, w którym odeszła moja największa rywalka. Wzruszyłam bezradnie ramionami.
- W takim razie wisisz mi watę.

* * *
- Boże, ile ty jesz.
- Uzupełniam kalorie.
- Założę się, że już je uzupełniłaś tamtym hamburgerem. Czy ty nie masz jakiejś diety?
- To się nazywa dobry metabolizm, mój drogi.
- Tak, tak, pójdzie w cycki.
- Zamknij się i potrzymaj mi watę!
Dejvi westchnął ciężko, jakbym co najmniej kazała mu dźwigać swoją torbę sportową. Właściwie to ją dźwigał, ale sam się zaoferował, więc po prostu doprowadzałam go na skraj świętej dawidowej cierpliwości.
- No to tak: przeszliśmy już chyba połowę wioski, byliśmy na treningu panczenistów, zaliczyliśmy kółka, ty prawie się na nich zabiłaś, potem zjadłaś wielkiego burgera i nawet dokończyłaś mojego, teraz wciągasz wielką watę cukrową… - Wyliczył idealnie. Tylko o puszczaniu baniek mydlanych pod jeszcze niezapalonym zniczem zapomniał. – Co teraz robimy?
- Ty tu jesteś organizatorem wycieczki. – Odparłam, wiążąc sznurówki. – Czekam na twoje nieskalane głupotą propozycje.
- E, panie! Bez takich! – Obruszył się, wymachując moją biedną watą. – Ja tu się dwoję, troję i myślę, a ta mi mówi, że pomysły nieskalane głupotą są!
- Przecież to komplement jest!
- Mogłem cię zostawić pod tymi kółkami…
- Dobra, już dobra! – Podniosłam się z ziemi, odebrałam watę i pstryknęłam go w kartoflany nos, co by marudzić jak baba przestał. Ja nie wiem, powiedział, że na treningach mu przyzwoicie szło, do czwórki konkursowej się nawet dostał, a nerwowy zrobił się strasznie. – Na zdjęcia pójdziemy? Rano Maćka spotkałam i mówił, że mają gdzieś tutaj czaderską fotobudkę.
- No jak Maciek ci tak powiedział… - Dawid zerknął pod słońce na swoje okulary przeciwsłoneczne, po czym nałożył je na nos. – Okej, wiem, gdzie to jest. Idziemy!
No więc poszliśmy. Kubacki przede mną, ja krok za nim, schowana za ogromną chmurą różowej waty cukrowej.
- Korniszonie, mogę o coś zapytać?
Spojrzałam na niego z wetkniętym w usta palcem i uniosłam lewą brew, bo gdy Dawid pyta, czy może o coś spytać, to to się dobrze skończyć nie może. Akurat doszliśmy do ustawionej niedaleko głównego placu budki, obok której nie dało się przejść obojętnie. A jako, że właśnie ktoś ją okupował, Dejvi ewidentnie postanowił umilić nam czekanie rozmową.
- Co dalej z Morgensternem?
Chyba nadużywam ostatnio wzruszania ramionami, ale… Musiałam. Skupiłam się na skubaniu waty, nie unosząc nawet wzroku na Dawida.
- No bo chyba nie zamierzasz udawać, że jego tu nie ma, prawda?
Pokręciłam głową, na co westchnął.
- On tu jest, Korniszonie. Co lepsza, nawet się z nim widziałem i naprawdę… Facet ma więcej szczęścia niż rozumu. – Ciągnął dalej, doprowadzając mój żołądek do nagłego ucisku. Gdy Kubacki to powiedział, świadomość tego, jak blisko jest Thomas nagle uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą i z pewnością przemalowała moją twarz na biało. – Chyba nie czekasz, aż sam wyskoczy ci z fotobudki?
- Nie, oczywiście, że nie.
- Że już o reszcie nie wspomnę. Jak mnie Diethart jeszcze raz o ciebie spyta, to mu wyjadę z kopyta.
Stłumiłam parsknięcie śmiechem. Dawid uśmiechnął się bezradnie i popatrzył na mnie z troską.
- Nie wiem, Dejvi. Może zaczepię ich po konkursie w niedzielę. Wydaje mi się, że to będzie najbezpieczniejszy moment.
- Zrobisz, co uważasz, ale wiesz… Jak nie dopadniesz ich pierwsza, oni zrobią to za ciebie.
Uwielbiam Dawida. Naprawdę go uwielbiam. Ale w tamtej chwili jedyne, na co miałam ochotę, to wyrwanie mu ze łba wszystkich blond kudłów i wypchanie nimi poduszki.
Bo nagle coś łupnęło, potem rozległ się głośny śmiech, a na końcu drzwi fotobudki się otworzyły. Nagle zaczęło się troić od problemów.
- Oooo Scheisse…
Od razu spojrzałam w stronę drzwi, czując jak przerażenie wyłamuje mi żebra, ale jedyne, co dostrzegłam, to Kubacki posyłający z durnym wyszczerzem okejki do Boga. Za to mi serce zatrzymało się gdzieś w okolicach krtani, a oczy rozszerzyły do wielkości spodków. Ewentualnie rozmiarem przypominały te Hayböckowe i Schlierenzauerowe.
- Powiedz, że mi na mózg rzuciło.
- Stary, zawsze, ale nie tym razem.
- Dawid! Czeeeeeeść!
I tylko Diethart pozostał Diethartem, bo wyciągnął rękę w stronę zdezorientowanego Kubackiego.
- Co tam? Jutro kwalki?
- Ekhm, Didl… - zaczął Michael, łapiąc Thomasa za głowę i nakierowując ją nieco niżej i w prawo. Dokładnie na mnie. – Już? Widzisz?
Ja wiem, że podcięłam końcówki i zamiast austriackiej kurtki, miałam na sobie polską bluzę z olimpijskiej kolekcji, ale… Nie, to po prostu wolno zaskakujące trybiki w diethartowej głowie.
- NELAAA!
W kolanach poczułam jego ciężar, gdy rzucił mi się na szyję i zaczął tulić i wyciskać ze mnie resztki ducha. A gdy wreszcie mnie puścił, przyjrzał mi się z uradowaniem.
- Cześć, Didl. – Wysiliłam się na blady uśmiech, który nagle rozrósł się na całą twarz, gdy Michi podniósł mnie z ziemi. – Boże, Hayböck, puszczaj!
- Kobieto, oszalałaś? Teraz to ja cię już nigdzie nie puszczam! Idziemy od razu ślub brać!
- Czy ty nie masz dziewczyny?
- A, istotnie – odparł i odstawił mnie na ziemię. – Całusy od Zoe.
Pokręciłam głową i ze śmiechem naciągnęłam mu czapkę na oczy. A potem moje spojrzenie skrzyżowało się z Gregorem. Wykonaliśmy w swoją stronę kilka dziwnych ruchów, przymierzających do przytulenia, ale w końcu skończyliśmy na adekwatnym dla naszej relacji uścisku dłoni.
- Kornelia.
- Schlieri.
Uśmiechnął się całkiem przyjemnie, co udało mi się odwzajemnić.
- To dlatego wyjechałaś?
Odwróciliśmy głowy w stronę Dietharta, którego twarz wręcz cierpiała od myślenia. Zaprzeczyłam.
- O mój Boże, jak się Morgi dowie tooooo…
Nie dokończył, bo rzuciłam się w jego kierunku i zakryłam mu usta dłonią, co łatwe nie było.
- Morda w ciup, cisza jak makiem zasiał i nikt nic nie wie, zrozumiano? Wy też! – Kiwnęłam na Miśka i Gregora, którzy pierw zrobili duże oczy, ale po chwili pokiwali głowami. Dawid tylko stał oparty o budkę i to spoglądał na zegarek, to przewracał oczami, bo go w niemieckojęzyczną rozmowę nie wtajemniczyliśmy. – On nie wie, że tu jestem. Prawdopodobnie. Chyba. W sumie to nie mam pojęcia, ale załóżmy, że nie wie i się nie dowie, a na pewno nie od was.
- Ale dlaczego? – wyseplenił cicho Didl, więc odsunęłam rękę od jego twarzy. – Przecież on cię szuka, zobaczyć się chce…
- Zostawcie to mi, dobra? Po prostu obiecajcie, że nic nikomu nie powiecie. Nawet Koflerowi, czy Alexowi, już o Herbercie nie mówiąc. Nie spotkaliście mnie, nie widzieliście mnie… Nic. Umowa stoi?
- Ty mi stoisz. Na stopie.
Buchnęłam powietrzem z ust i zeszłam z diethartowej nogi, spoglądając na niego uważnie.
- Ja mówię serio.
- No nic nie powiem, no! – Od razu rękę jedną na sercu położył, a drugą uniósł i gotów był przysięgę składać.
- Ja pierdolę, znowu się zaczyna… - mruknął gdzieś z tyłu Gregor, na co przewróciłam oczami.  – Znowu jakieś tajemnice, jak nie on, to ty! Wypchajcie się wkładkami Freunda, miałem taki piękny spokój przez cały miesiąc!
- Schlieri…
- Płotek, Gregor Schlierenzauer, płotek, is done, płotek, with your shit. – Skrzyżował ręce na piersi, spoglądając na mnie z klasycznym nerwem. - Weźcie się ogarnijcie, buzi dajcie na zgodę i żyjmy w końcu w świecie, w którym panuje pokój i miłość. Czy ja tak wiele wymagam?
- Dajcie mi czas do konkursu! Dwa dni! To chyba niewiele, prawda? – Przesunęłam po nich błagalnym spojrzeniem. Didl pokiwał głową, Gregor odwrócił twarz w drugą stronę, a Michi bezradnie wzruszył ramionami.
- A do Stefana napisać mogę?
Ręce i cycki opadają.
- Możesz. Tylko…
- Nic nie powie, słowo Kraftera.
- Jesteście porąbani. Po-rą-ba-ni. Oboje. Jeszcze do niego jestem przyzwyczajony, ale ty to mnie właśnie osłabiłaś. To-tal-nie. – Z serii „Schlierenzauer sylabuje”. - Idź do niego, porozmawiajcie, no patrz, nawet klucz do pokoju naszego wspólnego ci dam! Czekaj tam na niego w pościeli, tylko błagam, dajcie nam już spokojnie emerytury doczekać!
- Dwa dni, Greg. Tylko dwa dni.
Zaczął kręcić głową i strzelać spojrzeniem we wszystkich kierunkach, ale to był już ten moment, w którym go miałam. Objęłam jego ramię, prawie się na nim uwieszając i zmuszając Schlieriego do spojrzenia na mnie. Aż w końcu westchnął ze zrezygnowaniem.
- Dwa dni!
- Dwa!
- Ani jednego dłużej!
- Nie!
- Dobra. A teraz złaź ze mnie, nie spoufalaj się za bardzo.
Posłusznie się odsunęłam, więc od razu zaczął układać lekko zgnieciony materiał kurtki na rękawie.
- To skoro mamy już wszystko ustalone… - Zaczęłam, spoglądając na chłopaków z dość niemrawym uśmiechem. – Gdzie lecicie?
- Do cukierni w centrum, bo KTOŚ – tu Gregor spojrzał wymownie na Dietharta – marudzi od rana o banana w czekoladzie. Bułka, Didl! Małysz jadł bułkę!
- Właśnie stamtąd wracamy. – Skinęłam na Dawida, który samotnie dokańczał moją watę i ewidentnie miał już wszystkie dosyć.
- A Morgi już na nas tam chyba czeka, także…
Wszystkie spojrzenia w Dietharcie.
- Mam dość, idziemy! – Zarządził Schlieri i obrócił Thomasa w stronę głównego placu. – Dwa dni, Nela. DWA.
Dwa dni na obmyślenie planu, którego nie potrafiłam ułożyć przez cały miesiąc. Genialnie.

* * *

owinięta twoimi palcami
pozwalam im zjechać w dół
pamiętasz wszystkie moje wyzwolenia
psychiczne i rzeczowe
na zawsze tam i z powrotem,
czy właśnie tak powinno być?
nawet, jeśli nie jesteśmy razem
czy zostaniesz ze mną?

* * *

- Myślisz, że możemy tu być?
- Myślę, że nie, ale może jednak będziemy mieli trochę szczęścia. Daj rękę.
Pokręciłam głową i chwyciłam dawidową dłoń, podciągając się na drabince. Już po chwili staliśmy na dachu naszego hotelu, skąd rozciągał się widok na całą wioskę olimpijską oraz centrum, z którego dochodziły odgłosy trwającej już ceremonii otwarcia igrzysk.
Usiedliśmy ramię w ramię na ławkopodobnej konstrukcji, którą Dawid na szybko zmajstrował z pozostawionych na dachu cegieł i desek. Owinęliśmy się kocami, bo choć dnie w Soczi są bardzo ciepłe jak na luty, tak noce pozostawiają wiele do życzenia i wyjęliśmy termosy z kakao. Nasza własna ceremonia otwarcia. Wszystko dlatego, że chłopaki mają jutro kwalifikacje, a ja po prostu nie miałam ochoty brać udziału w tym zbiegowisku ludzi. Za dużo szumu i hałasu, gdy potrzebuję ciszy i spokoju.
- No więc?
Czy ja mówiłam coś o spokoju?
- No więc co? – Spojrzałam na Dawida ostrzegawczo, spodziewając się tematu, który krążył mu po głowie.
- Nie, nic – mruknął, wzruszając ramionami i wlepił wzrok w panoramę Soczi. Wytrzymał w ciszy zaledwie kilka minut. – Fajny mi się Nostradamus dzisiaj włączył, co nie?
- Jesteś porąbany.
- Zazdrościsz, bo ty tak nie umiesz.
- Właśnie przewiduję, jak moja pięść ląduje na twojej głowie.
- Hejhejhej! Ja tu jutro ważne kwalifikacje mam! Hamuj piętą!
Opuściłam zaciśniętą dłoń na kolana i tylko obcięłam go zza przymrużonych oczu.
- No ale nie powiesz mi, że to nie było piękne zwieńczenie mojego morału?
- Bardzo gówniane.
- Dlatego też uważam…
- Od kiedy ty jesteś taki za Morgensternem? – Uderzyłam prosto z mostu, odwracając twarz w stronę Dawida. Rozbawienie od razu ulotniło się z jego twarzy, na którą wstąpiło zdezorientowanie. – Jeszcze nie tak dawno chciałeś, żebym trzymała się od niego z daleka, a teraz ciągle odnoszę wrażenie, że sam pchasz mnie w jego stronę. Czegoś tu nie rozumiem.
Zapadła cisza, przerywana przez tłumioną kilometrami muzykę. Dawid umilkł, poświęcając całą uwagę kubkowi z kakao, więc szturchnęłam go delikatnie łokciem. Nie chciałam, aby poczuł z mojej strony jakąkolwiek pretensję.
W końcu wzruszył ramionami i spojrzał na mnie pełnymi bezradności oczami.
- Zależy ci na nim – stwierdził z odczuwalnym żalem w głosie. – Jak mam z tym walczyć?
Wstrzymałam oddech w ustach, czując wstępujący na twarz żałosny wyraz. Dawid uśmiechnął się krzywo i spuścił głowę.
- Nie wiem, czy wiesz… Pewnie nie, ale wtedy, gdy spotkaliśmy się pod skocznią w Niemczech… Spodobałaś mi się. – Spojrzał na mnie, jakby potwierdzając swoje wyznanie, na które zareagowałam cichym westchnięciem. – I podobałaś mi się bardziej z każdym kolejnym spotkaniem i rozmową. Nie mam pojęcia, ile było w tym twojej wiary we mnie, czy samego faktu, że ktoś taki jak ty mnie dostrzegł… To głupie, bo przecież wcześniej widzieliśmy się tyle razy, choć nigdy tak naprawdę się nie poznaliśmy. – Zaśmiał się, znów na chwilę skupiając swoją uwagę na kubku. – Ale to chyba nie mnie miałaś spotkać w Titisee.
Milczałam. Nie potrafiłam odnaleźć żadnych słów, które byłyby odpowiednie w tej sytuacji. Dlatego przeciągałam ciszę na swoją stronę, pozwalając mu mówić.
- Wiesz, czasem zastanawiam się, jakby to wszystko wyglądało, gdybym jednak nie był takim buloklepem i nie musiał wyjechać do Planicy. Może gdybym był trochę lepszy, byłbym też odpowiednio dobry dla ciebie?
Pokręciłam lekko głową z niedowierzaniem.
- Czy ty siebie słyszysz? – spytałam, sprowadzając na siebie jego smutne spojrzenie. – Dawid, naprawdę za taką mnie masz?
Pokręcił głową i opuścił ją, cicho przecząc.
- Nie, jasne, że nie. Po prostu wiem, że gdybym utrzymał się w Pucharze Świata, spędziłbym z tobą więcej czasu. A tak… - Wzruszył ramionami, pozostawiając resztę w domyśle.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
- I tak było już za późno. Miałaś jego.
- Dejvi…
- Przecież to rozumiałem. Spędziliście ze sobą dużo czasu, podczas gdy ja siedziałem z dzieciarnią w Słowenii i trenowałem by do was wrócić – wyjaśnił. – A gdy wróciłem, ty byłaś już szczęśliwa. Z nim.
Zacisnęłam usta, czując rosnący w piersi żal do samej siebie; żal, który w ogóle nie miał prawa się pojawić. Nie byłam winna swoich uczuć wobec Morgensterna. Nie byłam też winna uczuć Dawida wobec mnie. A mimo wszystko… Nie, to głupie.
- Nie podobało mi się, że to dzieje się akurat z nim, ale powiedz mi, kim ja jestem, aby mówić ci, co jest dla ciebie najlepsze? I tak nie chciałaś mnie słuchać w Bischofshofen, a ja nie chciałem być tym, który miałby zburzyć twoje szczęście. Nawet, jeśli było tylko pozorne.
- Nie było pozorne. Trwało chwilę, ale było prawdziwe.
Pokiwał nieznacznie głową i wzdychając, uniósł wzrok przed siebie.
- Właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze, wiesz? Okłamywał cię, ale wciąż sprawiał, że byłaś przy nim szczęśliwa. I wciąż możesz być. Właśnie po to tu jesteś, prawda?
Przez chwilę wpatrywałam się w niego, powtarzając w głowie każde wypowiedziane przez niego słowa.
- Dajesz mu szansę? – spytałam cicho, na co po krótkim zastanowieniu pokiwał głową. - Po tym wszystkim?
- Nie będę ukrywał, że wciąż mam ochotę pozdrowić go pięścią za to, co zrobił, ale gdybym był na jego miejscu, pewnie też bałbym się powiedzieć ci prawdę. Chociaż w końcu bym to zrobił, a nie odwalał jakieś cyrki, no ale mimo wszystko… - Dmuchnął powietrzem z nosa i odstawił kubek na ziemię. – Kocur kiedyś zajechał mi taką genialną mądrością. Czekaj, jak to szło? A, mam. „Gdy ciało A oddziałuje na ciało B, to ciało C się nie wpierdala” – wyrecytował i spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Więc uznałem, że ciało D będzie trzymało się z dala od ciała K i T.
- Ale w Bischo powiedziałeś…
- Wiem, co powiedziałem. A potem zobaczyłem cię po jego upadku… Zrozumiałem, że to nigdy nie będę ja.
Zapadła cisza. Wpatrywałam się w splecione między kolanami dłonie Dawida, próbując pozbierać wszystkie myśli w jedną. Im bardziej próbowałam, tym szybciej przegrywałam.
- Gdyby nie on, nie przyjechałabyś tutaj, prawda? – spytał nagle, wpatrując się w mieniące się w oddali centrum.
- Nie mam pojęcia.
- Nie przyjechałabyś – osądził cicho.
Westchnęłam i chwyciłam go pod ramię, opierając na nim podbródek. Wyczułam, jak niepewnie układa głowę na mojej. Był ciepły, miał przyjemny zapach i był Dawidem; moim Dawidem, którego potrzebowałam w Soczi najbardziej. Właściwie gdyby nie on, nie byłoby mnie tu wcale. Miał rację, Thomas i jego start w Rosji były główną motywacją do przyjechania na igrzyska, ale to Kubacki był tym, któremu udało się mnie przekonać do wykonania pierwszego kroku.
- Zaczęło się.
W oddali rozbrzmiały fanfary, a niebo nagle pojaśniało od fajerwerków i sztucznych płomieni, pośród których wykrystalizował się ten jeden – najważniejszy.
Znicz olimpijski wreszcie zapłonął.
- Teraz już chyba nie ma odwrotu, prawda? – szepnęłam, nie odrywając wzroku od migoczącego w oddali ognia. Poczułam jak Dawid delikatnie kręci głową. – Powodzenia na igrzyskach, Dejvi.
- Powodzenia na igrzyskach, Korniszonie.

* * *

to jest właśnie miejsce, do którego biegnę
całe tysiąc mil, aby cię odzyskać
idę po ciebie, kochanie, już po ciebie idę
całe tysiąc mil, aby cię odzyskać


*Jewgienij Pluszczenko – najpopularniejszy rosyjski łyżwiarz.

**Spotkanie opisane w rozdziale #16, we wspomnieniu Neli z jej ostatnich Mistrzostw Świata.


Nuuuuudyyyyyy! Ale to już ostatni raz, obiecuję. Jesteśmy w Soczi – jesteśmy na ostatniej prostej tego opowiadania. Nie macie pojęcia, jak bardzo nie chce mi się wierzyć w tę TRZYDZIESTKĘ. Zostało tak niewiele, a jednak wciąż tak dużo. Łał, to naprawdę się dzieje! Mam nadzieję, że dobrniecie razem ze mną do ostatniego zdania epilogu, co?
Z tego miejsca ściskam całą wiślańsko-zakopiańską załogę, z którą przeżyłam time of my life. Mam nadzieję, że za rok widzimy się w tym samym składzie na LGP, a nawet większym! Dziewczęta, dałyście mi tyle szczęścia, uśmiechu, a przede wszystkim pięknych wspomnień, że nie mogłam o Was tutaj nie wspomnieć, bo to coś powyżej udało mi się uklepać w głównej mierze dzięki Wam. I w malutkim procencie również przez Morgena, którego w końcu dorwałam w swoje łapki. Choć przypłaciłam to opalenizną na surfera, spaloną skórą i przegrzaniem mózgu – spotkałam swojego superbohatera. Życzę Wam tego samego.
Do września!

PS. I brawa dla Dejviego za jego fenomenalne występy! Aż serce rośnie. :)

(30/35)