wtorek, 18 sierpnia 2015

30. Ready to fly.

Ze specjalną dedykacją dla wszystkich moich cudownych dziewcząt, które zbudowały najwspanialsze, wiślańsko-zakopiańskie wspomnienia. Dziękuję!



*

jesteś zbyt daleko abym mogła cię poczuć
ale nie mogę zapomnieć twojej skóry
zastanawiam się co robisz
co zajmuje twoje myśli
czy myślisz o ostatnim razie?
twoich ustach na całej mnie?
chciałabym cofnąć się do tego momentu
gdziekolwiek teraz jesteś
chcę być tam razem z tobą

* * *

- To na pewno Rosja? – Nina wychyliła głowę z busa i rozejrzała się podejrzliwie dookoła. – Gdy byłam tu ostatni raz, pizgało śmiercią. I nie, żebym się czepiała, ale był czerwiec.
Tylko się roześmiałam i przewiązałam przez biodra kurtkę, po czym wzięłam głęboki wdech.  No, to jesteśmy na miejscu. Po sama nie wiem ilu godzinach podróży, w końcu dotarliśmy do wioski olimpijskiej i jest… gorąco. Ale poza tym nieźle. Naprawdę nieźle. Jak to na igrzyskach, na które myślałaś, że nie pojedziesz.
- Czy my przyjechaliśmy na właściwe igrzyska? – Ciągnęła Schröder, dokopując się w swojej przepastnej torebce okularów przeciwsłonecznych. – Zimowe to chyba tylko z nazwy… Mein Gott! Gdzie śnieg? Gdzie bałwany? Dam sobie rękę uciąć, że po drodze widziałam rozebranego do rosołu młodego człowieka!
- Przysięgam, jeszcze jedno słowo tej kobiety, a sam oddam się w ręce rosyjskiej mafii – mruknął mi nad uchem Filip. Posłałam mu przekorne spojrzenie, po czym przeniosłam je na wejście do hotelu, w którym właśnie pojawiła się mama.
- Klucze do pokojów. – Zaczęła rozdawać nam karty. – Stołówka jest trzysta metrów stąd, a na dole w piwnicy siłownia i salka do treningów. Wystarczy zarezerwować dzień wcześniej, klucze są w recepcji. Jakby co pytajcie wolontariuszy, wszystko wam powiedzą.
- Elegancko. To ja lecę zobaczyć, czy aby czasem nie mamy dwóch kibli w łazience.
Filip zgarnął swoje bagaże i wraz z naszym doktorem wszedł do środka, więc niewiele się zastanawiając przewiesiłam torbę przez głowę, sięgnęłam za dwie walizki i ruszyłam za nimi.
Według instrukcji recepcjonistki, pokój powinien znajdować się na czwartym piętrze. W porządku. Skierowałam się do wind, bo przecież jedyni mężczyźni w naszym zespole nie mogli na mnie poczekać i rozglądając się po lobby czekałam na dźwig. A im bardziej się zbliżał, tym głośniej słyszałam donośne… wycie?
W końcu winda wydała sygnał, drzwi się otworzyły, a na zewnątrz wytoczyły się pierwsze narty na polskich skoczniach.
- Maciek poczuł tampooooon, a czikiczikiczikitaaa!
- Weźcie się odczepcie…
- Heheh, już nos spuścił po sobie.
- Wcale nie!
- Wyluuuuzuj.
- Hej, Nelka!
- Joł. – Machnęłam ręką na powitanie, bo mnie w końcu przyjaciel własny najlepszy zauważył. I całe szczęście, bo jeszcze krok, albo dwa i byłby zbierał mnie z podłogi. A tak, zamiast leżeć, zawisłam nad ziemią, zaciskając ramiona wokół dawidowej szyi. – Czy może raczej powinnam powiedzieć: zdrastwujtie?
- Nawet nie zaczynaj – mruknął Kubacki i odstawił mnie na ziemię.
- Można jeszcze powiedzieć: dobryj djen. – Odezwał się Maciek, na co pozostała czwórka zaczęła przewracać oczami i mruczeć pod nosem, że ‘znowu się zaczyna’. – No co? Taka prawda.
- I co żeś narobiła? – Kamil spojrzał na mnie, udając fatalne załamanie, przez które przebijało się rozbawienie.
- Ja się po prostu przygotowałem i nauczyłem podstawowych zwrotów, żeby potem faux pas nie było!
- Dobra, dobra, poligloto. – Jasiek klepnął go w plecy. – Chodź, przetestujemy ten twój ruski…
- Rosyjski…
- … RUSKI na stołówce.
- Właśnie, bo mnie już kiszki marsza żałobnego grają. Nelcia, idziesz z nami? – Zaproponował Piotrek, na co pokręciłam głową z przepraszającym uśmiechem. – No eeej.
- Marzę o prysznicu i łóżku, więc lecę się rozpakować i spać.
- I bardzo rozsądnie!
Uniosłam błagalne spojrzenie w sufit, słysząc za sobą głos Niny. Piotrek, Janek i Maciek wychylili głowy, Dawid stęknął, a Kamil stłumił ciche „o Boże”.
- Och! A ja się martwiłam, że jeszcze żadnych bałwanów nie widziałam! Kogo my tu mamy? – Nina stanęła obok i z dołu, gdyż wzrostem sięgała nieco ponad półtora metra, zaczęła przyglądać się chłopakom, wodząc palcem wskazującym w powietrzu. – Ciebie niestety znam… - Ominęła Kamila i najechała na Maćka. – Ty to ten ładny… Ty ten śmieszny… Ty masz luz w dziwnych miejscach, w co nie chcę wnikać… A ty? – Zatrzymała się przy Dawidzie, który uniósł brwi i jakby miało mu to zapewnić jakieś bezpieczeństwo, przysunął się bliżej mnie. – A ciebie nie kojarzę.
- Przecież Dawid był na lodowisku. – Przypomniałam, posyłając jej znaczące spojrzenie. Dosłownie słyszałam, jak trybiki pracują pod tą blond ondulacją. – Ze Stochami i Lilką…
- Ach, Lila! No jasne! – Brawo, punkt dla Ninki, która aż sama sobie klasnęła. – To ty oberwałeś po tyłku!
Dawid spłonął, chłopaki spojrzeli na niego jak na wariata, a Kamil chyba zakrztusił się śliną ze śmiechu. W szybkim skrócie: Lilka nie znosi litości, zwłaszcza w obecnym stanie. Gdy po pierwszym, spontanicznym treningu, na który zostałam zawleczona przez Stochów, Dawida i oczywiście Li, Kubacki chciał jej pomóc zejść ze schodów… Oberwał. Kulami. Znowu.
Anegdota dla przyszłych wnuków. Nie, nic.
- No pewnie, że ciebie pamiętam. Mój ulubieniec! – I dla potwierdzenia, Nina stanęła na palcach i wytarmosiła dawidowy policzek. – Skacz ładnie i daleko!
Jeszcze klepnęła go w pośladek i wpakowała się w przytrzymywaną przez Jaśka windę. Mama minęła chłopaków, posyłając im przepraszające spojrzenie i uśmiech, po czym obie w końcu odjechały.
- Ani słowa! – Dawid od razu machnął ręką, jakby chciał uciąć tym wszelkie, dopiero mające się rozpocząć dyskusje, ale nim skończył mówić, wszyscy buchnęli głośnym śmiechem. – Przestańcie! Korniszonie, i ty przeciwko mnie?
- Dejv, nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę! – Maciek otarł oko i zatrząsł się, podpierając ramię na Janku.
- I że wolisz starsze?
- Matoły… - burknął Kubacki i wcisnął przycisk przywołujący windę, po czym chwycił za moje walizki. – Chodź, zaniosę ci do pokoju. Im mniej czasu z cepami, tym lepiej.
- No już się obraził.
- Pożartować nie można.
- Pffff.
Dawid jedynie wzniósł dziękczynnie ręce, bo oto winda przyjechała. Wepchnął mnie do środka (nogą!), po czym sam się do niej wpakował i wytknął język do chłopaków, którzy na odchodne pomachali raczej nie w jego kierunku.
- Te, Kocie, a jak będzie po rusku ‘schabowy’?
I pojechaliśmy.
- Jest okej?
Ze zmęczeniem, ale i z lekkim uśmiechem obróciłam głowę w stronę Dawida i pokiwałam głową.
- To dobrze, bo wcale tak nie wyglądasz.
- Ciekawe, jak ty wyglądałeś po tylu godzinach podróży!
- Jak zawsze niepoprawnie przystojnie – oświadczył z rozbrajającą szczerością, po czym machnął głową, jak typowa modelka z reklamy szamponu i opuścił windę. – Który numer?
- Dwieście czternaście.
Na końcu korytarza i w lewo. Dokładnie tu znajdujesię pokój, w którym przyjdzie mi spędzić najbliższe dwa tygodnie. Ciasny, ale własny.
- Od czego to zależy, kto dostanie dwójkę, a kto jedynkę? – mruknął Kubacki, wtaczając się do środka z całym moim bagażem i rozglądając po wnętrzu.
- Na pewno nie od fryzury.
- Jakaś ty dowciapna!
Zaśmiałam się i runęłam plecami na łóżko. Wygodne. Nie powiem, nawet bardzo. Mogłabym zasnąć od razu, gdyby nie chrząkający przy drzwiach Dejvi.
- Idę ich dogonić, co by nie przegapić jak Kocur popisuje się swoim zaawansowanym rosyjskim. Poradzisz sobie?
- Skoro już tu jestem, to jakoś muszę, prawda? – Wsparłam się na łokciach i spojrzałam na niego, siląc się na słaby uśmiech. Mina Dawida wskazywała na to, że wcale nie jest tego taki pewien. W zasadzie odniosłam wrażenie, że gdybym go teraz poprosiła o to, aby został razem ze mną, bo tak bardzo nie chcę być sama, to faktycznie zapomniałby o obiedzie. Ale nie mogłam. To są igrzyska, każdy ma swoje sprawy, na których powinien się skupić, a w tej chwili priorytetem Dawida jest pierwszy konkurs, który już za kilka dni. – Dam radę, Dejvi, spoko. I tak zaraz padnę i będę spać, choćby i do samego rana. A potem mam pierwszy trening w Iceberg, więc… Będzie okej.
- Powiedzmy, że ci wierzę – mruknął powątpiewająco i już chciał wyjść, ale znów obrócił głowę w moją stronę. – O której jutro kończysz trening?
- Bodajże od trzynastej jestem wolna, a co?
- Git. Wpadnę po ciebie.
- Ale…
- Śpij dobrze!
Zamknął drzwi.
Znów opadłam na łóżko. Nawet nie mam siły, aby pójść do łazienki i wziąć szybki prysznic, nie mówiąc o chociażby sprawdzeniu widoku z okna. Jestem tak wyczerpana, że jedyne o czym marzę, to sen. Westchnęłam więc głęboko i przymknęłam powieki, które dosłownie po kilku sekundach znów się uniosły.
Boże, to nie dzieje się naprawdę.
A jednak niosący się zza uchylonego okna okrzyk w języku włoskim, jak najbardziej świadczy o tym, że jestem tutaj. W Soczi. Na igrzyskach olimpijskich, na których jeszcze miesiąc temu miało mnie nie być, z czym zdążyłam się pogodzić. A mimo to jestem tu.
I myślą, która tak skutecznie nie pozwala mi zasnąć jest ta, że on też tutaj jest. Bliżej, niż był przez kilka ostatnich tygodni. Prawie na wyciągnięcie ręki. Wystarczy wyjść na zewnątrz i przypadkowo wpaść na siebie wśród tłumu. Wystarczy dotrzymać obietnicy i pojechać w niedzielę na konkurs skoków. Wystarczy tak niewiele, aby znów go zobaczyć.
Problem w tym, że jak bardzo tego chcę, tak jestem przerażona. Tęsknię za nim; tęsknię aż do nasilającego się z każdym dniem bólu, ale wciąż boję się stanąć z nim twarzą w twarz. Nie po tym, w jakich okolicznościach doszło do tego, co mamy teraz. On schrzanił, ja zawaliłam, oboje spapraliśmy sprawę, ale to wciąż jesteśmy my – on i ja oraz jedna wielka niewiadoma między nami.
To nie jest tak, że nie pamiętam o tym, co zrobił. Bo pamiętam. Pamiętam, jak bolało i jak bardzo mnie zawiódł. Pamiętam wściekłość i chęć znienawidzenia go, po której teraz został tylko żal. Upadek wcale nie sprawił, że zaczęłam wypierać jego kłamstwa. On po prostu sprawił, że chciałam o nich zapomnieć i pozwolił zrozumieć, że z czasem jestem w stanie to zrobić. Bo nie chcę go nienawidzić. Chcę po prostu aby był. Cały i zdrowy. A reszta może się nie liczyć.
Tylko co dalej? Mam go odnaleźć? Spróbować porozmawiać? Jak? Minęły tygodnie, a ja wciąż mam w głowie jedną wielką pustkę. Wyjechałam, nie potrafiłam odebrać pieprzonego telefonu, a teraz mam stanąć przed nim, spojrzeć mu w oczy i żałośnie próbować się nie rozkleić? Boję się tego, ile tych kilka tygodni mogło zmienić. I boję się Thomasa. Nie chcę nawet myśleć o tym, czy wie, że tu jestem. Wydaje mi się, że lepiej by było, gdyby jednak pozostał nieświadomy i skupił się na skakaniu. Przynajmniej do momentu, w którym znajdę w sobie tyle odwagi, by wreszcie go spotkać.
By odzyskać to, co oboje tak nagle utraciliśmy.

* * *

chcę polecieć do ciebie tak
jak robią to ptaki przez cały świat
moje ciało, twoje dłonie
tęsknię za każdą częścią ciebie

* * *

Pamiętam, gdy pierwszy weszłam na przygotowane do wysokiej rangi zawodów lodowisko. Miałam trzynaście lat, tytuł wicemistrzyni Polski i wielkie marzenia o byciu najlepszą. Nikt mnie wtedy nie znał, więc nikt niczego nie oczekiwał – nie po nastolatce z kraju, w którym łyżwiarstwo cieszy się taką samą popularnością, co curling w Maroko. Jedyne wymagania stały tuż obok mnie w postaci mamy i tylko one sprawiały, że odczuwałam strach.
Pamiętam, jaka byłam wtedy podekscytowana. Hala była znacznie większa od tej, w której do tej pory trenowałam i występowałam na szczeblu juniorskim; mogła pomieścić kilka razy więcej ludzi, a na środku tafli umieszczone było logo Międzynarodowej Unii Łyżwiarskiej. Tysiące plastikowych krzesełek piętrzyło się aż po sam dach, pod którym wisiały chyba wszystkie flagi świata. Powietrze też było inne: pachniało prawdziwą rywalizacją z najlepszymi.
A ja chciałam być najlepsza.
Wszystko było wtedy zupełnie nowe i inne. Te kilkanaście lat temu byłam tylko anonimową dziewczynką, która niespodziewanie wbiła się do pierwszej dziesiątki mistrzostw Europy. A teraz? Teraz znają mnie wszyscy i mogę zapomnieć o jakimkolwiek braku oczekiwań ludzi, którzy kiedyś ich nie mieli. Dużo zmieniło się odkąd trzynastoletnia Kornelia Kubiak pierwszy raz pokazała się Europie, a potem całemu światu. Zbyt wiele zwycięstw, zbyt wiele porażek i zbyt wielu ludzi przewinęło się przez cały ten czas, budując karierę o jakiej zawsze marzyłam. Oczekiwania rosły z każdym konkursem, presja, którą sama nakładałam na siebie stawała się coraz cięższa… Aż w końcu wszystko pękło.
I teraz jestem tutaj. Dwudziestoczteroletnia ja, ciągnięta na dno przez każdy, zawieszony na szyi medal. Tęsknię za dawną, zgaszoną przez sukcesy niewinnością i chcę znów poczuć tę samą radość.
Ale wszystko, co pozostało po tamtej Neli to strach, którego już nie potrafię ukryć.

* * *

Wpatrywałam się w zbudowaną tuż przede mną górę lodową, dłonią osłaniając oczy przed słońcem. Niby nic się nie zmieniło. Wciąż to samo miejsce, tak samo majestatyczne i robiące identyczne wrażenie, jak za pierwszym razem. A jednak… A jednak jest inaczej.
Iceberg Skating Palace.
Jeszcze lekko ponad rok temu wygrałam tutaj finał Grand Prix, zwieńczając cały udany dla mnie cykl. Jeszcze wtedy byłam najlepsza i liczyłam się w walce o ten jeden, najważniejszy medal. Teraz stoję tu całkowicie pokonana z gorzkim poczuciem, że przegram po raz kolejny.
A porażka w miejscu triumfu boli nad wyraz mocno.
Przestąpienie progu miało być kluczowym momentem; wkroczeniem do rywalizacji po niespełna roku od chwili, w którym zmieniło się niemal wszystko. Nie dołączam do niej jako faworytka. Nie stanowię zagrożenia. Nie jestem tu po to, aby wygrać. Teraz chodzi o wiele, wiele więcej – o mnie.
Dlatego wykonałam pierwszy, drugi i każdy kolejny krok, doprowadzający mnie do miejsca ostatecznej rozgrywki. A gdy już do niego dotarłam, poczułam dziwną ulgę, powoli zamieniającą się w podekscytowanie.
- No jak tu ładnie, cudnie i przepięknie. – Nina rozejrzała się po całej arenie i bez zaimponowania pokręciła głową. – Tylko wziąć i pierdolnąć na środku lodową rzeźbę Pluszczenki*.
Stłumiłam parsknięcie śmiechem i objęłam wzrokiem wnętrze Lodowej Góry. Serce zabiło mi nieco za szybko, oddech zadrżał w płucach, a na usta wstąpił wąski uśmiech, z którym próbowałam walczyć. Ogromna tafla lodu mieniła się w świetle reflektorów, otoczona przez ponad dziesięć tysięcy miejsc siedzących. Na trybunach już można było dojrzeć obserwatorów otwartego treningu. Dookoła uwijali się wolontariusze, ludzie odpowiedzialni za organizację i członkowie drużyn.
To znów się dzieje. Igrzyska olimpijskie po raz trzeci i po raz ostatni. To nie tak miało wyglądać, ale… Im dłużej tu jestem i im mocniej czuję tę atmosferę, tym bardziej chcę tu zostać. Dla siebie, dla Niny, dla mamy, dla całej naszej drużyny i kibiców. Dla Thomasa. Gdziekolwiek teraz jest, cokolwiek teraz robi. To też dla niego.
Ujęłam jeszcze raz splecione na środku lodowiska olimpijskie koła i lekko zadarłam głowę, poddając się w walce z poczuciem, że nie powinnam przyjeżdżać na igrzyska.
- Kubiak!
- Idę!
Oderwałam wzrok od biało-czerwonej flagi i pobiegłam za Niną do strefy, w której zawodniczki przygotowywały się do treningu. Pokazałam ochraniarzowi swoją przepustkę, po czym zaczęłam rozglądać się za wolną przestrzenią dla siebie. Ale jedyne, co dostrzegłam to kilkanaście wycelowanych we mnie par oczu. Zacisnęłam mocniej dłoń na pasku torby i zagryzając wargę ruszyłam z miejsca, ignorując spojrzenia dziewcząt, których twarzy w większości nawet nie kojarzyłam. Nie wiem, czy już ze sobą rywalizowałyśmy; czy miałyśmy ze sobą jakąkolwiek styczność wcześniej. Nie pamiętam, czy stara Kornelia zaszła im za skórę. Po prostu czułam na sobie ich wzrok i nie potrafiłam tego zignorować tak, jak zrobiłabym to jeszcze rok temu.
Chciałam zostawić wszystkie spojrzenia za sobą. Ze wzrokiem utkwionym w wolnym miejscu ruszyłam przed siebie. Zdołałam zrobić zaledwie kilka kroków, gdy odbiłam się od kogoś tego samego wzrostu.
- Przepraszam! Nic ci nie jest? – Złapałam moją stłuczkę za ramiona, rejestrując spięte w kucyka blond włosy. A potem popatrzyłam na jej twarz: znajomą, przywołującą gorzkie wspomnienie. – Gracie! Hej!
Wysiliłam się na uśmiech, mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie** – jej słowa, moje zachowanie… To nie dawało jej powodów do odwzajemnienia gestu. Zresztą patrzyła na mnie, jakbym wróciła z martwych, co – po zastanowieniu – miało jakiś głębszy sens.
- Hej! – Zamrugała gwałtownie długimi rzęsami i pokręciła głową, jakby nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć. – Fajnie, że jesteś. Czy coś…
- Tak, fajnie… - mruknęłam, próbując utrzymać na ustach słaby uśmiech. Z marnym skutkiem. – Słyszałam, że wygrałaś mistrzostwa w Stanach. Gratuluję.
- Dzięki. Wiesz… Trener na mnie czeka, muszę iść, więc… Cześć.
Kiwnęłam głową i odsunęłam się, pozwalając przejść młodziutkiej Amerykance. Odprowadziłam ją wzrokiem, natrafiając na kilka rozbawionych spojrzeń. Cóż, przynajmniej jedno się nie zmieniło – wciąż mnie tu nienawidzą.
Usiadłam pod ścianą, z dala od reszty zawodniczek i zdjęłam bluzę, pozostając w czarnym topie i bezszwowych spodniach treningowych. Jeszcze raz rozejrzałam się po dziewczynach, które tym razem były zajęte tylko sobą i westchnęłam. Wspólny trening to dobra okazja do podpatrzenia rywalek. Nie, żeby obchodziła mnie forma innych, z pewnością wszystkie przygotowywały się miesiącami do najważniejszej imprezy sezonu. Gorzej będzie, kiedy to ja wyjdę na lód, a wszystkie oczy zwrócą się na mnie. Bo… W jakiej kondycji może być Kornelia Kubiak, która ogłosiła występ na igrzyskach miesiąc temu? Co pokaże po upadku? Czy będzie zagrożeniem dla rywalek? I tak dalej i tak dalej. Znam te wszystkie pytania z artykułów i wywiadów na pamięć. Rok nie występowała, ostatnie zawody z jej udziałem zawaliła, chociaż była druga po programie krótkim i miała szansę obronić tytuł mistrzyni świata, a zamiast tego upadła i zamiast się podnieść – zrezygnowała… Każda styczność z mediami nakazywała mi myśleć, że mój powrót na igrzyska jest swoistą sensacją.
A ja chcę tylko wystąpić i zamknąć ten rozdział myślą, że walczyłam do końca.
- Gotowa?
Zadane godzinę później przez Ninę pytanie mogło mieć tylko jedną odpowiedzieć. Zerknęłam w bok na zaciekawione spojrzenie jednej ze znanych mi zawodniczek, po czym spojrzałam na swoją trenerkę.
- Gotowa.

* * *

- Okej, co jest nie tak z tym potrójnym Flipem i dlaczego na dziesięć prób poprawnie wylądowałaś tylko dwie?.
Otarłam mokre czoło, odkręciłam butelkę z wodą i wzruszyłam ramionami, pozwalając Ninie na wygadanie wszystkich uwag, których naturalnie miała całe setki.
- Nie wykonamy dobrze kombinacji dwóch skoków, gdy nie możemy skoczyć ani jednego, a co gorsza: pierwszego! – drążyła, więc tylko dalej piłam wodę. – Pomyśl, jak smutny musi być podwójny toeloop, gdy ciągle go pomijasz na rzecz zepsutego Flipa! Miej na uwadze ofiary swojego braku koncentracji! Doprawdy mnie serce boli, gdy tak wpadasz i burzysz tę kombinację.
- Staram się.
- Od samego początku mamy problemy z tym skokiem. O co chodzi?
- Nie wiem, nie potrafię dokręcić trzeciego obrotu. Gdy już chcę to zrobić – ląduję.
- Bo za wolno zaczynasz. Musisz poprawić dynamikę wybicia, inaczej kupa z tego wyjdzie, a nie Flip. To pierwsza kombinacja. Jak dobrze nie zaczniesz to… Sama wiesz. U ciebie dobre początki są podstawą udanego programu.
- Tak było kiedyś.
- I nic się od tamtej pory nie zmieniło, rozumiesz mnie? – Nina sięgnęła swoją kościstą dłonią do mojego podbródka i sprowadziła na siebie moją uwagę. – Nie chcę, abyś zapominała o ostatnim roku, bo jestem zdania, że uczynił cię silniejszą, niż byłaś. Ale jeszcze bardziej nie chcę, abyś zapominała o tym, ile już osiągnęłaś. To wszystko sprowadziło cię właśnie tutaj, rudzielcu.
Kiwnęłam głową, co wywołało na twarzy Schröder lekki grymas zadowolenia.
- Jutro się już tym zajmiemy. Złaź, a ja idę dowiedzieć się, co jest grane z tymi mniejszymi lodowiskami za miastem. – Rzuciła mi bluzę i skierowała się w swoją stronę. – Aha, Kubiak?
- Tak?
- Tu wcale nie chodzi o to, że rok temu wyłożyłaś się właśnie na tym Flipie, prawda?
Nie odpowiedziałam, a ona nie drążyła tematu. Każda poszła w swoim kierunku. Znaczy… Prawie.
- Powiedziałam sobie, że nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
O w mordę.
Obróciłam się przez ramię, dostrzegając osobę, za którą chyba stęskniłam się najbardziej. Pięści same się zacisnęły.
- Ale patrzę i wciąż nie wierzę. Przyjechałaś!
Carolina Kostner, moja włoska ulubienica stoi przede mną i uśmiecha się z wymalowanym na twarzy szokiem. Och, rok bez niej to zdecydowanie za mało. A jednak! Moja najcudowniejsza rywalka i ja znów w tym samym miejscu.
- Buongiorno, Carolina.
- Buongiorno, Kornelia. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to powiem, ale jednak dobrze cię widzieć.
- Uważaj, bo uwierzę, że tęskniłaś.
Roześmiała się i pokręciła głową.
- Naprawdę myślałam, że już na dobre odpuściłaś. Ale ty jednak lubisz mocne wejścia, prawda? – spytała dość neutralnym tonem. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na nią nie do końca rozumiejąc. – Widziałam przed chwilą twój program krótki. Całkiem dobry.
Szybkie działanie, krótka piłka. Jak za starych lat. Skoro mam o tym nie zapominać…
- Poczekaj, aż zobaczysz dowolny.
- Nie mogę się doczekać! – Znów się zaśmiała i klasnęła w dłonie. – Z pewnością przygotowałaś coś fantastycznego.
- Na pewno nie to samo, co rok temu.
1:0 dla mnie, bo Carolinka zdecydowała się na ten sam program dowolny w sezonie olimpijskim, co w poprzednim.
- Ten z pewnością dojedziesz do końca.
Remis, makaroniarska krowa.
- Masz moje słowo.
- Świetnie. Naprawdę tęskniłam za naszą mała rywalizacją – dodała, kładąc dłoń na mostku. - Mistrzostwa Europy bez ciebie nie były takie same!
- Aż dałaś się pokonać czternastolatce. Straszne, ale to rozumiem.
Wzięła głębszy wdech i wyprostowała plecy, wyciągając przy tym szyję. Trafiłam w czuły punkt, brawo ja.
- Przynajmniej zakończyłam swoje ostatnie mistrzostwa Europy z medalem.
- Ja swoje ostatnie mistrzostwa Europy wygrałam, więc…
Uniosłam brwi, czując wstępujący na usta pełen politowania uśmiech. Carolina prychnęła i pokręciła głową, jakby w ogóle jej ta riposta nie ruszyła.
- Cóż, wygląda na to, że igrzyska będą ostatnimi zawodami, w których razem wystartujemy, prawda? Bo z tego, co słyszałam, na mistrzostwa świata się nie wybierasz?
- Jesteś taka zorientowana w mojej karierze… - Pokręciłam głową z udawanym podziwem.
- W takim razie pozostaje mi życzyć ci powodzenia. Z pewnością się przyda.
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
Uśmiechnęła się po raz ostatni i ominęła mnie, sugestywnie ocierając się ramieniem o moje. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale nim chociaż zdążyłam pomyśleć, co się tu przed chwilą wydarzyło, usłyszałam przeciągły gwizd. Uniosłam głowę, a na trybunie nad sobą ujrzałam nie kogo innego, a rozbawionego Dawida.
- Stawiam watę cukrową na to, że to nie była twoja psiapsi. – Uśmiechnął się, spoglądając w kierunku, w którym odeszła moja największa rywalka. Wzruszyłam bezradnie ramionami.
- W takim razie wisisz mi watę.

* * *
- Boże, ile ty jesz.
- Uzupełniam kalorie.
- Założę się, że już je uzupełniłaś tamtym hamburgerem. Czy ty nie masz jakiejś diety?
- To się nazywa dobry metabolizm, mój drogi.
- Tak, tak, pójdzie w cycki.
- Zamknij się i potrzymaj mi watę!
Dejvi westchnął ciężko, jakbym co najmniej kazała mu dźwigać swoją torbę sportową. Właściwie to ją dźwigał, ale sam się zaoferował, więc po prostu doprowadzałam go na skraj świętej dawidowej cierpliwości.
- No to tak: przeszliśmy już chyba połowę wioski, byliśmy na treningu panczenistów, zaliczyliśmy kółka, ty prawie się na nich zabiłaś, potem zjadłaś wielkiego burgera i nawet dokończyłaś mojego, teraz wciągasz wielką watę cukrową… - Wyliczył idealnie. Tylko o puszczaniu baniek mydlanych pod jeszcze niezapalonym zniczem zapomniał. – Co teraz robimy?
- Ty tu jesteś organizatorem wycieczki. – Odparłam, wiążąc sznurówki. – Czekam na twoje nieskalane głupotą propozycje.
- E, panie! Bez takich! – Obruszył się, wymachując moją biedną watą. – Ja tu się dwoję, troję i myślę, a ta mi mówi, że pomysły nieskalane głupotą są!
- Przecież to komplement jest!
- Mogłem cię zostawić pod tymi kółkami…
- Dobra, już dobra! – Podniosłam się z ziemi, odebrałam watę i pstryknęłam go w kartoflany nos, co by marudzić jak baba przestał. Ja nie wiem, powiedział, że na treningach mu przyzwoicie szło, do czwórki konkursowej się nawet dostał, a nerwowy zrobił się strasznie. – Na zdjęcia pójdziemy? Rano Maćka spotkałam i mówił, że mają gdzieś tutaj czaderską fotobudkę.
- No jak Maciek ci tak powiedział… - Dawid zerknął pod słońce na swoje okulary przeciwsłoneczne, po czym nałożył je na nos. – Okej, wiem, gdzie to jest. Idziemy!
No więc poszliśmy. Kubacki przede mną, ja krok za nim, schowana za ogromną chmurą różowej waty cukrowej.
- Korniszonie, mogę o coś zapytać?
Spojrzałam na niego z wetkniętym w usta palcem i uniosłam lewą brew, bo gdy Dawid pyta, czy może o coś spytać, to to się dobrze skończyć nie może. Akurat doszliśmy do ustawionej niedaleko głównego placu budki, obok której nie dało się przejść obojętnie. A jako, że właśnie ktoś ją okupował, Dejvi ewidentnie postanowił umilić nam czekanie rozmową.
- Co dalej z Morgensternem?
Chyba nadużywam ostatnio wzruszania ramionami, ale… Musiałam. Skupiłam się na skubaniu waty, nie unosząc nawet wzroku na Dawida.
- No bo chyba nie zamierzasz udawać, że jego tu nie ma, prawda?
Pokręciłam głową, na co westchnął.
- On tu jest, Korniszonie. Co lepsza, nawet się z nim widziałem i naprawdę… Facet ma więcej szczęścia niż rozumu. – Ciągnął dalej, doprowadzając mój żołądek do nagłego ucisku. Gdy Kubacki to powiedział, świadomość tego, jak blisko jest Thomas nagle uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą i z pewnością przemalowała moją twarz na biało. – Chyba nie czekasz, aż sam wyskoczy ci z fotobudki?
- Nie, oczywiście, że nie.
- Że już o reszcie nie wspomnę. Jak mnie Diethart jeszcze raz o ciebie spyta, to mu wyjadę z kopyta.
Stłumiłam parsknięcie śmiechem. Dawid uśmiechnął się bezradnie i popatrzył na mnie z troską.
- Nie wiem, Dejvi. Może zaczepię ich po konkursie w niedzielę. Wydaje mi się, że to będzie najbezpieczniejszy moment.
- Zrobisz, co uważasz, ale wiesz… Jak nie dopadniesz ich pierwsza, oni zrobią to za ciebie.
Uwielbiam Dawida. Naprawdę go uwielbiam. Ale w tamtej chwili jedyne, na co miałam ochotę, to wyrwanie mu ze łba wszystkich blond kudłów i wypchanie nimi poduszki.
Bo nagle coś łupnęło, potem rozległ się głośny śmiech, a na końcu drzwi fotobudki się otworzyły. Nagle zaczęło się troić od problemów.
- Oooo Scheisse…
Od razu spojrzałam w stronę drzwi, czując jak przerażenie wyłamuje mi żebra, ale jedyne, co dostrzegłam, to Kubacki posyłający z durnym wyszczerzem okejki do Boga. Za to mi serce zatrzymało się gdzieś w okolicach krtani, a oczy rozszerzyły do wielkości spodków. Ewentualnie rozmiarem przypominały te Hayböckowe i Schlierenzauerowe.
- Powiedz, że mi na mózg rzuciło.
- Stary, zawsze, ale nie tym razem.
- Dawid! Czeeeeeeść!
I tylko Diethart pozostał Diethartem, bo wyciągnął rękę w stronę zdezorientowanego Kubackiego.
- Co tam? Jutro kwalki?
- Ekhm, Didl… - zaczął Michael, łapiąc Thomasa za głowę i nakierowując ją nieco niżej i w prawo. Dokładnie na mnie. – Już? Widzisz?
Ja wiem, że podcięłam końcówki i zamiast austriackiej kurtki, miałam na sobie polską bluzę z olimpijskiej kolekcji, ale… Nie, to po prostu wolno zaskakujące trybiki w diethartowej głowie.
- NELAAA!
W kolanach poczułam jego ciężar, gdy rzucił mi się na szyję i zaczął tulić i wyciskać ze mnie resztki ducha. A gdy wreszcie mnie puścił, przyjrzał mi się z uradowaniem.
- Cześć, Didl. – Wysiliłam się na blady uśmiech, który nagle rozrósł się na całą twarz, gdy Michi podniósł mnie z ziemi. – Boże, Hayböck, puszczaj!
- Kobieto, oszalałaś? Teraz to ja cię już nigdzie nie puszczam! Idziemy od razu ślub brać!
- Czy ty nie masz dziewczyny?
- A, istotnie – odparł i odstawił mnie na ziemię. – Całusy od Zoe.
Pokręciłam głową i ze śmiechem naciągnęłam mu czapkę na oczy. A potem moje spojrzenie skrzyżowało się z Gregorem. Wykonaliśmy w swoją stronę kilka dziwnych ruchów, przymierzających do przytulenia, ale w końcu skończyliśmy na adekwatnym dla naszej relacji uścisku dłoni.
- Kornelia.
- Schlieri.
Uśmiechnął się całkiem przyjemnie, co udało mi się odwzajemnić.
- To dlatego wyjechałaś?
Odwróciliśmy głowy w stronę Dietharta, którego twarz wręcz cierpiała od myślenia. Zaprzeczyłam.
- O mój Boże, jak się Morgi dowie tooooo…
Nie dokończył, bo rzuciłam się w jego kierunku i zakryłam mu usta dłonią, co łatwe nie było.
- Morda w ciup, cisza jak makiem zasiał i nikt nic nie wie, zrozumiano? Wy też! – Kiwnęłam na Miśka i Gregora, którzy pierw zrobili duże oczy, ale po chwili pokiwali głowami. Dawid tylko stał oparty o budkę i to spoglądał na zegarek, to przewracał oczami, bo go w niemieckojęzyczną rozmowę nie wtajemniczyliśmy. – On nie wie, że tu jestem. Prawdopodobnie. Chyba. W sumie to nie mam pojęcia, ale załóżmy, że nie wie i się nie dowie, a na pewno nie od was.
- Ale dlaczego? – wyseplenił cicho Didl, więc odsunęłam rękę od jego twarzy. – Przecież on cię szuka, zobaczyć się chce…
- Zostawcie to mi, dobra? Po prostu obiecajcie, że nic nikomu nie powiecie. Nawet Koflerowi, czy Alexowi, już o Herbercie nie mówiąc. Nie spotkaliście mnie, nie widzieliście mnie… Nic. Umowa stoi?
- Ty mi stoisz. Na stopie.
Buchnęłam powietrzem z ust i zeszłam z diethartowej nogi, spoglądając na niego uważnie.
- Ja mówię serio.
- No nic nie powiem, no! – Od razu rękę jedną na sercu położył, a drugą uniósł i gotów był przysięgę składać.
- Ja pierdolę, znowu się zaczyna… - mruknął gdzieś z tyłu Gregor, na co przewróciłam oczami.  – Znowu jakieś tajemnice, jak nie on, to ty! Wypchajcie się wkładkami Freunda, miałem taki piękny spokój przez cały miesiąc!
- Schlieri…
- Płotek, Gregor Schlierenzauer, płotek, is done, płotek, with your shit. – Skrzyżował ręce na piersi, spoglądając na mnie z klasycznym nerwem. - Weźcie się ogarnijcie, buzi dajcie na zgodę i żyjmy w końcu w świecie, w którym panuje pokój i miłość. Czy ja tak wiele wymagam?
- Dajcie mi czas do konkursu! Dwa dni! To chyba niewiele, prawda? – Przesunęłam po nich błagalnym spojrzeniem. Didl pokiwał głową, Gregor odwrócił twarz w drugą stronę, a Michi bezradnie wzruszył ramionami.
- A do Stefana napisać mogę?
Ręce i cycki opadają.
- Możesz. Tylko…
- Nic nie powie, słowo Kraftera.
- Jesteście porąbani. Po-rą-ba-ni. Oboje. Jeszcze do niego jestem przyzwyczajony, ale ty to mnie właśnie osłabiłaś. To-tal-nie. – Z serii „Schlierenzauer sylabuje”. - Idź do niego, porozmawiajcie, no patrz, nawet klucz do pokoju naszego wspólnego ci dam! Czekaj tam na niego w pościeli, tylko błagam, dajcie nam już spokojnie emerytury doczekać!
- Dwa dni, Greg. Tylko dwa dni.
Zaczął kręcić głową i strzelać spojrzeniem we wszystkich kierunkach, ale to był już ten moment, w którym go miałam. Objęłam jego ramię, prawie się na nim uwieszając i zmuszając Schlieriego do spojrzenia na mnie. Aż w końcu westchnął ze zrezygnowaniem.
- Dwa dni!
- Dwa!
- Ani jednego dłużej!
- Nie!
- Dobra. A teraz złaź ze mnie, nie spoufalaj się za bardzo.
Posłusznie się odsunęłam, więc od razu zaczął układać lekko zgnieciony materiał kurtki na rękawie.
- To skoro mamy już wszystko ustalone… - Zaczęłam, spoglądając na chłopaków z dość niemrawym uśmiechem. – Gdzie lecicie?
- Do cukierni w centrum, bo KTOŚ – tu Gregor spojrzał wymownie na Dietharta – marudzi od rana o banana w czekoladzie. Bułka, Didl! Małysz jadł bułkę!
- Właśnie stamtąd wracamy. – Skinęłam na Dawida, który samotnie dokańczał moją watę i ewidentnie miał już wszystkie dosyć.
- A Morgi już na nas tam chyba czeka, także…
Wszystkie spojrzenia w Dietharcie.
- Mam dość, idziemy! – Zarządził Schlieri i obrócił Thomasa w stronę głównego placu. – Dwa dni, Nela. DWA.
Dwa dni na obmyślenie planu, którego nie potrafiłam ułożyć przez cały miesiąc. Genialnie.

* * *

owinięta twoimi palcami
pozwalam im zjechać w dół
pamiętasz wszystkie moje wyzwolenia
psychiczne i rzeczowe
na zawsze tam i z powrotem,
czy właśnie tak powinno być?
nawet, jeśli nie jesteśmy razem
czy zostaniesz ze mną?

* * *

- Myślisz, że możemy tu być?
- Myślę, że nie, ale może jednak będziemy mieli trochę szczęścia. Daj rękę.
Pokręciłam głową i chwyciłam dawidową dłoń, podciągając się na drabince. Już po chwili staliśmy na dachu naszego hotelu, skąd rozciągał się widok na całą wioskę olimpijską oraz centrum, z którego dochodziły odgłosy trwającej już ceremonii otwarcia igrzysk.
Usiedliśmy ramię w ramię na ławkopodobnej konstrukcji, którą Dawid na szybko zmajstrował z pozostawionych na dachu cegieł i desek. Owinęliśmy się kocami, bo choć dnie w Soczi są bardzo ciepłe jak na luty, tak noce pozostawiają wiele do życzenia i wyjęliśmy termosy z kakao. Nasza własna ceremonia otwarcia. Wszystko dlatego, że chłopaki mają jutro kwalifikacje, a ja po prostu nie miałam ochoty brać udziału w tym zbiegowisku ludzi. Za dużo szumu i hałasu, gdy potrzebuję ciszy i spokoju.
- No więc?
Czy ja mówiłam coś o spokoju?
- No więc co? – Spojrzałam na Dawida ostrzegawczo, spodziewając się tematu, który krążył mu po głowie.
- Nie, nic – mruknął, wzruszając ramionami i wlepił wzrok w panoramę Soczi. Wytrzymał w ciszy zaledwie kilka minut. – Fajny mi się Nostradamus dzisiaj włączył, co nie?
- Jesteś porąbany.
- Zazdrościsz, bo ty tak nie umiesz.
- Właśnie przewiduję, jak moja pięść ląduje na twojej głowie.
- Hejhejhej! Ja tu jutro ważne kwalifikacje mam! Hamuj piętą!
Opuściłam zaciśniętą dłoń na kolana i tylko obcięłam go zza przymrużonych oczu.
- No ale nie powiesz mi, że to nie było piękne zwieńczenie mojego morału?
- Bardzo gówniane.
- Dlatego też uważam…
- Od kiedy ty jesteś taki za Morgensternem? – Uderzyłam prosto z mostu, odwracając twarz w stronę Dawida. Rozbawienie od razu ulotniło się z jego twarzy, na którą wstąpiło zdezorientowanie. – Jeszcze nie tak dawno chciałeś, żebym trzymała się od niego z daleka, a teraz ciągle odnoszę wrażenie, że sam pchasz mnie w jego stronę. Czegoś tu nie rozumiem.
Zapadła cisza, przerywana przez tłumioną kilometrami muzykę. Dawid umilkł, poświęcając całą uwagę kubkowi z kakao, więc szturchnęłam go delikatnie łokciem. Nie chciałam, aby poczuł z mojej strony jakąkolwiek pretensję.
W końcu wzruszył ramionami i spojrzał na mnie pełnymi bezradności oczami.
- Zależy ci na nim – stwierdził z odczuwalnym żalem w głosie. – Jak mam z tym walczyć?
Wstrzymałam oddech w ustach, czując wstępujący na twarz żałosny wyraz. Dawid uśmiechnął się krzywo i spuścił głowę.
- Nie wiem, czy wiesz… Pewnie nie, ale wtedy, gdy spotkaliśmy się pod skocznią w Niemczech… Spodobałaś mi się. – Spojrzał na mnie, jakby potwierdzając swoje wyznanie, na które zareagowałam cichym westchnięciem. – I podobałaś mi się bardziej z każdym kolejnym spotkaniem i rozmową. Nie mam pojęcia, ile było w tym twojej wiary we mnie, czy samego faktu, że ktoś taki jak ty mnie dostrzegł… To głupie, bo przecież wcześniej widzieliśmy się tyle razy, choć nigdy tak naprawdę się nie poznaliśmy. – Zaśmiał się, znów na chwilę skupiając swoją uwagę na kubku. – Ale to chyba nie mnie miałaś spotkać w Titisee.
Milczałam. Nie potrafiłam odnaleźć żadnych słów, które byłyby odpowiednie w tej sytuacji. Dlatego przeciągałam ciszę na swoją stronę, pozwalając mu mówić.
- Wiesz, czasem zastanawiam się, jakby to wszystko wyglądało, gdybym jednak nie był takim buloklepem i nie musiał wyjechać do Planicy. Może gdybym był trochę lepszy, byłbym też odpowiednio dobry dla ciebie?
Pokręciłam lekko głową z niedowierzaniem.
- Czy ty siebie słyszysz? – spytałam, sprowadzając na siebie jego smutne spojrzenie. – Dawid, naprawdę za taką mnie masz?
Pokręcił głową i opuścił ją, cicho przecząc.
- Nie, jasne, że nie. Po prostu wiem, że gdybym utrzymał się w Pucharze Świata, spędziłbym z tobą więcej czasu. A tak… - Wzruszył ramionami, pozostawiając resztę w domyśle.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
- I tak było już za późno. Miałaś jego.
- Dejvi…
- Przecież to rozumiałem. Spędziliście ze sobą dużo czasu, podczas gdy ja siedziałem z dzieciarnią w Słowenii i trenowałem by do was wrócić – wyjaśnił. – A gdy wróciłem, ty byłaś już szczęśliwa. Z nim.
Zacisnęłam usta, czując rosnący w piersi żal do samej siebie; żal, który w ogóle nie miał prawa się pojawić. Nie byłam winna swoich uczuć wobec Morgensterna. Nie byłam też winna uczuć Dawida wobec mnie. A mimo wszystko… Nie, to głupie.
- Nie podobało mi się, że to dzieje się akurat z nim, ale powiedz mi, kim ja jestem, aby mówić ci, co jest dla ciebie najlepsze? I tak nie chciałaś mnie słuchać w Bischofshofen, a ja nie chciałem być tym, który miałby zburzyć twoje szczęście. Nawet, jeśli było tylko pozorne.
- Nie było pozorne. Trwało chwilę, ale było prawdziwe.
Pokiwał nieznacznie głową i wzdychając, uniósł wzrok przed siebie.
- Właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze, wiesz? Okłamywał cię, ale wciąż sprawiał, że byłaś przy nim szczęśliwa. I wciąż możesz być. Właśnie po to tu jesteś, prawda?
Przez chwilę wpatrywałam się w niego, powtarzając w głowie każde wypowiedziane przez niego słowa.
- Dajesz mu szansę? – spytałam cicho, na co po krótkim zastanowieniu pokiwał głową. - Po tym wszystkim?
- Nie będę ukrywał, że wciąż mam ochotę pozdrowić go pięścią za to, co zrobił, ale gdybym był na jego miejscu, pewnie też bałbym się powiedzieć ci prawdę. Chociaż w końcu bym to zrobił, a nie odwalał jakieś cyrki, no ale mimo wszystko… - Dmuchnął powietrzem z nosa i odstawił kubek na ziemię. – Kocur kiedyś zajechał mi taką genialną mądrością. Czekaj, jak to szło? A, mam. „Gdy ciało A oddziałuje na ciało B, to ciało C się nie wpierdala” – wyrecytował i spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Więc uznałem, że ciało D będzie trzymało się z dala od ciała K i T.
- Ale w Bischo powiedziałeś…
- Wiem, co powiedziałem. A potem zobaczyłem cię po jego upadku… Zrozumiałem, że to nigdy nie będę ja.
Zapadła cisza. Wpatrywałam się w splecione między kolanami dłonie Dawida, próbując pozbierać wszystkie myśli w jedną. Im bardziej próbowałam, tym szybciej przegrywałam.
- Gdyby nie on, nie przyjechałabyś tutaj, prawda? – spytał nagle, wpatrując się w mieniące się w oddali centrum.
- Nie mam pojęcia.
- Nie przyjechałabyś – osądził cicho.
Westchnęłam i chwyciłam go pod ramię, opierając na nim podbródek. Wyczułam, jak niepewnie układa głowę na mojej. Był ciepły, miał przyjemny zapach i był Dawidem; moim Dawidem, którego potrzebowałam w Soczi najbardziej. Właściwie gdyby nie on, nie byłoby mnie tu wcale. Miał rację, Thomas i jego start w Rosji były główną motywacją do przyjechania na igrzyska, ale to Kubacki był tym, któremu udało się mnie przekonać do wykonania pierwszego kroku.
- Zaczęło się.
W oddali rozbrzmiały fanfary, a niebo nagle pojaśniało od fajerwerków i sztucznych płomieni, pośród których wykrystalizował się ten jeden – najważniejszy.
Znicz olimpijski wreszcie zapłonął.
- Teraz już chyba nie ma odwrotu, prawda? – szepnęłam, nie odrywając wzroku od migoczącego w oddali ognia. Poczułam jak Dawid delikatnie kręci głową. – Powodzenia na igrzyskach, Dejvi.
- Powodzenia na igrzyskach, Korniszonie.

* * *

to jest właśnie miejsce, do którego biegnę
całe tysiąc mil, aby cię odzyskać
idę po ciebie, kochanie, już po ciebie idę
całe tysiąc mil, aby cię odzyskać


*Jewgienij Pluszczenko – najpopularniejszy rosyjski łyżwiarz.

**Spotkanie opisane w rozdziale #16, we wspomnieniu Neli z jej ostatnich Mistrzostw Świata.


Nuuuuudyyyyyy! Ale to już ostatni raz, obiecuję. Jesteśmy w Soczi – jesteśmy na ostatniej prostej tego opowiadania. Nie macie pojęcia, jak bardzo nie chce mi się wierzyć w tę TRZYDZIESTKĘ. Zostało tak niewiele, a jednak wciąż tak dużo. Łał, to naprawdę się dzieje! Mam nadzieję, że dobrniecie razem ze mną do ostatniego zdania epilogu, co?
Z tego miejsca ściskam całą wiślańsko-zakopiańską załogę, z którą przeżyłam time of my life. Mam nadzieję, że za rok widzimy się w tym samym składzie na LGP, a nawet większym! Dziewczęta, dałyście mi tyle szczęścia, uśmiechu, a przede wszystkim pięknych wspomnień, że nie mogłam o Was tutaj nie wspomnieć, bo to coś powyżej udało mi się uklepać w głównej mierze dzięki Wam. I w malutkim procencie również przez Morgena, którego w końcu dorwałam w swoje łapki. Choć przypłaciłam to opalenizną na surfera, spaloną skórą i przegrzaniem mózgu – spotkałam swojego superbohatera. Życzę Wam tego samego.
Do września!

PS. I brawa dla Dejviego za jego fenomenalne występy! Aż serce rośnie. :)

(30/35)

23 komentarze:

  1. Zawyłam. Wszystko przez Didla. Jak zabawna może być scena stanięcia komuś na stopie? Bardzo.
    Dobra, Nelka, kończ to pitu-pitu, Morgo czeka! I ja czekam. Bo fajna jest Nelka, ale o wiele bardziej lubię ją z Thomasem, a jego mam tutaj pewien niedosyt. Jakby kiedykolwiek było inaczej, w końcu to Morgo... Ale to nic!
    No i w ogóle Dejvi. Tak, Dejvi, który jest chodzącą miłością. Strasznie fajny jest, aż mi go szkoda! Dawid też zasłużył na dziewczynę, która będzie bardziej w jego przedziale wiekowym niż Nina (bo mamusiek to już mam stanowczo po uszy, dzięki Morgo btw). No, Dejv nie powinien być sam! Ale ja tylko tak sobie mówię, żeby nie było, wszystko spoko. Trochę mi żal serducho ścisnął, bo ten Dawid taki fajny, idealny zięć, z każdą teściową się dogada (może poza kwestią fryzjera) i dobrym ojcem dla dzieci by był! Dobra, co też ja pitolę?
    No, także Nelka, pamiętaj, masz DWA DNI, ani dnia więcej i czekaj na niego w pościeli. Nie no, nie, nie zasłużył. Ale porozmawiajcież wreszcie, bo ile można czekac i za wami razem tęsknić i w ogóle?
    Powodzenia na Igrzyskach, Korniszonie! Swoją drogą jestem strasznie ciekawa jak się ten wątek rozwinie, no bo serce mówi NELKA POZAMIATAJ, a rozum jednak podpowiada, ze to niemożliwe po takiej przerwie.
    Każdy upada na swój sposób. Dobrze, że oboje się podnieśli.

    OdpowiedzUsuń
  2. ach, jak się cieszę, że wreszcie olimpiada! nadeszła ta wiekopomna chwila *velvet w dłoń*. jako że już jestem zmęczona jej perspektywą z trasy biegowej przerzucenie się na lodowisko przyniosło mi wielką ulgę. i kupę radochy, jak zwykle. kocham to opowiadanie, serio. z jednej strony wiem, jak przyjemnie jest coś doprowadzić do końca, ale z drugiej... no cholera, nie wyobrażam sobie tego. ani samego faktu, ani jego przebiegu. nie mam absolutnie żadnej koncepcji na to, co będzie dalej. trochę to przerażające.
    sceny łyżwiarskie to jest dla mnie najfajniejsza rzecz na świecie. ogólnie nie lubię figurowego - w ogóle nie lubię sportów, w których w grę wchodzi subiektywna ocena, ze skoków to bym te noty wywaliła w pizdu - ale, mój boże, pisz je, pisz jak najczęściej! i nieważne, że się nie znam na tych flipach i flopach, a o innych salchowach nauczyłam się tylko tyle, ile wymagał ode mnie quizup w kategorii winter olympics. niech ona krąży po tym lodowisku jak najwięcej, niech robi to, w czym jest najlepsza. niech znowu sprawdza się jako łyżwiarka. skręca mnie już w oczekiwaniu na scenę z jej olimpijskiego występu, bo wiem, że zrobisz to po mistrzowsku. can't wait.
    teraz tak... okej, ja już to mówiłam, ale nieważne, powtórzę - dla mnie schlierenzauer jest królem, mistrzem, idolem, wzorem do naśladowania... itd. jak go widzę u Ciebie, to autentycznie chcę go poślubić. moja bezsprzecznie najukochańsza postać tego opowiadania. nie chce mi się wierzyć, że oni się nie skumają z morgo (tym Twoim morgo od morgokopteraaaaaa <3) w przeciągu tych dwóch dni, ale w sumie cholera wie. ogólnie brakowało mi tu trochę uszatego. znaczy, schlierenek mi to nadrobił z nawiązką, reszta świrów też niczego sobie, ale... thomaaaaas, gdzieś Ty jest, wyjdź no do ludu!
    sceny nelkowo-dejwidkowe: ciepłe, szczere, bardzo w klimacie tego opowiadania. lubię ich razem, ale tylko w tej wersji kumpelskiej. strasznie się cieszę, że on jest przy niej. że jest takim oparciem, którego ona potrzebuje i które na pewno może się okazać w tych okolicznościach kluczowe. bo olimpiada, bo morgenstern, bo wszystko. dzięki Ci, panie, za dawida.
    no i cóż? ja też im życzę powodzenia. ciekawa jestem strasznie tego, jak nelii pójdzie. będzie spektakularny wyczyn? kolejna wywrotka? czy może przyzwoity występ świadczący o przełamaniu słabości? stawiam na to ostatnie, ale to tylko luźne przemyślenie.
    nie wiem, czy ja się wliczam do wiślańskich wspomnień, ale na pewno się cieszę, że się znów widziałyśmy, jeszcze bardziej się cieszę, że spotkałaś morgo, a już najbardziej się cieszę, że wróciłaś! razem z kolejnym inspiracyjnym kopem dla mnie. tuptam do worda i ściskam. i chcę thomasa w następnym rozdziale. z bogiem!

    OdpowiedzUsuń
  3. 'Ruski' a 'rosyjski', niby taka głupota, ale jednak... Ale to pewnie przez skoczków!! Bo jak oni coś odwalą to i tak się z tego nabijamy, nie ważne co... Chociaż w sumie to ja chyba też kiedyś mówiłam ruski... xD
    Wielkie gratulacje dla Nelki! Bo jednak odważyła się pojechać na Igrzyska i ma zamiar spotkać się z Morgenem, a nie 'jakoś tam będzie '... :) Ta fotobudka robiła genialne zdjęcia! :D Dobrze, że Gregson się chociaż trochę ugiął i dał namówić do tego układu. Bo tyle co o Michiego i Stefana się nie boję, to przeraża mnie Didl, który jednak może coś chlapnąć... Morgi ma mieć przynajmniej w kawalątku niespodzianke, okay Auty?
    Dawid... Jego zachowanie skomentuję krótko - zachował się po męsku i pokazał jaja c:
    A cytat Maćka „Gdy ciało A oddziałuje na ciało B, to ciało C się nie wpierdala” zapiszę sobie na kartce i przyczepie, na tablicę, serio! :D
    Ja nie chcę epilogu :( Weny i do września! :)

    Ps.: Zdjęcie z #uszaty jest śliczne ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawid jest najlepszy <3 weźmie na spacer, zahaczy o fast fooda i watę cukrową, posypie mądrościami i wywróży Autów.
    Jestem bardzo ciekawa jak wyjdzie Kornelii jej występ. Tu na próbie ma jeszcze problemy, występ nie jest zapięty na ostatni guzik ale wydaje mi się że wyjdzie lepiej niż podejrzewa. Wygrać raczej nie wygra. To chyba byłoby za piękne. Za mało realistyczne, a Ty w tym opowiadaniu nie czarujesz rzeczywistości, bohaterowie mają problemy i jakoś muszą sobie z nimi radzić. Chociaż z drugiej strony chęć pokazania wrednym rywalkom kto tu rządzi może dać jej kopa ;)
    Ten rozdział jest taki krótki czy to ja nie mam dość i chcę więcej?
    XYZa

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie od dziś wiadomo, że z przyjazdem Neli do Soczi wiązało się coś więcej niż czysto sportowa rywalizacja, ale to dopiero w dzisiejszym rozdziale wszystko stało się jasne i przejrzyste. Podczas gdy jej rywalki będą walczyć o medale, ona zawalczy o coś zupełnie innego - o samą siebie. I przy tej okazji przypominają mi się słowa jednego z utworów GrubSona, choć rapu zwykle unikam jak ognia, to jednak trudno nie zgodzić się z tym, iż właśnie ten rodzaj muzyki w najbardziej czytelny i bezpośredni sposób oddaje emocje: "Nie ma mocy, która by nam tu mogła nadzieję odebrać,
    To nie znaczy wcale man, że nie możemy czasem przegrać,
    By potem wygrać, po upadku wstać, żyć dalej,
    Cieszyć się tym, co masz chłopaku, pieprzyć medale."
    Do czego zmierzam - w przypadku Kornelii (jak również i Thomasa) wynik sportowy schodzi na dalszy plan. Tutaj mamy do czynienia z pokonywaniem własnych barier i słabości i tą niezachwianą wiarą, że nawet po największym upadku bądź niepowodzeniu można się podnieść i podjąć kolejną próbę, nie dla wyniku sportowego, bo przecież oni nie muszą już nikomu nic udowadniać, ale dla własnej satysfakcji, w końcu zawsze lepiej zaryzykować i żałować niż żałować, że się nie zaryzykowało. Kornelią nadal targają przeróżne emocje, ale wydaje mi się, że w głębi duszy ona wie, że jest tu, gdzie być powinna, i czuje swego rodzaju pozytywną presję, która tylko może ją nakręcić, i nawet jeśli ciągle jest wiele rzeczy, które wymagają poprawek i udoskonaleń, to ona zdaje sobie sprawę, że nie może się już wycofać. Kurcze, silna "cholera" z tej Twojej Nelki ;) I to się ceni.
    Pochylę się jeszcze nad Dejvim, bo ten pan to taki mistrz drugiego planu, który od czasu do czasu nieśmiało wysuwa się na pierwszy. Od dawna, gdzieś między wierszami można było odczytać tę fascynację główną bohaterką, dlatego tym bardziej jest mi go szkoda, że w pewien sposób musi uznać "wyższość" Morgiego w życiu Korniszona, chociaż taka też jest kolej rzeczy - ktoś musi przegrać, żeby wygrać mógł ktoś. Dawid zdaje sobie sprawę, że w pewnym momencie stracił szansę, nie do końca ze swojej winy, raczej z winy tak zwanej siły wyższej. Z pewnością bycie "tylko" przyjacielem Kornelii nie może do końca go satysfakcjonować, ale sama możliwość bycia blisko niej musi stanowić swego rodzaju rekompensatę, choć na pewno bolesna jest dla niego świadomość, że prawdopodobnie nigdy nie będzie dla Nelki tym, kim naprawdę chciałby być.
    Kurczę, wydaje mi się, że spotkać Morgiego to taki trochę life goal, nie? Fantastyczny sportowiec i jeszcze lepszy człowiek. Fajnie, że udało Ci się spełnić marzenie, no i jak mniemam, obcowanie z główną postacią tegoż opowiadania mogło mieć także zbawienny wpływ na wenę twórczą :)
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oooo ta scena z Dawidem *.* rozdział należy do niego, nie można zaprzeczyć. Szczerze mówiąc, miałam cichą nadzieję, że znajdzie się taka scena, w której on szczerze powie co myśli o Neli. To był mój mały pomysł a ty zmieniłaś to w genialną scenę! Na drugi raz chcemy Morgiego! Weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. No i jesteśmy w Sochi! Nareszcie! Początek rozdziału zdecydowanie wygrała Nina - o mój Boże, co to jest za kobieta. Jej cudowna wyliczanka przy spotkaniu z chłopakami absolutnie podbiła moje serce. Ten ładny, ten śmieszny, itd. Krótko, zwięźle i na temat, czyli jednym słowem BOSKO. Babka ma taki temperament, że nawet gdyby w Rosji był śnieg, na którego brak tak narzeka, to ona jedna by go roztopiła, samym swoim pojawieniem się wśród zasp. Ale wiadomo, że Nina, jak bardzo by mnie nie zachwyciła, nie jest tu najważniejsza. Bo ważniejsza jest Nela, w końcu to z nią do tej Rosji pojechaliśmy. Nie wiem na co czekam bardziej - na spotkanie z Morgenem czy na zawody i jej występ na lodzie. Tego pierwszego właściwie w ogóle sobie nie wyobrażam, serio, nie mam zielonego pojęcia jak to będzie wyglądać i co Ty dla nich wymyśliłaś. Tego drugiego, czyli Nelki śmigającej po lodzie, własną wizję już mam, zresztą, pisałam Ci o tym ostatnio, więc dobrze wiesz jak JA to widzę. Ale mniejsza o to, bo i tak nie ma to żadnego znaczenia, ważne jest tylko to, co Ty napiszesz, a ja mogę tylko liczyć na to, że napiszesz pięknie i mądrze. Trzymam kciuki! Scenki z lodowiska już w tym rozdziale były fajne, więc o same zawody też jestem raczej spokojna. Słowne przekomarzanki z innymi łyżwiarkami, niepokój przed wejściem na lód, swoista obcość w miejscu, które przecież powinno być w jakimś sensie jej domem - świetnie to w tym rozdziale oddałaś.
    Dawid, Nela i cukrowa wata - więcej mi do szczęścia nie trzeba, bo kocham watę cukrową ponad życie, a Ty mi tu jeszcze dołożyłaś Szlirena i resztę! A myślałam, że lepiej być nie może. Życiowe nieogarnięcie Dietharta jest przesłodkie, no naprawdę. A życiowe mądrości Gregiego po raz kolejny mnie zachwyciły, więc powtórzę po raz kolejny, koleś dla mnie zdecydowanie wygrywa "drugi plan" tego opowiadania. Czemu mam wrażenie, że cała ta misterna konspiracja pt. "nie wygadajcie się przed Morgenem, żeście mnie widzieli" poniesie spektakularną klęskę? Pomijając fakt, że on wie, że ona tam przecież będzie. Jakoś nie podejrzewam tych austriackich dzieciaczków o umiejętność utrzymania języka za zębami, serio. Dwa dni to wszak jakiś pierdyliard okazji do tego, żeby coś im się przy Morgenie wypsnęło. Uparta Kornela od razu powinna do niego polecieć i się przywitać i pogadać, i sobie wszystko wyjaśnić, a nie, jakaś zabawa w chowanego. Jak dzieci. Są siebie warci, no naprawdę. Ale oczywiście żadne z nich tego nie zrobi, bo oboje są uparci jak te osły. I dla nich to niby tylko dwa dni, ale ja na to ich spotkanie pewnie będę musiała czekać z miesiąc, co? I powiedz mi, jak żyć?
    Na koniec zostawiłam sobie do omówienia scenkę dachową, że tak to ujmę. Pomysł świetny, przyznaję. Kto by nie chciał takiej, swojej własnej, ceremonii otwarcia i to w tak doborowym towarzystwie? O Dawisiu rzecz jasna mówię. On jest kochany. KO-CHA-NY. Z serii "Anna sylabuje" :D (Twój Gregor to mój miszcz, więc będę go naśladować, a co!) Aczkolwiek takiej bomby to chyba się nie spodziewałam. Znaczy, powiem tak, na początku rzeczywiście myślałam, że Dawiś się w Kornelce trochę podkochuje. Ale potem czas mijał, sporo zaczęło się dziać między Nelą i Morgenem, Kubacki zniknął, a później wrócił i w sumie doszłam chyba do wniosku, że mu przeszło. Bo był dla niej takim fantastycznym przyjacielem i jakoś zupełnie nie spodziewałam się, że on ciągle czuje do niej coś więcej. Ale Boże, jestem pod wrażeniem, jaki nasz Dawiś się okazał dojrzały! Cudownie podszedł do sprawy "Nela-Morgen" i teraz im kibicuje i pcha Nelkę w stronę (żeby nie powiedzieć "w ramiona") Morgena, i to jest strasznie fajne. Tylko że zdecydowanie potrzebuję, żeby ktoś mi teraz Kubackiego porządnie przytulił. Więc pozwól, że zakrzyknę: DAWAĆ MI TU LILKĘ! Może ona prędzej go znowu zdzieli po tyłku niż przytuli, owszem, ale to akurat najmniej ważne. Ja jej tu potrzebuję i już się nie mogę doczekać. Bo czuję, że będzie miała wejście w wielkim stylu. Oby!
    No nic, pozostaje mi czekać na następny. Myślę, że będzie się działo. Ściskam mocno <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba minęło te kilka dni i czuję się względnie gotowa do stworzenia tego komentarza. Względnie, bo względnie, ale jednak już. Muszę przede wszystkim zacząć od tego, że protestuję przeciwko tezie, że cokolwiek tu się dzieje zbyt wolno. Gdyby Nela przyjechała sobie do Soczi i wpadła na lotnisku prosto na Morgo, albo Ty od razu przesunęłabyś czas na to ich planowane spotkanie to odebrałabyś nam wiele przeżyć i wniosków, które możemy z tego zaczerpnąć. A nawet tak na poziomie podstawowym – odebrałabyś same emocje, a człowiek emocje kocha. I Didl nie jest żadną nudą! Jest słodki, jakkolwiek to słowo absolutnie do niego nie pasuje. Ale o Didlu to na koniec. O moim Gregu też. Najpierw poudaję, że potrafię napisać coś mądrego;) „Ready to fly”, taki prościutki tytuł, który może zostać użyty zarówno jako coś poważnego, jak i lekkiego, emocjonalnego a nawet romantycznie ckliwego. Takie krótkie zdanie, a Kornelię oddało najlepiej na świecie. Jest gotowa, weszła na ten lód, zmierzyła się wzrokiem z rywalką, przyjęła krytykę własną i cudzą. Już się nie wycofa, ten okres „nie, protestuję, uciekam” został definitywnie przezwyciężony. Ale strach nie zniknął. Bo gotowość to tak naprawdę stan zawieszania . Moment gdy przestało się już robić kroki w tył, a ciągle jeszcze nie można ruszyć do przodu. Wisi się tak. I mimo cholernego wsparcia wszystkich dookoła czuje lekką samotność. Bo twój nowy plan na życie, z którym nie możesz się już rozstać dopiero się pisze. I musi pisać się powoli. I oswajać. Żeby nie było z niego kolejnej farsy. Ja tu to napisałam cholernie nieczytelnie, pewnie to trochę przez głupoty na temat dorastania do decyzji, które przed chwilką sobie „tworzyłam”. Ale liczę, iż choć troszkę przekazałam Ci podziw do tego jak to przedstawiasz we wnętrzu tej dziewczyny. Kocham ją też za jej stosunek do Thomasa. Za to, że nie chce niczego robić na siłę, ale i jest doskonale świadoma, że ma mu swoją ucieczkę do wyjaśnienia. I, że musi go wysłuchać, żeby pomóc jemu i sobie. Wyobrażam sobie tą rozmowę już od kilku odcinków (bo to, że podziwiam tempo z jakim to przedstawiasz, to nie znaczy, że moja malutka główka jakaś cierpliwa jest). I coraz bardziej przekonuje się do poglądu, że ona będzie o życiu, o wzajemnym dorastaniu do lotu, które odbyli bez siebie, choć częściowo paradoksalnie – przez siebie. I będzie mieć za zadanie połączenie tych drobinek siły, które oboje zebrali, w jakiś wspólny wniosek. Ale chyba nie będzie słów o wiadomej decyzji. O tym czy chcą spróbować być ze sobą, czy jednak to nie ma sensu. Może nie wspomną nawet początkowo o swojej wspólnej nocy, choć to też ich nie minie w kwestii oczyszczenia relacji z tych wszystkich brudów, nieścisłości i niedopowiedzień. Poczekają co życie ma do powiedzenia. To nie będzie jedną rozmowa, tylko godziny. Słów i ciszy. I patrzenia. I gestów. Na koniec dopiero na powrót włączą to drugie do swojego życia. Jako kogo nie próbuję zgadywać. Chyba nawet nie chcę. Wolę nie mieć żadnej swojej wersji epilogu, wiesz? Pokocham to co na razie istnieje tylko w twojej podświadomości. Bo jestem pewna, że mnie to rozwali na cząsteczki pierwsze. I dużo mi da. Wniosków, inspiracji i w ogóle. Kończąc tą część fascynuje mnie jak szykuje się do ich ‘starcia’ Morgi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew naiwności tych stworów umiłowanych on przecież wie, że ona jest w Soczi. A myślę, że skoro czeka na nich w cukierni, to pozna, że ją spotkali po samych ich minkach, chrząknięciach, gestach i tym wszystkim do czego tylko oni są zdolni♡. I nie ukrywam, że tęskno mi strasznie do jego perspektywy. Wenę dostałaś do tego najcudowniejszą, (czego chyba Ci jeszcze o zgrozo nie pogratulowałam!), więc teraz przelanie na Worda. Na koniec muszę się jeszcze odnieść do tego zdania „ nie umiałam obmyśleć planu przez miesiąc, a mam to zrobić w dwa dni”, czy jak to było, bo pewnie troszkę przekręciłam. To też wchodzi na moją listę cytatów ważnych. Czas, w którym coś się tłamsi i układa w podświadomości, do której samemu się dostępu nie posiada jest taki długaśny, w porównaniu z maleńkim skrawkiem momentu, który zostaje, żeby to przetworzyć na coś logicznego. Bo to właśnie sytuacja, w której każdy poczuje co to jest mieć diethartowe trybiki w łebku (genialne porównanie<3)
      Ok, to teraz AustriaTeam. Oczy się świecą a buźka śmieje, gdy czytasz o takiej spontanicznej radości jak u tych wariatów. Didl, cierpiący za bananem i wiszący na Nelce, jak taki trzylatek. Michi, uważający, że nic nie będzie miało sensu, jeżeli nie dowie się o tym Kraft, siedzący chyba z kilka (jeśli nie więcej, bo na geografii to ja się nie bardzo znam tysięcy kilometrów od nich. I Schlieri. Człowiek, w którym przez tą historię zakochałabym się z miejsca, gdyby tylko nie znany powszechnie fakt, że moja miłość do niego silniejsza czy słabsza, obchodzić będzie niedługo szóste urodziny<3. „Czekaj na niego w naszym wspólnym łóżku”. Po części to ma rację z tym podejściem, a co. Po cóż komplikować życie. Tylko to są niestety Greguś Popaprańce. To znaczy dla nas - na szczęście, niestety – według twojej filozofii. Oni potrzebują czasu i mądrości. W każdym razie powtórzę się, że proszę o ogromne dawki jego osóbki. Mimo, że na początku zrozumiałam, że on do Hayboecka mówi, żeby na Stefana w tej pościeli czekał. No, ale to tylko ja. Nie warto czasem dociekać.
      Dobra Kochana, nie musisz czytać tej nieudanej próby wyrażenia zachwytu, która nie nadaje się absolutnie do publikacji, a ja mimo to ją publikuję ;P Trzymaj się i dużo weny. Dużo, dużo, dużo. To opowiadanie jest genialne. I ten ostatni akapit wystarczyłby za cały komentarz;)

      Usuń
  9. Powinnam mieć ochotę ochrzanić, poszarpać Nelę i co tam się jeszcze da, ale ja ją tak cholernie rozumiem z tym strachem przed ostatecznym spotkaniem z Thomasem. Boję się razem z nią jej reakcji, tych słów, które tam padną i prawdopodobnie łez, które się poleją. Już tak niewiele zostało i ja się naprawdę coraz poważniej zaczynam bać, że to zakończenie będzie za cukierkowe, za słodkie, za radosne, a ja już czasami mam ich po uszy. Nie zawiedź mnie!

    http://goodbye--to--yesterday.blogspot.com/
    http://platki-sniegu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się tylko zastanawiam, czy ewentualny happy end w ich wykonaniu mógłby być za cukierkowy/słodki/radosny... :)

      Usuń
    2. Wiem, że dyskutowanie o happy endzie na pięć odcinków przed końcem, to trochę jak liczenie gruszek na wierzbie, ale sorry, nie mogłam się powstrzymać. :P
      Suomi, mam wrażenie, że pisząc swój komentarz trochę zapomniałaś, iż opowiadanie, zwłaszcza tak dobrze przemyślane i zaplanowane jak "Shattered", stanowi pewną strukturę, w ramach której toczy się dynamiczny proces rozwoju – akcji i bohaterów. I proces ten konsekwentnie zmierza do jednego punktu, jakim jest właśnie zakończenie. A mówiąc po ludzku – zakończenie to nie żadna łatka, którą można sobie ot tak, wedle życzenia czytelników, przylepić do tekstu, tylko konsekwencja wszystkich wcześniejszych autorskich wyborów. Ono musi pasować do fabuły, do bohaterów, do relacji między nimi. No i jeszcze do konwencji, w jakiej konkretny utwór został napisany.
      Jeśli więc mamy na tapecie dwoje ludzi darzących się wzajemnym uczuciem, nie krzywdzących przy tym nikogo postronnego i na dodatek posiadających zbliżone temperamenty i podobne doświadczenia, to finał w pewnym sensie musi być "cukierkowy", bo tam przecież nie ma z czego wypruć flaków.
      Poza tym happy end wcale nie musi oznaczać, że związek bohaterów potoczy się już potem gładko i bez problemów. Zwłaszcza, że nawet największa miłość nigdy nie będzie skutecznym lekarstwem na ludzkie traumy i pęknięcia. Wręcz przeciwnie, może je potęgować. Dlaczego więc mamy żałować ludziom, których – nomen omen – powołaliśmy do życia chociaż krótkiej chwili spokoju i szczęścia? :)
      Zdaję sobie też sprawę, że jest w życiu czytelnika taki moment, kiedy zaczyna gardzić happy endami i wydaje mu się, że tylko zakończenia nieszczęśliwe niosą ze sobą jakąś wartość. Bo kiedy bohaterowie, prawda, płaczą, cierpią i rwą sobie serca na kawałki, to to jest takie głębokie i artystyczne. Nie, nie jest. W większości przypadkach zajeżdża zwykłym kiczem. A z obserwacji, i z doświadczenia wiem, że nieszczęśliwy finał historii jest dużo łatwiejszy do napisania niż porządny i przemyślany happy end.
      Dlatego apeluję – na razie tak czysto teoretycznie :) – nauczmy się doceniać dobre happy endy, bo są w literaturze raczej rzadkim zjawiskiem. :)
      Pozdrawiam
      C.
      PS. Emma, żeby nie było wątpliwości – jeszcze tu wrócę! :P

      Usuń
    3. Ale ja nic nie mam przeciwko happy endom i przyjmę każdy emsowy koniec, bo to w końcu jej opowiadanie. Co najwyżej coś tam po krytykuję, jeśli (co będzie pewnie mało prawdopodobne) mi się coś nie spodoba, bo mam prawo. :D

      Usuń
  10. Ah, jak ja kocham tą atmosferę Sochi! Rozdział cud, miód i orzeszki, strasznie nudny nie był, nie przesadzaj! Uwielbiam rozmowy Korniszona z Dejvim, od początku wiedziałam, że Dawid coś czuje do Nelki i nie chodzi tutaj tylko o przyjaźń, szkoda mi się go zrobiło, bo przez to opowiadanie strasznie go polubiłam, no ale cóż. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! :)

    Lalkowa Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A przy okazji, gratulacje Dawid! Blond czupryna zaskakuje formą w lato, oby tak też w zimie było! :D

      Jejku, już 30 rozdział.. Niby to opowiadanie zaczęłam czytać jakoś w połowie wakacji ale zdążyłam się wciągnąć.. Mam nadzieję, że jeszcze to opowiadanie pociągniesz trochę, będę tutaj czekać z niecierpliwością na kolejne rozdziały! c:

      Usuń
  11. JAAANEK! STARY, KOPĘ LAT!
    ja wiem, że to nie on tutaj jest najważniejszy. w zasadzie to tylko stoi sobie z nartkami i ciśnie po Kocie, ale samo jego pojawienie się zrobiło mi dzień xd
    matko, Dejwi! płakać mi się chce jak czytam, że on taki kochany, mądry i cierpiący :c chłopaku, weź Ty idź na jakiś melanż, wyrwij fajną laskę i raduj się! bo sorka, ale walkę na uszy przegrywasz. chociaż jesteś super!
    a Kornela niech włoży łyżwy na stopy, jedną wyskacze na lodzie najlepszego flipa ever, a drugą wpakuje w morgensternowe dupsko. bo chłopak się generalnie opierdziela, skoro zamiast szukać Neli po całej Soczi, to sobie w cukierni siedzi i na Didiego czeka. bo to niemożliwe, żeby nie miał żadnych przecieków co do tego, że ona tu jest. ruska mafia nie śpi!
    pisz szybciutko, bo chcę już przeczytać o tym, jak Kornelia stoi na podium z medalem na szyi, a stojący w pierwszym rzędzie Morgenstern oklaskuje ją hardo, ale i wolniutko, bo jak to tak, że do końca już tylko 5 rozdziałów?
    buziam! ♥

    OdpowiedzUsuń
  12. Fajne te Twoje Igrzyska. Wiem, że pisanie o Soczi nie jest najłatwiejsze - mnie to Soczi pożarło i nie chce wypluć, ale już powoli kończę i wracam. W każdym razie fajnie wrócić do tych miłych chwil - tak sobie myślę, że niewiele osób pisało do tej pory o Soczi! Może przez te super tajne informacje, które znacząco utrudniają reaserch.

    No i przyjeżdżamy z Nelą do Soczi. Swoją drogą trzeba mieć szczęście, żeby wleźć i od razu wpaść na takie towarzystwo! Ale jak oni drą się tym tamponem na całą wioskę olimpijską, to wcale nie dziwne. A jak doszłam do matołów to już miałam uśmiech na całej twarzy :D Ktoś kiedyś powinien policzyć ile razy w skocznym fandomie pojawiło się to słowo i dlaczego współczynnik użycia ma o wiele wyższy niż w przeciętnym języku polskim. Ale cóż. Jakoś tak pasuje do sytuacji :) I zaraz Dejvi taki dżentelmen :D Bardzo fajny początek rozdziału. Gdy wypytał o tę godzinę to wiedziałam, że coś knuje.
    W skrócie mówiąc - najbardziej mnie zastanawia co jest w takiego Dejva głowie. Bo trochę się martwię, że on się bawi w takie wrzosowisko - jeśli wiesz o czym mówię. Kocham cię, ale z nim będziesz szczęśliwsza. Tylko czy on ją kocha/ł?
    W każdym razie cały rozdział nam Dejvi przejął i już :) Aż żal, że niedługo wróci Morgi :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam o Didlu :D Ale wiesz, że go uwielbiam, nie? :D

      Usuń
  13. /Najmocniej przepraszam za spam, jeżeli chcesz usuń ten komentarz zaraz po przeczytaniu/
    Gratulacje! Twój blog awansował do drugiego (ostatniego) etapu konkursu na Skoczne Opowiadanie Wakacji!
    Link do posta
    Link do sondy
    Pozdrawiam i życzę powodzenia. x

    OdpowiedzUsuń
  14. Jestem! Przybyłam, zwyciężyłam i się rozpłakałam!
    Chociaż najpierw powkurzałam się na tą włoską jędzę, która pozostała totalną idiotką i mam nadzieję, że jej Kornelcia skopie tyłek, a tamta nieszczęśliwie będzie jeździć dupą po lodzie przed całym światem zalana łzami.
    Sentymentalnie zrobiło się w drugiej części rozdziału, jak zwykle genialny Dejvid, którego zawsze uważałam za przyjaciela i tylko jej przyjaciela, ale ktoś tu uśpił moją czujność, że przecież tak naprawdę zawsze komuś zależy i jestem na siebie zła, że nie widziałam tego wcześniej, a dopiero po Dejvidowych opowieściach i wyznaniach wszystko się rozjaśniło i ułożyło i stało się takie oczywiste, że nie wiem jak tego nie można było zauważyć. Kurczę, po mimo wszystko on jeszcze zachowuje się tak jak dojrzały ideał, doprawdy Nela jest dla niego najważniejsza, bo pragnie jej szczęścia, nawet jeśli to nie z nim je odczuwa.
    Didl i jego chlew, Michi i jego dzieczyna, Gregor i jego płotki, stęskniłam się <3

    OdpowiedzUsuń
  15. Didl jak zwykle robi mi dzień.
    A to wyznanie Dejviego... Nie wiem, naprawde, jakoś tak mi się nieco smutno zrobilo.
    Konkurs konkurs, ja chce konkurs!

    OdpowiedzUsuń
  16. Znowu to czytam słuchając na zmianę Gabriela Fleszara z Alice Cooperem. Serio

    OdpowiedzUsuń