piątek, 4 kwietnia 2014

7. You got to get up and try.


*

dziś jestem tylko kroplą wody
i spadam w dół zbocza
przyjdź jutro, będę w oceanie
wzrosnę wraz z porannym przypływem

* * *

Po pierwsze, to ja nie rozumiem, dlaczego Kamil tak nagle wparował do mojego pokoju, oznajmiając, że koniecznie muszę polecieć z nim do sklepu po Mannery dla Dawida. Co gorsza, jego „polecieć” miało dosłowne znaczenie, więc nie czekając na moją zgodę po prostu wziął mnie na plecy i teleportował nas na skocznię w Titisee. I ja się darłam, wierzgałam nogami i rzucałam w niego łaciną podwórkową, bo przecież przez swój lęk wysokości nawet na pierwszym piętrze mieszkam. A on tak po prostu odepchnął się od belki i już po chwili sobie lecieliśmy, tak o. Gdzieś pomiędzy jednym nazwaniem Kamila skretyniałym gadem, a zbluzganiem go od góry do dołu, nad nami przeleciał Piotrek, a po prawej śmignął… Walter Hofer?
- *Erwachst, Kornelia…
A po drugie, to z rana nie powinno mówić się do mnie po niemiecku. Ja wtedy nawet polskiego nie ogarniam.
Zamruczałam z niezadowolenia, gdy coś szturchnęło mnie raz i drugi w kolano. Wcisnęłam nos pod okrywający mnie materiał i próbowałam na powrót przylepić się do snu, bo musiałam wiedzieć, czy Dawid dostanie te swoje Mannery, czy nie. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że coś nie gra, a gdy zdałam sobie sprawę, co to było, automatycznie otrzeźwiałam.
Ostrożnie otworzyłam jedno oko i zerknęłam ponad bluzę, którą byłam okryta i ujrzałam, no cóż, Morgensterna.
- Dzień dobry. - Siedział na łóżku, dyndając nogami ponad podłogą, a jego poharatana wczorajszym upadkiem twarz wydała się być bardziej jak rozbawiona. – Śpiewasz przez sen – oznajmił, mrużąc oczy w zastanowieniu. – Bitelsów. Chyba.
Boże kochany, przecież to niemożliwe, żebym… a jednak?
- Szlag!
Poderwałam się na równe nogi, robiąc przy tym o wiele więcej zamieszania, niż to wymagało. Błyskawicznie wciągnęłam na siebie bluzę, chowając poranną szopę pod kapturem. Jeszcze chwyciłam za torbę i rozpoczęłam nerwowe poszukiwanie klucza od hotelowego pokoju. Najgorsze było to, że przez cały ten czas czułam na sobie wesołe spojrzenie Morgensterna. Nawet nie śmiałam na niego popatrzeć. Nie wtedy, gdy czułam się całkowicie ośmieszona i obdarta ze swojego poczucia godności. Tylko pytanie… czy ja je jeszcze miałam?
- Nasza pierwsza wspólna noc… Cóż. Miałem nadzieję, że warunki będą o wiele bardziej sprzyjające i chociaż jedno z nas ściągnie ubrania, no, ale ogólnie stwierdzam, że było miło.
- Ogólnie stwierdzam, że lecz się na głowę – warknęłam, praktycznie cała się trzęsąc. Nie dość, że nerwy buzowały we mnie od… od szóstej rano, to jeszcze było cholernie zimno. A ponoć kostnica znajduje się w drugim skrzydle szpitala. – Brawo, Kubiak, brawo, po prostu rządzisz… - mruczałam, nie mogą odnaleźć tego pieprzonego klucza. Przyrzekam, że jak tylko znajdę się w swoim pokoju, o ile po drodze nie wpadnie mi do głowy pomysł przypadkowego wpadnięcia pod ciężarówkę, zamykam się na wszystkie zamki i nikt już nigdy nie zazna kompromitacji w stylu wielkiej Kornelii K.
- Nie ma co liczyć na miłe poranki z tobą – stwierdził, na co nawet nie zwróciłam uwagi. A najprościej mówiąc, udawałam, że jego tam wcale nie ma. – Och, wyluzuj, przecież nic się…
- … nie stało? – Udało mu się. Uniosłam głowę, by w końcu na niego spojrzeć. - O nie, otóż stało się. Stało i to bardzo wiele. Nie wyobrażasz sobie jak wiele właśnie się stało! Stało się o wiele więcej, niż kiedykolwiek mogło się stać. Rozumiesz?
Jego mina powiedziała: lecz się, histeryczko.
Również zbagatelizowałam, a w zamian uniosłam w zwycięskim geście rękę, dzierżąc w niej klucz. Thomas tylko obrzucił go niechętnym wzrokiem, położył się na plecach i złożył ręce na klatce piersiowej.
- Idę – oznajmiłam, przewieszając torbę przez ramię. Zerknął na mnie kątem oka i znów wlepił wzrok w sufit.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, co mogę powiedzieć. Czy po prostu pożegnać się z nim z myślą, że prawdopodobnie jeszcze dzisiaj opuszczę Titisee, czy powiedzieć, że może jeszcze do niego wpadnę? Dzisiaj popołudniu, albo wieczorem? Co mogłam jeszcze dodać? Aby na siebie uważał i wracał szybko do zdrowia? Czy może powiedzieć, że mu w tym pomogę? Byłam tak niepewna kilku najbliższych godzin, że nie potrafiłam wydusić z siebie nic. Zresztą, on również nic nie powiedział.
- No to cześć.
I opuściłam jego salę.

* * *

Nie wpadłam pod żadną ciężarówkę. Nie utopiłam się w kałuży, ani też nie spadłam z krawężnika, skręcając przy tym kark. Bezpiecznie dotarłam do hotelu z lekko odmarzniętym nosem, a jedyne, o czym marzyłam to gorący prysznic, a potem ciepła kołdra. Byłam bliska zrealizowania swojego planu. Już prawie wcelowałam klucz drżącą ręką w zamek, skupiając na tej czynności całą swoją uwagę, gdy w połyskującej klamce ujrzałam, że coś koło mnie wyrosło. A to coś było dosyć duże, zmachane i miało twarz Schlierenzauera.
- Słucham? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, zużywając na to pytanie resztki cierpliwości. Cholera! Jedne drzwi dzielą mnie od wszystkiego, czego na tę chwilę potrzebuję. I pojawił się on ze swoim durnym uśmieszkiem.
- Czyli to prawda? – zapytał, opierając ręce o kolana.
Uniosłam brew, manifestując tym moje „nie wiem, o co ci chodzi, koleś”. Prawdą mogło być to, że chce mi się spać. Prawdą mogło być też to, że on tego nie dostrzegał. Ale prawdą stuprocentową jest fakt, iż Schlierenzauer jest idiotą, któremu mam ochotę przyłożyć za każdą minutę, którą odbiera mi i mojemu łóżku. Ale chyba nie o to mu chodziło.
- Prawdopodobnie nie wiem, o czym mówisz.
- O tym, że dołączasz do teamu?
- Wciąż nie wiem, co masz na myśli.
- Może to? – spytał i nim zdążyłam obudzić swój mózg, gregorowe łapska złapały za poły mojej kurtki i je rozchyliły. – Już wiesz?
Miałam ochotę na soczyste „kurwa mać”. Najpierw chciałam złapać się za głowę i ją sobie urwać, bo chyba na nic była mi ona potrzebna. Potem zapragnęłam zrobić komuś krzywdę, co Schlierenzauer wyczuł od razu, bo odsunął się na dwa kroki. Skończyłam jednak na waleniu czołem w drzwi.
Bluza. Bluza, którą byłam okryta przez całą spędzoną w szpitalu noc, i którą rano tak bezczelnie na siebie przywdziałam… Jest niebieska. A ja przecież nie mam niebieskiej bluzy! A jeśli już, to na pewno nie naciapaną logami jakichś dziwnych sponsorów i z austriacką flagą na piersi.
- No przecież to niemożliwe… - załkałam płaczliwie, gdy Schlierenzauer próbował przytrzymać dłońmi moją głowę przed kolejnym kontaktem z drzwiami. – Idiotka, idiotka, idiotka…
- Nie zaprzeczę, ale jednak ktoś z tą idiotką chciałby pogadać – mruknął. Odgoniłam jego ręce, które szybko schował za siebie, po czym spojrzałam na niego pytająco. – Alex, w sensie trener, ma do ciebie sprawę.
- O siódmej rano?
- No do tej pory byłaś raczej nieosiągalna, co? – prychnął z lekką pretensją, po czym kiwnął głową w moją stronę. Odruchowo naciągnęłam kurtkę, aby zasłonić nieswoją bluzę. – Chodź, ludzie tutaj pracują od samego rana.
Normalnie bym się uparła i nie ruszyła z miejsca. Dlatego nie wiem, czy to wina zmęczenia, czy może rezygnacji, ale po kilku sekundach szłam trzy kroki za Schlierenzauerem. Wciąż zachodziłam w głowę, jak mogłam się tak bardzo pomylić i wziąć to, co należało do Morgensterna? Albo raczej, do największej kanalii, jaką widział świat. Wiedział, że jeśli upomni się o swoją własność, to straci szansę na mój powrót do szpitala. Pięknie to sobie uknuł. Najwidoczniej nie uderzył się w głowę tak mocno, jak przypuszczałam.
Gdy stanęliśmy przed właściwymi drzwiami, albo raczej Gregor stanął, a ja odbiłam się od jego pleców, zaczęłam zastanawiać się nad tym, co ja najlepszego wyrabiam? I może próbowałabym sobie odpowiedzieć na to pytanie, gdyby nie dochodząca z pokoju trenera Austriaków dosyć głośna rozmowa.
- Co będzie, jak historia się powtórzy? Alex, myślałeś o tym? Zastanów się jeszcze raz, czy to jest właśnie to, czego potrzebuje twoja drużyna.
- Wiem, czego potrzebuje i właśnie jej to zapewniam.
- Jesteś tego pewny?
- W stu procentach, Bertie. Wiem, co robię.
- No ja myślę… Ale pozwól, że to ja się nim zajmę, a ona pojedzie z wami. Tak będzie lepiej.
- Nie, ty zostajesz z nami. Zdecydowanie bardziej przydasz się drużynie. Dostaniesz kogoś do pomocy, dopóki wszystko nie wróci do normy.
- Alex, jeśli ona wywróci wszystko do góry nogami…
- Bertie, jesteśmy mądrzejsi o jedno doświadczenie, więc nic nie ulegnie zmianie na tyle, by miało to komukolwiek zaszkodzić. Okej?
- Ufam ci, jak wszyscy, ale mam nadzieję, że pamiętasz, co było ostatnio, gdy w drużynie znalazła się kobieta…
Najwidoczniej Schlierenzauer uznał, że nasłuchaliśmy się już wystarczająco, więc zapukał mocno, może nieco nerwowo, w drzwi. Rozmowy ustały, a po chwili w progu pojawił się nie kto inny, jak trener Austriaków.
- Tak, Gregor?
- Znalazłem – mruknął blondyn i wskazał na mnie kciukiem. Lekko wychyliłam się zza pleców Schlierenzauera, na co jego szkoleniowiec uśmiechnął się całkiem przyjaźnie.
- Właśnie o tobie rozmawialiśmy! – oznajmił z zadowoleniem i wyciągnął w moją stronę ramię, drugim czyniąc gest zapraszający. Mrucząc pod nosem ciche „słyszałam”, zrobiłam mały krok w jego kierunku i niepewnie zerknęłam na czającego się za plecami Pointnera Herberta. Kiwnął głową w moją stronę i wrócił do krążenia po pomieszczeniu, do którego po chwili zostałam wręcz wepchnięta. Drzwi zamknęły się za moimi plecami, a ja poczułam, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Przy ciągle zapraszającym mnie do zajęcia miejsca głosie trenera odwróciłam się za ramię, by odszukać jakiejś pomocy u Schlierenzauera, ale jego już z nami nie było.
Zostałam tylko ja, Pointner i skwaszony Herbert.
Albo do nieba, albo do piekła. Jedno jest wiadome: jeśli już wyjdę z tego pokoju, to na pewno wyjdę z niego z odpowiedzią. Podejmę decyzję. Zrobię to, bo mogę, bo chcę, bo to jedyne wyjście. Może wtedy właśnie wszystko jakoś ruszy i przestanę uciekać, a zacznę iść w jakimś kierunku? Tak, to chyba tak właśnie ma wyglądać.
- Porozmawiajmy na spokojnie, dobrze?

* * *

- Świetnie rozegrane.
Gdy stanęłam w drzwiach sali, Morgenstern najpierw cały opluł sięowsianką, którą próbował nieudolnie spożyć mając zabandażowane obie dłonie, a potem uniósł ręce i oznajmił całemu szpitalowi, że „wróciiiiiłaaaaaam!”. Komizm sytuacji polegał na tym, że ja wcale nie czułam, jakbym gdzieś odchodziła, tylko wciąż była w tym samym miejscu. W tym, w którym być powinnam.
Przewróciłam oczami i pewnym krokiem skierowałam się w jego stronę i rzuciłam mu do stóp bluzę. JEGO bluzę, na którą natychmiast wskazałam, spoglądając na niego oczekująco.
- Zrobiłeś to specjalnie.
Gdyby nie swoje obrażenia, pewnie zabiłby mi brawo.
- Jak na to wpadłaś?!
- Kretyn – stwierdziłam i usiadłam na brzegu jego łóżka.
- Hej, jak już, to genialny kretyn – wytknął i wycelował we mnie łyżką. – Inaczej byś tu nie wróciła. A na pewno nie z własnej woli – dodał, poruszając znacząco brwiami i powrócił do babrania się ze swoim skromnym obiadem. – Masz jakiś pomysł, co to może być?
Przez chwilę obserwowałam jak ze zniesmaczoną miną co chwila unosi łyżkę do góry i zlewa z niej wszystko z powrotem do miski. Z przykrością stwierdziłam, że było to dosyć zabawne, choć tragiczne samo w sobie. I mogło się wydawać, że nawet miało jakiś swój urok, który jakoś na mnie działał, choć nie mogłam dać sobie za to ręki uciąć. Patrzyłam na niego i widziałam coś, co może miało być jakąś szansą dla mnie. Na coś normalniejszego i lepszego. Na coś, co może mieć jakiś sens. I głęboko w to wierzyłam.
- Dobrze, że przyszłaś, naprawdę – stwierdził nagle, patrząc na mnie z jakąś nadzieją w oczach. Zerknęłam na niego podejrzliwie, na co uniósł kącik ust. – Pomożesz mi?
I już chciałam mu odpowiedzieć, wyjaśnić wszystko i pochwalić się tym, że rozmawiałam z Pointnerem, gdy całkowicie odrzucił mój plan, wyciągając w moją stronę miskę z owsianką.
- Wywal to, proszę, i załatw mi jakieś normalne żarcie, co?

* * *

- Czyli zostajesz?
Wykrzywiłam usta w coś na wzór uśmiechu i po raz setny przeniosłam ciężar ciała z pięt na palce i na odwrót. W końcu jednak pokiwałam głową, na co Kamil lekko się uśmiechnął z dumą.
- To chyba dobra decyzja, co?
- To się dopiero okaże. W razie co nie będzie, że nie próbowałam. – Wzruszyłam ramionami. Jeszcze oswajałam się z myślą, że – uwaga - zostałam członkiem austriackiego sztabu, ba! że się w ogóle na to zgodziłam, ale czułam się z tym jakoś dziwnie lekko. I podobało mi się to.
- No i takie gadanie mi się podoba, Kubiak. W końcu ruszyłaś głową.
- Co by nie było, że jej nie mam.  – Westchnęłam i posłałam mu słaby uśmiech. Kamil otworzył usta, że by coś powiedzieć, ale przerwał mu klakson.
- Dobra, dzieciaczki, komu w drogę temu czas! Zbierać się ludzie, zbierać, bo samolot nie będzie czekał! – Grześkowi Sobczykowi brakowało tylko gongu, gdy zaczął się wydzierać i zbierać całą polską ekipę. – Stoch, możesz sobie być mistrzem świata, ale jak zaraz nie posadzisz swojego złotego tyłka w busie, to będziesz na piechotę wracał.
- Tak jest! – Kamil tylko zasalutował ze śmiechem, który zaraz zgasł i zastąpiła go twarz nieszczęśliwego szczeniaczka. – No chodź tu do mnie.
Już po chwili byłam zakleszczona w objęciu Stocha. Wszystko fajnie i pięknie, ale to był tylko początek, bo zaraz poczułam na sobie ciężar jeszcze kilku innych ciał.
- Będziemy tęęęęskniiiić! – zawył mi nad uchem Maciek.
- Bardzo, bardzo, baaaardzo! – dodał Titus.
- Ktoś mnie złapał za tyłek! – pisnął podekscytowany Jasiek, co spowodowało rozruchy gdzieś w drugiej części naszego tulaśnego wianuszka. Chyba doszło do rękoczynów. Klimek krzyknął, że to niechcący. Według zeznań Jasiek miał być mną.
- Nela, pamiętaj, co ci obiecałem! – przypomniał Piotrek, na co wszyscy zareagowali zgodnym „o Jezu, o Boże.” No bo co Piotr Żyła mógł obiecać?
- Idziecie, czy nie idziecie?! – wrzasnął po raz kolejny Sobczyk.
Lud się rozstąpił, marudząc pod nosami, a ja w końcu poczułam, jak to jest móc znów oddychać powietrzem. Jeszcze raz uściskałam każdego z chłopaków z osobna, zapewniając ich, że już niedługo się zobaczymy i, że na pewno nie zapomnę, komu mam kibicować. Wyściskali, wycałowali i zaczęli kolejno pakować się do swojego busa. Aż w końcu przede mną stanął Dawid, a ja poczułam, że serce mi zaraz pęknie.
Walić Stocha, to za Kubackim już tęsknię!
- A więc jednak? – spytał cicho, próbując się uśmiechnąć. Bez skutku. Przytaknęłam, posyłając mu ciepłe spojrzenie, aby wymusić na nim jakiś pogodniejszy wyraz twarzy. – To trochę tak… po stronie wroga będziesz.
- To nic nie zmienia. Dalej jestem twoją największą fanką.
Uśmiechnął się szeroko, po czym lekko rozłożył ramiona i przyciągnął mnie do siebie. Tak jest najlepiej. Ten gość nawet nie zdaje sobie sprawy, jak wielką rolę odgrywał w ciągu tych ostatnich kilku dni. Nie sądziłam, że ktoś w tak szybkim czasie zdobędzie moje serducho do tego stopnia, abym miała za nim ryczeć. Poważnie, im dłużej mnie tulił, tym mocniejsze szczypanie czułam w kącikach oczu.
- Nie becz, Korniszonie, niedługo się zobaczymy. – Odsunął się i położył ręce na moich ramionach, próbując popatrzeć mi prosto w oczy. – Tak?
- Do tego czasu masz się dobrze sprawować i ładnie skakać.
- A ty masz nie robić głupot. Umowa? – spytał, wyciągając w moją stronę dłoń i puszczając coś na podobieństwo perskiego oka. Zerknęłam na niego pytająco.
Ja i głupoty?
- Kubacki, kończ romanse, bo do Polski polecisz palcem po mapie! – wrzasnął Skrobot, na co Dejvi tylko przewrócił oczami.
- Umowa - przytaknęłam i chwyciłam jego dłoń.
- Jak się spóźnimy, to przez ciebie! – poinformował Klemens, który został chyba krwawo stłumiony przez Kamila i Maćka.
- Zaraz! – krzyknął Dawid i jeszcze raz mocno mnie objął. – Uważaj na siebie, dobra?
- Postaram się.
- KUBACKI!
- Leć. – Kiwnęłam głową w stronę samochodu, który niebezpiecznie trząsł się na boki. I to nie dlatego, że silnik już pracował. Sądzę, że to mogło mieć związek z uciszaniem Klemensa. - Będziemy w kontakcie.
- Trzymaj się, Korniszonku. – Cmoknął w powietrze i chwytając w obie ręce swoje torby, skierował się w stronę busa. – No nie można łaskawie poczekać kilku minut! – wrzasnął, a w odpowiedzi pojazd… odjechał mu na kilka metrów. – Bardzo śmieszne, bardzo! – dodał, a Sobczyk po raz kolejny docisnął gazu. – Grzesiek!
Gdy drzwi samochodu zamknęły się już na dobre, a mi pozostało jedynie machanie do przyklejonych do szyb twarzy chłopaków czułam, a nawet wiedziałam, że ostatnich kilka dni było dobrymi dniami. Może nie jakimiś wybitnymi, ale na pewno coś się zmieniło. A mi pozostało już tylko wierzyć, że teraz wszystko pójdzie już z górki.

* * *

jestem atomem w morzu nicości
szukając innego aby się połączyć
może moglibyśmy być początkiem czegoś
być razem na początku czasu


*(niem.) budź się
*


Hej, Maleństwa, jesteście tam?
Ależ ja mam u Was zaległości… Staram się powolutku nadrabiać to, czego jeszcze nie udało mi się skomentować, ale proszę o zrozumienie. Wielka eM. czai się i za miesiąc mnie pożre.
Kocham Was mocniutko. Ciebie i Ciebie i Ciebie też. Za to, że jesteście.