wtorek, 23 czerwca 2015

28. My worst enemy.


*

nie wiem na czym stoję
jestem gdzieś na uboczu
zmęczona ciągłym czekaniem
czekam w kolejce z nadzieją
że jeszcze odnajdę to
za czym podążam

* * *

Dźwięk przecinanego lodu odbija się echem po tafli, podczas gdy spokojna muzyka jedynie gra w tle, wyznaczając kolejne punkty programu. Jeden skok, drugi. Oba wykonane z najwyższą precyzją, za którą stoją godziny treningów. Lądowanie na odpowiedniej krawędzi, brak zachwiania. Ramiona uniesione na odpowiedniej wysokości; nie wyżej, nie niżej. Każdy postawiony krok i wykonany ruch jest zakodowany w pamięci, machinalny, a mimo to pełen wyuczonej delikatności. Dwa obroty w powietrzu, trzy obroty. Technicznie bezbłędne. Zmiany pozycji podczas piruetów są płynne, a ich ilość i dynamika zachowana. Wszystkie elementy wykonywane są w takt muzyki, która zaczyna przyspieszać. Ostatnia sekwencja kroków. Uderzenia w klawisze fortepianu stają się szybsze, silniejsze. Całe ciało podąża za muzyką, a nogi wydają się, jakby były prowadzone po niewidzialnej linie; jakby uciekały przed końcem melodii. Ostatnie sekundy. Noga wypchnięta daleko do tyłu i wysoko do góry. Raz-dwa-trzy.
Po pustej hali rozległ się głuchy odgłos braw.
Koniec nagrania.
Przez długą chwilę wpatrywałam się w czarny ekran, na którym jeszcze przed chwilą widziałam swoje odbicie sprzed kilku miesięcy. Pewna siebie Kornelia. Zmotywowana Kornelia. Kornelia, która ma coś do udowodnienia. Kornelia, która jeszcze tamtego dnia, podczas ostatniego treningu w Kanadzie, widziała dla siebie szansę na wielki powrót…
Teraz patrzy na mnie Kornelia, która nie ma pojęcia, co powinna zrobić.
Wrócić? Przecież ja nie mam do czego wracać. Zniszczyłam wszystko to, co wypracowałam w ciągu pięciu miesięcy od upadku. Lilka ma rację, byłam nieziemsko mocna. Nigdy wcześniej nie poświęciłam się w takim stopniu treningom. Robiłam wszystko, aby wrócić silniejsza, niż byłam; aby udowodnić, że wciąż potrafię być najlepsza. Miałam stanowić główne zagrożenie dla rywalek w drodze po olimpijski medal; jedyny, którego wciąż nie posiadam. Mówiono nawet o złocie, które w tamtym okresie było realne nawet dla mnie. Po tym, co wydarzyło się na ostatnich mistrzostwach świata jakikolwiek medal byłby tylko potwierdzeniem własnej dominacji i nokautem dla przeciwniczek. A przede wszystkim byłby dowodem dla wszystkich, że wciąż jestem silna, a tamten upadek nic nie znaczył…
 Ale teraz? Teraz jestem cieniem tej Kornelii, która jeszcze przed chwilą wykonywała kombinacje skoków, za które mogłaby zdobyć najwyższe noty. Nie potrafiłabym pojechać w ten sam sposób, nawet, gdybym spróbowała. Od samego początku wychowywano mnie na mistrzynię, uczono, że mam być najlepsza. Gdy stawałam w rywalizacji, zawsze musiałam znaleźć się w czołówce, bo tego wymagała mama, trenerzy, ale przede wszystkim ja sama. Nie umiem być tą, która nie liczy się w walce. Aby wystartować muszę czuć się silna i być pewna swojej formy, a obecnie nawet nie wiem, czy potrafiłabym zakwalifikować się do programu dowolnego. Za to jestem niemal pewna, że jedynie bym się ośmieszyła i po raz kolejny pokazała, jaka jestem słaba.
Nie mogę jechać do Soczi. Po prostu nie mogę. To zbyt wiele, aby żądać. Nawet, jeśli z każdym kolejnym nagraniem, tęsknię coraz mocniej i mocniej. Bo nieważne, jak bardzo starałam się wyprzeć łyżwy ze swojego życia, one zawsze będą stanowić jego najważniejszą część. To one mnie stworzyły i to dzięki nim osiągnęłam tak wiele. Jasne, skutki były dobre i złe, ale wiem, że dzięki nim byłam szczęśliwa. A uświadomienie przyszło dopiero w Garmisch-Partenkirchen.
Thomas. On wiedziałby, co zrobić.
Po raz kolejny chwyciłam telefon i po raz kolejny poczułam, jak wielka betonowa płyta przygniata moją klatkę piersiową. Z ciężkim serce patrzyłam na wyświetlające się zdjęcie, niemal do bólu zagryzając usta. Oberstdorf. Śniadanie. Próbował utrzymać słomkę między nosem a górną wargą. Jeden z niewielu momentów, w których w końcu przestał kłapać dziobem. Ile ja bym dała, aby znów usłyszeć jego głos. Aby powiedział, że wszystko jest okej, że czuje się dobrze, że tęskni tak, jak ja tęsknię za nim w tym momencie. Wystarczy tylko zadzwonić. Tylko. Jeden głupi telefon czy sms przeraża mnie bardziej od wizji siebie na igrzyskach. Minął tydzień. A ja wciąż nie potrafiłę pokonać strachu, który z każdym dniem jedynie się powiększa.
Wyłączyłam komórkę i odrzuciłam ją na drugi koniec łóżka.
Co robić? Dlaczego ja się w ogóle nad tym zastanawiam?
Właśnie miałam skapitulować sama przed sobą, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Automatycznie stężałam, bo to nie był zwykły dzwonek, a sygnał, nadawany tylko przez jedną osobą, której pojawienie się w mieszkaniu nie mogło oznaczać niczego dobrego. Zwłaszcza wtedy, gdy nie miałam gdzie uciec.
- Kubiak, otwórz te cholerne drzwi! – wrzasnęła za ścianą Lilka.
No już, pędzę. Zawinęłam się w koc, co było jakże dorosłym posunięciem i po prostu udałam, że mnie nie ma. Upierdliwiec wciąż dociskał dzwonek, Lilka coraz głośniej się wydzierała, a ja ledwo powstrzymywałam się przed eksplodowaniem.
W końcu w głębi mieszkania rozległo się postukiwanie kuli o posadzkę, z czego jedna z nich huknęła w drzwi od mojego pokoju z dołączonymi pozdrowieniami od panny Przybylskiej. Potem był już tylko dźwięk zamka, odgłos uderzenia i wrzask.
Już sobie krzywdę zrobili.
- Ja pierdolę.
- Nic ci nie jest? – No nawet Ewka przyjechała, fantastycznie.
- Drzwi otwierają się na zewnątrz!
- Dobra, nic mu nie będzie. – Przepraszam, że niby komu? - Gdzie Kubiak?
Mogłam się domyślić, że przyjedzie zaraz po konkursach w Zakopanem. I że to Lilka go tutaj ściągnie.
Według oczekiwań kilka sekund później rozległo się pukanie do moich drzwi. Tylko wysunęłam rękę sponad koca i pilotem włączyłam wieżę, podkręcając głośność niemal na maxa. Chyba każdy lubi Pink Floyd.
- Nelka! Otwieraj!
Po moim zasmarkanym trupie. Skoro nie odbieram telefonów i barykaduję się we własnym pokoju to chyba znak, że nie mam ochoty na żadne rozmowy. A już na pewno nie na te ze Stochem, mające za zadanie tak zwane przemówienie mi do rozumu. Nie tym razem.
Tak więc próbował przekrzykiwać „High hopes” i pięścią wybijał w drzwiach rytm, a ja wciąż tkwiłam z głową pod poduszką, błagając, aby on i wszyscy dookoła po prostu dali mi spokój. Miałam wysiąść z tej karuzeli, a tymczasem ona kręci się coraz szybciej.
- Zaraz wejdę!
Coś ciężkiego uderzyło o panele. Uniosłam głowę. Klucz leżał na podłodze, a raczej na podłożonej gazecie, a przez dziurkę w zamku przebijała się końcówka ołówka. Ja pierdolę? Harcerz się znalazł!
- Już go mam! Prawie!
Na tym ‘prawie’ się skończyło, bo szpara między podłogą a drzwiami była zbyt mała, aby przecisnąć przez nią klucz. Zaśmiałam się trochę z pożałowania, a trochę z rozbawienia. Po chwili jednak mina mi zrzedła. Ściszyłam muzykę, bo albo mi się wydaje, albo postanowili poradzić sobie bez klucza.
- Jak dobrze, że go wzięliśmy ze sobą. – Zachwyciła się Ewa. Przepraszam, że kogo/co?
- Mówiłem, że się przyda? – odparł jej wspaniałomyślny mąż.
- Nic nie mówiłeś.
- Dobra, ale na pewno pomyślałem.
- Jeszcze trochę w lewo i…
Chwila, moment, czy ja właśnie usłyszałam…
- POSZŁO!
Zamek zgrzytnął, Stoch wleciał do środka, ja nakryłam się po czubek głowy kocem, a po chwili już było mi bliżej sufitu, niż ziemi. Zapiałam, bo kościste ramię Kamila wbiło mi się w żołądek i to tak boleśnie, że zamachnąwszy się nogą, trafiłam nią w mistrzowskie klejnoty, co z kolei spowodowało, że w jednej sekundzie oboje runęliśmy na podłogę.
Nie wiem, jak długo tam leżeliśmy pod kocem i wyliśmy ze śmiechu, ale gdy przestałam hiperwentylować, miałam całą mokrą twarz. Chyba wylałam z siebie wszystkie nerwy.
- Nelka, ruszaj dupę – wysapał Kamil, powstrzymując śmiech. W odpowiedzi zapiałam. – To już nie jest śmieszne, wstawaj.
I choć próbował się podnieść, znów opadł na dywan.
- Jedno pytanie: czy wy jesteście normalni? – Gdzieś z korytarza zabrzmiał głos Lilki, po którym doszło nas prychnięcie Ewy. – Racja, kogo ja pytam?
- Wstajemy? – spytał Stoch, podnosząc się na łokciach, po czym uniósł nieco koc i rozejrzał się wokół. – Ej, coś ci to przypomina?
- Naszą bazę na Piastów?
- Dobre czasy. No co? – Zaśmiał się, gdy trzepnęłam go w ramię i w końcu zrzuciłam z głowy koc, pod którym zaczynałam się już dusić. Zgarnęłam do tyłu przylepione do twarzy włosy i uniosłam głowę w stronę Ewy. A przynajmniej tak mi się wydawało…
- Zapomniałbym. Ktoś bardzo chciał się z nami zabrać.
Poczułam, jak serce wykręca mi się w żałosnym poczuciu winy. Westchnęłam, bezsilnie opuszczając ramiona.
- Cześć, Korniszonie.
Dawid stał oparty o framugę w progu mojego pokoju, z uniesionym w uśmiechu jednym kącikiem ust. W dłoni trzymał kawałek drutu i… widelec. I nie mam pojęcia co tu robi i dlaczego przyjechał, ale pierwszy raz od tygodnia czuję ogromną ulgę. Tak, jakby jednak coś w końcu miało się ułożyć.
Czyli jednak się nie przesłyszałam!
- To skoro już otworzyliśmy komnatę tajemnic, a Dejvi ma nawet widelec, to ja idę odgrzać gołąbki. – Ewa klasnęła w dłonie, czym automatycznie sprowadziła mnie na ziemię. – Pięć porcji?
No więc siedzimy w kuchni przy stole, do którego zostałam niemal zaciągnięta siłą i jemy gołąbki roboty mamy Kamila. Albo raczej oni jedzą, a ja dziubię w talerzu, choć mój żołądek od rana jest dość gadatliwy. Bo gołąbki, choć najlepsze na świecie, w ogóle nie chcą przejść przez ściśnięte gardło.
- Musisz coś zjeść.
Pokiwałam głową na słowa Ewy i dla świętego spokoju włożyłam do ust trochę kaszy z mięsem. Zerknęłam w prawo. Lilka co jakiś czas łypała w moją stronę dość groźnym spojrzeniem. Zerknęłam w lewo. Dawid wcinał obiad, tylko kilkukrotnie spoglądając nieśmiało w moim kierunku. I może się myliłam, ale odnosiłam wrażenie, że po prostu siedziałam im w polu widzenia.
- No więc?
Okej, chyba się zaczyna. Kamil złożył sztućce na talerzu i oparł się plecami o szafkę, spoglądając na mnie z wyczekiwaniem. Wzruszyłam ramionami, dalej mordując swojego gołąbka.
- Jeden powód, dla którego nie chcesz jechać do Soczi.
- Jeden? Nie uruchamiaj jej, zaraz wypuści ci całą litanię – mruknęła Lilka.
- Nie zrozumiesz…
- Nelka, nawet nie dajesz mi szansy, aby zrozumieć. Nikomu jej nie dajesz. Po prostu powiedz.
Przełknęłam ślinę i niemrawo pokręciłam głową. Powiedz, spróbuj… Bo przecież to takie łatwe, prawda? Powiedzieć, spróbować, zadzwonić, przeprosić. Wszystko jest po prostu łatwe!
- Chodzi o to, że my chcemy ci pomóc… - zaczęła spokojnie Ewa i wyciągnęła rękę ponad stołem, uderzając w niego palcami tuż obok mojego talerza, aby zwrócić na siebie uwagę. Spojrzałam na nią. – Chcemy ci pomóc podjąć właściwą decyzję.
- Ale ja ją już podjęłam.
- Właściwą, Kubiak. Słuchaj dokładnie – fuknęła Lilka.
Dawid cicho chrząknął, po czym szybko sięgnął po szklankę z sokiem.
- To twoje ostatnie igrzyska – przypomniał Kamil. – Powinnaś pojechać, choćby… Nie wiem, dla samego poczucia, że spróbowałaś. Nie zależy ci na tym ani trochę? Przecież to ty zawsze walczysz do końca.
- Z tego, co mi wiadomo, teraz nawet nie zaczęłam walczyć więc…
- Więc co? Nelka, nawet jeśli walczyć nie zaczęłaś, to wciąż masz czas, aby to zrobić. Musisz tylko się przełamać i dać sobie tę ostatnią szansę.
- Po co? Aby znowu wyjść na idiotkę?
- Nigdy na nią nie wyszłaś – wycedził dobitnie Stoch. – Jeśli pijesz do tamtego upadku, to nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz. W niczyich oczach nie jesteś idiotką, czy co tam sobie jeszcze ubzdurałaś. To się zdarza!
- Nie, to się nie zdarza. To nie jest nic normalnego, gdy ktoś upada na lód i już z niego nie wstaje, aby pojechać dalej.
- Nelka…
- To nie są skoki, Kamil, chwytasz? Między łyżwiarstwem a skokami jest taka różnica, że na lodzie nie zawini nic, poza tobą. Upadek jest tylko i wyłącznie twoją winą. Więc jeśli upadniesz, musisz wstać i jechać dalej, bo muzyka się nie skończyła. A w skokach… Jeśli upadniesz i nie wstaniesz, nikt nie będzie cię o nic obwiniał.
- Ale w skokach też popełnia się błędy.
Cisza. Krótka, ale napięta. Pozwalająca na szybki powrót na Kulm.
- Przepraszam.
- Nieważne… - mruknęłam, skupiając całą swoją uwagę na skórce przy prawym kciuku.
- Nelka, spróbuj chociaż, co ci szkodzi? – Kamil ciągnął dalej. Wcale nie był przy tym upierdliwy, choć mógł sprawiać takie wrażenie. Przecież go znam, wiem, że nie chce źle. Tylko, że w tej chwili zamiast wdzięczności, czuję wielką chęć, aby urwać mu głowę. – Pojedź z nami na lodowisko. Nina będzie tam czekać, ustalicie wszystko, wrócisz do treningów…
- Nie mogę tak po prostu pojechać do Soczi, nie rozumiecie tego?! – Podniosłam głos i głowę w kierunku Stocha. – Co ja tam pokażę? Co udowodnię? Że nie pozbierałam się przez ten rok? Czy to, jak zmarnowałam kilka miesięcy przygotowań do tego sezonu? To wszystko wydaje ci się takie proste, kiedy wcale takie nie jest!
- Nie jest proste, ale może być znacznie łatwiejsze, jeśli przestaniesz upierać się przy przeszłości i skupisz się tylko na tym, co tu i teraz!
- Łatwo mówić liderowi Pucharu Świata, prawda?
- To o niczym nie świadczy.
- Ja nie jestem w życiowej formie. Nie jadę jako faworytka do medalu. Nie mam za sobą tylu ludzi, co ty! I zaręczam ci, że nie jestem mile widziana na lodowisku, ani tu, ani tam. Więc błagam, odpuść mi i zakończmy ten temat.
- Przecież wiem, że chcesz wrócić! – naciskał. Nienawidziłam go w momentach, w których tak dobrze mnie znał. – I wiem, że się boisz! Ale, na litość boską, Kornelia, nie można się wiecznie bać. Zrób to chociaż dla siebie. A jak nie dla siebie…
Pokręciłam głową, zaciskając palce na krawędziach taboretu, czując coraz silniejszy przypływ temperatury i złości.
- Jak nie dla siebie, Nelka, to zrób to chociaż dla twojego dziadka.
No i masz. Poszło. Poderwałam się z miejsca, odsuwając z łoskotem stołek, który upadł na kafelki.
- Nigdy więcej go w ten sposób nie wykorzystuj, słyszysz?! – krzyknęłam na Kamila, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu. – Nigdzie nie jadę, zrozumiano? Żadnego Soczi, żadnego powrotu na lód, żadnego próbowania! Czy to jasne?
A potem trzasnęłam drzwiami od swojego pokoju, już nawet nie martwiąc się o jego zakluczenie. Odepchnęłam z całą siłą fotel obrotowy i zrzuciłam z łóżka telefon, nie odnajdując w tym ani odrobiny spokoju. Cała się trzęsłam, czując w głowie tylko tę jedną palącą myśl. Zawodzę go. Najważniejszego człowieka w moim życiu, najlepszego przyjaciela, dla którego przecież tak walczyłam przez te pięć miesięcy w Kanadzie. To dla niego się starałam, dla niego próbowałam, dla niego znów chciałam być najlepsza. Potem wszystko prysło, a ja przez miesiące ucieczki skutecznie zapominałam o tym, że to nie jest to, czego by dla mnie chciał.
A teraz? Co teraz, gdy jestem znów w Polsce i nadarza się okazja, aby wrócić?
Rozległo się ciche pukanie.
- Turlaj się do Tybetu!
A mimo to drzwi skrzypnęły. I już odwracałam się, aby rzucić w Kamila poduszką, gdy okazało się, że to nie Stoch przyszedł drążyć temat.
- To tylko ja. – Dawid zamknął za sobą drzwi i stanął na środku pokoju, rozglądając się po nim. – Ładnie tu masz. Tak… Fioletowo.
Westchnęłam.
- Dejvi… - zaczęłam słabym głosem, czekając, aż na mnie spojrzy. A gdy to zrobił, uśmiechnął się blado i przekrzywił głowę. – Dejvi, co ty tu właściwie robisz?
- No jak to co? Oddział ratunkowy. Pilnuję, co byś głupot nie robiła – odpowiedział tak po prostu i podsunął sobie fotel. – Chyba mieliśmy kiedyś taką umowę, o ile się nie mylę.
- Której nie dotrzymałam…
- Ja też nie, zapomniałaś? A mimo to nie wypięłaś się na mnie, więc… - Zawiesił głos i spojrzał na mnie niepewnie. – Zdaje się, że masz na głowie wystarczająco dużo problemów. Nie chcę być kolejnym.
Nabrałam w usta powietrza i zacisnęłam wargi, patrząc na niego z wciąż dającym się we znaki poczuciem winy. A on uśmiechnął się szeroko, jakby dla potwierdzenia swoich słów.
- Wiesz, że nie chciałam tego powiedzieć… Wtedy w klubie.
- Wiem.
- Przepraszam, Dawid. Tak cholernie cię przepraszam, nie wiem, dlaczego to zrobiłam… Powinnam cię wspierać, być obok, a nie dodatkowo dobijać.
- Przecież rozumiem.
- Naprawdę nie miałam tego na myśli. Byłam zdołowana, pijana, wszystko szło nie tak… Nie chciałam, przepraszam, jestem cholerną idiotką…
- Hej, już, stopuj, przeprosiny przyjęte. – Pochylił się i chwycił mnie za ręce, którymi żywo gestykulowałam. – W porządku. Już jest w porządku. Ja też nie powinienem wtedy tak na ciebie naskakiwać. Oboje mieliśmy zły dzień, a ja potem jeszcze zarzuciłem niepotrzebną dramą, chociaż widziałem, jaka jesteś przybita… Ja też przepraszam.
- Czyli… Między nami jest już okej?
Pokiwał głową, trzęsąc tą swoją blond czupryną i śmiejąc się tak, jak lubię najbardziej. A potem wyciągnął w moją stronę dłoń, którą od raz uścisnęłam.
- Dejvi.
- Korniszon.
- Strasznie dziwne imię.
Roześmiałam się zupełnie naturalnie, choć grzęznące w oczach łzy pociekły mi po policzkach. Prędko zgarnęłam je dłonią, wciąż się uśmiechając. Bo to było dobre. Po prostu dobre.
- A teraz powiesz mi, co się dzieje. – Dawid wsparł głowę na dłoni i spojrzał na mnie uważnie. – Co jest nie tak z Soczi? Jedziesz tam, śpisz i jesz za darmo, zwiedzasz sobie nowe miejsca, a przy okazji musisz wystartować w jakichś tam konkursach. To takie złe?
Spuściłam wzrok, skupiając całą uwagę na gniecionym w palcach rogu poduszki.
- Czego się boisz? – Zadał kolejne pytanie, na które jedynie wzruszyłam ramionami. Strach. Wciąż nie umiem walczyć z nim w pojedynkę. – Korniszonie marchewkowaty…
- Że nie dam rady. Tak, jak ostatnio nie daję jej ze wszystkim.
- Dlaczego miałabyś nie poradzić sobie właśnie z łyżwami?
- Bo od nich wszystko się zaczęło… I na nich też się kończy – dodałam ciszej, czując skręcający się z nerwów żołądek. – Boję się, że gdy przyjdzie moja kolej, wyjdę na lód i przypomnę sobie to, co wydarzyło się rok temu. Nie zniosłabym drugiego takiego upokorzenia.
- Ale wiesz, że opcji zawsze jest więcej, niż jedna? Równie dobrze możesz tam wyjść i pokazać, jaka jesteś odważna i silna przez samo to, że tam pojechałaś. Słuchaj… Na te jedne zawody zapomnij o tym, że musisz być najlepsza. Nie musisz. Możesz, ale nie musisz. Dla niektórych i tak będziesz, ale głównie przez to, że spróbowałaś. Nieważne, jak to się skończy. Równie dobrze możesz wygrać, jak i przegrać, ale co z tego? Nelka, spójrz na to, co masz za sobą po raz ostatni. A potem spójrz na to, co może na ciebie czekać, jeśli tylko przestaniesz myśleć o tym, co było.
Przez długą chwilę wpatrywałam się w jego ciepłe, łagodne oczy i szukałam w nich jasnej odpowiedzi na wszystkie, pojawiające się w głowie pytania. Zapomnieć o przeszłości?
- Chcę. Chcę, ale nie wiem, czy umiem…
- Umiesz. – Jego stanowczy ton sprawił, że nawet nie potrafiłam mu zaprzeczyć. – Jeśli naprawdę jest tak, jak powiedział Kamil i chcesz wrócić, to nie ma innej opcji, niż spróbować. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale oboje wiemy, że potrafisz to zrobić. Tylko trzeba cię solidnie i pod dobrym kątem w tyłek kopnąć.
- Dejvi…
- Nie możesz być swoim największym wrogiem. A jedyne, co cię teraz powstrzymuje, to tylko i wyłącznie ty sama.
- Bo jestem przerażona – niemal wyszeptałam, wstydząc się własnego strachu, Dawid pokręcił głową. – Nie wiem, co robić.
- Spróbować, Korniszonie. Dać sobie szansę, powalczyć i nie martwić się o resztę. – Machnął ręką i popatrzył na mnie z całkowitą determinacją. – Walić wszystko, okej? Walić ludzi, ich oczekiwania, walić medale i strach. Nie ma tego, chwytasz?
Przytaknęłam niemrawo, po czym delikatnie się uśmiechnęłam.
- Zamian ról, huh?
- Myślisz, że tylko ty możesz mieć rację? – Uniósł zabawnie brew, na co parsknęłam cichym śmiechem. – Prawda jest taka, że świetnie podnosisz ludzi na duchu i wierzysz w nich… w nas, jak nikt inny. Pora, aby w końcu ktoś uwierzył w ciebie.
Jest lepiej, ale tylko przez chwilę. Spojrzałam na Dawida dość niepewnie i zagryzłam wargę, starając się zrozumieć, w jak łatwy sposób do mnie dotarł. I jak bardzo różni się od tej nieogarniętej sieroty, którą poznałam w Titisee-Neustadt.
- Sama nie wiem, Dawid… Jeszcze kilka dni temu igrzyska były dla mnie kompletną abstrakcją.
- Ale teraz mogą być rzeczywistością. Masz szansę. Nie zmarnuj jej, bo nie każdy ją dostał… - dodał z poważnym wyrazem twarzy. A ja aż zbladłam.
- Jezu, chyba nie mówisz o sobie…?
Parsknął, prychnął, zaśmiał się.
- Co? O sobie? Nie żartuj. O Murańce mówię. Frajer. – Zaśmiał się, za co oberwał po głowie poduszką. – Przepraszam bardzo, ale bijesz reprezentanta Polski na igrzyska olimpijskie, hamuj piętą, dobra? – dodał, poprawiając grzywę. Westchnęłam, spoglądając na niego z uśmiechem.
- Naprawdę? Jedziesz do Soczi?
Zatrzepotał głową z wyraźną dumą.
- Jadę do Soczi, Korniszonie. Wczoraj wieczorem Łukasz ogłosił skład. Rzutem na taśmę, ale… No, jadę. I dobrze by było, gdybyś ty też pojechała.
- Nie zasłużyłam, aby lecieć do Rosji.
- Nie pracowałaś na to przez rok, tylko całe cztery lata.
- Ale…
- Nie mów, że nie dasz rady, skoro nawet nie chcesz spróbować. – I to już zabrzmiało tak stanowczo i dobitnie, że nie miałam odwagi jakkolwiek zaprotestować. Wydaje mi się, że cokolwiek bym nie powiedziała, tego dnia Dawid miał nade mną znaczną przewagę. We wszystkim. – Nie wiem, czy to podziała na ciebie motywująco, ale… Słyszałem… Morgenstern chce mimo wszystko pojechać na igrzyska.
Podniósł na mnie badawczy wzrok. Wstrzymałam oddech, wpatrując się w ciepłe tęczówki Dawida, analizując dogłębnie ostatnie, wypowiedziane przez niego zdanie.
- I jeśli on może… To ty również.
Wstrzymałam oddech, który wypuściłam dopiero wtedy, gdy Dawid usiadł obok i przygarnął mnie do siebie ramieniem. Przymknęłam powieki. Szansa? Czy to naprawdę jest ta szansa, aby się podnieść? Bo jeśli słowa Dawida są prawdą… Sama nie wiem, co o niej myśleć.
- To jak? Pojedziemy na to lodowisko teraz?
Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Tak to szło, Morgenstern? Tak mi powtarzałeś? Niech ci będzie, że miałeś rację. Nawet, jeśli mam świadomość, że gdybyś tu był, zrobiłbyś dokładnie to samo, co Dawid.
Tak więc pokiwałam głową, doprowadzając Kubackiego do cichego śmiechu.
- Straszny z ciebie matoł, Korniszonie.

* * *

celowałam w niebo
ale utknęłam na ziemi
więc dlaczego próbuję
skoro wiem, że i tak upadnę?
myślałam, że potrafię latać
więc dlaczego utonęłam?
nigdy nie dowiem się
dlaczego to wszystko się rozpada

* * *

- Nie wierzę, że sprowadziłaś ich do Krakowa!
- No wybacz, ale już brakowało mi pomysłów, aby przemówić ci do tego rudego łba!
- Więc musiałaś zadzwonić po Kamila!
- Owszem! Musiałam!
- Gratuluję ci pomysłowości! Doprawdy, ręce same składają się do oklasków!
- Dlaczego to ja muszę siedzieć na środku? – Żałosny głos Dawida przebił się przez żarliwą wymianę zdań między mną a Lilką. Cóż, gdzieś w połowie drogi na lodowisko zaczęłam panikować i próbować uciekać z samochodu, bo zaczęło do mnie docierać, na jakie głupstwo się godzę. I wcale mi się to nie podobało, pomimo całej tej rozmowy z Kubackim.
- Bo ja prowadzę, a Ewki narażać na krzywdę nie będę – odpowiedział z rozbawieniem Kamil, skręcając w prawo. – Także powodzenia tam z tyłu.
- Nienawidzę was.
- Naprawdę, jak mogłaś mi to zrobić!
- Jeszcze mi za to podziękujesz!
- Oooo, nie martw się, już ja ci tak podziękuję, że trzy razy pomyślisz, nim po kogokolwiek zadzwonisz!
- Daleko jeszcze? – stęknął Dejvi, unosząc ramiona tak, by odseparować mnie od Lilki. – Hej! Nie ma takiego bicia, ja ci nic nie zrobiłem!
- Przekaż jej to ode mnie! – warknęłam.
- Nie uderzę jej!
- A tylko byś spróbował! – krzyknęła Lila i dla równowagi sama cisnęła pięścią w lewe ramię Dawida.
- AŁA?!
- Nie becz, Cherubinie, odkąd przyjechałeś tylko się mażesz. – Przybylska uśmiechnęła się na swój własny, zgryźliwy sposób i posłała Dawidowi przekorne spojrzenie. Ten za to parsknął powietrzem z nosa i spojrzał błagalnie na Kamila lusterku.
- Mówiłem ci, żebyś stanął po drugiej stronie – zaśmiał się Stoch, a potem dodał wraz z Ewką i Lilką: - Drzwi otwierają się na zewnątrz.
- Czy ktoś mi to wytłumaczy, czy sama mam sobie dorobić teorię? – spytałam zniecierpliwiona, patrząc po wszystkich. Kamil, wykorzystując czerwone światło obrócił się przez ramię i posłał mi znaczące spojrzenie. Załamałam ręce i popatrzyłam z politowaniem na Dawida. – Dostałeś z drzwi… - stwierdziłam i pokręciłam głową.
- No skąd miałem wiedzieć, że ona się nimi tak zamachnie? – Wskazał na Lilkę, na co ta wywróciła oczami. – Daleko jeszcze, czy nie?!
- Właściwie to jesteśmy na miejscu. – Na słowa Ewki, Dejv tylko wzniósł oczy do sufitu. – Wycieczko, wysiadka.
- Ja nigdzie nie idę – oznajmiłam, zapierając się w fotelu. A Kubacki, jak gdyby nigdy nic, odpiął mi pasy, otworzył drzwi i niemal wypchnął z samochodu na mokry parking. – Dzięki, Dejvi.
- Do usług.
Nie wiem, czy nie chce mi się bardziej wymiotować niż tydzień temu, gdy po raz pierwszy przestępowałam próg lodowiska. Żołądek kurczy się niemiłosiernie z każdym, prowadzącym do wejścia stopniem, a w nogach czuję komendę, aby zawrócić. Ale nie mogę. Z Dawidem przy jednym ramieniu oraz Kamilem i Ewą przy drugim, a także czołgającą się za nami Lilką po prostu nie mogę uciec. Jest zupełnie inaczej, niż w tamtym tygodniu. Wtedy wracałam tylko jako człowiek, który kilka miesięcy wcześniej wyjechał. Teraz wracam jako zawodniczka.
- Mógłby ktoś na mnie poczekać? – krzyknęła z tyłu Lila, pokonując schody o kulach. A gdy krok w jej stronę wykonał Dawid, dodała stanowcze: - Ale nie ty!
- A właśnie, że ja.
Cisza. Jedynie z głośników płynie jakaś spokojna, znana mi z radia piosenka. Lód jest pusty, świeżo wyczyszczony, gotowy do jazdy. Czując, jak serce mi przyspiesza, zacisnęłam palce na pasku sportowej torby i wzięłam głęboki wdech.
- Przyszła!
Po drugiej stronie obiektu stoi Nina i Elodie, autorka ostatnich dwóch choreografii, przygotowanych na sezon olimpijski. I wtedy poczułam się tak, jakby już miało nie być odwrotu. Nawet, jeśli wchodząc na lód poczuję się źle, nie będę umiała zawrócić.
Muszę spróbować. Tak, jak w Garmisch-Partenkirchen.
- Misja wykonana! – Stoch zasalutował, gdy Nina do nas podeszła.
- Gratuluję, mistrzuniu, chcesz za to medal? – spytała z teatralnym zmęczeniem na twarzy. Kamil uniósł brwi. – To jedź do Soczi i go sobie zdobądź. Ściskam kciukasy. A ty – tu wskazała na mnie palcem i chwyciła swoją chudą i zimną dłonią za moje przedramię – idziesz ze mną. Sobie troszkę pogadamy.
Kanciapa Niny nie należy do najprzestronniejszych, ale jest wystarczająco duża, aby pomieścić na ścianach wszystkie oprawione w ramki dyplomy i zdjęcia. Trudno orzec, czy Nina jest sentymentalna, czy po prostu dumna ze wszystkich swoich trenerskich osiągnięć. Co by nie mówić, zawsze była świetnym dydaktykiem. Nawet, jeśli jej metody są dość oryginalne, a sama ona ma nierówno pod sufitem… Po części dzięki niej osiągnęłam tak wiele.
Odwróciłam wzrok od fotografii przedstawiającej podium z mistrzostw świata juniorów w 2004 roku, na którego najwyższym stopniu stałam piętnastoletnia ja, i spojrzałam na Ninę.
Wydawało się, jakby w ogóle nie zmieniła się przez te kilkanaście lat naszej znajomości. Wyglądała tak samo jak w dniu, w którym się poznałyśmy. Miałam może dziesięć lat, gdy Nina przyjechała z Niemiec do Krakowa, tym samym pozytywnie rozpatrując propozycję mojej mamy, która wtedy postanowiła założyć własny klub łyżwiarski. Kornelia, poznaj Ninę, moją bardzo dobrą znajomą i byłą trenerkę. Chciałabyś, aby Nina zaczęła z tobą trenować? Chciałam, jasne, że tak. Która dziesięciolatka miała swojego osobistego trenera? Zdecydowanie nie wiedziałam, co wtedy robię ale… Nina została moją pierwszą profesjonalną trenerką. I była nią przez niemal sześć lat, dopóki nie uznała, że nauczyła mnie już wszystkiego i zdecydowała się oddać mnie w ręce innych szkoleniowców. Szczerze? Te sześć lat pod skrzydłami niemieckiej terrorystki nauczyły mnie o wiele więcej, niż kolejne w towarzystwie coraz lepszych trenerów, z coraz bardziej znanymi nazwiskami. Ninę od całej reszty odróżniało to, że była ze mną cały czas, nie tylko jako asystentka kolejnych szkoleniowców. Może za sprawą jej pracy w Mondo, lub przyjaźni z mamą, nie wiem… Ale ona jako jedyna towarzyszyła mi przez wszystkie lata kariery i nieważne, czy było gorzej, czy lepiej – po prostu była, krzyczała, kopała, rzadko kiedy chwaliła, ale zawsze wspierała. Nawet, jeśli tego nie okazywała.
A teraz siedzi naprzeciwko mnie, bliska sześćdziesiątki, z sięgającymi do połowy szyi tlenionymi włosami i delikatnymi zmarszczkami wokół oczu i patrzy na mnie z tak beznadziejną miną… Naprawdę nic się nie zmieniło.
- No i co, Kubiak? Wracasz?
Wzruszyłam ramionami, skupiając się na zdrapywaniu lakieru z paznokcia kciuka.
- Byłoby miło, gdybym jednak nie musiała prowadzić dziś monologu.
- Sprowadziłaś Elodie? – spytałam o Francuzkę, nawet nie unosząc wzroku znad dłoni.
- Jeśli się zgodzisz, to zaczniesz treningi jeszcze dzisiaj. A nikt nie zna twoich układów tak, jak ty i ona. Pytanie tylko: czy się zgadzasz?
- Nie wiem.
Utrzymując takie tempo i sposób rozmawiania, możemy spodziewać się eksplozji Niny za niecałe trzydzieści sekund. Zaczęła wzdychać, a to zły prognostyk.
- A co ty wiesz, Kubiak, co? Jest coś, z czego zdajesz sobie aktualnie sprawę?
- Konflikt na Ukrainie?
- Nie przeginaj. – Wycelowała we mnie długopisem. Zamilkłam, bo znając ją nawet w zwykłym cienkopisie mogła mieć ukrytą broń palną. – Pierwszy raz w życiu próbuję z tobą poważnie porozmawiać.
- Właśnie widzę. Jestem pod wrażeniem twojego opanowania.
- Tak trzymaj, a za chwilę twój kudłaty łeb pożegna się z tym ładnym ciałkiem. Byłaby szkoda, bo wychodzi na to, że w całości mogą się jeszcze na coś przydać. – Ułożyła obie dłonie na biurku i pochyliła się nad nim, wlepiając we mnie swoje chłodne tęczówki. – To jak będzie?
Westchnęłam, uciekając wzrokiem w stronę szyby, za którą rozciągał się widok na całe lodowisko. Kamil z Ewką śmigali po lodzie, Dawid stał przy bandach, a Lilka siedziała w pierwszym rzędzie trybun i bawiła się aparatem Stochowej.
- Na razie chcę tylko spróbować.
Nina zaśmiała się głośno.
- Nie mamy czasu na twoje próbowanie, Kubiak. Jeszcze dzisiaj musimy podjąć decyzję i najpóźniej do dwudziestej wysłać odpowiedź do PKOl-u. Po tym, jak wycofałaś się z udziału w igrzyskach mamy niezły sajgon w papierach.
- To znaczy?
- To znaczy, że nie możesz sobie, moja panno, tak rezygnować, a potem znowu wracać do olimpijskiego składu, kiedy tylko ci się podoba. Wchodzisz w miejsce Lilki i to tylko dlatego, że jesteś jedyną polską zawodniczką, która ma kwalifikację, a w Komitecie jest kilka osób, które chcą cię w Soczi. Zadziwiające, że po tym wszystkim istnieją jeszcze ludzie, którzy w ciebie wierzą.
Zacisnęłam pięści na kolanach, z trudem panując nad ciężkim oddechem.
- Stanęłam na głowie, żeby cię przecisnąć, więc byłabym wdzięczna, gdybyś tego nie przerąbała głupią decyzją – dodała, po czym zapadła cisza. Czułam przenikliwy wzrok Niny na sobie i choć próbowałam, nie potrafiłam na nią w tej chwili spojrzeć. – Jak twoja kondycja?
- Chyba okej – mruknęłam, nie będąc w ogóle pewną. Milczenie Niny nakazało mi podzielić się z nią szczegółami. Wlepiłam wzrok w sufit, wytężając szare komórki. – Gdy tylko mogła, starałam się biegać co drugi dzień przez dwie godziny. Chodziłam na siłownię, jeśli była w pobliżu… - Choć może nie powinnam, biorąc pod uwagę wydarzenia z Titisee… - Gdy pracowałam z Austriakami ćwiczyłam razem z nimi, więc ostatni miesiąc miałam bardzo aktywny i… Co? – spytałam, dostrzegając kątem coraz szerzy uśmiech na ustach Niny.
- Zupełnie jakbyś wiedziała, że kiedyś wrócisz.
- Gówno prawda – fuknęłam, zmieniając pozycję na twardym krześle. – Nie tak łatwo zrezygnować z przyzwyczajeń. Poza tym rzuciłam łyżwy, nie dbanie o kondycję.  
- No jasne, że tak.
Prychnęłam, bo cwany wyraz w ogóle nie schodził z jej twarzy.
- Dobrze wiedzieć, że mamy jakieś podstawy. Teraz można ułożyć ci plan treningowy.
- Jeszcze się nie zgodziłam.
- Ale obie wiemy, że to zrobisz – odparła, mrużąc oczy z całkowitym przekonaniem. Wbiłam paznokcie w podłokietniki fotela. – Wejdziesz na lód i już z niego nie zejdziesz. Nie mam racji?
Zacisnęłam wargi, niemal mordując ją spojrzeniem. Nienawidzę tego, jak dobrze mnie zna. Nienawidzę tego, że zawsze myśli, że wie co zrobię, a potem to okazuje się prawdą. Nienawidzę tego, że nie myli się i w tym momencie.
- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak to może odbić się na moim zdrowiu… Jeszcze w Kanadzie miałam problemy z kręgosłupem.
- Biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Ale musimy podjąć ryzyko. Ten ostatni raz. – Spojrzała na mnie z przekonaniem. Machnęłam głową, nie chcąc tego słuchać. – Igrzyska nie są co roku. To twój ostatni moment, rozumiesz? Najlepsza szansa, żeby zamknąć ten rozdział. Taka okazja już się później nie nadarzy…
I tutaj też ma rację. Igrzyska olimpijskie miały być ostatnim przystankiem, zakańczającym moją karierę. Miały zwieńczyć, najlepiej medalem, te wszystkie lata, które tak ciężko przepracowałam. To miał być ten mój ostatni raz. Ostatni taniec. Pożegnanie z lodem, z łyżwami, z kibicami… Z częścią mnie, której nigdy się nie wyprę.
- Ostatni raz pytam się ciebie, Kubiak… Jedziesz do Soczi?
Cisza.
- Dobra decyzja. Cóż… Teraz tylko musimy znaleźć ci jakiegoś dobrego trenera. W ogóle, to dzwoniłam do Briana i zgadnij co? Po tym jak dowiedział się, na pewno nie od ciebie, że wyjechałaś, nawet nie chce o tobie słyszeć. Gratuluję, jeden z najlepszych trenerów na świecie! No cóż, proponuję kogoś ze wschodu, nawet mam jedno nazwisko na tapecie…
- Nie. – Pokręciłam głową z drżącym na ustach perfidnym uśmiechem, po czym wstałam i opierając ręce na biurku, pochyliłam się nad nim. – Ty mnie w to znowu wciągasz, więc to ty mnie poprowadzisz. Jak za starych, dobrych czasów, Schröder.
I trzasnęłam za sobą drzwiami. A zbiegając po schodach w kierunku głównej hali czułam coraz mocniej opadające napięcie i poczucie nareszcie dobrze podjętej decyzji. Dziwne. Ale przyjemne.
- I co? – spytał Kamil, gdy sięgnęłam po swoją torbę treningową.
Spojrzałam na niego, na Ewę, na podnoszącą się Lilkę i pomagającego jej Dawida. Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Święta racja, Morgenstern. Jeśli ty możesz, to ja tym bardziej powinnam.
- Wynocha z mojego lodu, Stoch. Mam zajebiście mało czasu.

* * *

Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Nie odbiera, a serce chyba mi zaraz z piersi wyskoczy. Podkuliłam nogi i sięgnęłam do otartych stóp, próbując załagodzić ból zimnym dotykiem. Kolejny sygnał, następny i następny. Odbierze, czy nie odbierze? A może już zapomniał? Może wcale nie chce ze mną rozmawiać? Nie zdziwiłabym się… Tylko to czekanie jest najgorsze.
Na co ja liczyłam? Ostatni sygnał i się rozłączę.
- To ty? – Rozległo się nagle w słuchawce, a do tej pory szalejące serce opadło spokojnie na dno żołądka. – Nie wierzę…
- Ja też nie.
- Nie odbierałaś telefonów, nie oddzwaniałaś… Powinienem być teraz na ciebie wściekły, wiesz o tym?
- Wiem. Przepraszam.
- W porządku, będę udawał, że wcale się nie martwiłem. – Poczułam, że uśmiecha się po drugiej stronie słuchawki, więc sama lekko uniosłam kąciki ust. – Cześć, Kornelia.
- Cześć, Ben.
- Coś nie gra, prawda?
- Właściwie mnie nie znasz, a nawet przez telefon wiesz, kiedy jest źle.
- Nie dzwoniłabyś bez powodu. Poza tym masz głos, jakbyś dopiero z obozu przetrwania wróciła.
- Blisko. – Roześmiałam się, czując ból w mięśniach grzbietu.
- A więc? W sumie to powinienem najpierw zapytać, co u twojego znajomego. Fatalnie to wyglądało. Mam nadzieję, że wszystko w porządku?
Wdech i wydech.
- Też mam taką nadzieję…
- Co? – Zamilkł na kilka sekund. – To gdzie ty teraz jesteś?
- W domu.
- W Polsce?
- Aha.
- Dziewczyno… Dużo się zmieniło, co?
- Trochę… - mruknęłam i spoglądnęłam przez okno, na tonące w ciemnościach podwórko. A potem spojrzałam na swoje odbicie w szybie i słabo się uśmiechnęłam. – Ben, dzwonię, bo obiecałam ci, że przestanę uciekać, prawda? Nie dotrzymałam obietnicy. Znowu zwiałam. Ale to był ostatni raz, kończę z tym, wiesz? Naprawdę, koniec z uciekaniem. Biorę sprawy w swoje ręce. Nieważne, jaki będzie tego efekt, nie obchodzi mnie to. Po prostu oglądaj igrzyska i… Trzymaj kciuki. Mam coś do udowodnienia.

* * *

nie jestem gotowa, aby odpuścić
ponieważ wtedy nigdy się nie dowiem
za czym mogę tęsknić
jednak skoro tęsknię za tak wieloma rzeczami

czy zrezygnuję kiedyś z tego, na czym tak mi zależy?

*

Jest tylko gorzej i gorzej. Wybaczcie tę przerwę, pisanie mizernych przejściówek latem nie służy. Mam jedynie nadzieję, że uda się dodać kolejny rozdział jeszcze przed Wisłą i Zakopanem.

Ściskam i pozdrawiam! (Zwłaszcza wszystkie fanki Dejviego i upominające się o Bena niewiasty. <3)