*
nic nie idzie zgodnie z planem
wszystko się rozpadnie
ludzie żegnają się na swój własny sposób
wszystko na czym możesz polegać
i wszystko co możesz udać
zostawi cię z rana
i znajdzie za dnia
* * *
Dwa dni.
Niebo
zaczynało jaśnieć. Morze Czarne mieniło się na horyzoncie zza którego powoli
wychodziło słońce, malując na czystym błękicie różowe i jasnopomarańczowe pasy.
Woda była spokojna, fale delikatnie podmywały brzeg, a rześkie, zimne powietrze
studziło rozgrzaną twarz i gorącą od kotłujących się myśli głowę.
Dwa dni.
Wszystkie
mięśnie przyjemnie pulsowały, pobudzone do pracy. Ruch rąk wymuszał odpowiednie
tempo dla nóg, które same napierały do przodu po wybrukowanym wzdłuż brzegu
deptaku. Oddech świszczał w ustach przy każdym wydechu, a kolejna dawka
powietrza łaskotała płuca. Licznik wskazywał dziesięć kilometrów.
Dwa dni.
Kilkanaście
mew poderwało się do lotu i wzniosło ponad spokojne morze. Ich odgłos, jak
każdy inny, utonął w głośnej, energicznej muzyce pompowanej przez odtwarzacz. Nie
liczyło się nic, oprócz zmęczenia ciała i zrzucenia z siebie napięcia, które
przez pół nocy nie pozwalało na sen.
Dwa dni.
Dwa
dni, z których pozostał zaledwie jeden, a którego właśnie wybiła siódma
godzina.
Zatrzymałam
się i pochyliłam, opierając dłonie o kolana. Miarowo uspokajałam oddech w
oczekiwaniu na ustanie nagłej kolki. Dotknęłam boku i uniosłam głowę. Dookoła
panował spokój. Tylko co jakiś czas ktoś przebiegał obok i unosił kciuk w
niemym pytaniu o samopoczucie. Było fatalnie… więc kiwałam głową i odpowiadałam
tym samym gestem, choć miałam ochotę rozpłakać się z bezsilności i zacząć
krzyczeć, że nie wiem. Nie wiem, jak
się czuję, nie wiem, co powinnam zrobić, nie wiem, co powinnam powiedzieć. Nie
wiem, jak naprawić coś, na czym zależy mi najmocniej na świecie; bardziej od
łyżew, bardziej od igrzysk, bardziej od wszystkiego, co do pewnego momentu
posiadało dla mnie największy sens.
Dziesięć godzin.
Do
pierwszego konkursu skoków zostało tylko dziesięć godzin, a ja wciąż tkwię w
jednej wielkiej bezradności. Dziś go zobaczę. Na szczycie skoczni, na rozbiegu,
w locie, na dojeździe. Pierwszy raz od miesiąca.
Co
powinnam zrobić? Odnaleźć go po konkursie? Pokazać mu, że hej, jestem tutaj?
Jestem tutaj dla ciebie i do cholery, przykro mi? Czy może jednak pozwolić, aby
wszystko potoczyło się samo? Gregor jest słowny, jeśli nie wykonam kroku, on
zrobi to za mnie i tego mogę być pewna. Zaryzykować, czy odpuścić po raz
ostatni? Jak to rozwiązać, aby igrzyska nie skończyły się zbyt szybko? Bo
łyżwy, występy, oczekiwania… Jestem w stanie je pominąć, byleby mieć go obok.
Thomas,
od samego początku czuję, że w tej wielkiej, zimnej Rosji tylko on tak naprawdę
się liczy.
Wyprostowałam
się i wciągnęłam w płuca zimne powietrze. Nie mam rozwiązania. Nie wymyśliłam
go przez ostatni miesiąc i nie wymyśliłam go w danym mi przez Gregora czasie. Pojadę
na konkurs. A potem wszystko znów potoczy się samo. Tak jak zawsze.
Bo
przecież z nami… Z nami nigdy nic nie wiadomo.
* * *
Flip
zaliczany jest do skoków kopanych, co oznacza, że podczas wykonywania skoku
zawodnik pomaga sobie ząbkiem łyżwy wolnej, poprzez wbicie go w lód. Przy flipie
łyżwą wolną jest prawa. Zawodnik wykonuje skok tyłem, rozpoczynając go z
wewnętrznej krawędzi lewej łyżwy i lądując na zewnętrznej krawędzi prawej.
Istnieją
trudniejsze skoki, choćby jedyny, wykonywany przodem axel, czy lutz,
rozpoczynany na zewnętrznej krawędzi lewej łyżwy i kończony również na
zewnętrznej krawędzi prawej. Mimo to nigdy nie sprawiały mi większych
trudności. Z pewnością nie tyle, co flip. Nie przypominam sobie, abym nawet w
najlepszych czasach czuła stuprocentową pewność podczas jego wykonywania. Nic
dziwnego, że to właśnie ten skok okazał się gwoździem do trumny podczas
ostatnich mistrzostw świata. Ale to było, minęło, już tego nie ma. Kluczem do
udanych występów na igrzyskach jest zapomnienie o tym, co wydarzyło się rok
temu.
A
więc od początku. Wyznaczenie punktu wybicia. Nabranie odpowiedniej prędkości.
Ostatnie odepchnięcie się prawą nogą i obrót na lewej, aby prawa wyprostowana z
tyłu mogła wbić się w lód. Skupienie na wewnętrznej krawędzi lewej łyżwy.
Wybicie przez lewe biodro. Trzy obroty w powietrzu. Lądowanie na zewnętrznej
krawędzi prawej łyżwy. Czyste, bezbłędne, jedno na dziesiątki popsutych.
Westchnęłam
i podjechałam w stronę bramki. Przejęłam od Niny ochraniacze na płozy i nie
doczekując się żadnych mniejszych lub większych uwag, usiadłam na plastikowym
krzesełku, aby się przebrać. Zerknęłam na zegarek. Godzina. Mam tylko godzinę.
-
Pamiętasz Helsinki?
Zamarłam
ze sznurówkami w dłoniach. Na dźwięk francuskiego, wplecionego w tak znany mi
głos, zimny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. A mimo to uśmiechnęłam
się lekko pod nosem.
Pamiętam.
Helsinki
2009, Mistrzostwa Europy. Moje pierwsze złoto, jego kolejny tytuł i dłoń, którą
podał mi podczas końcowej gali, gdy jako zwycięzcy w swoich kategoriach
mieliśmy wyjechać razem na lód. Rok później, w trakcie igrzysk w Vancouver
trzymał ją każdego dnia.
-
Tańczyłaś „Jezioro Łabędzie”, a ja pomyślałem, że jesteś jedyną łyżwiarką,
która powinna do tego występować.
-
Nigdy mi tego nie powiedziałeś.
-
Bo Kornelia, z którą byłem wyśmiałaby takie sentymenty. A Kornelia, która
siedzi przede mną właśnie się zarumieniła.
Parsknęłam
cicho i pokręciłam głową, po czym w końcu ją uniosłam. Stał parę metrów ode
mnie z dłońmi włożonymi w kieszenie kurtki. Jak zawsze piekielnie przystojny,
lekko uśmiechnięty, patrzący na mnie z tą samą łagodnością, co kiedyś. Brian
Joubert. Francuski król łyżwiarstwa, ogień na lodzie oraz pierwszy i jedyny
mężczyzna, z którym próbowałam ułożyć sobie życie.
-
Mogę?
Kilkanaście
miesięcy od naszego rozstania znów siedzi obok.
-
Trzymasz się – stwierdził po chwili tym swoim pięknym francuskim, którego
kiedyś tak pilnie uczyłam się specjalnie dla niego. Czułam na sobie jego wzrok,
gdy z całej siły próbowałam odpychać jego uwagę i pakowałam torbę treningową.
-
Chyba muszę, prawda?
-
Wiesz, kiedyś zastanawiałem się, czy istnieje na świecie coś, co ruszyłoby tę
skałę, którą byłaś. Naprawdę nie
chciałem przekonać się o tym w taki sposób – dodał, na co cicho prychnęłam. -
Dlatego dobrze, że przyjechałaś do Soczi.
-
Jeszcze chwila i uwierzę, że cieszysz się, że mnie widzisz.
-
Śmiało, nie wyprowadzę cię z błędu.
Westchnęłam
i zapięłam zamek torby.
-
Naprawdę się zmieniłaś – stwierdził nagle, czym sprowadził na siebie mój
niezrozumiały wzrok. Uniósł nieznacznie kącik ust. – Wiesz, jak plotki
rozchodzą się po lodzie. Ale to nie to, Nela. Wystarczy spojrzeć na twoje
programy. To zupełnie inna ty. Złagodniałaś – kontynuował, sunąc wzrokiem po
mojej twarzy. Wstrzymałam wszystkie słowa za zębami. Brian pod względem
łyżwiarstwa zna mnie doskonale i nawet teraz mam świadomość, że wszystko, co powie
okaże się stuprocentową prawdą. I właśnie tego nienawidzę; że pomimo upływu
czasu i tego, co pomiędzy nami zaszło, on wciąż wie o mnie tak dużo. – Przestałaś
bać się uczuć na lodzie. Ale tych prawdziwych, nie zagranych. Nie boisz się, że
ludzie zobaczą, jaka jesteś naprawdę. W dodatku zrezygnowałaś z energicznego
tąpnięcia w krótkim na rzecz melodyjnego Chopina, a w dowolnym… Sam nie wiem.
Nie sądziłem, że w ostatnim sezonie posuniesz się do czegoś klasycznego. Raczej
stawiałbym na fajerwerki i płonący lód.
-
Nie jestem tobą Brian. Nie zależy mi na zrobieniu show ze swojego występu.
-
Widzisz? O tym właśnie mówię. – Pstryknął palcami i spojrzał na mnie wymownie.
– Zmiana.
Przewróciłam
oczami.
-
Kornelia – zaczął cicho i spokojnie. Kiedyś uwielbiałam sposób, w jaki wymawiał
moje imię. Dziś nawet nie zareagowałam. – Nie rozmawialiśmy od tamtego listopada.
-
Bo zakończyłeś nasz związek. O czym mieliśmy rozmawiać? O uschniętych kwiatach
na twoim balkonie? Czy o tym, jak zbudowałam karierę na naszym związku? –
zakpiłam, spoglądając w bok, prosto w jego twarz. I tylko na chwilę wstrzymałam
w płucach zapach perfum, innych niż te, które pamiętałam. – Brian, czego ty
właściwie chcesz? – spytałam nieco zmęczona. Moje myśli rwały się już w stronę
normalnej skoczni.
-
Naprawdę myślisz, że właśnie o to chodziło?
-
Już zapomniałeś, co powiedziałeś?
-
Nela, a co miałem powiedzieć, żebyś łatwiej o nas zapomniała? Prawdę? Była
jeszcze gorsza od kłamstwa, a ty nie odpuściłabyś tak prędko.
-
Prawdę?
Milczał
przez chwilę, wodząc wzrokiem po lodzie, by w końcu cicho westchnąć. Przesunął
spojrzenie na moją twarz i uśmiechnął się tak, jak uśmiecha się do dobrych
wspomnień.
-
Kochałem cię – wyznał, a ja… nie poczułam nic. Wciąż siedziałam lekko poruszona
jego obecnością i sentymentem do lat, które wspólnie spędziliśmy; pięknych, jednych
z lepszych w moim życiu. Nie było żalu, który do niego miałam, gdy oznajmił, że
powinniśmy pójść każde w swoją stronę. I nie miałam ochoty uderzyć go za tę
jedną jedyną noc, którą w całości za nim przepłakałam, pozwalając sobie na
okazanie słabości. – Tylko niewystarczająco mocno, aby potrafić przetrzymać to,
co łyżwy stawiały między nami. Rozumiesz?
Zdawało
mi się, że po tych wszystkich miesiącach rozumiem. Zabolało tylko przez chwilę.
Krótkie ukłucie w sercu, po którym zaraz nie było śladu.
-
Sięgałaś szczytu, kiedy ja z niego spadałem – kontynuował, a w jego głosie nie
było ani odrobiny żalu. Patrzył na mnie ze spokojem i lekkim uśmiechem. - To
nie było łatwe, ale starałem się z tym walczyć, Nela. Patrzyłem na ciebie, jaka
byłaś szczęśliwa i cieszyłem się z każdego twojego sukcesu, tylko z czasem
zaczęło mi brakować własnych, wiesz? Czułem się gorszy, chociaż ty sama nigdy
nie dawałaś mi ku temu powodów. Po prostu… Było nas o jednego mistrza za dużo i
to ja wisiałem na tobie. Nie chciałem ciągnąć cię w dół. Musiałem i chciałem
wybrać jak najlepiej dla ciebie.
-
Więc podjąłeś decyzję za nas oboje.
Dopiero,
gdy poczułam w palcach ból, zdałam sobie sprawę, że z każdym jego słowem coraz
mocniej zaciskałam pięści. Bo znów ktoś wybrał to lepsze wyjście bez mojej zgody. Lepsze i łatwiejsze, prawda? Tylko
dla kogo, skoro za każdym razem to ja muszę płacić za nie największą cenę? A ja
mam już dość - dość działań wszystkich ludzi, którzy chcąc mnie uchronić, sami
zadają najgłębsze rany.
I
nie chcę już nigdy więcej czuć żalu.
Rozluźniłam
dłonie i wypuściłam z płuc grzęznące w nich gorące powietrze.
-
Teraz to już i tak bez znaczenia.
Zapadła
cisza. Życie dookoła nas po prostu się toczyło. Trening wciąż trwał, z
głośników płynęła spokojna melodia, do której na lodzie jedna z zawodniczek
powtarzała układ, a kilka innych trenowało poszczególne elementy. Co chwila
ktoś przechodził obok nas, rzucając nam ukradkowe spojrzenia, a gdzieś w oddali
stała Nina, która wcale niedyskretnie nam się przyglądała.
-
Ponoć Igrzyska to moment powrotów i pożegnań. – Westchnął i spojrzał na mnie. –
Szkoda, że niektórzy wracają tylko po to, aby się pożegnać.
-
Śledzisz moją karierę?
-
Nie będę ukrywał, że interesuje mnie co u mojej byłej dziewczyny. – Odparł i cicho
się roześmiał. – Postanowione?
Kiwnęłam
głową, bawiąc się wciśniętym na palec wskazujący pierścionkiem. Postanowione.
-
A ty? Zdaje się, że też nie byłeś do końca przekonany do Soczi.
-
„Śledzisz moją karierę?” – Spytał z rozbawieniem, za co wymierzyłam mu lekki
cios z łokcia. – Powiem ci, że pierwszy raz w życiu nie wiem. Na pewno są to
moje ostatnie Igrzyska, ale co potem? Myślałem nad przerzuceniem się na taniec
w parach – dodał, po czym zaczął mierzyć mnie od dołu do góry, zatrzymując
wzrok na mojej twarzy. – Nie chciałabyś dołączyć?
Prychnęłam.
-
No tak, zapomniałem, że na lodzie jesteś potworną indywidualistką i nie ufasz
nikomu, tylko sobie.
-
Każdy ma swoją filozofię jeżdżenia, Joubert. Ktoś taki jak ty, wie o tym aż za
dobrze. – Posłałam mu znaczące spojrzenie, na co wywrócił oczami ze śmiechem. -
Pary… Zawsze miałeś porąbane pomysły, wiesz?
-
A mimo to urodzinowa kolacja na Wieży Eiffla ci się podobała.
Uśmiechnęłam
się pod nosem i spuściłam wzrok na swoje dłonie. Czułam, jak wszystko we mnie
opada. Kolejny, ściśnięty węzeł przeszłości rozplątał się.
-
Brian? Ty i ja…
-
Po pewnym czasie i tak zorientowalibyśmy się, że to nie to.
Posłał
mi ciepły uśmiech i lekko uderzył ramieniem o moje.
-
I co dalej? – Spytałam.
-
Z tego co mi wiadomo żadne z nas nie ma
jeszcze olimpijskiego medalu. Wypadałoby coś z tym zrobić.
-
My, Brian? My? Dwie największe łyżwiarskie pomyłki tych Igrzysk? Zdaje się, że
jeszcze nie tak dawno miało nas tutaj nie być.
-
To wcale nie zmienia faktu, że nie mamy prawa się zabawić. – Spojrzał na mnie z
ukosa i uniósł zabawnie brwi. – To jak? Chętna, aby trochę namieszać?
Roześmiałam
się i pokręciłam głową, by w końcu przytaknąć. Namieszać w Soczi? Nie da rady.
Ale zaryzykować i spróbować zawsze mogę. Przecież właśnie na tym polega cały
mój wyjazd na Igrzyska.
-
Wiesz, Kornelia… Powinniśmy kiedyś zatańczyć na jakiejś gali. Ty i ja. Razem.
Zgodziłabyś się?
Mimowolnie
kąciki ust poderwały się do góry.
-
Ale ja wybieram piosenkę.
* * *
Spóźniłam
się na serię próbną.
Gdy
wbiegłam na trybunę, cała zadyszana i mokra, Kamil właśnie schodził z dojazdu,
a elektroniczna tablica wskazywała odległość na 96,5 m. Zaczęłam przeczesywać
spojrzeniem obszar za bramką, czując jak serce dudni mi w klatce piersiowej, co
z całą pewnością nie było skutkiem szaleńczego biegu z przystanku na skocznię.
Stoch usiadł obok Prevca, Kasai przebierał buty, Gregor rozmawiał z Bardalem…
13. T. Morgenstern, 98,5 m, 68,7
p.
Miałam
wrażenie, jakby w jednej chwili cały świat podskoczył. Przytrzymałam się
mocniej barierki, zaciskając na niej wilgotne dłonie i wstrzymałam w płucach
mroźne powietrze. On tu jest. On naprawdę tu jest. Sama nie wiem
dlaczego oczy zaszły mi łzami. Może to przez zimno i szczypiącą w twarz niską
temperaturę? A może przez uderzającą świadomość, że Thomas naprawdę przyjechał
do Soczi i bierze udział w pierwszym konkursie? Że po tym upadku na Kulm, on
mimo wszystko pozbierał się i startuje? Czy to szczęście, że mu się udało? Czy
smutek, że nie było mnie przy nim, gdy walczył o wyjazd na Igrzyska? Albo
strach? Bo tak bardzo boję się jego skoku i boję się, że nie znajdę w sobie
odwagi, aby po wszystkim spojrzeć mu w oczy?
Co
ja tak właściwie czuję?
Zamrugałam
kilkukrotnie, ale na telebimie wyświetlana była już trzecia dziesiątka, którą
zamykał Dawid. Wypuściłam z ust biały obłoczek i przymknęłam powieki. Wdech i
wydech.
-
Kornelia?
Podskoczyłam
w miejscu, czując na ramieniu czyjś dotyk.
-
O rany, to serio jesteś ty.
Nieporadnie
ułożyłam usta w uśmiech i westchnęłam. A po chwili już tonęłam w uścisku
Koflera. Kolejny element zburzonej miesiąc temu układanki wraca na swoje
miejsce.
-
Cześć, Andi.
Trzymał
mnie na odległość wyciągniętych ramion i przyglądał mi się z tym swoim pogodnym
wyrazem twarzy. Przez kilka sekund kręcił głową z niedowierzaniem, by w końcu
się roześmiać.
-
Wiedziałem, że przyjdziesz.
Chwila,
moment, stop. Chyba muszę kogoś zabić.
-
Wiedziałeś? – Powtórzyłam, nawet nie starając się utrzymać na ustach uśmiechu.
Kofler pokiwał głową, jakby właśnie takiej reakcji się spodziewał. – Diethart
ci powiedział?
-
Diethart? – Zdziwił się. – Diethart wie, że tu jesteś?
-
I Gregor i Michi… I jak znam życie, to Kraft też!
Andreas
zamrugał z nierozumieniem.
-
Nie, to żaden z nich. – Przeciągnął ostrożnie słowa. – Okej, nie wiem, czy
jestem bardziej zaskoczony tym, że oni wiedzą, czy tym, że Didl się nie
wygadał.
Istotnie,
można się zdziwić.
Przemilczałam.
Oparłam się ramionami o barierkę, a Kofler tuż obok. Do rozpoczęcia pierwszej
serii pozostało dziesięć minut. Dziesięć cholernych minut. Wpatrywałam się w
krążącego po zeskoku narciarza, uklepującego śnieg i próbowałam poukładać wszystko
w logiczną całość. Ale żeby to zrobić potrzebowałam odpowiedzi; odpowiedzi na
pytania, które bałam się zadać.
-
Andi…
-
On wie.
Wzięłam
płytki oddech, nawet nie próbując powstrzymać drżenia ust.
-
Thomas wie, że jesteś w Soczi.
Okej,
w porządku. Wie. Chyba nieważne skąd.
Możliwości jest wiele, a ta informacja wcale nie jest medialną tajemnicą. Po
prostu wie. A skoro wie i do tej pory nic nie zrobił… Czy to oznacza, że
odpuścił?
-
Kornelia, jeśli chcesz z nim pogadać, to po prostu to zrób. Skoro już tu
jesteś, to nie czekaj na ostatnią chwilę, bo może być za późno. A już na pewni
nie czekaj na Thomasa. – Czułam na sobie uważny wzrok Andiego. Ten sam, którym
obdarzał mnie przez te parę tygodni z Austriakami. Prychnęłam cicho. Nie czekać
na Thomasa? – Zostawiłaś go w Bad-Mitterndorf. Nie oczekuj, że to on wyjdzie to
ciebie pierwszy, skoro od niego uciekłaś.
-
Bo miałam powód.
-
I zapewne istnieje też masa innych, dla których przyszłaś na konkurs.
-
Moi przyjaciele biorą w nim udział, Kamil walczy o złoto…
-
A to, że Thomas też będzie skakał nic nie znaczy?
Zacisnęłam
usta, spoglądając na ponownie wyświetlaną listę wyników serii próbnej. Michi
był najlepszy, Didl trzeci. Maciek z Kamilem zajęli pierwsze dwa miejsca na
początku drugiej dziesiątki, a tuż za
nimi uplasował się Thomas.
Zastanawiałam
się, czy się bał. Czy w momencie, w którym siedział na belce te ileś minut temu
oraz podczas każdego treningu, odczuwał ten sam strach, który widziałam po upadku
w Titisee? I co czuł podczas skoku i wtedy, gdy dotknął nartami zeskoku? Czy
był zadowolony? Zły?
-
Jak z nim?
-
Fizycznie? Gnojek jak zawsze szybko doszedł do siebie i już wszędzie go pełno.
A psychicznie… – Kofler wydął lekko dolną wargę i uniósł ramiona. – Znasz go.
Nigdy nie mówi na głos, czego się boi. Myśli, że jak zrobi dobrą minę do złej
gry, to nikt nie zauważy, że coś jest nie tak. Tylko, że to widać, Nela. Męczy
się, ale z nikim nie chce o tym zwyczajnie pogadać. No i ty. – Popatrzył na mnie
i nieco bezradnie się uśmiechnął. – Wiesz, że mogłabyś mu pomóc?
-
Skąd mam wiedzieć, że on jej potrzebuje akurat ode mnie?
-
Bo to ty? Nela, jeśli jest ktoś, kogo on w tej chwili potrzebuje, to właśnie ty
jesteś tą osobą.
-
Skoro wie, że tu jestem, dlaczego nie próbował mnie odnaleźć?
-
Jak już powiedziałem: to ty od niego zwiałaś. A poza tym to Thomas, on nigdy
sam nie prosi o pomoc.
Westchnęłam
bezsilnie i pokręciłam głową. Poczułam się okropnie bezradna; tak, jakbym nie
była w stanie pomóc ani jemu, ani sobie. Bo jak mam to zrobić? Co mu powiedzieć
i co zrobić, skoro nie było mnie przy nim przez ostatni miesiąc, który
prawdopodobnie był dla nas dwojga jednym z najtrudniejszych w życiu?
-
Wiem, że kiedyś prosiłem cię o to, abyś na niego uważała, ale sporo od tamtego
czasu się zmieniło. Teraz proszę cię tylko o to, abyś mu pomogła. Jemu i sobie.
-
Nie wiem jak – szepnęłam, przerażona tą świadomością. Kofler uśmiechnął się
ciepło.
-
Wiesz. Tylko spróbuj.
Zaczęło
się.
Na
belce zasiadł pierwszy zawodnik, Amerykanin, który rozpoczął rywalizację na
skoczni normalnej. Odprowadziłam jego, jak i każdego kolejnego skoczka
spojrzeniem na zeskok, choć wcale nie skupiałam się na przebiegającej
rywalizacji. Im wyższy był numer startowy zawodnika, tym serce uderzało mi
coraz mocniej, a wszystkie spięte zimnem mięśnie wywoływały mimowolny ból.
Andreas cały czas stał obok, w skupieniu przyglądając się wszystkim skokom.
Milczał. Jedynie co jakiś czas kręcił głową, cmokał lub mruczał coś pod nosem,
gdy ktoś osiągał odległość z miejsca wykluczającą go z dalszej rywalizacji.
W
końcu na belkę wsunął się Dawid.
Ścisnęłam
kciuki i przysunęłam je do ust, zaklinając w duchu jego skok. Sprawdził
zapięcia, rękawiczki, kask. Przeżegnał się i już po chwili się odepchnął.
Wyskoczyłam z progu razem z nim, powtarzając ciągle, aby leciał jak najdalej.
I
poleciał na odległość 97,5 metra.
-
Piąty? – stęknęłam, widząc jego lokatę i uderzyłam z otwartej dłoni w barierkę.
-
Nic dziwnego, zero wiatru. – Andi przyjrzał się tablicy wyników. – Przy
odrobinie szczęścia będzie w drugiej serii.
-
On MUSI być w drugiej serii.
Tylko,
że nikt tego nie rozumiał i oczywiście wskakiwał w tabeli przed Dawida,
spychając go do drugiej dziesiątki, gdy do końca pozostawało coraz mnie
skoczków. Nawet nie próbowałam uspokoić swoich nerwów. A na pewno nie wtedy,
gdy przyszła kolej na pierwszego z Austriaków.
-
101 metróóóóóów!
I
tak oto Michi – ku mojej radości – objął pierwsze miejsce i – ku mojej rozpaczy
– zepchnął jeszcze niżej Dawida. Westchnęłam, jednocześnie bijąc brawo i wysilając się na odwzajemnienie uśmiechu
Koflera. Uśmiechu, który niedługo zrzedł, gdy na belce usiadł Freitag. Przez
cały ten czas zdążyłam zapomnieć o nim, o Innsbrucku i o jego roli w historii z
Thomasem. Po tym, czego się dowiedziałam mój stosunek do Richarda z negatywnego
wzrósł do neutralnego. Miał prawo, aby wtedy to wszystko powiedzieć. Może nawet
w jakiś sposób go rozumiałam.
100,5
metra w złych warunkach i kiepskim stylu, lecz z większą szansą na drugą serię
niż Dawid.
-
Leć, Maciejka, leeeeć! Taaaaak!
Skoczył
pół metra dalej od Michiego i zajął miejsce tuż za nim. A co najważniejsze –
uśmiechnął się szeroko i promiennie, zupełnie tak, jak chciałam, aby się
uśmiechał, zamiast nieustannie kręcić nosem.
Chwilę
później tuż za Maćkiem wylądował Jasiek z odległość taką samą, co Hayböck.
Pierwsza trójka wyglądała naprawdę dobrze i nie zepsuł tego ani następny
Damjan, ani kolejny Takeuchi.
Ani
zawodnik z numerem czterdziestym.
I
nie było tłumu kibiców, nie było muzyki, nie było irytującego spikera. Nie było
całego świata. Nie było niczego, poza powoli wsuwającym się na belkę Thomasem. Mimo,
że dostrzegałam tylko jego niewielką postać na szczycie wieży, to wystarczyło,
abym zapomniała jak się czuje, by po chwili czuć wszystko ze zdwojoną siłą.
Czułam rozrywane żalem serce, gdy przeniosłam wzrok na telebim i zobaczyłam,
jak bardzo się boi. Czułam jego strach tam na górze i swój własny tu na dole.
Czułam dzielącą nas przepaść i czułam, że w jednej chwili jestem w stanie ją
przeskoczyć.
Czułam,
jak bardzo za nim tęsknię.
Wypuścił
powietrze z ust, a niewielki obłok uniósł się w stronę ciemnogranatowego nieba.
Odepchnął się od belki, a ja poczułam na nadgarstku dłoń Koflera.
Zamknęłam
oczy.
Kulm.
-
Już.
Gdy
uniosłam powieki, wyciągnięty do przodu przecinał powietrze z szeroko
rozłożonymi nartami. Wylądował nieco niepewnie, przez co na chwilę wstrzymałam
oddech, ale wszystko skończyło się dobrze. I może nie osiągnął takiej
odległości jak jego poprzednicy, może jego lądowanie nie było czyste i może on
sam nie skoczył tak, jak jeszcze niedawno skakał podczas Turnieju Czterech
Skoczni. Ale to się nie liczyło.
97,5
metra. Dziewiąty.
Podniósł
narty ze śniegu i uśmiechnął się do kamery, po czym zszedł z dojazdu. Nie
spuszczałam go ze wzroku do momentu, w którym odszedł w stronę wioski skoczków.
Chciałam patrzeć na niego jak najdłużej i nie czuć, że w tej chwili to jedyne,
co mogę.
-
Boże, jak on się boi… - wydusiłam z siebie, obserwując lądującego przedskoczka.
-
Zawsze się bał.
Didl
skoczył 99 metrów i jakimś cudem uplasował się tuż za Michim z tą samą ilością
punktów, co Wank. Chwilę później Bardal wskoczył na miejsce lidera, a Ammann
skacząc tyle, co Thomas, zajął miejsce za nim. Westchnęłam i uniosłam wzrok na
dojazd, w oczekiwaniu na skok Freunda.
Chwilę
później zakrywałam oczy dłonią, aby nie patrzeć na przewracającą się postać
Niemca.
-
Wstał, nic mu nie jest.
Uchyliłam
palce i rzeczywiście, Severin podniósł się i o własnych siłach zszedł z
zeskoku. Tylko o drugiej serii mógł już zapomnieć. Może przez to Dawid jakoś
się do niej załapie.
I
mógłby, bo skoczył dalej niż Gregor, którego odległość była półtora metra
krótsza. Tylko warunki miał lepsze i zajął miejsce dwa oczka niżej od Thomasa.
Kubacki mieścił się w trzydziestce tylko jedną nartą.
Pozostała
ostatnia trójka: Kasai, Prevc, Stoch.
Noriaki
w swoim najlepszym stylu osiągnął odległość 101,5 metra, rozdzielając Maćka i
Janka. Peter jako pierwszy przekroczył granicę 102 metrów, skacząc pół metra
dalej, a Kamil…
A
Kamil był spokojny. Spokojny i skupiony, co było widać w każdym elemencie jego
skoku - od momentu w którym się odepchnął i przyjął pozycję dojazdową, po
wybicie i przez cały kontrolowany lot, aż do samego lądowania. Gdy dotknął
nartami śniegu i rozłożył ramiona, chyba pierwszy raz tego wieczora krzyknęłam
i głośno się roześmiałam, dołączając do zebranego nieopodal tłumu Polaków.
105,5
metra.
-
Kofler, przybij piątkę.
-
Przecież ja jestem z Austrii!
-
Przybij piątkę, jak cię proszę!
-
Ale…
-
Michi jest czwarty! Bij!
Wywrócił
oczami i uniósł dłoń, którą zaraz klepnęłam, czując jak zaczynają mnie boleć
policzki. A potem mina mi zrzedła, gdy na tablicy wyników pierwszej serii
zobaczyłam, że Dawid jest… trzydziesty pierwszy.
-
Nic nie mów.
Nic
nie powiedziałam, tylko rozłożyłam szeroko ramiona, gdy tuż przed rozpoczęciem rundy
finałowej, Dejvi wdrapał się na trybunę już przebrany w kurtkę. Westchnął i
mocno mnie przytulił, przytrzymując przy sobie na dłuższą chwilę.
-
Starałem się – jęknął tak cicho, że tylko ja mogłam go usłyszeć. – Naprawdę się
starałem.
-
Wiem, Dejvi, wiem.
-
I znowu mi się nie udało.
Przesunęłam
kilka razy dłońmi po jego plecach w pokrzepiającym geście, by w końcu nieco się
od niego odsunąć i spojrzeć mu w twarz.
-
Znowu – powtórzył, a nos zrobił mu się czerwony bardziej niż zwykle.
Uśmiechnęłam się bezradnie.
-
Próbowałeś. To liczy się najbardziej.
-
Tak, i zawiodłem.
-
Zwycięstwa i porażki, Dejvi. Na tym się właśnie uczysz całe życie.
-
A czy mógłbym uczyć się tych drugich gdzie indziej, a nie na Igrzyskach? –
Spytał z dość beznadziejnym wyrazem twarzy. – Bo kilku matołów siedzi mi na
dupie i nie chciałbym zmarnować okazji.
-
Pomyśl, że te matoły nie przyjechały do Soczi, a ty tak.
-
Murańka zapewne dobrze się teraz bawi.
-
W domu.
-
Korniszonie, nie umiesz mnie dzisiaj pocieszyć. – Pokręcił głową i opuścił
bezradnie ramiona. – Niech chociaż Kamil wygra, to mi mniej przykro nie będzie.
Wyminął
mnie, matoł jeden i postanowił uciąć sobie pogawędkę z Koflerem. No jasne,
zjedzcie po różowym wafelku i może wam się polepszy.
Druga
seria konkursu rozpoczęła się równo o czasie skokiem Colloredo, który zajmował
ex aeuqo ostatnią pozycję z Ahonenem. Wszystko przebiegało swoim rytmem.
Wciśnięta między Dawida i Andiego zadzierałam głowę w stronę wieży, by po
chwili ją opuszczać i śledzić kolejne występy.
W
końcu na telebimie pokazała się twarz, na której widok mimowolnie ścisnęłam
kciuki. A niech ma, na pocieszenie po pierwszym słabym skoku. Z pewnością
osiemnaste miejsce po pierwszej serii nie było spełnieniem marzeń Schlierenzauera,
który właśnie skoczył 101 metrów. Spojrzałam na swoje ściśnięte pięści, później
na jedynkę obok nazwiska Gregora… Okej, palce nie będą mi potrzebne na lodzie.
-
Nela… - Dejvi chrząknął znacząco i kiwnął głową w stronę wieży.
Tak
więc zacisnęłam kciuki i usta, znów widząc jego wystraszony wzrok, którego nie
ukrywały nawet gogle. Zastanawiałam się o czym myśli. Czy bije się ze strachem,
czy spycha go w podświadomość i skupia się tylko na tym, co przed nim? Czy wie,
że jestem tutaj? I czy to by coś zmieniło?
Znów
zamknęłam oczy przed wybiciem i otworzyłam je w momencie, w którym unosił się w
powietrzu. Nie leciał spokojnie, ale wylądował bardziej stabilnie, niż po
pierwszym skoku. I dalej.
Pomiar
wskazał 101 metrów. Tyle, co Gregor.
-
Gdyby mu nie odjęli za wiatr, to byłby pierwszy.
A
mimo to Thomas uśmiechnął się po raz kolejny i pomachał do wszystkich. W jednej
chwili miałam ochotę zbiec z trybuny, popędzić w stronę domków, odnaleźć go i
powiedzieć mu, jaka jestem z niego dumna. Nieważne, co by wtedy zrobił i czy w
ogóle by odpowiedział. Chciałam, by wiedział.
Kolejni
skoczkowie lądowali. Jaśkowi zabrakło metra do setki, a Maćkowi półtora. Didl
też skoczył metr krócej, podobnie jak Michi. Aż w końcu pozostało tylko trzech,
a ja poczułam, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok.
Prevc.
99 metrów w trudnych warunkach, ale w dobrym stylu. Pierwszy.
Bardal.
98,5 metra. Drugi, tuż za Prevcem.
Stoch.
W
całym swoim życiu widziałam wiele jego skoków. Treningowych i konkursowych. Na
żywo i w telewizji. I nigdy, nawet w Val di Fiemme, nie denerwowałam się tak,
jak teraz. Cała się trzęsłam, dociskając do klatki piersiowej biało-czerwone
pompony, które Dawid skradł dla mnie jakimś kibickom. Zaczęłam odmawiać
wszystkie znane mi modlitwy, będąc niemal na granicy cierpliwości w oczekiwaniu
na zapalenie się zielonego światła.
-
No jeeeeedź! – krzyknęłam, a ten jak na zawołanie odepchnął się od belki i już
był w drodze po medal.
Wybił
się i leciał jak posąg. Ani drgnął w powietrzu, napięty jak struna. Leciał i leciał,
dopóki nie wylądował, telemerkując na moje nie-amatorskie oko perfekcyjnie.
-
BOOOOŻEEEE, KAAAAMIIIIIL!
Ani
Kamil, ani ja, ani nikt inny dookoła nie potrzebował potwierdzenia w postaci
odległości i przyznanych mu punktów, aby wiedzieć, że wygrał. W-y-g-r-a-ł. Mój
mały Kamil, ten sam wystraszony dziewiętnastolatek, którego poznałam osiem lat
temu w Turynie został mistrzem olimpijskim. Facet, który rozgotowuje makaron,
podczas mycia naczyń topi całą kuchnię i nie umie ustawić pralki - jest złoty.
Miałam
ochotę pobiec na zeskok, tak jak Maciek i Jasiek i go uściskać, krzyknąć mu, że
spełnił nasze marzenie z Włoch i naszych pierwszych Igrzysk. Zamiast tego
stałam, ryczałam jak głupia i biłam mu brawo, gdy chłopaki nieśli go przez
zeskok i gdy kilkanaście minut później wchodził na najwyższy stopień podium.
-
Kamiiiiiiil!
-
Nelaaaaaaa!
Gdy
zbliżał się do domku Polaków, od razu wybiłam w jego stronę i uwiesiłam mu się
na szyi. Drugi raz w życiu nie marudził i nie krzyczał, że go duszę. Śmiał się
i cieszył razem ze mną, obracając nami dookoła.
-
Wygrałeeeeś!
-
Wygrałeeeem!
-
Pijemyyyy!
-
Po sezonieeee!
-
Okeeeeej!
W
końcu się zatrzymał i postawił mnie na ziemi, a ja mogłam ucałować ten złoty
łeb. Kamil zaśmiał się głośno, więc jeszcze raz się do niego przytuliłam,
wciskając głowę w jego klatkę piersiową. A gdy zabrakło mi powietrza do
oddychania, uniosłam ją, spoglądając ponad ramię Stocha.
Thomas.
Stał
kilkanaście metrów dalej z nartami w rękach i patrzył prosto w moją stronę. Nie
potrafiłam odczytać wyrazu jego twarzy. Może dlatego, że nie wskazywała
niczego. Pustka. Pustka, która zabolała tak mocno, że nagle wszystkie zamiary i
nadzieje, które jeszcze przed chwilą posiadałam, zgasły.
-
Co jest?
Kamil
wyczuł, że nagle zastygłam w jego ramionach. Odsunął mnie od siebie i kazał na
siebie spojrzeć. Nie wiem, czy byłam przerażona, czy może zrezygnowana. Po
prostu pokręciłam głową, a on chyba zrozumiał, bo bez słowa przytulił mnie do
siebie jeszcze mocniej.
A
gdy znów spojrzałam w stronę austriackiego domu, Thomasa już przy nim było.
* * *
wszystko się zmieni
nic nie zostanie takie samo
nikt nie jest idealny
ale każdy jest winny.
* * *
-
Mam pomysł. Zamienimy kolejność kombinacji w krótkim. Jak spartolisz potrójnego
flipa, to przynajmniej podwójny loop na tym nie ucierpi, bo przesuniemy go do
tego potrójnego i wyjdzie nam z tego piękna kombinacja z loopami. Panimajesz?
-
Podwójny axel, potrójny flip i potrójny loop z podwójnym loopem.
-
Da, panimajesz.
Nina
i jej próba wtłoczenia się w rosyjskie otoczenie. Nie skomentuję.
-
Czy mogę już iść? Umówiłam się z Dawidem.
-
Z tym cukiereczkiem? – Spojrzała na mnie z zachwytem, a oczy aż jej
rozbłysnęły. – O, da! Koniecznie go ode mnie pozdrów! Kiedy znowu wpadnie na
trening?
-
Nigdy – wymamrotałam pod nosem i zaczęłam rozsupływać sznurówki.
Szybko
się przebrałam, wrzuciłam wszystkie ciuchy i łyżwy do torby, włożyłam puchową
kurtkę i szybkim krokiem skierowałam się do wyjścia z lodowiska. Cholerny
trening. Wiem, że spóźniłam się na niego przez ceremonię dekoracji Kamila, ale
Nina zupełnie nie musiała w ten sposób karać mnie dodatkowymi czterdziestoma
minutami na lodzie. Byłam doprawdy elegancko spóźniona na spotkanie z Dejvim, a
mieliśmy iść do kina.
Zupełnie
jakbym miała humor na jakiekolwiek oglądanie filmu.
Naciągnęłam
czapkę na głowę i pchnęłam szklane drzwi. Mroźne, nocne powietrze uderzyło mnie
w twarz, tylko pogłębiając wymalowane na niej niezadowolenie. Dosunęłam zamek
kurtki do samej góry i ruszyłam przed siebie, szukając wzrokiem Kubackiego.
-
To ty.
Zatrzymałam
się, czując oblewającą mnie falę gorąca. Serce zaczęło kołatać, a torba
nieznacznie zsunęła z lewego ramienia.
-
To naprawdę ty.
Odwróciłam
się w stronę źródła głosu, za którego dźwiękiem tęskniłam o wiele mocniej, niż przypuszczałam.
Niepewnie uniosłam wzrok i nagle cały, zebrany w ciągu ostatniego miesiąca żal
opadł na moje ramiona.
Wyszedł
z cienia, prosto w snop padającego z latarni światła. Mogłam dojrzeć jego
twarz; każdy jej najmniejszy szczegół, zaczynając od okrutnie smutnych oczu,
przez dostrzegalne siniaki, po lekko spierzchnięte, pozbawione uśmiechu usta.
Patrzyłam na niego i jedyne, co miałam w głowie to moment, gdy widziałam go po
raz ostatni. W szpitalnym łóżku, podłączonego do tysiąca urządzeń, poobijanego
i walczącego z bólem.
Teraz
wystarczyło wyciągnąć przed siebie rękę, aby go dotknąć.
-
Cześć – zaczął, siląc się na swobodny ton i gorzki uśmiech. – Pamiętasz mnie?
Jeszcze nie tak dawno wiele nas łączyło i wydawało nam się, że mamy tylko
siebie. Ale potem ja nawaliłem, a ty uciekłaś, więc nie wiem, czy to wszystko
ma teraz jakieś znaczenie.
Dostałam odpowiedź na jedno ze swoim pytań:
nie potrafiłam patrzeć mu w oczy. Opuściłam wzrok i zaczęłam szukać Dawida,
choć sama nie wiem, co mógłby zdziałać w tym momencie. Bo przecież musiało do
niego kiedyś dojść. Ale nie teraz i nie w taki sposób.
-
Nie miej za złe Dawidowi, że oddał mi wieczór z tobą.
Że
co proszę?
Mimo
wszystko spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Ale on tylko wyciągnął rękę w moją
stronę.
-
Daj torbę. Obiecałem, że odprowadzę cię do hotelu.
Sięgnął
do paska i mocny ruchem odebrał moją własność, po czym przewiesił ją sobie
przez ramię. Nie spojrzał na mnie. Nie poczekał. Ominął mnie i ruszył w stronę
wioski olimpijskiej. Bez słowa poszłam za nim.
Milczał.
Szedł trzy kroki przede mną i nawet nie odwracał się, by chociaż sprawdzić, czy
jeszcze nie skręciłam w inną uliczkę. Ale to był jeden z tych momentów, w
których wiedział, że pójdę za nim wszędzie. I nieważne, jak byłam przerażona,
nawet nie myślałam o tym, aby mu umknąć. Nie miałam odwagi odnaleźć go wczoraj
po konkursie. Jeśli Gregor się wygadał, to nie miało żadnego znaczenia, bo
Thomas i tak wiedział, że przyjechałam do Rosji. Więc co mi pozostało, poza
znoszeniem panującej między nami ciszy i świadomości tego, co może nas czekać
na mecie tego marszu?
Dlatego
próbowałam za nim nadążyć, nie odrywając od niego wzroku. Nogi bolały mnie od
chęci zrównania z nim kroku, ręce od pragnienia objęcia go, głowa z braku jego
zapachu i głosu, a całe ciało tęskniło za jego dotykiem. Tęskniłam. Z każdą
sekundą, w której nie mogłam spojrzeć mu w twarz tęskniłam jeszcze bardziej i
coraz boleśniej zdawałam sobie sprawę z tego, jak silna jest ta tęsknota. A
najgorsze było to, że w żaden sposób nie mogłam jej uciszyć.
Na
pewno nie wtedy, gdy doszliśmy do oflagowanego na biało-czerwono budynku, a
moja torba została rzucona na drewnianą ławkę. I nie w chwili, w której Thomas
patrzył na mnie z płonącą w oczach złością.
-
Więc?
Dzieliły
nas dwa metry, których nie miałam odwagi przekroczyć. Spuściłam wzrok z
napiętej twarzy Morgensterna na swoje buty i zacisnęłam prawą dłoń na lewym
łokciu.
-
Nie masz mi nic do powiedzenia? – Spytał, dostając w odpowiedzi ciszę. – Nie?
Okej, w takim razie to ja będę mówił.
Już
bolało.
-
Nie zasłużyłaś na to, co ci zrobiłem. Nie powinienem cię okłamywać i uwierz mi,
od naszej rozmowy w hotelu nie ma dnia ani chwili, w której nie żałowałbym
tego, że tak cholernie cię skrzywdziłem. Powinnaś wiedzieć od samego początku,
nieważne za jaką cenę. Mogłem temu zapobiec, ale co miałem zrobić, skoro
pojawiłaś się i zmieniłaś wszystko na lepsze? Myślisz, że chciałem przez stare
błędy stracić kogoś, kto wreszcie mnie rozumiał? Przyznaję, chroniłem siebie
samego bardziej niż ciebie, ale wszystko dlatego, że bałem się, że znów zostanę
sam. A ja straciłem już zbyt wiele, by do rachunku strat dopisywać jeszcze
ciebie. – Jego zimny głos na chwilę utonął w ciszy wczesnej nocy w Soczi.
Wypuścił ciężkie powietrze z płuc. – Nie wiem, ile jeszcze razy przyznam przed
tobą i sobą, że spierdoliłem po całości. Ale, do cholery, nie jestem jedynym
winnym.
Znów
urwał. A ja znów nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego słowa.
-
Dostałem już za swoje. Wierz mi, lub nie, ale Kulm odpowiednio mnie ukarała za
okłamywanie ciebie i jeśli to miała być nauczka to w porządku, jestem w stanie
ją zaakceptować Ale ty… Nie musiałaś mnie jeszcze bardziej dobijać.
Wbiłam
paznokcie w materiał kurtki.
-
Dlaczego obiecałaś, że będziesz obok mnie? – Spytał drżącym, przepełnionym
żalem głosem. Pochyliłam głowę jeszcze niżej, niemal dotykając podbródkiem
obojczyka. – Obiecałaś mi. Obiecałaś, słyszysz? Więc dlaczego, gdy się
obudziłem, ciebie nie było? Co? Powiedz coś!
-
Nie potrafiłam… - wydusiłam z siebie, nawet na niego patrząc. Prychnął.
-
Nie potrafiłaś. Nie potrafiłaś zostać, nie potrafiłaś odebrać pierdolonego
telefonu, nie potrafiłaś nawet napisać głupiego sms-a, żebym się odwalił i dał
ci spokój, jeśli tego właśnie chciałaś! Wiedziałbym przynajmniej na czym stoję,
a nie kręcił się w kółko i udawał, że daję sobie bez ciebie radę! – Uniósł
głos, a nawet zrobił krok w moją stronę. Równie szybko się cofnął. –
Potrzebowałem cię. Słyszysz? Potrzebowałem cię, kurwa. Nie tych wszystkich
ludzi, którzy ciągle kręcili się dookoła i próbowali pomóc, tylko ciebie. Ale
ciebie nie było, uciekłaś, zostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia. Jeśli to
miało tak wyglądać, po co w ogóle przyszłaś do szpitala? To było twoje
pożegnanie? Bardzo chujowe w takim razie. Jeśli zamierzasz z kimś się
ostatecznie pożegnać, nie powinnaś dawać mu nadziei, wiesz?
Pękałam
w środku od każdego wypowiadanego przez niego słowa, które uderzało we mnie i
rozbijało nie tak dawno odbudowaną skorupę. Zaciskałam pięści i usta, próbując
wyładować kumulujący się we mnie ból. Nie chodziło o niego. Chodziło o prawdę,
którą wytaczał.
-
No chyba, że zamierzałaś jednak wrócić? Za miesiąc, dwa, może po roku? Powiedz,
już wtedy wiedziałaś, że to będzie Soczi?
Nieznacznie
pokręciłam głową.
-
Jasne. Przecież nie chciałaś wracać do jazdy. A jednak! Wróciłaś, przyjechałaś
na Igrzyska… Gratuluję. Zamierzałaś mnie w ogóle o tym poinformować? – Spytał.
Węzeł na krtani zacisnął się jeszcze bardziej. – Nie uważasz, że powinien
dowiedzieć się o tym właśnie od ciebie? Cholera jasna, robiłem wszystko, aby
nawiązać z tobą jakiś kontakt, a pewnego wieczora dowiaduję się, że jedziesz do
Olimpiadę i to od własnej matki! Czy ty w ogóle planowałaś przyjść i powiedzieć
durne ‘cześć’?
-
Chciałam. Thomas… - Uniosłam na niego szklący się wzrok. Natychmiast zamilkłam,
malejąc pod ciężarem jego spojrzenia.
-
Wyręczyłbym cię. Naprawdę miałem wielką ochotę już pierwszego dnia zapytać
Kamila albo Dawida o ciebie, ale po zastanowieniu stwierdziłem, że to przecież
bez sensu. Uciekłaś. Nie odbierałaś telefonów. Każda próba skontaktowania się z
tobą kończyła się fiaskiem. W dodatku przyjechałaś do Soczi i co lepsza wcale
nie rwałaś się do spotkania. Chyba jasno dałaś mi do zrozumienia, że to koniec.
Koniec. Przełknęłam to słowo jak
najbardziej gorzką pigułkę. Bo nigdy nie chciałam niczego między nami kończyć.
Za bardzo go potrzebuję, za bardzo mi na nim zależy…
Boże,
co ja zrobiłam?
Wzięłam
wdech i spojrzałam na jego twarz. Patrzył gdzieś w bok i zaciskając mocno
szczęki, co jakiś czas kręcił głową, jakby odrzucał przychodzące mu do głowy
myśli.
-
Więc dlaczego przyszedłeś?
Od
razu na mnie popatrzył. Starałam się nie spuszczać z niego wzroku. Uparcie
walczyłam z samą sobą i wbijałam spojrzenie w jego pociemniałe oczy, tym samym
powstrzymując gromadzące się pod powiekami łzy. Cała drżałam od zimna i
wszystkich skumulowanych emocji. Od całkowitego rozpadnięcia się dzieliła mnie
cienka granica.
-
Dlaczego? – Powtórzył, spoglądając na mnie z lekkim niedowierzaniem. Wykonał
niewielki krok w moją stronę. – Bo o tym, czy to jest koniec, czy nie, muszą
zdecydować dwie osoby. A ja nie wyraziłem zgody, Nela.
Fala
ciepła przetoczyła się przez całe moje ciało, gdy wypowiedział moje imię w
sposób, w jaki nikt inny nie potrafił. Zdusiłam w płucach cichy szloch, nie
odrywając od niego wzroku. Dzieliły nas zaledwie dwa kroki. Dwa kroki do
ramion, w których czułam się najbezpieczniej. Dwa kroki do jedynego miejsca, w
którym pragnęłam się znaleźć. Dwa kroki przepaści.
-
Nie masz pojęcia, jak cholernie jestem na ciebie zły.
Był
tak blisko, że czułam na twarzy jego oddech. Zamknęłam oczy, nie potrafiąc
zapanować nad drżeniem warg.
-
Wiem, co zrobiłem – powiedział dość spokojnie. - Ale ty wcale nie jesteś ode
mnie lepsza.
Jedna
ciepła kropla spłynęła po moim lewym policzku. Uniosłam nieznacznie powieki.
Cofał się. O krok, o dwa, trzy i każdy kolejny.
-
Thomas… - Wyrwało mi się, gdy coraz bardziej się oddalał. Ale on tylko odwrócił
głowę w bok i nią pokręcił. Tak, jakby nie chciał wysłuchać tego, co mam do
powiedzenia. Tylko, co tak właściwie chciałam mu powiedzieć oprócz tego, że mi
przykro?
Więc
zostawił mnie na granicy rozsypania się z poczuciem, że wtedy, gdy po raz
pierwszy próbowałam zadziałać dla własnego dobra, odwzajemniłam zadane mi rany.
* * *
jesteś w moich żyłach i nie potrafię pozbyć się z
nich ciebie
jesteś wszystkim co czuję nocą w ustach
uciekłaś, bo nie jestem tym, którego szukałaś.
jesteś w moich żyłach i nie potrafię pozbyć się z nich
ciebie
*
Osobno
ich nie znoszę. Razem uwielbiam. To chyba o czymś świadczy.
Troszkę
popłynęłam z opisem konkursu, ale bardzo mi zależało, aby jak najlepiej
przenieść klimat Igrzysk do opowiadania. A konkursy były bardzo fajne i
wspominam je z wielkim uśmiechem na ryjcu, więc wiecie. Jakby jeszcze nagrania
i tego typu bajery wszelakie nie były zablokowane przez organizatora, to
naprawdę byłby cud, miód i orzeszki. Dlatego cholera wie, czy Morgo chwiał się
przy tym lądowaniu czy nie (ale chyba nie aż tak bardzo, jak na dużej skoczni,
bo tego zawału nie zapomnę do grobowej deski), nikt mnie nie sprawdzi.
Co
do postaci Briana Jouberta, którego postanowiłam sobie wpleść do rozdziału, to jest
ona jak najbardziej autentyczna i wcale nie wyciągnęłam jej sobie z czterech
liter. Brian przewinął się parę razy w poprzednich rozdziałach, a ja uznałam,
że Nela musi zmierzyć się ze wszystkimi swoimi demonami. Brian bez wątpienia
był jednym z nich. A poza tym to kawał niezłego chłopa jest. Obczajka.
Okejka,
to tyle. Widzimy się w piździerniku. (Jesień! Zima niedługo! <3)
(31/35)
Na pełną obczajkę to już lepszy byłby krótki z Helsinek, albo dowolny z MŚ w Goteborgu rok wcześniej :P Ale i tak się jaram, że Brian jest :D Jeśli chodzi o konfrontację. To wszystko nie tak... Życiowo tak to bywa, ale yghhhhh aż autentycznie boli jak sobie pomyślę co Nelka musiała czuć
OdpowiedzUsuńJestem w rozsypce po tym rozdziale. Nie wiem co mogę powiedzieć. Chyba tylko tyle że to jest genialne.
OdpowiedzUsuńRozmowa z były chłopakiem była wciągająca a na wzmiankę o niedyskretnie obserwującej ich Ninie uśmiech wkradł mi się na usta.
A jak już jestem przy Ninie to jej miłość do Dejviego...Uwaga bo Lilek będzie zazdrosny ;D
Thomas, to że jego mama wygada się że Nela wejdzie na lód w Sochi było do przewidzenia, do przewidzenia było też to że Nela nie wymyśli jak powinno ich spotkanie wyglądać. Ale ich rozmowa... Zabiłaś mnie nią, oczywiście nie mogło być lukrowato- powiedzą co czuli, co czują i wpadają sobie w ramiona. No ale Nelka! Dlaczego nic nie zrobiłaś! Wiem,nie była w stanie nic więcej zrobić. Mam tylko nadzieję, że te emocje nie wpłyną negatywnie na jej występy. Bo liczę że Nela udowodni coś swojej wrednej rywalce.
XYZa
Niby się wyspałam, ale mój mózg się nie czuje ani trochę godny komentowania takich cudeniek. Bo to jest tak bardzo, bardzo... Nie mogę się zastanawiać, bo walnęłabym Ci zaraz listę stu przymiotników z czego połowa byłaby sprzeczna. Takie wspaniałe rozpieprzenie emocjonalne jest zawsze w cenie. Bo on się zmienił przez ten ból. I ona się zmieniła, bardzo – jak stwierdził jej były, a mniemam ( choć albo nie ogarniam i mi wątek tamtego związku kompletnie uciekł, albo tu jakiś szczegółowych opisów nie było), że chodziło o jakiś poważny związek, kosztujący Nelę wiele emocji... Ale ten twór – Morgonelka ( wypożyczę sobie to idealne określenie♡) jest ciągle taki sam. Osobno nieznośni, za co sama Ty ich rzekomo nie lubisz, a razem tak wspaniali, tak perfekcyjnie niedoskonali, że trzeba ich kochać, uwielbiać i życzyć im tego, co choć zdarza się na tym świecie tak rzadko to jednak zdarzyć się może. Tylko od początku. Ten opis dwóch dni. Zawsze przemawia do mnie takie trafne powtarzanie jakiegoś słowa czy zwrotu, za każdym razem w innym kontekście uzupełniającym ten poprzedni. I korniszonowe podsumowanie mijającego czasu – tak strasznie się ucieszyłam, a jednocześnie przeżyłam lekki szok. Bo, że Morgi był jej silnikiem w locie do Soczi, to wiedziałam od zawsze. Ale takie wyznanie przed samą sobą... Wyznanie, iż to co między nimi się spieprzyło jest najważniejsze. Iż całe igrzyska, medale i reszta zamieszania to... Tło? „ Hej Thomas, jestem tutaj dla Ciebie” I to nie tylko jako przyjaciółka, jako współczujący człowiekowi, człowiek, jako ktoś kto zawalił i wie, że ma dużo do naprawienia. Nie tylko. Chyba, to było taka nietandetna, niepretensjonalna i dojrzała odmiana ‘kocham Cię’. Chyba za ślepym dążeniem do kogoś, kto tak trafnie obrazuje wszystkie twoje wady, może dążyć tylko człowiek poważny i gotowy. Chyba gotowość to też strach, przed prawdą. I przed pechem, lub szczęściem na długie lata. Chyba. Wszystko chyba, bo jak to kiedyś powiedziałam, to, czy to dla mnie była opowieść o miłości i jakie jest jej przesłanie nadrzędne, zrozumiem dopiero po epilogu. Co brzmi strasznie, bo będzie po Popaprańcach duża dziura w serduchu, a skoro na dodatek Bjoern, Tum i inne patonorgi dopiero za ponad rok... Ok, nie narzekam, takie dzieła muszą powstawać po troszku, Shattered też w jeden dzień z pewnością nie wymyśliłaś;)
OdpowiedzUsuńAle wróćmy do ich rozmowy. Podoba mi się, że nastał etap, w którym nie oskarżają już ani siebie na wzajem, ani nie stoją przysłowiowo przed lustrem, przeklinając osoby własne ( Boziu, jak ja nie umiem już zdania normalnie skonstruować). Pogodził się, że tą winę trzeba rozłożyć na pół. I każde musi przeprosić i każde wybaczyć. I tu nasz Morgo, tak troszkę po uszach oberwać powinien. Bo co? Wyznał jej to co mu leżało na duszy. Uznał Kulm, za pewien rodzaj kary, choć to nie za dobre podejście, szczególnie w kwestii powrotu do sportu, choć ja pamiętam te emocje przed ekranem podczas Soczi i ból na samą myśl, co on musiał w głowie mieć, gdy taki przerażony siadał na belce startowej. Dalej... Okrzyczał ją poniekąd, za tą niedotrzymaną obietnicę i ucieczkę. Miał takie prawo, a nawet obowiązek. „Koniec muszą powiedzieć dwie osoby”, jakie to jest prawdziwe! I uniwersalne, bo zwyczajnie odnosi się do każdego rozstania. I takiego jak ich i zwyczajnie klasycznego. Choć może nie będę lepiej tu tego wątku rozwijać, to zapadło mi w pamięć to zdanie, mocno. Fajne by było jakby świat się do niego choć troszkę dopasował. Więc Morgo powiedział co powiedział, a potem sobie poszedł. Czyli zarzucił jej tchórzostwo i... No co zrobił? Zwiał. To znaczy trochę go rozumiem, bo szczere rozmowy są tak trudne, że czasem łatwiej rozłożyć je na części, a potem posiedzieć samemu ze sobą i podsumować wszystko przed kontynuacją. Ale on jej nawet chwili na rewanż nie dał, chociażby na to „przykro mi”, będące jedynym, co jej się cisnęło na usta.
A przecież Nela, choć jest tu dla niego, ma coś też do udowodnienia na lodzie, Chociażby tylko samej sobie, nie tabelom medalowym. I pogłębiające się w wyniku jego słów rozpieprzenie wewnętrzne, którego się boję, chyba jej zbytnio w tym nie pomoże... Bo ciężko iść dalej, z demonami przeszłości na języku. Więc, jak się domyślam walka z nimi musi być szybko kontynuowana. I coraz bardziej się zastanawiam, czy pokażesz nam Soczi też oczami Morgo... Tak.
UsuńDzielą ich dwa kroki, czują swój oddech. A jednak to najgorsze kroki. I czytając ten fragment, kilka razy pod rząd znowu byłam rozdarta. Jakaś głupiutka cząstka mnie, chciała przebycia tego małego – wielkiego dystansu. I pocałunku. Bo przecież Gregor zadeklarował, że może się wynieść z pokoju i pościel poświęcić<3 Ale reszta zaraz tą część stłumiła. Tu nie jest miejsce na nieprzemyślane namiętności. O nie! Jeżeli zakładamy (a ja to bardzo mocno zakładam), że on mają szansę coś stworzyć razem to wszystko musi dziać się właśnie wolno. I niestety z pomocą losu. Takie są najwspanialsze z istot popapranych.
Chciałoby się napisać porządny komentarz. Ale książki wzywają, a głowa wyraźne nie ta. Pozdrawiam i dużo, dużo weny, aby najdalej za miesiąc była tutaj cyferka 32. Jak dla mnie mogłoby być jutro^^
I znowu czytałam rozdział w pociągu i autobusie... Chyba muszę częściej jeździć do złotych xd W ogóle myślałam że się rozryczę w połowie, bo jeszcze poleciało w słuchawkach 'zbudujemy dom' a ja kocham tą piosenkę i mam do niej ogromny sentyment... Idealnie przelałaś wszystko na papier ♡
OdpowiedzUsuńTo co zrobił Morgi pod koniec to... Ehh, to mega przykre... Po prostu takie nie ten... Tak mi teraz szkoda Nelki. Boję się że nie podniesie się z tego, że nie da rady i zaliczy upadek na lodowisku... Nie! Musi się to zakończyć szczęśliwie... Musi!!
Dawid... Kochany głupek. Serio... :) Bo tak jakby wystawił Nelkę, ale wiedział że robi dobrze :) Byle tylko to nie miało negatywnych skutków na naszej dwójce...
Bo ja też ich uwielbiam razem i mam nadzieję że się uda :) A co do Didla to jestem pod ogromnym wrażeniem! ;)
Dobra, wysiadam z pociągu :p Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Weny!
Ojej.
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest przepełniony tak różnymi emocjami, że nie wiem, czy siedzę ze łzami w oczach z powodu wspomnień dotyczących konkursu czy przez Morgo i Nelę, ale myślę, że przez i jedno i drugie, ale Popaprańce jednak przeważają. No i jeszcze smutny Dejvi mi łamie serce, bo kurczę, to przecież Złotowłosy Rycerz lata, więc myśl o tym jakiego miał pecha na IO nadal boli.
Jestem pełna podziwu dla Thomasa. Ta rozmowa była jeszcze trudniejsza od tej w windzie. Wyznał wszystko Korneli, bez owijania w bawełnę. Chyba nikt nie myślał, że kiedy w końcu dojdzie do spotkania między tą dwójką to wszystko będzie cacy, bo to byłoby zbyt proste i ckliwe, a to nie byłoby prawdziwi. A oni tacy są. No, wiadomo, że nie do końca, ale przez te ponad 30 rozdziałów wykreowałaś ich w taki sposób, że każdy z czytelników mógłby odnaleźć siebie w którymś z tych dwójki, bo życie kopie każdego, patrzy na taką dwójkę i myśli sobie, że trzeba się podnieść i walczyć dalej (i tak, mam w dupie, że to fikcja, sratytaty cymcyrymcy).
Wracając do tej dwójki, to długo po przeczytaniu ostatniego fragmentu nie wiedziałam co napisać. Jestem trochę zawiedziona Nelą. Z jednej strony rozumiem, że takie starcie jest trudne i jako czytelnik łatwo mi mówić, ale cholera. Facet wyłożył wszystko, obnażył wszystkie swoje uczucia, a wiemy, że Thomas nigdy nie był w tym dobry. Nela go zostawiła, bo pogodzenie się z prawdą o Morgensternie nie było łatwe, ale coś mu obiecała i nikt nie może powiedzieć, że nie ma racji. Każde z nich jest tylko człowiekiem, a ta dwójka jest szczególnie popaprana uczuciowo. A fakt, że Thomas nie wyraził zgody na koniec, świadczy tylko o tym, jak bardzo mu na Nelce zależy.
A co do Briana to ah, pojawił się tylko na chwilę jako kolejne zdarzenie z przeszłości, a ja już chyba straciłam dla niego głowę. Zwalam to na moją słabość do Francuzów.
Kocham, ściskam, pozdrawiam i wysyłam pomyślne wiatry jak na prawdziwego Mirana przystało. I przepraszam za nieskładność tego komentarza, ale pisanie w emocjach nie służy. Anyway, czekam na następny z niecierpliwością. :*
O ty nie dobra! Żeby tak zakończyć to już trzeba serca nie mieć! Ale rozdział perfekcyjny i idealnie oddałaś te emocje z Soczi <3 I mam nadzieje, ze Nela i Morgi spotkają się jeszcze i tym razem Nela będzie mogła wszystko wyjaśnić Thomasowi :) Z niecierpliwością będę czekać na następny :* <3 I nie ukrywam, ze liczę, ze zdołasz się wyrobić na 15.10, bo sprawiłabyś mi miły prezent urodzinowy :)
OdpowiedzUsuńo w mordę...sterna
OdpowiedzUsuńja tu wrócę, tylko sobie to przemyślę i zastanowię się, co mogłabym ci napisać, żeby miało ręce i nogi. albo chociaż ręce.
Jak powiedziałam, tak czynię. I oto jestem.
UsuńJuż na wstępie mogę powiedzieć, że na pewno nie uda mi się zawrzeć w komentarzu wszystkiego, co chcę i uważam, że powinnam powiedzieć, ale postaram się, by znalazło się tutaj jak najwięcej tych moich popapranych przemyśleń.
Zacznę od początku. Dwa dni. DWA DNI. Dużo? Mało? Z perspektywy szkolnej, kiedy jest sobota wieczór, a ja cały dzień spędziłam z książkami, zdecydowanie mogę stwierdzić, że niewiele. Zbyt niewiele. Ale jak to jest z perspektywy osoby, która przez te dwa dni musi zebrać w sobie tak olbrzymie pokłady odwagi i zdobyć się na siedmiomilowy krok w normalnych trampkach? Albo raczej w łyżwach? Bo w końcu mierzenie się z własnymi demonami (nawet tak uszatymi) jest czymś cholernie trudnym. Dobrze, że Nelka już na początku stawia sprawę jasno: liczy się Thomas. I nawet jeśli nie miała rozwiązania, czasem trzeba po prostu pozwolić rzeczom się dziać (nie wiem, czy to zdanie jest w ogóle poprawne).
Kolejna sprawa. Brian Joubert. Nie będę tutaj udawała speca, na łyżwiarstwie znam się tyle, co na skórowaniu ryb, dlatego skupię się na tym, co dla mnie było istotne. Mianowicie widzimy tutaj, jak bardzo zmieniła się Nelka. Tak właściwie jej przemiana była chyba jedną z najważniejszych kwestii w całym opowiadaniu, ale dopiero tutaj widać, jak - mimo wszystko - radykalne były to zmiany. Nelka1 i Nelka2.
Soczi! SOCZI, SOCZI SOCZI. Moje ukochane, najcudowniejsze i najwspanialsze Soczi. Niemal idealne (bo jedno kółko się nie otworzyło na otwarciu), a Kamil tak pięknie tam pozamiatał, tak wszystkich zdeklasował! Chociaż ja ich wszystkich uwielbiam i w ogóle, to było to coś cudownego i proszę o jakąś powtórkę. Z Morgo.
No, ale przejdę już do sedna. Znaczy do spotkania, na które tak długo wszyscy czekaliśmy i które chyba nie mogło wyglądać inaczej. Bo przecież po czymś takim nie można rzucić się sobie w ramiona, obcałować i powiedzieć, że od tej chwili wszystko będzie dobrze. Niezależnie od tego, jak bardzo by się chciało. I doskonale rozumiem tę złość Morgo. Każe jego słowo, wszystkie te wątpliwości i całe niezrozumienie. A co do Nelki... To nie rozumiem. Może dlatego, że gdybym ja była na jej miejscu, to walczyłabym każdą najmniejszą cząstką siebie, zwłaszcza, jeśli byłoby to dla mnie coś tak ważnego. A wydawało mi się, że Nelka taka jest. Że zaprze się całą sobą, że krzyknie, że rzuci wiązanką, ale nie pozwoli po raz kolejny mu odejść. Nawet, jeśli on odchodzi tutaj tylko na chwilę. Z drugiej strony; kolejny dowód na przemianę Korniszona.
No nic, może nie jest to najpiękniejszy komentarz i może nie jest najtrafniejszy, może trochę niepełny, ale czuję, że to już czas, żeby się zamknąć i czekać na kolejny rozdział.
Kocham i czekam!
Nie jest żadną tajemnicą, że nie umiem, a nawet nie przepadam za pisaniem komentarzy. Zawsze odnoszę wrażenie, że to, co w nich umieszczam, nie jest nawet jedną dziesiątą tego, co mi chodzi po głowie; tego, co czuję po przeczytaniu danego rozdziału. Zauważyłam też u siebie zależność, że jeżeli skomentowanie zostawię sobie na później, to do tego później w ogóle nie dochodzi, dlatego jestem teraz – od razu po przeczytaniu, zwarta, gotowa, z mętlikiem w głowie i brakiem jakichkolwiek słów na wyrażenie tego, jak podziałała na mnie ta część.
OdpowiedzUsuńAle spróbuję.
Z tym, że zacznę od tytułu: ja wiem, jak ty kochasz A small reunion, a ty na pewno wiesz, jak ja uwielbiam ten utwór (jak i całą płytkę TNAF) – możesz sobie wyobrazić, jak szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy zobaczyłam, jak zatytułowałaś nowy rozdział. Byłam już pewna, że w końcu dojdzie do konfrontacji Kornelia vs Thomas i dodatkowo się zmartwiłam, bo zdążyłam już chyba całkiem nieźle poznać obydwie postaci i ciebie, by wiedzieć, że nie będzie szybko, łatwo, kolorowo.
I nie pomyliłam się.
Zacznę jednak od początku, bo się zaraz pogubię we własnych myślach.
Nela miała ogromny mętlik w głowie i ewidentnie bała się konfrontacji. Widać, że chce, widać, że jej zależy i widać, że zupełnie nie wie, jak się za to zabrać. I naprawdę nie możemy jej się dziwić. Za to w pewnym stopniu możemy ją przez moment podziwiać, bo ma priorytety. To znaczy... Tak mi się wydaje. Ale przyznała się, że jest w stanie pominąć łyżwy, występy, oczekiwania, byle tylko mieć Thomasa obok siebie. I jest zdeterminowana, by osiągnąć swój cel.
Długo czekałam (och, no, miałam ogromną nadzieję!), na pojawienie się Jouberta i – ojej – warto było. Chociaż wcześniej mocno za nim nie przepadałam – to wszystko przez sposób, w jaki go Nela przedstawiła, nie ma się co dziwić – tak teraz zdecydowanie zmieniłam zdanie. Ach, no bo dzięki niemu mogę z jeszcze innej perspektywy spojrzeć na Korniszona. W kilku zdaniach odkrywa ją i pokazuje nam, czytelnikom, jak bardzo się zmieniła na przestrzeni całego opowiadania; jak bardzo zmieniła ją relacja z Morgensternem i dotychczasowe wydarzenia. Na szczęście w ogóle nie straciła animuszu ani ciętego języka! Ale za to odnoszę wrażenie, że gdyby sytuacja wyglądała troszkę inaczej, czasu minęło trochę mniej i w życiu Kornelii nie pojawił się Thomas, to wyznanie Briana byłoby dla niej niczym strzał w kolano. Dobrze jednak, że wszystko się między nimi wyjaśniło, chociaż przez to coraz dobitniej uświadamiasz nam, że do końca tuż-tuż... I, och, duet Kubiak&Joubert na pewno będzie doskonały!
Piątka, Koflero, piątka, Nelson, ja też jestem w przeogromnym szoku, że ta papla Didl się nie wygadał! Któż by się spodziewał, że utrzyma język za zębami. (A tymczasem próbuję sobie wyobrazić jak D. poprawiała mu włosy w Gołębiu, nie, nic.) O czym to ja miałam... Ach, już. Generalnie dobrze, że Andreas z nią o tym... wszystkim pogadał. Szkoda, że Kornelia nie miała okazji/nie chciała zrobić z tego użytku, ale mimo wszystko dobrze, że wśród Austriaków była taka dobra dusza, która na poważnie, bez żartów i złośliwości (tak, Gregor, Krafter, Michi, Didl, to do was) wyjaśniła jej jak to wszystko wyglądało z perspektywy Morgo. Racjonalnie.
Cofnęłam się wspomnieniami do lutego dwa tysiące czternastego roku – nawet po raz enty obejrzałam zwycięski skok Kamila – i znów poczułam te emocje. Tak jak przed kilkunastoma miesiącami ściskałam kciuki za skok Dawida, kazałam Maciejce lądować na dwóch, nie na czterech łapach, prosiłam Jasieńka o luz w dupie i – tak, to też – bałam się, kiedy na belce zasiadł zawodnik z numerem czterdziestym. Dodatkowo czułam te wszystkie emocje, które targały Nelką i – jejku – naprawdę nie wiem, jak ona mogła tam tak spokojnie – z pozoru – stać. Gdybym była na jej miejscu, zapewne nosiłoby mnie od jednego końca trybun do drugiego i jednocześnie chciałabym widzieć ten skok, i zamknąć oczy, zasłonić uszy, wyłączyć się i wrócić dopiero, jakby Morgo bezpiecznie wylądował (potwierdzone info, dziś na meczu miotało mną jak szatan).
A smutny Letni Rycerz Skoków Narciarskich łamie mi serce. Trzydzieste pierwsze miejsce jest równie beznadziejne jak czwarte, bo tak blisko, a jednak tak daleko. To prawie jak te 0,8 punkta w Predazzo, które najpierw dzieliły nas od brązu, a potem srebra!
UsuńKamil wygrał, znów ucieszyłam się jak głupia i... Thomas. Krótka wymiana spojrzeń, a jak bardzo wymowna. Zapowiedź tego, co za moment miało nadejść.
Długo czekałam na ich spotkanie. I... inaczej sobie to wszystko wyobrażałam. Byłam mocno naiwna mając nadzieję, że od razu wszystko sobie wyjaśnią i będą żyć długo i szczęśliwie. Ale to przecież ty, Ems, to Morgo i Nela, Nela i Morgo, którzy skrywają w sobie zbyt dużo żalu do siebie na wzajem, by tak od razu wybaczyć i zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło. Bo żadne z nich nie zachowało się w porządku, o czym Thomas doskonale zdaje sobie sprawę. Wie, że popełnił błąd. Wie, że zachował się totalnie źle i do dupy, ale ma odwagę, by się do tego przyznać przed samą Kornelią. I... cholera, jestem po jego stronie. Bo bez owijania w bawełnę powiedział, co mu leży an wątrobie, obnażył siebie, swoje emocje, pokazał, że mu zajebiście zależy na niej, na ich relacji, a ona... Ona nawet nie próbowała z nim porozmawiać. Wyjaśnić. Przeprosić. Znów się zranili.
I zamiast zrobić dwa kroki w przód, oni cofnęli się o jeden, ale jak bardzo istotny. Bo teraz role się zamieniły i czas, by to Kornelia wykonała ruch. Chyba jesteśmy w punkcie wyjścia.
Co ja więcej mogę... Przeszłaś samą siebie. To znaczy – to nie jest twój najlepszy rozdział (ale naprawdę jest dobry, prawdę mowię!), jednak wiem w jak ogromnych bólach go pisałaś i jestem z ciebie dumna. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że jednak jest. Idealny w swojej nie-idealności.
Ściskam bardzo, bardzo, bardzo mocno! <3
PS. Jakbyś chciała, to mogę podesłać ci playlistę na spotifajach. Co prawda jest tam bardzo dużo tych piosenek, które już wysyłałam, ale doszło też całkiem sporo nowych, także... Jesteśmy w touch’u! :)
PS2. Oho, skłamałam na samym początku komentarza. Faktycznie, zaczekam go pisać zaraz po przeczytaniu, ale kończyłam po powrocie z meczu - jestem w ogromnym szoku, że udało mi się sklecić coś w miarę sensownego. W każdym razie... No, załóżmy, że nagięłam czasoprzestrzeń.
Usuńdziwnie się poczułam, gdy pojawił się brian. nie wiem, dlaczego, ale z jakiegoś powodu mi umknął i chyba w kwestii morgo poniekąd nakręciłam się na wielką ideę pierwszego poważnego uczucia w życiu neli, która tylko by pogłębiała dramaturgię. surprajs i zaskoczenie, choć pewnie to kwestia mojego własnego gapiostwa. co nie zmienia faktu, że było w tej scenie dużo ciepła. właściwie chętnie zobaczyłabym ich razem. może wystąpią na oczach m. i tym samym zdetonują bombę stulecia? w sumie bym się nie pogniewała. swoją drogą, każde opowiadanie ma swojego francuza ;> oj,, kornelia, coś nie masz, dziewojo, szczęścia do tych chłopów.
OdpowiedzUsuńlubię ten klimat olimpijski. skokowy. lubię, gdy jest kofler, lubię, gdy jest stoch, lubię wspomnienie sochi, choć mnie kojarzy się akurat trochę gorzko, bo miałam wtedy paskudne problemy zdrowotne. ale pomijając moje własne zaburzenia, to był historyczny dzień dla polskiego sportu i na pewno coś bardzo niepowtarzalnego. fajnie znów przeżyć tamten moment po raz kolejny, bo dla takich chwil właśnie warto kibicować. szlag mnie trafia, że nie ma pełnych nagrań jak z vancouver!
a teraz... przechodzimy do morgo. och, morgo, jak dobrze znów cię widzieć, dziecko drogie! no i cóż... cały czas się zastanawiam, dlaczego stwierdziłaś, że znów posypią się względem niego hejty. ja osobiście nie widzę ku temu wskazań, bo chłop nie powiedział niczego, co by nie było prawdą. ogólnie pretensji do niego nie mam. nabroił, jest draniem i w dalszym ciągu się na niego wkurzamy, ale po pierwsze urobił mnie tym swoim "w takim razie to ja będę mówił" (bo to takie męskie, silne itd), po drugie ma świadomość własnych błędów, a po trzecie... cholera, morgenstern, ty dobrze mówisz. uciekła. po prostu uciekła. obiecała i nie dotrzymała słowa. i trudno jest się w takiej sytuacji nie wściekać, nawet jeśli w dużej mierze rozumiem jej postawę. w moich oczach to była taka klasyczna konfrontacja oparta na ataku drugiej strony, która nie do końca ma argumenty ku temu, by się obronić. jak dla mnie nawalili oboje. są kwita. i teraz nadchodzi czas, by z tymi wyrównanymi rachunkami zacząć od nowa, już z czystą kartą. nie wyobrażam sobie, żeby nie byli razem i Twój dopisek z końcówki o sympatii do nich jako duetu stanowi dla mnie światełko w tunelu. nie umiem sobie kompletnie wyobrazić ich osobno, wystarczająco długo trwają te ich wzajemne katorgi.
och, kurczę, kiedy te łyżwiarskie zawody? czekam z niecierpliwością, bo uroiłam sobie ostatnio wyobrażenie o ich wyniku i strasznie mnie ciekawi, czy chociaż w jakimś nikłym procencie uda mi się trafić.
przepraszam, ale nie bryluję ostatnimi czasy w pisaniu czegokolwiek.
No dobrze, wykończyłam na ament Zuzkę i Dawida i chociaż jeszcze szumi mi w głowie po tym okropnie intensywnym pisaniu, które sobie zafundowałam przez kilka ostatnich tygodni, uznałam, że zdecydowanie należy pójść za ciosem i napisać od razu komentarz, do którego (przynajmniej częściowo) zbierałam się od prawie miesiąca.
OdpowiedzUsuńOczywiście, żeby lepiej się przygotować, przeczytałam oba rozdziały jeszcze raz i w pierwszym odruchu miała zamiar wypowiedzieć się pod każdym z nich osobno, jednak po namyśle doszłam do wniosku, że lepiej będzie zrobić to raz, a dobrze. :) Tym bardziej, że dwie rozgrywające się już w Soczi części, stanowią spójną całość, więc i tak nie obyłoby się bez porównań i odniesień.
Kwestii do poruszenia i problemów do przeanalizowania jest tak dużo, że – jeśli pozwolisz – poukładam je sobie kolejno, bo inaczej sama się w swoich wywodach tak zakałapućkam, że ani Ty, ani nikt nie będzie ich w stanie wyrozumieć. :)
1. Soczi.
Pisałam ostatnio u Arii pod Złośliwcem, że bardzo lubię wracać to tego klimatu i tych emocji. I fajnie, że mogłam je znaleźć także tutaj. I nic nie poradzę, ale opisy obu konkursów skoków mogę czytać w nieskończoność i ciągle od nowa, bo każda Autorka dostrzega coś nowego i wygrywa tę melodię na zupełnie innej nucie. Twoja zabrzmiała tak, że się normalnie rozczuliłam. :) Także dlatego, że oprócz pamiętnego i bezapelacyjnego zwycięstwa Kamila mamy tu jeszcze wątek Nelki i tego, w jaki sposób ona odbierała ten konkurs. Tego, co on dla niej oznaczał. Z jednej strony ogromną radość, że rodak, a co więcej – przyjaciel, spełnił swoje sportowe marzenia, osiągnął cel, do którego dążył przez całe życie, a z drugiej – lęk o Thomasa, który – że się tam szumnie wyrażę – tam wtedy na tej skoczni miał zmierzyć się ze swoimi demonami, i który, dodajmy, te demony pokonał. (Tak sobie myślę, że konkretnie w jego przypadku to "uczestnictwo" naprawdęnabrało szczególnego i symbolicznego znaczenia), a po trzecie – obawa przed konfrontacją, która przecież wcześniej, czy później musiała nastąpić. Mieszanka zabójcza! Dlatego jeśli miałabym wybrać ulubioną scenę ostatniego odcinka, to byłaby nią niewątpliwie ta na skoczni.
2. Nela i przeszłość
UsuńWspominała Ci już kiedyś, że mam ogromną słabość do uciekających bohaterek. Bo mam. I pasjami lubię czytać o tym, jak one potem, tj. po powrocie muszą zmagać się z konsekwencjami swoich ucieczek. Zwłaszcza, kiedy okazuje się, że zdążyły się zmienić i muszą w starym świecie wydeptywać swoje ścieżki na nowo i konfrontować się z zastaną rzeczywistością.
Tutaj też mamy taką sytuację. Kornelia, po licznych bojach z samą sobą, zdecydowała się znowu wejść do środowiska, które kiedyś w dramatycznych okolicznościach opuściła. Co więcej – dużo wskazywało, że na zawsze. A tymczasem jest, przyjechała na Igrzyska. Tyle że za tym przyjazdem stoi ogromny splot okoliczności i inne motywy, niż te, które kierowały nią osiem lub cztery lata wcześniej. To zupełnie inna osoba, zmieniły się jej potrzeby, zmieniły się jej priorytety. Natomiast, co zrozumiałe, dawne rywalki postrzegają ją tak samo, jak postrzegały przed ucieczką. Jako zagrożenie. Tyle że są zdezorientowane, bo do końca nie wiedzą, co się właściwie stało. Próbują więc wybadać, wysondować, czy ta "nowa" Nelka im zagraża, a jeśli tak, to w jakim stopniu. Bardzo fajnie pokazałaś tę małą łyżwiarską wojnę nerwów, to napięcie towarzyszące rywalizacji. I to, że dla Twojej bohaterki to nie jest już wcale coś oczywistego. Ona to doskonale pamięta, zna reguły, odruchowo się do nich stosuje, ale myślami znajduję się już jakby poza tym. Potrafi spojrzeć z zewnątrz i zachować odpowiedni dystans.
Ok., a skoro jesteśmy przy przeszłości, to chyba pora wspomnieć o Brianie. Powiem szczerze, że byłam go ciekawa od chwili, kiedy po raz pierwszy o nim wspomniałaś, tzn. od kiedy po raz pierwszy wspomniała o nim Nelka. :) Jednak nie przypuszczałam, że się pojawi himself. Ale w sumie dobrze, że to zrobił. Bo skoro bohaterka zostawia za sobą "stare" życie i ma pozamykać przeszłe sprawy, musi się też skonfrontować z kimś, kto w tym życiu znaczył bardzo wiele. Kto w pewien sposób wyznaczył jej standardy tego, jak powinna wyglądać relacja dwojga bardzo bliskich sobie ludzi. I tu okazało się, że ten związek, w który ona w swoim czasie tak wierzyła, i z którym wiązała nadzieje, był co prawda oparty na miłości, ale była to miłość do sportu, do łyżew, do świateł reflektorów. Zbudowany na wspólnocie dążeń, zrozumieniu ambicji. Miał być uzupełnieniem sukcesu. A kiedy jednej ze stron tego sukcesu zabrakło, związek zachwiał się, a w konsekwencji stracił rację bytu, bo nie było tam niczego więcej. No więc facet powiedział "adieu" i się zmył. A Nela przepłakała jedną noc i szybko się podniosła, bo – akurat w tym fragmencie widać to bardzo wyraźnie – Brian "zranił jej dumę, ale nie poharatał serca" (że tak zacytuję samą siebie :P).
3. Nelka i teraźniejszość
UsuńWiesz, bardzo lubię obserwować w jaki sposób prowadzisz bohaterkę. Jak ona się w miarę rozwoju akcji zmienia (a wbrew pozorom postaci dynamicznych w tekstach blogowych nie ma wcale tak wiele). W jaki sposób zza osoby, która cudze przekonania i ambicje bezkrytycznie przyjęła za własne, wyłania się ktoś, kto sam chce decydować i stanowić o własnym życiu. Ktoś, kto sam z trudem odkrywa, co tak naprawdę jest dla niego ważne. Kto zaczyna rozumieć, czego potrzebuje.
I próbuje to coś zdobyć – może trochę nieudolnie i popełniając przy okazji sto pięćdziesiąt tysięcy błędów, ale w ogólnym rozrachunku niezwykle konsekwentnie. Dlatego nie mam najmniejszych wątpliwości, że Nelka wygra ze swoimi strachami i Thomasa też dla siebie zdobędzie. Bo ona zdecydowanie jest typem fighterki – może się cofnąć, ale zaraz wróci. Może się ugiąć, ale się nie złamie. Zresztą Morgi jest taki sam. W ogóle oni mają ze sobą wiele wspólnego, co oczywiście potwierdza moją teorię, że dużo lepsze są związki oparte na podobieństwach, niż na różnicach. :P
A przechodząc do ich spotkania… Czekałam na nie chyba tak mocno, jak wszystkie inne Czytelniczki. I doskonale wiedziałam, że słodko na pewno nie będzie. Nie to opowiadanie, nie ta Autorka. :P A przede wszystkim nie ci bohaterowie. Zbyt wiele oboje nawywijali, aby tak od razu zawiesić urazy na kołku i przejść do przyjemniejszych czynności. :P Jedno nosi w sobie tonę żalu, drugie jeszcze więcej. Jedno nakłamało z tchórzostwa, drugie stchórzyło i uciekło. Nie wiem, co dla nich zaplanowałaś w kolejnych rozdziałach i przez jaką maszynkę zamierzasz ich przepuścić, ale jestem pewna, że będzie to coś poruszającego. Bo to nie jest sytuacja, w której sprawdziłyby się i którą by rozwiązały tzw. poważne rozmowy. Zbyt silne emocje buzują w nich obojgu, aby byli gotowi na przyjmowanie jakichkolwiek racjonalnych argumentów. Po tym ich ostatnim spotkaniu widać to bardzo wyraźnie. I można też zauważyć, że oboje są w takim momencie, że z ich związkiem może stać się jeszcze wszystko, w zależności od tego, w którą stronę przesunie się języczek emocjonalnej wagi. Mam tylko nadzieję, że miłość i – tak, tak – rozsądek okażą się tu silniejsze niż zraniona duma i ambicja.
4. Dawid.
UsuńWybacz, że akurat jego zostawiłam sobie na deser, ale choć w tym opowiadaniu jest tylko postacią drugoplanowa, to dla mnie, z oczywistych względów, jedną z najważniejszych i szczególnie przykuwających uwagę. Wystarczy wspomnieć, że to właśnie z jego powodu zaczęłam ponad rok temu czytać to opowiadanie. :P
Śledzę go więc sobie uważnie i takie mi się różne spostrzeżenia podczas tego śledzenia nasuwają.
Spostrzeżenie numer 1 będzie dotyczył kwestii warsztatowej, a mianowicie tego, w jaki sposób narracja pierwszoosobowa może, ale nie musi zdeterminować nam postrzeganie poszczególnych bohaterów. Jest to oczywiście kwestia, która przewija się w komentarzach już od dawna, szczególnie w kontekście tego, jak to czytelnicy wierzą narratorowi bezkrytycznie i dają się mu wkręcać. Tutaj też istniała i chyba nawet była wspominana taka opcja na linii Nelka–Dawid. No bo spotkali się w Titisee, porozmawiali, polubili. Tyle że jak już wiemy i z relacji Thomasa, i samego Dawida, Kubacki tam zapałał do dziewczyny uczuciem, a ona po prostu uznała go za kumpla. Fajnego, ciepłego, ale kumpla. Co więcej – takiego trochę ciapowatego misia, który ma duże problemy z poczuciem własnej wartości i którego trzeba kopać w cztery litery, żeby sam się w sobie zebrał. OK., przeczytałam to, przyjęłam do wiadomości, ale jeszcze wtedy wzięłam poprawkę właśnie na subiektywność narracji.
Jednak, aby pozbyć się wątpliwości, postanowiłam przejść do czegoś, co pozwala mi zrobić Spostrzeżenie nr 2, czyli do obserwacji zachowania bohatera, bo to jest zdecydowanie najbardziej miarodajna podstawa do oceny. Poobserwowałam więc sobie Twojego Dawida i w tym odcinku, kiedy to namawiał Nelkę do powrotu, a także w ostatnich dwóch częściach i muszę stwierdzić, że Nelka miała rację – Dejvi jest fajnym ciepłym ciapowatym kumplem z zaburzonym poczuciem własnej wartości, który lubi pomękolić i można się nad nim wyłącznie rozczulać, ale nigdy nie zobaczy się w nim partnera.
Zapewne domyślasz się, że moja wizja pana K. jest diametralnie odmienna. Niemniej jednak nie mam zamiaru krytykować Twojej postaci ani tym bardziej się czepiać, gdyż już dawno przyjęłam, że każda autorka ma prawo pisać bohatera tak, jak jej się żywnie podoba i jak jej pasuje do koncepcji, pod warunkiem, że bohater ów będzie spójny i konsekwentnie prowadzony. A Twój tę spójność jak najbardziej posiada. W podobny sposób zachowuje się zarówno w życiu prywatnym, jak i na skoczni – odpuszcza i tu, i tu. I tu, i tu w siebie nie wierzy. I tu, i tu uznaje wyższość innych. Nie potrafi zawalczyć o swoje. Nie jest fighterem, ale kimś, kto za swoje porażki i sukcesy zrzuca odpowiedzialność na los. "Udało się" albo "Nie udało się". "Starałem się". Brakuje mu tego "genu walki", który mają choćby Thomas, i Nelka. I to właśnie oni są mistrzami, którym on nigdy nie zostanie. A nawet jeśli mu się to kiedyś uda, to nigdy nie dostrzeże w tym żadnej własnej zasługi. A chyba nie o to chodzi w sporcie? A przede wszystkim w życiu.
Natomiast wracając, i tak dalej… W związku z tym, co napisałam powyżej nasuwa mi się Spostrzeżenie nr 3 dotyczące Dawida i Nelki. Ona go lubi, nawet bardzo, uważa za przyjaciela, nawet szczególnego, a on ją kocha, ale dochodzi do wniosku, że nie ma szans najmniejszych i ustępuje pola Thomasowi. OK., nie ma, bo Kornelia naprawdę kocha tego Uszatego nieznośnego, niemniej jednak zastanawia mnie to, co z tej pogmatwanej relacji wynika. Bo powiem Ci szczerze, że jak się jej tak bliżej przyjrzę, to dochodzę do wniosku, że albo Nelka dostrzega tylko to, co jej dostrzegać wygodnie, albo ma jakiś poważny problem z wrażliwością. :)
UsuńA tak zupełnie serio – moim skromnym zdaniem to, co rozegrało się na drugim planie między Dawidem a Nelką, to był autentyczny dramat. I tak, mnie też Dawid złamał serce, ale wcale nie dlatego, że jest taki słodki i kochany i kierujący się dobrem innych i szlachetnie składający swoje szczęście na ołtarzu szczęścia ukochanej, tylko z tego powodu, że spróbowałam wyobrazić sobie, co on takiego mógł przeżywać i jakie emocje stały się jego udziałem. I szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem, jaka jest istota dalszej znajomości tej dwójki. Miłości z tego nie będzie, bo ona świata nie widzi poza Morgensternem.
A przyjaźń?
Ja nie wiem jakim robotem lub aniołem z samego nieba musiałby być Dawid, aby teraz spokojnie stać z boku, patrzeć jak Nelkę skręca z miłości do innego i jeszcze ją pocieszać i wspierać. OK., to się może udać, przyjaźń może im wyjść, ale jeszcze nie teraz. Za rok, za dwa, kiedy emocje już opadną, uczucie trochę wyblaknie, on nabierze dystansu. Bo teraz dla jednej strony to musi być istna tortura, a dla drugiej? Druga sobie radośnie korzysta z towarzystwa do kina i wsparcia i wierzy, bo tak jej pasuje, że tej pierwszej stronie gorące uczucia przeszły, ot tak? Na zawołanie? W jednej chwili ewoluowały w przyjaźń i opiekuńczość? Bo ona tak by chciała? Inna możliwość jest taka, że w ogóle nie bierze pod uwagę, że w tym Dejvim coś się może kotłować pod powierzchnią, bo jest tak skupiona na własnym dramacie.
No nie rozumiem tego, bo kurczę, przecież nawet przywoływany przez nas kiedyś w żartach u Arii egzaltowany podmiot liryczny z wiersza Stachury, poszedłby sobie na wrzosowisko ochłonąć w samotności, a nie patrzyłby z bliska jak ONA jest dużo szczęśliwsza z NIM.
Swoją drogą nie wiem, czemu on w ogóle powiedział jej o tym swoim uczuciu? Bo nie, w takiej sytuacji prawda nie oczyszcza, nie uzdrawia sytuacji. To nie jest ta szczerość, na której się buduje. Bo druga osoba musi jakoś zareagować, odnieść się do tego wyznania. Tak, oczywiście Nelka stwierdza, że nie ponosi odpowiedzialności za uczucie Dawida. Ok., niech nie ponosi, ale niech je przynajmniej szanuje i niech postępuje w taki sposób, żeby go bolało jak najmniej. Bo przecież dobrze wie, jak się sprawy mają, nie może zasłaniać się nieświadomością i udawać, że problemu nie ma.
Dla Dawida najzdrowsze byłoby, gdyby się teraz odsunął, zyskał dystans. No chyba, że on cały czas wierzy, że jednak ma jeszcze jakąś szansę (a nuż Nelka i Thomas się nie dogadają i będzie można dziewczynę skutecznie popocieszać. :P). Jest jeszcze taka możliwość, że on po prostu nie siły się odsunąć, woli grać jakąkolwiek rolę, aby być blisko niej. Tyle że z tego też nic dobrego wyniknąć nie może. Albo też wcale Kornelii nie kocha i tylko mu się wydawało jak jednemu z moich bohaterów? Tyle że z fabuły i z zachowania Dejva wynika jednak, że kocha.
I tu dochodzimy do Spostrzeżenia nr 4. Otóż jeśli chciałabyś napisać kiedyś historię Dawida i Lilki, musiałabyś nieźle pokombinować, żeby wszystko wyszło prawdopodobnie, wiarygodnie i przekonująco. I żeby się nie okazało, że Lilka to tylko nagroda pocieszenia.
Na ten moment to chyba byłoby na tyle. Mam nadzieję, że zdołasz jakoś ogarnąć ten mój słowotok i nie masz mi go za złe.
No i z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek. Teraz będę już miała dużo czasu na czytanie. :)
Pozdrawiam
C.
Moja piosenka! Jak zobaczyłam, co wybrałaś na podkład do tego rozdziału to już wiedziałam, że nie może być źle, z takim utworem w słuchawkach to po prostu nierealne. I tak czytałam i czytałam i zastanawiałam się kiedy w końcu nastąpi scena, na którą wszyscy czekają, a Ty mnie zrobiłaś w konia i zanim do tej sceny dotarłam to Andrew już dwa razy skończył śpiewać, a ja zapomniałam go włączyć od nowa. Ale to nic. Bo scena tak czy siak była dobra, nawet bez muzycznego podkładu :)
OdpowiedzUsuńAle, przechodząc do rzeczy, zacznę chyba od początku, bo po co sobie wszystko komplikować. Ten początek, pierwsza scena, to takie fajne wprowadzenie do rozdziału, pokazuje Kornelę i jej bitwę z myślami i w jednym zdaniu zawiera niemal idealną kwintesencję głównej pary tego opowiadania - "Z nami nigdy nie wiadomo". No jakbyś zgadła, Kornelio. Z wami nigdy nic nie wiadomo i dlatego ja też nie miałam zielonego pojęcia jak się to ich długo wyczekiwane spotkanie potoczy. W zasadzie mogło chyba pójść w każdą stronę, a ta, w którą poszło była równie prawdopodobna jak to, że rzucą się sobie na szyje i będzie miło. No dobra, może to było trochę mniej prawdopodobne, ale w w sumie chyba też bym się nie zdziwiła. Ale wiadomo, że nie może być za prosto, prawda? Trzeba na siebie pokrzyczeć i się posprzeczać, inaczej byłyby nudy. Ale o tym miałam mówić na koniec, a jak zwykle wprowadzam chaos. Więc wracam do początku. Ja to się w ogóle nadal zastanawiam skąd jej się wzięły te dwa dni? Jakby nie mogła pójść do niego od razu, no naprawdę! Wszystkim by zaoszczędziła nerwów i może wyglądałoby to inaczej, bo przecież miał do niej żal o to, że zwlekała. Ale nie, Kornela to Kornela i coś takiego jak logika chyba nie ma w jej przypadku większego zastosowania. Wymyśliła sobie, że zaczeka, zrobiła wokół tego wielką szopkę, zawiązała języki austriackim dzieciaczkom i zabroniła im się wygadać i wszystko się spieprzyło. Nie twierdzę, że gdyby poszła do niego od razu, najlepiej zaraz po wylądowaniu na rosyjskiej ziemi, to byłoby jakoś lepiej i z miejsca by się pogodzili, ale może rzeczywiście on by to trochę inaczej odczuł. Bo staram się postawić również w sytuacji Thomasa i dochodzę do wniosku, że to rzeczywiście pewnie nie było miłe. Bo przecież on wiedział, że ona tam jest, pewnie czekał i łudził się, że przyjdzie, a ona się nawet nie pofatygowała, tylko czekała nie wiadomo na co. Żal może do niej o to mieć i mam wrażenie, że wcale nie jest to nieuzasadnione. Znowu wybiegam do przodu, a miałam analizować po kolei, scena po scenie. Sęk w tym, że ta końcówka rzutuje jednak na całość i kiedy już zna się jej treść to ciężko nie odnosić jej do tego, co miało miejsce wcześniej. Wybacz więc ten chaos. Mam nadzieję, że jakoś nadążasz za moim pokrętnym tokiem myślenia.
Później była scena z lodowiska i ona też z pewnością zasługuje na trochę uwagi. Bo nawet jeśli Kornela uważała, że rozdział pt. "Brian" od dawna był w jej życiu zamknięty, to mam jednak wrażenie, że dopiero ta rozmowa była jego ostatecznym przypieczętowaniem, tudzież zamknięciem go na klucz. I kłódkę. I w ogóle każdy możliwy zamek. Chyba dopiero takie zupełnie szczere postawienie sprawy i wyjaśnienie sobie wszystkiego daje szansę na zupełne odcięcie się od tego, co między nimi było. A było przecież wiele. Jak teraz sobie o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że właśnie taka rozmowa przydałaby się też między nią i Morgenem. Powinni sobie wszystko wyjaśnić, każde powinno powiedzieć, co mu leży na serduchu i potem mogliby decydować, co dalej. A nie tak dramatycznie oznajmiać, że to koniec, jak zrobił to Thomas. To znaczy on uznał, że to Nela zadecydowała, że między nimi koniec, co jest jeszcze bardziej skomplikowane. Nawet jeśli rzeczywiście wszystko miałoby się między nimi skończyć (w co nie chce mi się wierzyć! ale nigdy nie wiadomo) to lepiej, żeby to się stało po takiej rozmowie, a nie w sposób, w jaki miało to miejsce. Tak sobie filozofuję.
A miałam mówić o Brianie. W sumie raczej spoko z niego gość. Chyba żadna laska by nie pogardziła urodzinową kolacją na Wieży Eiffla, nawet jeśli brzmi to jak coś totalnie wyjętego z jakiejś komedii romantycznej. Podobała mi się ta ich rozmowa, bo wszystko między nimi tak... sympatycznie zakończyła. "Sympatycznie" to w tym przypadku idiotyczne słowo, ale lepszego chyba nie znajdę. No i ta jego propozycja wspólnego tańca. Nijak nie mogłam opędzić się od skojarzenia z podobnym pytaniem, które wiele rozdziałów wcześniej padło z ust Thomasa. Wciąż na ten ich taniec czekam. Chociaż teraz nie pogardziłabym chyba też scenką tańca z Brianem, bo rzeczywiście mogłoby być to ciekawe, głównie ze względu na to, co sam powiedział - że Kornela jest na lodzie indywidualistką. Trudno ocenić jak by sobie poradziła w duecie. No i nie zapominajmy o Ninie, która się w tej scenie również przewinęła - Ninie próbującej dopasować się do otoczenia i zaciągać po rosyjsku - bezcenne. Chociaż to chyba było dopiero później. Ale skoro już wspominam o Ninie, to powiem o tym od razu, żeby nie zapomnieć. Jest boska.
UsuńA potem były skoki. No i to jest zasadniczo to, co tygryski lubią najbardziej. Opis tego konkursu był taki TWÓJ. Nie wiem jak to inaczej ująć. Niby tylko suche fakty, informacje o tym kto skacze i jaką osiąga odległość, ale przeplecione Twoim humorem i emocjami Nelki i więcej chyba nie trzeba, to wystarczyło. A tak w ogóle - oglądanie konkursu z Koflerem u boku to musi być coś! Nie pogardziłabym taką możliwością. I to jego "przecież ja jestem z Austrii", aż sobie wyobraziłam jego urażony ton głosu w tym momencie. I parsknęłam śmiechem. No i Dejwi. Kochany jest, a 31 miejsca zawsze cholernie szkoda, chociaż ja akurat jestem do niego przyzwyczajona, dziwnym trafem moi ulubieńcy lubią się na nim często plasować. I ta wzmianka o Murańce, padłam. Od razu mi się przypomniała cała ta wojna z tym, kto pojedzie na igrzyska i nie mogłam się nie roześmiać. Nie rozumiem dlaczego wzmianka o tym, że Murańka siedzi w domu Dejva nie pocieszyła. To znaczy rozumiem, ale mimo wszystko, to było całkiem śmieszne. A może ja mam po prostu zryte poczucie humoru, a na dodatek nie przepadam za Murańką. A Kamil wygrał <3 Nie żeby to było jakąś niespodzianką. Ale ja bym mogła to wspominać codziennie, więc zawsze miło o tym poczytać.
I doszłam do końcówki. Długo wyczekiwana konfrontacja, ale czy w ogóle można to nazwać konfrontacją? Strasznie jednostronna. A najgorsze było chyba to, że w sumie trudno powiedzieć, żeby Morgen nie miał racji. Bo miał jej sporo. Obiecała być tam, kiedy się obudzi i jej nie było. Uciekła. I nie dawała znaku życia. Nie odbierała telefonów, nie odpisywała na smsy, nie odzywała się. I nawet będąc już w Sochi nadal go unikała. Oczywiście, że miał wszelkie prawo czuć do niej żal. Miał prawo być na nią zły. Najgorsze było chyba jednak to, co powiedział o Kulm. Że skocznia ukarała go za to, co zrobił Kornelii. Przerażające. Przerażająca jest możliwość, że on w ogóle może tak myśleć. Że tak bardzo nienawidził się za to, co jej zrobił, za to, że ją okłamywał, że gotów był sobie wmówić, że ten upadek to była kara. Okropnie smutno się to czytało. No i Nela, taka zupełnie bierna w całej tej sytuacji, pozwoliła mu wylać wszystkie swoje żale i zupełnie nie miała pomysłu na to jak się bronić, jak w ogóle się w ten jego wywód wtrącić, zupełnie ją to wszystko przygniotło. A szkoda, bo mogłoby to wyglądać inaczej, mogliby wrzucać sobie nawzajem, a nie tylko on jej. Nie wiem czy to byłoby lepsze, ale to totalne załamanie Kornelii, poddanie się jego słowom, brak żadnej aktywności - to absolutnie szokuje, biorąc pod uwagę jej charakter. Normalnie jest przecież taka głośna, taka przebojowa, a tu... klops.
Ale to jeszcze nie koniec. Bo Thomas się na żaden koniec nie zgadza. I to jest iskierka nadziei! W ogóle to ja nie rozumiem dlaczego ona siedziała cicho, nie mogła od razu powiedzieć, że go kocha? A skoro ona kocha jego i on kocha ją, to przecież niczego kończyć nie trzeba, można żyć długo i szczęśliwie! Wiem, wiem, wtedy byłoby za prosto, za szybko i obyłoby się bez dramatyzmu, ale co ja poradzę na to, że chciałabym, żeby te matoły w końcu się opamiętały i były razem? Czy ja im stawiam jakieś wielkie wymagania? Nie sądzę. A że oni są nienormalni to inna kwestia.
UsuńAha, na koniec jeszcze wspomnę, że ja Cię sprawdziłam, ot co! Niespodziewajka, myślałaś, że nikt Cię nie sprawdzi, a jednak. Mogę, bo sporo materiałów z Sochi mam na kompie, w tym oczywiście skoki, no bo jak mogłabym nie mieć skoków. I z ciekawości przeleciałam ten konkurs z normalnej skoczni, znalazłam skok Morgena z pierwszej serii i powiem Ci, że w sumie się nie pomyliłaś, bo rzeczywiście lekko się zachwiał przy lądowaniu. Minimalnie, ale jednak. Więc jest zgodnie z prawdą, nie martw się :D
Przechytrzyłaś samą Rosję tymi materiałami! Śmiało możesz nazywać się szczęściarą, skoro posiadasz konkursy. Mega, mega zazdro! No i "uff", bo w przypadku Thomasa polegałam jedynie na swojej (szwankującej) pamięci i o ile dokładnie pamiętam skok na dużej skoczni i te w drużynówce, tak tych z normalnej nie do końca, dlatego nie byłam pewna tego zachwiania. Także dzięki za sprawdzenie, będę miała spokojniejszy sen. :D
UsuńPiskle szykuj się, będę pisać o Morgim! Hie-hie-hie.
OdpowiedzUsuńWcale nie czytam tego ostatniego fragmentu codzennie ;_______;
OdpowiedzUsuńW końcu, po długich i licznych przygodach, udało mi się znaleźć chwilę czasu, usiąść przy komputerze, który ma dostęp do Internetu i mam nadzieję, że uda mi się napisać jakieś małe podsumowanie powyższego. Bo wrzesień w toku, zaraz jesień się zacznie, a potem będzie zima. Niby super, bo skoki i w ogóle, ale jak sobie pomyślę o tym zimnie... Ale miało być nie o tym.
OdpowiedzUsuń1. Soczi. Dobrze wiem jak całe zło świata uniemożliwia znalezienia czegokolwiek sensownego na ten temat. Jak nie da się wrócić do konkursów, nie da się zobaczyć skoków i nie wiadomo czy i dlaczego zachwiał się Thomas. Ja to byłam w takiej desperacji, że słuchałam zapisów głosowych tego typu:
https://www.youtube.com/watch?v=QJorku8ouI0
Może tam się da usłyszeć czy się zachwiał? Ale nie wiem czy człowiek to komentuje widząc, czy tylko "czyta" relacje na żywo.
Zostaje krótki filmik oficjalny i fragmenty komentarzy pana Zimocha.
Komedia. Albo tragedia.
Dlatego fajnie czytać o Soczi, bo tak jak Kora pisała, każdy zapamiętał coś innego i dzięki temu jakoś można wrócić do tego klimatu.
Tylko swoją drogą - po cholerę oni to utajnili? Ale to Rosja. Nie zrozumiesz.
2. Bardzo podoba mi się Twoja wizja Soczi. Albo to - jak Soczi wykorzystałaś tutaj. W ogóle lubię to, że skoki u Ciebie nie są tylko tłem, tylko niezbędnym elementem świata przedstawionego - a to (wbrew pozorom) wcale nie jest takie oczywiste. Podobnie z łyżwami. To nie jest tak, że Nela mogłaby być pływaczką, siatkarką albo skakać o tyczce - wszystko łączy się w jedną całość. Brawo.
Ciekawa jestem tylko - ile rzeczy miałaś wymyślone od początku, a ile przyszło "w trakcie" pisania. Bo wiadomo, że zawsze sobie coś planujemy, a potem samo się pisze inaczej :) - ale ja bardzo lubię, gdy w trzydziestym rozdziale wychodzi coś, na co wcześniej nie zwracałyśmy uwagi - a gdy już zwrócimy uwagę i zaczniemy czytać od początku to się okaże, że to tam jest!
Najśmieszniej, jak się coś napisze trochę nieświadomie, a potem tak pięknie w całość się łączy.
3. Nela i Austriacy. Już kiedyś się przyznałam, że polubiłam Austriaków. Chyba dzięki Tobie - bo od Ciebie się zaczęło. Od sławnego trio - a może i kwartetu, bo przecież świnia też powinna być liczona. I Gregorego. Tak, tak - już się przyznam otwarcie, że pan Schlierenzauer zdobył moją sympatię na amen. Ale dopiero czytając ten rozdział pomyślałam, że kurczę - fajnie Ty go napisałaś. I że u Ciebie (mimo że w sumie jest tłem) jest inny niż zwykle go piszą, no fajny gość, po prostu. I Didl co się nie wygadał! :) Tu komentarz nie jest potrzebny.
4. Kaaaaaaaamil. No ja mogę milion razy czytać o tym, jak pozamiatał :)
5. Thomas. Trochę mnie zaskoczyłaś w pierwszym momencie, że napisałaś go takiego... zimnego. Ale po chwili zastanowienia i przeczytaniu po raz drugi stwierdziłam, że bardzo dobrze napisałaś. Nie dało się inaczej. Ciężko sobie wyobrazić co on czuł siadając na skoczni i patrząc w dół. No serio, to jest super mega gość. Ale wkopali się z Nelką w strasznie skomplikowaną sytuację - dlatego czekam niecierpliwie co będzie dalej.
Usuń6. Dawid. Zostawiłam go na koniec, bo z nim mam największy problem. Czytałam co napisała Kora u góry i zasadniczo się z nią zgadzam. Ten Twój Dejvi to taka dupa wołowa straszna. Najpierw sądziłam, że tylko Nelka tak go traktuję (i wołałam: Babo, co ty latasz za Morgim jak obok Dejvi!), ale zgadzam się, że on serio odpuszcza. I w życiu, i na skoczni, i wszędzie. Nie da się zaprzeczyć, że jest spójny i dobrze napisany, a czy nam się podoba taki czy nie, to już inna bajka. I mi go żal, bo z tego się robi chory układ, jakich wiele w prawdziwym życiu obserwuję.
- On zakochany i chce dla niej jak najlepiej, chce być blisko i nie wyobraża sobie, żeby ją stracić.
- Ona go lubi, ale kocha innego.
- Ona lubi jego sympatię, jego zainteresowanie, wrażliwość i to że jest obok. Można się wypłakać w ramię, pożalić, pośmiać i pobawić. Niby jasno mu dała do zrozumienia, że z nim nie będzie, ale fajnie mieć go obok.
No i taki niefajny pat mamy. Kora to wyczerpująco opisała.
Dawida mi naprawdę żal i w tym rozdziale były momenty, że byłam wściekła na Nelę co ona wyprawia. No bo ona nie widzi? A może nie chce widzieć?
A na koniec się zaczęłam zastanawiać co inni myślą o relacji Neli i Dawida. Chyba wiedzą, że ona wpadła po uszy i tylko Morgi się liczy. A to, że Dejvi za nią lata? Widzą, że on coś do niej ma czy nie?
Pozdrawiam i powodzenia w pisaniu :) Ściskam. Aria
Dobrze, że do końca zostało jeszcze kilka rozdziałów, a między Dawidem i Nelką nie padły ostatnie słowa.
UsuńA co do tego, co inni myślą o ich relacji... Biorę to na siebie, bo nie uwydatniłam jej w taki sposób, który na chwilę odciągnąłby uwagę z Thomasa i przerzucił ją na Dawida. :)
Dziękuję ślicznie za cudowny komentarz i to, że znalazłaś chwilę na jego napisanie Nawet nie wiesz, jak mi miło czytać takie wnikliwe analizy. :)
To uczucie gdy mam masę książek do ogarnięcia, ale pojawia się nowy rozdział, więc zostawiam wszystko i czytam *u*
OdpowiedzUsuńA potem jestem zbyt rozchwiana emocjonalnie, żeby cokolwiek robić...
damn.... mówił Ci już ktoś, że jesteś cholernie dobra?! Świetnie wczuwasz się w bohaterów i rozumiesz jakie emocję targają nimi w tej konkretnej chwili, przez to jest to tak autentycznie i tak dobrze się to czyta.
OdpowiedzUsuńPS Wiesz, nie musisz czekać do października z kolejnym rozdziałem :)
Wiem, że nie muszę, ale co zrobić, jak nie ma innego wyjścia? Praca, praca, praca, w wolnych chwilach życie towarzyskie, a pisanie zawsze idzie mi tak, że udaje się napisać ten jeden rozdział na miesiąc. :< A z chęcią już zamknęłabym tę historię.
UsuńW takim razie nie popędzam i czekam cierpliwie na następny rozdział. Powodzenia! :)
UsuńO rany.
OdpowiedzUsuńOstatnio miałam ten straszny moment, kiedy chcę rzucić wszystko - cały blogowy świat - w cholerę albo póki sezon nie nastanie, ale weszłam tutaj, przeczytałam, co miałam do przeczytania i, rety, nikt tak pięknie nie wprowadza skokowego nastroju jak Ty. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo tęsknię za tymi skaczącymi idiotami i za opowiadaniami o nich, i za Thomasem, i Nelką, i w ogóle dziękuję.
Kurdełka, ja wiedziałam, że Dejvi coś ten tego w Neli. Ale mimo swojego zauroczenia (zakochania?), on tak pięknie potrafił się zachować. Umiał przełożyć szczęście Neli nad własnymi żalami i złamanymi serduszkami. Wręcz sam próbuje popchnąć ją w ramiona Morgena. Proszę Cię, uszczęśliw go jeszcze w tym opowiadaniu, niech kochany też coś fajnego od życia dostanie, okeeeej?
A Brian jest fajny, bardzo fajny. Nelka to ma dobry gust, co do facetów, no. A jeśli mowa już o facetach Nelki... Nie tak wyobrażałam sobie jej pierwsze spotkanie w Soczi z Thomasem. Jakby nie mogli usiąść, powiedzieć "przepraszam" i żyć długo i szczęśliwie? No nie, po co, przecież z nimi to zawsze musi się wszystko komplikować i prowadzić przez zakręty. Ale w końcu się dogadają, nie?
(A jak nie, to Cię znajdę i gwarantuję Ci, że to nie będzie sympatyczna wizyta, oj nie.)
Ogólnie, jak zwykle zmiażdżyłaś system! Ja nie wiem, jak Ty to robisz, że cała historia jest tak bardzo autentyczna, a przy tym wciąga tak, że przez te kilka minut świat dookoła nie istnieje. Czapki i kapelutki z głów!
Pisz ładnie i trzymaj się <3
o rany.
OdpowiedzUsuńoranyoranyorany.
wiesz, przed napisaniem komentarza wróciłam jeszcze do opisu konkursu, żeby przypomnieć sobie, jakie zrobił na mnie wrażenie, kiedy pierwszy raz czytałam ten rozdział. i zaraz Ci powiem (napiszę w sumie) jakie - harde. harde jak sam brzydkiegosłowasyn. serce mi waliło, a ryjca rozchachanego miałam tak, że na powstałe zmarszczki będziesz musiała zafundować mi botoks. dobrze, że masz pracę. i poryczałam się prawie tak samo jak tego pamiętnego dziewiątego lutego. całe szczęście, że podczas ostatniej wycieczki do Biedry kupiłyśmy chusteczki.
Morgenstern. tak jak normalnie kochamgokochamkocham, ściskałabym, za uszy tarmosiła i inne takie-takie, tak tutaj... nie wiem. no bo okej, jest mu ciężko, ja wiem, rozumiem, poczuł się zraniony, w głowie ma istny burdel, bo z jednej strony skoki i walka ze strachem, a z drugiej ta nelkowa sprawa, która też - jak sam to dobitnie wyraził - najprzyjemniejsza nie jest, ale JAK ON TAK MOŻE? powiedział, że Nela wzbudziła w nim nadzieje i odeszła, a sam co robi? knuje podstęp z Dzióbackim, przychodzi po dziewczynę na trening, sprawia, że serce obija jej się na żebra tylko po to, żeby przedstawić swoje smutki i żale. i co, tak do usranej śmierci będą odbijać piłeczkę zła, nienawiści i cierpienia? nie tak powinno się to załatwiać. słyszysz, Morgenstern? NIE TAK!
pisz dzielnie, póki masz czas, bo już niedługo zamienimy się w zapracowanych studentów.
ściskanie, buziaki i wódka :*
Brian jest cudowny i ja chcę ich wspólny występ <3
OdpowiedzUsuńKaaamiiil...! Uwielbiam jego relację z Nelką.
Biedny Dawid :<
No a ta rozmowa z Thomasem? Bolało, naprawdę. I oni rzeczywiście powinni występować tylko i wyłącznie w dwupaku. Mam nadzieję, że Nela nie zaprzepaściła tej szansy do końca :<