*
kiedy robisz co w twej mocy
ale nie osiągasz celu
kiedy dostajesz to co chcesz
ale nie to czego potrzebujesz
kiedy czujesz się zmęczony
ale nie możesz spać
utknąłeś na wstecznym biegu
* * *
-
Wiem, że powinnam coś zrobić, jakoś zareagować, cokolwiek… Ale nie wiedziałam
jak! Pojawił się tak nagle, powiedział to wszystko… A ja co? Chciałam się
bronić i powiedzieć mu, że cholernie mi przykro, ale nie potrafiłam. Stałam tam
jak kołek i pozwalałam, aby dobijał mnie jeszcze bardziej. I nie chodzi o to,
że dokładnie wiedział, gdzie powinien wbić szpilę tak, żeby zabolało
najmocniej, tylko o fakt, że postanowił załatwić to w taki, a nie inny sposób.
Nie
mam pojęcia, czy bardziej myślałam na głos, czy może liczyłam na to, że Kamil znów
będzie wiedział, jak ułożyć kolejny fragment idealnie rozpieprzonej układanki,
w którą zamieniło się moje życie. Do tej pory szło mu całkiem nieźle, właściwie
lepiej niż mi samej. Ale próbowałam - ostrożnie dopasowywałam kolejne elementy;
łyżwy, praca, rodzina, wszystko to bardzo powoli odnajduje swoje miejsce i
zaczyna tworzyć całość.
I
tylko jednej części wciąż nie potrafię nigdzie umieścić.
Thomas.
Thomas, Thomas, Thomas. Z każdą
minutą odnoszę wrażenie, że to najbardziej niesymetryczny kawałek, którego nie umiem
dopasować, a jednocześnie ten, bez którego ta układanka nigdy nie będzie
kompletna.
-
Właśnie dlatego nie potrafiłam tak po prostu go odnaleźć i z nim pogadać. Bałam
się, że nasza rozmowa będzie dokładnie tak wyglądać; że on wyrzuci mi w twarz,
jak cholernie go zawiodłam, a ja nie będę potrafiła wydusić z siebie słowa, bo
będę wiedziała, że ma rację. I w tym tkwi problem! Bo wiem, że we wszystkim, co
powiedział, jest dużo prawdy, ale z drugiej strony… Co ze mną? Przecież nie
wyjechałam bez powodu!
Kamil
słuchał. Nie odzywał się, nie pomrukiwał twierdząco, nie reagował w żaden
sposób, pochłonięty tak wymagającą skupienia czynnością, jaką jest robienie
prania w hotelowej pralni. Jedynie uśmiechał się lekko, strzepywał suche
ubrania, a następnie składał je do kolorowego kosza. Po prostu słuchał, a
jedynym odpowiadającym mi dźwiękiem był szum wirowania mistrzowskich gaci.
-
Okej, w porządku, przyznał, że sam spieprzył, ale to nie zmienia faktu, że
rozłożył winę po równo, a to nie jest sprawiedliwe. A na pewno nie w naszym
przypadku.
Wirowanie
ustało. Po pralni roznosiła się tylko płynąca z głośników jazzowa piosenka. Stoch
pochylił się nad pralką i otworzył drzwiczki.
-
Jasne, swoje zrobiłam. Nie powiem, że to było właściwe, bo nie było, ale po prostu
miałam już dość tych ciągłych niepowodzeń. Wiem, że nie powinnam od razu
wyjeżdżać, ale… Dobra! Niech będzie! Tylko, do cholery, powiedział, co chciał i
po prostu odszedł!
-
Tak, jak ty.
Nie
dostrzegł mojego załamanego spojrzenia, zbyt zajęty przeczesywaniem bębna
hotelowej pralki, która rzekomo pochłonęła jedną ze skarpetek, w której to dwa
dni temu wyskakał sobie złoty medal. Zanurkował całą ręką w otworze, wytknął
język, a po kilku sekundach z zadowoleniem zamachał ów skarpetką ponad głową.
-
Kamil.
Ale
Kamil tylko rzucił mi rozbawione spojrzenie i podniósł z ziemi kosz z całym
swoim praniem, po czym dumnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Automatycznie
zeskoczyłam z pralki, na której przesiedziałam ostatnie półtorej godziny i
popędziłam za Stochem.
-
Czyli co? Teraz będziemy odbijać piłeczkę, dopóki któreś nie poczuje się
lepiej?
-
Nie wiem. A będziecie? – rzucił przez ramię, kierując się do wind. Nie
odpowiedziałam, co skwitował znaczącym uśmiechem.
-
Dobrze wiesz, po co tak właściwie przyjechałam do Soczi.
-
No właśnie nie, powiesz mi? – Spytał, pakując się do parszywego dźwigu i
docisnął guzik z odpowiednim numerem piętra.
Nie
dość, że od samego rana ma irytująco dobry humor, to jeszcze bawi się ze mną w
durne pytania, za które chętnie przydzwoniłabym mu w łeb jego własnym medalem.
Nabrałam
w płuca ciężkiego powietrza i wcisnęłam gniewne spojrzenie w plecy Stocha.
-
Wiesz – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-
Słyszałem o naprawianiu sytuacji z Thomasem, czy coś… Ale teraz to już sam nie
wiem. W końcu zawsze jak coś sobie postanawiałaś, to od razu to robiłaś, więc
chyba jednak przerzucę się na wersję, w której po prostu chciałaś zobaczyć jak
twój przyjaciel zdobywa złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich. – Wzruszył
ramionami z głową zadartą do zamontowanego nad drzwiami elektronicznego
licznika pięter. – No i niech będzie, że trochę zależy ci na własnych
konkursach.
Gdyby
nie to, że za cztery dni zawody na dużej skoczni, to nie wyszedłby z tej windy
w jednym kawałku.
-
Nie? To nie to? – Obrócił nieco głowę, by kątem oka sięgnąć spojrzeniem w moją
stronę. Jedynie z założonymi na klatce piersiowej ramionami starałam się znieść
kolejną porcję kamilowej próby przemówienia mi do rozumu. O ironio, jeszcze
kilka minut temu sama o nią prosiłam. – Kurczę, w takim raz wybacz, ale
zupełnie nie wiem, co robisz w Soczi.
-
Stoch, do rzeczy.
-
Po prostu chcę to od ciebie usłyszeć.
Uniosłam
brew, słysząc jego kategorycznie zakazujący sprzeciwu – a mimo to wciąż pogodny
– ton.
-
Co?
-
Po co tu jesteś?
Prychnęłam,
kręcąc głową z zażenowaniem. W tej samej chwili winda się zatrzymała, wydała
sygnał, a drzwi rozsunęły się tuż przed nosem Kamila, który zrobił minę
typowego człowieka wiecznej racji.
-
Zajmij sobie w sobotę jakieś fajne miejsce na trybunach, co byś dobry widok miała,
okej?
I
opuścił windę.
A
ja za nim.
-
To nie jest takie proste!
-
O rany, to stawaj na palcach, bylebyś widziała zeskok.
-
Nie mówię o konkursie!
-
Czyli jednak chodzi o coś innego?
Raz,
dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem…
-
Tak, o Thomasa.
Kamil
zatrzymał się tu przed drzwiami do swojego pokoju i z ręką na pozłacanej
klamce, odwrócił się w moją stronę. Westchnęłam, dostrzegając na jego twarzy
nikły, aczkolwiek triumfalny wyraz.
-
Przyjechałam do Soczi dla niego. Zadowolony?
-
Raczej dumny – sprecyzował. Oparł kosz z praniem o biodro i stanął przodem do
mnie, mrużąc przy tym oczy. – Ale skoro przyjechałaś tutaj dla niego te…
Chwila. – Uniósł wolną rękę i zaczął wyliczać na palcach. – Jeden, dwa, trzy,
cztery… pięć dni temu, to dlaczego jeszcze nic nie zrobiłaś?
-
Bo się bałam.
-
Więc nie dziw się, że wziął sprawy w swoje ręce. – Znów lekko wzruszył
ramionami, jakby na znak, że taka jest ludzka kolej rzeczy. – I szczerze,
Nelka? Ani trochę mu się nie dziwię.
Uniosłam
na niego pytające spojrzenie.
-
Mówiłem ci, żebyś zadzwoniła, dała mu jakiś znak, cokolwiek. Ale ty nie
zrobiłaś nic, w dodatku przyjechałaś na Igrzyska i też nie wykonałaś żadnego
ruchu w jego stronę. Miał prawo źle się z tym poczuć.
-
On nawet nie chciał mnie wysłuchać…
-
A ty tego chciałaś?
Nie,
nie chciałam i pewnie gdyby nie zatrzasnął nas w tamtej windzie, zostawiłabym
go z każdym jego wytłumaczeniem dokładnie tak, jak on zrobił to wczoraj.
-
Przynajmniej jedno już wiesz – zaczął Stoch, znów radośnie się uśmiechając. –
Zależy mu. Teraz już chyba nic nie może pójść źle.
Uniosłam
bezradnie kąciki ust i pokręciłam głową na znak, że nie wiem. Może pójść dobrze, może pójść źle, może nie pójść wcale.
Cała ta niepewność powoli zaczyna robić się niezdrowa.
-
Napraw to, Nelka, dobrze?
Pokiwałam
głową, choć wcale nie czułam, że jestem w stanie cokolwiek zdziałać. Wciąż mam
przed oczami twarz Thomasa, jego spojrzenie, cały, skumulowany jego oczach żal
i smutek; słyszę jego słowa, które ostatniej nocy odbijały się echem w mojej
głowie, nie pozwalając na prędkie zaśnięcie i stale boli mnie świadomość
niewykonanych kroków.
Ciągle
sobie powtarzam, że spróbuję. Kiedy w końcu faktycznie coś zrobię?
Kamil
jeszcze raz się uśmiechnął i już chciał coś dopowiedzieć, gdy drzwi sąsiedniego
pokoju się otworzyły.
-
Cześć wam!
Automatycznie
poczułam jak bezsilność, z którą jeszcze przed chwilą rozmawiałam z Kamilem,
zamienia się w nagły gniew, na którego widok Dawid od razu zaczął wycofywać się
z powrotem do swojej kwatery.
-
O, nie, nie, nie, Kubacki! Wracaj mi tu! – warknęłam i jednym ruchem ręki
wyciągnęłam go za bluzę prosto na korytarz. – Tak łatwo się nie wywiniesz!
-
Zachciało mi się świeżego powietrza… - mruknął, wyrównując materiał na swoim
ramieniu i posłał mi groźne spojrzenie.
-
Było sobie na balkon wyjść.
-
Zanim zaczniesz krzyczeć i rzucać we mnie czym popadnie, pragnę zaznaczyć, że
to nie był mój pomysł!
-
Och, doprawdy?
-
To wy tu sobie załatwiajcie swoje sprawy… - Zaczął Kamil, wydobywając z tylnej
kieszeni spodni kartę do pokoju. – A ja przedzwonię do mej żony i… Właściwie
nie wasza sprawa. – Wytknął język i pchnął drzwi, po czym gwałtownie się
zatrzymał.
Wymieniliśmy
z Dejvim porozumiewawcze, mówiące, że jeszcze do sprawy wrócimy, spojrzenie, po
czym stanęliśmy obok Stocha. Na środku pokoju leżała podpisana imieniem mistrza
olimpijskiego skrzynia - duża i ciężka.
-
Jakaś większa przesyłka? – Spytałam, posyłając z ukosa spojrzenie Kamilowi.
A
on? Niezrozumienie z jego twarzy szybko zaczęło przekształcać się w radosny
wyraz, kształtowany przez coraz szerszy uśmiech. Nie musieliśmy długo czekać na
jakąkolwiek reakcję. Pochylił się nad skrzynią i delikatnie w nią zapukał.
-
NIESPODZIANKA!
Odskoczyłam
do tyłu, wpadając na równie wystraszonego Dawida. Wrzasnęliśmy głośno i
złapaliśmy się za ramiona, wlepiając wzrok w… Ewę. Do połowy siedzącą w
skrzyni, uwieszoną na szyi swojego męża.
-
Wiedziałem, że przyjedziesz.
-
Guzik prawda, nic nie wiedziałeś.
-
Ale przeczuwałem.
Przytulił
ją jeszcze mocniej, zanurzając twarz w ewkowej szyi, aż w końcu wyciągnął ją z
tego kontenera i zaczął kręcić nimi wokół własnej osi. Mimo wszystko nie
potrafiłam powstrzymać uśmiechu i cichego jęku, który wydobył się z moich ust w
momencie, w którym głowa wylądowała mi na dawidowym ramieniu. Zaraz jednak ją
od niego oderwałam, posyłając mu kolejne ostre spojrzenie zza przymrużonych
powiek.
-
Do twarzy ci z Igrzyskami. – Stwierdziła Stochowa, odklejając się ode mnie i
przypatrując mi się dokładnie. Pragnę zaznaczyć, że na mojej twarzy wciąż
znajdowała się chęć uduszenia Kubackiego, pomieszana z bezsilnością,
niewyspaniem i powoli dającym się we znaki brakiem śniadania. – No, prawie.
-
Nawet mnie nie denerwuj.
-
Po wszystkim będziesz się śmiała, że nie chciałaś tu przyjechać.
-
Jak do tej pory chce mi się jedynie płakać – mruknęłam, po czym złapałam rozbawione
spojrzenie Kamila. – Ze szczęścia, złoty chłopcze! – Położyłam mu dłoń na
głowie i ulizałam grzywkę.
-
Zobaczysz. – Ewka objęła mnie ramieniem i przycisnęła do siebie. – Jeszcze same
dobre rzeczy przed tobą w tej strasznej, zimnej Rosji.
Westchnęłam
i wymusiłam blady uśmiech, który nieznacznie się poszerzył, gdy dojrzałam
Dawida, zaglądającego z bezpiecznej odległości do skrzyni.
-
Nie zmieściłaś tam Lili? – Zaśmiałam się, spoglądając na Ewę. Dejvi od razu
podniósł na nią wzrok i nadstawił ucho.
-
Niestety nie.
Kubacki
odetchnął.
-
Ale już kazała odebrać się za tydzień z lotniska.
O,
zbladł.
-
Nie, żebym was wyganiał, czy coś, ale… - Kamil położył dłoń na ramieniu Dawida
i zaczął popychać go w stronę drzwi, po drodze zgarniając mnie drugim
ramieniem. – Idźcie zobaczyć, czy was gdzie indziej nie ma. A jak spotkacie
Jaśka to przekażcie mu, że Łukasz go szukał.
-
A szukał?
-
Nie mam pojęcia, Dejv, ale zawsze może to sprawdzić, prawda?
-
A co jeśli…
-
Wymyślicie coś. Poza tym, chyba mieliście o czymś porozmawiać?
-
Ale Kamil!
-
Nie przeszkadzajcie sobie, paaaa!
I
trzasnął drzwiami.
-
Widziałaś go? – Obruszył się Dawid. – Mistrz olimpijski!
-
Otwieraj pokój, Kubacki.
-
Co?
-
Będziemy gadać!
Posłuszny
jest bardzo, więc nawet się nie zająknął, tylko przytknął kartę do czytnika. Od
razu chwyciłam go za bluzę i pchnęłam do środka tak, że usiadł na łóżku.
-
Zadowolony z siebie? – Spytałam, stając nad Kubackim i dopiero wtedy zauważyłam
osobnika, który spoglądał na mnie dużymi oczami z sąsiedniego posłania.
Wykrzywiłam usta. – Przepraszam, ale tutaj się rozmawia.
-
A tak… - Dawid na wpół przytomnie kiwnął na swojego współlokatora, a chwilę
później na mnie. – Adam, kombinacja norweska. Kornelia, łyżwiarstwo figurowe.
Niepewnie
mi pomachał, na co skinęłam głową, nie spuszczając z niego wyczekującego
spojrzenia. Potrzebowałam chwili sam na sam z Dawidem, bez świadków wyrywania
Kubackich piór. Adam chyba nie od razu zrozumiał, ale w końcu zamknął książkę,
odłożył ją na szafkę nocną i wstał z łóżka.
-
To ja może do sklepu pójdę, albo gdzieś…
Odwróciłam
głowę od zamkniętych przed sekundą drzwi i popatrzyłam na Dawida. Skłamię
mówiąc, że coś we mnie nie pękło, bo pękło. Złość uleciała, pięści się
rozluźniły, a wyraz twarzy złagodniał. Bo spojrzałam w jego ciepłe oczy, na
uniesiony kącik ust, i poczułam, że choćbym chciała, to nie mogę. Zamiast
huknąć mu w łeb, usiadłam obok niego i westchnęłam.
-
Nie rozumiem. – Zaczęłam dość beznadziejnie, gapiąc się w swoje kolana. Kubacki
obrócił głowę w moją stronę. – To znaczy… Myślałam, że rozumiem, ale teraz
wydaje mi się, że coś przeoczyłam, a może nie wzięłam tego na poważnie. A
wczoraj pojawił się Thomas, powiedział, że to ty i… Dawid, ja już nie wiem, co
mam myśleć. – Urwałam na chwilę, biorąc głębszy wdech. – To wszystko, co
powiedziałeś na dachu… Cholera, nie jestem dobra w te klocki.
-
Pytasz, czy się w tobie zakochałem?
Bezwarunkowo
napięłam wszystkie mięśnie. Zerknęłam na niego kątem oka, by sprawdzić, czy to
zauważył, ale zamiast spodziewanej reakcji, dostrzegłam na jego ustach nikły
uśmiech. Skinęłam głową, a on wziął głębszy wdech.
-
Nie wiem – niemal wyszeptał. - Jesteś
dla mnie ważna. Bardzo ważna. Zależy mi na tobie i, cholera, w ogień bym za
tobą wskoczył…
-
Ale?
-
Ale nie wiem, co to tak właściwie jest.
Zapadła
chwilowa cisza.
-
Tak, podobasz mi się. Tak, czuję coś do ciebie i tak, gdybym wiedział, że mam
jakieś szanse, to próbowałbym coś z tym zrobić. Ale to przecież i tak bez
znaczenia, prawda?
-
Dlatego powiedziałeś mu, żeby przyszedł?
-
Już ci mówiłem, że to nie był mój pomysł. – Roześmiał się nerwowo. – Zgodziłem
się na ten plan tylko z twojego powodu. Przecież to jego właśnie chcesz. Ja
jedynie wiem, że chcę abyś była wtedy, gdy będę potrzebował z tobą porozmawiać;
wiem, że potwornie cię lubię i jesteś cholernie wyjątkową osobą. Nie chcę
mieszać ci w głowie, wiedząc, że siedzi w niej ktoś inny, ale nie chcę też
niczego przed tobą ukrywać.
-
Więc co dalej?
Pytanie
zawisło nad nami na długie minuty, wypełnione tykaniem zegara i dochodzącymi
zza uchylonego okna dźwiękami Soczi.
Nie
mam pojęcia, dlaczego dopiero w momencie, w którym Thomas oznajmił, że to Dawid
zaaranżował nasze spotkanie, uderzył we mnie sens wypowiedzianych przez
Kubackiego na dachu słów. Nie rozumiałam od początku, czy nie chciałam
zrozumieć? Odrzuciłam kolejny problem, zbyt skupiona na Morgensternie? Czy
rzeczywiście nie wzięłam jego wyznania na poważnie, grając mu na uczuciach?
Cholera,
dlaczego wciąż pomijam Dawida?
-
Nie chcę niczego zmieniać. – Przerwał milczenie, niepewnie spoglądając w moją
stronę. – Chcę, aby było tak, jak do tej pory.
-
Myślisz, że to możliwe?
-
Myślę, że możemy spróbować.
Przymknęłam
powieki i wypuściłam z ust ciążące na płucach powietrze.
-
Nie chcę tracić przyjaciela.
-
Co jak co… - Zaczął, a ja poczułam, że chwyta mnie za dłoń i zamyka ją w
swoich. Otworzyłam oczy i spojrzałam na delikatnie uśmiechniętego Dawida. – Ale
mnie nigdy nie stracisz.
-
Nawet jeśli… No wiesz.
-
Nawet. – Pokiwał głową i jeszcze szerzej rozciągnął usta.
-
Dejvi…
-
Dam radę! – Zapewnił. - Po Igrzyskach
będę kontynuować sezon, ty zajmiesz się układaniem swoich spraw, każde pójdzie
w swoją stronę. Odpoczniemy od siebie, a potem… Zobaczymy.
-
A jak coś się jednak zmieni?
-
Nic się między nami nie zmieni. Ty dalej będziesz upartym Korniszonem, ja
nierozgarniętym Dejvim, a gdy uda nam się spotkać, pójdziemy do kina i na watę
cukrową. Przecież to brzmi dobrze.
-
Teraz tak, ale za tydzień, miesiąc, dwa?
-
Poradzimy sobie.
I
jakby na potwierdzenie, ścisnął mocniej moją dłoń.
-
I tak jestem na ciebie zła – fuknęłam nieco pogodniejszym tonem, choć wciąż
czułam w żołądku ugniatającą niepewność. – Wystawiłeś mnie.
Wywrócił
oczami.
-
To był pierwszy i ostatni raz, gdy nawiązałem współpracę z wrogiem – mruknął,
po czym w końcu spojrzał na mnie ze zmęczonym uśmiechem. – A jak myślisz?
Przyspieszenie,
jakie nadaje niezrównoważona siła F ciału o masie m, jest wprost proporcjonalne
do tej siły, a odwrotnie proporcjonalne do masy ciała, co daje nam…
-
Schlierenzauer – wycedziłam najbardziej nienawistnym głosem, na jaki było mnie
stać. – Zabiję.
-
Mówiłem mu, że nie będziesz zadowolona, ale on zaczął pierdzielić o
niewykorzystanych szansach i dotrzymywaniu umowy, czy jakoś tak… Nie wiem. Ja
się w meandry myśli Gregora nie zagłębiam i każdemu zdrowemu na umyśle
człowiekowi to zalecam.
-
A jednak się zgodziłeś.
-
Bo sama nic byś nie zrobiła. – Popatrzył na mnie z pretensją. – A tak to…
Właściwie jak poszło?
Wzruszyłam
bezradnie ramionami, opuszczając wzrok na kolana.
-
Ja pierniczę, Korniszon. Nie po to spiskowałem ze Schlierenzauerem i
rezygnowałem z biletów do kina, żeby po wszystkim dowiedzieć się, że zmaściłaś
sprawę.
Podniosłam
na niego bezradne spojrzenie.
-
Napraw to, słyszysz? Póki Igrzyska
trwają i jesteście tu oboje, masz szansę odzyskać swoje szczęście.
-
A ty?
Dawid
uśmiechnął się i zerknął w stronę sufitu.
-
Może i w moim pokoju wyląduje jakaś skrzynia?
* * *
wysoko w górze czy nisko na dole
kiedy jesteś zbyt zakochany by odpuścić
ale jeśli nigdy nie spróbujesz
nigdy się nie
dowiesz
ile jesteś wart
* * *
Wieje.
Przytrzymałam
czapkę, którą wiatr próbował zerwać z mojej głowy. Zmrużyłam oczy, czując na
twarzy mroźny podmuch i spojrzałam w stronę wieży dużej skoczni. Kolejny
zawodnik musiał zejść z belki startowej, wycofany przez czerwone światło.
Przysunęłam
zmarznięte dłonie do ust. Niepokój, z którym obudziłam się w dniu drugiego
konkursu nie ustępował. Wiało. Momentami za mocno. Flagi na masztach i wstążki
w punktach pomiarowych na zmianę trzepotały, lub bezwiednie zwisały. Warunki
nie pozwalały na w pełni sprawiedliwe przeprowadzenie zawodów. Seria próbna
została w połowie przerwana, a pierwsza runda konkursowa opóźniona. Przeczucie,
że coś może pójść nie tak rosło z każdym kolejnym skokiem, który udało się
wykonać.
-
Szkoda konkursu olimpijskiego, aby go wiatr popsuł.
Kofler
kolejne zawody spędzał u mego boku, przyglądając się rywalizacji z trybun. Znów
nie przecisnął się do pierwszej czwórki konkursowej, ale nie wydawał się być
tym faktem jakkolwiek przybity. Nawet jeśli - nie okazywał tego, a ja nie
pytałam, uznając temat za zbyt śliski. On za to odwdzięczał się niewspominaniem
o Thomasie. W skupieniu oglądał konkurs, wypełniając czas rozmową o warunkach,
o tym, kogo widzi na podium i dlaczego będzie to na pewno Stoch i Kasai.
-
Na trzeciego dołączy Freund albo Prevc. Tylko nie mów Gregorowi, że tak
powiedziałem.
-
Podejrzewam, że sam widzi, jak skacze.
Tym
razem od samego początku po mojej drugiej stronie stał Dawid. Ze skrzyżowanymi
na klatce piersiowej rękoma i napiętym wyrazem twarzy spoglądał w kierunku
najazdu i odprowadzał spojrzeniem kolejnych zawodników. W odróżnieniu od Andreasa
nie komentował konkursu. Jedynie od czasu do czasu dorzucał coś kąśliwego do
uwag Koflera, lub prychał, gdy wiatr znów się wzmagał i wstrzymywał zmagania.
Ewentualnie odpowiadał na mające go rozweselić zaczepki Ewy.
Odsunięcie
go od konkursu, gdy podczas treningów spisywał się lepiej od Piotrka, traktował
jako porażkę boleśniejszą od trzydziestego pierwszego miejsca na małej skoczni.
Tylko tym razem próbował znieść ją w ciszy.
Jedyne,
co mogłam, to być obok niego tak, jak prosił.
-
Bez sensu! – Kofler uderzył z otwartej dłoni w barierkę, gdy po swoim
pierwszym, mierzącym 134 metry skoku, Michi został sklasyfikowany dopiero na
czwartym miejscu. – Cholerny wiatr!
-
Ani trochę mi się to nie podoba. – Ewa ogrzała dłonie oddechem i pokręciła
głową. – Właściwie to wcale.
Westchnęłam
i objęłam się ciaśniej ramionami, czując jak mróz powoli przedostaje się pod
materiał puchowej kurtki. Zanurzyłam nos w szaliku i uniosłam głowę dopiero
wtedy, gdy zapowiedziano Piotrka. Dawid wyraźnie się ożywił, a nawet zacisnął
kciuki. Równie prędko je rozluźnił i jęknął ze zrezygnowaniem. Wiatr ściągnął
Żyłę na 118 metr.
-
W plecy miał i tyle – skomentował krótko Kubacki, po czym znów spojrzał w górę.
– Dajesz, Kocur, bo jak babcię kocham, nie wystoję do Kamila.
Maciek
w identycznych warunkach, w których startował Pieter, skoczył 126 metrów i
zajął szóstą lokatę. Dejvi jedynie mruknął z mikrym uznaniem, jakby chciał
powiedzieć, że mogło być gorzej.
-
Nie, ja na to nie patrzę.
Z
kolei gdy na belkę wsunął się Jasiek, zasłonił oczy dłonią.
-
Daj znać, jak wyląduje.
-
Już.
-
Miało być po lądo… oooo! Co tak daleko?
128,5
metra Janka przy mocnym wietrze i ósme miejsce.
-
Więcej luzu, Dejvi! – Ewka klepnęła go w okolice dolnej części pleców, na co
Kubacki podskoczył z piskiem. – Widzisz jak to czasem pomaga?
Wiatr
raz się wzmagał, raz całkowicie cichł, co uruchomiło wyższą matematykę w
przelicznikach punktów. Skoki im były dłuższe, tym więcej traciły w notach.
Każdy kolejny zawodnik przekraczał granicę stu trzydziestu metrów, a i tak
kończył pod koniec pierwszej dziesiątki, lub na początku drugiej. Warunki się
pogarszały, przerwy między skokami przedłużały, napięcie i niepokój rosły.
I
wtedy na belce musiał usiąść Thomas.
Nie
widziałam go od momentu, w którym zostawił mnie pod hotelem. Nie wrócił, aby
powiedzieć coś więcej, nawet, jeśli miałby kontynuować wyrzucenie mi w twarz
prawdy, którą znałam i z którą byłam pogodzona. Od tamtej pory nie zrobił nic,
choć powiedział, że to nie jest koniec. A
ja? Spędziłam całe minuty, powoli przechodzące w godziny, wpatrując się w ekran
komórki z wyświetlonym na nim numerem telefonu. Znów nie potrafiłam wykonać
tego jednego, małego kroku w jego stronę. Po raz kolejny tchórzyłam… Dlaczego
więc dziwiłam się, że był mną rozczarowany? Dlaczego miałam pretensje, że nie
walczy, gdy sama tego nie robiłam? I dlaczego czułam, że zawodzę nas oboje, gdy
to właśnie my jesteśmy tym, na czym
zależy mi najmocniej?
Dlaczego,
skoro to nie jest k o n i e c?
Docisnęłam
ściśnięte kciuki do klatki piersiowej i wstrzymałam oddech w momencie, w którym
odepchnął się od belki. Przyjął pozycję najazdową i zaczął zbliżać się do
progu.
Na
sekundę zamknęłam oczy.
A
gdy je otworzyłam, poczułam oblewającą mnie falę gorąca i potężne łupnięcie pod
żebrami.
Kulm.
Nie
wstrzymałam za ustami krótkiego okrzyku, który poniósł się wraz z jękiem
tysiąca kibiców. Rozluźniłam pięści i zacisnęłam palce na barierce, przez którą
się przechyliłam. I choć doskonale widziałam jego sylwetkę, która jeszcze przed
momentem niebezpiecznie chwiała się w powietrzu, nie potrafiłam oderwać od
niego wzroku.
Odpuścił
lądowanie, dojechał do bandy i kucnął. Nie wykonał żadnego gestu w kierunku
kamery, jak miało to miejsce podczas pierwszego konkursu. Nie pomachał, nie
uśmiechnął się, nie zrobił głupiej miny. Nawet nie podniósł głowy, nie zsunął
gogli, nie zrobił nic. Chwycił narty i chowając twarz, zszedł z zeskoku.
30 T. Morgenstern,
122 m, 106,3 p.
-
W porządku, nic mu nie jest. – Usłyszałam jak przez grubą ścianę głos Andiego.
Ale
to nie polepszało sprawy. Ani jego próby uspokojenia mnie, ani dłoń Dawida na
moim ramieniu, ani to, że cały czas mogłam z daleka go obserwować. Od ciężkiego
oddechu zaczynały mnie już boleć płuca, a od wdychanego zimna gardło. Nieważne.
Liczyła się tylko jego niewielka postać oddalona o kilkaset metrów.
I
nieważny był konkurs. Nieważny był Kranjec, Didl i Wellinger, którzy też
zostali pokonani przez wiatr, ani żaden inny wielki, jak Bardal czy Ammann,
którzy również zawiedli.
Thomas,
zmierzający wolnym krokiem w stronę domków skoczków, do których droga
prowadziła tuż pod naszą trybuną, spuścił głowę, wbił wzrok w ziemię, nie
reagował na niczyje okrzyki. Przegrał
drugą serię, spychany na coraz niższe miejsce przez kolejnych zawodników z
ostatniej dziesiątki. Odpuścił.
Gdy
przeszedł tuż pod nami, w pierwszym odruchu wykonałam krok do przodu,
pozwalając metalowej poręczy wbić się w mój brzuch. Chciałam go zawołać,
chciałam, żeby wiedział, że tu jestem, że jestem z nim, cokolwiek. Musiał
wiedzieć!
Oderwałam
się od barierki z zamiarem pobiegnięcia do wioski skoczków. Na drodze jednak
stanęło mi ramię Andreasa.
-
Nela, poczekaj.
Zmusił
mnie do popatrzenia na niego. Posłałam mu jedynie zniecierpliwione, ale
jednocześnie błagalne spojrzenie.
-
Andi, ja muszę.
-
Nie teraz.
-
A kiedy?!
-
Daj mu chwilę na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. – Poprosił,
spoglądając na mnie łagodnie. – Przecież go znasz. Musi pomyśleć.
-
Ale… Ale on… Będzie szukał winy w sobie, pogrąży się, a on nie może, Andi! Za
kilka dni drużynówka, ta sama skocznia, on nie może myśleć, że to on popełnił
błąd…
-
Kornelia, uspokój się! – Chwycił mnie za ramiona i niemocno nimi potrząsnął,
znów sprowadzając na siebie mój wzrok. – Spójrz na siebie. W takim stanie w
ogóle mu teraz nie pomożesz.
-
Andreas ma rację. – Do akcji wkroczyła Ewa ze swoim niemieckim. – Jesteś
zdenerwowana, a tak nic nie zdziałasz.
-
Muszę… - Powtórzyłam niemal bezgłośnie, wpatrując się w nich błagalnie. – On
mnie potrzebuje.
-
Potrzebuje, ale nie roztrzęsionej i telepiącej się jak Didl na mamucie,
słyszysz?
Zacisnęłam
usta i odwróciłam głowę w stronę Dawida, doszukując się u niego pomocy. Ale on
pokręcił lekko głową, jakby cokolwiek zrozumiał z tej szybkiej wymiany zdań i zupełnie
tak, jakby chciał powiedzieć, że pozostanie na trybunie jest bezpieczniejsze.
-
Poczekaj chwilę, aż się uspokoisz. – Stochowa przesunęła dłonią po moim
ramieniu. – Dobrze?
Nie
odpowiedziałam. Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam zęby i wstrzymując pod
powiekami wszystkie łzy, uniosłam spojrzenie w stronę skoczni.
-
Kamil też cię potrzebuje – szepnęła mi do ucha Ewa i mocniej ścisnęła moją
dłoń.
Pokiwałam
głową, czując jak się denerwuje, wypatrując z oczekiwaniem skoku swojego męża.
Próbowałam pozbyć się ogromnej guli, która stanęła mi w gardle, ale nim się
udało, Stoch był już w połowie najazdu.
Ewka
wyskoczyła z progu razem z nim i z każdą sekundą trwania skoku Kamila, coraz
bardziej łamała mi kości. Sama czułam, jak cała spinam wszystkie mięśnie,
modląc się o jak najdłuższą odległość.
1 K. Stoch, 139 m,
143,4 p.
Jego
żona uwiesiła się na mojej szyi, skutecznie odcinając mi dostęp do powietrza.
Gdy w końcu mnie puściła, uśmiechnęła się szeroko i zaczęła ściskać Dawida,
zarażając wszystkich dookoła swoją radością. I chciałam, cholernie bardzo
chciałam też się uśmiechnąć, dać wyraz temu, jaka jestem szczęśliwa z udanej
pierwszej próby konkursowej mojego przyjaciela, ale… nie potrafiłam. Nie wiem,
może byłam po prostu spokojna o to, że nikt nie zdąży go pokonać. Może czułam,
że Kamil nie da sobie wyrwać podwójnego triumfu. Wierzyłam w to, jak w nic
innego na tych Igrzyskach.
Tylko
nie potrafiłam walczyć z rwącym się w innym kierunku sercem.
Nastała
przerwa przed drugą serią. Muzyka została podgłośniona, ludzie zaczęli
przemieszczać się po trybunach, aby rozchodzić zmarznięte kości, a polscy
kibice wciąż skandowali, trąbili i cieszyli się z udanego pierwszego skoku
Kamila.
A
ja? Oparta o barierkę uspokajałam oddech i buzującą od gorących myśli głowę.
Próbowałam powstrzymać się od przymykania powiek, pod którymi widziałam
falującą w powietrzu sylwetkę Thomasa i odpychałam przerażenie, które na nowo i
na nowo wykręcało mój żołądek. Gdyby się nie wyratował… Nie wiem, co bym
zrobiła.
Dlatego
nie mogę dłużej czekać.
Obróciłam
głowę w stronę Andreasa. Stał tyłem, pochłonięty rozmową z Wankiem. O
biathlonie, jeśli dobrze słyszę. Nieważne.
Odsunęłam
się od barierki, nie spuszczając wzroku z pleców Koflera, po czym w końcu
przeniosłam go w prawo, na Ewę. Zajęta dyskusją z mamą i ciocią Kota. Dawid?
„Idź”
wyczytałam z jego ust.
Więc
poszłam.
* * *
kiedy łzy spływają po twojej twarzy
kiedy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić
kiedy kochasz kogoś ale to idzie na marne
czy mogłoby być gorzej?
* * *
Wolnym
krokiem skierowałam się do zejścia, z którego – po obejrzeniu się przez ramię w
stronę naszego „kwadratu” – zbiegłam najszybciej, jak tylko potrafiłam.
Ominęłam stalowe konstrukcje podtrzymujące trybuny, obiegając na około połowę sektora
dla kibiców. Szłam pod prąd wielkiej, kolorowej fali, zmierzającej na drugą
serię konkursu, co jakiś czas na kogoś wpadając. Serce waliło mi młotem, gdy
zbliżałam się do bramy, za którą znajdowały się domki. Wydobyłam spod kurtki
identyfikator polskiej kadry i już po minucie świeciłam nim przed masywnym
ochroniarzem. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale odsunął się.
Chyba
jeszcze nigdy nie byłam niczego tak pewna, jak tego, co właśnie chciałam zrobić.
Chciałam
spróbować. Dla mnie, dla niego, dla
nas.
Tak,
jak powinnam już dawno.
Strefa
dla zawodników pustoszała. Spiker zapowiedział początek drugiej serii za pięć
minut. Niektórzy gonili w kierunku wieży, a inni udawali się na trybuny, by tam
obejrzeć koniec indywidualnej rywalizacji. Byli i tacy, którzy po prostu
rozmawiali, jakby w ogóle nie byli zainteresowani konkursem.
Był
też Thomas.
Siedział
na ławce przed domkiem, nad którego wejściem powiewała austriacka flaga.
Zgarbiony, ze spuszczoną głową i splecionymi między kolanami palcami. Wciąż nie
zdjął kombinezonu, jedynie zarzucił na siebie kurtkę. Obok niego leżał kask.
Nie
był sam. Postać, która pochylała się nad nim, nagle wyprostowała się, coś do
niego mówiąc. Thomas pokręcił głową i nie odpowiedział, a mężczyzna westchnął i
po chwili, jakby tknięty przeczuciem, spojrzał dokładnie w moim kierunku.
Przestąpiłam
z nogi na nogę, nie do końca wiedząc, jak się zachować.
Ale
Herbert rzucił jeszcze kilka słów, które odbiły się od ściany, po czym wcisnął
dłonie w kieszenie kurtki i ruszył w moją stronę. Przez chwilę patrzyliśmy na
siebie w ciszy. Wzrok Leitnera był dokładnie taki sam, jaki zdołałam zapamiętać
z naszego ostatniego spotkania jeszcze w Bad Mitterndorf – łagodny,
niewypełniony chęcią zagrania mi na nerwach, po prostu spokojny. I wydawało
się, jakbyśmy po raz pierwszy nie potrzebowali słów. Wystarczyło jedno
spojrzenie w stronę Morgensterna, by zrozumieć, że zależy nam na tym samym.
Herbert
położył dłoń na moim ramieniu i ułożył usta w nieporadny uśmiech, po czym
odszedł w swoją stronę, pierwszy raz ustępując z drogi, która prowadziła tylko
do jednej osoby.
Usiadłam
obok Thomasa i niepewnie obróciłam głowę w jego stronę. Wzrok miał utkwiony w
jednym punkcie na ziemi i uparcie się w niego wpatrywał. Oddychał nierówno, wyraźnie
zaciskając przy tym szczęki, jakby chciał zacząć krzyczeć, ale resztkami siły
się przed tym powstrzymywał. Czułam, jak napina całe ciało, gdy zaczynał drżeć
od zimna. Ale przede wszystkim milczał. Próbował odciąć się od rzeczywistości i
uciekał przed wszystkimi wraz ze swoim strachem. Znałam to. Nie wiedziałam
tylko, czy wciąż potrafię za nim pobiec.
Tak
bardzo chciałam wiedzieć, co rozgrywa się w jego głowie.
-
Wieje.
Nie
zareagował.
-
Pamiętam, że w Titisee-Neustadt też wiało. Było trochę zimniej, leżało więcej
śniegu… Ale wiało – kontynuowałam, z całej siły starając się zapanować nad
drżącym głosem i brzmieć w miarę naturalnie. – Nie podobało mi się tam, wiesz?
Ponure miasto, szare mury, zmęczeni ludzie. Chciałam dostać się do Kolonii, a
wylądowałam bez jakiegokolwiek planu na południu Niemiec. Gdy teraz tak o tym
myślę, wydaje mi się, że nie mogłam się lepiej pomylić. – Uśmiechnęłam się
słabo do własnych dłoni. – Nie wierzę, że minęły już dwa miesiące.
Niewiele.
Prawie tyle, co nic. A jednak dwa miesiące, które zdążyły zmienić właściwie
wszystko.
-
Jeszcze niedawno w ogóle nie myślałam o Soczi, a teraz… Jesteśmy tutaj i to się
dzieje. Igrzyska, zawody, medale… Czas leci tak szybko, a ja mam wrażenie, że
zbyt wiele go zmarnowaliśmy.
Nie
odpowiedział. Nie dał nawet po sobie poznać, czy w ogóle mnie słucha. Nie
zamierzałam jednak odpuszczać. Cała telepałam się w środku, ale byłam bliżej
pozostania z nim na tej ławce, niż ucieknięcia na przystanek, by pierwszym
lepszym busem dostać się na klaster przybrzeżny. Musiałam tylko wrócić na dobry
tor i znaleźć na nowo drogę, którą w takich chwilach jak te, potrafiłam do
niego dotrzeć.
-
Co dalej z twoim skakaniem? – Spytałam, chcąc podejść go od innej strony. -
Widziałam twoje wyniki z treningów i kwalifikacji. Były w porządku. To znaczy…
W Oberstdorfie, albo w Garmisch powiedziałbyś, że były do kitu i stać cię na
coś lepszego, za co pewnie miałabym ochotę strzelić ci z narty. Trochę jak Didl
Manuelowi w Bischo, chociaż on to zrobił przez przypadek… Zresztą, jak to Didl,
przecież wiesz. Pamiętasz jego minę, gdy był trzeci na spółkę z Prevcem?
Myśleliśmy, że zemdleje na podium i Hofer będzie go łapał w locie.
Mimowolnie
roześmiałam się, przypominając sobie początek Turnieju Czterech Skoczni: pierw
kwalifikacje, później konkurs w Oberstdorfie i pierwszy dobry wynik Dietharta.
Staliśmy ramię w ramię podczas dekoracji, śmieliśmy się, a potem natarliśmy
Didla śniegiem. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Obróciłam
głowę w stronę Thomasa i ściągnęłam usta, których kąciki powoli zaczęły opadać.
Wciąż milczał, wpatrzony w swoje dłonie. Czułam jego ciężki oddech, który
wydawał się być jedynym dowodem na to, że siedzący obok mnie Morgenstern nie
zamienił się w lodową figurę, która nie słyszy, nie widzi i nie czuje.
-
Ale to było wtedy. Tutaj nie liczy się to, co było w Oberstdorfie, czy to, co
działo się w Innsbrucku. Soczi to już zupełnie inna bajka i inni bohaterowie. –
Zrobiłam krótką pauzę, nie wypełnioną niczym innym, niż odgłosami ze skoczni. –
Ale może to i lepiej, co? Przecież nie da się zawsze wygrywać. Czasem po prostu
wystarczy sama świadomość tego, że się spróbowało. Że zrobiło się coś na
przekór wszystkim przeciwnościom. Wynik nie zawsze idzie w parze z sukcesem –
dodałam i sięgnęłam po leżący obok kask Thomasa. Ułożyłam go na kolanach i
przejechałam kciukiem po konturze jednej z wymalowanych na nim złotych gwiazd.
– A nie każdy zwycięzca dostaje medal.
Liczyłam,
że zaraz prychnie, rzuci to swoje „gówno prawda” i dołączy do tego wiązankę słów,
za które będę miała ochotę go uderzyć. Ale on nie zrobił nic, a ja poczułam,
jakby tą ciszą powoli gasił we mnie nadzieję. Chciałam, żeby powiedział
cokolwiek. Mógłby nawet kazać mi zjeżdżać, a i tak bym wtedy została. Nie
mogłam patrzeć już na to, jak chowa w sobie cały żal i złość; jak bardzo stara
się pozostać silny, choć przede mną nie musiał udawać. Nie chciałam patrzeć,
jak się męczy, próbując uciec przed wszystkimi ze swoim strachem.
Nie
chciałam patrzeć na to, jak ucieka przede mną.
Westchnęłam
i obróciłam się z zamiarem odłożenia z powrotem kasku.
-
Wszystko się popaprało, prawda?
Poczułam
przechodzący wzdłuż kręgosłupa dreszcz, gdy usłyszałam cichy, lekko
zachrypnięty głos. Niepewnie odwróciłam głowę w stronę Thomasa. Nie poruszył
się, wciąż wpatrywał się w ten sam punkt. Tylko jego twarz złagodniała. Usta
się rozchyliły, a mięśnie rozluźniły, odsłaniając jego rozgoryczenie.
-
Wszystko. Skoki. My. Ty. Ja. – Na chwilę urwał, by cicho prychnąć. – To znowu
się dzieje. Znowu wszystko tracę.
-
Nie tracisz.
-
Nie? – Powtórzył kpiąco. – Odeszłaś, bo bałem się prawdy. Upadłem, bo nie
potrafiłem na moment zapomnieć o tym, że cię zawiodłem. Zawaliłem konkurs, bo
wystraszyłem się cholernego wiatru. Nie widzisz tego? Porażka za porażką. A
najgorsze jest to, że nie umiem już z tym walczyć.
Zacisnął
usta i wziął głęboki oddech, po czym zamknął oczy i pokręcił głową.
-
Nie daję rady – niemal wyszeptał. – Co z tego, że jestem na Igrzyskach, skoro
samo wsunięcie się na belkę jest dla mnie zbyt trudne? A gdy już na niej
usiądę, widzę tylko jedno. I tak przez cały skok, aż do końca.
Pękał
na moich oczach. Głos mu drżał, a usta na zmianę zaciskały się i otwierały, aby
wypuścić powietrze, które w postaci obłoku ulatywało ponad nami. Patrzyłam na
niego, jak walczy sam ze sobą, aby się nie rozpaść i próbowałam znieść łamiący
żebra ból. Chciałam coś zrobić, cokolwiek, gdybym tylko miała pewność, że to mu
pomoże. Gdybym tylko mogła, zabrałabym cały ból i strach, z którymi walczył.
-
Próbuję. Cały czas próbuję, ale wydaje mi się, że utknąłem w tym jednym dniu i
nie potrafię ruszyć.
-
Potrafisz. Tylko w to nie wierzysz.
Wbiłam
w niego przekonane spojrzenie, dopiero zdając sobie sprawę z tego, jak szybko
bije mi serce. Thomas przez chwilę milczał, by w końcu westchnąć.
-
Jak mam wierzyć, skoro nie ma cię obok mnie?
Wreszcie
obrócił głowę i spojrzał na mnie tak, że w jednej chwili poczułam, jak
cholernie bezradna jestem wobec wszystkiego, co w ostatnim czasie stanęło
między nami, a jednocześnie jak bardzo chcę o tym zapomnieć i zamienić
przeszłość na teraźniejszość i przyszłość.
-
Jestem.
Nie
wiem, jak długo patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Dzieliło nas kilka
centymetrów na ławce i niezliczona ilość wciąż niewypowiedzianych słów. Bóg
jedyny raczy wiedzieć, jak bardzo chciałam chwycić go za rękę i obiecać, że
zostanę.
Tylko
jaką mogłam mieć pewność, że uwierzy, skoro już raz nie dotrzymałam słowa?
Odwróciliśmy
od siebie wzrok w momencie, w którym coś łupnęło o drzwi domku i spadło z
hukiem na beton.
-
O rany! – wykrzyknął Didl i złapał się za głowę, po czym szybko zaczął zbierać
narty z ziemi. – Nie zwracajcie na mnie uwagi! Mnie tu nie ma!
I
schował się w domku, trzaskając drzwiami.
Thomas
pokręcił głową, a jeden kącik jego ust lekko się uniósł.
Krótkie
pojawienie się Dietharta uświadomiło mi, że nie jesteśmy sami. W strefie dla
zawodników cały czas znajdowali się członkowie poszczególnych ekip; niektórzy
zawodnicy już wracali ze skoczni, na której rozgrywała się druga seria. Ktoś z
przejęciem mówił o tym, że Kraus ustanowił nowy rekord, a skaczący przed
momentem Janek zajął drugą pozycję.
-
Przepraszam – odezwał się nagle Thomas, czym odciągnął moją uwagę od
przechodzącego nieopodal Freitaga. Richard posłał nam krótkie spojrzenie znad
niesionych nart i nieznacznie kiwnął głową, jakby tym samym chciał dać znak, że
już się ze wszystkim pogodził. Sekundę później zniknął w niemieckim domku, a ja
patrzyłam na Morgensterna, który znów utkwił wzrok w swoich dłoniach. – Za to
jak się ostatnio zachowałem. Nie powinienem, ale… Wiedziałem, że tu będziesz i
miałem nadzieję, że skoro zdecydowałaś się wrócić do jazdy, to wrócisz też do
mnie. Czekałem, ale ty nie pojawiałaś się. Myślałem, że może jeszcze nie
przyjechałaś do Rosji, ale potem zobaczyłem cię po konkursie i… zwątpiłem. -
Urwał na chwilę i westchnął. – Zdecydowanie bardziej chciałem powiedzieć ci,
jak bardzo cieszę się, że tu jesteś.
-
Ja też przepraszam.
Uniósł
głowę i spojrzał na mnie z lekkim niezrozumieniem. Wzruszyłam ramionami i
wbiłam wzrok w kolana, czując jak miesza się we mnie potrzeba przyznania się do
własnej winy i chęć zrzucenia jej ciężaru z nas obojga.
-
Przepraszam, że nie zostałam.
Czułam
na sobie jego spojrzenie jeszcze przez kilka chwil. Zaciskałam palce na
drewnianej ławce i modliłam się, aby to wszystko nie okazało się tylko
złośliwym wytworem mojej wyobraźni. Ale on cały czas był. Jego udo lekko
ocierało się o moje, a spojrzenie tkwiło w mojej twarzy.
-
Nigdy nie chciałem, abyś odeszła.
-
Nigdy nie chciałam odejść.
To
był dobry ruch, pomagający mi choć trochę uporządkować swoje życie i zrozumieć,
jak wiele w nim się zmieniło. Zdałam sobie sprawę, co jest ważne, a co
ważniejsze i na czym tak naprawdę mi zależy. Wróciłam do łyżew, za którymi
tęskniłam i pojechałam na swoje ostatnie Igrzyska.
Ale
wiem, że wszystko przyszłoby z czasem, gdybym wtedy została w Austrii. Może
poza łyżwami i Soczi, ale jeśli byłabym z Thomasem, mogłam to pominąć.
-
Boisz się? – Spytałam cicho.
-
Bardzo.
Kiwnęłam
głową i opuściłam wzrok z profilu Morgensterna na jego dłonie - mocno zaciśnięte
w pięści, nieco zaczerwienione od zimna i zbielałe na knykciach. Odkąd pamiętam
właśnie tak wyładowywał złość na samego siebie, której nie chciał okazywać w
żaden inny sposób. Serce, które już zdążyło się uspokoić, zakołatało mi w
klatce piersiowej, a płuca wypełniły zimnym powietrzem.
Sięgnęłam
do jego pięści i delikatnie ją rozluźniłam, aby wpleść palce w dłoń Thomasa.
Była zimniejsza niż pamiętałam, lecz wciąż cieplejsza od mojej. Ta sama, nieco
szorstka skóra i dotyk, za którym niewyobrażalnie tęskniłam.
-
Poradzimy sobie.
Potrzebujemy
tylko szansy, którą musimy dać sobie nawzajem. Wystarczy krótkie potwierdzenie,
sekunda, niewerbalna zgoda, byśmy wyszli na prostą. Tylko tyle i aż tyle.
-
Tak, poradzimy sobie.
Wisząca
na postawionym między domkami maszcie flaga olimpijska spokojnie falowała na
wietrze. Wydawało się, że silniejsze podmuchy ustały, a nawet zrobiło się nieco
cieplej. Strefa zaczęła pustoszeć, ostatnie osoby, nawet te, które całą drugą
serię spędziły przed telebimami, kierowały się w stronę trybun. Milczeliśmy,
trzymając się za ręce. Spokój. Czułam, jak najważniejszy element układanki sam
odnajduje swoje miejsce i idealnie dopasowuje się do niej. Jego ciepło
ogrzewało mnie i wprowadzało w stan, w którym chciałam trwać już zawsze. Był.
Był obok, trzymał moją dłoń i dawał mi poczucie, że teraz wszystko nareszcie ma
prawo się ułożyć.
I
było dobrze do momentu, w którym spiker ogłosił, że do końca pierwszej serii
pozostało pięciu zawodników.
Mimowolnie
odwróciłam się przez ramię w stronę skoczni. Kamil.
-
Idź.
Spojrzałam
z niezrozumieniem na Thomasa. Nieznacznie uniósł kącik ust i kiwnął głową.
-
Kamil też cię potrzebuje.
-
A ty?
-
W porządku. Nic mi nie będzie – zapewnił. – Idź, to twój przyjaciel.
Jeszcze
przez chwilę się wahałam, ale w końcu wstałam. Spojrzałam na niego jeszcze raz,
ujmując jego twarz tęsknym spojrzeniem. Wysilił się na pokrzepiający uśmiech,
który udało mi się blado odwzajemnić. Chciałam puścić jego dłoń i ruszyć w
stronę trybuny, ale przytrzymał mnie.
-
Przyjdziesz? – Spytał, na co zmarszczyłam w niezrozumieniu czoło. – Na
drużynówkę? Przyjdziesz?
Uśmiechnęłam
się znacznie pewniej i szerzej.
-
A jak myślisz?
Skupiłam
wzrok tylko na tej jednej postaci w malinowym kombinezonie i kasku z
biało-czerwoną szachownicą; na ostatnim zawodniku, który właśnie wsunął się na
belkę i sprawdził zapięcie nart. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Właśnie
to powtarzałam sobie i Ewie, ściskając obie jej dłonie w swoich. Warunki były
dobre. Lekki wiatr pod narty, tak wskazywały pomiary wyświetlone na telebimie,
na którym po chwili ukazano zbliżenie na Kamila. Spoglądał w naszą stronę, a na
jego twarzy malował się spokój. Gdybym go nie znała, uwierzyłabym, że się nie
boi. Ale bał się, choć doskonale nad tym panował.
Taki
był Kamil.
W
momencie, w którym odepchnął się od belki, wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam
wargi. Nogi zachybotały mu w torach, gdy przyjmował dogodną pozycję najazdową.
Zbliżał się do progu.
Wyskoczyłyśmy
razem z Ewą dokładnie w momencie wybicia.
Rozłożył
narty, które lekko zakołysały się w powietrzu. Szybkie ukłucie w sercu.
Opanował to. I leciał. Leciał. Leciał.
Leciał,
dopóki nie wylądował, dotykając końcami nart drugiej czerwonej linii.
Rozłożył
ramiona w precyzyjnym telemarku, ale nie uniósł ich w geście radości tak, jak
po pierwszym skoku. Skoku, który był zdecydowanie dłuższy od tego sprzed
chwili.
Wygrał?
Nie wygrał? Kto był lepszy?
I
ile można liczyć punkty?
Czułam
napięcie w każdym pojedynczym mięśniu. Ściskałam mocno dłoń Dawida, który
rozdzielił mnie i Ewę, bo „też chciał kogoś za rękę potrzymać” i bałam się
choćby mrugnąć, by nie przegapić momentu, w którym na tablicy wyników ukaże się
złota jedynka.
Sekundy
dłużyły się niczym minuty. Cała trzęsłam się z nerwów i nijak nie mogłam na tym
zapanować.
Więc
czekałam.
Czekałam
do momentu, w którym fala szczęścia uniosła całą biało-czerwoną trybunę, gdy
facet, któremu miałam zaszczyt prasować koszule na egzaminy, został podwójnym
mistrzem olimpijskim.
Wszystko się ułoży.
* * *
łzy spływają po twojej twarzy
gdy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić
łzy spływają po twojej twarzy
obiecuję ci, że będę uczył się na swoich błędach
światła zaprowadzą cię do domu i rozpalą twoje kości
a ja spróbuję cię naprawić
*
Chyba
doszłam do momentu, w którym mam w nosie jakiej długości są te rozdziały i po
prostu płynę z tekstem. Tak niewiele zostało do końca, że zaczęłam doceniać tę
historię. A jednak!
Z
początku sądziłam, że skoro piosenką tego rozdziału jest „Fix you”, to nie może
się nie udać. Powiem Wam, że choć początek pisało mi się potwornie, tak druga
połowa poszła ciurkiem. Fajnie nawet, choć w głowie zawsze to wygląda nieco inaczej.
Sponsorzy
rozdziału: oczywiście „Fix you”, „Arrival of the birds” – The Cinematic Orchestra
i kamilowy akcent, który podczepiam również pod Thomasa, czyli „Hall of fame” –
The Script.
Aha.
Piździernik, studia, praca. Mam nadzieję, że zajęcia nie zakłócą mi wytyczonego
planu na dodawanie ostatnich rozdziałów. Trzymajta kciuki, co by jednak się
udało.
Wsio.
Do listopada!
(32/35)
nareszcie. tylko tyle póki co powiem. NARESZCIE.
OdpowiedzUsuńwszyscy piszą epopeje i mam wrażenie, że czegokolwiek bym nie powiedziała, to i tak nie zdołam wymyślić nic odkrywczego, ale jebał to pies. z góry przepraszam za to, co za chwilę nastąpi, ale naprawdę spodobało mi się chwilowo pisarskie urlopowanie. a jednocześnie wiem, że im bardziej będę to odkładać w czasie, tym gorzej.
Usuńprzysięgam, jeśli im się nie uda poskładać wszystkiego do kupy, to chyba zabiję ich oboje. znaczy najpierw Ciebie zabiję, a potem ich. na miły bóg, wszyscy im po prostu kibicują, wszyscy. to się nie może nie udać. okej, oboje zjebali, no bywa, życie, człowiek jest istotą błądzącą i niedsokonałą. przebrnęliśmy przez odpowiednią ilość dramy, cichych dni i popłakiwań, czy możemy juz przeskoczyć do etapu hepi-endów? szlag mnie chyba trafi, jak się nie zejdą! szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę tego bidoka kubackiego, który było nie było się poświęca, wyskakuje z postawą rycerza w lśniącej zbroi, chociaż widać, jak mu na nelce zależy... jakkolwiek ja wcale nie wiem, czy to rzeczywiście miłość. może bardziej jakaś taka słabość, zauroczenie. trudno mi ocenić. może ja po prostu podświadomie nie chcę, żeby on ją kochał, bo to by oznaczało dla niego wyłącznie złamane serce i dosyć mocną bolączkę, a facet jednak zasługuje na więcej. tylko co tu zrobić? ten układ już jest przegrany. i dlatego liczę, że to jednak nie miłość i że w serduchu dzióbackiego jest jeszcze miejsce, daj boże, dla jakiejś innej kobiety.
o schlierenzauerze to się może nie wypowiem, bo moje zdanie znasz... szkoda, że go tu osobiście nie było, smutno mi zawsze, gdy go nie ma. gregorek to mój osobisty największy czempion tego opowiadania.
przechodząc do meritum... mon dieu, czy mnie się wydaje, czy jednak nadszedł wreszcie ten historyczny moment? pogadali! i żyją! i jeszcze się nie pozabijali ani oczu sobie nie wydrapali! niebywałe. na dodatek w takich okolicznościach. niby żadne wielkie deklaracje jeszcze nie padły, pokojowe buzi też nie, ale... wreszcie jest nadzieja. wreszcie nie było wrzasków, oskarżeń i tej ogólnie przykrej atmosfery trwającej między nimi ostatnimi czasy. chciałoby się powiedzieć, że zmierzamy do końca... chociaż to w sumie zajebiście przykra myśl i zasadniczo usiłuję ją od siebie odepchnąć, mimo iż wiem, że to w końcu nastąpi i tak naprawdę tylko Ci wtedy przyklasnę. bo nie mam wątpliwości, że skończysz i zrobisz to dobrze.
trochę optymizmu wlał ten rozdział, optymizmu, który był mi chyba jako czytelnikowi bardzo potrzebny. podobało mi się to, jak siedzieli razem, trzymając się za ręce, w ciszy, bardzo wymownej i mówiącej zapewne więcej niż jakiekolwiek słowa. niby drobny kroczek, ale jednak kolosalnie istotny. nie wyobrażam ich sobie osobno. mówię serio. chyba by mi serce pękło. a chyba nie chcemy, żeby mi pękało, co?
swoją drogą, ja w pewnych momentach już sama nie pojmuję, jakim cudem wszystko się tak między nimi schrzaniło. on ściemnia, ona odchodzi, potem wraca, ale jakby nie do końca, on się wścieka, znów się kłócą... poradnik z serii "jak tego nie robić". popaprańcy to jest jednak dobre określenie. a z drugiej strony tyle w tym realizmu. wkurzająca świadomość - od samego początku się kochają, szło dobrze, a potem nagle jeden moment i wszystko naprawdę zaczęło się partolić jak przewrócone kostki domina. i weź tu, teraz, układaj to, człowieku, z powrotem. ciężka sprawa. ale jak ktoś jest zdeterminowany, to nie z taką akcją sobie poradzi. oby oni mieli w sobie tę determinację.
"czekam na nexta" <3
Kocham Cię! Zajebisty rozdział! Warto było czekać! Nic więcej już nie wymyśle! Czekam na następny! <3
OdpowiedzUsuńO jak dobrze. I jak ciepło na sercu. W ogóle tak miło w brzydki, piątkowy wieczór wrócić sobie do Soczi, do tych cholernie cudnych emocji, do każdego z trzech konkursów po kolei... I tu już nawet nie chodzi o to, jak doskonale przypominasz nam wszystkie fakty, wiesz? Choć podziwiam taką pamięć lub tak strasznie dokładne przygotowanie wszystkich detalików do rozdziału. Kluczem jest serce z jakim to opisujesz. Tworzysz wspaniale tą wspólnotę, jaką oni wszyscy tworzą. Zlepek różnorodnych pragnień, zaciskanie kciuków za tego czy tamtego, przekomarzanie. A jednocześnie wielka jedność. To świat, w którym każdy z nas chciałby chyba żyć, tyle w nim malutkich cząsteczek dobra – przykrywających ból, który musi być, bo to przecież stara ziemia. Wiesz co? Ale chyba to jest nawet lepsze od jakiegoś idealnego, bajkowego królestwa, pozbawionym czegokolwiek złego. Twoje opisy potrafią zwyczajnie przywrócić wiarę w takich szarych, zwyczajnych ludzi. W sensie ogólnym – co jak co muszę tu uzupełnić – gdyż popapranych to chyba bym mocno i niewyobrażalnie uraziła nazywając ich zwyczajnymi. Tak... Interpunkcja kuleje, stylistyka podobnie, oj z całą pewnością wyrażanie w sposób logiczny zachwytu nie jest moją, mocną stroną. Więc przejdźmy do treści może. Może...
OdpowiedzUsuńTaki Kamil. Nie dość, że podwójnym mistrzem olimpijskim został to jeszcze za tą rozmowę z Nelą to jakaś psychologiczna odmiana Nobla, z całą pewnością mu się należy. Te lata znajomości pewno swoją rolę tu odgrywają, bo ewidentnie rozegrał Korniszona jak jakaś piłeczkę do ping-ponga. I właściwie nawet dużo wysiłku nie musiał w to włożyć – w tym konkretnym momencie – bo uczciwa muszę być i nie zapominać o drugiej nagrodzie dla całej bandy, która naszą wariatkę do Soczi zagnała. Tak czy siak – przyjaciel idealny. Ona z nim rozmawia, otwiera się przed nim, a on nie wtrąca się kiedy nie trzeba. Skupia uwagę na własnych skarpetkach zaginionych w otchłani pralki, dając jej czas na porozmawianie z własną Nelą wewnętrzną. Bo niby po jaką cholerę, ma powiedzieć jej to, co musi zrozumieć sama – żółwim tempem bo żółwim, ale żółwie są całkiem w świecie pożyteczne, a spieszyć się i bić z czasem o każdą, mającą swoją wartość sekundkę też nie jest najlepiej. Te przesiedziane w ciszy i pozornie zmarnowane, nadają potem sens najważniejszym z ważnych. Wróćmy. Więc ona myśli, a potem leci za nim do windy – (Hah, akurat WINDY, ironia losu) – bo chyba chce żeby zadał jej na głos pytanie elementarne – po co tu przyjechała. Tak po swojemu, z żarcikiem nawiązującym do jego trofeum. Ona chyba tak się sprzeczała ciągle z odpowiedzią jedyną, która przecież w jej rozważaniach pojawiła się już na początku poprzedniego rozdziału... Yyy, no albo w Polsce jeszcze, albo nawet w Austrii. W każdym razie potrzebowała komunikatu z użyciem strun głosowych i jeszcze w obecności świadka. A Stoch jej dobitnie pokazał jak faceci potrafią siedzieć, łazić i słuchać zanim uraczą rozmówcę komentarzem. I to się jej w punkcie kulminacyjnym przydało. Widać, słychać i czuć – jak bardzo. Podsumowując pan Kamilek na pudło z niespodzianką zasłużył w stu procentach, a Ziobro w ogóle powinien Kruczka przez dwa tygodnie łazić i szukać, co by nawet pasowało do mojej wizji jego osoby. No, może ze zrobieniem sobie króciutkiej przerwy, bo jeszcze drugie złoto się w czasie zmieścić musiało. Bo drużynówka chyba niekoniecznie do wspominania aż tak bardzo.
Muszę się jeszcze cofnąć bo jak o nim zaczęłam to pominęłam jeden cytat z Neli, bardzo fajnie do mnie trafiający. ‘ Z każdą minutą odnoszę wrażenie, że to najbardziej niesymetryczny kawałek, którego nie umiem dopasować, a jednocześnie ten, bez którego ta układanka nigdy nie będzie kompletna’. Boże, to określenie – niesymetryczny kawałek. Przecież, czyż można lepiej opisać tego Morgo? Nie tylko jako cząstki życia Kubiak, ale w ogóle jako całej jego osobowości. Nie, nie da się. Ale to nie taka zła wróżba jak by się wydawać mogło.
Przecież taki prosty gładki, klasyczny element jakichkolwiek puzzli, nie połączy się z rozgałęzionym, pokrytym setkami wypustek, nie wiadomo czym. A popapraniec popaprańca wypełni idealnie. Po to ma tą masę nieregularnych kształtów, żeby wypełnić całą przestrzeń pełną pustek. Jak ja ogółem lubię takie momenty w opowiadaniach, które można drążyć i drążyć, gdy właściwa interpretacja i tak tkwi od człowieka oddalona o całe tysiące mil.
UsuńDobra, Dejvi, teraz Ty. Ogółem w moich ostatnich komentarzach tak troszkę go pomijałam, troszkę z przymrużeniem oka traktowałam, troszkę wreszcie do takiej roli o wydźwięku didlo-podobnym sprowadzałam. Takiego dobrego duszka, wychodzącego zza rogu i rozładowującego napięcie. No tudzież jako pomocnika z poprzedniego odcinka – o ile kojarzę tylko o tym elemencie jego postępowanie się tam chyba zająknęłam. Więc chyba musze mu to ewidentnie zadośćuczynić choć minimalnie. Bo co jak to, w kształtowaniu się świadomości Neli odgrywa też rolę bardzo ważną. I można go na dodatek czytać na tak wiele, różnych sposobów. Ciężko rozszyfrować jaka jest do końca tajemnica jego uczucia lub uczuć. No i nie lubić to się go nie da, jak kocham gapienie się na każdą z czterech skoczni z osobna, a na dokładkę wszystkie razem. Dobra, późną godzinę już mamy;) Sama nie wiem czy on bardziej ją pokochał jak siostrę i przyjaciółkę czy jednak jak kobietę. Bo ewidentnie w blond-główce mu zawróciła, podobają mu się – jak sam przyznaje – jej zachowania, jej malutkie niedoskonałości i jej wygląd też. Ale jednocześnie wkracza ta miłość braterska, ta pozbawiona elementu lekko destrukcyjnego objawiającego się nienawiścią do wszystkich potencjalnych rywali, a najbardziej do tego, który mieszka w nelkowym sercu. On mu chyba nawet nigdy źle nie życzył. Więc się po prostu postanowił odsunąć w cień i nie robić dobrej miny do złej gry, a już z pewnością nie planować intryg, zemsty i takich tam rzeczy typowych dla odrzuconych. Choć może zadziałała tu nie tylko przyjaźń, ale i jakiś taki aspekt pozytywny jego charakteru – pogoda ducha. Bo nie popada w jakąś czarną rozpacz, tylko mówi o tej skrzynce, która mogłaby czekać i w jego pokoju, tak dla sprawiedliwości. Hmm, a w środku ma być Lila? Czyżby on pomalutku, czując już w Polsce, że Kornelia to dla Thomasa do Soczi jedzie i we wszystkich smutnych chwilach, tylko jego ma w głowie, zaczął przenosić ułamek po ułamku swoje uczucia gdzie indziej. Albo jeszcze nie zaczął, ale z całego serca chce zacząć coś nowego, aby nie zniszczyć swojej przyjaźni z Nelą, smutnymi oczami i skrzywdzoną miną . Faktycznie tu te obawy nie są na wyrost – sytuacja kiedy jedno z przyjaciół potrzebuje czegoś więcej i jeszcze nie potrafi cieszyć się szczęściem drugiego (czyżbym zakładała szczęśliwe zakończenie;)? ) może całkowicie zabić relację powolną śmiercią. Nie jakąś wielką awanturą pełną oskarżeń, tylko zwyczajnym zaprzestaniem telefonów, sztywnymi spotkaniami i rezygnacją z takich drobnych radości jak kino i wata cukrowa. Nie chcę zapeszać, oni wierzą, że im się uda to ja też wierzę. Nawet gdyby Dawid musiał ściskać Nelę na powitanie, krzycząc do niej Frau Morgenstern;). A ta jej obawa, że pominęła go kompletnie w swoich myślach. No prawda to trochę jest, ale żeby wina to już bym z taką pewnością nie powiedziała. Ona go nigdy krzywdzić nie chciała. I musiała się zacząć zajmować tą układanką swojego życia. Nie miała innego wyjścia bo legła tu w pewnym momencie na totalnym psychologicznym dnie – a dna mają do siebie to, że albo się szybko zaczynasz wygrzebywać, albo już tkwisz w błocie. A chyba – robiąc jakiś ciąg przyczyn i skutków – kluczem do naprawy życia był i jest Morgi. Ciężki jak głaz, który musisz wtoczyć na wielką górę zanim go dopasujesz do całej reszty. Ale wzbudzający cholerną dumę gdy już to zrobisz. Bo walka wykańcza, jasne. Jednak jednocześnie wzmacnia tą kruchą codzienność, która przyjdzie po niej.
Dobrze;) Wyspałam się, więc mogę tu wrócić, dla własnego dobra nie analizując głupoty części naskrobanej wczoraj;) I mogę przejść do punktu kulminacyjnego – MORGONELKA, konfrontacja druga.
Cholera, przy tych ich scenach to kłębek emocji jestem. Nie zależnie czy czytam po raz pierwszy, drugi czy dziesiąty. Bo jak on się w powietrzu zachwiał, jak nawet nie machnął do kamery, jak Korniszon się przez barierkę przechylił, chciał ją przeskoczyć... No można było to czytać tak obojętnie i na luzie? Ja nie mogłam. Tylko mi się chciało wyć, żeby Kofler poszedł Gregora trzymać za łydki, jak musi coś trzymać, a ją puścił i pozwolił jej zrobić to co powinna zrobić już dawno. Ale Ty wszystko przewidziałaś i nawet jak ja się tu przeciwko jakiemuś wydarzeniu buntuję to po chwili się z nim absolutnie zgadzam. Bo gdyby ona poleciała do niego, przytuliła jak w filmie... To pewnie wziąłby to za litość. A on potrzebuje pocieszenia, potrzebuje kilku ostrzejszych słów, potrzebuje długotrwałego wsparcia. Ale litości nie chce, z całą pewnością. Bo litość sprowadza człowieka do pozycji przegranej, a on nie marzy o tkwieniu w takiej pozycji. On musi coś jeszcze osiągnąć, już nie tyle w sporcie co życiu. Stagnacja już trwa zbyt długo. Przekroczyła już te granice, które niosą ze sobą coś pozytywnego. Więc Nela dusi ten pierwszy ból i strach po tym co zobaczyła. A potem dopiero idzie do wioski. I nastaje TEN moment. Wszystko cichnie. I nie ma już siły, która dałaby radę ją zatrzymać. A jak wspaniale Kamil pogadał z nią, tak wspaniale ona pociągnęła tą rozmowę. Przecierałam oczy ze zdumienia. To już nie była mała, krucha dziewczynka, której łzy kręcą się z oczach na widok lodu, a za każdą rękę musi ją szarpać dziesięć osób. To była kobieta. Stawiająca wszystko na jedną kartę i dążąca do najważniejszego celu. Zdesperowana, ale nie dająca desperacji władzy nad swoimi myślami. Podziwiałam ją za to jak sobie poradziła, jak się otworzyła. Bo może nawet to ukrywanie emocji było dla niej gorszym problemem niż sam Thomas. Przecież zanim się zacznie ogarniać rzeczywistość trzeba najpierw wiedzieć, którą drogą się chce iść. Dróg na świecie są setki, a człowiek musi mieć jeden, konkretny kierunek. SWÓJ. Więc ona się otwiera. A Morgi? On to ma chyba więcej warstw ochronnych niż kurczak w jajku – w sensie chroniących prawdziwego jego, przed oczami innych. I to było idealnie pokazane jak ona rozbija te warstwy, każdym słowem jedną, co chyba pokazuje ile ich było. I dookoła leży pełno skorup czy tam kawałków szkła. A Popaprańce wreszcie obydwa są gotowe. Na przeprosiny i na wybaczenie. Plus na jakąś próbę. Pokonali tchórzostwo, czyli to co zniszczyło w głównej mierze ich relację. Bo jakby na to nie patrzeć to w sumie podczas tej chwilki ich wspólnego życia ( że podczas związku to mi raczej powiedzieć nie wolno), żadne nie zrobiło czegoś specjalnie złego. No, pomijając przeszłość Morgiego, ale to jednak inny etap jego życia był, nie znał jej jeszcze i raczej nie przewidywał, że wpadnie na swoje lustrzane odbicie. Więc przepraszali się naprawdę za słabość, za zwyczajne ludzkie lęki. Mogłoby się nasuwać, że za tak malutko... A jednak – przecież to całe ich osobowości, wszystkie pragnienia. Po raz kolejny trzeba Ci klaskać na stojąco – za to jak pokazałaś jak trudno budować, a jak łatwo zniszczyć to, o co tyle się dbało. O odbudowie już nie wspominając, najlepiej.
UsuńNa boku, dopiero teraz mnie uderzył tak mocno fakt, że ta cała pierwsza część ich historii trwała w zasadzie... Od Titisee do Kulm. Czyli jakieś dwa, trzy tygodnie. I chyba to przykład jak nie wolno przekreślać żadnego ułamka życia. Każdy, nawet najnudniejszy z nudnych, może się potem okazać kluczowy. ‘Jestem’. On jest, ona jest i oni wreszcie SĄ. Coś lepszego puka im do drzwi, a oni mają już klucz w ręku, a nawet w zamku. Pytanie tylko czy trzymając jedną rękę na drugiej, go przekręcą.
Już się zamykam. Kocham ogromnie i jakoś tak ciężko myśleć, że za niedługo ich koniec. Będę często wracała. Powodzenia we wszystkim, Kochana <3
Cisza taka, że chyba serio wszyscy pojechali na zlot fanek Klakiera. Pustki takie w tych naszych internetach, że aż się zastanawiam, co się dzieje. Dejvi błyszczy, zima się zbliża, a nie ma nikogo! Dobrze, że Ty nie zawodzisz i taki fajny rozdział nam napisałaś. Jeszcze o Soczi. Nie będę się po raz kolejny wywnętrzniać, jak to ciężko o Soczi pisać, ale chodzi mi o to, że Ty sobie naprawdę świetnie poradziłaś z opisaniem atmosfery tego olimpijskiego konkursu. Gdybym nie wiedziała jak jest, to dałabym sobie rękę uciąć, że obejrzałaś ze dwa razy ten konkurs, a nie że piszesz z głowy :) A może tak naprawdę przechytrzyłaś rosyjskie służby specjalnie i masz gdzieś schowane nagranie konkursu? :) W każdym razie raz jeszcze powtórzę, że bardzo lubię sposób w jaki piszesz o zawodach. Można czytać i czytać. A momenty w których na emocje ogółu nakładasz emocje indywidualne bohaterów są zdecydowanie najlepszymi częściami tego opowiadania. Aż żal, że zbliża się koniec.
OdpowiedzUsuńZacznę od Kamila, bo jakżeby inaczej. Kamil i jego mistrzowskie gacie w pralce - jak dla mnie - wygrali ten rozdział. I oczywiście nie chodzi o scenkę rodzajową pierwszej klasy, ale ogólnie relację na linii Nela-Kamil. Fajnie musi być, gdy najlepszy kumpel zostaje mistrzem olimpijskim. A jednocześnie dla niej on ciągle jest tym samym Kamilem - tym samym którego kiedyś tam poznała i do końca świata będzie mu wypominać te prasowane koszule i nieumiejętność gotowania. Lubię wszystkie fragmenty, gdy oni są razem, bo Tobie świetnie wychodzą takie wszystkie sympatyczno-ironiczne docinki. No bo to tak jest. Przecież nikt z przyjaciół nie zacznie nagle ściągać czapki i mówić per "panie Mistrzu" tylko się będą nabijać z mistrza świata, podwójnego mistrza olimpijskiego i jego złotych skarpetek, które zła pralka chciała pożreć (wara!). Mam tylko jedną wątpliwość. Widziałaś kiedyś faceta, który potrafi równocześnie obsługiwać pralkę i słuchać wywnętrznień jakiejś baby? No way! Dlatego przez większość scenki byłam pewna, że Nela sobie gada, a ten nic nie kuma o czym. I że na koniec po całym wywodzie zapyta: "Ale o czym mowa?" a tu psikus! Pan Kamil złoty wie! Dobra. Ale przyjmijmy, że Kamil to Kamil. Facet wyjątkowy i idealny. W końcu ilu mamy podwójnych mistrzów olimpijskich? Może Simon też potrafi obsługiwać pralkę i słuchać. Kto wie.
O nie! Od pralki fajniejsza jest scenka wywalania Dawida i Neli za drzwi :D I to oburzenie Dawida :D "Widziałaś go? Mistrz olimpijski!". No. A kultury zero :P
A potem jest konkurs i rozmowa, której wszyscy wyczekiwaliśmy. U Ciebie - jak zawsze - odbyło się inaczej niż się spodziewałam. Chociaż nie wiem do końca czego się spodziewałam, ale na pewno nie tak. Na początku wielkie wrażenie zrobił na mnie opis skoku Thomasa. I tego jego strachu. Napisałaś to bardzo dobrze, tak dobrze, że ten strach był niemal namacalny... Ja jak sobie to przypominam to nie mogę wyjść z podziwu, że on tam był i że on siadł na belkę i skoczył. Świetnie potrafisz opisywać takie emocje.
Na koniec chciałam napisać o Dawidzie, ale tutaj by się znowu przydała większa rozkmina. Przeczytałam kolejny raz te fragmenty z nim - szczególnie tę poważną rozmowę - no i kurde. Nie dam się przekonać, że Dawid nie kocha Nelki. Bo kocha. No zachowuje się jak zakochany facet.
Wiesz, miałam moment taki jakiś czas temu, że zaczęłam im kibicować. To chyba wtedy było, gdy Thomas zaczął gadać, że może to od początku była ich bajka (znaczy Dawida i Neli) - teraz już wiem (tak naprawdę wcześniej niż teraz), że się nie da. Ale i tak się martwię, że z tej ich przyjaźni nic dobrego nie wyniknie, no ale Dawid tego nie skończy. Nie ma mowy.
I żeby nie kończyć smutnym akcentem, to wrócę do naszego Mistrza. Oj, przypomniałam sobie dokładnie jak to było... I racja! Ile można liczyć punkty?! I ja też się bałam mrugać, żeby nie przegapić wyniku!! Ach, ach, ach :)))
Znowu zostaawiasz mnie rozbitą emocjonalnie na cały miesiąc? ;-;
OdpowiedzUsuńTeraz może być już tylko lepiej, prawda?
OdpowiedzUsuńDobra, nie było pytania, nie ufam pisarzom.
Więc może tylko pozachwycam się tą czystą perfekcją, tymi wszystkimi słowami tak ładnie dobranymi, emocjami, które przenoszą się z bohaterów na czytelników. Czuć, że wkładasz w to całe swoje serce i że kochasz tych Popaprańców, nawet jeśli są tak popaprani, że głowa mała.
No ale, hej, wreszcie pogadali! Tak prawdziwie, szczerze, bez uciekania. Pewnie jeszcze wiele takich rozmów będą musieli przejść, by było jak wcześniej, by mogli bezgranicznie sobie zaufać i uwierzyć w swoje obietnicy. Teraz może im pomóc tylko czas i starania się, by nie pogmatwać sytuacji jeszcze bardzo. Kurde, ten rozdział to naprawdę taki oddech po poprzednich częściach, gdzie było tyle niepewności i pytań. Teraz przynajmniej można mieć jakąś realną nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone i że Kornelia wraz z Thomasem poukłada wszystkie puzzle.
No i czy ja muszę mówić, jak cudownie jest powrócić do Soczi? Opisałaś je doprawdy genialnie!
<3<3<3
Pysiu, dałaś taki sam tytuł jak ja chce dać do siebie, tylko w polskiej wersji. Przypadek? Nie sądzę. ^.^
OdpowiedzUsuń'wszystko się ułoży' oprócz mojego zycia za te 3 rozdziały kiedy ta historia odnajdzie kres 💔
OdpowiedzUsuńCzekanie na rozdział miesiąc jest jak wieczność, ale za każdym razem warto uzbrajać się w cierpliwość, by móc później podziwiać taki efekt. I przyznam szczerze, że osobiście nie przepadam za tasiemcowymi rozdziałami, zarówno w książkach jak i opowiadaniach, ale Twoje czyta się z prawdziwą przyjemnością i za każdym razem chciałoby się więcej i więcej. Przechodząc do meritum, zdaje się, że ostatnio nie było mnie tutaj z komentarzem, więc bardzo możliwe, że będę delikatnie nawiązywać do poprzedniego epizodu.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim - Soczi, cudowne, złote Soczi, dwa konkursy indywidualne na skoczniach i jedno z najwspanialszych wspomnień w moim kibicowskim życiu, zaraz obok mistrzostwa świata siatkarzy. Niejeden kibic wówczas "zwariował ze szczęścia". Dzięki Twojemu opowiadaniu znów mogłam wrócić wspomnieniami do lutego 2014, kiedy to siedziałam jak na szpilkach, ściskając kciuki za Kamila i resztę biało-czerwonego teamu. No i oczywiście za Thomasa, dlatego doskonale pamiętam jak na moment zamarłam, gdy jego sylwetka niebezpiecznie zachwiała się w locie, ale do tego jeszcze powrócę.
Baardzo mi się podoba jak rozegrałaś to wszystko pomiędzy Kornelią i Thomasem. Niewymuszenie i prawdziwie. Morgi zwrócił uwagę na rzecz, którą wielokrotnie powtarzałam, niemal od początku "rozlania się mleka" - winę Nelki. Miała być obok, ale uciekła. Po części przez tchórzostwo, a po części z powodu urażonej dumy. No i kierował nią impuls - motor napędowy wszystkich spontanicznych działań. Można mieć do jej zachowania wiele zastrzeżeń, ale ono pokazuje, że Nelka jest tylko człowiekiem popełniającym błędy, których z perspektywy czasu zaczyna żałować, Nie jest ani czarna ani biała, lecz ma mnóstwo kolorów pośrednich i właśnie w tym tkwi autentyczność tej postaci. Można jej współczuć, można ją ganić, chwalić i się na nią złościć - wywołuje zatem przeróżne emocje. Kamil stwierdził, że Thomas rozłożył wspomnianą wyżej winę po równo, a to nie jest sprawiedliwe i ja się chyba muszę z tym zgodzić. Kubiak zawaliła sprawę, ale to przecież od jego kłamstwa wszystko się zaczęło, to on zawalił sprawę i bał się ponieść jej konsekwencji, Kornelia natomiast zareagowała tak, jak zareagowałaby na jej miejscu znaczna część zranionych kobiet. Owszem, to było egoistyczne, ale najważniejsze, że zrozumiała swój błąd.
Moim ulubionym fragmentem rozdziału był ten swego rodzaju monolog bohaterki - szczery i bezpretensjonalny. Można powiedzieć, że to ona pierwsza wyciągnęła rękę na zgodę, a więc wykazała się większą odwagą; co więcej - pojawiła się w najodpowiedniejszym możliwym momencie. Wtedy, gdy Thomas opuścił skocznię z poczuciem poniesienia kolejnej porażki. Kiedy oglądałam go podczas Igrzysk, niejednokrotnie zastanawiałam się, co on czuje siadając na belce, o czym myśli i jakie emocje nim targają w trakcie i tuż po skoku i myślę, że dokładnie takie, jak zasugerowałaś w tym epizodzie. Gdyby było inaczej, gdyby strach nie przejmował kontroli nad jego umysłem, nie zdecydowałby się na zakończenie kariery. Tutaj mamy jeszcze dodatkowy czynnik utrudniający Thomasowi skoncentrowanie się na skoku - sprawa z Nelką, świadomość, że przez własne tchórzostwo zawiódł kogoś, kto w ciągu kilku tygodni stał się dla niego jedną z najważniejszych osób w życiu. I właśnie ta nierozwiązana sprawa zbyt mocno ciążyła mu na sercu, by mógł przestać się nią zadręczać i skierować swoje myśli na zupełnie inne tory. Zresztą podobnie było z Kornelią. Bez niego już nic nie było takie samo. "Sin ti todo anda mal" - że aż posłużę się tytułem jednej z hiszpańskojęzycznych piosenek. Jak sama stwierdziła, był jednocześnie najbardziej niepasującym i najbardziej niezbędnym elementem jej układanki. Paradoks, nieprawdaż?
UsuńPisałam wcześniej, że bardzo podoba mi się sposób, w jaki poprowadziłaś rozmowę Nelki i Thomasa, a wiesz dlaczego? Bo nie popadałaś ze skrajności w skrajność, nie było łzawego pojednania rodem z taniego romansu, górnolotnych słów, wpadania sobie w ramiona i innych tandetnych scen, które mogłyby zepsuć efekt. Ich porozumienie miało wręcz charakter symboliczny i dający nadzieję, że wszystko jeszcze się ułoży. Bo ułoży się, prawda?
Okej, to tak na zakończenie napiszę jeszcze, że nie mogę się doczekać olimpijskich zmagań Neli, dlatego też będę czekać z utęsknieniem na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam! :)
o, stara. pozamiatałaś. hardo pozamiatałaś.
OdpowiedzUsuńpodziwiam Cię. podziwiam Cię za to, że wlazłaś do tej uszatej głowy i tak świetnie to wszystko przekazałaś - jak bardzo się bał, siadając na belce, jak przeżywał ten skok w drugim konkursie, podczas którego chyba wszystkim stanęło serce i jak odczuł ucieczkę Neli. podczas ich rozmowy ciarki miałam nawet na palcach u nóg.
a Dejvi to taki prawdziwy rycerz. nie tylko rycerz lata, ale też rycerz kornelkowego serduszka. chwała Seppowi, że faktycznie jest on (Dejvi, nie Sepp) takim samym cherubinkiem na jakiego wygląda, a nie zapatrzonym w siebie, swoje potrzeby i żądze egoistą!
KAAAMIL! BRAWO KAAAAMIL!
pisz szybko, bo chcę czytać, ale nie pisz szybko, bo nie chcę, żeby to się skończyło! ściskanko! ♥
PS w momencie wirowania mistrzowskich gaci zaczęłam hiperwentylować xd
Się zawiodłam. Wybacz, że tak bezpardonowo zaczynam, ale, kurczę, nie wiem dlaczego wmówiłam sobie, że w tym rozdziale dostaniemy Kornelę i łyżwy i tak go czytałam, czytałam i nijak się tych łyżew nigdzie doszukać nie mogłam i gdzieś zaczął ze mnie uciekać cały entuzjazm. Co jest okrutne i niesprawiedliwe, wiem, ale nic nie poradzę na to, że jak sobie człowiek coś wkręci, to potem jest zawiedziony starciem z brutalną rzeczywistością. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego byłam taka pewna tego, że te łyżwy to będą już, zwłaszcza, że teraz zaczynam mieć niepokojące uczucie, że nie będzie ich nawet jeszcze w następnym rozdziale i możliwe, że zechcesz z nimi zaczekać do samego finału. W każdym razie trochę to było jak kubeł zimnej wody na moją głowę, ale absolutnie to rozumiem - nie można niczego przyspieszać, wszystko musi się dziać w swoim czasie i na łyżwy też się w końcu doczekam. Wiesz co, chyba chciałam tej sceny tak bardzo dlatego, że ostatnio sobie na nią wymyśliłam swoją własną koncepcję. Tzn. mówiłam Ci już o mojej koncepcji jakiś czas temu, w moim pierwszym komentarzu tutaj, ale ostatnio ją sobie dopracowałam podczas samochodowej przejażdżki. No nic, nie będę wyprzedzać faktów, podzielę się z Tobą moją udoskonaloną wersją wtedy, gdy Ty podzielisz się z nami swoją :D Może aż tak bardzo nie będą od siebie odbiegać? A tak btw, wybrałam sobie idealny moment na przeczytanie tego rozdziału, tak na pocieszenie po tym, jak dzisiaj wylecieliśmy z siatkarskich ME. Chyba tego potrzebowałam. I pudełka lodów oczywiście, ale to swoją drogą. Także dzięki za podniesienie mnie na duchu. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej u Nelki i Morgo wszystko okej.
OdpowiedzUsuńPierwsze sceny były takie fajne. Bardzo przyjemne. Kamil, ostoja mądrości i w ogóle. Kto by nie chciał mieć takiego przyjaciela? Ten to na wszystko potrafi spojrzeć trzeźwym okiem. Pisałam to ostatnio u Coff, ale w sumie sytuacja jest w jakimś tam stopniu podobna, więc pozwól, że się powtórzę - ci, którzy są wokół potrafią na wszystko spojrzeć dużo trzeźwiejszym okiem niż główni zainteresowani. Jak to jest, co? I co by ta Kornelia zrobiła bez tych rozsądnych głosów dookoła, bez Kamila, bez Ewy, ba, nawet bez Gregora, bo w moim przekonaniu on tutaj też jak najbardziej pretenduje do miana "głosu rozsądku". Zabawne, że ci, którzy stoją z boku zwykle potrafią dostrzec dużo więcej. Choć może to i logiczne. Z daleka zawsze patrzy się na wszystko trochę inaczej, może mają lepszą perspektywę niż główni bohaterowie tego dramatu. Dramatu, który nareszcie przestaje być dramatem, ale o tym może za chwilę. Bo miałam mówić o tym, jak fajne były pierwsze sceny, pranie mistrzowskich gaci, Ewa wyskakująca z pudełka i Adam "kombinacja norweska", a jak zwykle uciekam od tematu. Dygresja to moje drugie imię. Pewnie już to mówiłam, ale w takim razie się powtórzę, bo sądzę, że to cholernie ważne - uwielbiam to, że w tym opowiadaniu przyjaźń jest tak samo ważna jak miłość. Oczywiście, Kornela i Morgen stoją na pierwszym planie i wszystko toczy się w zasadzie wokół ich burzliwego związku (o ile można to związkiem nazwać), ale całość tego, co mamy na drugim planie momentami przyciąga mnie do Twojej historii dużo silniej niż rozterki miłosne głównych bohaterów. Przyjaźń - Kamila i Nelki, Nelki i Dawida, Kornelii i Lilki, przyjaźnie kadrowe - to ma gigantyczną moc oddziaływania. Przynajmniej na mnie. Strasznie doceniam to, że nigdy o tym nie zapominasz, że to cały czas widać, jeśli nie na pierwszym to na drugim planie, gdzieś w tle, ale to zawsze jest. I chwała Ci za to! Ale mogę się przyczepić? Jak nie napiszę tego teraz, to potem pewnie zapomnę. "Ów skarpetką"? A co to jest "ten skarpetek"? Jak to mi wpajają na uczelni - polski jest językiem fleksyjnym, więc trzeba odmieniać, co tylko się da. Zatem, jeśli już, to "owa skarpetka", bo "ów skarpetka" brzmi naprawdę kuriozalnie. Ale to z kwestii czysto technicznych, na które jestem może trochę za bardzo wyczulona.
Fakt jest faktem, skarpetki bywają w praniu nieznośne, nawet jak wszystkie uda ci się z pralki wyłowić, to potem jak będziesz je niosła, żeby powiesić na suszarkę, to z całej góry prania zgubisz po drodze jedną skarpetkę. A przynajmniej ja tak mam. Mam nadzieję, że nie jestem pod tym względem jakimś ewenementem i skarpetki są wredne dla wszystkich, a nie tylko dla mnie i Twojego Kamila.
UsuńPodobał mi się opis konkursu. Wiem, że ludzie często powtarzają rzeczy typu "o matko, kiedy czytałam o tym jak tam jest zimno, to aż sama się trzęsłam" i ja na przykład nauczyłam się nie do końca dawać temu wiarę, ale nie da się zaprzeczyć temu, że czasami coś takiego naprawdę się czuje. Chyba po prostu raczej rzadziej niż częściej, ale czasami faktycznie tak bywa. Nie wiem na ile miał na to wpływ fakt, że mam w mieszkaniu zajebiście zimno i odkręcone na ful grzejniki w niczym nie pomagają, ale podejrzewam, że już do tego zdążyłam przez te dwa tygodnie trochę przywyknąć, a jednak czytając te fragmenty znowu zrobiło mi się zimno. Serio. I to było super! Bo uwielbiam mieć świadomość tego, że to, co czytam oddziałuje nie tylko na moje emocje, ale też na... wrażenia? Zmysły? Nie wiem jak to ująć, ale wiesz, o co mi chodzi. Jasne, w takie rzeczy dużo łatwiej się wczuć, kiedy za oknem ciemności i wiatr pizga prawie tak jak w opisywanym przez Ciebie Soczi, ale i tak doceniam takie rzeczy niesamowicie, bo ostatnio bardzo rzadko mi się w czasie czytania przytrafiają. Także brawo, bo stworzyć w opowiadaniu dobry odpowiedni nastrój to nie byle co, a wręcz powiedziałabym, że to całkiem niezły wyczyn. Może nie jak zdobycie dwóch olimpijskich złotych medali, ale i tak doceniam <3 Naprawdę dobrze się to czytało i podobało mi się to, że wszystko było przedstawione tak bardzo z perspektywy Kornelii. Idiotyczne stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że piszesz w narracji pierwszoosobowej, a ona jest główną bohaterką. Nie wiem dlaczego, ale tak jakby dużo bardziej odczułam w tych fragmentach to, że wszystko rzeczywiście opisane jest z jej perspektywy. Nie umiem tego logicznie wytłumaczyć, przepraszam.
Dlaczego scenę rozmowy Kornelii z Thomasem wygrywa Didl? Parsknęłam takim śmiechem w tym momencie, że matko święta. Za to właśnie uwielbiam to opowiadanie. Czy może raczej – za to uwielbiam Ciebie. Humor. Słowo-klucz i zapewne mówiłam już o tym parę razy, ale nic nie poradzę na to, że to jest naprawdę ważne. I kompletnie mnie tym kupujesz, za każdym razem. Ja wiem, jest poważnie, bohaterowie mierzą się z jak najbardziej poważnymi problemami, ale to wcale nie znaczy, że z tego powodu wszyscy mamy tu popadać w depresję i zapominać o bożym świecie. Czasem wystarczy jedno zdanie, żeby rozładować napięcie i wcale nie zburzyć przy tym całej sceny. Warto czasem dać czytelnikowi odetchnąć. Zwłaszcza w tak umiejętny sposób. Nie za bardzo wiem jak się odnieść do rozmowy Kornelii i Thomasa. To jest na pewno coś, na co wszyscy tutaj czekali i może właśnie ze względu na to tak ciężko jest ją ocenić. Bo każdy miał już jakąś jej wizję w głowie i na przykład w moim skromnym mniemaniu nie do końca się te nasze wizje pokrywają. Mam wrażenie, że poszło... zbyt gładko. Zabrzmi to okrutnie, ale jakoś zabrakło mi tutaj emocji. Nie wiem z czego to wynika. Może z tego, że ja sama byłam po tym nieszczęsnym meczu ze Słowenią kompletnie z emocji wyprana, możliwe, wcale tego nie wykluczam. Odbiór dzieła literackiego zależy przecież od tylu czynników! Chociażby od sytuacji czytelnika. Brzmię teraz tak jakbym cytowała swoje notatki z wykładów z teorii literatury, ale cóż, ciężko zaprzeczyć, że coś w tym jest. Może gdybym przeczytała to wczoraj albo jutro, odczułabym wszystko inaczej. W każdym razie, jestem w pełni świadoma tego, że czasem taką rozmowę, spokojną, opanowaną, jest dużo ciężej napisać niż kłótnię (choć uważam, że napisanie porządnej kłótni to sztuka). Oni już swoją kłótnię mieli, a przynajmniej miał ją Thomas, w poprzednim rozdziale, gdy wszystko Kornelii wygarnął. Raczej monolog niż faktyczna kłótnia, ale chodzi mi tu raczej o natężenie emocjonalne.
Krzyk, żal, przekleństwa - wiadomo, to w zasadzie niesie tekst samo w sobie (i dlatego tak trudno moim zdaniem napisać dobrą scenę kłótni, bo trzeba wyjść poza to, co daje nam sytuacja i wypełnić te wszystkie wrzaski porządną treścią). Taka rozmowa na spokojnie może być do napisania dużo trudniejsza. Bo tu nie można niczego ukryć za krzykami, nie można zmusić bohaterów do wrzasku i liczyć na to, że to wystarczy. Tutaj potrzebna jest treść i zupełnie inny rodzaj emocji. Nie mówię, że napisałaś to źle, bo wcale tak nie uważam. Po prostu jakoś nie mogłam się w to wczuć. Ale to mój problem. Podobało mi się na przykład to, w jaki sposób zaczęłaś. To nelkowe "Wieje". Takie proste, ale jakże znaczące! No i fakt, że w ten sam sposób zaczęłaś poprzednią część też nie jest bez znaczenia, ja tam uwielbiam tego typu paralele. Cieszę się, że w końcu się dogadali, że się nawzajem przeprosili (to jest bardzo ważne! bo oboje mają swoje za uszami, a wypowiedzenie tego słowa nigdy nie jest łatwe, więc tym bardziej należy podziwiać ich za to, że się na nie zdobyli), że maluje się przed nimi jakaś przyszłość i że teraz może być już tylko lepiej. Bo nie wyobrażam sobie, żeby teraz mogło być źle. Została tylko drużynówka, Morgen dostanie medal, potem Kornela wejdzie na lód. Co mogłoby pójść źle? Niby nic, ale z Tobą nigdy nie wiadomo, więc może nie powinnam Cię tu tak podpuszczać, bo jeszcze postanowisz mi pokazać, że owszem, może być źle. Ale nie chcę, żeby było. Ma być dobrze. Niech jeszcze przyjedzie Lilka i już w ogóle będzie dobrze, ona to tam wprowadzi pewnie jeszcze trochę zamieszania i wszystkich rozrusza. Taki żywy duch, wszystkich tam ustawi do pionu :D
UsuńNo nic, poczekam na to, co szykujesz, nie będę zgadywać. Zobaczymy. Poza tym, sama napisałaś w końcówce, że "wszystko się ułoży", więc trzymam za słowo. I czekam na łyżwy!
DAWID, oddaję ci całe moje serce, obie ręce, nogi, uszy, wszystko.
OdpowiedzUsuńbo kolejny raz mnie kupił. tak rozbrajająca jest jego postać tutaj, że ja po prostu nie mogę. no, bo wyobrażasz sobie takiego, z każdym włosem w inną stronę, z takim bezradnym wyrazem twarzy i topniejesz. DLATEGO STO RAZY TAK DLA DEJVIEGO I LILKI. zasłużył sobie chłopak na jakąś fajną kobietę.
co do Kamila: zawsze wiedziałam, że to jest niesamowity człowiek. pranie sobie zrobi, dobrze doradzi, skarpetek nie pogubi (a jak zgubi, to znajdzie), w tak zwanym międzyczasie ze dwa medale olimpijskie wyskacze, bo kto Kamilowi zabroni? no i Kamil w duecie z Ewką to jest coś najlepszego. najlepsiejszego. oni są tak perfekcyjni razem, że nawet nie wiem, jak to opisać. ale fajni są, podobają mi się.
dobra, plotę tak sobie, oddalając się od sedna, więc może czas najwyższy do niego przejść? jednocześnie niewiele i zbyt wiele przychodzi mi do głowy. podziwiam cię, Ems, podziwiam za to, jak potrafisz wejść w głowy twoich bohaterów, oddać to, co czują i w dodatku opowiedzieć to w tak piękny, autentyczny sposób. poza tym lubię to, że to wszystko tutaj tak po prostu się dzieje. bo ja bardzo lubię "po prostu". dlatego fajnie mi było, kiedy Nelka tak po protu usiadła koło Thomasa i tak po prostu zaczęła mówić. kiedy tak po prostu powiedziała mu, że wieje i kiedy on tak po prostu kolejny raz się przed nią otworzył. i mimo tego, ze oni oboje setki razy zastanawiali się, jak będzie wyglądała ta ich rozmowa, mimo że każde z nich na pewno miało swój pomysł, jak skierować ją na odpowiednie tory, to pozwolili - oboje - by to wszystko zaczęło toczyć się tak, jak chce. tak, jak wiatr dmuchnie.
tylko w którą stronę będzie wiał?
To strasznie nie fair, że wplotłaś do tego rozdziału „Fix you”, wiesz? Bo ja tak kocham tę piosenkę, że w połączeniu z historią, którą też kocham, wywołała we mnie jakieś takie rozczulenie. A trza twardym być, a nie miętkim. W każdym razie lubię obecny moemnt w tym opowiadaniu, przeszkadza mi tylko fakt, że jesteśmy już na końcówce, ale po prostu nastał tu ciekawy czas. Wszystko „pękło”. Każda tajemnica, każde skrywane ( głównie przez Nelę) uczucia, wmawianie sobie, że on był i tyle, że nic nie znaczy. Silna i niezależna Nela pękła już jakiś czas temu, ale na jej miejsce nie pojawiła się jakaś tam zasmarkana i zdołowana Kornelka, zrozpaczona niepowodzeniami. To mi się tu podoba. Wracając do tego, co zaczęłam- wszystko pękło, zostali tylko bohaterowie i ich uczucia, które teraz najsilniej wyłażą na wierzch. Tylko oni i ich wybory. No i dreszczyk niepewności, co też zrobią.
OdpowiedzUsuńLubię to, jak wplotłaś tę rozmowę z Kamilem. Bez przesadnego patetyzmu i tekstów „Kochasz go?” „Walcz o miłość”. Brrrrrr. No bo, kurczę, lubię tego tutejszego Stocha. Tego poza opowiadaniem też bardzo lubię, of kors. No więc oszczędzając sobie morałów, a właściwie przez większość rozmowy zachowując milczenie, doprowadził Nelę do ważnych wniosków. A może i mnie samą trochę też. Narracja pierwszoosobowa ma ten urok, że najwięcej przywiązujemy się do narratora i to jemu ufamy najbardziej. Thomas skrzywdził Nelę? Zły facet! Okey, nigdy nie posunęłam się do jednostronnego oskarżania, bo cały czas, kiedy tu komentowałam ( ostatnio rzadko, za co przepraszam z całego mego lodowatego, nieczułego serca!), powtarzałam, że oni obydwoje są tacy sami. I że to całe ukrywanie, wzajemne tajemnice, do niczego dobrego nie doprowadzą. Jednak zawsze pozostawała ta cząstka kobiecej solidarności. Wiesz, na zasadzie: dawajcie mi tu nartę, to przywalę temu osłowi Morgenowi! I tak dochodzę do wniosku, że najważniejszy był tu czas i to, że im go dałaś. Thomas nie leciał do Polski, ani Kornelia do niego. Dałaś im czas, którego potrzebuje każdy realny człowiek w takiej sytuacji i dzięki temu wszystko wypadło tutaj bardzo prawdziwie. Ten czas pozwolił Neli uświadomić sobie, ile było jej winy i że tak samo zbabrała sprawę jak on. To dużo jej dało.
Co do Dawida…Szkoda mi się go zrobiło. Tym bardziej, że nie był tutaj takim typowym „tym drugim”, a to, że startował z pozycji przyjaciela tylko mocniej pokazywało jego nieszczęście. Szczęście za to, że i tu nie dałaś się przesadzie i Dawid nie został jakimś mścicielem w imię niespełnionej miłości. Fajna ta ich obecna relacja z Kornelą.
Teraz tak niezgrabnie zacznę od końca, bo…bo mogę, a co! „Wszystko się ułoży”. Tak samo pomyślałam i ja, kiedy Thomas i Kornelia po prostu obok siebie usiedli i każde wydusiło „przepraszam”. Dwójka cholernie ambitnych, bezkompromisowych ludzi musiała przyznać się do błędu, do swojej cześci winy. I wydaje mi się, że to kluczowy moment. Ani on, ani ona nie czują się tym pokrzywdzonym i oczekującym błagalnych tonów. Ani ona, ani on nie skłądają też wielkich obietnic poza „poradzimy sobie”. Straaaaasznie mi się to podobało. Dobra wiem, że cały czas piszę dziś o tym, że coś mi się podobało, ale nic na to nie poradzę. Potrzebowałam takiego rozdziału tutaj, jakiejś odrobiny optyzmizmu po ich ostatnich zawirowaniach. I potrzebowałam Didla. Seriożka. Didi ukradł im całe szoł, to jest idealny bohater do fan fików. Didl. Człowiek, który został świńskim ojcem.
Jak doskonale widać, dawno nie pisałam komentarzy. Ale to nic. Napisałam tutaj i może jakoś to wszystko zrozumiesz, choć ja mam w głowie znacznie więcej przemyśleń. No ale może lepiej zostawię je sobie na epilog? Tak będzie najrozsądniej.
Kopię w cztery litery na szczęście i powodzenie w dalszym pisaniu!
O, matko!
OdpowiedzUsuńCzas leci, chwila publikacji kolejnego odcinka zbliża się ogromnymi krokami, a ja, czytelniczka niewdzięczna, wiszę Ci ciągle komentarz za poprzednią część. Przepraszam, ale coś mnie tak skutecznie zblokowało, że nie jestem w stanie napisać niczego, a co dopiero sensownej opinii. Ale przynajmniej spróbuję, bo wyrzuty sumienia zamęczyłyby mnie chyba na ament. Tym bardziej, że do zakończenia całej historii zostało już tak niewiele. Swoją drogą aż się wierzyć nie chce – Aria dała właśnie ostatni odcinek Złośliwca, Ty za chwilę zafundujesz nam finale grande Popaprańców. Koniec świata! Jak żyć? I co teraz czytać?
No dobrze, ale może skończę na razie z tym przydługim wstępem i przejdę do tak zwanego meritum. :)
Powiedziałam Ci jakiś czas temu, że ten rozdział dał mi sporo do myślenia. Było to myślenie przede wszystkim na temat Twoich bohaterów i ich postępowania, ale także o tym, w jaki sposób różne autorki budują fabuły swoich opowiadań i jak moje własne podejście (nie chciałabym pisać, że maniera :P) wpływa na odbiór tego, co tworzą inni.
Ale zaczną może od bohaterów. A przede wszystkim od Nelki, która wreszcie w tym rozdziale zrobiła rzecz niebywałą – a mianowicie, zatrzymała się i znalazła w sobie tyle odwagi, aby jeszcze się odwrócić i stanąć twarzą w twarz z problemem. Żeby przyznać się – i przed sobą, i głośno – że też popełniła błąd. I co ciekawe, nikt tak naprawdę jej nie ciągnął za rękę (wyraźną sugestią Kamila mogła się zwyczajnie nie przejąć), tylko wzięła i normalnie sama poszła. Szacun!
No i tu właśnie przechodzimy do drugiej kwestii. :) Powiem tak – kiedy przeczytałam, w jaki sposób opisałaś spotkanie Kornelii i Thomasa, naprawdę i szczerze byłam zdziwiona, że to się stało tak zwyczajnie i po prostu. Nie, ta rozmowa wcale nie była łatwa, tylko cholernie bolesna i cholernie emocjonalna, ale tym, co mi dało do myślenia był fakt, że oni oboje potrafili się na nią zdobyć i zdecydować bez żadnych wcześniejszych trzęsień ziemi, które by ich otrzeźwiły i zmusiły do przewartościowania sposobu myślenia. Co prawda Nelka widziała skok Morgiego i jego strach, ale to nie było dla niej nic nowego – tego demona swojego ukochanego już kiedyś widziała. Bardzo podobało mi się prostota rozwiązania tej sytuacji. I tak sobie myślę, że przy najbliższej okazji, ja, zwolenniczka trzęsień ziemi i wrzucania bohaterom grantów do kieszeni, też spróbuję w taki sposób. Zwyczajne i po prostu. Pięknie.
Z kwestii warsztatowych, to chyba dawno Ci już nie pisałam, że uwielbiam Twoje dialogi i generalnie te wszystkie sceny, w których bohaterowie zachowują się nie do końca poważnie. Przede wszystkim wychodzą Ci naprawdę naturalnie, a poza tym są bardzo dobrą przeciwwagą, ale tych wszystkich mroków, które w ilościach hurtowych unoszą się nad tym tekstem. Szczególne brawa należą Ci się za nieszczęsnego Kamila, który przeżywając dramat egzystencjalny pt. "Gdzie są moje szczęśliwe gacie?!", znajduje w sobie tyle siły i hartu ducha, aby udzielać życiowych porad. I to jeszcze całkiem z sensem. :P
UsuńO opisach Soczi pisałam już tyle, że nie będę się powtarzać. Podkreślę tylko jedno – autentycznie udało Ci się oddać napięcie tamtego konkursu. Zresztą – tu całkowicie zgodzę się z tym, co kiedyś powiedziała Aria – opisywanie zawodów i w ogóle sportowych zmagań, to Twoja wyjątkowo mocna strona.
No dobrze – mocne strony, mocnymi stronami, ale zostało mi jeszcze jedno. Relacja i Dawida… No cóż, podtrzymuję wszystko, co na ten temat napisałam w komentarzu do poprzedniego odcinka. On ją kocha, ale udaje, że wcale tak nie jest, aby móc być blisko. Ona udaje, że wierzy w jego zapewnienia o przyjaźni, bo tak jest jej wygodnie i sumienie nie boli. Ona dostanie swoją wielką miłość, a on Lilkę w charakterze nagrody pocieszenia, ale oczywiście będzie sobie wmawiał, że tak ma być, bo w siebie nie wierzy – w żadnym aspekcie, nie tylko w miłości. Bardzo, naprawdę bardzo chciałabym, żeby udało Ci się mnie przekonać, że jest z nimi inaczej, ale na razie, tak to właśnie widzę. No sorry, ale ktoś musi spełniać rolę tej marudnej czytelniczki-zołzy, która od autorki wymaga wysiłku. I która stara się wzbudzać cięgłe wątpliwości (bo z punktu widzenia rozwoju, nie ma dla pisarza niczego groźniejszego, niż brak wątpliwości, co do swego dzieła) Ale w końcu od kogo mam wymagać, jeśli nie od Ciebie? :)
Sorry, chyba na razie już nic mądrzejszego nie wymyślę. I oczywiście czekam na ciąg dalszy. Tym bardziej, że jestem strasznie ciekawa, co Nela ugra na tych Igrzyskach.
Pozdrawiam
C.
Kiedy możemy się spodziewać następnego? ����
OdpowiedzUsuńJeśli tramwaj mnie nie przyjedzie, ani sama nie zabiję się na lodowisku, to możecie spodziewać się go w najbliższy piątek. :)
UsuńWięc najlepiej dla nas i samej siebie, żeby cię tramwaj nie przejechał ani żebyś nie zabiła się na lodowisku. Miłego dnia :D
UsuńAch! Dobrze że sobie już mniej więcej powyjaśniali. Choć chyba jeszcze wiele ich czeka, to są na dobrej drodze :)
OdpowiedzUsuńNo i Ewka z Kamilem <3
I Dawid taki kochany :3