*
to zły zakład
pewna śmierć
ale chcę tego czego chcę
i muszę to zdobyć
kiedy ogień umiera
niebo pokrywa mrok
gorący popiół
zużyta zapałka
pozostał tylko dym
* * *
Ostatni
wieczór na Russkijich Gorkach jest tak samo zimny, jak poprzednie. Mróz
szczypie w policzki, a oddech, który nie ogrzewa zmarzniętych dłoni, ucieka pod
postacią białego obłoku. Łatwo jednak o tym zapomnieć, gdy wszystko dobiega
końca. Czas płynie, najlepsze wyniki ciągle się zmieniają, a niebo, z którego
opadają pojedyncze płatki, jaśnieje jedynie od odbijanego przez śnieg światła. Nie wieje. Flagi delikatnie falują ponad
wypełnionymi kibicami trybunami. Żadne silne podmuchy nie przeszkadzają w
konkursie. Kibice krzyczą, śpiewają, dopingują…
Kilka
tysięcy ludzi tu na dole, podczas gdy ta jedna osoba jest tam na górze.
Wrzawa
rozniosła się po austriackiej części trybuny. Flagi, szaliki, transparenty
powędrowały w górę. Na kolejną chwilę wszystko znów stało się czerwono-białe.
Uniosłam
wzrok w stronę rozbiegu.
Jeśli
miałabym rozróżnić dzisiejszy wieczór od pozostałych dwóch, powiedziałabym, że
jest spokojniejszy. Choć różnice między punktami są niewielkie, drużyny
ocierają się o siebie w tabeli i z każdą kolejką na podium znajduje się ktoś
inny, więcej we mnie spokoju, niż złego przeczucia. Bo nie może stać się nic
złego. Już nie.
-
Myślisz, że da radę?
Dostrzegałam
jedynie niewielką, po raz ostatni zasiadającą na belce postać w czarnym
kombinezonie. Został już tylko jeden skok. Tak niewiele, by zakończyć Igrzyska,
a zarazem tak dużo, aby pokonać samego siebie. Wystarczyło spojrzeć na jego
zbliżoną twarz. Zagryzł wargi, patrząc w dół. Bał się. A mimo strachu, który
malował się na jego twarzy, w oczach Thomasa widziałam, jak bardzo chce to
zrobić. Widziałam w nich siłę, determinację i odwagę – wszystko to, co
podziwiałam w nim przez cały Turniej Czterech Skoczni. Widziałam Thomasa,
którego poznałam w Titisee-Neustadt; tego, który chciał wygrywać i być
najlepszy. Ten sam Thomas walczył ze swoim strachem na oczach wszystkich i nie
zamierzał się poddać.
Odetchnął
i położył dłonie na belce. Uśmiechnęłam się lekko.
-
Ja to wiem, Dejvi.
Tabele
wyników podpowiadały, że medal jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko
odsunąć lęk, na chwilę zapomnieć i ten ostatni raz dać z siebie maksimum. A
potem wszystko się skończy.
Zacisnęłam
palce na metalowej barierce, aby przenieść na nią całe napięcie. Chciałam być
razem z Thomasem przez cały skok i pamiętać każdą jego chwilę. Skupiłam wzrok
na progu, czekając aż w końcu się pojawi. A gdy wreszcie go ujrzałam nie
zamknęłam oczu, nie odwróciłam głowy. Wstrzymałam oddech i zostałam z nim.
Aż
do końca.
-
No idź do niego.
Odsunęłam
się od Kamila i posłałam mu niepewne spojrzenie. To był pierwszy konkurs w
Soczi, po którym przytuliłam go w geście pocieszenia. On jednak kiwnął głową w
stronę, do której byłam odwrócona plecami. Didl, Michi, Gregor i Thomas właśnie
zeszli z zeskoku po ceremonii kwiatowej, po której zostali hucznie powitani
przez chłopaków ze sztabu.
-
Poczekacie?
Stoch
uśmiechnął się i brzdęknął mnie w nos, po czym chwycił za ramiona i odwrócił o
sto osiemdziesiąt stopni.
-
Masz pięć minut.
Jeszcze
raz zerknęłam na niego przez ramię i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku domku,
przed którym trwało świętowanie srebrnego medalu olimpijskiego. Wokół panowało
ogólne poruszenie. Wszystkie ekipy zaczęły się pakować i szykować do
ostatecznego odjazdu z klastera górskiego. Wcisnęłam więc dłonie głębiej w
kieszenie i zaczęłam szukać wzrokiem Thomasa. Chciałam mu tak wiele powiedzieć,
a zarazem miałam zupełną pustkę w głowie, gdy myślałam nad słowami, które
powinien usłyszeć. Zwyczajne „gratuluję” wydawało się niewystarczające w
obliczu tego, czego dokonał; nie tylko dzisiaj, ale podczas całych Igrzysk. A
mimo to nie znajdowałam żadnego zamiennika dla wyświechtanej formułki, którą z
pewnością powtórzyło przede mną kilkanaście osób.
Wyciągnęłam
głowę ponad gęstniejącym tłumem. Stawałam na palcach, by dojrzeć któregokolwiek
z chłopaków, ale coraz trudniej było przepchać się wśród tych wszystkich ludzi.
Aż w końcu dojrzałam stojącego na ławce Thomasa. Szukał czegoś, może kogoś.
Chyba mnie, bo w sekundzie w której udało mi się złapać jego spojrzenie,
uśmiechnął się i zeskoczył na ziemię.
Ruszyliśmy
w swoją stronę. Przeciskałam się między dziennikarzami, wolontariuszami,
członkami innych ekip. Przepraszałam we wszystkich znanych mi językach, wciąż
napierając do przodu. Coraz wyraźniej słyszałam gdzieś z naprzeciwka głos
Thomasa i już dostrzegałam go w oddali, już prawie byłam obok niego…
-
NELAAA!
-
Morgi, możemy prosić o kilka słów dla naszej stacji?
Zrobiło
mi się ciemno przed oczami, gdy nagle musiałam wykonać kilka kroków w tył, by
wyratować się przed nagłym upadkiem. Zostałam jednak przytrzymana przez te same
osoby, które niemal go spowodowały i których ciężar czułam aż w kolanach.
-
MAMY MEDAAAL!
Zdążyłam
jedynie parsknąć śmiechem i podsunąć czapkę z oczu, nim Didl i Michael objęli
mnie ramionami i zaczęli skakać w kółko, wydając z siebie pierwotne dźwięki. A
gdy w końcu się zmęczyli, Diethart wciąż w euforii uniósł mnie ponad ziemię,
wykonując przy tym jakieś dzikie półobroty.
-
MEDAL, NELA! MEDAL!
-
Super, bardzo się cieszę, ale czy mógłbyś…
-
SREBRNY! JA! JA MAM MEDAL!
-
To naprawdę wspaniałe, ale…
-
WYMIATAAAM!
-
DIETHART, ODSTAW MNIE NA ZIEMIĘ!
Nieco
zawiedziony wykonał moją… prośbę i spojrzał na mnie ze skruchą, na co
pokręciłam głową, bo przecież Didl nigdy się nie zmieni, prawda? Dlatego
wspięłam się na palce i cmoknęłam go w czoło, po czym naciągnęłam mu czapkę na
oczy, by nikt nie zauważył jego czerwieniejących policzków.
Nagle
z boku rozległo się donośne chrząknięcie.
Zaśmiałam
się i ucałowałam również nadstawiony przez Michiego policzek. A potem zerknęłam
na stojącego obok Schlierenzauera.
-
Kornelia.
-
Gregor.
-
Chodź tu, mordo.
Gdyby
w Titisee-Neustadt ktokolwiek powiedział mi, że dwa miesiące później będę
wisieć na gregorowej szyi i gratulować mu srebrnego medalu na Igrzyskach
Olimpijskich, wyśmiałabym go. A jednak. Chyba od tamtego czasu sporo się
zmieniło.
-
Dobra, wystarczy. Złaź ze mnie – mruknął Schlieri i bez żadnego ostrzeżenia
mnie puścił, przez co z piskiem niemal się po nim zsunęłam.
-
GREG!
-
Nie maż się. – Uśmiechnął się złośliwie i przytrzymując mnie jedną ręką
wyciągnął w moją stronę drugą, w której trzymał swoje kwiaty. – Trzymaj babo
wiecheć.
Trzepnęłam
go w ramię, ale bukiet z grzeczności przyjęłam. Przynajmniej ten jeden raz
satysfakcja Gregora nie podziałała mi na nerwy, a wręcz przeciwnie.
-
Hej! Zróbmy zdjęcie! – krzyknął nagle Didl i wyciągnął z kieszeni telefon.
-
Nie ma Morgiego – zauważył słusznie Hayböck. – Wywiady robi.
-
Sam ze sobą?
-
W sensie udziela.
-
Brzmi logicznie.
-
Robisz to zdjęcie, czy nie? – popędził Gregor.
-
A Morgi?
-
Wkleimy go, dawaj!
Problem
pojawił się w momencie, w którym musieliśmy się ustawić. Każda z konfiguracji
wydawała się nieodpowiednia do uwiecznienia tak ważnej chwili. W końcu jednak
poirytowany Schlieri stanął między mną a Michaelem i objął nas ramionami,
zakazując jakichkolwiek zmian.
Didl
uniósł rękę z nakierowanym na nas przednim aparatem.
-
Gotowi? Trzy… Dwa…
-
Chwila!
-
Jeden!
Dosłownie
pół sekundy przed ostatnim sygnałem Dietharta coś ciężkiego spadło na mnie i
Gregora, tym samym psując całą misterną pozę. Hayböck poleciał do przodu, a my
ze Schlierim ugięliśmy się pod ciężarem śmiejącego się głośno Morgensterna.
-
Kurwa, Morgi!
-
Zdjęcie beze mnie?!
-
Zepsułeś!
-
Pokaż!
Wszyscy
jednocześnie spojrzeliśmy na wyświetlacz i równie zgodnie parsknęliśmy
śmiechem. Zdjęcie ze względu na nagłe poruszenie zamiast z przodu zostało
wykonane z boku, a na pierwszym planie znajdowało się zaledwie pół twarzy Didla
od nosa w górę. Tuż za nim Michi wykonywał pokraczną jaskółkę, a obrócony w
jego stronę Gregor zanosił się śmiechem. Zaraz obok Schlieriego, uwieszony na
jego plecach i roześmiany w stronę aparatu Thomas obejmował mnie jednym
ramieniem. Miałam zamknięte oczy, ale śmiałam się.
Prawdopodobnie
tak, jak przez cały czas, który spędziłam z nimi w trakcie Pucharu Świata.
-
Jest genialne – skwitował Morgen, trzymając telefon. – Powieszę sobie w
salonie.
-
Wstawię na Facebooka – mruknął Michael.
-
A ja na Instagrama – dodał Gregor, więc otworzyłam usta, ale szybko wytknął palec
w moją stronę. – Nie, nie będziesz bawić się moimi płotkami.
Chciałam
coś odpowiedzieć, ale w słowo wszedł mi klakson. Podskoczyłam w miejscu i
obróciłam się w stronę, z której Maciek wystawał z busa i machał w naszą
stronę.
-
Korna, jedziemy!
-
Już idę!
Przeniosłam
spojrzenie z powrotem na Austriaków. Jakimś cudem udało mi się uśmiechnąć. W
jednej chwili zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie widzimy się w takim
składzie ostatni raz. Bo to już koniec. Ostatni konkurs za nami. Nie będzie
więcej skakania w Soczi. Jutro odbiorą medale, spakują się i wrócą do domu. A
potem? Kiedy znów ich zobaczę?
-
Chłopaki… - zaczęłam, czując ogarniające mnie wzruszenie. – Uwielbiam was. Nie
macie nawet pojęcia jak bardzo. Jestem ogromnie z was dumna i szczęśliwa, że
mogłam dzisiaj być tutaj z wami…
-
Czemu mam wrażenie, że ona się z nami żegna? – mruknął Michael, spoglądając na
mnie dość nieufnie. – Nela, czy ty się z nami żegnasz?
Zacisnęłam
usta i wzruszyłam ramionami, bo tak naprawdę nie wiedziałam, co robię. Miałam
dziwne wrażenie, że nie dostanę drugiej szansy, by powiedzieć im, jak wiele dla
mnie znaczą. Już raz tego nie zrobiłam, gdy wyjechałam z Bad-Mitterndorf. Nie
mogłam powtórzyć tego błędu.
-
Przecież jutro jest dekoracja! – przypomniał Didl. – Musisz przyjść!
-
Słuchajcie…
-
Hej, to też twój medal. – Hayböck popatrzył na mnie tym razem z całkowitym
przekonaniem. – Przecież miałaś wkład w przedolimpijskie przygotowanie. Mały,
bo mały, ale był. Kto wie, jakbyśmy z Didlem skakali podczas Turnieju, gdyby
nie nasza super-hiper-wyczesana w kosmos fizjo?
-
Wazelina – wymamrotał z tyłu Gregor. – Jak nie chce przyjść, to nie, jej strata
– dodał, po czym za plecami chłopaków wycelował we mnie palcem, a potem
przejechał nim wszerz szyi. Uniosłam brew, więc jeszcze uniósł dłonie i zaczął
dusić powietrze. Okej?
-
Nela! – zawył Diethart i chwycił mnie za rękę. – Ja wiem, że teraz jesteśmy w
dwóch różnych obozach i naprawdę mi smutno, że Polacy wylądowali poza podium,
ale nie zapominaj, że jeszcze niedawno byliśmy jedną drużyną. Krótko, prawda,
ale byliśmy. I byliśmy zajebiści. Spójrz, byłaś obok wtedy, gdy dopiero
wchodziłem do pierwszej kadry i nikt na mnie nie stawiał. I co? Wygrałem
Turniej! A wiesz dlaczego? Bo we mnie wierzyłaś. Tak jak w każdego z nas. Nawet
w Gregora.
-
Ej.
-
Byłaś obok, gdy traciliśmy naszego lidera – tu wskazał kciukiem na wyraźnie
zaskoczonego Morgensterna – lub wtedy, gdy mieliśmy słabsze momenty. I ty też
pozwalałaś nam być obok w trudnych dla siebie chwilach. Więc chyba nie myślisz,
że tak łatwo ci odpuścimy, co? – Zakończył swój wywód, którym wbił mnie w
ziemię i sprawił, że zapomniałam języka w gębie. Patrzyłam na niego szeroko
otwartymi oczami, czułam w dłoni jego, a jedyne, na co było mnie stać, to tępe
mruganie.
Ciszę
przerwał dopiero nachylający się do Morgensterna Gregor.
-
Nawet całkiem składne zdania złożył.
Nie
powiedziałam nic. Po prostu objęłam szyję Didla najmocniej, jak tylko
potrafiłam i trzymałam się go dopóki nie usłyszałam kolejnego klaksonu.
Cmoknęłam więc Thomasa w policzek i odsunęłam się na krok.
-
Idę. – Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco. – Postaram się zrobić
wszystko, aby jutro przyjść. Ale gdyby jednak się nie udało… Uważajcie na
siebie. Skaczcie daleko. Odzywajcie się w wolnej chwili…
-
Och, przestań! – krzyknął Gregor, sprowadzając na siebie niezrozumiałe
spojrzenia praktycznie wszystkich. Wzruszył ramionami. – No co? Nie lubię
pożegnań.
-
Macie rację. Nie żegnam się. I nie beczę. – Zaśmiałam się nieco żałośnie, by po
chwili otrzeć kciukiem kącik oka. – Jutro. Główny plac. Będę tam. Znaczy… Mam
taką nadzieję. Wiecie, treningi, pojutrze pierwszy konkurs, Nina mnie chyba zeżre
i …
-
Przyjdź.
Urwałam w połowie zdania i przeniosłam wzrok
na Morgensterna. Próbował ułożyć usta w uśmiech, ale po kilku sekundach prób
zrezygnował i jedynie patrzył na mnie w taki sposób, że byłam skłonna przysiąc
mu wszystko. Nawet własny medal.
-
Przecież cię potrzebujemy, prawda? – dodał, na co chłopaki zgodnie przytaknęli.
Jeszcze
raz, już ostatni, przesunęłam po nich spojrzeniem, chcąc uchwycić ten moment.
Ich uśmiechnięta czwórka na tle skoczni, spoglądająca na mnie z pokładami
wiary, której nie mogłam zawieść.
Pokiwałam
niepewnie głową.
-
Przyjdę.
-
Obiecujesz?
-
Obiecuję.
Uśmiechnął
się delikatnie. I ta chwila mogłaby trwać, dopóki nie kolejny klakson i
zniecierpliwiony wrzask Skrobota. Musiałam w końcu się ruszyć, co by nie
odjechał mi sprzed nosa.
-
Do jutra, chłopaki.
Wcale
nie byłam tego jutra taka pewna, gdy kierowałam się w stronę busa. Czas tak
szybko się skurczył. Nagle zabrakło dni, a Igrzyska dobiegały końca.
-
Nawet o tym nie myśl! – Wytknęłam palec na Kacpra, widząc, jak przymierza się
do ruszenia busem.
Wskoczyłam
do pojazdu i mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie ten sam
numer, który Sobczyk wykonał na Dawidzie, gdy wyjeżdżali z Titisee. Przecież to
było tak niedawno, dosłownie chwilę temu! A teraz? Chłopaki pojutrze opuszczą
Soczi, wrócą do domu, a ja zostanę tutaj, czekając na swoją kolej.
Dwa dni.
-
No i wsio. Trza do domu wracać – westchnął Piotrek, rzucając czapkę na kolana.
– Może to i lepiej. Ileż w Rosji zimnej można siedzieć?
Rozejrzałam
się po chłopakach. Siedzieli cicho; praktycznie się nie odzywali, co zdarzało
się dość rzadko. A z pewnością nie po poprzednich konkursach, gdy głośno
śpiewaliśmy i tańczyliśmy w fotelach na cześć Kamila. Tym razem każdy zajął się
sobą. Maciek założył słuchawki, Janek podłożył pod głowę poduszkę i chyba
próbował od razu pójść spać, Stoch milczał, ściskając dłoń Ewy, a Dawid patrzył
na wszystko z absolutną bezradnością. Nawet Pieter ucichł.
Ponoć
drugi to pierwszy przegrany. A czwarty?
-
Tak więc to by było na tyle – mruknął Janek. – Koniec.
Prawdopodobnie
właśnie wtedy zrozumiałam, że dla mnie wszystko dopiero się zaczyna.
* * *
zbliż się
zabiorę cię
zabiorę cię
cierpię dla miłości
cierpię dla nas
czemu nie podejdziesz?
czemu nie podejdziesz odrobinę bliżej?
* * *
Jutro.
Każdy
ruch wydaje się taki prosty. Każdy obrót, lub zwykłe przeciągnięcie płozą po
lodzie bez utraty równowagi mają w sobie tyle swobody, jakby wykonanie ich nie
sprawiało najmniejszej trudności. Jak chodzenie. Jeden krok, drugi krok, trzeci
i czwarty…
Podwójny Axel.
Wybicie,
obroty, lądowanie. Trzy elementy, składające się na jeden, trwający kilka
sekund skok. Kilka sekund wymagających przeniesienia ciężaru na odpowiednią
krawędź, właściwego ułożenia ciała, użycia siły do znalezienia się na umożliwiającej
wykonanie odpowiedniej ilości obrotów wysokości i ponownego dotknięcia lodu
konkretną krawędzią. Kilka sekund, w które wkłada się ogromne pokłady
skupienia. Kilka sekund, które trwają godzinami.
Potrójny flip.
Potrójny loop.
Tak
łatwo jest spytać: „Dlaczego upadł/a?” i dodać: „Przecież ten skok wykonali już
milion razy w swoim życiu!”. Prawda, ale wśród tego miliona są też upadki, na
których się uczy. Każdy skok, choć ten sam, jest inny. Inne są okoliczności
jego wykonania, towarzyszą mu inne emocje, inna jest także skacząca go osoba.
Potrójny Lutz.
Jak
chodzenie… Czasem wystarczy zły krok, by upaść na prostej drodze. Czasem
wystarczy jeden zły krok, by upaść na lodzie.
Piruet ze zmianą
nogi. Cztery pozycje.
Świat
wiruje. Ale tylko wtedy, gdy tego chcemy. Obracamy nim i zatrzymujemy go, a
wszystko jest w naszych rękach. Jak z życiem. Wystarczy odnaleźć ten jeden
punkt i nie spuszczać go z oka ani na moment. Jeśli odwrócisz głowę,
zachwiejesz się, stracisz równowagę, a świat zatrzyma się bez twojej zgody i
runie na lód.
Podwójny Axel.
Potrójny toeloop.
Najtrudniejszy
i najłatwiejszy skok. Axel to jedyny skok, w którym wybicie wykonywane jest do
przodu, a lądowanie – tyłem, co od razu staje się otwarciem dla toeloopa. Dość
prosta kombinacja skrajnych skoków, którą równie łatwo zepsuć. Jak każdą inną.
Wystarczy błąd w pierwszym skoku, by uruchomić efekt domina, burzący następne.
Jedna pomyłka ciągnie kolejne.
Potrójny Salchow.
Ważne
jest jednak, aby ta pomyłka nie miała wpływu na resztę figur.
Potrójny flip.
Podwójny loop. Podwójny loop.
Utrzymanie
równowagi i koncentracja są niezwykle istotne zwłaszcza podczas kombinacji
trzech skoków. Nie jest to obowiązkowy element programu dowolnego, jednak
znacznie podwyższa jego wartość. Wykonują go ci ambitniejsi. Ci, którzy wspięli
się na określony poziom możliwości i ci, którzy nie chcą z niego spaść. A także
ci, którzy nie boją się postawić wszystkiego na jedną kartę. Trzy skoki, jeden
po drugim. Jeśli się nie zachwiejesz, jeśli wykonasz je poprawnie, zapamiętają
cię.
Potrójny loop.
A
jeśli cię zapamiętają, już nie odpuszczą.
Końcowa sekwencja
kroków.
Każdy
krok i każdy ruch prowadzą do następnego, dlatego ważne jest, aby były
przemyślane i wykonane z dokładną precyzją. Muzyka nakłada tempo, do którego
trzeba się dostosować i za nim nadążyć, aby niczego nie zepsuć. Nie ma miejsca
na pomyłkę. Jeden fałszywy ruch, jedno małe potknięcie, mogą zaważyć na
całości.
Spirala.
Ważny
jest balans. Przechylenie ciała do przodu lub w bok i uniesienie nogi wymagają
zrównoważenia sił i ciężaru, aby utrzymać się w pionie. Spirala pozwala latać.
Prawie. Może nie do końca, ale gdy rozkładasz ramiona ponad lodem i suniesz po
nim przez te kilka sekund, masz wrażenie, że się unosisz. Chwila trwa zaledwie
kilka sekund.
A
potem melodia się kończy, a ty wraz z szybko bijącym sercem, ciężkim oddechem i
zmęczonym ciałem zatrzymujesz się na środku lodowiska.
Wciąż
nie potrafię zapanować na dreszczem, który przechodzi przez moje plecy za
każdym razem, gdy po skończonej próbie programu, słyszę dobiegające z trybun
oklaski. Nigdy nie byłam zwolenniczką otwartych treningów. Tylko zabijały
element zaskoczenia, który wolałam utrzymać do konkursu. A mimo to położyłam
prawą dłoń na piersi i wykonałam ukłon.
Stara
Kornelia tego nie robiła.
Nowa
Kornelia powoli zaczynała się żegnać.
Opuściłam
ręce wzdłuż ciała i spojrzałam w stronę Niny. Zerknęła na mnie znad jakichś
papierów, uniosła kciuk i wróciła do lektury. Tylko tyle za jak do tej pory najlepszą
próbę programu dowolnego. Najlepszą i ostatnią. Czas przygotowań dobiegł końca.
Do krótkiego pozostał jeden dzień. Za lekko ponad dwadzieścia cztery godziny
oficjalnie wejdę na lód pierwszy raz po roku przerwy i rozpocznę ostatni
turniej w swoim życiu.
A
jak go zakończę?
Westchnęłam
i rozejrzałam się dookoła, obrzucając spojrzeniem pozostałe, trenujące
zawodniczki. Przesunęłam wzrok z jednej Amerykanki na drugą. Chwila. Cofnęłam
spojrzenie i umieściłam je w głównym wejściu, czując jak serce nagle mi
przyśpiesza, a kąciki ust wędrują do góry.
Zignorowałam
Ninę, która nagle postanowiła zwrócić na mnie uwagę i ruszyłam w stronę
przeciwległego końca lodowiska. Uśmiechnął się na swój własny sposób.
Podjechałam do bandy i położyłam na niej dłonie kilka centymetrów obok jego.
-
Hej.
-
Hej. – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Trochę nie rozumiałam, trochę
byłam zaskoczona, ale nie dbałam o to, dopóki stał tuż przede mną i patrzył na
mnie ze znanym mi ciepłem. A potem brał wdech i rozglądał się po lodowisku.
-
Więc to już jutro?
-
Tak. Już jutro.
Pokiwał
głową z uśmiechem. Kolana nieco mi zadrżały i nie miało to nic wspólnego z
odbytym treningiem.
-
Zestresowana?
-
Sama nie wiem. – Uniosłam ramiona i spojrzałam na niego nieco bezradnie. - A
wyglądam jakbym była?
-
Wyglądasz jakbyś krzyczała o litość, plastry i Hawaje.
Pochyliłam
głowę, parskając śmiechem i wbiłam wzrok w łyżwy. W cholernie dziwny sposób nie
potrafiłam utrzymać spojrzenia na jego twarzy. Wystarczył ułamek sekundy, bym
zaczęła uciekać przed jego wzrokiem. Jak nastolatka. A przecież to Thomas. Ten
sam Thomas, któremu patrzyłam w oczy przez setki minut, który wpychał mnie na
ściany ośrodku w Villach i z którym siedziałam na belce Bergisel. Ten, który
został wicemistrzem olimpijskim.
Poderwałam
głowę w jego stronę.
-
Nie zdążyłam ci wczoraj pogratulować – przypomniałam, na co Thomas uniósł w
zdumieniu brwi. – Nawet nie samego medalu, ale tego drugiego skoku. Udało ci
się.
-
Tak, udało mi się – powtórzył, jakby sam do końca w to nie wierzył. Pokiwał
głową z bladym uśmiechem. – Sto trzydzieści trzy i pół metra szczęścia – dodał
i uciekł spojrzeniem na lód. Odruchowo przesunęłam dłoń w kierunku jego palców,
jednak w ostatnim momencie zatrzymałam ją i zacisnęłam w pięść.
-
Hej… - Przyciszonym głosem przywołałam jego spojrzenie. A gdy znów na mnie
patrzył, uśmiechnęłam się ciepło. – Naprawdę dałeś radę.
-
Chyba po prostu uwierzyłem. – Posłał mi znaczące spojrzenie, poparte delikatnym
uniesieniem kącików ust. No jasne. Opuściłam głowę, zakładając za ucho kosmyk
niesfornych włosów. – A ty? Chociaż starasz się uwierzyć?
Obróciłam
się w stronę lodowiska, obejmując taflę czułym spojrzeniem. Wzięłam głębszy
wdech i pokiwałam głową, spoglądając na Thomasa. Wierzę w wykonaną do tej pory
pracę, wierzę w to, co zrobiła dla mnie Nina.
Ale
czy wierzę w siebie?
-
Mam wrażenie, jakby to były moje pierwsze, a nie ostatnie zawody – wyznałam,
zagryzając od środka policzek. – Nagle to wszystko po prostu się dzieje. Ogromne
lodowisko, tysiące ludzi na trybunach, najlepsze zawodniczki, rywalizacja, w
której chcesz się liczyć, a potem już tylko ten jeden układ, który ćwiczyło się
tyle razy, by dojść do perfekcji…
-
Wydaje mi się, czy już nie możesz się doczekać?
-
Chyba chcę, aby było już po wszystkim. Chcę się w końcu zatrzymać, odpocząć…
-
Ale? – dodał, a ja uśmiechnęłam się lekko pod nosem, bo on zawsze wiedział,
gdzie znajdowało się jakieś ‘ale’.
-
Ale z drugiej strony trochę mi tego brakowało.
Uśmiechnął
się triumfalnie, wyraźnie zadowolony z faktu, że wciąż potrafi mnie rozgryźć.
-
Poradzisz sobie – zawyrokował z charakterystyczną dla siebie pewnością. –
Zresztą widziałem cię przed chwilą. Na miejscu tych wszystkich panienek w
legginsach już dawno bym się wycofał.
Parsknęłam
śmiechem.
-
Kompletnie się na tym nie znasz.
-
Może – przyznał, kiwając głową. – Ale lubię patrzeć, jak jeździsz.
Zagryzłam
coraz szerszy uśmiech. Przestąpiłam z nogi na nogę, zerknęłam przez ramię na
jeżdżące dziewczyny i znów na niego spojrzałam.
-
Thomas, właściwie co ty tu robisz? – spytałam w końcu, bo jego pojawienie się w
Iceberg Arenie było dość zastanawiające. On jednak uśmiechnął się tak, jakby
tylko czekał, aż zadam to pytanie.
-
Powiedziałaś ‘do jutra’. A ‘jutro’ jest dzisiaj. Więc jestem. – Wytłumaczył
dość logicznie. Na tyle, że patrzyłam na niego z wprost proporcjonalnie
rosnącym do uśmiechu zdumieniem.
-
Skąd wiedziałeś o której mam trening?
-
Intuicja - odpowiedział, prowokując moje dość sceptyczne spojrzenie. – I
telefon do dobrego znajomego z Polski.
Wolałam
nie wnikać, który okazał się być taki ‘dobry’. Wywróciłam oczami i pokręciłam
głową.
-
Poza tym obiecałaś, że przyjdziesz na naszą dekorację. Jednak! Gdy tylko wczoraj pojechałaś, uznaliśmy z
chłopakami, że była to obietnica bez pokrycia i nie mamy pewności, czy się z
niej wywiążesz. I chyba w tym momencie Gregor kazał mi powiedzieć, żebyś nie
brała tego do siebie, czy coś… - urwał na moment, by wykrzywić usta w grymasie.
Cóż, to się pominie. – Nieważne. Po prostu chcemy mieć pewność, że cię dzisiaj
nie zabraknie. – Rozsunął zamek kurtki i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął
legitymację Austria Teamu. – Zupełnie nie rozumiem, jak zamierzałaś przyjść bez
niej.
-
Poradziłabym sobie – zapewniłam, po czym wyciągnęłam dłoń w stronę
identyfikatora. Thomas jednak cofnął rękę.
-
Jest jeszcze coś. Otóż… Czemu ta kobieta patrzy na mnie jakbym to ja zrobił jej
tę trwałą?
Obróciłam
głowę w stronę, w którą skierowany był wzrok Thomasa.
-
Spokojnie, to tylko Nina.
-
Przyjechałaś do Soczi ze swoją pierwszą trenerką?
-
Powiedzmy, że tylko ona była na tyle odważna, by to zrobić. – Uśmiechnęłam się
i skierowałam wzrok na Morgensterna. – Więc? Co to za sprawa?
-
Mając świadomość, że ona – tu znów kiwnął na Ninę, mając w oczach lekkie
przerażenie, zapewne wywołane wszystkimi historiami o Niemce, które zdążyłam mu
opowiedzieć – tu jest, wolę nie ryzykować, ale okej, niech będzie. Chodzi o to,
że po dekoracji urządzamy małą imprezę na cześć medalu i końca Igrzysk. Wiem,
że to kiepski pomysł, biorąc pod uwagę jutrzejszy dzień, ale gdybyś miała
ochotę przyjść chociaż na godzinę… Byłoby świetnie.
Byłoby,
jasne, że tak. Tylko… Cholera jasna.
-
Nie musisz teraz odpowiadać. Wystarczy, że przynajmniej się zastanowisz. - Tym
razem podał mi identyfikator. Chwyciłam go w palce i uważnie mu się
przyjrzałam. Trochę jak kiedyś. - Nie chwal się nim zbytnio. Zarąbałem go
siostrze Herberta.
Zdecydowanie
jak kiedyś.
-
Chyba musisz już iść – powiedział nagle, spoglądając w stronę, w której stała
Nina. Mogłam się jedynie domyślić, jaką miała minę, więc po prostu kiwnęłam
głową i posłałam mu przepraszający uśmiech. – Zastanowisz się?
-
Zastanowię się – przyrzekłam, posyłając mu delikatny uśmiech. – Do szesnastej?
Zamrugał
niezrozumiale, a po chwili jego oczy rozbłysnęły radośnie.
-
Przecież obiecałam.
*
* *
A
obietnic się dotrzymuje.
Dlatego
opuściłam hotel z zamiarem udania się na obiad, po czym zamiast w lewo, poszłam
w prawo. Skręciłam za pierwszym rogiem i przyspieszyłam, przebiegając trasę
pierwszych dwóch przystanków, by na trzecim wsiąść do odjeżdżającego w stronę
klastera przybrzeżnego autobusu. Mijałam pustoszejące ulice wioski, podczas gdy
nad Soczi zapadał wieczór. Gdy wysiadłam, było już całkiem ciemno, a niebo
rozjaśniały światła parku olimpijskiego oraz płonący ponad wszystkim znicz.
Wzięłam
głęboki wdech i szybki krokiem ruszyłam w jego stronę.
Ominęłam
splecione na wzniesieniu koła i bijącą blaskiem Iceberg Arenę, starając się na
te kilka chwil zapomnieć o jutrze. Tak więc gdy niemal biegłam na plac
medalowy, nie myślałam o łyżwach, o lodzie, o układzie, ani o kilku tysiącach
wpatrzonych we mnie par oczu. Po prostu biegłam, słysząc znaną mi już melodię.
Aż w końcu wpadłam na plac w momencie, w którym zapowiedziano następną
ceremonię. Zatrzymałam się, aby objąć wzrokiem zebrany przed sceną tłum ludzi.
Nie było szans na przedostanie się do przodu krótszą drogą, znaną mi z
ceremonii Kamila. Dlatego niewiele myśląc oderwałam stopy od ziemi i wybrałam
tę dłuższą. Zwisający z szyi identyfikator obijał się o kurtkę, która ciążyła
na ramionach swym grubym materiałem. Ale biegłam dalej. Muzyka zabrzmiała nieco
głośniej, a na scenę zostali wywołani wczorajsi bohaterowie. Przecisnęłam się
między grupką starszych panów i wpadłam wprost na dwumetrowego ochroniarza.
Uniosłam przepustkę, a gdy podsadził mnie, bym jak najszybciej znalazła się w
centrum wydarzeń, wiedziałam, że jestem już blisko. Przeskoczyłam przez
barierkę i przepchnęłam się przez kilka rzędów znajomych twarzy,
niespodziewanie trafiając na tę jedną, którą rozjaśniał dumny uśmiech. Z chęcią
chwyciłam wyciągniętą w moją stronę dłoń i stanęłam pomiędzy opartymi o barierkę
ramionami Pointnera.
A
gdy uniosłam głowę, uśmiechnęłam się szeroko, odnajdując najszczęśliwsze
spojrzenie padające z podium.
Podobnie
jak wtedy, gdy Kamil dwukrotnie stawał na najwyższym stopniu, tak i teraz
czułam napływające do oczu wzruszenie. Widok całej czwórki odbierającej srebrne
medale wzbudzał we mnie najlepsze uczucia, jakimi ich darzyłam – wszystkich
razem i każdego z osobna. Pękałam z dumy, oklaskując ich i widzą ich uśmiechy.
Patrząc na nich i na zawieszane na ich szyjach medale próbowałam uwierzyć, że
to moi chłopcy. Ci sami, z którymi
spędziłam najbardziej szalony okres mojego życia. Bardzo krótki, ale intensywny
i wiele do niego wnoszący.
Michi. 1/3 mojego niezniszczalnego tria.
Druga połowa oraz integralna część Krafta. Mój awaryjny przyszły małżonek i
ojciec dzieci. Jakby nie patrzeć oboje znaleźliśmy się w kadrze w tym samym
czasie, oficjalnie zaczynając sezon od Oberstdorfu. Może dlatego tak dobrze
dogadywaliśmy się od samego początku. Chyba nikt nie potrafił zniwelować moich obaw
związanych z nagłym pojawieniem się w Austria Teamie tak, jak robił to Hayböck.
W jakiś sposób zawsze potrafił sprawić, że czułam się po prostu dobrze. I choć
jako jedyny z tej czwórki stoi na podium bez indywidualnej wygranej w Pucharze,
jestem pewna, że w końcu odpali. Czas. Tylko czas jest mu potrzebny.
Didl. Mój najukochańszy i najsłodszy
Didl. Czym byłyby te miesiące, gdyby nie on? Pojawił się tak nagle i zupełnie
znikąd ze swoimi świnkami i z dnia na dzień stał się moim bohaterem. Gdy nikomu
przez myśl nawet nie przeszło, że ten przestraszony dzieciak z Oberstdorfu może
coś wyskakać, on wygrał Turniej Czterech Skoczni. Pokonał najlepszych i stał
się najsilniejszym ogniwem, które lubi zasypiać na śniadanie i nieświadomie
ratuje ludzi wtedy, gdy nawet oni sami o tym nie wiedzą.
Gregor. Nie znoszę go tak mocno, jak
mocno o uwielbiam. Pora to przyznać. Uwielbiam go. Uwielbiam Schlierenzauera.
Za każdą złośliwość i każdą chwilę, w której po prostu był. Butny i arogancki
Schlieri, jakiego do tej pory znałam z opowiadanych mi historii, jest zupełną
odwrotnością faceta, którego poznałam w Titisee-Neustadt. Bo Schlieri, który
jest przewrażliwiony na swoim punkcie i zatrzymuje się przy każdym lustrze, by
poprawić włosy, to specyficzny gość, który zwyczajnie nie boi się mówić tego,
co myśli i nazywa rzeczy po imieniu. Jednocześnie to osoba, którą ostatnią
posądziłbyś o chęć pomocy, ale pierwsza, która z nią do ciebie przyjdzie. I
nieważne, czy stoi na olimpijskim podium kolejny raz czy nie – zasłużył.
Thomas. Zmienił wszystko. Wpadł niczym
huragan do mojego życia i zburzył otaczające mnie mury. Przedostał się na drugą
stronę, podniósł mnie i został. W przerażająco krótkim czasie stał się tą
osobą, której potrzebowałam najmocniej na świecie. I był, przez chwilę, ale
był. A cały ten czas, który spędziłam bez niego uświadomił mnie w tej potrzebie
posiadania go obok siebie. Mimo błędów, mimo niewypowiedzianych słów, mimo
tego, co stawało między nami. Od samego początku udowadniał mi, że jest silny,
pomimo schowanego w jego oczach strachu. A fakt, że po obu upadkach i po
długiej walce z samym sobą zdobył ten cholerny medal tylko temu dowiódł. Zrobił
to, na co mało kto by się odważył i osiągnął sukces. Patrząc na jego szczęśliwą
twarz i skierowany w moją stronę medal uwierzyłam, że wykorzystane szanse
odwdzięczają się, zarówno w sporcie, jak i poza nim.
-
Kornelia? – Alex dotknął mojego ramienia i uśmiechnął się pogodnie. – Jedziesz
z nami?
Dlatego
postanowiłam nie marnować żadnej z nich.
* * *
a teraz zbliż się
potrzyj
zapałkę
potrzyj zapałkę w tej chwili
jesteśmy idealnie dopasowani
w jakiś sposób idealni
zostaliśmy sobie przeznaczeni
podejdź trochę bliżej
* * *
Nie
powinno mnie tu być. Jutro pierwszy konkurs. Nina mnie zabije. Mama mnie
zabije. Wszyscy mnie zabiją. Powinnam odpoczywać, gromadzić siły na konkurs, a
za trzy godziny iść spać. Zamiast tego siedziałam przy barze jednego z
większych hoteli w Soczi, piłam sok pomarańczowy, kiwałam nogą do piosenek
Aerosmith i czekałam na pojawienie się wielkiej czwórki, którą ostatni raz
widziałam na placu medalowym. Prosto ze sceny zostali wrzuceni do
dziennikarskiego młyna i według najświeższych doniesień, mieli przyjechać kilka
minut po osiemnastej.
Więc
czekałam. A najgorsze w tym wszystkim było to, że w ogóle nie czułam wyrzutów
sumienia. Wiedziałam, że łamię zasadę Niny, ale tego nie żałowałam. Chciałam
spędzić chociaż tę godzinę z chłopakami, pogratulować im, pożegnać się i o
dwudziestej wyjść stąd z poczuciem, że ich nie zawiodłam. Te kilka chwil nie
miało prawa zakłócić przygotowań do jutra. Wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie,
że mogą mi pomóc w zrzuceniu nerwów i naładują potrzebną energią.
Przyjechali.
Uśmiechnięci, w jednakowych białych koszulach, powitani niczym prawdziwe
gwiazdy. Od razu wepchnięto ich na ścianki, gdzie obfotografowywano ich z
każdej strony. Z medalami, bez medali, z Alexem i bez Alexa, razem i każdy
osobno.
-
Zapowiada się długi wieczór. – Mój wzrok od chłopaków oderwał barman, który jak
do tej pory był moim jedynym towarzyszem. Kiwnął głową na wypełnioną sokiem
szklankę. – Jesteś pewna, że nie chcesz nic lepszego?
-
Niestety to musi dziś wystarczyć. – Wzruszyłam bezradnie ramionami i zamieszałam
napój słomką. Wysoki brunet wydał z siebie dźwięk, świadczący o tym, że coś
zrozumiał.
-
Jesteś jedną z nich?
-
Wyglądam na austriackiego skoczka?
-
Miałem na myśli sportowców, rudzielcu – wyjaśnił. Zmrużyłam oczy jak zawsze,
gdy ktoś nazywał mnie w ten sposób. – Słonko, przecież nie powiedziałem, że mi
się nie podoba. To jak?
-
Jeżdżę.
-
Na nartach?
-
Łyżwach.
-
Och, zlituj się. W sukience i pełnym makijażu?
Skinęłam
głową, ciekawa jego reakcji. Westchnął ciężko, jakby właśnie usłyszał, że nie
dostanie wolnego przez najbliższy miesiąc.
-
Cała Rosja ma na tym punkcie fioła. A to nawet prawdziwy sport nie jest.
-
Hej, obrażasz mnie? – Uniosłam brew, choć byłam bliżej parsknięcia śmiechem,
niż huknięcia go krzesłem w głowę. – Czy ty w ogóle wiesz, ile to wymaga
przygotowań? Jak ciężkie są treningi?
-
Zapewne zaraz mi o tym opowiesz?
-
Tak! Jeśli myślisz, że trenujemy mniej niż taki… Dajmy na to skoczek
narciarski, to się mylisz.
-
Oczywiście. Kręcenie tyłkiem wymaga cholernie dużo siły – mruknął, polerując
wysoką szklankę. – Chociaż nie powiem, utrzymanie równowagi i nieprzyrąbanie w
lód jest godne podziwu.
-
Tak mówią tylko osoby, które kroku w łyżwach nie postawią. – Wytknęłam palec,
którym machnęłam zwycięsko, gdy dostrzegłam jego zrezygnowany wzrok. –
Szach-mat?
-
To nie zmienia faktu, że sport to wysiłek, pot, walka z czasem… A tu? Zakręcisz
się raz i drugi, skoczysz jakiegoś tulipa…
-
Toeloopa.
-
Zwał jak zwał. Skoczysz go, dorzucisz do tego kilka fajnych kroków, a i tak
wszystko będzie zależało od tego, czy jakiemuś frajerowi na stołku się to
spodoba, czy nie. Jeśli widzisz w tym sens, to naprawdę cię podziwiam.
-
Dziękuję – przytaknęłam i wzniosłam szklankę w jego stronę. – Zdrowie
niedowiarków i wszystkich prawdziwych sportowców.
Igor,
bo takie imię widniało na przyczepionej do jego kamizelki plakietce, tylko
pokręcił głową ze śmiechem. Upiłam kolejny łyk soku, a gdy odstawiłam szklankę
z powrotem na blat, w moich rękach wylądował bukiet kwiatów. Dosłownie taki
sam, jaki dostali…
-
Jeszcze trochę i będę miał cały ogródek.
Uśmiechnęłam
się półgębkiem, przenosząc wzrok z białych frezji na Thomasa. Usiadł obok,
owiewając mnie zapachem swoich perfum i sprawiając, że w jednej zdałam sobie
sprawę z dobrze podjętej decyzji.
-
Przyszłaś.
-
Powiedzmy, że nie byłam szczególnie zajęta.
-
Mam nadzieję, że nie będziesz miała przez to żadnych problemów.
-
Na razie nie chcę o tym myśleć. – Popatrzyłam na niego z pełnym przekonaniem. Zawiesiłam
wzrok na jego roześmianych oczach, by za chwilę nieco go opuścić. – No proszę,
proszę. Dostaliśmy medal! – Chwyciłam w palce srebrny krążek, zawieszony na
thomasowej szyi i kiwnęłam głową z uznaniem. – Trochę inny niż do tej pory.
-
Ale chyba najcenniejszy – dopowiedział, zerkając na medal.
-
Cenniejszy niż indywidualne złoto?
Zmarszczył
nos i po chwili pokręcił głową ze śmiechem.
-
NEEELAAA!
Po
raz drugi w przeciągu doby poczułam na sobie ciężar Didla. Objął moją szyję od
tyłu i przytulił do siebie. Poczułam rozlewające się wokół serce ciepło.
-
Mówiłem, że przyjdzie? – Michi cmoknął mnie przelotnie w policzek i sięgnął do
mojej szklanki z sokiem. – Twój? Dzięki.
-
Patrz! – Diethart z dumą zaprezentował swój medal. – Mój! Własnymi nogami
wyskakany!
-
W imieniu swoim, Gregora i Morgiego: nie ma za co – mruknął Hayböck z
zaciśniętymi na słomce zębami. – Zawsze chętnie ci pomożemy, co byś nie musiał
sam osiem razy skakać.
-
Wiecie, barany, o co mi chodzi!
-
Wiemy – przytaknęłam i poczochrałam didlowe włosy. – Jestem z ciebie
przepotwornie dumna.
-
Słyszałeś? – Młodszy z Thomasów wytknął język do Michaela, na co ten tylko
wywrócił oczami.
-
Jezus Maria i wszystkie krótkofalówki Hofera, co ja wam mówiłem? – Wiedziałam,
że kogoś brakuje. Gregor pojawił się właściwie znikąd i chwycił za kołnierze
zarówno Didla, jak i Michiego. – Nie przeszkadzać im, tak?
-
Chcieliśmy się przywitać – odpowiedział mu Diethart. – Tego nie zabroniłeś!
-
Poza tym jutro wyjeżdżamy – dodał Hayböck. – Cholera wie, kiedy się teraz
zobaczymy!
-
Och, przymknijcie się i zjeżdżajcie. – Schlieri wyciągnął ich z naszego
niewielkiego kręgu i pchnął w stronę stolików. – Bachory… - Pokręcił głową, po
czym objął nas spojrzeniem i wyszczerzył się po same ósemki. – No to jak tam u
was?
-
Gregor… - Thomas uniósł sugestywnie brwi.
-
Co? Mam iść? Jasne, już mnie nie ma. Bawcie się dobrze! – Posłał nam ostatnie,
jakże znaczące spojrzenie z uśmiechem i odszedł w swoją stronę.
Westchnęłam
ze śmiechem.
-
Jutro wyjeżdżacie?
-
Tak. – Thomas kiwnął głową, po czym uniósł na mnie pogodne spojrzenie i uniósł
kąciki ust. – „Ale na razie nie chcę o tym myśleć”.
Dookoła
trwało świętowanie. W lokalu pojawiało się coraz więcej ludzi. Nawet Niemcy i
Japończycy przyszli. Przy każdym stoliku i w każdym kącie ktoś stał, rozmawiał,
śmiał się i wznosił toasty zacierające rywalizację ze skoczni. A my?
Siedzieliśmy przy barze i milczeliśmy, posyłając sobie ukradkowe uśmiechy.
Cisza nie ciążyła. Niewypowiedziane dotąd słowa również. Mimo, że każda kolejna
minuta skracała to spotkanie, nie czułam, że mamy mniej czasu. Gdy chwytałam
spojrzenia i uśmiechy Thomasa miałam wrażenie, że już nigdy go nam nie
zabraknie. Dlatego byłam spokojna. Chwytałam te chwile z nim przy moim ramieniu
i czułam narastające we mnie przekonanie, że nie są ostatnimi.
-
Uwielbiam tę piosenkę. – Uśmiechnęłam się sama do siebie, wyłapując między
szmerem rozmów pierwsze dźwięki „Bed of roses”. Przymknęłam oczy, napawając się
delikatnymi pociągnięciami strun gitary elektrycznej.
-
W takim razie… - Głos Thomasa sprawił, że rozchyliłam powieki i sprowadził mój
wzrok na jego twarz oraz błąkający się po niej uśmiech. Spojrzałam na niego z
niezrozumieniem. A on? Ściągnął swój medal i prosząc o jego przypilnowanie, zawiesił
go na szyi stojącego po drugiej stronie baru zaskoczonego Igora, po czym zeskoczył
z krzesła. – Zdaje się, że coś ci kiedyś obiecałem.
-
Co ty wyprawiasz?
Nie
odpowiedział. Uśmiechnął się łobuzersko i nim zdążyłam zareagować objął mnie
ramieniem w talii, ściągnął z krzesła i w tej samej pozycji zaniósł na środek
parkietu. Dopiero wtedy odstawił mnie ziemię.
-
Sprawiam, że nie masz wyboru.
Pamiętał.
-
Thomas, ale nikt inny nie tańczy. – Zauważyłam, rozglądając się z rozbawieniem,
ale i lekką paniką po pustym parkiecie.
- Więc będziemy
pierwsi.
Sitting here wasted and wounded at this old piano,
trying hard to capture the moment this morning I don’t know…
Oszalał.
Ja oszalałam. Bo chwyciłam jego dłoń i pozwoliłam, aby położył drugą na moich
plecach, przyciągając mnie do siebie. Uniosłam głowę. Światła migały w kilku
kolorach i błądziły po jego uśmiechniętej twarzy, od której nie potrafiłam
oderwać wzroku, gdy zaczęliśmy bujać się na boki, zgodnie z rytmem piosenki.
-
Gdybym wiedziała, ubrałabym się lepiej. – Przesunęłam palcami po jego koszuli.
Wyglądał elegancko. A ja? Miałam na sobie jasny, pleciony sweter odkrywający
jedno ramię, przetarte jeansy i botki na płaskim obcasie.
-
Podobałoby mi się równie bardzo, gdybyś nie miała na sobie nic.
-
Morgenstern.
-
Powiedziałem to na głos?
-
Świnia.
Wywrócił
oczami i westchnął.
-
Cofnij to.
-
Jesteś świnią.
-
Powiedz to Diethartowi.
-
Uzna to za komplement.
-
Najgorsze jest to, że masz rację.
With ironclad fist I wake up and french kiss the
morning, while some marching band keeps its own beat in my head while we’re talking
about all of the things that I long to believe about love, the truth and what
you mean to me. And the truth is baby you’re all that I need.
Uśmiechnęłam
się pod nosem, by po chwili roześmiać się głośno, gdy niespodziewanie uniósł
rękę i mną obrócił. Ponownie wylądowałam w jego ramionach, czując jaka cała
mięknę pod naporem jego roziskrzonego spojrzenia. Zacisnął moją dłoń w swojej,
unosząc kąciki ust.
-
W porządku? – spytał cicho, gdy pierwszy refren dobiegł końca.
-
W porządku.
Przysunął
do tej pory wyciągnięte w bok ręce do swojej piersi i wsparł o nią nasze
splecione dłonie. Zadrżałam, spoglądając niepewnie w jego oczy.
Well, I’m so far away, each step I take’s on my way
home. A king’s ransom in dimes I’d give each night just to see through this
payphone…
Czułam
pod prawą dłonią jego serce. Biło szybciej, niż powinno, dokładnie z taką samą
prędkością, jak moje własne. Oddychał równomiernie. Był spokojny.
Still I run out of time or it’s hard to get through. Till
the bird on the wire flies me back to you I’ll just close my eyes and whisper:
Baby, blind love is true.
Odwróciłam
spojrzenie w bok, natrafiając na łagodne spojrzenie Pointnera. Uniósł w moją
stronę kieliszek szampana i skinął głową. Uśmiechnęłam się, wtulając policzek w
pierś Morgensterna. Wszystko znajduje swoje miejsce.
Well this hotel bar’s hangover whiskey’s gone dry, the
barkeeper’s wig’s crooked and she’s giving me the eye. Well I might have said
‘yeah’. Well I laughed so hard I think I died.
Wzięłam
głębszy wdech, wciągając w nozdrza zapach Thomasa. Wciąż ten sam, któremu
pozwalałam się otumanić. Solówka gitarowa grała mi w uszach, gdy uniosłam nieco
głowę i opierając czoło o jego szyję, przymknęłam oczy. Niemal nie poruszałam
stopami, tonąc w jego objęciu i bijącym od niego cieple. Tęskniłam. Tak
cholernie tęskniłam za tą bliskością, sprawiającą, że czułam się bezpieczna.
Mogło się więc walić, mogło się palić, a nie otworzyłabym oczu.
Now as you close your eyes, know I’ll be thinking
about you…
Delikatnie
zadarłam głowę, sprawiając, że nieznacznie przesunął wargami po moim czole.
Uśmiechnęłam się delikatnie, czując jak nasze nosy się stykają i rozchyliłam
powieki. Staliśmy w miejscu. Na chwilę wszystko dookoła umarło. I nie było
niczego i nikogo. Nie było ostatniego miesiąca, nie było naszych błędów. Tylko
sekundy i piosenka. Thomas nerwowo przełknął ślinę, nie patrzył mi w oczy.
Zamiast tego odsunął głowę i wtulił twarz w moje włosy.
I got nothing to prove for it’s you I’d do defend.
Pianino
rozbrzmiało wyraźniej, wprowadzając moje serce w silniejsze kołatanie.
I wanna lay you down in a bed of roses. For tonight I
sleep on a bed of nails.
Tańczyliśmy.
Tak, jak kiedyś obiecał. Trzymał mnie w swoich ramionach, a ja nie zamierzałam
mu uciec. Był on, byłam ja, ostatnie takty piosenki i poczucie, że najgorsze
już za nami.
I wanna be just as close as the holy ghost is and lay
you down on a bed of roses.
Westchnął,
studząc powietrzem skórę na moim ramieniu. Odsunęłam się na centymetry, by
dojrzeć jego twarz. Uśmiechnęłam się nieśmiało, uchwytując jego spojrzenie.
Chciałam raz na zawsze wymazać z niego poczucie winy.
W
zamiar jednak wszedł mi krzyk Gregora i wybuch konfetti, po którym rozbrzmiała
o wiele głośniejsza muzyka.
-
IMPREZA!
Jak
na zawołanie na parkiet wskoczyło kilka, a po chwili kilkanaście osób. I
wszystko byłoby całkiem normalne, gdyby nie Schlierenzauer i… zwisająca z niego
serpentyna, którą po chwili nas obrzucił.
-
Naprawdę nie ma za co! – oznajmił, uwieszając się na naszych szyjach. – Cały
ranek myślałem nad piosenką!
Wymieniliśmy
z Thomasem porozumiewawcze spojrzenie.
-
Greg – zaczął Morgenstern. – Narąbałeś się?
-
Jaaa?
-
Jesteśmy tu ledwo godzinę!
Schlieri
wzruszył ramionami, jakby naprawdę miał to gdzieś i uśmiechnął się w
najbardziej rozbrajający sposób
-
RedBull doda ci skrzydeł!
Znów
na siebie spojrzeliśmy, tym razem jednak od razu przenieśliśmy wzrok w stronę
stolika, przy którym ostatnio widzieliśmy Gregora, Michaela i Didla. I jakoś
wcale się nie zdziwiliśmy, gdy dojrzeliśmy ostatnią dwójkę uzupełniającą puszki
energetyka wódką.
-
Czy te dwa RedBulle, które wypiłeś w drodze do hotelu smakowały… no nie wiem,
lepiej? – spytał Thomas. Schlierenzauer pokiwał energicznie głową.
-
Smakowały jak medal olimpijski!
Morgen
westchnął na wpół załamany, na wpół rozbawiony, podczas gdy ja nie potrafiłam
powstrzymać śmiechu.
-
Jesteś pijaniutki!
W
odpowiedzi zakrył usta dłonią i zachichotał, niczym nastolatka na pierwszej
imprezie.
-
Może troszeczkę. O tak tyle. – Pokazał, zbliżając palec wskazujący do kciuka na
minimalną odległość. Dla jego własnego dobra złapałam go za dłoń i nieco
powiększyłam ten dystans. – No nie, przesadzasz. – Popatrzył na mnie
przekornie, na co stanowczo pokręciłam głową. – Nie przesadzasz?
-
Nie.
-
Och, no cóż! – Machnął rękoma, jakby suszył paznokcie i wzruszył ramionami. –
Jestem pijaniutki! A teraz przepraszam, ale muszę jeszcze to wystrzelić… -
dodał, wyciągając z tylnej kieszeni spodni kolejną tubę z konfetti.
-
Dobra, ale czy mógłbyś to zrobić gdzieś… - Nim Thomas zdążył dokończyć, rozległ
się potężny huk, Gregor odskoczył do tyłu, a kolorowe ścinki zaczęły spadać z
sufitu prosto na nas. - … indziej.
Zaczęłam
się śmiać, widząc zarówno minę Morgensterna, jak i chwilowy szok na twarzy
Gregora. I o ile Schlierenzauer zakręcił się parokrotnie wokół własnej osi i
poszedł w swoją stronę, Thomas wciąż stał przede mną, rozkładając bezradnie
ręce.
-
Mogłabym się przyzwyczaić do takiego Gregora.
Blondyn
zaśmiał się i zmniejszył o krok dzielący nas dystans. Sięgnął ręką do moich
włosów i wyciągnął z nich kolorowe sreberko.
-
Wierz mi, wcale tego nie chcesz. – Pokręcił głową z uśmiechem, który
automatycznie odwzajemniłam.
-
Hej, słyszysz? – spytałam nagle, nasłuchując lecących z głośników znajomych
dźwięków gitary.
*Ich wurde dir gern
sagen wie sehr ich dich mag, warum ich nur noch an dich denken kann…
-
Boże, tylko nie to…
-
A właśnie, że to! – krzyknęłam ze śmiechem i chwyciłam Thomasa za obie ręce,
wyciągając go w głąb parkietu. Z początku się opierał i niechętnie poruszał w
takt „Alles aus Liebe”, które w końcu rozbrzmiało w oryginale. I całe
szczęście, choć rozanielony Schuster wpadł na scenę, gdzie ustawione były
mikrofony i znów chciał dać wokalny popis na miarę tego z Bischofshofen. Jednak
tym razem nikt nie chciał mu towarzyszyć. Stöckla brakowało, Kruczka też, a
Pointner głośno i wyraźnie oznajmił, że bez nich śpiewać nie będzie. Tak więc
Werner z nosem na kwintę zszedł z podestu, co wyraźnie rozbawiło Morgensterna,
bo nagle nabrał chęci do tańca i przyciągnął mnie do siebie.
**Und alles nur, weil ich dich liebe und ich nicht
weiss wie ich’s beweisen soll!
-
Miałeś rację – mruknęłam w momencie, w którym Thomas odwrócił mnie do siebie
tyłem, a moje plecy opierały się o jego klatkę piersiową.
-
Oczywiście, że miałem. – odpowiedział z typową, morgensternową pewnością
siebie, po której nastąpiło tak oczywiste pytanie: - Ale z czym?
Zaśmiałam
się, za co od razu obrócił mnie z powrotem w swoją stronę. Zarzuciłam ramiona
na jego szyję, a sam położył dłonie na moich plecach. Przez chwilę patrzyłam na
niego z uśmiechem, muskając opuszkami palców skórę jego karku.
-
O wiele lepiej tańczysz w parze.
Prychnął
z teatralnym obruszeniem, ale zaraz się uśmiechnął i poderwał mnie do góry,
obracając nami wokół własnej osi, na co zareagowałam głośnym śmiechem. I tak
mijały sekundy, minuty, kolejne piosenki, a jego dłonie wciąż trzymały moje.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam tak szczerze szczęśliwa. Czułam
przepełniający całe moje ciało spokój. Nie bolał mnie ani jeden oddech, ani
jedno uderzenie serca. Tęsknota uciekała, bo nie miałam już za kim tęsknić. Był
obok. Miałam go. Czułam go.
A
reszta nie miała znaczenia.
-
Muszę już iść – szepnęłam mu do ucha. Zatrzymaliśmy się, a wtedy spojrzałam na
niego, posyłając mu przepraszający uśmiech. Ścisnął mocniej moją dłoń, ale
uniósł kąciki ust i pokiwał głową ze zrozumieniem.
-
Odprowadzę cię.
Wplotłam
palce w jego. Opuściliśmy zapełniony parkiet, przeciskając się między ludźmi.
Thomas odebrał swój medal i dosłownie w momencie, w którym wsunął go pod
koszulę, po sali rozległ się przeraźliwy dźwięk uderzonego mikrofonu, a muzyka
przestała grać. A wszystko przez gramolącego się na podest Didla, który po
chwili wciągnął na niego Wellingera. Diethart – w stanie alkoholowym określonym
przez Morgensterna na ciężki, aczkolwiek stabilny – zapukał w mikrofon.
-
H-halo? Słychać nas?
O
dziwo wszyscy przytaknęli dość entuzjastycznie i zaczęli bić brawo.
-
Bo my… chcieliśmy zaśpiewać.
-
Piosenkę! – krzyknął niewiele lepiej trzymający się Andreas i wystawił widełki
do nagrywającego w pierwszym rzędzie Wanka.
-
Welli wybierał – dodał cicho Didl, po czym przestępując z nogi na nogę, kiwnął
na dj’a.
Wymieniliśmy
z Thomasem porozumiewawcze spojrzenie i oparliśmy się o bar, bo tego w żadnym
wypadku nie mogliśmy przegapić. Muzyka zaczęła grać. Z początku nie potrafiłam
jej skojarzyć z żadną znaną mi piosenką. Do momentu, w którym Diethart
przysunął usta do mikrofonu i zaczął brzęczeć pod nosem.
- ***Das Fernster öffnet sich nich mehr. Hier
drin ist voll von dir und leer. Und vor mir geht die letzte Kerze
aus…
Tylko
usłyszałam cichy pisk Morgensterna, zaciskającego wargi i tłumiącego śmiech.
Przysunął dłoń do ust i chrząknął, starając się zachować powagę. I tak dojrzałam
łzy w kącikach jego oczu.
-
****Ich muss durch den Monsun, hinter die
Welt, ans Ende der Zeit bis kein Regen mehr fallt.
Otworzyłam
szerzej oczy, wpatrując się we wkładającego coraz więcej pasji w śpiew Didla,
okazjonalnie przerzucając wzrok na grającego na niewidzialnej gitarze
Wellingera. W końcu i on dorwał się do mikrofonu, przejmując drugą zwrotkę. I
to chyba niewiele zmieniło. Nieopodal nas dojrzałam Freunda. Severin jedną
dłonią zakrywał usta, a drugą trzymał się za głowę, wpatrując się w Wellingera
jak matka, która nie dopilnowała swojego dziecka.
-*****Ich kampf mich durch die Machte hinter
dieser Tur. Werde sie besiegen und dann fuhrn
się mich zu dier!
Darli
się jak prześcieradło z łóżka Dawida. Thomas leżał już gdzieś pod barem, za
plecami słyszałam pianie Hayböcka, a Gregor… Wedle oczekiwań śpiewał razem z
Diethartem i Wellingerem, bawiąc się niczym na najlepszym koncercie w życiu.
Czując drgającą pod powieką żyłkę miałam wielką ochotę pobiec po Schustera,
zadzwonić po Stöckla i na kolanach ubłagać Pointnera, żeby jak najprędzej
przejęli mikrofony.
- ******Ich muss durch den Monsun, hinter die Welt,
ans Ende der Zeit bis kein Regen mehr fallt. Gegen den Sturm, am Abgrund
entlang und wenn ich nich mehr kann denk ich daran irgendwann laufen wir
zusamm’, weil uns einfach nichts mehr halten kann! Durch
den Monsun, dann wird alles gut!
Zagryzałam
usta, krztusiłam się, tonęłam w łzach, ale wytrzymałam to. A gdy skończyli,
rzucili się na ręce tłumu. O dziwo nie wylądowali na ziemi, wręcz przeciwnie,
zostali przeniesieni w tę i z powrotem. Gorsze było to, że gdy wrócili na
podest, dołączył do nich Gregor, który już miał gotową kolejną piosenkę.
-
Błagam, chodźmy stąd – sapnął błagalnie Thomas, ocierając mokre policzki. A
potem z głośników buchnął Rammstein, więc sam pociągnął mnie za rękę.
Przecisnęliśmy
się w stronę wyjścia, do którego droga prowadziła tuż przy prowizorycznej
scenie, na której Gregor rozpoczął sakramentalne „Du, du hast, du hast mich”.
Ścisnęłam mocniej dłoń Thomasa, a ten, przechodząc tuż obok nagłośnienia, nagle
się pochylił i pociągnął za jeden z kabli. Szansa na to, że będzie on prowadził
do mikrofonu była jak jeden do czterech.
Morgenstern
miał to do siebie, że zdarzało mu się mieć niewyobrażalnie duże szczęście.
-
WIEJ!
A
potem musieliśmy przez nie uciekać, ścigani przez Schlierenzauera, Dietharta i
Wellingera. Więc biegliśmy – do wyjścia, potem przez hotelowy hall, aż w końcu
wypadliśmy na zimną, rosyjską noc i popędziliśmy przez ulice Soczi.
Zatrzymaliśmy się dopiero w ciemnym zaułku, gdy na chwilę zrzuciliśmy cała
trójkę z naszych pleców. Thomas przyparł mnie do zimnego muru, a sam osłonił
mnie swoim ciałem. Dziesięć sekund później wypełnioną naszymi oddechami ciszę
przerwał tupot stóp chłopaków.
-
Pobiegli w lewo!
-
W prawo!
-
A nie, bo prosto!
-
Ty nawet nie jesteś od nas, Wellinga, więc stul dziób!
I
pobiegli w lewo za Gregorem.
Dopiero
gdy straciliśmy ich z oczu, spojrzeliśmy na siebie i parsknęliśmy śmiechem.
Thomas odsunął się, jakby chciał oprzeć się o przeciwległą ścianę, ale
chwyciłam go za koszulę i przytrzymałam przy sobie. Kurtki zostały w hotelu, a
wywołane biegiem ciepło powoli uciekało. Ale nie obchodziło mnie to. W końcu
byliśmy sami. Tylko on i ja.
-
Wracamy?
-
Jeszcze nie – poprosiłam.
Morgenstern
położył dłonie na moich przedramionach i zaczął delikatnie nimi pocierać.
-
Zmarzniesz.
-
Nieważne. – Pokręciłam głową, choć powoli zaczynałam cała drżeć. Zacisnął usta
i westchnął z niezadowoleniem, ale nie powiedział nic. Wciąż próbował wywołać
ciepło na mojej skórze, a ja nie spuszczałam wzroku z jego twarzy. Sunęłam
spojrzeniem po nieco spierzchniętych ustach, wyraźnie zarysowanych kościach
policzkowych, lekko opuszczonych powiekach i jasnych rzęsach, które odsłoniły
zmęczone tęczówki. Wyciągnęłam dłoń i przesunęłam kciukiem wzdłuż wciąż
widocznego siniaka koło lewego oka.
-
Boli?
Przymknął
oczy i pokręcił głową, po czym chwycił obie moje dłonie, zamknął je w swoich i
przykładając do ust, zaczął ogrzewać je oddechem. Nie mogłam odepchnąć
wrażenia, że mimo chęci, w jakiś sposób próbuje utrzymać między nami dystans.
Krótki, niemal minimalny, ale wciąż odczuwalny.
-
Masz jutro konkurs – szepnął ledwo dosłyszalnie.
-
Nie dbam o to.
-
A o co dbasz?
Przysunęłam
się do niego najbliżej, jak było to tylko możliwe i spojrzałam mu prosto w
oczy.
-
O ciebie.
Nie
mogłam powiedzieć, że nie znałam zamkniętego w jego oczach strachu, bo
widziałam go już wcześniej. I już raz udało mi się z nim wygrać.
-
Ja też się boję. Pamiętasz? - Popatrzyłam na niego z nadzieją, że nie zapomniał
o Garmisch i zachował w pamięci momenty, które odtwarzałam w swojej głowie
każdego, spędzonego bez niego dnia w Polsce. Skinął głową. – Ale to dobry
strach, Thomas.
Czułam
jego spłycony oddech i drżenie. Patrzył na mnie, jednocześnie walcząc ze sobą i
z tym, co było już za nami; co minęło i nie wróci.
-
Powinnaś już wracać do hotelu… - Jego cichy głos przeciął nabrzmiałą ciszę.
Odwrócił wzrok, opuścił nasze dłonie, odsunął się… A ja zdałam sobie sprawę, że
to nie jest odpowiedni moment na pożegnanie.
-
Dobrze wiem, co powinnam zrobić.
Zabić
przestrzeń między nami, dotknąć jego policzka i pocałować tak mocno, by wyprzeć
wszelkie wątpliwości i zastąpić je pewnością, że on i ja, że my to najlepszy pomysł, jaki wpadł Bogu
do głowy. Ściskałam w palcach materiał białej koszuli, ustami szukając
odpowiedzi na jego zastygłych wargach. I nie poddawałam się. Nie poddawałam
się, aż wreszcie powietrze zaświszczało między nami, a na zziębniętych
policzkach poczułam ciepło dłoni, których potrzebowałam, aby trzymały mnie już
do samego końca.
-
Nie odpuszczę, słyszysz? – Rozedrgany
szept opuścił moje wargi, gdy z całych sił obejmowałam jego szyję. Trząsł się w
moich ramionach, zacieśniając łapczywie swój uścisk. Wsunęłam palce w jego
włosy i przysunęłam usta do jego ucha. – Już
nigdy nie odpuszczę.
* * *
niebezpiecznie jest się zakochać
ale dzisiejszy nocy chcę z tobą płonąć
zrań mnie
jest nas dwoje
jesteśmy
pewni swoich pragnień
przyjemności bólu i ognia
spal mnie
* * *
Potknął
się, ale nie zapalił światła. Stłumił parsknięcie śmiechem i mocniej zacisnął
dłoń na mojej, pytając szeptem, czy nic mi się nie stało. Nie. Pokiwał głową i
skierował się w stronę schodów, oświetlanych przez padające zza okna światła
latarni. Szedł przodem, więc stawiałam stopy na kolejnych stopniach w tych
samych miejscach, co on. Dźwięk wsuwanego do zamka klucza rozdarł ciszę i
zostawił ją za progiem pokoju.
Weszłam
pierwsza, rozglądając się po wnętrzu. Od razu poczułam zapach męskich perfum,
który nie zdążył ulotnić się przez uchylone okno. Na fotelach leżały
porozrzucane ubrania, na szafie wisiały kombinezony, a na parapecie leżał kask
Thomasa. Przesunęłam palcem po jednej ze złotych gwiazd i odwróciłam się w
stronę wejścia. Morgenstern cicho przymknął drzwi, przekręcając klucz. Minęło
kilka sekund nim odwrócił się w moją stronę.
-
Gregor nie będzie zły? – spytałam, kiwając w stronę jednego z dwóch łóżek.
W
słabym świetle księżyca dojrzałam jak Thomas uniósł jeden kącik ust, gdy
zbliżył się w moją stronę.
-
W końcu jesteśmy sami, a ty pierwsze o co pytasz, to Gregor. – Zaśmiał się i
odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. Wywróciłam oczami. – Jednak bardziej
martwi mnie co na to twoja trenerka.
-
Zawsze byłam posłuszną dziewczynką, która szanowała każde słowo trenera i nie
śmiała w żaden sposób się przeciwstawić. Kiedyś muszę się zbuntować. –
Przyciągnęłam go do siebie i zacisnęłam palce na materiale koszuli. – Poza tym
kazała mi przespać osiem godzin. Nie sprecyzowała w czyim łóżku.
-
Kim jesteś i co zrobiłaś z Nelą?
Roześmiałam
się i przywarłam ustami do rozciągniętych w uśmiechu warg Thomasa. Czując, jak
parszywe robactwo w moim brzuchu podrywa się do lotu, ułożyłam dłonie na jego
szyi, by po chwili zjechać po niej palcami do pierwszego guzika.
-
Jedna sprawa – mruknęłam, minimalnie się odsuwając. – Rano masz tutaj być.
Roześmiał
się i musnął moją górną wargę.
-
Z całym szacunkiem, ale tym razem jesteśmy u mnie.
To
wystarczyło, by kolejny pocałunek postawił mur między nami a resztą świata. Tak
więc nie było Igrzysk, nie było konkursu następnego dnia, nie było ludzi i ich
oczekiwań. Byliśmy tylko my…
I
chłopaki.
Oderwałam
się od Thomasa, gdy na dole domu, w którym mieszkali Austriacy trzasnęły drzwi
i rozległy się głosy Gregora i Michaela. Idealny moment na ich powrót.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że siedziałam okrakiem na Morgensternie w
samych spodniach i staniku, a on bez koszuli na wpół leżał oparty plecami o
ścianę.
-
Następnym razem jak będę chciał zatańczyć wolnego z którymś z Japońców, palnij
mnie czymś twardym w łeb, zamiast to nagrywać, dobra? – Głos Schlierenzauera
brzmiał coraz wyraźniej i zdecydowanie trzeźwiej, a jego ciężkie kroki na
schodach były odczuwalne aż w pokoju. – Ja pierdolę, przecież ja nie piję
alkoholu. Jak to się, kurwa, stało…
-
Nie mam zielonego pojęcia, przyjacielu – odezwał się Michi. – To Rosja.
Spirytus unosi się w powietrzu.
-
Jesteś debilem. Ktoś ci to już kiedyś mówił?
-
Na szczęście ty mi ciągle o tym przypominasz.
-
Podziękowałbyś, a nie… Dobra, nieważne. Idę w spanie, bo przecież zaraz umrę.
Nara. – Pożegnał się, a dosłownie po sekundzie nacisnął na klamkę. Spojrzałam
na Thomasa, ale wzruszył tylko ramionami. – No żesz, Morgi ma klucz. Ty,
Hayböck, widziałeś Morgensterna?
-
Ostatni raz jak pobijał rekord Bolta, spierdalając przed tobą – odkrzyknął
Michi. – Ej, to nie jego kurtka?
Uderzyłam
się z otwartej dłoni w czoło, gdy z dołu dobiegło przeciągłe „uuuuuu!” w
wykonaniu Michaela, powoli przekształcające się w najbardziej durny rechot, na
jaki było go stać. Dosłownie po chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi i
chrząknięcie Gregora.
-
Nela?
-
Słucham? – odpowiedziałam, bo co miałam zrobić? Thomas spojrzał na mnie z
pretensją i podrzucił rękoma.
-
O matko, Hayböck, są razem! – wydusił Gregor na tyle głośno, byśmy mogli go
dosłyszeć. – Czy wszystko okej?
-
Nie, dopóki sterczysz pod drzwiami! – krzyknął Morgenstern, za co uderzyłam go
w ramię. – No co? Nie lubię mieć publiczności.
Pokręciłam
głową i uniosłam błagalne spojrzenie do sufitu.
-
Greg, możemy ci w czymś pomóc? – spytałam, by jak najszybciej go spławić.
-
Nie, nie, nie przeszkadzajcie sobie – odpowiedział i na moment zapadła cisza.
Powtarzam: na moment. – No chyba, że widzieliście gdzieś Didla?
-
Zgubiliście Dietharta? – wrzasnął Thomas, a za drzwiami rozległo się ciche
stęknięcie. – O Boże.
-
Znajdzie się. – Głos zabrał Michi. – Chodź, pijusie. Powiedz ‘dobranoc’ i
przekimasz u nas, skoro prosiak wybrał inny chlew.
-
Ja już wiem, jaka to będzie ta ‘dobra noc’…
-
Jesteś taki duży, a taki głupi.
-
Odezwał się!
-
Chodź i nie gadaj!
W
końcu drzwi po drugiej stronie przedpokoju zamknęły się i znów zapanowała
cisza. Zaśmiałam się, dostrzegając minę Morgensterna i pochyliłam się nad nim,
całując go. Gdy się odsunęłam na jego ustach malował się szeroki uśmiech.
Odwzajemniłam go i mimowolnie opuściłam wzrok. Kąciki ust same opadły, a przez
kręgosłup przeszedł pierwszy nieprzyjemny dreszcz. Przesunęłam spojrzeniem po
klatce piersiowej Thomasa, po jego żebrach i brzuchu. Dziesiąty stycznia, nienawidziłam tego, że ta data tak dobrze wryła
się w moją pamięć. Dotknęłam wciąż widocznych siniaków, wstrzymując oddech. Czułam
ból dokładnie w tych samych miejscach, po których sunęły moje palce i w żaden
sposób nie potrafiłam nad nim zapanować.
-
Nela? – Usłyszałam jego szept i niepewnie uniosłam na niego wzrok. Zmarszczył
czoło z niepokojem. – Hej. - W jednej chwili Thomas wyprostował się, zrównując
nasze twarze.
-
Mogliśmy tego wszystkiego uniknąć – wyszeptałam w jego policzek. – Mogliśmy to
powstrzymać.
-
Mogliśmy, ale się nie udało. Nie wracajmy do tego.
-
Gdybym wtedy przemilczała, nie powiedziała tego wszystkiego…
-
Nela, spójrz na mnie. – Ujął moją twarz w dłonie i zmusił, bym na niego
spojrzała. – Zabraniam ci obwiniać się o mój upadek. Słyszysz? To nie była
twoja wina, tylko moja. M o j a. Stało się i nie ma powodu, dla którego
powinniśmy do tego wracać. Nie cofniemy tego, ale możemy próbować o tym
zapomnieć i żyć tym, co tu i teraz. To jest dla mnie najważniejsze w tej
chwili.
Głęboko
oddychałam, czując jak kciukami gładzi moje policzki. Odpychałam obrazy z Austrii,
zastępując je tymi z Soczi i powoli wracałam na ziemię, prosto w jego ramiona.
-
Jestem tu. – Musnął kącik moich ust. – Jestem.
-
A niech tylko nagle cię zabraknie. Znajdę cię wtedy, Morgenstern. Znajdę i
sprawię, że pożałujesz każdej sekundy, którą będę musiała spędzić bez ciebie.
-
Nawet na to nie licz.
Jednym
sprawnym ruchem przewrócił mnie na miękki materac i ukrył przed całym światem,
stając się moim powietrzem, ulubionym dźwiękiem i światłem, które widziałam pod
zamkniętymi powiekami. Oddychałam ciężko, wdychając go w płuca i czując pod
dłońmi jego gorącą skórę. Zostawiał palące ślady na całym moim ciele i łagodził
je pocałunkami, jednocześnie wzniecając ogień w moich żyłach. Przeskakujące
między nami iskry gwałtownie spinały mięśnie i wstrzymywały oddech. Płonęłam w
chłodnej pościeli, zaciskając na niej palce, dopóki nie odnalazły jego dłoni. I
tonęłam, tonęłam w tym ogniu, nigdy wcześniej nie czując, aby coś, co mnie
spalało, doprowadzało do skrajnego szaleństwa.
A
gdy świat zaczął się zatrzymywać, byłam spokojna. Z jego zapachem w nozdrzach, ciepłem
na swoim ciele i skórą pod palcami, czułam jak opada ze mnie zmęczenie
wszystkimi niepowodzeniami i jak bardzo chcę zacząć od nowa. Czyste strony i my
– nowi, lepsi, pewniejsi.
Bo
wszystko, czego potrzebowałam, miałam tuż obok siebie.
-
O czym myślisz? – Przesunęłam kciukiem wzdłuż żuchwy Thomasa, nie spuszczając z
niego oczu. Intensywnie wpatrywał się w sufit, mrużąc co jakiś czas powieki. Aż
w końcu obrócił twarz w moją stronę, uśmiechnął się delikatnie, po czym dotknął
mojej dłoni i ucałował jej wnętrze.
-
O tym, co dalej.
-
Więc? Co dalej? – spytałam zaciekawiona i wsparłam podbródek na jego piersi.
Roześmiał się cicho i przesunął dłonią wzdłuż mojego ramienia.
-
Igrzyska się kończą. Wrócisz do Polski, ja do Austrii… - urwał i jakby nie
wiedział, co dodać, pokręcił głową, znów uciekając spojrzeniem do sufitu. Wzięłam
głębszy wdech i położyłam dłoń na jego policzku, naprowadzając bezradny wzrok
Thomas na siebie.
-
Chcę być z tobą.
To
było łatwe. Może dlatego, że jeszcze nigdy w życiu nie byłam niczego tak bardzo
pewna? Chciałam czuć ten spokój, nie bać się, trzymać go za rękę już do samego
końca. Chciałam być z nim. Za wszystko i pomimo wszystkiego.
-
Chcę być z tobą, ty cholerny, austriacki złamasie z siłowni w Titisee-Neustadt.
Chcę chodzić z tobą na spacery, rozmawiać przez pół nocy, a z rana wysłuchiwać
twojego jazgotu, gdy będę za długo spać. Chcę spędzać z tobą każde kolejne Boże
Narodzenie, jeździć na łyżwach w Sylwestra, siedzieć wieczorami na belce i czekać
na ciebie na trybunach. Chcę się z tobą kłócić, a potem godzić, chcę krzyczeć
na ciebie, że znowu wróciłeś późno z piwa z kolegami i chcę czuć, że jesteś o
mnie zazdrosny. Rozrzucaj ubrania po całym mieszkaniu, rób jajecznicę ze
skorupkami, kibicuj swojej Barcelonie… Tylko bądź.
Nie
zdążyłam wziąć wdechu, gdy przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował.
Wystarczyło, bym uśmiechnęła się na myśl o ściąganej o poranku kołdrze,
przypalonych tostach i cichym chrapaniu.
-
Będę.
-
I dobrze. Nie obchodzi mnie gdzie. W Polsce, w Austrii, możemy nawet zostać
tutaj. Nieważne.
Uśmiechnął
się, zagarniając moje włosy za ramię i znów się zamyślił. Zmarszczył czoło i
spojrzał na mnie niepewnie.
-
Mam córkę. To może stanowić pewne… ograniczenie.
-
Bardzo przyjemne i nieszkodliwe – zapewniłam, na co westchnął. – Wydaje mi się,
czy nie jesteś przekonany?
-
Nie, to nie to. – Pokręcił głową i mocniej ścisnął moją dłoń. – Chcę tego.
Naprawdę tego chcę. Tylko… Tym razem muszę mieć pewność, że o niczym nie zapomnieliśmy.
Nie chcę którejś nocy obudzić się z poczuciem, że już na starcie popełniliśmy
jakiś błąd. Rozumiesz? – Spojrzał na mnie, niemal błagając o twierdzącą
odpowiedzieć. I dostał ją, bo doskonale rozumiałam wszystkie zamknięte w jego
oczach obawy.
-
Poradzimy sobie, pamiętasz? – Przesunęłam kciukiem po jego policzku i
uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił grymas i pokiwał głową, po czym objął mnie
ciaśniej ramionami. Wtuliłam twarz w jego szyję i przymknęłam oczy.
-
Nela?
-
Tak?
Zawiesił
głos, wstrzymując oddech. Na chwilę zapanowała absolutna cisza, a ja słyszałam
jedynie bijące pod moją dłonią serce Thomasa. Westchnął i dotknął ustami mojego
czoła.
-
Cholernie dobrze, że jesteś.
* * *
płomień spotyka świecę
a ogień spotyka benzynę
płonę żywcem
ledwo mogę oddychać
a ty jesteś tu i kochasz mnie
mam wszystko czego potrzebuję
kiedy do mnie wracasz
płonę żywcem i ledwo mogę oddychać
a ty jesteś tu i kochasz mnie
ogień spotyka benzynę
płoń ze mną dzisiejszej nocy
*
*Chciałbym
ci powiedzieć, jak bardzo cię lubię, dlaczego mogę myśleć tylko o tobie.
**A
wszystko dlatego, że cię kocham i nie wiem, jak powinienem to udowodnić.
/Die
Toten Hosen – Alles aus Liebe/
***Okno
już się otwiera, tu w środku jest pełno ciebie i pusto, a przede mną dogasa
ostatnia świeca.
****Muszę
iść przez monsun, za świat, na koniec czasu, gdzie nie pada deszcz.
*****Walczę
ze sobą dzięki potęgom za tymi drzwiami. Zostaną pokonane i zaprowadzą mnie do
ciebie.
******
Muszę iść przez monsun, za świat, na koniec czasu, gdzie nie pada deszcz. Przez
burzę, wzdłuż przepaści. I kiedy już nie będę mógł, pomyślę o tym, że kiedyś
pobiegniemy razem, bo po prostu nic nie może nas rozdzielić. Przez ten monsun,
potem wszystko będzie dobrze.
/Tokio
Hotel – Durch den Monsun/
*
Witajcie, właśnie przeczytaliście ok. 10 500
wyrazów, zapisanych czcionką TNR 10,5 na ponad siedemnastu stronach Worda.
Żyjecie? A może komuś wiaderko na tęczę?
Co zabawne, tego w żaden sposób nie dało
się podzielić. Albo w całości, albo w ogóle. Cóż, wybór był prosty, jeśli weźmie
się pod uwagę fakt, że się z nimi żegnamy. Bo to naprawdę są już ostatnie
rozdziały. Nie będzie żadnych gratisów, wpadek, scen zza kulis. Zostały nam już
dwa rozdziały + epilog. Dlatego chciałam Was o coś poprosić, choć pewnie wyjdę
na żulinę…
A więc: jeśli czytacie Popaprańców,
jeśli śledzicie ich losy, a przede wszystkim jesteście ze mną przy tych
ostatnich już rozdziałach – dajcie znać, proszę. Napiszcie, czy jest okej, czy
do kitu. Może coś Wam się nie podoba? Takie informacje są niezwykle cenne dla
każdego autora. Mówię teraz nie tylko w swoim imieniu, ale wielu utalentowanych
dziewczyn, które są niesprawiedliwie niedoceniane. Serce mi się kraje, gdy na
swoich ulubionych opowiadaniach widzę zaledwie parę komentarzy, gdy zasłużyły
na o wiele, wiele więcej. Może niektórzy z Was myślą, że jego opinia jest
nieistotna, ale uwierzcie mi – wcale taka nie jest. Każda się liczy i ma na
autora niewyobrażalnie duży wpływ. Nie bójcie się napisać kilku słów, bo z całą
pewnością nie zostaną one przez nikogo wyśmiane. Jeśli podoba Wam się jakieś
opowiadanie – dajcie znać autorom. Sprawicie tym komuś ogromną przyjemność,
porównywalną do tej, którą Wy czujecie, czytając nowe rozdziały. Myślę, że to
miłe i sama staram się docierać do wszystkich swoich czytanek z chociaż kilkoma
słowami pochwały, czasem uzasadnionej krytyki itp. Bo czasem nawet pięć minut
poświęconych na napisanie komentarza to tylko chwila w porównaniu do pisanego
przez miesiąc-dwa rozdziału. :)
A żem się rozpisała. No nic, wsiadam z
powrotem na swojego jednorożca i zostawiam Was z tym tasiemcem. Powiem jedynie
tyle, że po tej bolesnej przeprawie i brodzeniu we flakach, przyjemnie pisało
mi się coś tak… ciepłego i radosnego *rzyga tęczą*. Nie potrafiłam odpuścić sobie
kilku scen, Bed of roses, Tokio Hotel i porozrzucanych po całym rozdziale
wspomnień, zebranych z całego opowiadania.
Do przeczytania na początku grudnia, już
w trakcie sezonu. Jeszcze dwa tygodnie i wylądujemy w Klingenthal! Jej!
(33/35)
Aaaaaaa oei. Nie nie wymiotuję tęczą. To lepsza tęcza niż skittelsy i sukienka Lipnickiej z programu krótkiego. Muszę to wszystko w głowie sobie poukładać i składnie się wypowiedzieć, więc zrobię to jak faceci przestaną jeździć, bo Vamos Javi i tak dalej. W każdym razie jestem, byłam, będę i DZIĘKUJĘ
OdpowiedzUsuńKocham Diiiiiidusia Pimpuuusia!
OdpowiedzUsuńps. jestem tu potem z czymś prawdziwym!
Piskle w żywiole :3
OdpowiedzUsuńDołączyłam w trakcie, kibicowałam Popapranym od dawna chociaż nieraz doprowadzali mnie do szału swoją głupotą. Jestem i będę do końca mimo braku komentarzy pod każdym rozdziałem. Dzisiaj sie ujawniam, masz kolejną fankę swojej twórczości gdzieś tam w Polsce, która z zapartym tchem śledzi kolejne losy tej wesołej zgrai �� Także do kolejnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńK.
Mogę się tylko domyślać, że jak to opowiadanie się skończy to powstanie u mnie pustka :( i będę to czytać od nowa jeszcze pierdyliard razy pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńOjej, Ems, ja nie wiem, co powiedzieć. Dawno nie wczułam się tak w jakąkolwiek "czytankę". Uwielbiam te momenty, gdy opowiadanie zmierza ku końcowi, wszystko się klaruje, znajduje swoje miejsce i nie ma takiego zdecydowanego końca postawionego po jakieś wielkiej akcji. Te do porzygu słodkie ostatnie proste są urocze i takie do kochanie i ojej ojej, czasami dobrze porzygać tęczą, śmiać się do utraty tchu i czuć szczęście bohaterów. Kurde, zasłużyli na wszystko, co powyższe.
OdpowiedzUsuńDobra, czas się uspokoić. Po pierwsze niczego w życiu nie pragnę tak mocno, jak zobaczenia pijaniutkiego Schlierenzauera. A jeśli ma być taki pocieszny jak ten Twój, to sama go upiję hiper-mocnymi drinkami. W tym miejscu muszę przeprosić Nelkę i Thomasa, ale Gregor to - według mojego skromnego zdania - najlepiej wykreowana postać nie tylko tutaj, ale w ogóle w historii fanficków! No wyszedł Ci chłop, gratuluję!
Dalej, impreza. Taką też bym przeżył. Kto by pomyślał, że Austria Team ma taką szaloną, imprezową stronę! Niby Pointner ostro pilnuje, ale czasami pofolguje, a potem dzieje się. I taki Didl, spuszczony ze smyczy, robi różne głupstwa, jak bratanie się z wrogiem i duety z Wellingą. Jej, niech zrobią takie coś w MO, okej?
I najważniejsze! Nelkostern! Wiadomo, że od razu nie będzie łatwo i że jeszcze tyle pracy przed nimi, ale najważniejszy krok został postawiony, Oboje wreszcie są razem i mogą się bez zbędnego pośpiechu docierać. Ten rozdział jest dla nich - po tych wszystkich krętych drogach - prawdziwym oddechem ulgi. Teraz chyba już nie muszą się bać, że gdy jedno z nich rano się obudzi, obok nie będzie tego drugiego. No i pięknie!
Na Apoloniusza, cudny tasiemiec Ci wyszedł! Wielkość niebotyczna, ale gdy zacznie się czytać i wsiąkać w rozdział, koniec następuje zdecydowanie za szybko. Poza tym, jak Ty to robisz, że na taką długość nie ma słabszych momentów? Podziwiam Twoją cierpliwość i Twój upór to takich rozdziałów, naprawdę. W ogóle podziwiam Cię za całokształt. Jeśli przyznawaliby Nobla w dziedzinie ff, to na pewno byś go dostała. Czapki z głów!
Czytam Twoje opowiadanie od momentu, gdy zaczełas je pisac. Jestem zla, ze musze tak dlugo czekac na nastepne rozdzialy. Troche mnie tym torturujesz :* ale z drugiej strony jestem bardziej spragniona ich czytania i pochlaniam je z radoscia. Mimo, ze uwielbiam to opowiadanie zgadzam sie z tym, ze chcesz napisac jeszcze dwa rozdzialy i epilog, bo bedzie to odpowiednio dlugie. Pewnie po zakonczeniu uznam, ze moje zycie nie ma sensu bo uwielbiam ich wszystkich <3 ale trzeba to w odpowiednim momencie skonczyc. Bardzo mi sie podoba, ze rozdzialy sa tak dlugie i nie sa to zadne - jak Ty to nazywasz -"tasiemce". Masz czasami swietne teksty przez ktore smieje sie do ekranu jak glupia. Michi i Schlieri sa moimi dzisiejszymi mistrzami xD. Pozdrawiam goraco i dziekuje, ze to dla nas piszesz :) :*
OdpowiedzUsuńCzytam od początku i podziwiam Cię! Jesteś niesamowita i łzy kapały mi po twarzy gdy to czytałam! a jeszcze bardziej jak pomyślę, że masz to kończyć! nie kończ z pisaniem po tym opowiadaniu bo masz talent jak nikt!
OdpowiedzUsuńNo i ja też tu jestem, bardzo długo. Bardzo. Mega. Tak naprawdę nie wiem jak długo, ale wiem, że przeżywałam to, piszczałam czasem jak obłąkana i popłakałam się kilka razy.
OdpowiedzUsuńKiedy widziałam komentarze niektórych dziewczyn, tak długie, że moja myszka wysiadała kiedy je czytałam, myślałam sobie: "Bosh, jak one potrafią te wszystkie przymyślenia przelać na tę klawiaturę?" Ja analizuje wszystko w głowie i to serio zabiera mi full czasu; btw, nie żebym się czepiała, ale zarwałam przez tę historię kilka nocek, tak tylko wspominam moje niewysypianie się (po prostu ciężko w szkole wytłumaczyć zasypianie na wos-ie czy matmie).
Dzisiaj napisałam przez twoją prośbę, tak żebyś wiedziała o jeszcze jednej czytelniczce.
Czekam na ten grudzień, serio. Chyba wysiądę do tego czasu.
Btw, powinnaś zrobić z tego książkę, taką typową. Sprzedaż byłaby chyba większa niż "Harry'ego Pottera" ;p
Najlepsze opowiadanie mojego życia 😍
OdpowiedzUsuńJa co prawda nigdy nie komentowałam, ale jestem tu prawie od początku. Twoje opowiadanie jest genialne. Szczerze je uwielbiam. Tak samo jak uwielbiam Twój sposób kreacji bohaterów i otaczającego ich świata. Gdy czytam, istnieję w ich świecie, czuję ich emocje, cierpię i cieszę się razem z nimi.
OdpowiedzUsuńTrudno mi uwierzyć, że to już koniec. Niezwykle wzruszył mnie ten rozdział. Dobrze, że w końcu się odnaleźli. Czasem dobrze jest pogalopować na jednorożcu i to jest właśnie ta chwila.
To jedno z moich ulubionych opowiadań, dlatego szczerze przepraszam, że odezwałam się dopiero teraz. Ale zawsze po przeczytaniu mam tyle emocji i przemyśleń, że trudno je ubrać w słowa. Co na pewno widać po tym chaotycznym komentarzu ;-)
Tworzysz piękno. Dziękuję za to :-*
Madźka
Komentuję pierwszy raz, ale czytam od dawna. To moje ulubione opowiadanie. Nikt nie potrafił wycisnąć ze mnie tylu łez i doprowadzić do ogromnej euforii. Nikt oprócz Ciebie. Nieustannie będę tutaj wracać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lizzy
Nie zastanawiałaś się nad pisaniem czegoś na większą skalę? :D
OdpowiedzUsuńCo do twoich pytań: tak, jestem od początku. Tak, najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam, a uwierz, było tego trochę :**
Twierdzisz, że ja umiem komentować, oj twierdzisz. I to ciężki orzech do zgryzienia w kontekście tego odcinka. Bo on wcisnął ze mnie wszystko. Nie potrafię sobie nawet wytłumaczyć czemu tyle szczęścia wywołało u mnie łzy na twarzy, ale co jak co, wywołało. A w sumie choć jestem ogólnie człowiek wyjący w poduszkę, to na blogi się już uodporniłam. I tylko te najcudowniejsze z cudownych wywołują takie emocje. Bo Shattered dotyczy właściwie każdej dziedziny życia. Dobra, ale to nie miejsce na moje przemyślenia z gatunku dziwacznych, tylko na próbę stworzenia czegoś co choć trochę odda cały ten podziw. Tylko jeszcze zanim zacznę to muszę stwierdzić, że rzygać tęcza to mogę jak się milką przejem (czemu moja ukochana firma ma bliski związek bezpośredni z Wellim...?), albo jak pewien typ związków na pokaz oglądam. Więc bez takich porównań proszę, bo to dzieło nie zasługuje na nie, równie mocno jak prosiaczki Didla na bycie zdradzanymi z jakąś krowy...
OdpowiedzUsuńOd początku. Drużynówka, Nela obiecała i Nelą jest. Nie czyni jakiegoś cudu, nie sprawia, że Thomas bije rekord skoczni. Ale chyba przynosi mu spokój. Bo kilka obietnic nie ułoży człowiekowi życia, nie zamknie przeszłości i nie odda spokoju. Ale przyniesie taki impuls stabilizacji. Gdyż popatrzmy sobie. No co dla takiego połamanego faceta jak on, może być piękniejszego niż to, że zwyczajnie może ją przytulić, a nie ganiać za nią po całym Soczi? Każdy głupek to chyba zrozumie. No może poza Didlem i Michim, który musieli akurat się na niej powiesić, ale im to akurat wybaczymy to przeszkadzanie. Co prawda jakby nie było, regularne podnoszenie ciężarów jej fundują i jeszcze niedługo ona będzie fizjoterapeuty potrzebować. Albo ufam, że nie będzie, bo masaże i te sprawy to wejdą w obowiązki najwłaściwszej osoby. ‘Gdyby ktoś jej powiedział, że dwa miesiące temu...’, nie pamiętam czy to pisałam pod 32, ale to jedno z tych opowiadań, w których tylko dzięki takim wstawkom nie zatraciłam jeszcze poczucia czasu. I to chyba pokazuje jakie jego pojęcie jest względne. Oni tak wiele przeszli, razem a przede wszystkim osobno, że wydaje mi się, iż mówimy o Titisee z sezonu wcześniej. Pięknie pokazałaś jak moment zmienia całe życie. Może wszystko rozwalić, lub rozpocząć ratowanie wszystkiego. ‘Wywiady z nim robią’, oni chyba nie potrzebowali wieczorem tego alkoholu, bo już podczas konkursu mieli genialnie osobliwe spojrzenie na świat. No z pewnością, uciekł od nich żeby stać z mikrofonem i gadać do siebie. W sumie właśnie mi się przypomniało, jak Greg z nim kiedyś wywiad na koniec kariery przeprowadzał i mu wielu dzieci życzył. Ehh, tęsknota – poziom maksymalny.
I kolejny opis łyżwiarstwa. Tego jak człowiek się utożsamia z tym co robi. Nawet taka marna sprawa jak ukłon który dla widza w telewizji może się wydawać banalną oczywistością, świadczy o momencie kariery sportowca. Kornelia się żegna, szykuje do tego co nie uniknione. Ale żegna się z godnością, nie zaszyta w koc, za zamkniętymi drzwiami tak jak swojego czasu uparcie próbowała. Tylko jak mistrzyni. W pełni rozumiem to jej połączenie strachu z podniosłym nastrojem. W końcu pierwszy i ostatni raz, to w pewnym sensie coś bardzo podobnego. Kończą jeden rozdział życia, a zaczynają drugi. Ona ma jeszcze strasznie wiele do wygrania w życiu. Jest kimś, kto jak się otworzy potrafi jakby wypełnić życie każdego dookoła. Ma niezwykłą zdolność obserwowania ludzi. W tym kontekście z kolei wzruszył mnie moment, gdy analizowała każdego z chłopaków, wchodzących na podium. Tak, że zamiast czterech słodkich głuptasów (lub trzech i Morgo, bo głupio jednak go tak tutaj do zbioru włączać) dało się zobaczyć osobowości i to jak szybko wytworzyć się może szczera więź. Jej z wszystkimi razem i jej z każdym z osobna, jakby to uzupełnił król chlewów wszelakich – nawet z Gregorem. Yyy, znowu się wyzbyłam chronologii, a przecież jak tu pominąć jego przyjście na lód. Nie da się. ‘ a jutro jest dzisiaj. Więc jestem’. Morgiii <3 Mamy nowego bohatera tego opowiadania, który wcześniej zapowiadany ujawnił się dopiero teraz.
Mamy człowieka czynu, który wyznacza sobie cele. Mniejsze, do których dąży powoli, ale i te największe, najbliższe sercu. Zabraniające jakichkolwiek kalkulacji i budzące potrzebę postawienia na jedną kartę. Zresztą, żeby tylko o nim tu nie piszczeć to Kornelia tez ma swoje motto kluczowe ‘a obietnic się dotrzymuje’. To wszystko co nigdy nie było oczywiste, nagle właśnie takim się stało, nogi same niosą tam gdzie trzeba, a mózg pracuje wtedy gdy powinien. I tak jak powinien. Ale przy tym wszystkim nie ma cienia naiwności. Bo przecież fundamentem nie była jakaś bajka o Kopciuszka, czary i piękny świat zrobiony w sekundę. Czytaliśmy o postawie zbudowanej na stagnacji, bólu i gotowości. O podstawie ciągle kruche, bo lęku nie zabije się tak jak tęsknoty jednym uściskiem. Morgonelka wciąż drży przed popełnieniem kolejnych błędów, a błędy jak wszyscy wiemy od dziecka, są rzeczą ludzką. Tak. ‘Awaryjny mąż i ojciec dzieci’? To skoro mózg Korniszona już ma opcje zapasowe, to znaczy, że główną też już sobie ustawił? I Didl, po prostu muszę to tu wkleić. ‘Pojawił się tak nagle i zupełnie znikąd ze swoimi świnkami’. No widać, że piszę to właściwa autorka na właściwych studiach. Jak nic, to byłby wstęp do genialnego artykułu, tak w ramach wspominania historii TCS-u.
UsuńChciała spędzić godzinę z chłopakami. Niewinną godzinę z soczkiem pomarańczowym. No ale tak się nie da. Bo po pierwsze ich się tak łatwo nie pozbędzie, a po drugie serce nie sługa, a ona swojemu zdecydowanie za długo kazała żyć w niepewności. Nawet Gregor chwilowo to zauważył, choć przepędzenie Michiego i prosiaczka, a potem zadanie pytania ‘co tam?’ jakoś o jego wielkiej inteligencji nie świadczy. No ja wiem, że on mądry, starszy i doświadczony. Ale chyba jak w cztery oczy to cztery.
Dalej... Pisałam już kilka zdań wyżej o czasie. Ale nic tak nie spowolniło tego czasu jak ów taniec. To nagłe poczucie pełnego spokoju i stabilizacji, które dosłownie wyskoczyło z ekranu tableta. I aż musiałam na momencik przerwać czytanie i zwyczajnie się nim pocieszyć. Plus po prostu się uśmiechnąć. ‘Powiedziałem to na głos?’ TAK MORGI, powiedziałeś nareszcie. Bo takie rzeczy, takiej kobiecie mówi się na głos. A ona się cieszy, choć kojarzysz jej się na chwilę bezpośrednio z Didlem. To są te najpiękniejsze chwile życia, które przypomina się sobie gdy się o nich czyta i tak bardzo się tęskni. Ktoś jest, trzyma mocno w ramionach, przyciska do serca. I nie ma już strachu, bo wiadomo, że rano też będzie. I zrobi nam śniadanie, albo my jemu. A świat może się walić, tylko to już nie ma żadnego znaczenia. Tylko czemuż Didl w takiej chwili zaczął śpiewać duety z Welliśkiem. Ja serio, przez zbyt długi pobyt w blogosferze nie mogę tak na luzie przeglądać tekstu o tym dziecięciu. No wszystko z ni związane robi się nacechowane, pełne podtekstów i w ogóle. Co nie zmienia faktu, że bym sobie występ panów zobaczyła, znacznie chętniej niż Schustera, Pointnera i spółki. Trzeba by się dowiedzieć, jak to specyficznie drze się prześcieradło z łóżka Dawida, bo to nagłe porównanie mnie powaliło. Tytuł komentatora roku dla Neli. ‘Zabić przestrzeń między nami, dotknąć jego policzka i pocałować tak mocno, by wyprzeć wszelkie wątpliwości i zastąpić je pewnością, że on i ja, że my to najlepszy pomysł, jaki wpadł Bogu do głowy. ‘. W ogóle trzeba się nad tym zastanawiać? Przecież to popaprańce są. Tylko razem mogą się w pełni odpaprać, albo raczej dopaprać. Tworząc twór idealnie niedoskonały.
Pierwsze o co Nelą pyta to Gregor. Przecież on jest ogłosił, że może wyjść i poświęcić pościel, a teraz jak już świniowaty zaginął to żadnego problemu nie ma. No, może po za tym, że chyba do domu bez niego nie polecą. Co wiąże się też z kwestią przespania przez Nelkę ośmiu godzin, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Bo jakoś wątpię, żeby on się tak sobie odnalazł bez większego zamieszania, które znowu naszej parce noc zakłóci. W najlepszym, serio w najlepszym razie wróci z pięcioma nowymi prosiętami. A myślę, że jeszcze bardziej pomysłowy się okaże.
I pytanie, któregoś z chłopaków, czy wiedzą gdzie on jest, chyba nie na miejscu. No z pewnością, zamknęli się w pokoju, a Didl z nimi. Co prawda on się po pijaku doczepiać do Morgiego uwielbia. Ale trochę kultury to tam ma i do Neli jest mocno przywiązany. Więc nie tym razem. Natomiast o końcówce wiele powiedzieć nie mogę. Bo znowu bym się powtórzyła i rozpłynęła. Ale myślę, że paradoksalnie oni nie mogli tego wszystkiego uniknąć. Jak nie w tej formie by im się posypało to w innej, zbyt wiele było w nich barier i lęków. Tych, z którymi walczy się latami. A oni zrobili olbrzymi krok w tej walce. Ojj. Kończę wydurnianie się z całego serca życząc Thomasowi i Kornelii słodkich snów, Didlowi świńskich, gdziekolwiek sobie leży, a Tobie mnóstwa weny. Bo to nie jest już opowiadanie. Tylko materiał na prawdziwą książkę <3
UsuńAch, Sia w rozdziale. Za to Cię kocham, Emsior. I za Didusia Pimpusia, of kors, ale o tym później, bo się rozproszę. Sprawa wygląda tak, że kiedy patrzę na te cyferki na dole, które wskazują, jak niewiele już nam tu zostało do końca, to mi dziwnie wilgotnieją oczy. Zżyłam się z tymi bohaterami jak rzadko kiedy mi się zdarza i nie mam pojęcia, co zapełni mi pustkę, kiedy ich nie będzie. Możliwe, że będę czytać od nowa i od nowa wszystko przeżywać. Albo wydrukuję sobie wszystkie rozdziały, oprawię i dam dzieciom w przyszłości. A potem wnukom. Dobra, przechodzę wreszcie do rozdziału, bo mnie nowy rok zastanie przy tym paplaniu.
OdpowiedzUsuńA więc! Stresowałam się z Kornelią przy skoku Thomasa, choć to zupełnie bez sensu. Przecież wiemy, że skończyło się dobrze. Ale jak wchodzę sobie do tego światka, to odrzucam ten realny. A przede wszystkim zaczynam myśleć tak, jak Kornelia. Też wstrzymuję oddech, ale oczu nie zamykam rzecz jasna, bo muszę czytać dalej. I potem nadchodzi ulga. To musi być świetne uczucie, kiedy stoisz tak na dole i czekasz na kogoś, kogo kochasz, a potem możesz z dalej szybko bijącym, ale już spokojnieszym, sercem do niego podbiec. Adrenalina powoli schodzi i masz tylko jego. Albo najpierw prosiaka i kija od miotły, w przypadku Korneli. Nie będę się teraz śmiać z Didla, bo na to przyjdzie czas, ale wspomnę tylko, że jego przemowa wgniotła mnie w krzesło. Serio. Zawsze wiedziałam, że jest stworzony do wielkich rzeczy i ma w sobie ten ogień i żar.
Fajnie, że znalazłaś miejsce dla polskich chłopaków. Bo o ile Thomas i jego banda mieli w tym konkursie powody do radości, tak oni niebardzo. Taka cisza po niepowodzeniu musi być strasznie męcząca, zwłaszcza przy tych wszystkich oczekiwaniach i ambicjach. I jeszcze te drobne wstawki ze wspomnieniami. Rzeczywiście, to strasznie szybko przeleciało. Jeszcze niedawno byliśmy z Korną w Titisee, zastanawiałyśmy się, jak to będzie, co będzie. Potem było napięcie i oczekiwania, ich chwile szczęścia. Aż trudno uwierzyć, że to się powoli kończy, że Kornelia ma już tak wiele za sobą.
Kocham sceny z lodowiska, choć nie ukrywam, że te wszystkie nazwy to dla mnie kompletna czarna magia. Łyżwiarstwo oglądam raczej z doskoku, nie zagłębiam się w technikę i wszystkie szczegóły. Ale tutaj przyciąga mnie pasja i ambicja Korneli. Już nie ta ambicja, co dawniej, bo też i Kora nie jest taka, jak dawniej. Teraz przeważa miłość do łyżew, a nie obowiązek. I to jest jak dla mnie kluczowe
. No i rozumiem Nelę, jej ni to obawy, ni to podekscytowanie. Zrozumiałe, że chce wypaść jak najlepiej, boi się porażki, bo to porażka pozostawiła na niej duże piętno. I z czymś takim nie da się wygrać. Zawsze zostaje gdzieś w środku, ściska, odbiera pewność. Ale jednocześnie coś kochasz. I nie chcesz się poddać, chcesz coś udowodnić- głównie sobie samej, przekonać się, że „hej! Nie złamało mnie to, więc dam radę ze wszystkim innym!”.
Usuń„Nie chwal się nim zbytnio. Zarąbałem go siostrze Herberta.” – jak dawniej <3 Thomas taki, jakiego tu baaaaaardzo polubiłam i akcje, jakie tu tak pokochałam. Oni są po prostu jedyni w swoim rodzaju, jednocześnie prawdziwi i idealni, co najczęściej się wyklucza. Bo zawsze ktoś przesadzi w jedną stronę. Ale nie Ty. Nie wiem, jak to robisz, ale rób tak dalej.
Ach, Soczi. Jak pierwszy raz czytałam i włączyłam sobie muzykę z ceremonii, to musiałam na chwilę przerwać, bo mi się ryczeć za chciało. Mi, kobiecie o lodowatym sercu, zachciało się ryczeć. Bo z tych niedalekich czasowo narciarskich imprez to właśnie Soczi i Val di Fiemme wywołują u mnie mega sentymentalne skojarzenia i wspomnienia. I łezkę w oku. Jakie to wszystko było piękne i przeminęło. I jak nas pięknie do tego wróciłaś. Uwielbiam Cię.
Nelka na gigancie. Fajnie, że zrobiła też coś dla uczucia. Fajnie, że przełamała się jakoś, odstawiła na bok wszystkie obowiązki. Powinna tam być i dobrze, że była.
„Pojawił się tak nagle i zupełnie znikąd ze swoimi świnkami i z dnia na dzień stał się moim bohaterem.”- czy ja to w ogóle muszę komentować? <3 Przekroczyłaś poziom didlowych słodkości w tym rozdziale o jakieś 200%. I pan Pointner. Matko, jakie to wtedy wszystko było piękne. I jak teraz jest inaczej. I znów mi się łezka w oku zakręciła.
„- Chcieliśmy się przywitać – odpowiedział mu Diethart. – Tego nie zabroniłeś!” – to brzmi jak rozmowa dzieciaków z ojcem. Strasznie ich tu lubię, bo każdego potrafiłaś stworzyć w wyjątkowy sposób, bez pomijania. Chyba tu tkwi istotny szczegół. Że wątek główny nie przejął całkowitej kontroli i że wszystko wokół też istnieje. Prosiaki hasają, Gregor jest tym Gregorem, którego serio tu lubiłam- zgryźliwym, ale mającym rację i trzymającym bandę w ryzach.
Cisza im nie ciążyła. Jedno krótkie zdanie, które przekonało mnie już do końca, że miedzy nimi wszystko jest już dobrze. Bo cisza nie ciąży tylko wtedy, kiedy wszystkie sprawy są jasne, kiedy nie ma niedopowiedzeń i żalów.
Kiedy ufamy sobie i samo przebywanie obok sprawia, że czujemy się cholernie szczęśliwi. Wystarczy patrzeć sobie w oczy, uśmiechać się- to więcej, niż tysiąc słów. I zatańczyli. Hoferze święty, zatańczyli! I serducho mi tak się cieszyło, bo ja tak bardzo ich kocham!
UsuńImpreza! Pijaniutki Gregor zdobył moje serce, a cwane bestie, co nalewały wódy do red bulla, też. Wariaty kochane. Alles aus liebe <3 Jeju, jak przypominam sobie tamten rozdział, to tak bardzo chcę znów sezon. I chcę, żebyś pisała to jak najdłużej.
Dobra. A teraz scena rozdziału. Albo i całego opowiadania. Albo i mego życia. Pimpuś i Wellinga <3 Znaczy się, Wellinga to ma farta, że akurat z Pimpusiem wdarł się na tę scene. Freund dziecka nie upilnował i od razu takie rzeczy się dzieją. Niemaszki tak mają. Oddałabym wszystkie pieniądze i brata, żeby być na ich koncercie. I nawet przywlokłabym transparent i koszulkę z ich zdjęciem, piszczałabym jak dzika świnia. Duet idealny. Rozwaliło mnie to. Tak samo jak pościg i Wellinga, któremu się chyba narodowość pomyliła, a może po prostu w jego zespole go nie lubią i szuka nowych przyjaciół. Pimpuś go przygarnie do jakiegoś wolnego chlewika.
I ostatnia część…Czekałam na to. Odkąd wszystko się im posypało, odkąd oboje mieli wokół siebie tylko zgliszcza dawnego życia. To się im tak cholernie należało. Ta miłość się im należy po tym wszystkim, co przeszli. Bo ja wierzę, że to ich początek. Coś, co musiało przejść przez wiele trudności, potem jest silniejsze. I nie daje się rozbić. I oni nie dadzą się rozbić, ja to wiem. Wiem i już. A ta atmosfera tego rozdziału położyła mnie na kolana. I zabrakło mi już słów.
Nie wiem, jak wytrzymam do początku grudnia. Chcę już znów o nich czytać, dlatego pisz, kiedy tylko możesz. :D
Buziaki!
Dotarłam. Nie mam za bardzo pomysłu, co powiedzieć, z wyjątkiem tego, że kocham Durch Den Monsun i mało się nie popłakałam, jak dotarłam do fragmentu, w którym to śpiewali, bo mi się czasy ostatniej klasy podstawówki przypomniały. Ileż to było lat temu, Matko Boska. Nie ma to jak Tokio Hotel, w każdym razie, wspaniały wybór <3
OdpowiedzUsuńA przechodząc do rzeczy - spróbuję po kolei, bo tak chyba będzie najprościej. Podobał mi się ten początkowy opis konkursu. Był zupełnie inny niż opisy poprzednich konkursów, ale nie mówię tu oczywiście, że tamte były złe, wręcz przeciwnie, ale bardzo fajne jest to, że ten był jednak inny. Skupiłaś się wyłącznie na Thomasie, na jego skoku, na tym, co dla Kornelii było w tym momencie najważniejsze. I tak właśnie powinno być, bo dziwne, gdyby w takiej chwili skupiała się na kimkolwiek innym. No i wyskakał sobie Morgen medal, zrobili sobie zdjęcie i było bardzo miło. Jak mogłoby być inaczej? Dla mnie oczywiście dużo lepsza i ważniejsza od wszystkich ich pokonkursowych cieszynek i przekomarzanek była jednak scena na lodowisku. Wiem, że jestem spaczona pod tym względem, ale cóż, bywa. Uwielbiam te momenty, kiedy jest tylko lód i Kornela, Kornela i lód. I nic więcej. Naprawdę, mnie nic więcej do szczęścia nie trzeba. Podejrzewam, że byłabym w siódmym niebie, gdybyś walnęła cały rozdział tylko i wyłącznie o tym, jak ona sobie śmiga po lodowisku, skacze i kręci spirale i co tam jeszcze można robić na lodzie. Nie chodzi nawet o to, że kocham łyżwiarstwo figurowe, a przynajmniej nie tylko o to. Sęk w tym, że te opisy Ci naprawdę fantastycznie wychodzą i chciałoby się ich czytać jak najwięcej. Ja tam zawsze wolałam opisy niż dialogi. Może dlatego, że sama nie potrafię pisać dialogów? Nie wiem. Tobie one wychodzą, oczywiście, ale czasem potrzeba takiej chwili oddechu jaką zapewniają opisy takie, jak ten. Nie mogę się doczekać konkursu! No przysięgam, chyba się posikam ze szczęścia, kiedy wreszcie będę mogła poczytać o momencie, w którym Kornela w końcu "oficjalnie" przystąpi do olimpijskiej rywalizacji. Tym razem, gdy zobaczyłam, że dodałaś nowy rozdział, nie łudziłam się tak jak ostatnio, że dostanę w nim opis konkursu. Dotarło do mnie, że to czeka mnie dopiero w rozdziale numer 34. To znaczy, taką mam nadzieję. Bo zakładam, że 35 będzie czymś w rodzaju epilogu. No chyba, że zaplanowałaś jeszcze dwa rozdziały, a później epilog. W takim razie równie dobrze lodowisko będzie musiało poczekać dłużej. Chociaż nie sądzę, bo z fabuły wynikałoby, że będzie już w kolejnym. Nieważne. To tak z serii moich przemyśleń zupełnie nie w temacie. W każdym razie - czekam z wytęsknieniem. Pewnie o tym doskonale wiesz, bo chyba powtarzam to w kółko, ale to nic.
O matulu, koleś z baru, w sensie barman, totalnie mnie rozwalił. Okej, właściwie nie mam zielonego pojęcia o łyżwiarstwie, mimo że je uwielbiam, ale nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mógł pieprzyć podobne głupoty o tym, że to nawet nie jest prawdziwy sport. Aż sama miałam ochotę kolesiowi trzasnąć w pysk, także podziwiam opanowanie Kornelii. Impreza jak impreza, aczkolwiek pijany Gregor wygrywa wszystko. Generalnie Gregor wygrywa wszystko. Pijany czy nie. Cieszę się, że Kornelia i Thomas w końcu zatańczyli. W ogóle sporo było takich wspomnieniowych wątków w tym rozdziale, czuć, że się zbliżamy do końca. A przy końcu zwykle wraca się myślami do początku. Koszmarnie długą drogę przeszli, mimo że w zasadzie nie minęło przecież dużo czasu. Mnóstwo się może wydarzyć na przestrzeni kilku tygodni. Niesamowite. Jak ja sobie o nich myślę, to mam przed oczyma chyba przede wszystkim sceny z Bożego Narodzenia. Radio Morgenstern, parasolka w prezencie i te sprawy. No i oczywiście moment, gdy pierwszy raz zobaczył jak tańczy. I sylwestrowe jeżdżenie na łyżwach w sumie też. Mnóstwo tu było pięknych chwil.
I to jest najfajniejsze, mimo że tak wiele było między nimi goryczy i nieporozumień, to jednak to, co złe w najmniejszym stopniu nie przeważa tego, co dobre. Wszystko się równoważy. A teraz może być już tylko dobrze, więc już w ogóle, szalka wagi przechyla się na jak najbardziej odpowiednią stronę. Koniec ze smutkami, kłótniami i kłamstwami. W tym momencie nie wyobrażam sobie, że ta historia mogłaby nie zakończyć się happy endem. A kto nie lubi happy endów? Oni zasługują na szczęście, więc błagam, nie odbieraj im tego. Nie wiem dlaczego nagle przeszłam do jakichś dziwnych podsumowań. A miałam mówić o śpiewającym Didlu! Toż to niedopuszczalne. Tokio Hotel i Wellinger grający na niewidzialnej gitarze - nie wiedziałam, że właśnie tego trzeba mi do szczęścia, ale jednak. A potem było jeszcze lepiej, choć wydawało się, że nic nie przebije tego wspaniałego duetu. Powrót chłopaków do domu. Matko, mało się nie popłakałam ze śmiechu. Ciekawa jestem tylko, gdzie oni tego małego świntucha zgubili. Pewnie leży w jakiejś zaspie i dogorywa. Byle tylko obeszło się bez odmrożeń.
UsuńWybacz marną jakość tego komentarza, studia kompletnie mnie wyprały z wszelkiej inwencji. W każdym razie, dzięki za ten rozdział, bo miło było się oderwać na chwilę od lektury, którą muszę przeczytać na wtorek :D Trzymaj się ciepło i do następnego!
Jestem. Po długiej strasznie przerwie. Po długiej walce z samą z sobą i tym, czego tak naprawdę chcę. Ja musiałam pewne rzeczy przemyśleć oraz poukładać tak samo, jak oni. Wszyscy troje jesteśmy na początku nowej drogi, która nie wiadomo gdzie nas zaprowadzi. Myślę, że te słowa Thomasa fajnie się tu wkomponowały, ale tak naprawdę nic nie dały, bo oni właściwie już teraz mogli popełnić największy błąd swojego życia. Nie wiadomo, co będzie za miesiąc, rok czy kilka lat. W każdej chwili coś może się między nimi zepsuć i nigdy nie naprawić, więc samym błędem może być to, że się w ogóle pogodzili. Mimo wszystko chcę, żeby się sobą nacieszyli. Ta rozmowa po zepsutym skoku przez Thomasa otworzyła mi oczy i pozwoliła zrozumieć, że ja chcę tutaj takiego słodko-gorzekiego happy endu, jaki nam - chyba - zaserwujesz. Bo im się należy czas na nacieszenie się sobą. Choć i tak pewnie zastawiłaś jakiegoś asa w rękawie i w następnych rozdziałach spodnie nam spadną z wrażenia!
OdpowiedzUsuńhttp://platki-sniegu.blogspot.com
❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńKocham jak piszesz !!!! :) już nie mogę się doczekać kolejnego :)
OdpowiedzUsuńKochana Ems.
OdpowiedzUsuńZwykłam ujawniać się dopiero przy epilogu, ale tym razem zrobię to teraz, chociaż wszystkie przemyślenia dotyczące historii Nelki i Thomasa i tak napiszę pod ostatnią częścią opowiadania.
Na tę chwilę mogę tylko powiedzieć, że czytam i czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością. I obiecuję wpaść potem z bardziej rozbudowanym komentarzem. :)
Dodawaj szybko ostatnie rozdziały, które na pewno będą tak wspaniałe jak wszystkie poprzednie.
Ciężko pogodzić się z tym, że to już ostatnie chwile z Kornelią i Thomasem, ale wszystko ma kiedyś swój koniec.
Pozdrawiam cieplutko i życzę dużo weny na te ostatnie rozdziały :*
~Wiki
Czy to nie jest aby materiał na książkę? *.*
OdpowiedzUsuńCzytałam wiele fanfiction, o skokach, piłce nożnej, siatkówce, tenisie (który kocham), ale żaden nie był napisany tak profesjonalnie, żaden nie działał tak na moją wyobraźnię, żaden nie miał tak świetnie wykreowanych bohaterów. Wydaje mi się, że nigdy nie komentowałam, bo rzeczywiście byłam przekonana, że komentarz przepadnie i pewnie i tak go nie odczytasz. Twój blog inspiruje mnie do pisania, jesteś dla mnie niedoścignionym wzorem. Jedyny element, który mi przeszkadzał to...motyw. Naprawdę. Dopóki tekst był wyświetlany na czarnym tle, nie byłam w stanie przeczytać rozdziału w całości w wersji komputerowej, bo bolały mnie oczy.;]
OdpowiedzUsuńMasz świetny gust muzyczny. Myślę, że powinnaś pomysleć o profesjonalnym zajęciem się pisaniem.
Twoja fanka, sorciere.
Co ja tu dużo będę gadać, pięknie jest! Dziękuję, że mogę to czytać, bo na serduszku od razu jakoś tak się cieplej robi :)
OdpowiedzUsuńRzygnęłabym jednorożcem, który rzyga tęczą ^^ A tak na poważnie to mi się ciężko szło rozprawić z tym rozdziałem. Ale to nie oznacza że był beznadziejny! Co to, to nie!! Rozdział jest taki inny, bo w końcu im się zaczyna układać! Nie wierzę w to co przeczytałam :D stanowczo ten rozdział wygrała akcja z wpadnięciem do hotelu Michiego i Grega <3 Zastanawia mnie czy Morgo zostanie na konkurs Nelki. No właśnie, konkurs! To ostatnia szansa aby się sprzeciwić trenerce :p Czekam bardzo i nie bardzo, no wiesz o co chodzi... ;) Weny i czasu !!
OdpowiedzUsuńJEZU, JEZU, JEZUNIU! Czekałam na ten rozdział! Teraz już nic nie może pójść źle prawda? Bo przecież wrócili do siebie, po tych wszystkich perturbacjach, niedopowiedzeniach i przez to to co ich łączy jest jeszcze silniejsze, a przede wszystkim już nie pozwolą sobie na tak głupi błąd, prawda?
OdpowiedzUsuńAustriaki szukające Didla wygrały rozdziały <3
DURCH DEN MONSUN, HINTER DER WELT i tak dalej: jestem!
OdpowiedzUsuńJestem i nie wiem, co powiedzieć.
Po pierwsze. Ems. Ja jestem pewna, w stu procentach przekonana, że kiedyś będę czytała twoje teksty w wielkich formatach. Bo, poważnie, nikt nie pisze lepiej. Ems, nikt. Masz tak cholernie wielki talent, że mogłabyś o wkładaniu butów napisać pięć stron i byłby to najciekawszy tekst o wkladaniu butów na świecie.
Po drugie, zweite. Cokolwiek by się w rozdziale nie stało, rzygać to Gregor, nie ja! Żadna tęcza tu nie wchodzi w grę. Bo Nelka i Thomas po prostu tak mają być. Razem, obok, idealnie. No, w sensie... Założę się, że ich dłonie bardzo dobrze do siebie pasują.
No i wiesz co? Naprawdę czekam na dzień, w którym Morgen przedstawi nam swoją dziewczynę - rudą, Kornelię. (Matkę już znamy, nie...?) Poza tym oni są tutaj tak autentyczni, że ciężko mi uwierzyć, że to wszystko nie wydarzyło się naprawdę. No, to się musiało stać! Po prostu musiało!
Ems,muszę się powtórzyć, ale nie znam nikogo, kto pisałby tak pięknie. Dlatego serce mi się łamie, kiedy myślę sobie, jak niewiele do końca historii Popapranych nam zostało. Ale z drugiej strony - gdyby zrobić z nich Modę na sukces straciliby swój urok. A mają go cholernie dużo! Dlatego pozostaje mi cieszyć się tym, co nam zostało (jak tragicznie to brzmi!) i czekać na twoje kolejne projekty. Bo przecież będą równie piękne. Ja wiem.
Wybacz mi tak mierny komentarz. Zwalę to na Mickiewicza (nawet nie wiesz, jak się musiałam starać, żeby tu nie walnąć czegoś wierszem!)
Jeżeli by porównać mój zwyczajny uśmiech do tego jaki pojawia się na mojej twarzy zawsze, gdy widze nowy rozdział o Popaprańcach to byłby on znikomy. Nawet najsmutniejszym rozdziałem wnosisz do mojego życia same pozytywne emocje. I serce mi pęka kiedy myślę, że jesteś ty (i jesteśmy my) na ostatniej prostej tego opowiadania. Czytając każde napisane przez Ciebie zdanie przeżywam życiorys Thomasa na nowo. Widzę przed oczami jego wzloty i upadki. Za to Ci bardzo dziękuję. Dziękuję Ci za wszystkie te momenty, kiedy zwijałam się ze śmiechu czytając o Michim, Schlierim i Didlu. W pewnym sensie jeszcze bardziej pogłębiłaś moją miłość do AUT'ów. Każda sytuacja, każde zdanie jest opisane przez Ciebie idealnie. Lepiej się nie da. Twoje rozdziały czyta się jak najlepsze książki, najlepszych autorów. Nie myślałaś nigdy nad wydaniem książki? Najlepiej takiej, która zawiera te opowiadanie. Dziękuję, że dzięki Tobie przeżyłam mnóstwo świetnych chwil... I LICZĘ NA WIĘCEJ, NA PRZYKŁAD W NOWYM OPOWIADANIU, NAJLEPIEJ ZNOWU O AUSTRIAKACH :) Pozdrawiam cieplutko i do następnego!
OdpowiedzUsuńWiem, że nie można wszystkiego ciągnąć w nieskończoność ale wiem też, że w raz z końcem tego opowiadania skończy się coś niesamowitego. To opowiadanie było ( i jeszcze trochę będzie :) ) jak taka druga rzeczywistość, do której chce się uciec choćby na chwilę. Gdzie czas płynie wolniej i wiesz, że na końcu wszystko będzie dobrze. I choć już tyle rozdziałów za nami dalej nie mogę pojąć co Ty z nami robisz. Kiedy uzależniłaś nas od bohaterów, kiedy zaczęliśmy śmiać się i płakać razem z nimi.
OdpowiedzUsuńJesteś cudowna i tworzysz piękne rzeczy.
~molewa
kurczę, jak tu cudnie! taki pozytywny klimat i tyle komentarzy! aż chce się tu być. ja naprawdę nie rozumiem, jak możesz być tak sceptycznie nastawiona do własnego pisania przy takiej publice. zawsze serducho mi się uśmiecha, gdy tu przychodzę, bo ten blog jest najlepszym dowodem na to, że w dobie dzisiejszego gównianego, prawie nieistniejącego już czytelnictwa (a jeśli już, to skupionego na beznadziejnych powieściach erotycznych i tym podobnym szajsie) i co poniektórych opowiadanek (że palcem nie wskażę), da się jeszcze zrobić coś fajnego i co ważniejsze, zostać za to należycie docenionym. chyba nigdy nie przestanie mnie to cieszyć - jesteś trochę takim światełkiem w zajebiście ciemnym tunelu.
OdpowiedzUsuńdo rzeczy... no, wiadomo, klimat sielski, chociaż zanosiło się na niego, zarówno po końcówce ostatniego rozdziału, jak i z uwagi na fakt, że mimo wszystko zbliża się epilog i ja konsekwentnie twierdzę, że nie wyobrażam sobie tutaj braku happy-endu. no po prostu nie widzę tego za diabła. oni oboje są popaprani, nierozgarnięci, na dłuższą metę wkurzający i w ogóle ma się ochotę nimi potrząsnąć, ale jednocześnie mając w pamięci te wszystkie piękne sceny między nimi mój rozumek nie pojmuje tutaj innego zakończenia. tak tylko luźno, bardzo nieśmiało sugeruję... no.
jaka ona jest cudna na tych łyżwach. po prostu nie mogę. jej olimpijski występ to jest chyba scena, na którą czekam najbardziej w tym opowiadaniu i po niej zapewne będę wreszcie spełniona. uwielbiam to nieskończenie. łyżwiarstwo stanowi dla mnie tutaj wisienkę na torcie i zawsze przypomina mi o ich wspólnych początkach oraz o tym, jaką drogę przeszła Nelka od prologu do punktu, w którym jesteśmy obecnie. na pewno dojrzała. na pewno się zmieniła. na pewno wszystkie te wydarzenia mocno ją ukształtowały. i na pewno niemalże podskoczyłam na krześle, gdy przyszedł Thomas, bo tak strasznie lubię ich razem! nie rozdzielaj ich, błagam!
co nie zmienia faktu, że dla mnie oczywiście wygrały tutaj Auty z królem Schlierenem na czele.
przysięgam na wszystko, co dla mnie święte, na czekoladę, na mojego kota, na biathlon norweski, Milan i Italię, że dla mnie ten człowiek jest absolutnym królem tego opowiadania. królem. mistrzem, czempionem i co tam jeszcze chcesz, z polskiego jestem lufa, więc nie będę na siłę wymyślać synonimów. totalnie genialna postać i marzę, by kiedykolwiek przeczytać chociaż jeden epizod z jego perspektywy, bo to by dopełniło perfekcję do reszty. jego pijaniutka wersja - plus milion do fejmu. nie wierzę w tego człowieka. jak można było stworzyć kogoś tak cudownego? idź do diabła! a Morgenstern mógłby sobie znaleźć lepsze miejsce na romanse, jak można tak biednego Gregorka na lodzie zostawiać! chamidło!
no dobra, wybaczę im to, bo były seksy i tak dalej. więcej nie powiem, żeby mnie znowu zbokiem nie nazwano. tak czy siak cieszę się, że mieli swoją chwilę radochy. i że była Tokijska Hołota, bo chociaż za nimi nie przepadam, to przypominają mi moją radosną młodość... no i nagrali Rette Mich, które zawsze lubiłam.
przyjemnie i rzeczywiście rzygam tęczą. fajnie, że się spiknęli. mając w pamięci to Twoje "jeszcze dwa rozdziały" jestem odrobinę zdystansowana, ale jeśli nie będzie happy-endu, to rąbnę Cię czymś ciężkim... no dobra, tak naprawdę Ty wiesz najlepiej, jak to poprowadzić, jednak mam nadzieję, że w tym przypadku wizja na epilog jest akurat podobna.
dawaj już te łyżwy!
Obydwie doskonale wiemy, jak wielką miłością darzę AUTów. I cieszę się, że wykreowałaś całą drużynę w sposób, który tę moją sympatię nie tylko podkreślił, ale wręcz pogłębił. Chyba na palcach jednej ręki można policzyć osoby, które nie uśmiechnęły się, czytając, jak chłopaki wraz z Nelą robili zdjęcie czy jak Gregor przekomarza się z naszym rudzielcem. I nagle… Zrobiło się poważnie. Nie na tyle, bym zapłakała hardo, bo gdzieś tam wciąż czaił się twój i austriacki humor (nie wiem, czy wiesz, Schlierenzauer, ale groźby są karalne), ale to krótkie Nela, czy ty się z nami żegnasz? bardziej niż twoje marudzenie (które kocham) na twitterze uświadomiło mi, że zaraz koniec. Chłopakom zebrało się na wspominanie spędzonego z Kornelią sezonu, mi razem z nimi i naprawdę zrobiło mi się przykro. Widzisz? Ciągle chwalisz mnie, że niby wywołuję u ciebie tyle emocji, a zobacz, co ty robisz ze mną. W jednej chwili się śmieję, a w drugiej brakuje mi słów, bo – halo! - Didl jednak potrafi być mądry, Gregora stać na powiedzenie czegoś miłego (no, prawie), a ty ubierzesz to w słowa tak, że zastanawiam się, gdzie byłam, kiedy ty stałaś w kolejce po talent.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że nie zapomniałaś o naszej drużynie. Dla mnie zawsze pierwszym przegranym będzie ten, kto zajmie czwarte miejsce, dlatego serce mi się krajało, gdy czytałam, że milczeli. Nie tylko Dejvi, nie tylko Kamil – wszyscy. Nawet Pieter. Czwarte boli najbardziej.
Następny moment uświadamiający mi, że się żegnamy – próba Korniszona. Sprawiłaś, że poczułam się łyżwiarsko mądra i przez moment mogłam poudawać, że wiem, czym różnią się poszczególne skoki i jak je rozróżnić. Za to dziękuję. Ale to jest najmniej ważne, bo Nela nareszcie czerpie radość z jazdy. To już nie jest tylko przykry obowiązek i nużąca rutyna – to jest miłość i pasja, w końcu, na sam koniec kariery, serce włożone w każdy ruch. I żal, że zaraz, za parę dni, to wszystko będzie już tylko przeszłością. Że zamiast przecinka stanie kropka i nie będzie dalszego ciągu.
Nienawidzę cię (kłamię, kocham, ale ciii), bo na każdym kroku przypominasz mi, że jeszcze troszkę (trzy rozdziały, już ustaliłyśmy jak (nie)dużo to jest) i się pożegnamy. Krótkie podsumowanie, jakiego Kornelia dokonała podczas ceremonii medalowej, pokazało, że każdy z chłopaków był nieodłącznym elementem. Każdy z nich w jakiś sposób wpłynął na nią i ukształtował jej charakter, to dzięki nim stała się - I guess - lepszą osobą. Zwłaszcza dzięki Thomasowi.
Mam sentyment do „Bed of roses”, bo od tej piosenki (i meczu z Niemcami, btw) wziął się pomysł na początek mojego Thomasa. Anyway... Mój sentyment teraz będzie miał teraz drugie źródło, bo to idealna piosenka, by spełnić złożoną kiedyś obietnicę. I dlatego uśmiechnęłam się po raz kolejny (nie wiem, czy zauważyłaś, ale dzięki tobie staję się niezwykle szczęśliwym człowiekiem), bo kolejny element układanki znalazł się na swoim miejscu, Nela i Morgo byli tam, gdzie być powinni – przy sobie. I nie zepsuła tego ani wzmianka o Didlu (czemu wszyscy, z Ałtorką na czele, są dla niego tacy okropni? :<), ani Gregor. Bo to też idealnie do całości pasowało.
HA-HA-HA, Die Toten Hosen! Miałyśmy pośpiewać w MO, czemu odwołali Zako i nie śpiewałyśmy w MO…? Przegrywy życia. Dobrze, że chociaż Morgo dał się namówić na taniec, a trenerski kwartet nie zepsuł klimatu. I hej, lubię kiedy jest między nimi dobrze. Chyba w końcu na to zasłużyli, nie? Nawet uciekanie przed Wellingą (wiedziałam, że tak naprawdę to ty go kochasz i tylko udajesz przed nami, że jest inaczej!), Didlem i Gregorem (który totalnie wygrał ten rozdział, seriożka) miało swój klimat, bo było takie ich. A już najbardziej ich był pocałunek, chociaż role się odwróciły. Ale ten moment musiał w końcu nadejść i to był dobry czas.
UsuńA potem był jeszcze lepszy, w którym każdy miał swoją chwilę – i Schlieri, i Michi z tekstem, który wygrał cały rozdział, i Korniszon z Thomasem. W końcu nastąpiło ich małe reunion, które im się naprawdę należało po wszystkim, przez co przeszli – razem i każde z osobna.
Jestem naprawdę kiepska w pisaniu, szczególnie komentarzy. Nie potrafię ładnie w słowa ubrać tego, co chciałabym ci powiedzieć, ale musisz wiedzieć, że jesteś moim mistrzem. Klimat, jaki tworzysz, opisy, których na ogół nie lubię, w ogóle nie nudzą… Jesteś fenomenalna, niesamowicie rozwinęłaś się przez te trzydzieści trzy rozdziały i jeśli wymagasz ode mnie, żebym zrobiła coś ze swoim – wątpliwym – talentem, to ja oczekuję tego samego od ciebie, Emsior. Pisz dużo, pisz długo i pisz wciąż tak wspaniale (albo i lepiej, jeśli tylko się da) jak teraz, bo zasługujesz na to, żeby poznało cię większe grono czytelników.
Ściskam mocno, buziaki!
no to piszę - jest do kitu. i poproszę to wiaderko na tęczę!
OdpowiedzUsuńtaki śmieszek-heheszek na początek, cobyś czytając pozostałe komentarze nie popadła w samozachwyt, bo z Tobą nie wytrzymam c: a teraz jadę!
osiągnęłam wewnętrzną harmonię. bo oprócz tego, że posprzątałam pokój, to jeszcze te dwa g(o)łąbki (nie te co to je masz i ja też je mam w lodówce! te z opowiadania!) poszły, czy tam poleciały, po rozum do głowy i znalazły rozwiązanie problemu, który do siebie mieli. właściwie, to najpierw znaleźli rozwiązanie, a pokój posprzątałam po dwóch tygodniach... dobra, nieważne. tak czy siak, problemu nie ma, wszystko gra, klocek Nela i klocek Morgo są obok siebie, więc mission complete. no i HARMONIA!
i było fajnie i radośnie, bo Austronauty zdobyły medala i cieszyły się i Nelkę ściskały, aż tu nagle BUM. serce mi trzasło, oczy zamokły, bo Polacy. nasze skakajce, które po obu poprzednich konkursach niemal nie zeszły z radości, teraz czują się największymi przegranymi. pękłam.
później już otarłam smarki i zrobiło mi się lepiej, gdyż pojawiła się wódka, Gregor w serpentynach i wyjące małolaty. i seksy. bez Kencia (chwalmy Seppa!). ja Ci obiecuję, że my kiedyś pójdziemy na taką imprezę, na której będą serpentyny, narąbane Schlierenzauery i karaoke. seksów nie obiecuję.
no i czekam na nelkowy popis! czekam na niego odkąd w sylwestra Morgenstern wcisnął jej na nogi łyżwy, poprzez dzień, kiedy zdecydowała się pojechać do Soczi, aż do teraz. no bo ten... skoro naprawiła relację z Thomasem, to może i z lodem udało jej się pogodzić? choćby na trochę?
pisz dzielnie takie tasiemce, jak ten powyżej, albo i dłuższe, bo każda strona wydłuża nasze współżycie z tym popapranym gronem. ściskanko :*
Dobra, umówmy się: nie umiem w komentowanie, ale naprawdę chcę i się postaram!
OdpowiedzUsuńAle zanim cokolwiek: Boże, Gregor mi zrobił wieczór i kompletnie nie umiem wytłumaczyć dlaczego - tak po prostu, o. A musiałam to napisać, bo kto jak kto, ale Szlirenpała raczej nie należy do osób, które zmieniają mi humor na lepsze :D
W ogóle ten rozdział to coś, czego dziś potrzebowałam - bo jest taki przyjemny i wszystko płynie, uśmiecham się ciągle i życie wydaje się łatwe, choć w trudnym tego słowa znaczeniu. Łatwość często opiera się na ryzyku i wydaje mi się, że poniekąd z tym właśnie mamy do czynienia. Kurde, lubię tę beztroskę, która się we mnie obudziła, ale mam z nią też olbrzymi problem - nie wierzę jej. Przepraszam, ale ja zawsze spodziewam się WSZYSTKIEGO,a co gorsze, spodziewam się jakiegoś nagłego przewrotu w drugą stronę i chyba to mój mechanizm obronny zaczyna działaś.
((Apropos mechanizmu obronnego: rany, przepraszam, że wcześniej nie komentowałam. Nie czytam od samego początku, jednak TERAZ jestem na bieżąco i staram się układać wszystko, a tu nagle dociera do mnie, że kończysz to dzieło. I jebs.))
I chyba właśnie dlatego, że jestem nieregularnie komentującym kapciem, muszę na moment się zatrzymać i ogólnie napisać, że 1) ja pierdole kocham to opowiadanie??? 2) zazdroszczę talentu i determinacji w pisaniu tak długich rozdziałów i tak jakościowo równych, a do tego tak niejednolitych w dobrym znaczeniu. W sensie, łatwo się zamotać, a tu zamotania NIGDZIE nie ma - wielkie wow! 3) Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie się tak przekonać do Autów. I nie chodzi o Morgiego, bo to inna historia. Jak to czytam to po prostu mam gdzieś w sobie dziecinną nadzieję, że tacy są naprawdę. To chyba moja ulubiona i jednocześnie najbardziej znienawidzona cecha dobrego opowiadania. A z moją tendencją do idealizowania kogo popadnie to w ogóle już psychika zorana.
Chyba zaczęłam rymować.
Ten komentarz nominują to gunwa roku. Ale chciałam, żebyś po prostu wiedziała, że tu byłam i jestem, i będę jeszcze długo, bo pewnych opowiadań się nie zostawia tak o, po prostu. Albo w ogóle się ich nie zostawia. A nie ukrywam, mam potrzebę przeczytać to jeszcze raz, na spokojnie, pisiont razy bardziej wnikliwie. I może wtedy napiszę coś mądrego, a dzisiaj stać mnie tylko na: UWIELBIAM TO, KOCHAM THOMASA I NELĘ (i Auty zaczynają mi orać mózg??).
Jezu, oby nie!
Pozdrawiam cieplutko!
Przeczytałam póki co jedynie ten rozdział, ale to już chyba coś skoro jest on pokaźnej długości :) Najpierw postanowiłam zajrzeć na ten blog, ponieważ zobaczyłam w zakładce o postaciach Thomasa i nie żałuję, choć nie wiem co wcześniej się działo w życiu wykreowanych przez Ciebie postaci.
OdpowiedzUsuńChłopaki razem są uroczy, tyle się działo po tym zwycięstwie, że nie dziwię się że ponieśli straty w ludziach (czyt. zaginął Diethart). Czytałam kiedyś opowiadanie, gdzie główna bohaterka była łyżwiarką, aczkolwiek był to fanfick na temat zespołu święcącego triumfy w czasach gdy Tokio Hotel byli w czołówce list przebojów. Pamiętam, że bardzo lubiłam tamto opowiadanie i poprzez to skojarzenie pozytywne klamka zapadła - najpierw czytam to opowiadanie. Nadrobię zaległości na pewno.
Thomas to Thomas, taki wspaniały i uroczy jakim ja sama go widzę. Ich połączenie wydaje się być naturalne, oboje wspierają siebie na wzajem i to się nazywa związek.
Właściwie zawarłaś w tym rozdziale elementy humoru, akcji, zmysłowości i wiele innych, które stworzyły mieszankę cudowną. Czytało mi się wspaniale i niemal na bezdechu.
Pozdrawiam ciepło
Jejku, ja w sumie nie wiem, co tu napisać.
OdpowiedzUsuńPrzez ostatnie trzy doby, jak czytałam, a pomiędzy bardzo mocno nie szło mi w życie, nagromadziło mi się tyle emocji i myśli, jakie mam na temat tego opowiadania, że nie wiem, jak to teraz ubrać w słowa. Zwłaszcza, że przecież tyle Ci już wylałam emocji na twitterze, że ojeju.
Wiele fanfików ma to do siebie, że są aż tak nierealne, że z powodu tej nierealności to się po prostu fatalnie czyta.
I umówmy się, to, co tu się dzieje, jest też dość nieprawdopodobne. ALE. Mogłoby się wydarzyć jakoś, coś, w sumie, kiedyś, gdzieś. No i to jest tak zgrabnie poprowadzone, czemu ona jest tu, a nie gdzieś indziej, kogo już znała, kogo poznaje, że kupiłaś mnie tym absolutnie. O ile wszystkie opowiadania w stylu "przyjechałam na skoki zakochałam się w skoczku ayyyyy są tak nietrafione, o tyle tu wszystko się tak zarąbiście układa, każdy szczegół jest tak przemyślany, że ja to przyjmuję absolutnie i w całości.
A ja się często czepiam, naprawdę.
Poza tym, Ty jeździsz na łyżwach albo coś? Czy po prostu jesteś tym tak mega zainteresowana? Bo Twoja wiedza i w ogóle operowanie tymi terminami, i to w jaki sposób operujesz słowem, kiedy opisujesz to, jak Nela tańczy, jest tak precyzyjne, a jednocześnie tak bardzo w pewien sposób intymne, że kurde balans, ekstra.
JAK JA LUBIĘ BOHATERÓW Z PRZESZŁOŚCIĄ.
(Właśnie dlatego tak strasznie się cieszę na samą myśl, że spieprzę życie Rudemu i mojej bohaterce u siebie, ale ciiiii.)
Bo kurde, nigdy nie jest łatwo i często jest bardzo dramatycznie i ludzie popełniają błędy i o c z y w i ś c i e, że nas to kształtuje, tylko czasami boimy się do tego przyznać i spychamy przeszłość w jakiś kąt. I kurde, potem wychodzą takie sytuacje, i ja też sama na sobie się o tym przekonałam, może nie w tak ekstremalny sposób, ale jednak. No i wtedy one nie są czarno-białe, do konca dobre albo do końca złe i to jest bomba. Chociaż kurna, Thomas zachował się jak ostatni złamas i ja prawdopodobnie na miejscu Neli w życiu bym nie chciała się już z nim spotkać.
Spieprzyłeś, to cierp.
Ale dobrze, że to wygląda tak, jak teraz, w tym rozdziale.
Szkoda Lilki, bardzo.
Ciekawe, jaki opieprz dostanie Nela za ostatnia noc :D
Ale w sumie, CO TAM. Wierzę, że i tak - wygra.
Strasznie szkoda, że to już się zbliża tak bardzo do końca, a z drugiej strony - chyba nie ma co robić z tego mody na sukces, skoro wszystko zmierza ku szczęściu, co?;)
Ej, propsy za nieprzegięte sceny łóżkowe. Serio. To się rzadko zdarza, żeby nie zrobić z tego softporno, i żeby w ogóle oddać jakoś klimat, uczucia i wszystko, a zrobiłaś to tak, jak z tymi scenami, gdzie Nela tańczy/jeździ na łyżwach. To wszystko jest tak idealnie wyważone, fak ju, my feels ;___;
A, no i kurde - ja trochę przez ten motyw łyżwiarstwa, i też jakoś tak z powodu tego, jak są zbudowani bohaterowie, miałam w głowie, przez całe te trzy dni, "She's the one" Robbiego Williamsa. To jest moja ukochana piosenka ;_; więc dodatkowo sobie narobiłam trochę łez w oczodołach.
Kocham i Ciebie, i to opowiadanie, i Thomasa z Nelą, i Gregora!!!!! (którego ja tak strasznie generalnie od pewnego czasu nie mogę strawić w realu), i Madynę, bo to ona mi poleciła, że mam to przeczytać.
No, idę, bo się znowu spłaczę.
:*
Mój jedyny komentarz to milion serduszek. Ale że ogranicza mnie limit znaków to dostaniesz (a raczej Morgi z Nelą dostaną, bez obrazy) TRZY: <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńAustriackie trio pomniejszone o Krafta a wzbogacone o Grzesia made my day :3