poniedziałek, 7 grudnia 2015

34. They told me I'd never survive but survival's my middle name.


*

urodziłam się w burzy
dorastałam nocą
bawiłam się samotnie
bawiłam się sama
ale przetrwałam
chciałam wszystkiego
czego nigdy nie miałam
jak miłości, która idzie w parze z życiem
nosiłam zazdrość i nienawidziłam tego
ale przetrwałam

* * *

Ciepły oddech na karku wyswobodził mnie ze snu. Westchnęłam, czując otaczające mnie ramiona i wypełniający od środka spokój. Było ciepło, było dobrze. Ciszę przeplatał równomierny oddech – mój, jego. Nic więcej. Palce prześlizgnęły się po skórze, wywołując przyjemny dreszcz, więc obróciłam się na drugi bok i uśmiechnęłam się z ulgą, otwierając oczy.
- Jesteś – szepnęłam.
- Jestem.
Wygięte w uśmiech wargi dotknęły mojego czoła. Przymknęłam z powrotem powieki i wtuliłam twarz w szyję Thomasa, wdychając w płuca ulubiony zapach. Był obok. Czułam jego ciepło, oddech, bijące serce. Trzymał mnie mocno przy sobie i sprawiał, że byłam bezpieczna. I tak mogłoby już zostać. Moglibyśmy nie wychodzić z tego łóżka, nie rozpoczynać dnia i nie myśleć o całej reszcie. Dobrze, jak nie za dobrze.
Mruknęłam, gdy przeczesał palcami moje włosy i podrapał delikatnie za uchem. Wcisnęłam nos głębiej w jego szyję, kategorycznie opierając się wybudzającym pieszczotom. Chciałam zostać pod tą kołdrą, czuć pod palcami skórę Thomasa i trwać w przyjemnym półśnie tak długo, jak tylko było to możliwe.
- Znowu nie pozwalasz mi spać.
Wyczułam, że się uśmiechnął.
- Prosiłaś, żeby obudzić cię przed szóstą.
- Rany, Morgenstern, jesteś taki nudny – stęknęłam i naciągnęłam kołdrę po sam czubek głowy. Szybko ją ze mnie ściągnął i posłał mi groźne spojrzenie.
- Jaki?
- Nudny! Okropnie i nieziemsko nudny! Tak nudny, że… - Nie dokończyłam. Cisnął poduszką w moją twarz i zaśmiał się z usatysfakcjonowaniem. – Morgenstern!
Nie miałam z nim najmniejszych szans. Nie wtedy, gdy zanosiłam się śmiechem, próbując wybronić się przed jego drapiącym zarostem i sunącymi po moim brzuchu palcami. I nie wtedy, gdy zacisnął dłonie na moich nadgarstkach, na moment nade mną zawisając.
- Nudny, tak? – powtórzył z uniesioną brwią.
Powstrzymałam śmiech i z marną próbą powagi pokiwałam głową. A wtedy długim pocałunkiem i jeszcze dłuższą chwilą zapomnienia pozbawił mnie wszelkich wątpliwości i utwierdził w przekonaniu, że teraz już wszystko będzie dobrze. Że z czasem minie cały strach, że w końcu odetchniemy i poczujemy spokój. Że wszystko przed nami i cokolwiek się nie stanie, będziemy razem. My. On i ja. Po tym wszystkim, co mamy za sobą, po każdym błędzie i po każdym niepowodzeniu. W końcu możemy się zatrzymać, przestać uciekać przed przeszłością i na chwilę skupić się na tym, co tu i teraz. A potem pomyśleć co dalej. Już nie musimy się z niczym spieszyć.
Bo jesteśmy my. Razem.
Przetarłam dłonią zaparowane, łazienkowe lustro i uśmiechnęłam się, dostrzegając za sobą Thomasa.
- Najchętniej zabrałbym cię teraz na jakieś śniadanie. – Zaśmiał się, dmuchając ciepłym powietrzem na moje odsłonięte ramię. – Następnym razem?
- Brzmi dobrze.
Uśmiechnął się.
- Mam coś dla ciebie. – Uniósł zaciśniętą pięść i wypuścił z niej krótki łańcuszek, na którego końcu mieniła się srebrna gwiazdka. – Wracałem wczoraj z twojego treningu i zauważyłem ją na jakiejś wystawie. Nie mieli złotych niestety, ale… Złoto musisz wywalczyć sobie sama.
W ciszy zgarnęłam włosy i pozwoliłam mu zapiąć łańcuszek na mojej szyi, nie spuszczając wzroku z zawieszki.
- To na szczęście.
- Gwiazda?
- Taka obietnica, że zawsze będę – mruknął i wywrócił oczami z nikłym uśmiechem. – Powiedzmy, że próbuję być romantyczny. Udawaj, że mi to wychodzi, okej?
Zaśmiałam się z jego miny. Thomas objął mnie od tyłu ramionami, przyglądając się naszemu odbiciu i westchnął. Szczęśliwa. Tylko ta jedna krótka myśl pojawiła się w mojej głowie, gdy czując otaczające mnie ciepło jego ramion, patrzyłam na nas w lustrze.
- To był bardzo miły poranek – szepnął w końcu. – Bardzo, bardzo miły.
Opuściliśmy pokój na kilka minut przed siódmą. Wciąż było ciemno, a w całym domu panowała cisza. Na palcach i za rękę zeszliśmy pod schodach do salonu. Było trochę tak, jak wtedy, gdy ukrywaliśmy się przed wszystkimi. Thomas chyba pomyślał o tym samym, bo spojrzał na mnie z rozbawieniem.
I aż w tych ciemnościach wpadł prawdopodobnie na szafkę. Ciężki przedmiot spadł  na ziemię i potoczył pod kanapę, z której dotarło przeciągłe chrapnięcie. Morgenstern jakimś cudem wymacał włącznik stojącej w kącie lampy. Spojrzeliśmy w stronę odwróconej do nas tyłem kanapy i dostrzegliśmy wystającą zza oparcia parę stóp, z czego tylko na jednej z nich znajdował się but.
Thomas tylko westchnął.
- Wrócił do chlewu-matki.
Objęłam rozczulonym spojrzeniem śpiącego Didla. Okrył się niezdarnie kurtką, przytulił do twardo zbitej poduszki i cichutko wzdychał przy każdym wydechu. Kucnęłam przy nim i strożnie poczochrałam mu włosy.
- Didl? – szepnęłam, na co mruknął przez sen. – Gdzieś ty był, dzieciaku, co?
- Podejrzewam, że zacieśniał austriacko-niemiecką przyjaźń z Wellingerem – mruknął Morgen, podnosząc z ziemi butelkę po piwie. – Jasne, że tak, bawarskie. Czuję się lekko upokorzony – dodał, na co spojrzałam na niego z niezrozumieniem. – Gdzie popełniliśmy błąd, skoro woli iść w najebongo z Wellingą, zamiast z nami?
- I kto by go wtedy ratował? – wytknęłam, spoglądając na niego znacząco. Thomas wywrócił oczami, więc znów skupiłam się nad Dietharcie. – Didl, połamiesz się na tej kanapie. – Znów wystękał coś w odpowiedzi. – Na górze jest wolny pokój, będzie ci lepiej w łóżku.
- Mamo, idź sobie – wymamrotał i naciągnął kurtkę na twarz.
Otworzyłam szerzej oczy, nie wiedząc, czy parsknąć śmiechem, czy trzepnąć go drugą poduszką po głowie. Mamo?
- Chcesz mi coś powiedzieć? – spytał z rozbawieniem Morgenstern, przynosząc gruby koc. – Bo to, – tu kiwnął głową na Didla – to na pewno nie moje.
- Oczywiście, bo on nie przybija piątek uszami – mruknęłam pod nosem i parsknęłam cichym śmiechem, widząc morgenowe spojrzenie.
Ściągnęłam kurtkę z Dietharta i tego nieszczęsnego buta, którego miał na sobie, a Thomas okrył go kocem. Sam Didl jedynie się skulił i wtulił nos w materiał, śpiąc dalej.
- Paskud ma u nas porządny dług – stwierdził Morgenstern, zapinając kurtkę. – I długo się nie wypłaci.
- Twoja bezinteresowność jest poruszająca.
- Nie chodzi o moją bezinteresowność, ale o zarzyganą poduszkę w Bischofshofen – odpowiedział i naciągnął mi na głowę swoją czapkę. – Zmarzniesz, łośku. Idziemy?
Wywróciłam oczami, po czym chwyciłam mocno jego dłoń i wyszliśmy na mroźny poranek. Niebo od wschodu powoli jaśniało, a powietrze szczypało w twarz i z każdym wdechem wypełniało boleśnie płuca. Ale to nie grało żadnej roli, gdy przemierzaliśmy puste ulice Soczi we dwójkę; gdy przebiegaliśmy przez jezdnię, by skrócić drogę; gdy stawiałam ostrożnie kroki, idąc po niewysokim murku, a Thomas trzymał moją rękę i złapał mnie wtedy, gdy straciłam równowagę. Nie liczyło się nic oprócz ostatnich wspólnych minut, wypełnionych rozmową na najbardziej błahe tematy, ukradkowych pocałunkach i śmiechem, który roznosił się po jeszcze śpiącej wiosce.
Aż do momentu, w którym pragnęłam zatrzymać ciepły dotyk jego dłoni w swoich, spojrzenie błękitnych, roześmianych oczu wpatrzonych w moją twarz i uśmiech, który odwzajemniałam.
- Muszę iść. – Westchnęłam, spoglądając niechętnie w stronę polskiego hotelu.
- Wiem. I ani trochę mi się to nie podoba. – Thomas pokręcił głową, zakładając kosmyk włosów za moje ucho. – Całe dwanaście godzin rozłąki.
Zmarszczyłam czoło.
- Wydawało mi się, czy mówiłeś, że dzisiaj wracacie do Austrii?
- Tak mówiłem? – powtórzył, a przez jego usta przewinął się cień łobuzerskiego uśmiechu. – Cóż, wychodzi na to, że kłamałem.
- Morgenstern?
- Co? – spytał z głupkowatą miną. – Naprawdę myślałaś, że tak cię tutaj zostawię i wrócę do domu? Wspaniały byłby ze mnie facet, gdybym dziś wyjechał.
- Przyjdziesz na konkurs?
- Przyjdziemy wszyscy – uściślił. – Didl taką przemowę przedwczoraj trzasnął, a ty nie słuchałaś?
Zacisnęłam rozciągające się w uśmiechu wargi i rzuciłam mu się na szyję, obejmując ją z całej siły. Zostanie. Zostanie i przyjdzie na moje konkursy. Będzie tam razem ze mną. Czy mogłoby być lepiej?
- Ale chłopaki powiedzieli…
- Nie zepsuli niespodzianki, szał, prawda? – Zaśmiał się, odsuwając się na milimetry. - Czubki uznali, że nic im się nie stanie, jeśli zostaną jeszcze dwa dni w Soczi. A ja i tak nie wracam do sezonu, więc wybór był prosty.
- A Lilly? Przecież tęsknisz za nią.
- Tęsknię. Ale to mądra dziewczynka, kiedyś zrozumie, że tatuś musiał trochę pomyśleć o sobie i poukładać kilka ważnych spraw. – Ujął moją twarz w dłonie i zetknął nasze czoła, nie przestając się uśmiechać. – Chcę tam z tobą być, wariatko. Dzisiaj i jutro. Tak, jak ty byłaś ze mną. Chcę patrzeć jak tańczysz, jak się tym cieszysz i nie poddajesz się. Słyszysz? Jeśli to ma być ostatni raz, to chcę być obok ciebie.
- Morgenstern, ja ty nieraz potrafisz pięknie pogadać.
- Ma się to coś.
- Ale czasem jednak się zamknij – mruknęłam ze śmiechem i nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, stanęłam na palcach i go pocałowałam. Westchnął i przycisnął mnie do siebie na jeszcze kilka ostatnich, niespiesznych minut. – Muszę iść – szepnęłam w jego usta. Pokiwał głową, nie wypuszczając mnie z objęcia. – Przyjdziesz?
- Przyjdę.
Niechętnie odsunęłam się od Thomasa. Jeszcze przelotnie cmoknął mnie w czoło i chwycił za ręce, uśmiechając się szeroko.
- Do zobaczenia.
Nie potrafiłam opisać uczucia, które przyjemnie rozszarpywało mój brzuch, gdy przemierzałam lobby, aby dostać się do wind. Nie umiałam pozbyć się raniącego policzki uśmiechu, gdy czekałam na dźwig. Nie wstrzymałam śmiechu, który wydostał się z mojego gardła, gdy samotnie wjeżdżałam na czwarte piętro. I nie wiem, dlaczego podśpiewywałam pod nosem „Bed of roses”, gdy kierowałam się do swojego pokoju.
Bo jesteś szczęśliwa, idiotko.
Tak, to zdecydowanie to.
- Znalazła się zguba.
I zdecydowanie masz przesrane.
Byłam o krok od przekroczenia progu pokoju. Już przykładałam kartę do czytnika, a wolną dłoń trzymałam na klamce, gdy za plecami usłyszałam głos Niny. Cała ścierpłam i bardzo powoli odwróciłam się w jej stronę, siląc się na coś na kształt niewinnego uśmiechu.
Nina. Nina w puchowym szlafroku i wałkach na głowie, bez mocnego makijażu oczu. Nina niewyspana i Nina wściekła. A obok mama. W płaszczu, dżinsach, kozakach, w standardowym koku i z wyrazem twarzy, który prezentował jednocześnie zdenerwowanie, niedowierzanie, ale i… rozbawienie? Wyglądała, jakby miała zaraz się roześmiać.
- Można wiedzieć, gdzie to się łazi? – spytała Niemka, krzyżując ramiona na piersi i potupując nogą.
- Ja… Yyy… Byłam pobiegać.
- Całą noc? – fuknęła i podeszła bliżej, ścinając mnie krytycznym spojrzeniem. Zatrzymała je dopiero na mojej twarzy. – Kłamiesz, Kubiak. Masz na sobie wczorajsze ubrania, czapkę z austriacką flagą na głowie i… - Urwała, aby kilkukrotnie podciągnąć nosem. – I pachniesz męskim żelem pod prysznic… - dodała, by po chwili zahiperwentylować i wykrzyknąć na cały hotel: - Ty mała ladacznico! Spałaś z gwiezdnym facetem!
Jedynie stęknęłam bezsilnie i zakryłam twarz dłonią. Zaprzeczanie i ratowanie się przed prawdą było bez sensu, gdy ta tleniona wersja Sherlocka poinformowała pół hotelu, a przede wszystkim mamę o tym, co robiłam ostatniej nocy.
- Mamy dzisiaj pierwszy konkurs, a ty zamiast odpoczywać poszłaś w dzikie seksy? Bóg cię opuścił? Cholera, Kubiak, jeśli zawalisz ten program krótki, to ci zrobię z dupy jesień średniowiecza, słyszysz? A potem znajdę tego gnojka i jednym kopem wyślę go w kosmos, żeby te swoje sterny z bliska liczył! – Wyrzucała z siebie kolejne słowa z prędkością dobrego niemieckiego karabinu. Aż nie nadążałam ze ścieraniem śliny z twarzy. – Jesteś nieodpowiedzialna! Oboje! Jak tak w ogóle można?
- Nina…
- Nie ninuj mi tu teraz! Ile ty masz lat? Czternaście, czy dwadzieścia cztery?
- Posłuchaj…
- Zignorowałaś moje polecenie! Złamałaś ustalone zasady! Czy ty w ogóle szanujesz mnie i pracę, którą wykonuję? I to specjalnie dla ciebie? To ja haruję, staram się, życie ci poświęcam, żebyś te ostatnie Igrzyska dobrze pojechała, a ty co? Tak się odwdzięczasz?!
- Nina, wszystko jest w porządku! – krzyknęłam wreszcie, znajdując dla siebie miejsce między jednym wydechem a wdechem Schröder. Spojrzała na mnie spod ściągniętych brwi, więc westchnęłam i powtórzyłam ciszej: - Wszystko jest w porządku. Czuję się bardzo dobrze i jestem gotowa na dzisiejszy konkurs. Naprawdę. – Zapewniłam, patrząc na nią z jak największym przekonaniem. Ta jednak wydawała się nie wierzyć. – Jestem wypoczęta, spałam siedem godzin i nie czuję się zmęczona. Wręcz przeciwnie. Mam ochotę skopać kilka tyłków i przypomnieć niektórym o sobie. Okej?
Twarz Niny jakby złagodniała, choć wciąż patrzyła na mnie dość sceptycznie. A gdy w końcu się odezwała, chyba coś we mnie umarło.
- Co to za facet, skoro pozwolił ci w nocy spać?
Ciszę przerwał… śmiech mamy. Z początku niewinny chichot powoli stawał się coraz donośniejszy, aż w końcu wybuchła głośnym i szczerym śmiechem, zasłaniając usta dłonią. Nina patrzyła na nią, jakby oszalała. A ja? Z początku próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz widziałam tak roześmianą mamę. A po chwili sama poczułam na swoich ustach uśmiech.
- Natka, kochanie, czy tobie meteoryt spadł na łeb? – Spytała w końcu Nina. Mama pokręciła głową i wciąż się śmiejąc, otarła wilgotne oczy.
- Gdybyście tylko widziały swoje miny…
- Szkoda, że nie widzisz ich teraz.
- To naprawdę jest zabawne!
- Widzisz do czego stres doprowadził twoją matkę? Odbiło jej!
- Ja po prostu mam dobry humor.
- No to mówię: odbiło ci. – Schröder posłała jej wymowne spojrzenie, po czym znów odwróciła się w moją stronę. – A ty, moja panno…
- Ninka, daj jej spokój – odezwała się mama, czym sprowadziła na siebie mój niezrozumiały wzrok i jeszcze bardziej zszokowane spojrzenie Niny. – Sama widzisz, że wszystko jest dobrze. Chodź. – Podeszła do Niemki i chwyciła ją pod ramię, po czym pociągnęła w swoją stronę. – Zjemy śniadanie, wypijemy kawę, odprężymy się przed konkursem… Co ty na to? Będzie fajnie.
- Ale… Ale Kornelia…
- Zapomniałaś już, że nie ma szesnastu lat? – Pytanie mamy zawisło w powietrzu, podczas gdy ona sama obróciła się w moją stronę i uśmiechnęła się ciepło. To był zaledwie ułamek sekundy, po którym znów zwróciła się do Niny, ale który wywołał przyjemne ciepło w moim sercu. – Ninka, wiesz co by ci Staś powiedział? „Nie spinaj”.
- Nie spinam. Twoja córka po prostu mnie wkurwiła.
- Och, przestań. Nie jesteś taka stara, by nie pamiętać jak to jest być zakochanym.
Głośne prychnięcie Niny było ostatnim, co usłyszałam, nim zniknęły w swoim pokoju. Jeszcze przez kilka sekund wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknęły, po czym parsknęłam śmiechem.
Zakochana?
Pokręciłam głową i w końcu pchnęłam drzwi.
- Nie mam pojęcia, czy chcę pytać o to, czego przed chwilą musiałam wysłuchać, ale to, co się w tym Soczi odpierdala przechodzi moje wszelkie oczekiwania. A poza tym: cześć, Kubiak. Miło, że wpadłaś.
- LILKA!
Nie mam pojęcia kiedy, ani w jaki sposób dostała się do mojego pokoju, ale możliwość zobaczenia jej i rzucenia się na nią w celu uściskania była w tamtym momencie nieoceniona. Nareszcie przyjechała, dokładnie tak, jak obiecała kilka tygodni temu. I, cholera, tak mocno za nią tęskniłam. Bo Lilka stanowiła najbardziej stabilny fragment mojego życia, którego nic nie potrafiło poruszyć. Była od zawsze, od najbardziej zamazanych dziecięcych wspomnień, aż po dzień, w którym jedna z nas żegnała się z lodem, który nas połączył. Choć niemal codziennie rozmawiałyśmy przez telefon, nie sądziłam, że tak bardzo potrzebuję jej w Soczi, dopóki jej nie zobaczyłam.
- Kubiak, gnieciesz mi wątrobę, a założę się, że mogę jej jeszcze potrzebować.
- Przyleciałaś!
- Na miotle – sarknęła i poddała się, pozwalając mi mocniej objąć jej szyję. – No przecież, że przyleciałam, frajerko. Przecież taki był plan, nie? – Spojrzała na mnie z rozbawieniem, gdy wreszcie odsunęłam się od niej i usiadłam skrzyżnie na łóżku. Lilka podsunęła się na poduszkach i westchnęła. – Chociaż nie powiem, nie tak wyobrażałam sobie mój przyjazd na Igrzyska.
- Jak kolano? – spytałam, kładąc dłoń na łydce Lili. Ta wzruszyła ramionami i obrzuciła niechętnym spojrzeniem swoją niedawno zoperowaną nogę.
- Wciąż na swoim miejscu. A jak serce?
Uśmiech zupełnie sam wstąpił na moje usta, gdy spojrzałam na lilkowy wyraz twarz, dający do zrozumienia, że ona po prostu wie. Pokiwałam głową ze śmiechem.
- Jak najbardziej na swoim miejscu.
- To dobrze. – Uśmiechnęła się. - Chociaż nie powiem, liczyłam na lepszy komitet powitalny, niż Stochy i Kubacki, który prawie utopił się w kawie, gdy mnie zobaczył. Czy on się mnie boi?
- Raczej nie miał zbyt udanych Igrzysk… Chłopaki już wyjechali?
- Coś tam się w nocy tłukli, ja nie wiem.
- Nie zdążyłam się z nimi pożegnać. – Wykrzywiłam twarz w grymasie, na co Lila ponownie wzruszyła ramionami, po czym sięgnęła po stojące obok łóżka kule o wściekle różowej obudowie. – Ładny kolorek.
- Jak już mam chodzić z tym badziewiem, to przynajmniej stylowo – odparła Przybylska i zsunęła się z materaca. – Lecę do siebie, a ty odpoczywaj i zbieraj siły na konkurs. Pamiętaj, jak zawalisz to jedna z nich – tu zamachała w powietrzu kulami – wyląduje w twoim tyłku. I wiesz, że nie żartuję.
- Niestety to wiem. – Uśmiechnęłam się pod nosem i otworzyłam jej drzwi. – Li?
- No co tam?
Nie odpowiedziałam, tylko jeszcze raz mocno ją przytuliłam.

* * *

Znajome uczucie.
Znów pojawiło się gdzieś na dnie żołądka i co kilka minut dawało o sobie znać drobnymi ukłuciami. Tak jak zawsze przypominało, że dzisiaj jest dniem innym, niż pozostałe; jest dniem, w którym można zrobić coś ważnego, coś wielkiego. Jest dniem, który rozdaje szanse.
Jak było wcześniej? Podobnie. To nie tak, że pewność siebie odbierała mi strach przed konkursami. To właśnie strach był tym, czego bałam się najbardziej. Był słabością, której nie chciałam okazywać i przed którą uciekałam, pozbawiając siebie wszelkich emocji. Ot, wyschnięta na wiór mistrzyni, która jedynie grała swoją rolę, za którą potem ją nagradzano.
Ale jej już nie ma.
Teraz jestem tylko ja. Czuję, oddycham, żyję. Boję się. Ale to dobry strach, który pozwala mi wziąć wdech i spojrzeć samej sobie w oczy. Patrzę w lustro i nie widzę w nim kogoś, kim nie jestem. Wreszcie dostrzegam siebie i podoba mi się ten widok. Nie przeszkadza mi zmęczenie, ani blizny po starych ranach, ani widoczne jeszcze w niektórych miejscach pęknięcia, których tym razem nie próbuję ukryć. To ja. I nie chcę tego zmieniać.
Bo nie czuję już pustki. Jest tak, jakbym odzyskała to, co utraciłam i jakbym miała wszystko, czego potrzebuję. Czy kiedykolwiek było tak dobrze, jak teraz? Czy kiedykolwiek czułam się tak… kompletna? Nie przypominam sobie momentu w moim życiu, w którym potrafiłam szczerze powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Zawsze czegoś brakowało, o czym zapominałam, coś się nie liczyło… Ale teraz? Chyba w końcu to czuję.
I nieważny będzie dzisiejszy, ani jutrzejszy wynik. Nie dbam o to, na którym miejscu zakończę Igrzyska. Chcę tylko wystąpić po raz ostatni z przeświadczeniem, że się nie poddałam i walczyłam do samego końca – nie o medal, ale o samą siebie. Chcę dać z siebie wszystko, tak, jak zawsze, ale tym razem zrobię to po swojemu.
Westchnęłam, posyłając zdeterminowane spojrzenie własnemu odbiciu w lustrze. Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi.
- Chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Za dwie godziny jedziemy.
Niezbyt wiedziałam jak zareagować, gdy za progiem pokoju ujrzałam mamę. Przez chwilę wpatrywałam się w nią, czując nagłą suchość w gardle. Właściwie powinnam jej się tu spodziewać. Przed każdymi zawodami przychodziła do mnie i przypominała, o co walczę. A potem, za każdym razem pozostawiała mnie z tymi samymi słowami: musisz być najlepsza. Znowu po to przyszła?
- Nie zamierzam uciec przez okno, jeśli to masz na myśli.
Jej umalowane krwistoczerwoną szminką usta wygięły się w lekkim uśmiechu, po czym opuściła głowę, przez moment wpatrując się w ziemię. Widząc niespotykaną na jej twarzy konsternację, tknęło mnie wrażenie, że przyszła po coś zupełnie innego. A poza tym… Przecież nie wszystko jest dobrze.
Dlatego uchyliłam szerzej drzwi.
- Wchodzisz?
Pokiwała głową i już po chwili stała na środku mojego pokoju, rozglądając się po nim, a sama usiadłam z powrotem przed komodą, nad którą wisiało lustro i wróciłam do robienia makijażu. A przynajmniej prób jego zrobienia, bo obecność mamy w żaden sposób nie pozwalała mi skupić się na namalowaniu równej kreski na prawej powiece.
Nie rozmawiałyśmy… właściwie od tamtego wieczora w Krakowie. Poza krótkimi wymianami zdań na temat planu dnia, rozkładu treningów, lub moich potrzeb, nie było między nami żadnego kontaktu. Nawet jeśli spędzałyśmy czasem pół dnia na treningach to nie razem, a obok siebie. Nie umiałam z nią rozmawiać. A może bardziej nie potrafiłam się do tego zabrać w obawie przed kolejnym wybuchem emocji. Właściwie tak kończyła się każda nasza rozmowa. Dlaczego tym razem miało być inaczej?
- Jak się czujesz? – Przerwała w końcu ciszę. Uniosłam głowę i złapałam w lustrze jej wzrok.
- Dobrze. Nic mnie nie boli.
- Nie o to pytam. – Pokręciła głową, a widząc mój pytający wyraz twarzy, znów lekko się uśmiechnęła. – Jak się czujesz? – powtórzyła, intonując pytanie w sposób, który naprowadził mnie na właściwy tor odpowiedzi. Uniosłam kącik ust.
- Zupełnie inaczej, niż do tej pory.
- Widać.
Zapadła cisza. Na przemian wyjmowałam i wsadzałam szczoteczkę tuszu do rzęs do opakowania, aby zająć ręce i nie musieć patrzeć w oczy mamy. Ona za to podeszła do okna i oparła się o parapet, obejmując się ciepłym swetrem.
- Jakieś polecenia? – rzuciłam zupełnie odruchowo i niekontrolowanie. Wcale nie planowałam tego powiedzieć, po prostu… wciąż uczę się powstrzymywać żal.
- Nie przyszłam mówić ci, co powinnaś zrobić, a czego nie – odparła cichym, nieco zmęczonym i pozbawionym pretensji głosem. – Myślę, że sama doskonale to wiesz.
- Mam być najlepsza? – spytałam z przekąsem.
Cholera.
- Nie. To znaczy… Tak. Bądź najlepsza. Ale bądź najlepsza dla siebie. Nie myśl o niczyich oczekiwaniach, ani o tym, żeby zadowolić kogokolwiek, poza sama sobą. Tylko o to chciałam cię prosić.
Przez długą chwilę patrzyłam na mamę, próbując zrozumieć, jak ostatnie miesiące ją zmieniły. Na każdym kroku coraz mniej ją poznawałam. Nie stąpała już twardo po ziemi. Zamiast tego stawiała ostrożne kroki, jej spojrzenie złagodniało, na ustach częściej pojawiał się uśmiech…
- Kornelia, wiem, że jestem ostatnią osobą, która powinna ci to wszystko mówić. – Westchnęła. - Nigdy nie chciałam dla ciebie źle. Po prostu za późno zaczęłam odróżniać twoje priorytety od swoich. A gdy to zrozumiałam, ciebie już nie było. – Urwała na moment i podniosła na mnie spojrzenie, którego smutek poczułam w postaci nagłego skurczu mięśni. – Przepraszam. Wiem, że to niczego nie załatwi, ale… Nie chcę aby to wszystko tak wyglądało. Ani dziś, ani jutro, ani za tydzień, ani w przyszłym roku.
Zacisnęła usta, wpatrując się we mnie długo i intensywnie. Opuściłam wzrok na dłonie, czując jak miesza się we mnie chęć zamknięcia całej te popapranej sytuacji z poczuciem żalu za to, że w ogóle do niej doszło. A potem znów na nią spojrzałam i poczułam się potwornie zmęczona brakiem matki w momentach, w których potrzebowałam jej najmocniej.
- Przepraszam za to, co powiedziałam nim wyjechałam. O dziadku i w ogóle… 
Jej usta drgnęły, jakby chciała się uśmiechnąć. Mimo to jedynie pokiwała głową w geście zrozumienia.
- Miałaś do tego całkowite prawo.
- Nie. Nie miałam prawa obwiniać cię o to, że on… Wiesz.
Przytaknęła, cicho wzdychając.
- Byłby z ciebie ogromnie dumny.
- Też tak myślę. – Uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie dziadka na trybunach Torwaru podczas któryś zawodów. – Chciałabym pojechać oba programy dla niego.
- Na pewno by się ucieszył.
Zapadła cisza. Wciąż lekko napięta, ale już nie tak ciążąca. Teraz wszystko jest w rękach czasu. I w naszych.
- Pójdę już. Przygotuj się w spokoju.
- W sumie to… - zaczęłam, machając w powietrzu szczotką do włosów i dziwiąc się własnemu pomysłowi. – Nie chcesz mi pomóc?
Spojrzała na mnie wyraźnie zdezorientowana, jakby nie do końca rozumiejąc moją propozycję. Po chwili jednak pokiwała głową i chwyciła szczotkę, stając tuż za mną. Wsunęła palce w moje włosy i delikatnymi, ale sprawnymi ruchami zaczęła je przeczesywać. Zupełnie jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką, a później nastolatką, której nie chciało się walczyć z wiecznie splątanymi kołtunami.
- Myślałam, że nigdy tego nie lubiłaś.
- Zbyt wiele w tej kwestii się nie zmieniło. Ała!
- Przepraszam!
- Spoko, straciłam tylko połowę włosów, a nie zębów.
Parsknęła śmiechem, a po chwili do niej dołączyłam. Małe kroki. Bardzo małe i ostrożne. Ten most wciąż się chwieje. Zbyt szybkie tempo i wpadanie sobie w ramiona mogą grozić prędkim runięciem. A tak jest lepiej. Bezpieczniej.
- Kornelia? – Ciepły głos mamy sprowadził mój wzrok na jej spokojną twarz. – Cieszę się, że przyjechałaś do Soczi. I dziękuję, że mogę być tu razem z tobą.
- Razem to zaczęłyśmy, więc razem to skończymy.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, co nawet udało mi się odwzajemnić. Jej radość była taka… dobra. W jakiś sposób mnie cieszyła i sprawiała, że chciałam widzieć ją częściej. O wiele częściej, niż do tej pory.
- Masz za sobą o wiele więcej ludzi, niż myślisz – powiedziała, wciąż przeczesując moje włosy. Pokiwałam głową i spojrzałam na swoją komórkę. Zero nowych wiadomości, zero nieodebranych połączeń…
- Tak… Na pewno tak jest…
Ścierpłam na całym ciele, czując chłodny dotyk na swoim ramieniu. Nieco zszokowana spojrzałam w lustro na dłoń mamy, a następnie na jej delikatny uśmiech i zapewniający wyraz twarzy. Bardzo powoli zaczęło uciekać ze mnie wszelkie napięcie, w którego miejsce zaczęła wstępować ulga.
- Obiecuję, że tym razem nie będziesz sama – dodała, po czym zabrała dłoń i odłożyła szczotkę na komodę. Posłała mi ostatni uśmiech i chwyciła za klamkę.
- Mamo?
- Tak?
Uniosłam kąciki ust, czując, jak opada ze mnie ciężar dźwiganego od lat nieporozumienia.
- Ja też bardzo się cieszę, że tu jesteś.

* * *

- Mamy wszystko? Niczego nie zapomniałaś? A łyżwy wzięłaś?!
- Tak! Nie! Tak i zaraz jedną z nich oberwiesz, jeśli się nie zamkniesz!
Nina posłała mi urażone spojrzenie, które chyba miało zwalić mnie z nóg. Poza powiększającą się chęcią opuszczenia windy nie zdziałało niczego. Zignorowałam ją i jeszcze raz spojrzałam w lustro, przyglądając się misternej pracy fryzjerki. Z jednej strony przedziałka splotła luźny dobierany warkocz i z tyłu głowy spięła go tysiącem wsuwek z resztą włosów. Biorąc pod uwagę ilość zużytego lakieru, fryzura przeżyłaby nawet wiatr z tegorocznego Innsbrucka.
- Gdzie mama?
- Już pojechała. Co ty taka stęskniona?
- Tak pytam.
Wzruszyłam ramionami i odetchnęłam z ulgą, gdy dojechałyśmy na parter. Zawiesiłam na ramieniu torbę sportową, chwyciłam za walizkę i wręcz wyskoczyłam z windy.
A potem, krótko mówiąc, mnie wcięło.
- No nareszcie! Ile można czekać?
- Już mieliśmy jechać bez ciebie!
- Głodny jestem!
Torba zjechała mi z ramienia, walizka przewróciła się na ziemie, a oczy łapałam w locie, no bo…
- Co wy tu robicie? – Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, gdy na miękkich nogach podeszłam do Kamila, a on tak po prostu zaśmiał się i mnie przytulił. – Wszyscy? – dodałam, obejmując spojrzeniem Ewę, Dawida, Maćka i rozwaloną w fotelu Lilkę. – Mówiłaś, że pojechali!
- Nie sprecyzowałaś którzy.
- Pieter i Jasiek wrócili do dzieciaków – wyjaśniła Ewka i niespodziewanie pstryknęła nam zdjęcie. – A poza tym: niespodzianka!
- Przecież… Mieliście wrócić do domów, do rodzin… Kamil, przecież oni wszyscy tam na ciebie czekają!
- No to jak już czekają, to dwa dni ich nie zabolą.
- Ale…
- Igrzyska jeszcze się nie skończyły! – Prawie wyśpiewał i objął mnie ciaśniej ramieniem. – Nelka, nie bądź matoł, mieliśmy tak sobie pojechać?
- Yyy, tak? Bo macie sezon do dokończenia?
- Najwyżej trochę krócej w domu posiedzimy – wtrącił Dejvi. Spojrzałam na niego z totalnym rozczuleniem, na co uśmiechnął się pokrzepiająco. – Ostatnie Igrzyska są tylko raz.
- Davidolo Kubaelho – mruknęła Lilka, na co wszyscy parsknęli śmiechem. Oprócz Davidola. – Co się patrzysz?
- Jak miałem cię tutaj zostawić, gdy ty byłaś na każdym moim konkursie, co? – spytał Kamil, gdy cała reszta skupiona była na prztykającym się z Lilą Dawidzie. – Taki ze mnie przyjaciel, że nie było mnie w momentach, gdy potrzebowałaś mnie najbardziej, więc będę przynajmniej przez te dwa dni. Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić.
- Ale…
- Nelka, raz w życiu się zamknij, dobra? – Zaśmiał się i znów mnie przytulił. Byłam tak zszokowana, że nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa, więc po prostu ułożyłam głowę na jego ramieniu. – Poza tym mamy dla ciebie niespodziankę.
Popatrzyłam na niego z niezrozumieniem, ale Kamil jedynie uśmiechnął się i kiwnął w stronę wejścia do hotelu.
- Cholerne, rosyjskie taksówki!
- O Scheisse… - zaklęła Nina.
A ja? Odwróciłam się w stronę hotelowego wejścia i znów poczułam się jak mała dziewczynka, która z utęsknieniem czekała do późna, aż On wróci z pracy i położy ją do łóżka.
- Tata? – Ledwo wydusiłam z siebie cokolwiek. Spojrzałam na Kamila. Wzruszył ramionami ze śmiechem.
- Siema, Kora. Sorry, za spóźnienie, ale jakiś łysy Sasza próbował spieprzyć z moją walizką.
Tym razem nie było już żadnej ściany; żadnego wewnętrznego oporu, mówiącego, że to za wcześnie, że potrzebujemy jeszcze czasu. Ja już nie chciałam czekać. A na pewno nie do momentu, w którym mogło się okazać, że jest za późno. Dlatego jak najszybciej pokonałam dzielącą nas odległość i rzuciłam mu się na szyję, chowając nos w materiale grubego golfa, pachnącego delikatnymi perfumami. Zastygł na moment, wyraźnie spinając całe ciało, ale zignorowałam to i jeszcze mocniej się do niego przytuliłam.
Aż w końcu sam mnie objął. Z początku nieco niepewnie, ale z każdą sekundą coraz mocniej.
- No cześć. Znowu masz sześć lat?
- I pół – mruknęłam, nie odrywając się od niego. A gdy w końcu to zrobiłam, spojrzał na mnie ze szczerym rozbawieniem. – Co ty tu robisz?
- Przyjechałem pokibicować mojej córce? Przecież wiesz jak uwielbiam łyżwiarstwo – prychnął z ironicznym uśmiechem, za co dostał w ramię. – Przeleciałem trzy tysiące kilometrów i tak mnie witasz?
- Poważnie pytam!
- A ja poważnie odpowiadam! A poza tym odnoszę wrażenie, że twoja matka realizuje jakieś postanowienie noworoczne, mające na celu zaprowadzenie pokoju na świecie i doprowadzenie mnie do bankructwa, ale… Cóż. Niecodziennie twoje dziecko kończy karierę podczas Igrzysk. No więc jestem.
- Mama…?
- W przeciągu pół roku rozmawialiśmy więcej niż przez ostatnie dziesięć lat, więc… - Urwał, zerkając w stronę ustawionym w lobby kanap. – Kogo moje oczy widzą? Nina, Skarbie!
- Nawet się do mnie nie zbliżaj.
- Tyle lat cię nie widziałem! Nic się nie zmieniłaś!
- Jeszcze jeden krok, Kubiak, a zamienię twoje życie w koszmar.
- Przestań, patrzę na ciebie, gorzej już nie będzie.
Parsknęłam śmiechem, widząc minę Niny i uchwytując wyszczerzoną w moją stronę Lilę. Przesunęłam wzrok na objętych Stochów, roześmianego Maćka i Dawida, który puścił mi oko. A potem poczułam na ramieniu dłoń taty.
Wszyscy. Będą wszyscy.

* * *

miałam bilet w jedną stronę
do miejsca do którego chodzą wszystkie demony
gdzie wiatr się nie zmienia i nic nie wyrasta z ziemi
żadnej nadziei tylko kłamstwa
i jesteś uczony jak płakać w poduszkę
ale przetrwałam

* * *


Wdech i wydech. Jeszcze raz. Wdech… i wydech. Głęboko wciągnij powietrze i spokojnie je wypuść. W porządku. Nie jesteś sama.
Nie jestem sama.
Odsunęłam głowę od kolan i wyprostowałam się na plastikowym krześle, otwierając oczy. Zamrugałam dla ostrości widzenia i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Przygotowania trwały. Jedne dziewczyny rozciągały się, drugie poprawiały makijaż, a jeszcze inne próbowały się skoncentrować. Należałam do tych ostatnich, które odliczały ostatnie minuty do wywołania na lód.
Było nas wszystkich trzydzieści. Trzydzieści zawodniczek podzielonych na pięć sześcioosobowych grup. Ja byłam w trzeciej, według planu miałam wystąpić jako ostatnia.
Po programie krótkim zostanie nas dwadzieścia cztery. Sześć dziewczyn odpadnie, reszta jutro dostanie drugą szansę na powalczenie o jak najlepszy końcowy rezultat. Zsumują wyniki programu krótkiego z dowolnym i… koniec.
Westchnęłam. Wyciągnęłam spod krzesła łyżwy i powoli zaczęłam je zakładać. Pociągnęłam za sznurówki, by zawiązać je ponownie już na nodze tak, by but odpowiednio usztywniał stopę i kostkę. Niespiesznymi ruchami przekładałam skuwki przez dziurki, skupiając się na czynności i wsłuchując się w płynącą ze słuchawek muzykę.
I’ve got thick skin and an elastic heart, but your blade it might be too sharp. I’m like a rubber band until you pull too hard. Yeah, I may snap and I move fast, but you won’t see me fall apart, ‘cause I’ve got and elastic heart.*
Jeśli sportowiec mówi, że nie denerwuje się przed swoim występem – kłamie. Albo po prostu wypiera ten niewygodny fakt, aby mu nie przeszkadzał. Do tej pory przyjmowałam pozycję obronną, odpychając strach w najgłębsze zakątki umysłu. Szło mi całkiem nieźle, pewność siebie była niezwykle pomocna w kluczowych momentach. Ale to było kiedyś. W Soczi jest zupełnie inaczej. Stres? Czułam go. O wiele wyraźniej i mocniej, niż kiedykolwiek. Z każdą minutą serce uderza coraz silniej, dłonie stają się wilgotne, a oddech zaczyna drżeć. Nie zmienia to jednak faktu, że chcę to zrobić. Chyba bardziej, niż kiedykolwiek w całym swoim życiu. Nie wiem, czy tak duży wpływ na to ma przestawienie priorytetów, czy samo to, że to już ostatni raz.
- Grupa trzecia, rozgrzewka za dziesięć minut!
Naciągnęłam sznurowadło i zaplątałam je w kokardę. Wstałam, zdjęłam kadrową bluzę i odwróciłam się w stronę lustra. Wygładziłam na biodrze materiał białej sukienki, której wykończenia na spódniczce i długich rękawach miały czerwony kolor. Dekolt na plecach był głęboki, przeszyty cielistą siatką i sięgał talii. Prosty krój, ale utrzymany w barwach narodowych. Na tym nam zależało.
- Grupa trzecia!
Wdech i wydech. Nie jesteś sama.
Korytarz był długi i ciemny. Zewsząd dochodziły różne języki, czyjeś krzyki, głośny śmiech, wśród których próbowałam odnaleźć swoją ciszę. Zacisnęłam palce na sukience, wypuściłam z płuc powietrze i przymknęłam oczy. Powoli wszystkie odgłosy milkły. Słyszałam tylko własny oddech i dudniące serce. A gdy rozchyliłam powieki, jedynym docierającym do mnie dźwiękiem był odgłos kilkunastotysięcznej publiczności, który z każdym krokiem stawał się coraz wyraźniejszy. Aż w końcu kurtyna się rozchyliła, a ja musiałam zmrużyć oczy, uderzona bielą lodu. Sekundę później nadszedł drugi szok w postaci fali braw. Rozejrzałam się dookoła, czując przechodzące przez całe ciało dreszcze. Przyjemny skurcz ścisnął mój żołądek, gdy zorientowałam się, że nie wywołał ich strach, tylko jakiś pierwiastek radości, spowodowany tym, że to już, że to teraz. Przesunęłam spojrzeniem po wypełnionych trybunach i poczułam swego rodzaju ulgę, ale też coś na kształt zniecierpliwienia.
A potem poczułam pod nogami lód i opadające ze mnie ciężkie emocje. Zostało jedynie wrażenie zapełnionej pustki i ugaszonej tęsknoty. Zupełnie tak, jakbym nie mogła się doczekać… Zupełnie tak, jakby mi tego wszystkiego brakowało.
Wróciłam.
Okrzyki, brawa, głos spikera, odczytującego listę startową – wszystko to szumiało w moich uszach, przebijając się przez zbudowaną barierę spokoju i koncentracji, ale nie burzyło jej. Wręcz przeciwnie. Okazało się, że wciąż mi się to podoba; że cały ten szum spełnia swoją rolę i napełnia mnie dodatkową motywacją. Poza tym… Pierwszy raz w całej mojej karierze wśród całego tego tłumu były nie pojedyncze osoby, ale cała grupa ludzi, którzy byli tam tylko i wyłącznie dla mnie. Byli ci, których kochałam i którzy pozwalali mi czuć się kochaną.
To pomagało najbardziej.
Sunęłam bokiem wzdłuż band, nabierałam prędkości, wymijałam pozostałe zawodniczki i powtarzałam poszczególne elementy choreografii. Raz, dwa, trzy… Próba podwójnego axla, który szedł na pierwszy ogień – czysta. Nie czułam się maksymalnie pewnie, ale nie odnosiłam też wrażenia, że coś może się nie udać. Nawet potrójny flip nie wydawał się taki straszny, choć próba jego wykonania podczas rozgrzewki zakończyła się na jednym obrocie.
Jeszcze nigdy nie czułam się tak swobodnie przed żadnym konkursem.
Opuściłam lód wraz z czwórką pozostałych zawodniczek, pozostawiając w centrum zainteresowania pierwszą z naszej grupy. Założyłam ochraniacze na płozy i bluzę, poinformowałam Ninę o swoim wrażeniu z rozgrzewki i odeszłam na bok, aby podtrzymać pracę mięśni i nie doprowadzić do zastania się stawów.
Nagle gdzieś z boku rozległo się głośno gwizdnięcie.
- Cześć. Czy my się znamy?
Roześmiałam się, dostrzegając nad sobą opartego o poręcz Thomasa i siedzących obok chłopaków.
- Nela, jesteś super! – krzyknął Michi i zamachał miniaturową polską flagą.
- Mnie się bardzo podobało, mam nadzieję, że sędziom też – odparł Didl, który prezentował stan o wiele lepszy od tego, którego się spodziewałam. – Pięć dwudziestek.
- To była rozgrzewka, idioto – wrzasnął Gregor i popukał się w czoło, na co Diethart zrobił głupią minę i popatrzył na mnie pytająco.
- Serio?
Znów parsknęłam śmiechem i przeniosłam wzrok z powrotem na Thomasa.
- Dasz radę.
Dam radę. Bo jestem super-dziewczyną. A super-dziewczyny nie płaczą. Super-dziewczyny latają.
Uśmiechnęłam się do mamy, biorąc od niego butelkę z wodą i podeszłam bliżej barierki, przyglądając się znajomej Gruzince, która właśnie wykonywała swój program. Jeszcze jedna zawodniczka i w końcu ja – bez żadnych oczekiwań, jedynie z nadzieją na dobre zakończenie.
- To dobre miejsce, aby się pożegnań, prawda?
Nie kryłam zaskoczenia, dostrzegając po mojej lewej jedyną już zawodniczkę, która pozostała ze mną w boksie dla oczekujących.
- Chyba najlepsze.
Koreanka, Kim Yu-Na uśmiechnęła się lekko i powróciła do obserwowania naszej rywalki, która właśnie koło nas przejechała. Nie potrafiłam jednak skupić się na czymkolwiek innym, niż stojąca obok dziewczyna. Znałyśmy się i to dość dobrze. To ona najbardziej skorzystała na moim upadku podczas zeszłorocznych Mistrzostw Świata. To ona sięgnęła po złoto; tak, jak zrobiła to cztery lata temu w Vancouver. Nie ukrywało się, że w Soczi to właśnie ona będzie najmocniejsza i zrobi wszystko, by obronić olimpijski tytuł. I mogła to zrobić. Igrzyska były jej pierwszymi zawodami od Kanady. I z tego co wiem – ostatnimi. Plotka głosiła, że jutro światek łyżwiarski skurczy się o więcej niż jedną osobę. Tak więc byłyśmy dwie. Dwie, które wróciły po długiej przerwie i dwie, które wróciły po to, aby się pożegnać.
- Boisz się? – spytała nagle.
Zmrużyłam oczy, spoglądając w bok na przeznaczoną dla najbliższych lożę. Do tej pory zawsze widziałam tylko puste krzesełka. Tym razem odnalazłam Kamila z Ewą, Lilę, Maćka, Dawida, tatę… A potem obróciłam głowę w drugą stronę i uśmiechnęłam się na widok Didla, Michiego i Gregora. Aż w końcu zatrzymałam się na Morgensternie; na jego roześmianych oczach, uśmiechu i rwącego się w jego stronę mojego serca. Boję się?
- Nie.
Dlaczego miałabym się bać, skoro wszyscy są razem ze mną?
- A ty?
- Trochę. Ale już tu jesteśmy, więc musimy o tym zapomnieć i zrobić swoje – odpowiedziała i ściągnęła bluzę. – Po prostu skończmy to, co zaczęłyśmy lata temu i w końcu odpocznijmy.
Nawet nie zauważyłam, gdy muzyka ucichła, a zaczęto ogłaszać punktację dla Gruzinki. Byłam zbyt mocno skupiona na Kim i każdym jej słowie, ale przede wszystkim na jej ciepłym stosunku wobec… wobec mnie – jednej z jej największych rywalek, która w ostatnich latach nie pragnęła niczego więcej jak jej detronizacji. I nie ukrywajmy, przecież nie byłam lubiana wewnątrz tego środowiska. A ona? Uśmiechnęła się po raz ostatni i skinęła głową.
- Życzę ci wszystkiego, co najlepsze, Kornelio. Powodzenia.
To było takie dobre, takie… miłe. Sprawiło, że nie potrafiłam się poruszyć i jedynie wpatrywałam się w nią; jak wchodzi na lód, jak przygotowuje się do występu, aż wreszcie go rozpoczyna.
Była piękna. Naprawdę zjawiskowa. Dostrzegałam to wcześniej, ale w żaden sposób nie czułam się przez nią poruszona; nie tak, jak teraz. Wtedy reagowałam czystą zazdrością na to, co potrafiła zrobić z publicznością. Teraz jest zupełnie inaczej. Nie potrafię oderwać od niej wzroku, a zamiast zazdrości czuję podziw.
I ciarki na plecach.
Nawet nie zauważyłam, gdy minęły dwie minuty. Ocknęłam się w momencie, w którym publiczność wybuchła brawami i okrzykami, a uśmiechnięta Yu-Na kręciła głowa, jakby nie do końca wierzyła w to, co właśnie zrobiła.
Jak niedobrze będzie wystąpić tuż po niej…
- Twoja kolej, maleńka. – Usłyszałam za plecami głos Niny.
Koreanka siadała na kanapie, na której czekano na punktację, gdy ja niezauważana przestępowałam próg tafli. Dopiero wtedy zaczęłam czuć, że jednak się boję; zupełnie tak, jak jeszcze przed wyjściem na rozgrzewkę. To miał być pierwszy raz. Pierwszy raz od roku, gdy znów zaprezentuję się na arenie międzynarodowej. Pierwszy raz od upadku. Pierwszy raz od momentu, w którym wszystko runęło i doprowadziło zupełnie inną Nelę właśnie tutaj, do Soczi.
- Dziewiątego listopada tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku zaczęto burzyć mur berliński. Na dziewięć dni przed twoim urodzeniem. Dziesiątego rozpoczęły się przemiany demokratyczne w Bułgarii, a jedenastego… Jedenastego chyba wszyscy odpoczywali, bo Wikipedia nie wskazuje żadnych ważnych wydarzeń tego dnia.
Nina miała to do siebie, że przed każdym moim występem nie dawała ostatnich rad i poleceń. Twierdziła, że wszystko, co miała do powiedzenia, powiedziała już podczas treningów i tylko jeśli uważnie jej słuchałam, będę wiedziała, co robić podczas zawodów. Plan był zawsze ten sam. A na minuty przed występem jedynym czego potrzebowałam, był spokój. Dlatego Nina zazwyczaj nie zarzucała mnie ostatnimi instrukcjami, tylko plotła, co jej ślina na język przyniosła.
Lepsze kalendarium z listopada osiemdziesiątego dziewiątego, niż przepis na ogórkową.
- A tego twojego nieszczęsnego osiemnastego listopada NASA wystrzeliła jakąś satelitę.
Zaśmiałam się i pchnięta nagłą, żywą reakcją widowni spojrzałam w stronę ekranu, na którym właśnie wyświetlono ocenę Yu-Ny. 74,92. Niespełna czternaście punktów przewagi nad prowadzącą do tej pory Amerykanką mogło spokojnie utrzymać Koreankę na pierwszym miejscu do samego końca konkursu.
I jak mam to przebić?
Przecież nie po to tu przyjechałam!
Wytrząsnęłam z głowy idące w niebezpiecznym kierunku myśli i jeszcze raz spojrzałam na Ninę.
- Kubiak, ty sobie poradzisz – zawyrokowała. – Jedź. A ja tu zostanę i odmówię za ciebie pacierz.
Kiwnęłam głową i jeszcze raz, już ostatni, spojrzałam na sektor rodzinny. Wszyscy. Ich widok dodał mi odwagi i napełnił energią, dlatego gdy tylko moje nazwisko rozbrzmiało w całej hali, zdecydowanie odepchnęłam się od bandy i wyjechałam na lód. Serce zabiło mi nieco szybciej w reakcji na wrzawę, jaką wywołało moje pojawienie się na tafli. Uniosłam ramiona w powitaniu i wypuściłam z ust powietrze. Postanowiłam skorzystać z dawanego nam przed występem czasu i zaczęłam robić niewielkie okrążenia – przodem, tyłem, bokiem, a także symulację do pierwszego skoku. Strzepnęłam ramiona i nogi, chcąc rozluźnić automatycznie napinające się całe ciało.
Aż w końcu skierowałam się do punktu, z którego rozpocznę cały program. Wyhamowałam, a dźwięk kruszonego lodu rozniósł się po uciszonej hali.
Ząbki lewej łyżwy wbiłam w lód, prostując w tyle nogę, ramiona ułożyłam swobodnie wzdłuż tułowia i opuściłam głowę. Ostatni oddech.
Nie jesteś sama.
Już pierwsze uderzenia o klawisze fortepianu poruszyły moim ciałem, po którym przebiegł ciepły dreszcz. Pochyliłam się, obróciłam kilkukrotnie wokół własnej osi, na jednej nodze nakreśliłam niewielki okrąg i wreszcie ruszyłam w głąb lodowiska.
Melodia była delikatna i spokojna, więc takie też powinny być wszystkie ruchy. Unosiłam i opuszczałam ramiona, podkreślając nimi charakter utworu Chopina. W końcu pokonałam odpowiedni odcinek i umiejscowiłam wzrokiem punkt, w którym wykonam pierwszy skok. Podwójny axel. Podczas rozgrzewki wyszedł niemal idealnie i nigdy nie sprawiał mi większych problemów. Śmiało mogę powiedzieć, że pomimo swojej trudności, jest chyba moim ulubionym skokiem.
Najazd tyłem, obrót przez lewe ramię, wybicie z lewej nogi i zamachnięcie się prawą. Dwa obroty w powietrzu, lądowanie, świetnie! Oklaski zagrały mi w uszach, gdy jechałam dalej, dosłuchując się wśród szumu kolejnych taktów melodii i wykonując następne elementy choreografii.
Czułam. Czułam muzykę całą sobą, oddając w każdym ruchu wszystkie emocje, jakie we mnie wywoływała. Przywoływała ciepłe wspomnienia z dzieciństwa, salonu dziadka i jego starego gramofonu. Uwielbiał muzykę poważną. Niejednokrotnie podsuwał nam utwory, do których mogłabym wystąpić. Jednym z nich był właśnie nokturn Chopina.
Sama nie wiem, w którym momencie na moich ustach pojawił się uśmiech, ale tańczyłam dalej, pamiętając doskonale każdy ruch. Kontrolowałam całe ciało, tym razem nie pozwalając sobie na popadanie w automatyzm. Chciałam czuć to, co wykonuję. Nie jedynie ruszać ciałem w rytm melodii po raz tysięczny.
Flip. Nadszedł moment w utworze, w którym został umiejscowiony, więc musiałam postawić wszystko na jedną kartę. Różnie z nim było, w większości przypadków gorzej niż lepiej, ale przecież nie mogę pozwalać mu pokonywać siebie za każdym razem. Zgięłam lewą nogą, a prawą wyprostowaną wypchnęłam do tyłu, wbijając ząbki w lód. Pierwszy, drugi, trzeci obrót… Lądowanie lekko zachwiane, ale sekundę później jechałam dalej, a nie skończyłam szorując tyłkiem po lodzie.
Odjechałam kilka metrów dalej i rozkręciłam piruet na prawej nodze, lewą układając równolegle do lodu, by po kilku obrotach zmienić pozycję i tę samą nogę, którą jeszcze przed chwilą wychylałam do tyłu, unieść w bok, tworząc pozycję na kształt litery Y. W końcu zmieniłam nogę i pozycję na piruet siadany, z którego bardzo powoli zaczęłam się podnosić. Przez kilka sekund obracałam się z szeroko rozłożonymi ramionami, co zostało nagrodzone dodatkowymi oklaskami.
Fortepian zagrał nieco głośniej, więc znów odjechałam kawałek dalej i przeskakując z jednej nogi na drugą, znów zaczęłam kręcić się wokół własnej osi. Naciągnęłam lewą nogę równolegle do lodu, a po chwili sięgnęłam do niej prawym ramieniem. Z całymi pokładami skupienia starałam się, aby utrzymać równowagę, nie zachwiać się i nie rozjechać się zbytnio podczas wykonywania piruetu. Z dobrym skutkiem.
Muzyka grała dalej, a mi pozostały już tylko dwa skoki do wykonania i to w kombinacji. Przejechałam wzdłuż dłuższego boku lodowiska i dojechałam do band, przy których wyznaczony był ostatni punkt skokowy. Tak więc rozpędziłam się, nabrałam prędkości i zrobiłam wszystko, by poprawnie wylądować potrójnego, a po chwili podwójnego loopa.
I końcówka. Sekwencja kroków, na którą składała się cała kombinacja delikatnych, wkomponowanych w utwór ruchów. Czułam. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek czuła się na lodzie taka lekka i… spokojna. Każdy ruch był dla mnie przyjemnością i dawał mi radość. Może wpływ miała na to świadomość niespodziewanie pomyślnie wykonanych wszystkich czterech skoków? A może po prostu cieszyłam się tymi ostatnimi chwilami na lodzie? Albo świadomość, że po konkursie ktoś w końcu będzie na mnie czekał?
Wraz z ostatnimi, bardzo szybkimi uderzeniami klawiszy, rozkręciłam też ostatnie piruety. Odchyliłam tułów do tyłu i uniosłam jedną rękę, którą po kilku chwilach sięgnęłam w tył do wolnej łyżwy. Chwyciłam za płozę i przeciągnęłam nogę, unosząc ją ponad głowę.
Melodia zaczęła się uspokajać. Opuściłam nogę i jeszcze kilkukrotnie obróciłam się wokół własnej osi, by wraz z ostatnim dźwiękiem wyprostować się i wyciągnąć rękę w stronę trybun.
Udało się.
Przez dłuższą chwilę nie potrafiłam się poruszyć. Mimo to czułam na swoich ustach szeroki uśmiech. Czułam, że poszło o wiele lepiej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, a już z całą pewnością ja sama. Treningi nigdy nie odzwierciedlają tego, co zaprezentuje się w głównym konkursie, ale… Udało się. I było zupełnie inaczej, niż do tej pory. Było znacznie lepiej niż wtedy, gdy jechałam sama.
Oklaski, przez które przebijało się wołanie tłumu, szumiały w mojej głowie, gdy w końcu odzyskałam zdolność do poruszenia się. Dojechałam do środka tafli, rozłożyłam szeroko ramiona i… roześmiałam się. Brakowało mi tego. Tak potężnie brakowało mi tego kołatania serca, silnego dreszczu i poczucia, że się udało. Znów to czułam.
- Bój się Boga, Kubiak! Co to było! – krzyknęła Nina, gdy podjechałam do bramki. Niemka od razu chwyciła mnie za policzki i z całej siły cmoknęła w czoło. – I co to jest to-to-to na twojej twarzy?!
- Chyba uśmiech?
- Kolejna zwariowała!
Parsknęłam śmiechem i pośpieszana z każdej strony szybko ubrałam ochraniacze na płozy i udałam się za Niną do kiss and cry, gdzie czekała już mama. Uśmiechnęła się szeroko i podała mi bluzę. A gdy już siedziałam obok niej, dotknęła mojej dłoni.
- To było cudowne.
Uniosłam kąciki ust. Nie ‘było dobrze’. Nie ‘mogło być lepiej’. Zero suchej opinii, żadnej krytyki. Pochwaliła mnie. I ta pochwała smakowała o wiele lepiej, niż jakiekolwiek zwycięstwo.
- Punktacji dla Kornelii Kubiak…
Byłam zbyt rozemocjonowana, by skupić się na pojawiających się na ekranie liczbach i oszacować, w jakiej sytuacji mnie stawiają. Niezbyt docierały do mnie też słowa Niny. Jedynie zaciskająca się dłoń mamy i dwójka obok mojego nazwiska dały mi podgląd na sytuację w której się znalazłam. 69,43. Druga. Z wyprowadzoną przewagą, z którą miałam szansę na pierwszą dziesiątkę w klasyfikacji programu krótkiego.
Ale… jak?
Powtarzałam sobie to pytanie przyglądając się każdej kolejnej punktacji wystawianej w konkursie. A potem patrzyłam na tabelę wyników, na nieporuszoną dwójkę obok biało-czerwonej flagi i nie wierzyłam. Bo to nie mogło dziać się naprawdę.
„Czekamy. T.”
Czwarta grupa zakończyła swoje występy, do końca pozostało sześć zawodniczek, a pierwsza dwójka wciąż pozostawała niezmienna. Nie mogłam dłużej czekać. Gdy tylko rozluźniłam całe ciało i ku własnemu zaskoczeniu złożyłam kilka składnych zdań przed kamerą, popędziłam w stronę wyjścia „zza kulis”. W biegu zmieniłam miękkie kapcie na adidasy i wypadłam na wypełniony ludźmi hall Iceberg Areny. Cholerne metr sześćdziesiąt pięć! Niby nie mało, ale jednak nie wystarczająco dużo, by dojrzeć coś ponad tłumem. Przydałyby się łyżwy.
Stanęłam na palcach i wyciągnęłam szyję. Złapaliśmy się spojrzeniem w tym samym momencie. Więc ruszyłam. Przeciskałam się między ludźmi, by w końcu wskoczyć w jego ramiona i objąć nogami w biodrach.
- Jestem z ciebie cholernie dumny.
Uśmiechnęłam się i jeszcze bardziej wtuliłam twarz w jego szyję, głęboko wzdychając. Od Thomasa oderwało mnie dopiero głośne chrząknięcie.
- Przepraszam, bo my też tu jesteśmy.
Zaśmiałam się i odsunęłam od Morgensterna, spoglądając na zniecierpliwioną Lilę, stojącego za nią Dawida i całą resztę polskiej bandy z blondynką na czele.
- Wybacz, panie Gwiezdny – machnęła na Thomasa i już po chwili ściskała mnie z całej siły. – Stara, patrzyłam na ciebie i kolano przestało mnie boleć.
- Za to boli kogo innego – mruknął nad nami Dejvi, za co Lila spiorunowała go spojrzeniem.
- Za jakie grzechy ja musiałam dzisiaj siedzieć obok niego to ja nie wiem.
- Zobaczymy, co powiesz jutro, panno kup-mi-popcorn-bo-masz-bliżej.
- Kubacki.
- Przybylska.
- Zamknij usta, gdy wymawiasz moje nazwisko.
- Zakryj twarz, gdy na mnie patrzysz.
- Dzięki, że przyszliście – przerwałam im i uwiesiłam się na dawidowej szyi. Westchnął, ale się uśmiechnął. – I dzięki, Dejvi.
- Za co?
- Za przekonanie mnie do przyjazdu tutaj. – Posłałam mu szeroki uśmiech. Odwzajemnił go, ale słabo i z małym przekonaniem, po czym odwrócił głowę w bok. Gdy podążyłam za jego wzrokiem, natrafiłam na rozmawiającego z Gregorem, Michim i Didlem Thomasa. – Dejv?
- W porządku. – Kiwnął głową i zmusił się do uniesienia kącików ust. – Naprawdę dobrze widzieć cię taką szczęśliwą.
Uściskałam Ewę i Kamila, który swoim krzykiem zwrócił na nas uwagę połowy ludzi w hallu, przybiłam piątkę i dostałam całusa w policzek od Maćka, a na samym końcu drugi raz tego dnia wylądowałam w ramionach taty.
- I jak ci się podobało?
- O wiele lepiej niż w telewizji.
Parsknęliśmy śmiechem w tym samym momencie. Jeszcze raz przytuliłam się do jego piersi, przez krótką chwilę napawając się tylko jego obecnością. A gdy otworzyłam oczy ujrzałam ich wszystkich wokół siebie. Miałam ochotę śmiać się i płakać w jednym momencie. Zamiast tego uśmiechnęłam się szeroko do Stochów, pomachałam do Dietharta i uniosłam kciuk do mrugającego porozumiewawczo Gregora. Byli wszyscy.
No, prawie.
- Gdzie mama? – spytałam, nie zauważając jej wśród nas.
- Nie oczekuj od niej zbyt wiele. – Nina posłała znaczące spojrzenie kolejno mi, a potem tacie, który cicho prychnął. – Swoje zrobiła.
Westchnęłam, ale w sumie nie byłam zdziwiona. Mogłam jedynie się domyślać, że samo ściągnięcie taty do Soczi kosztowało ją naprawdę wiele. Spotkanie z nim nie należało do rzeczy, których miałam prawo od niej oczekiwać. Nie po dziesięciu latach od ich ostatniego spotkania.
- Hej, już skończyły!
Krzyk Lilki sprowadził uwagę wszystkich na zawieszony w hallu telewizor. Przed oczami mignęła mi twarz zawodniczki z ostatnim numerem startowym, a po chwili rozwinięto listę wyników programu krótkiego.
Na moment zapomniałam jak się oddycha, jak się mruga, jak porusza się rękami i nogami. Ogłuszona krzykami chłopaków tępo wpatrywałam się w ekran. I choć moje nazwisko już dawno z niego zniknęło, patrzyłam na ostatnią dziesiątkę, nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Bo to niemożliwe. N i e m o ż l i w e!
Jestem… czwarta?
- Nelka, gamoniu! – Kamil uniósł mnie i zaczął tarmosić w powietrzu i kręcić kółka. – Patrz, co narobiłaś!
Co narobiłam? Nie mam pojęcia. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego… Przecież tylko pojechałam cały program tak, jak chciałam. Nieidealnie, z jednym małym błędem i poczuciem, że nie muszę i nie chcę wygrać. Bez presji, bez wymagającego zwycięstwa obciążenia, bez jakichkolwiek oczekiwań. Pojechałam tak, jak zawsze chciałam to zrobić. I… udało się?
Spojrzałam na ponownie wyświetloną listę wyników. Kim Yu-Na utrzymała prowadzenie, druga była Rosjanka, a trzecia… moja włoska ulubienica, Carolina. Pierwszy raz w życiu nie poczułam złości związanej z faktem, że mnie wyprzedza. To chyba nie miało żadnego znaczenia.
- Wariatko, pokaż jutro kto tu rządzi i łap w końcu ten pieprzony medal olimpijski! – wrzasnęła Lilka, potrząsając mną. – Widziałaś te różnice punktowe? Możesz wskoczyć na podium!
- Ja pierdolę? – tylko tyle udało mi się z siebie wydusić.
- Kubiak, twoja matka dzwoniła. Masz podpisać listę wyników i pogadać z dziennikarzami. Sofort.
Stęknęłam twierdząco do Niny i puściłam rękę Lilki.
- Widzimy się w hotelu, okej? – Przybylska spojrzała na mnie znacząco i posłała krótki uśmiech.
- Nie poczekamy? – spytał tata. – Wrócimy razem z Korą.
- Wierz mi, panie K. – zaczęła Lila, chwytając go pod ramię i kiwając znacząco w stronę Thomasa. – Ona ma z kim wrócić do pokoju.
- Co?!
- Napijemy się herbaty, zjemy ciastko…
- Kora, czy ty masz chłopaka?!
- Obejrzymy film…
- Albo wypijemy coś mocniejszego i zamkniemy twojego ojca w szafie – dodał Kamil, popychając tatę w stronę wyjścia. Ten tylko zmierzył krytycznym spojrzeniem nieświadomego Morgensterna, po czym na migi dał mi do zrozumienia, że jeszcze o tym porozmawiamy.
- Thomas? – podeszłam do niego i objęłam go wokół klatki piersiowej, wywołując za swoimi plecami falę jęków i innych tego typu niezidentyfikowanym odgłosów wśród chłopaków. – Poczekasz na mnie?
- Poczekam.

* * *

znalazłam ukojenie w najdziwniejszym miejscu
w najdalszych zakątkach mojego umysłu
zobaczyłam moje życie w twarzy nieznajomego
okazało się, że należała do mnie

* * *

Czwarta. Brzmi i wygląda to jak największa abstrakcja, jaka kiedykolwiek miała miejsce w moim życiu. Biorąc pod uwagę ekspresowe przygotowania do Igrzysk i pozostałości po pięciomiesięcznym cyklu treningowym w Kanadzie, celowałam w drugą dziesiątkę. Ot, nie najlepiej, ale i nie najgorzej. Przeciętnie, ale wystarczająco, aby zakończyć ten rozdział z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
Ale czwarte miejsce po krótkim?
Przyznaję, to był dobry występ. Zupełnie inny niż wszystkie do tej pory. Bardzo emocjonalny i szczególny. Ale czy właśnie to zadecydowało o jego jakości? Chciałam pojechać jak najlepiej, zrobiłam to na tyle, na ile pozwalały mi siły i… cholera, naprawdę mi się udało.
Może nie chodziło tylko o przygotowanie? Może chodziło o coś więcej?
Z niedopiętą kurtką i rozsznurowanym jednym butem opuściłam cudownie rozświetloną Iceberg Arenę tylnym wyjściem. Ludzie już się rozeszli, dookoła kręciły się jedynie pojedyncze osoby z różnych ekip, więc nikt mnie już nie zaczepiał. Zerknęłam na jeszcze płonący pod wieczornym niebem znicz i uśmiechnęłam się pod nosem.
A potem znów znalazłam się w swoim ulubionym miejscu.
Objęłam szyję Thomasa, zanurzając nos w kołnierzu jego kurtki i śmiejąc się głośno. Byłam szczęśliwa. Byłam tak cholernie szczęśliwa, że nie potrafiłam w żadnym stopniu tego pojąć. Wszystko zaczęło się układać. W końcu jest tak, jak zawsze chciałam aby było.
- Może dobrze zrobiłam wracając do Polski.
Uścisk Thomasa nagle zelżał. Jego dłonie zsunęły się z moich pleców, a ciało, które czułam przy sobie automatycznie się napięło. I dopiero gdy spojrzałam na twarz Morgensterna, dotarł do mnie sens własnych słów.
Uśmiechnął się nieco nerwowo i zamrugał z niezrozumieniem.
- Dobrze? – powtórzył. – Myślałem, że tego nie chciałaś.
- Bo nie chciałam… - zaczęłam dziwnie zdławionym głosem. Thomas przez dłuższą chwilę patrzył na mnie w sposób, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Jego dłonie spoczywały na moich łokciach, ale miałam wrażenie, że bardziej trzyma mnie z dala od siebie, niż przy sobie. – Nie chciałam – powtórzyłam.
- Wiem, że nie chciałaś – powiedział po chwili i pokręcił głową, jakby odpychając od siebie złe myśli. – Po prostu… Nie rozmawialiśmy o tym, wiesz?
- O czym?
- O twoim wyjeździe. Dlaczego, po co… Nie zauważyłaś? Pominęliśmy to.
Odtworzyłam w głowie wszystkie wspólne momenty w Soczi. Powrót do Polski był stałym elementem każdej rozmowy. Odkąd przyszedł po raz pierwszy pod Iceberg Arenę, po spotkanie po drugim konkursie indywidualnym… Ale…
- Wytłumaczyliśmy sobie wszystko to, co wydarzyło się po Kulm. Ale zapomnieliśmy o tym, co było przed.
- A co było przed?
Ściągnęłam wargi i uniosłam na niego zobojętniały wzrok. Nie wiem jak on, ale ja doskonale pamiętałam, co było przed jego upadkiem na mamucie; pamiętałam jego słowa, jego zachowanie… Wszystko to, co w jakiś sposób zatarły wydarzenia z Kulm.
- Nela, nie chodzi mi o to, żebyśmy rozmawiali o tym tu i teraz. Zwłaszcza przed twoim jutrzejszym finałem.
- Sam zacząłeś.
- Dziwisz mi się? – Wbił we mnie bolesne spojrzenie. - Doskonale wiemy, co się wydarzyło. Po prostu nie chcę czuć świadomości, że gdybym wtedy nie zawalił…
- To?
- To nie byłoby nas tutaj.
Na chwilę zapadła cisza, przerywana przez dźwięki wieczornego Soczi. Oddech unosił się w postaci pary, a dłonie tym razem zaciskały się w pięści.
- Nie byłoby ciebie tutaj, Nela - powtórzył z naciskiem. - Nie cieszyłabyś się z udanego występu i wysokiego miejsca. Nie rozmawialibyśmy w tej chwili. – Zawiesił na moment głos. – Jestem szczęśliwy z tego, co teraz mamy. Ale nie chcę myśleć o tym za jaką cenę. Wyjechałaś…
- Wyjechałam. – Weszłam mu w zdanie. – Będziemy to roztrząsać?
- Nie.
- Więc o co ci chodzi?
Zacisnął szczęki i znów uciekł spojrzeniem w bok. Jego ciężki oddech uderzał w moje zmarznięte policzki i zagryzane do bólu wargi. Znów coś szło nie tak.
- Co by było, gdybym nie upadł?
Powietrze na kilka sekund ugrzęzło w moich płucach, powodując nieprzyjemny ból w żebrach. Nienawidziłam, gdy obraz Kulm ponownie pojawiał się przed moimi oczami.
- Tym bardziej byś nie została, prawda? – na wpół wyszeptał, opuszczając dłonie z moich przedramion. – Byłoby łatwiej zapomnieć. Nie byłoby ci tak żal, gdybyś zostawiła całego i zdrowego Thomasa, a nie wgniecionego w bulę żałosnego typka, który cię skrzywdził. Mam rację?
- Boże, co ty wygadujesz…
- Mam rację? – powtórzył znacznie głośniej i zdecydowanie. – Spójrz na mnie i powiedz, że się mylę.
- Mylisz się! – krzyknęłam. – Myślisz, że chodziło tylko o upadek? Że było mi ciebie żal? Thomas, do cholery, zastanów się nad tym co mówisz!
Zacisnął usta, uparcie nie patrząc mi w oczy. Czułam pod skórą palące ciepło i chęć jak najszybszego zakończenia tej rozmowy.
- Nie chciałem, abyś wracała do Polski – odezwał się w końcu, wciąż wgapiając się w jeden punkt po swojej lewej. – Nie chciałem, abyś kiedykolwiek wyjeżdżała i mnie zostawiała.
- Ale wyjechałam i dobrze wiesz dlaczego to zrobiłam.
- Powiedz, ale tak zupełnie szczerze – zaczął cichym, rozedrganym głosem. – Teraz, gdy wiesz, że jutro możesz zdobyć medal… Cieszysz się, że wróciłaś wtedy do domu?
Sama nie wiem dlaczego w tamtym momencie w moich oczach pojawiły się łzy, a silny węzeł ścisnął krtań. Zacisnęłam zęby, powstrzymując wszystkie niechciane reakcje i sama uciekłam wzrokiem w zupełnie drugą stronę. Chciałam, aby drżenie całego ciała było wywołane nagłym zimnym podmuchem wiatru, a nie bolesnym poczuciem winy.
- Cieszysz się, że dałem ci powód do powrotu do łyżew?
Nie odpowiedziałam. Świadomość tego, czego dokonałam kilka godzin wcześniej, uczucie towarzyszące jeździe, reakcji publiczności, a następnie ocena sędziów i to czwarte miejsce… To wszystko nie pozwalało mi zaprzeczyć. Nie potrafiłam tak po prostu powiedzieć „nie”.
Parsknął powietrzem i pociągnął nosem. Gdy znów na niego spojrzałam, jego usta wygięte były w gorzkim uśmiechu, a w oczach szkliły się łzy. Zagryzł dolną wargę i pokręcił głową.
- Naprawdę?
- Potrzebowałam tego – wydusiłam z siebie słabym szeptem, patrząc na niego z poczuciem winy. – Widziałeś mnie dzisiaj? Widziałeś jaka byłam dobra?
- I to wszystko było tego warte?
Znów nie umiałam odpowiedzieć. W głowie zamiast jasnych myśli miałam jeden wielki mętlik. Nie wiedziałam co było w tamtym momencie dobre, a co złe. I nie potrafiłam odnaleźć się w całej tej sytuacji.
- Właśnie tego chciałem uniknąć, wiesz? Nie bałem się tego, że sobie nie poradzimy, tylko tego, że w pewnym momencie staną między nami niedomknięte sprawy. Jak widać nie musieliśmy długo czekać.
- Myślisz, że tego chciałam? – Zacisnęłam pięści i czując narastającą złość, spojrzałam na niego zza zaszklonych oczu. – To przez ciebie wyjechałam. To przez ciebie wróciłam do jazdy. I tak, jestem z tego powodu cholernie szczęśliwa. Zadowolony? To chciałeś usłyszeć?
- Przynajmniej jesteś szczera – prychnął i pokręcił głową. – Co powinienem powiedzieć? ‘Nie ma za co’?
- Nie przeginaj, Morgenstern. Równie dobrze dzięki twojemu kłamstwu jesteśmy teraz ze sobą.
- Jestem z siebie potwornie dumny, brawo ja! – sarknął, podrzucając rękoma. – Coś jeszcze? Zadedykujesz mi medal, jeśli go wygrasz?
- Skoro sam mówisz, że to dzięki tobie…
- A ty wcale temu nie zaprzeczasz.
Roześmiałam się, kręcąc głową i pozwalając, aby jedna łza uciekła spod powieki. Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niedorzeczna. Jeszcze rano obudziłam się w jego ramionach, wieczorem miałam ochotę zrzucić go ze schodów.
- Mam jutro ważny konkurs, a ta rozmowa nigdzie nie prowadzi – warknęłam i naciągnęłam na ramię torbę. – Daj znać, gdy zmądrzejesz – dodałam i odwróciłam się na pięcie w stronę zejścia.
- Może niepotrzebnie zostawałem, co? – Usłyszałam nagle za sobą. Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę, mając nadzieję, że się przesłyszałam. – Może powinienem od razu wrócić do domu?
Przez chwilę patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Mijały sekundy, może minuty… Aż w końcu prychnęłam, czując w ustach gorzki smak żalu.
- Może powinieneś.
Pokiwał głową, wciskając dłonie w kieszenie kurtki. Oczywiście, że wcale tak nie myślałam, po prostu… Nawet nie wiem dlaczego to powiedziałam.
- Boże, Nela… - odezwał się nagle głosem tak słabym i drżącym, że po moich plecach przebiegł długi, zimny dreszcz. Thomas zagryzł wargę i przymknął na chwilę oczy, by w końcu westchnąć i opuścić głowę. – Wiesz, dlaczego tak bardzo się boję? – spytał. A gdy nie uzyskał odpowiedzi, podniósł na mnie spojrzenie tych swoich błękitnych oczu i zaśmiał się sam z siebie. – Bo cię cholernie kocham. I kompletnie nie potrafię sobie z tym poradzić.
Nie wiem jak długo staliśmy tam i patrzyliśmy na siebie w zupełnej ciszy. Wiem za to, że było mi bardzo zimno, bolały mnie żebra, a w ustach czułam słony smak łez. Thomas nie powiedział nic więcej. Próbował się uśmiechnąć, ale z jego starań pozostał jedynie ogromny smutek w oczach i zaciśnięte wargi.
- Pójdę już. – Ledwo dosłyszałam jego głos wśród wciąż krzyczących w mojej głowie dwóch słów. Posłał mi ostatnie spojrzenie i odszedł w przeciwnym kierunku, znów zostawiając mnie samą.
I tym razem czułam, że zupełnie na to zasłużyłam.

* * *

popełniłam każdy pojedynczy błąd
który wy również mogliście popełnić
brałam, brałam, brałam to, co dawaliście
ale nigdy nie zauważyliście, że cierpiałam
wiedziałam, czego pragnęłam
więc podeszłam i to zdobyłam
zrobiłam wszystkie rzeczy, o których mówiliście
że nigdy ich nie zrobię
mówiłam, że nigdy nie będę zapomniana
a wszystko to wbrew wam

* * *

Telefon leżał na stole tuż obok kubka z zieloną herbatą i nie informował o żadnej nowej wiadomości, czy nieodebranym połączeniu. Migająca na czerwono dioda dawała znak, że już pora podłączyć aparat do ładowania, a z tapety uśmiechał się do mnie Staszek. I nic.
Próbowałam przełknąć owsiankę, ale każda próba napełnienia żołądka kończyła się odruchem wymiotnym, więc w końcu odłożyłam łyżkę i jedynie wpatrywałam się w ekran, licząc na jakiś znak, cokolwiek. Ale komórka uparcie milczała, jedynie domagając się prądu.
Minęła cała noc. Udało mi się zasnąć dopiero po trzech godzinach przewracania się z boku na bok i dwóch pigułkach nasennych. I o ile fizycznie czułam się całkiem nieźle, tak psychicznie byłam rozjechaną na polnej drodze wiewiórką. Bo wszystko to, co wydarzyło się poprzedniego wieczora, nigdy nie powinno mieć miejsca. Mogłam uciąć tę kłótnię, nie prowokować go, nie unosić się, nie psuć naszego związku na samym jego początku. A tak? Jedna chwila okazała się decydująca. I dlatego obudziłam się w pustym łóżku, siedziałam sama przy stole na olimpijskiej stołówce i próbowałam zjeść śniadanie w pojedynkę.
Było tak dobrze. Najpierw wspólny poranek, jego obecność podczas konkursu, mój występ, z którego nawet nie potrafiłam się cieszyć, jego czekające na mnie ramiona… Dobrze, jak nie za dobrze?
Cholera, dlaczego jesteśmy tacy popaprani?
Powiedział to. Powiedział to, o czym ja nawet bałam się myśleć. „Bo cię kocham”. Kocham. Kocham… Kocham! Kocham do cholery! Kocham go!
- NELA!
Podskoczyłam na krześle, słysząc nad sobą krzyk… Didla? Wyglądał jakby zobaczył ducha. Albo siebie w lustrze. Włosy sterczały mu we wszystkie strony, koszulkę miał nałożoną tył na przód, a w dodatku jego spodnie łudząco przypominały piżamowe.
Bądź co bądź, Diethart zupełnie spanikowany usiadł naprzeciwko i wbił we mnie swoje wielkie oczyska.
- Jak ty możesz tu siedzieć i tak spokojnie jeść śniadanie, gdy takie rzeczy się dzieją?!
Zamrugałam z niezrozumieniem, spoglądając na niego tak, jak… jak właściwie zawsze patrzyłam na Didla. Może poza jego krótkotrwałymi przebłyskami.
- Ale jakie rzeczy? – spytałam ostrożnie, obawiając się wieści, z jakimi Thomas mógł przybiec do mnie w takim stanie.
- Jak to jakie?! – powtórzył, prawie rwąc włosy z głowy. – Pokłóciliście się wczoraj?!
Zacisnęłam wargi, czując nagły skręt żołądka. Mimo to przytaknęłam, na co Didl uderzył pięścią w stół.
- No właśnie! Pokłóciliście się! Morgi wrócił do domu i prawie Gregora drzwiami zabił, a potem połamał wszystkie piłeczki do ping-ponga! I co?!
- Co ‘co’?
- No jak to co! – Ponownie uderzył w stół, tym razem obiema dłońmi i poderwał się z krzesła, stając nade mną. – Jak to co! Nela! Morgi wyjechał!
Automatycznie odsunęłam krzesło, a Didl opadł na swoje, ocierając dłonią czoło. Serce załomotało mi pod piersią, a na plecy wstąpił zimny pot. Patrzyłam na Thomasa szeroko otwartymi oczami z nadzieją, że się przesłyszałam. Albo to on coś pokręcił. Albo nie wiem… Cokolwiek!
- Co zrobił? – wycedziłam przez zęby, nie spuszczając wzroku z Didla.
- Wyjechał – powtórzył. – Rano widziałem jak pakował walizki do busa, a potem sam do niego wsiadł i odjechał. Próbowałem od razu się z tobą skontaktować, ale podczas imprezy zgubiłem telefon, więc pobiegłem do waszego hotelu, a tam mi powiedziano, że wyszłaś, więc pomyślałem, że może poszłaś na śniadanie, wchodzę tutaj, no i jesteś, więc jestem i mówię…
- Didl, oddychaj.
- Przepraszam. – Spauzował i wziął kilka głębszych wdechów. W końcu przełknął ślinę, opróżnił pół kubka mojej herbaty, skrzywił się, że niedobra i znów na mnie spojrzał. – Co wyście wczoraj odwalili, co?
- Chłopaki wiedzą?
Skrzywił się. Nie wiem czy przez brak odpowiedzi na swoje pytanie, czy przez wspomnienie o reszcie.
- Spytałem Gregora, gdzie pojechał Morgi i powiedział, że na lotnisko. Dalej nie drążyłem. No i nie jestem głupi, żeby mówić o takich sprawach Hayböckowi. Zaraz zadzwoni do Krafta, rabanu narobi, a tobie to przecież niepotrzebne.
Dorasta nam chłopak, czy co?
- I dobrze. Nie mów nikomu. Ta sprawa zostaje tylko między nami, okej? – Spojrzałam na niego dla uzyskania pewności, na co od razu kiwnął głową. Drżącą ręką sięgnęłam po telefon i odszukałam numer Thomasa. – Didl, czy on coś wczoraj mówił?
Wtedy zobaczyłam, jak Diethart myśli…
- Coś tam mówił, że miłość śmierdzi… A nie! „Michi wynieś śmieci”! Albo na odwrót. Kazał mi też wpisać w wyszukiwarkę, który klasztor w Austrii ma najlepsze opinie i ściągnąć Bridget Jones. A poza tym dużo bluzgał i jeszcze więcej obwiniał się za błędy całego świata. Już chcieliśmy dać mu trochę skitranej z imprezy wódki, ale potem zaczął akcje z piłeczkami i uznaliśmy, że wolimy sami wypić. No a potem…
„Cześć, tu Thomas. Skoro nie odbieram, to istnieje prawdopodobieństwo, że właśnie sobie skaczę, a za komórkę na belce jest dyskwalifikacja. Mamo, jeśli to ty, przepraszam, nie gniewaj się, oddzwonię. A jeśli nie jesteś moją mamą, to po sygnale zostaw wiadomość, zaśpiewaj, cokolwiek, tylko nie… Tato, ja tu nagrywam pocztę!”
- … a jak zabraliśmy mu tę nartę, to wziął wieszak…
- Didl, jeśli on się z tobą skontaktuje, to pierw powiedz mu, że skopię mu dupę przy najbliższej okazji, a potem, żeby się do mnie odezwał, dobrze?
- Dobrze, ale…
- Dziękuję, że mi powiedziałeś. – Wstałam od stołu i cmoknęłam Thomasa w policzek. – Jesteś najlepszy, wiesz?
- No cóż…
- Pamiętaj o konkursie!
- To dzisiaj znowu jest jakiś konkurs?!
- Pa!
Z komórką przy uchu wybiegłam ze stołówki na dwór. Rozejrzałam się dookoła, słysząc jedynie długie sygnały i jego głos.
„Cześć, tu Thomas…”
- Odbierz ten cholerny telefon i wracaj do mnie! Potrzebuję cię!
W skrócie? Jestem idiotką. Mój facet to skończony debil.
Co dalej?

* * *

nadal oddycham
 i żyję
żyję

*


Siatkarska część mojego serca krzyczy: Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!
Miało być na Mikołajki, ale nie wypaliło, za co z całego serduszka przepraszam, bo chciałam zrobić Wam prezent, a nie wyszło, no i o. Ale może to i lepiej, bo jakość powyższego mnie przeraża i nawet nie chcę jej komentować. Obiecuję tylko, że to już ostatni raz, gdy jestem niezadowolona z tutejszego tekstu. Bardzo chcę, aby ostatni rozdział i epilog prezentowały dobry poziom i zamierzam zrobić wszystko, aby tak było.
Druga sprawa: Ogromnie dziękuję za Wasz odzew pod poprzednim rozdziałem! Mam nadzieję, że pod tym nie będzie on mniejszy. Chciałabym Wam powiedzieć, że każdy komentarz przeczytałam setki razy, serducho urosło mi do rozmiaru morgenowych uszu i cóż mogę powiedzieć, jak nie to, że mam najlepsze czytelniczki pod słońcem? Jesteście niesamowite. Dzięki, że jesteście ze mną i pozwalacie mi czuć swoją obecność przy tych ostatnich rozdziałach.
Po trzecie: Sia robi mi pisanie tego opowiadania.
Po czwarte: Liczba punktów zdobytych przez Nelę nie jest przypadkowa. Ciekawe, czy ktoś zgadnie, co stoi za liczbą ’69,43’. :>
Po piąte: Postaram się wrzucić ostatni rozdział pod choinkę. Jeśli nie zdążę, na pewno pojawi się do końca roku.
Po szóste: Tytuł rozdziału to jedyne zdanie, którym opisałabym w całości postać Neli. Z piosenki Porcelain Black – How do you love someone.
Po siódme: Ale mamy szalony sezon, co?
Do zobaczenia pod ostatnim rozdziałem! Buźka!
(34/35)

Inspiracja do programu Neli: <klik> Na początku zawodniczka wykonuje potrójnego axla, którego w tekście zamieniłam na podwójnego.

Program Yu-Ny Kim: <klik> Musiałam, bo jest piękny.

26 komentarzy:

  1. Elo.
    Miałam iść spać.
    I leżę sobie w łóżku i czytam i kurde, płaczę. Serio.
    Z kilku powodów.
    Po pierwsze, poranek. Ja mam taki problem, że wszystko, co czytam, jakoś czytam przez pryzmat syfu zwanego moim życiem. I kurde, rozplakałam się, bo wiem, że taki poranek jak ten to jest ten fragment życia, którego mi teraz bardzo brakuje. Ale to wiesz, bo o tym rozmawiałyśmy.
    A poza tym jest przepięknie napisany. I jest czuły. I taki pogodny, ciepły. Taki, że jak to czytasz, to czujesz się bezpieczny.
    Po drugie. Supergirl? Serio? Męczę te piosenkę od dwóch tygodni, bo jest o mnie, bo jest o mojej bohaterce, bo kocham ją w każdej możliwej wersji. Serio, zobaczyłam ten tekst i znowu się rozbeczalam.
    Po trzecie - TWOJE OPISY TEGO CO SIĘ DZIEJE JAK ONA TAŃCZY TO JEST NAJPIĘKNIEJSZA RZECZ W KOSMOSIE. SERIO.
    Pau wkreciła mnie w biathlon, nie zdziwię się, jak teraz znów zacznę oglądać łyżwiarzy.
    A po czwarte - Thoooomas, czemu Ty jestes taką drama queen? Jest dobrze, to jest. Macie przed sobą całe życie i wybierasz AKURAT TEN MOMENT na wyrzuty. Prawie trzydzieści lat, a w głowie jakby dziesięć.
    No.
    Kocham też tych Twoich Austriaków, a to dziwne.

    Wiem, że zrobisz jak zechcesz, ale liczę na happy end. Dla nich najbardziej, ale trochę dla siebie też. Bo sama takiego happy endu (nawet jeśli tylko w opowiadaniu, które czytam, i które pokochałam całym sercem) bardzo potrzebuję.

    Dobranoc. ♡♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Opłaca się chodzić późno spać! Dziękuję za rozdział, you made my day :*** a dopiero się zaczął

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam, że chodzi o ten Nokturn, ale z której strony by nie patrzeć nie przepadam za choreografiami Lori Nichol. Anyway czwarta po krótkim to nawet całkiem nieźle :D Morgensterna to nic tylko huknąć przez łeb. Jak on mógł ją opuścić w momencie w którym był najbardziej potrzebny? Powiem coś więcej pewnie, jak dotrę na uczelnię, bo jak teraz nie przestanę pisać to znowu spóźnię się na tłumaczenia

    OdpowiedzUsuń
  4. Będzie na bieżąco, więc z góry przepraszam za jakoś tego, co tu napiszę i za ewentualne niecenzuralne słowa, ale normalnie taki misz masz z moimi uczuciami zrobiłaś, że na nic mądrego ani stosownego nie jest w stanie oddać tego, co się ze mną dzieję.
    Zaczęłam czytać z wielkim bananem na twarzy i tak się tylko momentami zastanawiałam, do kiedy starczy mi na gębie miejsca, bo tak z każdym słowem mi się powiększał i powiększał. No bo niby wiedzieliśmy, że po przebudzeniu Morgi tam będzie, że tym razem poranek musi być inny niż ten w Bischo, a jednak jakiś malutki kamyk z serca spadł, że naprawdę dajesz im to szczęście. Pamiętam, jak gdzieś kiedyś obiło mi się o oczy, że miłość jest wtedy, kiedy o poranku nie masz ochoty po cichu uciec z łóżka osoby, z którą spędziło się noc. Tak mi się to przypomniało w tym przypadku, kiedy obudziłaś ich razem i po prostu dałaś im się sobą dalej cieszyć. Kiedy jasno dałaś do zrozumienia, że obydwoje najchętniej na zawsze zostaliby w tym łóżku i to już nie pod wpływem chwili, emocji, pragnień, tylko tak po prostu żeby być razem i się sobą cieszyć.
    Po prostu aaaaaaaaaa, słodzio miodzio romantico, a co najlepsze czuło się, że im to potrzebne, że to nie jest przerysowane, przetęczowane szczęście tylko coś, co im sie należy, na co oni i my czekaliśmy od tak dawna. Po prostu było pięknieeeee.
    A później przyszła scena w łazience i miejsce na mojej gębie się skończyło, a Morgo wyjechał z tekstem o tym, że Złoto Nelka musi wywalczyć sama, a gwiazda m symbolizować, że on zawsze będzie i za przeproszeniem w mojej wybuchającej szczęśliwymi, noworocznymi fajerwerkami łepetynie zrodziło się już jedynie mało ambitne: 'o ja pierd***'. Boś przeszła samą siebie w zbudzaniu we mnie emocji. Rozłożyło mnie to totalnie na łopatki. Nawet jeśli to byłło wybitnie słodziachne, to po prostu takie... Morgo, ty przekochany romantyku, mogę cię wyściskać??? Gdybyś nie był w milionie procentów Nelki, to bym za ciebie wyszła, chłopie.
    Później przyszedł czas na rozładowanie tego romantycznego napięcia, mój uśmiech przerodził się w śmiech, bo nadszedł czas na wielkie chrapnięcie Didla. Rany, czy ten gość nawwet jak śpi, to musi mnie rozwalać psychicznie??? Swoją drogą to ciekawa zależność, że jak się Didl skuwa, to MorgoNelka lądują razem :P Tylko niech nie kontynuują tej tradycji, bo Didl zostanie AA.
    Ale i tak najlepsze było 'Mamo', reakcja Thomasa i riposta Neli. Ejjjj, wyobraziłam sobie jak Morgo przybija piątki uszami!
    Kocham Cię za to, że nawet jak oni są MorgoNelką, to wciąż są Morgim i Nelką. Te małe szpileczki i dogryzki. Bez tego chyba by nie byli tacy realni i przekochani. Każde ma swój charakterek i dobrze, że poza szczęściem i tym, że okazują sobie miłość, to nie tracą na impecie i wciąż potrafią sobie dogadać.
    No i znów nam się robi słodko, a ja się szczerzę do ekranu jak głupia, bo właśnie – ona była przy nim, ściskała kciuki, dopingowała i to, że on, a w zasadzie oni wszyscy, postanowili zostać i być przy niej – wydaje mi się, że to dużo znaczy, że da jej więcej pewności siebie i spokoju. Poczucie, że jak jej się uda, to będzie mogła wpaść w jego ramiona i cieszyć się razem, a jak nie wyjdzie, to ma jego, żeby pomógł stanąć na nogi.
    Aż w końcu przychodzi scena, kiedy az mi się oczy zaszkliły. Najpierw opiernicz od Niny – kocham tę kobietę! Nie ma to jak wydrzeć się na cały hotel, że Nelka spała z Morgim :D
    'Ty mała ladacznico! Spałaś z gwiezdnym facetem! - powtórzę się. Kocham tę kobietę i jej nieowijanie w bawełnę :D - 'Mamy dzisiaj pierwszy konkurs, a ty zamiast odpoczywać poszłaś w dzikie seksy?' - leżę pod krzesłem i nie wstaję. Ludzie w hotelu musieli mieć niezły ubaw.
    Ale jednak w tej scenie chyba najbardziej rozwaliła mnie mama Nelki. No bo jakie one miały ze sobą relacje to wiadomo, a tutaj widzimy po prostu mamę, mamę która cieszy się szczęściem córki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobało mi się to, bardzo podobało. Takie subtelne i piękne zarazem, że naprawdę miałam oczy pełne łez. Tym bardziej, że zrobiłaś to w takim momencie, w chwili kiedy Nelka w sumie wykazała się sporym nieposłuszeństwem i dla miłość trochę odpuściła w kwestii sportu – choć paradoksalnie dodało jej to sił i chęci do jazdy – i właśnie jej mama, ta którą zawsze Nelka malowała jako najbardziej wymagającą w tej kwestii, zamiast dołączyć się do tyrady trenerki, staje po stronie córki. Cudowne to było.
      I jeszcze później Lilka, której się boi Dawid. Dobrze, że przyjechała wesprzeć przyjaciółkę na żywo. Szczególnie, że dla niej to na pewno nie łatwe w sytuacji, w której się znalazła, ale to tylko podkreśla jak bliskie są sobie z Kornelią.
      OK. To tyle odnośnie pierwszej części. Czytam drugą :D
      O ja pierdziuuuu, a druga część to w ogóle 'starcie' z mamą. Ryczę już. Po prostu ryczę, a na razie mama tylko weszła do pokoju!
      Ok, Ok, Asiu weź się w garść.
      No więc, już się wyryczałam (albo jeszcze nie) i po prostu nie wiem co powiedzieć. To było takie... ło mamo. Czy to jest tak, że jak się jedno wali, to się wszystko wali, a jak się zaczyna układać, to się wszystko układa? Chyba po części tak, ale ja myślę, że to nie jest przypadek, zależność czy coś takiego. To po prostu ta zmiana, o której myśli Nelka na początku tej sceny. Ona się zmieniła, ona dała sygnał, że już tak dalej, jak przed jej ucieczką, być nie może. Wcześniej grała, udawała, że wszystko jest ok, więc jej mama może wcale nie wiedziała, że jej córka cierpi przez takie traktowanie. Teraz Kornelia znajduje swoje szczęście, swoją drogę, a inni zaczynają dostrzegać, że to co wcześniej im się wydawało ok, wcale takie nie było. Przecież już to zauważyliśmy w tej scenie, kiedy spotkała się z Brianem (iiiiiii <3) który też zauważył, jak jego była dziewczyna się zmieniła i żeby złapać z nią nic porozumienia, musi porozmawiać z nią szczerze, dopuścić do głosu trochę emocji, a nie chować się za różnymi maskami, jak chyba robili to koło swojego rozstania.
      I to mi się tak, mega, mega podoba, bo choć na pierwszy rzut oka się wydaje, że wszyscy koło Nelki się zmieniają, a tak naprawdę to właśnie ona się zmieniła. Ci którzy zawsze byli gdzieś obok i wcześniej jawili się tak nieco jako źli, tak naprawdę tacy nie byli. Po prostu nie do końcu umieli do siebie dotrzeć, a przede wszystkim Nela ich do siebie nie dopuszczała. W końcu ktoś (taki uszaty ktoś) przebił się przez tą nadszarpniętą przez wszystkie wydarzenie prowadzące do ucieczki zaporę i dorwał się do prawdziwej Neli, zadając jej paskudną ranę. Tylko że właśnie to było potrzebne, bo przecież gdyby jej nie zranił, to ona by nie wiedziała, że potłuczonym można przeżyć, że każdą ranę da się wylizać, że słabości to nie koniec świata. Teraz wychodzi do tych, którzy powinni być blisko, wychodzi z tą potłuczoną duszą na wierzchu, gotowa, kolejny raz w nią oberwać i co? I się okazuje, że niektórzy wolą tę duszę przytulić, zamiast ją rozwalać.
      Kocham Cię za to normalnie. Kocham, że pokazujesz, że to wcale nie świat jest zły, ale my czasem, swoimi lękami przez zranieniem, takim go tworzymy.
      Dobra, już, zamykam się z moim durnym filozofowaniem. Ocieram ostatnie łzy i idę czytać dalej.
      Buhahhaaaaa, Hejhopek z polską flagą :D (przepraszam, takie małe wtrąconko).
      Hihiii, Gregory :D I loff you! Ale w sumie mi się zrobiło żal Didla, jak sobie wyobraziłam jego zagubione spojrzenie i pytającą minę. Przecież władca chlewu nie musi się znać na zasadach łyżwiarstwa. Jechała? Jechała, no :D
      Nie mogę, znowu beczę!!!Ems, co Ty ze mną robisz!!! Ale ta scena z tą Koreanką. No właśnie, to takie jakby potwierdzenie tego, co napisałam. Hejjj ludzie nie są źli, są nierzadko całkiem, kurcze, mili i dobrzy, tylko my niekoniecznie chcemy to dostrzec. A rywalizacja sportowa to niekoniecznie wzajemna niechęć i życzenie sobie wszystkiego co najgorsze.

      Usuń
    2. Aaaaaa, dobra, muszę przerwać, bo coś czuję, że jak przejdę do MorgoNelkowego sam na sam, to nie dam rady napisać nic o tym, co wcześniej, a wcześniej było pięknie, wzruszająco i już miałam w nosie, że łzy mi lecą po tym nosie i wycierałam je tylko wtedy, kiedy przestawałam widzieć ekran.
      Pięknie opisałaś występ Kornelii. Tak jakby jednocześnie się go oglądało i jechało razem z nią, bo był taki plastyczny opis tego co ona robi, ale przepleciony jej uczuciami. No i jeszcze to kilkukrotne podkreślenie, że kierują nią właśnie uczucia, a nie mechanizm, tak jak kiedyś. No po prostu łaaaaaa (znów brak mi słów, mózg eksplodował i leje się razem ze łzami szczęśliwego wzruszenia). Zaczarowałaś mnie tym występem. Nie jednym z wielu, tylko tym najważniejszym i zupełnie innym, takim kiedy nie myśli się o zwycięstwie, ale czerwie radość z jazdy. No bo, kurczę, nie ma nic piękniejszego niż jazda na łyżwach. To jest po prostu magia. I trzeba wyjść na lód, poczuć pod sobą tę zdradliwą taflę, żeby zrozumieć, co ci łyżwiarze wyprawiają, że to w żadnym wypadku nie jest tak łatwe, na jakie wygląda. A każdy, kto jak ten barman z poprzedniego rozdziału, powie, że to nie sport, ma ode mnie w zęby. Myślę że to jeden z najtrudniejszych sportów.
      No to ten... idę dalej.
      Tylko jeszcze dodam, że właśnie tymi myślami Nelki na lodzie pokazałaś po raz kolejny tę jej niesamowitą zmianę.
      Cudo, cudo i jeszcze raz cudoooo!
      A później Ci wszyscy, którzy tam dla niej przyszli. Kłótnia Dejviego z Lilką (hihi, jak najbardziej jestem za ich własną historią). Obecność jej taty. Pokazałaś, jak ważne jest to, żeby mieć z kim cieszyć się z każdego sukcesu, nawet najmniejszego. No a tutaj mamy całkiem duży sukces, choć jak na razie przecież najgorsze miejsce dla sportowca.
      No i Kamil jaki dowciapny: 'Albo wypijemy coś mocniejszego i zamkniemy twojego ojca w szafie – dodał Kamil, popychając tatę w stronę wyjścia.'. Uważaj panie Stoch, żeby pana ktoś gdzieś nie zamknął.
      No dobra, to zostajemy teraz z naszą uszatą parką (tzn pół uszatą). Dawaj Morgo :D
      Oooooo, albo nie zostajemy, bo się część skończyła.
      No dobra, to może ja to teraz wkleje, a resztę chyba będę czytać i komentować wieczorkiem, bo przydałoby się na jakiś obiad iść.

      Usuń
    3. No i jednak nie wytrzymałam – najwyżej mi żołądek wessie – za bardzo chcąć wiedzieć, jak będzie wyglądało to ich sam na sam i KURDE MOL!!!! nie tego się spodziewałam.
      Nie, nie, nie! Trzepnąć Cię? Jak mocno?
      No dobra, wiadomo było, że nie może być za pięknie, że mimo wszystko zostało zbyt wiele niedopowiedzianych spraw, ale chyba nie spodziewałam się ich wybuchu tak szybko i że to wszystko może się tak potoczyć. Bo teraz to tak trochę, jakby historia zataczała wielkie, bolesne koło, a Nela ląduje w punkcie, wyjścia – łyżwy kontra szczęście. Kiedy wreszcie wyglądało na to, że można to pogodzić, nagle dostaje po dupie zarzutem, że łyżwy są ważniejsze, że radość z tego, co osiągnęła jest równoznaczna z tym, że cieszy ją ich 'rozstanie'. W sumie to nie fair ze strony Thomasa. Sam jest sportowcem, nie powinien stawiać jest w takiej sytuacji. Ma się nie cieszyć, że jeździ? Kurczę, Thomas, to ty zawaliłeś przed wypadkiem, to ty ją skrzywdziłeś, a teraz zarzucasz jej, że cieszy się z takiego obrotu spraw? Może jakaś tam cząstka mnie, próbuje zrozumieć jego rozumowanie, ale znaczna część jest wściekła, że tak to pojmuje. A może gdyby nie zawalił, może gdyby zamiast ją odpychać i kręcić, przyznał się od początku i byliby super szczęśliwi, ona poczułaby się na tyle silna psychicznie, żeby też wrócić na lód? Bo to on sprawił, że ona poczuła się na to gotowa, ale wcale nie tym, że ją zawiódł, że ją zranił i sprawił, że rzuciła wszystko i wróciła do Polski. Wcześniej, przebijając jej mur, oswajając ją powolutku, pokazując, że można się odsłonić przed drugim człowiekiem, na mój rozumek to dało jej znacznie większą pewność i podwaliny pod ten obecny sukces, niż sam powrót do Polski. Bo gdyby nie to co wcześniej, to wróciłaby do Polski tak samo poobijana w środku, ale ze zbyt twardą skorupą na wierzchu i nawet gdyby wróciła do jazdy, byłaby raczej tą Nelą sprzed upadku, niż tą którą wiedzieliśmy na lodowisku w tym rozdziale. Przynajmniej tak to dla mnie wygląda i dlatego jestem zła na Thomasa, że ją doprowadził do takiej sytuacji i zarzucił, że radość z łyżew jest równoznaczna z radością z tym, że musiała wyjechać. Nawet jeśli ciążył mu ten temat, to powinien spróbować rozegrać to inaczej, niż zarzucać jej coś, przed czym całe opowiadanie ucieka.
      Bryyyy, zły Thomas, zły! I nawet to wyznanie miłości, choć troszeczkę mnie zmiękczyło, go nie ratuje.
      Ehhhh, biorę się za ostatnią część i aż się boję, co mnie tam czeka..
      Oj Nelka, Nelka! Zanim przejdę do wyjazdu Morgiego powiem tylko krótko i zwięźle: Co czemuś mu tego, głupia babo, nie wyznała? Kłótnia, kłótnią, słowa i zachowanie Thomasa było nie fair i w ogóle, mam ochotę wytrzepać go za te wielkie uszyska, ale gdyby mu powiedziała, że też go kocha, może wszystko potoczyłoby się inaczej? No a przede wszystkim nie powinna byłaby wtedy winić siebie, a tak to będzie sobie wypominać, że mu nie powiedziała, że też go kocha.
      Taaaaak, jesteście popaprani, Nelciu, jesteście. Oboje!
      No ale Didl przybył na ratunek, wiec wracam patrzeć, co tam się podzieje dalej.
      „Wtedy zobaczyłam, jak Diethart myśli… „ Nie ma to jak rozładowanie atmosfery :D Doprawdy chciałabym zobaczyć taki obrazek. Ok, nagranie na poczcie Thomasa jeszcze bardziej mnie rozbroiło, niż myślący Didl.
      EJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJj I CO DALEJ????????????????????????????
      Nie kończy się w takich momentach! Be Ems, beeeeee!
      Ehhhh, dziewczyno coś Ty ze mną uczyniła??? Jestem totalnie pokonana przez tych wariatów. Cieszyłam się, wzruszałam, beczałam, wściekałam się, śmiałam. Cały kalejdoskop uczuć i kocham Cię za to. Kocham za to co z nami, czytelnikami, robisz. Nawet bez obecności Gregora. Powinnam napisać osobny komentarz na Grega za wszystkie komenty, kiedy go tu było tak dużo, a ja siedziałam cicho, ale Ty wiesz, jak ja go TUTAJ bardzo kocham i że się rozpływam na każde, nawet najmniejsze wspomnienie o nim i w ogóle... Dobra zatkam się, bo to takie publiczne wyznawanie uczuć Gregorowi przeze mnie to niebezpieczne jest.

      Usuń
    4. Dlatego Gregory wybacz, że twoje jestestwo podsumuję jedyne 'Król jest tylko jeden'. Wiesz, że cię kocham chłopie, a jednak MorgoNelka dziś najważniejsi byli. Nawet jeśli mam ochotę go wytarmosić za te wielkie uszyska, a ją za rude włosy.
      Kocham ich wszystkich, nawet Didla, który jednak czasem potrafi myśleć i nawet nie chcę myślę, w życiu nie chcę myśleć, że ta historia zmierza ku końcowi. Protestuję! Ja chcę ich więcej i więcej, nawet gdyby mi mieli robić takie huśtawki nastrojów, sprawiać, że uśmiech mam większy niż cała gęba, albo ryczę jak porąbana. Chcę żyć z nimi jeszcze długie długie lata, a później z nich dziećmi i wnukami.
      No dobra, już chyba więcej nic nie powiem. Po prostu brak słów, żeby wyrazić jak mega, mega kocham ich i Ciebie :*
      I Gregora :P

      No dobra, nie dziwne, że się blogger mnie pyta czy nie jestem robotem :P

      Usuń
  5. Miałam taki piękny komemtarz i nadusiłam tym moim chudym paluchem głupie odśwież, no ale spróbuję jeszcze raz.
    Może głupio się przyznać (generalnie nie jestem aż tak dziwna) ale kiedy zobaczyłam w szkole, że dodałaś nowy rozdział... Zaczęłam przyjaciółce gwałcić nogę i krzyczeć "Emma dodała nowy rozdział! Dodała! Wera, nareszcie dodała!". Ludzie się trochę dziwnie patrzyli, ale co mi tam. Mam szczęście, bo czytałam całą religię, ale nauczyciel jest spoko i nie zwracał uwagi na moje niepokojące "ooo", "jejuuu" i "do kurwy nędzy, Morgen!".
    Yep, jestem na niego wkurzona. Wiem, że sielankowo być nie może, ale przegiął przystawiając Kornelię do muru. Sam powinien wiedzieć, jak ważne jest realizowanie się sportowo. Dostałby ode mnie za to po uszach :)
    Generalnie dzięki tobie wróciłam do łyżwiarstwa, więc rozumiem, że to 4 miejsce po takiej przerwie to mega wyczyn, ale Nela zdolniacha wskoczy na podium! :DD
    No i co by tu jeszcze... Wspaniały doping dla Nelci, ooo i chciałam jeszcze napisać, że twój Dejvi to idealny odpowiednik Dawida z mojej głowy. Rozczula mnie po prostu, no serio.
    Jeszcze dwa słowa o Didlu, bo on z drugiej strony bawi mnie do łez, no i tu taka poważna scena, Nela dowiaduje się, że Morgi dał nogę, a Didl z tym wiecznym nieogarem, może wstyd trochę, ale parsknęłam wtedy śmiechem. Taki chory mózg --> czyta "Didl", myśli "śmiech". Zostało tak od rozdiałów z jego wygraną w TCS :DD
    Idealnie. No i nie pozostało nic innego jak czekać na koniec. Chyba znowu będzie mi potrzebna paczuszka chusteczek. Ewentualnie 5 takich paczuszek :')
    Oki, oki, może ja już przestanę. Powodzenia z tą końcówką, jestem strasznie ciekawa;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże zabieram się za skomentowanie już od trzech rozdziałów i obiecuje, że to zrobię jutro, bo dzisiaj nic porządnego nie skleję ! Jestem z Nelą i Morgim od dłuższego czasu i uwielbiam ich razem, dlatego muszę napisać Ci wszystko, co zaległe.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem do końca o co chodzi w tej historii, ale pisanie komentarzy Tobie sprawia mi dziką przyjemność ;3 czekam na całość wtedy napisze Ci co myślę, będzie dobra książka <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozumiem, że wobec siebie zwykle jesteśmy bardziej krytyczni, ale ej, no! :) Ja tu po każdym rozdziale zamiatam szczęką podłogę, zachwycam się dosłownie każdym zdaniem, zresztą nie tylko ja, bo miód ciepłych słów kierowanych pod adresem Twojego opowiadania leje się hektolitrami, więc naprawdę nie wiem, co mogłabyś napisać lepiej. Nie mam pojęcia, jak przebiega Twój "proces twórczy", ale zawsze ujmujesz mnie dbałością o detale. Widać, że starasz się dopieścić i "wymuskać" każdy rozdział.
    Przemiana Nelki jest rzeczą oczywistą i niepodważalną. Z zagubionej, niepoukładanej i podążającej losowo wybranymi ścieżkami dziewczyny stała się bardziej rozważną, twardo stąpającą po ziemi, dojrzałą kobietą. Można powiedzieć, że zmieniła podejście niemal do każdej dziedziny życia i widać tego efekty, a użyty przez Ciebie w tytule cytat faktycznie w całości oddaje specyfikę tej postaci. Nelka ciągle musiała z czymś walczyć, przede wszystkim z samą sobą i swoimi słabościami, i kiedy wydawało się, że jest na straconej pozycji, ona powstawała jak feniks z popiołów. Myślę, że to porównanie jest adekwatne przede wszystkim w kontekście jej sportowej kariery. Wyjazd do Soczi niemal rzutem na taśmę z pewnością mógł być postrzegany jako szalony pomysł, który nie ma prawa zakończyć się powodzeniem, a ona wróciła i udowodniła wszystkim (przede wszystkim samej sobie) swoją wartość. Pewnie jeszcze kilka miesięcy temu czwarte miejsce byłoby dla niej sporym rozczarowaniem, bo to przecież naturalne, że sportowiec z jej ambicjami i potencjałem celuje w medal, najlepiej ten z najcenniejszego kruszcu, ale w obliczu tylu zawirowań ten wynik jest aż ponad miarę i bez wątpienia może być uznany za sukces. To tylko pokazuje jak ważna w sporcie jest determinacja i wola walki. Gdyby tych cech brakowało głównej bohaterce, skapitulowałaby już po pierwszym treningu, stwierdzając, że to nie ma sensu i na pewno się nie uda. Ale kto nie ryzykuje nie pije szampana, a powrót na lodowisko po tym jak zawiesiło się łyżwy na kołku na pewno był sporym ryzykiem. Nikt przecież nie mógł dać gwarancji, że jej praca nie pójdzie na marne. Można było tylko czekać i starać się uspokoić burzę niespokojnych myśli w głowie, choć czy to w ogóle jest możliwe? Wejrzenie do umysłu Nelki na chwilę przed występem zdaje się temu przeczyć. Zawsze pojawiają się obawy. I stres, ogromny stres, który nie każdy potrafi w pełni kontrolować. Na szczęście, gdy Nelka weszła na lodowisko, to wszystko przestało mieć znaczenie, choć w jej sylwetkę wlepione było tysiące ciekawskich spojrzeń, a ona miała przed sobą piekielnie ważny występ, najważniejszy w całej karierze, co niejednego mogłoby sparaliżować. Ale ona była w swoim własnym świecie, swoim naturalnym środowisku, pozbawiona presji i oczekiwań. Robiła swoje. Po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Morgen, głupku! Teraz musiałeś strzelać fochy, teraz? A tak poważnie - czasami jedno, pozornie niewinne i niewypowiedziane w złych intencjach zdanie może wywołać lawinę. Najgorsze jest to, że przeszłość czasami powraca w najmniej oczekiwanym momencie i tak też stało się tutaj. Nela i Thomas wybaczyli sobie błędy, ale o nich nie zapomnieli. Nie mam pojęcia, o co chodzi Morgenowi, ale niech wyjmie muchy z nosa i się ogarnie. Dlaczego zaczyna się "nakręcać", zastanawiać się, co by było gdyby i "posądzać" Nelkę o litość? Hmm, z ust Kubiak nie padło jeszcze to jedno najważniejsze słowo, które on sam w końcu odważył się powiedzieć i może to jest powodem jego "wątpliwości"? Być może rzeczywiście było tak, że ten upadek w jakiś sposób zmiękczył serce Nelki, ale nie był powodem, dla którego ona postanowiła mu wybaczyć. Powodem było uczucie, które długo dojrzewało w głównej bohaterce. Właściwie nadal mam wrażenie, że to dla niej coś niewiarygodnego i abstrakcyjnego, ale coś, czemu nie może i nie chce już zaprzeczać. Niepokoi mnie natomiast jedna rzecz, i dotyczy ona Thomasa - znów "wyłazi" z niego nieidealność. Bo czyż nie jest tak, że wyjeżdżając z Soczi zrobił to, co wcześniej Nela? Zostawił ją, choć obiecał, że będzie. Mam jednak nadzieję, że to tylko chwilowa "drama", mająca na celu przełamanie nadmiaru słodyczy, bo ja naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie innego zakończenia niż szczęśliwe! :)
      Pozdrawiam <3
      PS. Jeśli istnieje jakikolwiek fanklub Niny, to do niego dołączam. Co za kobieta!

      Usuń
  9. Swoją pierwszą reakcję odnośnie rozdziału już wyraziłam na twitterze, ale teraz znalazłam czas aby zostawic tutaj parę słów, co miałam zrobić już dawno. Zacznę od tego, że jak czytałam o tych sportowych wydarzeniach z Sochi to łezka mi się w oku kręciła, co to były za czasy! Co prawda smutno mi się zrobiło na myśl o drużynówce, gdy Polakom zabrakło do tego medalu :( Ale dobra, odstawmy na moment sprawy czysto sportowe, skupię się teraz na tych dwóch niedorajdach. Co prawda jestem dumna, że przezwyciężyli swoje lęki odnośnie swoich występów na Igrzyskach, ale no Ems! Już było tak fajnie im, nawet Dzióbi się z Gregorem spiknął, żeby Morgo i Nelka się ogarnęli, a kiedy już to zrobili to oczywiście *dum dum dum dum* DRAMA TIME. Ja wiem, że ty lubisz dramy, ja sama je uwielbiam, bo nudno byłoby gdyby tylko sielanka panowała aż do porzygu. I zezłościłam się na nich oboje, ale jednak bardziej na Nelkę. Thomas wyraźnie od dłuższego czasu ze sobą walczył i z uczuciem jakim obdarzył Kornelię. Przypomniał mi się ten rozdział z perspektywy Morgena, kiedy po pierwszym przeczytaniu i skomentowaniu go byłam wkurzona, że jak typowy facet poleciał do jakiejś lafiryndy, choć koniec końców do niczego nie doszło. Ale potem przeczytałam tamten rozdział jeszcze raz i spojrzałam na to od innej sprawy. Bo baby często biadolą, że ich facet nie kocha blablabla. Ale prawda jest taka, że jeśli mężczyzna kocha to szczerze, tylko czasem ciężko to dostrzec, bo nie są zbyt wylewni. I myślę, że z Thomasem może być podobnie. W końcu sam się w końcu do tego przyznał: kocha Nelkę, ale przestał sobie z tym radzić. Zwłaszcza że w przeszłości nabroił i dlatego nie wyjawiał jej prawdy, bo bał się, że ją przez to straci i to się stało - Nela wróciła do Polski. Nie wiem, może ja to źle odbieram, ale on po prostu robił wszystko, by tym razem nie stracić kobiety, na której zaczęło mu zależeć i by nie spieprzyć kolejnego związku. Stąd tez te jego gdybania - z obawy, że jeśli nawali to Kornelia go zostawi ponownie. W końcu raz już to zrobiła i to po jego upadku. Dlatego mam nadzieję, że to wyznanie i wyjazd Thomasa da jej do myślenia i zrozumie, że ona też go kocha. No bo helloł, wszyscy to widzą!
    Oczywiście Didl skradł moje serce, co za pocieszne stworzenie :3. I bardzo się cieszę, że relacje Nelki z mamą się polepszają i to piękne, że zdobyła się na taki gest, by zaprosić ojca Kornelii na zawody, bo z pewnością nie było to dla niej łatwe. Ehh, Ems, naprawdę gdyby nie to, że czytałam ten rozdział w busie to bym chyba się zaryczała, bo ostatnio jestem taką emocjonalną pierdołą :( Anyway, czekam na kolejne MorgoNelka reunion i happy endzik, bo chociaż kocham dramy, to mam w sobie duszę typowej romantycznej baby (albo to efekt bycia forever alone).
    Walterku, kocham, ściskam i wysyłam weny na ten ostatni (*chlip*) rozdział i epilog. <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Boże, ludzie są tacy beznadziejni. Znaczy, czy oni zawsze muszą sobie komplikować życie? Wdawać się w kłótnie w najmniej odpowiednich chwilach? Kłócić się o coś, co w teraźniejszej sytuacji i tak nie ma większego znaczenia? Nie chcę pomniejszać powody scysji Nelkosterna, po prostu uważam, że zastanawianie się nad tym, "co by było, gdyby..." nie ma większego sensu, bo czasu i tak się nie cofnie, a i nigdy nie będziemy w stanie przewidzieć tego, jak potoczyłoby się życie, gdybyśmy wcześniej skręcili w inną drogę. Więc czy to ważne, że Nela wróciła do łyżew przez tą całą sprawę z Thomasem? Czy to ważne, że gdyby nie kłamstwo Thomasa, prawdopodobnie nie wzięłaby udziału w Igrzyskach? W końcu byli szczęśliwi i to mimo tylu przeszkód oraz błędów. Niektórych spraw nie powinno się roztrząsnąć i zaakceptować to, co jest teraz.
    Ale fakt, Nelka głupio palnęła. Niby szczerość w związku to podstawa i tak dalej, ale jednak trzymanie języka za zębami może wiele katastrof powstrzymać. Więc nie dziwię się, że Thomas zareagował tak jak zareagował. Potem od słowa do słowa lawina ruszyła, a żadne z tych popaprańców nie umiało nie unieść się dumą.
    Byłoby za łatwo i pięknie, gdybyś ich nie pokłóciła, co? Eh :(
    Dlatego to, co łatwe i piękne zostawiłam na koniec. Jeden, Nelka i Thomas mają przestać robić dramę i znowu być taką idealną parą jak na początku rozdziału. Przecież to takie awww i grr było, że ja nie mogę. Oni są dla siebie stworzeni, muszę się pogodzić. Najlepiej jeszcze przed konkursem Kornelii. Morgensternie drogi, gdziekolwiek jesteś, wracaj!!!
    Dwa, kocham charakter Niny. Ta kobieta jest cudowna, choć w życiu nie chciałabym mieć z nią do czynienia. Trudna kobitka, co zrobić.
    Dalej, powrót matki marnotrawnej! Jak dobrze, że chociaż ta życiowa katastrofa Neli się rozwiązała (miejmy nadzieję, że ta poprawa jest długotrwała). Obie zrozumiały swoje błędy, wydoroślały, nieco przewartościowały swoje życie. I wreszcie się dogadały. Wspaniale!
    I ten tego, shippuję Dejva z Lilką. Oni są cudowni razem, naprawdę. <3
    Aaaa, jeszcze Didl. Kocham Didla w każdym wydaniu, a w Twoim to już w zupełności. Jest rozbrajający!
    Kurde, myśląc tak całościowo, biję pokłony przed kreacjami Twoich bohaterów. Jest tu ich wielu, każdy na swój sposób wyjątkowy, inny od drugiego, ze swoimi charakterystycznymi cechami. Tak pięknie ich wszystkich prowadzisz, a przecież w takich sytuacjach tak łatwo o pomyłkę. Jestem niesamowita! Za genialna na ten świat!
    To tak w wielkim skrócie. Bo ja nie umiem długo, nooo.
    Ale za to mocno kocham! <333

    PS. Wciąż kminię 69,43. Jeśli doda się do siebie wszystkie cyfry, a potem doda się do siebie cyfry otrzymanego wyniku i nowy wynik się spierwiastkuję to dostaniemy ulubione miejsce Petera P., ale chyba nie o to chodzi? ;>

    OdpowiedzUsuń
  11. Pierwsza część rozdziału jest takapiękna. Jest w końcu tak jak być powinno i ten spokój Neli udzielił się też mi. Magia! Opisy występów są wspaniałe, nie ważne, że kompletnie nie znam się na łyżwiarstwie, dzięki Tobie wszystko rozumiem i czuję. Piękne. Nie mam słów, żeby oddać to, co czuję po przeczytaniu.
    Jest jedna rzecz, która mi nie pasuje. Sama końcówka. Czy oni muszą tak zawsze się kłócić? I to tak znienacka. Jedno gorsze od drugiego w tym swoim uporze! Ale z drugiej strony zastanawiam się, czy gdyby oni nie byli tacy popieprzeni, to czy ja pokochałabym ich tak bardzo. Chyba jednak nie.
    Ale wiesz, co mnie mega zaskoczyło? Didl jakoś tak wydoroślał pod koniec. No szok!
    Dziękuję za rozdział. Piękny i pełen emocji. Nie mogę uwierzyć, że to już się kończy.
    Pozdrawiam
    Madźka :-*

    OdpowiedzUsuń
  12. Na wieszak Seppa, Morgo, czyś Ty przypadkiem nie rąbnął łbem na Russkijech Gorkach (tak to się odmienia?) gdy nikt nie patrzył równie hardo jak na Kulm? No bo serio, kto wyciąga żale i robi dramy w momencie, kiedy jest pięknie, cudownie, powinno się cieszyć i making love! Uszy takie wielkie, a mózg taki mały. Kto by pomyślał, że spośród austriackich Thomasów to właśnie Diethart okaże się mieć mózgoczaszkę bardziej wypełnioną.
    Jak już jesteśmy przy Dietharcie, to totalnie go uwielbiam! On jest tutaj taki przyjacielski, oddany, bezinteresowny, szczery! Taki dobry. Dziecięco dobry, wierzący, że wszystko da się naprawić, wszystkiemu można zaradzić. Chociaż karaoke i najebongo z Wellim zaradzić się nie udało...
    A wiesz, które fragmenty rozdziału są moimi ulubionymi? Nie ten ETERyczny moment w morgensternowym łóżku, nie niespodziankowe Stochy i Dejvi, nie konkurs, pomimo że Nelka pojechała fantastycznie. Mnie to najbardziej ścisnęło w gardle i załomotało w klatce piersiowej w chwili, kiedy Kornelia i jej mama w końcu trafiły na ścieżkę porozumienia. Wtedy zaszkliły mi się oczy, jednak powstrzymywałam płacz, no bo przecież jak się rozryczę, to nic nie będę widzieć i nie doczytam do końca! Ale później pojawił się tata Kubiak, taki cudownie normalny, pociskający i kochający i już nie mogłam wytrzymać. HYTYSZ i strumień łez. I w sumie, to całe szczęście, że jestem chora. Bo nie musiałam biegać po całym pokoju w poszukiwaniu chusteczek, tylko chwyciłam za te, które leżą obok mnie i mogłam sobie spokojnie czytać, ryczeć, ocierać oczy i smarki.
    Kocham, ściskam, czekam :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Jestem tak nieżywa, że w sumie mam ochotę tylko na sen i komentowanie Morgonelki. Do tego stopnia, że mój tablet sobie w naprawie leży, a ja tak się nie mogę powstrzymać, że wyklikam to co mam do powiedzenia na komórce. Literówek będzie pełno, no ale skoro oni wzywają to ja lecę. Więc od początku. Bo paradoksalnie ja się nie poryczałam przez tą końcówkę. Tylko właśnie przez pierwszy akapit. Ciężko zdefiniować szczęście. Można powiedzieć, że jest ulotne, chwilowe, nietrwałe i takie tam, to chyba wie każdy. Ale definiują je właśnie takie momenty. Ranek. Budzimy się i obok jest coś więcej niż poduszka, kołdra, pluszaki i wyjący budzik. Może Nela i miała racje żartując, że budzący ją Morgi jest nudny. Z tym, iż to właśnie ta cudowna nuda, ta którą warto zwyczajnie pokochać. I ciągle coś do niej dodawać, żeby nie zamieniła się w rutynę. Ale nie o rutynie, bo przy tych dwóch charakterkach nie istnieje takie słowo. Oni mogą ryczeć, kłócić się i godzić. Może wielkie kataklizmy i im grożą ciągle (i niestety!), nuda z pewnością nie. Właśnie. Ehh, ta odrobinka złudnej radości czytelniczki, wredny geniuszu twórczy. Nie ma już jej i jego. Są oni. Co nie znaczy, że robi się łatwo. Myśli Korniszona uspokajają, pokazują że nie jest z niej niedojrzała nastolatka, przekonana, że podbiła męskie serce i po kłopocie. Nie. Ona sobie pozwala tylko na słodką odrobinkę teraźniejszości. Z podkreśleniem, że w głowie siedzi już przyszłość. Która nie wiadomo co przyniesie, ale jest przyszła, więc wiąże się odruchowo z nadzieją. I zdaje się, że demony przeszłości poszły sobie w cholerę, jak wizja męskości Welliśka. A to niestety piękne złudzenie, które nam podarowałaś. Kurczaki, Ems, ja tam lubię dramaty, łzy, ckliwość - przyznam się z lekkim wstydem - czasem też. Z tym, że w kilku blogowych przypadkach, autorka tworzy taką parę, że mi się to wyłącza. I ja się zgadzam na rozpacz, zwątpienia i tego typu sprawy. Ale Thomas i Kornelia są stworzeni do życia razem. Jak Didl i świnie, choć oboje to momentami negują ( w sensie popaprańce, bo świnie chyba mogą negować najwyżej to, że w chlewie jest czysto). I pomyśl, co by było jakby zwinąć prosiaczkowi jego towarzyszki życiowe. Usechłby z tęsknoty widząc ryjki i raciczki tylko oczami wyobraźni... Tak, to miał być argument za tym, że choć pokocham każde zakończenie, to oni najcudowniejsi są RAZEM. I w sumie pointa to też być miała,  a ja przecież mam jeszcze tyle do powiedzenia. Wróćmy.
    Nieporadny romantyzm to też już miłość totalna. Uwielbiam słuchać o takich gestach, które są drobne, a jednak nie do końca oklepane, bo jest w nich coś tak bardzo indywidualnego, choćby jedno słowo,  czy drobne skojarzenie. 'Zawsze będę'. Cholera Morgi, Ty się ciesz, że nie komentuję tego odrazu po przeczytaniu, bo bym pojechała mocno za końcówkę po tym twoim chudym tyłku. Teraz już trochę ochłonęłam i widzę, że ta 'wina', o ile w ogóle można o niej mówić, jest tu znacznie bardziej rozłożona. Ale o tym zaraz.
    Tak zejść po schodach i znaleźć Didla. Świnka, Ty naprawdę piłaś z Wellingerem. Thomas świętą rację miał, że taki upadek moralny to źle o AustriaTeam świadczy. Że z nim i z Nelką nie mógł spędzić tej nocy to oczywiste ( choć Greg by pewnie spytał w tym momencie 'dlaczego'♥), ale panowie zamiast prowadzić tą wielce pouczającą rozmowę o spirytusie to by z nim coś wypili. Bo żeby tak się stoczyć, to samotność totalna już być musi. Chyba, iż znalazł to bawarskie piwo w krzakach, albo ukradł z jakiegoś bazaru, nie pomawiajmy chłopaka odrazu o tak haniebne czyny^^ No i Nelka mamą została, a  Morgo się nie przyznaje do 'dzieła' leżącego na kanapie. W sumie to uważać trzeba, bo już różne (ehmm) wizje pochodzenia Prosiaczka na tym świecie powstały. (DZIWNY JEST TEN ŚWIAT). ' Wspaniały byłby ze mnie facet, gdybym dziś wyjechał.' Tak Morgi, masz rację świętą, a najgorsze, że Ty sobie z niej sprawę zdajesz. I Nelka ze swojej strony też,  żebym na zatwardziałą feministkę nie wyszła,  krzycząc tu tylko na niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nina. Ta kobieta tak bardzo jest Kornelii potrzebna, na codzień. Nie jakiś trener z niewiadomo jakimi certyfikatami,  dyplomami, kursami i co tam jeszcze można zdobyć. Tylko osoba, która widzi jej indywidualność. I nie owija w bawełne, ani nie bawi się w jakieś zasasy grzecznościowe. Bo może i nie w tej sytuacji, gdyż raczej ta nocka jej nie zaszkodziła w sensie dosłownym, ale tak na codzień to faktyczne. Kop w tyłek z opcją automatycznego pooglądania sobie sternów niekoniecznie porannych, jest tym czego ona potrzebuje najbardziej. Powiedzmy sobie, gdyby nie ludzie,  którzy pojechali po niej całą prawdą (bo determinacja niektórych nie pasuje mi po prostu do powiedzenia prawdy) to by jej w Soczi nie było. Człowiek to jest jednak społeczna jednostka i musi się socjalizować,  koc i łzy nie wystarczą do ogarnięcia życia
      (haha, którz to właśnie do takiego wniosku doszedł). No plus Niemka odrazu wiedziała, że te seksy to właśnie z nim były.  A przecież tylu patyczaków się w okół Neli kręci, że różne rzeczy mogła wykombinować w głowie. Po dodaniu tego 'co z niego za facet skoro pozwolił Ci spać', nie... Uratuję umierające resztki mojej samooceny i nie napiszę co sobie właśnie pomyślałam. Bo w tym momencie właśnie wchodzi nam znowu trudny wątek Korniszona i jej mamy. Ten śmiech. Jak pierwszy raz czytałam to ciężko mi było wywnioskować z czego on wynikał. Ale... Czy to było pojednanie? Po części tak. Słowo przepraszam nie cofnie czasu. Nie wykasuje przeszłości, nie zagoi ran, nawet nie wyprze nam z pamięci tego co powinno w trybie natychmiastowym zostać wyparte. Więcej. Przepraszam, nawet obustronnie nie znaczy z góry wybaczenia. Tutaj te przeprosiny były za konkretne słowa i myśli. A ból to chyba więcej niż słowo, niż konkretne wydarzenia. Więc to dopiero początek drogi. Początek,  którego zdecydowanie pierwszym krokiem nie było gadanie, a ściągnięcie ojca Neli do Soczi. Bo to właśnie dowód, że ta rozmowa coś serio znaczyła. Kocham Cię za to naturalne tempo ludzkich wahań i wyborów. Że nie ma kurde, żadnych pojednań w sekundę, żadnych wielkich nawróceń, odwróceń, zawróceń i cholera jeszcze wie czego. To zwyczajnie dowód na to, iż ludzie to dojrzewają całe życie, niezależnie ile ono trwa. I nie wiem dlaczego, ale jest to taka pocieszająca myśl. I jeszcze fakt, że nie pominęłaś wątków rodzinnych,  które w bardzo wielu opowiadaniach schodzą na margines, bo łatwiej dorobić bohaterom przyjaciół,  niż wprowadzić dodatkową trudność w fabule. A przecież to takie ważne. Czy kocha się swoich rodziców, czy też nieznosi. Czy oni są przy człowieku czy go olali. To nie ma w tej kwestii znaczenia, warunkują jednak kim jesteśmy, nie ma co tego wypierać. I cudownie, że o tym też pamiętałaś.

      W kwestii samego konkursu to ja zbyt wiele nie napiszę, bo nie nazwę się nawet amatorem. Nie pamiętam czy kiedyś oglądałam w ogóle zawody na lodzie, a łyżwy na nogach owszem miałam... W drugiej klasie podstawówki, czyli coś ponad dziesięć lat temu. Tym bardziej niesamowite jest, że te fragmenty tak do mnie dotarły. Zwykle gdy czytam fachowy opis czegoś czego nie rozumiem i zrozumieć w żaden sposób nie muszę, przechodzę dalej. Tu wręcz bym nie chciała tego zrobić. Bo tu wszystko jest jedną integralną całością. I to jak rozumiesz emocje sportowca... No serducho mi skacze, jak myślę,  że tych wszystkich nieudolnych dziennikarzy, zastąpi za parę lat podczas transmisji osoba idealna do tego co chce w życiu robić.

      Usuń
    2. Dobra, powiedziałam wszystko to wrócę do początku,  czyli gdzieś tam tuż pod wykład o tym jak by wyglądał Didl bez świni.
      'Może dobrze zrobiłam wracając do Polski'. Policzę. To jest sześć słów, 34 litery, 13 sylab... JEDNO ZDANIE. A robi nam na nowo dylemat, ciężko nawet stwierdzić jakiej kategorii. Bo kurde, nad jednym nie ma się co zastanawiać. Pomijając tchórzostwo, nieodbierane telefony i nie poinformowanie go o jej decyzji, to... Dobrze zrobiła. Dorośli oboje przez te miesiące,  wyprostowali pewne sprawy, wrócili do sportu zdeterminowani, lecz świadomi, że na nim życie się nie kończy... Więc fakt, mogła z tym nie wyjeżdzać, ale popieram tą myśl i za to jej opieprzyć nie umiem. Ale Nela, Ty durny, durny Korniszonie. Czy Ty się jeszcze nie nauczyłaś, że pewnego, świadomego 'kocham Cię' tłamsić w głowie nie wolno? Zwłaszcza jak się zwiąże z takim impulsywnym, uszatym gościem, który myśli tyle, ile na skoczka narciarskiego (patrząc na różnorodne przykłady♥) przystało. Chociaż dobra. Chyba sama wiem jak to jest ze szczerością w przypadku ciężkich facetów i babskiego, często bezsensownego zdeorientowania, więc nie robię za chodzącą poradnię. No. W kwestii samego uszatego. Tu chyba nie szło o egoizm, ani o przeszłość, ani o nic takiego. Tylko o chorobiwy strach przed nie popełnieniem kolejnych błędów. Strach doprowadzony do takiego poziomu, że sam stał się błędem. Wszystko co jest fajne musi mieć granice. Nawet przekraczanie granic musi jej mieć. Szczególnie w miłości. I ja rozumiem, że się wpieprzył, że wyszedł, że nie dzwonił w nocy... Może to nie idealne, ale kurde on jest człowiekiem, a nie herosem. Ale jeśli serio wyjechał z Soczi (bo mam jeszcze marną nadzieję w tej kwestii) to sorry. To już przekroczyło pewne granice. Nela ma szanse na medal olimpijski. Nie może być roztrzęsiona. I ja tylko gorąco liczę, że tytuł rozdziału mówi nam, iż ona się nie załamie. Bo jakby nid patrzeć zrobił jej dokładnie to o co wtedy w Austrii miał do niej żal. Zostawił. W ważnej i trudnej chwili. Popaprańce jedne♥

      To jeszcze Didl, once again. Ja w poniedziałek rano patrzyłam na swój pokój i myślałam, że fajnie by było jakby Michi mi wyniósł śmieci. Mamy bodajże czwartek wieczorem i ten stan jest bardzo aktualny. No ale co jak co, Morgenstern się nie nazywam i nazywać z upływem czasu nie będę, więc... Daczej muszę posprzątać, a nie kombinować. Natomiast Bridget Jones i klasztor?  Nie wątpię, iż świnka wzięła to na poważnie i wygooglował jakiś ranking (albo stworzył go sam/z pomocą Gregora), ale czy Morgi serio się aż tak wpieprzył, czy poszedł na wódkę, czy serio w tym powietrzu jest spirytus? Nie wiem. Tak czy siak mamy problem i to wcale nie taki, żeby o niczym nie dowiedział się Kraft. Ehh...

      No, codziennie dopisując po kawałeczku napisałam. Przepaszam z góry za wszystkie błędy bo ta nieszczęsna komórka błędów nie sprawdza. No więc kocham to strasznie i czekam niecierpliwie. I na święta czy tam nowy rok bardzo będę ryczeć. No to Niech żyje chlew i dużo, dużo weny♥

      Usuń
  14. to w sumie śmieszne, ale pierwszy raz od 1985 roku nie mam pomysłu na początek komentarza. zawsze przychodzi jakoś tak samoistnie, a dziś z jakiegoś powodu nie chce. najgorzej, że nie mogę czekać, bo soszjalajzing i kolokwia już wyciągają swoje szpony, by do reszty mnie wykończyć... no nic, coś tam pobredzę, i tak już tu masz analiz od cholery i więcej, więc chyba mogę dzisiaj darować sobie przebłyski intelektualne? dzięki.

    no więc tak... rzygam tęczą oczywiście, bo nelka, bo morgo, bo wreszcie razem, szczęśliwi, lepiej być nie mogło, możemy już skończyć... ależ gdzie tam. o ile zwycięzcą poprzedniego odcinka był grzegorz, o tyle dzisiaj the oscar goes to nina i sądzę, że to nie wymaga zbędnych tłumaczeń. SPAŁAŚ Z GWIEZDNYM FACETEM. nie wiem, skąd Ty bierzesz te teksty, ale autentycznie Twój łeb to absolutna kopalnia geniuszu. prawie płakałam, choć nie wiem, czy bardziej mnie cieszył wkurw niny, czy reakcja mamy nelki. w całej tej małej furii wyszła ciepła, porozumiewawcza relacja matki z córką. i to jest piękne. i jednocześnie wskazuje na dużą zmianę, jaka zaszła między nimi. co zresztą dalsza część rozdziału tylko potwierdziła.

    chyba w pewnym sensie czułam, że aby ta historia naprawdę mogła się zakończyć, potrzeba między nimi tego zakopania toporów i dojścia do porozumienia. jest trochę tak, jakby znalazł się wreszcie brakujący od wielu lat element prawie gotowej układanki.

    będą wszyscy. absolutnie cudowne. tu już nawet w grę nie wchodzi rzyg tęczą - po prostu człowiekowi aż się przyjemnie robi na sercu. wróciła, wróciła do świata, który znała i kochała, i wspierają ją w tym wszystkie osoby potrzebne do tego, by ten świat był doskonały. piękna rzecz. nie pamiętam, czy mówiłam, jakiego wyniku dla niej w tym konkursie bym sobie życzyła (jeśli nie mówiłam - brązu), ale teraz to już chyba nawet nie ma dla mnie aż takiego znaczenia... no dobra, trochę ma, no bo... ekhm.

    czy ja mogę ich zabić? pytam poważnie, mogę? dobrali się po prostu idealnie. nelka, mistrzyni taktu (nie wiem, czy dobrze zrobiła, wracając do polski, wiem za to, co zrobiła źle. musiałaś mu to powiedzieć, kobieto? serio? oj, ems, podziwiam Cię, że siedzisz w jej głowie. naprawdę.) i morgo, specjalista w zakresie strzelania fochów w odpowiednich momentach (ja rozumiem urażone uczucia itd... ale czy on nie mógł się z tym wstrzymać do następnego dnia? na miłość boską, za chwilę mnie krew zaleje!). nie wiem, co ja mam powiedzieć, naprawdę. są po prostu niemożliwi. oczywiście nadal chcę hepi endu, chociaż mam wrażenie, że i tak się koniec końców pozabijają. się dopasowały dwa skorpiony. chwała panom, że jest chociaż diethart, jakkolwiek nie wiem, jak to świadczy o naszej dwójce, skoro to on tutaj najbardziej błyszczy intelektem. no cóż. oboje są głupi i bym ich rozszarpała. tyle w temacie.

    bardzo chcę już następny rozdział, a jednocześnie przypominam sobie, że to już koniec i zalewa mnie frustracja. idę na miasto. jesteś genialna.

    OdpowiedzUsuń
  15. nie do rymu, nie do taktu, wsadź se ucho do kontaktu.
    to pierwsze co mi przyszło do głowy, przepraszam, jest późno.
    niczego odkrywczego tutaj chyba nie napiszę. ale, no kurczaki, Morgo, świetny sobie moment wybrałeś na żale i smutki. no, dobra, są całkowicie uzasadnione i Tomasz absolutnie ma prawo poznać prawdę, której z kolei nie powinien się chyba dziwić. ale po kolei. ja rozumiem, że jego bardzo mocno zabolało to, kiedy, jak i że w ogóle Nelka go zostawiła. dobra, nawalił, nawalił cholernie, totalnie i absolutnie (lubię epitety), ale to przecież był olbrzymi cios, zwłaszcza, że znalazł się w takim momencie swojego życia. a poza tym, czego on się spodziewał zadając to pytanie? kurczę, złe decyzje mogą prowadzić do dobrych rzeczy. tak jak w tym przypadku. więc jak takich dobrych rzeczy ma się żałować? przecież Nelka wróciła, nawet jeśli tylko po to, by się pożegnać, do tego, co kocha i co było całym jej dotychczasowym życiem, doszła do porozumienia z mamą, z którą przez tyle lat było jej nie po drodze, spełnia swoje marzenie i koniec końców ma go obok siebie. wybrałeś, Morgen, najgorszy możliwy czas. takie rzeczy wyjaśnia się na spokojnie, a nie w trakcie ostatnich igrzysk olimpijskich kobiety, którą kochasz i dla której jest to sprawa priorytetowa, no bo, brzydko mówiąc, to może wszystko spaprać. przecież powinien o tym wiedzieć, skoro sam jest sportowcem. powinien rozumieć. a Nelka też dowaliła. ja wiem, że wytrwałość i to, że się nie odpuszcza, cechuje zwycięzców, ale raz mogła sobie darować. odpuścić.
    a poza tym wszystkim, kompletnie zniszczyło mnie wyznanie Thomasa. i to, że przyznał się do tego, że nie umie sobie z tą miłością poradzić. bo trzeba przyznać, że nie łatwa jest ta ich miłość; że ciężko ją znieść; że boli. ale jest przy tym tak uzależniająca i na swój sposób piękna, że nie da się z niej zrezygnować. to tak, jak próbować dopasować uzupełniające się puzzle, ale trzymając jeden na lewej stronie (Chryste, co to za porównanie?)
    poza tym DIETHART, skąd ty wziąłeś mózg?
    a na koniec najfajniejsza i najbardziej pozytywna rzecz z całego rozdziału, czyli (tutututu, znowu bez większego zdumienia) relacja Nelki z jej mamą (którą zdecydowanie wolę od MATKI MATKI). to jest takie... fajne, że one obie wreszcie dojrzały do wyciągnięcia dłoni w swoje strony. że próbują, stawiają te ostrożne kroki i chcą poznać się od tej innej strony. ale idą naprzód i nawiązują, choćby cieniutką, nić porozumienia. to jest dobre.
    matko, ja naprawdę nie wierzę, że to już przedostatni.

    OdpowiedzUsuń
  16. Wybacz mi, Ems, ale jestem ostatnio jakimś małym, niepotrafiącym pisać komentarzy ludkiem. :< Więc będzie tylko tak symbolicznie, żeby został ślad, że tu byłam. Choć Ty wiesz, że ja zawsze czytam, zawsze, zawsze, zawsze. I kocham. Ich i Ciebie. I Pimpka. I pod kolejnym rozdziałem trzasnę epopeję. I pod epilogiem jeszcze większą. Ulubione momenty i wszystko. teraz jakoś nie potrafię się przemóc do myśli, że to już tak niedaleko do końca. Tak na marginesie, kiedy to piszę to w słuchawkach leci mi...Alles aus Liebe. I...matko, czemu ja wspominam wszystko, co się tu wydarzyło, jakby to były jakieś wydarzenia z mojego życia? I uśmiecham się sama do siebie, kiedy przypominam sobie każdy moment tutaj. Każde czekanie na rozdział, każde wkurzenie na Nelkę, na Thomasa. Każdy zachwyt nad Pimpkiem. To wszystko jest takie bliskie i prawdziwe.
    Nie wiem za to, co powiedzieć na temat rozdziału. Jak opisać moją minę po końcówce i jak określić poziom wkurzenia na nich oboje. Tak. Oboje. Tu nie ma strony lepszej i gorszej. Są tak samo popaprani. I albo sobie pomogą nawzajem, albo się wykończą. Amen. Przemówiłam.
    jakoś się tak wzruszyłam. Kawał czasu tu z Tobą byłam. Kawał wspaniałego pisania. I masę zmian u Neli i Thomasa.
    Lofki :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Jestem najokropniejszym człowiekiem na świecie, ale to już chyba wszyscy wiemy. Przepraszam najmocniej, że przybywam dopiero teraz i to jeszcze w doskokach między makowcami, a ubieraniem choinki, więc naprawdę nie wiem, co mi z tego komentarza wyjdzie - najprawdopodobniej po prostu groch z kapustą. Jest mi tym bardziej głupio, bo to był przecież rozdział, na który tak czekałam! Nie wiem ile już razy molestowałam Cię o to, że czas w końcu na łyżwy, a gdy Ty w końcu nam te łyżwy podarowałaś, to ja totalnie spartoliłam sprawę. Bywa. Nigdy raczej nie grzeszyłam punktualnością w blogowych kwestiach (ale tylko w tych kwestiach, bo w życiu prywatnym uważam, że punktualność to podstawa! żeby nie było :D).
    A przechodząc do konkretów - Morgenstern aka THE DRAMA KING, myślałam, że padnę przy tej końcówce, przysięgam, co to w ogóle miało być, ja się pytam! I jak zwykle zaczynam od końca, co jest zupełnie bezsensowne, ale w zasadzie logiczne, bo w tej końcówce znowu zrzucasz na nas bombę. Niedobra Emma.
    Postaram się jednak zacząć od początku. Po pierwsze - tytuł rozdziału. I tu mnie masz! Mówiłam Ci w moim pierwszym komentarzu tutaj, że akurat ta piosenka podczas czytania wszystkich rozdziałów przypadła mi do gustu chyba najbardziej no i, tak jak mówiłam, również uważam, że jej tytuł idealnie podsumowuje Kornelię. Powiedziałam to jakiś czas temu i mimo upływu czasu nadal się tego trzymam. Jak zobaczyłam tę piosenkę w tytule rozdziału to byłam przekonana, że ona właśnie do niej pojedzie w konkursie. W sumie nie znam się za bardzo na łyżwiarstwie i nie ogarniam tego do jakiej oni mają tańczyć muzyki, ale jak ostatnio coś oglądałam to ktoś jechał do Elvisa, a ktoś tam jeszcze do tanga z Moulin Rouge, ale może to był ten cały program dowolny, a nie krótki? Nie wiem, jak mówię, zasad łyżwiarstwa nie ogarniam totalnie. Ale dobra, przechodząc do treści samego rozdziału - początek taki cudownie sielankowy, że aż by się chciało rzygnąć tęczą i od razu się nad głową zapala czerwona lampeczka, że chwilunia, jest zbyt dobrze i zaraz nie będzie tak kolorowo. I oczywiście musiałam wykrakać :( A miało być tak pięknie. No i przecież było! Było pięknie, bo przyjechała Lilka (NARESZCIE!), bo w końcu nastąpiło przełamanie lodów między Kornelią i jej mamą (pierwszy nieśmiały krok ku lepszej przyszłości, jestem o tym święcie przekonana), bo na konkurs Kornelii przyszli wszyscy, od Stochów, przez Austriaków, aż po ojca Nelki, bo była czwarta, bo wszystko było pięknie... no i chuj bombki strzelił, że się tak szpetnie, a zarazem jak najbardziej odpowiednio i na czasie, wyrażę. Ale ja chcę mówić przede wszystkim o tym, kiedy było pięknie i miło, bo lubię jak jest pięknie i miło. Ot co.
    Więc byli przy niej wszyscy, a ja generalnie uwielbiam sytuacje, w której do głosu dochodzą wszelcy bohaterzy z drugiego planu, a tu pojawiło się ich całe mnóstwo, czyli jestem w raju. Aczkolwiek chyba wszystko wygrała Lilka tekstem pt. "Davidolo Kubaelho". Padłam! Nie dosłownie oczywiście, ale parsknęłam śmiechem tak, że aż brat mi próbował zajrzeć w telefon, żeby zobaczyć, co to takie śmieszne. Chociaż nie, w sumie Lilka nie wygrała wszystkiego, zapomniałam, że później pojawił się Gregor, jedyny prawowity król tego opowiadania, w moim skromnym mniemaniu, i pozamiatał wszystko słowami o tym, że "to była tylko rozgrzewka, idioto". Kocham go najmocniej na świecie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A później były łyżwy i było wyłącznie idealnie. Jak ja to uwielbiam. Serio, pewnie się powtarzam, ale poza Gregorem to to właśnie łyżwy są moim absolutnie najulubieńszym elementem tego opowiadania. Nawet jeśli pod względem warsztatu miewasz czasem słabsze momenty, do fragmenty dotyczące łyżwiarstwa dla mnie zawsze są napisane w punkt. Magia. Nie wiem na ile to zasługa mojego sentymentu do tego sportu, a na ile tego, w jaki sposób piszesz, pewnie to połączenie obu tych rzeczy - połączenie wprost idealne. Co prawda w moich wyobrażeniach wyglądało to nieco inaczej, po cichu liczyłam na to, że jednak nie będzie tak dobrze, że coś jej nie wyjdzie, że wyrżnie na tyłek przy tym nieszczęsnym flipie - wiem, jestem okropna, ale tak to właśnie widziałam. Wywrotka i od razu na nogi. I jedzie dalej, jakby nigdy nic się nie stało. Zupełnie inaczej niż wtedy. To byłaby taka fajna paralela. Ale w sumie jeszcze nic nie stracone, bo przecież mamy jeszcze jeden program do przejechania, zobaczymy, co na niego przygotowałaś. Trochę martwi mnie to, że Kornelia jest tak wysoko, bo w mojej wizji nie było medalu, na który ma teraz szansę. Dlatego raczej się nie obrażę, jeśli się z tego czwartego miejsca nie ruszy i zostanie na nim do końca. Może to totalnie wredne z mojej strony, no ale jakoś mi się to po prostu nie widzi, żeby dziewczyna, która zafundowała sobie półroczną czy jaką tam przerwę, nagle wróciła prosto po medal olimpijski. Ale zobaczymy. Może mnie do tego przekonasz. O ile masz w planach zawieszenie jej tego medalu na szyi.
      To chyba została mi do omówienia końcówka. Postaram się szybko, zwięźle i na temat. Ja pierdolę, Morgen. Ja pierdolę, Kubiak. Oni naprawdę są siebie warci. Jedno głupsze od drugiego. Ja chyba mam za mały móżdżek, żeby to ogarnąć. Tudzież moja wrażliwość mieści się w łyżeczce od herbaty i dlatego tego nie pojmuję (tak, oglądałam wczoraj Zakon Feniksa, więc cytat jak najbardziej na miejscu :D). Za kogo on się ma, przepraszam bardzo? Na miejscu Nelki to chyba bym nie wytrzymała, parsknęła śmiechem i rzuciła w jego kierunku tekst mojego brata, a mianowicie "Nie będziesz mi życia układać." Bo tak właściwie to o co mu chodzi? Ja nie do końca to ogarniam. Żal mu, że jest taka dobra? Że ma szansę na medal? Że super pojechała? To takie straszne, że jest z siebie zadowolona i cieszy się z tego, że wtedy wyjechała? No jacież pierdzielę. Na Boga, przecież on też jest sportowcem! Przecież musi zdawać sobie sprawę z tego, ile ten powrót dla niej znaczy! I zamiast być z niej dumny i ją wspierać, to wywleka jakieś brudy i wyjeżdża z tymi durnymi gadkami. Argh, wnerwił mnie strasznie. A na koniec jeszcze sobie wyjechał! No ja nie mogę, dramat rodem z jakiejś telenoweli, co on odwala? Kompletnie nie ogarniam tej końcówki, to chyba ponad moje siły i pewnie musiałabym to sobie lepiej przemyśleć, żeby doszukać się w tym jakiegoś sensu. Niestety, czasu na myślenie nie ma, bo trzeba lepić pierogi, więc po prostu zachowam się jak totalny leń i poczekam na kolejny rozdział, w którym, mam nadzieję, wszystko mi wyjaśnisz. I mam nadzieję, że wtedy wysmaruję Ci jakiś lepszy komentarz, bo ten zaczynałam pisać parę godzin temu, w międzyczasie zdążyłam ubrać choinkę, polukrować pierniki i zrobić pierdyliard innych rzeczy, więc za jakość tego, co wyżej w żadnym stopniu nie mogę ręczyć. Obiecuję poprawę! A przy okazji życzę wesołych świąt, samych trafionych prezentów i mnóstwo weny przy pisaniu ostatnich fragmentów tej historii <3

      Usuń
  18. Układ jest piękny, co do numerków to obstawiałyby numerki startowe jakichś przystojniaków :P
    Brawo Nelka! Pięknie pojechałaś. To zupełnie inne uczcie, kiedy wróciła taka "odmieniona" prawda?
    No i oczywiście wszystko musiało się skopać. Ja się boje jak ona ten dowolny pojedzie :<<<
    Ale coś w tym jest... jakby się nie poklócili to by jej tu nie było. Więc w Soczi jest w sumie dzięki temu, że Morgi miał wyapdek... mocno to upraszczając :/.
    Eeech
    I, mam pytanko: czy ja dobrze kminię, że Ty, jako Ty, sobie łyżwujesz w wolnym czasie? Bo tak dość profesjonalnie te występy Nelki opisujesz :>

    OdpowiedzUsuń