piątek, 25 grudnia 2015

35. Unbroken.


*

nie wiem co to jest
ale mogę powiedzieć, że jest to coś
czego nie mogę przegapić
to trochę tak jakbyś pokazywał mi
gdzie mieszka szczęście
a cała moja siła polega na zwróceniu się do ciebie
z każdą pustą przestrzenią
brakuje mi elementów
które tylko ty możesz zastąpić

* * *


Wróć do mnie. Tak bardzo cię proszę, gdziekolwiek teraz jesteś, wróć.
Czasem mam wrażenie, że utknęłam w błędnym kole. Walczę-wygrywam-tracę. I tak całe życie. Jakby szczęście na lodzie nie szło w parze ze szczęściem poza nim. Jakbym miała tylko tę jedną możliwość i żadnej innej.
Czy kiedykolwiek było inaczej? Odkąd pamiętam poświęcałam swoją codzienność, przyjaźnie, krótkie znajomości, święta w domu i wakacje z ukochanym. Wszystko, tylko po to, aby wspiąć się na szczyt. A gdy już go zdobywałam i czułam na szyi przyjemny ciężar medalu, on ciągnął mnie w dół i sprawiał, że spadałam. I nie było nikogo, kto by mnie złapał, bo w drodze na górę, opuszczały mnie kolejne osoby.
Tata wyjechał. Brian odszedł. Babcia powtarzała, że tylko zwycięzcy są coś warci. A mama… tak naprawdę dopiero teraz czuję, że zawsze w jakiś sposób asekurowała mnie podczas tej wspinaczki. I wiele, wiele innych osób, którym nie opłacało się zostać, lub które sama odepchnęłam dla własnej wygody. Zostawali tylko nieliczni, lub ci, którzy mieli swój cel w moim zwycięstwie. Ale oni tylko stali obok, patrzyli i czekali na potknięcie.
Zastanawia mnie tylko, jakim cudem Kamil i Lilka przetrwali ze mną te wszystkie lata? Dlaczego? Dlaczego i oni nie odeszli, gdy dawałam im do tego wystarczające powody? Dlaczego, gdy nie wytrzymywałam sama ze sobą, oni wciąż byli obok?
I są ze mną w Soczi. Ale nawet tutaj, na samym końcu tej historii, gdy po cholernie męczącej walce mam szansę na najważniejsze osiągnięcie, kogoś brakuje.
Wyjechał. Zostawił mnie. Zostawił mnie, chociaż obiecał, że będzie. Brzmi znajomo, prawda? Cholerny hipokryta. Cholerny Morgenstern! Zostawił mnie w momencie, w którym potrzebuję go najbardziej na świecie. Potrzebuję człowieka, który podniósł mnie z kolan, poskładał na nowo, sprawił, że dzięki niemu mam siły, aby tu być. A on? Spakował się i wyjechał. Tak po prostu. Jakbyśmy wcale nie zaczęli próbować ze sobą być. Jakby wypowiedziane przez niego słowa nic nie znaczyły. Nie ma go. I nienawidzę go tak mocno, jak nienawidzę siebie za to, że dałam mu do tego powód.
Dlaczego w ogóle to powiedziałam? Dlaczego w porę nie zorientowałam się do czego zmierzamy i nie powstrzymałam nas? Mogłam to zrobić, a jednak… A jednak wolałam dać upust nagłej złości, mojej, jego… Wybrałam większe zło i pozwoliłam tej lawinie spaść.
Nie chciałam tego. Nie chciałam, aby tamte słowa kiedykolwiek padły z moich ust. Żadne z nich. Ale zadział impuls, pierwszy, drugi… dziesiąty. Po prostu byłam szczęśliwa. Jeszcze wczoraj rano gra toczyła się tylko o dobry występ, a dziś? Za kilka godzin powalczę o medal. I zostałam… sama. Bez niego. Znowu. To znowu się dzieje. Znowu opuszcza mnie najważniejsza osoba. Znowu wtedy, gdy łyżwy stoją w centrum uwagi.
Historia zatacza koło.
- Prawda, Kornelia? Kornelia!
- Tak?
Drgnęłam i rozejrzałam się po hotelowym hallu. Wszyscy patrzyli na mnie albo podejrzliwie, albo z rozbawieniem. Zacisnęłam wargi i schowałam telefon do kieszeni bluzy.
- Opowiadałam właśnie twoim kolegom jak za dzieciaka wrzucaliśmy cię na lód, żebyś nauczyła się sama jeździć, a ty darłaś mordę na pół województwa – odpowiedziała Nina, posyłając mi znaczące spojrzenie. – Dwadzieścia lat później startujesz na trzecich Igrzyskach, a japa wciąż ci się nie zamyka.
Wymusiłam grymas, mający przypominać uśmiech, gdy wśród towarzystwa rozległ się cichy śmiech. Sama nie wiem, dlaczego siedziałam z nimi wszystkim w hotelowym hallu na kanapach i zabijałam pozostały do konkursu czas. Może nie chciałam znów spędzać go sama w pokoju, jak przed wszystkimi innymi zawodami. Może nie chciałam znów czuć się samotna.
- Najgorzej było jak kiedyś upadła i zaryła twarzą o lód… O mein Gott, przez tydzień nie chciała na lodowisko przyjść!
- Bo leżała w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu… - mruknęła Lilka.
- Przeżyła? Przeżyła!
- I patrzcie, gdzie ją te upadki zaprowadziły – dodał tata, puszczając mi oko i uśmiechając się ciepło. – Po medal!
- Soczi. Skoczi. Stoczi.…
- Synu, daruj sobie. – Nina machnęła ręką na Maćka. – I przynieś mi jeszcze jedną kawę, bo to ciśnienie zaraz zabije mnie na śmierć. A ty, Kubuś… - tu wytknęła palec na tatę – nie wariuj, przystojniaku. Cztery lata temu za wcześnie ucieszyliśmy się z medalu i skończyliśmy z ziemniakiem. Nie zamierzam powtórzyć tego w Soczi.
- Spoczi! – krzyknął spod automatu Kot.
- Czy on się za dużo śniegu najadł? – westchnęła Schröder. – Tylko bez cukru ta kawa! A poza tym, Jakubie, nie to, żebym nie wierzyła w twojego dzieciaka, ale wiesz, moja filozofia nie pozwala mi wierzyć w sukces, dopóki konkurs się nie skończy. A, przypominam, on jeszcze się nie skończył.
- Trochę wiary w tego ‘dzieciaka’, Ninka. To ty ją prawie wszystkiego nauczyłaś.
- Więc wiem do czego jest zdolna w najmniej odpowiednim momencie.
- Słaba chwila na przypominanie Vancouver – wtrąciła Lila. – Maciek! Hej! Weźmiesz mi białą z cukrem?
- No dopiero przyszedłem… - stęknął Kot, podając Ninie papierowy kubek. – Dawid?
- Okeeej…
- Siedź! – krzyknęła Li, tarasując mu drogę jedną z kul. – Ja chcę kawę od ciebie, Maciek.
- Przecież to automat robi… - Dejvi podrzucił ręce na wpół załamany, na co Lilka prychnęła i łypnęła na niego z ukosa.
- Czy to automat się wczoraj pomylił i zamiast czekolady dostałam zupę?
- Bo Nelka miała zaraz jechać, a tobie zachciało się nie wiadomo czego!
- Sam się zgłosiłeś na ochotnika.
- Chciałem być miły!
- Miła to byłam ja, gdy nie przyrąbałam ci za tę zupę, bo mogłeś ją na siebie wylać. Albo gorzej! Na mnie! Więc sam widzisz różnicę.
- Dostaję przez nich migreny… - mruknęła Ewa, masując palcami skronie, doprowadzając tym samym Kamila do śmiechu. – Dobrze, że dzisiaj wyjeżdżamy.
- Przegapicie dekorację.
- Och, błagam. – Nina znów fuknęła na tatę. – Dajże jej w spokoju wystąpić! Tylko medal i medal… Pierw trzeba dobrze pojechać, presję ominąć! Ja tylko sobie wyobrażam, co się w tej Polszy teraz dzieje. Już pewnie wszyscy wyczuli szansę na medal i robią to samo, co ty. A potem będą wieszać psy, bo to, bo tamto.
- Ja po prostu wierzę w swoją córkę, okej? Zawsze wierzyłem.
- A ja wierzę, że zaraz nie wytrzymam i wpakuję swoje nowe kozaczki w twój tyłek. Przekonamy się, czy wiara działa cuda?
- Nina…
- To nie ty będziesz jako pierwszy patrzył jej w oczy, gdy się nie uda!
- Muszę się przewietrzyć.
Wstałam z fotela i ignorując zdziwione spojrzenia, wyszłam przed hotel. Usiadłam na murku i wyciągnęłam z kieszeni komórkę. Cisza. Thomas nie odpisywał, nie oddzwaniał, nie dawał żadnego znaku życia. Odbijałam się od poczty głosowej i z każdym kolejnym razem miałam coraz większą ochotę cisnąć telefonem o ziemię, by na końcu rozpłakać się jak małe dziecko. Bo to nie tak miało wyglądać. To nie tak miało się skończyć.
- Proszę, proszę, proszę… Odbierz…
Ale on nie odebrał, coraz mocniej miażdżąc resztki mojej nadziei. A mimo to próbowałam dalej. Na nowo wybierałam jego numer i błagałam, by w końcu pozwolił mi usłyszeć swój głos. Jakaś cząstka mnie naiwnie wierzyła, że nie mógł mnie zostawić.
Przecież obiecał!
Abonent tymczasowo niedostępny.
- Uch! Pieprz się!
W ostatniej chwili powstrzymałam się przed rzuceniem komórki przed siebie. Zacisnęłam usta, wstrzymując za nimi całą wiązankę gorzkich słów i pokręciłam głową. Nie wierzę, że to wszystko się dzieje. Nie wierzę, że znowu znaleźliśmy się w tak popieprzonej sytuacji.
Tylko westchnęłam, gdy Kamil usiadł obok. Nie miałam ochoty na żadne rozmowy. Jednocześnie nie chciałam być sama. Potrzebowałam pomilczeć, najlepiej z kimś, najlepiej właśnie ze Stochem. Dlatego westchnęłam po raz drugi, przyjmując z wdzięcznością ciszę, która zapanowała między nami na kilka chwil, dopóki nie poczułam na swoim ramieniu pierwszego, a potem drugiego stuknięcia Kamila. Dopiero przy trzecim się uśmiechnęłam, a przy czwartym nawet mu oddałam.
- Osiem lat później… - wyrecytował Stoch, po czym wziął głęboki oddech i przesunął spojrzeniem po okolicy. – Cholera, pamiętasz Turyn? Straszne były z nas wtedy szczyle.
Uśmiechnęłam się pod nosem, przywołując w pamięci wszystkie niezatarte wspomnienia z naszych pierwszy Igrzysk. Ceremonię otwarcia, okropne czerwone kurtki, konkurs biathlonu, swój pierwszy olimpijski występ, białą sukienkę, muzykę z „Dziadka do orzechów”, siódme miejsce i lecącą w moją stronę śnieżkę.
- Patrz, gdzie jesteśmy teraz.
- Widzę, jak dużo się zmieniło – odparłam, posyłając Kamilowi smutny uśmiech.
Dorośliśmy, z pary gówniarzy, na których nikt wtedy nie stawiał, staliśmy się najlepszymi w swoich dyscyplinach, zdobywając niemal wszystko to, co chcieliśmy. Wystarczyło spojrzeć na Stocha. Został mistrzem świata, podwójnym mistrzem olimpijskim, a teraz jest na prostej drodze po kryształową kulę. Dojrzał, ożenił się i… Po ośmiu latach wciąż jest moim przyjacielem. A ja? Mistrzyni świata, kilkukrotna mistrzyni Europy i zwyciężczyni cyklu Grand Prix, która dziś wieczorem zakończy karierę. Wciąż szukam swojej drogi.
Minęło osiem, cholernie długich i trudnych lat. Przegrywaliśmy, wygrywaliśmy, ciężko trenowaliśmy, podejmowaliśmy decyzje, a później ponosiliśmy ich konsekwencje. Walczyliśmy, poddawaliśmy się, cieszyliśmy się, albo wściekaliśmy i płakaliśmy, gdy nikt nie patrzył. Upadaliśmy, wstawaliśmy, szliśmy dalej, gdy wierzyli wszyscy, lub nie było przy nas nikogo. Od tamtej pory zdążyliśmy przejść przez tak wiele. A mimo to wciąż mam przed oczami obraz szesnastoletniej Kornelii, osiemnastoletniego Kamila, pachnącej pizzą knajpy na obrzeżach turyńskiej wioski olimpijskiej i ostatniego dnia Igrzysk.
- Pamiętam, jak wtedy powiedziałeś, że jeszcze kiedyś medale będą nasze. – Uniosłam kącik ust, przypominając sobie nastoletnie dywagacje Stocha wygłoszone nad margaritą. – Prawie nam się udało, co?
- Słyszałaś, co powiedziała Nina. Konkurs jeszcze się nie skończył.
Prychnęłam z uśmiechem i pokręciłam głową, opuszczając wzrok na swoje dłonie.
- A pamiętasz Vancouver? – Popatrzyłam na niego z rozbawieniem, czując w oczach wywołane sentymentem i bezradnością przed nieuniknionym końcem łzy. Do tej pory nie bawiłam się w żadne podsumowania, a poza tym… tak bardzo chciało mi się płakać. – Już nie byliśmy najmłodsi, wszyscy nas znali… I znowu nam nie wyszło. Pamiętasz, jak prawie udało mi się zająć trzecie miejsce?
- Nelka…
- Ten drugi zepsuty skok czasem śni mi się po nocach. Mogłam mieć ten medal…
- Dalej możesz go mieć – wtrącił Kamil, szturchając mnie lekko łokciem i naprowadzając mój wzrok na swoją uśmiechniętą twarz. – Bo teraz jesteśmy w Soczi. I znowu wszystko jest w twoich rękach.
- Powiedział dwukrotny mistrz olimpijski – mruknęłam, na co się roześmiał. – Cały czas zapominam ci powiedzieć, jak potwornie jestem z ciebie dumna. – Uderzyłam lekko ramieniem o jego. – Hej, spełniłeś nasze marzenie z Turynu.
- Tak… - Pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. -  Widzisz jaka to była długa droga? – spytał po chwili, patrząc gdzieś przed siebie. Westchnął, ale czułam, że się uśmiechał. – Nie wierzę, że dalej będę musiał iść sam – dodał, obracając głowę w moją stronę.
Usta wyraźnie mi zadrżały, gdy na niego spojrzałam.
- Jakbyś kiedyś poczuł się samotny… to wiesz, gdzie mnie szukać – wydusiłam z siebie, nim pierwsze łzy pociekły mi po policzkach. Kamil od razu przygarnął mnie do siebie ramieniem i pozwolił wtulić twarz w swoją szyję. Dopiero przy nim czułam, że jestem kilka metrów przed metą. I tak bardzo bałam się ją przekroczyć. – Czemu to tak strasznie boli?
- Bo ci zależy. A gdy nam zależy, cierpimy najmocniej.
Zacisnęłam mocniej powieki i zwinęłam dłonie w pięści, cała się trzęsąc. Gdyby tylko mogło już być po wszystkim…
- Nelka, co się dzieje, co? – Stoch odsunął mnie od siebie i spojrzał mi w oczy.
Znowu się rozpadam.
Otarłam policzki dłonią i pokręciłam głową.
- Nic. – Posłałam mu słaby uśmiech, pociągając nosem. – Po prostu bardzo się cieszę, że tu jesteś.
Wiedziałam, że i tak w to nie uwierzy. Mimo to Kamil nie powiedział ani słowa, nawet się nie skrzywił, jak przy każdym moim kłamstwie. Zsunął się z murka i kucnął przede mną, ściskając w dłoniach moje.
- Nigdy nie będziesz sama. Nie dopóki ja tu jestem, okej?
Pokiwałam głową, resztkami sił unosząc kąciki ust.
- Fajnie, że odnalazłeś mnie w Titisee.
- Fajnie, że mi na to pozwoliłaś.
Podniósł się i mnie przytulił. Z całych sił przywarłam do Kamila, w jakiś sposób potrzebując jego bliskości znaczniej bardziej, niż kiedykolwiek. Był. Przez cały czas pozwalał mi czuć swoją obecność i wsparcie, nawet wtedy, gdy tego nie chciałam. Czasem zastanawiam się, jak mogłam w tak łatwy sposób odciąć się od niego i uciec z Polski? I co by było, gdybyśmy nie spotkali się w Niemczech?
Odsunął się i położył dłonie na moich ramion, spoglądając na mnie z tym swoim kamilowym uśmiechem. A potem kiwnął głową, abym się odwróciła. Przez szklaną ścianę hotelowego hallu ujrzałam stojącą przy windzie mamę, wpatrzoną w… tatę. Wstał z sofy. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Aż w końcu tata podszedł do mamy i wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Nie bój nic, Nelka – powiedział Kamil. – Na końcu wszystko jest dobrze.
Nie potrafiłam wyprzeć się wrażenia, że już kiedyś ktoś mi to powiedział. Pokiwałam więc głową i uśmiechnęłam się lekko, nie odrywając wzroku od połączonych w delikatnym uścisku dłoni.

* * *

mogę cię zapewnić
że to serce było jaśniejsze niż spadająca gwiazda
i wszystkie pieniądze, które mi dawano
teraz nie ma już niczego
co mogłabym zepsuć

* * *

Nie zostawiaj mnie. Potrzebuję cię.
To nienormalne, w jaki sposób brak drugiej osoby może odbierać siły. Jak bardzo boli, gdy czuję się opuszczona i budzi się we mnie świadomość, że zostałam sama z własnej winy. Bo dałam powód, powiedziałam kilka słów za dużo i… Zapomniałam o tych najważniejszych. Jak cholernie parzy pustka, którą czuję, bo go nie ma. Nie ma człowieka, który ją wypełniał. Zabrał ze sobą wszystko, swoje ciepło, bezpieczeństwo, poczucie, że jeszcze będzie dobrze. Wyjechał i wiem, że wyjechał przeze mnie. Bo oboje czuliśmy żal, bo oboje wiedzieliśmy, że popełniliśmy błędy, które będą ciążyły jeszcze przez długi czas. Bo on  kocha, a ja już zapomniałam, jak wypowiada się te słowa. Bo czułam i dalej czuję całą sobą, że przy nim mogę znów się ich nauczyć. I chcę tego. Tylko jak mam to zrobić, skoro jego tu nie ma?
I dlaczego znów obwiniam łyżwy za swoje niepowodzenie?
Czasem mi się wydaje, że było o wiele lepiej, gdy nie czułam. Gdy nie potrzebowałam, gdy nie pragnęłam, gdy nie kochałam. Gdy wypełniałam pustkę sukcesami i świadomością, że tylko ja potrafię siebie ocalić. Byłam sama i było mi z tym dobrze, wygodnie; nie tonęłam, ciągnięta na dno przez słabości. Kontrolowałam je, potrafiłam poradzić sobie z każdą przeszkodą, byłam silna, bo tego ode mnie wymagano. Nie bałam się.
A potem rozpadłam się na kawałki i stałam się tylko człowiekiem.
Ale czy nie jest przyjemnie czuć? Czuć, że zależy? Że potrzebuję? Wystarczy odrzucić te złe momenty i przypomnieć sobie każde mocniejsze uderzenie serca, ciepły dotyk na skórze; usłyszeć znów swoje imię, wypowiadane w ten jeden, specyficzny sposób. Jeszcze nigdy przechodzące przez całe ciało dreszcze nie kojarzyły się z czymś tak dobrym. Ciepłe spojrzenie i uśmiech były cenniejsze od wszystkich medali. A poczucie bycia ważną? Szczególną? Wyjątkową, ale nie pod względem talentu, ale tego, jaką jest się osobą? Jakie to było uczucie, gdy wreszcie zauważono człowieka? Cierpiącego, złamanego, bojącego się samego siebie, ale człowieka? Czy nadzieja, która wtedy się pojawiła, nie przyniosła tak wyczekiwanego spokoju?
Czy bycie człowiekiem nie jest lepsze?
Fakt, boli. Ale gdyby nie bolało, skąd byśmy wiedzieli, że popełniliśmy błąd?
W całym swoim życiu pomyliłam się zbyt wiele razy. Dlatego zaciskam pięści i wstrzymuję krzyk, bo tak trudno jest wytrzymać w swoim ciele. Boli od środka. Mam wrażenie, że zaraz znów się rozpadnę, uderzana każdą pojedynczą winą, za którą brałam odpowiedzialność. Wszystkie niewypowiedziane słowa, wszystkie szanse, które zaprzepaściłam, wszystkie chwile, których nie potrafiłam docenić, odbijały się w mojej głowie, niemal ją rozsadzając. Wszystko, co przez całe życie zbierało się gdzieś pod moją skórą, teraz daje o sobie znać. Pękam.
I nie potrafię sobie z tym poradzić.

* * *

czas się zatrzymuje
kiedy jestem z tobą liczę sekundy, które dostałam
bo zwróciłeś mi wszystkie minuty
w których byłam tym czy nie jestem
to tak jakby przeszłość nie miała znaczenia
próbując uciec nie mogę się ukryć
jestem w ciemności i jedyne co widzę to twoje światło
świecisz jaśniej niż cokolwiek co do tej pory widziałam
i mogę ci obiecać, że to serce będzie spadającą gwiazdą
bo wiesz co to oznacza

* * *

Nie wiem na czym stoję. Co z nami? Co ze wszystkim, na czym nam zależy?
Jeszcze wczoraj rano wydawało mi się, że w końcu rozpoczęłam życie, którego zawsze podświadomie pragnęłam. Teraz… Jest zimno, dookoła widzę same obce twarze, a telefon milczy. Jedno mrugnięcie okiem sprawiło, że znów zostałam sama. A przecież przed chwilą jeszcze tu był, trzymał mnie w swoich ramionach, obiecywał… Naprawdę wystarczyło tak niewiele, aby odejść? Kiedy zaczniemy uczyć się na błędach?
- Nela!
Uniosłam głowę, słysząc znajomy głos. Zacisnęłam usta, wstałam z kanapy i omijając kręcących się po hallu Iceberg Areny ludzi, podeszłam do chłopaków. Uśmiechnęłam się słabo do Gregora, pozwoliłam Michiemu pocałować się w policzek, po czym z całych sił objęłam ramionami szyję Didla.
- I jak?
- Przykro mi.
Posłał mi przepraszający uśmiech i spoglądając na Grega i Michiego, odsunął się. Bo przecież oni nie wiedzieli.
- Wyczuwaaam… medal! – Hayböck zmrużył oczy i posłał mi znaczące spojrzenie, do którego dołączył swój firmowy uśmiech. – Duży, okrągły, o, gdzieś w tym miejscu – dodał, machając palcem w okolicach mojego mostka.
- Jak już chciałeś ją zmacać, to mogłeś po prostu zapytać – mruknął Schlierenzauer. – Podejrzewam, że po znajomości by ci pozwoliła. Chociaż najpierw musiałbyś spytać Thomasa…
- Ja nie mam nic przeciwko.
- Nie ciebie, kretynie, tylko Morgen…
- Więc jakiego koloru ten medal? – wtrącił szybko Didl. – Jakiś ładny na pewno, nie?
- Tak, kurwa, różowy w zielone paski. Ty się dobrze czujesz?
- Pytanie, czy Nela się dobrze czuje? – Głos zabrał Michael, który od dłuższej chwili mi się przyglądał. Poczułam szybciej bijące serce, gdy położył dłonie na moich ramionach i kazał na siebie spojrzeć. – Coś ty taka blada?
- To nic. Jest okej.
- No właśnie widać – fuknął Gregor. – Wyglądasz, jakbyś miała zaraz paść i nie wstać. Red-Bulla?
- Tego twojego? Nie, dzięki. – Wysiliłam się na blady uśmiech i posłałam mu sugestywne spojrzenie, na co zrobił taką minę, jakby miał zaraz pomóc mi osiągnąć poziom podłogi.
- Weź ty może usiądź, co?
- Nie trzeba, Michi. Naprawdę, to… To makijaż. Wzięłam za jasny podkład – skłamałam, podpierając kłamstwo kolejnym uśmiechem. – Nie przejmuj się. Lepiej powiedz, co u ciebie?
Hayböck zrobił głupią miną i spojrzał na mnie, jakby na czole wyrósł mi kaktus, po czym popatrzył na chłopaków, jakby doszukiwał się u nich jakiejś pomocy.
- Co?
- Co ‘co’? Ciągle mówimy o mnie, a… Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że tak rzadko pytam, co u was. – Złapałam go pod rękę, starając się z całych sił, aby zachować tę grę pozorów i w jakiś sposób przytrzymać się normalności. Nie mogłam dać się zwariować przez coraz głośniej krzyczące wyrzuty sumienia. Musiałam czuć w choć małym stopniu, że jest dobrze. – Więc?
- Nelka, jesteś pewna, że wszystko gra? – spytał podejrzliwie Michael.
- Jak najbardziej!
- O rany, spytała cię, to odpowiedz, na chuj drążyć temat? – mruknął znad swoich paznokci Gregor. Michi wzruszył ramionami, ale mimo to nie odpowiedział, więc Schlierenzauer wywrócił oczami i westchnął, jakby był tą osobą, która zawsze musi robić wszystko za innych. – Jest pięknie. Minęły dwa dni, a ja wciąż mam kaca, bo pewne dwa durnie postanowiły, że rozepną mi dupę, bo ponoć chodzę cały czas spięty. A prawda jest taka, że mam więcej luzu, niż cała wioska olimpijska razem wzięta. I to w tych częściach ciała, o których wiem tylko ja i Jasiu Ziobro. Bez podtekstów, kurwa.
Parsknęłam śmiechem. Chyba właśnie takiej odpowiedzi potrzebowałam. Gregor pokręcił głową z zażenowaniem, ale i tak ukradkiem uśmiechnął się porozumiewawczo i puścił mi oko. Odetchnęłam, czując się odrobinę rozluźniona.
- Nelka, jakie ty masz zimne ręce! – krzyknął nagle Michi i chwycił w swoje dłonie moje. Niezbyt ogarnęłam, w którym momencie ich dotknął, więc tylko posłałam mu nieco przymglone spojrzenie, gdy próbował je rozgrzać tarciem. I już chciałam powiedzieć mu, że zawsze mam zimne dłonie, gdy do akcji wkroczył Didl.
- Daj jej spokój! Ostatni konkurs w życiu zaraz ma, karierę kończy, więc się stresuje! To chyba normalne, nie? Ty jakbyś był na jej miejscu, tu już by cię wywozili nogami do przodu.
- Uuu, Didl dał głos – zamruczał Gregor.
- Idźcie zająć już miejsca, co? – westchnął Thomas, obrzucając ich niechętnym spojrzeniem. Michi uniósł brew.
- A ty?
- Halo? Jestem frajerem, który załatwia jedzenie? Idźcie, znajdę was.
Chłopaki spojrzeli po sobie, ale jedynie wzruszyli ramionami, jakby bardzo im to pasowało. Uśmiechnęłam się lekko, już po chwili tonąc w objęciu Michaela.
- Trzymam mocno kciuki. Pamiętaj, że jesteś miłością mojego życia, okej? – Przypatrzył mi się uważnie i uśmiechnął z zadowoleniem dopiero wtedy, gdy kiwnęłam twierdząco głową. Jeszcze raz mocno mnie przytulił i pocałował w policzek. – Maleńka, jesteś wielka.
Gregor prychnął.
- Jesteś kurduplem – podsumował mnie, gdy stanął naprzeciwko. – Jesteś rudym, marudnym, strasznie popieprzonym kurduplem. I ciągle widzę twój wyrażający chęć pozbawienia mnie cennych organów wyraz twarzy z Titisee. Powiedz mi: dlaczego?
- Bo patrzyłam tak na ciebie przez cały czas?
- Bingo.
Uśmiechnął się. A potem uniósł rękę, jakby chciał mnie poczochrać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i westchnął.
- Jeszcze ci zepsuję te włosy, a przy okazji makijaże i wszystko to… no wiesz… I dopiero będziesz wrzeszczeć.
Mimowolnie roześmiałam się, widząc jego nieco bezradną, ale i rozbawioną minę. Uniósł kąciki ust i wyciągnął przed siebie dłoń. Westchnęłam, spoglądając na niego i próbując powstrzymać cisnące się do oczu wzruszenie. Uścisnęłam delikatnie jego dłoń, by po chwili wtulić twarz w klatkę piersiową Schlierenzauera.
- Dzięki, Gregory. Za wszystko.
- Daj czadu i rozjedź ich wszystkich.
Michael i Gregor zniknęli za rogiem. Jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w miejsce, w którym przed chwilą stali i unosili zaciśnięte kciuki. Wbiłam palce w materiał koszulki w okolicach piersi i wypuściłam przez drżące usta oddech.
A potem odwróciłam się w stronę Didla.
- Myślałam, że Greg wie?
Pokręcił bezradnie głową i wzruszył ramionami.
- Też tak myślałem, ale obaj są święcie przekonani, że Morgi dołączy w trakcie konkursu.
Stłumiłam jęk, wywołany nagłym ukłuciem w klatce piersiowej i uciekłam spojrzeniem w stronę wejścia, w którym tak bardzo łudziłam się zobaczyć Thomasa. Ale wśród pojedynczych osób nie dostrzegałam tej, którą chciałam zobaczyć. Konkurs już trwał, pierwsza grupa zawodniczek kończyła swoje występy, za dwie godziny planowano start tej ostatniej; tej, którą miałam otworzyć. A jego nie ma.
I nie będzie.
- Próbowałem dodzwonić się do niego z telefonu w siedzibie Austrii, ale też nie odbierał. Zadzwoniłem więc na numer awaryjny, który Thomas podał w razie wu, ale też nic. Chociaż teraz nie jestem pewien, czy wykręciłem kierunkowy… A poza tym nikt w siedzibie nie ma żadnych informacji o rezerwacji biletów, ani o przelotach do Austrii. Nic.
Bardzo powoli zamrugałam, nie spuszczając spojrzenia z Dietharta.
- I ty sam tak na to wszystko wpadłeś?
- A co w tym dziwnego?
Pół minuty na niemy podziw Didla dla jego wspaniałomyślności i zaradności.
- Nie, nic. Dziękuję – wydukałam, na co przewrócił oczami i westchnął.
- Ktoś musi ci pomóc. Robię, co mogę i… Chociaż tak mogę ci się odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
Nie potrafiłam mu na to odpowiedzieć. Posłałam mu blady uśmiech i po prostu go objęłam. Chociaż w taki sposób mogłam pokazać mu, jak bardzo cieszę się, że jest. Sama nie wiem, co bym momentami bez niego zrobiła. Zawsze w jakiś sposób potrafił pojawić się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.
- Didl… - szepnęłam, cały czas kurczowo trzymając się jego szyi. – Co ja mam zrobić?
Wypuścił z ust powietrze.
- Może to zabrzmi dziwnie, bo zgodzę się z Gregorem, ale… Rób swoje.
- Gdyby to było takie proste.
Odsunęłam się od Thomasa i wymusiłam uśmiech. Rety, jak ja uwielbiam tego chłopaka za wszystko, co zrobił!
- Już w Sylwestra wiedziałem, że wystartujesz na Igrzyskach.
- I nic mi o tym nie powiedziałeś? – Uniosłam brew z rozbawieniem.
- Wolałem poczekać do takiej chwili, jak ta.
Mimowolnie się roześmiałam, więc poczochrałam te wiecznie roztrzepane diethartowe włosy. Skrzywił się i natychmiast poprawił grzywkę, która ani trochę nie wyglądała lepiej.
- Nela, bo my się przyjaźnimy, prawda? – spytał nagle, na co pokiwałam głową, choć posłałam mu podejrzliwe spojrzenie. – Więc jako przyjaciel mam obowiązek skopać Morgiemu tyłek za to, że tak cię tutaj zostawił – oświadczył, a mi oczy powiększył się dwukrotnie. - Wiem. Wiem, że to mój starszy kolega z drużyny i właściwie do dzisiejszego poranka wzór do naśladowania, ale nie mogę przeżyć tego, co zrobił. Nie zasłużyłaś na to. Nie dzisiaj. Dzisiaj powinnaś cieszyć się z medalu, a nie martwić się o to, że ten, uwaga, g n o j e k, wyjechał. Obiecuję, że jak tylko go dorwę, to nie będę myślał o żadnym z upadków. Po prostu nie, już teraz mam to w dupie. Tak mu nakopię, że z domu przez miesiąc nie wyjdzie. No chyba, że błagać cię na kolanach o wybaczenie. Bo ja się na takie zachowanie nie godzę i już. Tutaj niby mnie pouczał, po kątach rozstawiał, a proszę bardzo, jak sam się zachował! I to nie pierwszy raz!
Za dużo Didla w Didlu, jak na jeden dzień. Przez długą chwilę patrzyłam na niego i nie potrafiłam wykrzesać z siebie żadnego słowa. Bo… Bo co?
- Dzięki… - wydusiłam zbyt otumaniona nagłym postanowieniem Dietharta. – Czy coś.
Kiwnął głową na znak, że zawsze mogę na niego liczyć. W porządku, zapamiętam. Odetchnęłam i zerknęłam na telefon. Zero nowych wiadomości, zero nieodebranych połączeń i pora zacząć się rozgrzewać.
- Muszę iść.
- Ach, byłbym zapomniał! – Didl nagle podrzucił rękoma i sięgnął do plecaka, po czym wyjął z niego… pluszową świnkę. – Wziąłem ci go!
- Pan Prosiak? – Uśmiechnęłam się, biorąc w palce słynny talizman z Turnieju Czterech Skoczni.
- To dla ciebie. Na szczęście.
Zerknęłam na Didla, nie do końca rozumiejąc.
- Ale ja nie mogę go przyjąć. To twój prosiak.
- Teraz jest twój. Mi już pomógł.
- Takie przechodnie szczęście?
Pokiwał głową, więc znów mocno go przytuliłam, po czym parsknęłam śmiechem, gdy zachrumkał przeciągle i dość głośno.
- Co byś o mnie nie zapomniała.
- Wierz mi na słowo, nie ma na to szans.

* * *

właśnie zbudziłam się ze snu
w którym byłam w jednym kawałku
żadnego fragmentu mnie
i na tych pustych ulicach miłość trzymała mnie razem
i nie pozwoliła mi odejść

* * *

Co ja tu robię, jeśli nie ma obok ciebie? Po co tu jestem?
Chcę stąd uciec.
Mam ochotę ściągnąć łyżwy i pobiec w stronę wyjścia. Nie patrzeć na konsekwencje, po prostu stąd wyjść i nie pokazywać się światu. Już pokazałam, że się podniosłam, udowodniłam, że wciąż potrafię walczyć… Dlaczego to nie może wystarczyć? Nie potrzebuję niczego więcej, nie po to tu przyjechałam. Dostałam to, czego chciałam. Teraz potrzebuję tylko Thomasa. Chcę, żeby był tu ze mną, chcę czuć jego obecność. O nic więcej nie proszę. Niech on wróci. Niech znów będzie przy mnie.
To wszystko, czego potrzebuję.
A mimo to nie cofam się. Zaciskam palce na materiale czarnej sukienki i nie odwracam wzroku od kotary, za którą wszystko ma się rozegrać. Oddech ciąży, a serce bije jeszcze normalnym tempem. Czas się kończy. Zostały już ostatnie chwile, a potem… Co potem? Jak będzie wyglądała teraźniejszość w momencie, w którym opuszczę lód po raz ostatni?
Tak bardzo się boję.
Ale próbuję. Ten ostatni raz biorę głęboki wdech i otwieram oczy, gdy czuję na powiekach biel lodowej powierzchni. Wychodzę wraz z pozostałą piątką najlepszych zawodniczek i na moment tracę kontakt z samą sobą. Mam wrażenie, jakby okrzyki i brawa miały zaraz wysadzić lodowisko w powietrze. Przyszło o wiele więcej ludzi, niż wczoraj. Wypełnili niemal wszystkie miejsca. I patrzyli na nas, uśmiechając się i oklaskując, choć jeszcze nic nie zrobiłyśmy. Rozglądam się dookoła i w jednej chwili mam wrażenie, że jestem zupełnie mała, a cały świat wiruje, zlewając się w kolorową plamę. Wciągam w płuca zimne powietrze i ignoruję silne ukłucie pod lewą piersią.
Nie jesteś sama. Nie jesteś sama…
Więc dlaczego czuję, że to znowu się dzieje?
Rozpędzam się, wybijam, psuję skok i ląduję, wewnątrz wrzeszcząc na siebie za nieutrzymanie skupienia. Nie ukrywam frustracji, więc wymijam rozgrzewającą się Rosjankę i jadę dalej, wywołując ciepło w nogach. Chcę poprawić skok, ale znów się mylę i po jednym obrocie dotykam lodu obiema łyżwami. Tak bardzo próbuję nie wytrącić siebie z wypracowanej niemal wszystkimi siłami równowagi, ale nie potrafię pohamować coraz mocniej wyczuwalnej złości. Powtarzam fragmenty choreografii, pobudzam do dalszej pracy wszystkie mięśnie, chcę choć na chwilę się wyłączyć.
Ale nie potrafię. Czuję, że boli.
Tylko tym razem nie chcę, aby ból okazał się silniejszy ode mnie.
You can be the greatest, you can be the best, you can beat the king kong banging on your chest. You can beat the world, you can beat a war, you can talk to God, go banging on his door.
Przymykam oczy i odchylam głowę, wsłuchując się w puszczaną w Arenie piosenkę. Wypuszczam przez usta powietrze, próbując odnaleźć w sobie choć odrobinę spokoju. Potrzebuję go, potrzebuję wyciszyć umysł, odsunąć ból, przestać myśleć.
You can throw you hands up, you can beat the clock. You can move a mountain, you can break rocks. You can be a master, don’t wait for luck, dedicate yourself and you gonna find yourself standing in the hall of fame.
Pytania. Pytania w mojej głowie. Nagłe i domagające się natychmiastowej odpowiedzi. Gdybym lata temu dowiedziała się, do czego doprowadzą mnie łyżwy – czy zrezygnowałbym z nich? Czy porzuciłabym jazdę, mając świadomość, ile mogę przegrać, wygrywając? Czy znów wybrałabym tę drogę, wiedząc, ile razy się na niej potknę?
Tak.
You can go the distance, you can run the mile. You can walk straight through hell with a smile. You could be the hero, you could get the gold, breaking all the records they thought never could be broke.
Tak, wybrałabym łyżwy. Wybrałabym łyżwy, kochając je i nienawidząc jednocześnie. Za wszystko, co mi dały i za wszystko, co odebrały. Wybrałabym je. Bo to one sprawiły, że jestem tym człowiekiem, którym jestem. Ukształtowały mój charakter, zbudowały ambicję i wolę walki. Nauczyły upadać i wstawać.
Do it for you people, do it for you pride. How are you ever gonna know if you never even try? Do it for your country, do it for your name, ‘cause there’s gonna be a day when you’re standing in the hall of fame.
Bo łyżwy nigdy nie były problemem. Łyżwy zawsze były wtedy, gdy potrzebowałam uciec od ludzi. To ludzie ranili, a one ratowały mnie przed nimi. Tylko nieco za późno zdałam sobie z tego sprawę. Gdyby nie Thomas, nie zrozumiałabym tego, ani nie poczułabym, jak bardzo to kocham. Prawdopodobnie gdyby nie on, nigdy nie wróciłabym do jazdy. A tak? Jestem tu. Już po raz ostatni, ale jestem. Bez Thomasa, ale… Ze wszystkim tym, czego mnie nauczył. I za co mu podziękuję, gdy tylko go dorwę. Bo odnajdę go. I pokażę mu, jak silną we własnej słabości mnie uczynił.
Standing in the hall of fame. And the world’s gonna know your name ‘cause you burn with the brightest flame. And the world’s gonna know your name and you’ll be on the walls of the hall of fame.
Zrobię to. Ostatkami swoich sił i na krawędzi wytrzymałości. Pokonam samą siebie. Pokażę, że te wszystkie lata nie poszły na marne. Że było warto walczyć, cierpieć, dążyć do celu. Zrobię to. Potrafię, chcę. Dla wszystkich ludzi, których zawsze miałam po swojej stronie.
Dla siebie.
You can be a champion. You could be the greatest. You can be the best. You can be the king kong banging on your chest. You can be a champion. You could beat the war. You can talk to God, go banging on his door. You can throw your hands up. You can beat the clock. You can move a mountain. You can break rocks. You can be a champion. You can be a master. Don’t wait for luck.
Dedicate yourself and you can find yourself standing in the hall of fame.
Nawet nie wiem, kiedy zostałam na lodzie zupełnie sama.
Uciekam pod naporem spojrzenia blisko dziesięciu tysięcy osób i podjeżdżam do bandy. Nina wzdycha i podaje mi butelkę wody.
- Żadnego gadania dzisiaj? Nawet przypowieści o siewcy?
Schröder przymyka oczy i kręci głową. A gdy znów na mnie patrzy, nie potrafię określić jej spojrzenia. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby Nina była taka… przejęta?
Dlatego aby skołować mnie jeszcze bardziej, kładzie na bandzie swoje dłonie wewnętrzną stroną do góry. To coś zupełnie nowego, do tej pory nieznana mi strona Niny. Niepewnie, ale kładę na nich swoje, które mocno ściska.
- Dzisiaj będzie ckliwa historyjka o dziewczynce, która wywróciła mój świat do góry nogami – zaczyna, sprawiając, że czuję przepływającą przez ciało falę ciepła. – Nie tak dawno temu, choć byłam wtedy piękna, młoda i uganiał się ze mną pewien przystojny Hans, na świat przyszedł mały, rudy bachor, który pokrzyżował mi cudowne plany wypuszczenia w świat utalentowanej łyżwiarki. Dziewczyna miała osiemnaście lat i ogromny potencjał, ale wybrała bycie matką ponad sukcesami. Nie umiałam się z tym za cholerę pogodzić. Ale wiesz… Zrozumiałam ten wybór, gdy zobaczyłam jej córkę po raz pierwszy. Dasz wiarę, że z miejsca się w niej zakochałam? To kompletna paranoja, ale kochałam ją coraz mocniej z każdym kolejnym razem, gdy patrzyłam na nią, jak uczy się jeździć na łyżwach. Gdy krzyczała, gdy upadała i gdy darła japę jeszcze głośniej, ale… Na końcu i tak sama wstawała bez niczyjej pomocy i próbowała dalej. I tak przez następne dwadzieścia lat jej życia patrzyłam na nią, jak walczy, jak upada i jak podnosi swój chudy tyłek z lodu, bo taka już była uparta. Teraz ten rudy elf w różowym wdzianku stoi przede mną i mam ochotę go udusić za te pieprzone sentymenty, przez które zaraz się poryczę. – Pauzuje na chwilę i bierze głęboki oddech, po czym znów patrzy mi w oczy. – Kubiak, póki czuję się emocjonalnie rozpierdolona, powiem ci, że jestem kurewsko z ciebie dumna. I to nie przez wzgląd na te wszystkie wygrane, bo aktualnie one nie mają żadnego znaczenia. Jestem dumna, że podniosłaś się ten ostatni raz. Nie myśl o punktach, o medalu, ani o tym, by zadowolić kogokolwiek, poza sobą. Jedź. Ciesz się tym. Baw się. Spraw, żebyś ty sama była z siebie dumna tak, jak my wszyscy już jesteśmy. I… I pamiętaj, że to ostatni raz, gdy możesz skopać Makaroniarę. Tak na wszelki wypadek.
Jeśli to miało pomóc mi utrzymać spokój przed występem, to się nie udało. Bo oprócz gigantycznego zastrzyku motywacji, czuję pod powiekami łzy, które dostrzegam również w oczach Niny. Mimo to śmieję się i kiwam głową, akceptując w stu procentach zalecenia pani trener.
- Na lodzie, reprezentująca Polskę, Kornelia Kubiak!
Automatycznie spinam wszystkie mięśnie. Unioszę wzrok na Ninę, na co ta ze spokojem potrząsa naszymi dłońmi.
- Dasz radę, Kubiak. Wiesz, że potrafisz – mówi, po czym uniosła kącik ust. – Nie wierzę, że to ja wypuszczam cię na lód po raz ostatni.
Uśmiecham się blado.
- Nie wyobrażam sobie, aby był to ktokolwiek inny, Nina.
Jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę sektora, w którym wczoraj siedział. Nie ma go. Naiwnie łudziłam się do samego końca, że to jednak się nie dzieje, że przyjdzie. Ale dostrzegłam zaledwie rozmazaną postać Didla. Potem jest już tylko niosąca się przez trybuny wrzawa i mieszające się poczucie porażki z jednoczesną szansą na zwycięstwo.
Nie jestem sama. Nie jestem sama. Nigdy nie będę sama.
Zaciskam palce na srebrnej gwiazdce, wciąż zawieszonej na mojej szyi. „Obietnica, że zawsze będę”. Wierzę mu. W dziwny, niewytłumaczalny sposób wierzę, że będzie. I ta wiara, która kiedyś mnie zabije popycha mnie w głąb lodu.
A więc to już. To już ta chwila, którą próbuję przeciągnąć jak najdłużej; zupełnie tak, jakbym nie chciała, aby kiedykolwiek się kończyła. Dlatego biorę z niej jak najwięcej. Wyciszam wszystkie myśli, pozostawiając tę jedną najważniejszą: dam radę. Zgromadzone z trudem resztki sił, przeznaczone na ten ostatni występ, pulsują pod skórą. Nie będzie drugiej szansy. Skoro dziś wszystko ma się zakończyć, niech zakończy się poczuciem, że dałam z siebie wszystko; że uczyniłam ten ostatni raz najlepszym. To nic, że zebranie mocy tak bardzo boli i sprawia, że cienka ściana, którą na ten jeden występ postawiłam między sobą, a rzeczywistością pęka. I nieważne, że sił starczy tylko na tych kilka minut. Gdy się rozpadnę, będzie już po wszystkim.
Unoszę głowę w stronę nieba.
Pomóż mi.
Jeszcze jedno okrążenie, niewyraźny obraz dziadka w głowie i poczucie, że to zawsze było warte poświęcenia. Wielkie nadzieje doprowadziły mnie na sam koniec.
Jesteś gotowa.
Zatrzymuję się na samym środku tafli, a dookoła panuje cisza. Cisza tak martwa, że byłam w stanie przysiąc, że wszyscy słyszą jak głośno bije moje serce.
A potem rozstawiam nogi, rozkładam ramiona wzdłuż ciała i pochylam głowę, przymykając oczy.
Ostatni oddech.
Ostatni taniec.
Ostatni raz.
I pierwszy dźwięk pianina.
Unoszę głowę i przyciągam ręce do siebie, mając w pamięci cały układ. Uderzenia o klawisze pianina są równie ciężkie, jak bicie mojego serca, gdy kolejno rozsuwam nogi, odjeżdżając do tyłu, a potem staję na czubku prawej płozy, rozkładając ramiona. Odepycham się i zaczynam stawiać pierwsze kroki, dostosowując każdy ruch do muzyki. Unoszę ramiona, zaciskam w górze pięści i opuszczam ręce, a słysząc coraz silniejsze uderzenia o klawisze instrumenty, zaczynam rozpędzać się do pierwszego skoku. Gdy nadchodzi odpowiedni moment, pochylam ciało i wybijam się z lewej nogi, „kopiąc” prawą powietrze i obracając się w powietrzu dwa razy. Otwierający program podwójny axel kończy się czystym lądowaniem, nagrodzonym przez publikę brawami.
Jeden. Jeszcze tylko dziesięć.
Do pianina dołączają instrumenty smyczkowe. Jadę po nakreślonej w pamięci trasie, czując na rozpalonej skórze bijący od lodu chłód, studzący obawę przed nieuniknionym. Potrójny flip, a po nim potrójny loop. To nie jest już trening, na którym może się nie udać. Ale nie jest to też występ sprzed roku, gdy pozwoliłam, aby jeden skok mnie pokonał. Wczoraj się udało, dlaczego dzisiaj miałoby nie?
Potrafisz. Potrafisz! Tak, jak robiłaś to setki razy wcześniej.
Oddech. Półobrót, lewa noga ugięta w kolanie, prawa wyprostowana w tyle. Ząbki w lód, wybicie, raz, dwa, trzy. Lądowanie. Zewnętrzna krawędź prawej łyżwy. I znów raz, dwa, trzy. Lądowanie.
Widzisz? Właśnie tak!
I znów kroki. Delikatne, wyważone ruchy, niewykonane automatycznie, ale z pełną kontrolą. Melodia znów wchodzi pod moją skórę i porusza całym ciałem, sięgając do umysłu i przejmując nad nim stery. Odpycha cały strach i ból, zastępując je spokojem i tym specyficznym uczuciem, które od niedawna towarzyszy mi na lodzie, ale którego nie potrafię nazwać; wypełnia mnie od środka ciepłem i daje poczucie bezpieczeństwa.
Kolejny najazd tyłem, wbicie ząbków prawej łyżwy w lód, trzy obroty i potrójny Lutz przechodzi do historii jako wykonany bezbłędnie.
Pierwsza sekwencja piruetów. Prostuję lewą nogę, tworząc kąt dziewięćdziesięciu stopni i rozkładam ramiona, tym samym wykonując piruet w pozycji wagi. Po chwili pochylam się i chwytam za kostkę, unosząc nogę w bok. Zmiana nogi i dwie figury piruetu siadanego. Oklaski.
Odjeżdżam kolejny kawałek i przeskakując z nogi na nogę,  ponownie rozkręcam piruet w którym wolna noga znajduje się równolegle do lodu. Słysząc przyspieszenie muzyki, sięgam przez ramię prawą ręką do lewej nogi. Po chwili puszczam ją, obracając się swobodnie wokół własnej osi, do momentu w którym muzyka zatrzymuje się, a ja razem z nią.
Cisza trwa ułamek sekundy.
Znów płynę wraz z utworem, czując, jak każda pojedyncza nuta wywołuje przyjemne dreszcze. Pianino wygrywa melodię, a ja sunę po lodzie, mając wrażenie, że z każdą chwilą jestem coraz lżejsza. Tańczę, oddaję całą siebie. Świadomość, że to ostatni raz nie odpuszcza. Trwa przy mnie i sprawia, że wkładam w występ wszystko, co tylko mogę dać.
I jest dobrze. Do tej pory każdy element wychodzi bardzo dobrze. Dlatego, gdy przychodzi moment na kolejnego podwójnego axla, jestem spokojna o swój ulubiony skok. Nabieram prędkości, docieram do sekundy wcześniej wyznaczonego wzrokiem miejsca, rozkładam ramiona i wybijam się. Raz, dwa, lądowanie…
Nie!
Jak przez ścianę słyszę  jęk publiczności. Serce łomocze mi w piersi, potykam się, czuję pod dłońmi lód. Tracę oddech.
Nic się nie stało. Słyszysz? Nic się nie stało. Nie skończymy tego upadkiem. Nie tym razem.
Mija ułamek sekundy. Wstaję. Wstaję od razu, widząc siebie sprzed roku. Nie chcę znów się poddawać.  Bo nie jestem już tamtą Kornelią. Nauczyłam się wstawać nawet po najtrudniejszych upadkach. Nauczył mnie tego. Dał siłę. Sprawił, że wierzę. Dlatego jadę dalej i zaciskam zęby, nie zwracając uwagi na zdartą skórę dłoni.
Wewnętrzna krawędź lewej łyżwy. Zamachnięcie prawą. Trzy obroty. Lądowanie tyłem na zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy. Potrójny Salchow.
Wracam do gry. Nie skończę tego upadkiem. Nie ma mowy.
Zbliżam się do końca. Muzyka przyspiesza i staje się bardziej dramatyczna, podpowiadając, że pora na kombinację trzech skoków. Najtrudniejszy element i… najważniejszy. Przecinam taflę po dłuższym boku i zaciskam szczęki.
Nie jesteś sama.
Nie jestem sama.
Potrójny Flip. Podwójny loop. Podwójny loop.
Już prawie koniec. Jeszcze jeden skok. Wytrzymaj.
Ostatni najazd. Ostatnie wybicie. Ostatnie trzy obroty. Ostatnie lądowanie. Ostatni udany skok.
Odjeżdżam na bok i przeskakuję na prawą nogą, prostując lewą i układając ją równolegle do lodu oraz splatając dłonie na plecach. Cały czas się obracając kilkukrotnie przechylam się do przodu, po czym zmieniam piruet na siadany i prostuję lewe kolano. Zmieniam nogę, prostując się. Odchylam tułów do tyłu, chwytam za prawą płozę i gdy nadchodzi odpowiedni moment, przeciągam nogę ponad głowę.
Melodia dotciera do momentu kulminacyjnego.
Show must go on, Nela.
Sekwencja kroków. Uderzenia o klawisze stają się szybsze i intensywniejsze, tak, jak i moje ruchy. Czuję. Serce bije w takt muzyki i przyspiesza wraz z oddechem, gdy dotrzymuję kroku melodii. Tysiące ludzi wyklaskujeo rytm, a ja tańczę, błagając, by ten moment nigdy się nie kończył. Gonię muzykę, ale jednocześnie czuję się, jakby ktoś ciągnął mnie po niewidzialnej nitce i jakbym wyprzedzała jego ruchy o ułamek sekundy. Mam wrażenie, że płozy ledwo dotykają lodu, a z ciała ulatuje całe powietrze. Każdy krok, każdy obrót, podskok, uniesienie ramion, to wszystko…
I tylko ja, muzyka, ta ostatnia chwila.
Już blisko, jeszcze kilka sekund…
Przechylam całe ciało do przodu i wypycham nogę w tył, tworząc ostatnią spiralę. Muskam koniuszkami palców zimnej, chropowatej powierzchni lodu, dziękując mu za te wszystkie wspólne lata.
Raz, dwa, trzy.
Koniec.
Rozpadam się.
Trwając wciąż w finalnej pozycji czuję jak każdy fragment mnie roztrzaskuje się o lód. Zaciskam powieki i po raz drugi pokazuję, że jestem tylko słabym człowiekiem. Ale tym razem nie wstydzę się tego. Dlatego pozwalam łzom płynąć, gdy opuszczam bezsilnie ramiona i pochylam głowę, czując więznący w gardle głos.
Ulga, żal, szczęście, smutek, wygrana, przegrana.
Silna i słaba.
Tak bardzo cieszę się, że już po wszystkim.
Unoszę ciężkie powieki dopiero wtedy, gdy czuję jak bardzo bolą mnie nogi. Ludzie stoją, biją brawo, krzyczą słowa, których nawet nie próbuję rozpoznać. Lód usypany jest kwiatami, zbieranymi przez małe dziewczynki, a na telebimie widzę swoją zapłakaną, ale uśmiechniętą twarz.
Było źle. Było dobrze. Było lżej.
Rozkładam ramiona w stronę jednej z trybun i uśmiechając się przez łzy, pochylam głowę. Widzę biało-czerwone flagi, widzę polskie akcenty, swoje imię na transparentach i tych wszystkich ludzi, naprzeciwko których stoję ten ostatni raz jako zawodniczka i próbuję w jakiś sposób podziękować za to, że byli do samego końca.
Nawet, jeśli na to nie zasłużyłam.
- Cichaj, rudzielcu, cichaj. – Wpadam w ramiona Niny, przytulając się do niej z całych sił i trzymając się kurczowo jej kurtki. Oddycham ciężko, niemiarowo; zaciskam powieki i błagam o spokój. – Już po wszystkim. Dałaś radę.
Nie potrafię jej puścić. Nie chcę. Potrzebuję poczuć odrobinę bezpieczeństwa podczas burzy, która rozpętała się w mojej głowie. Jestem na końcu. Gdzie w takim razie znajduje się nowy początek?
- Kornelia.
- Mamo!
Sekunda, impuls, ogromne pragnienie i zapach drogich perfum. A potem długo, długo nic, bo w końcu przypominam sobie, jak przyjemnie jest w ramionach mamy. I jak bardzo za nimi tęskniłam.
- Byłaś idealna – szepcze, trzęsąc się równie mocno, jak ja. Odsuwa mnie nieco od siebie, by spojrzeć mi w twarz i uśmiecha się szeroko przez łzy. – Zawsze byłaś.
Kiwam głową i znów wtulam twarz w kołnierz jej płaszcza.
- Tak bardzo cieszę się, że tu jesteś.
Nie miałam siły. Jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona. Nie potrafię nawet odwzajemnić uścisku dłoni mamy i Niny. Wysiłkiem jest samo uniesienie wzroku na tablicę wyników, nie mówiąc już o zniesieniu przedłużającego się podliczania punktów. Wynik i tak nie ma znaczenia. Zrobiłam to, pojechałam najlepiej, jak potrafiłam. Nie przegrałam z samą sobą. Wytrzymałam.
Jedyne, czego chcę to stamtąd uciec. Zostać sama. Odpocząć.
- Punktacja dla Kornelii Kubiak…
142,76 p.
1 miejsce
Schować się przed światem, stać się niewidzialna, zniknąć.
- Muszę stąd wyjść.

* * *

podniosłeś kawałki mnie i złożyłeś je w całość
nie ma możliwości abyś kiedykolwiek poznał
że moje serce było złamane
bo przyszedłeś i rzuciłeś mi linę
rozpadałam się
ale teraz pokochałam na zawsze kogoś
kto nie pozwoli mi odejść
to dzięki tobie stałam się niezniszczalna

* * *

Zostawiłam wszystko za sobą i biegłam. Biegłam tak szybko, na ile pozwalały mi na to łyżwy. Mijałam ludzi, widziałam ich zdezorientowane twarze i nie pozwalałam sobie pomóc. Musiałam jak najszybciej zostać sama. Musiałam zatrzymać rozszarpujący płuca ból, zatamować krwawiące serce, uwolnić głowę od wrzeszczących w niej myśli. Bolało. Całe ciało bolało i stawało się coraz cięższe, spowalniając bieg. Zaciskałam zęby, tłumiąc szloch i napierając naprzód. Obraz rozmazywał się do tego stopnia, że widziałam jedynie swój cel w postaci metalowych drzwi. Aż wreszcie moje dłonie zderzyły się z zimną powierzchnią i naparły na nią resztkami sił.
Lodowate powietrze uderzyło w całe ciało, wbijając w nie miliony igieł. Dopiero wtedy z moich ust wraz z kaleczącym płuca oddechem wydostał się głośny szloch. Zacisnęłam powieki, pozwalając łzom spływać po policzkach na szyję i dekolt, po czym oparłam się o ścianę i kucnęłam.
Pochyliłam głowę do kolan i zakryłam uszy dłońmi. Nie chciałam słyszeć, nie chciałam widzieć, nie chciałam czuć. Malałam. Albo to świat kurczył się wokół mnie. Bańka, w której próbowałam się schronić pękła. Nie umiałam obronić się przed wszystkimi demonami, które przez wszystkie lata chowały się gdzieś z tyłu mojej głowy. Uciekałam. Gubiłam się, nie potrafiłam odnaleźć się we własnym umyśle. Wszystko wrzeszczało, doprowadzając mnie do szału. Chciałam krzyczeć, ale jednocześnie nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Każdy napięty do granic możliwości mięsień bolał, a wywołane zimnem drżenie sprawiało, że jedynie zaciskając zęby byłam w stanie to znieść.
Tak bardzo chciałam, aby to minęło. Aby przestało boleć i aby strach już nigdy więcej nie powracał. Bo zostałam sama. Łyżwy odeszły na zawsze. I nie wiem, co dalej. Oddałam im wszystko; oddałam ostatnie siły, aby się z nimi pożegnać. Zrobiłam to, udało mi się…
I nie potrafię sobie z tym poradzić.
Proszę, proszę, proszę. Zabierz mnie stąd. Zabierz w bezpieczne miejsce. Spraw, żeby nie bolało. Zrób coś, tak bardzo cię proszę. Nie zostawiaj mnie. Potrzebuję cię. Nie poradzę sobie sama. Wróć, wróć do mnie. Tak bardzo chcę, żebyś był.
Świat się kręcił. Coraz szybciej i szybciej. Brakowało mi miejsca, kończył się tlen, było cholernie zimno. Nie czułam zaciskających się na uszach palców, a zęby uderzały o siebie. Wszystkie dźwięki dobiegały jak przez grubą ścianę.
Tylko skrzypnięcie drzwi było tak wyraźne, że przedarło się przez postawioną między mną a światem barierę.
A potem poczułam na dłoniach ciepły dotyk.
- Jestem. Jestem tu.
Nieprawda. Nie ma cię tutaj, choć to jedyne, o czym marzę. Nie ma cię. Zostawiłeś mnie. Zostawiłeś mnie, do cholery.
- Ty stuknięta wariatko… - Miętowy oddech owiał moją zmarzniętą twarz. Po chwili na ramiona opadł puchowy materiał kurtki, a dłonie znalazły się w większych, cieplejszych, już po chwili ogrzewających moje policzki. Zacisnęłam mocniej powieki. – Byłaś wspaniała. Taka odważna, taka dzielna… - Znałam ten głos. Rozpoznałabym go wszędzie. A mimo to nie wierzyłam. Bo to nie mógł być on. Zostawiłeś mnie. – Zrobiłaś to. Naprawdę to zrobiłaś. Boże, jaki ja jestem z ciebie dumny.
Wyrównałam ciężki oddech. Klatka piersiowa bolała mnie, jakby zrzucono na nią betonowy blok, a w serce jakby wrosła cienka igła, która przy każdym uderzeniu dawała o sobie znać.  
- Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Od samego początku mi to udowadniałaś, ale dzisiaj… Wytrzymałaś. Cholera, gdybym mógł być choć w połowie tak silny, jak ty… - mówił, a ja poczułam stykające się z moim czoło. Burza jakby zaczęła się uspokajać. Było ciszej. - Ale przy tobie się tego uczę, wiesz? Uczę się być silniejszy, lepszy… Bo przy tobie wiem, że potrafię. To ty pokazałaś mi, że jest nadzieja, nawet dla kogoś takiego, jak ja. To wszystko dzięki tobie, Nela.
Wystarczyło, że wypowiedział moje imię i poczułam jak nagle dotykam rzeczywistości. Jest tu. Naprawdę tu jest. Po omacku dotknęłam jego twarzy, czując pod palcami delikatny zarost i rozchyliłam drżące wargi.
- Thomas? – wychrypiałam błagalnie, jakby wystarczyło jedynie go zawołać, aby wszystko się uspokoiło.
- Jestem – powtórzył, a jego usta dotknęły mojego czoła. – I nigdzie się nie wybieram.
Na chwilę zapadła cisza. Gdzieś w tle grała muzyka przeplatana oklaskami, ktoś krzyczał coś po rosyjsku, a nasze oddechy stawały się coraz płytsze. Już nie było tak zimno. Powietrze pachniało nim, a pod palcami czułam jego skórę.
- Nela, to, co wczoraj powiedziałem jest prawdą. – Roześmiał się cicho i przejechał kciukiem po moim policzku. - Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię jak wariat. I nigdy nie odpuszczę. Poczekam tyle, ile będzie trzeba. Nieważne, jak długo, o ile będziesz obok. Tylko tyle potrzebuję. Po prostu bądź i pozwól mi być dla siebie.
Wbiłam mocniej palce w materiał jego bluzy i drgnęłam niespokojnie, zaciskając powieki. Odsunął swoją twarz.
- Spójrz na mnie, proszę.
- Nie mogę – szepnęłam, kręcąc delikatnie głową.
- Dlaczego?
- Tusz wpadł mi do oczu.
Zaśmiał się i znów wsparł czoło o moje. Nieznacznie uniosłam kąciki ust, ale to wciąż było za wiele. Świat zaczynał zwalniać, ale ciągle kręciło mi się w głowie.
- Ty i ja, okej? – spytał cichym, ciepłym głosem, który sprawiał, że serce rwało się jeszcze mocniej w jego stronę. – Czysta karta, wszystko od nowa. Żadnych głupot, żadnych bezsensownych kłótni. Tylko my. Razem.
Pokiwałam głową i mocno się do niego przytuliłam, ponownie czując się bezpiecznie. Odetchnęłam, trzymając się go kurczowo, jakby zaraz miał rozpłynąć się w powietrzu. Ale był. Nie znikał. Czułam jego zapach, oddech na karku i usta na skórze. Tylko tego potrzebowałam.
- Poradzimy sobie – szepnął. – Poradzimy sobie ze wszystkim.
Nie wiem, jak długo klęczał przede mną i trzymał w swoich ramionach. Może chwilę, może kilka dłuższych minut. Ale w końcu podnieśliśmy się z ziemi, a Thomas uchwycił moją twarz w dłonie.
- Chodź tu, sieroto, pokaż te swoje oczyska.
Parsknęłam cichym śmiechem, gdy zaczął manewrować chusteczką w kąciku mojego prawego oka. Zamrugałam nerwowo dla ostrości widzenia. A gdy uniosłam głowę, odetchnęłam z ulgą, widząc go przed sobą. Nie mam pojęcia, skąd on się do licha tu wziął. Jakim cudem znalazł się na tyłach Iceberg Areny wraz ze mną i jak go w ogóle tu wpuścili. Ale czy to ważne? Thomas uśmiechnął się z ulgą, patrząc na mnie w sposób, który wywoływał to przyjemne uczucie w żołądku, a którego nie znosiłam równie mocno, jak uwielbiałam.
Westchnął.
I nie wiem dlaczego w jednej uderzyła we mnie fala gniewu. Znów patrzyłam w jego oczy, znów czułam go przy sobie, ale… Jeszcze te kilkanaście chwil temu nie było go tutaj. Od rana żyłam w przekonaniu, że wyjechał, a wczorajsza kłótnia w jakiś sposób nas przekreśliła. Nie odbierał telefonów, nie dawał żadnego znaku życia… Sprawił, że znów bolało, a ostatni występ kosztował o wiele więcej, niż powinien.
A teraz stoi przede mną i… I co?
Po raz kolejny stojąc przed nim zacisnęłam pięści. I pierwszy raz zrobiłam z nich użytek.
- Nela!
Z przerażeniem patrzyłam jak zakrywa twarz dłońmi i pochyla się do przodu. Chwyciłam się za pulsującą prawą pięść i wypuściłam powietrze z płuc. Thomas spojrzał na swoje palce, a potem uniósł na mnie zdezorientowany i domagający się wyjaśnień wzrok.
- Co to było?!
- Zostawiłeś mnie! – krzyknęłam, jednocześnie rejestrując fakt, że nie doszło do rozlewu krwi. – Tuż przed ostatnim konkursem!
- Boże… - stęknął i ponownie zakrył twarz dłońmi. – Nela, to nie tak…
- A jak?! Didl cię widział! Spakowałeś się i wyjechałeś, tak po prostu, bez żadnego wyjaśnienia! – Podrzuciłam rękoma, na co od razu się cofnął. Czułam, jak z każdą sekundą jestem coraz bardziej wściekła. – Dzwoniłam! Pisałam! A ty nawet nie raczyłeś dać pieprzonego znaku życia!
- Nela…
- Jak mogłeś! Jak mogłeś mi to zrobić! Miałeś taki żal, że wyjechałam z Austrii i cię zostawiłam, a sam prawie zrobiłeś to samo! Kiedy się zorientowałeś, co? Kiedy się zorientowałeś, że jesteś hipokrytą, Morgenstern? Przed odprawą? Po? W samolocie?
- Nie, ja nie wierzę…
- W co? W to, że mam rację? – Ponownie zacisnęłam pięści, mając kolejną ochotę na uderzenie go. – Czy w to, że nie rzucam ci się w ramiona z wdzięczności, że jednak przyszedłeś? No? Powiedz coś!
- Okej – mruknął i potarł oczy palcami, po czym spojrzał na mnie, jak na ostatnią idiotkę świata. – Powiem coś. W zasadzie zapytam. A mianowicie: czy ciebie porąbało?
Zmarszczyłam czoło, patrząc na niego z niezrozumieniem.
- Co?
- Co ‘co’? – powtórzył, zaciskając usta. – Czy ty naprawdę myślałaś, że cię zostawiłem?
Sama nie wiem, co było w jego spojrzeniu takiego, że nagle zabrakło mi argumentów i zwątpiłam właściwie we wszystko, co wydarzyło się tego dnia. Patrzyłam na niego i jedynie krzyczałam na siebie, aby już nic więcej nie mówić. A on? Wzniósł oczy do nieba i westchnął, błagając o pomoc.
- Tyle czasu z Didlem, a ty mimo to uwierzyłaś mu, gdy przybiegł do ciebie i powiedział, że wyjechałem z Soczi, tak? – spytał jak najbardziej spokojnie i posyłając mi niezwykle cierpliwe spojrzenie. Nagle poczułam, jakbym oberwała z całej siły w bok. – To fantastycznie rokuje na najbliższą przyszłość…
- Ale…
- Nie wyjechałem, Nela – oświadczył. - Co lepsze, wcale nie miałem takiego zamiaru.
Opadłam na zimną ścianę, gapiąc się na niego i tylko co jakiś czas otwierając usta, aby coś powiedzieć, by na końcu i tak je zamknąć. Bo to nie mogło dziać się naprawdę.
- Ale Didl…
- Didl widział przez okno jak pakuję do samochodu walizki żony Pointnera i jadę z nią na lotnisko, bo Alex sam nie mógł tego zrobić i poprosił mnie, żebym jej pomógł wrócić do Austrii – wyjaśnił. – Rano zdążyłem tylko Gregorowi powiedzieć, gdzie jadę, chociaż i tak na wpół spał, nie mówiąc o reszcie… Chociaż jak widać, Didl był już na posterunku.
- Dzwoniłam – powtórzyłam. – Pisałam do ciebie…
- Dobra, tutaj spieprzyłem ja, bo nie naładowałem telefonu i padł mi jeszcze w drodze na lotnisko. – Westchnął i odchylił głowę, przymykając oczy, po czym pokręcił głową, jakby sam w to wszystko nie wierzył. – Chciałem dać ci znać, ale wczoraj tak paskudnie się rozstaliśmy… - Popatrzył na mnie z bezradnością i uniósł kącik ust. – A potem były już tylko korki na autostradzie i właściwie w ostatniej chwili zdążyłem na twój występ. Gdybyś tylko widziała minę Didla, gdy mnie zobaczył…
Przymknęłam powieki i oparłam pulsującą bólem głową o zimną ścianę. Chciało mi się płakać i śmiać jednocześnie.
- Nela, przepraszam. – Odezwał się nagle, sprowadzając na siebie mój wzrok. – Za wczoraj. Nie wiem, po jaką cholerę rozdrapałem sprawę twojego wyjazdu, skoro wcale nie miałem tego wszystkiego na myśli. Po prostu… Wiem, że gdybym cię nie okłamał, ty nie wyjechałabyś, a wtedy nie wróciłabyś do łyżew. Ale gdy patrzyłem na ciebie wczoraj i dzisiaj, i widziałem, jaka jesteś szczęśliwa, zdałem sobie sprawę, że może tak właśnie miało być, co? Może musieliśmy przez to wszystko przejść, żeby być tu, gdzie teraz?
Uśmiechnął się bezradnie i wzruszył ramionami. Rozluźniłam pięści, czując spływającą złość.
- Czyli… nie wyjechałeś?
- Nie, nie wyjechałem.  – Pokręcił głową z rozbawieniem. – Przecież obiecałem.
- O mój Boże. – Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. Na zupełnie miękkich nogach podeszłam do Thomasa i dotknęłam dłońmi jego policzków, skupiając szczególną uwagę na nosie, który kilka chwil wcześniej miał bliskie spotkanie z moim prawym sierpowym. - Boli?
- W porównaniu do tego, Kulm to było nic – odpowiedział, za co spiorunowałam go wzrokiem. – Okej, to było słabe.
Pokręciłam głową i przyjrzałam się lekkiej opuchliźnie. Skrzywiłam się, po czym znów spojrzałam mu w oczy i… zaczęłam się śmiać. Objęłam jego szyję ramionami i przymknęłam oczy, śmiejąc się i wylewając z siebie kolejne łzy. Wyczułam, jak Thomas się uśmiecha i przyciska do swojego ciała, głaszcząc moje włosy.
- Przynajmniej teraz wiem, że gdy mi grozisz, to robisz to na poważnie.
- Dlatego już nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz? Nigdy więcej mnie nie zostawiaj.
- Dla własnego zdrowia…
- Morgenstern.
- Okej, okej. Nie zostawię. Obiecuję.
Uśmiechnęłam się z ulgą i przycisnęłam czoło do jego piersi. Odsunął moją twarz i przesunął kciukami po policzkach. Zacisnęłam palce na jego bluzie, natrafiając na plastikowy przedmiot.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć, Ewo Stoch? – spytałam, unosząc identyfikator, który udało się Ewce załatwić, aby mogła zrobić własny fotoreportaż zza kulis.
- Musiałem cię jak najszybciej odnaleźć. – Wsparł usta o moje czoło i cicho westchnął. – I przysięgam, jak tylko dorwę Dietharta, to przerobię świnię na szynkę.
 Zaśmiałam się i stanęłam na czubkach płoz…
A potem drzwi otworzyły się z hukiem.
- Znalazłam!
Odwróciliśmy się w stronę Niny i stojącej w progu mamy. Obie patrzyły na nas, jakbyśmy przed chwilą spadli z nieba.
- Coś mi się wydaje, że ona już odebrała swoją nagrodę. – Nina spojrzała znacząco na mamę, na co ta tylko zamrugała, nie spuszczając z nas wzroku. – Moja mutti zawsze powtarzała, że gwiazdkę z nieba trzeba zerwać sobie samemu. No i masz, rudej się udało!
Parsknęłam śmiechem spoglądając na Thomasa. Zmarszczył czoło, uśmiechając się niewyraźnie.
- Kubiak, ja wiem, że tobie tu dobrze, ale może byś ruszyła tyłek, co?
Ponownie odwróciłam wzrok na Schröder i pokręciłam głową z niezrozumieniem, choć żołądek nagle podskoczył mi do gardła. Nina wywróciła oczami i znów popatrzyła na mamę.
- Ty jej powiesz, czy ja?
- Ty – stęknęła mama, wciąż nie spuszczając z nas spojrzenia. Albo raczej z Thomasa.
- Niech będzie, ale ja owijać w bawełnę nie będę. – Niemka machnęła rękoma, po czym uniosła jedną w stronę wejścia i popatrzyła na mnie dość stanowczo. – Szoruj, dziecko, po swój medal, zanim pomyślą, żeś nawiała i oddadzą go Makaroniarze.
Otworzyłam usta, ale nie wypłynęło z nich żadne pytanie. Nina wygięła zaciśnięte wargi w uśmiechu, mama na wpół przytomnie pokiwała głową z rozbawieniem, a Thomas objął mnie i zaśmiał się do ucha.
- Carolina nie wytrzymała i dwa razy pocałowała lód. Masz brąz, dziewczyno. W końcu ci się udało.
Pokręciłam głową, ale Nina od razu swoją pokiwała. I tak przez krótką chwilą, dopóki nie poczułam, jak moje usta rozciągają się w coraz szerszym uśmiechu. Serce znów zaczęło walić, a płuca nagle ścisnęły. Płakać? Czy się śmiać?
- Chodź, za chwilę ceremonia kwiatowa. Chyba nie chcesz, żeby zaczęli bez ciebie? – Mama wyciągnęła rękę w moją stronę. Popatrzyłam na Thomasa, a on pokiwał głową z uśmiechem i popchnął mnie w jej kierunku. Bezwiednie podeszłam do mamy i chwyciłam jej dłoń, ściskając ją mocno. Uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie była w stanie.
- A jak już dostaniesz ten medal, to będziesz mogła zawinąć z gonga Makaroniarze. Taka moja ostatnia wola jako twojej trenerki, okej?
- Nina…
- Słucham cię, Natalciu?
- Szanuj rywala.
- Szanuję. Ale jak ktoś mnie wkur… irytuje, to nie omieszkam go o tym zawiadomić.
- Jesteś niereformowalna…
- Jak twoja córka. Ciekawe po kim to ma?
Zaśmiały się obie i obejmując mnie ramionami, skierowały nas w stronę wejścia na halę. W głowie huczało mi tylko jedno słowo: medal. Medal. Brązowy. Olimpijski. Ale… Jak?
- Natka, dzisiaj piję twoje zdrowie.
- Moje? A to nowość jakaś.
- I za ten twój dwudziestogodzinny poród.
- Jezu, Nina, cisza naprawdę jest złotem.
- Na szczęście będziemy opijać brąz, więc życzę ci miłego wieczoru ze mną.
- Już sobie współczuję… Kornelia?
Zatrzymałam się tuż w progu i odwróciłam przez ramię. Thomas stał w tym samym miejscu i uśmiechał się ciepło, a ja poczułam, że wciąż coś nie daje mi spokoju. Dlatego puściłam dłoń mamy i podeszłam do Morgensterna, obejmując go mocno za szyję. Wyczułam, że się uśmiechnął, gdy przytulił mnie do siebie.
A wtedy zbliżyłam usta do jego ucha.
- Ja ciebie też bardzo kocham, złamasie.
Spokój. Tylko to czułam, gdy ponownie wtuliłam się w jego ramiona, a one objęły mnie z całej siły. Bo w końcu powiedziałam wszystko, czego do tej pory tak bardzo się bałam.
Nareszcie.
- Mi się wydaje, czy on ma obity nos? – wypaliła nagle Nina. Zaśmiałam się cicho i przymknęłam oczy, wtulając policzek w szyję Thomasa. – Rany. Naprawdę straszne z was Popaprańce.
I w jakiś zupełnie popaprany sposób, właśnie takich kocham nas najbardziej.
A na końcu i tak wszystko będzie dobrze.

*


teraz każdy kawałek mojego serca wraca na swoje miejsce

* * *


„Na końcu wszystko jest dobrze. Jeśli tak nie jest, oznacza to, że to jeszcze nie koniec” ~ Ed Sheeran.
Boże Narodzenie to szczególny czas dla mnie i dla tego opowiadania. Dwa lata temu w trakcie świąt powstały pierwsze fragmenty Shattered. Pamiętam, jak bez żadnego planu i pomysłu na to opowiadanie pisałam „Gwiazdkę u Gwiazdy” – sceny z lotniska, a następnie Wigilię w domu Thomasa. Oryginalne fragmenty zalegają gdzieś na dysku. Z pewnością usiądę do nich dzisiaj i przeczytam je z poczuciem, że coś, co wtedy bazgrałam tylko dla rozładowania głowy z pomysłu i przypomnienia sobie, jak się pisze, dzisiaj dobiegło końca. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że równy miesiąc później opublikuję tutaj prolog, a dwa lata później wstawię trzydziesty piąty, a zarazem ostatni rozdział opowiadania o Thomasie i bohaterki, która nie miała imienia. I proszę. Jesteśmy tutaj, starsi o dwa lata, zmęczeni trzydziestoma pięcioma rozdziałami historii, która zmieniła mnie zarówno jako autorkę, ale i człowieka. Nie przypuszczałam, że kilka napisanych dla zabicia czasu scen, przeistoczy się w coś tak… ważnego i szczególnego dla mnie.
Dałam im szczęście, bo na to zasłużyli. Chyba nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że te moje dwa Popaprańce (dlaczego po takim czasie Word wciąż podkreśla to słowo?) po wszystkim, co musiały ze mną znieść, pozostały z niczym. Tak, wiem, naciągnęłam fabułę i popełniłam setki błędów w całym tekście, ale… To i tak już koniec. A na końcu musiało być dobrze.
Kochani. Przed nami jeszcze epilog, dlatego jeszcze się nie żegnam. W tym miejscu, chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia świąteczne. Spełniajcie swoje marzenia, dążcie do celów, bądźcie odważni, uśmiechajcie się dużo, nigdy się nie poddawajcie i walczcie o to, na czym Wam zależy. Spędźcie ten czas z najbliższymi w ciepłej atmosferze, zwolnijcie i pomyślcie, czy jesteście szczęśliwi. Życzę Wam wszystkiego, co najlepsze, zdrowia, cierpliwości, odwagi i czego tylko sobie sami zapragniecie.
Widzimy się tutaj za równy miesiąc – 25 stycznia, w drugą rocznicę opublikowania prologu. Będzie to dzień po konkursach w Zakopanem, więc wszystkim, którzy się na nie wybierają, życzę niezapomnianej zabawy i oczywiście polskiego akcentu na podium. Na pewno miniemy się gdzieś na skoczni, lub na Krupówkach, kto wie? Ściskam szczególnie Meine Gang i nie mogę już się doczekać spotkania i naszego Jury Meeting’u.
Do zobaczenia w Zako!
(35/35)


Inspiracja programu Kornelii: klik.

50 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że to nie koniec :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Sukienka Mao w tym programie jest przepiękna. Ta kompozycja Rachmaninowa do tego ma taki naprawdę fajnie dramatyczny wydźwięk. Cieszę się, że wybrałaś akurat to, bo bardzo mi to pasuje do przejazdu stawiającego stempel na jej karierze amatorskiej. Perf, idealnie, kłaniam się, dziękuję i trochę płaczę. Zdążyłam tylko przejrzeć ten rozdział, bo chyba jeszcze nie jestem gotowa na lekturę. Szczególnie, że zaraz na Mistrzostwach Rosji wychodzi na lód pierwsza grupa rozgrzewkowa w dowolnym par tanecznych. Nie no to nie jest jakieś usprawiedliwienie. Po prostu chyba jeszcze nie potrafię, ale cieszę się, że udało ci się to skończyć, bo to już jest mega mega mega osiągnięcie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pojebana. Serce mi nawala wiec nie mogę spać i czytam Popaprańców. Znowu płaczę, gorzej niż Tarasowa komentująca Mao na Igrzyskach. Mówiłam powyżej, ze ten Rach jest perfekcyjny. Zwłaszcza jak wiesz co się na ZIO stało i możesz sobie wyobrazić tą sekwencję kroków z taką emocjonalną siłą. Dziękuje ci za wszystko, za emocje, ząb lekcje życiowe wyciągnięte z rozdziałów i za to, że to pośrednio dzięki tobie łyżwy znowu są w moim zyciu.

      Usuń
  3. Chciałabym napisać coś sensownego, chociaż raz napisać sensowny komentarz, ale nie mogę, bo ryczę (riczę) jak jakiś waleń i nie mogę się opanować. Może pod epilogiem mi się uda. Chcę tylko napisać, że tak strasznie kocham Nelkę, Thomasa i ich razem. I Ciebie też kocham. A jak cię za miesiąc spotkam to cię kopnę, przytulę, znów kopnę, postawię piwo, kopnę jeszcze raz i znowu przytulę.

    PS. Wisisz mi paczkę chusteczek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda miałam się tu pojawić dopiero za miesiąc, ale doszłam do wniosku, że ja tylę nie wytrzymam, bo przeczytałam sobie rozdział jeszcze raz, łezka znowu popłynęła i muszę naskrobać te kilka słów teraz. Oczywiście nadal podtrzymuję to co napisałam u góry, ale teraz napiszę taki dodatek. A zacznę od tego, że uwielbiam Ninę, choć pewnie już o tym wspominałam, a jeśli nie to robię to teraz. Jest taka zadziorna i specyficzna, ale mocna z niej babka, więc za to ją polubiłam. Dobra, koniec wstępu, bo ja przecież nie o niej tu chciałam napisać.
      Jak sobie ostatnimi dniami robiłam porządki na blogspocie i przeglądałam starocie to natknęłam się na twój komentarz u mnie na Kotach, zresztą pisałam Ci o tym. Jestem w sumie w szoku, że przeczytałaś to badziewie i nie uciekłaś, tylko jeszcze mi coś pod rozdziałem napisałaś! I zaprosiłaś tutaj, na Shattered i przybyłam... Ale trochę późno. Bo wracałam do blogowania, pisania i czytania, a Popaprańcy byli pierwszym fickiem od dawna, który postanowiłam zacząć czytać. I matko, jakże bym żałowała, gdybym tego nie zrobiła. Co prawda na początku myślałam, że historia będzie o Kubackim (no kurde, bo tam była aureola złotych włosów wspomniana), co się minęło z prawdą, choć Dzióbi też miał swoją rolę tutaj, może nie pierwszoplanową, ale równie ważną. I tak sobie śledziłam tych Popaprańców już tak regularnie i zżywałam się z nimi coraz bardziej, śmiałam się przy czytaniu i łzy też się nieraz polały. Kiedyś natknęłam się na zdanie, że ten kto nie czyta żyje tylko jednym życiem, a czytający przeżyje ich więcej i choć tyczyło się to głównie książek, to myślę że i ficki można pod to podpiąć, prawda? Bo ja sobie gdzieś żyłam z MorgoNelą, tak trochę z boku, jak obserwator czy znajomy, który ich dopinguje, by się w końcu zeszli, bo ileż można? Ale zasłużyli na ten happy end, po tylu łzach, cierpieniach, upadkach, niepowodzeniach, złych chwilach. Są popaprani osobno, ale razem i myślę sobie, że miłość taka jest - czyni ludzi jeszcze bardziej popapranymi niż są normalnie, ale żyją w tym popapraństwie razem. Pokochałam MorgoNelę jak swoich, więc mianuję się trochę ich cioteczką, która patrzy jak dorastają i sobie idą w życie. Boże, ale głupoty gadam, ale już mi oczy zaszły łzami, także zwalmy to na to.
      A teraz chciałam zostawić parę słów tylko dla Ciebie, Ems. Bo możesz być z siebie naprawdę dumna, bo ta historia jest piękna. Pokazała przede wszystkim, że sportowcy też są ludźmi, nie maszynami - czują, kochają, płaczą, cierpią, podnoszą się, idą dalej, walczą. Mozesz być dumna z nich jako swoich postaci, a ja jestem dumna z Ciebie (znowu ciotkuję, matko bosko Hoferowsko), bo wiem, że miewałaś kryzysy twórcze i ciężko Ci było pisać, ale popatrz czego dokonałaś - dotarłaś z nimi do końca. I ciężko się rozstać po tych prawie 2 latach, prologu, 35 rozdziałach, godzinach spędzonych na tworzeniu. Dziękuję Ci za tę historię, bo mnie też kilkuktornie napędziła do tego, by siąść i coś nabazgrolić w zeszycie i Wordzie. Widzisz? MorgoNela mnie naweniała! A to jest naprawdę coś niesamowitego.
      Także tak, wrócę tu za miesiąc, uronię kolejne łzy na koniec, za 4 tygodnie Cię wyściskam i będzie cacy, tak? Tak. No i mimo wszystko życzę Ci dużo siły i weny, bo choć teraz ciężko Ci sobie to wyobrazić i studenckie obowiązki/plany też są ważne to jednak mam taką małą nadzieję, że coś napiszesz i znowu poruszysz mnie oraz resztę czyelników (Dzióbi i Lilka, pls, chociaż jednopart jakiś :c). Ściskam, całuję, ślę wiatry! ♥

      PS. DIDL TO JAKIŚ NIENORMALNY JEST, NO NAPRAWDĘ.

      Usuń
  4. Tak jak Mouse - też riczę.
    Chyba po przeczytaniu przestałam umieć w życie.
    DIDL TY CHORY POJEBIE!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Przysięgam, nie płaczę na filmach, czytając książki i w ogóle rzadko mi się to zdarza. I byłam taka dumna z siebie, że tak dobrze mi idzie, ale... w momencie, kiedy Nina opowiedziała swoją ckliwą historię - no cóż, wypłakałam ci rzekę.
    Kornelia. Ta ruda, poprana Kornelia, miłość życia Michaela Hayboecka (jak w pewnym momencie przeczytałam Majkela, doszłam do wniosku, że czas kupić mózg). Ta, która upadła.
    Thomas. Ten złamas. Ten, który ze świńskim pasterzem przegrał TCS. Ten, który przewrócił się na skoczni i złamał palec. Ten, który upadł.
    I wreszcie oni razem. Ci, którzy się podnieśli. I, Boże, jestem przekonana, że przeznaczenie istnieje. Że nic nie wydarzyło się tutaj bez przyczyny. Że każdy ich upadek był po to, by mogli budować dla siebie nowe mosty, by wspólnie mogli pokonywać lęki, wstawać z kolan i odkrywać, jak wiele w nich siły. W tych twoich dwóch Popaprańcach znajduję wszystko, co powinnam znaleźć w LUDZIACH. Takich zwyczajnych. Takich po prostu.
    Wspominam sobie ze łzami w oczach, na policzkach, na gwiezdnej pościeli... no, wszędzie, te ich wspólne momenty. A i te, które przetrwali z dala od siebie. Taniec Nelki, święta w Seeboden, w końcu moment, kiedy Thomas zabrał Nelę na lodowisko i ich pierwszy pocałunek. Cholera, oni żyją. Oni tak bardzo istnieją. Stworzyłaś ich tak namacalnych, jak jeszcze nikt nie stworzył opowiadaniowych postaci. Są prawdziwi. Z każdą jedną wadą, zaletą. Od rudych czy blond włosow do szpiku kości.
    Och, Boże, ja jestem pewna, że gdzieś tu Thomas i Nela sobie żyją. Że pokonali swoje lęki, pokonali demony (HEHEHE, PREVC), które ich dręczyły i są. Są dla siebie i są na zawsze.
    Bo zasłużyli na to, by być.
    Boże, naprawdę dziekuję, Ems, że dałaś im to szczęście. Nie wyobrażam sobie, że po tym wszystkim, mogłoby być inaczej.
    Poza tym... ten nelkowy medal. Nagroda za wszystkie wyrzeczenia, wszystkie te rzeczy, które dla łyżew musiała poświęcić. Za te wszystkie lata, kiedy odczuwała tak wyraźnie, że aby wygrać, musi tracić i za każdy drobny, i olbrzymi ból, który to wszystko wywołało. W końcu nagroda za to, że umiała się podnieść. Że wzięła oddech po tym wszystkim, że potrafiła. Nagroda za to, że pozwoliła się poskładać pewnemu złamasowi z Seeboden. Że tak kurczowo trzymała się go do końca i że dzięki niemu i pomimo niego weszła na sam szczyt. A ten przecież nie musi być złoty.
    Ems, ja ci tak cholernie dziękuję. Za to, że dobrnęłaś do tego momentu, choć ty jedna wiesz, jak było ci ciężko. Za to, że wytrzymałaś tyle w tym rudym łbie i pokazałaś, jak należy pokonywać słabości, łamać bariery i kruszyć mury. Że ich stworzyłaś od początku do końca. Od pierwszego słowa prologu do tego momentu i że nie poddałaś się ani na chwilę. Hej, Ems, jesteś zwycięzcą! Kłaniam ci się bardzo nisko i pochlipuję cicho, bo jednak trochę mi źle ze świadomością, że to już koniec. Ale to dobry koniec. To cholerny dobry koniec. To taki koniec, na jaki Nelka, Morgo i TY zasłużyliście. W wielkim stylu.
    Nie wiem, czy powiedziałam już wszystko, co chciałam. Szczerze wątpię, czy kiedykolwiek uda mi się ta sztuka. Na koniec jeszcze raz DZIĘKUJĘ. JESTEŚ WIELKA EMS. Wielka jak morgenowe uszy.
    O mój Boże, za miesiąc się zobaczymy i wyściskam cię za wszystkie czasy. I za to opowiadanie.
    Jesteś bezsprzecznie i niewątpliwie najlepsza.
    I'm yours.

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże. Mam tyle do powiedzenia, że nie wiem jak zacząć. Jak skończyć to też zresztą nie wiem. Ale tak czy siak, muszę podziękować mojej rodzince, że poszli właśnie do kościoła i zostawili mnie tylko z choinką. Bo nie wiem jakbym wyglądała czytając to przy ludziach. A przeczytać musiałam i to dziś. Zresztą nie wiem jak długi będzie epilog, ale raczej pokomentuję pod nim ten rozdział po raz drugi. Bo tu było tyle cudnych emocji, tyle szczególików, tyle genialnych zabiegów. Które zwyczajnie pochwalić trzeba, a ja w obecnej chwili nie umiem. Wątpliwe czy wogóle umiem się do treści odnieść. No, a jednak po prostu nie ma mowy, żebym to spróbowała ująć w słowa 'na trzeźwo'. Zdecydowanie lepiej tak, gdy jestem rozryczana, a Didl mi będzie bluzkę prał bo zrzuciłam na niego kawałek tortu czekoladowego (aha, jeden pierze, drugi wyrzuca śmieci... Pięknie sobie biednym AustriaTeam zarządzam, ale Prosiak sobie zasłużył). No, w każdym razie. Ściskam Cię za to, że Morgi i Nela są jednak razem. A jednocześnie są sobą. Bo co jak co, gdyby nie dostał w mordkę, to by trochę podważyło jej charakterek. Bo choć ona ewidentnie strasznie go kocha, to by się należało, gdyby zrobił to o co był posądzany ( i lepiej niech wszystko publicznie wyjaśni zanim chrumczący imiennik mu poprawi. Choć po olimpijskiej medalistce poprawiać nic nie trzeba). Ale ja znowu nie na temat. Bo wiesz? Jest teza mówiąca, że człowiek może uratować swoje życie tylko sam i że nikt mu dupy nie podniesie za niego. I jest przeciwna. Że to druga osóbka nas naprawia. Plus, że jak wsparcia nie mamy, to najwyżej napijemy się winka i poryczymy po raz milion-tysiąc-setny. A Shattered pokazuje, że to wcale ani jedno, ani drugie. Tylko jakiś mix, tak zmieszany, że czasem ciężko ogarnąć co jest czym. Ratując kogoś ratujemy siebie. I jeszcze coś... COŚ. Bo dzięki temu opowiadaniu ja, ale myślę, że nie tylko ja czuję - tak akurat na święta - taki przypływ kojącej wiary. W to, że nie ważne ile się spieprzyło, pomieszało i nawaliło. I jakim się jest megadebilem, idiotą czy nie wiadomo czym (chciałam napisać świnią, ale w tej historii świnia to coś cudownego♥). Nic nie jest istotne. Bo i tak masz szansę spotkać swojego popaprańca symetrycznego, dopasowanego i zawierającego w sobie lekarstwo na pustkę. I razem nawet paprając możecie budować. Tak, że nawet wasi najbliżsi - jak tu towarzystwo w końcówce - nie chce was widzieć idealnych jak z obrazka. Tylko takich.
    No, ale oczywiście nie tak łatwo. Do Soczi ze środka Europy jest tych kilometrów ile tysięcy? Dziesięć? Więcej? Nie oszacuje. Ale pewnie zakrętów na tej drodze dużo, zjazdów, postojów i możliwości zawrócenia. Niesamowite ile razy oni mogi zawrócić. A ile razy chcieli. Tymczasem są tam. Z medalami na szyjach i ze złączonymi łapkami. I nie wyobrażam sobie ich związku jako sielanki. Pewno będzie więcej rozbitych nosów, dosłownie i w przenośni. Ale zbudowali coś pięknego, dalej buduja. I za to muszę wyściskać ich i Ciebie.

    Stella ofermo, przestać pieprzyć. Powiem sobie, że Wellinger jest mądrzejszy, dojrzalszy i bardziej ogarnięty niż ja, to może zepnę dupsko i spróbuję zrezygnować ze swoich, tępych dygresji, nie mówiąc juz o sprawie Morgonelek tylko o reszcie rozdziału:D

    Ja już siąkałam nos na początku. Przy tym stwierdzeniu, że tyle się działo w jej życiu. Bo nie da się ukryć, sporo tego. Zawirowania prywatne, zawirowania rodzinne, zmiany czasu i przestrzeni. I ciągłe dojrzewanie i zmiany. A mimo tego wszystko sprowadzało się do schematu. Opuszczenia, końców, zawodów... I było tylko te kilka perełek-przyjaciół, które tkwiły przy niej wiernie czy mogły pomóc, czy nie mogły. A jednak ona miała w sobie coś, dzięki czemu do samego końca nie zwątpiła, że schemat da się rozpieprzyć. I da się być serio szczęśliwym. Thomas ją podniósł. Ale to ta siła sprawiła, że nie wrócili na dno ponownie. Oboje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dalej, Kamil. Wspomnienie Turynu i Vancouver. Tyle igrzysk czekania na przyszłe igrzyska. Zaimponował mi nasz Stochu, po raz kolejny zresztą. Gdy Nelka zaczęła płakać, myślałam że mu wyryczy, że Morgi ją zostawił, że się boi, że chce zwiać. Inaczej, przypuszczałam, że on to z niej wyciągnie. A ten po prostu ją poklepał i przypomniał, że jest. Nie naciskał, nie potrząsał. I to takie potwierdzenie, że przyjaźń kobiety z facetem, jest realna, bez żadnych podtekstów. Plus, że przyjaźń to też odmiana miłości. Inna, zupełnie inna, nie do porównania z tą od testosteronu. Ale przez to równie cudowna;) I fajnie, jak świat historii jest taki wielowarstwowy.
      A potem boskie nelciowe trio♥ Dziewczyno, masz już swoje długie uszy, zaczynasz nowe życie to mi ich pożycz, co? Z tą przepozytywną energią, którą wykazują nawet gdy są głupi. Tak ogółem to ja w ostatnich latach się zrobiłam bardziej niemiecka niż austriacka. A ta historia mi wróciła tą miłość do Aucików. Głównie tych starych, ale cząstkę z Soczi też jakoś w to wliczam. I do serio niecierpienia zostają mi tylko te serio nowości z sezonu ostatniego i tego, które nijak nie wpasowują się jak dla mnie w ten zespół. Ale nie o tym. Didi chciał być dojrzały i tajemnicy dochować. Gdyby nie chciał to w sumie... Morgo nie miałby rozpieprzonego nosa, a ona nie poczuła tego nagłego przypływu determinacji. Bo to był ból, w pełni zaakceptowany i przyjęty, czyli taki, który paradoksalnie może pomóc. A o tym kto może wydać zgodę na macanie nie wspomnę, bo to już najsłodsze na świecie było. No.
      I michaelowa miłość życia. I cenne organy Gregora też (nie powiem z kim i z czym słowo 'organ' przez was mi się na wyłączność kojarzy:/ ).
      Przekazanie prosięcia♥ Debil kochany. Tyle zrobił aby pomóc, podzwonił, powalczył. A w gruncie rzeczy, o mało bardzo, bardzo, bardzo nie zaszkodził. W sumie wiem, że epiog ma być bez akcji, ale mogłabyś się pokusić o to jak on podsumuje swój wyczyn? Albo ogółem taki jednoparcik na dodatek do opowieści. 'THE SHATTERED ONES OCZAMI THOMASA KRÓLA CHLEWU DIETHARTA'^^. Co?

      Cholera. Jasna cholera. Zaczęłam to czytać chyba na wielkanoc. Przejrzałam prolog, pomyślałam że znalazłam fachową, profesjonalną, pisaną przez ogromny talent, historię. Po kilku rozdziałach dodałam, że momentami bawiącą do łez, po kolejnych że bardzo prawdziwą. Ale... Ale to ciągle zbyt mało. Bo to nie była odskocznia od rzeczywistości. To było udoskonalenie tej rzeczywistości. I każdej z nas też. Kurde. Chciałam napisać, że Ty Ems coś wielkiego kiedyś osiągniesz. Z tym, że nie mogę, bo to już się stało. Nie wiem ile wzrostu masz, ale OGROMNA jesteś. I niech Ci to Morgo wynagrodzi, w każdym możliwym sposobie zapłaty.
      Wrócę tu pod epilogiem, jak mi się feelsy wyłączą i bardziej poczytalna będę. A teraz przepraszam za ortografię, interpunkcję i logikę które urlop raczej wzięły. Plus mocno ściskam♥♥♥

      DZIĘKUJĘ

      Usuń
  6. Pewnie Cię nie zaskoczę, ale ja też riczę. Wrócę tu z jakimś sensownym komentarzem jak ogarnę myśli. Dziękuję za historię MorgoNelki i powtórzę się: jesteś fenomenalna. Ściskam mocno. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, wróciłam.
      I zupełnie nie wiem, od czego mam zacząć – czy od początku, czy od fragmentu, który rozłożył mnie na łopatki. I nie, to nie był powrót Morgo (o którym też za moment napiszę), a rozgrzewka i przejazd Kornelii. Trzeba mieć naprawdę wiele siły w sobie i być niezwykle upartym, by się nie poddać. Do samego końca byłam więcej jak pewna, że Thomas rzeczywiście wyjechał i skojarzyło mi się to ze śmiercią jej dziadka. Ponownie kogoś straciła, znów ktoś odszedł, ale tym razem potrafiła się pozbierać do kupy (brzydko mówiąc) i stawić czoła nie tyle pozostałym zawodniczkom, co samej sobie. Wszystko od początku siedziało w jej głowie i po tym fragmencie widać, jak Nelka zmieniła się na przestrzeni tych trzydziestu pięciu rozdziałów. Przyznam szczerze, że po pierwszym zepsutym podczas rozgrzewki skoku przestraszyłam się, że się podda, zejdzie z lodowiska z opuszczoną głową, odda łyżwy Ninie i ucieknie. Nie doceniłam jej i chyba też Ciebie. Wróciłaby, a my razem z nią, do punktu wyjścia, a nie tak powinna zakończyć swoją karierę.
      Czułam, że pojawi się Hall of fame. Czytając tekst piosenki (a właściwie śpiewając ją cicho pod nosem, chociaż dookoła siedziały ciocie, wujkowie i co chwilę dopytywali, co czytam) poczułam się, jakbym sama znalazła się Iceberg Arenie. Siedziałam na trybunach, machałam biało-czerwoną flagą i razem z Ewką, Lilką i chłopakami ściskałam mocno kciuki za Kornelię, która toczyła najważniejszą bitwę w swoim życiu. I wygrała, czując wsparcie wszystkich osób, które przyszły na lodowisko dla niej. Tylko i wyłącznie.
      (Tutaj mała dygresja, bo nie wiem, jak inaczej wplątać to w komentarz – totalnie rozriczałam się po deklaracji Kornelki: Bez Thomasa, ale… Ze wszystkim tym, czego mnie nauczył. I za co mu podziękuję, gdy tylko go dorwę. Bo odnajdę go. I pokażę mu, jak silną we własnej słabości mnie uczynił. To kolejny przykład, jak bardzo wydoroślała przez te kilka miesięcy, bo wydaje mi się, że gdyby podobna sytuacja miała miejsce rok wcześniej, za żadne skarby świata nie zdecydowałaby się na zrobienie pierwszego kroku.)
      Kolejny moment, kiedy zwilgotniały mi oczy (i tym razem to na pewno nie był wiatr!), to słowa Niny. Fantastycznie wykreowałaś jej postać i taką kropką nad i było jej krótkie przemówienie. Borze, nie potrafię się porządnie wysłowić, ale wiesz… Zrobiło mi się mega ciepło na sercu, bo ta zgorzkniała z pozoru baba przyznała się, że ma uczucia, nie tracąc przy tym swojego poczucia humoru. Jeśli wcześniej nie byłam pewna, kto jest moją ulubioną postacią drugoplanową, to od tego rozdziału (hehe, późno trochę) mam swojego faworyta: Ninę właśnie (sorry, Didl).
      Podziwiam cię, Ems, za sposób w jaki opisałaś wszystkie przejazdy Nelki. Tak po cichu ci się przyznam, że to było moją inspiracją do rozpoczęcia Transatlantycznych i zrobienia tancerki z Maury. Miałam nadzieję, że chociaż w drobnym stopniu ci dorównam, ale w tym przypadku uczeń nigdy nie doścignie mistrza. Ja jestem na poziomie dna Rowu Mariańskiego, a ty na szczycie Mount Everestu. Nigdy nie uda mi się opisać tej cholernej premiery, do której zbieram się już od ponad trzech miesięcy , tak jak Ty przedstawiłaś nam programy Kornelii. Za każdym razem serce głośno łomotało mi w piersi i z nerwów obgryzałam paznokcie. Kłaniam ci się w pas! Tylko raz przypomniałam sobie, że to nie transmisja, a opowiadanie: razem z upadkiem, wrócił mój strach, ale wiedziałam, że tym razem nie zrezygnuje. I nie myliłam się. Pomyślałam tylko, że w ten sposób przegrała swój upragniony medal i nawet nie wiesz, jak szczęśliwa byłam, kiedy okazało się, że figa z makiem, bo jest brąz.

      Usuń
    2. Trochę się utożsamiam z Kornelią. Tańczyłam przez blisko dwanaście lat i moment, kiedy zostałam zmuszona odłożyć baletki do pudełka, był najlepszym i jednocześnie najgorszym. Czułam dokładnie to samo, co ona: ulgę, żal, szczęście, smutek. I wszechobecną pustkę. Z tym, że ja nigdy nie miałam takiego pożegnania. Nigdy nie miałam sukcesów. Wyniosła z tej przygody z łyżwami coś więcej, niż tylko piękne wspomnienia. I przy okazji jej relacja z mamą zaczęła się odbudowywać. Wygrała więcej, niż się spodziewała.
      Zaczęłam z dupy strony, dlatego wrócę z powrotem na początek rozdziału, coby zrobić w tym komentarzu rozpiździel totalny.
      Kiedy w piątek czytałam rozdział po raz pierwszy i zaczęłam zastanawiać się nad pierwszym fragmentem, doszłam do wniosku, że Morgo to jednak głupi jest i w stu procentach zgodziłam się z Nelką (wtedy jeszcze nie znałam zakończenia i teraz też będę pisała tak, jakbym nie wiedziała, co tam się zadziało – tak mi będzie łatwiej). Dzisiaj przeanalizowałam to po raz kolejny i zauważyłam coś innego: Kubiak była cholerną hipokrytką. Zachowała się wcześniej dokładnie tak samo, jak teraz Thomas. Ona też obiecywała, że będzie, że nigdy go nie zostawi, a potem wyjechała i nie odbierała telefonów. Dlatego nie powinno ją ani trochę dziwić zachowanie Uszatego. Prawo Hammurabiego zawsze działa. Miesiąc wcześniej to on potrzebował osoby, która pomoże mu się podnieść po raz kolejny i teraz Nela wiedziała, co czuł. Oczywiście to nie znaczy, że pochwalam zachowanie jednego czy drugiego, ale to idealnie obrazuje jacy są do siebie podobni. I przy okazji ten fragment perfekcyjnie pokazuje jak bardzo nieidealni są Twoi bohaterowie, jak bardzo są popaprani, a co za tym idzie – jak bardzo są prawdziwi.
      I prawdziwa jest też jej rodzina – bo chyba tak trzeba nazwać tę specyficzną grupę ludzi, którzy zdecydowali się ją wspierać. Po pierwsze: Jakub. Skojarzył mi się odrobinę z polskimi dziennikarzami, którzy uwielbiają pompować balonik, ale w tym wszystkim zauważyłam mnóstwo ojcowskiej wiary i mimowolnie uśmiechnęłam się do ekranu telefonu/laptopa. Po drugie: Lilka. Pomimo unieruchomionej nogi i stylowych różowych kul (miałam takie same, super dizajn, polecam!), przyleciała do Soczi, by wspierać Kornelię w najważniejszym momencie jej sportowej kariery. Mocne dwanaście na dziesięć, ze świecą szukać takiego przyjaciela. I na koniec: Kamil. Kamil, który był właściwie od początku. Od Vancouver, przez Turyn, aż do Soczi. Przeszedł razem z nią przez najważniejsze etapy jej sportowej kariery, wspierał ją niezależnie od wszystkiego i był. (Teraz dopiero mój wzrok przykuł „Dziadek do orzechów” i hej, przecież to spektakl, który wystawiamy w Transatlantycznych!) Nie dopytywał, cierpliwie czekał, aż sama postanowi mówić, a nawet jeśli się na to nie zdecydowała, okazywał swoje wsparcie w najlepszy możliwy sposób. Swoją obecnością.
      Nadszedł czas na Didla. Spodobała mi się jego dojrzałość. Wiadomo, gdyby nie dochował tajemnicy, to wszystko by się prędko wyjaśniło i Morgo by na koniec nie cierpiał (ale troszkę zasłużył, więc może dobrze się stało?), ale jego lojalność mnie zachwyciła, chociaż odrobinę gryzie mi się to z jego wizerunkiem w mojej głowie. Nie pytaj czemu, sama nie wiem. Ale uwielbiam to, jak ważną w życiu Nelki osobą się stał przez te kilka miesięcy i jak dorósł (albo wcześniej udawał). I już totalnie rozczuliło mnie, jak oddał jej pana Prosiaka – idealne podsumowanie ich… przyjaźni? Chyba już można tak o tej relacji mówić. Kwintesencja Didla. Dzięki za niego.

      Usuń
    3. I koniec. Chciałabym przybić piątkę Nelce za tego sierpowego, bo Morgo zasłużył i przy okazji porządnie skopać jej tyłek, bo ona też zasłużyła. Oboje są siebie warci i cieszę się cholernie, że na sam koniec się odnaleźli. Trochę to wszystko było popaprane od samego początku i w pewnym momencie przestraszyłam się, że postanowisz ich rozdzielić i do końca życia będą się bez siebie męczyć. Ale to chyba nie byłoby dobre zakończenie. Niektórzy ludzie po prostu są sobie pisani i tak właśnie było z nimi. Nieważne, ile kłód los rzuciłby im pod nogi, nieważne jak ciężkie kamienie musieliby wtaczać pod górę – na koniec zawsze by się odnaleźli, bo ona bez niego nie byłaby Kornelią Kubiak, a on bez niej byłby tylko cieniem Thomasa Morgensterna. I nawet te medale, które zdobyli na zakończenie swoich karier, nie wypełniłyby dziury.
      Cholerka, właśnie sobie uświadomiłam, że to naprawdę koniec. Tak definitywnie. I… Kurczę, Ems, jestem z Ciebie dumna. Wiem, jak wiele trudności sprawiało ci napisanie niektórych rozdziałów, wiem, przez jakie kryzysy przechodziłaś i zasługujesz na ogromny podziw, bo udało Ci się je przezwyciężyć i dociągnąć historię MorgoNelki do końca. I Ty też powinnaś być z siebie dumna: skończyłaś ich. Dałaś radę. Napisałaś niesamowitą historię o miłości i przyjaźni, o przywiązaniu, o walce, o sportowcach, którzy są ludźmi i nie raz muszą upaść, by po podniesieniu się z kolan osiągnąć sukces. Wiem, że Ci teraz cholernie ciężko, ale pamiętaj: oni nigdy nie znikną. Już zawsze będą w naszych głowach, w naszej pamięci. Z a w s z e. Nie da się zapomnieć o historii, która nauczyła mnie (i przypuszczam, że nie tylko mnie) tak wielu ważnych rzeczy. Dziękuję Ci za wszystko. Za Nelkę i Morgo, za Auty, za Kamila, Lilkę i Dawida, za resztę polskiej ekipy, za Ninę, za Natalię i pozostałych bohaterów.
      Siły, Ems. Siły, czasu i weny. Bo wierzę, że jeszcze kiedyś do nas z czymś wrócisz.
      Na razie ściskam Cię wirtualnie, ale latem to nadrobimy. Jesteś moim geniuszem. Kocham mocno!

      PS Jest przechujowo, przepraszam za to powyżęj.

      Usuń
  7. chciałam napisać coś sensownego, bo dawno mnie tu nie było, a pamiętam jeszcze początki Twoje i Popaprańców. Nie napiszę nic mądrego, bo nie jestem dobra w te klocki, ale cieszę się, że zakończyłaś ich perypetie w taki, a nie inny sposób <3

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja się wyłamię i powiem, że nie riczę, tylko siedzę wyszczerzona do ekranu jak oszołom, bo chociaż to koniec, to najpiękniejszy pod słońcem. Najpiękniejszy, najcudowniejszy, najbardziej idealny z ideałów!!!
    Chyba za bardzo sobie wbiłam w tej mojej łepetyny, że naprawdę planujesz ich rozwalić, że nie dasz im tego happy endu. Jejuniuuu, wiesz jak ja nad tym schizowałam??? No i tutaj ten początek, ten środek, ta przemowa Didla o skopaniu uszatego tyłka.... No ludzie, ja chciałam Didla ściskać i robiłam z niego najporządniejszego gościa na świecie. Jeszcze jej swoją świnkę dał. No po prostu świniopas wspaniały. Później jej ostatni występ i te wszystkie emocje, a Jego wciąż nie ma.... Byłam gotowa na ryk, na rozlecenie się dokładnie tak jak Nelka...
    A później pojawia się Morgen i nawet jeśli obrywa w nos, to wszystko idzie ku temu, że te popaprańce w końcu jednak znajdą to wspólne szczęście i znaleźli. Nie rozłączyłaś ich, nie pokłóciłaś, nie pozwoliłaś, żeby jedno palnęło głupotę, a drugie ją pociągnęło i rozwaliło wszystko. Było dokładnie tak, jak miało być, tak jak w tych słowach: na końcu musi być dobrze. Było wspaniale, bo oni naprawę na to zasługiwali, po tym wszystkim co przeszli, co zrobili sobie nawzajem ale i dla siebie nawzajem, no po prostu rozdzielenie ich byłoby barbarzyństwem, a tak to wszystko jest na swoim miejscu.
    Kocham Cię, za to, że dałaś im to szczęście i kocham za to, że nam dałaś to szczęście czytania tej wspaniałej historii. Dziękuję Ems, dziękuję Ci z całego serduszka, bo to była niewątpliwie jedna z najlepszych i zdecydowanie niezapomniana historia.
    I pewnie za jakiś czas zachce mi się ryczeć, bo coś tak cudownego się kończy, ale jak na razie cieszę się jak głupek, że oni są razem, że są szczęśliwi, a Didl to idiota.
    To tyle tak na żywo, ale myślę, że jeszcze za jakiś czas tu wrócę z głębszą refleksją i zachwytami nad tym, o którym na razie tak uparcie milczę :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Riczę, dziękuję, omójboże brakuje mi słów. Więc wrócę jak pozbieram zęby z ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  10. postanowiłam komentować na bieżąco, bo wiem, że jeżeli to odwlekę, choćby nawet o jeden dzień, natychmiast utracę połowę treści, a w takim momencie jak ten nie chciałabym, by cokolwiek mi umykało. pewien etap zbliża się do definitywnego końca i chyba bardziej niż zwykle zależy mi na tym, by to, co za chwilę powiem, miało ręce i nogi i wyraziło mniej więcej wszystko to, co kłębi się w moim umyśle. przypuszczam, że i tak mi się nie uda, ale zamierzam chociaż spróbować. nawet nie zjadę na koniec rozdziału, żeby przeczytać, co masz akurat do powiedzenia, mimo iż z reguły od tego właśnie zaczynam. mimo wszystko to chyba właściwy moment, by nieco zmienić zwyczaje.

    zabawne jest w sumie to, że czytając tak o tym cholernym morgensternie, przychodzi mi do głowy, że to dokładnie to samo, co on mógłby powiedzieć na jej temat po wypadku. dokładnie to samo. ona przecież też odeszła w najgorszym możliwym momencie, choć nikogo nie potrzebował wtedy bardziej. swoista ironia losu. i tak, jak mimo złości było mi go żal, tak i teraz na nią jestem z jednej strony wściekła, z drugiej zaś jej współczuję. jakkolwiek oczywiście moje smutki musiały potrwać jakieś dwadzieścia sekund, bo standardowo zredukowała je do minimum ta szalona, nelkowa ekipa, którą absolutnie uwielbiam razem i której obecność w sochi jest dla mnie jako dla czytelnika w pewien sposób bardzo kojąca. oto właśnie cała ta kontrastowość tego opowiadania, to, że w ciągu jednego rozdziału jednocześnie jestem w stanie się śmiać, smucić, wściekać i pogrążać w zamyśleniu. to jedna z tych cech shattered, które najbardziej lubię – to swobodne przechodzenie przez całą plejadę różnych emocji, przy czym każda z nich jest tak samo silna. myślę, że objawia się w tym zarówno moc tego opowiadania, jak i Twój talent.
    okej, czytam to i cały, cały czas niczym ostatnia idiotka na powrót tego matoła. masakra. autentycznie przeżywam całą sytuację równie mocno, jak nelka. kolejny punkt dla Ciebie (tak bardzo chcę coś skrytykować, help). znowu ten paradoks tkwiący w sile pierwszej narracji, której przecież tak serdecznie nie znoszę i którą moim zdaniem dziewięćdziesiąt procent piszącego społeczeństwa koncertowo pierdoli. Ty jesteś w szczęśliwej dziesiątce, cholero. patrzę na wszystko jej oczami, identyfikuję się z nią całym sercem (nawet, jeśli w większości przypadków mam ochotę zasadzić jej soczystego kopa prosto w tyłek) i wyobrażam ją sobie tak wyraźnie, jakby cała ta scena działa się w rzeczywistości, a nie tylko w naszych głowach. piękna sprawa. no, jednocześnie piękna i smutna, bo… cholera jasna, gwiezdny facecie, wracaj tu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. konkurs biathlonu! jak bardzo głupie z mojej strony jest to, że gdy ktoś wspomina o tej dyscyplinie, to zawsze czuję się tak, jakby mnie porozumiewawczo podszczypywał w ramię? ach, sama pamiętam tamte czasy jak przez mgłę. w ogóle turyn to dla mnie zaskakująco niewyraźne wspomnienie – zaskakująco, bo mundial z tego samego roku kojarzę naprawdę bardzo dobrze. ale może dlatego, że to był niejako przełomowy moment w moim życiu, jeśli chodzi o podejście do futbolu – albo po prostu dlatego, że wygrały makarony, a rejestrowanie sukcesów jest łatwiejsze niż rejestrowanie porażek. nieważne. co jest ważne, to to, że mam wrażenie, iż chyba czekałam na takie swoiste podsumowanie ich wspólnej drogi przez całe to opowiadanie. czekałam na to odtworzenie wszystkich ich wspólnych lat, kolejnych odcinków wyznaczanych przez kolejne olimpiady. turyn, czyli początek (i znowu dygresja: nelka skojarzyła mi się tutaj z tym jakże pisanym mi norwegiem, on też tam zaczynał i w sumie nawet był szósty w masówce), vancouver, czyli środek oraz sochi, czyli… koniec? no, jeszcze nie wiem. może koniec, może nie. na pewno moment przełomowy. i to, że kamil jest w tym momencie z nią, wydaje mi się nieprawdopodobnie ważne, choć ameryki to tutaj bynajmniej nie odkryłam. mimo wszystko mam ochotę wejść do tego opowiadania i go uściskać. bo jest. bo jest w tym cholernie trudnym momencie, przed kolejną jej wielką próbą, jest wtedy, gdy nie ma morgensterna (wracaj, głupcze), jest i wierzę gorąco, że zawsze będzie. wiele razem wytrwali, znacznie więcej, niż nelka i thomas. cudownie móc patrzeć na tę przyjaźń.
      co do mamy i papy nie powiem nic na razie, bo… no, nie powiem. przejdę dalej póki co.

      kiedy tak analizuję ten wstęp do drugiej sceny, to od razu przychodzi mi do głowy, że przywiązanie do drugiego człowieka jest rzeczą, której się w gruncie rzeczy od zawsze strasznie boję, prawdopodobnie właśnie przez taki stan, jak ten aktualnie towarzyszący nelce. bo to poczucie zależności od drugiego człowieka, szczególnie wtedy, gdy go nie ma, wydaje mi się czasem naprawdę przerażające. pod tym względem dotarło do mnie, jak wiele z samej siebie dałam chloe, choć myślę, że uświadomiłam sobie to już po skończeniu płótna. i teraz czuję się trochę tak, jakbym znów wracała do tych dziwnych refleksji. nie chcę się w to jakoś specjalnie zagłębiać, bo to nie jest odpowiednie miejsce na takie wynurzenia, ale znowu czuję się w pewien sposób osobiście poruszona tym, co czytam, i znowu paradoksalnie wydaje mi się to bardzo właściwe.
      kurczę, naprawdę widzę między nimi podobieństwa. między nelką a chloe, a zatem także i między nelką a mną. przepraszam, że trochę to postrzegam przez pryzmat własnego opowiadania, ale chyba nie potrafię już tych historii w tym momencie oddzielić. poza tym wydaje mi się, że jeśli czytelnik zżyje się z jakimś tekstem i naprawdę go poczuje, to w pewien sposób naturalnie łączy go z samym sobą i ze swoim życiem. także może w pewnym sensie nie jest to do końca złe.
      także… tak, mam wrażenie, że nigdy nie rozumiałam jej tak mocno, jak w tej scenie.

      Usuń
    2. aaa, austria team… nie, nie wierzę, że już nie będziesz o nich pisać. nie wierzę. i nie zgadzam się na to. moje życie bez Twojego schlierenzauera stanie się czystą parodią. w ogóle fakt, że on nie jest wtajemniczony w kolejny morgokryzys wydaje mi się absurdalne, bo w sumie zawsze jakoś to wszystko szczególnie mocno ogarniał jako człowiek sceptyk i twardym krokiem po ziemi maszerujący, a tymczasem… uhm, teraz nagle przeszło na dietharta? i to serio, nie poznaję go! czy to naprawdę ten bidoka, którego poważne tcsowe upojenie stanowiło preludium do scen morgonelki w wydaniu plus osiemnaście? dorósł nam prosiaczek ewidentnie. i jaki z niego adwokat! dumna jestem jak nic.
      o, no proszę. ona też myślała, że gregory wie. obie go chyba przeceniamy.
      jezu, jak ten bałwan tu za chwilę nie przyjedzie, to chyba dostanę szału. tak, oczywiście, zawsze będę go bronić itd, ale w tym momencie mam ochotę go rozszarpać w kawałki. mniejsza o to, że nelka wykazała się wielkim taktem i dała mu pełne prawo do strzelenia dramatycznych fochów. facet, poczekaj z tym chociaż dobę, na miły bóg!
      ej, no nie. płaczę. bo tak bardzo kocham w tym momencie dietharta, i tak bardzo się z nim w tym momencie identyfikuję, i tak bardzo mam ochotę złapać chusteczki i pochlipać trochę nad jego cudownością (czy takie słowo w ogóle istnieje?). nelka, bierz prosiaka natychmiast! przechodnie szczęście działa, potwierdzam na własnej skórze!

      wiem, że już to mówiłam, ale się powtórzę: czytanie o łyżwach za czasów płótna zawsze budziło we mnie zazdrość, że sama nie wpadłam na to, by zabrać się za dwa sporty i zarówno męskie, jak i żeńskie podejście do nich. i nawet teraz nadal to czuję, bo mimo wszystko wydaje mi się, że wszyscy sportowcy są w pewnym sensie ulepieni z tej samej gliny, działają według bardzo podobnego schematu i rozumieją się w sposób, którego nikt inny spoza ich środowiska nie podzieli. i to, że oni tutaj oboje właśnie w tenże sposób funkcjonują, zawsze bardzo mi się podobało. tak, jak uwielbiałam sobie wyobrażać, co czuł thomas na rozbiegu, tak i uwielbiałam spoglądać na wszystko z drugiej strony lustra, tym razem widząc łyżwy i siedząc w głowie kornelii. zresztą tę kwestię poruszałam już niejednokrotnie i chyba nie ma sensu znów jej wałkować.
      kurczę. czekałam na tę scenę tak długo i oczywiście w kulminacyjnym momencie jak zwykle nie wiem, co powiedzieć.
      zacznę może od tego, że hall of fame strasznie mi się kojarzy z dwoma wydarzeniami sportowymi – z naszymi biathlonowymi mistrzostwami z dwa zero trzynaście i z sochi właśnie. bo to chyba taki utwór pisany właśnie pod podobne imprezy, pod walkę o najwyższe cele, pod opowieść o podnoszeniu się z kolan i wspinaniu na szczyty. tu chyba nie mogły paść słowa z jakiejkolwiek innej piosenki, prawda?
      słowa niny sprawiły, że na twarzy wykwitł mi gigantyczny banan i mam wrażenie, że gdyby ten monolog zajął jej jeszcze ćwierć strony, to niewykluczone, że jednak bym się popłakała (zrobię, co w mojej mocy, by tego nie uczynić, bo nienawidzę beczeć przy tekstach literackich i nie dam się, cholera! nie dam się, nie dam się, nie dam się…). aż mi się przypomniało, jak stwierdziłaś, że to jedna z Twoich ukochanych postaci w tym opowiadaniu. nie mogłoby być inaczej. nie wyobrażam go sobie bez niego i nie wyobrażam go sobie bez tych właśnie wypowiedzianych słów. czuję się tak, jakbym sama była nelią i mam ochotę ninę z całego serca uściskać.

      Usuń
    3. niebywałe, ale przez cały jej występ serducho skakało mi zupełnie jak przy oglądaniu realnych, rzeczywistych transmisji. a przecież łyżwiarstwo figurowe nigdy mnie specjalnie nie rajcowało, szczególnie w ostatnich latach. mam ochotę po prostu bardzo długo bić brawo. dla mnie jesteś mistrzynią, jedną z bardzo niewielu, z którymi się tutaj w internetach zetknęłam (żeby nie powiedzieć, że do głowy przychodzą mi może ze trzy osoby, raczej nie więcej), i wręcz nie mogę uwierzyć, że napisałaś mi w komentarzu to, co napisałaś, bo… to raczej ja mam się na kim wzorować. poważnie. autentycznie miałam ciary, czytając tę część. chylę czoła.

      aaaa, wrócił! i… aaaa, czy ona rzuciła się na niego z pięściami? boże, co za świry! jednocześnie się śmieję i wkurzam, cieszę się i przewracam oczami. czyli typowe, shatteredowskie standardy. nihil novi, jak to mówią. oni są dla siebie stworzeni, przysięgam, choć nie mam pojęcia, ile czasu by wystał ich wspólny dom… chwila, jeszcze się nie zeszli. nie róbmy sobie zbędnych nadziei. czytam dalej.
      o chryste, czy ty mi chcesz powiedzieć, że to było jedno wielkie nieporozumienie? zabiję Cię chyba! i nelkę zabiję, i morgo zabiję, i siebie na końcu też, bo do jasnej ciasnej! nie doładował telefonu? korki na autostradzie? no po prostu udusić to za mało! chciało jej się płakać i śmiać jednocześnie, no, to znowu jest nas dwie! aaaargh! (okej, chyba nigdy nie zostawiłam tu komentarza z takim ładunkiem emocjonalnym, ale nie da się inaczej, naprawdę)
      TAK! BRĄZ! tu musi być, kurwa, caps lock. ale… nie żartują, prawda?
      jezu, nie. nie żartują. BRĄZ. moje marzenie. moje idealne zakończenie tego opowiadania. tego właśnie dla niej chciałam, wiesz? chyba wiesz, mówiłam o tym. brąz. brąz, bo to ten medal, który wydaje się czasem cenniejszy niż złoto. ono brzmiałoby tutaj nierzeczywiście, srebro zwykle kojarzy się mimo wszystko z pewną porażką (choć ja nie lubię na to patrzeć w ten sposób, poza tym imo to najpiękniejszy odcień z całej trójki). a brąz… z reguły bywa największą niespodzianką i niejednokrotnie też największą radością. był tym, co sobie w perfekcyjnej końcówce dla nelki wymarzyłam. i jest. JEST BRĄZ. i nie tylko, bo jest coś jeszcze ważniejszego, a właściwie ktoś. choć nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłoby go nie być, i czuję się po prostu tak, jakby ten scenariusz, który wydawał mi się wręcz oczywisty, teraz tylko został potwierdzony. tylko i aż, bo chyba bym tu naprawdę ryczała, gdyby jednak im nie wyszło (jakkolwiek nadal stoję na stanowisku, że autor wie najlepiej i ze wszystkim bym się koniec końców pogodziła). nie ryczałam. jestem zwycięzcą.

      poczekam do epilogu z peanami. albo może do naszego meetingu. na razie chcę tylko powiedzieć, że jestem z Ciebie bardzo, bardzo dumna, że ogromnie mnie cieszy, iż pewnego dnia wpadłam na to opowiadanie, i że szczerzę się w tej chwili do ekranu jak ostatnia idiotka, bo to wielki moment dla mnie jako czytelnika. wspaniale było móc razem z nimi przeżyć te miesiące.
      absurd, ale naprawdę zazdroszczę Wam tego zakopanego. wspomnicie mnie chociaż przy kielichu?
      kocham bardzo.

      Usuń
    4. PS. nie sprawdziłam ogólnie tych bzdetów powyżej. pozdrawiam.

      Usuń
  11. Stworzyłaś coś niesamowitego, niepowtarzalnego i po prostu wyjątkowego.Coś po czym nie jestem w stanie ułożyć kilku sensownych zdań więc zamknę to wszystko w jednym słowie "kocham":ciebie itwój styl, fabułę i bohaterów,każde słowo które się tu pojawiło i obraz który pojawiał się w mojej wyobraźni.Tylko takie sprzeczne uczucie z jednej strony smutek, że coś się kończy a z drugiej radość że wreszcie i oni są szczęśliwi.Z racji świąt życzę Ci dużo spokoju,jak najwspanialszych ludzi na twojej drodze,spełnienia marzeń i planów,wytrwałości w dążeniu do celów. Inspiracji i pomysłów na kolejne cudowne historie i wszystkiego, wszystkiego najlepszego:-*~Ada

    OdpowiedzUsuń
  12. TAKIE opowiadanie do czytania zdarza się raz na kilka lat. Takie przemyślane, takie dokładne, z doprecyzowanym każdym małym szczególikiem, z wielką dbałością o fakty, w dodatku, które jest wciągające, szalenie ciekawe, gdzie można śmiać się do łez i płakać ze wzruszenia. Bez żadnej przesady, idealnie wyważone, własnie idealne od początku do końca. Nie wiem, jak Ty to zrobiłaś. Masz hipermegawielki talent i jesteś geniuszem. Inaczej tego nie da się wytłumaczyć. Boże, jak Ty kochasz tych Popaprańców, jak się bardzo w nich wczuwasz! To jest takie piękne i może to jest odpowiedzią na pytanie JAK?
    Nie wyobrażam sobie życia bez nowości tutaj. No jak?
    W każdym razie, cieszę się, że zakończyło tak jak się zakończyło, ale mam ochotę udusić Didla. Tak się właśnie rodzą plotki, a z nich robią się takie dramy, że wszyscy czytelnicy zawały mają :|.
    Co tam jeszcze? Prawie popłakałam się na przemowie Niny. Uwielbiam ją!
    Co ja gadam, uwielbiam ich wszystkich. Każdego bez wyjątku. Są najlepsi! Niech Zako trwa wiecznie, skoro po nim wszystko się skończy.
    Jeśli przeżyjemy....xD
    Po prostu dziękuję, okej? Dziękuję, że to napisałaś. <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Pamiętam, że jak trafiłam jakieś półtora roku temu na to opowiadanie to widząc w bohaterach Thomasa byłam nastawiona trochę sceptycznie. Wydawało mi się, że pisanie o nim fanfiction to profanacja, bo w czasie mojej dość krótkiej przygody ze skokami Morgenstern urósł niemalże do rangi Boga (sory Walter). Teraz, po tych 35 rozdziałach wiem, że zamykając wtedy kartę z Twoim blogiem popełniłabym jeden z największych błędów swojego życia. Bo to nie jest typowe „fanfiction”, w którym skoczny bohater jest zakochanym pantoflarzem albo skończonym gnojkiem, przechodzącym nagłą, cudowną metamorfozę, która ostatecznie prowadzi go do tego, że i tak jest zakochanym pantoflarzem. Twój Thomas to po prostu Thomas. Ten sam Thomas, któremu chciałam stawiać ołtarzyk w swoim pokoju. Nie za trofea i medale, które zdobył, ale za te ciężkie upadki i trudne chwile, po których zawsze się podnosił, mimo że już dawno mógł się poddać. Wydobyłaś z niego te cechy, których nie można zobaczyć na ekranie telewizora. Zdaję sobie sprawę, że to w dalszym ciągu tylko fikcja, ale odnoszę wrażenie, że jak dorwę w styczniu tą morgensternową biogragię to to będzie takie Shattered pisane z jego perspektywy ^^
    No. Thomas Thomasem, ale kreacja Kornelii to już czyste mistrzostwo! Aż mam ochotę przeniknąć przez monitor żeby bić Ci pokłony. Bohaterki większości opowiadań to tylko zlepki słów pisanych składajacych się na jakąś niewyraźną postać, która w swoim nieszczęściu potrafi tylko siedzieć w jakimś ciemnym kącie i ględzić o swoim smutku (nie chcę być hipokrytką, więc przyznaję, że sama często tworzę takich nudnych bohaterów). Natomiast czytając o Kornelii widziałam bohaterkę nieszczęśliwą, owszem, ale silną i zdeterminowaną, która mimo noszonego w sobie cierpienia wciąż potrafiła się śmiać i dążyć do zmian. Trudna droga, którą musiała przejść była bardzo podobna do tej, przez którą przechodził Thomas dlatego nie wyobrażam sobie tej dwójki osobno. Oni musieli na siebie w końcu trafić. Liczne podobieństwa w ich temperamentach na pewno będą powodem jeszcze nie jednego konfliktu między nimi, ale te, które stwarzały dla nich największą przeszkodę chyba zostały już wyjaśnione. Teraz będzie już dobrze, prawda?
    Chciałabym napisać coś więcej, ale chyba nie znam słów, które wyraziłyby wszystkie moje emocje i odczucia, a jest ich naprawdę wiele. Poza tym nie chcę żeby moja paplanina jeszcze w jakiś sposób zaszkodziłaby perfekcji tego arcydzieła.
    Pozostaje mi już tylko czekać niecierpliwie na epilog. Oj, chyba będę skreślać dni w kalendarzu żeby jakoś zabić ten czas ;p Dziękuję Ci za tą historię <3
    PS Bo my tu wszyscy Kornelia i Thomas, a co z Lilką i Dawidem? Odkąd ta dwójka się ze sobą zetknęła miałam nadzieję, że z tych gróźb karalnych coś się zrodzi i bynajmniej nie mam tu na myśli brutalnego morderstwa :>
    PS2 Nie rozumiem tych dylematów, które pojawiły się przy nagradzaniu Trenera Roku 2014 i dlaczego nie została nim Nina.

    OdpowiedzUsuń
  14. Stres. Mega wielki stres podczas występu Neli. Do tej pory nie ogarniam, jak mogłam się tak zestresować samym opisem jej występu. Za to - wielki ukłon w twoją stronę.
    Ostatni rozdział i - niestety dla moich oczu - nie obyło się bez łez. Kochany był fragment przed jej występem, kiedy rozmawiała z Niną, aż mi się tak cieplutko na serduchu zrobiło. A już ogólnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, kiedy mama Nelki i Nina przyszły i mówią, że medal. No naprawdę, poryczałam się za wszystkie czasy :')
    Zanim jeszcze dopadnę Morgena w swoje łapska, Didl. Na początku było milusio, wspierał Kornelię i wszystko fajnie, supi, a tu nagle wyszło wszystko z tym jego nieogarem i myślałam, że z tego przejęcia świnię mu rozpruję. No bo kurczę, no. Chłopaczyna się starał, rozumiem, mam trochę uczuć i cieszę się, że chciał przyjaciela swojego dobrego pokiereszować dla dobra Nelki, tylko nie musiałby gdyby oczy lepiej mu pracowały. I mózg też.
    Bronię się trochę tematu Morgiego, ale mnie męczy. Chciałam tu jeszcze inne rzeczy napisać o Neli i chłopakach, ale muszę przejść do tego człowieczka, bo mnie rozniesie. Trochę chciałam mu dać po uszach po poprzednim rozdziale, ale no, kto by nie chciał? Przylatuje Didl, rzuca jakieś niezrozumiałe świńskie słowa, Thomas "nie-ładuję-telefonów-sialalala" Morgenstern nie odbiera... To była naturalna reakcja. Zasłużył na ten podbity nochal. Albo w sumie nie, bo i tak go uwielbiamy, zwłaszcza za to tłumaczenie swojej nieobecności. No i ma już taki kochany zostać, Nelką niech się porządnie opiekuję, ale kurczę, to było bardzo, bardzo, bardzo udane zakończenie ich historii. Wiem, że jeszcze epilog, czekam na niego z takim smutkiem bo to już będzie taki koniec-koniec, ale nastawiam się mentalnie. Może dożyję i nie zamoczę całej poduszki jak kiedy czytałam ten rozdział :')
    Dziękować, czcić i wysyłać milion internetowych całusów będę po epilogu, bo teraz rozkleiłabym się trochę bardzo, no i ten, tego... Po prostu czekam na styczeń ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Do twojego opowiadania robiłam podejście aż trzy razy. Za pierwszym razem, przy jakimś ósmym rozdziale w wakacje 2014 stwierdziłam że to jedno z większych badziewi, gdzie nic się nie dzieje, jakie czytałam! Za drugim razem też jakoś przy dwudziestu rozdziałach zrobiłam podejście, bo to taki super blog i nie. I nudny jak nie wiem... Aż pewnego razu przyjechała do mnie pewna osóbka, o imieniu Iza i zaczęła się wykłócać i wychwalać Popaprańców. Więc postanowiłam jeszcze raz przeczytać. Jeszcze jedno podejście. Ostatnie. I tak się stało, że opowiadanie czytałam w każdej wolnej chwili, w domu, w łazience, na huśtawce, w szkole na przerwach. Spędzałam z Popaprańcami calej dnie. I jestem. I się cieszę. Od 27 rozdziału jestem. I moim największym błędem byłoby nie przeczytanie Popaprańców. Tak samo jak zaczęłam czytać Never Ending Smile i zapomniałam o nim, ale odnalazłam linka i była to jedna z najlepszych rzeczy jakie zrobiłam w blogowym świecie.
    Kocham płakać przy twoich rozdziałach. Ze szczęścia. Ze smutku. Kocham się śmiać ze wszystkich tu zebranych (ty masz najlepsze teksty na świecie Ems!), kocham przeżywać z nimi wszystkie smutki i słabości. Po prostu pokochałam Popaprańców. Nawet czytałam ich kilka razy, omijając kilka pierwszych felernych rozdziałów z którymi nigdy nie umiałam wygrać. I cieszę się że są oni szczęśliwi. Morgelka taka. Ale mimo wszystko, mimo tego co przeszło uwielbiam ich kłócących się ze sobą, uwielbiam gdy nie jest u nich wszystko dobrze. Bo to Popaprańcy, nie idealiści! ;)
    Bo ja wolę jak oni mają spiny. Bo to do nich pasuje. Ale dobrze, że jest dobrze :)
    Dziękuję Ci niesamowicie za Nalkę, za Morgena, za naszą trójcę Michi-Krafti-Didl, za Kamila i całą bandę polskich skoczków, za Ninę, za Lilkę... Za wszystkich!
    I moim małym marzeniem także jest dodać epilog po dwóch latach od dodania prologu. Wątpię czy się wyrobię, ale zobaczymy.
    Także no...
    Dziękuję bardzo !!! :)
    I do zobaczenia w epilogu (jakim cudem to tak zleciało szybko?!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeszcze jedno! Tak bardzo cieszę się z brązu Nelki. Bo u wszystkich dosłownie wszystkich blogach byłoby na sto procent pewne że Nela zdobędzie medal, a najpewniej złoto. A u Ciebie? W sumie można sie spodziewać wszystkiego! Zarówno tego, że wygra, jak i zajmie drugie, czwarte, czy ostatnie miejsce. Lub ewentualnie w ogóle nie wejdzie na lód podczas drugiego przejazdu. Albo że się wywróci lub niekoniecznie. Niczego ni mogłam się spodziewać, a tysiące razy wyobrażałam sobie ten moment :))

      Usuń
  16. Wiesz, że nawet ja uwierzyłam, że on naprawdę wyjechał? Miałam ochotę go rozszarpać gołymi rękami, a tu... ładnie nas nabrałaś! :)
    Nigdy nie przepadałam za skokami. Znaczy czasami zdarzyło mi się je obejrzeć, znałam nazwiska skoczków, ale to nie był mój świat. Właściwie nadal nie jest. A łyżwiarstwo to w ogóle już zupełnie inna sprawa. Czemu więc jestem tu dziś? Nie było mnie co prawda tu od początku. Pewnego dnia szukałam czegoś do poczytania dla zabicia nudy. I tak pojawiłam się tu.
    Nie powiem Ci niestety, który to był rozdział, gdy tu byłam, chociaż chyba w okolicach dwudziestego. Dotrwałam do dziś i nie wiem, jak się odnajdę, gdy dodasz Epilog i nie będę mogła więcej tu zajrzeć, by ujrzeć nowy rozdział. Już na twitterze Ci pisałam, że przeczytam to od nowa. Na pewno!
    Zeszłam z toru, bo chciałam Ci napisać, że nigdy nie skreślałam opowiadania ze względu na to, że nie jest pisane o chociażby o mojej kochanej siatkówce. I dlatego nie uciekłam widząc, że pojawi się tu Thomas. I wiem, że to był dobry wybór.

    Popaprańcy? Na pewno. Ale... kurcze, nie chcę, żeby się kończyli!

    Irmina.

    OdpowiedzUsuń
  17. Dobra.
    Poproszę o fanfary, bowiem............................ SKOŃCZYŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAM
    Co prawda zrobiłam to wczoraj, ale nie mogłam dodać tego jakże triumfalnego komentarza z jednego prostego powodu - mój internet sobie ze mnie zakpił i w czasie czytania trzydziestego piątego rozdziału zrobił badumsss i się rozłączył, a później połączyć już się nie chciał (on już tak ma tu w domu na wsi, że robi wszystko tylko nie to, co powinien). Pokonał mnie, a ja skapitulowałam i poszłam spać.
    Ale dziś już jestem. I mam nadzieję, że mnie dziś internet nie wystrychnie na dudka, bo ja przecież nie jeden rozdział a niemal całe opowiadanie skomentować winnam.
    O Boże, to będzie trudne, zważywszy na chaos w mojej głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale okej, spróbuję.
      Po primo - wiem, trochę mi to zajęło. I nie chodzi mi o samo czytanie, choć ono też jakoś spektakularnego tempa nie miało, ale przede wszystkim o dotarcie tutaj. Zwłaszcza, że czytuję sobie cyrk, że dobrze wiedziałam o istnieniu shattered nie tylko z tego źródła, ale również z twitterowego. Ale ja to ja, zawsze mam opóźniony zapłon, musisz to wiedzieć, choć to marne usprawiedliwienie. W końcu jednak jestem.
      I wow.
      Zatkało mnie.
      Ems, ja wiedziałam, że Ty potrafisz pisać, ja to doskonale wiedziałam, w końcu od początku jestem pod wrażeniem Cyrku, ale teraz... teraz brak mi słów. Popaprańcy już żyją w mojej głowie, a co to by było, gdybym czytała ich na bieżąco? Lepiej nie myśleć, jak bardzo czekałabym na dalsze części. Czuję się tak, jakby byli prawdziwi, żyli sobie tu obok, tak blisko, że może mijam ich co dzień na ulicy czy w tramwaju, i popełniali te same błędy, co my. I to jest właśnie najpiękniejsze, że nie są krystaliczni, jak bohaterowie w niektórych opowiadaniach. Że jeden jest tym złym, który popełnia błędy i krzywdzi, a drugi tym wspaniałym, który wszystko mu wybacza i mimowolnie przy nim trwa. I mimo że wielokrotnie myślałam sobie "Jezu, co za debile, idioci, to trzeba rozwiązać tak i tak, jakbym im natłukła do głowy to by zobaczyli", to dzięki Twoim opisom potrafiłam wczuć się w ich myśli i położenie, zrozumieć, co nimi kierowało, a przynajmniej starać się zrozumieć ich decyzje, ich postępowanie. Ale najbardziej o Twoim kunszcie autorskim świadczy to, że ja - jako osoba nie interesująca się łyżwiarstwem figurowym - nie omijałam fragmentów opisujących pasję Neli, tylko czytałam je z zaciekawieniem. Mało kto potrafi mnie zaciekawić czymś, czym się nie interesuję, zazwyczaj wtedy dane fragmenty czytam pobieżnie (choć wiem, że to nieładnie tak, ale cóż zrobić?), byle by mniej-więcej wiedzieć o co w całej sytuacji chodzi. A tu było inaczej. Dlatego, Ems, dużo weny Ci życzę. Tak dużo, jak ogromna jest Letanica. Albo i jeszcze więcej. Pisz dalej, bo jesteś w tym naprawdę dobra. I tu nie ma ani grama przesady czy słodzenia. I nie mówię tu konkretnie o shattered, bo sama jako autor doskonale rozumiem, że w każdej historii przychodzi taki moment, że trzeba ją skończyć, bo ciągnięcie dalej nie przyniesie już niczego dobrego. Ale pisz dalej, coś innego, nowego, świeżego, skoro tak doskonale umiesz to robić.
      I kurde, naprawdę żałuję, że dotarłam tu tak późno, bo teraz nie potrafię wszystkiego, co czułam, myślałam w trakcie czytania, tak tutaj teraz napisać. Ale wiedz, że dzięki Tobie inaczej patrzę na Prosiaka, na Gregorego, czy Thomasa. Jakoś tak bardziej przychylnie. To tylko dzięki Tobie.
      Ponadto to opowiadanie pokazało mi, jak ważna w życiu jest walka. Walka o swoje plany i marzenia. W dobrym momencie je przeczytałam, teraz, w moim dość złym momencie życia, w którym umyślnie opuściłam swoją gardę, taki kop w tyłek mi się przydał. Zwłaszcza, że ów walka Nelki i Morgo, ale przede wszystkim Neli, walka samej ze sobą, pokazała mi, że mimo przeciwności wszystko kiedyś dobrze się kończy, kiedyś się ułoży. To pozwala na nowo uwierzyć w swoje próby. Bo w końcu ma dziewczyna brązowy medal. Ma najlepszych przyjaciół na ziemi. Ma ukochanego. Nie jest sama. Tak, ma wszystko czego potrzebowała. O co walczyła. Warto więc walczyć. Bo jeśli tej walki kiedyś zaprzestaniemy to nic nie będzie miało sensu. Nasze życie go nie będzie miało...
      Jezu, wpadłam w jakiś górnolotny nastrój, wybacz mi to. Tak samo moją nieskładność i bieganinę myśli. Ja po prostu nie potrafię komentować.

      Ach i zapomniałabym o najważniejszym! Masz moją dozgonną wdzięczność za Dejviego. <3 Amen.

      Usuń
  18. Przeczytałam ten ostatni rozdział i przyznaję - strasznie mi za siebie wstyd. Bo od pewnego czasu nie komentowałam opowiadania na bieżąco, choć na początku tak właśnie się działo. Za każdym razem obiecywałam sobie, że teraz na pewno coś napiszę, ale potem byłam tak rozwalona, że nie wiedziałam, co napisać. I muszę przyznać jeszcze jedno, bez względu na to jak głupio to zabrzmi. Ciężej czytało mi się to opowiadanie wiosną, latem czy jesienią. Dopiero teraz, w grudniu, w zimę której właściwie nie ma, poczułam znowu ten klimat i zakochałam się historii Nelki i Thomasa na nowo. Wiem, że pewnie pomyślisz, że jestem jakaś nienormalna ale cóż, może tak właśnie jest :D
    Przechodząc do rzeczy i meritum, to miałam niesamowitą ochotę rozszarpać Morgensterna na kawałki, gdy tak po prostu zniknął. Wyszedł i ślad po nim zaginął. Nawet Nelka przełknęła swoją dumę i do niego dzwoniła, próbowała się skontaktować, a on rozpłynął się w powietrzu. No przyznaję, ręka sama mnie zaswędziała, by mu przyłożyć. Z drugiej jednak strony, pomijając te wszystkie błędy, jakie zrobił, jakim dupkiem i skończonym palantem musiałby być, by w takim momencie zwinąć zabawki i zniknąć? Po tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło? Po tym jak długo o siebie walczyli? Nie, to by było niepodobne nawet do niego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dlatego coś mi tu nie pasowało. Nie było go, ale ciągle czekałam, że się zjawi, przeprosi i że WRESZCIE skończy się to całe popraństwo i kręte losy ich historii. Bo kto jak kto, ale ta dwójka na to szczęście zasługiwała. I miałam ochotę zaklaskać Diethartowi uszami, gdy wygłosił tę swoją przemowę, bo miałam to samo w głowie, ale kiedy okazało się, że i on swoje za uszami miał... Bardzo nieładnie.
      Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Zupełnie w ich stylu. Że wreszcie stało się to, na co czekałam 35 rozdziałów. Jestem zadowolona i spełniona, bo choć nie jestem fanką słodkich historii, to lubię, gdy moje ulubione opowiadania dobrze, ale jednocześnie realistycznie i życiowo się kończą. A Ty kończysz to małe arcydzieło w najlepszym stylu, który utrzymywałaś przez całą tę historię :) I nie, nie jest to podlizywanie się, tylko szczera, najszczersza prawda.
      Nie lubię zakończeń, bo czuję że to ważny moment, w którym powinnam napisać coś wyjątkowo mądrego i górnolotnego i mam wrażenie, że nigdy mi to nie wychodzi. Nelka i Thomas w całym tym swoim popraństwie byli naprawdę popaprani (to jest szczyt logiki, jestem pod wrażeniem :D), momentami miałam ich dość, raz jednego, raz drugiego, albo obojga na raz, ale ostatecznie zawsze wierzyłam, że jakoś się z tych wszystkich nieporozumień wyplątają. A wydarzenia z ostatnich rozdziałów pokazały jak wiele szkód i problemów mogą narobić niedomówienia i niedopowiedzenia, jak wielką siłę mają emocje i ludzka psychika, która w pewnych sytuacjach potrafi dopisywać sobie własne scenariusze. Z pozoru banalna sytuacja, ciąg niefortunnych zdarzeń, który niemal przekreślił ich wspólne życie. Wydawałoby się, że to takie nic, a mogło mieć to naprawdę tragiczne skutki. Oboje przeszli jakieś metamorfozy w ciągu trwania tego opowiadania i mam wrażenie, że historia kończy się z zupełnie innymi ludźmi w rolach głównych bohaterów. Że oboje zmądrzeli, coś zrozumieli i przekonali się o tym, że pasują do siebie tak bardzo, że aż czasem ma się ich dość.
      Przypomniało mi się, że nie raz, nie dwa, miałam ochotę zabić Morgensterna, a jednak, na samym końcu, okazał się dobrym facetem, który, jak każdy, trochę się pogubił. I cieszę się, że oboje z Nelką pomogli sobie nawzajem się odnaleźć :)
      Tym optymistycznym akcentem kończę te wynurzenia, bo mam wrażenia, że żadnego mądrego zdania nie da się z tego wyciągnąć, ale cóż...
      Dziękuję bardzo za to opowiadanie i mam nadzieję, że stworzysz jeszcze niejedno dzieło na tym (lub jeszcze lepszym) levelu zajebistości :) Pokłony i ogromny szacun! Jak to mówią, przestrzeń nie znosi próżni, więc... ;)

      Usuń
  19. Cześć. Hej. Heloł. To nie jest tak, że nie miałam czasu na komentowanie, albo weny. Właściwie tę ostatnią mam tylko do komentarzy. Ale jakoś nie mogłam się pozbierać, żeby to zrobić. Wiesz, dlaczego? Bo to będzie oznaczało, że przybliżę się do końca tej przygody z Tobą i Twoimi postaciami. A kiedy dodałaś ten rozdział, to po raz kolejny uświadomiłam sobie, że tego tak cholernie nie chcę. Choć czekałam z niecierpliwością. Ale ja nie chcę końca. Bo oni żyją w mojej głowie i lubiłam sobie o nich myśleć. A przecież jeszcze rok temu przeżywałam z Wami ( no tak się wyrażę, bo przecież Ty i Twoi bohaterowie to taka jedność) TCS, karaoke i było nam niby wesoło, ale i smutno, bo wiemy, że zaczynała się ta droga w dół. I…kurczę…minął rok. Zmienili się oni, Ty pewnie też, zmieniło się moje podejście do tego opowiadania- to znaczy mocniej się do niego przywiązałam i zaczęłam dostrzegać rzeczy, które do tej pory jakoś nie wychodziły na pierwszy plan. No i zrozumiałam, że jednak ciężko sprawić, żebym aż tak bardzo przywiązała się do czyjegoś bloga, a tutaj…zniszczyłaś mnie jakoś. Bo nie było tutaj dzieł przypadku. Wszystko się ze sobą zgrało, wszystko pasowało. Zaczynając od muzyki ( która dla mnie jest ważna. Definiuje mi bloga, pozwala wejść w jego klimat i dlatego uwielbiam, gdy autorki dodają bonus w jej postaci), przez zgranie się z rzeczywistymi wydarzeniami, dopracowanie wątków pobocznych, stworzenie bohaterów od podstaw. Matko, to brzmi jak ostateczne pożegnanie i podsumowanie, a przecież jeszcze epilog, prawda? Muszę się ogarnąć, żeby znów nie zacząć riczeć. Będę riczeć po całkowitym zakończeniu. No i ten…Choć to fan fic, choć to blog, to ja jednak lubię, gdy autorka traktuje to poważnie. Bo to oznacza, że traktuje tak samo swoich czytelników. A fakt, że widziałąm, ile czasami nerwów kosztowało Cię pisanie, ile się czasami wymęczyłaś, tylko dodaje mi pewności, że dobrze zrobiłam, kiedy 28 stycznia 2014 roku przeczytałam prolog. I dobrze, że ten fakt nazwiska Nelki ( wiesz, o czym mówię XD) nie sprawił, że dałabym sobie siana z dalszym czytaniem. „Nie mówcie, że to los chciał, abym tego dnia ubrała buty na obcasie, gdy w nocy padał deszcz. Nie, one po prostu pasowały mi do spódniczki.” – umówmy się: jak miałam dalej nie czytać? No jak? Poza tym byłaś dla mnie nowa. Nigdy nic Twojego nie czytałam i zwyciężyła ciekawość. Po prostu.
    Ale wracam do rozdziału. To w tej chwili najważniejsze.
    Za pierwszym razem się poryczałam. Może teraz się uda wyjść z tego z twarzą?
    Strasznie podoba mi się ten pierwszy fragment. Bo pokazuje naprawdę ciekawą rzecz, inne spojrzenie na życie Kornelii. Łatwo nam było ocenić jej matkę, bo przecież jej wina nie ulegała wątpliwości. Rzeczywiście, mogła postępować inaczej. Kto wie, co wtedy by się stało? Ale nie ulega wątpliwości, że to rzeczywiście ona stała cały czas przy Kornelii. Święta są i nadchodzi taka refleksja, że można się na rodzinę denerwować, wypominać im błędy. Można stwierdzić, że nie jest idealna, nawet w połowie. Ale gdzieś tam z tyłu głowy czai się myśl, że to rodzina stoi obok nas bez względu na porażki. A mama Nelki? Przecież wybrała macierzyństwo. Nie karierę. Poświęciła siebie. I znacznie dojrzalasza, niż na początku tej historii, Nela zaczęła to dostrzegać. Nie każdy potrafi okazywać uczucia w sposób naznaczony czułościami. Ale jest obok. I to chyba największy dowód miłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie sprawa ma się w przypadku Lilki i Kamila. Te relacje też są wyjątkowe. Bo byli ze sobą w czasie porażek ( wcześniejsze igrzyska choćby), sukcesów. I pewnie długo będą. Dobrze, że Kornelia miała ich cały czas. Naprawdę dobrze. No i poriczałam się już na tej scenie z Kamilem. Mam do niego jednak ogromny sentyment, jako zawodnika. Mimo zagranicznych rudych i krasnalowych sympatii, Kamil jakoś tak mi utknął w kibicowskiej świadomości. Bo fajnie się oglądało to, jak z przeciętniaka powoli staje się kimś. I przez duże K. I tutaj on dobrze wie, jak czuje się Kornelia. Pomagał jej już dużo razy, w awaryjnych sytuacjach wyciągał pomocną dłoń i moim zdaniem może się także nazwać współtwórcą jej obecnego sukcesu. Bo przecież ona po drodze robiła dużo głupot. Ale Kamil się nie odwrócił. Podobnie jak Lilka. I dlatego po tej części pomyślałam sobie, że choćby nie wiem co, to jestem spokojna o Nelę. Bo oni przy niej będą i nie pozwolą już jej skrzywdzić.
      Nelka dojrzała. Pisałam to już. Ale powtórzę jeszcze raz. Widać to doskonale, bo…Bo potrafi dostrzec swoją winę. Wie, że oboje zawalili, wie, że wina rozkłada się po równo. I nie obwinia Thomasa o to, co się wydarzyło. Mogłaby. Mogłaby pójść na łatwiznę. Bo w końcu to on uciekł, to on ją zostawił, choć obiecał, że już nigdy jej nie opuści. I to w takim momencie- kluczowym w jej życiu, wyczekiwanym. Ona przecież była przy nim w takich samych. Choć…też raz uciekła. Była skrzywdzona, oszukana, ale uciekła. Widać wiec, jak bardzo ucieczka ukochanej osoby boli. Jak pali wewnątrz i nie pozwala funkcjonować. Otwiera wszystkie stare rany i blizny. Boleśnie uświadamia, że bez niego czy jej jesteśmy niczym. Błędy nas tworzą. Dają jakąś tam świadomość samych siebie i pokazują, że wcale nie jesteśmy tak silni, jak nam się wydawało. Nela doskonale poznała to uczucie. Bo kiedy dopuszczasz do głosu emocje i miłość, to w pewien sposób stajesz się słabszy. Pozbawiasz się ochrony. I każdy kolejny cios boli tylko mocniej. Nie oszczędzało życie panny Kubiak. Dało jej nieźle w kość. I choć wydawała się odporna, choć przetrwała wiele, to przecież niemożliwe jest być nieczułym na wszystko.
      No i nadszedł moment wzmożonego riczenia. Dlaczego to zrobiłaś, zła kobieto? Dlaczego Pimpek był tutaj ucieleśnieniem wszystkich kobiecych ideałów? Czy mało nam dołożyłaś? Jak ja sobie bez neigo poradzę? Co zrobię, gdy go już tutaj nie będzie? Nie przeżyję. :c Pokochałam go. Dał Nelce pana prosiaka. To tak, jakby oddał jej swoje serce. Albo nerkę. Albo wątrobę. A jak wiadomo wątroba to bardzo potrzebny organ.Więc Didl…Didl oddał jej cząstkę siebie. A przy okazji zajechał paroma genialnymi tekstami ( na razie odsuwam myśl, że jest matołem, jak się okazało). I Gregor. Kurczaki, Gregor, wracaj do PŚ, bo choć nigdy bym się o to nie posądziła, to jakoś brak Twojego ryjka. A tutaj…Dlaczego oni są tacy prawdziwi? Nie popłynęłaś w żadną przesadę, w żadne przerysowanie. I to dlatego oni są jak żywi. Mam wrażenie, że w czasie następnego konkursu pod skocznią będą stać Thomas i ruda dziewczyna, a Seba opowie o ich planowanym ślubie. To tak działa, wiesz?
      Dusza sportowca u Neli. Zawsze już będę podziwiać, jak to przedstawiłaś. To trudny mechanizm. Ukazałaś poświęcenie, pasję, ale i słabości. I te myśli, że mimo świadomości, ile ma przed sobą porażek, i tak wybrałaby łyżwy. Bo to przecież łyżwy ją stworzyły. Mogła ich czasami nienawidzić, oskarżać o każde niepowodzenie, ale nierozerwalnie związała z nimi życie. „Zrobię to. Ostatkami swoich sił i na krawędzi wytrzymałości. Pokonam samą siebie. Pokażę, że te wszystkie lata nie poszły na marne. Że było warto walczyć, cierpieć, dążyć do celu. Zrobię to. Potrafię, chcę. Dla wszystkich ludzi, których zawsze miałam po swojej stronie. Dla siebie.” Właśnie. To dla siebie jest moim zdaniem kluczowe. Nie dla mamy, nie dla trenerki, nie dla medalu nawet. Tylko dla siebie. Dla własnej świadomości, że było warto, że istnieje w tych zmaganiach sens. Sprytnie przemyciłaś nam tu życie sportowca. Drugą stronę medalu. Bo często największa pasja niszczy.

      Usuń
    2. Nie znam się na łyżwiarstwie. Ale się wczułam, cholera. No wczułam się i nic na to nie zrobię. Tak wyszło. Chyba nawet trzymałam kciuki, żeby jej dobrze poszło i odetchnęłam z ulgą na końcu. Zasługiwała na to, że tak już przejdę od razu do medalu. Po prostu zasługiwała przez wzgląd na to, przez co przeszła. To potwierdzenie jej siły. Patrzcie feministki, to jest prawdziwa kobieta. Mająca swoje uczucia, problemy, ale też i w pewien sposób niepokonana. Mam wrażenie, że teraz już nic jest w stanie jej zniszczyć.
      A potem Thomas. I pomyślałam sobie: Boże człowieku, ty to masz wyczucie, naprawdę. Jeszcze ta gadka o silności. Miałam ochotę rozerwać uszola na strzępy. No bo…kurde wiem, że ona też była winna ( pisałam o tym na początku), ale jednak po tej dawce jej emocji i poczucia opuszczenia…. No solidarność jajników jest jednak wiążąca. I nawet się uśmiechnęłam, jak mu przywaliła. Wiem. Zła kobieta ze mnie. Ale potem…Zrobiłam karpia.
      Tak świątecznie, prawda? I…Boże. Pimpek, ty matole. Jednak świnia zawsze pozostanie świnią, nieważne jak mocno będiesz sobie wmawiać, że jest fajowa. Chciał dobrze. Ale wyszło…źle. Nawet bardzo. Morgen w sumie to też dureń, bo wystarczyło szybko dać komuś znać co i jak i po sprawie. Ale nieważne. Niech ma nauczkę, niech zna karzącą rękę sprawiedliwości.
      „Moja mutti zawsze powtarzała, że gwiazdkę z nieba trzeba zerwać sobie samemu.” Nela sobie znalazła takiego gwieździstego popaprańca. No na koniec riczałam konkretnie. I chyba znów coś mi cieknie po policzku, gdy to piszę. Zamknęłaś to tak idealnie, że nic tylko bić pokłony. Ja już nie mam słów. Wyciągnęłaś ze mnie wszystkie emocje. Tak jak z nich. Bo każde z nich postawiłaś w skrajnej sytuacji. Na wierzch wyszły wszystkie uczucia, odarłaś ich z budowanych przez lata ochron, zostawiłaś całkiem słabych. Żeby na końcu pokazać, jak bardzo byli silni. Kocham ich. Kocham Ciebie. I nawet wybaczam Pimpkowi, bo jednak nie potrafię inaczej.
      Czekam na epilog. I jednoczesnie go nie chcę. Bo to już będzie całkiem koniec. A ja…kurczaki, ja już zawsze będę o nich pamiętać.
      Ściskam. I ocieram łezki.
      :*

      Usuń
  20. Morgen dostał w nos, chwała panom! A raczej chwała Kornelii! Jak zwykle zaczynam od dupy strony, ale ten moment absolutnie zasłużył sobie na szczególne miejsce w tym komentarzu i w ogóle wskoczył chyba do ścisłej top trójki moich ulubionych momentów w tym opowiadaniu. Prawy sierpowy - klasa sama w sobie <3
    A teraz od początku. Ta pierwsza scena, gdy tak po prostu sobie wszyscy razem siedzieli, w grupie, jak jedna, wielka rodzina (bo w sumie to z nich się trochę zrobiła taka wielka, szalona rodzina) była tak cudownie ciepła i od razu przypomniała mi to, co najbardziej podobało mi się również w poprzednim rozdziale - to są chyba moje najukochańsze momenty tej historii (poza łyżwami, of kors), gdy postacie z drugiego planu absolutnie płynnie i bez większych przeszkód, niepostrzeżenie wślizgują się na plan pierwszy i radzą sobie na tym świecie po prostu wyśmienicie. Davidolo Kuboelho, czy jak to tam było, jak zawsze w formie - przecież to automat robi kawę - no płaczę. Nie wiem skąd Ty bierzesz te wszystkie teksty, ale biję Ci za nie pokłony, bo naprawdę rzadko kiedy podczas czytania zdarza mi się, żebym po prostu wyła ze śmiechu do komputera. Bezcenne. Za wszystko inne zapłacę kartą Master Card. O ile stan konta mi na to pozwoli, oczywiście. Milusio było strasznie jak tak sobie wszyscy razem siedzieli i wszyscy byli tam dla Kornelii; to cudowne, że po tych wszystkich latach, gdy była tylko ona i lód, gdy nie chciała nikogo do siebie dopuścić, a wręcz czuła, że wszyscy po kolei opuszczają ją - cudowne, że w końcu ma przy sobie tych wszystkich ludzi, że wszyscy w nią wierzą i są przy niej w najważniejszej dla niej chwili. A że ich obecność oznacza, że jest wesoło, to jedynie dodatkowy atut.
    A później była trochę wspominkowa, sentymentalna rozmowa z Kamilem, która i mi pozwoliła trochę powspominać. Co prawda Turyn kojarzę bardzo słabo. Jak przez mgłę pamiętam srebro Tomka Sikory, a i to chyba bardziej z opowieści taty, który ciągle pana Sikorę wspomina, niż z czegoś, co zapisało się w mojej własnej pamięci. Co innego Vancouver, to chyba były pierwsze zimowe Igrzyska, które tak naprawdę były też moje i dlatego mam do nich ogromny sentyment. Może nie tak wielki jak do Soczi, ale również. Doskonale pamiętam konkursy skoków, nawet tak idiotyczne szczegóły jak to, kto dokładnie gdzie siedział przy stole w naszym salonie podczas konkursu na dużej skoczni, bo rodzice urządzili wtedy jakąś popijawę... znaczy kulturalną imprezę, chciałam powiedzieć. Miło było sobie razem z Kornelią i Kamilem powspominać. Do takich rzeczy zawsze dobrze wracać.
    Opis jazdy na łyżwach jak zawsze perfekcyjny! No i jednak było choć trochę tak jak chciałam, żeby było. Tak, tak, mówię oczywiście o twardym lądowaniu na lodzie. Takie cudowne zderzenie z okrutną rzeczywistością. To nie jest tak, że ja jej nie życzę jak najlepiej, oczywiście, że jej życzę, ale takie rzeczy jak ten upadek są zajebiście istotne z punktu widzenia konstrukcji całej fabuły i ja uwielbiam takie małe perełki. Bo było tak jak powinno być. Upadła. Podniosła się. Pojechała dalej. Magia. Wiesz, dawno temu, no dobra, może nie tak dawno, ale parę tygodni od tamtego czasu na pewno zdążyło upłynąć, jechałam gdzieś samochodem i poleciała piosenka, której tekst leciał mniej więcej tak "this is my fight song, take back my life song coś tam coś tam", nie mam pojęcia jaki to ma tytuł, ale na pewno kojarzysz o jaki utwór mi chodzi i tak sobie wtedy pomyślałam o Twojej Kornelii i o tym jak te słowa do niej pasują. I w mojej głowie ona w pewnym sensie jechała właśnie do tej piosenki. I tak pięknie wykręcała obroty w tych wszystkich skokach i w piruetach i podskakiwała w kulminacyjnych momentach i oczywiście przewróciła się, a potem od razu pojechała dalej akurat przy słowach "prove i'm alright song". Ja wiem, że to są rzeczy, które istnieją tylko w mojej wyobraźni i tylko do tego właśnie miejsca należą, ale uznałam, że mimo wszystko warto się nimi z Tobą podzielić. To chyba miłe wiedzieć, że tekst jakiejś piosenki przywodzi komuś na myśli Twoje postacie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak właśnie było. Te słowa fajnie oddają Kornelię i jej losy i myślę, że tym występem na igrzyskach wszystkim udowodniła, że naprawdę WRÓCIŁA. Wróciła w wielkim stylu i pokazała, że wszystko z nią w porządku, że jest nawet lepiej niż w porządku, choć przecież to, co musiało się dziać w jej głowie podczas tego występu, ze względu na pana Gwiezdnego, wcale by nie wskazywało na to, że jest choćby bliska tego, żeby było z nią dobrze. I wiesz co? Chyba nawet przeboleję ten jej medal. Teraz brzmię jak totalny popapraniec, wiem, co w sumie dobrze wpasowuje się w klimat opowiadania. To nie jest tak, że ja jej tego medalu nie życzyłam, no bez przesady, aż tak wredna chyba nie jestem. Aczkolwiek w mojej głowie wyglądało to nieco inaczej. Dla mnie było jasne, że jej największym sukcesem było to, że w ogóle się na tej olimpiadzie pojawiła. Że zdobyła się na to, żeby tam pojechać, że dała radę, że znalazła w sobie na tyle sił, by tam pojechać, wejść na lód, pokazać się tym wszystkim ludziom. Że wróciła do dawnego życia. To było najważniejsze. I samo to było już wielkim zwycięstwem. Medal nie był mi już do niczego potrzebny. I nadal nie jestem do niego do końca przekonana. Aczkolwiek rozumiem, że to w pewnym sensie musiało się właśnie tak skończyć - najpierw gadali sobie o poprzednich igrzyskach, o tym, że już kiedyś prawie ten medal zdobyła - zdobycie go teraz w pewnym sensie było więc takim oczywistym fabularnym zabiegiem, takim ładnym, zgrabnym zamknięciem. Także chyba to przeboleję :D Gorzej by było jakby jednak tego medalu nie zdobyła i okazało się, że to przez Morgensterna, bo bidulkę tak by rozłożył ten jego nieoczekiwany wyjazd, który wcale nie okazał się wyjazdem. W takim wypadku to pewnie porządnie bym się wkurzyła. Tylko nie wiem na kogo dokładnie. Na Morgena, na Kornelię czy na Ciebie. Dobrze, że nie muszę o tym myśleć ;D
      A potem był wielki powrót Morgensterna! No nie wierzę. Trochę cała ta historia wyszła jak z jakiejś telenoweli, ale może ja jestem za mocno wyczulona na tym punkcie. W każdym razie w moim odczuciu trochę to wszystko grubymi nićmi szyte. Poczułam się trochę… oszukana? Nie wiem, nie lubię tego typu zabaw z czytelnikiem, trochę to wszystko… tanie. Ale Nelka strzeliła mu w nos i uratowała honor całej tej sytuacji, na całe szczęście :D To było absolutnie boskie, przysięgam. Aż mi trochę przykro, że tak ostatnio wieszałam psy na Morgenie, ale to wszystko Twoja wina, bo to Ty mnie tak bezczelnie wkręciłaś, więc nawet nie zamierzam się z tego tłumaczyć.
      I cieszę się, że na koniec mimo wszystko jest dobrze, bo już się zaczynałam martwić po poprzednim rozdziale, że jednak nam tu na koniec zaserwujesz jakiś nagły zwrot akcji. Dobrze, że jest jak jest, bo nie wyobrażam sobie, żeby tutaj miało nie być happy endu. Nie i już. Zasłużyli na to. Pozostaje mi jedynie czekać na epilog, więc do zobaczenia za miesiąc <3

      Usuń
  21. Och, postaram napisać coś sensownego jutro, bo płaczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choćby nie wiem jak wierzyć w przeznaczenie, to jednak więcej zależy od nas samych, od naszych wyborów i decyzji. Nela zawsze wybierała Thomasa, a Morgen zawsze wybierał Nelę. Bo to zawsze miał być on, to on miał ją krzywdzić, to on miał ją kochać, to on był powodem, to dzięki niemu wróciła, dzięki niemu nie stchórzyła, stanęła do walki z własnymi demonami przeszłości, dzięki niemu znowu stanęła na lód. To zawsze też miała być ona, to ona miała wtargnąć niespodziewanie w jego życie, to ją miał krzywdzić, to ją miał kochać, to dzięki niej miał wstać silniejszy, dzięki niej znowu uwierzył, że warto. Oboje się szarpali ze sobą samym i sobą nawzajem. Uciekali od siebie, poddawali się, by tylko zrozumieć, że to do niczego nie prowadzi, że nie warto. Coś w stylu 'trudno tak razem być nam ze sobą, bez siebie nie jest lżej'
      Nie zawsze tutaj byłam reguralnie pod koniec, ale zawsze czytałam na bieżąco, bo pamiętam Thomasa i Nelkę od początku, od pierwszego zdania im kibicowałam i tak bardzo wczułam się w ta historię, żyłą we mnie, a ja nią całą sobą i nawet nie masz pojęcia jak bardzo ci dziękuję za to, że doprowadziłaś to do końca. Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że to było i jest najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam. Było idealne. Było w nim wszystko. Taka moja mała odskocznia, światek, w którym można się zatracić i chłonąć. Można było uronić łzę i się pośmiać i miało w sobie wszystko to co tak naprawdę każdy z nas szuka, przekonania, że warto walczyć o marzenia i o miłość.
      Dlatego czekając na epilog, pragnę ci zagrozić, że cię ukatrupię, jak zniszczysz ich szczęście! Tak ma zostać, bo tak miało być od początku rozumiesz? Tak to się miało skończyć, już wtedy jak panna Kubiak pomyliła się i wylądowała przypadkiem w Titisse!
      Uwielbiam Cię Em!
      Pisz dalej Teę, cyrk i zacznij coś nowego!
      <3

      Usuń
  22. Emilka, Ty wiesz. Ty wiesz, że normalnie, to ja Cię kocham. ale teraz, to ja mam ochotę wsiąść na rower (do auta nie mogę, bo piwo piłam), pojechać do Cię i zawinąć Ci gonga tak hardego, że jakby Nela zawinęła takiego Makaroniarze, to Nina byłaby bardziej dumna niż z medalu. bo jest godzina 00:20, a ja zamiast zażywać snu dla urody (no bo przecież 23!), to siedzę emocjonalnie rozpierdolona no i nie wiem...
    rany, jak Ty umiesz we wzruszenia. takie wspominki zawsze sprawiają że me serce, przy którym wódkę można chłodzić mięknie i zaczynam riczeć. ten fragment z Kamilem... rany, Nela, Ty swoje największe szczęście miałaś od zawsze na zawsze! nawet jak nawiałaś, to on metafizycznie był! PRZYJACIEL. NAJLEPSZY. NAJPRAWDZIWSZY! i ogromnie, ogromnie się cieszę, że po Turynie, Vancouver i całej masie innych miejsc-zawodów wywalczyli sobie sławę, chwałę i olimpijskie medale. i przyjaźń tak piękną, że tylko zazdrościć.
    Morgo, Morgo, Morgo... jaki to jest chory pojeb, to się nie mieści nigdzie. żeby po TAKIEJ akcji za taksówkarza robić, a info przekazać narąbanemu Gregoremu, to trzeba mózg zgubić. nie wiem, kim trzeba byłoby być, żeby sobie o najgorszym nie pomyśleć. kim trzeba byłoby być, żeby wpaść na to, ze ON ŻONĘ TRENERA NA LOTNISKO ODWOZI?! trzymajcie mnie. dobrze, że Ewka mu tę akredytację dała, bo inaczej by tych wielgachnych uszu za kulisy nie wcisnął i wytłumaczyć się nie miałby okazji. a tak to sytuacja opanowana, na całe szczęście, bo ten rudość i uszastość komponują się razem pięknie i o radość nieziemską mnie przyprawiają, o.
    a tak w ogóle, to Thomasy to dwa złamasy. jeden połamał się na Kulm, a drugi najwidoczniej na porodówce. konkretniej, to mózg sobie na niej złamał. żeby taką gównoburzę robić! żeby tak srać żarem, choć to grozi pożarem! żeby takie info siać, bez jego sprawdzenia! jak już narty przestaną to nieść na odległość okołobuliczną, to wróżę mu karierę naczelnego Pudeleka.
    Nelka, gratki za medal! bo włoskie to najlepsze makarony, wina i spaghetti! i Szymon, no.
    ŚCISKAM MOCNO I OBIECUJĘ,ŻE TEGO 25EGO BĘDĘ CIĘ BUDZIĆ NA EPILOG, JAKBY CIĘ MELANŻ POCHŁONĄŁ :*


    PS ten automat co to Kot, a wcześniej Dziubao go obsługiwali, to u nas na uczelni był? bo wiesz... ta zupa.

    OdpowiedzUsuń
  23. Brakuje mi słów, dziękuje ... /candqq

    OdpowiedzUsuń
  24. Długo zbierałam się do wystukania komentarza, zwłaszcza że uświadomiłam sobie, iż robię to przedostatni raz. Dobiega końca jedno z moich najulubieńszych opowiadań, a ja totalnie nie chcę się żegnać z jego bohaterami. Żałuję, że nie byłam tutaj od samego początku, chociaż może wtedy byłoby mi jeszcze trudniej się z nimi rozstać, a poza tym czytanie rozdziałów w ilości hurtowej jest chyba jeszcze większą przyjemnością niż śledzenie losów Popaprańców na bieżąco, dlatego niewykluczone, że zacznę czytać sobie Shattered raz jeszcze, żeby pobyć z nimi dłużej.
    Nelka wraz z całym swoim repertuarem wad, zalet i ludzkich ułomności jest niesamowicie autentyczną bohaterką i aż trudno uwierzyć, że nie istnieje naprawdę. Sposób, w jaki poprowadziłaś tą postać, wczuwając się w każdą jej emocję jest godny podziwu, a wszelkie opisy jej łyżwiarskich popisów sprawiają, że ręce same składają się do oklasków. Przyznaję, że na łyżwiarstwie figurowym znam się jak świnia na gwiazdach (świnia i gwiazdy - nie, wcale nie pomyślałam o pewnych dwóch osóbkach :D), ale właśnie Twoje barwne i rozbudowane opisy nelkowych występów powodują, że nawet największy laik jest w stanie wszystko sobie wyobrazić. No właśnie, jeśli już mowa o nelkowych występach - jej pożegnanie z lodowiskiem paradoksalnie było... idealne w każdym calu, nawet jeśli zaliczyła jedną wpadkę, po której podniosła się jak na prawdziwą fighterkę przystało. Bo przecież Kornelia nie raz upadała, a mimo to zawsze się podnosiła, i to jest właśnie kwintesencja tej postaci. Jej upór, zacięcie, determinacja i walka do końca. Dlatego uważam, że cholernie zasłużyła na ten medal, który jednak wydaje się być tylko dodatkiem, a nie celem samym w sobie. Mentalnie jest bezapelacyjnie zwyciężczynią tych igrzysk, bo pokonała swoje słabości i podjęła ryzyko, co tylko dowiodło, jak silny ma charakter. Okej, strasznie się powtarzam i pewnie tego typu wywody przeczytałaś tutaj 7095809806 razy, ale cóż... taka jest prawda :)
    Trzeba Ci oddać, że ostatnio nieźle nas przechytrzyłaś! Założę się, że przytłaczająca większość czytelniczek miała ochotę wytargać Thomasa za uszy. Teraz można się tylko kajać za ten brak wiary w Gwieździstego, ale... Wiadomo od dawna, jak nieidealny jest Morgen i jak wiele błędów zdążył w swoim dwudziestokilkuletnim życiu popełnić, więc zagrożenie popełnieniem kolejnego było całkiem realne. Urażona duma zazwyczaj jest złym doradcą, a on słowami Nelki, choć niewypowiedzianymi w złej wierze, w pewnym sensie poczuł się urażony. Na szczęście nie na tyle, by narobić kolejnych głupot. Przyznam szczerze, że byłam pełna obaw o start Kornelii, w końcu wiadomo jak piekielnie ważne były dla niej obecność i wsparcie Thomasa, więc gdyby ich zabrakło... Mogło być różnie, choć teraz gdybanie nie ma już najmniejszego sensu. W każdym razie udało jej się zachować względny spokój (piszę względny, bo przecież tak zupełnie spokojna nie miała prawa być) i podejść profesjonalnie do występu, a jako że był on ostatni, głupotą byłoby go zaprzepaścić.
    Skoro już roztrząsam kwestię kariery panny Kubiak, nie mogę nie wspomnieć o scenie z początku rozdziału. Ona i Kamil, najlepsi przyjaciele na dobre i na złe, którzy wspierali się nawzajem w zasadzie od początku swej sportowej drogi. Soczi jest miejscem przełomowym, nie tylko ze względu na odniesione przez nich sukcesy, ale również dlatego, że tam coś skończyło się bezpowrotnie. Odtąd Kamil będzie musiał podążać tą drogą sam, choć mentalnie ona zawsze będzie gdzieś obok, wspierając go przy okazji kolejnych zawodów. Ależ to wszystko ładnie się zazębia :)
    Okej, w tym miejscu pozwolę sobie skończyć (chociaż nie ukrywam, że trochę mi głupio, bo nade mną tyyle wypracowań ;)) i po prostu zebrać siły na epilog, pod którym przyjdzie czas na podsumowania maści wszelakiej i... nie, ja naprawdę nie chcę się żegnać z thomasowo-nelkowym światem :<
    Pozdrawiam i do zobaczenia!
    PS. Właściwie za akcję z rzekomym wyjazdem powinny spaść gromy na Didla, ale jak tu się gniewać na takie pocieszne i sympatyczne stworzenie? Ja chyba nie umiem.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ad. 1 Chciałam wyjaśnić, dlaczego dopiero teraz czytam całość. Mianowicie, jestem okropnie niecierpliwa i nie mam siły czekać na kolejne rozdziały, więc zazwyczaj na koniec robię sobie maraton.
    Ad. 2 To opowiadanie zrobiło mi miesiąc już na samym początku, kiedy piszesz o przeznaczeniu i byciem panem swojego losu. Trochę zburzyłaś mi światopogląd tym prologiem, naprawdę. Aż nie wiem co teraz o tym myśleć...
    Ad. 3 Mogłam sobie spisywać, bo teraz jest mi cieżko szczególowo opisac całość i to jest smutne, bo kiedy czytałam to opowiadanie to byłam w innym świecie. Ludzie mówią, że tak jest zawsze kiedy się czyta ksiażki, tyle, że tak średnio lubię czytać, muszą być serio fajne - wniosek nr 1 nasuwa się sam.
    Ad. 4 Po przeprowadzeniu ankiety na tt bałam się, że kiedy skończę bedę siedzieć i czuć pustkę, bo nie wyobrażam, że to opowiadanie moglo się skończyć inaczej jak skończylo.
    Ad. 5 Zdalam sobie, że to będzie najbardziej nieogarnięty komentarz w moim życiu.
    Ad. 6 Kiedy czytałam, jak to niby Morgi wyjechal po pierwszym konkursie Neli to myslałam, że wyjdę z siebie. Bez jaj. Typowy facet, myślę - wyciągać stare brudy. Po jaką cholerę? No, ale miał szczęście, że się wszystko dobrze skończylo.
    Ad. 7 Odzywki Niny, ale też Neli do Niny - Wyborne, spłakałam się przy '' co to za facet, który pozwala Ci w nocy spać '' :D
    Ad.8 Sposób w jaki przedstawiłaś austriacką ekipę > Teraz już nigdy nie spojrzę na nich tak samo, a już na pewno kiedy Schlieri bedzie dodawać zdjęcia bedę myśleć o płotakch. W sumei zatęsknilam też za Didlem.
    Ad.9 Poprawka. Zatęskniłąm za TYM sezonem, za Morgim. Ohhhh... Dobrze, że jutro kwali.
    Ad. 10 Jakoś w połowie, kiedy w Ga-Pa Thomas złapał Nelkę się zawiodłam, że do niczego nie doszło, ale to by było zbyt piękne.Wybaczone, z powodu późniejszych sytuacji w domku po konkursie :3
    Ad. 10+ Dobrze, że nie odbierala od niego telefonów. Dzięki temu nie było to takie typowe opowiadanie.
    Ad.11 Oczywiście, belka Bergisel - GOAL. <3
    Ad. 12 Wgl to jak nazywala się '' koleżanka '' Morgo na imprezie po TCS? B> Bo coś mi wypadło.
    Ad. 13 Trochę bolała mnie rola Ricza, ale przeżyłam. Jak mus to mus.
    Ad. 14 Kiedy opisywałaś drugi konkurs Nelki normalnie sama się stresowałam, aż mi ciepło sie zrobilo. (serio)
    Ad. 15 Ogólnie to niemiałabym nic nie przeciwko ekranizacji, to by mogła być najlepsza sportowa komedia romatyczna.
    Ad. 16 Przedchwilą zacięła mi sie maszyna i mój komenatarz poleciał w piz.. A za nic w swiecie nie potrafię przypomniec sobie o czym w tym punkcie pisałam, więc krótko: to jest kawał dobrego opowiadania. Gdybym mogła postawila bym Ci coś na to w MO.
    Ad. 17 Skonczyłam, nawet nie czytam tego od początku, bo pewnie połowe bym wywaliła.
    Ad. 18 Dzięki <3
    dominixx

    OdpowiedzUsuń
  26. Tydzień zwlekałam z przeczytaniem tego rozdziału! Tak bardzo nie chciałam, żeby się skończyło! A z drugiej strony tak chciałam poznać bieg wydarzeń. I jestem tu, niesamowicie wzruszona. Serce jednocześnie się raduje i smuci. I nie wiem, jak mogłaś wpaść na pomysł tak wyjątkowej historii, ale jestem Ci za to bardzo wdzięczna! Dziękuję Ci za tyle pięknych chwil. Za radość, głośny śmiech. Za smutek i łzy. Za inspiracje! Za to, że skończyłaś tą historię, i że uszczęśliwiłaś Popaprańców. Twórz więcej, bo to co robisz ma sens.
    Dziękuję i przepraszam, że komentowałam samą końcówkę.
    Pozdrawiam i weny życzę.
    Madźka :-*

    OdpowiedzUsuń
  27. Przyszedł czas i na mnie. Dopiero. Dopiero teraz jestem w stanie napisać coś, co całkowicie odda to co czuję w tym momencie. Cholernie nie lubię zakończeń, poza tym jestem też osobą bardzo sentymentalną i miałam ogromną nadzieję, że ten moment nie nastanie tak szybko. A jednak. Popaprańcy to jedyny fanfick jaki jestem w stanie czytać i też jedyny, jaki mnie zadowala. Od początku do końca wyróżniałaś się ogromnym profesjonalizmem. Czytało się to jak najlepszą książkę. A ile było przy tym łez! Ile zarwanych nocy! Ile gromkich i nagłych wybuchów śmiechu! Niesamowicie ubarwiłaś mi szarą rzeczywistość. Bo ja, choć nie zawsze komentowałam twoje rozdziały, to zawsze wyczekiwałam ich jak konkursów skoków. Nieraz czekałam bardzo długo, ale opłacało sie. Teraz przypominam sobie pierwsze rozdziały. Pod względem fabuły i treści podobały mi się najbardziej! Chociaż? Całe opowiadanie mega mi się podoba, ale właśnie do momentu ich rozłąki wszystko było takie idealnie napisane, jakby pod mój gust haha. Kocham Austriaków, a twoje rozdziały tylko tą miłość pogłębiły. Kocham Cię za to jak wykreowałaś te wszystkie postacie. Jesteś wielka! Cóż, Morgi, mój idol z dzieciństwa to taka postać, którą najłatwiej można było zepsuć, której najłatwiej można było zabrać cały urok. O to się bałam, ale ty tego nie zrobiłaś! Opisałaś każdą cząstkę jego w najlepszy sposób! No i Nina, kocham tą kobietę. W ostatnich kilku rozdziałach przeszła samą siebie, jest nidmożluwa, genialna i naj naj. Chwała tobie, że dodałaś do opowiadania tak barwną postać jaką ona na pewno jest. Uwielbiam happy end'y. Ten jest jak najbardziej na tak. Cieczy mnie bardzo postawa mamy Neli. Eh, ten epilog będzie już na otarcie łez. Może tam się bardziej rozpiszę o postaciach. A tym razem pozwolę sobie napisać ogromne, najcieplejsze i najserdeczniejsze DZIĘKUJĘ za te wszystkie nieprzespane noce i wszystkie genialne rozdziały! To jest po prostu mistrzostwo :D No i do zobaczenia za trzy tygodnie w Zako! Przesyłam buziaki! ~ Meg (tt)

    OdpowiedzUsuń
  28. Ems... w sumie to nie wiem co chce powiedzieć, ale dziś w nocy zryczałam się przez ciebie, jak nieboskie stworzenie. I to w sumie nawet nie przez nich. Nie przez to, że wszystko skończyło w taki smutno-szczęśliwy sposób, ale przez myśli Nelki. Przez to, co właśnie tutaj sobie uświadomiła. Bo wiesz ja w sumie w momencie skończenia tego rozdziału poczułam się, jakbym skończyła kolejną genialną książkę typu "Atlas Chmur" czy "Gra Cieni" (dużo o nich nawijam na tt, więc mam nadzieję, że rozumiesz co w nich zobaczyłam), ale one były tylko genialne. Ich przesłanie może mi się kiedyś przyda, ale nie w tej chwili. Za to Nela i przede wszystkim Ty uświadomiłaś mi, coś co z czego właściwie zdawałam sobie sprawę, ale cały czas się przed tym broniłam - w tym całym płaczu, zgrzytaniu zębami i narzekaniu zgubiłam siebie i powód, dla którego w ogóle piszę. Dokładnie tak, jak Nela. Zaraz pewnie znowu się rozryczę, ale obie wracamy na właściwe tory. Chyba. Obie sięgnęłyśmy już dna kompletnego wiary w siebie. Ona już to zrozumiała, podniosła się i ja też powinnam.
    Nigdy nie sądziłam, że to powiem, bo jakoś szczególnie nie byłam przywiązana do tego opowiadania, ale dziękuję. Dziękuję za tę dzisiejszą noc. Za to, że przez bite dwie godziny po przeczytaniu nie mogłam spać, bo ryczałam i ściągałam piosenki do rozdziałów tego opowiadania - także, jak miałaś w nocy jakieś poruszenie to tylko ja.
    Dzięki.
    Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie mogę uwierzyć, że to już ostatni rozdział.. Pojawiam się tutaj regularnie i czekam na rozdziały, ale rzadko komentuję, prawie wcale.. Ale ten rozdział muszę skomentować.. Jest po prostu piękny. Strasznie podoba mi się twoje szczegółowe opisywanie występów Kornelii, można się poczuć przez chwilę jak ona.. Taki magiczny moment. Szczerze? Wiedziałam, że Thomas nie wyjedzie... Jakoś wiedziałam że Didl coś popląta i się nie myliłam :) Za to rozwalił mnie Gregor, kocham jego teksty :D Strasznie cieszę się z medalu Kornelii, zasłużyła za te wszystkie lata.
    Strasznie mi przykro że to już koniec tego opowiadania.. Koniec czegoś tak pięknego.. Teraz tylko czekać na epilog.. Będzie mi brakowało tej historii i bohaterów..
    Btw. Ja też jadę do Zakopanego (dokładnie będę 24 w niedzielę) i super że będę mogła Cię spotkać nawet o tym nie wiedząc. :)
    Wiem, że komentarz bez ładu i składu, dlatego ich nie piszę za często, ale po prostu musiałam to napisać.
    Dzięki za to opowiadanie, zostanie jednym z moich ulubionych i na pewno będę do niego jeszcze wracać nie raz. ;)

    Ola.

    OdpowiedzUsuń
  30. Byłam z Tobą przez te wszystkie rozdziały, kocham to opowiadanie. Uznaję je za najlepsze jakie dotąd przeczytałam, a jeśli miałabym wybrać najlepszy moment tej historii, to z pewnością początek bliższej znajomości Kornelii i Morgiego, gdy ten powiedział "Kiedyś poproszę Cię do tańca a Ty sie zgodzisz", a ona na to: "Spraw, abym nie musiała", oczywiście nie są to dokładne cytaty, ale to co zapamiętałam. Fajnie, że w drugiej części do tego wrocilas. Kupiłaś mnie tymi słowami,
    Pozdrawiam, czekam na epilog

    OdpowiedzUsuń
  31. Aż mi sie cieplutko na sercu zrobiło wiesz?
    Ja wiedziałam, że z tym wyjazdem Thomasa to jakiś szwindel, ale i tak stos kamieni spadł mi z serca.
    Nina <3
    Mama <3
    Didl <3
    Grześ <3
    Ogółem uwielbiam Towje postaci, te drugoplanowe są naprawdę bardzo, bardzo abrwne, nie są tylko tłem.
    Nie tak miaływ yglądać te komentarze, wiesz? Ale miałam takie parcie na czytanie dalej, że po prostu zostawiałam po sobie jedynie kilka słów, bo nie mogłam się doczekać ciągu dlaszego.
    Może pod epilogiem napiszę coś głębszego, ale to już jutro, choć przeczytam sobie dziś.
    ŁAdnie Ci to wyszlo, wiesz? Bardzo ładnie!

    OdpowiedzUsuń