poniedziałek, 25 stycznia 2016

Epilog: Even the best fall down sometimes.


* * *

26 września 2014, Salzburg

- *Teraz zrobię skok w kierunku nowego życia, tym samym chcę zakończyć moją karierę.
Nie patrzy przed siebie. Zagryza wargę i zaciska palce na rękawie swetra. Gdy głos mu drży, swoim zwyczajem szybko się uśmiecha, aby ukryć zdenerwowanie. Po raz kolejny walczy sam ze sobą, znów zależy mu na zwycięstwie. Unosi wzrok i uśmiecha się nieco szerzej. Kocha wygrywać.
- Nie było łatwo dokonać wyboru, ale decyzja, którą podjąłem wydaje się najbardziej logiczna.
Wie, co robi, choć jednocześnie tego nie chce. Nie w taki sposób, nie po tych wszystkich latach. Zdążyłam poznać go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że gdyby tylko mógł, wyszedłby stąd, a pierwszym miejscem, do którego by się udał, byłaby skocznia. Ale oboje wiemy, że to nie ma sensu. Tak będzie łatwiej, lepiej. Nawet, jeśli nie czuje tego teraz, za jakiś czas pogodzi się z tym. Zrozumie, że to najlepsze, co może zrobić dla siebie. I dla Lilly.
- Zaufanie do skakania po upadku na Kulm nigdy nie powróciło. To było decydujące.
Przymykam oczy, choć znów widzę rozciągającą się pode mną mamucią skocznię. Jeśli istniałaby możliwość, aby wymazać z pamięci jeden dzień, wybrałabym dziesiątego stycznia. Nie ten, w którym upadłam, ani ten, w którym opuściłam Polskę. Dziesiąty stycznia. Aby już nigdy nie widzieć jak ginie za bulą. Aby już nigdy nie czuć uciskającego żołądka. Aby już nie pamiętać tamtej bezradności, gdy jedynym, co pozostawało, było czekanie.
Jeden upadek.
Czasem jeden upadek zmienia wszystko. Nagle zderzasz się z rzeczywistością, w której to, co kochasz najbardziej na świecie, staje się dla ciebie zbyt wielkim ciężarem do udźwignięcia. Coś, co wynosiło cię na wyżyny, zaczęło ciągnąć w dół. Kochasz, ale nienawidzisz w tym samym czasie. Dlaczego coś, co przez lata dawało szczęście i sprawiało, że czułeś się coś warty, nagle wcisnęło cię w ziemię? Odebrało siły i zostawiło z poczuciem, że już nie możesz iść dalej? Chcesz, ale nie możesz? W twojej głowie pojawiają się myśli, o które wcześniej nawet siebie nie podejrzewałeś. Zadajesz sobie pytania, na które tak bardzo nie chcesz odpowiadać, choć wiesz, że tylko ty możesz to zrobić. Aż w końcu dochodzisz do najbardziej bolesnych wniosków i musisz podjąć decyzję, bo nie możesz przez całe życie kręcić się w kółko udając, że wszystko jest w porządku. Nie jest. Dobrze o tym wiesz, więc pomimo bólu godzisz się na to, co i tak nieuniknione.
Jeden upadek.
Czasem jeden upadek zmienia wszystko. Wystarczy mocne zderzenie z lodem, by nagle zobaczyć, kim było się przez całe życie i jak bardzo było się samotnym wśród tłumu ludzi. By przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo kochasz to, co robisz i dlaczego to robisz. By zrozumieć, że w sporcie nie liczy się tylko sukces; że to prowadząca do niego droga jest najważniejsza. I jeśli chcesz być szczęśliwy, to tylko wtedy, gdy to, co kochasz robić, robisz głównie dla siebie.
Jeden upadek.
Czasem jeden upadek zmienia wszystko. Potrafi sprawić, że nagle zapominasz, jak bardzo bolało. Uświadamiasz sobie, że mimo zadanych ran, wolisz cierpieć psychicznie, byleby jemu nic nie było. I nie chcesz nienawidzić osoby, która wywołała ten ból, bo tak naprawdę ją kochasz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. A gdy już zdajesz sobie z tego sprawę, chcesz z nią być.
Aż do samego końca.
- Nie potrafię już skakać na luzie. Siedzę na belce i czuję strach.
Gdybym tylko mogła, podeszłabym do niego i przytuliła. Ale pozostaje mi jedynie westchnąć i słabo odwzajemnić jego uśmiech. Jest silny. O wiele silniejszy, niż mu się wydaje. Właśnie to podziwiam w nim od samego początku. Od Titisee-Neustadt, gdy pierw wygrał po tamtym feralnym wieczorze na siłowni, a później upadł, po czym zdołał wrócić na Turniej Czterech Skoczni. Aż po Soczi, gdy pozbierał się po Kulm i pomógł drużynie wygrać srebrny medal. Przetrzymał to. Przetrzymał tak wiele w całym swoim życiu. Poradzi sobie i tym razem. Z początku będzie trudno, ale nie jest sam. Jestem obok. I będę, dopóki nie pozabijamy siebie nawzajem.
Choć nawet i to wydaje się być dobrą wizją.
- Boję się, a to nie pozwala mi na dalsze skakanie.
Gdy masz świadomość, że robisz coś po raz ostatni, jest trudniej. Skupiasz się na tym, aby było jak najlepiej; abyś jak najdokładniej zapamiętał towarzyszące temu co kochasz uczucie. Chcesz, aby trwało jak najdłużej, bo wiesz, że już nigdy więcej go nie zaznasz. Wkładasz wszystkie lata morderczej pracy w ten jeden występ i sprawiasz, że jest wyjątkowy, niezapomniany.
Gorzej jest wtedy, gdy nie wiesz, że za chwilę oddasz ostatni w życiu skok. Jesteś przekonany, że to tylko kolejna próba, więc wszystko wygląda tak samo. Powtarzasz swój rytuał, przygotowujesz się, układasz w głowie skok, czekasz na sygnał. A parę długich chwil później pękasz i uświadamiasz sobie, że już dłużej tak nie możesz.
To było zaledwie kilka dni temu. Późny wieczór, tonące w ciemnościach mieszkanie pełne wciąż nierozpakowanych kartonów i cichy szmer otwieranych drzwi. Wrócił z Innsbrucka kilka dni za wcześnie. A potem był tylko dźwięk tłuczonego szkła i ciche stęknięcie. Pod ścianą wśród szklanych odłamków leżała fotografia mistrza olimpijskiego. Ten sam chłopak, który z uśmiechem prezentował złoty medal, siedział skulony na podłodze i płakał. Przegrał.
- Jako pierwsza o mojej decyzji dowiedziała się moja córeczka. Lilly nigdy nie zobaczy swojego taty na skoczni.
Wzdycham i z lekko uniesionym kącikiem ust przesuwam się w stronę drzwi.
Poradzi sobie.
Na korytarzu nikogo nie ma. Jedna z jarzeniówek pomruguje, a jej brzęczenie roznosi się po korytarzu, przerywając ciszę. Jest cicho. Jest spokojnie. Nic nie wskazuje na to, że za ścianą ktoś właśnie rozpoczyna nowy etap życia.
Zaciskam palce na zimnej klamce i wchodzę do pokoju, w którym wciąż czuć męskie perfumy. Kręcę głową i zamykam za sobą drzwi, po czym chwytam rzuconą na kanapę kurtkę i wieszam ją na oparciu krzesła, a opróżnioną puszkę po energetyku wrzucam do kosza. Mieszkanie z nim będzie ogromnym wyzwaniem. A mimo to uśmiecham się pod nosem. Oboje wskoczymy w nowe życie. Razem.
Podchodzę do okna i opieram się o ścianę. Pada. Pierwszego dnia w Titisee-Neustadt też padało. Pogoda była równie beznadziejna, choć było znacznie zimniej, a ulice tonęły w topniejącym śniegu. W porównaniu do pierwszych dni jesieni, wtedy wszystko było zupełnie inne. A dzisiaj? Mija rok od wyjazdu z Polski. Ponad dziewięć miesięcy od momentu, w którym znalazłam się w Titisee, bo tak po prostu się pomyliłam. Jak bardzo nie chciałam się tam znaleźć? Jak bardzo bałam się spotkania z Kamilem, który był pierwszym zderzeniem z tym, co zostawiłam w Polsce? I jak bardzo cieszę się, że tam zostałam?
To była najlepsza pomyłka w moim życiu.
Gdybym miała sporządzić listę rzeczy, których żałuję, nie dodałabym do niej wyjazdu z Polski. Przez długi czas kręciłam się bez celu, nie wiedząc do końca, dlaczego jestem „tu”, a nie w domu, ale z tej perspektywy wydaje mi się, że to była najlepsza w swojej głupocie decyzja, jaką kiedykolwiek podjęłam. Uciekłam. Jak ostatni tchórz. I nie boję się do tego przyznać. Bo uciekając znalazłam to, czego podświadomie szukałam przez całe swoje życie.
Zrozumienie. Pojawiło się w siłowni w Titisee-Neustadt. Miało rozczochrane blond włosy i przerażająco smutne oczy. Pamiętam ich spojrzenie i pamiętam, jak bolesne ono było. Już wcześniej widziałam tak zagubionego człowieka. Tysiące razy. Każdego dnia w lustrze.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam. A może nawet próbowałam odpychać myśl, że ktoś może wiedzieć, jak bardzo boli, gdy nie radzisz sobie z własną słabością. Że ktoś rozumie, jak cholernie trudno jest pogodzić się z utratą czegoś, co kochasz. Nie sądziłam, że to możliwe. Ale pojawił się on – ze swoim zwycięstwem, ze swoim upadkiem, z każdą rozmową, głupim śmiechem i całym swoim popapraniem.
Rozumiał. Był. Cały czas jest. Wypełnia pustkę.
Uśmiecham się, zaciskając palce na bluzce w okolicach mostka i przypominając sobie ciężar zawieszonego na szyi medalu. Czas powoli płynie, a ja wciąż czuję przebiegające przez całe ciało dreszcze i widzę wśród tłumu Thomasa, Lilę, Ninę, rodziców… Widzę płonący ogień i zawieszoną na maszcie biało-czerwoną flagę. I nie potrafię zapomnieć poczucia ulgi, gdy z najważniejszym krążkiem na szyi stałam na najniższym stopniu olimpijskiego podium, a w głowie krążyła tylko jedna myśl: to już koniec.
Bo tamtego dnia zakończył się najważniejszy rozdział mojego życia. Nie wyobrażam sobie, aby mogło do tego dojść w lepszy sposób. Wiele razy pytano mnie „czy żałuję?” i zawsze odpowiadałam tak samo: nie. Osiągnęłam niemal wszystko i czuję się spełniona jako sportowiec. Żałowałabym tylko wtedy, gdybym postawiła na swoim i nie pojechała na Igrzyska. Ale na szczęście mam wokół siebie ludzi, którzy zawsze wiedzą, co jest dla mnie najlepsze. Pojechałam do Soczi, zdobyłam olimpijski brąz i w końcu poczułam, że to już ten moment. Zrobiłam wszystko, co mogłam. A ostatni raz… był tym najlepszym. Pokonałam samą siebie, nie poddałam się, nie uciekłam. Wróciłam i udowodniłam całemu światu, ale przede wszystkim samej sobie, że jestem silna, a upadają nawet najlepsi.
Przyznaję, nie byłam łatwą zawodniczką. Należałam do tej grupy sportowców, którzy zawsze mają coś do udowodnienia. Nienawidziłam porażek i nie potrafiłam pogodzić się z popełnianymi błędami, ale to właśnie dzięki nim odniosłam tak wiele. Wyciągałam wnioski z własnych pomyłek, aby iść do przodu. Chciałam być lepsza z każdym kolejnym konkursem; być zagrożeniem dla rywalek i kimś, kto zostanie zapamiętany na długie lata. Miałam wygórowane ambicje, stawiałam sobie wysokie cele, ale zawsze uparcie do nich dążyłam. Nie poddawałam się, walczyłam do samego końca. Tylko zapominałam o tym, co najważniejsze…
Kiedyś wydawało mi się, że nie zasłużyłam na szczęście. Jakbym dostała w życiu już wystarczająco dużo, a ta jedyna kwestia nie miała prawa niczego zmienić. Bo przecież wygrywałam, bywałam najlepsza, osiągałam to, o czym marzyłam. To było szczęście, prawda? Było nim każde zwycięstwo, każdy medal, każdy dobrze wykonany skok… Nie. To wszystko składało się na tylko chwilę szczęścia. Chwilę, z którą pozostawałam sama w pustym pokoju i którą próbowałam podtrzymać sztucznym uśmiechem.
Wydaje mi się, że nawet na nią nie miałam kiedyś czasu.
Treningi, ciężka praca nad samą sobą, nieustanne życie na walizkach, w krótkich przerwach studia… Nawet jeśli przez chwilę czułam szczęście, kilka sekund później ktoś mi je odbierał. Najczęściej byłam to ja sama, bo bałam się, że szczęście oznacza słabość. A ja zbyt długo byłam silna, by pozwolić sobie na utratę wypracowanej przez lata przewagi. Tylko, że w końcu sama pękłam. Nie da się żyć bez szczęścia. Nawet ta najmniejsza, czerpana z prostych rzeczy radość potrafi wnieść w nasze życie odrobinę światła i ciepła. I nie należy ich się bać. Któregoś dnia w Titisee-Neustadt Ben powiedział mi, że nie każdy ogień może sprawić, że się oparzę, bo równie dobrze, mogę się przy nim ogrzać. Miał rację. Nie warto bać się szczęścia, nawet jeśli na pozór wydaje nam się niebezpieczne. Czasem trzeba zaryzykować, dać sobie szansę. Kto wie? Może właśnie jeden krok do tyłu sprawi, że wykonasz kolejne dwa naprzód?
Chciałabym do końca życia pamiętać, jak bardzo kocham łyżwy i zatrzymać już na zawsze to uczucie radości, które towarzyszyło jeździe. Dzięki niej czułam się wyjątkowa; wiedziałam, że robię coś, w czym się spełniam i jestem kimś. Nigdy nie zapomnę jak wiele zawdzięczam temu sportowi, choć połowę uświadomiłam sobie w momencie, w którym było już po wszystkim.
Łyżwy przez całe życie dawały mi szczęście. Od zawsze były moją słabością, choć nawet o tym nie wiedziałam. Ale może właśnie o to zawsze chodziło? Że szczęście jest bardziej rzeczywiste, gdy miesza się z czernią smutku? Kochamy mocniej, gdy jesteśmy zranieni. Wierzymy głębiej, gdy tracimy nadzieję. Czujemy się silniejsi, gdy słabniemy.
Może szczęście polega na tym, by kilka razy upaść, aby potem się podnieść?
Drzwi pokoju otwierają się i cicho zamykają. Smutne oczy. Znów na mnie patrzą i proszą o pomoc. Nabieram w płuca powietrza i chowam w ramionach jego popękany świat, chcąc utrzymać go w jednym kawałku.
- Już, już po wszystkim – szepczę mu do ucha.
Drży, obejmując mnie ciaśniej i wtulając twarz w moją szyję. Próbował, z całych sił chciał wrócić. Nie udało się. Tym razem nie wygrał.
- Dlaczego to tak bardzo boli?
- Bo ci zależy. A gdy nam zależy, cierpimy najmocniej.
Uśmiecham się lekko, przypominając sobie słowa Kamila.
Wszystko kiedyś się kończy. Zima, sezon, ulubiona herbata… Chcielibyśmy zatrzymać te dobre rzeczy, aby trwały i trwały, bo dzięki nim jest nam lepiej. Uśmiechamy się, czujemy się lepsi… I chcemy, aby to trwało wiecznie. Ale tak się nie da. W pewnym momencie musimy zdać sobie sprawę, że pewne rzeczy przemijają. Niektóre z nich bezpowrotnie. Wtedy najprostszym rozwiązaniem na pogodzenie się z końcem, jest jego zaakceptowanie. Czasem tak jest lepiej, prawda? Może nie odczujemy tego od razu, ale kiedyś, za jakiś czas… Zdamy sobie sprawę, że było warto.
Chwilami wydaje nam się, że możemy wszystko. Że jesteśmy ponad swoimi słabościami, wszelkimi lękami i możemy zapanować nad strachem. Myślimy, że to nie takie trudne, że damy sobie radę tak, jak dawaliśmy przez długi czas. Ale on wygrywa. Wtedy czujemy się pokonani przez coś, czego nawet nie możemy dotknąć. I to nas boli, rzuca na kolana i każe cierpieć. Wydaje nam się, że jesteśmy sami, że nikt nie rozumie, jak to jest. Tylko my i nasz strach. Ale przecież strach to nic złego. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to właśnie on dodaje nam odwagi, aby się podnieść i próbować iść dalej.
I próbujemy, ale nie zawsze z takim skutkiem, jakiego byśmy chcieli. Nie udaje nam się, a wtedy musimy odpuścić. Ale nikt nie odbierze nam chęci ani woli walki o to, na czym nam zależy. Bo czasem to jedyne czego potrzebujemy, aby odnieść nasz własny mały sukces. Nie poddałeś się. Próbowałeś. Nawet o tym nie wiesz, ale samo to czyni cię zwycięzcą.
Dla wielu wygrałeś, choć nie dostałeś za to medalu.
- Nela? – Odsuwa się i spogląda na mnie. Ujmuje moją twarz w dłonie i delikatnie się uśmiecha, a w jego smutnych oczach dostrzegam spokój. Unoszę kąciki ust. – Jedźmy do domu.
Kiwam głową i chwytam jego ciepłą dłoń.
Los? Przeznaczenie? Wciąż w to nie wierzę. Przypadek zbyt często rządził moim życiem, bym miała twierdzić, że cokolwiek zostało już kiedyś zaplanowane. Każdy błąd i każda podjęta decyzja przynosiły swoje skutki, prowadząc do kolejnych punktów, w których trzeba było dokonać wyboru. To my decydowaliśmy, w którą stronę pójdziemy. To my nią szliśmy i my potykaliśmy się o przeszkody, których nie zauważaliśmy przez własną nieostrożność. Wybór zawsze należał do nas.
Może miałam znaleźć się w Titisee-Neustadt. Może on miał wtedy nie poradzić sobie na siłowni, a dwa dni później upaść. Może przed świętami musiały być śnieżyce, a ja miałam jak zwykle powiedzieć o kilka słów za dużo i znaleźć go za klubem w Bischofshofen. Może miałam wrócić do Polski, a potem pojechać do Soczi.
Może to wszystko miało się wydarzyć, ale wolę myśleć, że to błędy i nauka na nich doprowadziły nas do miejsca, w którym jesteśmy teraz.
Do miejsca, w którym wszystko się kończy i w którym wszystko się zaczyna.
Zabawne. Kto by pomyślał, że czasem wystarczy pomylić pociąg, aby odnaleźć swoje własne szczęście?


KONIEC

______________________

*Wypowiedzi Thomasa z konferencji są autentyczne.


P o s ł o w i e

Udało się.
25 stycznia 2014 roku opublikowałam tutaj prolog historii, która miała być jedynie odskocznią od matury. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że dokładnie dwa lata później, 25 stycznia 2016 roku będę miała tę słodko-gorzką przyjemność zaprezentować Wam jej epilog. W tym miejscu chciałabym ogromnie podziękować Insofferente za pomoc. Musicie wiedzieć, że gdy piszę to posłowie, do Pucharu Świata w Zakopanem pozostał niespełna tydzień. Gdy to czytacie jest już po wszystkim, a w momencie publikacji ja wciąż przebywam w Biało-Czerwonej Krainie Czarów (mam nadzieję, że wszyscy bawiliśmy się genialnie). Dlatego jeszcze raz dziękuję Adce za to, że pozwoliła mi się wykorzystać i w moim imieniu opublikowała ostatni akt Shattered. Sama chyba nie dałabym rady tego zrobić, nie tylko przez brak dostępu do laptopa, ale przez fakt, że zwykłe napisanie ‘koniec’ zajęło mi dobrych dziesięć minut.
A to musiał być 25 stycznia.
Nie wierzę, że minęły dwa lata. Dopiero się z Wami tutaj witałam, a już za kilka chwil będę musiała się pożegnać (a przynajmniej na tym blogu). Ale zanim to nastąpi… Dużo ode mnie.
Na początku chciałabym opowiedzieć Wam, jak narodziła się ta historia.
Shattered powstało przez przypadek. Zaczęło się – dokładnie tak, jak w przypadku Kornelii i Thomasa – od Titisee-Neustadt pod koniec 2013 roku i pierwszego od dwóch lat zwycięstwa Morgensterna. Nie macie pojęcia jak bardzo czekałam na to, aby w końcu znów stanął w pojedynkę na najwyższym stopniu podium Pucharu Świata; by w końcu wrócił tam, gdzie jego miejsce. A następnego dnia upadł po raz pierwszy i wtedy w mojej głowie pojawiły się strzępki historii o bohaterze, który w jednej chwili jest na szczycie, a w drugiej z niego spada, by podnieść się i znów się wspinać. Ona? Miała niewyraźne kształty, ale od początku wiedziałam, że będzie lustrem. Popękanym, źle posklejanym, brudnym lustrem. Potem przyszło Boże Narodzenie, złapałam świąteczną inspirację i – tak, jak napisałam pod ostatnim rozdziałem – powstały pierwsze fragmenty tego opowiadania. Nie przywiązywałam do nich zbytniej uwagi, chciałam tylko pozbyć się z głowy pomysłu, który zaczął się niebezpiecznie rozrastać. Nadszedł Turniej Czterech Skoczni, a potem… Wszyscy wiemy, co było potem. Myślę, że upadek na Kulm był decydującym momentem, po którym pomyślałam „tak, chcę to napisać”. Zdaję sobie sprawę, jak okropnie to brzmi – facet upadł, prawie się zabił, a ona to wykorzystała i napisała bajkę. Wierzcie mi, dałabym wiele, aby początki tego opowiadania nie były zbudowane na czyjejś tragedii. Ale życie pisze swoje historie, a na ich podstawie powstają kolejne i kolejne. Na przykład Shattered. Ale Shattered to nie tylko Thomas. To przede wszystkim jego odbicie, które z każdym dniem stawało się coraz wyraźniejsze. Miało rude włosy, było nieufne i broniło się przede mną, abym nie zobaczyła więcej, niż powinnam. Nie miało imienia, więc zostało Kornelią, choć jakoś szczególnie nie przepadam za tym imieniem i… tak właściwie nie wiem, dlaczego właśnie Kornelia. Chyba chciałam, aby jej imię tworzyło jakiś charakterystyczny skrót, który by ją wyróżniał, a w głowie pojawiła mi się ta przeklęta ‘Nela’ (wciąż lepiej niż ‘Ana’ od Anastazji. Wyobrażacie sobie? Dejvi wołałby na nią ‘Nasturcja!’). Tak więc została Kornelią Kubiak i w jakiś sposób stopniowo pozwalała mi się oswajać. Wiedziałam, że nie będzie łatwą postacią, że niejednokrotnie będę przez nią rwać włosy z głowy i wyklinać ją na wszystkie możliwe sposoby. Ale podjęłam to ryzyko i zostałam przy niej. A wraz z Kornelią przyszły też łyżwy i to one podczas Igrzysk Olimpijskich w Soczi okazały się być tym elementem, który scalił wszystkie pomysły w jedną historię. Tak narodziło się Shattered. Cała reszta przyszła z czasem. Historia powstawała przez niemal dwa lata jej pisania i mogę Wam powiedzieć, że nie sądziłam, że dotrwam do sakramentalnego ‘koniec’ pod epilogiem. A jednak.
Kornelia i Thomas, Thomas i Kornelia. Popaprańcy, MorgoNelka, NelkoStern… Każde kolejne określenie, które wymyśliłyście sprawiało, że kochałam ich tylko mocniej i mocniej. Dlaczego stworzyłam ich właśnie takich, a nie innych? Thomas był inspiracją samą w sobie. Jego postać potrzebowała jedynie szczegółowej analizy tego prawdziwego Thomasa – sportowca, który nie poddaje się i walczy do samego końca, ale przede wszystkim człowieka, któremu posypało się życie. To, czego dokonał w swoim ostatnim sezonie, powracając na Turniej Czterech Skoczni, a potem na Igrzyska Olimpijskie sprawiło, że wykorzystując jego przykład chciałam opisać pełną wzniesień i dolin drogę sportowca, prowadzącą przez ból, cierpienie oraz upór prosto do zwycięstwa. Ale chciałam opisać ją na dwóch przykładach. Dlatego jego odbicie w postaci Nelki szło swoją drogą, a właściwie jechało po niej na łyżwach… Często w komentarzach pytałyście mnie, czy sama jeżdżę? Nie. Szczerze mówiąc, gdy rozpoczynałam Shattered byłam przerażona samą wizją wejścia na lód i jeżdżenia na łyżwach. A mimo to wybrałam właśnie łyżwiarstwo jako tę dyscyplinę, która w mojej głowie kształtowała postać Neli. Dlaczego właśnie łyżwy? Chyba podświadomie chciałam zawalczyć z czymś, czego sama się bałam. Bałam się lodu przez wydarzenie z dzieciństwa, więc tworząc bohaterkę, która walczyła ze swoim strachem (choć w nieco innej odmianie) postawiłam ją właśnie na lodzie. Poza tym chciałam skontrować dwa, najpiękniejsze w mojej opinii sporty zimowe: wyzwalające poczucie wolności i możliwość latania skoki narciarskie oraz łączące sztukę ze sportem łyżwiarstwo figurowe. Duży wpływ na wybór dyscypliny Kornelii, jak i losy całego opowiadania miały też Igrzyska Olimpijskie w Soczi, które rozpoczęły się parę tygodni po publikacji prologu. Wtedy zdecydowałam, że nie tylko dobrnę w swojej historii do momentu, w którym Kamil sięgnął po dwa złote medale, a Thomas pojechał na Igrzyska i pomógł drużynie zdobyć srebro, ale też napiszę o łyżwiarstwie figurowym. Wszystko, co na jego temat powstało w tym opowiadaniu było wytworem mojej wyobraźni, a także wielogodzinną analizą oglądanych przeze mnie programów profesjonalnych łyżwiarzy.
Pisząc Shattered, nie chciałam, aby było ono opowiadaniem o miłości. Tak naprawdę przez całość miała ona dla mnie drugoplanowy charakter. Racja, połączyła głównych bohaterów, ale dla mnie w ich relacji najbardziej liczyło się wzajemne zrozumienie i zaufanie. Chciałam, aby postacie dostrzegły, że „hej, nie jestem jedyny/a”, że jest ktoś, kto cierpiał tak samo i wie jak to jest, gdy spadasz ze szczytu, uderzając boleśnie o twardy grunt. I właśnie ten upadek, a następnie próby pozbierania się stały się dla mnie priorytetem. Chodziło o pokazanie, że sportowcy też są tylko ludźmi – słabymi, poranionymi, cierpiącymi tak, jak wszyscy; że to, co widzimy na skoczni, lodowisku, na boisku czy stadionie to czasem gra pozorów, a sport to nie tylko zwycięstwa i uśmiech, ale też ogromne poświęcenie, walka z samym sobą i wielokrotne momenty zwątpienia. Za twarzą sportowca stoi zwykły człowiek, który też ma swoje problemy, nie radzi sobie z nimi i wśród tłumu ludzi, czuje się samotny. A miłość? Wierzę, że może zdziałać wielkie rzeczy, choć sama jeszcze jej nie zaznałam. Do Popaprańców przyszła wraz ze wspomnianym zrozumieniem i zaufaniem, ale jeśli chodzi o to opowiadanie znacznie ważniejszą od miłości wartością jest tutaj przyjaźń. Kamil, Dawid, Lilka, austriacka trójca w postaci Didla, Michiego i Stefana, Gregory, Kofler, Benjamin, a także Nina, czy nawet Herbert - według mnie to oni są bohaterami tego opowiadania, którzy wnieśli do niego najwięcej. Wnieśli swoją przyjaźń, która naprowadzała Kornelię i Thomasa na właściwe tory i czuwali przez cały czas.
Tak więc Shattered było historią o walce z samym sobą, o upadkach i podnoszeniu się po nich, o pokonywaniu własnych granic. O sporcie i jego pięknej oraz brutalnej stronie. O rodzinie, o miłości, o samotności, o tym, że nigdy nie jest za późno i o tym, że każdy czegoś się boi, a nawet najsilniejszy człowiek może być słaby i to jest jak najbardziej w porządku. To historia o tym, że nawet najlepsi czasem upadają.
Zabawne. Tak naprawdę połowę swojego opowiadania zrozumiałam dopiero po przeczytaniu biografii Thomasa.
Co dało mi Shattered? Dużo, dużo radości związanej z pisaniem. Nigdy nie sądziłam, że do tego wrócę, a mimo to otworzyłam znów Worda i zaczęłam pisać. Zdanie po zdaniu, rozdział po rozdziale, aż w końcu powstało całe opowiadanie, które nie raz doprowadzało mnie do płaczu i bezradności. Miałam potwornie dużo momentów kryzysowych, w których chciałam tak po prostu to zostawić, dać sobie spokój, oszczędzić niepotrzebnego smutku wywołanego tym, co stało się w życiu moich postaci. Ale nie potrafiłam, bo mimo wszystko pokochałam tę historię i tych bohaterów niewyobrażalnie mocno. Nie sądzę, abym kiedykolwiek poczuła się tak związana z jakimkolwiek swoim opowiadaniem, jak z Shattered. To tutaj włożyłam całą siebie i już ją zostawiłam. Shattered jest jedną z tych historii w życiu autora, która staje się dla niego najbardziej szczególna i po prostu wie się, że nie uda się jej powtórzyć. Shattered to godziny, czasem całe dnie i noce spędzone na pisaniu. Nie żałuję ani jednej minuty poświęconej tej historii. Dała mi wszystko – uśmiech, łzy, całą burzę emocji, naukę pisania i marzenia.
Ale przede wszystkim Shattered dało mi Was.
To opowiadanie powstało tylko dzięki Wam. Będę powtarzać to do końca świata: mam najlepsze czytelniczki pod słońcem. Nie macie pojęcia ile razy przecierałam oczy ze zdziwienia, widząc ilość komentarzy, lub po to, by pozbyć się łez wywołanych ich treścią. To dzięki Wam dotarłam do końca Shattered, to Wy dawałyście mi motywację i pchałyście do mety, gdy nie potrafiłam ruszyć z miejsca. Nie wiem, czy bez Was kiedykolwiek dotarłabym do tego momentu. Jesteście najwspanialsze na świecie. Dziękuję Wam za wszystko. Dziękuję, że byłyście, że mnie wspierałyście, pomagałyście, radziłyście, a gdy trzeba było dawałyście porządnego kopa. Wasza obecność jest nieoceniona. I właśnie za Was jestem najbardziej wdzięczna Shattered. Gdyby nie ono, nie poznałabym tylu cudownych osób, nie tylko w tym internetowym światku opowiadań, ale też w tym prawdziwym.
Z początku planowałam nie wyróżniać poszczególnych osób, ale czułabym się źle, gdybym nie podziękowała tutaj kilku duszom, którym zawdzięczam naprawdę wiele.
Mouse. Nie mam słów, aby opisać, jak bardzo pomogłaś mi w najtrudniejszym dla mnie i tego opowiadania momencie. Myślę, że wiesz, o czym mówię. Dziękuję, że wtedy, gdy byłam bliska poddania się i porzucenia tej historii, Ty na swój sposób potrafiłaś mnie poskładać i pchnąć do dalszego pisania. Dziękuję, że mogłam skierować się do Ciebie z każdą wątpliwością. I dziękuję, że byłaś ze mną przez te dwa lata od samego początku. Bez dwóch zdań jesteś jedną z najwspanialszych osób, jakie mogłam poznać dzięki pisaniu. Jedyne, co mogę zrobić, aby odwdzięczyć się za całe wsparcie to zadedykowanie Ci postaci Didla. Każda scena z nim w roli głównej była pisana z myślą o Tobie. Dziękuję za wszystko. Jesteś wspaniała.
Pau. Byłaś i jesteś mi inspiracją, a także największą motywacją. Dla mnie jesteś najlepszym przykładem na to, że nie liczą się statystyki, ale miłość i zapał do pisania. Bo jeśli kochasz coś robić, to będziesz to robić mimo wszystkich przeciwności. Twoje opowiadanie stało się dla mnie prawdziwym wzorem historii idealnych, a także wielokrotnie inspirowało i popychało do polepszania własnego warsztatu. Dziękuję, że pojawiłaś się tutaj i w moim życiu. Dziękuję, że mogłam i dalej mogę porozmawiać z kimś o pisaniu w cztery oczy. Merci, mademoiselle.
Aia. Aiu najdroższa, dziękuję za to, że zawsze mogłam czuć Twoje wsparcie. Dziękuję, że za każdym razem gdy czytałam Twoje wnikliwe komentarze płakałam i śmiałam się jak głupia, bo zawsze trafiałaś w samo sedno. Wiedz, że ten Gregory, którego tutaj stworzyłam, jest w całości dedykowany właśnie Tobie. I łyżwy. Te łyżwy to już zawsze będą mi się tylko z Tobą kojarzyć.
Insofferente & Zuz. Dziewczyny, pozwólcie, że zwrócę się do Was razem. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi tego za złe. Po prostu jesteście takimi moimi dwoma motywującymi aniołkami, które razem siedzą mi na ramieniu i cały czas podszeptują, że dam radę, że potrafię, że się uda. Jesteście wspaniałe i nawet nie macie pojęcia jak bardzo się cieszę, że miałam okazję wyściskać Was za wszystko, co dla mnie zrobiłyście. Dziękuję, że we mnie wierzycie i zawsze wiecie pod jakim kątem trzeba mnie w tyłek kopnąć, żebym się zamknęła.
Cora. Cóż mogę powiedzieć? Tak naprawdę to dzięki Tobie zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na pisanie. Przestałam traktować je tylko jako zajęcie w wolnym czasie, ale też uwierzyłam, że to coś, co w jakimś stopniu potrafię robić i coś, czym chciałabym się kiedyś zająć na poważnie. Jako pierwsza wytknęłaś mi błędy, pokazałaś, co należy poprawić i uświadomiłaś, że wreszcie odnalazłam coś, o czym mogę powiedzieć, że jestem w tym choć trochę dobra. Dziękuję za wszystkie udzielone wskazówki, porady i pomoc, gdy potrzebowałam jej najmocniej.
Agnes, Aria, Aśka, Cam, Carwinek, Femme, Lestat, Lexie, Marysia, Mylena, Selene, Stella, Su, Suomi, Zoe i każda pojedyncza osoba, która kiedykolwiek czytała Shattered - DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM, które ze mną były, nieważne, czy od początku, czy od środka, czy dołączyły do mnie na samym końcu i czy komentowały, czy nie. Dziękuję Wam, że wspierałyście, że podrzucałyście dobre słowo, że towarzyszyłyście mi w tej przygodzie, jaką było pisanie Shattered. To, że mi się udało to głównie Wasza zasługa. Dziękuję, że wytrzymałyście z nami. Wiedzcie, że to naprawdę wiele dla mnie znaczy i gdybym tylko mogła, uściskałabym Was wszystkie.
A więc… Nadeszła pora, aby w końcu zakończyć te niesamowite dwa lata wzlotów i upadków. Dwa lata, podczas których wydarzyło się i zmieniło tak wiele. Skończyłam liceum, zdałam maturę, dostałam się na studia licencjackie, których właśnie kończę trzeci semestr, przeprowadziłam się do innego miasta, zdałam egzamin na prawo jazdy, pojechałam na pierwszą Letnią Grand Prix i pierwszy Puchar Świata do Zakopanego, spotkałam mojego bohatera (trzy razy!), prawie zginęłam pod kołami samochodu jego ojca, aż wreszcie pokonałam swój strach i zaczęłam jeździć na łyżwach. Ale przede wszystkim poznałam najcudowniejszych ludzi na świecie. Jestem ogromną szczęściarą. Bo coś, co miało być tylko oderwaniem myśli od matury przerodziło się w fantastyczną przygodę, za której każdą chwilę jestem niesamowicie wdzięczna.
Shattered to zdecydowanie jedna z najlepszych rzeczy, jaka mi się przytrafiła.
A na samym końcu mam dla Was dwie niespodzianki. Bo ja nie żegnam się z moimi postaciami. A na pewno nie ze wszystkimi. Niczego nie obiecuję, ale… Może, podkreślam MOŻE mi się uda napisać coś o tych, których historia rozpoczęła się wraz z końcem tego opowiadania?


A poza tym znajdziecie mnie również tutaj:

Polski Cyrk – o reprezentacji Polski w siatkówce, pamiętnej Lidze Światowej 2012 i o Poli
Hopeless – coś smutnego, mrocznego, na północy Finlandii i o Anssim Koivurancie
Splątane Sznurówki – kiedyś będzie tu coś norweskiego i zupełnie w tym klimacie
Samotne Dłonie – jednoparty, może w końcu nauczę się je pisać?


Drugą niespodziankę odnajdziecie na samej górze w zakładce ‘soundtrack’. Chciałam podzielić się z Wami muzyką, która towarzyszyła mi podczas pisania. 100 piosenek, które najmocniej przyczyniły się do powstania tej historii. Może znajdziecie coś dla siebie i któraś z nich też Was do czegoś zainspiruje? Byłoby pięknie.
Kończę. To posłowie i tak jest dłuższe od samego epilogu, ale no… Znacie mnie.
Jeśli tylko mogę mieć ostatnią prośbę (czy ja umieram? Czy tylko kończę opowiadanie?), to chciałabym zobaczyć dla ilu osób tak naprawdę pisałam to opowiadanie. Dajcie znać, jak Wam się podobało. Byłoby mi niezmiernie miło Was wszystkie poznać. Może macie jakieś pytania? Postanowiłam, że odpowiem na wszystkie komentarze, więc… Więc no.
Jeszcze raz dziękuję. Zamykam tę historię z poczuciem, że w końcu coś mi się udało. Jestem szczęśliwa, dumna i… cieszę się, że już po wszystkim. To były dobre dwa lata.
Dziękuję Wam za nie.
Do zobaczenia, do napisania, do przeczytania.


Emma

115 komentarzy:

  1. pierwsza po raz ostatni. wrócę w lutym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wytrzymam.

      naprawdę chciałabym, żeby to był dobry komentarz. żeby to było coś, z czego raz w życiu będę zadowolona. no bo kiedy, jak nie teraz? już w tym momencie wiem jednak, że się nie uda – zbyt wiele myśli kręci mi się po głowie, a w takim chaosie po prostu nie sposób skonstruować czegoś sensownego. i tu nie chodzi o jakieś przemyślenie czy jego brak. nie potrafię tego dłużej kisić w sobie, po prostu.

      wiesz, czytam, odkąd tylko pamiętam. i czytam wszystko. czytałam moje ulubione bajki (kiedy rodzicom się znudziło, nauczyłam się sama), czytałam czasopisma mamy dla pań (łącznie z tymi „zbereźnymi” rubrykami, za które babcia spojrzała na mnie jak na zło wcielone, gdy jechałyśmy kiedyś razem do katowic, pamiętam to jak dzisiaj, choć byłam jeszcze smarkulą), czytałam książki taty na wakacjach, bo moje własne się skończyły (nie sądzę, żeby grisham był odpowiednią literaturą dla trzynastolatki, tylko tyle powiem na temat tego wychowania). czytanie to czynność, która towarzyszy mi przez całe życie i w której, nieskromnie powiem, jestem dobra. jestem dobra w czytaniu. i jestem BARDZO dobra w wybieraniu lektur do czytania. ja wiem, że zbereźne rubryki mogą na to nie wskazywać, ale jakąś tam drogę od czasu pociągu do katowic przeszłam. i jeżeli mam wybór, to, jak sądzę, wybieram dobre teksty. wiele osób pewnie by się ze mną nie zgodziło, bo gust do książek mam trochę taki, jak do mężczyzn, specyficzny. uwielbiam „buszującego w zbożu”, którego coraz chętniej wszyscy krytykują, coelho nie przeszkadza mi jako pisarz, nawet jeżeli rzeczywiście jest trochę wydumany, i szczerze nie cierpię „mistrza i małgorzaty”, co pewnie mocno skreśla mnie na starcie w oczach większości. nieważne. mimo wszystko uważam, że czytam dobre teksty. albo nie, inaczej – czytam TYLKO dobre teksty. na gówniane po prostu szkoda mi czasu.

      doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że czegokolwiek bym tutaj nie powiedziała – a nie będzie to bynajmniej nic nowego ani nic odkrywczego – i tak nie przekonam Cię w stu procentach do swojego zdania. nie sprawię, że nagle mi przyklaśniesz i stwierdzisz, iż RZECZYWIŚCIE jesteś tak dobra, jak twierdzę, że jesteś. to tak nie działa. ale mimo wszystko znów wysunę tę samą tezę, którą wysuwam od miesięcy.

      teza, wynikająca z tego śmiesznego wprowadzenia, brzmi następująco: czytam tylko dobre teksty, a Ciebie też czytałam, co implikuje nam wniosek, że jesteś DOBRA.

      Usuń
    2. to teraz może pora na rozwinięcie.

      nie chcę się specjalnie rozwodzić nad samą treścią epilogu, bo nie mam tu zbyt wiele do powiedzenia. po prostu. dla mnie jest to ostatni element układanki, który idealnie do niej pasuje. dokładnie tak sobie to wyobrażałam. przyznaję otwarcie – gdy weszłam na twittera i wszyscy obsypali Cię komentarzami z gatunku „#jezupłaczę”, trochę spanikowałam. co one tak płaczą? co Ty zrobiłaś nelce i morgo? zabiłaś ich? rozdzieliłaś? wpadłam tu w stanie przerażenia i po pięciu minutach odetchnęłam z ulgą. nie. żyją. i są razem. i jest właśnie tak, jak chciałam, absolutnie doskonale, krótko, treściwie, na temat i zgodnie z moim osobistym życzeniem – życzeniem, nie oczekiwaniem, bo nie wiem, czy czegokolwiek oczekiwałam. zdawałam sobie jedynie sprawę z tego, że będziesz wiedziała, jak to skończyć. i wiedziałaś. dołożyłaś ten ostatni element. brakujący kawałek układanki. jest tu z nami, jest z nami i ze wszystkimi innymi częściami. oglądamy wspaniałe, trójwymiarowe, ułożone od lewego górnego rogu do prawego dolnego rogu puzzle. wiszą na ścianie, na którą, dzięki Tobie, wszystkie możemy teraz patrzeć… i płakać, wzdychać, uśmiechać się, jak tam sobie chcemy.

      ja nie płaczę.

      nadal nie płaczę, choć podtrzymuję to, co Ci powiedziałam kilka dni temu – byłam blisko. byłam blisko i być może bym się złamała, dopóki sobie nie uświadomiłam, że ja przecież… nie chcę płakać. nie w tym momencie. nie chcę płakać, bo dla mnie łzy to oznaka słabości i smutku, a ja jestem przecież szczęśliwa. nawet nie radosna czy wesoła, jestem szczęśliwa. i chociaż wiem, że to zabrzmi jak ostatnia herezja, że być może ktoś się oburzy na widok tych słów albo zacznie się zastanawiać, co ja najlepszego wygaduję… powiem to – cieszę się, że skończyłaś. naprawdę. naprawdę, naprawdę, autentycznie się cieszę.

      pozwolę sobie na małe wyjaśnienie.

      w moim odczuciu – w odczuciu osoby, która czyta od lat, ale także osoby, która ogląda filmy, która kibicuje, która zasadniczo śledzi losy wielu utworów, książek, seriali, sportowych karier – zawsze istniał jeden szczególny grzech. wiesz, co mnie wkurza najbardziej? ten moment, kiedy ktoś zaczyna kreować coś dobrego, a potem nie potrafi tego skończyć. przerywa w połowie albo, co gorsza, rozciąga produkcję do nieskończoności, do tego stopnia, że w pewnej chwili zdarza się jedna z najmniej przyjemnych rzeczy na świecie – coś, co kiedyś uwielbiałaś i co przynosiło Ci tyle radości, zaczyna Cię nagle MĘCZYĆ. „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym” – to jest niby banalne zdanie, ale w moim odczuciu jedno z najmądrzejszych w historii polskiej muzyki. bo tak to właśnie wygląda, tak wygląda prawda. TRZEBA WIEDZIEĆ. i Ty wiedziałaś. wiedziałaś, kiedy zejść ze sceny z tym opowiadaniem, i schodzisz z niej naprawdę niepokonana. to właśnie sprawia, że czuję się niesamowicie szczęśliwa. nigdy nie przyjmowałam do swojej wiadomości, że tego epilogu mogłoby nie być, że mogłabyś przesadzić z długością albo nagle przerwać, choć wiem, że miewałaś trudne momenty. kto ich nie ma? pisanie w ogóle jest trudne. jest żmudne, jest czasochłonne, wymaga koncentracji, skupienia, planu, weny… chryste, składa się na to tyle czynników, że naprawdę nie można się dziwić, iż współcześnie tak niewielu jest dobrych pisarzy. to wielka sztuka, połączyć wszystkie te elementy w spójną całość i stworzyć coś niezwykłego.

      Tobie się udało.

      Usuń
    3. ja chyba do końca nie potrafię powiedzieć, czym było dla mnie shattered. słowo „odskocznia” wydaje mi się jakieś przygnębiająco prymitywne, choć jednocześnie przychodzi mi do głowy jako pierwsze. ta historia była wspaniałą ucieczką od rzeczywistości. zawsze strasznie się cieszyłam, gdy nadchodził ten upragniony dzień z nowym rozdziałem, bo wiedziałam, że na kilka minut będę mogła UCIEC od tych wszystkich głupot i problemów życia codziennego, że będę mogła się trochę pośmiać i trochę posmucić, trochę powzdychać i trochę się pozłościć. na tych parę chwil przenosiłam się do niezwykłego świata. bardzo mi tego będzie brakowało, choć mam wrażenie, że przez ten miesięczny tryb publikacji świadomość końca tej historii nadal do mnie nie dotarła. przypuszczam, że dopiero pod koniec lutego zrozumiem, że to naprawdę ta chwila, że to już. że czekam na rozdział, którego nie będzie. i to na sekundę zmazuje mi uśmiech z gęby, ale zaraz potem sobie przypominam… hej, przecież ten moment tak czy siak by nadszedł. wiedziałam o tym. nadszedł tak samo, jak nadszedł koniec mojego opowiadania, jak nadejdzie koniec kariery mojego ulubionego biathlonisty, jak nadejdzie koniec pisania pracy magisterskiej i koniec studiów. naturalny proces. tak musiało być.

      boli. ale ja nadal jestem szczęśliwa. bo pozostajesz niepokonana, a ja pozostaję ogromnie dumna. ogromnie dumna z CIEBIE.

      pamiętam, że wpadłam tu w sumie po raz pierwszy czystym przypadkiem. pamiętam, że przeczytałam strasznie szybko wszystko, co miałam do przeczytania. pamiętam, że pomyślałam, że jesteś świetna, i pamiętam, że pisałam w komentarzach straszne głupoty, bo ja zawsze zaczynam od głupot, a czasem nawet i na nich kończę.

      pamiętam, że zakochiwałam się w Twoim schlierenzauerze, choć wtedy chyba jeszcze nie przepadałam za jego rzeczywistą wersją. że ogromnie mnie rajcowały wszystkie fragmenty o łyżwach, choć nie lubię figurówki. że uwielbiałam siedzieć w głowie kornelii, choć nie cierpię narracji pierwszoosobowej i uważam, że osiemdziesiąt pięć procent społeczeństwa pisze ją beznadziejnie.

      uruchamiałaś u mnie dziwne paradoksy, emilka. do samego końca tak było. rzeczy, które w normalnych okolicznościach pewnie by mnie wkurzały, u Ciebie przynosiły mi nieskończenie wiele radości. jakkolwiek zachowywałam resztki swoich normalnych cech – kiedy wszyscy wkurzali się na morgo, ja jak zwykle pod prąd, przekornie, mimowolnie czułam potrzebę bronienia go, nawet jeśli wiedziałam, że zachowywał się jak kretyn. ale dzięki temu był przynajmniej realny. mówiłam to wiele razy i powtórzę raz jeszcze – w chwili, w której wyszedł z niego wredny skurczybyk, pokochałam go na dobre, bo stał się po prostu PRAWDZIWY. stał się RZECZYWISTY. nie czytałam już tylko zwykłej fikcji, czytałam coś, co mogłoby się dziać NAPRAWDĘ.

      Usuń
    4. o kochaniu nelki mam mniej do powiedzenia, bo ją uwielbiałam od samego początku. dokładnie z tego samego powodu. z powodu PRAWDY, jaka w niej tkwiła.

      pierwszoosobowa narracja potwornie autora ogranicza. nie jesteś już tym wszechwiedzącym człowieczkiem, który może przedstawiać sytuację z punktu widzenia pierdyliarda osób. musisz funkcjonować w cudzym mózgu. a tak cholernie łatwo wpaść przy tym w jakąś nudną rutynę – „wstałam, zjadłam śniadanie, wyszłam, spotkałam go, dałam mu w mordę, wróciłam do domu, popłakałam, zasnęłam” – i tak dalej, i tak dalej. mnóstwo historii z potencjałem w ten sposób spieprzono. podziwiam każdego, kto się tej narracji podejmuje, bo siedzenie w czyjejś głowie jest w moim odczuciu bardzo męczące i przypomina chodzenie po cienkiej linie.

      a Ty podołałaś.

      udało Ci się dokonać rzeczy, która w moim przypadku rzadko się zdarza – czytałam tekst w pierwszoosobowej narracji i się nie nudziłam. nie czułam żadnego zmęczenia. i nieważne, jak bardzo nelka nie byłaby popaprana i jak bardzo bym się z nią momentami nie zgadzała. nie byłam nią ZMĘCZONA. jasne, ze czasem mnie wkurzała, że czasem miałam ochotę nią potrząsnąć albo na nią pokrzyczeć. uwielbiałam ją od prologu do epilogu. do tej pory ją uwielbiam i wiem, że będzie mi jej potwornie brakowało. tak, jak będzie brakowało mi morgo, tak, jak będzie brakowało mi stocha, i lilki i dawida (w tym miejscu DZIĘKI WIELKIE, ale o tym wspomnę za sekundkę), i niny, i mamy i papy kubiaków, i stasia, i hilde, i wrednego ricza, i cudownych autów z moim mistrzem, królem i absolutnym bohaterem tego opowiadania gregorym na czele. już teraz potwornie za nimi tęsknię, bo oni tworzyli niesamowicie barwny świat, do którego naprawdę kochałam uciekać. na samą myśl, że jeszcze do niego wrócisz – choć z nieco innej perspektywy – serducho mi się raduje i jestem nawet szczęśliwsza, niż byłam na początku czytania tego epilogu. naprawdę nie mogę się już doczekać.

      kochałam shattered za wszystko – za bohaterów, za humor, za chwile smutku i chwile radości, za wszystkie te kontrasty i za ccudowne bogactwo szczegółów, które zawsze mi przypominało, dlaczego czytam ten tekst i za co kiedyś kochałam skoki narciarskie. bo jestem pewna, że kiedyś je kochałam, tak jak i jestem pewna, że dziś już ich nie kocham. przestały być integralną częścią mojego życia i gdy czasem siedzę między Wami na twitterze, czuję się trochę jak odludek. nawet nie potrafię powiedzieć, że to był mój wybór, bo są czasem takie rzeczy, które się w naszym życiu dzieją bardzo niezależnie od nas. wiem, że już nie kocham skoków, ale jednocześnie wiem, że zawsze będzie we mnie tkwiło wspomnienie dzieciństwa, po części stworzonego właśnie przez tę dyscyplinę, i wiem, że będę mieć do nich sentyment. shattered uświadomiło mi to raz jeszcze.

      Usuń
    5. ta opowieść dla mnie była doskonała. była kompletna, była rzeczywista, była paletą różnych emocji i historią, w której uwielbiałam tonąć. no i skończyłaś ją. w sposób idealny.

      może się trochę jeszcze odniosę do posłowia, bo to był ten moment, w którym prawie się rozpłakałam, ha.

      ja wiem, że czasem bywałam strasznie wredna. wróć – wiem, że BYWAM wredna. za dużo gadam, nie umiem się zamknąć w niewłaściwych momentach, poza tym namiętnie porównywałam tę opowieść ze swoją własną (co jest imo trochę egoistyczną zagrywką) i ostatnio w sumie trochę Cię zjechałam na twitterach za ten brak wiary w siebie. ale wiesz, nie żałuję. nawet nie będę za to przepraszać – mało tego, otwarcie powiem, że pewnie nieraz to jeszcze zrobię. to dlatego, że uważam, iż stać Cię na pisanie rzeczy naprawdę wielkich. to jest ten moment komentarza, w którym nie mam pewności, czy nie powinnam go uciąć i wysłać Ci reszty w prywatnej wiadomości, ale w gruncie rzeczy chcę, by ludzie znali moje zdanie. a moje zdanie jest takie: stać Cię na pisanie WIELKICH tekstów, tekstów, które poruszą niesamowitą ilość serduch. nie mówię już tylko o blogu. i jasne, może brzmię śmiesznie, może zalatuje to nieprawdopodobnym patosem, może znów usłyszę „och, daj spokój” (mój ulubiony tekst z Twojego repertuaru) – nie dbam o to. dla mnie masz zadatki na WIELKĄ pisarkę. każdy zaczyna od zera. od zera zaczynał murakami, od zera zaczynał hugo, od zera zaczynał garcia marquez, od zera zaczynał zola, od zera zaczynał dostojewski, camus, vargas llosa, molnar (jedyny, który wyciska ze mnie łzy jak sok z cytryny), wszyscy WIELCY. ludzie nie rodzą się wielcy, ludzie rodzą się z SZANSĄ na wielkość. do niej się dochodzi. i Ciebie na nią stać, tylko musisz wreszcie w siebie uwierzyć. musisz uwierzyć w nasze komentarze, we łzy dziewczyn i w mój uśmiech, w podskakujące statystyki i w to, co my tutaj wszystkie uparcie powtarzamy niczym zdarte płyty. popularność bloga czy świetny wynik z matury – to wszystko naprawdę nie zdarza się przypadkiem. jest takie mądre zdanie, bardzo kolokwialne, ale dla mnie strasznie prawdziwe – „miliony much nie mogą się mylić, coś w tym gównie musi być”. dokładnie tak jest. uwierz w siebie, emila. uwierz w to, że jesteś dobra. to się nie musi dziać teraz, ani jutro, ani za miesiąc, ani nawet za rok czy za dwa. ale gdzieś w głębi serca mam nadzieję, że pewnego dnia ta świadomość naprawdę do Ciebie dotrze, że obudzisz się z nią i zrozumiesz, że należysz do szczęściarzy, którzy URODZILI SIĘ Z SZANSĄ. nie wiem, czy sama jestem taką osobą (chcę myśleć, że jestem). wiem, że Ty nią jesteś. nie mam żadnych wątpliwości w tym względzie.

      co ja mogę powiedzieć? czuję się zaszczycona, że mnie tutaj uwzględniłaś, czuję się zaszczycona, że mogłam to przeczytać, że mogłam Cię poznać, że mogę się teraz uśmiechać i być z Ciebie dumną. jestem nieprawdopodobnie dumna. wiem, że w tym momencie pewnie Ci smutno i że czujesz pustkę, której żadna historia nigdy nie zapełni. uwierz mi – wiem, bo ja mam tak samo z płótnem. nic NIGDY mi go nie zastąpi. nic nie zastąpi jego miejsca w moim sercu. ale nie mam wątpliwości, podobnie jak i w swoim własnym przypadku, że najlepsze w pisaniu jest dopiero przed Tobą. ten koniec tak naprawdę nie jest końcem, tylko początkiem. wierzę w to gorąco.

      Usuń
    6. to ja Tobie dziękuję, emilka. dziękuję Ci za shattered, za każdy jego rozdział od prologu po epilog, za wszystkich bohaterów, za te chwile smutku i radości, za rozmowy, za spotkania, za to, że byłaś przy mnie i przy płótnie i za to, że ja mogłam być przy Tobie i przy popaprańcach. za te cudowne słowa w posłowiu, które autentycznie mnie wzruszyły. dwudziesty ósmy dzień miesiąca na dobre staje się dla mnie dniem zakończeń, ale po prostu nie potrafiłam tego dłużej w sobie dusić, nie byłam w stanie.

      po prostu dziękuję.

      ps. ten komentarz jest naprawdę strasznie dziwny. kiedy się następnym razem spotkamy, powiem Ci wszystko, o czym dzisiaj zapomniałam, bo nie mam wątpliwości, że jest tego mnóstwo.

      Usuń
    7. Paupaupau... Za to Ty po raz kolejny skutecznie doprowadziłaś mnie do płaczu (a czytam ten komentarz już kilkukrotnie) i sprawiłaś, że tak właściwie to nie wiem, co mogłabym teraz napisać. Wydaje mi się, że powtarzanie "dziękuję" to za mało i dopiero porządne uściskanie Cię choć w połowie odciąży mnie od wszystkich odczuć, które siedzą we mnie po przeczytaniu tego komentarza. Bo jak zwykle zwaliłaś mnie jego treścią z nóg, sprawiłaś, że tylko kręcę głową i nie dowierzam, że kolejna osoba, która nie jest mną, tak weszła w mój tekst i zrozumiała go.
      Kochałam i kocham dalej każde pojedyncze zdanie, które napisałaś pod Shattered, bo zawsze w tak bezbłędny sposób odczytywałaś przekaz. Kocham to, że zawsze broniłaś Morgo. Byłaś chyba jedyną osobą, która zawsze stała za nim murem, bo czytając pierwszoosobową narrację potrafiłaś wyjść poza spojrzenie Nelki i widzieć tę historię oczami Thomasa. Kocham, naprawdę kocham to, że dawałaś mu szanse wtedy, gdy wszyscy stawiali na nim duży krzyżyk. Dla mnie to będzie zawsze jedna z tych rzeczy, z którymi będę kojarzyć Ciebie i Shattered.
      Nie wiem jak dziękować za Twoją wiarę we mnie. To naprawdę piękne, gdy ktoś wierzy w ciebie bardziej, niż ty sam. Myślę, że jestem na takim etapie, na którym bardzo tego potrzebuję, a od Ciebie zawsze czułam tę wiarę, więc... Raju. Podtrzymuję to, co próbowałam przekazać w epilogu: bez dobrych ludzi obok siebie, którzy w ciebie wierzą, nie można zajść daleko, ale z nimi - zajdziesz wszędzie. I to idealnie nas podsumowuje, Pau.
      Jesteś specjalnym, naprawdę wyjątkowym czytelnikiem. Zawsze potrafiłaś na wszystko spojrzeć z chłodną głową i dystansem, nie bawić się w poklepywanie po główce, etc. Dlatego tak bardzo doceniam, że pojawiłaś się tutaj i że zostałaś do samego końca.
      Dziękuję Ci za wszystko. <3

      Usuń
  2. dziękuje za opowiadanie ;)Życzę dużo wenyyyy ;0

    OdpowiedzUsuń
  3. riczę, riczeć będę.
    uch.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 I 2016, godz. 21:30. Zaczynam pisać ten komentarz, choć już od jakiegoś czasu układałam sobie w głowie to, co powinnam tu napisać. Po raz ostatni. Jakie to dziwne, prawda? Po raz ostatni będę mogła coś tutaj dodać i liczyć na to, że nie pomieszałam wszystkich przemyśleń. Gdybym tylko jeszcze wiedziała, jak ubrać w słowa każdą myśl, która pojawiła się u mnie podczas czytania. Nie tylko epilogu. Ale na początek może zwłaszcza epilogu. Popłakałam się i w sumie można by za to winić kilka spraw: po pierwsze to, że jestem z Ciebie tak cholernie dumna, że najchętniej wyściskałabym Cię teraz jak Hugozaur i dusiła przez kilka minut. (Ale może do tej kewestii wrócę jeszcze na koniec ( o ile kiedyś skończę to pisać)). Po drugie, że skończyło się coś, do czego mocno się przywiązałam. Na palcach jednej ręki mogłabym zliczyć opowiadania, do których tak mocno się przywiązałam. I jakby się tak na spokojnie zastanowić to…Ani Austriacy nie są moim ulubionym zespołem, Thomas owszem to ktoś fav, ale…Wygląda na to, że czasem coś, co pozornie nie robi wrażenia, działa najmocniej.
      Płaczę też trochę przez ten epilog. Od kilku rozdziałów tak bardzo chciałam, żebyś dała im szczęście na koniec. Cały czas mówiłam sobie, że na to zasłużyli, że to wreszcie może być ich czas. I choć Soczi mogło przynieś różne warianty, to jednak cieszę się, oj cieszę się, z tego, który wybrałaś. Nie wiem, jak to teraz określić…Po prostu dałaś im życie. W pełnym tego słowa znaczeniu. Nie happy end, nie wymuszone, tragiczne zakończenie. Tylko normalne, nieprzerysowane życie, które samo w sobie jest dla nich kolejną szansą. Niezapisaną, białą kartką. I tylko od nich zależy, jak to wykorzystają. Dałaś też nam miejsce na trochę domysłów, snucie wyobrażeń, jak to będzie dalej. A jednocześnie epilog zamknął to opowiadanie w spójną klamrę. W trafny sposób łączy się z prologiem, nie odstaje też od pozostałych rozdziałów, nie jest oderwany. A mimo to udało Ci się przemycić w nim całe przesłanie. To jakby Shattered w pigułce. Nawet nie masz pojęcia, jak mocno działa to na czytelnika. Kiedy z każdą kolejną linijką uśmiecha się do siebie coraz bardziej, oczy mu wilgotnieją. I jednoczesnie powtarza sobie: „cholera!”.
      Nie wspominając już o tym, jak bardzo epilog uderza po przeczytaniu Morgoksiążki. I Ty dobrze wiesz, że to tylko potwierdza Twój talent. A jednocześnie dziwnie miesza świat realny z tym blogowym.
      Nienawiść i miłość. W połączeniu ze sobą tworzą mieszankę nie do pokonania. Kochasz to, czemu poświęciłeś niemal całe życie, co tak naprawdę zdefiniowało twoją osobowość, a jednocześnie…nienawidzisz. Bo odebrało, albo mogło odebrać ci wszystko. I zaczynasz się miotać. Samemu nie można wyjść z takiej pułapki. Można jedynie coraz bardziej się pogrążać. Kornelia i Thomas. Tacy sami. Równie mocno poranieni, załamani i pokonani. Ale trafili na siebie w idealnym momencie. Nieprawdą jest, że tylko silna osoba może wyciągnąć cię z dołka. Bo tylko ktoś, kto poczuł ten sam smak porażki, jest w stanie wypchać cię na powierzchnię. Bo tylko przed nim możesz się otworzyć i przestać bać się tego, że narazisz się na odtrącenie. I tu dochodzimy do tego, co tak pięknie ukazałaś i o czym napisałaś w posłowiu. Do życia sportowca. Najczęściej widzimy tylko skutek. Skutkiem zaś przeważnie jest porażka. Gorszy sezon. Przegrana. Rzadko zastanawiamy się nad przyczynami. Sportowiec to ktoś, komu, owszem, kibicujemy, wspieramy, ale…w zamian oczekujemy radości. A najlepiej by ta radość z jego sukcesów była nieprzerwana i trwała tak długo, jak nam się wymarzy. Och, idealnie mi teraz zawyła Kryśka w słuchawkach ( bo oczywiście mam włączony soundtrack, gdy to piszę) – „I’m only human”. Co zaś, kiedy sportowiec okazuje się tak samo kruchy, jak przeciętny człowiek? Przecież miał być ponad, miał być odważny. Zbyt często następuje wtedy odwrót, nagonka. „Bo powinien być porfesjonalistą”. Powinien. I jest. Ale czy to oznacza, że ma przestać być człowiekiem? Jest mu trudniej, bo każda decyzja będzie oceniana. I tak właśnie w krąg niepowodzeń wpadł Thomas.

      Usuń
    2. Pamiętam, że dośc często pisałam, że on sam siebie skazuje na niepowodzenie. Plącząc się wśród tajemnic i kłamstw. Potem nadeszły kolejne niepowodzenia, aż w końcu coś pękło. Czy decyzja, którą podjął, a którą przedstawiłaś w epilogu była tego następstwem? Tak. Nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny. Ale tak samo nic nigdy nie kończy się bez wywartych na nas zmian. I może to wszystko pomogło mu dojrzeć. A raczej na pewno.
      Thomas zmieniał się na naszych oczach. Od gościa, który udawał, że ma wszystko pod kontrolą i świetnie sprawdzał się w roli ideału, przez całkowicie pogubionego, aż do dojrzałego. Chyba Herbert pisał, że dojrzałość osiągniemy wtedy, kiedy przyjmiemy świat takim, jakim jest. I kiedy podejdziemy do niego z dystansem. ( Zajechałam ambitnie, nie ma co. Tylko proszę się ze mnie nie śmiać). Przypominam sobie początkowe rozdziały. Wszystkie zachwyty. Ach, jaki on romantyczny, jaki żartobliwy, jaki idealny. I kiedy rozpoczęła się ta droga w dół, wszystkie te cechy po kolei nie wytrzymywały. I okazały się przykrywką. Sprytną, to prawda, ale jedynie przykrywką. Gdzieś już wspominałam, że dokonałaś, jak dla mnie, genialnego zabiegu. Odarłaś bohaterów z wszystkich złudzeń, ochron, zasłon przed światem i zostawiłaś na pastwę własnych uczuć. To wtedy wychodzi cała prawda.
      A Kornelia?
      Wiesz, naprawdę ciężko jest stworzyć w tym fan ficowym światku bohaterkę z krwi i kości. Kogoś, kto nie będzie ucieleśnieniem wszystkich marzeń, sposobem na wyleczenie kompleksów. ( Oooooooo kurczaki, „losing your memory” mi poleciało, zaraz znów zacznę riczeć, bo wiadomka, z jakim rozdziałem się mi to kojarzy. Wtedy też riczałam srogo). Wracając do Kornelii. Zazdroszczę Ci jej. Bo to prawdziwa kobieta. Ani trochę nie wyidealizowana. Prawdziwa. Realna. Mam wrażenie, jakby była kimś znajomym, kogo dobrze znam. To zaś, że też dostała się jej rola sportowca, tylko mocniej we mnie uderzało. I tak jak Thomas, tak i Kornelia z początkowych rozdziałów, była inna. Połamana i niepewna. Pokonana. I mozolnie musiała sklejać każdą cząstkę siebie. Nie miała łatwego życia. Zaczynając od rodziny, która z reguły jest największym wsparciem. Tutaj przez większość czasu była dla niej kolejnym niepowodzeniem. Ale czy tylko z winy innych? Może po prostu potrzebne były chęci z obu stron. Tak, jak miało to miejsce w Soczi. Matka Nelki musiała po jej wyjeździe strasznie żałować niewykorzystanych chwil. To nie był łatwy czas także dla niej. I dla ojca. Kornelia musiała dojrzeć. Spojrzeć na swoje życie i decyzje z innej perspektywy, z dystansu. Często właśnie wtedy na jaw wychodzą wszystkie błędy. Soczi w pewien sposób ją uratowało. Jakie to dziwne, prawda? Nie Austria, nie Polska. Soczi. Miejsce, gdzie wszystko się zarówno zakończyło jak i rozpoczęło. Zakończyła się jej kariera, a zaczęło nowe życie. Z rodziną i Thomasem. Łyżwy, które przez długi czas obarczała winą za swoje życiowe niepowodzenia, dały jej nową szansę. Imponowała mi odwaga Nelki. Nie taka brawurowa, czasami wręcz ostrożna, ale jednak odwaga. Umiejętność przekroczenia kolejnej granicy. Miała wiele okazji, by znów się poddać. Zostać w Polsce, nie walczyć o Thomasa i medal. Przyjąć kolejną porażkę jako decydującą. Ale tego nie zrobiła.
      Zastanawiająca jest pewna kwestia. Thomas jawił się jej, przynajmniej na początku, jako ktoś silny, waleczny. Mocno mu zaufała. A potem okazało się, że jest tak samo słaby jak ona. To przecież mogło załamać. Podświadomie szukamy osób, które są od nas silniejsze, odważniejsze. Jakbyśmy chcieli opieki. A kiedy na jaw wyszło, że tak właściwie, to mogą sobie podać ręce w swoim zagmatwaniu, to pękła kolejna bariera ochronna. Ech, nie wiem, czy zrozumiesz coś z tej pokręconej paplaniny. Chodzi mi po prostu o to, że choć nieszczęścia chodzą parami, to właśnie te nieszczęścia bez siebie byłyby już na zawsze tylko nieszczęściami. Bez żadnych perspektyw. I pamiętam scenę po upadku Thomasa, kiedy Kornelia postanowiła wyjechać. I kiedy krzyczałam w myślach: „Głupia, zostań! Co ty robisz?!”. Bo byłam pewna, że wraca do punktu wyjścia, znów ucieka.

      Usuń
    3. Ale to nie była taka sama ucieczka. To był po prostu oddech, który pozwolił jej na nowe życie. A potem Soczi, które cały czas trzymało nas w niepewności. Czasem przecież miłość nie wystarcza, zbyt wiele jest takich przykładów. Czasem zbyt wiele jest blizn i pretensji. Ale może tutaj przeważyło to, że oboje narobili mnóstwo głupot. Jedno mogło oskarżać drugie i tak na zmianę. Nie było bieli i czerni. I to mi się tak bardzo podobało. Bo przecież tak jest w prawdziwym życiu. Wykreowałaś bohaterów, ale nadałaś im cechy, które nie zakrawały o fantasy. „It’s okay to be not okay”, prawda? Minęły czasy, kiedy największy wpływ wywierali nieśmiertelni herosi bez wad. Oni nie mieli nic wspólnego z nami. A tutaj… być może najpiękniejsze było to, że mogłam w Kornelii znaleźć cząstkę siebie. Zwykłego człowieka. Upadała, owszem. Ale zaraz potem się podnosiła. Zachowując przy tym swój charakterek. Nie była depresyjną zbitką nieszczęść, choć po prawdzie, miała do tego prawo po swoich przeżyciach. I…dobra, ukażę trochę swej feministycznej natury, była najsilniejsza ze wszystkich. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś natknę się na bohaterkę jej pokroju. Chyba zawsze będę pamietać to, jak ściskałam za nią kciuki, jak zastanawiałam się razem z nią „co teraz?”. Co teraz, panno Kubiak? Co teraz, kiedy pokonałaś samą siebie i doprowadziłaś do końca wszystkie otwarte sprawy? Myślę, że zasłużyłaś na szczęście. Na wielki kubełek szczęścia. Oboje zasłużyliście z uszatkiem. Na stabilizację i może nawet nudę. Na szczęście bez wiszącego ryzyka porażki. Bo przecież sami je sobie wywalczyliście.
      Jadę dalej. Było tutaj tak wiele okazji do przemyśleń, że biję pokłony. Tak samo jak za to, że jednocześnie nie powstał jakiś emo smutek tutaj. Bo idealnie wyważyłaś proporcje. I chyba tyle samo razy płakałam tutaj ze śmiechu! Wątki poboczne, tak ważne, a tak często pomijane, były tutaj wisieńką na torcie. Od razu odniosę się tu do Twej dedykacji- Didl <3 Nawet nie wiem, w któ®ym momencie zawładnął na dobre moim zimnym sercem. Ot, przyszedł, zachrumkał i już je miał. Nawet wtedy, gdy rzygał. I gdy robił zamieszanie i zamęt, matoł kochany <3 Mój mały prosiaczek <3 Austriacki zespół ukazałaś świetnie. Fajnie przeżywało się z nimi te kilka momentów tamtego sezonu. I tutaj też nie wpadłaś w żadną pułapkę. Nie było od razu super przyjęcia Kornelii, też musieli jej na początku zaufać. Nie mogę tu zapomnieć o moich ulubionych momentach:
      - karaoke- zniszczyło mnie wtedy, sprawiło, że już na zawsze Alles aus Liebie będzie mi się kojarzyło z Tobą i tym opowiadaniem, sprawiło, że cieszyłam michę jak głupia
      - święta- matko, jakie to było piękne, jakie piękne. Aż nie wiem, co napisać. Pompowanie materaca, jajecznica, cała atmosfera. Zostało w pamięci.
      - seksy- B)

      Usuń
    4. - calutkie Soczi, wszystko bez wyjątku.
      A przecież jeszcze tyle tego! Choćby Kamil. Fajnie, że tu o nim nie zapomniałaś, fajnie, że był ze swoją radą przy Nelce. Przyjaźń to coś, co może i czasami jest narażone na wiele przeciwności, ale na końcu i tak okazuje się cholernie trwała. I pamietam Kornelię z Titisee. Pamiętam to, jak niepewnie podejmowała każdą decyzję, chcąc po prostu uciec. I jak nagle zderzyła się ze swoim dawnym światem w postaci Kamila. Wydaje mi się, że to trochę oderwało ją od takiego marazmu, sprowadziło na ziemię. Podobnie było z Lilką. Cholera, Nelka masz wspaniałych ludzi wokół siebie!
      I teraz Ty, Ems. Zacznę może od tego, że niesamowicie mocno dziękuję za to, że o mnie wspomniałaś. Miałaś tyle ludzi wspierających Twoje pisanie, że to naprawdę wielkie wyróżnienie. Bo przecież to ty byłaś na tyle zdterminowana i uparta, to Ty masz w sobie taki talent, który pozwolił na stworzenie tego cudeńka. I pamiętam, jak się złościłaś, jak czasami miałaś dość. Jak bardzo Ci zależało. Przez to wszystko było dla mnie takie bliskie, bo widziałam ile pracy, czasem nerwów Cię to kosztuje. I że traktowałaś to zupełnie poważnie. Przez to i ja zaczęłam tak to traktować. Naprawdę. Nie wiem, jak to jeszcze opisać. Po prostu wyczekiwałam każdego rozdziału i jestem z Ciebie taka dumna! Bo skończyłaś coś wielkiego, coś, co pozostanie moim niedoścignionym wzorem. Jeszcze raz powtórzę: nie wierzę, że to już koniec. Bałam się tego momentu. Ale teraz…może po prostu czas na ich szczęście? Na Twoją dumę? Tak myślę. Kawał czasu tutaj byłam. I jestem pewna, że jeszcze nie raz wrócę. Do pojedynczych rozdziałów, ale i do całości. I jeśli ktoś kiedykolwiek mnie zapyta o fan fici, albo zwątpi w ich wagę to wskażę Shattered. I Ciebie. Coś, co zawsze będę pamiętać.
      Nie mogę też nie wspomnieć o dodatkowych kwestiach. Muzyka. Soundtrack, który teraz słucham. Wszystkie największe dzieła mają swój niepowtarzalny soundtrack w końcu. Nie tak łatwo jest po prostu dobrać piosenkę i wkleić kawałek tekstu. Wszystko musi pasować. Klimat, słowa. A już żeby całość ze sobą współgrała? Majstersztyk. Podobnie jak szablon. Zmieniany, udoskonalany. Pasujący idealnie. Cała atmosfera bloga.
      Chyba zmierzam ku końcowi, choć tego nie chcę. Naprawdę nie chcę. Pozostaje mi tylko przeprosić za to, że czasami nie skomentowałam. I że teraz chyba też mi nie wyszło tak, jak to sobie zaplanowałam. Ale nie sposób tutaj o wszystkim pamiętać. Ty tylko pamiętaj, że masz ogromny talent. Rozwijaj go dalej, bez względu na wszystko. Chciałabym kiedyś przeczytać Twoją książkę. I wcale tutaj nie przesadzam. Wciąganąć tyle ludzi w swój własny, wymyślony świat? Mistrzostwo. A w dodatku to w ten sposób zaczęła się nasza znajomość. I o tym też pamiętam.
      Ściskam mocno Ems! Ciebie, Kornelię, Thomasa, wszystkich bohaterów, a w szczególności Didla. Zapewniam, że zawsze będę czytać to, co Twoje. Bez względu na tematykę, bohaterów. Nie wiem, co powinnam tu jeszcze napisać. Bo przecież to nie jest pożegnanie. To po prostu nowy etap. Oni go zaczynają, zaczynasz go też i Ty, a my razem z Tobą. Uśmiech, oddech. Kocham!
      Pozdrawiam.
      26 I 2016, godz. 16:00. Mój ostatni komentarz u Poparańców.

      Usuń
    5. Riczę. Co mogę więcej powiedzieć? Małsik, jesteś jedną z tych kilku osób, które miały na mnie największy wpływ podczas pisania Popaprańców i tą, dzięki której mi się udało. Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobiła. Zapewne już dawno porzuciłabym Shattered gdzieś w połowie. Dlatego tak bardzo cieszę się, że byłaś i jestem Ci za to dozgonnie wdzięczna.
      Kocham to, jak zawsze potrafiłaś bezbłędnie rozczytać tych moich głupków. Nigdy nie potrafiłam nadziwić się temu, jak idealnie rozumiesz to, co chciałam przekazać, bo zawsze wydawało mi się, że robię to w zbyt zagmatwany sposób. A potem pojawiałaś się Ty ze swoją analizą i mogłam tylko kiwać głową, bo "tak! właśnie o to mi chodziło!". Wydaje mi się, że właśnie takie momenty są dla autora jednymi z najpiękniejszych. I chyba nie muszę mówić, że i tym razem trafiłaś w punkt? Bo właśnie taką Kornelię i takiego Thomasa chciałam stworzyć. I znów riczę. To cudowne, że ktoś widział ich takimi, jak ja ich widziałam.
      Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję. Za wszystkie słowa, za wsparcie, za Twoją obecność, za każdą rozmowę, za każdą piosenkę, którą mnie ratowałaś, gdy potrzebowałam podkładu do pisania. Dziękuję za wszystko.
      Nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłaś. Jesteś najlepsza. <3

      xD

      Usuń
  4. Fajnie było być twoim elfem przy tej ostatniej części, a po sesji napiszę coś więcej niż to, co Ci napisałam na fb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że nim zostałaś. Sama nie dałabym rady. Trzymam kciuki za sesję, jestem pewna, że ją rozwalisz!

      Usuń
  5. Riczę, bardziej niż riczę. Jezu

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciałam skomentować jakoś ładnie, długo, z racji, że to mój pierwszy komentarz u ciebie, ale nie umiem, więc mam nadzieję, że nic się nie stanie, jeśli powiem tylko, że dzięki tobie polubiłam Thomasa i łyżwiarstwo.
    Nawet nie wiem jak na ciebie trafiłam, czy to przez spis, przez twittera, a może przez jakiegoś innego ficka. W każdym razie, cieszę się, że zostałam.
    Dziękuję bardzo za Popaprańców, czekam niecierpliwie na BERa, Anssiego, cyrk, a najbardziej chyba na Dejviego i Lilkę, zwłaszcza po tym jak przedstawiłaś ich relacje w ostatnich rozdziałach.

    Do napisania, Ems!
    D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że dzięki nam polubiłaś Thomasa i łyżwiarstwo traktuję jako wielki sukces. Poważnie bałam się, że te łyżwy odstraszą czytelników, ale okazuje się, że nie było źle, a wręcz przeciwnie. :)
      Dziękuję, że z nami byłaś. Mam nadzieję, że historia Dawida i Lilki również Ci się spodoba.

      Pozdrawiam bardzo cieplutko i do napisania!

      Usuń
    2. Jak ja tęsknię za Pimpkiem!

      Usuń
  7. Nie mogę uwierzyć,że to już koniec i jeszcze pewnie troszkę mi to zajmie.Bo pokochałam tę historię i tych bohaterów,bo jest inna i zdecydowanie wyróżnia się specyficznym klimatem i tego już zawsze będzie mi brakować.I wiedz że przez ciebie Thomas już zawsze będzie tym twoim Thomasem,który walczy nie tylko o swoje marzenia, który jest przede wszystkim człowiekiem upada i podnosi się tak jak w realnym życiu przychodzi taki moment w którym zostają dwie drogi: walka albo walkower twój Thomas udowodnił że warto walczyć, że na walkę nigdy nie jest za późno a na poddanie zawsze jest zawcześnie. Nie miałam jeszcze okazji czytać książki Thomasa ale naprwdę cała ta historia jest tak realistyczna iż spokojnie mogłaby wydarzyć się na prawdę. Sądzę że wiele z tych emocji które zawarłaś w tym opowiadaniu mogły lub towarzyszyły mu w rzeczywistości.Historia Kornelii również chwyta za serce i sprawia,że w duchu od początku do końca trzymałam kciuki aby ci dwaj wojownicy byli razem gdyż moim zdaniem razem łatwiej odbić się od naglebszego dna a zarazem radośniej cieszy z każdej małej rzeczy.Dlatego kocham ich i już zawsze przy imieniu Thomas będę stawiać Kornelię, bo tu u nich wszystko było wyjątkowe a jak coś jest wyjątkowe to się tego niezapomina i się za tym tęskni. Z pewnością będę tu wracać nie raz.I z czystym sumieniem mogę powiedzieć Ci że jesteś niesamowita a ta historia po raz kolejny podkresle wyjatkowa.Dziekuje za twoją pracę za poświęcenie i przepraszam że tak rzadko komentowalam, wybaczysz mi to? Cieszę że mogłam tu być i przeżywać tę historię razem z nimi i za to też Ci dziękuję. Pozdrawiam serdecznie <3 ~Ada

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mimo wszystko odezwałaś się teraz i bardzo Ci za to dziękuję. :)
      Zależało mi na tym, aby Thomas był jak najbardziej wierny oryginałowi. Zresztą, tak jak napisałam w posłowiu, to Thomas sam w sobie był największą inspiracją i chciałam, aby ten tutejszy był odzwierciedleniem tego prawdziwego - który upadł, ale który mimo wszystko nie poddał się, a podniósł i osiągnął sukces, bo zawsze trzeba walczyć do samego końca. Chciałam, aby pamiętano o tym, co zrobił i jak wielka była to rzecz i w jakiś sposób oddać temu hołd.
      Dziękuję za wszystkie słowa, to bardzo dużo dla mnie znaczy. Nie mogę przestać się uśmiechać. :)
      Pozdrawiam i ściskam!

      Usuń
  8. Ems, jesteś mistrzynią wszystkich tekstów, część znam na pamięć i uwielbiam cytować... I... Po prostu DZIĘKUJĘ <3 Nie mam siły skomentować, jestem rozpieprzona emocjonalnie i czytam biografię Morgena... Riczę. Wrócę niebawem <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mistrzyni to mi baaaaaaardzo daleko. ;) Powodzenia w czytani biografii Uszatego Gamonia, bo to mega trudna przeprawa.
      I to ja dziękuję!

      Usuń
  9. A ja powiem tylko jedno. Dziękuję.

    Amen.

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślałam, że dobowy limit łez wyczerpałam rano. Ale potem przypomniałam sobie, że to dziś i zastanawiałam się czy to dziś, bo przecież nigdy się nie dowiem co się w Zako działo i dzieje. A gdy już znalazłaś tego dobrego elfika, który wrzucił tu co trzeba to jakoś nie mogłam zacząć czytać. Siedziałam tak i siedziałam kompletnie niezdecydowana. Aż nie poszło. Słówko po słówku. Linijka po linijce. Z częstymi powrotami do niektórych zdań, tych szczególnie przykuwających uwagę. I do końca. To słowo w ogóle dziwnie brzmi. Szczególnie w kontekście czegoś co było tak po prostu, pełne magii i nigdy niezawodzące. A co wzmocniła jeszcze biografia Morgo. Serio po złączeniu tych dwóch pozycji miałam mętlik w głowie jak po szalonej imprezie, po której się wraca do formy kilka dni. A nigdy nie byłam jeszcze w takim stanie, więc to kiepskie porównanie.
    No, czas popieprzyć tu o niczym, po raz ostatni. Wbrew zapewnieniom spod poprzedniego odcinka, to będzie chyba najgłupsze co tu wyprodukowałam. Będę się powtarzać, jęczeć i filozofować w sposób gorszy niż marny. Nie trzymając się żadnych wątków, chronologii, o sensie już nie wspominając. Ale to właśnie pasuje do Shattered. Bo ono jest takim wszystkim, które potrafiło powstać nawet z niczego. Z drobiazgów, z rzeczy pozornie nieistotnych, a nawet niemożliwych do połączenia. Które dopiero razem stworzyły coś wielkiego. Bo po co człowiek wchodzi w blogowy światek? Po co czyta? Po co szuka czegoś dla siebie? Żeby się oderwać. Nie myśleć o własnych problemach, po części uciec. Żyć życiem bohaterów, które dzięki wstawieniu w nie tych, których podziwiamy na skoczni, nabiera naprawdę wyjątkowego smaku. A Popaprańce? W nich nie było deka ucieczki od siebie. Nie pozwalały na to. Były bardziej realne niż tylu ludzi, których znam. I dawały siły, pisałam o tym nie raz, inne dziewczyny też. Ale... Zastanowienia też przyniosły sporo. Wiesz, łapałam się czasem na takim ‘Nela potrafiła, pojechała, postawiła się. Nie szybko, ale jednak. Więc czemu Ty nie umiesz, wziąć się z życie’. I może to brzmi teraz z lekka zabawnie, ale takie refleksje pomagają, nawet jak zbyt wiele za sobą nie niosą. Siedząc pod kocem ze strachu, na początku maja, też ją sobie przypomnę. Kochanego Korniszonka, który zrobił tyle dobrego, nawet - tak w najbanalniejszym sensie - nie istniejąc❤.

    Miłość. Genialnie to sama podsumowałaś, mówiąc, że to nie miała być historia o niej. Najpiękniej da się ją pokazać wtedy, gdy się na niej nie skupia. Bo zakochanie to jeszcze nie jest miłość. To słodki stan motylków w brzuchu, o który w sumie wcale aż tak bardzo nie trudno. A ona? Nie wiem, nie znam jej, ale w kontekście MorgoNeli mogę chyba spróbować ocenić. Czy to się zaczęło już w Titisee. Czy na TCS-ie, gdy podjęłaś pierwszy raz decyzję, że Uszastemu nie odpuści. A może w Soczi, albo podczas rozłąki. Zależy chyba co określamy jako miłość. Bo czy składanie kogoś, też nie jest miłością? Albo przejęcie się czyjąś przeszłością? Lub dobrowolne wyznanie, że wszystko jest nie tak, że idealizm to taka śmieszna warstwa kurzu? I przyjaźń, która też jest wielka. Chyba patrząc na nich można odpowiedzieć jednoznacznie – to właśnie miłość, bez żadnej malutkiej wątpliwości. A Ci, którzy ich otaczali – wymieniłaś ich tak pięknie w posłowiu, że miałam wrażenie, że po prostu dziękujesz im w imieniu Thomasa i Kornelii – też budowali ich miłość. Doprowadzili do tego momentu, w którym stwierdziła, że może śmierdzieć piwskiem i kibicować Barcelonie, byleby był przy niej. Wpieprzał ją i kochał jednocześnie. ‘Czasem wystarczy pomylić pociągi’. To zdanie chyba uświadomiło mi jeszcze coś. Większość opowiadań, które kocham zaczyna się w jakimś konkretnym momencie życia dwójki ludzi. Mają już zbudowane coś wspólnego, co albo jest trwałe i przechodzi próby, albo po prostu zaczyna się walić niczym kruche szkło. A początki, przedstawiane są – jeśli już – to przez retrospekcje, do których tak pięknie i trudno zarazem się wzdycha. Natomiast historie zaczęte, że tak powiem ‘od zera'...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że trudniej niż w tych powyżej wspomnianych, znacznie trudniej, postawić w nich na oryginalność i wyjątkowość. Bo musisz skupić się na szczegółach, stworzyć świat. Znacznie mniej rzeczy możesz pominąć i zostawić niejasnych. A przecież opowiadanie musi mieć swój klimat, jakąś swoją tajemnicę, inaczej cóż.... No właśnie.
      Ty zrobiłaś to genialnie. Był pełny Morgi i pełna Nela. I dałaś im tą indywidualność, nie zrobiłaś z miejsca Nelkosterna. Bo przecież to miały być lustra. A nie da się być listem samego siebie. Podziwiałam to nie raz. Było tyle momentów, od których dużo piszących by uciekło. Momentów, w których można było, nawet mając serio wielki talent, zahaczyć o przewidywany, infantylny banał i stracić głębię. A Ty, nawet jak się bałaś to nie rezygnowałaś z niczego. Klęłaś na rude i na uszate, a potem szłaś do przodu. I nie przesadziłaś. Nie przedobrzyłaś nawet w jednym celu. A do tego zdolności i chęci już nie wystarczają. Potrzebne, plus niezbędne jest serce. Olbrzymia dawka serca. I samego siebie.
      Happy End. Coś, przeciwko czemuś jakoś odruchowo, duża część czytelników się buntuje. I autorek też. Życie ssie, faceci to już zupełnie, tak że nawet dla ukochanych, blogowych par, nie zawsze chcemy ideału. Albo raczej chcemy – tylko przeszkadza ten lęk, że z realnych i tak bardzo naszych, zmienią się oni w cuda z bajek Disneya. A tu? Tu oni ciągle muszą się wspierać. Ciągle są popaprani, ciągle mają masę wątpliwości. Morgi, który rozwala swoje zdjęcie z Turynu, to nie jest człowiek pogodzony z losem. Nela, pełna sprzecznych myśli raczej też nie. Ona nie wie, jaka będzie ich wspólna przyszłość. Ale wie, że na pewno będzie i to wystarczy, aby walczyć. Plus te prawdziwe wypowiedzi Thomasa z konferencji, które dodały temu mocy i prawdziwości. Nie gadał o swojej ukochanej, która uratowała mu tyłek, dając mu tak wiele. Nie dziękował, nie cmokał i nie mówił ‘I love u’ do kamery. Był realny. Wspomniał o córeczce. Kurczę... Pomijając tęsknoty gregorowe, to chyba w jego biografii dowalił mi najbardziej wątek Lilly. To jak on ją cholernie kocha. Jak opowiadał jej o najważniejszych decyzjach z życiu, wymieniając baterie do zabawki. Tu tego nie zapomniałaś. Nela wypełniła jego codzienność w żaden sposób nie zamykając tej przeszłości, niczym klasyczna, zazdrosna kobietka. Bo skarpetki na podłodze to akurat przeboleć najłatwiej (mówi to totalny bałaganiarz, ale myślę, że spokojnie dotyczy to nawet bardzo porządnych dziewczyn^^).
      Jadą do domu❤ Jadą poznać się po raz kolejny i poznawać się ciągle od nowa. Kłócić się i godzić, tak że sąsiedzi, będą ich nienawidzić. Plus latać Morgokopterem. I nie powinnam tego teraz dodawać, ale w mojej głowie po wejściu zobaczą na kanapie Didla bez buta. Albo stojącego w kuchni i palącego im to całe mieszkanie.
      No więc... Skoro już to słowo padło, to na chwilę porzucę poważny ton. Bo wiesz, bo świnki <3 Trzy, małe świnki, które kiedyś niemiłosiernie hejciłam i oskarżałam o rozpad najukochańszego AustriaTeamu. Na czele z tym Prosiątkiem najwłaściwszym, które zwie się tak zupełnie dobrowolnie. Oni tu takie idealne tło stworzyli. Ostatnio podczas klasycznego doła chciałam sobie Soczi przeczytać, żeby poniekąd się ogarnąć, a tu nagle otworzyła się niechcący dziewiętnastka z PizzaHut, próbami całowania i tym ‘ja chcę stanąć przed Poitnerem, jako mężczyzna’. Nie wiem czemu ja tego nie pamiętałam, ale kurde zmienili moje marudzenie, w totalną głupawkę. I chyba nie umiem już o nich źle mówić. Albo i na pewno. Nawet do zdjęcia ubłoconego ryjka w podręczniku się śmieję. Bo oni chyba pomogli się Neli odnaleźć. I zostać poniekąd mamuśką, bo jakby nie patrzeć na te relacje to pijackie wyznanie Didla, wcale nie było tak bardzo nie na miejscu. I w sumie to, ile osiągnęli, od czasu gdy mogli się tylko na kanapkach skupić też cieszy. A wczoraj patrzyłam na dekorację w TV, wyobrażałam ją sobie z Morgim obok podium i pomyślałam, że zdecydowanie powinna wręczać te puchary... Zamiast naszych polityków.

      Usuń
    2. Choć Prevc nie zasługuje na Nelę ale moja kompletnie niewyjaśniona agresja wobec tego, co tu gadać zdolnego człowieka, chyba niekoniecznie jest tematem tego komentarza. (Przypomniał mi się Demon i poczułam się głodna). W każdym razie ja ich kupuję jako części integralne i każdego w pojedynkę. Nawet mimo tego siniaka, z jakim – z wyłącznej winy/zasługi Didla – Thomas wrócił z Soczi. A co do świnki nadrzędnej to niestety nie życzę jakoś dobrze jej wątrobie, bo zdecydowanie najlepsza była w stanie konkretnego upojenia (i prowokowała bliskość Morgonelek). Aha... A Michi ma się spiąć i kiedyś wygrać TCS, a ja Cię wtedy trzymam za słowo, że wrócisz do tych pokrak i stworzysz specjalny adres tylko dla nich. No. LOVE IS IN THE CHLEW & ALL I WANT IS CHLEW.

      A pomijając prosiaki to muszę Cię znowu wyściskać za Grega i powrót mojego niezdrowego zainteresowania jego bezczelną, wredna osobą. Nie wiem jak można być tak beznadziejnie i wkurzająco uroczym, ale no można. On właściwie też był kimś ważnym dla Neli. Pośrodku tych wszystkich, którzy po prostu stoją przy Tobie i Cię wspierają, taki uparty i dołujący ją. I chyba takiego chcę go sobie wyobrażać najbardziej, zwłaszcza bo tym przesłaniu Shattered – jednoczesną wielkością i słabością wielkich sportowców. On ma do kogo wrócić. I wróci. Tylko sobie wszystko poukłada.

      Oczywiście jest jeszcze Lilka i Dejvi, o których nie wspomnę, bo przecież jestem stuprocentowo pewna, że będę miała ich okazję pokochać nie tylko jako wsparcie Neli, ale jako zupełnie odrębne postaci. Które, choć nie tak hałaśliwe jak Auty, były równie oddane i cholernie potrzebne. I które zasługują na swoją własną opowieść, własne problemy i emocje. Tym bardziej, że sam charakterek Lili i jej wpływ na upartego Korniszona, są idealną zapowiedzią. Łatwo Dawid miał nie będzie. Ale tym razem będzie ciało L, w którego istnienie (w przeciwieństwie do ciał K i T) ma absolutne prawo się wpierdolić. I już zacieram niecierpliwie dłonie na te wizję ich wszystkich kłótni, dogadywania i wypowiedzi. PLUS NELI W ROLI DOBREGO DORADZAJĄCEGO DUSZKA, ślącego z Austrii różne wredne rady.
      Oczywiście będę tęsknić też za całą resztą tutejszego drugiego planu, więc nie pogardzę żadną twarzyczką, wepchniętą tam gdzie niekoniecznie jej potrzeba.
      Tu nawet taksówkarz miał swój własny świat i wniósł coś istotnego.

      A znowu na poważnie i do epilogu. Źle bym się czuła pomijając ten fragment o szczęściu. Bo był wyjątkowy i bardzo dający do myślenia, nawet w zupełnym oderwaniu od całości. Bo czy człowiek nie chce być szczęśliwy, czy Nela nie chciała? Kiedykolwiek? Wsiadła do tego pociągu smutna i pogubiona. A do pociągu na ogół wsiada się po to, aby się znaleźć w zupełnie innym miejscu. Więc... Przecież nie była masochistką. Większość ludzi, która wybiera stagnację, zamknięcie i stanie w miejscu, nie jest. Duża większość. Ale po coś to się robi. Ze strachu. Bo gdy się zamkniesz to nie musisz się stawić. Cegły Ci na łeb nie spadną, nikt Cię nie obrazi, nie skrzywdzi. Ale nuda to rodzaj stabilizacji. A stabilizacja jest czasem tak wytęskniona, że szczęścia da się w jej imię wyrzec. Egzystując od niedzieli do niedzieli. Dramat się nie dzieje i jakiś czas to na luzie tak można. Ale... Ta historia pokazuje, iż to nie ma sensu. Nawet najmniejszego w zasadzie. Bo wystarczyłoby nie złamać jednej z tych wszystkich barier, które tu zostały przełamane i zakończenie byłoby inne. Może troszkę, może o jakąś część, a może zupełnie, nie mnie chyba to oceniać. Ważne, że widać jak szczęście jest niezbędne. A cóż tym idzie zwyczajnie piękne. Łatwo powiedzieć. Łatwo nawet uwierzyć. Trudniej coś z tym zrobić. Smutek jest paradoksalnie wygodniejszy.
      Cholera, mogłabym tu filozofować na temat każdego zdania i wersu tego podsumowania. Pewno któregoś dnia usiądę i to zrobię. Ale może niekoniecznie będę Ci tym w komentarzu truć. Shattered to całość. Kompletny twór. Do którego tak naprawdę (poza kilkoma historiami innych bohaterów (PIMPUSIE!)) nie ma co dodawać.

      Usuń
    3. Kolejny aspekt. Ta historia to był apel sportowca. Apel do otoczenia, do kibiców, do mediów, do samego siebie. Jedna wielka prośba. Sława swoją drogą, pewnie cieszy. Oni do niej dążą i czerpią z niej dużo korzyści i satysfakcji, jasne. Nie ma co przesadzać też w drugą stronę. Ale są też ludzcy, zupełnie. Słabi, płaczą, chorują, przechodzą kontuzję, walą o lód. Mają życie osobiste, równie różnorodne co każdy. I nie są celebrytami, co przecież tak często podkreślają. Potrzebują prywatności, nie chcą żeby wszystko co ich dotyczy, wychodziło na światło dzienne. A ich szczyt, na który się uparcie wspinają to tak naprawdę lód. Śliski i niczym nieposypany, jak pod łyżwami Neli. Nie mogą się zagapić, póki chcą stać prosto. (Znowu mi się przypomniało jak głupki ubrały łyżwy<3).
      Sportowcy proszą przede wszystkim o zrozumienie. O to żeby być, żeby pamiętać, ale żeby umieć też odejść na bok. Myślę, że każdy z nich by Cię za Shattered uściskał, zobaczyłby w nim siebie. I pogratulował Ci tak mocno i szczerze, jak im gratuluje się miejsc na olimpijskim podium.
      A najbardziej bym marzyła żeby przeczytał to Uszak. I osobiście Ci powiedział, jakie to było mocne, cudowne i prawdziwe. Bo zasłużyłaś na to. I on by to podziwiał, tego jestem pewna.
      To chyba na ten moment tyle. Będę riczeć dalej, pójdę do książek, a potem najwyżej coś tu dopiszę. Jesteś wielka Ems i ja proszę kiedyś o autorski egzemplarz Twojej pierwszej książki.

      DZIĘKUJĘ. I TO CAŁY KOMENTARZ, RESZTĘ MOŻESZ POMINĄĆ.
      Amen.
      xD
      PS.Czemu blogger wymyślił te 4096 znaków na jeden komentarz?



      Usuń
    4. Stell, ja nie mam słów. Nie mam ich po każdym Twoim komentarzu, ale tym razem przeszłaś samą siebie. Co prawda czytałam ten komentarz zaraz po jego dodaniu, ale to było jeszcze w Zako i ja nie ogarniałam i nie mogłam pozwolić sobie na riczenie do ekranu. A teraz, gdy przeczytałam wszystko jeszcze raz i na spokojnie jestem spłakana i czuję, że już mi łez brakuje. Bo u Ciebie jest tak, jak napisałam wyżej Mouse - zawsze potrafiłaś wszystko tak idealnie rozczytać, zupełnie jakbyś siedziała w mojej głowie. To jest niesamowite, że zawsze potrafiłaś wszystko tak dokładnie przeanalizować i nigdy nie wpaść w żadną pułapkę. Każdy aspekt, który brałaś Sherlocku pod lupę potrafiłaś rozszyfrować bezbłędnie.
      Gdy tylko widziałam komentarze od Ciebie od razu znajdywałam cichy kąt, w którym będę mogła jak durna szczerzyć się do ekranu i płakać. Dawałaś mi i dajesz potężną dawkę motywacji, jak mało kto. Nie umiem nawet powiedzieć, jak jestem Ci wdzięczna za Twoją obecność tutaj i każde pojedyncze słowo. I dziękuję, że rozumiesz tę historię. Tak bardzo starałam się, aby każdy widział to, co chciałam najmocniej uwypuklić, a Ty zawsze dostrzegałaś wszystko - nawet najmniejszą rysę na bohaterach, najdrobniejsze szczegóły, które chowały się między zdaniami. Dziękuję Ci za to. Dziękuję Ci za wszystko.
      Jesteś moją mistrzynią komentarzy i mam ochotę Ci kopa zasadzić za marudzenie na siebie. Bo każda Twoja odpowiedź była niesamowita. Wystarczy, że w chwilach zwątpienia przeczytam którąś z nich i od razu jakoś cieplej na serce. :)
      A więc to ja dziękuję. Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Że byłaś, że wspierałaś, że pokochałaś tę całą bandę taką miłością. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła podziękować Ci za to wszystko osobiście. <3

      Usuń
  11. Gdy tylko zrozumiałam jak bardzo pokochałam tę historię, postanowiłam że zostawię komentarz pod epilogiem. To było jakieś 1,5 roku temu. Od tamtej pory układałam ten komentarz w głowie chyba z tysiąc razy, stworzyłam już conajmniej kilka jego wersji, a teraz gdy przyszedł TEN dzień, mam w głowie totalną pustkę. Napiszę więc tylko że dziękuję. Za każde pojedyńcze napisane słowo. Każdy kolejny rozdział skłaniał mnie do refleksji, na które, jak mi się wydawało, nie miałam czasu. Za Nelke i Thomasa. Tak bardzo prawdziwych bohaterów, którzy otworzyli mi oczy na własne nieidealna źycie. Dziekuje też ze dałaś im happy end, zosłużyli na niego :) Az trudno uwierzyć jak wiele o życiu i sobie samej nauczyło mnie taki zwykłe niezwykłe opowiadanie. Dzięki tobie zrozumiałam źe upadek nie jest końcem świata, a niedoskonałość powodem do wstydu. Przyznam się, źe przez chwilę miałam ochotę użyć twojego dzieła za przykład na próbnej maturze ustnej, zaraz obok Tołstoja :) Jeszcze raz kłaniam sie w pas, ocieram łzy i DZIĘKUJĘ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ochota na użycie Shattered za przykład na maturze ustnej i to obok Tołstoja to chyba jeden z najpiękniejszych komplementów, jakie dostałam! Dziękuję! :D
      Cieszę się niezmiernie, że w jakiś sposób udało nam się pokazać, że nie warto się bać swoich słabości i niedoskonałości. Nikt nie jest ideałem i nie należy się wstydzić własnego strachu. A upadki są po to, aby po nich się podnosić i iść dalej. Nie można spędzić całego życia na kolanach, to dość kiepska perspektywa do poznawania świata, a ten jest taki piękny. :)
      Dziękuję, że się odezwałaś. Pozdrawiam bardzo serdecznie!

      Usuń
  12. Ryczę i prędko nie przestanę. Płaczem tego nazwać na pewno nie można, za bardzo mną rzuca ;) Chciałabym Ci podziękować za tak wiele rzeczy, że nie wiem od czego zacząć.
    Po pierwsze dziękuje za skończenie tej historii. Jest niezwykła, niesamowita i chętnie ujrzałabym ją w postaci książki u mnie na półce. Już teraz wiem, że jest to opowieść, do której będę wracać! Dlaczego?
    Tu pojawia się drugie dziękuję. Za to, że mogłam odnaleźć w niej siebie. Że pogubienie Popaprańców oddaje moje obecne zagubienie w życiu. Za to, że wyraziłaś moje myśli i uczucia, pomimo faktu, że nawet się nie znamy.
    Po trzecie dziękuję za to, że dajesz realną nadzieję, że będzie dobrze, nawet jeśli obecnie przeżywa się własny "koniec świata".
    Po czwarte: dziękuje za kreowanie relacji między bohaterami w taki sposób, że są bardzo, bardzo realne! Za te piękne dowody prawdziwej przyjaźni, miłości i tej romantycznej, i tej rodzinnej.
    Już straciłam rachubę. Ale dziękuje za to, że Twoja historia stanowi całość z książką Morgiego! Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale Twoja twórczość jest idealnym uzupełnieniem jego historii. Napisałaś, że ty zrozumiałaś swoje opowiadanie dzięki książce Thomasa. Ja wręcz odwrotnie. Zrozumiałam jego dzięki Tobie.
    Dziękuję Ci za soundtrack, bo myślałam, że czeka mnie przeglądanie wszystkich postów, aby odnaleźć muzykę. Bardzo miła niespodzianka!
    Wreszcie dziękuję Ci za emocje! To jest najważniejsze! Tyle razy płakałam, śmiałam się, miałam okazję do przemyśleń. Ba... ja nawet swój rytuał czytania stworzyłam! Twoje opowiadanie czytałam zawsze na końcu, kiedy wszyscy domownicy już spali. Ta cisza była mi potrzebna do rozmyślań. Ale to nie jedyny powód, czemu czytałam je, jak nadrobiłam rozdziały w innych opowiadaniach. Najlepsze zawsze zostawia się na koniec!
    Także raz jeszcze wielkie, potężne dziękuję!!! Za wszystko! Mój świat stał się lepszy, przyjemniejszy po przeczytaniu tej historii.
    Pozdrawiam i weny życzę ;)
    Madźka ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeju, i co ja mam teraz napisać? To ja dziękuję. I tak już płaczę, ale co tam kilka dodatkowych łez.
      To naprawdę ważna sprawa dla autora, gdy może przeczytać, że jego opowiadanie daje czytelnikom coś tak pięknego jak nadzieja i wiara w lepsze jutro. Niesamowita sprawa, bardzo budująca i dająca mi poczucie dobrze wykonanej pracy. Nawet nie wiesz, jak wielki uśmiech gości na mojej twarzy, gdy to piszę. :) Gdy Shattered zaczęło gromadzić coraz więcej czytelników zaczęło mi zależeć na tym, aby wraz z nowymi przygodami bohaterów zaczęli wynosić z tego opowiadania cenne wartości i naukę. Jeśli mi się udało, czuję się potwornie dumna.
      Co do książki Morgiego, to nie mam słów na to nasze podobieństwo - czysty przypadek. Ale cieszę się, bo dzięki wielu opiniom wiem, że cały wysiłek, który włożyłam w przedstawienie postaci Thomasa - opłacał się i coś, przez co niemal porzuciłam to opowiadanie sprawiło, że na końcu czuję ogromną ulgę i dumę.
      Dziękuję Ci, że byłaś i czytałaś, a przede wszystkim za to, że podzieliłaś się ze mną swoimi odczuciami. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. :)
      Pozdrawiam bardzo ciepło!

      Usuń
  13. Jakoś ciężko uwierzyć, że to już koniec. Tak samo ciężko było uwierzyć w koniec kariery Thomasa. Jednak wiem, że koniec opowiadania wcale nie jest koniec, a początkiem. Ja mam łzy w oczach i powiem ci, że rzeczywiście książka Morgiego rzuciła mi inny cień tego opowiadania.

    Pozdrawiam Cię gorąco i mam nadzieję, że gdzieś się jeszcze spotkamy :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Każdy koniec jest jakimś początkiem. :)
      Dziękuję i do przeczytania!

      Usuń
  14. Są takie chwile, kiedy wcale nie trzeba być twardym, więc nie będę... poryczałam się jak dziecko.
    Dziękuję Ci, dziękuję Ci z całego serduszka za tę historię, za te wszystkie emocje, za niepowtarzalnych, bardzo wyrazistych bohaterów, a przede wszystkim za to, jak pokazałaś, że największą siłą człowieka jest przyznanie się do własnych słabości i pogodzenie się z tym.
    Pisałam Ci już to, ale teraz podejdę do tego z drugiej strony. Książka o Morgo była dobra, pokazała jakim niezwykłym jest facetem i że sport ma tę drugą -bardzo brzydką- twarz. Jednak przez całą książkę miałam tylko jedną myśl - przecież ja już to czytałam, przecież Emma opowiedziała nam już tę historię i to w stylu o niebo lepszym niż ta biografia. Przyznaję bez bicia, że po biografii miałam spory niedosyt, a po Popaprańcach nie mam żadnego. Jestem po prostu zachwycona, bo stworzyłaś coś niepowtarzalnego i wspaniałego.
    Normalnie brak mi słów (a łez jakoś nie, bo dalej płyną) więc powiem tylko, że kocham Cię za to opowiadanie.
    I za łyżwy, bo to moja mała kraina szczęścia.
    I oczywiście za Gregora, bo to co zrobiłaś z moim serduchem w kontekście tego faceta, to po prostu mistrzostwo. Czapki z głów, bo przez wszystkie lata czytania tylko jednej (no dobra, jeszcze rowlingowym Malfoyem byłam zauroczona) osobie udało się stworzyć postać, którą bym tak pokochała. Wiesz, jakieś dziesięć lat temu czytałam sobie pewną historię, gdzie drugoplanowym bohaterem był jakiś tam mało komu znany, blondwłosy Fin. Akseli Kokkonen się nazywał. Moja największa skoczna 'miłość' zrodziła się z fan fikowej postaci.
    Ty właśnie to przebiłaś. Bo osoba Axu przed tamtym opowiadaniem była dla mnie zupełnie nieukształtowana. Pokochałam postać fikcyjną, a później złączyłam to z jego facjatą. Mój stosunek do Gregora jest chyba dość powszechnie znany. Przez długie lata po prostu gościa nienawidziłam. Tak bardzo, bardzo, jak chyba żadnego w swoim życiu. Jak mojej rodzince puchły uszy, a ja zamieniałam się w wulgarnego żula spod sklepu podczas jego skoków to chyba nie sposób określić. Aż w końcu pojawił się TWÓJ Gregory. Gość, którego pokochałam całym serduchem, mimo iż zawsze miałam przecież przed oczami tę znienawidzoną gębę podczas czytania o nim. Nie wiem jak to zrobiłaś, ale zrobiłaś i niech Cię za to Morgo swoimi uszami trzepnie, bo kto to widział, żebym ja Gregorego kochała. Nawet fikcyjnego!
    Ok, kończę już to ględzenie o moich odczuciach, bo ten prawdziwy komentarz powinien być o nich i o opowiadaniu. Dlatego jak w końcu ochłonę i MorgoNelka wyjdzie łaskawie z mojego oka, to tu wrócę i skupię się na nich.
    Jesteś wspaniała, Ems. Wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesadzę gdy powiem, że Twoja miłość do Gregora to jedno z moich największych twórczych osiągnięć, z którego jestem megamegamega dumna! I nie muszę mówić, że będę Ci go do końca świata i jeszcze dłużej wypominać? :D Kurczę, jeśli ktoś spytałby mnie o trzy rzeczy, z których najbardziej jestem zadowolona w Shattered, to na pewno wśród nich wymieniłabym "Aia+Gregory" i tyle w temacie.
      Dziękuję, że byłaś z nami - z Gregorym, z łyżwami, a przede wszystkim z MorgoNelką. Niesamowicie cieszę się, że dzięki nim poznałam kogoś tak cudownego, bez kogo nie wyobrażam sobie już żadnego skocznego wypadu. :)

      Usuń
  15. Miłość do tego opowiadania zrodziła się chyba po pierwszym przeczytanym przeze mnie rozdziale. Teraz mogę stwierdzić, że kocham je najbardziej na świecie. Tylko ono mogło sprawić, że płakałam i śmiałam się jednocześnie. Z pewnością będę czytać wszystko co tylko napiszesz, bo naprawdę robisz to cudownie. Dziękuję za historię, która zmieniła moje życie.
    Pozdrawiam :)
    Lizzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tym opowiadaniem zarówno wzruszaliśmy, jak i rozbawialiśmy. :) Dziękuję za komentarz i również bardzo serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  16. Dziękuje.
    Jestem tu od samego początku i nie wierze, że to już koniec.
    Ale jestem Ci ogromnie wdzięczna, że to skończyłaś chociaż miałam przeczucia, że będzie inaczej. Przytaczając jednak zdanie z epilogu - 'wierzymy głębiej, kiedy tracimy nadzieje' dotrwałaś do samego końca, a ja razem z tobą,choć nie komentowałam tu zbyt często (za co sama z miłą chęcią zasadziła bym sobie kopniaka w szanowane litery).
    Czytając Twoje podsumowanie łzy płynęły mi po policzkach strumieniami, a teraz pisząc komentarz jest podobnie. Czuje pustkę, bo wyjątkowo mocno utożsamiłam się z tymi postaciami, a sposób w jaki ich opisałaś pomagał mi w moich osobistych upadkach. Pomagał mi wstać jak Nelka Thomasowi i Thomas Nelce.
    Powtarzam jak modlitwe 'dziękuje' jednak nic innego nie przychodzi mi do głowy. Także po prostu dziękuje i wierze, że jeszcze nie jednokrotnie poczujesz ten gorzko-słodki pisania epilogu.
    Dziękuje.
    Candqq/tw:@StradowskaIza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie podziwiam wszystkich, którzy są tutaj od samego początku i którzy wytrzymali aż do końca. Jesteście niesamowici, że byliście tutaj ze mną przez całe dwa lata i je przetrwaliście.
      Dziękuję, że byłaś tutaj przez cały ten czas. Ściskam bardzo, ale to bardzo mocno!

      Usuń
  17. Co ja zrobię ze swoim życiem? Będzie mi brakowało Neli i Thomasa i ich dziwnej i cudownej relacji. Nieogarnięcia Didla, Michiego i Sztefcia i płotkującego Gregora. Odpałów z innymi teamami. Filozoficznego Kamila i reszty polskiej kadry. Tego opowiadania gdzie w jednym momencie śmiejesz się z głupoty, a w drugim ryczysz jak wariatka bo coś idzie nie tak.. Patrzę na to z perspektywy czasu i chce mi się płakać. Myślę sobie i nie mogę przyjąć do wiadomości, że to już koniec. Że więcej nie będzie moich ukochanych bohaterów, że nie będzie więcej ich przygód i perypetii.. To napawa mnie smutkiem. Jednocześnie trzęsę się jak galareta. Nie może do mniej dojść. Po prostu nie może.
    Będę tęsknić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z czasem przyjdzie oswojenie z tą myślą. Wszystko kiedyś dobiega końca, a uwierz mi, ja sama wciąż nie potrafię pojąć, że już nigdy więcej nie napiszę tutaj nic nowego. Historia Nelki i Thomasa dobiegła końca, ale myślę, że stało się to w taki sposób, że nie ma co się smucić, a trzeba cieszyć. :)
      Ściskam Cię bardzo, bardzo mocno. I dziękuję, że byłaś tu razem z nami. :)

      Usuń
  18. Czytając Popaprańców, czułam, że ta historia nie jest zwyczajna. Jest niezwykła. Porusza temat ludzkich słabości; daje wiele do myślenia. Opisałaś te problemy, których ja nie potrafiłam nazwać po imieniu. Byłam z Nelą, śledziłam jej losy, ponieważ identyfikuję się z nią i jej historią.
    Dziękuję Tobie, że nie przedstawiłaś Thomasa jako superbohatera. Utożsamiłaś go z upadającym człowiekiem. Każdy kiedyś musi odbić się od dna, prawda?
    Mogłabym opowiadać i opowiadać o swoich przemyśleniach, jednak mój komentarz podsumowujący to opowiadanie będzie krótki: Ems, jesteś naprawdę inteligentną osobą. Swoją inteligencję przedstawiłaś właśnie w tej historii.
    Już tęsknię za Nelką i Thomasem. Co ja uczynię na początku każdego najbliższego miesiąca? Zawsze odwiedzałam naszych Popaprańców... Cóż, nie żegnam się, czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam, aby ta historia była jak najbardziej rzeczywista i dotykała każdego zwykłego człowieka, który ma swoje problemy. Nie musiały być to dokładnie te, z którymi zmagali się bohaterowie, ale przecież upada się na wiele różnych sposób, prawda? Dlatego pragnęłam, aby każdy w jakiś sposób odnalazł siebie w tych moich Popaprańcach. Jeśli się udało - jestem z tego niesamowicie dumna.
      Co do Thomasa, to mam tutaj troszkę odmienne zdanie. Bo Thomas był upadającym człowiekiem, ale się podniósł. A każdy kto upada, a potem wstaje, jest superbohaterem, więc na swój sposób Thomas również nim był - tylko nie od początku. Bo on jest superbohaterem. :)
      Dziękuję, że byłaś tu razem z nami i czytałaś. I cieszę się, że ta historia wywarła na Tobie taki wpływ. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. :)
      Pozdrawiam bardzo serdecznie!

      Usuń
  19. Nie wiem nawet czy kiedykolwiek komentowałam rozdziały. Chyba czas zostawić po sobie jakiś ślad. Natknęłam się na Twoje opowiadanie całkiem przypadkiem podczas jednej z bezsennych nocy, gdy za dużo myśli było w mojej głowie. Chciałam choć na chwilę oderwać się od problemów. Zapomnieć o nich. Było to jakiś rok temu i wiesz co? Zakochałam się. Zakochałam się w bohaterach nie idealnych. W końcu nikt z nas taki nie jest. I to jest piękne Ems. Pokazałaś ludzi takich, jacy są naprawdę. Jaki jest każdy z nas. Kilka dni temu, podczas jednej z prezentacji powiedziałam, że przyjaźń jest jedną z najważniejszych wartości, jakie człowiek w życiu posiada. Miłość tez jest taką wartością. Którą Tomas z Nelką przebywszy długą drogę odnaleźli. A czasami poprostu warto zdać się na przypadek, czego Kornelia jest doskonałym przykładem. Teraz prawie rok później znowu nie mogę spać,jest prawie 2 w nocy, a ja siedzę w ciemności ze łzami w oczach, bo zakończyło się coś co dawało mi wielką radość. I teraz jak tak myślę czego nauczyli mnie popaprańcy? Nigdy nie należy się poddawać. To jest chyba najdłuższy komentarz i taki najbardziej z serca jaki w życiu napisałam! Ems wiesz co jeszcze mi pokazałaś? Że powinnam wrócić do pisania i tym razem nie rzucić wszystkiego w cholerę, gdy kolejny raz znajdę się w ślepej uliczce. Dziękuję O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku. Znowu mam mokro w oczach.
      Po raz kolejny nie mogę wyjść z zachwytu nad Waszymi komentarzami i tym, co wyciągnęłyście z tego mojego pisańska, ale jak najbardziej jestem z tego powodu szczęśliwa i dumna. Nigdy się nie poddawajcie. Dążcie uparcie do swoich celów i je osiągajcie, bo naprawdę się opłaca. Kurczę, może nie powinnam tego pisać, bo sama tak wiele razy się poddałam, ale... Ale w przypadku tego opowiadania tego nie zrobiłam i mimo wielu załamań napisałam je i wdrapałam się w końcu na jakiś szczyt, więc w jakimś sensie wiem, że osiąganie celów jest niesamowitą sprawą. Jejku, ale pierniczę głupoty...
      Najbardziej cieszę się z tego, że dzięki nam chcesz wrócić do pisania. Pisz. Pisz, pisz, pisz! Jeśli tylko mogę wpłynąć na kogoś, aby sam chwycił za pióro i papier, to jest to dla mnie jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie. Pisz, nie poddawaj się. Warto. :)

      Usuń
  20. Dziękuję Ci za wszystko. Za tyle wspaniałych momentów i tyle cudownych emocji. Nie przypominam sobie, żeby cokolwiek kiedykolwiek wywarło na mnie aż tak silne wrażenie, że już na zawsze usadowi się wygodnie w mięciutkim fotelu w mojej głowie i w moim sercu jak to opowiadanie. Jestem w totalnej rozsypce, z oczu wciąż lecą mi łzy. Ciężko jest mi uwierzyć, że za miesiąc nie będzie dalszej części przygód Popaprańców i całej reszty, ale (tu pozwolę sobie przytoczyć fragment epilogu) "W pewnym momencie musimy zdać sobie sprawę, że pewne rzeczy przemijają. Niektóre z nich bezpowrotnie. Wtedy najprostszym rozwiązaniem na pogodzenie się z końcem, jest jego zaakceptowanie." Wiesz co Ci jeszcze napiszę Em, że z Shattered jest jak z czekoladą: jak masz na nią ochotę to wszelki opór jest zbędny.
    Było cudownie, naprawdę. Z całego serca dziękuję Ci za te dwa lata.
    Pozdrawiam
    Paulina :*
    Ps. Mam pytanie, czy mogłabym całe opowiadanie razem z twoimi komentarzami do rozdziałów zapisać na komputerze? Uszanuję każdą twoją odpowiedź:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że tak. Po sesji planuję stworzyć plik PDF z całym opowiadaniem, więc jeśli jesteś na niego chętna, to zostaw maila, a ja gdy już ze wszystkim się uporam, wyślę go. :)
      Dziękuję, że byłaś razem z nami. I za wszystkie słowa też bardzo Ci dziękuję. Te wszystkie momenty i emocje były możliwe tylko dzięki Wam, więc to Wam należą się jeszcze raz ogromne podziękowania.
      Ściskam i pozdrawiam bardzo mocno. :)

      Usuń
    2. Dziękuję Ci bardzo i życzę powodzenia na egzaminach :*
      cesarzowa99@gmail.com

      Usuń
  21. Chciałabym napisać Ci naprawdę długi komentarz, ale muszę się uczyć do zerówki, która jest za kilka godzin.
    W każdym bądź razie wiedz, że było to jedno z najlepszych opowiadań, z jakimi miałam styczność. I teraz kurcze no, smutno mi, że to już koniec, ale jednocześnie wiem jak to jest, kiedy pisze się ten magiczny wyraz "koniec" pod prologiem ukochanego opowiadania.
    I co by tu jeszcze... Bohaterowie byli równie popraprani oraz zagubieni jak ja, głównue Nela i doskonale ją w pewnych momentach rozumiałam. Może dlatego tak pokochałam to opowiadanie.
    No ale trudno, wiele łez tu wylałam i wiedz że czytałam zawsze, choć zbyt często nie komentowałam, za co przepraszam i mi bardzo wstyd. Ale sama rozumiesz.. Brak czasu,brak weny.
    A teraz naprawdę muszę zasiąść do organów kontroli państwowej i ochorony prawnej, wypada mieć to za sobą.
    Buziak,kochanie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że mimo wszystko odezwałaś się na samym końcu i dałaś znać, że byłaś. :) Mam nadzieję, że zerówka poszła Ci dobrze.
      Ściskam!

      Usuń
  22. Kochana Ems!
    Pod 34 rozdziałem obiecałam, że wrócę z komentarzem kiedy nadejdzie czas epilogu, dlatego jestem, choć wciąż nie mogę uwierzyć, że to już koniec.
    Kiedy pierwszy raz przypadkiem trafiłam na tego bloga i zobaczyłam bohaterów, zamknęłam stronę, twierdząc, że nie przeczytam tej historii ze względu na Thomasa. Wtedy - chyba 1,5 roku temu - uznałam, że nikt nie jest w stanie dobrze napisać opowiadania z Morgensternem w roli głównej. Kilka miesięcy później przekonałam się, jak bardzo się myliłam. Bo Ty nie napisałaś jej dobrze, ale perfekcyjnie w każdym calu. Z najdrobniejszymi szczegółami. Tak, że czytając przechodziły mnie ciarki, a tekst zostawał na długo w moim umyśle i sercu.
    Nadszedł pamiętny dla mnie dzień 25.12.2014 r., kiedy siedząc na rodzinnym, świątecznym spotkaniu powiedziałam sobie w myślach "A może jednak? Może faktycznie warto spróbować?" Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że rozpoczęcie czytania Shattered było najlepszym świątecznym prezentem.
    Dziękuję Ci za każde zdanie, osobne słowa, litery, spacje, kropki, przecinki i inne znaki, z których wyczarowałaś tak cudowne opowiadanie. Za MorgoNelkę, lub jak kto woli NelkoSterna. Za to jak ich wykreowałaś, jak pozwoliłaś poczuć ich prawie namacalnie i tak dogłębnie, że przez całe opowiadanie żyłam w dwóch różnych światach Tym rzeczywistym i tym ich - Popaprańców. Za wszystkie wzloty i upadki, za to, że mimo wszelkich przeciwności losu, mieli siebie i służyli sobie pomocą, a to było najważniejsze. Za Dietharta i Gregora, za Dawida, Lilkę, Ninę, Kamila, Bena i całą resztę bandy.
    Nie sposób nie wspomnieć o piosence, która była motywem przewodnim. Idealnie dobrana, współgrająca z całością. Cudowna.
    Są momenty, w których trzeba sobie popłakać, bo człowiek nie jest w stanie utrzymać emocji w sobie. To właśnie ta chwila. Ja nie płaczę. Ja riczę. Dałaś im szczęście, na które ewidentnie zasłużyli, ale fakt, że to koniec ich historii powoduje, że na mojej twarzy wraz z uśmiechem pojawia się morze łez, których w żadne sposób nie mogę powstrzymać.
    Ems, mam nadzieję, że to nie koniec Twojego pisania. Shattered jest niezbitym dowodem na to, że się do tego nadajesz i że potrafisz tworzyć naprawdę wspaniałe historie.
    Jeszcze raz DZIĘKUJĘ i obiecuję wrócić tutaj. Jestem pewna, że jeszcze nie jeden raz wnikliwie prześledzę historię Kornelii i Thomasa.
    ~Wiki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję, że dałaś nam szansę i z nami zostałaś. :) W jakiś sposób cieszy mnie, gdy ktoś pisze, że z początku nie był przekonany do tego opowiadania i dopiero za którymś razem postanowił, że jednak spróbuje i je przeczyta. A potem... No cóż, czytam podobne komentarze. :)
      To ja Ci dziękuję. To naprawdę dla mnie wielka sprawa mieć takich cudownych czytelników. Aż żałuję, że nie mogę Was wszystkich uściskać i podziękować osobiście za to, że czytałyście, że wytrzymałyście i po prostu byłyście.
      Ja również mam nadzieję, że to nie jest koniec mojego pisania. Czas pokaże, co dalej.
      Dziękuję jeszcze raz i ściskam bardzo, bardzo mocno!

      Usuń
  23. Nie mogę uwierzyć,że to koniec. Nigdy nie byłam dobra w pisaniu komentarzy więc musisz mi wybaczyć,że ich nie pisałam... Ta historia była ze mną przez dwa lata i naprawdę się z nią zżyłam.. Przeczytałam masę takich opowiadań ale to jedno z najlepszych w moim życiu na prawdę! Mam nadzieję,że kiedyś coś jeszcze napiszesz bo nie można zmarnować takiego talentu ❤ Do napisania ~ Kamila ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko dziękuję, że odezwałaś się właśnie teraz. :) Do napisania, pozdrawiam!

      Usuń
  24. Dwa dni. Cholerne dwa dni. Tyle czasu zabrało mi otrząśnięcie się po tym epilogu. Mam ten komentarz w głowie tak samo długo i nie wiem jak zacząć. Na początek DZIĘKUJĘ. Za co? Za to, że pokazałaś tę przepiękną historię nam, czytelniczkom. Za wszystkie łzy, do których zmusiły mnie liczne fragmenty. Za to, że dałaś nam poznać twój talent. Za Kornelię, która żyje w mojej głowie, jako dziewczyna bardzo silna, znosząca wszystkie przeszkody jakie stawały na jej drodze, ale też nieco zagubiona, nie potrafiąca poradzić sobie z życiem. Za Thomasa, takiego, jakim go stworzyłaś (a po jego biografii mam wrażenie, że kiedyś usiedliście razem przy kawie i opowiadał ci o sobie, serio, trafiłaś z jego osobowością w dziesiątkę), nieidealnego tak jak Nela, ale naprawdę wytrwałego i silnego. Chcę też PRZEPROSIĆ. Naprawdę, muszę to zrobić, bo sobie nie daruję. Czytałam to tak długo, a zaczęłam komentować w zasadzie przy samym końcu. Jestem na siebie tak zła, nawet sobie nie wyobrażasz. To jest chyba jeden z największych błędów, jakie w życiu zrobiłam. Dlatego przepraszam. Tak wspaniała historia zasługiwała na docenienie na każdym kroku, pod każdym rozdziałem, ale nie będę szukać żadnych wymówek, bo nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Chyba tylko emocje, które wywoływałaś podczas tych dwóch lat, ale nawet to nie jest wystarczające. Jako twoja czytelniczka, czuję że nawaliłam po całej linii i jeszcze raz strasznie przepraszam.
    Bałam się czytać ten epilog (zapisałam sobie to w kalendarzu, przysięgam, możesz myśleć, że coś ze mną nie halo, za 3..2..1.. ). No i chodziłam po domu cały dzień, raz po raz zaglądałam na bloggera z nadzieją, ale jednocześnie z czerwoną lampką w głowie i napisem "Wiki, jak to przeczytasz to już będzie koniec. NIE. RÓB. TEGO.", ale w końcu przyszła taka pora (23:20 lub 23:25 w poniedziałek, nie jestem zbyt precyzyjna, przepraszam) i musiałam się zmierzyć z tym epilogiem (Jezu, brzmi jakbym miała zabić jakiegoś smoka, czy coś, chyba źle to sformułowałam, ale niech zostanie, to było dla mnie po prostu ciężkie przeżycie). Pisałam już, że bardzo dużo płakałam podczas czytania Shattered, a tym razem oczy zaszkliły mi się już kiedy zobaczyłam informację, że dodano epilog. Kwestią czasu było kiedy ryczałam tak bardzo, że nie widziałam co czytam i ehh... No i powinnam tu przerwać mój wywód bo wyszła niezła kupa, przepraszam, że musisz to czytać. Generalnie, żeby jakoś teraz streścić moje uczucia po samym epilogu, mogę użyć miliona słów, ale spróbuję wyrazić to tylko w trzech. Wzruszenie, ulga, zrozumienie. Wzruszenie, zakończeniem opowiadania (NIE WIERZĘ ŻE TO JUŻ KONIEC, NIE, NIE, NIE), ale też całą historią, jej przebiegiem, fabułą, wszystkim co zawarłaś w tych kilkudziesięciu rozdziałach. Ulga, bo mimo, że moje serce krzyczało "nie kończ", rozum wiedział że to już koniec i nic tego nie zmieni (rozum-serce, 1:1).
    Tak naprawdę najgorszy był czas oczekiwania na ten epilog, bo w ciągu tego miesiąca uświadomiłam sobie, że to już przyklepane, koniec (tym samym rozum-serce, 2:1). Do wyjaśnienia zostało mi jeszcze zrozumienie. Zrozumienie dla Thomasa, Neli i tego, co chciałaś nam przekazać. To w zasadzie też odnosi się do całej historii, nie tylko epilogu. Czuję jednak, że nie tylko wiem, co tobą kierowało z notki, którą napisałaś, ale też to rozumiem. Wszystkie te emocje, o których była mowa nie są mi obce. Każdy się czegoś boi, ale strach trzeba przezwyciężać. Myślę, że to najważniejsza lekcja, którą dała mi twoja historia (Kolejne bezużyteczne info ode mnie: boję się kilku rzeczy, mam fobie jak wiele osób, ale do czego zmierzam - mam paniczny lęk wysokości, głównie na zamkniętych przestrzeniach, typu wysokie balkony, tarasy widokowe, chciałabym spróbować jakoś z nim zawalczyć, właśnie dzięki tobie :') może mi się uda, trzymaj kciuki).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i zaczerpnęłam też stąd wspaniała muzykę. Niesamowita Sia, piosenka "Hall Of Fame", której nigdy się dobrze nie przysłuchałam, a teraz nie wyobrażam sobie bez niej dnia, jest niesamowicie motywująca. Die Toten Hosen i tu się zatrzymam i jeszcze raz ci podziękuję. Nauczyłam się refrenu "Alles Aus Liebe" i jest niesamowicie pomocny na lekcjach niemca, naprawdę, to jest to, co nucę za każdym razem wchodząc do klasy na lekcje (łapię dziwne spojrzenia i tekst "Serio? Znowu?" od przyjaciółki, ale no wpada w ucho :D). Jeszcze The Calling (moja ukochana piosenka), Goo Goo Dolls ("Iris" również uwielbiam), Kodaline, Birdy, Gabrielle Aplin, mnóstwo innych wykonawców, piosenek, wszystko, co stanowiło dla ciebie inspirację, jest też częścią tego opowiadania. Teraz, ehh, wypłakałam się jeszcze troszkę i skoro już napisałam o najważniejszych tematach dla mnie, mogę sobie pozwolić, żeby dodać jeszcze coś. Totalnie kocham Dejviego, Kamila, Lilkę, Didla (nawet za tę akcję, która była, ughh...) Grega, Michiego, Stefana, no nawet Ninę. Przywiązałam się do nich i nie nauczę się już normalnie żyć. Jezu nie pamiętam już, co jeszcze chciałam tu napisać, jakby mi się coś przypomniało za rok, to jeszcze gdzieś tam dopiszę. No i ten. Czas pożegnać Popaprańców. Kornelię. Thomasa. Ich miłość. I tak sobie myślę, że tak mało tu o nich napisałam, bardziej skupiłam się na innych rzeczach, ale o ich miłości nie trzeba wiele mówić. Jest wyjątkowa i będzie trwać w naszych myślach już na zawsze :')
      The Shattered Ones, ja Wiktoria, ze łzami na policzkach, bólem w sercu i smutnym uśmiechem mówię wam - Do widzenia.
      PS. Z nimi się pożegnałam, ale ty Ems, masz parę historii do dokończenia (lub rozpoczęcia), pamiętaj!
      PS.2 Generalnie, jak kiedyś będzie mi dane cię spotkać, to nie wiem czy najpierw poproszę o autograf, zdjęcie i zacznie się "fangirling" czy jednak popłaczę się i zacznę ci opowiadać jeszcze raz ile znaczy dla mnie te historia (Tak, mogę mówić o niej jeszcze więcej niż w tym komentarzu).
      PS.3 Teraz pytanie: kto mi odda za chusteczki? Przecież ja tu ryczę i ryczę a chusteczek brak :c (Autentyczna historia! Kiedy byłam w połowie epilogu skończyły mi się chusteczki w pokoju, to była tragedia, przeszukałam wszystkie torby, plecaki, poduszki, nawet spodnie, no i nic, jakby nagle dostały nart i wyleciały jak Dejvi za bandy reklamowe, czyli tutaj poza mój pokój, no małe wredne białe świstki. Na szczęście, po kilku minutach znalazłam całą paczkę w szafce, to była nieciekawa sytuacja).
      PS.4 To już ostatnie, I promise, ale tak z ciekawości mam pytanie. Czy będzie mi kiedyś dane złapać piękną książkę, z cudowną okładką, delikatnie wypukłymi literami "The Shattered Ones" i znajomą historią w środku? Of course "zbieżność osób i nazwisk przypadkowa", więc główny bohater zamiast Thomas Morgenstern, będzie nazywał się Jack Sparrow czy jakoś, no i reszta znajoma... A już tak serio, zamienisz to kiedyś w powieść? Napisałaś tam, troszkę wyżej, w podziękowaniach, że "pisanie to coś, czym chciałabyś się zająć w przyszłości na poważnie" (przepraszam jeśli źle przytoczyłam, chciałam szybko i z pamięci). Książki o takiej tematyce jeszcze nie ma, wiesz, byłoby wspaniale móc sobie postawić na półce takie dzieło :) (Inaczej będę musiała sobie sama wydrukować, oh God, już to widzę XDD)
      Właśnie wyobraziłam sobie okładkę jaka mogłaby być idealna, ale ugh! Miało być krótko, of course że się rozpisałam jak przyszło do książkowego pytania, ale pewnie przez mój kolejny wywód już zapomniałaś jak ona brzmiało, ekhm "czy i gdzie już mogę kupić jeden pachnący egzemplarz oraz kiedy mogę ustawić się w kolejce po autograf?". Dziękuję, przepraszam, jesteś moim autorytetem (pierwszą dziewczyną, pozostała trójka to sami faceci, ale luzik, towarzystwo doborowe, Morgen się załapał :')) kocham, ściskam i nareszcie kończę, Wiki :) (komentarz pisany 2 godziny w notatniku kiedy nie mogłam spać poprzedniej nocy, tak bardzo ciągle to przeżywam :'))

      Usuń
    2. Kocham to, że moje czytelniczki są takimi szurniętymi czubkami! I to jest oczywiście komplement. Kocham Was miłością najogromniejszą. Czytając ten komentarz na zmianę płakałam i śmiałam się, ale to było naprawdę cudowne. :D A więc... Od czego tutaj zacząć? Cieszę się, że zrozumiałaś to, co próbowałam przekazać zarówno w całym opowiadaniu, jak i w posłowiu. To naprawdę ważne, aby czytelnik rozumiał, co czyta, bo dla autora jest to znak, że ukazał to co chciał we właściwy sposób. Niesamowita sprawa.
      Po drugie: jeśli kiedyś się spotkamy, to nie proś mnie o autograf, bo ja kompletnie nie potrafię się podpisywać! Po prostu sobie trochę poskaczemy i popiszczymy ze szczęścia, przy okazji robiąc z siebie idiotki. A co tam!
      A po trzecie: raczej nie wydam Shattered jako książki. Całość jest zbyt ściśle powiązana z rzeczywistością, że zamienienie wszystkiego na fikcję w jakiś sposób zabiłoby tę historię i to, co miała wspólnego z realnymi zdarzeniami. Chciałabym kiedyś pisać na poważnie, wydać swoją powieść i zobaczyć swoje nazwisko na księgarnianych półkach, ale nie będzie to Shattered. Pewnie w pierwszych literackich próbach "na poważnie" wykorzystam motyw ucieczki, upadku i strachu, ale to już nie będzie ani Kornelia, ani Thomas. :)
      Łoł, bycie czyimś autorytetem to naprawdę poważna sprawa! Ale wiesz... Nie wiem, czy jestem dobrym wyborem. Nie zrobiłam nic wielkiego i raczej nie zasłużyłam na stanie obok kogoś takiego jak Morgen (ach, chciałoby się znów obok niego stać), więc... No. :D
      Dziękuję Ci baaaardzo mocno za taki piękny komentarz! Czytałam go kilkukrotnie z wypiekami i ogromnym bananem na twarzy, a także łzami w oczach. Sprawiłaś mi nieziemską radość, za która jestem Ci ogromnie wdzięczna. Trzymam za Ciebie kciuki i wierzę, że pokonasz swój strach. Ja zaczęłam jeździć na łyżwach, więc Ty też potrafisz spojrzeć w dół. Poradzisz sobie na pewno. :)
      Ściskam bardzo, bardzo, bardzo mocno! I jeszcze raz dziękuję! :)

      Usuń
  25. Dziękuje, że mogłam zostawiać tu najbardziej nie związane z treścią opowiadania komentarze, wiesz o czym mówię ^^ i dziękuje, że Cię poznałam w 2011 przy pisaniu innej historii, to niesamowite, że w końcu Ci się udało coś zakończyć. Jak widać można zrobić też i to. Pokonałaś sama siebie. No i wiadomo, to, że się poznaliśmy i zawsze to było we Wrocławiu. Jesteś niesamowita Piskle <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, naprawdę się udało. Dzięki, Aneczka, że tu byłaś i wkurzałaś mnie swoimi komentarzami. XD Nie no, kocham i ściskam bardzo mocno. I mam nadzieję, że w końcu to przeczytasz!

      Usuń
  26. odwlekałam ten moment tak długo, jak mogłam, aby z mojej głowy nie uciekły te wszystkie emocje. odwlekałam, bo ja tak naprawdę nie chcę pisać tutaj OSTATNIEGO komentarza. jest mi tak dziwnie. jednocześnie dobrze, bo cieszę się, że wszystko poszło w dobrą stronę, że się ułożyło po tym wszystkim, a z drugiej strony tak źle, no bo jak to... nie będzie już nowego rozdziału na MorgoNelce...?
    zanim się tutaj jakoś bardziej uzewnętrznię, to chyba powinnam podziękować Femme. bo kto wie, czy bez niej bym tutaj trafiła, czy bez niej bym cię poznała i czy bez niej bym się teraz łzami zalewała (przed chwilą miałam już tylko pół kubka herbaty, a zaraz znowu będzie pełny - cry me a river wersja Zuz).
    a przede wszystkim powinnam podziękować TOBIE. bo się nie poddałaś, tylko brnęłaś w to, walczyłaś z tym Rudym Łbem i Uszatym, zaciskałaś zęby, nawet, kiedy słowa w żaden sposób nie chciały skleić się w sensowne zdania. bo przezwyciężałaś zwątpienie i myśli, że nie dasz rady. Ems, dziękuję. dziękuję i nawet nie wiesz, jak jestem z ciebie dumna. skończenie opowiadania nie jest proste. skończenie TAKIEGO opowiadania i w TAKI sposób - jest mistrzostwem. i w ogóle nie boję się tego przyznać. hej, Ems, popatrz! jesteś tutaj. w tym miejscu, gdzie dochodzą tylko najlepsi. wygrałaś. wygrałaś, Ems!
    dowód na to, jak jesteś dobra, dał nam sam Morgo. i myślę, że tutaj nic lepszego nie da się na twój temat powiedzieć. jeżeli tak dobrze potrafisz wejść w głowę złamanego człowieka, nazwać i opisać to, co czuje, choć czegoś takiego nie przeżywasz - kłaniam ci się w pas. to jest absolutnie czymś wielkim. przecież sama wiesz, jak podobna do shattered jest morgoksiążka, więc co ja ci będę mowić...
    to opowiadanie jest całkowicie kompletne. każdy wątek przemyślałaś i zamknęłaś. w dodatku wszystko jest takie na swoim miejscu i idealnie skomponowane. nie wiem, skąd mi się to wzięło w tym momencie, ale gdyby shattered porównać do kwiatu - byłoby konwalią. bo tak jak konwalia składa się z wielu drobnych kwiatuszków, które razem tworzą przepiękny kwiatostan, shattered to wielu bohaterów, którzy obracają się wokół jednej przewodniej myśli, uświadamiając przy tym czytelnikowi wiele innych rzeczy. a poza tym konwalie pachną pięknie i intensywnie.
    dobra, co ja pier$%$#5lę?
    przejdę może do rzeczy. znaczy do Popaprańców.
    wiesz, co w nich jest najpiękniejsze? to, że są PRAWDZIWI. upadają, podnoszą się, krzyczą, płaczą, śmieją się, złoszczą, pękają i umieją pozbierać zarówno siebie, jak i kogoś, kto jest obok. nie są wyidealizowani. stojąc koło nich, wiedziałabym, że stoję koło najprawdziwszych i autentycznych osób - z własnymi demonami, strachami, z rzeczami, które wydają się ich przerastać. ze swoim cieniem, który nieraz zdaje się ich prześladować, nie odstępować ani na krok, a może nawet wyprzedzać. niesamowicie trudno jest stworzyć kogoś takiego. a później jeszcze z kimś takim dwa lata wytrzymać.
    nie chcę tutaj analizować wszystkiego po kolei, choć może z uwagi na to, że ten komentarz jest ostatnim, powinnam. Ems, gratuluję ci. z całego serca ci gratuluję. i cholernie się cieszę, że zostawiasz sobie i nam furtkę w postaci Lilki i Dawida (bo nie wierzę, że tam się Nelka nie pojawi).
    cieszę się, że shattered powstało. cieszę się, że się poznałyśmy, że miałam okazję cię wyściskać i wiem, że zrobię to jeszcze nie raz. i obiecuję, że jak długo będziesz tutaj i będziesz pisać, tak długo będę cię w tym wspierać i ci pomagać na tyle, na ile będę mogła.
    Emsiorku, kocham cię.
    po raz ostatni mówię to tutaj.
    normalnie powiedziałabym, że wisisz mi chusteczki, ale nic mi nie wisisz - dałaś mi wszystko i zrobiłaś to najlepiej, jak mogłaś. dziękuję.
    do zobaczenia, Ems.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zuz, tak bardzo chce mi się teraz przez Ciebie płakać, że nie widzę, co piszę. Bo byłaś jedną z tych osób, które od pewnego momentu najmocniej pchały mnie ku mecie i dopingowały i po prost były zawsze wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowałam. A obie wiemy, że takich momentów było sporo. Dlatego jestem niezmiernie wdzięczna, że wytrzymałaś ze mną i tymi czubkami. Chciałabym móc wyrazić choć w najmniejszym stopniu, jak wiele Ci zawdzięczam, ale wszystko wydaje się takie banalne. Udało się, po prostu. Czuję się trochę jaki taki sportowiec, który walczył o swój największy sukces, a gdy w końcu dobiegł do mety, może go świętować z całą swoją drużyną. I Ty do niej należysz i to jest przepiękne i znowu riczę i o matko, skąd mi się tyle tych łez bierze, co?
      A porównanie do konwalii przepiękne. Kocham konwalie.
      No i co? Znowu bym Cię uściskała, a muszę czekać do lipca. To jest tak bardzo nie fair.
      Ech. Kocham Cię, Zuz. Nie masz pojęcia jak bardzo cieszę się, że to opowiadanie postawiło mi na drodze takich ludzi, jak Ty.

      Usuń
  27. No cześć, Emsiorku.
    Nie wierzę, że się tutaj znalazłam i że piszę rozdział pod epilogiem MorgoNelki. Już przy pisaniu tych paru zdań pod ostatnim rozdziałem było mi ciężko sklecić coś, co miałoby sens tak teraz... Bo chyba naprawdę doszło do mnie, że to koniec. Choć siedzę w blogosferze od kilku lat, to opowiadań, które by mi zapadły w pamięć i które bym pokochała nie było aż tak wiele. Ale historia Popaprańców nią jest. Słucham sobie piosenki przewodniej i znowu mi się chce płakać, tak samo jak wtedy, gdy czytałam epilog parę dni temu. Zawsze ciężko jest mi się rozstać z ukochaną serią książek czy ulubionym serialem, choć nie są one "żywymi" rzeczami, podobnie jak z Shattered, bo byłam tutaj niemal od początku, dzięki temu mogłam też poznać Ciebie, za co jestem blogspotowi (i twitterowi!) wdzięczna.
    A teraz co do samej historii to myślę, że masz świętą rację z tym, że to nie jest typowa miłosna historia. Kiedy pisałaś Popaprańców nie mogłaś się w jakiś sposób wspomóc biografią Thomasa, która niedawno wyszła. Mimo tego, świetnie oddałaś jego walkę o to, by powrócić na skocznię. Zarówno po upadku w Niemczech, jak i na Kulm. Pokazałaś, że ci nasi idole czy bohaterowie widziani na szklanych ekranach są zwykłymi ludźmi - cierpią, ranią, kochają, płaczą, śmieją się, walczą. Z pewnością w tej walce Thomasowi pomogła Kornelia, która pojawiła się na jego drodze. Ona, podobnie jak Morgenstern, była rozbita, zagubiona i w Titisee wylądowała zupełenie przez przypadek. Ale czasem taki przypadek, a nawet z pozoru pomyłka czy błąd - mogą odmienić nasze życie, i to w dodatku na lepsze.
    Chciałam Ci podziękować ze Thomasa i Nelkę, bo pokazali jak walczyć o swój własny los, o siebie nawzajem i walczyć nie tylko w pojedynkę, ale również razem. Byli tacy popaprani, ale za to ich pokochałam. Dziękuję ci też za pozostałych bohaterów, mimo że byli postaciami drugoplanowymi, to i tak wiele wnieśli do tej historii. Kamil i Lilka, bo byli prawdziwymi przyjaciółmi i nie opuścili Kornelii w tych ciężkich momentach. Dawid, bo wspierał Nelę i sam coś do niej poczuł, to był świadom tego, że ona pragnie Thomasa i chciał im pomóc. Trio Michi&Stefan&Didl za ten humor, którym emanowali i niejeden raz wywołali uśmiech na twarzy. Oh, nie mogłabym też zapomnieć o Gregorku, który podbił moje serce swoimi płotkami. Płotek love Gregorowe. I muszę też wspomnieć o mojej ogromnej sympatii do Niny, która była specyficzną, ale twardą kobietą z charakterkiem, a ja uwielbiam takie postaci. Wiesz co jeszcze szczególnie spodobało mi się w Shattered? Ukazanie rodziców Kornelii. Rozstali się, ale koniec końców potrafili ze sobą normalnie porozmawiać, choć dla żadnego z nich to nie było łatwe. Ich relacje z córką były trudne i ktoś mógłby pomyślec, że byli złymi rodzicami. Oni tak naprawdę chcieli szczęścia Nelki - to w końcu ich dziecko! - ale sami się pogubili i nie umieli wcześniej dać Kornelii tego, czego potrzebowała najbardziej.
    Nie wiem, czy o tym wspominałam, ale ogromnie poruszył mnie rozdział pisany oczami Thomasa. Wbrew niektórym damskim przekonaniom faceci mają uczucia, a ich serca mogą być złamane tak samo jak te, które należą do przedstawicielek płci żeńskiej. Prawda jest taka, że jak faceci kochają to kochają naprawdę i w tamtym rozdziale było widać, jak bardzo Morgenstern kocha Nelę, ale bał się, że ciągnące się za nim demony z przeszłości to zniszczą. Tak długo to ukrywał, bojąc się tego co może się stać, gdy Kornelia odkryje prawdę, że to zatajanie przed nią przeszłości im zaszkodziło. Zaszkodziło, a jednoczśnie otworzyło oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emsik, jestem naprawdę z Ciebie dumna i gratuluję Ci, że udało się skończyć Popaprańców. Każdy autor przeżywa kryzysy, ale najwazniejsze to je pokonać i ty to zrobiłaś (tak jak MorgoNelka ^^), spod twoich palców wyszła ta cudowna historia, przy której niejednokrotnie było mi dane zapłakać - nie tylko ze wzruszenia, ale też ze śmiechu. Z pewnością wrócę tutaj za jakiś czas, by móc znowu cieszyć się tą historią, tak jakby to był pierwszy raz, znów będę płakać i się śmiać.
      O maaaatko, czemu ja płaczę, nie powinnam płakać! Powinnam otworzyć szampana i to z tobą opić, ale w sumie już to zrobiłyśmy jakby nie patrzeć...
      I jejku, nie mogę się już doczekać Bera, nowego Cyrku, dokończenia Anssiego, a także Dejwida z Lilką (więc w sumie nie żegnamy się jeszcze z MorgoNelą, to tylko taie małe do zobaczenia, bo pewnie będą się tam trochę przewijać, mam nadzieję). Jestem pewna, że cokolwiek nie napiszesz będzie równie cudowne, a ja będę sobie siedzieć, czytać, znowu płakać i cieszyć się, że mogłam osobiście poznać taką świetną osobę jak Ty.
      Ściskam mocno, Walterku ♥

      Usuń
    2. Już mi słów brakuje, by napisać, jak bardzo Wam dziękuję, że byłyście ze mną. A Ty, Loluś, byłaś ze mną tutaj praktycznie od samego początku i to jest takie wspaniałe, że wytrwałaś te dwa lata i nie rzuciłaś nas w kąt. Nie potrafię opisać jak wiele to dla mnie znaczy. Coś niesamowitego, nie do opisania, coś, czego życzę każdemu autorowi.
      Cieszę się, że poza tymi dwoma wariatami dostrzegałaś również te drobne postacie drugoplanowe, które przecież miały własną historię. Za wyłapywanie szczegółów mam ochotę postawić Wam pomnik.
      Dziękuję. Dziękuję, że byłaś, że gdy miałam z nimi problem, zawsze mogłam się do Ciebie zwrócić, że czułam Twoje wsparcie i och... Dziękuję za wszystkie dobre wiatry, które mi posyłałaś! Jesteś najlepszym Miranem na świecie, nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła. <3
      Jestem potwornie wdzięczna temu opowiadaniu, bo pewnie gdyby nie ono, nigdy nie odważyłabym się do Ciebie napisać. A wtedy przeleciałaby mi koło nosa przepiękna znajomość, która nie istnieje tylko na stronach blogosfery i Twittera, ale jest rzeczywista i... No sama wiesz. W Wiśle otwieramy szampana i nie ma to tamto. <3
      Dziękuję jeszcze raz i kocham bardzo, bardzo mocno!

      Usuń
  28. Wrócę, by napisać więcej, ale na razie tylko napiszę, że byłam, czytałam :) Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  29. Emilka, gdybyśmy miały za co, to byśmy to opiły!
    nie wiem, co napisać. nie wiem... może zacznę od tego, że byłam przy Tobie, kiedy epilog wjechał na Shattered i od razu zaczęłam rozglądać się za kołem ratunkowym, bo bałam się, że nasze łóżko zatonie we łzach?
    jestem z Ciebie bardzobardzobardzo dumna! jestem dumna z tego, że doprowadziłaś to opowiadanie do końca w niezmiennie FANTASTICZNYM stylu. jestem dumna z tego, że przez te 35 rozdziałów + prolog + epilog wywoływałaś w ogromie ludzi rollercoaster uczuć, odczuć i emocji, a oni mimo to nie wysiadali z tej popapranej karuzeli, tylko mocniej zaciskali dłonie na pasach bezpieczeństwa i krzyczeli: JESZCZE! JESZCZE! a wśród nich krzyczałam ja. jeżeli to Cię ucieszy, to krzyczałam przebrana za kondoma. i wiesz co? jestem duma z tego, że Cię znam! i jak już w końcu znajdę zachomikowane w jakiejś skarpetce z Pumy pieniądze, to postawię Bazanowi flaszkę.
    wiesz, że jestem leniem śmierdzącym, lubię spać, marudzić i często się spóźniam. z tych właśnie powodów mało jest w blogosferze opowiadań, które doczytałam do końca. bo mi się nie chciało, bo odkładałam czytanie na kiedyśtam, a później nie miałam już mocy, żeby nadrobić zaległości. ale tutaj się nie dało. jak wiedziałam, że wskoczył nowy rozdział, to starałam się go przeczytać jak najszybciej. nie, nie starałam się. ja CHCIAŁAM, autentycznie CHCIAŁAM, go przeczytać. czasem porzucałam pisanie szitów dla Igora lub Redaktorka, czasem czapka mi leciała, a oczy łzawiły, gdy czytałam o 3 w nocy, ale nie mogłam nie przeczytać. a później często potrzebowałam kilku dni, żeby to wszystko przemyśleć, poukładać w głowie, wrócić do niektórych fragmentów i pozbierać myśli niezbędne do naskrobania komentarza. bo Shattered to nie jest zwykła czytanka pisana dla zabicia nudy. tam jest coś więcej i wcale nie trzeba tego głęboko szukać. włożyłaś tam ogromną część siebie. i to widać.
    trzymam kciuki za Twoje dalsze blogspotowe podboje. ruszaj z Dejvim i Lilką, reaktywuj Norki, wracaj do Anssiego i Cyrku. po prostu pisz. a ja będę z tym Twoim pisaniem gdziekolwiek się z nim pojawisz.
    i wiesz o co mam do Ciebie jedyny żal? że nie pociągnęłaś dalej tematu Igora z Soczi. z takim imieniem mógłby roznieść to opowiadanie.
    buziam, ściskam, HALA :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asieńka, opijemy to jeszcze. <3 I kij z Bazanem, jak już znajdziesz te pinionżki, to kupuj flaszkę nam, bardziej się przyda.
      Fajnie, że tu byłaś ze mną, że czasem mogłam Ci pomarudzić w ramię nad pisaniem i że jakoś mnie stawiałaś do pionu. Bożu, jak ja kocham to opowiadaniei tłitery za to, że się poznałyśmy prędzej, niż same byśmy to ogarnęły.
      HALA. <3

      Usuń
  30. Droga Ems.
    Na palcach jednej ręki mogę policzyć opowiadania, które umieściłam w tej najwyższej kategorii opowiadań, które są jakieś szczególne, poruszające, najbliższe doskonałości i dziwnie rzeczywiste - takie, w które chce się wierzyć, że faktycznie coś takiego miało miejsce. Wśród tych perełek jest też Shattered. Kiedy zaczynałam czytać tę historię, nie spodziewałam się, że tak się do niej przywiążę. Ale każdym kolejnym rozdziałem sprawiałaś, że zakochiwałam się coraz mocniej w Shattered i teraz hardo riczę, że to już koniec. No bo jak? Życie bez czekania na nowy rozdział tutaj? Bez zastanawiania się, co się wydarzy, czy Nelka i Thomas znowu będą robić dramy, jaką piosenkę odśpiewa band trenerów, co zrobi Didl, czy Dejvi wyrwie Li... oh wait, hyhyhy.
    Smutno mi też, że gdy się spotkałyśmy, nie powiedziałam Ci tylu rzeczy, które chciałam. Ale trudno było to zrobić w ferworze paty.
    W każdym razie czytając ten epilog, spłakałam się porządnie. Wiesz, zawsze uważałam, że najlepsze są te opowieści, na których nie potrafię powstrzymać łez, które robią z czytelnikiem coś dziwnego, z jednej strony wpędzają w taką emocjonalną pustkę, jakby powodują wyczerpania z nadmiaru emocji, a z drugiej wzbudzają czysty podziw. Z trzeciej zmuszają do myślenia. W Shattered odnalazłam wszystko, czego oczekuję od najlepszych historii. A że bohaterem był Thomas, wszystko się spotęgowało (W tym momencie włącza mi się "Human" z Twojej playlisty i znowu riczę, kurde). Ach, i jeśli mogę się do czegoś przyznać, zawsze gdy miałam w planach "Przeczytać rozdział na Shattered, a potem popisać", to po przeczytaniu rozdziału u Ciebie po prostu nie umiałam pisać czegokolwiek. Może to przez to, że wciąż wydarzenia stąd siedziały mi w głowie, a może tylko poczucie, że chciałabym napisać coś tak dobrego jak Ty.
    Nawet nie potrafię powiedzieć za co Cię najbardziej tutaj podziwiam. Czy za to, że pisząc to przez dwa lata, trzydzieści pięć bardzo długich rozdziałów, ani na chwilę nie zaniżyłaś poziomu rozdziałów? Że wszystkie były takie równe, bez słabych momentów, od początku do końca idealne? Czy za to, że stworzyłaś wyjątkową, ale ludzką historię? Czy za te wszystkie detale, których tutaj pełno i które nie mijają się z rzeczywistością? Może po prostu za całokształt. Jedno jest pewne, takiego opowiadania jeszcze nie czytałam.
    Cieszę się, że koniec końców wszystko się ułożyło, że już nie trzeba się martwić, że Nelka znowu nie ucieknie, a Thomas będzie ukrywać swoje sekrety przed Kornelią. Jednakże jest to słodko-gorzkie zakończenie, ale, kurde, jakie realne. Wiadomo, że nie zawsze im będzie łatwo, ale póki mają siebie, przez każdą burzę przejdą razem.
    DZIĘKUJĘ. Dziękuję za każdy rozdział, za każdy wzbudzony śmiech, za każdą łzę, za cudowną i mega przemyślaną historię, za to, że się nie poddałaś, tylko pisałaś. Jesteś moim bohaterem, królową ff i gdybym mogła, to przyznałabym Ci za Shattered Nobla.
    I tylko jedno jest w tym zakończeniu dobre, będziesz pisać Anssiego. Bo będziesz, prawda?
    Ale i tak nie mogę wyobrazić sobie, że już nie będzie tutaj żadnego nowego rozdziału. No jak?
    Eh, bałagan w komentarzu, typowo.
    Ściskam, dziękuję, biję pokłony. Jesteś genialna, nie ma takiej druga jak Ty! <3 <3 <3


    PS. Żeby nie było tak pięknie i słodko, zawiodłam się na Tobie, Ems. Wciąż nie wiem, co znaczy druga liczba z noty Nelki. Żądam odpowiedzi w trybie natychmiastowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cam! Moja słodka, kochana Cam! Tak bardzo żałuję, że nie mogłyśmy powiedzieć sobie wszystkiego w Zako (tylko wypiszczałyśmy się jak głupie :D), ale wierzę, że jeszcze siądziemy kiedyś z Kadarką i obgadamy to, co powinnyśmy. Bo to, że byłaś czytelniczka Shattered to dla mnie ogromna, naprawdę ogromna sprawa, z której jestem niesamowicie dumna. Kto jak to, ale Ty każdym swoim opowiadaniem przepuszczasz mnie przez maszynkę wszelkich emocji, więc jesteś moim osobistym mistrzem, a to, że to tu byłaś, czytałaś, że podobało Ci się Shattered... Kurczę, kocham to. Dziękuję, że z nami byłaś, że przetrwałaś całą historię i że zawsze mogłam na Ciebie liczyć. To naprawdę znaczy dla mnie potwornie wiele. <3

      Postaram się pisać dalej Anssiego, choć nie wiem, co z nim będzie. Zobaczymy, mam nadzieję, że jednak uda się go skończyć.

      A kwestię not już rozwiązałyśmy, więc cóż... Dziękuję, Cam. Dziękuję za wszystko. <3

      Usuń
  31. Myślałam, że teraz, po takim czasie znajdę jakiekolwiek słowa, żeby coś napisać w komentarzu, ale się myliłam. Chyba zawsze nie będę miała słów, żeby jakkolwiek to skomentować, więc powiem jedno- dziękuję. Dziękuję, że mogłam to czytać. ♥

    OdpowiedzUsuń
  32. Przez Ciebie, pokochałam Morgiego jeszcze bardziej :).
    Może pochwalisz się, kto jest twoim bohaterem??
    Dziękuję, za to opowiadanie. Idealna odskocznia od siatkarskiego świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto? Oczywiście, że Morgi! Nie ma drugiego takiego w moim sercu. :)
      Dziękuję, że byłaś i czytałaś. <3

      Usuń
  33. Wszystkie swoje przemyślenia na temat tej historii chyba zawarłam w komentarzu pod poprzednim rozdziałem, więc postaram się nie powtarzać. Nigdy nie byłam zbyt dobra w pisaniu długich komentarzy i nie chciałabym zrobić sobie krzywdy, próbując napisać coś mądrego, ale chyba popełniłabym grzech odchodząc stąd bez słowa.
    Napisałaś, że to nie miała być typowa historia o miłości i faktycznie – na pierwszy plan wysunęła się tu przede wszystkim ta ciężka droga, którą Kornelia i Thomas musieli przejść by osiągnąć sukces oraz wszystkie konsekwencje jakie przyniosła im ich wielkość i sława. Ważną rolę odegrały tutaj postaci drugoplanowe, które pokazały jak ważne w walce ze słabościami jest wsparcie najbliższych. Mowa przede wszystkim o Lilce i Kamilu – to oni tworzą przykład przyjaciół wzorcowych, którzy – jeśli byłoby to możliwe – mogliby poprowadzić jakiś kurs z przyjaźni. Może i zabrzmiało idiotycznie, ale taka prawda ;)
    Nie mogę również pominąć Dawida, którego w pewnym momencie było mi trochę żal. Jakby nie patrzeć utknął trochę w „friendzone”, a znajomość Kornelii i Thomasa rozwijała się niemalże tuż przed jego nosem. Jak dobrze, że pojawiła się Lilka. Już wspomniałam ostatnio, że bardzo ciekawi mnie rozwój ich relacji i byłam troszkę zawiedziona, że ich historia pozostała niewiadomą. Cały mój niedosyt zniknął w momencie gdy dotarłam do informacji, że postanowiłaś poświęcić im osobną historię. Nawet nie wiesz jak się cieszę :D
    Wracam jednak do moich początkowych rozważań, bo przyszła pora na moją ulubioną drugoplanową część tego opowiadania. Drużyna Austriaków! Przede wszystkim – trójka podopiecznych Neli, niby niegrzesząca inteligencją, a jednak bardzo potrzebna – dla rozładowania napięcia, dla wywołania uśmiechu, gdy nastrój robił się zbyt przygnębiający. I Gregor. Niby ten myślący najbardziej racjonalnie, pozornie odstający od całej reszty tej szalonej drużyny, ale ostatecznie jego słabość do instagramowych „płotków” sprawiła, że idealnie się dopasował do kolegów ;)
    Pisałabym ten komentarz chyba całą noc, gdybym chciała każdego szczegółowo omówić. Bo w tej historii każda przewijająca się postać odegrała jakąś istotną rolę. Nawet taksówkarz.
    A miłość? Miłość to najlepsze dopełnienie treści opowiadania. I jest to miłość w najczystszej postaci, nie zakochanie często mylone z miłością. A jeśli ktoś ma co do tego jakieś wątpliwości to chyba najlepszym dowodem na to by je rozwiać jest moment, w którym Kornelia zdaje sobie sprawę z tego, że życie z Thomasem może być trudne. A jednak, mimo wszystko jest gotowa podjąć się tego trudu. Właśnie dlatego, że go kocha
    Kiedy trafiłam tu dawno temu, nawet nie sądziłam, że tak zżyję się z tą historią, nie byłam nawet pewna czy dane mi będzie napisać komentarz pod epilogiem, bo autorki często porzucają swoje dzieła w trakcie pisania. Ty tego nie zrobiłaś i stworzyłaś coś naprawdę niesamowitego. Postawiłaś innym autorkom bardzo wysoką poprzeczkę, bo nie wiem czy komukolwiek uda się jeszcze stworzyć coś równie wybitnego. Może dzięki temu, że inne dziewczyny będą chciały Ci dorównać blogosfera wzbogaci się o wiele bardzo dobrych opowiadań, ale śmiem wątpić w to, że komuś uda się przebić Shattered ;)
    Dziękuję, że mogłam tu być. Nie żałuję ani minuty poświęconej na czytanie o losach Popaprańców. Przede wszystkim dlatego, że mogłam jeszcze raz przeżyć z Morgim najważniejsze momenty z jego kariery. Może te upadki nie są czymś co chciałabym oglądać jeszcze raz, ale to jest właśnie to co tworzy jego niezłomną osobowość. Upadek i powrót na szczyt. Tylko, że strach to nie jest przeciwnik, z którym można walczyć w nieskończoność. W którymś momencie trzeba odpuścić. Nie dlatego, że jest się zbyt słabym, a wręcz przeciwnie. Bo przyznanie się do słabości wymaga ogromnej odwagi.
    Dziękuję jeszcze raz <3
    PS Chyba udało mi się nie zrobić sobie zbyt wielkiej krzywdy tym komentarzem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepiękny komentarz, dzięki któremu do teraz uśmiecham się jak głupek do ekranu. :) Także nie żadnej krzywdy nie zrobiłaś, tylko sprawiłaś mi naprawdę mega dużo przyjemności i szczęścia. Tak bardzo cieszę się, czytając Wasze ostatnie komentarze i mając świadomość, że tu byłyście, czytałyście i czułyście to, co chciałam przekazać. To takie wspaniałe. <3
      Szczerze mówiąc, to mam nadzieję, że po przeczytaniu tej historii znajdą się osoby, które poczują się w jakiś sposób zainspirowane do tego, by zacząć pisać. Bardzo na to liczę.
      Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Będę dziękować do końca świata i jeszcze dalej. :)

      Usuń
  34. Pewnie pojawiłabym się tutaj znacznie wcześniej, gdyby nie studencki czasopochłaniacz potocznie zwany sesją. Nawet thomasowa autobiografia leży grzecznie na półce i czeka na jej zakończenie, więc zanoszenie pobożnych życzeń o wydłużenie doby jest w tej sytuacji wielce adekwatne :P Z góry przepraszam, jeśli komentarz, który tutaj wyprodukuje będzie kompletnie nieskładny i bezsensowny, ale nigdy nie potrafię właściwie zebrać myśli pod epilogami.
    Kiedy dwa lata temu, 25 stycznia, publikowałaś prolog, ja bawiłam się na własnej studniówce, więc dla mnie to też data, która wiąże się ze wspomnieniami, a poza tym wtedy nie miałam jeszcze pojęcia, że w blogosferze istnieje ktoś taki jak Emma. Ktoś tak rewelacyjnie piszący. Naprawdę, nie masz pojęcia jak się cieszę, że udało mi sie tutaj trafić, co prawda dopiero rok później, ale doskonale pamiętam emocje, które towarzyszyły mi w trakcie nadrabiania ponad 20 rozdziałów, bo o ile dobrze pamiętam, tyle ich już było, a że miało to miejsce w okresie przedsesyjnym, składanie sobie przyrzeczeń typu "jeszcze tylko jeden rozdział i naprawdę idę się uczyć" było na porządku dziennym :D Wywołałaś efekt, którego ówcześnie poszukiwałam od dawna - sprawiłaś, że nie potrafiłam oderwać się od czytania, a to chyba najcudowniejsze uczucie jakiego może doznać czytelnik, nieważne czy sięga po książkę, czy po blogowe opowiadanie. Totalnie wsiąknęłam w świat Nelki i Thomasa, w ich rozterki, wzloty i upadki, w niepowtarzalny klimat, który tak umiejętnie wytworzyłaś za pomocą słowa pisanego, a ich losy przeżywałam tak mocno, jakby nie istnieli wyłącznie na kartach blogspota. To jest właśnie magia świata przedstawionego. A skoro my, czytelniczki tak mocno zżyłyśmy się z bohaterami, to co dopiero ma powiedzieć sprawczyni całego zamieszania! :) Sama wiem jak to jest żyć życiem wyimaginowanych postaci, myśleć o nich w każdej wolnej chwili, kierować ich emocjami i postępowaniem, co niestety nie zawsze jest takie proste jak mogłoby się wydawać, bo nawet ktoś, kto istnieje tylko w naszej głowie nie zawsze jest skory do współpracy, przez co efekt końcowy często różni się od zamierzonego. Później trudno tak po prostu porzucić swoje postacie, dlatego nawet po zakończeniu opowiadania nadal wymyśla się ich dalsze losy, choć nie sięga się już po długopis lub klawiaturę. Wszystko zostaje tam, gdzie powstało, czyli w wyobraźni.
    Thomas i Kornelia to superbohaterowie. Młodzi, ambitni, odnoszący sukcesy, uwielbiani przez kibiców. Ale tą historią pokazałaś, że nawet superbohaterowie mają problemy, równie wielkie jak wielcy są oni sami, i właśnie to czyni ich bardziej ludzkimi. Pokazałaś, że życie sportowca nie jest usłane różami, a droga do zwycięstwa jest pełna zakrętów. Jednego dnia walczysz z przeciwnikami, drugiego zaś musisz walczyć ze sobą samym, a to jest o wiele trudniejsze. Bo gdy gasną światła, kończy się konkurs, a zawodnik zostaje sam, nagle okazuje się, że ten promienny uśmiech, który został udokumentowany na wszystkich zdjęciach obiegających prasę i Internet tak naprawdę jest tylko przyklejony, wygładzone i dyplomatyczne wypowiedzi w wywiadach stanowią zasłonę dymną, a w rzeczywistości przeżywa on osobisty dramat. Najgorzej jest wtedy, gdy pojawia się obojętność, a to, co do tej pory robił przestaje dawać radość i satysfakcję. Ludzka psychika jest niesamowicie skomplikowanym mechanizmem, a psychika sportowca to już w ogóle labirynt pełen korytarzy, i konia z rzędem temu, kto wie jak to wszystko mądrze poukładać. Bo kończyny każdy ma takie same, ale głowę już nie. I to właśnie głowa w wielu momentach jest decydująca. W tej chwili przychodzi mi na myśl sytuacja Gregora, choć to nie na nim chcę się tutaj koncentrować. W każdym razie mam nadzieję, że i on pokona przeciwności i wróci silniejszy, bo nie wyobrażam sobie już nigdy nie zobaczyć go na skoczni, nawet jeśli nie należy on do grona skoczków, których darzyłabym wielką sympatią. No i jest jeszcze przecież Kamil, za którego ogromnie trzymam kciuki i wierzę, że upora się ze swoimi problemami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Decyzja Thomasa o zakończeniu kariery na pewno była słuszna, co nie zmienia faktu, że rezygnując ze skoków w pewnym sensie poniósł porażkę. Przegrał ze swoją psychiką, zgubił się w tym wyżej przeze mnie wspomnianym labiryncie i Ty bardzo dobrze to ukazałaś. Bo choć zdawał sobie sprawę, że robi dobrze, to jednak było to dla niego cholernie bolesne. Chciał wrócić, ale strach wziął górę, a upadek odcisnął zbyt duże piętno. Kontynuowanie skakania w takiej sytuacji byłoby więc ogromnym obciążeniem psychicznym i odważę się nawet stwierdzić, że prędzej czy później miłość do tego sportu przerodziłaby się w nienawiść. Nie da się przecież każdego dnia siadać na belce ze strachem w oczach, a w trakcie lotu koncentrować się nie na dalekiej odległości, a wyłącznie na bezpiecznym wylądowaniu. Morgi nie odszedł jednak w poczuciu niespełnienia, bo zdobył w swojej dyscyplinie niemal wszystko, co było do zdobycia, a wicemistrzostwo olimpijskie w drużynie było znakomitym przypieczętowaniem jego wspaniałej drogi.
      Nela była osobą, która najlepiej rozumiała to, co przeżywa Thomas. Wiedziała jak to jest w jednej chwili stracić wszystko, uśmiechem maskować kompletne zagubienie, a później wykonać tytaniczną pracę, by móc wrócić i dokończyć to, co się zostawiło. Faktycznie można się zastanawiać, czy ich spotkanie było zrządzeniem losu czy zwykłym przypadkiem, choć osobiście nie lubię, gdy w określonej sytuacji ktoś mówi, że tak musiało być lub co ma być, to będzie, bo to by oznaczało, że wszystko zostało zapisane w gwiazdach, a my nie mamy żadnego wpływu na własne życie, nawet jeśli wydaje nam się, że tak jest. Kornelia poznała Morgiego, bo po prostu znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie, a nie dlatego, że pokierowało ją przeznaczenie.
      Napisałaś w posłowiu, że miłość nie odgrywała tutaj pierwszorzędnej roli, i myślę, że to było dostrzegalne niemal od samego początku. Paradoksalne jest jednak to, że nie skupiając największej uwagi na wątku uczuciowym potrafiłaś w tak znakomity sposób zbudować od podstaw relację głównych bohaterów. Razem byli... idealnie nieidealni. W pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że jednocześnie podnoszą się nawzajem i ściągają w dół, co było widoczne zwłaszcza w trakcie ich rozłąki. Podczas przygotowań do igrzysk oboje w pewnym sensie byli dla siebie motywacją, chociaż równocześnie mieli w pamięci świadomość popełnionych względem siebie błędów i to ogromnie im ciążyło. No właśnie, błędy. Nelka i Thomas nie byli jedynymi, którzy popełniali je tutaj w ilościach hurtowych. Spójrzmy chociażby na rodziców panny Kubiak, a szczególnie matkę, która przed długi czas nie miała odpowiedniego podejścia do swojej córki i daleko jej było do czułej i opiekuńczej rodzicielki, w której Kornelia miałaby prawdziwe oparcie. Chciała za jej pośrednictwem realizować ambicje w spełnieniu których - o ironio - przeszkodziła jej właśnie Nelka. Tym bardziej cieszy fakt, że po latach udało im się odnaleźć wspólny język, chociaż lody przełamywały się powoli. Podobno człowiek uczy się przez całe życie... Wygląda na to, że one wreszcie nauczyły się ze sobą rozmawiać.
      Zastanawiałam się kiedyś nad definicją idealnego opowiadania i myślę, że jest ona całkiem prosta. Idealne opowiadanie to takie, przy którym możemy śmiać się, wzruszać, przeżywać emocjonalne huśtawki, zwroty akcji, złościć się i współczuć bohaterom, cieszyć się ich szczęściem i karcić za złe wybory. Wychodzi więc na to, że Twoje opowiadanie jest bliskie ideału. ;) Jest wielobarwne, zupełnie jak postacie, które wykreowałaś, i nie mam tu na myśli wyłącznie grających pierwsze skrzypce Nelę i Morgena, ale również wspaniały drugi plan, będący znakomitym dopełnieniem całości. Każdy w jakiś sposób się wyróżniał, jednocześnie nie przyćmiewając tych, którzy byli tutaj najważniejsi. Uwielbiam Twoją austriacką bandę, uwielbiam Kamila, Dejviego, Lilkę, Ninę, sympatycznego taksówkarza (szkoda, że nie przewinął się gdzieś w ostatnich rozdziałach) i każdego, kto kiedykolwiek pojawił się na "scenie" tej historii.

      Usuń
    2. Wspominałam wielokrotnie, jak uwielbiam Twój styl i sposób przekazywania emocji, więc nie będę się powtarzać, dlatego tym razem napiszę, że Twoje opowiadanie jest chyba swego rodzaju fenomenem, bo jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek dostawał pod rozdziałami aż tyle obszernych komentarzy, w dodatku zawierających tak wnikliwe analizy. Czy trzeba więcej dowodów na to, że Shattered totalnie podbiło serca czytelniczek? Możesz być z siebie dumna, bo wykonałaś znakomitą robotę.
      Chciałabym jeszcze pochwalić Cię za cudowny soundtrack. Znaczną część znajdujących się w nim utworów znam i uwielbiam (choćby piosenki mojej ukochanej Sii, której nową płytę zapętlam bez opamiętania. Nawet teraz, gdy piszę ten komentarz, w głośnikach rozbrzmiewa "This Is Acting"), a nawet jeśli wcześniej którychś z nich nie znałam, z miejsca mi się spodobały. Mamy chyba podobny gust muzyczny :)
      Myślę, że napisałam wszystko to, co chciałam napisać, więc powoli będę zmierzać do końca. Jesteś jedną z tych autorek, do których zawsze wraca się z wielką ochotą, więc możesz być pewna, że jeszcze nie raz zaleję Cię falą swojego słowotoku przy okazji kolejnych opowiadań. ;) Ciekawi mnie ogromnie "spin-off" Shattered, czyli dzieje Dawida i Lilki. Mając w pamięci ich perypetie, śmiem twierdzić, że będzie się działo! Zastanawiam się tylko, czy od czasu do czasu będą się tam pojawiać Nelka i Thomas, skoro "Czarne na róż" jest powiązane z ich historią...
      Dziękuję za każde zdanie, słowo i literkę tego opowiadania. Generalnie to bardzo mi miło, że byłam jedną z osób, które zostały przez Ciebie wspomniane w posłowiu. Jeżeli swoimi wypocinami w jakiś sposób udało mi się wywołać uśmiech na Twojej twarzy, to jest mi jeszcze milej. Możliwość dzielenia się swoimi przemyśleniami na łamach tego bloga była niekłamaną przyjemnością.
      Można obstawiać w ciemno, że w blogosferze pojawi się jeszcze wiele fanficków z Thomasem w roli głównej, ale żadne z nich nie będzie w stanie dorównać Twojemu. Wiesz dlaczego? Bo ukazałaś Morgiego w tak prawdziwy sposób, wraz ze wszystkimi zaletami, słabościami i niedoskonałościami, że chyba już bardziej prawdziwie się nie da.
      Będę tęsknić za Popaprańcami.
      Pozdrawiam Cię serdecznie!

      Usuń
    3. Ajajaj, Selene jak zawsze niezawodna i pozostawiająca mnie z wielkim uśmiechem na ryjku. <3 Muszę Ci powiedzieć, że czytanie Twoich komentarzy i zawartych w nich analiz zawsze wprawiało mnie w najlepszy humor i dawało dużo radości. Również należysz do tych osób, które potrafiły bezbłędnie rozczytać tę historię i zauważałaś, że poza głównymi bohaterami, są tu też inne postacie.
      Dziękuję za wszystkie piękne słowa i za to, że byłaś tu razem ze mną. To wielka przyjemność mieć taką czytelniczkę, jak Ty. Mam nadzieję, że nowe opowiadania będą w stanie dorównać Shattered. :)
      Dziękuję jeszcze raz i ściskam bardzo mocno! <3

      Usuń
  35. Boże Święty i "wszystkie krótkofalówki Hoffera" nie wiem od czego zacząć więc może tak...Znalazłam tego bloga przypadkiem już nawet nie pamiętam, czy przez jakieś inne opowiadanie, czy przez spis-nieważne. Znalazłam przeczytałam pierwszy rozdział i odłożyłam do zakładek. W weekend zaczęłam ferie i nie miałam co czytać więc szperałam w zakładkach, których w przeglądarce mam od groma i tak jakoś bodajże w niedzielę zaczęłam czytać. To nie było zwykłe czytanie opowiadania, ja je chłonęłam (w towarzystwie kieliszka wina). W poniedziałek to samo, ja, laptop, wino i opowiadanie. W dzień też czytałam. Wczoraj wieczorem znów ten sam scenariusz od około . w nocy próbowałam wyłączyć komputer, ale nijak mi to nie wychodziło. Czytałam prawie do w nocy żeby dziś zaraz po wstaniu z łóżka i zjedzeniu śniadania znowu czytać. Przerwa na spacer z psem, obiad i znowu czytanie. Do teraz. Nie wiem co powiedzieć, a właściwie co napisać. Czytając z zaskoczeniem patrzałam na daty publikacji i nie wierzyłam, że stworzyłaś to przed wydaniem przez Thomasa jego autobiografii. Tyle wątków się pokrywa! (nie mówię o samych upadkach to oczywiste)Chodzi o jego odczucia, o relacje, wspomnienia. Naprawdę nie wiem co napisać. I jeszcze przeczytałam twoje podsumowanie tutaj i okazuje się, ze pisanie było dla Ciebie odskocznią od matury. Dla mnie tym jest czytanie. Ferie w klasie maturalnej to zbawienie. Dziękuję Ci za uczynienie moich ostatnich trzech wieczorów i dwóch dni tak fantastycznymi w towarzystwie twojego dzieła. Tak dzieła, inaczej tego nie nazwę. Zapisuję link na komputerze, polecam kilku osobom i na pewno tu wrócę. Przeczytam jeszcze nie raz rak jak robię to z pewnym opowiadaniem, które czytam już bodajże 9 raz.
    Dziękuję. Pozdrawiam. Całuję, Ola ze Szczecina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, jakie to miłe! To zawsze przyjemność dowiedzieć się, że ktoś z takim zapałem czytał twoje opowiadanie i spędził przy nim dobry czas. To bardzo wiele dla mnie znaczy.
      Co do książki Thomasa i jej podobieństwa, to sama nie wiem, co na ten temat powiedzieć. Z jednej strony bardzo się cieszę, ze udało mi się tak dobrze wejść w głowę osoby, która zmaga się ze swoim strachem, ale z drugiej... Naprawdę nie chciałam, aby on to wszystko czuł w rzeczywistości.
      Dziękuję, że dałaś znać i podzieliłaś się ze mną swoimi odczuciami. Życzę Ci powodzenia na maturze i trzymam za Ciebie kciuki! :)

      Usuń
  36. Nie wiem, co mogłabym w tym momencie Ci tu napisać, bo mam wrażenie, że ten epilog i Twoje posłowie mówią absolutnie wszystko. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że zakończenie jest właśnie takie! Szczęśliwe! Jak byłam młoda, piękna i niezwykle głupia, to myślałam, że tylko zakończenia, które są tragiczne i nieszczęśliwe mogą być dobre. Niesamowicie cieszę się z tego, że pod pewnymi względami jednak dorosłam i potrafię docenić również zakończenia, które są zupełnie inne, które są szczęśliwe i piękne. Określenie 'happy end' kojarzy mi się tylko z komediami romantycznymi i to dlatego kiedyś chyba tak nie lubiłam takich zakończeń. Bo byłam beznadziejnie naiwna i sądziłam, że lubienie takich rzeczy udowodni, że jestem głupią, naiwną, niedojrzałą romantyczką. Ech, ten dziwaczny okres bycia zbuntowanym nastolatkiem :D Teraz bez wstydu jestem gotowa powiedzieć, że uwielbiam szczęśliwe zakończenia (co nie znaczy, że nie lubię tych tragicznych, przeciwnie, chyba lubię je tak samo mocno) i strasznie się cieszę, że zakończenie historii Twoich bohaterów właśnie takie było. Bo oni na nie zasłużyli. I, choć może zabrzmi to samolubnie, my, czytelnicy, też na takie zakończenie zasłużyliśmy, ot co. Oni tak wiele przeszli i my razem z nimi, że naprawdę nie wyobrażałam sobie, by koniec mógł wyglądać inaczej. Bardzo cieszę się z tego, że dałaś im szansę. Bo tak naprawdę, w pewnym sensie, to zakończenie to jest dopiero początek ich wspólnej drogi, a ja zawsze czytając epilogi uwielbiam sobie pisać w głowie własne scenariusze tego, jak losy bohaterów potoczyły się dalej. Zwłaszcza jeśli są to bohaterowie, z którymi tak bardzo się zżyłam!
    Nie byłam tu długo, dołączyłam jakoś w wakacje, jeśli dobrze pamiętam, po obronie licencjatu, gdy w końcu znalazłam czas na to, żeby przeczytać wszystkie rozdziały. Niedługo, ale bardzo intensywnie, że się tak wyrażę, bo naprawdę, te kilka miesięcy w zupełności mi wystarczyło, by pokochać tę historię i jej bohaterów. Mówiłam Ci te rzeczy mnóstwo razy, więc nie wiem, czy jest sens się powtarzać, ale dziwnie nie byłoby w ostatnim komentarzu wspomnieć o tym, za co tę opowieść tak polubiłam. Po pierwsze i, jak dla mnie chyba najważniejsze, humor. Ja wiem, że to jest tylko jedna ze składowych tego opowiadania i Ty sama pewnie nie postawiłabyś tego na pierwszy miejscu, ale ja mogę mieć własne zdanie, a komentarze są po to, żeby je wyrażać :D Więc humor! Zawsze podziwiałam ludzi, którzy swoimi tekstami potrafili mnie rozbawić, tak naprawdę, szczerze rozbawić, absolutnie rozwalić na łopatki i sprawić, żebym śmiała się do komputera. Może to kontrowersyjna opinia, nie wiem, nie mnie to oceniać, ale moim zdaniem czasem o to, żeby czytelnika rozbawić jest dużo trudniej niż o to, żeby zmusić go do płaczu. Do tego czasem wystarczy kilka oklepanych fraz, łzawych tekstów i rozdmuchanego dramatu. Wzbudzić szczery śmiech może być dużo trudniej! A Tobie udało się to mnóstwo razy i zawsze będę Cię za to podziwiać. Bo to nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać, przynajmniej w moim odczuciu. Może wynika to z tego, że literaturze jakoś zawsze było trudno mnie rozbawić? Wzruszyć w sumie też, ale chyba jednak częściej zdarzało mi się czytać z łezką w oku niż ze śmiechem, więc nigdy nie przejdę obojętnie obok tekstu, który doprowadzał mnie do łez, ale tych wywołanych śmiechem. Dziesiątki fantastycznych odzywek Twoich bohaterów, które sprawiały, że parskałam śmiechem i szczerzyłam zęby do komputera - to jest dla mnie jedna z najważniejszych rzeczy, jakie zapamiętam z tego opowiadania. I błagam, nie myśl, że to jest mało! Ja Cię za to szczerze podziwiam i biję pokłony, bo naprawdę rzadko mi się zdarza ukochać w jakimś opowiadaniu dialogi, a tu je kochałam i dosłownie, czasem widząc, że wstawiłaś nowy rozdział, zastanawiałam się nad tym, jakim tekstem tym razem mnie rozwalisz <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugą rzeczą, o której też już wcześniej pewnie wiele mówiłam, ale muszę o tym wspomnieć również dzisiaj, jest tło. Choć 'tło' to kiepskie słowo, bo bohaterowie z drugiego planu w tej opowieści wcale nie byli tylko tłem dla Kornelii i Morgensterna. Byli czymś znacznie więcej i w moim odczuciu nie raz błyszczeli dużo mocniej niż ci, którzy grali w tej historii pierwsze skrzypce. Pokochałam Gregora już od pierwszych rozdziałów, w których wcinał chupa-chupsy i kochać nie przestałam aż po epilog. Pokochałam Lilkę, Ninę, całą polską ekipę z Davidolo Kubaelho na czele, całą austriacką bandę i wszystkich innych, którzy przewinęli się przez to opowiadanie, towarzysząc jego głównym bohaterom. Byli czymś znacznie więcej niż ich tłem. Byli przyjaciółmi, rodziną, wsparciem, promykiem nadziei na to, że będzie lepiej. Kiedyś Ci już to chyba powiedziałam, ale nadal to podtrzymuję, więc mogę powtórzyć - uważam, że przyjaźń jest jedną z największych sił tej historii, jeśli nie największą. Bo bez Lilki, Kamila, austriackiej bandy, bez nich wszystkich, nie narodziłaby się chyba miłość Kornelii i Thomasa, a przynajmniej wyglądałaby inaczej i wszystko potoczyłoby się w inny sposób. I może inaczej zakończyło? Nie tak szczęśliwe? Wszyscy byli ważni i wszyscy przyczynili się do tego, że ta historia tak cudownie się potoczyła i tak dobrze wyryła w mojej pamięci.
      O Morgenie i Nelce też na pewno powiedziałam już całe mnóstwo rzeczy. Czasem przychylnych, czasem trochę mniej, jedno jest pewne, doprowadzić mnie do szału i śmiechu umieli zawsze, niezawodnie. Lubiłam ich historię, bo choć zaczęła się bardzo banalnie i mogła wyjść z tego kompletna klapa, pociągnęłaś to w naprawdę fajny sposób. Wybacz jeśli to, co teraz powiem będzie bardzo na wyrost, bo pewnie nie mam żadnych podstaw, by wyciągać tego typu wnioski, ale mam wrażenie, że Ty też rozwinęłaś się wraz z nimi. Zaczęłam czytać tę historię, dlatego że Ty czytałaś winged i z ciekawości chciałam sprawdzić, co piszesz. Jeśli mam być absulutnie szczera, (będę, bo szczerość to dla mnie podstawa), na początku, gdy przeczytałam dwa czy trzy pierwsze rozdziały, pomyślałam, że to chyba nie dla mnie, że nie zagrzeję tu miejsca. Wtedy przekonał mnie Twój humor, to chyba dzięki niemu tu zostałam. Potem już nie musiałam być przekonywana, bo zostałam tak czy siak, ale Ty przekonywałaś mnie dalej, mnóstwem innych rzeczy. Rozwinęłaś się na przestrzeni tego opowiadania. Nie tylko pod względem pisarskim, choć on pewnie jest tu najważniejszy. Myślę, że Ty też trochę dojrzałaś, zmieniłaś spojrzenie na wiele kwestii, zaczęłaś to traktować bardziej poważnie. Bardzo mnie to cieszy, a poza tym przypomina mi trochę zamierzchłe czasy moich pierwszych opowiadań, więc już w ogóle robię się strasznie sentymentalna, jak sobie o tym myślę.

      Usuń
    2. Zaczynam odbiegać od tematu, a to chyba znak, że powinnam kończyć te wypociny, z których chyba nic sensownego nie wynika. Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo cieszę się, że trafiłaś na winged, a potem ja trafiłam tutaj, że tu zostałam i że mogłam poznać tę historię. Dziękuję za Morgena i Kornelię - wydaje mi się, że w tekście pod epilogiem idealnie ich opisałaś. Bardzo podoba mi się określenie 'lustra', którego użyłaś w odniesieniu do Kornelii. Myślę, że tak samo można powiedzieć o Thomasie. On był lustrem dla niej, a ona dla niego. Idealnie do siebie pasowali, bo, choć mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają, ja uważam, że to działa tylko na krótką metę i nigdy nie będziesz w stanie dogadać się z człowiekiem, który diametralnie się od ciebie różni. Oni byli do siebie pod wieloma względami niesamowicie podobni i to dlatego tak dobrze się zrozumieli. Też, tak jak Ty, myślę, że to opowieść bardziej o zaufaniu niż o miłości. Wiadomo, że jej bez zaufania nigdy by nie było, więc to ono stanowi podstawę i fundament. W ich przypadku, mam nadzieję, bardzo trwały. Wiele przeszli, wiele wycierpieli, również przez samych siebie, swoje kłamstwa i idiotyczne perypetie, ale wyszli przy tym na ludzi, może właśnie dzięki temu i skoro ostatecznie są razem, to myślę, że teraz mogą być już tylko szczęśliwi. I to jest najważniejsze. Dziękuję za całą plejadę fantastycznych bohaterów, za łyżwy (nie będę się o tym po raz kolejny rozpisywać, ale wiesz, że fragmenty z lodowiska były dla mnie takimi małymi perełkami na przestrzeni całego opowiadania i to są moje absolutnie najukochańsze momenty), za Soczi, które cudownie było przeżyć po raz kolejny, bo chyba nigdy nie będę miała go dosyć. Dziękuję za to, że mogłam patrzeć jak się wraz z tą historią i z Twoimi bohaterami rozwijasz i za to, że mogłam stać się częścią tej historii. I dziękuję za 'How do you love someone'! Świetna piosenka <3
      Dziękuję za wszystko i mam nadzieję, że to nie koniec naszej wspólnej przygody. Zważywszy na to, że shatterd czytałam po obronie, kiedy w końcu miałam dużo wolnego, a teraz mam ferie, to chyba powinnam w końcu ruszyć dupę i przeczytać inne Twoje rzeczy. Jakoś zawsze brakuje mi czasu. Teraz już chyba nie znajdę wymówki. Także na pewno niedługo gdzieś mnie tam zobaczysz.

      Usuń
    3. Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się, że trafiłam kiedyś na Winged i już tam zostałam. I jak bardzo cieszyłam się, gdy zobaczyłam, że Ty - autorka absolutnie jednego z najlepszych i moich ulubionych opowiadań, która stanowiła dla mnie ogromny wzór, pojawiła się tutaj, przeczytała te wszystkie wypociny i je polubiła. To naprawdę maksymalnie piękna sprawa i nawet nie wiesz, ile szczęścia dawało i dalej daje mi Twoje czytanie Shattered. Bo - bądźmy szczere - odkąd przeczytałam Winged byłaś jedną z tych, które ogromnie podziwiam. Dlatego tak bardzo się cieszę, że byłaś tu razem ze mną, z moimi Popaprańcami i że tak bardzo czułaś tę historię.
      Oczywiście zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś. Zmieniłam się wraz z pisaniem tej historii, co do tego nie ma żadnych wątpliwości i ja sama bardzo dobrze to czuję. Gdy ją zaczynałam, powracałam do pisania i doskonale zdaję sobie sprawę z jakości pierwszych rozdziałów, ale myślę, że każdy kolejny uczył mnie czegoś nowego. Nic dziwnego, zaczynając Shattered nie miałam jeszcze skończonych 19 lat, a teraz mam prawie 21. Naprawdę wiele się zmieniło. :)
      Muszę jeszcze odnieść się do tego, co napisałaś o postaciach drugoplanowych, bo to bardzo ważne. W zasadzie nigdy nie lubiłam nazywać ich właśnie "postaciami drugoplanowymi" ani nawet "tłem", bo chciałam, aby byli tymi ludźmi, którzy są obok. Nie z tyłu, tylko właśnie obok. Bo to oni - jako ci przyjaciele - popychali głównych bohaterów do konkretnych działań, pomagali, rozmawiali, uświadamiali rzeczy, których oni sami nie byliby w stanie zrozumieć. To ta magia przyjaźni, którą chciałam ukazać i bardzo się cieszę, że zostało to dostrzeżone. Każda postać była tu niezmiernie ważna i odegrała swoją rolę we właściwy sposób.
      Jeszcze raz: Jestem wielką szczęściarą, mając Ciebie za czytelniczkę, nieważne od kiedy. Byłaś tutaj - tak, jak sama napisałaś - bardzo intensywnie i za to Ci dziękuję. Tak, jak dziękuję za każde słowo, za każdy komentarz (zwłaszcza ten najdłuższy w historii całego bloga - 8 części!) i za samo to, że tu byłaś. To ogromnie wiele dla mnie znaczy. :)

      Usuń
  37. Ja po prostu dziękuję za Nelę i Thomasa i za to, że wszystko dobrze się skończyło, a właściwie zaczęło :)
    I czekam na Kubackiego! <3

    OdpowiedzUsuń
  38. Przeklinam Cię za napisanie tego opowiadania, za mój potok łez na koniec, ale jednocześnie dziękuję Ci za tę historię. Po prostu dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  39. I co ja mam napisać, Ems? Niby wszystko się skończyło, a jednak trwa dalej i nie wiadomo, co jeszcze stanie im na życiowej drodze. Może jeszcze nie raz się rozstaną i zejdą, ale już nic nie powinno zniszczyć ich na tyle, że wszystko, o co walczyli w rozdziałach tego opowiadania się rozpadnie. Doszli w życiu do momentu, w którym wiedzą, czego tak naprawdę chcą i co w życiu jest ważne, więc chyba pora, żeby odpoczeli i w stu procentach poukładali swoje życie. Nie wiem, co tam mają w planach, ale niech dostaną swoje wymarzone wesele i gromadkę rudych Nelek i blond Thomasków z odstającymi uszami. Po prostu niech im się wiedzie, choć to smutne, że musi ich właściwie zostawić na samym początku życiowej drogi, tej właściwej drogi. Mnie jest smutno, że tak późno zrozumiałam wagę tego opowiadania, że dopiero w ostatnim rozdziale zobaczyłam ile ono znaczy, więc pisz więcej takich. Jeszcze raz dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  40. Cześć.

    Obiecałam sobie, że będę tu wracać, jak tylko przestanę wierzyć w swoje własne szczęśliwe zakończenia. I teraz dopiero się zorientowałam, że jestem cholernym gnojkiem i że nic tu po sobie nie zostawiłam.
    Hm. W życiu nie napiszę takich zajebistych rzeczy, jak napisali Ci ci wszyscy ludzie nade mną.
    W ogóle, mój komentarz pod poprzednim rozdziałem zawierał się w jednym słowie. Ale co ja mam zrobić, że Ty mnie tak zawsze rozwalasz na łopatki?
    Obok Faded to Shattered jest tym opowiadaniem, które praktycznie łyknęłam bardzo szybko. (Ale chyba trochę dłużej niż w jedną dobę, wybacz...) Przez te ciągle w miarę krótkie chwile przeżyłam tak cholernie dużo emocji... Ale głównie się frustrowałam, bo kurde, dzieciaki, ile można się tak mijać? Ano, widać, można. Więc może tak to ma być w życiu, że żeby się z kimś zejść, to trzeba się najpierw z nim porządnie wyminąć? W końcu nie może być zawsze pięknie, co?
    Tak mnie cieszy ten happy end, chociaż wiem, że tak naprawdę mogłaś tu dowalić cokolwiek, i w zasadzie wcale by mnie to nie zdziwiło.
    Ale jest happy end, jest coś, o co opłacało się walczyć, czego warte były nieprzespane noce i wypłakane łzy i wszystko, co gdzieś rzucało na nich cień.
    Udało się.
    Nie wiemy, co się podziało później, nie? Pewnie jeszcze niejeden raz (nie jeden raz? KURDE) ktoś rzucił talerzem albo trzasnął drzwiami i nocą zamiast siedzieć w domu to szlajał się po ulicach. Ale to są tacy ludzie, no. Mogą się na siebie wydzierać, mogą bluzgać i wyzywać się od najgorszych, ale są tak do siebie przywiązani, tak się przyciągają, że na koniec i tak skończą razem.
    No. I za to Ci dziękuję.
    O, i jeszcze za jedną rzecz. Każde słowo, które sobie publikuję, w dużej mierze zawdzięczam temu, że przeczytałam Shattered. Naprawdę. Jest kilka takich osób, których teksty spowodowały, że mi zachciało się cokolwiek jeszcze pisać.
    Ze skokami dalej mam problem, ale z pisaniem coraz mniejszy.
    No.
    Miłości moc.

    OdpowiedzUsuń
  41. Wymyślałam sobie ładnego komentarza, jak byłam na zajęciach i niestety już nie pamiętam moich rozkmin. A było ich dużo.
    No nic, postaram się tak czy siak.

    Nie wiem czy wolę czytać na bieżąco, czy też nie. Obie formy mają swój urok. Czytanie post factum utrudnia pisanie komentarzy niestety, bo ja takich zbiorczych nie lubię, nie moja bajka. Ale takie podsumowanie postaram się stworzyć.
    Bo co my tu tak właściwie mamy? Dwoje sportowców, oboje jak sami o sobie mówią są "popaprani". I to jest fakt, wiele ich łączy i na tle sportowym i prywatnym.
    Historia Morgiego jest niby znana - upadek w Titisee, a potem na Kulm i walka o powrót na skocznię przed Soczi. W tle - problemy prywatne.
    Tak nasunęło mi się porównanie - Thomas nie wiedział, że skok w Soczi jest skokiem ostatnim (nie licząc późniejszych treningów), choć pewnie tkwiło to w jego podświadomości. Nela miała lepszą sytuację - wiedziała, że konkurs na ZIO to jej ostatni występ na lodzie. choć, kiedy uciekła, to nie była pewna niczego i może miała gdzieś w głowie myśl, że to był ostatni raz, że nie "pożegnała" się z łyżwami tak jak powinna.
    Ten komentarz będzie mocno chaotyczny.
    Wracając do Thomasa - jego historia jest nam zanana, choć uzupełniasz ją o wyimaginowane szczegóły. Ciekawe szczegóły. Pokazuje nam to, że nikt nie jest idealny - jesteśmy tylko ludźmi, odnosząc się do motywu przewodniego. Podobnie Nela - zgrywała twardzielkę, trochę psując tym sobie życie, ale w końcu pękła. Człowiek jest w stanie znieść określoną ilość bólu, a Nelce nagle wszystko się posypało. Błąkała się po świecie, aż los rzucił ja do Titisee.
    A tam spotkała Thomasa. Thomasa, który dostrzegł w niej siebie i pomógł jej się pozbierać do kupy. chciał jej pomóc, licząc ze będzie to swego rodzaju rekompensata, że pomoże jej, tak jak nie może pomóc sobie. Ale w międzyczasie zaczęło mu na niej zależeć, co w połączeniu z jego niezbyt ciekawą, skrywaną historią dało niezły galimatias. A to pokazuje tylko, że tajemnice są złe. Ale rozumiem, że ciężko mu było się otworzyć nawet przed Nelą.
    Nic mądrzejszego już nie wymyśle, przepraszam (ewentualnie jak wymyśle, to narobię Ci spamu, okej?), ale chcę jeszcze zwrócić uwagę na kilka rzeczy, które skradły moje serce.
    - relacja Neli i Morgiego jest absolutnie cudowna. choć mieli wzloty i upadki, choć czasem miałam ochotę palnąć któreś w łeb to wyszli na prostą. Choć nie łudzę się, że objedzie się bez ciepania talerzami XD
    - Nela i Kamil <3. No nie mam słów. Pozazdrościć takiej przyjaźni.
    - Kubacki. Dawidowy wątek niby poboczny, ale jednak ważny. Trochę smutnawy, bo Nela mu w oko wpadła, ale nie miał szans. Trochę zabawny, bo tak się tej Lilki boi (z tego będą dzieci!) i lekko nieogarnięty, co sprawia że jest bardzo sympatyczną postacią.
    - Lilka. Takiej przyjaciółki ze świecą szukać. Głowę zmyje, z błotem z miesza, ale wszytko dla naszego dobra. Szkoda tylko tego występu w Soczi, ale nic nie dzieje się bez przyczyny
    ...co mi przypominało, do czego się jeszcze miałam odnieść! Bo przecież Morgi i Nela nie mogli dojść do ładu z tym wszystkim. Bo, gdyby Morgi nie upadł, to Nela by nie wyjechała i nie wystartowała na ZIO. Więc to dobrze że wyjechała? czy jednak nie, bo go przecież zostawiła? Cóż, odpowiedź najlepsza chyba taka jak powyżej - nic nie dzieje się bez przyczyny. Ważne, że są tam, gdzie są. I może być już tylko lepiej.
    Wracając,
    - cały rodzinny wątek Neli. I tata, który odszedł, bo tak było lepiej, i mama, która poświeciła karierę by wychować córkę. Choć wyszło nie najlepiej, bo przeniosła na nią swoje ambicje, nieco niszcząc dzieciństwo, to jednak chciała dobrze. i w ostatecznym rozrachunku wyszło nawet lepiej. Nina do tego niczym druga mama Nelki <3 ze swoim niemieckim, ze swoją wredotą i celnymi tekstami. much of love!
    - austriacka banda. Każdy jak żywy, didlowo-hajbekowo-kraftowe trio <3 Kofler <3 Grześ <3. Wspierająca się drużyna, która pilnuje, by wszystko było w porządku i pokochała Nelkę taką, jaką jest.

    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (swoją drogą, "twarda" Kornelia i "miękka" Nela - imię ma znaczenie, co?)
      - Herbert. spodobał mi się, bo tak. Bo nie polubił Neli, dobro zawodników ponad wszystko. A jednak nie był dla niej wredny, kiedy zauważył, że ma na Morgiego dobry wpływ. Nieważne sprawy prywatne, gdy liczy się efekt sportowy. + Pointer :>
      - Benjamin! <3 <3 <3 Budowanie postaci drugoplanowych - robisz to dobrze! Taksówkarze mają w sobie jakąś taką mądrość życiową. Nasłuchają się tych historii sporo. Przypomniała mi się taka historia o paryskim taksówkarzu z pewnej książki, ale nie będę nią spamić, bo to w sumie nieistotne. Fajnie byłoby spotkać takiego Bena na swojej drodze, bo to mądry człowiek był!
      - Staś <3. Jak to mały braciszek, uroczy. I trochę przełamał lody pomiędzy Nelą i mamą.
      I... to chyba wszystko (...na razie?).
      może to dziwne komentować coś, co się dawno skończyło, ale ja odczuwam potrzebę "dania znać", że przybyłam, przeczytałam i się zakochałam. Bo to szczera prawda jest.
      I fajnie, że można zaleczyć kaca historią Dawida i Lilki ;)
      Buziaczki oraz wiele miłości!
      E_A

      Usuń
  42. Zaczęłam z Polskim Cyrkiem, bo raczej jestem czlowiekiem siatkówki... tylko ze Twój styl pisania cyrku tak wciagnal, ze nie odpuszczam i nagle zaczynam docenić i skoczków! Dopiero 4 post, ale jestes ze mna codziennie w pracy... ❤️

    Dziekuje za te opowiadania ❤️

    OdpowiedzUsuń
  43. Ja nie wiem, ja jestem głupia, pojebana, opóźniona w rozwoju, że ja dopiero teraz tutaj jestem. I do tego komentuję kilka dni po przeczytaniu.
    Ja to kocham, każde słowo, każdą literę, kropkę, spację, to jest idealne. Piękne. Przeczytałam całość właściwie w jeden wieczór, zarwałam nockę, żeby skończyć, bo chrzanić wstawanie na szóstą do pracy, spałam cztery godziny i była to jedna z najlepszych decyzji ostatnich miesięcy. I jedne z najlepszych chwil, bo ten rok jest wyjątkowo parszywy, a to opowiadanie jest takie dobre.
    To mi tak robiło dzień, noc, życie, śmiałam się jak głupia, miałam łzy w oczach, trzęsłam się, patrzyłam w sufit z miną *ale jak to*. Nie umiem pisać komentarzy i nie umiem napisać tego wszystkiego, co się we mnie kotłowało podczas czytania i po przeczytaniu, jak bardzo byłam rozkojarzona i nieobecna w pracy. To tak włazi w głowę, wiesz? Ta historia. W głowę, w serce, we wszystko, w co tylko się da. Na wszystkie możliwe sposoby.
    Tak sobie myślę, mogłabym pisać jakąś analizę bohaterów, szczególnie że to trochę moja działka ze względu na studia. Ale właściwie wszyscy już to napisali, wszystko, co można powiedzieć. Może lepiej, jak napiszę coś nieskładnie, ale z serca. Mam taką nadzieję.
    To opowiadanie mnie poruszało, poruszał mnie Thomas, poruszała mnie Nela. Poruszała mnie ich historia i ich osobne historie, tak zaskakująco podobne. Upadek, ból, rany, strach, powrót na szczyt. I to, jak się odnaleźli, najlepsi dla siebie, dla siebie perfekcyjni, chociaż wcale nie idealni. Silni i słabi. Prawdziwi.
    Zachwycali mnie wszyscy bohaterowie drugoplanowi. Charakterna Lilka, uwielbiam takich ludzi. Zakręcony, ciapowaty Dejwi, który kupił mnie od samego początku i gdzieś tam po cichutku liczę na czarne na róż. Didl, ta cholerna pierdoła, przez którą wszystko mogło się jeszcze bardziej pokomplikować w tym Soczi. Kamil, którego od dawna lubię jako osobę, ale dzięki Popaprańcom coraz bardziej kocham jako sportowca.
    Ale z drugoplanowych najbliższy jest mi Gregor, który jest taki... Gregorowaty. Trochę łajza, trochę wredny, ale dobry przyjaciel i dobry człowiek. A poza tym, wiesz, to Gregor. Mój Gregor, ta pinda, która wróci. Wierzę, że wróci silniejszy. No, ale to wiesz.
    Słabości, te ludzkie słabości. Upadki. I cholera, tak rozumiem reakcję Nelki na śmierć jej dziadka. To bolało chyba najbardziej, bo tak niedawno to przerabiałam. Tylko nie dziadka. Ale kogoś równie bliskiego.
    To było piękne, wielowymiarowe. Było jedną z najlepszych rzeczy w tym popieprzonym roku, wiesz?
    I popchnęło mnie do myślenia, nie tylko o wzlotach i upadkach w życiu, nie tylko o tej historii. Popchnęło mnie do myślenia o Gregorze, bo tak jak Thomas jest Twój, tak ja mam Gregora. A do Gregora powoli dołącza Majka i tak to po cichutku kiełkuje w mojej głowie. Dzięki Tobie, dzięki tej historii.
    Przepraszam, że tak późno. I dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  44. Dziewczyno, jak ja Cię znalazłam, to Morgi jeden wie... Najpierw wpadłam do Cyrku, by poznać najwspanialszego Bartollo Kurko we wszechświecie, a gdy już skończyłam z tym, co dotychczas tam się pojawiło znalazłam się tutaj. Nie będę ukrywać, że Cyrk miał być luźną historią do poczytania w godzinach pracy, gdy mój szef podrzuca coraz więcej roboty, a czas goni. I deadline za deadlinem pędzi. Cyrk jest majstersztykiem, ale to co przeczytałam tutaj, jak po prostu bestsellerem - albo byłoby, gdyby pojawiło się na półkach w księgarniach.
    Jestem dopiero, albo już, na rozdziale o numerze trzydzieści i trzy i najchętniej pochłonęłabym wszystko do końca jeszcze tej nocy. Tylko na niektóre rozstania czasami nie jesteśmy gotowi. I tak ja nie potrafię pogodzić się z tym, że zbliżam się ku końcowi Nelki i Morgiego. I że już w wielkim pracowniczym wkurwieniu nie będzie rozśmieszał mnie Gregor, ani Didl. Że nie rozczuli mego serca Dawid, a Kamil nie pokaże jak wielkim jest przyjacielem. Już nie będę mogła szukać siebie w Nelce, w jej zakręcie życiowym. Nie będę mogła kochać i nienawidzić Thomasa jednocześnie. Bo nienawidziłam go. Przez tę jedną chwilę, gdy złamał serce Krisi i był takim chłopczykiem, który myśli, że wszystko w życiu można zrobić.

    Pełny komentarz obiecuję zostawić na dniach, jak już przeczytam to, jak już przetrawię wszystko, jak już się dowiem, jak chcę Ci podziękować za tą wspaniałą historię.

    I mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeżeli tę historię wrzucę do Worda, wydrukuję, oprawię i postawię na półce z ulubionymi książkami? Bo wiem, że jeszcze nie raz do tego opowiadania wrócę, bo jedszcze raz będę chciała znaleźć się wszędzie tam, gdzie pojawili się oni. W każdym miejscu, w którym składali siebie do kupy i starali się nie poddać w walce o siebie i o własne marzenia. W miejscach, gdzie patrzyli w oczy lękom. I w tych miejscach gdzie znaleźli miłość... bo po tym 33 rozdziale już nic się nie stanie, prawda?

    Oddaję Ci serce.

    OdpowiedzUsuń
  45. Mija już rok od czasu, kiedy skończyłaś pisać to opowiadanie. Cały rok! Z jednej strony, to bardzo dużo – całe dwanaście miesięcy, całe dwanaście kolejnych ewentualnych odcinków. Mnóstwo innych zajęć, innego pisania, nowe pomysły, nowe plany. Ale z drugiej – tak niewiele. Bo emocje po „Shattered” jeszcze nie opadły. Bo bohaterowie wciąż są Ci bliscy i wciąż obchodzą Cię ich losy. Bo czytelnicy też o nich myślą i przy każdej notatce prasowej lub informacji na temat Thomasa pojawiającej się w mediach społecznościowych zastanawiają się – „a co z Nelką”? :)
    Dlatego pomyślałam sobie, że z okazji tej (około) rocznicy napiszę wreszcie komentarz, bo – uwierz mi! - naprawdę paskudnie czuję się ze świadomością, że do tej pory tego nie zrobiłam. Postaram się więc, przynajmniej częściowo, zrehabilitować.
    Powiem szczerze, że dosyć długo zastanawiałam się, jak powinien on wyglądać. Czy mam jeszcze raz zrobić dokładną analizę bohaterów, ich motywacji, ich działań? Czy mam skupić się na ewidentnym rozwoju Twojego warsztatu pisarskiego? Na analizie drogi, którą przeszłaś jako autorka między rozdziałem pierwszym, a ostatnim? Jak widzisz, możliwości jest sporo. ;) Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że przede wszystkim zajmę się tym, czym to opowiadanie było dla mnie. I z jakiego powodu tak bardzo je lubiłam.
    Wiesz, można chyba śmiało powiedzieć, że zjadłam zęby na fanfikach. Pisałam je już wtedy, gdy zjawisko blogasków dopiero raczkowało i naprawdę widziałam (i czytałam) niejedno - i historie napisane świetnie i z pazurem, lepsze od niejednej książki, i teksty, które w pewnych kręgach uchodzą za synonim tego, co w opowiadaniowym światku najgorsze. Jednak spokojnie na palcach dwóch rąk mogłabym policzyć teksty (i to z kilku fandomów), do których miałam tak mocny stosunek emocjonalny, jak do Twojego. Czekałam na kolejne odcinki z tym większą ciekawością, że nie brałam żadnego udziału w ich tworzeniu, wszystko, co wymyśliłaś było dla mnie niespodzianką. Czasem wzdychałam rzewnie przy niektórych zwrotach akcji, niekiedy miałam ochotę wziąć Cię na kolano i przylać, ale najczęściej kiwałam głową z aprobatą. Bo – i to najważniejsze – sprawiłaś, że wierzyłam w Twoją wersję relacji Morgo-Nelka bez zastrzeżeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam jak to wszystko się zaczęło. :) Aria poleciła mi „Shattered” z wielce znaczącym komentarzem: „Przeczytaj, tam jest Kubacki”. A że byłam wtedy akurat w temacie, postanowiłam sprawdzić, co i jak. I powiem, że jeśli istniałaby jakaś nagroda w dziedzinie skocznych fanfików (takie na przykład Śnieżne Pióro albo coś w ten deseń), to Ty powinnaś ją dostać za Korniszona. :P No dobrze, Dawida, przynajmniej na początku nie było tam jakoś strasznie dużo, ale drugą nagrodę (Puchar im. K. Skrobota) powinnaś otrzymać ze scenę z busem. Identyczną i jakby przez Ciebie wyreżyserowaną widziałyśmy kilka miesięcy później z Madzią na żywo w Wiśle.
      No dobra, ale wracając do zasadniczego tematu moich rozważań. Zaczęłam czytać. I może pamiętasz - na początku miałam trochę zastrzeżeń do brakujących szczegółów i pewnych nieścisłości. Jednak od samego początku kupiłaś mnie językiem, poczuciem humoru (opis relacji Nelka-Lilka to był majstersztyk!) i prawdziwą epickością tej opowieści. A przede wszystkim – i za to Ci się należy Laczek Roku, albo i dekady - kreacją bohaterów.
      Widzisz, ogromnym problemem występującym u wielu autorów (i to nie tylko fanfików, ale i tradycyjnie wydawanych książek) jest nieumiejętność tworzenia prawdziwych, żywych postaci. Ty tę umiejętność posiadasz. Wiesz, niejednokrotnie zastanawiałam się, skąd ona się w ogóle bierze, bo jest wręcz instynktowna. I podejrzewam, że ogromną rolę odgrywa tu wrażliwość i umiejętność uważnego obserwowania ludzi. Ale to w wielu przypadkach wciąż za mało – trzeba mieć w sobie odwagę, aby tych ludzi opisywać szczerze, bez osłonek, bez lukru. Takimi, jakimi są, a nie takimi, jakimi chcielibyśmy, aby byli.
      Ty tę szczerość i umiejętność opisywania posiadasz. Dlatego Twoim bohaterom się wierzy. Dlatego w Twoich bohaterów się wierzy. I nie bój się, tego się nie traci. To można tylko rozwinąć. (Ale o tym będzie trochę później – na razie jestem przy postaciach.)

      Usuń
    2. Kornelia. Dziewczyna, od której ktoś (matka) wymagał bardzo dużo i która te wymagania przyjęła za coś oczywistego – za własne cele. Która całe swoje życie podporządkowała jednemu – byciu jak najlepszą i jak najbardziej utytułowaną łyżwiarką. (swoją drogą fajnie się czytało, że Polska w ogóle mogłaby mieć taką łyżwiarkę. Od czasów Anny Rechnio chyba nikt taki w ogóle u nas się nie pojawił). Czas mija, mordercze treningi przynoszą skutek, sukcesy przychodzą, na pozór wszystko układa się idealnie, ale napięcie nie maleje – można spróbować je wyprzeć, ale ono i tak wróci jak bumerang, a kiedy przekroczy punkt krytyczny, świat Nelki rozpada się na kawałki. I w tym momencie wydaje się jej, że nie ma już czego zbierać. Że z tak bolesnego upadku już nie zdoła się podnieść. Że to koniec kariery, życia jakie znała. Dlatego ucieka, gdzie ją oczy poniosą. Niestety, swoje problemy zabiera ze sobą, bo od nich nie da się uciec. A potem na drodze staje jej – los? Przeznaczenie? Fatum? Dobra wróżka? Krótko mówiąc, facet, który zleciał z równie wysokiego konia. I co gorsza – jeszcze nie wie, że za horyzontem czai się drugi koń i jeszcze trzeci – największy i najgroźniejszy. Który widzi w niej siebie. Który chce jej pomóc, bo wie, że jednocześnie pomaga sobie i „rozgrzesza” siebie. I który nie jest jednocześnie gotowy na całkowitą szczerość. Który ze strachu nie potrafi zmierzyć się z konsekwencjami własnych błędów.
      Relacja tych dwojga – początkowa nieufność, wzajemne „obwąchiwanie się”, narastająca fascynacja, wspólne stawianie się do pionu, rodząca się przyjaźń splątana z miłością, a wreszcie kryzys zaufania i powolne odbudowywanie relacji – to coś, co śledzi się z przyjemnością, w napięciu, a przede wszystkim ze szczerymi emocjami. Można Twoim bohaterom współczuć, można się na nich wściekać, można raz za razem strzelać facepalm z powodu ich życiowej głupoty i krótkowzroczności, można trzymać za nich kciuki i kibicować im z całej siły. Można patrzeć jak dojrzewają. Można razem z nimi przeżyć – i tu się powtórzę – coś prawdziwego. Bo oni w tym swoim błądzeniu po omacku, w oślim uporze i z całą kolekcją błędów są prawdziwy i ludzcy jak cholera.

      Usuń
    3. W tym tkwi największa siła Twojego pisania. W prawdziwości. I skoro masz to już teraz, będziesz miała zawsze. A kiedy do perfekcji opanujesz warsztat, zrobisz z czytelnikiem wszystko, co będziesz chciała.
      Wiem, rozumiem, że po napisaniu czegoś tak dużego dopadł Cię kryzys i może Ci się nawet jeszcze teraz wydaje, że nic już nie napiszesz (no i nie wytrzymałam do końca komentarza :P). Ale wierz mi - napiszesz. Co prawda pierwszy tekst tworzy się tylko raz. ;) Ale to wcale nie znaczy, że kolejne będą gorsze. Bo kolejne będą na pewno. Przyjdzie taki moment, że coś tak Cię poruszy, że nie wytrzymasz i będziesz musiała to z siebie wyrzucić. I wtedy okaże się, że nosisz w sobie kolejne słowa, kolejne postacie, kolejne uczucia. Że potrafisz to wszystko nazwać i nic jeszcze się nie wyczerpało. I wiesz, już zawsze będziesz patrzyła na świat przez filtr pt. „warto byłoby to opisać”, a niekiedy temu imperatywowi ulegniesz. Dlatego bądź cierpliwa i spokojna. Pisanie wróci w najmniej spodziewanym momencie.
      Będzie trochę inne, mniej wypalające i może odrobinę (ale tylko odrobinę) mniej angażujące emocjonalnie, ale wcale nie mniej przyjemne i nie mniej bolesne.
      I tym także jest dla mnie to opowiadanie – zapowiedzią kolejnych Twoich tekstów. Na które będę cierpliwie czekać.
      No dobrze, ale na razie może wrócę jednak do „Shattered”. I do pozostałych bohaterów, którzy są tłem historii, ale bez nich byłaby ona niepełna.
      Wiesz, tak sobie właśnie uświadomiłam, że Nelka nie ma właściwie wrogów (ma co prawda rywalki z lodu, ale to coś innego). Ludzie, którzy ją otaczają, kibicują jej zmaganiom, starają się ją wspierać na różne sposoby i na tym tle jeszcze wyraźniej widać, że tak naprawdę przez całą opowieść ona walczy nie ze światem zewnętrznym rzucającym jej pod nogi kłody, ale z wrogiem, którego nosi w sobie. Z własnym strachem, z własną – głęboko skrywaną – niewiarą w siebie, z własnymi wyobrażeniami, z poczuciem winy, które samodzielnie (acz nie bez pomocy rodziny i otoczenia) w sobie wyhodowała.
      Dobrze więc, że ma tych przyjaciół. Lilkę z charakterem i trzeźwym osądem. Kamila z mądrością życiową. Gregora z dystansem do świata.

      Usuń
    4. Tak na marginesie – świetnie opisujesz grupy. Widać to choćby po Austriakach. Każdy z nich ma swój własny odrębny charakter, ale razem tworzą bardzo fajny zespół. No i trzeba tu koniecznie wspomnieć o Didlu (matko, gdzie w tej chwili znajdują się Didl i jego świnia?!), który wnosi tak konieczny dla zmniejszenia napięcie element komiczny.
      Polacy jako grupa też są super. Ale tu docieramy do tej jednej, jedynej dużej drzazgi, która uwierała mnie przez całą drugą część tego tekstu. Tak, dobrze się domyślasz, mam na myśli Dawida, który – jak już wspominałam – bezpośrednio stał się powodem, że w ogóle sięgnęłam po „Shattered”.
      Przyznam Ci się, że naprawdę bardzo długo zastanawiałam się, co sprawia, że mam z tą postacią tak ogromny problem. I w którymś momencie do mnie dotarło i już wiem. Sprawa jest bardzo prosta - przez cały czas patrzyłam na Twojego Dawida przez pryzmat tego, jak sama go sobie wyobrażałam na podstawie własnych przemyśleń i własnych obserwacji. Porównywałam Twoją postać - z jednej strony – z napisanym przez siebie bohaterem, a z drugiej – z prawdziwym człowiekiem. I tu wyszedł zgrzyt, bo Ty stworzyłaś kogoś zupełnie innego. I do tego „kogoś innego” mogę mieć zastrzeżenia, ale muszę docenić fakt, że byłaś w tej swojej kreacji konsekwentna aż do bólu. Dałaś Dejviemu do odegrania pewną rolę i on wywiązał się z niej znakomicie, a przy okazji wzbudził wiele emocji u czytelniczek. Poza tym, zastanawiając się już na spokojnie, wyraźnie zobaczyłam kontrast między nim, a Thomasem. Ale jedno się nadal nie zmieniło – wciąż uważam, że Nelka postąpiła egoistycznie. Tyle że przecież nikt nigdy nie twierdził, że ona jest aniołem i ma obowiązek robić dobrze całemu światu. :P Jest ludzka, ma prawo do błędów. A swoją drogą, chętnie bym zobaczyła jak swatasz Dawida z Lilką. Tzn. jak rozplątujesz tę całą sytuację, która na pierwszy rzut oka wydaje się patowa. Mam nadzieję, że „Czarne na róż” doczeka się jednak kontynuacji.
      Podsumowując zaś ten wątek – Twoje opowiadanie było dla mnie też kolejną lekcją tego, aby nie trzymać się kurczowo własnych wizji i własnych wyobrażeń. Aby nie patrzeć na fiki jako na odwzorowanie rzeczywistości. Niby o tym doskonale wiedziałam, ale tutaj wpadłam w pułapkę.

      Usuń
    5. I co jeszcze?
      Mówiłam Ci to już kilkakrotnie – masz świetne ucho do dialogów. Poza tym potrafisz słowem wyczarować nastrój. Piszesz tak, że można nie tylko „zobaczyć” opowieść, ale także jej „dotknąć” i ją „poczuć”. O świetnych opisach treningów i sportowych zmagań wspominała już kiedyś Aria i ja się z nią całkowicie zgadzam. Są bardzo wiarygodne i nie ma wątpliwości, że świetnie potrafisz wczuć się w temat. Ja ze szczególną przyjemnością czytałam opisy występów na lodzie. Kiedyś interesowałam się łyżwiarstwem figurowym, potem jakoś mi to minęło, nie znam wielu współczesnych łyżwiarzy (za to pamiętam dobrze starych mistrzów :) ), ale sentyment do tego sportu wciąż we mnie pozostał.
      I wiesz, naprawdę cieszę się, że Nelka zdobyła w Soczi medal. Należało się jej. Za całokształt. I choć powód jej ostatniego zwątpienia w Thomasa może nie do końca mnie zachwycił (choć z drugiej strony rozhisteryzowane panny potrafią sobie wyobrazić i wmówić wiele, a nawet wszystko :P ), to – dla odmiany – ogromnie podobało mi się to przesłanie, że ona zdobyła ten medal nie dla niego, ale dla samej siebie. W momencie, kiedy myślała, że jednak z tej miłości i z tego związku nic nie będzie i że znowu się pomyliła. Pokazała, że jest silna i dorosła. I że sobie poradzi. Z Thomasem albo bez niego.
      Ty też sobie poradzisz. A ja z przyjemnością poczekam i popatrzę. I kiedyś na pewno kupię Twoją książkę i poproszę Cię o autograf z dedykacją. :)
      Przepraszam, że ten komentarz jest taki niezborny, ale mam nadzieję, że najistotniejsze kwestie zdołasz z niego wyłowić. I że już nie będziesz się na mnie gniewać. I że będziesz pamiętać, że Ci dobrze życzę i pomogę, jeśli będzie trzeba.
      Ściskam mocno. I wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! :)
      Cora

      Usuń
  46. Nie wierzę że miałam tak ogromne szczęście, ponieważ znalazłam się tutaj przez przypadek, tak samo jak Nela w Titisee i przeczytałam tę niesamowitą historię.
    Masz dziewczyno NIESAMOWITY talent. I widać jak cholernie dużo włożyłaś pracy w to opowiadanie. Niejednokrotnie musiałam dosłownie zbierać swoją gębę z podłogi, taka byłam pełna podziwu dla Ciebie i twoich pomysłów. Masz świetny styl pisania. Bardzo lekki i naturalny, przez co fantastycznie się to czytało.
    I pewnie powtórzę to jeszcze kilka razy ale genialny pomysł na to opowiadanie, no i piekielnie dobrze przemyślany i ubrany w słowa tak,że faktycznie miałam wrażenie jakbym tam była.
    Znalazłam tę historię chyba jakiś tydzień temu a już zdążyłam opowiedzieć o niej dwóm osobom (które w sumie skończyły czytać wcześniej niż ja, tak je to wciągnęło) i niektóre teksty, takie jak np. "Turlaj się aż do Tybetu" zawitały w naszym slangu i pewnie już zostaną. Na wieki, wieków amen.
    Świetnie wykreowane postacie (jestem z Małopolski u nas taka forma jest poprawna :p). Moje serce szczególnie zaskarbił sobie Gregor. Naprawdę bardzo fajnie przedstawiony. Jego bezpośredność A jego "płotki" także przeszły już do historii. Również Lilka i Nina były normalnie moimi mistrzyniami. Fantastyczne kobiety! A o roztargnionym Didlu juz nie wspomnę. W sumie to każdy bohater zajął jakąś część mojego serduszka.
    Na koniec musze oczywiście wspomnieć o magicznym soundtracku! Jeszcze nie widziałam żeby ktoś tak trafnie potrafił dobrać utwór do danej sytuacji! To jest po prostu magia! I naprawdę, umiejętnością dobrania piosenki do rozdziału zyskałaś w moich oczach największy szacunek. "Fix you" Coldplaya, "Alive" Sii, czy "Half of fame" to są normalnie moje namber łan. Aż miałam ciary jak sobie nuciłam podczas czytania.
    Kolejne chapeau bas za opisy z lodowiska. Pomimo tego, że nie mam pojęcia jak wygląda podwójny loop, czy potrójny axel to obiecuje ci, że ja się jeszcze dowiem!
    Po prostu kobieto nawet nie wyobrażasz sobie ile te trzydzieści pięć rozdziałów wniosło do mojego życia. Dziękuję Ci za to z całego serca! I mam nadzieje że będzie mi jeszcze kiedyś dane przeczytanie czegoś spod twojego pióra!
    Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego! Spełniania marzeń i dalszego rozwoju!
    Jesteś wspaniała ♡

    OdpowiedzUsuń
  47. Jest 2017 a ja dopiero niespełna parę dni wcześniej znalazłam Shattered. Wiele razy płakałam ze smutku czy też ze szczęścia czytając tą historię. Sprawiłaś, że Thomas i Kornelia stali się prawdziwymi bohaterami, z którymi dzieliłam ich ból,smutek, szczęście. Dziękuję za tą historię; myślę że czegoś mnie nauczyła. wręcz jestem tego pewna.
    Życzę Ci wszystkiego dobrego i dziekuje Ci że dzięki tobie mogłam razem z bohaterami przejść przez ich nie zawsze usłaną różami drogę.

    OdpowiedzUsuń
  48. Wiem, że sporo czasu minęło odkąd zakończyłaś tę historię. Wiem też, że nie piszesz już regularnie i nie ma Cię za dużo w blogosferze, ale chciałabym tylko powiedzieć (może kiedyś przeczytasz?), że to jest moje ulubione opowiadanie.
    Przeczytałam ich naprawdę sporo. Mam kilka swoich ulubionych, ale kurde, Twoje wygrywa i jest w moim rankingu najwyżej.
    Zazdroszczę Ci umiejętności pisarskich. Wspaniale potrafisz opisywać ludzkie emocje, a jak czytałam tę historię to wszystkie obrazy bez trudu pojawiały mi się w głowie. Thomasa przedstawiłaś tak realistycznie i po prostu prawdziwie, że wydaję mi się, że on naprawdę może być takim człowiekiem.
    Bardzo dziękuję Ci za to opowiadanie. Mam nadzieję, że nie usuniesz go mimo zawieszenia swojej blogowej kariery, bo do takiego dzieła naprawdę warto wracać.
    Dziękuję za to opowiadanie i... tak po prostu, po ludzku, życzę Ci szczęścia w życiu.

    OdpowiedzUsuń