piątek, 10 lipca 2015

29. Me without you.

&

*

- Usiądziesz w końcu na dupie, czy sama mam cię na niej posadzić?
Zatrzymałam się tylko po to, by posłać nienawistne spojrzenie Ninie. Wywróciła oczami, więc kontynuowałam swój przemarsz od jednego końca niewielkiego pokoju do drugiego, nie czując się ani trochę spokojniejsza. Żołądek podchodził mi do gardła, ściskając je do tego stopnia, że nie potrafiłam wypowiedzieć choćby słowa. Dlatego milczałam, wydeptując ścieżkę wzdłuż ściany i wyłamując z nerwów palce.
- Nie musisz mówić więcej niż to, co ustaliłyśmy – mruknęła, przewracając stronę kolorowego pisemka. – Wyluzuj, to tylko konferencja.
Tylko konferencja. Tylko! To pieprzona klatka z hienami, które zaatakują, jeśli tylko dojrzą jakąś słabość. Wejdę tam i nie będzie odwrotu. Wyrecytuję wyuczoną kwestię, podłożę im się swoim żałosnym tłumaczeniem, a potem będę musiała bronić się przed pytaniami, na które w ogóle nie chcę odpowiadać.
- Maksymalnie pół godziny i będzie po wszystkim. – Ciągnęła dalej, wcale tym nie pomagając. - Och, daj spokój, robiłaś to już setki raz.
- Ale nigdy w ten sposób – odparłam, zatrzymując się przy szafie z lustrem. Niechętnie obrzuciłam spojrzeniem swoją bladą twarz i ukryte pod delikatnym makijażem zmęczenie.
- Już czas. – W drzwiach pomieszczenia stanęła mama. Przesunęła po nas uważnym, choć zdradzającym lekkie zdenerwowanie spojrzeniem i nie dodając nic więcej, kiwnęła na Ninę, po czym wyszła z pokoju.
Schröder stanęła naprzeciwko mnie.
- Gotowa?
Mentalnie dałam sobie trzy razy w twarz. A potem skinęłam głową.
- Wunderbar. Idziemy, Kubiak. Wracasz do świata żywych.
Flesze aparatów w jednej chwili rozbłysły i stały się jedynym, docierającym do mnie dźwiękiem. Na miękkich nogach pokonywałam wydłużającą się drogę do przeznaczonego dla mnie krzesła, modląc się w duchu, aby było już po wszystkim. Przez cały ten czas czułam na sobie spojrzenia kilkunastu par oczu, wywołujące coraz silniejsze kołatanie serca. A gdy przygnieciona siłą obowiązku siadałam między Niną a prezesem Związku Łyżwiarstwa Figurowego, uniosłam głowę i spojrzałam na te wszystkie mniej lub bardziej znane mi twarze. W ustach poczułam gorzki smak osądu.
Do nieba, Kubiak, do nieba. W piekle już byłaś.
Głęboki wdech. Gdy nadeszła odpowiednia pora, słowa same zaczęły opuszczać moje usta, układając się w najbardziej intymne zeznanie, na jakie kiedykolwiek zdobyłam się przed ludźmi, którzy zawsze stali po drugiej stronie.
- Ostatnie dziesięć miesięcy było dla mnie wyjątkowo trudnym okresem, zarówno sportowo, jak i prywatnie. Przez ten czas w moim życiu zaszło wiele zmian, mających wpływ na podejmowane przeze mnie decyzje związane z moją karierą. Nie chcę wchodzić w niepotrzebne szczegóły. Po prostu… Przebyłam długą drogę, aby znaleźć się w miejscu, w którym jestem teraz. Przy okazji popełniłam kilka znaczących błędów, za które przyszło lub dopiero przyjdzie mi zapłacić, ale… Jestem tylko człowiekiem. Mam swoje lepsze i gorsze momenty, często z przewagą tych drugich. Nie twierdzę, że zawsze postępuję właściwie, nawet, jeśli jest to zgodne z moimi przekonaniami. Czasem po prostu robimy coś, co wydaje się dla nas najlepsze, kiedy w rzeczywistości wcale takie nie jest. – Zawiesiłam głos, prześlizgując spojrzeniem po twarzach dziennikarzy. Czekali na więcej; więcej mnie wylewającej żałosne usprawiedliwienia, za które Nina kopnęła mnie pod stołem w stopę. – Ale do meritum. Jak wiadomo, pod koniec września przerwałam pięciomiesięczne treningi w Kanadzie, przygotowujące mnie do sezonu olimpijskiego, tym samym kończąc współpracę z trenerem, Brianem Orserem oraz zawieszając karierę na czas bliżej nieokreślony. Zrezygnowałam z udziału w igrzyskach olimpijskich, następnie opuściłam konkursy Grand Prix oraz nie wzięłam udziału w mistrzostwach Europy, aby po raz kolejny obronić tytuł. Nie wystartowałam także w żadnych innych zawodach. Powody, dla których podjęłam takie decyzje, wciąż pozostają moją prywatną sprawą, więc proszę, aby to uszanowano. Do czego zmierzam… Od momentu zawieszenia kariery minęły cztery miesiące. Cztery miesiące bicia się z myślami, czy postąpiłam słusznie i uczenia się życia bez łyżwiarstwa. Skłamię mówiąc, że było łatwo. Przez ten okres wiele się zmieniło, ja sama w jakiś sposób również się zmieniłam i z pomocą najbliższych mi osób podjęłam kolejną, myślę, że bardzo ważną decyzję w swoim życiu. – Oblizałam usta i wzięłam głęboki oddech. – W związku z kontuzją mojej przyjaciółki, Lilianny Przybylskiej, która uniemożliwiła jej pojechanie na igrzyska w Soczi, postanowiłam przyjąć propozycję Polskiego Komitetu Olimpijskiego i korzystając z wciąż aktualnej kwalifikacji olimpijskiej, zająć miejsce Lilki w kadrze Polski – oświadczyłam, czując, jakbym zrzuciła ze swoich pleców ogromny ciężar. Wśród zgromadzonych od razu rozgorzały ciche dyskusje. Na niektórych twarzach dojrzałam sceptyczne uśmiechy, na innych zdziwienie. – Do igrzysk przygotuje mnie moja pierwsza trenerka, Nina Schröder.
Wyłączyłam mikrofon i bezsilnie opadłam na oparcie krzesła. Wyznania męczą, zwłaszcza wtedy, gdy kosztują całą, wyrabianą latami reputację. Jeszcze kilka miesięcy temu było nie do pomyślenia, abym komukolwiek z zewnątrz przyznała się do słabości. Jeśli się pogubiłam, ukrywałam to nawet przed trenerem, który żądał mówić sobie o wszystkim. Nigdy nie zdradziłam, że czegoś się boję. Nigdy nie przyznałam się do popełnionych błędów. Nigdy nie dałam poznać się od słabej strony.
Nie słuchałam tego, co do powiedzenia ma Nina, ani szanowny prezes. Mało mnie obchodziło jacy są zadowoleni i dumni z podjętej przeze mnie decyzji. Nie mówiąc już o oczekiwaniach, które nawet nie powinny istnieć. Trenowałam dopiero od kilku dni i choć jest o wiele lepiej, niż przypuszczałam, wciąż jest mi po prostu wstyd za to, do czego siebie doprowadziłam.
- Teraz jest czas na państwa pytania.
Zaczynamy jazdę. Wyprostowałam się, potwierdzając gotowość do odparcia ataku. Byle nie dać się zagiąć. Byle nie pozwolić komukolwiek na dalsze obnażanie słabości. Myśleć, co się mówi. I nie bać się, do cholery.
Jedno pytanie za drugim. Niczym odstrzał. Każda odpowiedź ciągnęła za sobą kolejne pytania. Nim przestałam mówić, następna ręka się unosiła, a jej właściciel poruszał coraz różniejsze sprawy.
- Co z treningami? Zostało mało czasu.
- Moja kondycja jest dość dobra, co potwierdziły przeprowadzone dwa dni temu badania. Treningi są odpowiednio dostosowane do obecnych możliwości, jednak razem z trenerką staramy się nie wprowadzać zbyt wielu ograniczeń w związku z tym, że do programu krótkiego pozostały lekko ponad cztery tygodnie.
- Jest czas na odpoczynek?
- Niewiele, ale liczymy się z tym, że ciało musi mieć czas na regenerację.
- Co z układami?
- Pozostają te same, które ćwiczyłam z trenerem Orserem w Kanadzie.
- Myśli pani, że mimo krótkiego okresu przygotowawczego, może zbliżyć się do wyniku z Vancouver?
- Myślę, że w mojej obecnej sytuacji nie można mówić o zbliżaniu się chociażby do pierwszej dziesiątki. Czwarte miejsce z Vancouver to obecnie jedynie miłe wspomnienie i sukces, którego już nie uda mi się pobić.
- Jak zareagują największe rywalki?
- Nie sądzę, aby mogły czuć się zagrożone.
- Ale na pewno wyznaczyła pani sobie jakiś cel?
- Chcę po prostu pojechać na swoje ostatnie igrzyska olimpijskie i po wszystkim powiedzieć, że przynajmniej spróbowałam. Jeśli coś się nie uda, nie wyprę się chęci. Nie chcę kończyć kariery upadkiem.
- Czyli potwierdza pani dotychczasowe przypuszczenia, że sezon olimpijski jest ostatnim w pani karierze?
- Tak.
- A czy zawieszenie kariery miało związek z upadkiem na zeszłorocznych mistrzostwach świata?
- Tak, jak już powiedziałam, decyzja została podjęta z prywatnych przyczyn. Upadek na mistrzostwach świata nie miał z tym nic wspólnego. Po wyleczeniu skręconej kostki powróciłam do treningów i przygotowań do sezonu olimpijskiego, więc obie te sprawy się nie pokrywają.
Pytania i odpowiedzi, pytania i odpowiedzi. Odbijałam piłeczkę jedną po drugiej, nie dając się ugryźć ani jednej żmii. Wraz z Niną i mamą byłyśmy przygotowane na wszystko. No, prawie. Pozostała jedna kwestia, dla której nie miałam ułożonej odpowiedzi. I tylko modliłam się, by nie została poruszona przez żadną z dziennikarzyn, bo za cholerę nie potrafiłam jej wytłumaczyć.
Biedna, naiwna Kornelia.
- Z tego, co wiadomo, na te cztery miesiące nie zrezygnowała pani ze sportu i postanowiła zająć się swoją pracą, jako fizjoterapeutka w austriackiej kadrze skoczków narciarskich. – Wstał jeden z tych, których nazwisko i redakcję znałam wyjątkowo dobrze. Pan redaktor poprawił krawat i zerknął w notatki. – Ponoć w dostaniu tej pracy pomagał pani Kamil Stoch.
Uniosłam brew.
- Większej bzdury nie słyszałam.
- To ma dotyczyć pani pracy z Austriakami?
Szybki plan działania. Jak za starych, dobrych czasów. Pokaż, dziewczyno, że jest w tobie coś jeszcze z tej starej, sukowatej Nelki.
- Nie, to dotyczy Kamila, który nie miał z tym nic wspólnego. Potrafię sama o siebie zadbać i znaleźć sobie pracę, gdy jej potrzebuję, więc nazwisko mojego przyjaciela natychmiastowo powinno zostać wykreślone z tej sprawy. A współpracy z Austriakami się nie wypieram. Cieszę się, że polskie media są tak zorientowane.
Słabo. Ale nie najgorzej. Trochę podkoloryzowane, ale… A walić to.
- Spędziłam wraz z austriacką drużyną kilka tygodni, obejmujących staż na stanowisku fizjoterapeuty. Wszystko funkcjonowało na warunkach ustalonych wraz z trenerem Alexandrem Pointnerem, który sam wysunął taką propozycję w moim kierunku. Zgodziłam się, jako, że nie miałam wtedy w planach powrotu do łyżwiarstwa, a nie chciałam pozbawiać siebie możliwości zdobycia doświadczenia w swoim zawodzie.
Ściema, ściema i jeszcze raz ściema. Ale ściema, w którą sama próbuję uwierzyć.
- Zastanawiające jednak jest to, że nie tak długo po zakończeniu współpracy z austriacką kadrą, ogłasza pani powrót do łyżwiarstwa i swój udział w igrzyskach. – Ciągnął dalej, tym samym podnosząc mi ciśnienie. Usłyszałam cichy śmiech Niny.
- Czy to źle?
- Oczywiście, że nie…
- Ja również tak uważam.
- Ale w związku z tym wysnuwają się podejrzenia, dlaczego opuściła pani Austriaków.
Gorąco. Za gorąco. Zacisnęłam pięści i ułożyłam usta w krzywy uśmiech.
- Równie dobrze mogłam zakończyć swój staż.
Zmrużył oczy i uśmiechnął się tak, jakby chciał jeszcze coś dodać; jakby wiedział coś, o czym wie tylko on, prawdopodobnie ja i nikt poza nami w tej sali. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. I gdy już byłam pewna, że zaraz z jego ust padnie „kłamiesz, panno Kubiak”, podziękował i usiadł na swoje miejsce.
- Prawie ci uwierzyłam.
Odsunęłam pulsującą głowę od chłodnej ściany i odszukałam nieprzytomnym wzrokiem Ninę. Znów siedziałyśmy w tym samym pokoju, w którym godzinę temu czekałyśmy na rozpoczęcie konferencji, teraz próbując się po niej uspokoić. Nina przestała poprawiać włosy i spojrzała na mnie w odbiciu lustra.
- No z tymi Austriakami i w ogóle. Nie patrz tak na mnie, Lilly mi wszystko wyśpiewała.
- I?
- Żadnego „i”. Coś mi się wydaje, że jeszcze będę musiała temu gwieździstemu gnojkowi podziękować.

*

gdy zapragnęłam do ciebie zadzwonić i poprosić o pomoc, powstrzymałam się

*

Idzie prawie dobrze. Cholernie prawie.
Powodem tego prawie jest cisza, która powoli staje się nie do zniesienia. Ciągnąca się od dni, a właściwie już tygodni… Chyba nie przesadzę mówiąc, że jednych z najgorszych w całym moim parszywym życiu? Bo jak inaczej nazwać ciągłe czekanie, niepewność i gapienie się w sufit z myślą, że jedna decyzja mądrych ludzi może przekreślić niemal wszystko wtedy, gdy wydaje się, jakby nie zostało już nic? Cisza nie pomaga. Cisza tylko pogarsza sprawę. Cisza jest nie do zniesienia.
I nawet zielone światło nie jest w stanie jej zagłuszyć.
- Thomas? Gotowy?
Uniosłem głowę znad telefonu i spojrzałem na Heinza, którego zaledwie głowa wystawała zza drzwi. Przytaknąłem, wyłączyłem komórkę i wyświetlający się na ekranie kontakt, wsadziłem ją do kieszeni spodni i nałożyłem czapkę.
Nigdy nie sądziłem, że będę tak głupio cieszyć się na widok ludzi z aparatami, którzy zadają setki pytań. A jednak. Śmiałem się, żartowałem, odpowiadałem, próbowałem nie dać po sobie poznać, jak cholernie wszystko mnie boli. Znów robiłem z siebie twardego zawodnika. W porządku, może nim jestem. Nie dlatego, że po tym, co wydarzyło się na Kulm, a wcześniej w Titisee, tak szybko postanowiłem wrócić do skoków. Naturalny odruch każdego sportowca, któremu po prostu zależy, zwłaszcza na igrzyskach. Ale na tym kończy się moja siła. Jej resztki znajdują się setki kilometrów ode mnie, nawet nie wiem gdzie. Pewnie w Polsce, chociaż kto to wie, skoro nawet ona sama nie potrafiła przewidzieć swoich kroków? Po prostu jest zbyt daleko od miejsca, w którym potrzebowałem, aby była.
- Naprawdę fantastycznie, że dzisiaj jestem tu z wami i mogę ogłosić, że po konsultacji z lekarzami oraz trenerami, dostałem zielone światło. Jadę do Soczi.
Gdybym nie bał się o to, że coś mi zaraz strzyknie, albo odpadnie, (albo rozstrzelają mnie na granicy) to pobiegłbym ze szczęścia do Rosji. Cieszę się. Naprawdę się cieszę, ale… Uśmiech jak szybko pojawia się na twarzy, tak prędko z niej znika. Bo byłoby o wiele lepiej, gdyby tu była. Gdyby wciąż trzymała moją rękę tak, jak w szpitalu i przechodziła przez to wszystko razem ze mną. Jasne, zostałem w tym gównie sam na własne życzenie, po prostu… Wiem, że z nią byłoby o wiele łatwiej. Tak, jak po upadku w Niemczech.
Po Kulm muszę podnieść się sam.
- Nie chcę kończyć kariery upadkiem.
Nie chcę też kończyć tego, co powstało między mną a Nelą swoim błędem. Zbyt dużo czasu spędziłem w szpitalu, myśląc nad tym, jak spieprzyłem sprawę. Wciąż siebie za to nienawidzę, ale wiem jedno: nie mogę odpuścić igrzysk i nie mogę odpuścić nas. Cokolwiek wydarzy się w Soczi, czy znajdę się w konkursowej czwórce, czy nie, wciąż zostaje zbyt wiele do ugrania. Jestem nawet w stanie przywiązać do belki Stocha bez nart i wyciągnąć z niego wszystko, co wie na temat Kornelii. Bo on na pewno wie, gdzie jest, co robi, czy jest jakaś szansa na to, że mnie wysłucha, gdy w jakiś magiczny sposób uda mi się z nią w końcu porozmawiać? I gdy nie będzie to przez telefon, który wciąż boję się do niej wykonać? Bo co mógłbym powiedzieć, oprócz durnego ‘przepraszam’? I co powiedziałaby ona?
- Nie było nawet dnia, w którym zwątpiłbym w swoją dalszą karierę sportową. Igrzyska od początku sezonu są najważniejszym celem.
Sportowym celem. Takim najbardziej na teraz.
- Będę walczył o udział w Soczi. Porzucę ten cel dopiero dziewiątego lutego, gdy zasiądę przed telewizorem i z tej perspektywy będę oglądał zmagania.
Do czego oczywiście nie dojdzie. Bo wystąpię w Soczi. Choćby mi poduszkę do tyłka przywiązali, a potem mieli za to zdyskwalifikować, skoczę w konkursie. W jednym, albo w drugim, może w drużynówce, nieważne. Ważne, że tam będę. A jeśli to mi się uda, wtedy naprawdę będę w stanie zrobić o wiele, wiele więcej.
Na przykład znaleźć Nelę i wszystko naprawić.

*
mogę próbować udawać
mogę próbować zapomnieć
ale to doprowadza mnie do szaleństwa
i rozsadza głowę

*

Nie dam rady.
- Eins-zwei-drei! Eins-zwei-drei! Tempo! Obrót! Und eins-zwei-drei! Eins-zwei…
Całe ciało błagało o litość i odpoczynek. Czułam każdy, pulsujący bólem mięsień. Pot spływał ze mnie strużkami, a w łyżwach z pewnością znajdowało się dużo krwi. A mimo to, nie przestawałam. Z podążającą za mną Niną, która odliczała rytm, przemierzałam kolejne metry lodowiska, powtarzając po raz setny całą choreografię. Bezsilne ciało poruszało się mechanicznie, pamiętając każdy krok, skok, obrót, nawet najmniejszy ruch. Wkładałam maksimum skupienia, aby wszystko było wykonane z jak najdokładniejszą precyzją i jeszcze więcej wysiłku, aby nie myśleć o tym, jak bardzo boli.
- Licz obroty! Tyłek wyżej! Prawie zamiatasz nim lód! Lepiej!
Nie dam rady.
Wyprostowałam się, zakańczając sekwencję piruetów i zachwiałam się, bo choć przestałam się obracać, świat wciąż wirował. W ostatniej chwili wyratowałam się przed upadkiem i pojechałam dalej, nie zwracając uwagi na krzyk Niny, który był jedynym dźwiękiem, roznoszącym się po tafli lodu.
Nie dam rady.
Pilnowałam oddechu, który coraz upiorniej świszczał między spierzchniętymi wargami i rozrywał płuca.
- Na końcu podwójny axel i potrójny loop, pamiętaj!
Nie dam rady.
Zacisnęłam szczęki i nabrałam prędkości. A gdy dotarłam do odpowiedniego punktu, rozłożyłam ramiona i wzięłam zamach z prawej nogi. Obróciłam się dwa razy i stanęłam na prawej stopie, która nagle uciekła w bok, tracąc kontakt z lodem.
- Nie dam rady – wydusiłam cicho, czując piekący ból w kolanach.
Oparłam się rękoma o taflę, chowając między nimi głowę i zaciskając do bólu powieki, wstrzymywałam piekące łzy. Wszystko mnie boli, jestem zmęczona, nie mam siły nawet na to, aby wstać; aby chociaż unieść głowę, spojrzeć na Ninę i powiedzieć jej, jak bardzo mam dość. Oddychałam nierówno, ale głęboko, próbując stłumić w sobie całą wzbierającą wściekłość na samą siebie. Wiem, że muszę trenować; że to wszystko jest potrzebne… Ale do cholery, już nie daję rady.
- Co powiedziałaś? – Nina stanęła nade mną. I choć dokładnie słyszała, powtórzyła pytanie. – Jeszcze raz: co powiedziałaś?
- Już nie mogę… - Niemal wyszeptałam, nawet nie otwierając oczu.
- Co?
- Już… nie… mogę…
- Głośniej, Kubiak, bo nie słyszę!
- JUŻ NIE MOGĘ! – wrzasnęłam, natychmiastowo czując, jak moją czaszkę przeszywa tępy ból. Zacisnęłam usta i skuliłam się, próbując jakoś to wytrzymać.
- I to chciałam usłyszeć. Na dzisiaj koniec. I weź nie rycz, co?
Nina rzuciła mi na plecy wilgotny ręcznik i postawiła obok butelkę wody. A gdy w końcu rozchyliłam powieki, już jej nie było. Ale nie to przykuło moją uwagę. Zamrugałam kilkukrotnie, aby wyostrzyć wzrok i przypatrzeć się tworzącej się na lodzie czerwonej kałuży. Drżącą ręką sięgnęłam do nosa, by sekundę później przypatrywać się pozostawionym na palcach śladom krwi. Genialnie.
Oparłam się plecami o bandę i duszkiem wypiłam połowę butelki z wodą. Rozłożyłam nogi i próbowałam uspokoić oddech, gdy usłyszałam głos mamy i dziecięcy śmiech. Nagle przez bramkę na lód wskoczyła grupka około dziesięciu, góra ośmioletnich dziewczynek w jasnoróżowych sukienkach, a na samym końcu mama w klasycznym czarnym stroju i spiętych włosach. Uśmiechnięta. Zarządziła zbiórkę w szeregu, co zostało posłusznie wykonane. Zerknęłam na wiszący nad wejściem zegar, wskazujący kilka minut po siedemnastej, co oznaczało początek zajęć dla najmłodszych zawodniczek klubu, które prowadziła sama mama. A potem znów przeniosłam wzrok na grupkę dziewczynek, czując na sobie zaciekawione spojrzenie jednej z nich. Stała na samym końcu rzędu i była chyba najmniejsza z nich wszystkich. Nogi nieco jej się rozjeżdżały, a dłonie zaciskała na rąbkach spódniczki.
Przechyliłam głowę, bo patrzyła na mnie badawczym spojrzeniem, które natychmiast uciekło.
- Dziesięć minut rozgrzewki! – Mama klasnęła dwa razy w dłonie i odjechała do bramki, w której czekał jeden z instruktorów. Dziewczynki od razu poderwały się z miejsc i zaczęły jeździć po całym lodowisku, śmiejąc się i przekrzykując siebie nawzajem.
Przewiesiłam ręcznik przez kark i zamierzałam wstać, gdy zostałam powstrzymana.
- To pani tak ładnie jeździ?
Uniosłam głowę i dojrzałam moją małą obserwatorkę. Rozejrzałam się dookoła, odnajdując wciąż pochłoniętą rozmową mamę, po czym znów spojrzałam na stojącą obok dziewczynkę. Miała duże, zielone oczy, piegowatą buzię i upięte w koka marchewkowate włosy. Potarłam skórę nad górną wargą, aby nie wystraszyła się resztek krwi, ale ona… Miała bardzo odważną minę.
- Pani wisi na plakacie. - Wskazała palcem w stronę szatni. Kiwnęłam niemrawo głową. – Pani Natalia ciągle powtarza, że jeśli będziemy się starać, to będziemy takie, jak pani.
Otworzyłam szerzej oczy w zdziwieniu.
- N-naprawdę?
- Aha. Pani jest moją idolką. Bo pani tak dużo wygrała i tak ładnie jeździ…
- To… Miłe. Chyba.
- Dużo ćwiczę, ale na razie średnio mi wychodzi. Inne dziewczyny skaczą już dwa skoki jeden po drugim, kiedy ja ciągle upadam po pierwszym. Ale pani Natalia mówi, że nawet najlepsi upadają, więc się nie przejmuję, bo i po co?
Ta pani Natalia to w ogóle mądry człowiek jest, prawda?
- Muszę dużo trenować, jeśli chcę jechać na najbliższe zawody. Nie muszę na początku wygrywać, ale jak będę ćwiczyć, to kiedyś się uda. Będę potem jeździć do Ameryki, do Francji… a może nawet do stolicy? Czy stolica jest daleko? To chyba jakieś duże państwo, prawda?
Zaśmiałam się pod nosem. Zdecydowanie kogoś mi przypominała.
- Zawsze tyle gadasz? – spytałam ze szczerym rozbawieniem.
- Tata mówi, że za dużo jak na sześciolatkę.
- Dziewczynki, do mnie! – Nagle rozległ się krzyk mamy. Obie spojrzałyśmy w jej kierunku i głęboko westchnęłyśmy.
- Muszę iść.
- Jak ty masz właściwie na imię?
- Basia.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową, ściskając jej drobną rączkę.
- Powodzenia w treningach.
- Dzięki! – wykrzyknęła i uciekła w stronę swojej grupy. W połowie drogi jednak zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. – Jak będę duża, to chcę być taka jak pani.
I zwiała.
Jeszcze długo ją obserwowałam; jak gania się z innymi dziewczynami, lub jak próbuje wykonywać najprostsze skoki. Było w niej coś, co sprawiało, że patrząc na nią widziałam siebie. Nie przez wzrost, kolor włosów czy oczu. Była taka drobna, ale odważna i dzielna, nie przejmowała się tym, że jej nie idzie. Podchodziła do jazdy beztrosko i było w niej tyle dziecięcej radości, której jej zazdrościłam, a o której już tak dawno zapomniałam.
- Dziecko, wcale tego nie chcesz.
- Kubiak, mogę cię potem prosić na słowo? – Głos Niny wyrwał mnie z zamyślenia. Pokiwałam głową i zeszłam z lodowiska.
Około czterdzieści minut później, po rozluźnieniu i szybkim prysznicu, siedziałam wraz z Niną w najwyższym rzędzie trybun i obserwowałyśmy prowadzony przez mamę trening.
- Odpuść jej.
Przez długą chwilę po prostu patrzyłam na Schröder z posiadaną od dłuższego czasu świadomością, że w końcu poruszy ten temat.
- Obie jesteście cholernie męczące z tą swoją dumą, czy jak wy tam nazywacie to, że po prostu tchórzycie przed wyciągnięciem ręki.
- Może mam jeszcze przeprosić?
- A uważasz, że nie masz za co? – Nina obróciła głowę w moją stronę i uniosła brew. – Nie mówię, że tylko ty. Obie dołożyłyście równo do pieca, ale, jak widać po miesiącach, żadnej to nie wyszło na dobre.
- Jej z pewnością…
- Nie rób z niej takiej wiedźmy, co? Mamuśka swoje za uszami ma, co nie oznacza, że jej to wszystko zwisa i powiewa, a twój wyjazd przyjęła z wielką ulgą.
- Taa, Lilka wspominała, jak to było jej „źle”…
- Chyba nie myślisz, że to jakaś ściema? – spytała i od razu odpowiedziała sobie głośnym prychnięciem. – Kubiak, własnej matki nie znasz.
- Doskonale wiesz, jaką matką była przez całe moje życie, więc nie bierz się nagle za jej usprawiedliwianie – warknęłam, naciągając rękawy bluzy na dłonie.
- Matką stulecia to ona nie jest, racja, ale nie można jej zarzucić, że się nie stara. Bo starała się przez cały ten czas, gdy harowała, żebyś mogła spokojnie trenować i rozwijać swój talent. Myślisz, że to wszystko to było jej widzimisię, czy jak wy to nazywacie? Kornelia, ona całe życie ci poświęciła. – Nina patrzyła na mnie spod ściągniętych brwi i trzymała dłoń na moim nadgarstku. – Naprawdę nie rozumiesz? Gdy się urodziłaś przez długi czas namawiałam ją na to, żeby kontynuowała swoją karierę. Mogła naprawdę dużo osiągnąć, ale ona nie chciała mnie nawet słuchać. Wybrała ciebie i lepsze życie dla was obu. To wszystko, cały ten klub, jej praca, nawet ja, chociaż miałam masę lepszych ofert… Kubiak, to zawsze było tylko i wyłącznie dla ciebie. Żebyś miała życie lepsze od niej i twojego starego. Jasne, chujowo jej później całe to matkowanie wychodziło, ale pomyśl o tym, co ci powiedziałam, zanim znów pomyślisz, że zależy jej tylko na twojej karierze.
Wstała i jeszcze raz spojrzała w kierunku lodowiska, gdzie mama właśnie pomagała jednej z dziewczynek wstać z lodu. Otrzepała jej kolana i roześmiała się głośno.
- Natalcia jest potworem tylko w twojej głowie, kochana. – Wykrzywiła usta w uśmiechu. – W rzeczywistości boi się bardziej od ciebie.
- Nina…
- Zjeżdżaj do domu, wyśpij się. Widzimy się rano na basenie. Za każdą minutę spóźnienia dodatkowa długość. Tschüs!
Zeszła na dół i zniknęła w korytarzu. Z dziesiątkami pytań, które chciałam jej zadać, jedynie obróciłam twarz w stronę lodowiska i utkwiłam wzrok w mamie - uśmiechniętej, bawiącej się z podopiecznymi, radosnej… Tak radosnej, że nie byłam w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz ją taką widziałam.
I czy w ogóle widziałam ją inną, niż tą, która przez te wszystkie lata tkwiła w mojej świadomości?

*

kiedy chciałam płakać, nie mogłam, bo nie pozwalano mi

*

W ostatniej chwili szarpnąłem za drzwi kabiny i prawie zanurkowałem w toalecie, czując gwałtowny skurcz żołądka. Wziąłem głęboki wdech, przygotowując się na kolejną falę wymiotów i zacisnąłem oczy. Kilka sekund później usłyszałem skrzypnięcie zawiasów.
- W porządku?
Miałem wielką ochotę zaprzeczyć, ale czując na ramieniu rękę Heinza tylko przytaknąłem. Leżę z głową w kiblu i mam wrażenie, że zaraz wyrzygam wszystkie flaki, w dodatku nie mam siły, aby kontynuować trening, a psychicznie jestem totalnym wrakiem… Nie no, jest fantastycznie.
- Wybacz, nie sądziłem, że lekkie wzmocnienie treningu tak się skończy.
- Spoko – sapnąłem i odnosząc wrażenie, że skończyłem na dziś swoją robotę, otarłem usta i powoli wstałem z kolan. – To moja wina. Niepotrzebnie próbowałem docisnąć.
Kuttin westchnął i podał mi papierowe ręczniki. Minąłem go, po czym pochyliłem się nad umywalką, aby opłukać twarz zimną wodą. Przez długą chwilę pocierałem dłońmi oczy i policzki, próbując przegonić poczucie słabości. A potem uniosłem głowę i spojrzałem w lustro na swoją ociekającą wodą twarz. Jestem wyczerpany. Mam dość. Chcę pojechać do Seeboden, zobaczyć się z Lilly i spędzić z nią cały dzień. Wiem, że nie mogę, że muszę trenować i pomimo zmęczenia chcę to robić, ale… Jest ciężko, a ja powoli przestaję dawać radę. Dni mijają, jestem w składzie na Soczi, a i tak wciąż czegoś brakuje. Nie czegoś. Kogoś.
- Na dzisiaj koniec, odpocznij trochę. – Heinz poklepał mnie po ramieniu i ruszył do wyjścia z łazienki. – Thomas? – Odwrócił się tuż przy drzwiach i spojrzał na mnie. – Dzwoniłeś?
Pokręciłem głową i pochyliłem ją, wspierając ramiona na umywalce.
- Posłuchaj starszego i doświadczonego kumpla… Zadzwoń. Nawet, jeśli wyjechała, to wcale nie oznacza, że nie chce abyś jej szukał.
Spojrzałem na niego zza przymrużonych powiek. Uśmiechnął się niewinne i wzruszył ramionami.
- To kobieta. A ja żyję z jedną już dobrych kilkanaście lat i wiem, co mówię.
- Nawet nie wiem, czy będzie chciała ze mną pogadać.
- To sprawdź! – Roześmiał się i pokręcił głową. – Chłopie, jedziesz na igrzyska po takim fatalnym upadku, a boisz się do dziewczyny zadzwonić? Nie każ mi się za ciebie wstydzić – dodał ze śmiechem i zamknął za sobą drzwi.
Bardzo zabawne, naprawdę. Chyba zapomniał, jak panikował, gdy miał zostać ojcem po raz pierwszy.
Wytarłem twarz koszulką i sięgnąłem po leżącą na parapecie komórkę, którą zostawiłem na sali treningowej, a którą Heinz musiał przynieść. Usiadłem pod ścianą i niewiele myśląc, odszukałem album ze zdjęciami. Mimowolnie uśmiechnąłem się, gdy na pełnym ekranie pojawiła się umazana dżemem truskawkowym twarz Neli. Villach, wieczór, gdy pierwszy raz widziałem jak tańczy. Fajnie wtedy było. Nic nie zapowiadało koszmaru, w którym się później znaleźliśmy. Brawo, Morgenstern.
Dalej… Seeboden. Gdy przez chwilę trzymała Lilly na rękach. Gdy z wytkniętym językiem grała w FIFĘ. Gdy ukrywała swoją twarz za rękawem swetra i dużym kubkiem herbaty. I gdy tata wpadł do salonu i kazał zrobić sobie z nią zdjęcie. Zaśmiałem się, patrząc na jej purpurowe policzki i przeszklone ze śmiechu oczy. A potem był Oberstdorf, jej niezadowolona mina, skrzyżowane ręce i wciśnięty na głowę różowy kask Krafta, gdy siedziała obrażona na wszystkich za to, że na powitanie wkręciliśmy ją w stary numer pt. „Hofer cię szuka”. Prawie wszystkich wtedy pozabijała, nie mówiąc już o tym, że to ja miałem u niej najbardziej przesrane. Kolejne zdjęcie, gdy Hayböck ubrał ją w swój o wiele za duży na nią kombinezon. Stała z rozłożonymi bezradnie rękoma, ale śmiała się tak, że patrząc na to zdjęcie dokładnie słyszałem w głowie jej śmiech. Garmisch… Sylwester i nagranie z lodowiska. Westchnąłem, widząc jak porusza się na łyżwach, jak skacze, kręci się i wykonuje te wszystkie niesamowite figury. Była szczęśliwa. I czasem myślę, że byłoby dla niej najlepiej, gdyby wróciła do Polski i do jazdy, ale… Chyba jest na to zbyt uparta. Nagranie się skończyło, a na kolejnym zdjęciu byliśmy już razem. Na belce Bergisel, na którą tak bała się wejść. Schowała twarz w mojej szyi i tylko jednym okiem spoglądała w aparat.
I… koniec.
Koniec zdjęć oraz koniec tego, co w jakiś sposób podtrzymywało mnie przez cały ten czas, gdy była obok. Reszta mogłaby się nigdy nie wydarzyć.
Gdyby tylko udało się to naprawić. Gdyby można było to zrobić jak najszybciej!
Przez długie minuty wpatrywałem się w zdjęcie kontaktu, na którym wyciąga w moim kierunku oba uniesione kciuki. To nie jest proste. Nie dla takiego tchórza jak ja. Nawet, jeśli chcę z nią porozmawiać… Wydaje mi się, że nie umiem; że nie wiem, co tak właściwie chcę jej powiedzieć.
Dlatego nie zadzwoniłem. Jeszcze nie.

*

wpadłem w niezłe gówno
i czuję się zagubiony
ddy proszę o pomoc
to tylko dlatego, że bycie z tobą otworzyło mi oczy

*

- Jak trening?
Tylko posłałam Lilce błagające o litość spojrzenie i rzuciłam klucze na stół, po czym nastawiłam wodę na herbatę.
- Okeeej, nie było tematu. Widzę, że tryskasz energią i radością. Zresztą, jak po każdym treningu.
- Miało nie być tematu – przypomniałam, wrzucając torebkę z melisą do kubka. Lila uniosła ręce na znak kapitulacji i wróciła do swojego laptopa.
- Po prostu miło popatrzeć, jak Ninka torturuje kogoś innego poza mną.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawisz. W końcu sama mnie w to wrzuciłaś.
- Podziękujesz później. – Uśmiechnęła się wrednie, na co tylko wywróciłam oczami i usiadłam przy stole z kubkiem w dłoniach.
- Jak noga?
- Wkurwia mnie tak samo jak wczoraj, przedwczoraj, przed-przedwczoraj i każdego dnia wcześniej – wyliczyła, nie odrywając wzroku od ekranu. – Ale dziękuję, że się troszczysz.
- W zasadzie to powinnam zamordować cię w śnie.
- Tak, tak, słyszałam to już kilka razy – wymamrotała, stukając z zawrotną prędkością w klawiaturę. – Pogadamy inaczej po igrzyskach – dodała i wycelowała palec wskazujący w enter. – Kupione!
- Co?
- Bilety do Soczi, gamoniu. Myślisz, że przegapię twoje ostatnie zawody?
Dłoń, w której trzymałam kubek nieznacznie drgnęła tuż przy ustach, gdy Lilka spojrzała na mnie z pełnym satysfakcji uśmiechem.
- Lot mam dwa dni po zdjęciu szwów. Akurat zdążę na program krótki.
- Nie, żeby coś, ale nie powinnaś. – Spojrzałam na jej nogę, a potem na nią, nie do końca rozumiejąc szaleństwo tego planu. – A rehabilitacja?
- Nie zając. Cztery dni w Rosji mi nie zaszkodzą. Skoro już tam nie wystąpię, to chociaż sobie na ciebie popatrzę, co bym wiedziała, że nie na darmo to wszystko poszło.
- Ale Lilka…
- Mogą mi tę nogę nawet odciąć, nieważne. Muszę tam być razem z tobą. – Upierała się w ten swój własny, lilkowaty sposób, którego nie dało się przebić. – Ten ostatni raz, dobra? Po pokazie mistrzów od razu wracam do Polski i mogę nawet wodę z miodem pić, jeśli mi każą.
Westchnęłam, patrząc na nią z równoczesną chęcią urwania jej głowy i uściskania z całych sił. Dyskusja z nią to jak walka z jednym wielkim blond wiatrakiem.
- Dzięki, że tam będziesz. – Wysiliłam się na słaby uśmiech, który odwzajemniła znacznie szerzej.
Nie mam pojęcia skąd w niej tyle optymizmu i energii, mimo zerwanych więzadeł i zrujnowanej możliwości wystąpienia na igrzyskach olimpijskich po raz pierwszy. W dodatku wciąż jest na tyle silna, aby podnieść nie tylko siebie, ale i mnie. I jest w stanie kopnąć mnie zdrową nogą w tyłek. Każdy inny na jej miejscu, w tym ja, załamałby się… Ale nie ona. Lilka jest cholernie silna. Najsilniejsza.
- A skoro już tak o tym, że jadę do Soczi to… Znalazłam coś, co mogłoby cię zainteresować.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, ale ona tylko obróciła laptopa w moją stronę. Serce od razu zadudniło mi w piersi, gdy w nagłówku dostrzegłam zdjęcie Thomasa i dołączony do niego tytuł oraz artykuł. Przeskakiwałam z wyrazu na wyraz, łącząc je w spójne zdania, z czego każde kolejne potęgowało we mnie mieszające się z ulgą przerażenie. Czułam, jak każdy pojedynczy mięsień napina się, a tętno przyspiesza. Boże.
Uniosłam wystraszony wzrok na Lilkę, która z trudem podniosła się z krzesła i sięgnęła po kule.
- Wiesz, Kubiak… Byłoby naprawdę głupio, gdybyś przewaliła taką szansę. – Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się blado, po czym zaczęła kuśtykać do wyjścia z kuchni. – Nie pozwól, żeby to wszystko poszło na marne, okej?
Drzwi pokoju Lili zamknęły się za nią, a ja wciąż wpatrywałam się w nagłówek artykułu. Zagryzłam wargę, ignorując łzę, która skapnęła na dłoń.
„Thomas Morgenstern wystartuje podczas Igrzysk Olimpijskich w Soczi”.

*

kiedy pragnęłam powiedzieć ci, że popełniłam błąd, odeszłam

*

Dam radę.
Ułożyłem narty na podeście i spojrzałem w dół. Wysoko. Chyba pomyślałem o tym po raz pierwszy od kilkunastu lat, stojąc na szczycie jakiejkolwiek skoczni. A przecież to tylko zwykła K95, którą tak dobrze znam. Skakałem już z o wiele wyższych obiektów, jak choćby… Kulm.
Serce dudniło mi w klatce piersiowej, więc odwróciłem wzrok i skierowałem go na cały kompleks Schattenbergschanze. Cisza. Niebo nad Oberstdorfem było czyste, słońce świeciło z tyłu skoczni, praktycznie nie wiało… Tylko wewnątrz mnie szaleje burza.
Bardzo powoli wsunąłem jedną, a potem drugą nogę w narty, po czym kilkukrotnie sprawdziłem zapięcia i wiązania. Czułem zaciskające się gardło i ból żołądka, gdy wyprostowałem się i znów popatrzyłem w dół. Kiedyś musiało do tego dojść. Tylko jeszcze nigdy wcześniej nie czułem, że jednocześnie chcę i nie chcę skoczyć. Bałem się, ale w tej samej chwili jakaś siła pchała mnie na belkę, na którą ostrożnie się wsunąłem.
Gdy siedziałem na niej ostatni raz i patrzyłem na wszystko z góry, Nelka była obok. Bałem się trochę mniej, niż w tej chwili i nie miałem tylu wątpliwości. Jedynie chciałem uciec przed jej spojrzeniem, w którym widziałem spowodowany własnymi rękoma ból. Teraz nie mam przed czym uciekać. W jej miejscu stoi Stefan, mój fizjoterapeuta, a jedynym powodem, dla którego muszę skoczyć jest fakt, że przełamując strach po raz pierwszy, będę w stanie to powtórzyć. A wtedy poradzę sobie z całą resztą.
Wypuściłem z ust powietrze, które w postaci obłoku uleciało gdzieś do nieba i spojrzałem przed siebie. Heinz wysunął rękę z chorągiewką i popatrzył w moją stronę. Przecież robiłeś to już tyle razy. Zsunąłem gogle na twarz, poprawiłem rękawiczki i uderzyłem dłońmi dwa razy w uda.
Austriacka flaga przecięła powietrze.
Nie ruszyłem. Wciąż zaciskałem dłonie na belce, czując jak wszystko wewnątrz mnie błaga, aby zostać na górze. Tu jest bezpiecznie, nic nie może się stać. Nie potrafiłem odepchnąć się i zjechać na dół tak, jak tysiące razy wcześniej. Przerażenie podsuwało przed oczy obrazy z Bad Mitterndorf i przybijało coraz mocniej do belki. Oddychałem płyciej, zaciskając zęby. Mięśnie jakby się zablokowały, a w głowie miałem jedną wielką pustkę. Wrzeszczałem w środku na samego siebie, aby wreszcie poruszyć się, wykonać jakikolwiek ruch, ale nic nie przynosiło skutku.
- Chłopie, potrafisz! – Usłyszałem jak przez grubą ścianę Stefana.
Potrafię. Oczywiście, że potrafię. Jestem mistrzem olimpijskim, mistrzem świata, dwukrotnym zdobywcą Kryształowej Kuli, wygrałem Turniej Czterech Skoczni… Potrafię skoczyć. Muszę to zrobić. Chcę. Chcę i wiem że mogę pokonać przede wszystkim siebie i swój własny strach. Mogę to zrobić. Mogę skoczyć. Nieważne jak, nieważne ile, to nie ma w tej chwili znaczenia. Mogę i zrobię to. Dam radę. Dam tę pieprzoną radę. Ona w to cały czas wierzyła, gdy skreśliłem siebie po upadku w Titisee.
Pora, abyś i ty w siebie uwierzył, Morgenstern.
- W porządku.
I odepchnąłem się.

*

ciągle zamykam oczy
 ale nie potrafię się od ciebie odciąć
chcę polecieć do miejsca
w którym będziesz tylko ty i ja
nikt inny, więc będziemy wolni

*

Stłumiłam ciche syknięcie, odlepiając plaster z najmniejszego palca lewej stopy. Otarcie jest dość głębokie i cóż… Mięso. Zalałam ranę wodą utlenioną, wgryzając zęby w kolano i odczekałam, aż wyschnie, by na nowo ją opatrzyć. Cholerne efekty cholernych treningów cholernej Niny.
- Stasiu, żyjesz? – zagaiłam do brata, który od dłuższego czasu podsypiał na krzesełku obok. Mruknął coś pod nosem i tylko bardziej wtulił się w stos kurtek, na którym leżał. – Nie śpij, ciućmoku, do domu musisz wrócić.
- Jutro.
Zaśmiałam się i starłam chusteczką resztki wody ze stopy.
- Nie mam pojęcia, o co chodzi. Muszę jutro pojechać do banku i sama wszystko załatwić, bo przecież na księgowości w ogóle nie można polegać. Rachunki popłacone, wypłaty przelane… Zawsze coś. W dodatku Maks nie odbiera telefonu, a miał już po nas być. Staszek, wstawaj, jedziemy do domu.
Nagle obok pojawiła się mama i Nina, która tylko przewracała oczami mniej więcej co drugie słowo pani prezes. A Młody nawet się nie ruszył.
- Jak znam życie, spędzę tam pół dnia, a i tak nic nie załatwię. Biurokracja, tylko człowiekowi nerwy zabierają… Czemu on nie odbiera? Uch. Staszek, wstawaj z tego brudnego krzesła! Staszek?
- Zdaje się, że syn ci odpadł – stwierdziła Nina, siadając tuż obok niego i posyłając mi spojrzenie z serii „mam dość”.
- Genialnie… Maks? Gdzie ty jesteś? Jak to? Dobra. Jakoś sobie poradzę. Tak, pa. – Mama ze złością zakończyła połączenie i westchnęła. – Spotkanie mu się przedłużyło. Trudno. Stanisław Tadeusz, nie śpij! Albo śpij jeszcze chwilę, muszę zadzwonić po taksówkę…
- Ja was odwiozę.
Tak, ja to zaproponowałam. I nie, nie mam pojęcia dlaczego. Może wciąż mam w głowie wszystko, co powiedziała mi Nina, a wcześniej Lilka. A może po prostu nie chcę, aby Staszek spał na tyłach śmierdzącej taryfy. Nie wiem. Nałożyłam skarpetkę i adidasa, zignorowałam wlepione we mnie spojrzenie mamy i Niny, po czym założyłam na ramię torbę i wzięłam śpiącego Stasia na ręce.
- Nie chcę, żeby się obudził.
Czterdzieści minut później parkowałam na jednym z podkrakowskich osiedli. Całą drogę przemilczałyśmy. Staś dalej spał na tylnym siedzeniu, a ciszę przerywało jedynie cicho grające radio. Nie planowałam rozpocząć rozmowy; pierwszej od naszej kłótni z końca września. Ona też nie paliła się, aby cokolwiek powiedzieć. Cisza była wygodna. Tak jak nasz stosunek od mojego powrotu. Żadna nie wchodziła sobie w drogę i robiła to, co musiała. Tak było łatwiej.
- Wezmę go.
Zgarnęłam Młodego i skierowałam się do domu.
- Jesteście! – W wejściu przywitał nas Maks, mąż mamy. Uciszyłam go, wskazując na trzymanego Staszka i machnęłam ręką na przywitanie. – Kornelia, hej! Ty tutaj?
- Zaniosę go do pokoju i się zmywam.
Nie czekając na odpowiedź, zaczęłam wspinać się po schodach na piętro, rozglądając się po domu. Dawno tu nie byłam, choć spędziłam tu swoje ostatnie lata bycia nastolatką, przed wyprowadzką do centrum. Zamieszkałyśmy w tym domu z mamą i Maksem jeszcze zanim się pobrali dziesięć lat temu. Na końcu korytarza wciąż znajduje się mój stary pokój, w którym nie byłam od wieków.
- Korna? – Staszek cicho stęknął na wpół śpiąc, gdy jak najdelikatniej wkładałam mu przez głowę piżamę.
- Słucham cię.
- Już nigdzie nie wyjedziesz, prawda?
Westchnęłam, naciągając mu na tyłek spodenki.
- Niedługo będę musiała. Ale na krótko, obiecuję.
- Na olimpiadę? – dopytał, na co przytaknęłam i okryłam go szczelnie kołdrą. – To wiem. Mama mówi, że to ważne, że tam jedziesz i mam trzymać kciuki.
- Najmocniej, jak tylko potrafisz.
- Mhm. Ale wrócisz, prawda?
- Oczywiście. I przywiozę ci coś super fajnego, okej?
- Okej. Korna?
- Tak?
- Wiem, że wrócisz – dodał i potarł palcem oko. – Bo mama z tobą tam jedzie. A mama obiecała mi, że będzie cię pilnować, abyś już nigdzie bez nas nie jechała.
Uśmiechnęłam się na tyle, na ile byłam w stanie i jeszcze raz poprawiłam mu kołdrę. Staszek zasnął od razu, więc cmoknęłam go w czoło i zostawiając włączoną lampkę, opuściłam jego pokój. Myśl, że muszę zejść na dół i jeszcze raz skonfrontować się z mamą, sprawiła, że poczułam jakby mój żołądek nagle ważył tonę. A mimo to musiałam wykonać pierwszy krok. A potem drugi, trzeci i każdy następny…
- Kornelia?
Byłam w połowie drogi do drzwi frontowych, gdy usłyszałam głos mamy. Zamarłam, ale tylko na chwilę. Wstała od stołu i zatrzymała się w przejściu między przedpokojem a kuchnią. Ostatni raz, gdy stałyśmy w tym samym miejscu, krzyczałyśmy sobie prosto w twarz wszystko to, co uzbierało się między nami przez dwadzieścia cztery lata mojego życia. Prawdopodobnie nienawidziłam jej wtedy jak nikogo innego. Teraz nie ma nic. Patrzyłam na nią, na jej zmęczoną twarz, podkrążone oczy i to, jak zbiera się w sobie, aby coś powiedzieć i nie czułam już niczego. Po prostu patrzyłam na swoją matkę, na odbicie siebie za osiemnaście lat i zadawałam sobie jedno pytanie: co się z nami stało?
- Staszek powiedział, że jedziesz z nami do Rosji. – Przerwałam nieporanie ciszę. – Myślałam, że zostajesz w Polsce.
- Tak z początku było. Znaczy… Z Niną ustaliłyśmy, że będzie lepiej, jeśli zostanę. Ale Staszek prosił, żebym poleciała z tobą… Uznałam, że możesz potrzebować menagera tam na miejscu.
- Nie wiedziałam, że wciąż nim jesteś. – Wpadłam jej w słowo, gdy szykowała się, aby coś powiedzieć. Zamiast tego zacisnęła usta i kiwnęła głową, spuszczając wzrok na podłogę. Źle, Kubiak. – Wszystko jedno. Coś jeszcze?
- Chciałam ci powiedzieć, że… Jakoś wcześniej nie było ku temu okazji… - Plątała się zupełnie jak nie ona. - Podjęłaś bardzo dobrą decyzję, zgadzając się pojechać do Soczi zamiast Lili.
- Nie robię tego dla ciebie.
Cholera, Kubiak!
Mama popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i przez chwilę milczała, by w końcu zamrugać i oblizać niepomalowane usta.
- Nie chcę, abyś robiła to dla kogokolwiek innego, oprócz siebie.
- Och, doprawdy? – rzuciłam z przekąsem, bo to się robi coraz dziwniejsze, ONA robi się coraz dziwniejsza! Skąd u niej takie teksty? Okej, próbujemy załagodzić sytuację, porozmawiać, ale… Co się z nią stało? – Od kiedy twierdzisz, że powinnam jeździć tylko i wyłącznie dla siebie? Zdaje się, że przez lata wyznawałaś zupełnie inną zasadę.
- Kornelia, to nie tak…
- A jak? – Uniosłam głos na tyle, aby nie obudzić Staszka, ale na tyle, by wyrazić swoje poirytowanie. Sytuacja staje się coraz bardziej niedorzeczna. – Praktycznie przez całe swoje życie jeździłam, abyś to ty była przede wszystkim zadowolona. Każdego dnia pozwalałaś mi czuć, jakie to dla ciebie ważne, jeśli będę coraz lepsza. A teraz mówisz mi, żebym robiła to dla siebie? Czy ty w ogóle siebie słyszysz?
- Nie chciałam, abyś tak to odbierała. Starałam się, aby łyżwy dawały ci tyle szczęścia, co kiedyś mi. Abyś pokochała je tak samo, jak ja.
- I udało ci się, gratuluję. Tylko jednocześnie zrujnowałaś mi prawie całe życie.
- Robiłam wszystko, abyś miała o wiele szczęśliwsze życie ode mnie i twojego ojca!
- Naprawdę? Czy wasze kłótnie, rozwód, a potem wyjazd taty do Austrii sprawiły, że było szczęśliwsze? A może mordercze treningi i ciągły brak zadowolenia miały to zrobić? Nie! – Pokręciłam głową, czując jak wewnątrz drżę z nerwów. – Poza niektórymi momentami na lodowisku wcale takie nie było.
- Chciałam, aby łyżwy odciągały twoją uwagę od tego, co działo się między mną, a ojcem… Żeby były odskocznią od tego, jak fatalnymi rodzicami dla ciebie wtedy byliśmy. Nie twierdzę, że to było dobre posunięcie, ale próbowałam zaoszczędzić ci cierpienia. Byłam młoda, wciąż niegotowa na bycie matką… Kornelia, zrozum mnie.
Zacisnęłam usta i pięści, odwracając szklące się spojrzenie w drugą stronę.
- Przez ciebie ludzie mnie nienawidzili. Ja sama siebie nienawidziłam przez długi czas. Ojciec wyjechał, babcia patrzyła na mnie tylko jak na maszynkę do zdobywania medali, Joubert mnie zostawił… Wyliczać ci dalej?
- Nie wypieram się tego, że momentami przekraczałam pewne granice. Nie jestem z tego zadowolona, ale zaszłaś tak daleko! Doszłaś do poziomu, o którym ja kiedyś tylko marzyłam! Nie masz pojęcia, jaka jestem z ciebie dumna.
- Nigdy tego nie okazywałaś.
- Nie wiem… Może ci zazdrościłam, nie mam pojęcia. – Ściszyła łamiący się głos. Kątem oka dostrzegłam jak opiera się o komodę i chowa twarz za dłonią. – To wszystko mnie przerosło. Pierw śmierć dziadka, twój upadek, nasza ostatnia rozmowa, cokolwiek to było. A potem wyjechałaś. Naprawdę nie chciałam, aby tak to wyglądało. – Płakała. Słyszałam jej zdławiony głos, jej pociąganie nosem i cichy szloch. I z całej siły starałam się uodpornić; nie zwracać uwagi i nie patrzeć w jej stronę, choć czułam, że jeszcze chwila i sama rozkleję się jak małe dziecko. Nie chciałam tego. Nie przed nią. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, że mi przykro.
Przełknęłam rosnącą w gardle gulę i odczekałam chwilę, aż łzy pod powiekami wyschną. Mijały minuty, a może sekundy, które składały się na ciszę. A potem odrzuciłam wszystkie sentymenty, zacisnęłam zęby i skierowałam się do drzwi, chwytając za pozłacaną klamkę.
- Kornelia…
- Widzimy się w czwartek na lotnisku – wydusiłam z siebie półgłosem. – Masz rację. Potrzebuję swojego menagera w Soczi.
Oparłam głowę o kierownicę, próbując złapać oddech i nie wybuchnąć płaczem. Ze wszystkich sił starałam się nie analizować słów mamy i odepchnąć od siebie to, co kilka minut temu usłyszałam. A potem leżący na siedzeniu obok telefon zaczął dzwonić kolejny raz w tym tygodniu, wyświetlając na ekranie zdjęcie, które nie wywołało innego grymasu, niż żałosną próbę nie rozbeczenia się na dobre.
Wcisnęłam czerwoną słuchawkę i odrzuciłam telefon na bok, po czym odpaliłam silnik.
Do zobaczenia w Soczi, Thomas.

*

przepraszam za wszystko
wiem, że cię zawiodłam
przepraszam, aż do końca
nigdy nie potrzebowałam przyjaciela tak
jak potrzebuję go w tej chwili

*

Nie odebrała.
Właściwie mogłem się tego spodziewać. Bo niby dlaczego miałaby chcieć ze mną porozmawiać? Przecież nie zasługiwałem na żadne wyjaśnienia, prawda? Na choćby znak, że wszystko gra i jest w tym swoim pieprzonym Londynie, czy gdziekolwiek zamarzyło jej się teraz być! Minęły trzy tygodnie, chyba mam prawo cokolwiek wiedzieć!
Rozłączyłem się, słysząc po raz setny pocztę głosową i odłożyłem telefon na szafkę.
A potem jak najostrożniej położyłem się na łóżku, czując, jak w jednej chwili cała złość ulatnia się ze mnie i ustępuje miejsca najwspanialszemu uczuciu na świecie.
Podparłem głowę, uśmiechając się pod nosem i poprawiłem kołdrę, która nieco zsunęła się z Lilly. Z rączkami wokół głowy spała w najlepsze, ciągnąc za smoczek i równomiernie oddychając. Uwielbiam na nią patrzeć; gdy śpi, gdy się bawimy, gdy stawia nieporadnie kroki, gdy próbuję ją karmić i gdy śmieje się tak, że tracę dla niej głowę. Jest idealna. Piękna. Najcudowniejsza na całym świecie. I moja. Dopóki nie zostałem ojcem, nie sądziłem, że można kogoś aż tak kochać. Przecież ona doprowadza mnie do szaleństwa każdym swoim uśmiechem; sprawia, że jestem w stanie zrobić dla niej wszystko i jeszcze więcej. Mając ledwo trzynaście miesięcy owinęła mnie wokół swojego małego paluszka i zawładnęła całym moim sercem do tego stopnia, że nie potrafię przypomnieć sobie życia bez niej.
Szkoda tylko, że ma takiego ojca idiotę.
Moją uwagę od Lilly odwróciło dopiero ciche pukanie do drzwi i pojawienie się w nich mamy.
- Śpi? – spytała szeptem, na co pokiwałem głową. Uśmiechnęła się lekko i wślizgnęła do środka, po czym podsunęła sobie fotel i na nim usiadła. – Jak się czujesz?
- Bywało lepiej – przyznałem, bo jej nie musiałem okłamywać.
- Odpocznij. Cały dzień ganialiście po dworze.
- Wtedy właśnie odpoczywałem. – Wysiliłem się na uśmiech, znów wpatrując się w Lilly, która zaciskała rączkę wokół mojego palca i cicho wzdychała przez sen. – Tego potrzebowałem.
- Kiedy jedziesz do Wiednia?
- Za trzy dni. Chciałbym ten czas spędzić z Lilly i z wami, wyciszyć się przed igrzyskami, zebrać chociaż trochę sił.
- To dobry pomysł. - Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, a ciszę przerywał tylko spokojny oddech Lilly. – Odezwała się?
Pokręciłem głową, nie spuszczając wzroku z córki. Nie próbowałem ukrywać przed mamą, jak potoczyła się moja historia z Nelą. Nawet nie szukałem dla siebie wymówek. Po prostu powiedziałem jej wszystko, całą prawdę od początku do końca. Zasługiwała na to, a ja już nie chciałem nikogo więcej okłamywać.
- Nie odbiera, nie odzywa się… Chłopaki próbowali wyciągnąć coś ze Stocha w Willingen, ale obiecał jej, że nic nikomu nie powie. Nikomu, czytaj mi – prychnąłem. – Nic nie wiem, mamo. Nie wiem, gdzie jest, co się z nią dzieje… Nie mam pojęcia, kiedy ją teraz zobaczę, czy w ogóle będę miał szansę z nią porozmawiać.
- A co, jeśli powiem ci, że może niedługo będziesz miał okazję to zrobić?
Uniosłem na nią wzrok, nie bardzo rozumiejąc jej słowa. A ona tylko uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła w moją stronę zadrukowaną kartkę. Wyswobodziłem się z uścisku Lilly i usiadłem, niepewnie po nią sięgając.
- „Polka wraca do rywalizacji”?
- Czytaj.
Błyskawicznie przeczytałem cały artykuł, by na koniec spojrzeć na mamę oczami większymi od spodków. Jeszcze raz. I jeszcze jeden. Kornelia. Łyżwy. Igrzyska. Soczi. Rosja. Wielki powrót.
- Nie rozumiem… - Pokręciłem głową, unosząc ją i spoglądając na mamę. – Przecież… Zrezygnowała. Nie chciała wracać do jazdy. A teraz… Jedzie na igrzyska? Jak to?
Wzruszyła ramionami i znów się uśmiechnęła.
- Wygląda na to, że oboje macie bardzo dużo szczęścia. A na pewno więcej niż rozumu.
- Mamo.
- Przepraszam! – Uniosła ręce na znak niewinności. – Ale czy to nie jest idealna okazja, aby wreszcie ze sobą porozmawiać i wszystko wyjaśnić?
- Nie wiem. Już nic nie wiem… - mruknąłem, ocierając twarz dłonią.
Bo jak mam wiedzieć cokolwiek? Nie dostałem od niej żadnego znaku życia, odkąd wyjechała. Ostatni raz widziałem ją w szpitalu. Od tamtej pory cisza… I nagle okazuje się, że jedzie do Rosji.
- O co chodzi? Thomas?
- Nie, nic… Po prostu… Teraz, po całym tym czasie, w którym milczała i gdy wiem, że wystartuje na igrzyskach, zaczynam zdawać sobie sprawę jaki jestem… Jaki jestem na nią zły – wyszeptałem, w końcu patrząc na mamę i próbując zrozumieć własne odczucia. – Wiem, że miała powody, aby wyjechać, ale z drugiej strony… Zostawiła mnie. Zostawiła mnie tuż po tym, jak powiedziała, że jest obok i już zostanie.
Bo pamiętam ją ze szpitala. Pamiętam jej zimną dłoń w mojej, jej zmęczone spojrzenie i czerwone oczy. Pamiętam, jak dotykała mojej twarzy i mówiła, że wszystko będzie dobrze… Że jest ze mną, do cholery.
- Dlaczego to powiedziała, a potem odeszła?
Mama pokręciła bezradnie głową i rozłożyła ręce.
- To bardzo zagubiona dziewczyna.
- Właśnie. Zagubiona. Obiecała, że już nigdy więcej nie ucieknie.
- Bo nie spodziewała się, że może jeszcze pojawić się ku temu powód… - Popatrzyła na mnie ze współczuciem. – Ale chyba się odnalazła, nie myślisz? – dodała i kiwnęła na trzymaną przeze mnie kartkę. – Thomas? Zależy ci na niej?
- Bardzo.
- Więc wszystko się ułoży. – Uśmiechnęła się, po czym wstała i pochylając się nade mną, pocałowała mnie w czoło. – Idź spać, późno już.
Wyszła, zostawiając mnie samego z totalnym mętlikiem w głowie.
Czy nie tego właśnie chciałem? Czy nie chciałem możliwości, aby móc to wszystko naprawić? Tak, ale do cholery… Dlaczego muszę dowiadywać się o niej w taki, a nie inny sposób? I dlaczego gdzieś głęboko cieszyłem się, ale nie potrafiłem tego poczuć, bo na zewnątrz rozsadzała mnie złość?
Zacisnąłem usta i jeszcze raz spojrzałem na kartkę, a raczej na widniejące w nagłówku zdjęcie z konferencji prasowej. Gniew zaczął opadać. Pozostał jedynie żal. Oboje zawaliliśmy.
Przyjrzałem się smutnym oczom i nieobecnemu wyrazowi twarzy, za którą tak bardzo tęsknię, po czym westchnąłem.
Do zobaczenia w Soczi, Nela.

* * *

jestem zmieszany
 czuję się przyparty do muru
mówią, że to moja wina
ale ja tak bardzo jej pragnę.
chcę odlecieć z nią tam
gdzie słońce i deszcz padają na twarz i
 zmywają całą winę.

*

Boże. Miało być po weekendzie, ale wiedźmy zaczęły marudzić, czym obudziły we mnie brak silnej woli i choć próbowałam tupać nogą, nie udało się – rozdział jest dzisiaj. Swoją drogą znów rekordowo długi, bo na ponad 8 tysięcy słów, ale wiedźmy powiedziały, że tak jest okej, więc niech będzie, chociaż mnie cholera z tymi tasiemcami trafia.
No i tak… Rozdział jest eksperymentalny. Jak same widzicie zmiksowałam perspektywy obu Popaprańców. Zależało mi na kontraście i ukazaniu tego, jak oboje sobie radzą i przyjmują na klatę to, co im zaserwowałam i to, co dopiero nadejdzie. Plus akcja rozgrywa się na przestrzeni ok. dwóch tygodni, więc różnice w działaniach i przemyśleniach są uzasadnione różnicą czasu. A poza tym ja również stęskniłam się za Thomasem i nie mogłam odmówić sobie jego ingerencji w ten rozdział. No bo ileż można Nelką zanudzać? 
Wnioski wysnute podczas pisania tego rozdziału: 1) lato i upały totalnie nie nadają się na pisanie o skokach; 2) najlepsze sceny Morgo mają miejsce w kiblu; 3) nie potrafię pisać krótko; 4) t.A.T.u. totalnie robią mi pisanie tego opowiadania, a obie rozdziałowe piosenki są takim moim MUST BE. Jak mnie zdrowo trzepnie, to zrobimy drugą część karaoke z Nas Ne Dogonyat.
I cóż jeszcze? Z tego miejsca pozdrawiam każdą, dybiącą na mój tyłek osobę, która nabrała się na Bena w poprzednim rozdziale. A także ściskam Mouse (mam nadzieję, że już się nie nudzisz), Insofferente (ta dziewczyna co rozdział ratuje mnie muzyką!) oraz Lexie, co by szybko do zdrowia wracała.
A teraz… Do zobaczenia w Wiśle i Zakopanem! Widzimy się na Letniej!

Emma

(29/35)

44 komentarze:

  1. znowu pierwsza? w przyszłym tygodniu komentarz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. emilka, nienawidzę Cię. jakim prawem możesz tak pisać? i jeszcze do tego marudzisz! szlag człowieka trafia! to było takie... dobre. w dodatku w idealnej objętości. ja zawsze wolę długie odcinki - dzięki nim człowiek może się na serio nacieszyć tym, co czyta. w krótkich jest coś, co mnie bardzo irytuje. więc dobrze, naprawdę dobrze, że nie potrafisz pisać krótko. niechaj będzie długo. tak jest właściwie.
      mówiłam już, że narracja morgo mnie cieszy. lubię patrzeć na sprawę oczami obu stron. od razu łatwiej się utożsamić. i, nie powiem, lubię też fakt, że mamy tu do czynienia z dwojgiem sportowców uprawiających różne dyscypliny, do tego stopnia, że aż na chwilę sama tego pozazdrościłam. rewelacyjnie sobie radzisz z tymi opisami. absolutnie uwielbiam siedzieć w ich głowach i patrzeć na łyżwy i na narty z ich perspektyw. w ogóle niesamowicie się jaram tą olimpiadą, chociaż nadal nie mam pojęcia, jak będzie wyglądać ich spotkanie po ostatnich wydarzeniach. no, i bardzo, bardzo mnie ciekawi, jak nelka poradzi sobie na zawodach. myślę, że ta szczera rozmowa z mamą może jej dać bardzo wiele. chciałabym zobaczyć między nimi wreszcie jakieś porozumienie. w ogóle chciałabym, żeby ona była w końcu szczęśliwa. ciągle padają jej pod nogi jakieś kłody. skończyłabyś już ją gnębić!
      co do morgo - nigdy nie będę go kompletnie objeżdżać i wiesz o tym. popełnił błąd, jest go świadom i nadal wierzę, że z tej mąki coś w dalszym ciągu może być. w kółko mówię to samo, ale ja już tak mam. chciałam tylko wspomnieć na marginesie, że chyba moją największą słabością w tym opowiadaniu są dzieci. uwielbiam to ojcowskie spojrzenie morgo na lilly i to siostrzeńcze nelki na stasia. zawsze strasznie mnie te sceny rozczulają i im jest ich więcej, tym więcej mam radochy.
      przepraszam za to coś powyżej.

      Usuń
  2. no hejka!
    na sam początek przepraszam, że się obijałam i nie skomentowałam kilku ostatnich rozdziałów, ale moja wena nie pozwoliła nawet na to. i pewnie jest w tym także zasługa mojego lenistwa. a swoją drogą to te 8000 znaków (które zupełnie mi nie przeszkadza) to chyba więcej, niż cały mój dorobek literacki. wina Worda, on wszystko niszczy.
    no, ale do rzeczy, Zuz!
    jestem dumna z Popaprańców. tak pięknie sobie poradzić, kiedy upada wszystko, co do tej pory się miało... silni są. niebywale.
    aczkolwiek, Nelko, może spojrzałabyś na matkę łaskawszym okiem? mimo iż w nelkowym rozumowaniu jest sporo racji, to chyba nie zachowuje się do końca w porządku, zwłaszcza, kiedy rodzicielka pierwsza próbowała wyciągnąć rękę na zgodę.
    i na początku zdenerwowało mnie, że Nelka nie odbiera Thomasowych telefonów, ale po przemyśleniu, doszłam do wniosku, że faktycznie - lepiej będzie, jeśli zobaczą się w Soczi.
    SOCZI PRZYBYWAJ
    swoją drogą, cudownie będzie przeżyć to jeszcze raz!
    PS kocham Lilkę

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Ems ;) Przeziębienie pokrakowskie mnie dopadło z opóźnieniem niestety. Ach ta różnica temperatur na hali i poza nią <3
    Do rzeczy. Narzekałaś narzekałaś, ale ja gratuluję. Nie bardzo nadążam za czasem w ich perspektywach, ale jakoś specjalnie nie jasno przez to nie jest. Fajnie mieć wgląd w to jak wracają do siebie i chyba się cieszę, że pomiędzy Nelką a jej mamą zapanował względny rozejm. Mama Thomasa <3 Chyba od nikogo innego Morgo nie powinien się dowiedzieć, że spotkają się w Soczi. Już sobie mogę wyobrazić to w sumie jakbym mogła oglądać transmisję dziewczyn i usłyszeć spikera - on the ice representing Poland... Jak o tym myślę to aż mam ciary. Szczerze. Nelce się nie dziwię, że nie odbiera. Morgo też nie. Dzięki że dałaś się namówić na rozdział dziś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dochodzę do wniosku, że historia Neli jest jeszcze bardziej inspirująca niż to co się stało Lizie Tuktamyshevej. Serio

      Usuń
  4. Lubię być wiedźmą, jeżeli dzięki temu będziesz publikować rozdziały wtedy, kiedy cię o to prosimy. No i ten, ta muzyka to nic takiego, ja zawsze służę pomocą i w ogóle mega się cieszę, że to tak ci pomaga!
    A wracając do rozdziału (nie obiecuję, że to, co napiszę, będzie miało jakiś sens, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, kiedy zacznę publikować Anto i Samika): jestem z nich dumna. Zarówno z Neli, jak i z Morgo. Dobrze wiedzieć, że pomimo tego wszystkiego, co się stało, pomimo każdej przeciwności losu, pomimo tych myśli, które ich dręczyły, dali radę. Dali radę podczas konferencji prasowych (tu słowa uznania dla Korniszona, że nie dała się dziennikarzynom), dali radę, podczas treningów, przełamali się i zrobili krok, który zbliżył ich do Igrzysk w Soczi (i do siebie).
    Był moment, kiedy nie darzyłam sympatią mamy Kornelii, ale w tym rozdziale pomogłaś mi inaczej spojrzeć na jej postępowanie (też za sprawą Niny i Stasia) i trochę zrozumiałam. Może nie do końca zaakceptowałam, ale zrozumiałam, co nią kierowało i dlaczego zachowywała się w stosunku do córki w taki, a nie inny sposób. Za to Nela trochę mnie zirytowała, że nie chwyciła tej ręki zgody wyciągniętej do niej przez matkę, chociaż to też jest do zrozumienia. Po tym, jak potoczyło się jej dzieciństwo... To wszystko jest tak bardzo skomplikowane, ciężko komukolwiek przyznać rację.
    I po raz kolejny mówię: uwielbiam mamę Thomasa. Przewspaniała kobieta i tak, jak zauważyła Lexie - nie wyobrażam sobie, żeby Morgo dowiedział się o udziale Kornelii w IO od kogoś innego. Ale nie dziwię się, że Nela nie odbiera. Ale też nie dziwię się Thomasowi, że jest na nią z tego powodu zły. Oboje mają w tym sporo racji i czuję, że nie łatwo im będzie sobie na wzajem wybaczyć.
    Jeszcze bardziej nie mogę się doczekać, kiedy oboje pojadą do Soczi i się skonfrontują. Nawet nie próbuję sobie tego wyobrażać, bo przecież i tak mnie zaskoczysz.
    Znowu piszę jak połamana, więc ściskam mocno i do zobaczenia u Dżoany! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Uwielbiam Lilkę.
      PS2. I Stasia jeszcze bardziej.
      PS3. Ninę najmocniej ze wszystkich.

      Usuń
    2. PS4. Baśka jest świetna. Naprawdę.
      Dobra, kończę to spamowanie. :D

      Usuń
  5. Czytając to"- Wygląda na to, że oboje macie bardzo dużo szczęścia. A na pewno więcej niż rozumu." rozbeczałam się... I nadal beczę.. Przypomniałaś mi jak cholernie, ale to CHOLERNIE brakuje mi Morgiego w skokach, na skoczni... A jeszcze dupa, bo kolega do mnie cały czas pisze i nie chce dać spokoju. No ale nie ważne. Szkoda że Morgen nie zadzwonił wcześniej, bo wtedy by Kornelia pogadała. Tak mi się wydaje, bo chciała. Dobrze, że Stoch ma jęzor na kłódkę, to przynajmniej się chłopina trochę postara, a nie! Cieszę się że Nelka się przełamała i jedzie do Sochi, poszła na konferencję i walczy... :) Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło przecież, prawda? Więc bardzo bardzo bardzo czekam na kolejny rozdział i Sochi! ♡ I dziękuję Wiedźmom za to, że dziś dodałaś rozdział bo później jadę na obóz harcerski :D
    I w ogóle wczoraj czytałam siatkarzy i zostaję! Jacy z nich idioci, głowa mała, w szczególności z tymi kajdankami xD
    Przepraszam też przy okazji za wszystkie niecenzuralne słowa w komentarzu, ale inaczej się nie dało ;)
    To do zobaczenia w Wiśle! :p

    Ps.: Ze mną pisałaś na tt, że od początku czytałam Popaprańców :')

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki piękny, długi rozdział. Udało Ci się to połączenie dwóch perspektyw, wszystko jest czytelne i bardzo dobrze się to czyta.
    No jasne jak już Thomas się odważył i zadzwonił to ta nie odbiera! To by było za proste, banalne, a my tu czekamy na spotkanie twarzą w twarz.
    Biedny Stoch, wyciągnięcie z niego informacji o Nelce mogłoby się źle dla niego skończyć ;D
    Małymi kroczkami relacja matka-córka zostaje naprawiana, no ale same by do tego nigdy nie doszły (albo za parenaście lat świetlnych) dzięki Ci za Ninę, Lilkę no i oczywiście Stasia.
    Korna to jest jednak dzielna dziewczyna, tu ucieka a tu zbiera się w sobie i wraca do domu, na lód i nawet do dziennikarzy. Basia mimo wszystko dobry wybrała sobie autorytet.
    XYZa

    OdpowiedzUsuń
  7. Przypadkiem natknęłam sie na twój blog i wcale nie żałuje 😉 Wczoraj od rana czytałam skrupulatnie wszystkie rozdziały, skonczylam późnym wieczorem. Ten dzien powinien byc wyjęty z mojego życiorysu 😂 Nie no żartuje bo swietnie spedzilam czas czytajac twoje opowiadanie i pisze do tym dopiero dzisiaj, bo szczerze powiem że wczoraj bylam kompletnie padnięta i nie skleciłabym żadnego porządnego zdania.
    Moze zaczne od tego, że to z jaka precyzją opisujesz konkretne wydarzenia zachwyciło mnie. Nie bierzesz sobie miejsc, dat, wydarzeń sportowych za przeproszeniem z dupy. Wszystki doskonale współgra. To jak opisujesz sceny, w których Kornelia jezdzi. Znasz sie doskonale na rzeczy. 😉 moze ty również jeździsz? 😉
    Powiem ci szczerze że zyskałaś nowa fankę i czytelniczkę 😉 Ze zniecierpliwieniem czekam na nowy rozdzial 😉
    Bardzo dziwi mnie to, że Nelka wyjechała nie mówiąc nic Morgiemu, znowu uciekła i miała do tego pełne prawo, tylko szkoda mi Thomasa, wiem że zrobił źle no ale bardzo tego żałuje i myślę że ten wyjazd do Soczi dużo w ich życiu zmieni 😉
    Thomas Morgernstern jest (bo nie mogę powiedzieć że był) jednym z moich ulubionych skoczków narciarskich. Jego upadki byly straszne ale pomimo tego nie poddawał sie i dalej walczył, lecz w którymś momencie uświadomil sobie że nie może tak dlużej. Bardzo zabolało mnie to gdy ogłosił zakończenie swojej kariery, ale w pelni go rozumiem. On chyba po prostu czuł strach przed obiektami z ktorymi musial sie zmagać. Podziwiam go i zawsze będzie w moich oczach największym mistrzem ❤ W swoim opowiadaniu również zapewne ujmiesz jego zakończenie kariery... Kazdy powinien go podziwiac ze pojechał do Soczi i nie chciał sie poddać.
    Mam nadzieje ze w tym roku na LGP w Wiśle również sie pojawi. W tamtym roku nie przypuszczałam że będzie ( nie sprawdziłam fb) dlatego tez swoim przybyciem zrobil mi wielka niespodzanke 😁 Byl uśmiechnięty, robil sobie zdjecia z fanami (ogólnie rzecz biorąc to tam glownie fanki byly 😉) nieskromnie przyznam że udało mi sie zdobyć jego autograf ❤
    Teraz z innej beczki 😉 zastanawia mnie to jaki sobie wybralas kierunek studiów? Czy to nie jest cos pod kątem fizjoterapeutki? 😊
    Dobra rozpisałam sie (i na dodatek pisze to drugi raz bo za pierwszym razem jak chcialam dodać komentarz to wszystko mi sie usunęlo...) ale tak naprawdę to ja wcale nie wiem czy ty to przeczytasz, tak czy owak czułam potrzebę aby to napisać.
    Masz we mnie wielką fankę, zakochałam sie od pierwszego wejrzenia (a raczej przeczytania 😉) i nie mogę sie doczekac następnego rozdziału ❤❤❤
    Przepraszam za błędy ale jestem na telefonie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A te pytajniki to naprawdę nie wiem skąd sie wziely, chyba temu że dawałam buźki :D

      Usuń
  8. Lilly, juz chyba nigdy nie zobaczysz jak skacze...- czyż to nie piękne ?<3 Dokopałam sie do wywiadu w którym Thomas mówi ze o swojej decyzji najpierw powiedział córce <3<3 podziw dla tego faceta!!

    OdpowiedzUsuń
  9. No cóż... Porządny kop w cztery litery należy Ci się za te "wiedźmy", ale powiedzmy, że też Cię ściskam. :P Ciesz się, tą chwilą zaszczytu, ale tylko i wyłącznie dlatego, że poziom słodkości w jednej części rozdziału sięgnął zenitu. Ta mała Basia. Piękne imię, wszystkie dziewczynki ( tak, nazywam siebie dziewczynką) są super. Są też wredne, ale to już swoją drogą. W każdym razie tak mnie ten fragment złapał za serducho, że ojeju. Nawet rzygający Morgen tak mną nie wstrząsnął.
    No i już drugi raz dodajemy rozdział tego samego dnia. Przypadek? Nie sądzę. :P
    Ta pierwsza część fajnie wprowadziła nas w obecny świat Neli. Bo o ile do tej pory mogło się wydawać, że nie poniekąd dziewczyna ma niezłego farta- oczywiście mówię tu jedynie o tej szansie na wyjazd do Soczi- i wszystko po powrocie w sprawach sportowych ułożyło się dla niej zaskakująco dobrze, tak teraz mamy namiastkę tego, że to tylko pozory. Fajnie, że dałaś nam odczuć wszystkie emocje Kornelii w czasie tej konferencji i takie jej "powrót do świata". Tego świata, który przez większą część życia był dla niej najważniejszy i w którym nie wystarczy rozmowa z przyjaciółką i trenerką. Bo one jednak zawsze zrozumieją, może nie od razu to okażą, ale tak jest. Zaś światek dziennikarski rządzi się innymi prawami. Bez litości, czy współczucia. Jeśli przegrałaś, albo się poddałaś, to twoja wina. Zazwyczaj nie roztrząsa się wszystkich czynników, tylko z góry skreśla. A dla Nelki, która od początku cechuje się dużą dumą i ambicją, przyznanie do błędów musiało być cholernie trudne. Zwłaszcza, że wystarczyło wyjść i powiedzieć: "Wracam, chcę być najlepsza", bez przyznawania się. Ale to świetnie pokazuje też zmiany, jakie w niej zaszły. I ten tekst: " będę musiała temu gwieździstemu gnojkowi podziękować." Coraz bardziej lubię Ninę.
    Potem Thomas. Który mam wrażenie trochę wraca do punktu wyjścia. Znów zaczyna żyć pozorami, znów udaje szczęśliwego i skoncentrowanego na celu, choć wiemy, że w głowie siedzi mu cały czas Kubiak. Świetnie przy tej okazji wyszły wszystkie podobieństwa między nimi. Upartość, wytrwałość. Thomas różni się jedynie czymś, czego nie umiem nazwać. Może brakiem ostrożności? W końcu Gregor powiedział w tym rozdziale z upadkiem coś o tym, że on zawsze ryzykuje i zawsze chce być najlepszy. Właśnie. Kornelia mówi, że dla niej sukcesem raczej nieosiągalnym będzie pierwsza dziesiątka. Wydaje mi się, że Thomas celuje znacznie wyżej. To już jego wrodzona cecha i choć przysporzyła mu sporo problemów, to nadal nie potrafi się jej wyzbyć.
    No i moja ukochana scena. Znaczy najpierw mamy idealnie pokazanie tego, jak wiele kosztują te wszystkie sukcesy, osiągnięcia. I jak wiele mogą kosztować marzenia.
    Ta scena z małą łyżwiarką sprytnie przemyciła nam więcej informacji na temat relacji Nelki z matką. Narracja pierwszoosobowa ma to do siebie, że bardzo mocno wczuwamy się w punkt widzenia narratora, przyjmujemy jego poglądy jako racje oczywiste, choć czasami gdzieś z tyłu głowy miga ostrzegawcza lampka. Przyznaję się bez bicia, że mama Kornelii nie wywoływała mojej natychmiastowej sympatii. Zresztą nagromadzone przez rudą wszystkie żale z całego życia, wcale w tym nie pomagały. Dużo jest takich rodziców, którzy nie pokazują swojej prawdziwej twarzy przy własnych dzieciach, jakby uważali to za okazanie słabości. I pani Natalia jest chyba tego najlepszym przykładem. Bo kiedy tak czytałam o niej jako trenerce tych maluchów, wcale nie widziałam zapatrzonej w siebie wiedźmy z przerośniętą ambicję. Widziałam normalną kobietę. I od razu przechodząc do tej ich wspólnej sceny. Nina ma racje. Kornelia jest bardzo podobna do matki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obu sprawia ogromną trudność przyznanie się do błędów i własnych słabości. Natalia powiedziała parę słów, których się po niej nie spodziewałam, przynajmniej w tym momencie, nie teraz. Ale może lepiej, że teraz? Nie dziwię się jednak reakcji Kornelii. Nie da się ot tak, przekreślić całego żalu i pretensji, zwłaszcza wobec najbliższej osoby. To też pokazuje, jak realnie stworzyłaś swoje postacie. Nie ma nagłego wpadania sobie w ramiona i zapewnień i wielkiej miłości. Bardzo to u Ciebie lubię.
      I wiem też, że Nelka da sobie radę. Po prostu wiem, że doprowadzi wszystko do końca, zwłaszcza teraz, kiedy wie, że w Soczi będzie Thomas. Dlatego podobało mi się to, że czeka na rozmowę z nim właśnie tam. To jest ta silna Kornelia, którą tak bardzo lubię.
      Przyjemnie się czytało kolejne części, które były ze sobą zsynchronizowane. Przez to ten rozdział był nieco inny od poprzednich, ale dał nam możliwość poznania wszystkiego od trochę innej strony. Widzimy dwa światy. świat Nelki i świat Thomasa. Różne od siebie, ale i trochę połączone. I widzimy to, że potrzebują siebie nawzajem, jakkolwiek oklepanie to brzmi.
      No wiec spotkajcie się w tym Soczi, popaprańce. W końcu macie dużo szczęścia, prawda?
      Ps. t.A.T.u pasowało idealnie.
      Pozdrawiam i duuużo weny życzę. :*

      Usuń
    2. Mouse, "Wiedźma" to w niektórych kręgach ogromny komplement jest. :)

      Usuń
  10. Zły świat nie pozwala mi usiąść i wysmarować wywnętrzniacza jak zwykle, więc tym razem będzie krótko. A przy Twoim ostatnim tempie godnym podziwu i ukłonów w pas to się martwię, że znowu nie zdążę zabrać głosu w paru sprawach!

    Najpierw wrócę do poprzedniego rozdziału, bo wszak Dejvi był we własnej osobie, a ja nic. Ja mam trochę problem jak Kora. O ile bardzo do mnie przemawia Dejvi z widelcem i drutem otwierający drzwi albo Dejvi naśmiewający się z Klemensa frajera, o tyle Dejvi-mądrala już mniej. No nic, całe szczęście, że przekonał ją do wyjazdu. Będą jeść za darmo razem :))

    Druga sprawa - to podoba mi się w jaki sposób opisujesz treningi. Bo często nam się wydaje, że taki sportowiec to ma klawe życie. Raz dziennie wyjdzie sobie na zajęcia, trochę się przebiegnie tam i z powrotem, a potem idzie na imprezę. Albo romansować. A u Ciebie jest wszystko - trud, pot, łzy i krew też. Wszystko rodzi się w bólach. Nela ma charakter sportowca jak stąd do Kazania dlatego mam wątpliwości czy ona serio jedzie tam zajęć miejsce jedenaste? albo dziewiąte? I teraz pomyślałam że to mi też zgrzytało w Dejvim w ostatnim rozdziale. Tylko spróbować? Udział, a nie wynik? Hmm. Może to jest taki unik? Przyznam się, że przez chwilę żałowałam że mnie nie ma na tej konferencji, bo bym chciała Neli zapytać po co ona jedzie do tego Soczi. Albo inaczej - jaki sobie stawia cel. Bo nie wierzę, że zadowoli się tym przysłowiowym "udziałem".

    Co do narracji - trudno mi się wypowiadać, bo ja nie lubię narracji pierwszoosobowej. Mam wrażenie, że bohater gada do siebie (tak wiem, przyganiał kocioł garnkowi) - to nam daje możliwość żeby "wleźć" mu do głowy ale też (wbrew pozorom) bardzo ogranicza pole widzenia. Jako zwolenniczka szerokiego pola widzenia - lubię inne perspektywy :)

    No to co? Jedziemy do Soczi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, wydaje mi się, że teraz będziesz miała dużo czasu, bo kolejny rozdział pojawi się najprawdopodobniej w drugiej połowie sierpnia, jeśli nie pod same jego koniec. Ostatnie tempo to jednorazowy wybryk wynikający z wakacyjnej nudy. :)

      Co do pierwszoosobowej narracji to mogę powiedzieć jedynie tyle, że o ile czytelnikowi ogranicza pole widzenia, tak mi, jako autorowi, zdecydowanie bardziej ułatwia przedstawienie punktu widzenia postaci. Poza tym to fajnie czytać, jak czytelnicy próbują wyjść poza te punkt i dostrzec ukrywany przed oczami bohatera świat. :)

      Jedziemy, jedziemy! Zapinamy pasy i nach Soczi!

      Usuń
  11. co za syf, jestem 16. :x Emilieee why why why, gdzie ja byłam jak mnie nie było, oeoeoe

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja znów na szarym końcu :<
    Ech, t.A.T.u, mój zespół z dzieciństwa, zaraz obok Ich Troje :) Ktoś mógłby powiedzieć, że od dawna są passé, że obciach nadal ich słuchać, ale akurat w przypadku tej historii te dwie piosenki pasowały jak ulał, nie tylko ze względu na ich teksty, ale chociażby narodowość wokalistek. Takie małe wprowadzenie do Soczi :)
    Dużo w tym rozdziale Morgiego, co bardzo mi się podoba. Generalnie fajny pomysł z przeplatanką perspektyw głównych bohaterów. Pokazujesz w ten sposób, że tak naprawdę oboje znaleźli się w podobnej sytuacji, oboje stają przed podobnymi wyzwaniami, jednak każde z nich przeżywa wszystko inaczej. Thomas ciągle robi dobrą minę do złej gry, natomiast Nelka przestała się wstydzić własnych słabości i to też na pewno jakiś krok w stronę jej wewnętrznej metamorfozy. Widać, że dużo ją to kosztuje, że być może toczy walkę ze swoją naturą, ale tak jak sama powiedziała na konferencji prasowej, "jest tylko człowiekiem" i ma prawo do błędów. Swoją drogą, nie znam się na łyżwiarstwie i nie wiem jaki w tej dyscyplinie sportu jest najlepszy moment na kończenie kariery, ale 26 lat Kornelii (nie jestem pewna, czy dobrze pamiętam) to chyba nadal kwiecie wieku, prawda? Chociaż z drugiej strony Igrzyska na pewno są wspaniałym ukoronowaniem kariery.
    Widać, że naszych głównych bohaterów niesamowicie do siebie ciągnie, że chcieliby wykonać pierwszy krok, ale mimo tęsknoty ciągle coś ich przed tym powstrzymuje. Właściwie trudno się dziwić, bo co mieliby sobie powiedzieć po tylu tygodniach? I czy w ogóle jakiekolwiek słowa byłyby odpowiednie? Morgen schrzanił sprawę i doskonale o tym wie, ale i Kornelia nie jest bez winy, bo jak słusznie zauważył nasz, bohater, obiecała przecież, że będzie obok, a mimo to po raz kolejny uciekła. Czekam więc niecierpliwie na Soczi, bo dzięki Igrzyskom ich drogi ponownie się skrzyżują :>
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żaden obciach! Ja je zapętlam od ponad dwóch tygodni i naprawdę nie wiem, dlaczego ludzie uważają je za przeżytek. t.A.T.u są wspaniałe i wygląda na to, że będą mi towarzyszyć aż do końca. <3 :)
      Co do Nelki i jej wieku, to ona aktualnie w opowiadaniu ma jeszcze nieskończone 25 lat (urodzona w 1989, a akcja to oczywiście 2014) i jeśli chodzi o łyżwiarstwo solistek, to właśnie 25-26 lat to już taki ostatni moment, w którym myśli się o zakończeniu kariery. :)
      No i cieszę się, że dostrzegasz również winę Kornelii! Dużo osób obarcza nią tylko Morgena, wypierając to, że Nelka uciekając również schrzaniła sprawę i właściwie wina rozkłada się na dwoje.
      Ogólnie też chciałam podziękować Ci za każdy wspaniały komentarz! Nie przypominam sobie, abym wcześniej pisała, jak uwielbiam twoje komentarze, zawierające sobie wnikliwe analizy, które za każdym razem są w stu procentach trafne! To takie miłe, gdy ktoś rozumie to, co piszesz, przeżywa to razem z Tobą... No i dzielnie trwa przy czymś, co piszesz. :) To jest dla mnie szalenie ważne i dziękuję za każde dobre słowo.
      Ściskam!

      Usuń
  13. No cześć.
    Naprawdę rzadko mam tak, że po przeczytaniu w sieci opowiadania wpadam w przemożną depresję, a u Ciebie jest tak prawie z każdym przeczytanym rozdziałem. Nie wiem, jak to robisz, ale to niezwykle niesamowite. Takie jednocześnie pozytywne i negatywne. Za każdym razem mam ochotę wybudować Twój pomnik i wręczyć ci Nobla. Zasługujesz jak nikt.
    W tym rozdziale naprawdę interesująco przedstawiłaś punkt widzenia zarówno Nelki, jak i Thomasa. Pozwoliło to lepiej i szerzej spojrzeć na całą sytuację i spróbować wcielić się w rolę obojga. Kurczę, oni nie mają z Tobą łatwego życia. Albo Ty z nimi. Widać, że czujesz to opowiadanie, że jesteś z nimi tak bardzo zżyta. Tego chyba najbardziej Ci zazdroszczę. I uwielbiam to, z jaką cierpliwością wszystko opisujesz, jak krok po kroku, z najmniejszymi szczegółami wszystko budujesz. Wyobrażam sobie, że przy takich długich rozdział szlag może z tego powodu trafiać jakieś milion razy. Chyba, że tylko ja tak mam :x.
    I chyba idę się zapłakać z tej zazdrości.
    I chyba coś nieskładnie wyszło.
    Ale to Twoja wina. Oczywiście.
    Trzymaj się i pogódź ich tam w tej Rosji, co? :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja chyba powtórzę siebie, może nie pierwszy raz, bo chyba nie pamiętam ile razy potrafiłam tutaj coś skrobnąć. Ale co tam, niektóre rzeczy można powtarzać, jak są ważne i coś znaczą i takie tam. A to opowiadanie znaczy bardzo dużo.
    Więc nie wiem jak to się dzieje, że tu nie ma niczego typu horror, śmierć i takie tam (poza upadkiem Morgiego), a ja przykładowo po tym rozdziale jestem rozwalona (choć minął chyba już z tydzień) na małe części. I nie tylko ja. Bo to są zwyczajne uroki codzienności, uroki wątpliwe a nawet zdradliwe. Ale mocne w przekazie.

    Moim zdaniem połączenie ich perspektyw było idealne. I to nie tylko dlatego, że cierpiałam na rozdwojenie pragnień (jeśli istnieje takowe coś) bo dawno nie zdradzałaś nam co u Morgiego, a jednocześnie głupio by było zostawić Nelę z wielkim znakiem zapytania w takim momencie wyboru.
    Chodzi raczej o lustro jakim oni dla siebie są. Momentami tego nie było widać. A to ona atakowała a on tchóżył, a to rozwalała się, gdy uporczywie stawiał ją na nogi... Teraz wreszcie dostrzegam to idealnie i nic mi tego stwierdzenia z łba, wybić nie da rady.

    I ten jej zespół, w którym trenuje. Nina, Lilka. Serio, poprosiłabym grzecznie, albo i mniej, żeby tacy ludzie pomagali mi kierować życiem. Bo tu nie ma miejsca na słodzenie, czy mydlenie oczu, że jest dobrze, gdy faktycznie wszystko się wali. Tu jest prawda. I wzajemny szacunek, przejawiający się tym, że czasem trzeba opieprzyć i troszkę wrzucić w błoto. Żeby pomogło. A jednocześnie widać to wsparcie, choćby w sprowadzeniu Dawida i Kamila. I nie tylko. Drobne gesty, prowadzące do celu.
    Aha, muszę jak już się do nich odniosłam dołączyć do klubu Lilka&Dawid bo widzę, że pierwsza tu jako swatka przysłowiowa o nich nie pomyślałam.

    Dalej Nela i jej mama. Ta scena z tym ciągłym "cholera Kubiak" była bardzo przekonująca. Ona chyba nie chce spektakularnej miłości, wręcz co tu gadać nie liczy na wielkie, pełne pocałunków pojednanie. I nawet nie myślę, że chciałabyś nam tu zaprezentować coś takiego. One nigdy nie będą idealnymi matką i córką z obrazka, zwierzającymi się sobie ze wszystkich sekretów. Ale tu chodzi o stworzenie relacji leczącej ból, takiej zdrowej. I chyba Staś może w tym odegrać ważną rolę. Bo takie małe dzieciaki nie dość, że są urocze to bardzo łączą. Rozumieją więcej niż starszym się wydaje, a jednocześnie to przekręcają z taką uroczą niewinnością i naiwnością.

    Nela i Thomas mają przed sobą podwójną drogę do Soczi. Drogę do walki o medale, pełną strachu, bo oboje są strasznie ambitni, a pozbieranie się stawiają jakby za cel, sprawę honoru. Ale i ścieżkę do siebie. Nie sposób odgadnąć czy jest to ich dojrzewanie do miłości, czy do przyjaźni - jaką już wcześniej, całkiem nieświadomie sobie ofiarowali, budząc się nawzajem do życia. Czy też może do kolejnej porcji bólu i łez. Bo choć trochę już odbyli tych trudnych rozmów, ta w Rosji będzie najtrudniejsza. Oboje będą na setki rzeczy się krok po kroku przygotowywać. Ale są zbyt podobni, zbyt chyba dla siebie na wzajem przewidywalni, a co za tym idzie paradoksalnie nieobliczalni. Więc mogą tylko rozwalić wszystkie skorupy i mówić co czują. A los im trochę pomoże odkryć karty. I powie co dalej. Z pewnością kto jak kto, Ty tej opowieści nie przerysujesz

    I jeszcze ostatnie. Zastanawiałam się już któryś raz czy masz coś wspólnego na codzień ze sportem, treningami, przygotowaniami? Bo stasznie mi się podoba realizm i skrupulatność z jakimi nam je serwujesz;)

    No nic, pierwsza w nocy chyba nie służy mojemu wątpliwemu myśleniu.
    Buziaki, plus dużej dawki weny z LGP♡

    OdpowiedzUsuń
  15. Powiedzmy, że w końcu ogarnęłam tyłek i stwierdziłam, że aura sprzyja do tego, by w końcu skrobnąć tutaj kilka słów, gdyż miałam zrobić to już dawno i aż mi wstyd, że się tak zapuściłam. Ale przybyłam i postaram się poprawić!

    Kurczę, nie wiem, czy już o tym kiedyś wspominałam, ale lubię książki/opowiadania pisane z męskiego punktu widzenia. Nie wiem, może to przez fakt, że nieraz łatwiej mi się dogadać z facetem niż z osobnikiem tej samej płci. Tym bardziej, jeśli tym kimś jest mister Morgenstern, który nam się tu ponownie otworzył i obnażył ze swoimi uczuciami względem swojej sportowej sytuacji, ale przede wszystkim poruszył kwestię swoich relacji z Kornelią, które od samego początku były troszkę zawiłe. Bo wiadomo, ze Thomas jest dobrym facetem, który się pogubił, obrał złe ścieżki, ale teraz stara się wrócić na tę dobrą drogę... I to właśnie łączy go z Nelką. Oboje są popaprani na swój własny sposób, popaprani osobno i jeszcze bardziej popaprani, kiedy przebywają razem. Powiedziałabym, że po tej kłótni w windzie było im źle ze sobą, ale bez siebie jest im jeszcze gorzej.

    No i ja jestem dumna z Nelki, bo chyba mam prawo być z niej dumna, prawda? Zwłaszcza, że trochę widzę w niej siebie. Znowu weszła na lód, zmierzyła się z dziennikarzami, presją i perspektywą zbliżających się Igrzysk, ale przede wszystkim zmierzyła się ze sobą i odniosła małe zwycięstwo, bo się nie poddała. A poddanie się mogłoby być nawet gorsze od porażki, bo to by znaczyło, że nawet nie spróbowała zawalczyć. Wiadomo, że na Igrzyska jedzie, bo jej przyjaciółka doznała kontuzji, ale gdyby nie wykorzystała tej szansy to mogłaby żałować.

    No i cóż... Soczi, Soczi, Soczi! Soczi, które dla nas - Polaków - było piękne, magiczne i ozłocone przez Kamila. A dla Nelki i Thomasa? Mam nadzieję, że będzie miejscem, gdzie dojdzie do ich pojednania, bo ja innej opcji nie widzę. A jeśli planowałabyś inaczej to bym ci osobiście skopała tyłek, o. Zresztą, kurczę, pamiętam promo II części opowiadania i dziewczynę na lodzie, migawki z IO, więc cholerka, oni oboje musieli się tam znaleźć. Rosja może zimna i nie zbyt łaskawa, ale niech dla tej dwójki okaże się szczęśliwa, choć tak troszeńkę, hm?

    I tak mi się smutno zrobiło, gdy pisałaś ostatno, że za niedługo 30 rozdział, a to ostatnia prosta do końca. Ale stwierdziłam,że nie będę jeszcze rozpaczać nad tym, że historia Popaprańców się kończy, póki ona jeszcze trwa, prawda? Więc słowa mojego przygnębienia zostawię sobie na sam koniec.

    A na koniec oczywiście wysyłam dużo pomyślnych wiatrów, miłość prześlę już na żywo za 2 tygodnie (hehe), bo co tu dużo pisać - już nieraz jak miałam doła, to sobie wchodziłam tutaj, czytałam stare rozdziały i jakoś mi to dawało kopa do tego, by samej się zabrać za pisanie, więc mam nadzieję, że w tym tygodniu będzie podobnie, o!

    Kocham, ściskam, pozdrawiam!
    ~ Miran

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No kurde, wiedziałam, że o czymś zapomniałam! Uwielbiam Basię. Pojawiła się tylko na chwilę, a już skradła moje serce tą swoją dzieciecą bezpośredniością i szczerością, której dorosłym tak często brakuje.

      Usuń
  16. Długo czekałam na ten moment. Już jakiś czas temu obiecałam sobie, że jak tylko uporam się z sesją, licencjatem, obroną i całym tym uczelnianym szajsem, to w nagrodę na spokojnie sobie usiądę i przeczytam Twoje opowiadanie. Z lekkim poślizgiem, bo w domu siedzę już prawie dwa tygodnie, ale jednak nareszcie jestem. Generalnie pochłonęłam całość w trzy dni, zgrabnie dozując sobie Twoją twórczość. Dziesięć rozdziałów na dzień, Anno, tak sobie powiedziałam i tak zrobiłam i było idealnie. Mam strasznie dużo do powiedzenia i nie chciałabym o niczym zapomnieć, więc chyba przejdę do konkretów. Wprawy w komentowaniu nie mam żadnej, bo generalnie od czytania opowiadań oderwałam się dawno temu i na bieżąco śledzę już tylko twórczość coff, ale mam nadzieję, że jednak zdołam z siebie wykrzesać coś sensownego. A jak nie to zwalimy to na wakacyjne wypranie mózgu, okej? To jedziemy.
    Boże, nie wiem od czego zacząć. Typowe. Może od początku? A początkiem i końcem, jak mi się wydaje, jest tutaj postać Kornelii. Generalnie zauważyłam, że często przejawiam niepokojącą tendencję do nielubienia głównych bohaterek i przysięgam, nie mam zielonego pojęcia z czego to wynika. Tym bardziej cieszy mnie to, że chyba w zasadzie Twoją Nelkę lubię. Znaczy nie jestem tego do końca pewna, bo teraz mam w głowie całe mnóstwo myśli i wszystko mi się miesza, bo jednak wbiłam do swojej świadomości na raz 29 rozdziałów i pewnie do jakiś sensownych wniosków będę dochodzić później, gdy już będę sobie czytać wszystko na bieżąco. Ale Kornelia nie jest zła, tak mi się wydaje. I potrafi mnie rozbawić i rozczulić, a to już coś. No i jeździ na łyżwach! Boże, łyżwy. Jak byłam mała to oglądanie łyżwiarstwa figurowego było taką swoistą świętością. Nawet nie wiem jak to określić. Nigdy się tym specjalnie nie zainteresowałam, nie znam nazwisk zawodników, poza kilkoma wyjątkami, nigdy nie kumałam o co chodzi w tych wszystkich punktacjach. Ale uwielbiałam oglądać łyżwy. I nadal uwielbiam, choć mam wrażenie, że teraz zdarza mi się to zdecydowanie rzadziej niż kiedyś, gdy jako dzieciak oglądałam je z moją mamą. Łyżwy mają w sobie magię. Lód, piruety, spirale, skoki, błyszczące sukienki zawodniczek, perfekcjonizm. Właśnie, perfekcjonizm to chyba coś, co najbardziej kojarzy mi się z łyżwiarstwem. I ten perfekcjonizm mi strasznie odpowiada, bo generalnie też jestem chyba raczej perfekcjonistką, która zawsze musi zadbać o wszelkie najdrobniejsze szczegóły. I wiesz co, te łyżwy u Ciebie takie właśnie są. Magiczne. Uwielbiam to, że łączysz w tym opowiadaniu dwie dyscypliny! A opisy tych momentów, gdy Kornela jeździ, są chyba najlepszą częścią tego opowiadania, serio mówię. W zasadzie to moje serducho chyba najbardziej z tych wszystkich rozdziałów podbił moment, gdy ona tańczyła na tej sali w Villach (to było w Villach? nie wiem, bo detale mi się trochę pieprzą ze względu na tempo w jakim przyswoiłam sobie całość, ale mam nadzieję, że nic nie mieszam. a jeśli mieszam to wybacz!) Ten opis był po prostu fenomenalny! Przeplatanie tego tańca "na sucho" z perspektywą tego, jak wyglądało to na lodzie, no po prostu coś wspaniałego. I chyba w tym momencie poczułam, że naprawdę wlazłam w to opowiadanie. Całym serduchem. A teraz, przy końcówce, znowu mamy powrót do łyżew, tych samych, które tyle jej odebrały i tyle jej dały, i to jest świetne, bo ona w sumie nie jest już tą samą osobą, którą była. Uwielbiam to jak ona się powoli zmienia, jak Thomas ją zmienia. W ogóle to przy czytaniu odkryłam genialną piosenkę, którą od trzech dni sobie na okrągło nucę i mam wrażenie, że jeden jej fragment idealnie podsumowuje Kornelę. A mianowicie "they told me I would never survive, but survival is my middle name" - o matulu, to ją tak niesamowicie podsumowuje i ma w sobie tyle wymowy i tyle mocy, i tak świetnie do niej pasuje, i chyba nie umiem już myśleć o Twojej głównej bohaterce, nie nucąc w głowie tego fragmentu. Zresztą, do pana głównego bohatera też to chyba całkiem nieźle pasuje. Ale o tym za chwilę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo miałam mówić o Kornelii, a jak zwykle zbaczam z tematu na milion różnych dziwnych ścieżek. Wybacz mi ten chaos, ale, jak mówiłam, nie chcę o niczym zapomnieć, a mam w głowie mnóstwo myśli. Więc tak - Kornela. Popaprana Kornela, Nela, Korniszon czy jakkolwiek ją zwać (choć przyznaję, że dawidowy "Korniszon" naprawdę mi przypadł do gustu) jest w zasadzie całkiem fajną bohaterką. Ma swoją historię, ma łyżwy, ma fizjoterapię, ma przyjaciół, ma karierę. No wydaje się, że ma wszystko. A z drugiej strony jest zupełnie tak jakby nie miała nic? Ucieka przed całym światem i ja to rozumiem, bo sporo dziewczyna przeszła, ale ta historia jest też w pewnym sensie opisem tego, jak ona się zmieniła i jak wraca do swoich korzeni, do tego, co ją ukształtowało, bo tak odbieram jej powrót do łyżew, o tym jak znalazła wspaniałego przyjaciela i wreszcie się otworzyła. Często mnie wkurza, ale to chyba nic dziwnego, dziewczyna jest tak niestabilna emocjonalnie, że i święty mógłby przy niej osiwieć, ale częściej chyba jednak doprowadza do śmiechu, więc wszystko się ładnie wyrównuje. I lubię jej relację z Morgensternem, naprawdę. A mam wrażenie, że ostatnio raczej trudno o wytworzenie między bohaterami relacji, która naprawdę by mi przypadła do gustu, coraz częściej się łapię na tym, że chwila, coś mi tu nie pasi, gdy czytam książki. Nie wiem jak to teraz jest w blogowo-skocznym światku, ale pewnie gdybym w tym siedziała to byłoby podobnie. W sumie musi istnieć jakiś powód, dla którego w tym NIE siedzę i zwalanie tego na brak dobrych opowiadań do tej pory wydawało mi się całkiem dobrą wymówką. Ale chyba muszę to odszczekać. Choć z drugiej strony jedna jaskółka wiosny nie czyni? Dobra, znowu odbiegam od tematu, a miałam mówić o Morgensternie. Ale najpierw skończę gadać o Nelce. Więc tak, strasznie się jaram tym, że laska jedzie do Soczi. Szkoda mi oczywiście Lilki, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Poza tym ona całą sytuację, jak się wydaje, przyjęła wręcz zadziwiająco dobrze, zupełnie po niej nie widać żadnej złości, żadnego żalu, bo w sumie mogłaby go przecież mieć tylko i wyłącznie do samej siebie i pewnie go ma, ale MOGŁABY odbić to wszystko na Kornelii, a tego nie robi i to właśnie świadczy o tym, że jest fantastyczną osobą. I wcale nie mówię, że liczę na jakiś romans z Kubackim, ja wcale tego nie mówię. Ja to tylko piszę. I mam nadzieję, że słyszysz/czytasz mnie głośno i wyraźnie. Ale oczywiście na nic nie naciskam i niczego nie insynuuję. Skądże znowu. I po raz kolejny odeszłam od tematu. Chyba za bardzo jaram się tym Soczi, które tu u Ciebie nadchodzi wielkimi krokami. I już się nie mogę doczekać! Bo kocham Soczi, naprawdę. Kocham i tęsknię za Soczi, bo to piękne dni były, serio, mimo że była wtedy sesja i w ogóle. Kocham i tęsknię i uwielbiam je sobie wspominać. A Ty mi dasz na to kolejną szansę, więc czekam. Cierpliwie. I strasznie się jaram tym, że Nela tam będzie, jako zawodniczka, a nie tylko jako kibic. I myślę, że będzie świetnie, naprawdę. Znaczy nie mam pojęcia, co Ty tam dla niej na to Soczi wymyśliłaś, równie dobrze możesz chcieć jej znowu dopieprzyć (kto by nie lubił dopieprzać swoim bohaterom? xD), ale w mojej wizji to wszystko będzie dobrze. Bo ona na to naprawdę zasługuje. Zasługuje na tę olimpiadę i na piękne zakończenie kariery, bez upadku i w ogóle. Albo w sumie mogłaby upaść, ale natychmiast się podnieść? Ładna paralela by była i pokazałaby też jej rozwój, no bo przecież wtedy się nie podniosła. Ale teraz jest już kimś innym i by z tego cholernego lody wstała? Dobra, nie wiem dlaczego Ci tu piszę scenariusz TWOJEGO opowiadania, ale po prostu mam w głowie mnóstwo myśli, a że zawsze lubię sobie wymyślać własne wersje tego, co będzie, to uznałam, że równie dobrze mogę się tym z Tobą podzielić.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. I wiesz, ja nie chcę, żeby ona tam wygrała, bo to w sumie chyba raczej nierealne, i ja wcale tego nie chcę. Nawet nie chcę chyba, żeby wylądowała na podium. Mam wrażenie, że dla niej samo pojawienie się tam i możliwość zaprezentowania się na lodzie będzie równoważna z olimpijskim złotem. Po tym wszystkim, co przeszła, by znowu się na tym lodowisku pojawić. Więc niech ona tam po prostu będzie, niech jeździ, niech błyszczy w ładnej świecącej sukience i niech się tym wszystkim cieszy. Zasłużyła. I niech się spotka z Morgensternem! Ale o tym za chwilę.
      Dobra, to do Thomasa przechodząc, bo w sumie on też tu jest ważny i też by wypadało o nim ze dwa słowa powiedzieć. (Dwa słowa, ha ha, tak jasne! O Korniszonie też w zamyśle miały być dwa słowa.) Hmmm, on jest trochę ciężki do rozgryzienia, nie? Bo niby taki miły, kochany i wspaniały, no po prostu do rany przyłóż, a jednak swoje za uszami ma. I ja już chyba sama nie wiem, co właściwie o nim myśleć. Na początku jakoś go nie polubiłam, przyznam szczerze. Ale to było na SAMYM początku. Później było lepiej i pan Morgen stopniowo podbijał moje serducho, w święta przechodząc samego siebie. No bo co ja poradzę na to, że faceci z dziećmi są po prostu… no, nie wiem jak to ująć, ale wiesz o co mi chodzi, mam nadzieję. Nie da się przejść obojętnie obok faceta, który ma świetny kontakt z własnym dzieckiem i traktuje to dziecko, jakby ono było jego największym skarbem. No nie da się i już. Więc Morgen + Lily i to jeszcze w święta, to był strzał w dziesiątkę moja droga. W ogóle, tak na marginesie wspomnę, bo wydaje mi się to wielce zabawne – wiesz, że ja przez strasznie długi czas byłam przekonana, że córka Morgena ma na imię… uwaga, uwaga… EMMA? Nie wiem skąd się we mnie to przekonanie wzięło, serio, ale bardzo długo z nim żyłam. Taki dodatkowy smaczek, który mnie się wydał zabawny, ale chyba w sumie nie ma się z czego śmiać, może jedynie z mojego braku ogarnięcia, ale uznałam, że warto wspomnieć, jak już zeszłam na temat Lily. No nic, Thomas sobie trochę w życiu na mieszał, inaczej tego chyba ująć nie można. I jest popaprany, tak samo jak Kornela, więc w sumie chyba całkiem do siebie pasują, nie? Tyle że ta historia z jego przeszłości jest na maksa dobijająca, bo facet mógł mieć wszystko, wspaniałą rodzinę, Kristinę, Lily, a spieprzył to na własne życzenie, bo ubzdurało mu się, że się zakochał. Faceci, pffff. To naprawdę jest jakiś inny gatunek. W ogóle ta cała historia z Silvią (Silvią, prawda? Ja z góry przepraszam, ale zawsze mam wielki problem z zapamiętywaniem imion, zwłaszcza jeśli bohaterów jest sporo, więc po prostu przymknij oko na wszelkie moje idiotyczne pomyłki, o ile takowe się pojawią.) jest strasznie pokręcona. I ja wiem, że w zasadzie poznaliśmy ją tylko z perspektywy Gregora, który co by tu nie mówić nie był dla laski zbyt wyrozumiały, ale jakoś kompletnie nie potrafię zrozumieć jak to się stało, że taki koleś jak Morgen, który bądź co bądź wydaje się całkiem sensownym człowiekiem, zakochał się w takiej kobiecie. No ale dobra. Miłość jest ślepa i w ogóle, było miło, ale życie się spieprzyło i teraz jest niefajnie. Uwielbiam to, że mimo wszystko on się z tego podniósł, poukładał sobie relacje z Kristiną i jest świetnym ojcem, ale jak pomyślę o tym jak MOGŁOBY być, gdyby nie ta cała historia z Silvią, to aż szlag trafia i smutno się robi. Choć z drugiej strony, gdyby nie to, nigdy nie poznałby Kubiakowej, no i masz tu babo placek, tak źle i tak niedobrze. . Przeszłości w każdym razie nie zmienią, ale wciąż mogą walczyć o przyszłość. I to robią, tylko ja nie mogę ogarnąć, dlaczego on o tym wszystkim nie powiedział Kornelii wcześniej, dlaczego musiała się dowiedzieć w taki sposób (i tak lepiej, niż gdyby powiedział jej o tym Freitag, ale mimo wszystko) i dlaczego on ją cały czas oszukiwał. Bardzo niefajnie. A teraz jeszcze ona sobie wyjechała. Już w ogóle kombo.

      Usuń
    3. I te wszystkie jego gadki, że chciał ją chronić, że to dla jej dobra i że tak będzie lepiej…. No ja niby to rozumiem, ale mimo wszystko koleś jest pod tym względem mega irytujący i na miejscu Kornelii, gdybym po raz któryś tam już z kolei usłyszała ten tekst, to chyba pierdzielnęłabym mu w łeb tym parasolem, co to jej dał w święta. Bardzo miły gest, swoją drogą – urocze to było. I znowu odchodzę od tematu. O czym to ja…? Aha, Morgen. Mówiłam już, że niesamowicie cieszy mnie to, że osadziłaś akcję opowiadania akurat w tym sezonie? Bo to był sezon, w którym Morgen naprawdę podbił moje serce i strasznie mi zaimponował. Bo mimo że sezon pod względem upadków był straszny, no to kurczę, gość pokazał, że potrafi walczyć (i że potrafi ze mnie łzy wycisnąć, ale to insza inszość). Naprawdę mi zaimponował i nawet jeśli nigdy nie pałałam do niego jakąś specjalną sympatią (to znaczy pałałam, ale jak on był piękny i młody, a ja jeszcze młodsza i głupia, czyli jak miałam jakieś 12 lat, dawne czasy) to w tamtym sezonie zasłużył sobie na ogromny szacunek. A poza tym tamten sezon idealnie pasuje do fabuły opowiadania, więc o czym my tu w ogóle rozmawiamy. Teraz jedziemy do Soczi i ja już się tego nie mogę doczekać, bo kocham Soczi i czuję, że w Soczi będzie fajnie. Stoch pozamiata, wszyscy będą szczęśliwi, Nela wróci na lodowisko i spotka się w końcu z tym gamoniem. No jak mogłoby nie być fajnie? Ale tego ich spotkania to jestem bardzo ciekawa. Bardzo. Mam w głowie jakieś pięć scenariuszy tego, jak mogłoby ono wyglądać. Ale poczekam i zobaczę jak rzeczywiście będzie to wyglądać, bo wyobrażać to ja sobie mogę, a liczy się tylko to, jak Ty to napiszesz.
      Lecimy dalej. Bardzo lubię to, że to opowiadanie to nie tylko Kornela i Thomas. Znaczy oczywiście, w przeważającej mierze to jest ich historia, dziwne by było, gdyby było inaczej, ale lubię to, że są tu też inni. I jest ich całe mnóstwo. Jest Stochu, który jest po prostu fantastycznym przyjacielem i jest Lilka, o której pisałam już trochę wyżej (nie, wcale nie wymuszam na Tobie jakichś romansów między Lilą i Kubackim, skąd). Są rodzice Neli, z którymi dziewczyna ma zdrowo skomplikowane relacje. Jest jej młodszy brat, są chłopaki z polskiej i austriackiej drużyny. No po prostu jest całe mnóstwo innych osób, które gdzieś w tle nieustannie się przewijają i to jest fajne. Miło, że Kornela w końcu jakoś dogadała się z ojcem, dobrze, że przynajmniej to już sobie poukładała. Czuję, że z matką nie pójdzie tak łatwo, ale tutaj też pierwszy maleńki kroczek został już chyba wykonany. Więc może będzie już tylko lepiej? Zobaczymy, czuję, że w tym Soczi może być naprawdę ciekawie, z miliona różnych powodów. Kubacki jest świetny, chociaż nie mogę pozbyć się wrażenia, że straszne z niego ciepłe kluchy. Ale Lilka ustawi go do pionu, nie? Boże, ja już chyba się w tym za bardzo zapędziłam, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz, nic nie poradzę na to, że w mojej pokręconej główce bardzo, ale to bardzo ich shipuję. Zobaczymy, co Ty z tym zrobisz, zobaczymy. I nawet Ewa się tu przewinęła! No po prostu są wszyscy, jak jedna wielka rodzina i ja to uwielbiam. O rodzicach i rodzinie Thomasa już nawet nie wspominam, bo to oczywista oczywistość, a jego dziadek rządzi i to nie tylko jeśli chodzi o scrabble. Jest Kristina i Lily. I to wszystko bardzo się klei. Inne postaci nie pchają się specjalnie na pierwszy plan i nie zajmują miejsca należnego Neli i Morgenowi, ale są, ciągle gdzieś w tle są i świetnie sobie tam radzą, naprawdę. Nawet Freitag, chociaż jak na początku sobie pomyślałam, że on ma być „tym złym”, to miałam ochotę się w czoło pacnąć, albo raczej Ciebie. No bo gdzie Rychu i czarny charakter? Ten kochany Rychu, ten który w Wiśle podbił moje serce i dał mi bodaj trzy autografy, bo przecież jeden to za mało? Ten sam Rychu? Ale dobra, czytam, czytam i okazuje się, że Rychu wcale nie jest taki zły, on po prostu jest skrzywdzony i się miota. W sumie można to zrozumieć, jeśli się postawi na jego miejscu, a jak jeszcze do tego dołożyć urażoną męską dumę…

      Usuń
    4. W sumie nawet się to klei. No i w zasadzie przecież on nic złego nie zrobił, nie? Tylko dużo gadał. Ale najważniejszego Neli nie wygadał, więc może wcale nie jest taki zły. To znaczy nie, on oczywiście nie jest zły, a nie „może”. Po prostu Silvia to zła kobieta była, że zacytuję klasyka. I trochę Ryśkowi pomieszała w głowie. Zdarza się. Ale generalnie dla mnie całe to tło tego opowiadania, które tworzą inne postacie, kradnie Gregory. Także proszę o więcej Gregora! Wygrał mnie już w którymś z pierwszych rozdziałów, w bardzo banalny i prosty sposób, a mianowicie wcinając chupa chupsa. No co ja poradzę, że kocham chupa chupsy? I że jak wyobrażam sobie Szlirena z lizakiem w gębie, to się automatycznie do siebie szczerzę? Wygrał wszystko. A potem okazał się jeszcze fajniejszy, więc… Tak, a w ogóle w końcówce to już zupełnie podbił moje serce, w momencie, gdy razem z Koflerem uświadamiali Kornelę. To w jaki sposób on gadał o Silvii, no po prostu gość wygrał wszystko w moich oczach. Nie ma co owijać w bawełnę, takie rzeczy trzeba walić prosto z mostu, no i tak właśnie zrobił. Aż miałam ochotę go przygarnąć do serca i z dumą powiedzieć „my son”. Boski jest. A przy tym zabawny, jeździ samochodem jak kaleka i wali sobie zdjęcia prowadząc, w ogóle nie zważając na to, że mógłby zabić w ten sposób i siebie i Kornelę. No jak tu go nie kochać?
      A tak, właśnie, to też miałam powiedzieć. Wiesz za co chyba tak najbardziej, ale to najbardziej polubiłam to opowiadanie? Za humor. Twój humor, Twój dowcip. Dziewczyno ja kilka razy mało z krzesła nie spadłam. Uwielbiam lekkość z jaką prowadzisz dialogi, uwielbiam to, że naprawdę wychodzą zabawne. Zawsze doceniam to u innych, pewnie dlatego, że sama nigdy tego nie potrafiłam. Wtedy kiedy musi być poważnie, jest poważnie, ale wtedy kiedy potrzeba trochę rozładowania napięcia jest lekko i zabawnie i to Ci wychodzi naprawdę fantastycznie. Podziwiam. I chciałam jeszcze zaznaczyć, że czytając wszystkie rozdziały na raz, nie można nie zauważyć tego, że naprawdę się rozwinęłaś i piszesz coraz lepiej. To naprawdę widać na przestrzeni kolejnych rozdziałów. Wiesz czego nie lubię? (Że tak zacytuję wielką chwilę Gregora, gdy to ostatecznie wygrał moje serce.) Tak ogólnie, w prozie, bardzo nie lubię bezpośrednich zwrotów do czytelnika. Kojarzy mi się to z pozytywistycznymi powieściami dydaktycznymi, którymi byłam prześladowana przez parę miesięcy na drugim roku studiów. Jedyna książka, w której jestem w stanie to zaakceptować to „Mistrz i Małgorzata”. No bo tak, bo to jedna z moich ulubionych książek i Bułhakowowi jestem w stanie pozwolić na wszystko. Więc tam już mnie nawet nie gryzie to „Za mną, czytelniku!”, chyba za dużo razy już to czytałam w życiu, żebym jeszcze miała na to reagować. Ale generalnie bardzo czegoś takiego nie lubię. Dlatego na początku strasznie mnie tutaj irytowały te wstawi w stylu „I wiecie co?”. Ja wiem, że to jest narracja pierwszoosobowa i ona się rządzi swoimi prawami, ale mimo wszystko, nadal uważam, że takie zwroty są zupełnie niepotrzebne, a bez nich zdania brzmią dużo lepiej. Więc bardzo mnie cieszy, że im dalej tym tego jest coraz mniej, a ostatnio chyba nie ma nawet wcale? Nie wiem czy to świadome, ale chcę wierzyć, że to właśnie ze względu na to jak się rozwinęłaś w pisaniu i sama postanowiłaś to wyeliminować. A jak nie, to podpowiadam, ale oczywiście masz pełne prawo do tego, by kompletnie mnie zignorować. . To w końcu tylko moje zdanie. Ale nic nie poradzę, że uważam tego typu wstawki za strasznie naiwne i płakać się chce, gdy je widzę, zwłaszcza w książkach. Dobra, to pomarudziłam trochę, żeby nie było, że tyle gadam, a do niczego się nie przyczepiam. Nie byłabym sobą, gdybym się nie przyczepiła. A poza tym w komentarzach w znaczniej mierze chodzi też o konstruktywną krytykę, no nie?

      Usuń
    5. A, skoro już wspomniałam o narracji. Bardzo rzadko się spotyka czystą pierwszoosobówkę, a ona w zasadzie bywa całkiem fajna. Ale trudna. Napisałam w ten sposób jedno opowiadanie, więc coś tam na ten temat wiem. Bywa ciężko. Ale dajesz radę, więc jak najbardziej kciuk do góry. No i ostatnio zakrada się do tego nawet narracja z punktu widzenia Morgena, więc już w ogóle. Fajnie spojrzeć na wszystko z jego perspektywy.
      O matko, nie wiem czy powiedziałam wszystko, co chciałam. Mam wrażenie, że nie, ale nie wiem o czym zapomniałam. No nic, najwyżej jak sobie przypomnę to kiedyś dam znać. Trochę szkoda, że dołączam dopiero teraz, ale przez ostatnie miesiące miałam tyle zabawy z uczelnią, że w sumie może i dobrze, bo gdybym wtedy się wciągnęła w czytanie i spróbowała przyswoić sobie całość na raz, to już w ogóle nie wiem jakby ten mój licencjat wyglądał. A raczej kto by go mi napisał, bo ja bym była zbyt zajęta czytaniem. Także nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz już jestem. Lepiej późno niż wcale. Chyba będę musiała jakoś sensownie ten komentarz podzielić, bo mam niepokojące wrażenie, że blogspot może się zbuntować, gdy to zobaczy.

      Usuń
    6. Heh, no i się zbuntował. A chciałam Ci pierdzielnąć taki ładny esej. No nic. Z blogspotem nie wygram.

      Usuń
    7. Zapomniałam! Wiedziałam, że o czymś zapomnę. Miałam Ci jeszcze tylko napisać, że czytając to opowiadanie nie potrafię nie myśleć o zeszłorocznej Wiśle i momencie, w którym pojawił się Morgen i dziewczynie, która stała obok mnie i tak długo krzyczała "Moooorgi, Moooooorgi" aż w końcu Morgi do nas podszedł. I tak, przez chwilę krzyczałam razem z nią, no bo czemu by nie, trzeba było dziewczęciu pomóc. Była boska, w każdym razie. I co najmniej parę razy podczas czytania Twojego opowiadania miałam w głowie ten jej rozpaczliwy krzyk, serio. Dobra, to tak trochę z dupy strony i w ogóle, ale miałam to napisać, więc napisałam.
      Boże, wybacz, że tak Cię tu zawaliłam komentarzami. Zwalam wszystko na blogspota, który nie pozwolił mi tego zmieścić w jednym. Byłoby ładnie i w całości, a tak jest jak jest, ale nic już z tym nie zrobię. Trzymaj się ciepło <3

      Usuń
    8. Wow. Siedzę od bodajże godziny i patrzę na to, co się tutaj właśnie wydarzyło i podejrzewam, że minie jeszcze trochę czasu nim się otrząsnę. Albo ktoś otrząśnie mnie, bo w sumie tonę właśnie w swoich łzach. Bo to było tak, że jak zwykle wlazłam tutaj z nadzieją, że może ktoś coś napisał, a potem zobaczyłam, że nagle z 24 zrobiło się 32 i jedyne, co pomyślałam to "kurdeł, spam". A kilka sekund później okazało się, że to chyba najwspanialszy i najdłuższy komentarz, jaki kiedykolwiek dostałam. I do tej pory zbieram szczenę z podłogi, no bo... kobieto! Ile czasu musiało Ci zająć napisanie tego wszystkiego! Jestem pod wrażeniem, w szoku i sama nie wiem... Wow. Po prostu wow. (Dalej ryczę)
      Nie wiem, co mogę napisać oprócz tego, że dziękuję? Że bardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za każde słowo i w ogóle za to, że przeczytałaś. W końcu to 29 rozdziałów o tasiemcowej długości i sam fakt, że komukolwiek chce się w ogóle za to zabierać to według mnie jest wielki wyczyn. A Ty jeszcze tak się wgryzłaś w treść, dostrzegłaś tyle rzeczy i przede wszystkim rozumiesz tę historię... To chyba jedna z najpiękniejszych rzeczy dla autora. :)
      Tak więc jeszcze raz dziękuję (bo co innego można tu jeszcze dodać?), bo takie słowa od Ciebie (no przecież ja uwielbiam Twoje pisanie! A Winged Love to jedno z moich najulubieńszych opowiadań!) są dla mnie cholernie cenne. Postaram się, aby Soczi nie zawiodło. Sama również nie mogę się go doczekać, bo tak, to był jeden z najlepszych i najwspanialszych dla mnie sportowych momentów w ostatnich latach. Mam nadzieję, że wszystko wyjdzie tak, jak ja tego chcę i Ty i wszyscy inni. :) A co do Lilki i Dawida... Czuję presję. Ale to dobrze. W ich przypadku to naprawdę dobrze. Więcej szczegółów w przyszłości. :)
      Ściskam bardzo mocno, dziękuję po raz ostatni i niedługo jestem na Winged ze swoim komentarzem. <3 (A ja wciąż ryczę!)

      Usuń
    9. W żadnej mierze nie było moim zamiarem zmuszanie Cię do płaczu, ale mam nadzieję, że to mimo wszystko był taki dobry płacz jeśli już :) Nie ma za co dziękować, ja się bardzo cieszę, że mogłam w końcu to wszystko przeczytać, a potem jakoś się do tego ustosunkować, naprawdę, bo uwielbiam ten moment, kiedy mogę sobie w komentarzach trochę poględzić o wszystkim i o niczym. Nie rycz <3

      Usuń
    10. To było jak najbardziej szczere wzruszenie. :) I tak dziękuję. I już nie ryczę!

      Usuń
  17. Tak fajnie przedstawiłaś początek oczekiwania na ich ponowne spotkanie.
    To, że oni są równie niepewnie - z jednej strony chcieliby wygrać, bo tego ich nauczono, a z drugiej wiedzą, że w obecnej chwili nie ma na to żadnych szans. Czasem się zastanawiam, czy to zakończenie będzie tutaj po części takie bajkowe i idealne. Chcę, żeby byli razem, bo są dla siebie stworzeni, ale... Gdyby jednak zdarzył się jakiś cud i Nelka wygrałaby te Igrzyska. Czy to nie byłoby takie zbyt bajkowe, idealne i przerysowane.
    Przeraża mnie to, że niedługo koniec, bo boję się tego zakończenie. Boję się, czy będzie takim samym klimacie, jak całość opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  18. Jestem.
    Najwyższa pora, bo rozdział napisany, a za chwilę wyjazd do Wisły. Trzeba więc oddać Emmie, co Emmowe, żeby móc jej podczas LGP spojrzeć w oczy z czystym sumieniem. :)
    Tym razem, jeśli pozwolisz, zacznę od formy.
    Mówiłam już setki razy, ale znowu powtórzę (bo pochwał nigdy za wiele), że z pierwszoosobową narracją mam dokładnie tak samo, jak Aria albo i jeszcze gorzej. A Ty jakimś cudem sprawiłaś, że ja to Twoje opowiadanie – nie, nie czytam – a wręcz pochłaniam. Zastanawiałam się, z czego to się bierze i wydaje mi się, że po pierwsze z ogromnego ładunku emocjonalnego tego tekstu. A po drugie – ze szczerości tych emocji. Bo widzisz, mogę dyskutować z Tobą o tym, co by jeden bohater z drugim wziął i zrobił albo powiedział, ale jakoś nigdy nie mam wrażenia, że poczuł coś, czego poczuć nie miał prawa. Brawo.
    Oczywiście mogłabyś w tym momencie osiąść na laurach i sobie dalej opowiadać całą historię Nelką, bo tak by się pewnie dało bez najmniejszego problemu. Ale Ty – pewnie i dla nauki, i dla urozmaicenia – kusisz się o eksperymenty formalne. Naprawdę bardzo mi się to podoba, szczególnie zaś przypadł mi do gustu ten, który mamy w obecnym odcinku. Między innymi dlatego, że mogliśmy się już przekonać, jak subiektywne i wprowadzające w błąd bywają informacje uzyskane tylko od jednej strony. A tu mamy okazje porównać ze sobą punkty widzenia dwóch osób, zobaczyć że coś może wyglądać zupełnie inaczej w zależności od tego, kto na to patrzy i z jakiej perspektywy. Możemy je zestawić, porównać, znaleźć dodatkowo to, co ukryte między wierszami i wyciągnąć własne wnioski, a nie tylko na słowo wierzyć narratorce. :) Dlatego IMHO możesz takie eksperymenty stosować stale, bardzo mnie będą cieszyły, bo naprawdę lubię wiedzieć, co też tym bohaterom siedzi w głowach. :)
    Jeszcze jedna rzecz – napisałaś w odpowiedzi na komentarz Arii, że Tobie jako autorce, narracja pierwszoosobowa ułatwia przedstawienie punktu widzenia postaci. I przyznam, że chciałabym z Tobą kiedyś na ten temat dokładnej podyskutować i wymienić doświadczenia (może w Wiśle się uda?), ponieważ sama, kiedy próbowałam się z takim sposobem pisania mierzyć, miałam wrażenie zupełnie odwrotne, tzn. że ta pierwsza osoba mnie ogranicza i natychmiast uciekałam do trzeciej, co prawda bardzo spersonalizowanej, ale jednak.
    No dobrze, ale teraz przejdźmy może do treści.
    Po pierwsze chciałam złożyć zażalenie. Do czego to podobne, że nie było Dejviego? Szczerze mówiąc, po poprzednim odcinku nastawiłam się psychicznie, że jeszcze się pojawi, a tu takie straszliwe rozczarowanie. Autorko Droga, proszę o wyjaśnienia i usprawiedliwienia w rzeczonym temacie, a następnie o poprawę. :P
    Po drugie – cieszę się, że Lilka wybiera się do Soczi.
    Szkoda, że tylko jako widz, no ale cóż, takie są nieubłagane prawa fabuły. Czy już pisałam, że lubię tę dziewczynę? Nie szkodzi, to też napiszę jeszcze raz. Ma charakter i widać to po jej zachowaniu coraz bardziej. (Tak, to że pokazujesz charaktery bohaterów w działaniu, a nie każesz nam wierzyć na słowo, to też ogromny plus). Naprawdę cieszę się, że ktoś taki kręci się koło Nelki. I koło Dejviego. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po trzecie – Nela i Morgi.
      No nic, tu będę musiała zahaczyć jeszcze o formę – podoba mi się to, jak te ich historie, biegnące równolegle i niezależnie od siebie, splatają się w jedną całość. W opowieść od dwójce ludzi, którzy tak naprawdę są do siebie ogromnie podobni. I jedno i drugie było wychowywane – powiedziałabym, że nawet hodowane – na mistrza. Oboje są chorobliwie ambitni – niezwykle skutecznie wdrukowano im do głowy to, że nie mają prawa popełniać błędów ("nie chcę kończyć kariery upadkiem") i dlatego sami go sobie nie dają. Oboje od małego pod presją rodziców. Mają podobne doświadczenia i podobne przeżycia – powinni się rozumieć jak mało kto. I to może być też klucz do ich związku, bo – parafrazując – jak powiedziała jedna mądra ciotka – im więcej rzeczy ludzi łączy, tym większa szansa, że im się uda.
      A tak przy okazji… Wiesz, zastanawiam się, czego tak naprawdę boi się Nelka i czemu tak bardzo nie chciała się na to Soczi zgodzić. Bo chwilami wydaje mi się, że tam, oprócz wszystkich przytaczanych przez nią argumentów, ogromną rolę odgrywa to, co gdzieś tam unosi się między wierszami – a mianowicie strach przed tym, że tym razem nie wygra. Gdyż, patrząc racjonalnie, po takiej przerwie wygrać nie ma prawa.
      Strasznie się też wyasekurowała na tej konferencji, właściwie można powiedzieć, że wyszykowała sobie doskonałe wytłumaczenie na wypadek porażki. Ale wiesz, moim zdaniem, to ona się tam trochę za bardzo odsłoniła, dała tym dziennikarzom za dużo informacji, za dużo słów. Powinna przedstawić tylko same twarde fakty nie pozostawiające pole do domysłów. Bo to, co powiedziała, można interpretować na różne sposoby i różne z tego wyciągać wnioski. Dlatego mam pewną obawę, że ten kwiat myśli dziennikarskiej, który się może po konferencji pojawić się w necie i w gazetach, jeszcze się biednej Neli odbije czkawką.
      Kolejna sprawa – relacja z matką. Takie poukładanie sobie relacji z rodzicem, który głównie wymagał, to naprawdę trudna sprawa. Ale wiesz, wydaje mi się – być może paradoksalnie – że ucieczka Nelki akurat w tym wypadku mogła pomóc, bo zadziałała trochę jak zimny prysznic. Mam bowiem wrażenie, że Natalia do tej pory nie szanowała córki. Nela była dla niej sposobem zrealizowania własnych niespełnionych ambicji, ale nie kimś, kto ma własne zdanie i sam może ocenić, co jest dla niego dobre. Być może teraz zaczyna rozumieć, że musi zacząć brać pod uwagę także zdanie córki. Musi się z nią liczyć. Nie wierzę co prawda, aby z tego wynikła wielka rodzinna miłość i picie sobie z dzióbków, ludzie aż tak się nie zmieniają, ale szansa na pewne porozumienie, a może nawet zrozumienie jednak istnieje. Zwłaszcza, że jak trafnie zauważyła Mouse, one obie są do siebie niezwykle podobne.
      A swoją drogą to czy młodszy brat Neli też jeździ na łyżwach? A jeśli nie, to dlaczego?
      Przechodząc zaś do Thomasa… Tak, nad nim też się oczywiście zastanawiam. Dzisiaj przy okazji kontynuowania tematu pt "dawanie sobie prawa do błędów". I tak sobie myślę, że on bardzo długo pilnował się, aby wszystko było w porządku, ładnie i wręcz idealnie, jak to mu tatuś zaplanował (sorry, ojciec szef fanklubu to już o czymś naprawdę świadczy), a on to przyjął za swoje. Ale w pewnym momencie – i może Silvia była tu tylko katalizatorem, a nie powodem – coś w nim pękło, poczuł, że doszedł do jakiejś ściany. Zrobił pierwszy błąd i popłynął. Tyle że szybko się zorientował, że nie tędy droga. Jednak powrotu do idealnego życia też już nie ma. Trzeba więc znaleźć coś pośrodku. A pośrodku przydarzyła mu się miłość i on ma już tego pełną świadomość. Jestem naprawdę bardzo ciekawa jak on teraz będzie o tę miłość walczył.
      Uff, ależ się dzisiaj namyślałam. :P
      I nie mogę się doczekać tego Soczi by you. :)
      Dziękuję za całokształt
      C.


      Usuń
  19. http://wswiecieeminemowatej.blogspot.com/

    zapraszam do czytania - dopiero zaczynam <3

    OdpowiedzUsuń
  20. Obydwoje uparci i popaprani, tak zgadzam się. Matka Morgiego zyskała moją sympatię od drugiego wejrzenia, ale widać opłacało się, ta kobieta wie co mówi, mądrze i rozsądnie i zna się na rzeczy i ten jej uparty syn powinien jej posłuchać i w dupie mam, że nie wie co jej powiedzieć. Każde z nich przedkłada swoją chore ambicje i ego nad to co kołacze się na samym dnie ich duszy i skowycze z żalu. Ale gdzieś w głębi serduszka mam ogromną nadzieję, że to Sochi z powodzeniem przetnie ich drogi, że przestaną się wydurniać i porozmawiają! Swoją drogą to takie znamienne, że ta cała sytuacja ich buduje, że to co było, wszystkie rozmowy i starania kiełkują właśnie teraz, jak w przypadku Neli, która się nie złamała, która stara się być silna i wraca na lód, wraca do gry, dzięki niemu, dzięki Thomasowi, ja to widzę, ja w to wierzę. Z resztą on to samo. Mi nie zamydla oczu!
    Dziennikarskie hieny są okropne, o !
    Czekam na kolejny, proszę mi tu szubko publikować, bo dawno tutaj niczego nie było! Cierpię na pracę, wiesz, świątek ,piątek, ale czytam zawsze i wszędzie, a do komentarza trudno spiąć tyłek! Kocham Nelę i Thomasa i ja CHCĘ ROZDZIAŁ!

    OdpowiedzUsuń
  21. Romantyczka uwięziona w sidłach rutyny i nieznajomy, który w jednym uśmiechu daje jej wszystko, czego szukała przez całe życie. Poznaj historię Lisy, dla której po spotkaniu z Michaelem Hayboeckiem skoki narciarskie stają się czymś więcej niż tylko sportową rozrywką.
    http://cieplo-twoich-slow.blogspot.com/
    Serdecznie zapraszam - odwdzięczę się każdym komentarzem ze szczerą opinią :)
    I bardzo przepraszam za spam <3

    OdpowiedzUsuń
  22. nie wiem jak mam opisać ten stan, gdy widzę nowy rozdział, albo gdy go czytam, albo jak rozmyślam co będzie dalej... to coś więcej jak zwykła fascynacja. kocham go tak samo jak kocham morgiego! i czekam do następnego. btw kiedy może się pojawić? :D

    OdpowiedzUsuń
  23. Aaach. Obie perspektywy <3 i te paralele w ich wypowiedziach.
    Ta rozmowa z Neli z mamą była totalnie heartbreaking.
    I jak wspominałam uwielbiam Ninę :) i Stasia :)

    OdpowiedzUsuń