sobota, 6 grudnia 2014

21. I'm only human.


*

jestem tylko człowiekiem
krwawię, gdy upadam
jestem tylko człowiekiem
rozbijam się i rozpadam
twoje słowa w mojej głowie
twoje noże w moim sercu
podnosisz mnie
a potem się rozpadam
bo jestem tylko człowiekiem

* * *

Może Dawid ma rację? Może rzeczywiście jestem trochę szczęśliwsza? Zupełnie inna niż w Niemczech. Inna. Szczęśliwsza. Lepsza? W Titisee byłam na etapie swojej samolubnej ucieczki donikąd. Całkowicie wystraszona i niepogodzona ze wszystkimi porażkami udawałam, że sobie radzę. Byłam zdystansowana i chłodna; zachowywałam kamienną twarz, pod którą ukrywałam, jaka tak naprawdę jestem słaba. Uśmiechałam się tylko wtedy, gdy ktoś patrzył. Zachowywałam pozory. Odgradzałam się od wszystkich szczelnym murem. Starałam się uniknąć tego, czego dokonał Morgenstern.
Przez całe życie walczyłam, aby być silną, niezależną, pewną siebie kobietą i zawodniczką, która wie, czego chce i która twardo stąpa po ziemi, depcząc każdą, stającą na drodze przeszkodę. Byłam twarda. Cały czas starałam się udowadniać, że jestem silna i niezależna. Ale ludzie to wykorzystywali. Uczynili ze mnie maszynę bez uczuć, której jedynym celem jest wygrywanie. Ranili, atakowali z każdej strony. Bezmyślnie zadawali ciosy, aby sprawdzić, czy rzeczywiście jestem taka niezniszczalna. Czy ta twarda Kornelia, naprawdę tak dobrze radzi sobie ze wszystkim? Radziłam sobie. Ale tylko dlatego, aby nie dać im satysfakcji.
Właśnie przez takich ludzi zaczęłam budować mur. Aby nikt nigdy nie zobaczył tych ran, łez i braku oddechu, gdy ucieczka stawała się męcząca.
A potem pojawił się On.
Thomas cegła po cegle rozbierał tak starannie budowane ściany. Bardzo powoli skracał ich wysokość, wpuszczając do mojego świata pierwsze promienie początkowo złudnej nadziei, że gdzieś tam, za tym murem jest ktoś, kto może mnie zrozumieć. Z każdym dniem przedostawał się coraz bardziej. Zmniejszał nie tylko dzielący nas dystans, ale i strach przed tym, co znajduje się za tą grubą granicą. W zamian budował silne, stabilne zaufanie. A potem mur runął i Thomas ujrzał to, czego tak starannie broniłam przez cały ten czas – moją słabość, strach, kruchość i bezradność.
Ci, którzy znali mnie lepiej wiedzieli, że jak każdy, mam swoje pęknięcia. Wstydziłam się ich. Czułam się z nimi niepiękna, niedoskonała, szpetna. Ale tylko przed nim je odsłoniłam. Tylko on mógł ich dotknąć. I tylko jemu pozwoliłam spróbować je naprawić. Odsłoniłam przed nim wszystko. Każdy najmniejszy strach i lęk, każdy niepokój, niepewność… Wskazałam miejsca, w których odczuwałam ból. Wypuściłam łzy, przestałam zaciskać zęby, rozluźniłam pięści. Już nie byłam tą maszyną, która wstrzymuje wszystkie emocje. Byłam sobą. Przestraszoną, zagubioną, bezradną Kornelią, która też czasem ma dosyć. Która płacze, która krwawi, która potrzebuje, aby ktoś ją pozbierał.
Która też jest tylko człowiekiem.
Zobaczył mnie taką, jaka jestem naprawdę. Zdjęłam maskę pozorów, zrzuciłam ciężar kłamstw. Stanęłam przed nim zupełnie bezbronna, jedynie trzymając w rękach nadzieję, którą sam mi dał. I przyjął mnie. Z każdą moją słabością, z każdym ubytkiem, przez które uważałam siebie za gorszego człowieka. Nie byłam gorsza. Ja po prostu nie byłam na tyle odważna, aby zaakceptować swoje wady, dopóki ktoś inny nie zrobił tego za mnie.
Tak, jestem szczęśliwsza. Przez to odrobinę inna. I jestem lepsza. Przynajmniej przy nim tak właśnie się czuję. Czy to nie wystarczy? To przez niego uśmiecham się, gdy rozsuwam rano zasłony. Nawet jeśli niebo spowite jest szarymi chmurami, a po szybach ciekną krople deszczu. To przez niego nie mam ochoty roztrzaskać swojego odbicia. Zamiast tego śmieję się do siebie, gdy zauważam dwie różne skarpetki na stopach. Wciąż jestem największą idiotką świata, wiem. Ale jemu to nie przeszkadza.
Chyba wpakowałam się w najbardziej porąbany układ świata z kompletnym durniem.

* * *

- Pchaj!
- No przecież pcham!
- Pchaj mocniej!
- Ale żeby tak w miejscu publicznym?
W tym samym momencie podnieśliśmy głowy i spojrzeliśmy na Manuela, po którego ustach błąkał się brudny uśmieszek. W tym samym momencie też kazaliśmy mu spadać i wróciliśmy do wyjątkowo niewspółpracujących butów narciarskich Thomasa.
- Rozsznuruj jeszcze trochę – podpowiedział Fettner, kucając obok. – Łatwiej wejdzie – dodał, poruszając znacząco  brwiami.
Litości!
- A co ja ci mówiłem?
Nabrałam powietrza w płuca i uniosłam wzrok na Morgensterna, który uśmiechnął się tak szeroko, że z oczu zrobiły mu się dwie wąskie kreski. Westchnęłam i pociągnęłam za sznurówki, dzięki czemu kolejna próba obucia Thomasa zakończyła się sukcesem. Jeszcze tylko druga noga…
- Dajesz, księżniczko. – Otarłam czoło przedramieniem i wyciągnęłam spod krzesła drugiego buta. – Tylko szybko i bezboleśnie, bo nie ma czasu.
- Nela, ty świntuchu - mruknął niskim, głębokim głosem, posyłając mi filuterny uśmieszek. – Nie znałem cię od tej strony.
Gdybym mogła, to naprawdę, ale to naprawdę trzasnęłabym go tym butem po głowie i zaczęła liczyć gwiazdy wokół thomasowej głowy. Zamiast tego musiałam znieść głupkowaty wyraz twarzy, której uwielbiałam każdy centymetr. Cóż, to działało w dwie strony. Brałam go z każdym jego skrzywieniem.
- Masz moje rękawiczki?
- Myślałam, że ty je masz.
Uniósł brwi, a kącik ust lekko mu zadrgał, podczas gdy ja poczułam oblewający mnie zimny pot. Rękawiczki. Czarne z austriacką flagą na palcach. Wiem, że mignęły mi gdzieś podczas wypakowywania sprzętu, ale… O cholera, gdzie moja mikrofalówka? Tfu! Krótkofalówka! Trzeba wstrzymać ruch, nie mamy rękawiczek!
- Błagam, powiedz, że sobie żartujesz… - wypowiedziałam wolno i wyraźnie, starając się jeszcze na chwilę zachować resztki samokontroli i odkładając w czasie wszczęcie paniki.
- Oczywiście, że sobie żartuję.
Wyciągnął rękawiczki spod tyłka i uśmiechnął się głupkowato. I gdy tak patrzyłam na niego z dołu, kompletnie nie wiedząc, czy pierw przegryźć mu tętnicę, czy ukręcić łeb, przytknął palec wskazujący do mojego czoła i delikatnym pchnięciem sprawił, że dupnęłam o podłogę. Rozłożyłam bezradnie ręce i popatrzyłam na niego z tak nieszczęśliwą miną, co by mu wyrzuty sumienia chociaż jedno ucho odgryzły. Wydął dolną wargę z najbardziej nieszczerą skruchą, po czym uśmiechnął się z chłopięcą niewinnością. Właśnie tak uśmiechał się w momentach, gdy robił coś głupiego, po czym miałam ochotę zrobić mu jakąś krzywdę. Zazwyczaj mu ulegałam.
Westchnęłam, bo mnie słabość do niego już bierze i rozejrzałam się po pomieszczeniu, z którego wciąż ubywało skoczków. Uśmiechnęłam się do przechodzącego obok Velty i przybiłam piątkę zmierzającemu na belkę Stefanowi. Jeszcze raz obrzuciłam spojrzeniem oblepione plakatami i zdjęciami ściany z tym samym zaciekawieniem, co poprzedniego wieczora. Zupełnie bezwiednie sunęłam po otoczeniu wzrokiem, dopóki nie zorientowałam się, że już kilkukrotnie skrzyżowałam go ze spojrzeniem siedzącego w rogu pokoju skoczka.
Spokojne i głębokie spojrzenie Richarda Freitaga było krępujące. Sprawiało, że od razu odwracałam speszony wzrok, który, mimo usilnych starań, wciąż i wciąż powracał na jego twarz. Górę nade mną brała ciekawość. To był już kolejny raz, gdy czułam na sobie jego ciężkie spojrzenie, do którego częstym dodatkiem był bezczelny uśmiech, delikatnie unoszący kąciki jego ust. Tak jak teraz. Ściągnęłam brwi, po raz kolejny dając mu do zrozumienia, że nie rozumiem, naprawdę szczerze nie chwytam, o co mu chodzi. A on zaśmiał się i opuścił wzrok na kolana. Dosłownie dwie sekundy  później koło nosa przeleciała mi dłoń Morgensterna.
- Chodź, będziemy się zapinać.

* * *

potrafię się dobrze nastawić
być maszyną
mogę dźwigać na ramionach ciężar całego świata
jeśli tego właśnie potrzebujesz

* * *

Nie lubię mieszanki niepokoju z nadzieją. To takie ściskające w dołku uczucie, które spina każdy mięsień i oblewa dłonie zimnym potem. W efekcie zazwyczaj zostaje mi po nim potężne rozczarowanie i ból brzucha.
Po prostu chodzi o Innsbruck. I o tatę. O tatę, który mieszka w Innsbrucku, o. Gryzie mnie myśl, że on tutaj po prostu jest. Siedzi w swoim ukochanym mieszkaniu na Falkstrasse, brzdąka na starej gitarze i obserwuje przez okno pociągi. A może jest teraz w pracy? Ubabrany smarem oddaje się swojej wielkiej miłości i zagląda pod maskę wymarzonego samochodu, który należy do jakiejś austriackiej szychy, i właśnie z rozbawieniem stwierdza, że płyn hamulcowy się skończył?
A co, jeśli przyjdzie na konkurs? Albo przyszedł już teraz, na kwalifikacje? Lubi skoki. Zawsze lubił. I zawsze też starał się przychodzić na trzeci z czterech konkursów Turnieju Czterech Skoczni. Dlaczego miałabym sądzić, że i w tym roku tego nie zrobi? Stąd ten niepokój, że możemy się spotkać.
A skąd ta nadzieja?
- Uwaga, uwaga, Manuelcio zakwalifikował się do konkursu!
Chwalmy Manu, który pojawił się w dobrym momencie. Przesunęłam się na ławce, a ten wcale ostrożnie oparł swoje Fluege.de o domek i usiadł obok. A potem bezceremonialnie zabrał mi nakrętkę od termosu i zaczął siorbać herbatę.
Powiedzieć mu, że to Michiego?
- Manuelcio przestawi narty, jeśli chce mieć jutro na czym skakać.
- Skąd ta nerwowość? Skąd ta opryskliwość?
- Z serca, mój Pinokio, z serca.
Uwielbiam Fettnera. Nawet w tym pedalskim kasku od Mannera.
- Sama jesteś pedalska.
- No właśnie!
Przepraszam bardzo, a kto Freunda o zdanie pytał? No jasne, jeszcze Kubackiemu przetłumaczcie, że wygląda jak palant, a prosiaczkowy pasuje tylko Diethartowi. Właśnie, skoro chłopak tak dobrze w Turnieju się spisuje, to może mu sponsora zmienią?
- Koflero to chociaż sobie płomienie domalował… - westchnęłam, klepiąc Manuela po kasku.
Pomarudził pod nosem, po czym stwierdził, że mu zimno i oddając mi herbatę, schował się do domku.
To na czym ja skończyłam? Aha, nadzieja. Nadzieja, że jednak zobaczę tatę i będę miała szansę powiedzieć mu chociaż głupie ‘cześć’. I wystarczyłoby mi, aby jedynie odpowiedział na przywitanie. Tylko tyle. Zawsze to jakiś początek, prawda?
Oparłam głowę o domek i przymknęłam oczy. Chyba sama sobie nie wierzę, że na tej płaszczyźnie cokolwiek może się zmienić. Uwzględniając oboje rodziców.
Obróciłam się w lewo i blady uśmiech jakoś mimowolnie wyrósł mi na ustach, gdy dostrzegłam Morgensterna. Nie był sam. Obejmował swoją mamę, która dołączyła do męża w Innsbrucku, i kiwał głową, słuchając ojca. Byli wspaniali; tak, jakby czas się dla nich zatrzymał. Wszyscy dookoła biegali, na skoczni wciąż trwały kwalifikacje, z których Thomas zrezygnował, a oni tam po prostu stali, rozmawiali i było tak, jakby poza tymi kilkoma wspólnie spędzonymi chwilami nic się dla nich nie liczyło. I mogłabym patrzeć na nich bez końca, a ich widok chyba nie mógłby mi się znudzić. Tylko wokół serca wciąż narastał ten okropny żal, że nigdy nie poczuję tego samego.
Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz…
Morgenstern, zabiję cię…
- Co znowu zrobiłem?
- Powiedziałam to na głos?
Stał nade mną i z politowaniem kręcił głową. Wywróciłam oczami, patrząc w miejsce, z którego tak nagle się przemieścił i siląc się na uniesienie kącików ust, pomachałam pani Morgenstern. Cała rozpromieniona uśmiechnęła się ciepło i odwzajemniła gest. Cholera, ona tak we mnie wierzy…
- Thomas, pamiętasz, co mi powiedziałeś w Seeboden? – Zerknęłam na niego, zatrzymując go w momencie, w którym chciał wejść do domku.
- Coś o nietolerancji laktozy?
- Nieee?
- Nie wiem, Nela. Ja dużo rzeczy gadam.
- Niekoniecznie mądrych…
- Słucham?
- Ale nie w tym przypadku! Wtedy ci się udało! – Uniosłam ręce w geście obronnym, gdy spojrzał na mnie dość sceptycznie zza przymrużonych powiek. Westchnęłam. – Pamiętasz, jak mówiłam ci o tym, że mój ojciec mieszka w Innsbrucku, prawda? – Kiwnął głową i nagle wyraźnie się zainteresował. – Powiedziałeś, żebym się z nim spotkała, gdy tu będziemy, a ja kazałam ci puknąć się w głowę, bo to nie jest dobry pomysł.
- Bo w rzeczy samej pomysł jest genialny – wytknął, krzyżując ramiona.
- Cicho! Chodzi mi o to, że… Że… - I tu zabrakło mi słów, aby przyznać się przed samą sobą, że jestem w stanie wykonać pierwszy krok. I aby pokazać mu, jak bardzo jestem przerażona. – Tak, to jest dobry pomysł.
Uniósł kącik ust. Nie był to znany mi uśmiech odniesionego nade mną – kolejnego – triumfu. Raczej uśmiechał się tak, jak ludzie uśmiechają się wtedy, gdy ktoś podejmie dobrą decyzję.
- Wiedziałem, że tak będzie.
- Co?
- KOFLER! Zatankowałeś tak, jak ci mówiłem?!


* * *

- To tutaj?
Auto się zatrzymało, a mój żołądek skurczył się do mikroskopijnych rozmiarów. Uniosłam wzrok na wyrastającą za szybą tak znaną mi kamienicę i pokiwałam głową.
- Tak, to tutaj.
Jeszcze mogę się wycofać. Jeszcze mogę krzyknąć na wtajemniczonego we wszystko Koflera, aby wcisnął gaz do dechy i zabrał nas z powrotem do hotelu. Wiem, Thomas za samo to przytrzasnąłby mi głowę klapą od bagażnika.
Boję się i wiem, że całkiem słusznie. Nie rozmawiałam z ojcem od ponad pół roku. Nie widziałam go przez drugie tyle. Tak nagle ograniczyliśmy nasz kontakt do zaledwie sporadycznych telefonów, aż w końcu całkowicie się urwał. Moja ucieczka też niczemu nie pomogła, wręcz przeciwnie. Zaczęliśmy żyć na zasadzie, że to drugie gdzieś po prostu jest. I tyle. Obojgu przestało zależeć, każde żyło swoim życiem - On tym nowym w Innsbrucku, ja tym, w którym było miejsce tylko na łyżwy. I może przez długi czas nie zauważałam tego rosnącego między nami dystansu. Może te krótkie przyjazdu do Austrii, gdy byłam nastolatką, jakoś jeszcze wiązały naszą relację, ale potem… Nie chciałam, aby czuł się odrzucony przez moją karierę. Chciałam, aby był i mnie wspierał. Wyszło, jak wyszło. A teraz mam stanąć w jego drzwiach. Właściwie nie wiem, co tak naprawdę chcę mu powiedzieć.
- Hej, w porządku?
Opuściłam wzrok na Thomasa i resztkami silnej woli powstrzymałam się przed pokręceniem głową.  
- No to śmigaj, poczekamy.
Żeby to było takie proste. Zacisnęłam wilgotną dłoń na klamce, wciąż walcząc sama z sobą. Chcę, naprawdę chcę to zrobić, ale jednocześnie jestem przerażona.
- Idź, Nela – odezwał się Kofler. – Co ci szkodzi?
Istnieją dwie opcje: rozczarowanie, albo nowy początek. Jedno z tych dwóch czeka na mnie tam na górze. Nie mam tylko odwagi, aby to sprawdzić.
- Jeśli chcesz, to mogę za ciebie nacisnąć domofon.
Tłumacząc z języka Morgensterna: wysiadka, zaraz dostaniesz motywacyjnego kopa w zadek.
- Wydawało mi się, że jesteś co do tego przekonana - zaczął, gdy tylko odeszliśmy kawałek od samochodu w kierunku klatki. Wzruszyłam ramionami.
- Bo jestem…
- Ale?
- A co, jeśli się nie uda?
Wywrócił oczami i oparł się ramieniem o ogromne, drewniane drzwi. Było ciemno, a i tak widziałam błąkające się po jego twarzy rozbawienie.
- Ogólnie nie lubię się powtarzać, ale jak nie spróbujesz…
- … to się nie dowiem. Tak, wiem.
- No to już. Który numer mam wybrać?
Mimowolnie roześmiałam się, gdy obrócił się w stronę domofonu.
- Thomas?
- Nie wejdę z tobą na górę, zapomnij.
- A jak on nie będzie chciał ze mną rozmawiać? Tak jak przez ostatnich kilka miesięcy? – Spytałam z utkwionym w plecach Thomasa wzrokiem, który szybko odnalazł jego spojrzenie. – Co wtedy?
- A jeśli bał się odezwać pierwszy tak, jak ty? – skontrował. – Nie ma co nastawiać się na wpadanie w ramiona i łzawe powroty, ale chociaż spróbuj. Idź tam, powiedz mu ‘cześć’ i zapytaj, co u niego. Nie wiem Nela, nie byłem nigdy w takiej sytuacji, ale jedyne, co teraz mogę zrobić, to kazać ci tam pójść i pokazać tatuśkowi, jaką ma mądrą i odważną córkę.
- Mądrą i odważną… - prychnęłam, uciekając spojrzeniem w bok. Szybko jednak złapał mnie za ramiona i naprowadził mój wzrok na swoją spokojną twarz.
- A nie? Nela, wariatko, stoimy tutaj tylko dlatego, bo podjęłaś decyzję. Nie wpadłbym na to, by namawiać cię do czegokolwiek.
Mówiłam, że to zrobi? Że da mi takiego kopa, po którym zacisnę pięści, kiwnę głową i przełożę zamiary w czyny?
Byłam bliska ucałowania jego zimnego policzka, gdy drzwi od klatki otworzyły się i stanęła w nich niska staruszka. Zmierzyła nas zdziwionym spojrzeniem i poszła w swoją stronę. Zerknęłam na podtrzymującego drzwi Thomasa i wzięłam głęboki wdech.
- ‘No dajesz, księżniczko’.
Przyspieszone bicie serca odbijało się w mojej głowie równomiernym rytmem. Miałam wrażenie, że zaraz samo wyrwie się z mojej klatki piersiowej i zapuka do drzwi, na których mieniła się złota dziewiątka. Już po raz piąty zacisnęłam dłoń i zbliżyłam pięść do jasnego drewna i po raz piąty ją opuściłam. Nie mam ułożonego scenariusza. Wciąż nie wiem, co mu powiem. Ale muszę, a przede wszystkim chcę po prostu go zobaczyć i przypomnieć mu, że wciąż istnieję.
Zapukałam i od razu zrobiło mi się niedobrze. Nie wiem, jak długo czekałam, czas nagle uległ zakrzywieniu. Wszystko wydawało się takie niewyraźne, aż do momentu, w którym usłyszałam po drugiej stronie drzwi kroki, a po korytarzu rozniósł się dźwięk przekręcanego zamka.
A potem cała zmartwiałam, nie czując nic od stóp po czubek głowy, którą musiałam zadrzeć, aby spojrzeć w zmęczone, brązowe tęczówki taty.
- Kora…
Jakub Kubiak stał przede mną w całej swej liczącej ponad sto osiemdziesiąt centymetrów okazałości. Szczupły, może aż za bardzo, w białym podkoszulku i dresowych spodniach, stał w progu swojego austriackiego mieszkania i chyba nie do końca wierzył. Tak, jak i ja.
- Cześć, tato – wydusiłam przez związane gardło. W końcu utkwił dotychczas rozbiegane spojrzenie w mojej twarzy i nigdy, nigdy nie widziałam w czyichś oczach takiej bezradności. Nieporadnie ułożyłam usta w uśmiech, jakby miało nam to dodać odwagi.
Kurczę, dodało.
- Cześć.
Niewiele się zmieniło. Może jedynie kolor ścian w małej kuchni, które w mojej pamięci były jasnozielone, a teraz mają ciepłe odcienie beżu. Wciąż ten sam stół z dwoma krzesłami, przezroczysta tarcza zegara nad wejściem i brak firanek w oknach. Wciąż ten sam tata, napełniający czajnik wodą i wyjmujący z szafki dwa kubki.
Milczący.
Krzesło, nie jest wygodne. Nie tak, jak kanapa w pokoju taty, na której zawsze jedliśmy obiady i kolacje, oglądając filmy lub mecze. Z utęsknieniem spojrzałam w kierunku, z którego dochodziły dźwięki telewizora, po czym znów przeniosłam wzrok na ojca. Nic się nie zmienił. Sięgające za ucho ciemne włosy, liczący kilka dni zarost… Wciąż jest dość przystojny i na pewno nie wygląda na kogoś, kto za dwa miesiące skończy czterdzieści trzy lata. Gdyby postawiono nas obok siebie, można byłoby uznać nas za rodzeństwo.
- Nie spodziewałem się gości… - mruknął cicho, stawiając na stole cukierniczkę.
- Nie spodziewałeś się mnie.
Zastygł na moment z ręką wyciągniętą ponad stołem i spojrzał na mnie w sposób, który najzwyczajniej odebrałam jako chwilowe zawstydzenie. Szybko jednak odwrócił się w stronę kuchenki. Ciszę przerywał jedynie szum czajnika i uderzanie palcami o blat.
- Co robisz w Innsbrucku?
- Jestem w pracy.
Pokiwał głową i znów zamilkł, skupiony na gotującej się wodzie.
- Co u ciebie? – Zadanie tak prozaicznego i głupiego pytania było jedynym ratunkiem w całej tej niezręczności. Tata pokiwał głową i rzucił krótkie ‘żyję’. Nie odwdzięczył się tym samym, nawet na mnie nie spojrzał. Czy mnie to obeszło? Nie. On nigdy nie był dobry w te klocki. Tak jak i ja.
Postawił kubki na stole i usiadł naprzeciwko. Sentymentalny dupek. Gdy miałam szesnaście lat po raz pierwszy odwiedziłam tatę w Innsbrucku. Chciał, abym przyjeżdżając do niego miała na miejscu swoje rzeczy, więc dzień wcześniej pobiegł do sklepu. Kupił mi kubek. Zwykły, kolorowy, z moim imieniem i wymalowanymi dookoła słoniami. „Uwielbiałaś je, gdy byłaś mała”. To była moja pierwsza rzecz w jego mieszkaniu. Nie sądziłam, że wciąż go ma.
- Słyszałem, że już nie jeździsz.
Oderwałam wzrok od naczynia i przeniosłam go na tatę. Od razu zajął się własną herbatą, uciekając spojrzeniem na kolorową ceratę.
- Śledzisz moją karierę?
- Po prostu twoja matka do mnie dzwoniła.
Uniosłam brwi w ogromnym zdziwieniu. Dzwoniła do niego? Ona? Sama z siebie wzięła telefon i wybrała numer do byłego męża?
- Powiedziała, że dałaś nogę – wyjaśnił krótko i takim tonem, jakby w ogóle nie obszedł go fakt, że zadzwoniła do niego. – Myślała, że może postanowiłaś przyjechać do Innsbrucka.
- Skutecznie go do tej pory omijałam.
- Wcale ci się nie dziwię.
Zacisnęłam palce na kubku, resztkami zdrowego rozsądku powstrzymując się przed rzuceniem nim w ojca. Jest tak fałszywie opanowany i znudzony, że mam ochotę wstać, chwycić go za ramiona i mocno potrząsnąć, byleby okazał choć cień jakiejś emocji, cokolwiek.
- Bo niby dlaczego miałabyś chcieć tu przyjechać? – spytał chyba bardziej siebie, niż mnie i pokręcił głową. – Nie miałaś powodów, aby tu przyjeżdżać, Kora… więc nie przyjechałaś.
Sunął palcem po krawędzi swojego kubka, skupiony na tej czynności bardziej, niż na zebraniu się w sobie i spojrzeniu mi w oczu.
Do momentu…
- To dlaczego jesteś tu teraz? – Podniósł głowę i wlepił we mnie dociekliwe spojrzenie, przepełnione bólem i żalem. Pokręcił głową, kompletnie bez zrozumienia. – Co tu robisz?
- Mówiłam ci, jestem w pracy.
- Nie. Co robisz TUTAJ? Dlaczego do mnie przyszłaś? Po co?
Wzruszyłam delikatnie ramionami.
- Bo ty nie przyszedłeś do mnie.
Wyraźnie zacisnął szczęki. Cokolwiek w nim się dzieje, ma prawo rozegrać się na moich oczach. Boli. Ale nie tylko jego. W tym układzie jest nas dwoje. Córka i ojciec, którzy nie potrafią być dla siebie nawzajem.
- Nawet nie wiem, co się stało… - zaczęłam cicho. – Odsunąłeś się, z każdym tygodniem było coraz mniej ciebie w moim życiu, aż w końcu zniknąłeś. Nie rozumiem tylko dlaczego… Wiem, nie jestem tutaj bez winy, bo mogłam cię jakoś zatrzymać, ale ty chyba nawet tego nie chciałeś. Przez długi czas wierzyłam, że to przez łyżwy i to, co mi powiedziałeś, gdy wyjeżdżałeś, ale teraz już nic nie wiem… To przeze mnie?
Opuścił głowę niczym ostatni winny, ale mimo to zaprzeczył.
- Więc co? Co się stało?
- Kora, nie zrozumiesz.
- Nie mam już czternastu lat! – Podniosłam głos.  – Czego nie zrozumiem? Że uznałeś, że bez ciebie będzie mi lepiej? Czy może na odwrót? Że to tobie będzie wygodniej na dobre zostawić wszystko w Polsce i już do tego nie wracać? Czyim dobrem sugerowałeś się wtedy, gdy postanowiłeś usunąć się z mojego życia?
Wszystkie te pytania zawisły nad stołem, dołączając do gęstej, przepełnionej żalem i poczuciem winy atmosfery. Nie uzyskały odpowiedzi.
- Nie wiem, co ci powiedziała… - kontynuowałam spokojniej, obserwując jak zaciska szczęki, gdy wspomniałam o jego rozmowie z mamą. Nieustannie wbijałam w niego wzrok z nadzieją, że znów na mnie spojrzy. – Pogubiłam się. Dziadek zmarł, a ja zostałam sama. Sama, rozumiesz? W jednym z najtrudniejszych momentów swojego życia, nie miałam jak zwrócić się do własnych rodziców o pomoc. Ona nie chciała rozmawiać o niczym innym, niż łyżwy. A ty? Skoro odsunąłeś się, to jak miałam poprosić cię o to, abyś przyjechał i po prostu przy mnie był? Jak miałam cię potrzebować, skoro ty nie potrzebowałeś mnie? Nawet nie wiesz, przez co przechodziłam. Wiele razy chciałam do ciebie zadzwonić, ale co bym usłyszała? „Idź pojeździć, nie będziesz miała czasu o tym myśleć”? To tak nie działa. Zawsze myślałam i zawsze tęskniłam za tobą, a łyżwy niczego nie zmieniały. Nie potrzebowałam ich, tylko ciebie. Dalej potrzebuję. I potrzebuję, abyś ty też mnie potrzebował, tato.
Musiałam wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mi na sercu, wypuścić z oczu kilka łez i pociągnąć nosem, by uniósł na mnie zbolałe spojrzenie. To już coś. Tylko mi znów nie odpowiadało takie rozklejanie się. Nie przed nim. Chciałam pokazać, że jestem twarda i mimo wszystko, mimo jego nieobecności, dawałam radę. Bo musiałam.
- Nigdy nie mogłem dać ci tego, co chciałem. Nie potrafiłem sprawić, abyś była tak szczęśliwa, jak wtedy, gdy mama zakładała ci łyżwy na nogi. One dały ci wszystko to, czego ja w życiu nie byłbym w stanie ci zapewnić. Dzięki nim, miałaś wszystko. Wszystko.
- Nie chciałam wszystkiego. Chciałam ciebie.
- Kora, spójrz na mnie i powiedz, że taki nieudacznik, jak ja, mógłby być dobrym ojcem dla kogoś takiego, jak ty?
- A kim ja jestem? To, że udało mi się coś osiągnąć, nie powinno niczego między nami zmieniać. Wciąż jestem twoją córką. Gdy jeżdżę, gdy wygrywam, gdy przegrywam… Cały czas jestem tą Korą, z którą lepiłeś bałwana i którą zabierałeś pierwszy raz do kina. Wystarczyły mi te chwile razem, gdy jedliśmy pizzę i oglądaliśmy Ligę Mistrzów,  aby być równie szczęśliwą. Naprawdę myślałeś, że to nic dla mnie nie znaczy? Że jest mi z tobą źle?
- To były tylko chwile.
- I uwielbiałam je! Ty pozwalałeś mi oglądać filmy do późna i nie zrywałeś mnie z rana na trening. Mogłam chodzić cały dzień w piżamie i nikt nie zwracał mi na to uwagi. Tutaj mogłam na jakiś czas zapomnieć o jeździe i pogadać z tobą o wszystkim, podczas gdy z mamą rozmawiałam jedynie o treningach i o tym, co trzeba poprawić, a co nie. Rozumiesz?
Westchnął i popatrzył na mnie łagodnym wzrokiem. Uśmiechnęłam się blado, czując jak coś ciężkiego spada mi z serca, gdy lekko kiwnął głową.
- Dawałeś mi tyle, ile mogłeś, ale niech mnie piorun strzeli, jeśli te wspólne momenty, nie były jednymi z najlepszych.
Uśmiechnął się jakoś tak smutno, ale z małym przekonaniem.
- Ojcem roku nigdy nie będę.
- Nie ma takiej opcji.
- Myślałem, że nie znosisz oglądania ze mną meczów.
- Bo nie znoszę… Ale teraz oddałabym wszystko, by znów usiąść z tobą przed telewizorem i wysłuchiwać, jak bardzo nie cierpisz Realu.
To chyba już. To ten moment, w którym mogę odetchnąć i powiedzieć, że opłacało się zaryzykować. Nie padliśmy w swoje ramiona. Nie powiedziałam mu, że mimo wszystko potwornie go kocham i nie usłyszałam od niego tego samego. Nie zaczęliśmy też rozmawiać tak, jak kiedyś. Pewien dystans pozostał, ale dystanse są po to, aby je pokonywać. Z każdym kolejnym spotkaniem będzie lepiej i właśnie to sobie obiecaliśmy, gdy dwie godziny później staliśmy po dwóch stronach progu jego mieszkania.
- Wróć do jazdy – poprosił nagle. Posłałam mu nikły uśmiech i pokręciłam głową. – Igrzyska za miesiąc, zdążysz.
- Zdążę… Zrobić z siebie idiotkę na oczach całego świata.
- Kora…
- Przyjdziesz jutro na konkurs? – spytałam, zanim spróbował powiedzieć coś więcej. Zacisnął usta i kiwnął głową.
- A przyjedziesz wwakacje do Innsbrucka?
- Przyjadę na finał Ligi Mistrzów.

* * *

potrafię wstrzymać oddech i potrafię zachować milczenie.
mogę czuwać całe dnie, jeśli tego chcesz.
potrafię udawać uśmiech i potrafię zmusić się do śmiechu.
mogę tańczyć i grać swoją rolę, jeśli mnie o to poprosisz.
mogę oddać ci całą siebie.


* * *


- O w dupe!
- Co? Co się stało?
- Ten Koivuranta to niezły jest!
- Mam nadzieję, że mówisz o skokach.
Wiara Dawida ulotniła się wraz z szalejącym na skoczni wiatrem. Aż dziw, że potrzebne były niecałe dwie serie, aby Hofer w końcu skrzyżował ręce i zakończył konkurs, gdy do jego końca zostało siedmiu zawodników. Ściągnął Määttę z belki, wstrzymał następnego Morgensterna i postawił na podium najlepszą trójkę po pierwszej serii: gorącego Fina, zdeterminowanego Ammanna i lidera klasyfikacji generalnej.
- No gorzej pizga tylko w Kuusamo – fuknął, naciągając na uszy cudownego koloru czapkę od sponsora.
- I w Kieleckiem.
- Przecież w takich pojebanych warunkach nie da się skakać! Fin wygrał, czaisz to? Fin! Od kiedy oni wygrywają w Pucharze Świata?! To na czysto nie przeszło, mówię ci. Zaraz go wezmą na kontrolę i zobaczą w końcu, że koleś coś wącha. Widziałaś, jaki ma wytrzeszcz?
- Boże, Dejvi, ile ty gadasz.
- Z makaroniarzem przegrał, co się dziwisz – mruknął z boku Jasiek.
- Powiedział ten, który przegrał z Murańką.
- Ale załapał się na Lucky Losera.
- Ostatni!
- Znowu się zaczyna…
Kamil wcisnął mi w ręce swoje kwiaty, potem nagrodę, a na samym końcu narty. Buta sobie musiał lider zawiązać!
- Weź postój tutaj ze mną i pogadaj, bo mnie zaraz Tadziu ze skijumping złapie i każe odpowiadać na te same pytania.
No to zostałam i gadałam, chociaż miałam do spakowania połowę austriackiego domku. Kamil psioczył na pogodę, na Waltera i na złych, dybiących na jego żółty plastron przeciwników. Kiwałam głową, kątem oka szukając Thomasa, którego ostatni raz widziałam w przerwie po pierwszej serii. Nie powiem, ładnie układa się sytuacja po trzech konkursach Turnieju. I jeszcze to szóste miejsce na Bergisel! Po upadku w Titisee nawet w ciemno nie brałabym takich wyników. Wierzyłam, że sobie poradzi i będzie w stanie dobrze skakać, ale to, co wyczyniał, przechodziło najśmielsze oczekiwania. Wciąż jest jednym z najlepszych.
- Problemy w obozie?
Uniosłam niezrozumiałe spojrzenie na Kamila, ale nie patrzył na mnie. Jego zaniepokojony wzrok utkwiony był ponad moim ramieniem.
To była dosłownie chwila, moment. Zaciśnięte pięści, napięte mięśnie twarzy i impuls, zatrzymany przez ramię Manuela. Niewiele myśląc ruszyłam w stronę, z której rozbrzmiał głośny śmiech.
- No dalej, uderz mnie za prawdę.
Richard Freitag wydawał się szczerze rozbawiony. W przeciwieństwie do stojących za nim Wanka i Wellingera, którzy asekuracyjnie chwycili go za kurtkę i próbowali odciągnąć w stronę swojego domku.
- Odpuść sobie, Richi. Nie rób scen.
- Jaką prawdę? W co ty sobie pogrywasz, Freitag?
Thomas strzepnął wciąż przytrzymujące go ramię Fettnera i wbił ostre spojrzenie w Niemca. Ten znów prychnął śmiechem i z pełnym politowaniem pokręcił głową.
- Ja? W nic. A ty?
- Thomas, o co tu chodzi?
Drżącym głosem sprowadziłam na siebie spojrzenia wszystkich, tylko nie Morgensterna - jego pociemniały wzrok wciąż był utkwiony w Richardzie. Patrzyłam na zmianę to na jednego, to drugiego, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. W zamian dostałam ironiczny uśmiech Freitaga.
- Uderz w stół. A kiedyś mi mówiłeś, że wolisz blondynki?
- Zamknij się.
- Bo co? – Głowa Niemca delikatnie przekrzywiła się, a na jego twarzy wykwitł niewinny wyraz, który zaraz ustąpił miejsca fałszywemu zaskoczeniu. – Aaa, twoja koleżanka nic nie wie?
- Powiedziałem, żebyś się zamknął!
- Nie wiem czego? – spytałam, coraz mniej rozumiejąc tę sytuację. Sekundę później ktoś złapał mnie za łokieć. Gregor. Mówił coś o wołającym mnie Alexie. Bzdura, Pointner jest po drugiej stronie kompleksu i podpisuje protokoły. – Thomas?
- Nie zwracaj na niego uwagi… - mruknął w końcu.
- Racja, nie zwracaj na mnie uwagi, w ogóle się mną nie przejmuj. – Poparł Freitag ze śmiechem. – Cokolwiek bym nie powiedział i tak mi nie uwierzysz. Ale jemu?
- Freitag, jeszcze słowo…
- I co? Przyłożysz mi na oczach wszystkich? Błagam cię, Morgenstern. Nie masz wystarczająco odwagi… - prychnął i zmierzył mnie jednoznacznym spojrzeniem. - … do niczego.
- Przestań się popisywać i chodź – warknął Wank i szarpnął Richarda za ramię, ale ten się nie dał. – Richi!
- Ile czasu, Morgenstern? Ile czasu potrzebujesz, aby znudzić się nową zabawką, co? Miesiąc? Dwa? Cały sezon? Czy czekasz, aż trener znowu dowie się, co wyrabia się w jego kadrze i zrobisz wszystko, żeby nie wylecieć? Jej też się wyprzesz? - Kiwnął na mnie głową. Już nawet nie zwracałam uwagi na kołatające w piersi serce. W głowie miałam jeden wielki mętlik i nawet nie wiem, jakim cudem wciąż powstrzymywałam się od przyłożenia Richardowi za każde wycelowane w Thomasa oszczerstwo. - Nie patrz tak na mnie. Następnym razem, gdy postanowicie spotkać się za hotelem upewnijcie się, że nikt nie będzie tamtędy przebiegał.
Za zaciśniętymi ustami i pięściami schowałam prawdziwą reakcję na słowa Freitaga. Bałam się spojrzeć, na któregokolwiek z chłopaków. Nie w momencie, w którym zostaliśmy zdemaskowani.
- Pieprz się, Freitag – prychnął Gregor i położył mi rękę na ramieniu.
- Przejedziesz się, dziewczyno. Jesteś tylko fizjoterapeutką. Nigdy nic dla niego nie będziesz znaczyła.
Kofler i Fettner przytrzymali Thomasa, tak jak i dwóch Andreasów chwyciło za ramiona Richarda, odciągając ich od siebie. Nie potrafiłam odgadnąć, co widziałam w spojrzeniu Niemca, z którego twarzy zniknął kpiący uśmieszek. Było w nim coś niepokojącego i coś, co kazało mi myśleć, że to wszystko nie działo się bez powodu. Patrzyłam na niego, osłaniając Thomasa całym swoim ciałem, nie dopuszczając Freitaga do niego choćby na krok. Mógł powiedzieć wszystko, naprawdę wszystko, nie zmieniłabym strony. Nie uwierzyłabym w ani jedno słowo, stawiające Morgensterna przeciwko mnie. Nigdy.
- Nie życzę ci źle… Ale dobrze nie będzie, zobaczysz.
Odszedł, pociągnięty przez swoich kolegów, pozostawiając po sobie ciszę i kilka, może kilkanaście niewypowiedzianych na głos pytań.
- MORGI!
Dopiero krzyk Andreasa oderwał mnie od znikającego w tłumie Freitaga. Odwróciłam się, rejestrując odchodzącego szybkim krokiem Thomasa. Umknęłam Manuelowi, który próbował mnie zatrzymać i pobiegłam za Morgensternem. Czułam, że powinnam to zrobić.
- Thomas, poczekaj! – warknęłam, próbując zrównać swój krok z jego. – O co tu chodzi? Co on ci powiedział?
Milczał, dalej prując przed siebie w stronę parkingu. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, jakby w ogóle mnie nie zauważył. Zacisnął szczęki i usilnie starał się przyspieszyć.
- Powiesz mi? Czy mam pójść do Freitaga i sama się dowiedzieć? Thomas! – krzyknęłam, chwytając go za łokieć. Zatrzymał się gwałtownie i wyrwał z mojego uścisku. Odskoczyłam, kompletnie nie spodziewając się takiego ruchu. Nie to jednak było najgorsze.
- Co chcesz?!
Jego spojrzenie… Jeszcze nigdy nie patrzył na mnie z taką wściekłością, płonącą w zawsze spokojnych, łagodnych tęczówkach. Nigdy czyjś wzrok tak bardzo nie bolał.
- Thomas…
- Nie widzisz, że nie mam czasu?!
- Co się stało?
- Nie powinno cię to obchodzić.
Jego ton przypominał ten, który wystosowywał wobec Richarda. Był ostry, nasączony gniewem i pogardą. To nie był ton, którym ze mną rozmawiał. W jego głosie nie było ani odrobiny tej melodyjności, przeplatanej rozbawieniem, spokojem i czułością. To zdecydowanie nie był mój Thomas. Nie ten, którego znam.
- Nie musisz przede mną udawać. Porozmawiajmy na spokojnie, dobra? – Siliłam się na jak najłagodniejszy ton i opanowanie drżącego głosu, co szło… po prostu źle. Miałam tę małą nadzieję, że wciąż jest zdenerwowany sytuacją z Freitagiem i po prostu musi ochłonąć. Tylko ta moja słaba wiara nikła z każdą sekundą, w której malałam pod naporem jego ciężkiego spojrzenia. – Powiesz mi…
- Czy ty jesteś głucha? Nie słyszałaś, co powiedziałem? – syknął, odpychając moją dłoń. – To nie jest twoja sprawa.
- Ale…
- Nie wyraziłem się jasno?
Drgnęłam niespokojnie, kompletnie go nie poznając. Nie potrafiłam znaleźć w pociemniałych oczach tego, co zauważałam jeszcze dzisiejszego ranka. Brakowało w nich ciepła, czułości, spokoju… Był tylko gniew.
- Chyba znasz swoje obowiązki, prawda? – zapytał po chwili ciszy, którą tak bardzo bałam się przerwać. – Nie zapominaj o nich. Jesteś fizjoterapeutką. Jesteś TYLKO fizjoterapeutką. I tego się trzymaj.
W osłupieniu patrzyłam, jak oddala się, pozostawiając mnie zupełnie samą. Do samego końca obserwowałam jego malejącą postać, usilnie powstrzymując wzbierające w oczach łzy. Płonący ból w klatce piersiowej z każdym jego krokiem coraz bardziej dawał o sobie znać, odbierając jakiekolwiek siły na wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
Pierwszy szew założony na rozszarpane serce po prostu puścił.

* *  *

jestem w stanie znieść wiele
dopóki nie będę mieć dosyć

*

Ho, ho, ho! Emms Mikołaj!
Bardzo, bardzo mi się nie podoba i tuż po publikacji idę schować się pod kołdrę. Może tam znajdę coś, co pomoże mi się ogarnąć. No cóż. Przepraszam wszystkie wielbicielki Rysia. Mnie też serce bolało.
Human to taka nelkowata piosenka. Z nikim nie kojarzy mi się tak bardzo, jak z nią. taka dygresja.
Fajnie, że tyle Was tutaj mam. Publikując w styczniu prolog nie myślałam, że w grudniu będzie Was ponad sześćdziesiątka. Dziękuję, że czytacie i komentujecie, serce aż rośnie. Mam nadzieję, że kiedyś poznam Was wszystkie, które mam przyjemność tutaj gościć.
Ściskam każdą z osobną!

PS. Oto Wasz idealny Thomas. Mówiłam, że zaczynamy drogę w dół!

26 komentarzy:

  1. Chciałam coś napisać. Problem polega na tym, że jedyne, co mi przychodzi do głowy, to stwierdzenie, iż jak dla mnie to dobrze, że Thomas nie jest taki idealny. Jednocześnie mi trochę smutno z tego powodu. Ale ideały się nie zdarzają. Psując go sprawiłaś, że jest prawdziwszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sęk w tym, że Thomas tak naprawdę zawsze był "popsuty". On tylko stwarzał pozory i maskował się, podczas gdy właściwie cały czas okłamywał i dalej okłamuje Kornelię, nie wyjawiając jej swojej przeszłości. Do tej pory dawał poznawać się z tej dobrej strony, jako kogoś, kto może być lekiem na całe zło, ale z drugiej strony on sam jest źródłem tego zła. Tylko tego nie widać, bo Kornelia widzi w nim swój ratunek i ufa mu bezgranicznie. :)
      Dziękuję, że się odezwałaś i podzieliłaś swoją opinią. :)

      Usuń
  2. ja tam się cieszę, że Freitag wyskoczył z tymi swoimi rewelacjami jak królik z kapelusza. znaczy, Nelki mi szkoda i tak dalej, ale jak dla mnie zaczynało już być trochę za słodko, a poza tym wszelkie mroczne tajemnice Morgensterna koniec końców i tak by wyszły na jaw. o tyle słabo, że to chyba niezbyt dobry moment, biorąc pod uwagę, że Nela próbuje teraz naprawić relacje z ojcem. mimo wszystko jednak ten widok nieprzyjemnego, wkurzonego Thomasa paradoksalnie mnie cieszy, bo czyni go to bardzo ludzkim. do tej pory wydawał się taki niemalże nieskazitelny, a teraz wreszcie objawiają się w nim jakieś negatywne cechy, które sprawiają, że staje się bardziej realistyczny. co zawsze jest w opowiadaniu dobrą rzeczą.
    ciekawa jestem, jak teraz Kornelia będzie do niego podchodzić. już się nie mogę doczekać następnego odcinka.
    PS. też nie cierpię Realu. punkt dla tatusia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Generalnie to miałam zamiar zacząć komentarz jakimś haiku na cześć Rysia i w ogóle pohiberwentylować przez jego istnienie i tak dalej. Ale wraz z czytaniem szczęka opadała mi coraz bardziej i ja nie pomyślałabym, że ten niepozorny Rysiek taki niepokorny potrafi być. Aż wstyd mi za niego.
    Ale i tak się zachwycam. Cokolwiek by nie zrobił. Bo to Rysiu. No i wiadomo. Miłość <3
    Dlaczego nie zdziwiło mnie, że nie przemilczałaś tego podium z Inssbrucka, hmm? xD
    Scena z tatą dobra! Łatwo można było ją przesłodzić i w ogóle, ale Ty oczywiście wszystko idealnie uczyniłaś - znowu jakoś się nie zdziwiłam xD
    Nie wiem, jakie Rysiu ma zamiary, no ale to, co stało się między Thomasem a Nelką jest mocno niefajne i boję się tego. Coś tak bardzo nie gra. Thomas tak się kryje. Nie wiem. I jeszcze ten komentarz taki. Ugh.
    Reasumując, rozdział ma moją okejkę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Thomas, świnia z ciebie. I więcej nic nie dodam, bo szkoda strzępić język.

    OdpowiedzUsuń
  5. Podjęłam walkę z blogspotem, który trzy razy zjadł mi komentarz. Przerzuciłam się więc na laptopa z mobilnego, żeby móc skopiować to co napiszę i potem wklejać aż do skutku.
    Chyba przypominałam rybę po przeczytaniu tego rozdziału, aż przetarłam swoje zmęczone oczy.
    No bo jak Thomas mógł to zrobić, pytam się jakim prawem? Dlaczego najpierw pozwolił jej zaufać, rozkochał ją w sobie, a później zwyczajnie potraktował jak śmiecia i nic niewartą zabawkę, która mu się znudziła? Sam jej przecież potrzebował, wspierała go, pomagała mu, a z niego po prostu wylazł obrzydliwy skurwiel, który ani trochę nie czyni go bardziej ludzkim. Owszem, nie ma ideałów, każdy popełnia błędy i rani, ale przecież to nie usprawiedliwia bycia takim cholernym dupkiem i tego co zrobił. Po za tym wyszedł z niego jeszcze hipokryta, który próbował ustrzec Nelę przed kobieciarzem Hilde, a sam zrobił rzecz milionb razy gorszą, niewybaczalną wręcz.
    Tak nawiasem mówiąc miałam odezwać się wcześniej, ale nie potrafiłam zebrać się do konstruktywnego komentarza. Pokochałam to opowiadanie z całego serca, dlatego że Nela jest podobna do mnie- tak samo zagubiona i potrzebująca pomocy, no i tak się składa że jej sytuacja rodzinna jest ociupinkę, ze strony ojca podobna do mojej. Takiego Thomasa z poprzednich odcinków potrzebuje każda z nas- rozbijającego mury mężczyznę, którego jeden drobny gest potrafi poprawić humor i sprawić, że do końca dnia na twarzy będzie gościł uśmiech. Poprzedni rozdział czytałam co najmniej 10 razy, bo był taki słodki, dający nadzieję, wywołujący dobre emocje i wiarę w to, że wszystko można poukładać, po prostu piękny. Kończę już ten bełkot, mając nadzieję, że tym razem blogspot będzie łaskawy i pozwoli dodać komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Thomas! Jak ty tak mogłeś! Rozkochałeś ją w sobie, pomogłeś, mieliście takie chwile, zabrałeś ją na święta do domu, odkryłeś ją przed sobą, dałeś jej sobie zaufać! A teraz co? Traktujesz ją jak śmiecia? Nie ładnie :( Jestem pewna jednak, że już niedługo ogarnie się, zatęskni za Nelą i będzie ją prosił o wybaczenie. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo serduszko mnie boli, jak czytam co on wyprawia.
    A ta piosenka? Idealnie opisuje Nelę. I tak mi się spodobała, że teraz cały dzień ją nucić będę.
    Świetny rozdział i czekam na następny. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Dawno Ci tutaj nie komentowałam, hańba mi za to, więc muszę się zrehabilitować. Wszystko było pięknie, ładnie i słodko, i co? Poszło się rypać! Richi skurwielek, no kto by pomyślał? Przecież on z tymi swoimi dołeczkami w policzkach i uśmieszkiem to no nijak mi do tego nie pasuje, ale no, zawsze jakaś odmiana musi być (poza tym ja lubię takich bad assów trochę, no eh, taka słabość...). Ale Morgi to już przesadził, rozumiem, że złość i te sprawy, ale jak on tak mógł ją potraktować?
    Rozmowa Kornelii z jej ojcem mnie naprawdę wzruszyła, bo to piękne, że w końcu się przełamała i postanowiła pierwsza się do niego odezwać, choć do łatwych to nie należało. Stosunki z rodzicami nigdy do łatwych nie należą, nawet jeśli ma się z nimi dobry kontakt, bo jednak często dochodzi do tych potyczek, młodzieńcze buty, różnice pokoleniowe. Zastanawiam się teraz, czy i z matką Kornelia postanowi się jakoś dogadać, np. podczas pobytu w Polsce w PŚ.
    Ale no, Morgenstern, ty cholero, jak mogłeś? Ona ci zaufała, pokochała cię, a ty przez jednego Germańca tak sobie bierzesz i rzucasz jej sercem o ziemię? Wstydziłbyś się. Jak już o tych mannerach i świnkach wspomniałaś, to teraz Morgiemu też by się prosiaczkowy kolor przydał dla oznaczenia tego, że nią jest. Ehh, jak z tymi facetami żyć? Jeden zachowuję się źle, a drugi jeszcze gorzej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Miałam zacząć ten komentarz krótkim, aczkolwiek wymownym "Rysiu, ty głupia pało!", ale po chwili doszłam do wniosku, że to chyba całkiem dobrze, że stało się, jak się stało, że się wygadał i sprawa się rypnęła. Teraz przynajmniej poznaliśmy prawdziwe oblicze świętego Thomasa, który, jak się okazuje, wcale taki święty nie jest. Od początku czułam, że nie wszystko jest takie piękne i wspaniałe, jak się wydawało, bo Thomas zręcznie omijał temat, który teraz wypłynął. Strasznie szkoda mi Kornelii i tego, jak została potraktowana. Gorzej się już zachować nie mógł. Najpierw sam jej pomagał, wspierał ją, namawiał do wzięcia się w garść i w ogóle, a teraz, kilkoma zdaniami sprawił, że znów wróciła do punktu do wyjścia. Chamstwo wyszło z człowieka. I czemu? Bo chciała się dowiedzieć, w co ją wplątał? Jestem tylko ciekawa, po co to wszystko było? Co on sobie myślał, zabierając ją do siebie i "przywracając ją do życia"? Biedna dziewczyna, znów się na kimś zawiodła, tym razem już chyba tak na całego. Tyle dobrego, że chociaż spróbowała dogadać się z ojcem, może to jej w jakimś stopniu pomoże? Jeśli ona widzi w Thomasie swoje wybawienie, to chyba lepiej, żeby czym prędzej się opamiętała i przestała. Tak więc zamiast hejtować Rysia, chyba mu podziękuję. Bo otworzył mi (i nam wszystkim, mam nadzieję, że Kornelii też) oczy, a ta sytuacja ukazała drugą stronę Thomasa, która zupełnie mi się nie podoba, ale jednocześnie tak dobitnie pokazuje, że człowiek to skomplikowana, i, w zasadzie, nieprzewidywalna osoba. Nawet ktoś tak cudowny jak Morgenstern. Nurtuje mnie tylko jedno pytanie: i co teraz? Jak to się potoczy dalej?

    OdpowiedzUsuń
  9. Ok. Niech będzie, pisze komentarz na bieżąco. Za ewentualne rozemocjowane głupoty, jak przy ostatnim, z góry przepraszam.
    Pierwsza scena mnie rozczuliła i sprawiła, że, tak jak Nela po odsłonięciu zasłon, ja uśmiechnęłam się po tym jej odsłonięciu się przed nami. A może raczej przed samą sobą. My kroczek po kroczku obserwowaliśmy tę jej przemianę. Od twardej baby z ostrym językiem na początku, która nie dawała nikomu za bardzo się do siebie zbliżyć i zdawała się po prostu być taka z natury, przez całkowicie obdartą z ochronnej bańki dziewczynę, która przyznaje się do swoich uczuć, słabości, mniejszych lub większych grzechów, która wcale nie jest taka silna i twarda, jak nam się zdawało. Widzieliśmy ten jej strach przed okazaniem własnej słabości, jej ostrożne kroczki, czy świat się nie zawali, a Morgi nie ucieknie albo nie zacznie litować nad tą jej niedoskonałą wersją. Aż w końcu dostrzegliśmy tę Nelkę, która godzi się nie tylko z tym, że te słabości, pęknięcia i kruchość ma w sobie, ale też z myślą, że ktoś może ją lubić właśnie taką popękaną, taką nieidealną. I owszem, wciąż jest przy tym szaloną wariatką z całkiem niezłym, ostrym językiem. Jej relacja z Morgim w poprzednim rozdziale wcale nie straciła swojej zabawnej przekory i nutki złośliwości, mimo iż przeszła na zupełnie inny poziom. Tutaj widzimy natomiast ostatni etap, bo Nela w końcu sama sobie uświadamia to wszystko i wydaje się być z tą świadomością bardzo szczęśliwa.
    Dwie kolorowe skarpetki natomiast mnie rozbawiły i były takie bardzo w jej stylu. Tak, wciąż jest pokręcona. Szkoda tylko że nie do końca zdaje sobie sprawę, w jak naprawdę pokręcony związek się wdała.
    'Pchaj!
    - No przecież pcham!
    - Pchaj mocniej!
    - Ale żeby tak w miejscu publicznym?' - przepraszam, chcesz mnie zabić? I jak ja dokończę ten komentarz po czymś takim :D
    Padłam i teraz mnie ktoś będzie musiał podnieść.
    Aaaaa, to Manu taki świntuch. No pięknie, a oni tylko buta zakładają:P
    Uwielbiam ich relację. Naprawdę uwielbiam. Te docinki, te żarty, to że nie gruchają jak dwa słodkie gołąbeczki, bo to chyba by do nich nie pasowało, tylko są po prostu sobą. tak samo walnięci i rozbrajający, jak przed pocałunkiem, ba nawet jak przed Świętami. Po prostu są bezbłędni.
    '- Chodź, będziemy się zapinać.' - dobrze, że ManU już sobie poszedł, bo znów by były podteksty :D
    Ciekawi mnie ten Freitag, oj ciekawi, tym bardziej, że gdzieś mi tu przemknęło przed oczami, że zły chłopiec z niego. Lecę wiec do następnej sceny.
    O mamusiu, pobeczałam się przy tej scenie spotkania Nelki z ojcem. Kornelia po raz kolejny pokazała jednak, że silna z niej dziewczyna, a zarazem, że już naprawdę nie boi się swoich uczuć, pragnień i niedoskonałości. To wszystko, co powiedziała tacie wymagało niemałej odwagi, szczerości i otworzenia się. A jednak się opłacało, bo choć faktycznie nie padli sobie w ramiona i nie wyznani, jak mocno się kochają, to jednak rozbiła jakiś mur, który ojciec próbował wokół siebie zbudować. Myślę, że Nelka jest bardzo podobna do swojego taty. On też wolał zbudować mur, odciąć się od niej, uciec zamiast przyznać się do swoich słabości, do tego, że myśli, iż nie może dać jej szczęścia. Myślę, że mimo wszystko jest to niezwykły i dobry człowiek, po prostu zbyt podobny do swojej córy i do czasu, aż ona nie odważyła się na rozbicie tego ochronnego bąbla, krzywdził ją swoją pozorną obojętnością. Mam nadzieję, że to faktycznie się zmieni i Nelka będzie miała choć jednego bliskiego rodzica. Choć w połowie zazna tego szczęścia, które obserwowała podczas przyglądaniu się Morgiemu z rodzinką.
    Ok, lecimy do ostatniej sceny, bo coś czuję, że tu mała bomba wybuchnie - to może mi te łzy osuszy.
    Ok, już osuszyło i rechotam się jak żaba. 'Gorący Fin' :D Takkkkk, pamiętamy gifa, pamiętamy :D
    '- No gorzej pizga tylko w Kuusamo' '- I w Kieleckiem.' - hahahaaaa, ja z kieleckiego (mieszkałam tam do 11 roku życia) i wcale nie pizgało :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tym to Pan Kubacki przegiął: '- Przecież w takich pojebanych warunkach nie da się skakać! Fin wygrał, czaisz to? Fin! Od kiedy oni wygrywają w Pucharze Świata?!' - od czasów, kiedy ty siusiałeś w pieluchy, panie Dawidzie! Ba, od czasów, kiedy ty jeszcze w planach nie byłeś. I przynajmniej żaden z nich się nie ośmieszał różową czapką, więc a pffffffffff. I pragnę cicho zauważyć, że na obecną chwilę większość Finów jest od pana, panie Dawidzie, lepsza.
      No dobrze, tej końcówki chyba nie jestem w stanie skomentować w żaden rozsądny sposób, bo jedyne co mi przychodzi do głowy to niekoniecznie cenzuralne wtf??? Ok, Rysiek ich widział, ale co go to obchodzi, co go obchodzi to, że Morgi zrani Nelkę i co go obchodzi to, że zranił Sylvię, bo zgaduję, że to wszystko się o Sylvie rozbijało??? Panie Ryszardzie nie rozumiem pana, a bardzo bym chciała. No i ta całkowita przemiana Thomasa. Co ten Freitag mu nagadał, że sprowokował Thomasa do takiego traktowania Kornelii? Przecież to, co on jest powiedział, to jak się zachowywał, to było takie nie Thomasowe, takie wredne. Tak, wiemy, że Morgi ma wiele za uszami, że jest pewnie bardziej potłuczony niż Nelka, ale nie jest świnią. Oczywiście mógł to robić, żeby ją chronić, albo żeby chronić tajemnicy. Nie wiem, no naprawdę nie wiem o co tam poszło, a jestem bardzo ciekawa co doprowadziło do takiej zmiany w Morgim i co to wszystko obchodzi Ryśka. Niech się chłopak sobą zajmuje, a nie pcha się z sensacjami do innych. Jeszcze całej kadrze rozgadał, że Kornelia się spotyka z Morgim.
      Zaintrygowałaś mnie, oj zaintrygowałaś i teraz nie będę się mogła doczekać kolejnego rozdziału, bo ja chcę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Także szybciutko chcę nowość. Najlepiej jutro, a raczej już dziś, bo o zgrozo ciekawa godzina.
      I stwierdzam, ze jednak wolę pisać komentarze po ochłonięciu, ale jutro wpadnę w kocioł, więc postanowiłam tak :)

      Usuń
  10. Dodania komentarza próba trzecia. Czy mnie słychać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słychać mnie. Brilliante.


      Zacznijmy od tego, że zwykle pomimo tego, że skoki to u mnie rodzinna tradycja nie czytam blogów związanych z tym. Znam cię z konkursu u Aromy i w sumie postanowiłam dać szansę pomimo tego, że nie trawię Kurosława. Opłaciło się jak widać, bo nie tyle ile jakoś super specjalnie i mega mega czekam na kolejne rozdziały ile jak dodawałaś ten to było - ooo poczytałabym coś. Otworzyłam fejsa żeby pomędzić Katii o coś nowego, ale patrzę że jest nowy poszarpanych i złapałam zaciesz. Właściwie w pewien sposób byłaś dla mnie impulsem do powrócenia do oglądania sportów zimowych - biathlon, skoki i łyżwy powróciły do domku po bardzo długiej przerwie, aż mama się zdziwiła dlaczego. Dzięki ;) Sama nie wiedziałam, że wcześniej za tym tęskniłam a skoki kiedyś oglądałyśmy we trzy razem z babcią, chociaż ona zawsze trzymała kciuki za Svena. Także tak

      Niedawno tak jak pisałam wróciłam sobie do początków samych opowiadania i strasznie fajnie obserwowało się jak ono się rozwijało. Jak Kornelia powoli pozwalała opuszczać mur, który sama sobie zbudowała. Jak wszystko z dziwnie niejasnego stawało się mimo wszystko jaśniejsze. Te wszystkie świetne teksty, które wywoływały uśmiech na mojej twarzy. To jest było i będzie super w twoim wykonaniu, chociaż nie zawsze to czujesz. Rozszarpani są bardzo dopracowani i to jest w pewien sposób genialne. Może nie znam się na kulisach, ale jak dmucham austriakom pod narty to krzyczę Diethartowi dawaj Didl i tak dalej.

      Co do tego co powyżej. Chronicznie nie cierpię Niemców w skokach, ale Freitag chodźże tu i natychmiast powiedz co do cholery jasnej zmieniło Morgensterna w kawał chamowatej kostki lodu. Jak nic należy mu się tęgi wpierdol za takie zachowanie. Nie no ja wiem, że on ma swoje powody, ale co Freitag tak go rozwścieczył ujawnieniem jakiegoś gwałtu czy czegoś równie strasznego (okej, teraz w tej chwili przypomniała mi się analiza pewnego bardzo złego opka na szalikowcach. Przegięłam)... Koleżanka powyżej ma rację - Dejwi kochanie. Finowie wygrywali w Pucharze Świata zanim ktoś po raz pierwszy przypiął ci narty do malutkich stópek. Morgi złapał typową reakcję obronną, ale trochę przesadził. Porównując do lalki. Posklejał, a teraz z premedytacją kark skręcił. No ej... Hipokrycie to ze strony Morgensterna no. Sam zachował się gorzej niż Hildziak którego tak objechał...Scena z Kornelią i tatą sprawiła, że sama zaczęłam się zastanawiać jakby u mnie wyglądało takie spotkanie. Oni przynajmniej mieli mnóstwo rzeczy, które robili razem. Niech tata uwierzy, że ona go potrzebuje a w ogóle to nie piąteczka panie tato. Hala Madrid y nada mas!

      Usuń
  11. No cóż, tatuś na plus, Morgi na minus – można powiedzieć, że w tym rozdziale Nelka wyszła na zero… :P
    A tak zupełnie na serio, to powiem, że zaskoczyły mnie wydarzenia tego odcinka. Nie wiem czemu, ale żyłam w złudnym przekonaniu, że To-Co-Ma-Spaść, spadnie na nich, kiedy będą razem. I że ciemna strona i tajemnice Thomasa wyjdą na jaw dopiero później.
    No to się pomyliłam, bo jak widać, postanowiłaś przywalić z naprawdę grubej rury i rozwalić wszystko hurtem. Nelka właśnie wkroczyła na drogę, która z każdym krokiem będzie coraz bardziej wyboista i jestem ogromnie ciekawa, jak sobie z tym wszystkim poradzi.
    Aczkolwiek może będzie jej ciut lżej z tego powodu, że przynajmniej z grubsza dogadała się z ojcem. Jak na moje oko, to do całkowitego pojednania jest jeszcze daleko – tego typu rodzinnych zaszłości nie załatwia się jedną, nawet najbardziej szczerą, rozmową (nic nie poradzę, ale absolutnie nie wierzę w uzdrawiającą moc szczerych rozmów), ale pierwszy krok został poczyniony. Kornelia wyrzuciła z siebie to, co od dawna leżało jej na wątrobie, ojciec wyraził oczekiwaną skruchę – można próbować odbudowywać relacje rodzinne. Przy Lidze Mistrzów. Oby im się to udało.
    Thomas…
    Przede wszystkim zastanawiam się, co takiego zrobił w przeszłości Richardowi, że ten go tak zaatakował. Liczę, że kiedyś nam to zdradzisz, bo inaczej ta jego reakcja byłaby niestety deusem z machiny. Anyway, Rysiek dał do pieca! I to chyba w najmniej odpowiednim momencie. I swoimi słowami brutalnie sprowadził Morgiego na ziemię.
    Bo widzisz, ja nigdy wcześniej nie uważałam Thomasa za ideał. Wiedziałam, że ma swoje za uszami, że pobłądził niewąsko i przyjęłam do wiadomości, że z tego swojego pobłądzenia wyciągnął pewne wnioski, które zaczął wprowadzać w życie. I nawet nieźle mu to do tej pory wychodziło.
    Analogicznie - w tym momencie tekstu jestem bardzo daleka od uznania Morgensterna za łobuza i buraka. (Choć oczywiście za formę wypowiedzi i ekspresji należałoby mu się solidne skucie dzioba). Bo ktoś, kto wcześniej wykazał tyle empatii i uważności względem drugiej osoby, nie może być złym człowiekiem. A aż tak dobrze, długo i konsekwentnie udawać się nie da – zresztą Nelka jest tak wyczulona, że natychmiast wychwyciłaby wszystkie fałszywe tony. (A jak nie ona, to ja :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reasumując – Thomas nie jest więc ani lepszy, ani gorszy od większości populacji, nie ma w sobie też ani doktora Jekylla, ani pana Hyde'a. Moim zdaniem jest tylko – i aż – śmiertelnie przerażony.
      Bo narozrabiał, jak już wspomniałam, niewąsko, a że nikt nie lubi postrzegać siebie negatywnie, to sobie sprawę delikatnie wyparł – po prostu starał się o tym nie myśleć, zapomnieć, być może udawał sam przed sobą, że to się nie wydarzyło. Zwłaszcza, kiedy na horyzoncie pojawiła się Nelka. Dobrze wiedział, że miałby problem, żeby jej to wszystko sensownie wytłumaczyć. A im bardziej ich znajomość się rozwijała, tym trudniej było mu powiedzieć prawdę – zwłaszcza, że dziewczyna natychmiast zobaczyłaby analogię i przerażona, zwiała mu, gdzie pieprz rośnie.
      Tyle, że takie rzeczy mają to do siebie, że nie da się ich bezkarnie zamieść pod dywan. Nie da się udawać, że sprawy nie było. Bo ona się rypnie w najmniej oczekiwanym momencie.
      Tak, jak tutaj.
      IMHO, Thomas, który tak nagle spadł z różowych obłoków na ziemię, nie ma pojęcia jak wszystko wyjaśnić Kornelii. Dlatego spanikował i zwiał. I przeciął relację w jedyny sposób, jaki mu przyszedł w tym momencie do głowy. Bo woli, aby Nelka, którą najwyraźniej w tym momencie uznał już za straconą, rzuciła go dlatego, że jest zwykłym bucem, a nie draniem, który zdradził matkę swojego dziecka zanim ta zdążyła wyjść z połogu.
      Dlatego tak ogromnie i po ludzku szkoda mi ich obojga. A może nawet bardziej jego. Bo Nelka już zdołała stanąć twarzą w twarz z dręczącymi ją strachami i z niektórymi nawet sobie poradziła, a on swoje nadal nosi w sobie.
      Tak na marginesie, tytuł tego odcinka chyba nie na darmo jest właśnie taki, jaki jest. :)
      Naprawdę, Emma, masz ogromne zadatki na autokę-sadystkę. I żeby nie było – to jest duuuży komplement. :)
      I pisz ten ciąg dalszy. Pisz.
      Ściskam
      C.


      Usuń
  12. Kornelia skupiła się na sobie, a to sprawiło, że nie zauważyła tej drugiej strony Thomasa, którą w sumie i tak dobrze ukrywał. To smutne że drugi człowiek tak bardzo potrafi zranić, zaufała mu, a on to wykorzystał... Ja mam tylko nadzieję, że to co Morgenstern ukrywa, to coś, co nie zrani jej tak do końca i niewybaczalnie, mam nadzieję, że się jakoś ułoży... Trzeba wierzyć w ludzi, jednak zrobił dla niej dużo dobrego :) Podziwiam to co kryje się w Twojej wyobraźni i to, że tak dobrze potrafisz to ubrać w słowa, czekam na kolejne rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Przez mój poślizg, wszystko komentuje na szybko, ale tutaj to ja sobie wrócę, oj wrócę, bo co tu się nie działo, zawał, palpitacje serca i przyspieszony oddech! A Ja Freunda nigdy nie lubiłam, ooo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, retoryczne to pytanie na początku rozdziału. Dejvi ma zawsze rację i to jest niepodważalny fakt, z którym nik nie powinien polemizować. Wysnułam swoją taką małą refleksję, na podstawie już sporej dawki rozdziałów, że Kornelia do tej pory broniła się przed zdzieraniem z niej warstw, które jak napisałaś zaklejały te zarysowania i pęknięcia. Zbudowała wokoło siebie mur, który Morgenstern rozbierał cierpliwie cegiałka po cegiełce. I tak sobie myślę, że ona podświadomie chciała, żeby to był on. Mimo obaw, pytań i wbrew zdrowemu rozsądkowi. To miał być on, ten głupkowaty, uroczy, kochajacy Thomas, na którym zawsze mogła polegać. Praktycznie od niego zaczęło się wszystko co dobre w Jej życiu. Przełamała się, coś w niej się zmieniło, zaczęła myśleć o łyżwach, spotkała się z ojcem, z którym wydaje mi się zacznie nowy początek, a nawet jeśli nie to dała sobie i Jemu szanse na rozmowę, wyrzucenie żalów, wytknięcie błędów, wybaczenie. I własnie ten Morgenstern, który był źródłem wszystkiego dobrego, ma się okazać jej zgubą, cierpieniem? No po kiego grzyba ten Richi wkłada swój oblesny, niemiecki nochal w nie swoje sprawy, hę? Prosił go ktoś? Jego Zoo? Jego małpy? Nie, nie wyobrażam sobie tego, że to skrzętnie tuszowane przez wszystkich 'zatajanie' przeszłości Morgiego wyjdzie na jaw. Przecież to Nelę zniszczy, zburzy, rozwali, rozłoży, jak enzym trawienny. W dodatku Thomasowe zachowanie po calej sytuacji nie było takie jakie oczekiwałam. Choć starałam się też i jego zrozumieć, co musiało się w nim dziać, jak sam w sumie czuł powtarzający się pewien schemat, to jednak nie powinien tak na nią naskoczyć, kurde, nie powienien, nie!
      Dziś chaotycznie, nie pokolei. Scena z pchaniem, wkładaniem i bezbolesnością z dodatkiem Manuela wygrała dzisiejszy rozdział! Może to niepoprawne, ale ja uwielbiam takie dwuznaczne sytuacje. A tutaj wszystko dopasowałaś do idealnie, perfecyjnie! Aż wyłam ze śmiechu, z resztą jak zawsze, chyba nie było takiego rozdziału, w którym bym się nie śmiała. Jesteś w tym istnym mistrzem olimpijskim! :D
      Thomas prawie przez cały rozdział też był bezbłędny, z tym swoim przekonaniem, że Nela pojedzia do ojca, bo przecież nie kazał by wtedy Kofiemu zatankować do pełna, a o nietolerancji laktozy to już nie wspomnę hahahahahahaha :D
      Mimo, iż końcówka mnie zabiła, to nie mogę przestać piać z zachwytu! Za pomysł, wytrwałosć, niezmienny poziom, humor i doskonale przemyślaną strukturę. Fanfary, oklaski i wyobraź sobie, żę stoją z transparentem pod twoim oknem " My chcemy częściej rozdziałó! " Mam nadzieję, że posiadasz dobrą wyobraźnię, bo wiesz, śniegu nie ma, drogi przejezdne, chwilunia momentunia i powiem, jak stadion narodowy, który przemówił, przez ministrę Muchę ; Oto, jestem. I Albo będę wyć, jak Gawliński - Heeeeeeeeeere I'mmmm. I wait fory your Nela and Thomas! <3
      Pozdrawiam, przesyłam wenę i przepraszam, ale urodziny, matury próbne, polonezy itp mnie zabiły na dwa tygodnie :D
      Buziaczki :*
      A piosenka idealna do rozdziału!

      Usuń
  14. Zazdroszczę każdego kolejnego rozdziału. Wcześniej wchodziłam tutaj, ale nie komentowałam, teraz zacznę bo nigdy nie czytałam historii, która by mnie tak wciągnęła. Gratulacje, jesteś świetna w tym co robisz :D Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału !!! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dobra jest, Ems! Zoe nadchodzi i jest NIEZADOWOLONA!
    Oczywiście, że musiałam się z klasą spóźnić! 8 dni, to bardzo taktowne spóźnienie.
    Wszystko pięknie ładnie, Nela dogadała się z tatą, było realistycznie, żadnych galopujących jednorożców, tęczy i innych tego typu mało prawdopodobnych akcji. Szyk i klasa.
    Strasznie podobała mi się konwersacja z Dejvim i spółką. Nasi jednak są najlepsi <3
    Ale to co się stało zaraz po... Ems, musimy porozmawiać.
    Po pierwsze: Freitag? Really?! Może chociaż Freund? Kraus? Możemy ponegocjować!
    Po drugie: Jestem z Ciebie strasznie dumna, że powstrzymałaś się przed dowaleniem Wellindze. Ostatnio o nim pisałaś w niezbyt korzystnym świetle, więc oklaski za samokontrolę ;D
    Ale serce mi krwawi na myśl o tym jakiego drania zrobiłaś z Morgiego... Jak to tak? Taki dobry chłopak!
    Nie, nie, nie!
    No i na koniec: gdzie jest Michi? Na kawę poszedł, czy jak?
    ściskam, Kochana!
    Z.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ok. To będzie najgorszy komentarz w moim życiu. Ale nie mogę zostawić tego rozdziału bez moich proroczych słów. Wieszcz Mouse przemawia. ( Będę punktować po kolei, bo na nic innego mnie nie stać. -_- )
    1. Strasznie mnie cieszy to, że Kornelia jest świadoma tego, jaka była. Ta cała jej pozorna siła chowała gdzieś głęboko tego prawdziwego rudzielca, który tak naprawdę jest sympatyczny. I potrzebuje innych. Bo przez lata wmawiała sobie, że liczą się łyżwy, że sama sobie da radę. Może przez to, że zawiedli ją ci, którzy powinni wspierać, a może tak było jej po prostu łatwiej. Nie angażować się w żaden układ emocjonalnie, żeby nie wyjść na miękką.
    A teraz Thomas. Tylko...Jak to mówią? Nieszczęścia chodzą parami.
    2. Chichotałam jak głupia przy tych tekstach z pchaniem. Lubię podteksty :3 A tu były tak słodko urocze w wykonaniu Manu, a potem ich, że się rozpływałam. Już sobie wyobrażam zadowoloną minę Morgensterna, gdy Nela mu wkładała te buty. Ale musiał mieć radochę :D I pojawia się Ryś... Ryś słońce, ja miałam wielkie obawy, co ty chcesz Nelce zrobić, na szczęście się nie potwierdziły, a ja w ramach pokuty pieszo pójdę do Engelbergu.
    3. Tak szybciutko przejdę do spotkania z tatą. Cieszę się, że tego nie przerysowałaś. Nie było wpadania sobie w ramiona, ckliwych wyznań. Było tak, jak jest zawsze, gdy się z kimś straci kontakt, choć zupełnie nie wiadomo czemu, bo w głębi serca się tego nie chciało. Musiał się między nimi wytworzyć pewien dystans, to normalne. Ale najważniejsze, że zrobili już pierwszy krok. To w ich przypadku baaardzo dużo.
    4. No więc tak. Ja co prawda pisałam dość niebezpiecznie często, że Thomas to taki ideał, ale równie często pisałam, że nie jest do końca okay, ukrywając swój sekrecik. Zacytuję więc me niewątpliwie mądre słowa, tak dla udowodnienia: "A skoro już o prawdzie mowa, to cały czas się zastanawiam, kiedy wyjdzie ta o troszkę niemoralnym występku Thomasa." , "Dlatego czekam teraz na gest z jego strony, niech opowie Neli całą prawdę, to co narobił. Bo jak to ujęli "oboje są równie popaprani" " i jeszcze parę razy. Thomas podobnie jak Kornelia kiedyś też wybudował wokół siebie mur. Tyle, że ona odcięła się od innych, a on zgrywa wesołka, zadowolonego z życia. Sprawia wrażenie szczęśliwego, mającego wszystko pod kontrolą, a my wiemy, co nawyrabiał. No tu pojawia się nam Ryś. Nie rozumiem tylko jego motywacji. Za cholerę. Zwykła chęć dogryzienia Thomasowi? Czy jakaś dobroć i troska o Nelę? A może jeszcze coś. Ciekawi mnie też to, jak Thomas kiedyś o tym opowie. Czy zrzuci winę na Sylvię.
    I to co się stało na końcu tylko potwierdza to, jak Thomas się maskował. Kiedy do głosu dochodzi niewygodna przeszłość, która tworzy rysę na jego idealnym wizerunku, to traci nad wszystkim panowanie. Potraktował Nelę niesprawiedliwie. Przecież nie przyssała się do niego, do cholery. I będzie tego żałował. Kubiak chyba nie jest typem człowieka, który szybko odpuszcza. Zwłaszcza, że... Kurde...wiązała z nim jakieś nadzieje. A on to wszystko po prostu spieprzył. Przez własną głupotę.

    Kończę ten nieskładny komentarz. Czekam niecierpliwie na następny rozdział i niech mi się Ryś wytłumaczy, co tam siedzi w jego ładniutkiej główce.
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  17. Wiesz, że ja nie lubię Manuela? Ale u Ciebie nie da się nie lubić. Strasznie lubię te jego dialogi z Kornelią. No i na wstępie pomarudzę, bo jakoś mi tak mało wszystkich wariatów :( A szczególnie trio dzieciaków z Didlem na czele. Coś ich Nelka zaniedbuje, chyba że ją całkiem przerzucili na Morgiego. Ale rozumiesz? Mnie brakuje Austriaków! Sama nie wierzę. Ale dzięki Tobie ich polubiłam. Szczególnie trio małolatów :D Zawsze sobie ich przypominam, gdy ich pokazują na ekranie. To tak, jak przez Zoe już nigdy nie spojrzę normalnie na Kuttina. Widziałaś jak on wyglądał w tej kominiarce? No jakby to była ekranizacja opowiadania Zoe!

    No, ale dobra. Do rzeczy. Ja nie przepadam za takami monologami wewnętrznymi bohaterów. Może dlatego że nie lubię narracji 1-osobowej za bardzo. No, ale wiadomo. Taka narracja wymusza takie rozmowy sam-na-sam-ze-sobą.

    Najbardziej mi się podobała rozmowa z tatą. Bo była taka naturalna, nie przekoloryzowana. I ja też nie lubię Realu. Plus dla taty.

    Końcówka? Hmm... Najpierw miałam mieszane uczucia, ale Cora mnie w zasadzie przekonała całkiem do Twojej wersji. Przeczytałam raz jeszcze i przyznaję, że się zgadzam.

    P.S. "Może Dawid ma rację?' ??!! Kto napisał takie zdanie?! Dawid ma zawsze rację!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, zdecydowanie! Bo kto ma mieć rację, jeśli nie Dawid? :P

      Usuń
  18. Nie! Jak mogłaś!? Teraz moje serce krwawi... Zupełnie nie mogę sobie wyobrazić Ryśka w roli czarnego charakteru. Spójrz tylko na te jego dołeczki - przecież to niemożliwe, aby tak się zachował. Ale nim przejdę do Freitaga, może lepiej zacznę od początku.
    Bardzo, ale to bardzo spodobał mi się druga część opowiadania, a dokładnie jej początek. Jak tu nie kochać Fettnera? Wyszła na wierzch zboczona część mnie, którą tak starałam się ukryć. Co nie zmienia faktu, że czytało się ją świetnie i, szczerze powiedziawszy, Nelki o takie zberezeństwa bym nie posądziła. Uwielbiam sposób, w jaki Morgi bierze Kornelię na litość. Czytając o tym, dochodzę do wniosku, że skończyłabym jak ona.
    Cieszę się ze spotkania z panem Kubiakiem (swoją drogą: Jakub Kubiak - Kuba Kubiak musiał być nieszczęśliwy w okresie dzieciństwa, rówieśnicy pewnie go prześladowali). Szczerze powiedziawszy nie polubiłam go. Jak on może nienawidzić Realu!? A tak poza tym wydaje się być sztuczny i odnoszę wrażenie, że ma Nelkę gdzieś, że wolałby, aby nigdy nie przyjechała do niego z wizytą. To dobrze, że udało im się wymienić kilka normalnych zdań przed wyjściem Kornelii. Zobaczymy co będzie po konkursie, bo zapewne jeszcze się spotkają.
    Biedny Koivuranta. Jestem troszkę przewrażliwiona na punkcie komentowania jego wytrzeszczu, więc przemilczę ten fragment.
    Po tej spokojnej rozmowie Nelki z Polakami, nie przypuszczałabym, że lada moment dojdzie do takiego armagedonu. I Rysiek... Rysiu, jak mogłeś? Moje serce krwawi ;_; Szczerze powiedziawszy to nie rozumiem dlaczego to zrobił. Mam nadzieję, że nie będzie grał w tym opowiadaniu totalnego chama, który ma gdzieś uczucia innych, a mimo wszystko miał w tym jakiś cel. Może to i głupie, ale wyobrażając sobie tę scenę, nie myślałam aż tak o Morgim, Ryśku czy Nelce, ale o Andreasach odciągających Freitaga. Coś ze mną chyba jest nie tak xD
    Nie podoba mi się reakcja Morgiego. Właściwie nie ma prawa mi się podobać. Wierzę jednak, że to tylko chwilowe, lada moment emocje opadną i Thomas opowie Kornelii o swojej przeszłości. W sumie to trochę to nieuczciwe: ona powiedziała mu wszystko na swój temat, on nie powiedział jej prawie nic. Ale cóż, pożyjemy, zobaczymy. Ciekawi mnie, co wymyśliłaś.
    Życzę weny i żebyś jak najszybciej coś tu opublikowała :)
    Pozdrawiam gorąco.
    Wesołych Świąt! C:

    OdpowiedzUsuń
  19. Co ten Freitag narobił...?
    I czemu Morgi jest wściekły na Nelkę? I taki dla niej niemiły? :<
    Ja nic nie rozumiem, zwłaszcza że wcześniej się tak fajnie przekomarzali. I jeszcze ją do ojca zabrał (swoją drogą smuteczkowa była ta rozmowa z tatą).
    Krótko, bo na telefonie jestem.
    Czytam dalej!

    OdpowiedzUsuń