poniedziałek, 1 września 2014

16. On thin ice.


*

pomocy, znów to zrobiłam
byłam w tym miejscu już wiele razy
dziś znów zrobiłam sobie krzywdę
a najgorsze jest to,
że nie mogę nikogo za to winić

* * *


Gryzłam wargę i mięłam w dłoniach materiał pościeli. Dolna warga bolała, opuszki palców poczerwieniały, woda szumiała za ścianą, a ja wciąż nie wiedziałam, czy powinnam pozwolić Morgensternowi rozbić ten coraz bardziej pękający mur. Mógł to zrobić. Wydawał się być najodpowiedniejszą do tego osobą. Nie miałam wątpliwości, mogę mu zaufać. Już mu ufam, bardziej niż sobie. Zaszliśmy tak daleko, czy to nie najwyższy czas, aby powoli zakańczać tę grę? By w końcu stanąć twarzą w twarz z przeszłością i obnażyć ją przed kimś, kto zrozumie?
Kto? Kto, jak nie on? Oboje od czegoś uciekamy, oboje szukamy bezpieczeństwa i kogoś, kto po prostu wykaże to cholerne zrozumienie, nie oceni nas i po prostu będzie. Mimo wszystko.
- Heeeeeeey brotheeeeeeer!
A może nie? Wparował do pokoju z turbanem na głowie, wydając z siebie mniej lub bardziej zbliżone do oryginalnej melodii dźwięki. A potem ze słabnącym „jeeee” na ustach spojrzał na mnie i nagle umilkł, widząc moje zbolałe spojrzenie.
- Wyglądasz, jakbyś chciała pogadać.
Opuściłam wzrok, naciągając na dłonie rękawy bluzy. Jeszcze coś mnie powstrzymywało. A wtedy zrzucił ręcznik, usiadł naprzeciwko, spojrzał na mnie swoimi pełnymi ciepła oczami i nagle poczułam, że nie ma już żadnego muru. Jest tylko cienka ściana ze szkła.
- Nie przyjechałam do Titisee z Polakami…
- Wiem – odpowiedział po chwili ciszy. Popatrzyłam na niego zaskoczona, na co tylko wzruszył ramionami z bladym uśmiechem. – Widzieliśmy cię podczas treningu jak gadasz z Kubackim. Piotrek śmiał się, że Dawid wyrywa jakąś miejscową laskę, więc na jedno wyszło…
Pokręciłam głową, siląc się na słaby uśmiech. Przyjazd do Titisee, pierwsze spotkanie z Dawidem, nasza rozmowa… To było tak niedawno, a wydaje się, jakby minęło kilka miesięcy.
- To był przypadek. Pomyliłam pociągi. Chciałam pojechać do Kolonii, a znalazłam się w Titisee… I akurat wtedy, gdy był tam Kamil. Nie miałam pojęcia, że go spotkam, nie rozmawialiśmy od paru miesięcy…
- Przecież się przyjaźnicie – zauważył. Przetarłam czoło, próbując jakoś się uspokoić i powiedzieć na głos to, co najzwyczajniej mnie zawstydzało. Przez cały ten czas robiłam wszystko, aby myślał, że jestem pewna siebie, odważna…
A teraz muszę przyznać, że jestem tchórzem.
- Proszę, nie oceniaj mnie… - zaczęłam, posyłając mu żałosny uśmiech i przeszklone spojrzenie. Dojrzałam cień zaskoczenia na jego twarzy. Opuściłam spojrzenie, aby nie musieć patrzeć mu w oczy, czując oblewający mnie wstyd. – Uciekłam. Z Polski, z Krakowa, z domu… Uciekłam, odcinając się od wszystkich, którzy mogliby mnie do niego ściągnąć. W tym od Kamila.
- Wtedy, gdy…
- Wtedy, gdy rzuciłam łyżwy, tak - wydusiłam i zacisnęłam mocno usta, czując, jak głos zaczyna mi się łamać. – To był właściwie powód, dla którego wyjechałam.
- Nela, jeśli nie chcesz…
- Chcę! – warknęłam, unosząc głowę i wbijając w niego zdecydowane spojrzenie. Zacisnęłam pięści, pozwalając zbyt długim paznokciom wbić się w skórę. – Chcę - powtórzyłam nieco ciszej, czując jak nagły przypływ złości powoli ze mnie ulatuje. – To już najwyższa pora.
Pokiwał głową. Wzięłam głęboki wdech, szczelnie obejmując się ramionami i próbując przetrwać falę grzęznącego w gardle smutku.
- Od dziecka wychowywano mnie na mistrzynię… - zaczęłam cicho, czując rosnące zażenowanie. – Boże, to była chyba największa życiowa ambicja mojej matki. Nie to, żebym wyrosła na uczciwego, szczerego człowieka; nie to, żebym miała szacunek do takich wartości, jak rodzina, przyjaźń, ojczyzna, Bóg. Nie. Dla niej liczyło się tylko to, abym z każdym dniem była coraz lepsza w tym, co ona kochała najbardziej na świecie. I wiesz… Czasem miewam wrażenie, że w ten sposób mściła się na mnie za to, że urodziłam się wtedy, gdy miała największą szansę na sukces. Ale widzisz, pojawiłam się i jej marzenia…
- Stały się twoimi. – Dokończył za mnie. Pokiwałam głową i podciągnęłam kolana pod brodę.
- Ale to też nie było tak, że do czegoś mnie zmuszano, nie. Po prostu… Łyżwy i lód były zawsze. W każdym wspomnieniu z dzieciństwa i na każdym zdjęciu. Pamiętam… Pamiętam, jak jako taki mały, ledwo odrośnięty od ziemi brzdąc przychodziłam z mamą na lodowisko. Patrzyłam jak jeździ, jaka była wtedy piękna i marzyłam, aby być taka jak ona. Tylko, że wtedy nie sądziłam, że to może być takie trudne, takie wymagające… Mając pięć-sześć lat chciałam po prostu jeździć, mieć ładną sukienkę i żeby wszyscy bili mi brawo. Ale słysząc ciągle nad uchem „musisz się bardziej postarać”, „musisz schudnąć”, „musisz się poprawić” nawet o tym nie myślałam, bo nagle coś, co było tylko dziecięcym marzeniem stało się dorosłą rzeczywistością dla dziewięciolatki. Jasne, chciałam tego, dobrowolnie zgadzałam się na wszystko, bo tak właściwie… kochałam to. Kochałam to, co robiłam, czułam się przez to jakoś wyjątkowo, cieszyłam się, gdy robiłam postępy, gdy wygrywałam, gdy mama była ze mnie dumna… - Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie jej śmiech, ciepło i zapach, gdy tak po prostu przytuliła mnie po pierwszych mistrzostwach Polski, zakończonych srebrem, gdy miałam czternaście lat. Otuliłam się szczelniej ramionami, podświadomie pragnąć znów poczuć to samo. - Doskonaliłam każdy element, spędzając całe dnie na lodzie, co przekładało się na wyniki, pierw lokalne, potem państwowe, a potem… Boże, byłam głupią piętnastolatką, gdy wygrałam mistrzostwa świata w juniorach. Dziewczyny w moim wieku oglądały koncerty młodego Timberlake’a, miały pierwszych chłopaków, chodziły na imprezy i paliły papierosy, a ja zapieprzałam na lodowisku dniami i nocami, by zostać jakąś cholerną mistrzynią! Kto odbiera swojemu dziecku najlepsze lata bycia nastolatką?
Milczał, ale nie czekałam na to, by przytaknął, by się ze mną zgodził, by powiedział, że tak, to chore, tak nie powinno być. Bo przecież zgodziłam się na to.
- Rok później startowałam już w seniorach na światowym poziomie, wyobrażasz to sobie? Z roku na rok wyniki były coraz lepsze, treningi coraz cięższe… Od ośmiu lat, co rok, od maja do września siedziałam w Kanadzie z najlepszymi trenerami, przygotowując się do kolejnych sezonów. Dawałam z siebie wszystko, bo wiedziałam, że gdzieś tam w Polsce mama bardzo na mnie liczy. I wiesz… Spędzając całe dnie na treningach myślałam tylko o tym, że gdy zobaczy moje postępy powie mi, że jest dumna i że dobrze się spisałam.
- I była?
- „Bywała” to lepsze określenie. Zawsze można było zrobić coś lepiej. Mama jest perfekcjonistką, co niestety po niej odziedziczyłam… - mruknęłam, czując niechęć do tego powiązania. – I tak to było. Wyniki były coraz lepsze, zawody coraz poważniejsze…
- Turyn? Igrzyska? – Trącił mnie ramieniem, uśmiechając się znacząco, siłą rzeczy zmuszając kąciki moich ust do uniesienia się.
- Jasne, pierwsze igrzyska i od razu siódme miejsce, nie mając nawet pełnej siedemnastki. - Uśmiech mimowolnie się powiększył, gdy przypomniałam sobie zżerającą mnie tremę. A potem był tylko świetny program krótki i nieco słabszy długi, które miały być tylko zapowiedzią tego, co miało wydarzyć się cztery lata później. – Wtedy właśnie poznałam Kamila. Oboje byliśmy przerażeni tak wielką imprezą, nie mieliśmy pojęcia, co nas czeka. Byliśmy tylko dzieciakami.
- Nie wierzę, że byłaś tak blisko…
Wymusiłam cichy śmiech.
- Thomas, pamiętasz jak cztery lata później w Whistler po drugim konkursie podszedłeś na parkingu do Polaków? – Zmrużył oczy, patrząc na mnie pytająco. – Byłam tam razem z nimi. Pomachałeś mi.
Jedynie uśmiechnął się przepraszająco, pocierając ręką potylicę. Jasne. Nie spodziewałam się, że jednak będzie pamiętał. Uniosłam lekko kąciki ust, śmiejąc się z własnej głupoty.
- I co z tym Vancouver?
- Nic. – Wzruszyłam ramionami. – Europejska nadzieja na medal w figurówce spłonęła z drugim zepsutym skokiem. Wcześniej dwa medale na mistrzostwach Europy, w tym jedno złoto, dwa razy podium na mistrzostwach świata… Spieprzyłam sprawę, czwarte miejsce, choć po programie krótkim było trzecie. Starałam się, cholernie mocno starałam się być najlepsza, ale przedobrzyłam. Tylko, że to był taki przełom. Od tamtej pory przestałam w ogóle myśleć o porażce, nawet nie przyjmując do siebie jakiejkolwiek świadomości, że mogłabym nie być na podium. W tamtym roku… Cholera, Thomas, w tamtym roku osiągnęłam to, o czym zawsze marzyłam. Mistrzostwo Europy i mistrzostwo świata, czy ty wiesz, co to znaczy w łyżwiarskim świecie?
Oczywiście, że nie wiedział.
- Wydawało mi się, że mogę wszystko. Ambicja wzięła górę, a pasmo sukcesów zrobiło swoje… - Nieprzyjemny skurcz ścisnął mój żołądek na myśl o wszystkim tym, co robiłam, co mówiłam, jaka byłam wobec innych i wobec siebie. Zacisnęłam oczy, starając się wmówić sobie, że to już minęło. –  I wszystko było okej… do tegorocznych mistrzostw świata. Zdobyłam Europę, więc fantastycznie byłoby powtórzyć sukces sprzed roku i obronić tytuł na globie. – Głos jakoś mi się załamał, gdy pamięcią powróciłam do marca i zawodów sprzed dosłownie dziewięciu miesięcy. Spięłam mięśnie, chcąc zawalczyć z nadciągająca falą dreszczy. A jednak to nie było takie proste…
- Wtedy, gdy upadłaś? – spytał cicho.
- To nie był zwykły upadek! – Podniosłam rozedrgany głos, odtrącając zbliżającą się do mojego ramienia jego rękę. – Wy wszyscy mówicie, że to tylko upadek! Tylko! Nawet nie wiecie, co tam się stało! – Ostatkiem sił próbowałam powstrzymać się od krzyku. Zasłoniłam dłońmi usta, próbując zapanować nad świszczącym oddechem i zacisnęłam wilgotniejące oczy.
- Nela…
- To był dzień wielkiego finału…

* * *

Mistrzostwa Świata w Łyżwiarstwie Figurowym, London 2013

Nie odbierał telefonu, pewnie znowu śpi popołudniu. A potem będzie narzekał, że nie może w nocy zasnąć. Westchnęłam. Wsunęłam komórkę w kieszeń bluzy i stanęłam przed lustrem. Czarna, koronkowa sukienka z długim rękawem idealnie przylegała do ciała. Przejechałam dłonią po ciasno upiętych włosach i stwierdziłam, że jest dobrze. Prawie. Całość psuło drugie miejsce po krótkim programie, a wiedziałam, że Yuny Kim tak łatwo nie prześcignę. Ale nie ma rzeczy niemożliwych, Koreanka nie jest poza zasięgiem. Tak zresztą powiedział Brian Orser, były trener Yuny, a następca wielkiej Tatiany Tarasovej, która po dwóch latach postanowiła powiedzieć mi ‘do swidania’.
Naciągnęłam na ramiona bluzę i skierowałam się do wyjścia z garderoby. Skupiona na odplątywaniu słuchawek nawet nie zwracałam uwagi na to, gdzie idę.
I kto wpada mi pod nogi.
- Oh my God, I’m sorry! I’m so, so, so sorry!
Rzuciłam przerażone spojrzenie swojemu iPodowi, który cudem nie rozwalił się na kafelkach, a potem przeniosłam je na niziutką blondyneczkę w ciemnoniebieskiej sukience. Amerykanka, pierwszy raz na mistrzostwach świata, no jasne.
- O matko, Kornelia Kubiak, jestem ogromną fanką! – Pisnęła, sprzątając z podłogi mój odtwarzacz. Wlepiła we mnie spojrzenie swoich dużych oczu i prawie się zapowietrzyła. – Uwielbiam twoje spirale! I świetnie skaczesz! Chciałabym kiedyś osiągnąć tyle, co ty!
Idiotka. Urocza mała idiotka, która traci mój cenny czas i wyprowadza ze skupienia.
- Patrz, jak łazisz, Gracie – warknęłam, wyrywając z jej rąk swoją własność i zostawiając ją taką zszokowaną, ruszyłam w stronę, z której dobiegał najpiękniejszy dźwięk świata. Oklaskująca, wiwatująca publiczność. Stanęłam przy barierce, obserwując przygotowującą się do występu młodą Rosjankę i odchylając się od pręta na odległość ramion, nieco je rozciągnęłam. Miałam jeszcze trochę czasu, nim miała nadejść moja kolej, więc w spokoju robiłam rozeznanie w terenie, nie wypuszczając telefonu z ręki. Obiecał, że zadzwoni. Zawsze dzwoni przed zawodami.
Rozejrzałam się dookoła. Niedaleko przejścia dla zawodniczek siedziała mama, szybko do niej podreptałam i stając na czubkach płoz, pociągnęłam ją za koniec płaszcza.
- Coś się stało? – Spytałam, gdy spojrzała na mnie pytająco i pochyliła się nade mną. – Nie odbiera.
Ściągnęła umalowane na czerwono usta, a jej gładka i wciąż młoda twarz stała się nagle dziwnie napięta. Od rana zachowywała się jakoś dziwnie, nie chciała ze mną rozmawiać… Śmiałam twierdzić, że to przez to drugie miejsce po krótkim, ale teraz nie byłam już pewna.
- Nie powinnaś się dekoncentrować – powiedziała po chwili i wyciągnęła w moją stronę swoją szczupłą dłoń. – Daj telefon, nie będzie ci teraz potrzebny.
Cofnęłam rękę, posyłając jej nieufne spojrzenie.
- Kornelia, powiedziałam coś!
- A ja zapytałam o coś!
- Nic się nie stało, pewnie znowu zapomniał i zasnął.
- On nigdy nie zapomina.
- Oddaj telefon.
- Se poradzę sama! – Tupnęłam łyżwą i odeszłam w swoją stronę. Czułam na sobie zaciekawione spojrzenia wszystkich tych, których wymijałam. I czułam się z tym fantastycznie.
Wróciłam na swoje miejsce i włożyłam dłonie do kieszeni, zaciskając prawą na obudowie komórki. Zadzwoni, musi…
Dzwoni! Ale nie, chwila…
- Babcia? Daj szybko dziadka, bo nie mogę zbyt długo rozmawiać. Jeszcze dwie dziewczyny i wychodzę na lód. Oglądacie?
- Och, Nelciu, kochanie… - Cichy głos babci został przerwany przez kilkukrotne zaciągnięcie się powietrzem. Odsunęłam telefon i spojrzałam na niego zdziwiona. Ona płacze?
- Babu, co się stało?
- To ty nic nie wiesz? - Spytała, na chwilę przerywając swoje zawodzenie. Szybki research informacji z ostatnich dni…
- Że wybrali nowego papieża? Wiem, wszyscy o tym trąbią.
- Nelcia! Dziadek!
- Co? Co z dziadkiem?
Muzyka zagrzmiała milionem instrumentów w momencie, gdy cały mój świat rozbił się na drobne kawałki. Opuściłam drżącą rękę, walcząc z płucami o powietrze. Nie, to nie może być prawda. Nie wierzę, to niemożliwe. Jeszcze dwa dni temu rozmawialiśmy.
Duszno, gorąco, wody. Rozejrzałam się panicznie dookoła, ale twarze wszystkich rozmazywały się przed moimi oczami, a ich głosy docierały do mnie jak przez ścianę. Nagle poczułam się między nimi taka obca, kompletnie mała, niepotrzebna. Nie powinnam tu być, muszę wrócić do Krakowa, jak najprędzej. Cholera jasna, dlaczego tu jest tak gorąco?
- Nelly, wszystko okej? – Głos Briana przebił się przez falę szumu. Posłałam mu przerażone spojrzenie, gdy położył dłoń na moim ramieniu i odwrócił w swoją stronę. – Dobry Boże, coś tak zbladła? Stresujesz się?
Nieznacznie pokręciłam głową, przełykając krzyk. Skóra mnie paliła, ale jednocześnie było mi zimno. Złapałam się za głowę i znów zaczęłam się rozglądać. Tym razem natknęłam się na baczne spojrzenie mamy. Wiedziała. I nic mi nie powiedziała. Jak mogła?
- Teraz twoja kolej.
Zupełnie automatycznie ściągnęłam z siebie kadrową bluzę i nawet nie patrząc na trenera, przeszłam przez bramkę. Nie zwróciłam uwagi na wrzawę, jaką wywołało moje nazwisko. Zupełnie bez namysłu zrobiłam kilka kółek i symulację wejścia w skok. A gdy podjechałam z powrotem do band, oparłam się o nie i pochyliłam głowę, biorąc serię wdechów.
- Coś się dzieje? Coś cię boli? Nelly, masz mi o wszystkim mówić. – Usłyszałam nad sobą Briana, na co pokręciłam głową. – Poradzisz sobie, różnica punktów nie jest wybitnie wielka. Skoki będą decydujące. Okej? – Kiwnęłam twierdząco. – Dobrze się czujesz?
- Tak.
Już po chwili stałam w odpowiednim miejscu, próbując sobie przypomnieć, jak, do cholery, szedł ten układ. Gdzie najpierw? Prawo? Lewo? Który skok był pierwszy?
Kompozycja Hansa Zimmera z Króla Lwa „To die for” rozbrzmiała w całej hali. Impuls pobudził moje nogi do rozpoczęcia programu o kolejne złoto. Obróciłam się wokół własnej osi i słysząc przyspieszenie muzyki ruszyłam pędem wzdłuż bandy. Czując odpowiedni moment przygotowałam się do potrójnego Lutza. Z trudem, ale ustany, choć lewa łyżwa uciekła mi przy lądowaniu. Szybko zatuszowałam tę wadę odpowiednimi krokami i szeroko rozkładając ramiona przygotowałam się do kompilacji dwóch skoków… Uda mi się, przecież to tylko potrójny Salchow i… Jezu Chryste, tylko podwójny Salchow zakończony na tyłku. Szybko pozbierałam się z lodu i ruszyłam dalej. W głowie miałam jeszcze dwa potrójne toeloopy, które powinnam wykonać, choć wiem, że szybko powinnam o nich zapomnieć. Ruszyłam dalej, prezentując, jak pięknie potrafię zagrać do muzyki. Podjechałam do innego miejsca i przeskakując z nogi na nogę rozkręciłam piruet z wyprostowaną w tyle nogą, którą po chwili przyciągnęłam do pleców, a następnie przez ramiona uniosłam do góry ponad głowę. Kończąc potknęłam się, ale szybko ruszyłam dalej. Podwójny Axel…Znów poczułam pod sobą lód. Ostatkiem silnej woli powstrzymałam się od uderzenia pięścią w płytę. Wstałam. Pod powiekami zaczynały wzbierać  łzy. W gardle wiązł płacz. Serce bolało jakby ktoś wbijał w nie tysiące igieł. Ale muszę to dokończyć. Dla niego. I już nie obchodzi mnie rezultat. Niech sobie Koreanka wygrywa, niech zgarnie wszystko. Tylko pozwólcie mi już stąd odejść…
Emocje zaczynały brać górę. Powoli traciłam wszystko spod kontroli i pozwalałam, by żal i rozgoryczenie przejęły ster. Kolejny skok zepsuty, tym razem złe wybicie zadecydowało o tym, że wykonałam tylko jeden obrót w powietrzu. Jeszcze mogłam naprawić to piruetami. Jedna poza… Dziadek… Druga poza… Odszedł… Trzecia poza… Skup się!
Odskoczyłam w lewo, znajdując się blisko bandy, wybiłam się do potrójnego Flipa i… koniec.
Krzyk kilkutysięcznej publiki odbił się jedynie echem w pulsującej głowie. Kolana zapiekły, od uderzenia w twardy lód, a ból w lewej kostce był rwący. Zacisnęłam zęby i sięgnęłam ręką do góry, odnajdując pod dłonią drewnianą powierzchnię bandy i chwyciłam się jej kurczowo, jakbym miała zaraz utonąć. Muzyka nie przestawała grać, ktoś coś krzyczał, a ja po prostu się poddałam. Łzy płynęły ciurkiem spod zaciśniętych powiek, a lewa pięść rytmicznie uderzała o taflę, potęgując ból. Krew z rozciętego czoła skapywała na lód, mieszając się ze słonymi łzami. Ogarnęła mnie ogromna bezsilność, której poddałam się całą sobą. Nie obchodzi mnie, że wszyscy patrzą. Że ci wszyscy ludzie widzą, jak poddaję się pierwszy raz w swoim życiu i nie umiem wstać z własnych kolan. Nigdy nie czułam się taka sama, taka samotna, taka opuszczona. Tak zupełnie sama ze wszystkim.
Bo jego nie ma. Odszedł.
I błagam, niech ktoś już wyłączy tę cholerną muzykę…

* * *

auć, znów się zgubiłam
zgubiłam się i nikt nie może mnie odnaleźć
tak, myślę, że mogłabym się poddać
znów się zgubiłam i nie czuję się bezpiecznie

* * *

- Dziadek był najbliższą mi osobą na świecie. – Przełknęłam ślinę i rękawem otarłam z policzka łzy. – Podczas gdy mama i babcia skupiały się na mojej karierze, on był przyjacielem, wychowywał mnie, uczył, jak być dobrym człowiekiem A gdy wychodziłam na lód, był największym fanem. Zawsze czułam od niego największe wsparcie. I gdy ja sama wymagałam od siebie prawie niemożliwego, on zawsze powtarzał, że wynik nie jest najważniejszy, tylko to, czy czuję się usatysfakcjonowana pracą, którą wykonałam. I tak właśnie było. Cieszyłam się, gdy moja ciężka praca dawała efekty, nawet jeśli nikt nie dawał mi za nie medalu… - Zatrzymałam się na chwilę, by spojrzeć na Thomasa. Leżał na boku ze splecionymi ramionami i spoglądał na mnie ze wzruszeniem, ale i smutkiem. W półmroku mogłam dostrzec jak jego usta lekko wyginają się ku górze, co dodało mi nieco odwagi. – Ale z wiekiem o tym zapominałam. Gdy zaczęłam odnosić większe sukcesy górę wzięły wpajane przez matkę wartości. Miałam nie patrzeć na innych, być najlepsza, być dumna ze swoich osiągnięć i dążyć do nich po trupach. – Prychnęłam zakrywając dłońmi oczy i kręcąc głową. – Boże, jakim ja byłam okropnym człowiekiem, Thomas! Czy dalej tak jest? – Spojrzałam na niego z resztkami nadziei, której sama nie zdążyłam jeszcze pogrzebać.
- Nie. – Prawie wyszeptał, kręcąc przekonująco głową. – Nie jest.
Przez chwilę nie umiałam oderwać od niego wzroku. A na pewno nie w momencie, gdy podniósł się i spojrzał na mnie błagalnie, jakby wyczuł, że mu nie wierzę. Byłam, dalej jestem osobą, którą się brzydzę za wszystko to, co zrobiła. Nie wierzę mu. Nie mam do tego podstaw. Ufam mu, ale nie wierzę.
- To nie twoja wina, zostałaś tego nauczona, nie wiedziałaś…
- Wiedziałam, Thomas, i to jest w tym wszystkim najgorsze. - Przerwałam mu,, nie panując nad drganiem swojego głosu. – Wiedziałam, co robię, tylko…
- Nie rozumiałaś tego. Hej… - mruknął, gdy zacisnęłam mocno powieki. A wtedy poczułam ciepło jego dłoni na swoich policzkach i włosach. I Boże, jaka ja byłam w tamtym momencie żałosna ze swoimi łzami. – Spójrz na mnie.
- Ja po prostu się bałam… - Wydusiłam z siebie, otwierając powoli oczy. Był tam. Tak blisko, taki przejęty, taki wyrozumiały, taki ciepły…
- To minęło. Nie ma już tamtej Kornelii. Teraz jest Nela, taka, jaką poznałem. Jaką cały czas poznaję. Taka, która siedzi tu przede mną i wygląda jak siedem nieszczęść z tym swoim opuchniętym nosem… - Uśmiechnął się szeroko, powodując tym samym mój cichy śmiech.
- Co ty możesz o mnie wiedzieć… - Buchnęłam przez zatkany nos, zwężając usta. – Nie znasz mnie.
- Może. – Przyznał i uśmiechnął się delikatnie. – Ale wiem, że jesteś uparta. Że sądzisz, że nie masz poczucia humoru, podczas gdy nie masz pojęcia, jak zabawna jesteś z tymi swoimi wszystkimi minami. Wiem, lubisz późno chodzić spać i jeszcze później wstawać. Wiem, że każdy dzień zaczynasz od zielonej herbaty i wiem, że lubisz zapach kawy, choć ją samą niespecjalnie. Wiem, że nie znosisz, gdy ktoś podsuwa ci wszystko pod nos i masz obsesję na punkcie sprzątania. I wiem też, że jesteś cienka w Scrabble, ale za to trzy razy ograłaś mnie w Fifę, choć wczoraj grałaś w nią po raz pierwszy w życiu. Mam wymieniać dalej?
Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego roześmianych oczu, dzięki którym na chwilę tak po prostu zapomniałam. Doprawdy? Tak szybko dałam się poznać od tylu stron?
- Cztery razy. Wygrałam z tobą cztery razy.
Uśmiechnął się szeroko, po czym opuścił dłonie. Resztkami rozumu powstrzymałam się od jęku sprzeciwu, ale nim chociaż zdążyłam o tym pomyśleć, chwycił w końce palców moje własne i kiwnął głową.
- Dokończ – poprosił.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na niego. Było łatwiej; jakoś prościej mówiło się o tym wszystkim, gdy tu był, gdy słuchał i gdy rozumiał.
- I… I wiesz… Dziadek. Straciłam go wtedy… Straciłam najlepszego przyjaciela i chyba jedynego tak bliskiego mi człowieka… I wtedy zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę straciłam wszystko – wydusiłam, zaciskając mocno oczy i czując powracającą złość. – Przez łyżwy.
- Jesteś pewna?
- Przez łyżwy nigdy nie miałam matki. Ona nigdy nie traktowała mnie jak córkę, zawsze widziała we mnie tylko zawodniczkę, którą musiała wychować na mistrzynię. Zawsze patrzyła tylko na sukces. Rozumiesz? Marzę, żeby mieć taki kontakt z mamą, jaki ty masz ze swoją! Ja nie wiem, jak to jest, gdy mama przytula cię tak po prostu, bez żadnego powodu, bo jesteś jej dzieckiem. Nie wiem, jak to jest usiąść z nią i porozmawiać o czymś innym, niż plan treningu. Gdybym nie łyżwy, może miałabym prawdziwą matkę!
Zacisnął wargi, zalewając mnie pełnym współczucia spojrzeniem.
- Ojciec? Póki mieszkał w Polsce, jakoś to wyglądało. Ale potem? Wiesz, co mi powiedział, gdy wyjeżdżał do Austrii? „Kora, nawet nie będziesz miała czasu za mną zatęsknić. Będziesz zbyt zajęta łyżwami!” I co? Ostatni raz rozmawiałam z nim pół roku temu. Nie zadzwonił na urodziny, ani na święta, bo myśli, że jestem ‘zbyt zajęta łyżwami’.
- Nela…
- W życiu miałam jednego faceta. Jednego. Wiesz, kim był? Łyżwiarzem. Pierdolonym kilkukrotnym mistrzem Europy, jednym z najlepszych zawodników ostatniej dekady. Byliśmy ze sobą półtora roku, po którym kopnął mnie w dupę, bo stwierdził, że próbuję robić własną karierę kosztem jego. Cholera, Thomas, kochałam go tak, że miałam ochotę to wszystko rzucić, byle tylko z nim być! Ale nie mogłam!
Trzęsłam się, nie panując nad własną złością i lejącymi się z oczu łzami. Nie potrafiłam się powstrzymać, nie umiałam już tak dłużej żyć. Czułam spływającą ze mnie ulgę, ale jednocześnie czułam strach.
- I czasem mi się wydaje, że moja własna przyjaciółka nienawidzi mnie za to wszystko, co udało mi się osiągnąć. Tyle razy miałam ochotę przytulić Lilkę i ją tak najzwyczajniej przeprosić za to, kim jestem…
- Już. Wystarczy.
Myślałam, że będę musiała go błagać, by w końcu zareagował i złapał mnie zanim całkiem się rozpadnę. Chwycił mnie w swoje ramiona i przycisnął do swojej klatki piersiowej tak mocno, jak tylko się dało. Kurczliwie trzymałam się jego przedramion, jakby był ostatnią deską ratunku.
Koniec. Ściana runęła. Jest on. Jestem ja.
Ciepło, które od niego biło wyciszało, oddech padający na moją szyję uspokajał, a jego zapach po prostu pozwalał zapomnieć. Łzy wsiąkały w materiał jego koszulki, na której kurczowo zaciskałam palce, próbując łapać oddech ustami. Nabranie tlenu w płuca nigdy nie było tak trudne.
- Walczyłam jeszcze… dla niego. – Gdy nie czułam już niczego, oprócz powoli opadającego z moich pleców ciężaru, mówiło się zdecydowanie lepiej. – Wróciłam do domu, zdążyłam na pogrzeb… I obiecałam sobie, że się nie dam. - Mówiłam w jego pierś kompletnie wypranym z emocji głosem, mając przed oczami te wszystkie lata przeszłości. Utkwiłam zmęczony wzrok w zdjęciu Thomasa z maleńką Lilly. Oczy były suche, a słowa ulatywały z popękanych ust bez większego namysłu. – Wyjechałam do Kanady. Trenowałam. Jak co roku, tylko sto razy ciężej. I nie dla mamy, tylko dla niego. Bo obiecałam. Miałam wrócić wraz z rozpoczęciem sezonu olimpijskiego. Odmieniona. Lepsza. Silniejsza. Niepokonana. Chciałam udowodnić, że wciąż jestem najlepsza. I miałam to zrobić w Soczi. – Westchnęłam, przymykając powieki, czując jego wplecione w moje włosy palce. Kolejna słona kropla uciekła z prawego oka. – Ale dużo myślałam. Może za dużo, nie wiem. Przeanalizowałam całe swoje życie, zobaczyłam, jakim jestem człowiekiem i stwierdziłam, że tak nie może dalej być, że… że ja przecież taka naprawdę nie jestem. I, że kocham to, co robię, ale nienawidzę tego, za jaką cenę. Byłam w stanie to wszystko rzucić, byleby móc porozmawiać normalnie z mamą, spędzić wspólne wakacje z tatą, szczęśliwie się zakochać i być dla Lilki przyjaciółką, a nie rywalką. Naprawdę… Wydawało mi się, że znalazłam złoty środek. Mogłam dalej jeździć i to wszystko osiągnąć, ale to wymagało tupnięcia nogą, postawienia się, a to z kolei nie odpowiadało mojej mamie… Wróciłam do Polski. Próbowałam z nią porozmawiać, ale była głupia, bo przecież tak naprawdę nigdy nie umiałam z nią rozmawiać. Tłumaczyłam jej, że dla mnie liczy się już tylko radość z jazdy, a nie wyniki. Że chcę zwolnić, zacząć powoli myśleć o zakończeniu kariery… Ale ona nie słuchała. Ona nigdy nie słuchała… Nie obchodziło jej, że jestem zmęczona, że czuję, że wszystkich tracę, a zwłaszcza ją. Nie wiem nawet, czy zauważyła, że nie mam już kilkunastu lat. Chciałam, aby spojrzała na mnie, jak na dorosłą kobietę, którą przecież sama wychowała… Na swój sposób, ale wychowała. Boże, naprawdę wydawało mi się, że ona zrozumie? – rzuciłam płaczliwie, cierpnąc na całym ciele. – Usłyszałam, że jestem niewdzięczna. Że nie doceniam tego wszystkiego, co dla mnie zrobiła. Że tak właśnie odpłacam się za te wszystkie lata, które poświęciła mi i mojej pożal się Boże karierze. I wiesz… Chyba właśnie wtedy oskarżyłam ją, że to wszystko, to przez nią. Pierw nieświadomie pozwoliłam jej tak myśleć, ale od słowa do słowa wykrzyczałam jej w twarz, że zniszczyła mi życie, że przez nią straciłam wszystkich dookoła i… Nigdy nie zapomnę jej twarzy, gdy powiedziałam, że śmierć dziadka, to jej wina… - Znów się zatrzęsłam, na co jego ramiona od razu zareagowały, zacieśniając uścisk. – Byłam wściekła, tak bardzo jej w tamtym momencie nienawidziłam. Nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy. Chciałam ją od razu przeprosić, bo nie chciałam tego powiedzieć, ale było za późno. Pierwszy raz w życiu mnie uderzyła. Nie powiem, że nie zasłużyłam. Zdecydowanie powinna poprawić mi z drugiej strony, ale ona trzasnęła drzwiami, a ja… Spakowałam się i wsiadłam do pierwszego lepszego pociągu. A teraz jestem tutaj.
Zapadła cisza. Długa, spokojna, kojąca. Działająca jak lek, bo już nie musiałam wysłuchiwać swojego rozedrganego głosu, wygłaszającego najtrudniejszą spowiedź mojego życia. Skończyłam. Nareszcie. Nie powiem, że nagle poczułam się cudownie oczyszczona, bo to byłoby kłamstwo, a ja miałam ich już dosyć. Było… lepiej, lżej. Bardziej sennie…
Kołysał nami w uspokajającym rytmie. Czułam narastające zmęczenie, a opuchnięte powieki opadały, wbrew mojej chęci, aby jeszcze chwilę tak posiedzieć w jego ramionach i po prostu być. Bo przecież gdy zasnę, będę musiała liczyć się z tym, że w końcu się obudzę. A wtedy będę musiała spojrzeć mu w oczy ze świadomością, że spaliłam ostatni most. Jak będzie wtedy na mnie patrzył? Jak bardzo to zmieni jego stosunek do mnie? Czy w ogóle go zmieni? Co się jutro wydarzy?
Nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że powiedziałam już wszystko, wciąż pozostało tak wiele pytań, na które nie znam odpowiedzi.
- Thomas, czy ja źle zrobiłam?
Milczał przez dłuższą chwilę, przerywaną jedynie przez mój drżący, nierównomierny oddech i ciche skrzypienie łóżka, wywoływane każdym naszym ruchem. Nie oczekiwałam, że mi przytaknie, a gdyby zaprzeczył, to przecież nie miałabym mu tego za złe. Najważniejsze, że był.
- Stchórzyłam. Wszystko zniszczyłam.
- Nie, Nela. To tylko strach… - Jego głos w końcu zabrzęczał gdzieś nad moją głową. – A strach popycha nas do robienia rzeczy, których potem żałujemy.
To był ten moment, w którym chciałam zapytać, czego on kiedyś tak bardzo się boi? Co było jego głupotą? Czego żałuje? I co stoi za ukrywanym każdego dnia smutkiem, którego tak bardzo chcę pozbyć się z jego oczu? Kim jest Thomas, który skrywa się za uśmiechem?
- Dzięki, że nie posłuchałeś mnie wtedy w Villach – prawie wyszeptałam, chyba trochę samą siebie zawstydzając tym, co chciałam mu powiedzieć. Mruknął pytająco, na co nieznacznie uniosłam kąciki ust. – Dzięki, że jednak próbujesz bawić się w mojego przyjaciela. Naprawdę dobrze ci to wychodzi.
Zaśmiał się perliście i sięgnął ręką wzdłuż mojego ramienia, docierając do dłoni. Z niepokojem, ale iż ciekawością obserwowałam wędrówkę jego palców, które po chwili splótł wraz z moimi. To był bardzo dobry, ciepły gest. I naprawdę nie potrzebowałam więcej dla świadomości, że wreszcie go znalazłam.
- Jesteśmy tak samo popaprani, pamiętasz?
- Pamiętam, Thomas. Pamiętam.

* * *

bądź moim przyjacielem
trzymaj mniej w swoich objęciach
otul mnie i otwórz
jestem niewielka
jestem w potrzebie
ogrzewaj mnie
i oddychaj mną



*

No i tak to właśnie wygląda.
Mam wrażenie, że jakoś Was wystraszyłam i że przez te łyżwy gdzieś mi pouciekaliście, no bo ‘o czym ta Emma tu pierdzieli, my chcemy skoki!’. Skoki będą. Dużo skoków i reszty skoczków. Wracamy do świata żywych. Turniej Czterech Skoczni czeka. A ja stęskniłam się za Polakami.
Aaaaaanyway, dzięki, że jesteście i trwacie. I dzięki za te prawie 21 tysięcy wyświetleń, duże ŁAŁ.
I nudziło mi się straszliwie i bawiłam się w grafika. Nie byłabym sobą, jakbym pińcet razy nie zmieniała zakładki z bohaterami, ale teraz jest molto bene.

Wszystkim tym, którym 1 września zabił dzwonek życzę, aby ten nowy rok szkolny był pełen sukcesów, samych dobrych wrażeń i co byście nie zginęli pod książkami (pozdro, maturzyści!). A ja sobie dołączam do grona studentów i jeszcze przez miesiąc będę hajlajfić. :D

14 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej.



    Siedzę i myślę co mogłabym napisać po przeczytaniu tego rozdziału. Czas mija, a ja wciąż nie mam pojęcia od czego mogłabym zacząć. Bo w porządku, spodziewałam się, że historia Kornelii nie jest zbyt kolorowa, ale nawet nie przypuszczałam, że aż tak. Nie wiem jak mogłabym wyrazić uczucia i emocje, które wzbudził we mnie ten rozdział. Ale spróbuję.
    Zacznę od tego, że to dobrze, że Nela otworzyła się właśnie przed Morgim. W końcu to on od dłuższego czasu wielokrotnie jej udowadniał, że może na niego liczyć i potwierdził to i tym razem. Okazał jej tak dużo wsparcia, że chyba ona sama nie spodziewała się, że otrzyma go aż tyle.
    Co do samej historii Nelki - tutaj mam największy problem z wyrażeniem moich odczuć, bo zwyczajnie brakuje mi słów. Nigdy nie sądziłam, że bycie profesjonalnym sportowcem może być w jej przypadku tak trudne. Ciągła chęć bycia najlepszą, wynikająca przecież też z faktu jak traktowała ją matka, powodująca, że wszystko inne odchodzi na dalszy plan - rodzina, przyjaciele...Nie rozumiem też jak jej matka mogła ukryć przed nią fakt, że zmarł jej dziadek. Bo co, bo konkurs był ważniejszy, tak? I widać właśnie jak się to skończyło. Może gdyby dowiedziała się wcześniej, nie chwile przed konkursem, to miałaby więcej czasu by choć trochę się z tym pogodzić? Może znalazłaby w sobie siłę, by zawody poszły jej lepiej? Nie wiem. I tak naprawdę nigdy się nie dowiem. Chociaż z drugiej strony czy wtedy do Nelki wszystko by dotarło z taką samą siłą? Czy zrozumiałaby ile straciła przez chęć bycia najlepszą? Nie sądzę.
    Z jednym z Kornelią się zgadzam - jej matka jest jaka jest, ale nie powinna jej obwiniać za śmierć dziadka. Jedyne za co może ją winić to ukrywanie przed nią prawdy. Bolesnej prawdy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak bardzo przepraszam Thomasa, Nelę i Ciebie, że poprzedniego nie skomentowałam, ale chyba nieprędko odkopię się z masy spraw do załatwienia. Ale teraz się uparłam i skomentować muszę, choćby się waliło i paliło, a Hofer wygrał Miss Universe.
    Nawiązując do poprzedniego odcinka, to tak sobie wtedy myślałam, że Nela nie wygrała tamtych zawodów i to dlatego po nich rzuciła łyżwy. Że najzwyczajniej przerosła ją bolesna porażka. Tyle, że problem okazał sie bardziej złożony, dużo bardziej. Przede wszystkim tak sobie uświadomiłam, że to byłoby niepodobne do Kornelii. Takie poddawanie się pod wpływem emocji związanych z niepowodzeniem. Niepowodzeniem bądź co bądź, które z pewnością by bolało, bo okupione było tysiącami wyrzeczeń.
    To, czego się dowiedziałam zupełnie zmienia mi tok myślenia. Śmierć dziadka rozwaliło nieczułe wtedy i zupełnie obojętne serce Neli. Neli skupionej na lodzie i łyżwach, mającej widok tylko na te horyzonty. Dziadek, tak jak sama stwierdziła, był jedyną osobą, która wpajała jej coś poza planem treningowym, kimś, odważę się stwierdzić, normalnym w całym tym towarzystwie. I to, jak musiała sie wtedy czuć było na tyle silne, że rozbiło twardą, dążącą do sukcesu Korę.
    Właśnie. "Tamta" Kornelia mnie zafascynowała. Bo nigdy nie podejrzewałam, że ta nieco zakręcona, zupełnie sympatyczna dziewczyna mogła być zupełnie kimś innym. Kimś zamkniętym w swoim własnym światku, skupionym na sobie. Jednak wpływ innych osób może stale zmienić psychikę i charakter, jak wpajane od dzieciństwa zasady mogą zakorzenić się w umyśle. Tylko z drugiej strony nie tylko matka Neli jest winna. Ojciec chyba równie mocno. Nie wiemy byt dużo, czy przed odejściem jakoś włączał się w życie córki, ale chyba nie. Był, bo był, gdzieś z boku, nieopodal łyżew, bojący się przekroczyć granicę. I te słowa „Kora, nawet nie będziesz miała czasu za mną zatęsknić. Będziesz zbyt zajęta łyżwami!” to taki akt desperacji. On nawet nie widział dla siebie miejsca w zyciu córki. I to jest straszne
    Nela nie poddała się po tamtej porażce, o nie. Ona chciała dalej robić, to co kocha, ale na innych, swoich zasadach. Szkoda, że nie została zrozumiana, szkoda, że, tak jak już tu kiedyś sobie wysnułam, matka chciała swoje niespełnione marzenia przelać na córkę, jej kosztem. Bo wszystko mogło być inaczej.
    Kora w nerwach powiedziała za dużo. Ale gromadzone od lat emocje, może w pewnym stopniu nienawiść, w końcu musiały dać o sobie znać. Ta ucieczka jest zwieńczeniem "tamtego" życia. Choć, nie, to chyba nie było życie. To było funkcjonowanie, tylko dla sukcesu, dla zadowolenia matki.
    Thomas znów mnie oczarował. Znów, znów złapał mnie za serducho. Bo słuchał. Jak prawdziwy przyjaciel, jak ktoś, komu się ufa bezgranicznie.
    Dlatego czekam teraz na gest z jego strony, niech opowie Neli całą prawdę, to co narobił. Bo jak to ujęli "oboje są równie popaprani". Oboje mają coś na sumieniu. I właśnie to mi się tutaj podoba. Nie ma jednoznacznych charakterów., a z pozoru lekki styl przemyca prawdziwe i wcale niewesołe historie.
    Więc jeszcze raz przepraszam za moją poprzednią nieobecność :) Teraz z niecierpliwością czekam na to, co będzie, jak dalej potoczą się losy Nelki i Thomasa, bo czyta sie świetnie :)
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, i co ja mam teraz napisać? Nie było mnie dwa tygodnie, a tu takie niespodzianki. Jestem przeszczęśliwa, że w tak okropny dzień jakim jest 1 września, odnajduję jeszcze jakiś sens życia :D Rozdział standardowo po prostu rozwalił mnie na kawałeczki, wycisnął wszystkie łzy i sprawił, że do teraz nie mogę zebrać szczęki z podłogi. Jest fenomenalny.
    Kornelia... Kornelia jest niesamowita, że po tym wszystkim dawała jeszcze radę się uśmiechnąć albo żartować. W życiu bym się nie spodziewała, że tyle przeszła...Na szczęście Thomas potrafi ją wysłuchać, przytulić, pocieszyć. Po prostu Nelka ma szczęście, że na niego trafiła, bo chyba lepszego przyjaciela wymarzyć sobie nie mogła. Z drugiej strony również Thomas ma szczęście, że trafił na Kornelię, bo chyba nikt go nie rozumie lepiej niż ona. Cała ta sytuacja jest po prostu kajskahdkdhshhdashjdadhhjsadhhjj! *-* Wywołała we mnie tyle emocji! Jesteś po prostu świetna.
    Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału, bo szczerze nie mam pojęcia co w nim przedstawisz. A tak przy okazji... JAK TO JUŻ 16? Przecież tak niedawno czekałam na 7! :O Ten czas tak zapiernicza, że nawet się nie obejrzę, a będzie epilog. *czego sobie oczywiście nie wyobrażam, nie dopuszczam takich myśli i nawet w to nie próbuję, że to KIEDYŚ nastąpi, bo nie nastąpi, prawda? Będziesz pisać to opowiadanie wiecznie? *
    Łyżwy są świetne i nigdzie nie zamierzam uciekać :) Wedle mnie możesz pisać o matematyce i fizyce, a na pewno będzie ciekawie.
    PS: Strona z bohaterami po prostu akjsahasdasjjh! *-* Cudowna!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholercia, nie wiem jak to się stało, że jeszcze nie komentowałam - chyba zbyt długo się zastanawiałam co mądrego mogę napisać :D
    Bo ten tekst zasługuje na naprawdę fajny komentarz - więc spróbuje sprostać.
    Przede wszystkim - bardzo mi się podoba kreacja głównej bohaterki: dobrze, że Nela ma charakter i jest niejednoznaczna. I miło mi się obserwowało jej wzloty i upadki, ze szczególnym uwzględnieniem tych ostatnich. Bo właśnie upadki łatwo jest "przejechać", popaść w zbytni dramatyzm - a Ty tego nie robisz i chwała Ci za to :D Bardzo jest ludzka ta Twoja bohaterka, bardzo dziewczęca i kobieca zarazem i w ogóle mam ochotę same peany tu wypisywać więc już skończę. :P
    I świetny jest Thomas. Nie znam gościa, nie jestem wielką fanką, wiem że to czysta fikcja - ale uwielbiam faceta. Zakochałam się ciężko i nieprędko się odkocham.
    Rewelacyjna jest ich relacja i chemia między tą dwójką, która, mam wrażenie, tak o, sama Ci się napisała, bez większego wysiłku. I życzę Ci bardzo bardzo, żebyś nigdy tej lekkości i szczerości w swoim pisaniu nie straciła.
    Ktoś kiedyś - chyba scenarzysta "Z archiwum X" - stwierdził że bohaterowie wcale nie muszą tarzać się co odcinek w pościeli, by widzom było gorąco i miło się oglądało. Tak więc obawiam się że jesteś jak ten scenarzysta :D
    A, i super są postaci drugoplanowe - ze szczególnym uwzględnieniem rodziny Morgiego.
    Reasumując - czekam na dalej z niecierpliwością, usycham z ciekawości jak to wszystko rozsupłasz i po prostu nie mogę doczekać się Kulm, bo mam wrażenie że tam dopiero dasz czadu i to będzie prawdziwy kłębek emocji i uczta dla czytelnika.
    Pozdrawiam serdecznie,
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  6. gdzie tam wystraszyłaś, łyżwy piękna sprawa i ja się osobiście bardzo cieszę, że ruszyłaś trochę w tę stronę, bo skoki swoją drogą, a jednak życiem Kornelii jest inna dyscyplina. mało jestem konsekwentna w komentowaniu a poza tym teraz już dość późno, ale na dniach postaram się tu napisać coś względnie mądrego.

    OdpowiedzUsuń
  7. miałam już wczoraj napisany komentarz, ale niedobry blogger mi go zeżarł! Nela... Co ty robisz, co? Zostawiłaś coś co tak naprawdę obwiniałaś za to, że nie masz nikogo bliskiego i nie byłaś razem ze swoim przyjacielem w chwili śmierci, ale kiedy już to zrobiłaś to tak naprawdę nie spróbowałaś naprawić kontaktów z ludźmi na około siebie. Rozumiem, że nie dało się tego zrobić z mamą, ale przecież można było to zrobić z resztą np. z tatą, a ona nic... Ehh... Może teraz się uda? Może uda jej się zbudować swój nowy zakątek z Thomasem i jego rodziną i może odbudować relacje z rodzicami? Powodzenia, Neluś!
    weny :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejuńciu to był ten rozdział z takich wzruszających, płaczliwych i zmuszających do tylu refleksji. Wszystko układa się w całość, wiemy co było przed tym, nim poznałyśmy Nele, która pomyliła pociągi, wiemy bardzo dużo. Jej historia pozwoliła mi już dużo o niej zrozumieć, starać się zrozumieć co czuła i czuje w tej chwili. Ale jest jeszcze coś, ten mur ostatecznie pękł, czy jego pęknięcie zostało przypieczętowane i nie wiem dlaczego, ale myślę, że Thomas też coś jej opowie, czy jednak moje podejrzenia są błędne?
    Tak bardzo szkoda mi Neli, tego, że to wszystko się tak potoczyło, że chyba pewne rzeczy ją przerosły, zwłaszcza chore ambicje matki, która straciła w moich oczach tym, że nie powiedziała jej o dziadku ... nawet kosztem dobrego występu. Boże, chrzanić mistrzostwa, to nie są ostatnie, ale to był jej ukochany dziadek! jej, jedyny przyjaciel!
    A ja tam wcale nie uważam, że była złym człowiekiem, bo nikt nie jest kryształowy, czysty. Każdy się gubi, a to ona była ofiarą tej duszącej pętli.
    Wciąż kocha łyżwy i wierzę, że do nich wróci, ale teraz kiedy coś się już zmieniło, jak będzie wyglądać najbliższa przyszłość?
    Chcę wiedzieć, jak najszybciej! :D
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow. Po prostu wow.
    Nie wiem co powiedzieć.
    Rozdział świetny. Taki poukładany, wszystko jest po kolei wyjaśnione, klarowne.
    Jestem pod wielkim wrażeniem.
    Kocham troskliwego Thomasa, naprawdę. I cieszę się, że Nelka się otworzyła.
    Ty piszesz takie piękne rozdziały, a ja komentarze bez ładu i składu. Obiecuję, że następny będzie lepszy!
    Ściskam! xx

    OdpowiedzUsuń
  10. Rok szkolny daje mi się bardziej we znaki, niż mogłabym podejrzewać w wakacje. Wybacz mi, proszę, że jestem tu dopiero teraz. Kilka razy próbowałam przeczytać ten rozdział, ale w domu brakowało mi czasu, a w szkole kończyłam na fragmencie ze śpiewającym Morgim, bo zaczynałam się śmiać i odnosiłam wrażenie, że ludzie mogą się mnie wystraszyć xD
    Cieszy mnie, że Kornelia w końcu otworzyła się na Thomasa. Ona tego jeszcze nie wie, ale ja wiem, że on jej nie zostawi z tym samej, na pewno może liczyć na jego pomoc. Gdyby, hmm, ładnie mówiąc, miał ją gdzieś, nie szukałby informacji o niej ani już tym bardziej nie zaprosiłby jej do siebie na święta.
    Przeszłość Neli jest trochę straszniejsza niż się spodziewałam. Jak widać to nie tylko matka wpłynęła na jej karierę, ale również śmierć dziadka. Swoją drogą, to dobrze, że miała osobę, na którą mogła liczyć w wymarzonym świecie żeńskiej części swej rodziny. Rozumiem jaki musiała odczuwać ból, gdy go straciła.
    Podoba mi się postawa Thomasa - to, że jej wysłuchał, nie przerywał, nie mówił za dużo, wtrącał się tylko wtedy, gdy ona tego potrzebowała. I że po prostu był dla niej wsparciem c:
    Teraz niech żyją razem długo i szczęśliwie! :D
    Jestem ciekawa, co zaserwujesz nam w kolejnym rozdziale. Mam nadzieję, że ukaże się dość szybko, bo chcę więcej Kornelii i Morgiego.
    Wybacz jakość tego komentarza. Ostatnio ich pisanie mi w ogóle nie wychodzi.
    Pozdrawiam gorąco :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Zbieram się z tym komentarzem i zbieram, więc może już najwyższa pora, żebym się w końcu zebrała. :)

    Mówiłam Ci już i powtórzę raz jeszcze, że podzielenie tego rozdziału, zdecydowanie wyszło mu na dobre, bo gdybyś tego nie zrobiła, to podczas pochłaniania kolejnych akapitów mogłoby nam, czytelnikom, umknąć sporo istotnych kwestii. Poza tym zbyt duża dawka silnych emocji ogłusza i w konsekwencji trochę znieczula. A tak, dostaliśmy dwie bardzo dobre części, z których każda miała szansę wybrzmieć wystarczająco mocno tudzież wbić nam igłę tam, gdzie należy, czyli mówiąc krótko – w miętkie. :)
    Powiem szczerze, że bardzo czekałam na wyjaśnienie tajemnicy Kornelii, która intrygowała mnie praktycznie od początku tego opowiadania.
    Oczywiście im dalej w tekst, tym bardziej oczywiste stawało się to, że wiele wspólnego z tym, że mistrzyni świata zdecydowała się na rzucenie łyżew, musiała mieć jej matka. Stawiałam też na zwyczajne wypalenie.
    I fakt faktem, to było właśnie wypalenie spowodowane i bardzo ciężką pracą, i ciągłym napięciem nerwowym nie tylko z powodu rywalizacji, ale także podnoszeniem sobie poprzeczki coraz wyżej. I to nie po to, aby zwyczajnie wygrywać kolejne zawody, ale by zadowolić osobę, której nigdy zadowolić się nie da. Śmierć dziadka tak naprawdę była tylko katalizatorem, który przyspieszył reakcję – w Kornelii pękło coś, co już od dawna było naciągnięte do ostatnich granic. Najlepszym wyjściem wydało się jej rzucenie wszystkiego i wyjazd. Zapomniała tylko biedna o jednym – od swojego piekła nie da się uciec. Bo swoje piekło każdy nosi w sobie. I ono prędzej czy później o sobie przypomni.
    Mam jednak wrażenie, że dla Neli to włóczenie się z miejsca na miejsce jest pewnym sposobem na odbycie żałoby. I fakt, że zaczyna do tych wydarzeń wracać, że może już o nich mówić, świadczy, że zaczyna wracać od równowagi. Ale czy wybaczy matce? Bo mówiąc szczerze, w żadne radosne rodzinne reunion, nie wierzę – to jest za dobre opowiadanie, żeby spodziewać się w tym względzie baśniowego happy endu, ale wybaczenie jest jednak możliwe.
    A Thomasa w tym odcinku kocham normalnie i na zabój. Moje piętnastoletnie (honoris causa) serce topiło się jak masło na patelni, kiedy czytałam, jaki on był taktowny, wyrozumiały i czuły.
    I tradycyjnie czekam na kolejny odcinek. I na obiecanych Polaków, ze szczególnym uwzględnieniem Wiesz Kogo.
    Pozdrawiam
    C.

    OdpowiedzUsuń
  12. Przede wszystkim przepraszam, że tak długo trwało, zanim tu dotarłam. Chyba myślałam, że z czasem najdzie mnie na napisanie czegoś mądrzejszego, ale muszę się przyznać, że dalej mam po prostu jedno, wielkie wow w głowie i nie mam bladego pojęcia, jak wyrazić to wszystko słowami.
    Zacznę zatem od tego, że wizja Thomasa po kąpieli z turbanem na głowie po prostu mnie powaliła. W sumie jak czytałam pierwszy raz, to za bardzo byłam zaaferowana tym, co będzie dalej i całej tej historii Nelki, ale teraz przeczytałam sobie na spokojnie drugi raz i od razu zakodował mi się w głowie ten obrazek. Jak nie mam jakiś szczególnych ciągot do Thomasa (prawdziwego, bo tego Twojego to po prostu ubóstwiam), to zdecydowanie chciałabym zobaczyć go w turbanie na głowie :D
    No i zakochałam się w tym, jak Kornelia wahała się, czy otworzyć się przed nim czy nie, aż w końcu jak doszła do wniosku, że kto ją lepiej zrozumie niż on. Przyznaję, że mocno mnie to trafiło, bo kilka lat temu właśnie tak wyobrażałam sobie Morgiego - jako zadufanego w sobie, skupionego tylko na sukcesie i wiecznej rywalizacji barana. Widziałam gościa na równi z Gregorem - w najgorszym świetle, a później coś się stało (i nie mówię o zobaczeni go na żywo w czarnej koszuli :P) coś w nim pękło, miałam wrażenie, że męczy go własnie ta wojna ze Schlierim o miano największej austriackiej gwiazdy. Później było wielkie bum i rozstanie z Kryśką, aż w końcu ostatni sezon, w którym widać było, że świat Thomasa się roztrzaskał. I te upadki nie były tego powodem, a następstwem.
    I nagle rysujesz nam Kornelię własnie taką - dążącą do sukcesu nawet po trupach. W jej słowach właściwie bardziej widzimy zagubioną dziewczynkę, która za wszelką cenę chce sprostać wymaganiom mamy, która chce robić to, co kocha, ale czuje, że to ją przerasta. W zasadzie po tym wszystkim, co ona o sobie powiedziała, krzyknęłabym - Nelka, co ty opowiadasz, wcale nie byłaś złym człowiekiem, po prostu zagubiłaś radość z jazdy, za bardzo starałaś się robić to dla kogoś, nie dla siebie. Jednak na początku tego wspomnienia pokazałaś nam kawalątek tamtej Kornelii. To jej zachowanie, a raczej te króciutkie myśli związane z tą Amerykanką, co ja potrąciła. Ona była taka słodka z tym swoim, że jest jej fanką, a Kornelia pomyślała, że ta marnuje jej czas. Taka namiastka, ale myślę, że ona doskonale wie, co robiła, co czuła i jak bardzo się zmieniła. W dodatku nie dla siebie, ale dla innych. Marzenia o sukcesach przeszły z matki na córkę i już nie liczyło się to, żeby pojechać, ale żeby wygrać. Jazda była nieważna. Przyznam się, że przy poprzednim rozdziale miałam te dwa główne typy: strata dziadka albo choroba. Ze stratą dziadka częściowo trafiłam, ale tak naprawdę to chyba najbliższa prawdy była taka moja przelotna myśl, którą szybko odrzuciłam, bo była zbyt brutalna - pomyślałam sobie, że może Nelkę tak owładnęła chęć wiecznego wygrywania, że celowo zrobiła coś swojej rywalce - i choć na szczęście aż tak daleko się ta dziewczyna nie posunęła, to jednak właśnie to, że zmieniła się w kogoś, kim być nie chciała doprowadziło do rzucenia łyżew.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmierć dziadka była już kropką nad i. Chyba to, co zrobiła jej matka, jak zataiła przed nią prawdę, aby ta dobrze pojechała, uświadomiło jej, że już i tak zbyt mocno upodobniła się do matki i jej szalonych ambicji i że nie chce posunąć się aż do takich rzeczy.
      Natomiast to decydujące starcie, te słowa Kornelii o dziadku. Tak, to było nie fair i może nie powinna tak mówić, ale, kurcze, mam przeogromną ochotę powiedzieć szanownej mamusi: sama stworzyłaś takiego potwora. Bo przecież wystarczyło kilka miesięcy bez łyżew... ba, nie bez łyżew, bez tego całego nacisku, aby Nelka stała się całkowicie inną osobą. Osobą naprawdę wspaniałą. I nie, to nie łyżwy były przeszkodą. Ona przecież kochała łyżwiarstwo, co było idealnie widać w tej scenie tańca, później jak oglądała występ Julki, aż w końcu to wspomnienie pierwszego Mistrzostwa. Było widać, że ona to kocha. To te naciski, to ten przymus wygrywania - początkowo ze strony matki, aż w końcu to samo udzieliło się samej Kornelii, to wszystko tak ją zniszczyło i choć ona tak podkreśla, że to nie sam upadek był powodem jej odejścia, to ja myślę, że gdyby nawet chodziło o sam upadek, to mogłoby tak być. Bo kiedy nie nie czuje się przyjemności z jazdy, kiedy nie dopuszczamy do siebie myśli - jechałam super, trudno nie udało się wygrać - a na dokładkę zamiast słów pocieszenia słyszy się jedynie 'dałaś dupy', to porażka może załamać. To tak jakby Thomas po upadku zamiast słów pocieszenia, troski i opieki, usłyszał burę, że nie wygrał tylko się wyglebił. Tak było z Kornelią - nie mogła się wywrócić, bo zamiast pomocy przy wstaniu, dostawała burę.
      Nie chce jednak być aż tak surowa dla matki Nelki.Tak, myślę, że swoim zachowaniem bardzo skrzywdziła córkę ale myślę, że nie do końca robiła to umyślnie. Mimo wszystko myślę, że kocha córkę, ale nie radzi sobie z chorymi ambicjami, których osobiście nie mogła spełnić, więc przerzuciła je na Nelkę.
      No cóż, chyba jako puentę mogę powiedzieć jedynie, że dobrze by było, gdyby wszystkie dzieciaki niszczone przez rodziców z przerośniętymi ambicjami kończyły - zamiast prochami, alkoholem, robieniem głupot, albo nawet próbami samobójczymi - ucieczką i spotkaniem z Thomasem Morgensternem, to świat były cudny.
      Także ten, Nelka ciesz się, że zamiast prochów masz takiego Morgiego :D
      Czekam na więcej :*
      Naprawdę wspaniały ten rozdział.

      Usuń
  13. smutno mi teraz. Bo ta sytuacja z dziadkiem Thomasa z poprzedniej notki wygląda teraz inaczej.
    Dobrze, że Nela w końcu to z siebie wyrzuciła. I nie dziwię się jej, że że tak zareagowała. Mama zataiła przed nią tak ważną informację, żeby nie zawaliła zawodów? Cel nie uświęca środków, nie w tym przypadku.
    Nelka miała niefajnie przez ambicję matki, ale tak to jest, gdy przelewa się swoje niezrealizowane marzenia na dzieci.
    No i ta sytuacja z Lilką. Przyjaciółka się autentycznie o nią martwi, ale co z tego, skoro Nelka wewnętrznie czuje, że nie jest taką przyjaciółką jak powinna...?
    Ech. smutno mi trochę :<
    W następnym będzie Dejvi? może on mi poprawi humorek, co?

    OdpowiedzUsuń