wtorek, 18 lutego 2014

3. And here we go unsure and hopeless.


*

chcę czegoś, co sprawi, że poczuję, że nie jestem szalona
samotność mnie zabija
nie widzisz tego, czego nie mogę sięgnąć?
nie będę w stanie dojść do brzegu, kiedy będę stracona
niczym dryfująca łódź na oceanie

* * *


Przypadek rządzi moim światem właściwie od zawsze. Przypadkiem był każdy upadek na lodzie. Przypadkiem było wylanie wina na akademickiej imprezie na najprzystojniejszego chłopaka z roku. Ja sama też urodziłam się przez przypadek. Już nie mówiąc o moim pobycie w Titisee. Ale, do cholery, znalezienie się w środku kotła narciarskiego? Z ‘moimi’ w środku?
Nie, nie zgadzam się.
I nie zgadzam się na skandynawskie techno pod moimi drzwiami.
Zakryłam głowę poduszką, próbując odespać bezsenną noc. Było naprawdę blisko, gdy nagle coś łupnęło, zatrzęsło i krzyknęło, albo raczej czknęło. Chyba mam Norwegów za sąsiadów. Nie, żeby coś, Norwegowie są spoko. Cóż, drogi moje i skoczków narciarskich niejednokrotnie się krzyżowały z różnymi tego efektami.
Po około trzydziestu minutach nastała cisza. Drzwi trzasnęły, nogi zatupotały, winda zjechała na dół, a ja nie zasnęłam. Zamiast tego zczołgałam się z łóżka i ledwo żywa wyszłam na pusty korytarz. Skierowałam się do wind, choć sama nie wiem po co. Może po to, aby na jednej ze ścian dojrzeć zawieszoną kartkę w formacie A3 z zapisanym na niej po angielsku planem dnia. Jakoś automatycznie przy niej przystanęłam i mrużąc oczy odczytałam, że za dziesięć minut rozpocznie się pierwszy trening na skoczni.
Prawdopodobnie wtedy w mojej głowie pojawił się jeden z głupszych pomysłów, na jakie mogłam wpaść.

* * *
Minęło trochę czasu od ostatniego razu, gdy oglądałam skoki na żywo. Wcisnęłam więc zmarznięte dłonie do kieszeni i odprowadziłam wzrokiem kolejnego skoczka, który właśnie bezpiecznie wylądował na zeskoku. Nie liczyłam, ilu z nich już skoczyło i nie zastanawiałam się, ilu wciąż czeka na swoją kolej. Co kilka minut któryś z nich przejeżdżał nieopodal mnie, sprawdzał wynik, zabierał narty i wracał na górę. I tak w kółko. Dojrzałam nawet tę polską blond sierotę, która wczoraj prawie zgubiła zęby w hotelowym lobby.
- W porządku? – zagaiłam go, gdy przystanął za oddzielającą nas barierką i zapatrzył się na skocznię. Aż mu się narty osunęły, gdy usłyszał moje pytanie, ale na szczęście w porę je złapał. Jakbym patrzyła na męską wersję mnie.
- Jezu, tak, jasne, super, w porządku – wyliczył, próbując spiąć narty. Trochę nieporadnie mu to wyszło, ale w końcu postawił je na ziemi, chrząknął, przybrał uśmiech numer sześć i spojrzał na mnie. – Yyy, tak. – Resztę języka zostawił na progu.
- Na pewno? – spytałam z trudem powstrzymując śmiech.
- Oczywiście!
- To dobrze. Zatrzask ci się w bucie odpiął.
Spojrzał w dół i mruknął ciche „szlag!” pod nosem. Oparł narty o barierkę, które wolałam dla bezpieczeństwa przytrzymać, bo znów zaczęły osuwać się na ziemię, po czym sam zajął się odpinaniem i zapinaniem obu butów. A gdy się wyprostował i zobaczył, że przytrzymuję te jego dwie deski, westchnął bezsilnie.
- Nie znam się na tej skoczni, ale wydaje mi się, że twój skok był całkiem okej.
Czy coś takiego.
- Sto dwadzieścia pięć metrów tutaj to straszna miernota. Niektórzy skaczą po ponad piętnaście metrów dalej.
- Ale to tylko trening, prawda? – Kiwnął głową w odpowiedzi. – To nic straconego. Najważniejszy będzie konkurs.
- Taa, konkurs..
Och, Boże, skrajny przypadek sportowca bez krzty wiary w siebie. Następnym razem, gdy będę chciała być miła dla swojego rodaka w obcym kraju, będę potrzebować porządnego oberwania czymś twardym w głowę. W porządku, powiedziałam A, powiem też B.
- To ja będę ci dmuchać pod narty, okej?
Słońce nad Titisee zaświeciło jaśniej, gdy na twarzy blondasa pojawił się szeroki uśmiech. No, o wiele lepiej. Już pomijam, że tak się przez to zakręcił, że prawie zostawił narty i poszedł bez nich do domku.
W połowie drogi odwrócił się w moją stronę.
- Nie spytałem cię o imię!
- Zapytasz następnym razem!
Pokiwał energicznie głową, aż odpięty kask prawie zleciał mu z głowy, i odszedł w swoją stronę.
Takiego Dawida Kubackiego pamiętałam już zawsze – nieogarniętego, zakręconego, potrzebującego, aby ktoś wierzył w niego bardziej, niż on sam.

* * *

Siłownia stała pusta pomimo tego, że hotel był pełen sportowców. Sportowców i mnie, bo ja się z tego kółka wypisałam. Mimo to jakoś specjalnie nie żałowałam, że tym razem nikt nie będzie gapił się na mój tyłek tak, jak poprzedniego wieczora, gdy grupka Norwegów ustawiła się pod ścianą i bacznie obserwowała jak ćwiczę ze sztangą. A tak poza tym, to czy ja zawsze muszę trafiać na Norwegów?
Westchnęłam i zarzuciłam ręcznik na oparcie bieżni. Rozpoczęłam dziesięciominutowy marsz, próbując tym samym rozplątać słuchawki. I już mi się udało, już włączałam jakąś motywującą do biegu piosenkę, gdy w drzwiach pojawiła się grupka latawców. Tylko zdążyłam zakryć głowę ręcznikiem, gdy jeden z nich krzyknął:
- To ona!
I tak, to był mój wstydniś spod skoczni. Tak, liczyłam, że jeszcze się zobaczymy. Nie, nie chciałam stawać oko w oko z jego kumplami.
A zwłaszcza z jednym.
- Jesteś pewien?
Po chwili poczułam lekkie szczypnięcie w ramię, a potem ktoś złapał za ręcznik i nieśmiało pod niego zajrzał. I ten ktoś bardzo ładnie się do mnie uśmiechnął, nawet, jeśli moja mina mówi, że to nie jest dobry moment.
- Hej, pamiętasz mnie?
Pokiwałam głową, bo patrzył na mnie z taką nadzieją, jakbym co najmniej obiecała mu dobry wiatr pod narty. A nie, chwila, przecież mu obiecałam.
- Nelka? – padło za moimi plecami. Blondynek odwrócił się w tamtą stronę, a ja automatycznie zacisnęłam zęby, oczy i wszystko inne, co dało się jeszcze ścisnąć.
- Entschuldigung, Ich verstehe nich.
- Nie wierzę…
W jednej sekundzie mocne szarpnięcie za ręcznik pozostawiło na mojej głowie naładowany dodatnio busz. Stanęłam po obu bokach bieżni i z mordem w oczach odwróciłam się w stronę, w której dojrzałam równie zaszokowanego jak i uśmiechniętego… Cóż, można go nazwać aktualnie najlepszym polskim skoczkiem. Ja pozwolę go sobie określić mianem byłego współlokatora za czasów rządzenia na krakowskim AWF-ie i… przyjaciela?
- Nelka. – Popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- To… To wy się znacie? – spytał blondyn.
- Czy my się znamy? – Już zaczął odpowiadać, ale spojrzałam na niego błagalnie i lekko pokręciłam głową. Zrozumiał i uśmiechnął się ciepło. – Tak. Tak, Dejvi, znamy się.
- Nic nie rozumiem…
- Bo tu nie ma nic do rozumienia. – Roześmiał się. – Idź lepiej zobacz, czy cię trener nie szuka.
- Bo co?
- Bo jajko, idź!
„Dejvi” odszedł z naburmuszoną miną. Zdążyłam jeszcze przeprosić go spojrzeniem, po czym cisnęłam piorunujący wzrok w Stocha. Tak, w Kamila Stocha, który szczerzył się tak głupkowato, że miałam ochotę zawinąć mu prawego sierpowego.
- Ty szajbusko! – krzyknął. Chyba miało mnie to zaboleć, ale on wciąż się uśmiechał. – W końcu cię znalazłem!
Zdążyłam zaledwie wzruszyć ramionami, nim chwycił mnie w pół, ściągnął z bieżni i zaczął ściskać jak ulubionego pluszaka, którego zapomniało zabrać się na wycieczkę. Jasne, nie widzieliśmy się cztery miesiące, ale to nie jest powód, aby łamać mi żebra!
- Co ty tu robisz? – szepnął mi do ucha, nie chcąc mnie puścić. – Co ty tu, do ciężkiej cholery, wyprawiasz?
- Zasadniczo to próbuję ćwiczyć, ale skutecznie mi to uniemożliwiasz.
- Nie tu, tylko tu! – W końcu odsunął mnie nieco od siebie i trzymając dłonie na moich ramionach, zaczął mi się przyglądać. – W Titisee!
- Ach, tu! Hm, przeżywam egzystencjonalne załamanie, ale to już pewnie wiesz, i szukam inspiracji na dalsze swoje życie. A w międzyczasie zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby mi w blondzie.
Postanowił uczcić moje słowa minutą ciszy, podczas której jego spojrzenie mówiło jedno: idiotka.
- Ale czymże byłyby te moje rozmyślania, gdybym przypadkiem nie pomyliła pociągów?
- Nie…
- Tak.
- Nie…
- No tak!
- Boże jedyny, jaka ty jesteś popier… POWALONA.
Wracamy do punktu wyjścia. Fajnie wiedzieć, że w naszej relacji nic się nie zmieniło i każde z nas wciąż pełni tę samą rolę. Czasem dobrze, że niektóre rzeczy się nie zmieniają.
- Dzięki.
- W ogóle to masz mi wyjaśnić całą tę sprawę z rzuceniem łyżew, bo mi Ewka głowę suszy, że się nie odzywasz i przepadłaś. Lilka nie chce nic powiedzieć, twoja mama też milczy… Wiem jedynie, że żyjesz i jesteś GDZIEŚ, ale gdzie? Kurde, Nelka, rozpłynęłaś się w powietrzu nic nie mówiąc! Chcę wszystko wiedzieć, rozumiesz?
- Tak, krzyczysz wystarczająco głośno.
- No. A teraz chodź do nas.
Zupełnie bez mojej zgody chwycił mnie za rękę i pociągnął w kierunku swojej ekipy. Oczywiście ku uciesze „Dejviego”, który ostatecznie przedstawił się jako Dawid, lat dwadzieścia trzy i równe dziewięć miesięcy. Jest też Piotrek, Maciek, Klemens, Jasiek i Krzysiek. Ale przede wszystkim jest Kamil. Mój Kamil. Ten, który rzadko zmywał po sobie naczynia, ciągle zasypiał na poranne wykłady i udawał Travoltę, gdy mył podłogę. Ten, z którym spędziłam najfajniejsze półtora roku na studiach. I ten, który wie o mnie niemal wszystko. I on teraz jest tu, gdzie ja. Tak po prostu wylądował przede mną w momencie, w którym bardzo kogoś potrzebuję. Może nie kogoś, a właśnie jego?
Cały mój trening przepadł, ale w zamian mogłam posiedzieć w kącie i płakać ze śmiechu. Tak naturalnie i bezwarunkowo śmiałam się do czkawki z przepychanek Piotrka i Maćka, albo z Janka, który przy każdym przysiadzie Dawida ze sztangą wydawał z siebie wiadome odgłosy. To było takie… normalne i łatwe. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spędziłam choćby dziesięć minut w „swoim” towarzystwie i kiedy ostatni raz tak bolała mnie przepona.
Nie pamiętam też, w którym momencie nasze towarzystwo na siłowni się powiększyło. W drugiej części sali do treningu zaczęła przygotowywać się równie liczna grupka chudzielców, która przywitała się krótkimi okrzykami z Polakami. Dwóch nawet podeszło, uścisnęło im ręce, skleiło piątki i rzuciło krótki komentarz na temat porannego treningu, po czym odeszło w swoją stronę.
- Kornela, co ty robisz? – spytał cicho Maciek.
- Co?
I dopiero zorientowałam się, że siedzę z uniesioną jak do piątki ręką i czekam nie wiadomo na co. Dla zachowania pozorów udałam, że drapię się po głowie.
- Nie uważacie, że to jest dość niefajne, gdy faceci witają się w taki sposób, jak wy przed chwilą, a jedną jedyną siedzącą tu kobietę, ignorują? – spytałam na głos, choć dam sobie rękę uciąć, że to pytanie padło tylko i wyłącznie w mojej głowie.
- Wiesz, dziwnie tak na powitanie przybić piątkę z kobietą – zaczął Dawid.
- Mustaf preferuje bliższe kontakty fizyczne. – Za ten tekst Maciek oberwał butelką wody w głowę. – Jak spotyka jakąś koleżankę, to zaraz pcha się z dziobem.
- Zaraz ja ci wepcham swoją nogę. Zgadnij gdzie.
- Hej, ja poważnie pytam! – jęknęłam zniecierpliwiona, uderzając dłońmi o kolana. – Nikt nie lubi być olewany.
- Mam ich zawołać, żeby przyszli i z tobą też się przywitali? – spytał Kamil, z nonszalancją opierając się o jeden z przyrządów. – Żaden problem. Thooom…
- Idioto, oszalałeś?! – krzyknęłam, na co tamci spojrzeli w naszą stronę. Szybko ukryłam się za plecami Klemensa. – Nie chodzi mi to, aby mieli się nagle zreflektować i powiedzieć mi „cześć”, tylko o sam fakt!
- Boże, weźże tu baby zrozum – westchnął Żyła. – Nie dogodzisz!
- Hej, nie ma cycków, nie ma opinii.
Za ten tekst należała mi się piona z Kotem.
A potem tylko coś trzasnęło, wrzasnęło i padło.
Automatycznie wszyscy spojrzeliśmy w kierunku drugiego końca siłowni. Austriacy – bo to byli Austriacy bez żadnych wątpliwości – rzucili się z krzykiem w stronę jednego ze swoich, który osunął się na ścianę i zjechał po niej na podłogę, krzywiąc się z bólu.
- Ej, coś się chyba stało – zauważył błyskotliwie Dawid.
- Z którym?
- Nie wiem, nie widzę.
Wychyliłam głowę ponad siedzącego naprzeciw Janka, aby dojrzeć, że wśród kilku tamtejszych skoczków, nikt nie wie, co zrobić. Chłopaki snuli między sobą teorie, co mogło się stać, a gdzieś między całym tym szumem dosłyszałam głos Kamila.
- Nelka, pomóż mu.
Już miałam pytać Najwyższego, dlaczego właśnie ja, gdy zdałam sobie sprawę, że wstałam i ruszyłam w tamtym kierunku. W końcu jeszcze wczoraj chwaliłam się Benowi, że jestem magistrem fizjoterapii, prawda? Dlatego postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce. A przynajmniej próbowałam, dopóki nie znalazłam się przy grupce austriackich patyczaków, którzy obrzucili mnie krótkim spojrzeniem. Jeden z nich w dość nieprzyjemny sposób kazał mi po prostu zjeżdżać.
- Powiedz mi to samo, gdy okaże się, że pomoc została udzielona za późno – warknęłam twardo, patrząc prosto w jego piwne tęczówki.
I tak zgasiłam Gregora Schlierenzauera. Zacisnął wargi i odsunął się, ciągnąc za sobą jednego ze swoich kolegów. Dopiero wtedy ujrzałam pod ścianą zwijającego się z bólu chłopaka, młodego mężczyznę, blondyna. Odrzuciłam na bok myśl, że znam tę twarz, i klęknęłam obok niego.
- Hej – rzuciłam głosem, zdradzającym, że też się denerwuję. Nie odpowiedział, tylko docisnął podbródek do klatki piersiowej i mocno zacisnął zęby. Sięgnęłam do jego ramienia, za które kurczowo się trzymał, ale gdy tylko go dotknęłam, odsunął się gwałtownie i jęknął. – Weź rękę, to ci pomogę!
- Nie trzeba – sapnął. – Zaraz przyjdzie mój lekarz.
- Okej, ale zanim on przyjdzie, pozwól mi chociaż sprawdzić, czy nie udupiłeś sobie sezonu, co?
- Odejdź!
- Człowieku, przecież ja nie chcę dla ciebie źle! – krzyknęłam i z całą swoją siłą po prostu chwyciłam go za nadgarstek i odciągnęłam jego rękę. Dość łatwo odpuścił. Gdy ja po kolei uciskałam każdy kolejny mięsień, który mógł sobie naderwać, on tylko wpatrywał się w sufit. Jedynie cichymi mruknięciami podpowiadał, w których miejscach czuje mniejszy lub większy ból.
Aż w końcu syknął, gdy dotarłam do barku.
- W którym momencie poczułeś ból?
Odwrócił głowę w drugą stronę, kompletnie ignorując moje pytanie. Świetnie, tyle człowiek dostaje za chęć pomocy. Mogłabym go tu zostawić i pozwolić, aby dalej nad sobą płakał, pewnie. Tylko co bym z tego miała?
- Wydaje mi się, że trochę przesadził na wyciągu. – Usłyszałam nad sobą. Koleś w neonowych getrach i ciemnych, postawionych do góry włosach, wskazał na bramkę z wyciągiem, ustawionej na zdecydowanie za wysokim progu. I nawet ja to wiem. – Trochę bardzo.
- Świetnie – mruknęłam, bo tylko brakowało mi nadambitnego anemika, próbującego udźwignąć dwa razy więcej niż sam waży. – Możesz normalnie poruszać ręką?
Wypuścił powietrze przez nos i tak jakby od niechcenia spełnił moją prośbę. Wykonał kilka niegłębokich ruchów, raczej dla własnej świadomości, po czym, wciąż się krzywiąc, opuścił rękę.
- I co? – spytał gdzieś z tyłu Schlierenzauer. – To coś poważnego?
- Mięsień czworoboczny jest po prostu nadwyrężony w jednym miejscu. Lód na noc i rano będzie po płaczu.
- Ale może skakać?
- To bark, nie kolano, może nawet odtańczyć kankana radości.
Dosłownie słyszałam jak kilka głazów spada z tych austriackich serc. Panowie odetchnęli głęboko i zaczęli dziękować kolejno Bogu, jego matce i „babci Stefana”, cokolwiek miało to znaczyć. Uniosłam kciuk w stronę Kamila, by wiedział, że jest okej, po czym popatrzyłam na wciąż skulonego obok mnie niedobitka. W tym samym momencie uniósł wzrok i wymieniliśmy pierwsze spojrzenie. Wstrzymałam oddech na parę sekund. Nie wiem, ile nieszczęścia może znajdować się w czyichś oczach, ale aż mnie samą zabolało.
- Dobry masaż i będzie okej – powiedziałam cicho do niego i odwróciłam głowę.
- Co to się, do cholery, wyprawia? – Nagle do pomieszczenia wkroczył średniego wzrostu mężczyzna w czerwonej czapce z daszkiem. Tuż za nim przydreptał przysadzisty facet z torbą lekarską, a na samym końcu wbiegł drobniutki brunet z tunelem w uchu. – Co się stało?!
- Już nic, sytuacja opanowana – odpowiedział brunet z kilkudniowym zarostem. – Był mały wypadek, ale ta pani pomogła.
W tym samym momencie koleś, który najwidoczniej był medykiem Austriaków, odepchnął mnie i zajął się tą tamtą ofiarą. Tak, to chyba na tyle mojej roboty tutaj. Chciałam spokojnie i niezauważenie opuścić tę grupę porąbańców, ale Schlierenzauer nagle zatarasował mi drogę swoim chudym ramieniem. No tak, jeszcze kilka chwil temu kazał mi spadać, a teraz mam zostać?
- Kto wam pozwolił iść na siłownię?! Mówiłem, że odpuszczamy ćwiczenia siłowe! Mówiłem, czy nie mówiłem?
- No tak, ale…
- Więc dlaczego Manu lata po hotelu i krzyczy „Nieszczęście! Nieszczęście!”?
Wszyscy spojrzeli na tego Pinokia z dziurą w uchu, który oburzony tą reakcją stwierdził, że przecież nieszczęście się stało. Trener, jak dobrze rozumowałam, ze zmęczeniem przejechał dłonią po twarzy, bo najwyraźniej nie była to pierwsza taka sytuacja.
- Dobra, co jest?
- Wszystko gra.
Każdy spojrzał na źródło całego zamieszania, które z małą pomocą swojego medyka wstało z ziemi. Trzymał się za miejsce, które rzecz jasna wciąż musiało go piekielnie boleć, ale zacisnął zęby i wymusił grymas, mający być chyba uśmiechem.
- Jesteś pewien?
- Tak. „Dobry masaż i będzie okej” – odpowiedział, posyłając mi krótkie spojrzenie.
- Bardzo dobra reakcja sztabu medycznego! – Nagle tuz obok nas pojawił się Łukasz Kruczek, który puścił mi oko i poklepał po plecach trenera Austriaków. – Porządny fizjoterapeuta to podstawa.
Uniosłam w zdziwieniu brwi. Kto jak kto, ale Łukasz zna mnie nieco dłużej, niż ostatnie pół godziny, więc nie rozumiem, o co tu chodzi.
Pan od czerwonej czapki też nie ogarnął, ale po raz pierwszy odkąd się pojawił, spojrzał na mnie. Gregor opuścił ramię, którym wciąż mnie zatrzymywał, i przeniósł je na moje plecy, lekko popychając do przodu.
- Ale to nie jest nasz fizjoterapeuta.
- Może powinien – syknął blondyn i ominął swojego trenera.
Ten tylko otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale skoczek w towarzystwie lekarza już wyszedł. Po kilku sekundach w końcu drgnął i ruszył za nim.
- Morgenstern!

* * *

jeszcze jedna historia zostanie nieopowiedziana
jeszcze jeden zachód słońca nie obróci się w złoto


*

Prawie 5,5 strony Worda. Trochę się rozpędziłam.
Fajnych mamy tych naszych chłopaków, co nie? ;)

10 komentarzy:

  1. Mmmmmm! Kamil jest słodki, a Dawid rozkoszny. Miałam ci to napisać już wczoraj, ale zkichało mi się połączenie. Toteż piszę dzisiaj. Lubię ją, chociaż ja na jej miejscu powiedziałabym Schlieriemu pewnie coś w stylu "Przestań pyskować, półgłuchy ośle", ale doceniam jej samokątrole. I, ugh, tylko mnie nie jara Morgi?

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę! Leżę i płaczę ze śmiechu! Każdy tutaj zarysowuj się tak jak chyba sobie wyobrażam, a szczególnie Dawid, no taka fajna sierotka, bez wiary w siebie, jakby to od wieków miał wypisane na czole! ;) Kornelia to typ takiej dziewczyny, która ma coś w sobie i chyba dzisiaj wszyscy to zauważyli. Na pewno jest dość przebojowa i ma dobrą gadanę, która z nas by tak nie chciała? Yhggg Schlierenzauer!!! wrrr. Nie lubię Cię.
    Czyżby Poitner posłuchał swojego pupilka? *.*
    Jak dla mnie możesz się tak rozpisywać codziennie <3
    Czy ja już mówiłam, że kocham Twój styl?

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko, jak Ty świetnie piszesz kochana! Zakochałam się od pierwszego zdania tutaj przeczytanego aż do teraz, i chcę więcej! Blog oczywiście już u mnie w czytanych i czeka na nowe rozdziały :-)
    No, ale wypadałoby trochę skomentować, prawda?
    Zgadzam się w 100%, że porządny fizjoterapeuta to podstawa. No, no.. kto wie? Może tak szybka reakcja Kornelii będzie zalążkiem czegoś więcej? Może jakaś posada w sztabie się szykuje? Nie wiadomo, ale może coś.
    Ach, no i nasi skoczkowie kochani! Jejku, Dawid jest tutaj taki.. kochany, no! Z tą swoją dziecinnością i trochę taki nieogarnięty. No i Kamil. No, no.. kto by się spodziewał, że Kornela ma takie znajomości? I to z samym dwukrotnym mistrzem olimpijskim?
    Ciekawe jak dalej potoczą się losy bohaterki.

    http://another-story-about-ski-jumping.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko Boska. Mogę napisać, że Cię kocham? xD
    Pierwszy raz czytałam rozdział w szkole na zastępstwie, ale po kilku napadach dzikiego śmiechu przerwałam w połowie, bo ludzie się dziwnie patrzyli. Jakoś przeżyłam te milion lekcji i przeczytałam jeszcze raz. Kobieto, uwielbiam to opowiadanie! Kocham je miłością bezwzględną xD Masz genialny styl pisania.
    Kornelię oczywiście też uwielbiam. Po pierwszych rozdziałach nie spodziewałam się, że będzie taką dziewczyną. Jak widać podoba się facetom, sądząc po tym, że wszyscy Norwegowie stali pod ścianą i ją obserwowali xD Dejvi jest uroczy. A Kamila uwielbiam, wyobraziłam sobie jak udaje Travoltę i nie mogę wstać z podłogi xD
    Ah, z niecierpliwością czekam na kolejny!
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Już ostatnio tak myślałam, że tym blondasem jest nasz Dejvi, ale się bałam, że zapeszę xD Strasznie się cieszę, że w końcu się wszystko okazało. Tylko co z tymi Austriakami?
    Polską kadrę kocham od pierwszego wrażenia. Najbardziej złotowłosego ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. O Jezu, jak ja się cieszę, że tu trafiłam ;D
    I zamiast się uczyć to ja siedziałam jebitne pół godziny i czytałam od początku, dodam, że dawno nie zwijałam się tak ze śmiechu.
    Najpierw świetna postać Bena, teraz ten rozdział.
    I gdybym chciała przytoczyć perełki, które wygrały rozdział to bym chyba nie potrafiła, bo bym musiała przepisać pół tekstu, ale wiedz, że w głowie siedzi mi widok Manuela krzyczącego "Ungluck, Ungluck"! I jeszcze "podkładanie głosu" Janka do ćwiczeń Dawida. Nie no - te są najlepsze.
    I jeszcze podoba mi się relacja Kornelii ze Stochem, już widzę, jak to sobie dwoje lokatorów będzie dogryzało dalej ;D
    I czy ja dobrze zrozumiałam, że Kubiakowa trenowała łyżwiarstwo figurowe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze, to wielkie DZIĘKUJĘ za te cudne słowa! Nie tylko Twoje, ale te wszystkie powyżej. Dziewczęta, dajecie mi mnóstwo szczęścia. <3
      A co do Twojego pytania, to rozumujesz bardzo dobrze. Cieszę się, że ktoś w końcu to wydedukował. :D

      Usuń
  7. "Pinokio z dziurą w uchu."

    Mówiłam, że nadrabiam czytanie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dawidek, Dawidek jest dawidkowaty :>
    I ech, Nelka ma niezłe koneksje ze skoczkami, skoro z Kamisiem pokój dzieliła na studiach (wizja nie mycia naczyń i Travolty kupiła moje serce, bye!). Ładnie się z chłopakami zgrała, a tekst o cyckach ("- Boże. Zrozum kobiety – westchnął Piotrek. – Nie dogodzisz. / - Hej, nie ma cycków, nie ma opinii") wygrał wszystko XD.
    Ech, biedny Morgi, zrobił sobie krzywdę (czy ja dobrze kminię, że skoro Titisee, to zaraz zrobi sobie jeszcze większą...?). Ale Nelka go poskładała (najpierw zarobiwszy kopniaka w zadek od byłego współlokatora) i jeszcze robotę załapie.
    Warto czasem pomylić pociągi, nie?
    Ech, nie mogę się doczekać co dalej, ale obowiązki mnie wzywają.
    Bye! E_A :*

    OdpowiedzUsuń