gabrielle aplin – lying to the mirror
*
wszystkie twoje nocne potwory wracają do życia
więc obejmujesz je z nadzieją, że przetrwasz
odurzona strachem i płomieniami
paranoja krąży w twoich żyłach
* * *
W
głowie wiruje mi tylko jedna myśl: wracaj
do domu. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby ta jedna myśl nie łamała
wszystkich moich osobistych przykazań, racji, przekonań, dumy, honoru i paznokci,
które gryzłam z nerwów. A to wszystko tylko dlatego, że gdzieś z tyłu mojej
głowy pojawiała się inna myśl, mówiąca: Kornelia,
pomyliłaś pociągi, wypadłaś z trasy, zgubiłaś się. Nie widzisz, że to znak, że
już najwyższy czas wrócić do domu? Nie wariuj, dorośnij. I to mnie
kompletnie rujnuje. Bo ja przecież nie wierzę w znaki. Nie wierzę w przeznaczenie,
w jaskółki zwiastujące wiosnę. To wszystko jest głupotą, kompletną bzdurą,
wymyśloną, aby ludzie w coś wierzyli. Całe życie uczyłam się, że wszystko jest
w moich rękach. Do cholery, jedna głupia pomyłka nie może przewrócić mi życia
do góry nogami! Nie kolejny raz w ciągu kilku miesięcy!
Wracaj do domu…
-
Och, zamknij się! – warknęłam w ciemność, odrzucając gwałtownie i kołdrę, i
głupie myśli.
Titisee-Neustadt
o poranku prezentuje się, cóż, o wiele lepiej niż ponurym wieczorem. Z tą
różnicą, że wcześniej miałam ochotę roztrzaskać wszystko i wszystkich dookoła,
a teraz przepełnia mnie tak swobodna obojętność, aż miło. Wykorzystując ten
fakt wskoczyłam w dres i buty do biegania, i ruszyłam z rana na wycieczkę krajoznawczą.
Aż
sama sobie pogratulowałam tego pomysłu.
Gdy
opuściłam hotel dochodziła siódma rano. Jasnobłękitne z domieszką różu niebo
było czyste, a powietrze mroźne, ale rześkie, idealne do biegania. Słońce
wschodziło gdzieś za górami. Wsunęłam słuchawki do uszu i luźnym truchtem
ruszyłam wzdłuż ulicy, na której znajdował się hotel. Titisee nie jest duże,
łatwo mogłam zapamiętać drogę powrotną. Miasto powoli się budziło; co jakiś
czas mijałam ludzi, których wczoraj praktycznie nie dostrzegałam. Przebiegałam
obok ciasno stojących sklepików, pobudowanych w klasycznym stylu domów,
kamienic i kościołów. Ogólnie jest… miło. I szczerze mówiąc – podoba mi się.
Co
ciekawsze, dopiero mijając postój taksówek pod jednym z marketów, zorientowałam
się, że nieświadomie szukam Benjamina. Cóż, jest jedyną osobą tutaj, którą
znam, a zawsze mogło być gorzej. A skoro już ktoś taki istnieje w tym
nieszczęsnym mieście, to nie mam nic przeciwko, gdybyśmy się jeszcze zobaczyli.
Bo – jakby to powiedzieć? – wczoraj, gdy wysadził mnie pod hotelem, trochę na
niego nakrzyczałam i chyba się obraził. Jeszcze nie wiedział, że jak mówię ‘poradzę
sobie’, to naprawdę sobie poradzę. Coś pomruczał i uciekł, chowając tyłek przed
moimi nogami.
Dlatego
mojego szczęście było tak wielkie, gdy nagle wyjechał tuż przede mną z jednej z
uliczek. Okej, to szczęście objawiło się trochę później, bo znów na niego
nawrzeszczałam, że prawie mnie rozjechał. A jak zobaczył, że ja to ja… chyba
się przeżegnał.
* * *
to piękno naszych wad, ono nas określa
więc nie trzymaj się tych rzeczy, których nigdy nie
miałaś
po prostu pamiętaj, że jesteśmy dobrzy, źli, cudowni
to zdrowy rozsądek życia, przez niego jesteśmy szaleni
* * *
-
Ale chyba masz co robić w tej swojej Polsce, co? – spytał i uniósł do ust
plastikowy kubek z kawą.
Wzruszyłam
ramionami, ogrzewając dłonie na pojemniku z herbatą. Ben i jego ‘przeznaczenie’
zabrali mnie na śniadanie. Zgodziłam się od razu, za co mój żołądek był
ogromnie wdzięczny. I tak z torbą słodkich bułek wylądowaliśmy nad jeziorem,
które znajdowało się praktycznie w samym centrum Titisee.
-
Studia? Praca?
-
Na początku września obroniłam magistra z fizjoterapii.
-
No, i jesteśmy w domu – stwierdził pogodnie. – Czyli lubisz masować ludziom
kolana i obolałe kostki?
-
To jest staw kolanowy – pouczyłam, patrząc na niego jak na prostego człowieka
bez wiedzy o układzie ruchu. – I w sumie tak, lubię to. Wiesz, przez całe życie
to ja musiałam polegać na kimś, kto zajmie się mną po ciężkim treningu, a że
zawsze doceniałam tę pracę, postanowiłam, że też to kiedyś będę robić. I myślę…
-
Czekaj, czekaj! – Ben oparł się bokiem o swój samochód i przez moment patrzył
na mnie dość podejrzliwie. – Trenujesz coś?
Wpadłam
jak kasztan w dżem.
-
Nie – ucięłam krótko i wepchnęłam w usta duży kawałek drożdżówki.
-
Kornelia… Powiedziałaś, że przez całe życie coś trenowałaś. Co takiego? –
Uśmiechnął się zachęcająco i wbił mi palec w ramię. Uczepił się, no! I jeszcze
prawie herbatę mi wylał. – No powiedz.
-
Cały czas gadamy o mnie, może teraz ja ciebie o coś zapytam, hm? Bo jak na
razie to praktycznie nic o tobie nie wiem, oprócz tego, że jeździsz taksówką,
ciągle na mnie wpadasz, tłumaczysz wszystko przeznaczeniem i zadajesz cholernie
dużo pytań.
-
Nie mam nic do ukrycia. – A na znak, że droga wolna, rozłożył ręce. – Słucham?
-
W porządku, ile masz lat?
-
A na ile wyglądam?
-
Znowu zadajesz pytania. Odpowiedz.
Zaśmiał
się, ukazując rządek prostych zębów.
-
Trzydzieści sześć.
-
Koleś, teraz to już z górki. – Roześmiałam się, a po chwili oberwałam zwiniętą
gazetą po głowie. – Ktoś tu ma kompleks wieku.
-
Zjeżdżaj, gówniaro.
-
Obrażalski.
Fuknął
coś pod nosem i udając bardzo dotkniętego, zajął się swoją kawą. Kurczę,
naprawdę jest fajny. I nie przemawia za tym fakt, że jest również bardzo
przystojny. Sięgające za ucho ciemnobrązowe włosy i kilkudniowy zarost dodają
jego wyraźnie zarysowanej twarzy nieco młodzieńczego wyglądu. A wszystko i tak
tonie w ciemnych oczach Bena, które zdają się widzieć więcej, niż powinny. Ale
pomijając jego niezwykłą prezencję zewnętrzną, facet ma w sobie coś, co skłania
do błyskawicznego zaufania. W dodatku jest cholernie inteligentny i ma
specyficzne poczucie humoru.
-
No i co mi się tak przyglądasz?
-
Zastanawiam się, czemu taki facet jak ty, wylądował w czymś takim, jak to… -
Poklepałam dach jego ciemnogranatowego Opla Astry. – Mam na myśli, że wyglądasz
na kogoś stworzonego do… no, powiedzmy, do wyższych celów.
Uniósł
brew, spoglądając na mnie dość sceptycznie. A potem westchnął ciężko, jakby
słyszał podobne słowa nie po raz pierwszy.
-
Bawimy się w psychoanalityka, co?
-
Hej, ty wczoraj nie robiłeś niczego innego!
-
Maleńka, jestem taksówkarzem. Mam niepisaną licencję psychologa – oświadczył,
uśmiechając pobłażliwe. – A poza tym TY wyglądałaś jak siedem i pół
nieszczęścia. Ja, jak widzisz, prezentuję się świetnie.
Idiota.
-
A co, całe życie marzyłeś o wożeniu ludzi i wysłuchiwaniu tego, co komu
strzeliło i gdzie? Ben, patrz, jaki ty jesteś fajny, mądry i… i masz talent do
pojawiania się w dobrych momentach! Nie lepiej, jakbyś był jakimś… no nie wiem…
kimś, do podnoszenia ludzi na duchu!
-
Taksówkarzem!
-
Och, przestań! – Aż tupnęłam nogą. – Jesteś nieznośny.
-
A ty słodka, gdy się denerwujesz.
W
połączeniu z rudymi włosami, to właśnie zaczęłam płonąć. O, aż kupka śniegu
obok mnie stopniała! Szybko przełknęłam grzęznący w gardle cichy pisk i wyprostowałam
się, próbując utrzymać powagę.
-
Proszę mnie tu nie czarować, bo żona będzie zazdrosna.
-
Nie będzie, bo mnie zostawiła.
Po
tych słowach głośno się zaśmiałam. A gdy zorientowałam się, co tak naprawdę
powiedział i jak głupio brzmiał mój śmiech, odchyliłam się i spojrzałam na Bena
z lekkim strachem. Wiedziałam, że nie odbierze tego źle, ale mimo wszystko
podejrzewam, że moje krótkie „ała” szczególnie mnie nie zrehabilitowało.
-
Wyluzuj, nie ma dramatu – rzucił spokojnie i szturchnął mnie łokciem,
uśmiechając się przy tym. – Takie rzeczy to dzisiaj norma, nie?
-
Tak, chyba tak… - mruknęłam niezbyt przytomnie, uzmysławiając sobie, że taka
sytuacja wcale nie była dla mnie normalna, gdy piętnaście lat temu rozwiedli
się moi rodzice. Ale uznałam, że ta informacja nie jest Benowi jakkolwiek
przydatna, więc jedynie posłałam mu krótki uśmiech.
-
Okej, małolacie, nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie, ale jeszcze to z ciebie
kiedyś wycisnę. A póki co pozwól, że cię odwiozę do hotelu, a sam wrócę ratować
kolejne, tak samo zagubione owce, jak ty. Gra ci to?
-
Gra.
Odstawił
mnie w tym samym miejscu, co dzień wcześniej. Tym razem jednak obyło się bez
krzyku, kopania i zbędnego narzekania. Tym razem zakończyło się na spisanym na
kubku numerze telefonu i obietnicy szybkiego spotkania się w bardziej
sprzyjających warunkach. A potem pojechał, jak sam powiedział, ratować innych.
Szczerze?
On naprawdę ratuje. Dzięki niemu przestałam bać się Titisee, choć nawet nie
wiedziałam, że noszę w sobie strach przed tym miastem.
Ale
jak się później okazało, był on całkowicie uzasadniony.
*
* *
Jak
szybko weszłam do lobby, tak prędko z niego wyszłam, aby upewnić się, czy aby
na pewno jestem we właściwym hotelu. Jak się okazało – tak. Prawdopodobnie
innego tu nie mają. Okej, tylko, że coś mi tu bardzo, ale to bardzo nie gra.
Jeszcze
rano jedyną duszą w hotelu była młoda recepcjonistka, śpiąca z telefonem przy
uchu. Teraz hall jest pełen trajkoczących we wszystkich językach świata ludzi,
którzy rozrzucili swoją ogromną ilość bagażu tak, że nie szło przejść bez
patrzenia pod nogi. Żeby to jeszcze były zwykłe walizki, czy torby, ale tu stoi
pierdyliard par nart i jeszcze więcej zwisających z hotelowych wózków pokrowców
na ubrania.
Cudem
przecisnęłam się pomiędzy opatulonymi jak na Syberię mężczyznami i potykając
się o pasek jednej z toreb, złapałam się kontuaru recepcji. Tym samym
odepchnęłam jakiegoś starszego gościa na bok. Może to nie było zamierzone, ale
kobieta o niezwykłej cierpliwości wymalowanej na twarzy spojrzała na mnie z
szerokim uśmiechem.
-
Ja przepraszam, ale co się tu dzieje? – spytałam, kiwając głową na tych
wszystkich ludzi.
-
To są specjalni goście. Sportowcy – uściśliła wyraźnie dumna, że w hotelu, w
którym pracuje, pojawiło się tyle… dostojeństwa? A propos, za moimi plecami
ktoś bardzo brzydko zaklął w moim ojczystym języku i runął na ziemię. Aż się
obróciłam na dźwięk polszczyzny, rejestrując, że serce zabiło mi zbyt
gwałtownie. – Czy wszystko w porządku?! – zapiała mi nad uchem. – Młody chłopak
o buźce dziecięcia i aureoli blond włosów uniósł tylko kciuk i zbierając tyłek
i zęby z podłogi, skierował się do wind. Jak nic kojarzę gościa!
-
Ale co oni tu robią? – zapytałam, jeszcze przez chwilę patrząc w miejsce, w
którym przed chwilą zniknął – co tu dużo mówić? – mój rodak. Nicole, bo tak ma
na imię recepcjonistka, spojrzała na mnie zaskoczona, trzepocząc doklejonymi
rzęsami.
-
To pani nie wie?
-
Dlatego pytam.
-
W ten weekend w Titisee-Neustadt odbędzie się Puchar Świata w skokach
narciarskich – oświadczyła, jakby to była oczywista oczywistość. – A to są
zawodnicy.
To
ja już wiem wszystko.
W
s z y s t k o.
* * *
wszyscy kłamiemy do lustra
okłamujemy samych siebie
kryjemy się w blasku
kłamiemy do lustra
*
Obiecałam sobie, że jeśli zdobędziemy
medal, to wstawię rozdział.
Jest złoto. Mamy mistrza olimpijskiego.
Jest szczęście. Jest OGROMNE szczęście.
Kamil, jesteś wielki!
PS. WY też jesteście wielkie! :)
Awww.
OdpowiedzUsuńMasz szczęście, że Kamil dzisiaj wygrał i mam naprawdę świetny humor, bo chyba zabiłabym cię za to, że musiałam POPROSIĆ cię o adres. Wydaje mi się, że powinnam być jedną z tych osób, które dostają takie rzeczy bez proszenia.
Jestem, zupełnie jak Kamil, ućpanaa lekami, ale niech cię to nie zmyli - gdybym była czysta byłabym równie zachwycona. Wiesz doskonale, że uwielbiam twoje pisanie. Wiesz to.
ściskańsko!
Ps. Ben kojarzy mi się z Barnesem, hm?
Uwielbiam Bena. Po prostu go kocham, no. A z akcji w hotelu totalnie umarłam. Teraz się zacznie jazda, tak czuję w kościach xD
OdpowiedzUsuńNo a złoto Kamila cieszy najbardziej <3
Pozdrawiam :)
No to już wiadomo skąd się tu wzięło Titise ;) Tak na początku myślałam, ale nie pojawiały się żadne skoczkowe przesłanki, więc trochę odpuściłam ten pomysł.
OdpowiedzUsuńRozmowy z Benem są moją ulubioną częścią :)
Pozdrawiam :*
To nadawanie na tych samych falach Kornelii i Bena jest wręcz mistyczne, swoją drogą pocieszny facet z proroczymi słowami. Nie ma to jak usłyszeć ojczyste przekleństwa, od razu człowiekowi nie jest tak smutno i nie czuje się wyobcowany. I teraz rozkręci się akcje po całości, prawda? :D
OdpowiedzUsuńChcę już następny! MIgiem, proszę! :)
A co do Kamila : "W końcu ma się tych dobrych lotników, co nie Polsko?"
Radość i szczęście niepojęte! <3 Polski hymn na rosyjskiej ziemi. Pozamiatane!
Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. :) Uwielbiam postać Bena, z takim taksówkarzem mogę jeździć cały czas, haha. Aureola blond włosów, więc wnioskuję, że postawiłaś na Dawida jako głównego bohatera. :D
OdpowiedzUsuńA co do Kamila to już napisałam dużo, więc napisze jedynie, że jestem cholernie dumna i oby jutro było równie pięknie. :)
Pozdrawiam i zapraszam do mnie na siódemkę - nie-zatrzymasz-milosci.blogspot.com ;)
Nie wiem dlaczego nic tutaj nie napisałam, ale byłam chyba w jakimś szale. Bo czytałam parę dni temu. I byłam zachwycona. I jestem. I chcę więcej ;)
OdpowiedzUsuńZapomniałam napisać pod jedynką, że chcę takiego taksówkarza. Normalnie, ja nie wiem, jaką rolę odegra w tej historii Ben, ale kocham go całym swoim serduszkiem normalnie.
OdpowiedzUsuńPostać Nelki (mogę ją tak nazywać?) jest coraz bardziej potłuczona, ale to moja baba (znów to mówię), bo fizjo wymiata!
No Titisee kojarzy mi się jednoznacznie, nie zdziwił mnie więc nagły tłum w hotelu.
A blodwłosy aniołek to Dejvi, right? (bo w sumie to tu mnie w końcu konkretnie przywiało, bo druga część mnie zainteresiła)
Ech, więcej Benka chcem.
A Nelka chyba jakieś powiązania ze skokami już miała, sądząc po jej reakcji. I łyżwiarstwo zdaje się rzuciła, albo rzucić musiała. Tak kmnię.
Jeszcze jeden dziś przeczytam. Reszta potem ;)
E_A
Taksówkarz z niepisaną licencją psychologa by mi się zdecydowanie przydał.
OdpowiedzUsuń