anna naklab
feat. alle farben & younotus – supergirl
*
możesz zobaczyć w jej oczach
że nikt nie może jej przykuć
* * *
Nie
miałam pojęcia, że na mapie istnieje coś takiego, jak Titisee-Neustadt, dopóki
w nim nie wylądowałam. Sama. Zupełnie przypadkowo i nie całkiem ze swojej winy.
Szczerze, nie miałam najmniejszej ochoty, aby znaleźć się na niemieckim
zadupiu, podczas gdy temperatura na zewnątrz oscyluje w okolicach zera, a
bateria w telefonie padnie lada moment.
Po
prostu pomyliłam pociągi.
Zdarza
się.
-
Zdarza się?!
Lilka,
moja najlepsza przyjaciółka od serca, alkoholu i brytyjskich seriali, twierdzi,
że jestem nieodpowiedzialna i z góry skazana na klęskę w kwestii opiekowania
się samą sobą. Dlatego, gdy zadzwoniłam do niej z pustego dworca i podałam
swoją lokalizację, przysięgam, prawie wyszła z telefonu. Z pewnością gdyby
tylko mogła, powyrywałaby mi kudły z głowy, a na tyłku nie usiadłabym przez
najbliższy tydzień. Ale to Lilka. Nieustannie daje mi do zrozumienia, że moja
samotna wycieczka po Europie była, jest i – dopóki nie wrócę do domu – będzie głupotą.
Pewnie
ma rację.
Ale
o tym kiedy indziej.
To,
jak znalazłam się w Titisee-Neustadt, rzeczywiście mogło wyniknąć z mojego
roztargnienia. Okej, przyznaję, pomyliłam godziny odjazdu i nie patrzyłam,
gdzie wsiadam. Mimo to jestem przekonana, że wagon, do którego wskoczyłam w
ostatniej chwili, był jednym z tych, które pojadą do Kolonii. Jak okazało się
trzy godziny później – nie. Pociąg, który w Zurychu rozjeżdżał się w dwóch
kierunkach, i który miał zawieźć moją szanowną godność właśnie do Kolonii,
odjechał w zupełnie inną stronę.
Pozostało mi jedynie rzewnie zapłakać, gdy konduktor oznajmił mi, że „panienka
się pomyliła, panienka do Köln nie dojedzie”.
Wysadzili
mnie więc na ostatniej stacji wraz z jakąś rozśpiewaną szkolną wycieczką i
jazzowym zespołem złożonym z pięciu zakonnic. Postawili walizy na peronie,
pożyczyli miłego wieczora i tyle. Pociąg zgasł, a ja razem z nim. Bo to już
drugi raz w moim marnym życiu, kiedy nie wiem, co mam zrobić. Dlatego zrobiłam
to samo, co za pierwszym, i zwróciłam się do Lilki.
-
Kubiak, ja nie wiem co z tobą zrobić… - Westchnęła już spokojnie, tuż po
rzuceniu we mnie słownikiem wulgaryzmów. – Po prostu nie wiem.
Ja
też nie wiem. Pewnie nikt tego nie wie. Może w normalnej sytuacji istniałoby
jakieś rozwiązanie, na które wpadłybyśmy po krótkiej burzy mózgów. Ale to nie
jest normalna sytuacja. Normalnie ludzie nie lądują bez jakiegokolwiek planu i
z własnej głupoty w ciasnym zakątku Europy.
To
trzeba Kornelia Karolina Kubiak się nazywać.
-
Li, tylko nie mów mojej matce!
-
Jasne, bo na pewno o ciebie zapyta – sarknęła.
W
duchu przyznałam jej rację i wbiłam zęby w dolną wargę. Prędko odgoniłam sprzed
oczu niezadowolony wyraz twarzy osoby, która ma największy udział w tym, że
właśnie siedzę w zabitej deskami niemieckiej dziurze, zamiast zostawiać sto
dziesięć procent siebie na lodzie.
Nieważne.
Po prostu od trzech miesięcy mój siedmioletni brat jest jedynakiem, a na
krakowskim lodowisku, na którym moja matka uczy jazdy figurowej, a na którym z
Lilką spędziłyśmy niemal całe swoje życie, wisi moje zdjęcie z dopiskiem „zakaz
wstępu”.
-
Słuchaj, jeśli zaraz nie wrócę na lód, Nina tak mnie urządzi, że będę sobie
łyżwy z dupy wyciągać. Obiecaj, że sobie poradzisz.
Westchnęłam
ciężko.
-
Jak zawsze.
Rozłączyłam
się, uprzednio obiecując, że będę pilnować głowy i nóg. Moja matka zawsze nam
to powtarzała, gdy jako małe dziewczynki, a później nastolatki, kończyłyśmy
treningi na lodzie. Jedna z wielu rzeczy, których mnie nauczyła, ale nieliczna,
która wywoływała cień uśmiechu.
Spojrzałam
jeszcze raz na komórkę i wstałam z walizki. Nie wiem, gdzie iść, ale też nocy
na dworcu nie zamierzam spędzić. Chwyciłam za bagaże i ruszyłam do wyjścia.
* * *
później się śmiała
noc przeszła w dzień
odpychając daleko jej strach
* * *
Wieczorne
Titisee-Neustadt widziane z wolno sunącej taksówki nie różni się niczym od
całej reszty niemieckich miast, które miałam okazję odwiedzić. Ten sam styl
zabudowania, sklepy, banery reklamowe i plakaty z Angelą Merkel. Nic, co
mogłabym skomentować choćby krótkim „łał”. Gdzie-niegdzie wiszą już ozdoby bożonarodzeniowe,
nadające miastu jakikolwiek kolor, ale poza tym, to jest dość ponuro i buro. W
dodatku wcięło ludzi – ulice świecą pustkami.
-
Wszystko gra?
Oderwałam
nieprzytomny wzrok od szyby i spojrzałam w stronę kierowcy. Na oko podchodzący
pod czterdziestkę mężczyzna o głęboko czarnych oczach spoglądał na mnie w
lusterku wstecznym. Zdumiona tym pytaniem, bo jak do tej pory nie odezwał się
ani słowem, rozejrzałam się, jakby ktoś jeszcze z nami jechał.
-
Jak dla mnie, to coś jest nie tak.
O,
fajnie. To teraz w taksówkach jeżdżą psychoterapeuci?
Nie
garnęłam się do rozmowy, więc podgłośnił nieco radio i zaczął wystukiwać o
kierownicę rytm „Another one bites the dust”, wciąż powoli przedzierając się
przez padający deszcz ze śniegiem. Wbiłam wzrok w brudną szybę i oparłam głowę
na ręce, próbując wymyślić, jak mam się stąd, do cholery, wydostać. Jasne,
mogłabym wsiąść w pierwszy lepszy pociąg lub autobus, ale rozkład jazdy na
dworcu był zupełnie pusty.
Kpina
to za mało powiedziane.
-
Pierwszy raz w Titisee? – Ten koleś chyba nie da za wygraną. Pokiwałam głową i
mruknęłam ciche „aha”, nie odrywając wzroku od mijanych budynków. – Bez urazy,
ale raczej nic tu pani nie znajdzie. – No jakby zgadł!
-
To dobrze, bo niczego, oprócz jakiegoś hotelu, tutaj nie szukam.
Nie
odpowiedział. Zmienił stację radiową, gdy zaczęła lecieć jakaś mało ambitna
piosenka i znów skupił się na drodze.
Nieprzerwanie
próbowałam odsunąć kotłujące się pod sufitem myśli, że nigdy-przenigdy nie
powinnam opuszczać rodzinnego domu. Że byłam cholernie głupia, wyjeżdżając z
Krakowa i pakując się w tę podróż donikąd. Bo jak mam nazwać to bezcelowe
poruszanie się po Europie? Wyruszenie w wielką podróż na własną rękę miało być
ucieczką, zapomnieniem od wszystkiego, co do tej pory rujnowało każdą część
mnie. Nie zdawałam sobie sprawy, że nawet uciekając, można wciąż czuć to, co
chciałam pozostawić za sobą. Cały czas, gdzieś w środku, czuję zmęczenie,
rozgoryczenie, pustkę. Tę samą i niezmienną od kilkunastu lat. Myślałam,
naprawdę łudziłam się, że jeśli każdy swój pojedynczy problem zostawię w
Polsce, pozbędę się go raz na zawsze. Tylko co mogę zrobić, skoro ten problem
siedzi we mnie?
Koniec,
wystarczy. W ostatnich miesiącach spędzam tyle czasu w swojej głowie, że
niedługo zwariuję. Muszę przestać myśleć nad tym, jak kilka spraw beznadziejnie
potoczyło się w moim życiu. Jasne, będą się za mną ciągnąć jeszcze przez długi
czas, ale jak mam zacząć lepsze jutro, skoro to piekielne wczoraj wciąż siedzi
mi na ogonie? Musze skupić się na tym, co tu i teraz. A teraz jestem w
Titisee-Neustadt. Kompletnie nie wiem, z której strony wieje tu wiatr, ale gdy
tylko się dowiem – uciekam. Nogi mogą mi wejść do tyłka, ale jakoś się stąd
wydostanę.
-
To w takim razie, co pani tu robi? O ile można wiedzieć – dodał, zapewne
wiedząc, że nabija licznik pytań. – Naprawdę nie wygląda pani na zadowoloną. –
A widząc moją pytającą minę, dodał: - Może i jestem zwykłym taksiarzem, ale już
trochę ludzi siedziało na pani miejscu. Nasłuchałem się tego i owego.
Jako,
że w lusterku uśmiechnął się pokrzepiająco, a w radiu leciał uwielbiany przeze
mnie Bon Jovi, dałam za wygraną. Facet wydaje się całkiem w porządku.
-
To dosyć zabawna historia…
-
Nie przepadam za horrorami.
-
No dobra. Sytuacja jak ze słabego filmu, ale pomyliłam pociągi. Chciałam
pojechać do Kolonii, a wylądowałam w tym całym Titisee. Po prostu. – Wzruszyłam
ramionami, aby podkreślić, że w sumie, to już mi wszystko jedno. Chciałam być
daleko od domu? No to jestem.
Mężczyzna
zaśmiał się, ale w taki sposób, jakby chciał powiedzieć, że też tak kiedyś miał.
-
Takie rzeczy się zdarzają!
-
Dokładnie to samo powiedziałam mojej przyjaciółce!
-
A tak właściwie, to co panią ciągnęło do Kolonii?
Już
otwierałam usta, aby mu odpowiedzieć, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że nie
wiem. Nie wiem, dlaczego chciałam tam pojechać. Po prostu miałam po drodze. Tak
jak miałam po drodze do Pragi, Wiednia, Turynu, Wenecji, Asyżu, a potem Dijonu,
Lyonu i Paryża.
-
Szczerze? Nie mam pojęcia. Po prostu chciałam gdzieś się znaleźć…
-
Ale nie jesteś stąd. W sensie z Niemiec. Polka? – Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam
się, gdy zwrócił się do mnie per „ty”. – Poznałem po akcencie.
-
Pewnie przewiozłeś już pół Europy w tej taksówce.
-
Miałem kilka przypadków z Azji.
A
gdy spojrzałam na niego ze zdziwieniem, pokiwał głową ze śmiechem.
-
Tutaj? Na tym, za przeproszeniem, zadupiu?
-
Nie lekceważ tego miasta – rzucił tajemniczo i puścił mi oko.
Pięć
minut później wyliśmy razem „It’s my life”. Nagle przestało mi przeszkadzać to
całe Titisee-Neustadt, tutejsza pogoda, ani korek, w którym staliśmy już od
dwudziestu minut, przez remont sygnalizacji. Tata zawsze powtarzał, że nie
wolno odrzucać ludzi, którzy przez otwarte okno samochodu zaśpiewają z tobą
legendę rocka.
-
To co? Powiesz mi?
-
Co takiego?
-
Dlaczego siedzisz z obcym facetem w taksówce kilkaset kilometrów od domu? No
chyba, że uciekłaś z kraju, bo jesteś ścigana za morderstwo.
Przymknęłam
oczy i pokręciłam głową, rzucając ciche „to skomplikowane”.
-
Skomplikowana to jest fizyka kwantowa. Ty po prostu nie chcesz o tym gadać,
choć oboje dobrze wiemy, że w końcu i tak zaczniesz mówić.
-
Skąd taka pewność?
-
Bo przed nami dwukilometrowy korek, a śpiewać, to ty moja droga, kompletnie nie
potrafisz.
Bezczelny
typ. Cholera, lubię go.
Przewróciłam
oczami, wtopiłam się jeszcze bardziej w siedzenie i oparłam głowę o zagłówek.
Co ja mam mu powiedzieć? Że uciekłam?
-
Uciekłam.
Obrócił
się w moją stronę i spojrzał na mnie jak na debilkę.
-
Ile ty masz lat? Trzynaście?
-
Miesiąc temu skończyłam dwadzieścia cztery. Wielkie dzięki – burknęłam i
spojrzałam za szybę. Akurat jakiś dzieciak z samochodu obok, na oko ośmioletni,
pokazał mi środkowy palec.
-
Ale co skłoniło dorosłą kobietę do ucieczki? Samą? Przed świętami?
-
Miałam dość paru spraw. I ludzi, mówiących mi, jak mam żyć. I po prostu byłam
zmęczona swoim życiem. Potrzebowałam odpocząć.
Chwilę
analizował moje słowa, by w końcu stwierdzić, że nic z tego nie rozumie. A
potem, że nie rozumie też ludzi, którzy uciekają od problemów, zamiast je
rozwiązać.
-
W tej części świata nazywamy to po prostu tchórzostwem – wyjaśnił profesorskim
tonem, podkreślając swoje słowa wysoko uniesionym palcem wskazującym, - I
takich ludzi potępiamy.
-
Nie no, jeszcze raz, wielkie danke schön.
-
Jak ty w ogóle masz na imię?
-
Kornelia.
-
Witaj, Kornelio, jestem Benjamin i chcę, żebyś wiedziała, że świetnie się
złożyło, że znalazłaś się właśnie w Titisee. Właśnie teraz.
-
A to niby dlaczego? – Teraz to ja spojrzałam na niego jak na skończonego
idiotę. I szczerze boję się tego, co mogę zaraz od niego usłyszeć.
-
Bo wierzę, że twoje pojawienie się tutaj ma jakiś cel.
No
właśnie, właśnie. Dokładnie tych słów się obawiałam.
* * *
i wtedy powiedziała „jest okej, zgubiłam się po
drodze,
ale jestem super-dziewczyną
a super-dziewczyny nie płaczą”
*
Chyba jeszcze za wcześnie by o tym mówić,
ale może macie już jakieś podejrzenia, co do drugiego głównego bohatera?
:D
Aha! Dzięki za każdy komentarze i opinię
pod prologiem. Nie spodziewałam się tylu miłych snów już na samym początku. To
naprawdę dodaje skrzydeł. :)
To mi się podoba, to jest fajne, to do mnie trafia i to mi się czyta z bardzo pożądaną lekkością i łatwością, a o to przecież chodzi, co nie? I ogólnie to na pewno jest skoczek, to jasne, a znając twoje zamiłowanie do Austriaków obstawiam, no cóż, Austriaka.
OdpowiedzUsuńZaczyna się świetnie. Masz świetny styl i podoba mi się kreacja głównej bohaterki. Na początku trochę mnie odrzucała myśl o kolejnej bohaterce "z przeszłością", ale wybrnęłaś z tego schematu bardzo dobrze, bo zapowiada się intrygująco. Co do męskiego bohatera to nie mam pojęcia, bo na razie pojawił się tylko taksówkarz :D Ale kto wie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://i-am-tougher-than-the-rest.blogspot.com
Początek bardzo mi się podoba. Czytało mi się bardzo lekko i przyjemnie, za co ogromny plus. Podoba mi się pomysł z podróżującą główną bohaterką. Co prawda związek z innym męskim bohaterem się jeszcze nie pojawił, ale czekam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Bardzo dobrze czytało mi się ten rozdział, zresztą poprzedni również. Piszesz lekko, bez zbędnego efekciarstwa, a to się ceni :)
OdpowiedzUsuńTak, jak Aria miałam pewne obawy. Bo bohaterki/bohaterowie z przeszłością są takim typem postaci, o którym z reguły ciężko się czyta. Tu jednak wszystko jest przedstawione z nutką ironii, ciekawych przemyśleń i co najważniejsze nie ma myśli typowych dla emo-trzynastolatki.
Jeśli to Twój pierwszy blog, to szczerze gratuluję, bo jest na prawdę świetnie :)
Pozdrawiam!
Jej, bardzo przypadł mi do gustu twój lekki i zwiewny, a zarazem bardzo dobry styl pisania! Cud, miód, malina! Czułam się Kornelią, polubiłam taksówkarza i choć mam przyjaciółkę od serca i od wódki, to chciałabym jeszcze od Supernatural! Bon Jovi, łączył ludzi <3
OdpowiedzUsuńCóż, Titisee zmieni zapewne jej życie i pozwolę sobie zgadnąć, Austriak? ;)
Głupia ja. Skonkretyzowałam, jaki Titisee to skoki, jak Titisee z tego sezonu to... Morgenster. Ale nie jestem dobra w zgadywaniu, więc jak najszybciej błagam o następny, aby rozwiać moją ciekawość! :)
UsuńBardzo podoba mi się twój styl pisania i już lubię Kornelię! I Benjamin też sympatyczny, chętnie bym z nimi pośpiewała (w moim przypadku powyła) przy Bon Jovim. No i cóż, na razie nie mam pomysłu, kim może być drugi bohater. Obstawiam skoczka z naszej, niemieckiej lub austriackiej ekipy, więcej domysłów póki co nie mam. :) Pozdrawiam. :) [karolajn, nie-zatrzymasz-milosci]
OdpowiedzUsuńfajnie, fajnie, powoli do przodu. Taksówkarz fajny facet! Podoba mi się twój styl pisania. A co do drugiego bohatera? hmm, nie byłabym sobą, gdybym nie napisała, że stawiam na Stefcia Hulę! ;p <3
OdpowiedzUsuńTo, co tutaj wyczyniasz jest na prawde genialne ! Piszesz z niesamowitą lekkoscia, masz plynne pióro, co nie zdaza się zbyt często jesli o osoby piszące tego typu opowiadania chodzi. Sama pisze cos podobnego, ale przy tobie to sie po prostu umywam i malo tego ! Nabawiam sie kompleksow . Serio. Z resztą juz koncze tym imaginem wiec nie ma o czym gadac w ogole :D
OdpowiedzUsuńTobie oczywiscie zycze dalszej takiej weny jaka posiadasz teraz, jest idealnie ! <3
Ciekawie się zaczyna:D Bardzo fajnie się czyta, czekam na następny rozdział i zapraszam do mnie:
OdpowiedzUsuńhttp://koty-chodza-wlasnymi-sciezkami.blogspot.com/
http://orlykruczka.blog.pl/
Skokami się nie interesuję, ale w końcu się przełamałam i postanowiłam do Ciebie zajrzeć, bo w końcu Ty u mnie też zagościłaś...
OdpowiedzUsuńNo i jestem pozytywnie zaskoczona! Podoba mi się Kornelia, taka nierozgarnięta, uciekająca przed światem.
Nic więcej nie powiem, ale czekam z niecierpliwością na kolejne epizody, będę często zaglądać :))
Buziaki,
A.
Muszę przyznać że Nelki od samego początku nie da się nie lubić
OdpowiedzUsuńChociaż to skomplikowana kobieta jest
Mam bardzo dziwne wrażenie, że ja już to czytałam. Tą pierwszą część na pewno. I opcje są dwie - albo zaczęłam i nie skończyłam, albo ktoś od Ciebie zerżnął pomysł perfidnie, bo początek brzmi cholernie znajomo, tylko wydaje mi się, że laska wylądowała wtedy w Planicy.
OdpowiedzUsuńTyle wstępu.
Przypadki chodzą po ludziach. ostatnio miałam wrażenie, że wsiadłam do złego pociągu, jechałam z przyjaciółką, wiec gdyby tak było to groziłaby mi śmierć na miejscu w męczarniach. Ale jestem w stanie to zrozumieć, bo ja również jeste osobą mocno roztrzepaną ;)
Reakcja Lilki jak najbardziej prawidłowa.
"tuż po rzuceniu we mnie słownikiem określeń wulgarnych i nie do powtórzenia" - a ten tekst mnie umarł totalnie.
polubiłam w ogóle narrację Kornelii (zwłaszcza, że jest fanka SPN, moja baba!) i jej relację z przyjaciółką.
Z przyjaciółka od łyżew, tak?
I ta historia z matką... no, nie będę snuć teorii, bo późno już trochę i boję się jakąś gafę popełnić, więc po prostu przeczytam sobie dziś jeszcze jeden rozdział ;)
E_A
Podtrzymuje swoje zdanie, że Nelki nie da się nie lubić. Taksówkarz spoko gość, a ty masz naprawdę dobry styl. Na tyle, że z dużą łatwością malujesz mi przed oczami obrazy do których chciałaś przenieść swojego widza.
OdpowiedzUsuń