*
szukam miejsca
szukam twarzy
czy jest tu ktoś, kogo znam?
ponieważ nic nie idzie zgodnie z planem
i wszystko jest niepoukładane
i nikt nie chce być sam
* * *
Ja
tylko chciałam trochę pouciekać przed własnym życiem i poczuć się jak Elizabeth
Gilbert*, gdy próbowała poukładać wszystko na nowo, poszukując siebie pośród
rzymskich uliczek i znajdując odpowiedzi na wszystkie pytania w indyjskich
świątyniach. Chciałam oczyścić swój zabałaganiony umysł. Chciałam poczuć, jak
to jest być wolnym. Chciałam przeżyć to, czego w swoim dwudziestoczteroletnim życiu
jeszcze nie przeżyłam. Chciałam zaszaleć i uwolnić się od wszystkiego, co do
tej pory mnie krępowało. Może chciałam też trochę się nad sobą poużalać; zrobić
z siebie bohaterkę tragiczną, licząc, że w najmniej oczekiwanym momencie
wszystko obróci się o sto osiemdziesiąt stopni i zmieni raz na zawsze.
Tego
chciałam i tylko tego.
I
zamiast trzymać w rękach wręczonych przez przypadkowego paryżanina
bukiet kwiatów, ściskam w
nich pęknięty kask Morgensterna. Gdzieś pomiędzy powtarzaniem sobie, że
wszystko będzie dobrze, po raz kolejny przewinęła się myśl, że chciałabym być
teraz w domu.
Nie.
Spojrzałam
z niepokojem przez ramię w stronę namiotu medycznego. Dochodziły stamtąd tylko
strzępki rozmów, z których nic nie wynikało. I to mnie frustrowało, bo skoro
już zostałam wciągnięta w tę zabawę, to chociaż ktoś, do cholery, mógł mnie
poinformować, czy on w ogóle jest w jednym kawałku! Zamiast tego kazali czekać i
czekać i czekać… A ja? Boję się. Boję się o człowieka, który jest mi
zupełnie obcy, ale który
jeszcze dzisiaj przed konkursem, dosłownie dwie godziny temu, uśmiechnął się i
powiedział durne ‘cześć’. Który wczoraj rzucił mi swoje kwiaty, wręczone mu za zwycięstwo
na tej samej skoczni, która dzisiaj go pokonała. To było trochę tak, jakbym
czuła się jakoś do niego przywiązana. Nie wiem. Po prostu… martwię się o niego.
-
Musisz mi pomóc.
Głos
Herberta powstrzymał mnie od kolejnych głębokich wyznań. Automatycznie
spojrzałam za jego plecy, które przysłaniały wejście do namiotu,
uniemożliwiając mi choćby krótkie zobaczenie Thomasa. Od razu przeniosłam zaskoczony wzrok na
Austriaka.
-
Tobie?
-
Mi, jemu, czy to teraz ważne? Chodzi tylko o to, abyś wzięła to – tu wcisnął w
moje ręce średniej wielkości torbę sportową – i poleciała z nim do szpitala. Tylko tyle.
-
Tylko… tyle? – wycedziłam,
patrząc na niego, jak na skończonego idiotę, którym zresztą zdawał się być. – A
tobie niby za co płacą? Powiedz mi tylko, czy wszystko z nim w porządku i się
ode mnie odczep, dobra?
Pokręcił
głową z pełnym litości uśmiechem.
-
Dziewczyno, jestem tu sam, a tam czeka na mnie jeszcze pięciu innych skoczków.
Przecież nie mogę ich zostawić!
-
A on? On jest chyba teraz najważniejszy z nich wszystkich, prawda?
-
Nie rozdwoję się! Chciałbym, ale nie umiem! Dlatego proszę, a nawet błagam,
pomóż mi! Jemu! Cokolwiek! – Podrzucił rękoma, czerwieniąc się trochę ze złości, trochę z bezradności.
Zacisnęłam szczęki, bo czułam się podobnie. Tyle, że ja zostałam w to
wciągnięta siłą i bardzo, ale to bardzo tego nie chciałam. – Słuchaj, już raz
mu pomogłaś. Co ci szkodzi zrobić to ponownie?
Prychnęłam,
bo to było takie beznadziejne. Daj palec, a wezmą całą rękę. To się nazywa naruszanie czyjejś
cierpliwości i dobroci. A ja… A ja, do cholery, mam za miękkie serce.
Już
miałam coś powiedzieć, gdy z namiotu wyszła grupka ratowników. Składane łóżko
zatrzęsło się na nierównie usypanym śniegu, wprawiając w lekkie drganie
nieruchomego Morgensterna. Zupełnie inaczej patrzyło się na to ze świadomością,
że jeszcze parę godzin temu śmiał się razem z Kraftem, gdy zamknęli windę tuż
przed nosem Schlierenzauera.
-
Kornelia, proszę – szepnął błagalnie Herbert. Przymknęłam oczy, policzyłam
szybko do pięciu i otwierając powieki, pokiwałam lekko głową.
-
No już dobra, dobra. Boże kochany… Tylko daj mi jakiś namiar na siebie!
Uśmiechnął
się z ulgą i zrobił lekki ruch, jakby z całej
tej wdzięczności chciał
mnie objąć. W zamian szybko podał swój numer
i popchnął w kierunku powoli odjeżdżającego nam Thomasa. Przewiesiłam torbę przez ramię i pobiegłam.
Zwariowałam, wiem,
ale odkąd znalazłam się
w Titisee nic nie miało
racjonalnego wyjaśnienia.
A
na helikopter, to ja się w ogóle nie pisałam.
Jeden
z ratowników praktycznie siłą wcisnął mnie do środka gotującej się do startu
maszyny. I to nie dlatego, że nagle zdecydowałam się odpuścić. Po prostu na
widok rozpędzających się śmigieł przymarzłam do śniegu i nie mogłam się ruszyć.
Schowałam głowę w rękach i próbując uspokoić się na zewnątrz, gdzieś w środku
ryczałam jak mały bachor. Na całe szczęście było zbyt głośno, aby ktokolwiek
mógł usłyszeć mój wrzask, gdy helikopter szarpnął i zaczął się unosić. W
którymś momencie nieco za mocną zatrzęsło i osunęłam się w bok, uderzając lekko
kolanem o metalowy stelaż łóżka, na którym leżał nieprzytomny Thomas. Rozwarłam
palce i spojrzałam, właściwie po raz pierwszy, na niego. Skłamałabym mówiąc, że
wygląda to źle. Jest o wiele gorzej.
Ma
pecha. Nie mówię tylko o tym upadku, który przewijał się przed moimi oczami niczym stara taśma filmowa. Ma pecha,
bo trafił na mnie. Walić tę gadkę o tym, że wtedy na siłowni mu się
poszczęściło. Tak naprawdę
nie mógł gorzej trafić. Nie jestem dobra ani w pomaganiu, ani w podpieraniu
ludzi na duchu, gdy tego potrzebują. Nie umiem zaopiekować się kimś, nie wiem,
jak to jest być za kogoś odpowiedzialnym. A on tego właśnie teraz potrzebuje.
Odruchowo
chwyciłam za koniec koca i
naciągnęłam go na nieco odkrytą szyję blondyna. Nie chciałam, by podczas wychodzenia z
helikoptera go przewiało, a on tak nagle otworzył oczy. Wstrzymałam przyspieszony lotem
oddech i przez chwilę w bezruchu przypatrywałam się jego zmęczonemu spojrzeniu,
wędrującemu po suficie maszyny. Aż w końcu zatrzymał je na mnie. Odetchnął
głęboko przez maskę tlenową, jakby odczuł swego rodzaju ulgę, choć nie jestem
pewna, czy to nie ja byłam tą, której nagle ciężki głaz spadł z serca.
Poruszyłam ustami w niemym „hej”, na co odpowiedział powolnym opuszczeniem powiek
i ponownym ich uniesieniem.
Jakby w ten sposób chciał dać znać, że dobrze, że z nim jestem. To było takie…
dobre. I trochę dodało mi odwagi.
Bo
nie wiem jak mocno byłam tym wszystkim przerażona. Chyba równie mocno, jak
byłam szczęśliwa, gdy zbliżyliśmy się do lądowania.
* * *
Gdy
tyłek już mnie bolał od siedzenia na plastikowym krześle, a plecy miały dość
podpierania ścian, po prostu krążyłam od jednego końca korytarza do drugiego i
próbowałam odnaleźć w tym wszystkim jakikolwiek sens. Zabawne – nie znalazłam
go. Albo sprytnie się przede mną chował, albo w ogóle nie istniał.
Czas
tak po prostu mijał, podczas
gdy ja powoli zaczynałam mieć dosyć sterylnych ścian szpitalnego korytarza. Przerywana przez pojedyncze szmery
cisza, co jakiś czas
pojawiający się ludzie i ohydny zapach – wszystko to wzmagało irytację tym, że wciąż pozostawałam bez jakichkolwiek
informacji. Jedne badania, drugie, trzecie… I zero konkretów.
-
Na strachu się skończyło. – Usłyszałam w pewnym momencie za sobą. Mężczyzna pod sześćdziesiątką stał za
moimi plecami i przeglądał jakieś papiery, a gdy poczuł mój wzrok, uśmiechnął
się jak typowy miły staruszek. – Nieźle się poobijał, złamał mały palec, ale
wygląda na to, że jeszcze niejedno wyskacze.
-
Czyli wszystko gra? Mogę przestać panikować?
-
Nawet musi pani. Zrobimy tylko jeszcze tomografię, ale nie wydaje mi się, żeby
jej wyniki miały nas czymś zaskoczyć.
Tuż
po tych słowach drzwi sali, zza których przed chwilą wyszedł lekarz, otworzyły
się. Król Thomas I wyjechał na szpitalnym
łóżku, trzymając zewnętrzną część obandażowanej dłoni przy czole i patrząc tępo
w sufit. Poznałam to spojrzenie; już raz się z nim zetknęłam. Czyżby znów był
na siebie wściekły?
-
Mówił coś? – spytałam, odprowadzając Morgensterna wzrokiem.
-
Szczerze mówiąc, to niewiele. A teraz przepraszam, obowiązki wzywają. –
Poprawił opadające z nosa okulary i ruszył w kierunku znikającego na końcu
korytarza Austriaka. Jeszcze ostatni raz spojrzałam w tamtą stronę i dopiero,
gdy plecy mężczyzny zginęły za rogiem pozwoliłam sobie na głośne stwierdzenie,
że z ponownie bliskim autodetonacji Thomasem będzie zajebiście i malinowo.
Chciałam
wykonać odwrót, ale uniemożliwiła mi to wysoka i postawna pielęgniarka o
typowej niemieckiej urodzie, która właśnie opuszczała przed chwilą zajmowaną
przez Morgensterna salę. Z miną, jakby nie spała od trzech lat, tylko wcisnęła
mi w dłoń coś niewielkiego i chłodnego, po czym poszła w sobie znanym kierunku.
Obejrzałam się za nią z zaskoczeniem, po czym rozluźniłam zaciśniętą pięść, w
której znajdował się srebrny łańcuszek z dwoma zgrabnymi zawieszkami. Nawet
nie zdążyłam im się przyjrzeć,
bo na korytarz wbiegł Herbert i Pointner,
z marszu pytający o Thomasa. Szybko wcisnęłam wisiorek do kieszeni kurtki i
obróciłam się w ich stronę.
-
Rozmawiałaś z nim? – spytał
Herbert gdy przekazałam praktycznie co do słowa to, co usłyszałam od lekarza. –
Mówił coś?
Pokręciłam
głową, bo pewnie nawet gdyby taka możliwość się pojawiła, chyba nic bym od
Thomasa nie usłyszała. No, może znów kazałby mi spadać, ale uznajmy, że to nie
wliczało się do cennych informacji.
-
Dopiero pojechał na tomograf. Myślę, że potem będziecie mogli z nim pogadać.
Albo przynajmniej spróbować – dodałam szybko.
-
Dzięki, że z nim tu przyleciałaś – mruknął Herbert. Automatycznie lekko się
skrzywiłam, przypominając sobie lot helikopterem. – Naprawdę.
-
Dziewczyna świetnie się spisała! Znowu! – Aż podskoczyłam, gdy głos w końcu zabrał
trener. Ostrożnie zrobiłam krok w bok, nieco oddalając się od niego, ale to nie
przeszkodziło mu w chwyceniu mnie za ramię i spojrzeniu w oczy. – To doprawdy
niesamowite, co do tej pory zrobiłaś. Jesteś… jesteś wspaniała – wyznał i
uśmiechnął się lekko.
-
Taaak… I trochę
zmęczona. – Ostrożnie wyzwoliłam swoje ramię spod uścisku Alexandra
Pointnera i posłałam obojgu
wymowne spojrzenie. – Pozwolicie, że wrócę do hotelu.
W
zasadzie nie poczekałam na odpowiedź. Po prostu wyminęłam ich i ruszyłam przed
siebie.
* * *
Plan
był jasny i prosty: po prostu jak najprędzej i jak najdalej się stąd
wynieść, zanim ktokolwiek
lub cokolwiek mnie powstrzyma. Albo gorzej, zanim ja sama to zrobię. Muszę w końcu przerwać tę serię
komicznych wydarzeń, którą rozpoczęło znalezienie się w Titisee-Neustadt.
Jestem pewna, że jak najszybsze opuszczenie tego miasta rozwiąże problem. Po
prostu muszę działać szybko i bez zastanowienia.
Czyli
kompletnie wbrew sobie.
-
Ben, ja zwariowałam – oświadczyłam zupełnie poważnie, tępo patrząc przez
przednią szybę jego taksówki. Sunął wolno
po drodze, czekając aż sama zacznę wyrzucać z siebie to, co leżało mi na
sercu. A miałam wrażenie,
że przez ostatnich kilka
dni uzbierało się tego całkiem sporo. – Muszę w końcu zsiąść z tej karuzeli, zanim
się porzygam.
-
Po prostu trochę za dużo się wydarzyło – ocenił, a w tym wszystkim był po prostu
tym Benjaminem, którego zdążyłam do tej pory poznać. Śmiał się z tego, co
‘zgotował mi los’ i nie widział w tej sytuacji tej powagi i bezsensu, o których
mówiłam ja. – Pamiętasz, co ci powiedziałem parę dni temu, gdy spotkaliśmy się po raz
pierwszy? – Obrócił głowę w moją stronę, a widząc ciskające w niego piorunujące
spojrzenie, zaśmiał się perliście. – Oczywiście, że pamiętasz. Czyżbym miał
rację?
-
A ty dalej swoje, co? – rzuciłam
poirytowana. – To, co się do tej pory zdarzyło to seria przypadków i ich
następstw, rozumiesz?
- Rozumiem, ale wolę swoją
wersję.
Przewróciłam
oczami i wtopiłam się w fotel, wlepiając wzrok w mijane za oknem miasto. Titisee, jak ja ciebie
nienawidzę…
- Masz rację, trochę za dużo się wydarzyło –
mruknęłam po chwili ciszy. Spuściłam głowę, bawiąc się swoimi palcami i
próbując jakoś przetoczyć wszystkie myśli przez głowę. – Wiesz, Ben, oni
naprawdę proponują mi coś wielkiego, coś, co mogłoby mi pomóc oderwać się od przeszłości i
pozwolić zacząć wszystko od nowa. I wydaje mi się, że ja w jakimś stopniu tego
chcę. Problem jest w tym, że ja jestem tym wszystkim przerażona, bo to byłoby
już takie całkowite odcięcie się od przeszłości.
-
Wydawało mi się, że tego właśnie chcesz?
-
Też tak sądziłam, ale
teraz, gdy nadarzyła się okazja takiej stuprocentowej ucieczki nie jestem pewna
czy chcę, aby tamto życie się skończyło… - Zagryzłam wargę z nadzieją, że wszystkie inne
kotłujące się myśli jak najszybciej ulecą. Bez skutku, Ben je przytrzymał.
-
A może boisz się tego,
co przed tobą? – Spojrzał na mnie badawczo, na co odwróciłam głowę w drugą
stronę. – Kornelia, popatrz
na mnie. Strach cię obleciał, bo nie wiesz, czego się spodziewać, prawda? – spytał, gdy odważyłam się zwrócić
na niego swój wzrok. – Boisz się, że ktoś cię znowu zrani, albo, że znów
odczujesz potrzebę ucieczki, tak?
Przez
dłuższą chwilę milczałam, próbując znaleźć jakieś odpowiednie słowa, które nie
brzmiałyby aż tak brutalnie. W tym samym czasie zdążyliśmy dojechać do hotelu.
Ben zaparkował, zaciągnął ręczny i opierając ramię o kierownicę, obrócił się
w moją stronę.
- Słuchaj, nie każdy ogień musi oznaczać, że się
sparzysz. Równie dobrze możesz się przy nim ogrzać. Musisz tylko zaufać sobie i
innym, nawet, jeśli wiąże
się to z ryzykiem.
-
Jedyne, co muszę, to stąd wyjechać – szepnęłam bardziej do siebie, niż do
bruneta. – Jak najszybciej.
A
gdy ponownie spojrzałam na niego z wyraźną prośbą o zrozumienie, tylko uśmiechnął
się z powątpiewaniem.
- Co?
-
Chciałaś uciec. Uciekłaś. Znalazłaś się w miejscu, gdzie dostałaś szansę na coś
nowego, lepszego. I też chcesz uciec? Kornelia, to błędne koło!
-
To co ja mam zrobić?! – prawie
krzyknęłam, bo już naprawdę jestem
zmęczona. Zmęczona, zła, głodna i skołowana do granic możliwości. Ben przez
chwilę nad czymś myślał, po czym równie zrezygnowany opadł plecami na swój
fotel i oparł głowę o zagłówek. – Wybacz, że trafiła ci się taka popieprzona pasażerka
– mruknęłam po chwili.
-
Masz tendencję do głupiego gadania – stwierdził, patrząc gdzieś przed siebie. –
Nie wiedzieć czemu i tak cię jakoś lubię. – I to była chyba jedna z
najfajniejszych rzeczy, jakie ostatnio usłyszałam. Na znak, że jakoś to
doceniam, lekko szturchnęłam łokciem jego, na co od razu odpowiedział tym
samym. Przez chwilę milczeliśmy, co jakiś czas tylko parskając krótkim
śmiechem. Czułam, że pomimo naszej rozmowy to były dobre momenty; takie, które
zapamiętam i do których będę wracać. Takie zwyczajne, jak wiele innych, ale
mimo wszystko…
-
Kornelia?
-
Hm?
-
Bądź rozsądna, proszę. Jedź do tego chłopaka, porozmawiaj z nim, poznaj go.
Poznaj tych wszystkich ludzi, którzy wyciągają do ciebie rękę. Jeśli to jest
jakaś szansa, to nie tylko ty będziesz żałować, że jej nie wykorzystałaś.
-
Ben…
-
Serio mówię. Nie bałaś się ruszyć samotnie w wielką Europę, więc nie bój się postawić
kroku naprzód i zrób sobie lemoniadę, gdy życie podsuwa ci cytryny, dobra?
Przewróciłam
oczami. Im dłużej gadał, tym bardziej przekonywałam się do jego słów. Mimo to
wątpliwości wciąż krążyły po mojej głowie i nie ustępowały. Gdyby wszystko było
takie łatwe, na pewno nie znajdowałabym się w tej taksówce, nie z Benem, nie w
Titisee. Wsunęłam zmarznięte ręce do kieszeni kurtki i tknęło mnie. W palce
prawej dłoni wkręciło mi się coś chłodnego, co zdecydowanie nie należało do mnie.
Wyciągnęłam rękę i automatycznie zrobiło mi się gorąco.
-
Zgaduję, że wracamy do szpitala, tak?
*
* *
czy nikt nie próbuje mnie odnaleźć?
czy nikt nie zabierze mnie do domu?
* * *
Wdech
i wydech.
Nacisnęłam
klamkę i bardzo ostrożnie otworzyłam drzwi
od szpitalnej sali. Skrzywiłam się, gdy zawiasy głośno skrzypnęły. Mógł już spać, gdy jakaś idiotka z
syndromem wiecznego zagubienia postanowiła go odwiedzić po godzinach wizyt.
Pomieszczenie było zaciemnione, jedynie w kącie paliła się lampa. Thomas leżał
na wyglądającym na niewygodne łóżku ze słuchawkami na głowie, z których dochodziła głośna. Najwidoczniej moje obawy o jego
obudzenie były zupełnie niepotrzebne. Zamknęłam za sobą drzwi i powoli zaczęłam
pokonywać odległość do łóżka, jakby dzieliły nas kilometry. Zauważył mnie
dopiero w momencie, w którym
wyciągnęłam rękę w stronę drewnianej szafki, aby położyć na niej
łańcuszek. Nieporadnie
zsunął z głowy słuchawki i pierw spojrzał na swoją własność, a potem na mnie.
-
Myślałem, że przepadło – chrypnął cicho.
-
Przepraszam, zupełnie zapomniałam, że to wzięłam – odparłam jeszcze ciszej, unikając
jego wzroku. – Jak się
czujesz?
-
A jak myślisz?
-
Powiedziałabym, że gównianie, ale… - urwałam. Właśnie usłyszałam w głowie to,
co powiedziałam. Wywróciłam oczami i machnęłam ręką, może o tym zapomni. – To
mówisz, że wszystko gra, tak? – Głos mi jakoś dziwnie zaskrzeczał, gdy
próbowałam zamaskować swoją wcześniejszą wypowiedź. Chrząknęłam i spojrzałam w
końcu na Thomasa, który po krótkiej chwili gapienia się na mnie jak na
wariatkę, cicho się zaśmiał.
-
Nie, nie gra, ale bywało gorzej – stwierdził, siląc się na lekki grymas twarzy.
Wykrzywiłam usta w uśmiechu, który jednocześnie oznaczał akceptację tej
odpowiedzi, ale także mówił, że nie bardzo wiem, co dalej. Ale zdaje się, że
Morgenstern jest mistrzem tego typu sytuacji, bo zaraz przerwał ciszę. – No i
co tak stoisz? Siadaj. – Kiwnął głową na stojący przy łóżku duży fotel. Obrzuciłam
Austriaka zaskoczonym spojrzeniem, po
czym zaczęłam nawigować rękoma na drzwi.
-
Nie, nie, ja się zmywam, chciałam tylko ci to oddać i już mnie nie ma! –
Posłałam mu szybki uśmiech i zbliżyłam się do drzwi. Już chwytałam klamkę, gdy
zatrzymał mnie jego głos.
-
Słyszałem, że nie chcesz przyjąć propozycji Pointnera…
A
by cię szlag, Morgenstern.
Odchyliłam
głowę do tyłu i głęboko westchnęłam. A liczyłam na szybką wizytę w szpitalu,
krótką miłą pogawędkę i powrót do hotelu, do ciepłego łóżka. Odwróciłam się w jego stronę. Patrzył
na mnie wyczekująco, co w sztucznym świetle i w połączeniu z jego
poobijaną twarzą wyglądało dość upiornie.
-
To zbyt poważna decyzja, aby podjąć ją tak nagle, nie sądzisz? – spytałam
nazbyt oficjalnie. – Twój
trener i fizjoterapeuta może mają odmienne co do tego zdanie, ale…
-
Och, daj spokój, przestań trajkotać. Chciałem cię tylko jakoś zagadać, abyś
została chwilę dłużej.
Zatrzepotałam rzęsami, patrząc na niego ze
zdziwieniem. Uśmiechnął się trochę po łobuzersku i poklepał swoje łóżko. Ani
drgnęłam.
-
Dlaczego?
-
Bo jestem tu sam? Bo mi się nudzi? Bo mam ochotę z kimś pogadać? Po prostu… - I
wzruszył ramionami, jakby mimo to, było mu wszystko jedno czy zostanę, czy za
chwilę trzasnę drzwiami. Ale i tak po chwili spojrzał na mnie z nadzieją, że
jednak dotrzymam mu towarzystwa. – To jak?
-
A czy ty nie powinieneś odpoczywać? Albo spać? Jest już grubo po dziesiątej –
poinformowałam, stukając w szkiełko od zegarka, zapiętego na moim lewym
nadgarstku.
-
Godzinka.
-
To naprawdę nie jest dobry pomysł, patrząc na to, co się dzisiaj stało.
Potrzebujesz spokoju, ciszy, odpoczynku i…
-
Czterdzieści pięć minut.
-
… i przez zmęczenie zaczynasz majaczyć.
-
Kornelia…
-
Jest już cisza nocna, a poza tym to ja i tak nie powinnam tutaj być! Wiesz co ja musiałam zrobić, aby
się tutaj do ciebie dostać? Wiesz jak ucierpiał mój honor i moja duma, gdy
prawie zamrugałam się na śmierć do lekarza dyżurującego? Nie wiesz nawet…
-
Pół godziny!
-
Jezu Chryste, DOBRA! – warknęłam
i usiadłam w tym jego cholernym fotelu. Posłałam mu rozzłoszczone spojrzenie, gdy uśmiechnął się z
satysfakcją. – Pół godziny, pamiętaj – rzuciłam ostrzegawczo, unosząc rękę z
zegarkiem.
-
Aha. Pół godziny, godzina, ewentualnie cała noc… – mruknął pod nosem,
poprawiając się na łóżku. Wywróciłam oczami i kazałam mu usiąść, bo przecież ta
poduszka, na której leżał wymagała porządnego strzepania. Oklepałam ją z kilku
stron i znów podłożyłam pod jego plecy, co by się nie męczył. A on mi cicho wymruczał: – Ca-ła-noc.
-
Dwadzieścia siedem minut i trzydzieści siedem, sześć, pięć…
Wypuścił
powietrze przez nos
i pokręcił głową z
dezaprobującym spojrzeniem. Uniosłam tylko ręce na znak niewinności i opadłam
na miękki fotel, uginając nogi i opierając je na metalowej części łóżka
Thomasa.
-
Przekonaj mnie – odezwałam się po chwili ciszy, rzucając mu wyzywające
spojrzenie. Pierw spojrzał na mnie pytająco, jakby nie rozumiejąc, o co mi
chodzi, ale byłam pewna, że doskonale został uświadomiony w bardzo ważnej
kwestii. Gdyby nie wiedział, nie siedziałabym tu teraz. A on nie
uśmiechnąłby się w triumfalny sposób.
-
Niby nie chcesz przystać na tę ofertę, ale jednak jesteś jej ciekawa.
-
Może po prostu potrzebuję dobrego powodu, by ją przyjąć?
Graj,
Kubiak, graj z nim! Ten wyniosły wyraz twarzy, tak charakterystyczny dla tych
wszystkich Austriaków, wyraźnie daje do zrozumienia, że ten krótki początek
słownej potyczki ewidentnie mu się spodobał. Może nawet tego chciał.
-
A jaki według ciebie jest wystarczająco dobry?
No
właśnie, jaki? Czego tak naprawdę potrzebowałam, aby zgoda przeszła mi przez
gardło? Uniosłam wyżej podbródek i spojrzałam na niego z pewnością siebie.
-
Najkorzystniejszy dla mnie.
Przez
chwilę spoglądał na mnie w skupieniu, po czym jego twarz nagle rozjaśniła się i
już nie było na niej śladu po hardym wyrazie.
-
Możemy tak w nieskończoność – stwierdził i śmiejąc się gardłowo, oparł wygodnie
głowę o poduszkę i przymknął oczy. – Przestań się zgrywać. Albo zyskasz, albo
stracisz, rób co chcesz.
-
Och.
Przez
moment wpatrywałam się z wysoko uniesionymi ze zdziwienia brwiami w oblicze
Morgensterna. Czyli mogłam sobie zrobić, co zechcę, tak? Nikt z nich nie będzie
mnie ścigał ani tropił gdziekolwiek nie pojadę? Bo albo mi się zdawało, albo
Herbert nie chciał nawet słyszeć o odmowie.
-
Oczywiście moim zadaniem jest przekonanie ciebie do tego, że praca z nami
będzie super i w dechę, ale cóż ja mogę… - Westchnął, machając bezradnie ręką z
wciąż przymkniętymi powiekami. – Ja tu tylko skaczę.
-
Teraz to ty sobie możesz tylko pomarzyć o skakaniu – rzuciłam bezmyślnie, a
dopiero potem ugryzłam się w język. Thomas tylko uchylił jedno oko i wycelował
we mnie palec.
-
A to już było niefajne.
-
Ja po prostu sobie tego nie wyobrażam, wiesz? – spytałam siebie, Thomasa, albo sufitu. Nie wiem. –
Nie widzę tego, nie z tą drużyną.
-
Daj spokój, chłopaki są trochę powaleni, ale dają radę.
-
Chłopaki? Koleś, ty jesteś z nich wszystkich najgorszy – rzuciłam żartobliwie.
Zaraz jednak poczułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy, gdy Thomas wykrzywił
się w silnym bólu i złapał za klatkę piersiową. –
Jezus Maria, co się dzieje?! – Poderwałam się na równe nogi i zaczęłam machać
nad nim rękoma, nie wiedząc w co je włożyć. - Morgenstern!
-
Twoje słowa… zabolały… - wydobył z siebie zduszony jęk, po czym znów całkowicie
rozluźniony otworzył jedno oko i uśmiechnął się buńczucznie. – Och, przejęłaś
się.
-
Boże, daj mi cierpliwości, bo jak dasz mi siły, to zrobię mu krzywdę –
wymamrotałam, wznosząc oczy ku niebiosom. Seria spokojnych wdechów i wydechów i
byłam gotowa, aby nie całkiem spokojnie opaść na fotel. – I ja mam tak z tobą
zostać? Pracować?
Spędzać czas, tak?
-
Zostań jak długo chcesz. – Posłałam mu za to pytające spojrzenie, ale jego
wzrok znajdował się gdzieś ponad moją głową. – Skoro już minęły te twoje umowne
pół godziny… To co ci szkodzi zostać na dłużej?
* * *
jest cholernie zimna noc
próbuję rozgryźć to życie
czy nie weźmiesz mnie za rękę?
czy nie zaprowadzisz mnie w jakieś nowe miejsce?
nie wiem kim jesteś
ale ja
ja jestem z tobą
* Elizabeth Gilbert - autorka i bohaterka
książki "Jedz, módl się, kochaj". Polecam.
*
Ta-daaam.
To taki prezent z okazji kolejnego roku,
który wybił mi na liczniku. Nie ma co świętować, ale każda okazja na nowy
rozdział jest dobra.
Wyjątkowo długo dziś, ale to tylko ze
względu na fakt, że teraz trzeba będzie przystopować i zająć się sprawami
ważniejszymi. Maj, moje Kochane, maj. A maj dla trzecioklasistki liceum oznacza
tylko jedno i Wy dobrze wiecie co, ale ja tego słowa tutaj pisać nie zamierzam.
Skoro opowiadanie w miarę się rozkręciło, to mogę sobie na to pozwolić. Bite
siedem stron w Wordzie chyba wystarczy na najbliższe parę tygodni, hm? :)
I tak, wiem, mam coraz bardziej rosnące
zaległości u Was. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, ale czasu jest o wiele za
mało. Możecie być tylko pewne, że wszystko zostanie nadrobione, obiecuję!
Kończę. Ściskajcie kciuki, aby żadne
huragany nie nawiedziły w sobotę Harrachova. Warunki do latania muszą być, ale
do kibicowania również! Będę Wam machać z telewizora. :D (W przerwach, gdy będę
poszukiwać swoich synów i płakać ze szczęścia, że BER jest w świetnej formie,
o).
Czyżbyś miała urodziny dzisiaj ? W takim razie piąteczka.
OdpowiedzUsuńWszystkiego Najlepszego:)
Rozdział jak zwykle genialny i już nie mogę się doczekać kolejnego:)
Spóźniona , ale szczere!
OdpowiedzUsuńSzczęścia w Życiu a szczególnie w tym wiosennym Maju!:D
...
Co to rozdziału.
Powala na kolana.
Jedno z moich pierwszych opowiadań , które zaczęłam czytać , pierwsze i najważniejsze.
Co tu więcej mówić. Piszesz pięknie!
http://difficult-love-austria.blogspot.com/
Ann.
Jak zawsze - spóźniona, ale co tam. Wszystkiego najlepszego! Obyś dobrze napisała TEN TEST w maju, no i dalej pisała dla nas takie świetne rozdziały! :***
OdpowiedzUsuń--
No co ta Kornelia? Zamiast przyjąć bez mrugnięcia okiem tę pracę, to ona się zastanawia cały czas. Ach, nawet nie wiesz jak bardzo, baaardzo podobała mi się ta gra słowna między dziewczyną, a Morgensternem! Może jemu uda się ją przekonać do przyjęcia tej pracy? Oby! :-)
PS. zapraszam na 8 :
http://another-story-about-ski-jumping.blogspot.com/
Oj, ale mi się świetnie czytało. Nawet mimo tego, że mało wariatów i wcale zupełnie nie było Kubackiego. Genialnie opisujesz zachowanie Thomasa. Wyobrażam sobie wręcz jego mimikę, gesty, zachowanie.
OdpowiedzUsuńI nie chcę Kulm. Też nie chcę.
Pisałam to już, ale napiszę po raz kolejny - uwielbiam Bena. Co prawda Thomasa w Twojej wersji również. Mam nadzieję jednak, żę Kornelia przyjmie propozycję pracy z Austriakami ^^
OdpowiedzUsuńNo i zazdroszczę Harrachova! Żałuję, że nie ogarnęłam się wcześniej, aż tak daleko nie mam. Jak dzisiaj zobaczyłam Romoerena na ekranie to zaczęłam piszczeć z radości xD (całe szczęście nikt nie widział ani nie słyszał mojej reakcji...)
A tym okropnym słowem na m jak maj się nie przejmuj, będzie okej!
No i wszystkiego najlepszego :D
Pozdrawiam :)
Oj tam, na pewno będzie dobrze. Maj jak maj i tyle ;)
OdpowiedzUsuńNo i wszystkiego najlepszego! (spóźnione, przepraszam, wcześniej nie wiedziałam ;))
Rozdział oczywiście świetny, długość niesamowita, jestem pod wrażeniem.
Ja nie wiem jak ona może tak długo opierać się możliwości pracy dla Austriaków. Ja to bym pędem leciała, jak głupia^^
"Thomas tylko uchylił jedno oko i wycelował we mnie palec.
- A to już było niefajne." --- jak sobie to wyobraził to nie mogłam wytrzymać i nie wiedzieć czemu parsknęłam śmiechem ;))
Pozytywnie, pozdrawiam ;)) ;*
p.s. zapraszam na Kłuska: http://www.w-ogniu.blogspot.com ;))
Przede wszystkim: wszystkiego najlepszego! :)
OdpowiedzUsuńWykreowany przez ciebie Thomas to ktoś o bardzo ciekawym charakterze. Z jednej strony niedostępny, może nawet chłodny, a z drugiej wydaje mi się, że łaknący uwagi.
Ciągłe uciekanie nic Korneli nie da, a wręcz przeciwnie- sprawi, że będzie jeszcze bardziej zagubiona. Może więc czas na poważną decyzję?
Pozdrawiam :)
Trafiłam na bloga dopiero dziś, ale w ciągu kilku godzin, jak tu siedzę, nadrobiłam wszystko. I wiem jedno- chcę więcej.
OdpowiedzUsuńTwój styl pisania jest niesamowity. Wczuwasz się w bohaterów, jakbyś nimi była, wszystko jest tak dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Po prostu doskonałe. Czytając opowiadania, nie mogłam oderwać oczu, ba! Mrugnąć! One są tak ... pochłaniające, no brak słów. Szukałam takiego bloga od dawna. No i jeszcze bohaterzy. Kornelia to na prawdę ciekawa postać. W końcu, kto by się odważył wsiąść w pociąg i tak po prostu jechać przed siebie? Thomas, mój ulubiony, najukochańszy skoczek narciarski, któremu kibicuję od lat, w takim wydaniu. Po prostu marzenie.
Czytałam to kilka godzin, ale nie żałuję. Tak samo tego, że jutro obleję polski. Było warto! I mam nadzieję, że za kilka dni, no dobra- tydzień, ujrzę kolejne opowiadanie. Jeśli nie, chyba umrę, albo będę do końca życia czytać, te które tu są. Bo w życiu chyba lepszych nie czytałam. Gratuluję talentu.
Pozdrawiam i życzę duuużo weny! :)
Jak dobrze, że ona poznała tego Bena, normalnie spadł jej koleś z nieba! Przecież gdyby nie on to znowu by uciekła i tak uciekałaby do końca życia. Chłopak ma u mnie dużego plusa, że przemówił jej trochę do rozumu i koleś naprawdę minął się z powołaniem. Taksówka to nie jest jego życie :D Poradnia psychologiczna już tak ;D. Chociaż w taksówce można te dwie rzeczy połączyć ;)
OdpowiedzUsuńTitisee to jej przeznaczenie. Jej i Thomasa. I póki co ona nienawidzi tego przeklętego miasto, ale jestem pewna, że nie długo zmieni zdanie i będzie je kochać. ;)
I pracę też przyjmie ;). Te bite kilka godzin, które spędzi z Thomasem na pewno utwierdzą ją tylko w przekonaniu, że musi zaryzykować. Bo chłopak jej dobrze powiedział. Nic nie traci, może tylko zyskać. Ucieknie raz na zawsze od przeszłości, przestanie się bać przyszłości, będzie żyła teraźniejszością i będzie po prostu szczęśliwa ;). A pracę musi przyjąć, bo Herbert już miał problem jak pogodzić swoje obowiązki na Thomasa i pięciu innych pomyleńców ;), więc co będzie na TCS, kiedy to Morgi będzie potrzebował osobistego fizjoterapeuty? Sama przyznała, ze ma miękkie serce, więc nie zostawi chłopaka w potrzebie ;).
Intrygują mnie te zawieszki. Co na nich było? Coś znaczącego dla Thomasa, skoro się tak przejął utratą łańcuszka?
"A by cię szlag, Morgenstern." nie wiedzieć czemu, zaczęłam się śmiać. Urocze to było jak się z nią licytował, żeby została :). Powinna sobie przypomnieć też słowa Bena, zostać w tym szpitalu i go poznać, bo ma idealną ku temu okazję ;).
" Thomas tylko uchylił jedno oko i wycelował we mnie palec.
- A to już było niefajne." Genialne! Ale widać, że nasi bohaterowie powoli łapią dobry kontakt, więc teraz wszystko w rękach Korneli. ;)
Również przyłączam się do spóźnionych życzeń. Aby każdy dzień był cudowny i abyś mogła go wspominać z wypiekami na twarzy! Spełnienia marzeń! :**
A maj.. Tym się nie przejmuj, matura to bzdura i o trafności tego stwierdzenia przekonasz się już w styczniu na studiach.;) Sesja to jest zło wcielone, a i tak wszyscy ją zdają ;). Matura to będzie tak rozgrzeweczka, którą jestem pewna, że koncertowo napiszesz! :) Już Ci życzę powodzenia i będę z niecierpliwością czekała na kontynuację losów Kornelii i Thomasa ;).
Buziaki, a w wolnej chwili zapraszam do siebie! :*
http://czas-naprzerwe.blogspot.com/
Na początku jedno, wielkie PRZEPRASZAM za poślizg, ale biologia, chemia, biologia, chemia. W końcu dzisiaj mam luz :D
OdpowiedzUsuńKornelia znowu chciała wybrać łatwiejsza furtkę, ale Ben był na miejscu, wgl to gościu jest tutaj genialny, jest drugim głosem w głowie Kornelii, dobrze, że go nawet posłuchała i pojechała do tego szpitala. Jak najszybciej powinna podjąć pozytywną oczywiście decyzję, przecież tak świetnie dogaduje się z Morgim! :D Ich wymiana zdań to jedna wielka potyczka słowna, w dodatku ze smaczkiem jakiejś tam chemii, może jeszcze nie tak widocznej, no ale to się przecież czuje nie?
Nawet to szeptanie nad uchem, jak Kornelia poprawiała mu poduszkę ... ygh .. całkiem miłe musiało być, prawda? :)
I moje spóźnione Wszystkiego Najlepszego! :)
Jestem beznadziejna ...
Zrewanżuję się w kolejnym rozdziale! :)
Jaki długi rozdział *.* i bardzo ciekawy :) Świetnie piszesz! Życzę duuużo weny :3
OdpowiedzUsuńPS. Zapraszam do mnie: my-ski-life.blogspot.com :)
ojej! Tak bardzo uwielbiam Bena, że chciałabym, aby Kornelia została tutaj zawsze xd A co do Morgiego to mam nadzieję, że będzie okej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie ;)
Był Benek, yay!
OdpowiedzUsuńTen Benek to mądry facet, mówiał już to chyba.
Oj, rozdarta ta nasza Nelka, rozdarta. Ale taksiarz trafił w sedno - boi się, że znowu ktoś ją zrani i będzie musiała znowu uciekać. I chyba ją skubany przekonał.
Ech, z Morgiego też taki psychoanalityk.