*
mamusia nigdy nie nauczyła mnie jak kochać
tatuś nigdy nie nauczył mnie czuć
mamusia nigdy nie nauczyła mnie jak dotykać
tatuś nigdy nie nauczył mnie jak uzdrawiać
mamusia nigdy nie dawała mi dobrego przykładu
tatuś nigdy nie trzymał mamy za rękę
mamusia sądziła, że wszystko jest zbyt trudne do
zniesienia
tatuś nigdy nie zachowywał się jak mężczyzna
* * *
Świat
się wali?
Dźwięk
spadających garnków brutalnie mnie obudził. Zupełnie odruchowo spróbowałam
otworzyć powieki, w które od razu zapiekły ostre promienie, wpadającego przez lekko
rozsunięte zasłony słońca. Szybko przewróciłam się na drugi bok i naciągnęłam
kołdrę po sam nos. Cokolwiek się działo, mogło poczekać. Było mi zbyt dobrze,
zbyt ciepło, zbyt przyjemnie… Niech inni się martwią, jeśli właśnie komuś dach
spadł na głowę.
Wtuliłam
nos w miękki materiał kołdry, czując powracający sen. Szkoda, że ktoś go bardzo
okrutnie przegonił.
Huknęło,
trzasnęło, zasłony się rozsunęły, światło rozbłysnęło, ja oślepłam i chyba
rzeczywiście coś komuś spadło na głowę. Obstawiam, że choinka Morgensternowi.
-
Dzień dobry w Seeboden! Jest godzina dziesiąta trzydzieści pięć, dnia
dwudziestego piątego grudnia, a więc Boże Narodzenie! Temperatura z rana wynosi
sześć stopni na minusie, a maksymalnie termometry wskażą dzisiaj dwa stopnie poniżej
zera. Przewidziane są przelotne opady śniegu pod wieczór, ale poza tym
zapowiada się słoneczny dzień! Zaleca się wykorzystanie go na długi
krajoznawczy spacer w towarzystwie czarującego skoczka, który właśnie zrobił
śniadanie i czeka, aż jaśnie księżniczka w końcu się obudzi. A teraz wraz z życzeniami
bożonarodzeniowymi dla wszystkich naszych słuchaczy ‘Last Christmas’. Wesołych
świąt i miłego rzygania tą piosenką!
Rany,
jaki on jest popierdolony.
Podczas
swojego radosnego monologu zdążył rozsunąć zasłony, otworzyć okno, ściągnąć ze
mnie kołdrę, zrobić porządek z rozrzuconymi na fotelu ubraniami, trzy razy
wybiec z pokoju i do niego wrócić, sprawić, że kark zaboli mnie od kręcenia za
nim głową, w końcu zamknąć okno i popatrzeć na mnie ze zniecierpliwieniem.
-
I na co ty czekasz?
-
Aż oddasz mi kołdrę.
Jego
mina zdecydowanie kazała mi wybić sobie z głowy dalsze spanie. Stęknęłam
boleśnie i podciągnęłam kolana do klatki piersiowej, czując na stopach
nieprzyjemny chłód. I podczas gdy on obracał się wokół własnej osi, nie wiedząc
w co włożyć ręce, ja próbowałam jakoś się dobudzić. Przetarłam oczy, dokonując
przy tym fenomenalnego odkrycia. To była spokojna noc. Bardzo spokojna i
pierwsza taka od bardzo dawna. Przespana w stu procentach bez budzenia się, bez
złych snów, bez patrzenia w sufit przez kilka godzin.
-
No chodź, samemu mi się nudzi. – rzucił błagalnie, a widząc moje pytające
spojrzenie pokiwał głową na boki. W domu jest pierdyliard ludzi, a on mi mówi,
że jest sam? – Siostra z całą ferajną wybyła do teściowej, a rodzice zapakowali
dziadka do samochodu i pojechali do ciotki. Pies mi został, ale co mi po psie,
skoro się nażarł i poszedł spać?
-
Jesteśmy… sami?
-
Mnie też to bardzo cieszy! – Wycelował we mnie palcem, puszczając przy tym
jeden ze swoich łobuzerskich uśmieszków.
-
Mówiłeś coś o śniadaniu?
-
O kurwa, tosty!
I
tyle go było.
Ostatnie
opary kłębiącego się dymu ulatniały się przez otwarte na oścież okno. Zamachałam
dłonią koło nosa, czując zapach spalenizny, jednocześnie postrzymując śmiech,
za który zapewne zostałabym zdzielona dzierżoną przez Morgensterna patelnią.
Jego bardzo nieszczęśliwa mina mówiła wiele, ale pod żarliwą złością
przebłyskiwało rozbawienie.
-
Będzie jajecznica! – oznajmił, celując we mnie drewnianą łopatką. A potem
zerknął w stronę stołu, na którym stał otwarty laptop i prędko go zamknął,
rzucając mi krótkie spojrzenie.
Oookej?
Nieco
sceptycznie podchodziłam do kulinarnych umiejętności Morgensterna. W powietrzu
wciąż unosił się zapach spalenizny, a w zlewie dogorywały zwęglone kawałki
chleba. Mimo to w fartuszku z kobiecym ciałem w bikini, pod którym skrywał
czarny podkoszulek i pstrokate gatki, a także z każdym włosem w inną stronę
prezentował się tak, że byłam skłonna zjeść wszystko, co wyszłoby spod jego
ręki.
Że co?
-
Pomóc ci?
Prawie
siłą wyrwałam mu z ręki czajnik, wygrywając wojnę na to, kto zrobi herbatę. Z
nieco urażoną dumą, bo ‘przecież jestem gościem!’ mieszał jajka w misce,
kompletnie nie chcąc mi powiedzieć, gdzie trzyma kubki.
-
Przeze mnie nie pojechałeś do rodziny. – Przerwałam panująca między nami ciszę,
którą uzupełniała płynąca z radia zupełnie nieświąteczna piosenka i
skwierczenie bekonu na patelni. Spojrzał na mnie badawczo i postukał powietrze
łopatką. – No co?
-
Jasne, bo po tym wszystkim jedyne o czym marzę, to siedzenie z dziadkami przy
stole i wysłuchiwanie, że jak to dobrze, że się nie zabiłem i że pora skończyć
z tym wariactwem. Nie, dzięki – mruknął, a w jego głosie przemieszało się
znużenie z ulgą.
-
Nie cieszą się, że mają w rodzinie kogoś takiego jak ty?
-
Nie no, cieszą, jasne, że tak. Dopóki coś się nie stanie. Wtedy to każdy mądry.
Kiwnęłam
głową, widząc jak niechętnie o tym mówi i torturuje smażący się bekon, nawet
nie racząc mnie spojrzeniem. W tym momencie wydał mi się odrobinę samotny w
swojej pasji, w której brakowało mu jakiegoś oparcia. Ale to wykluczone! Gdy
wczoraj jego tata pokazywał mi wszystkie medale, trofea i zdjęcia, bez
zająknięcia opowiadając związane z nimi historie i mówił, jacy są z żoną dumni z
takiego syna, byłam pewna, że Thomas posiada w domu prawdziwy skarb. Taki,
który jest z nim na dobre i na złe. W każdym momencie, dobrym i złym. Jeśli
tego nie dostrzega, to jest naprawdę głupi.
-
Po prostu się o ciebie martwią - stwierdziłam i otworzyłam jedną z szafek,
której zawartość bardzo mnie ucieszyła. – Znalazłam!
-
A kto martwi się o ciebie? – spytał znienacka. Przewróciłam oczami czując, że
wracamy do rozmowy z wczoraj. Na dzień dobry chce zepsuć mi humor, który sam
wczoraj poprawił?
-
Mój ubezpieczyciel.
Niech
mnie piorun trzaśnie, jeśli nie mówię prawdy!
Thomas
prychnął, ale nic już nie powiedział. Wlał jajka na patelnię i skupił na nich
całą swoją uwagę. Mimo to czułam, a wręcz byłam pewna, że jeszcze dziś do tego
wrócimy. W końcu taka była umowa.
-
Tak w ogóle, to rozmawiałem rano z Alexem – zagaił, stawiając na stole talerze
z gotową jajecznicą. Spojrzałam na niego zza kubka herbaty, czekając na więcej
informacji. Thomas rozejrzał się po kuchni i stole, upewniając się, czy
wszystko już gotowe, po czym kiwnął głową z bladym uśmiechem. – Postanowione,
jadę do Oberstdorfu.
-
A minę masz, jakby kazali ci iść na pielgrzymkę.
-
Bo się boję, rozumiesz? – Usiadł naprzeciwko i wbił we mnie oczekujące spojrzenie.
– Chcę zacząć to, co skończyłem, ale nie wiem jak upadek wpłynął na skakanie.
Niby fizycznie jest okej, ale… Co będzie, jeśli nie będę mógł wrócić do tego
samego skakania sprzed Titisee?
-
I tak każdy powie ci, że jesteś gość, bo tak szybko wracasz do zawodów.
-
Ale ja nie chcę, by mówili, że jestem gość tylko z tego powodu. Chcę, aby to
mówili ze względu na moje dobre wyniki. Liczy się to, co tu i teraz, Nela, a na
chwilę obecną jestem w totalnej dupie.
-
Sam jesteś dupa, skoro tak mówisz.
Zacisnął
mocno usta, patrząc na mnie z zacięciem. Może trochę z rozczarowaniem, bo nie
takich słów się spodziewał.
-
Pamiętasz, co ci mówiłem w Villach? O poprzednim sezonie? Nela, Titisee miało
być furtką do powrotu na szczyt.
-
Ktoś taki jak ty nie wie, że droga na szczyt jest długa i kręta? Nikt nie
powiesił ci medali na szyi, gdy tylko się urodziłeś. Przypomnij to sobie,
przypomnij sobie cały okres przygotowawczy do sezonu i to, ile trudu i wysiłku
włożyłeś w ostatnim tygodniu, by wrócić jak najszybciej na skocznię. I podaj mi
sól!
Przez
chwilę spoglądał na mnie, jakbym co najmniej wyłożyła mu z pamięci prezydenckie
orędzie. Ale czy nie miałam racji? Miałam. Gdybym nie wiedziała, o czym mówię,
w ogóle nie wypowiadałabym się na ten temat i pozostała przy współczującym
klepaniu go po głowie i powtarzaniu, że ‘wszystko będzie dobrze’. A poza tym kto
powiedział, że tylko on może przywracać mnie do pionu?
-
Sugerujesz mi, że popadam w paranoję? – spytał, unosząc z rozbawieniem brew i
sięgając prosto z krzesła do blatu. Wykorzystałam chwilę nieuwagi i wydłubałam
z jajek skorupkę. Aż tak mi nie zależy na tym, by nie było mu przykro, abym
miała tracić plomby.
-
Lekko fiksujesz.
-
Dzięki, będę o tym pamiętał, gdy usiądę na belce.
Uśmiechnęłam
się pod nosem i wsadziłam do ust widelec z jajkiem.
-
Ty wiesz, że nawet dobra?
-
To i tak nic. Moją specjalnością jest kaszka dla niemowląt – odparł z
rozbrajającą dumą. – Hej, to co z tym spacerem?
-
Jakim znowu spacerem?
-
Nie słuchałaś radia?
-
Morgenstern.FM nie jest moją ulubioną stacją.
Prychnął
niczym rozzłoszczony kocurek i przysłonił swoją twarz kolorowym kubkiem z
własnym imieniem. A potem spojrzał na mnie swoimi dużymi błękitnymi oczami i
uznałam, że w sumie spacer z nim to jedyna rzecz, na jaką mam dzisiaj ochotę.
* * *
zawsze byłam wybranym dzieckiem
stałam się największym skandalem
powiedzieli mi, że nigdy nie przetrwam
ale przetrwanie to moje drugie imię
* * *
-
Chyba powinienem cię przeprosić za moją mamę.
Chwyciłam
wyciągniętą rękę Thomasa, służącą za pomoc w pokonaniu niewielkiej skarpy.
Dopiero, gdy zeskoczyłam tuż obok niego, podniosłam błagalne spojrzenie na jego
twarz, na której gościło poczucie winy.
-
Głupio wyszło.
Dmuchnęłam
powietrzem z nosa, prosząc go tym samym, aby przestał. Ruszyliśmy przed siebie
udeptaną ścieżką, która prowadziła przez las. Duży, głuchy i pusty, od którego
drzew odbijało się ciche pohukiwanie sowy i świergot ptaków.
-
I co? I myślisz, że jakoś bardzo boli mnie serduszko, bo kobieta po prostu
zainteresowała się, kto ją odwiedził w wigilię? Błagam cię… - mruknęłam z
rezygnacją, przeskakując sprawnie nad głębokimi kałużami. – Jasne, gadanie o mojej
przewesołej rodzince nie jest niczym przyjemnym, ale przecież nie będę miała do
kogoś pretensji o to, że zapytał.
-
Mi nie chciałaś powiedzieć.
-
Bo tobie mogę kazać pocałować się w nos i wiem, że dasz spokój.
Poruszył
znacząco brwiami, przyznając mi tym rację.
-
A jeśli znów zapytam?
Westchnęłam
głęboko. Ileż można unikać tego tematu? I czy on nie zasługuje na prawdę?
Niecałą, jeszcze nie, ale może chociaż na jej kawałek?
-
To jest trochę pokręcone i bardzo odbiegające od waszego idealnego obrazka… - Wcisnęłam
dłonie głębiej w kieszenie i skupiłam wzrok na stawianych przez siebie krokach,
co jakiś czas rozglądając się po spokojnej okolicy.
-
Zdziwiłabyś się. – Zaśmiał się pod nosem. Spojrzałam na niego, ale tylko
wzruszył ramionami, patrząc przed siebie. - Co z twoimi rodzicami?
No
właśnie, co z nimi? Na usta cisną mi się same niepochlebne opinie i słowa,
których właściwie nie powinnam adresować w ich kierunku. Ale jako córka własnej
matki i ojca chyba byłam usprawiedliwiona.
-
Są popieprzeni.
-
Przynajmniej się ciebie nie wyprą.
Oberwał
w ramię.
-
Rodzice mieli po osiemnaście lat gdy się urodziłam i zdrowo nafikane w głowach.
Wiesz, to była taka typowa młodzieńcza miłość, gdzie nie myślisz o
konsekwencjach. Najważniejsze jest to, że po prostu kogoś masz i nic więcej nie
jest ci do szczęścia potrzebne. Ale potem miałam pojawić się ja i to już chyba
było za dużo. Musieli wziąć szybki ślub, co by ludzie nie gadali. Mama była
zmuszona do rzucenia sportowej kariery, a tata olał szkołę i poszedł zarabiać
na pieluchy, bo chociaż dziadkowie pomagali, to i tak było krucho. Ale wiesz…
to zdecydowanie nie było to, czego chcieli. Dlatego wszystko zaczęło się psuć.
-
Wszystko?
-
Tak. Mieli swoje marzenia i idealny plan na przyszłość, ale pojawiłam się ja i
to wszystko zniszczyłam.
-
Głupie gadanie.
-
Pozwalali mi tak myśleć przez całe życie. Ani razu nie zostałam wyprowadzona z
błędu.
Posłałam
mu pełne przekonania spojrzenie, próbując odnaleźć kolejny punkt zaczepienia w
tej żałosnej historii.
-
Wytrzymali ze sobą dziewięć lat. Dziewięć cholernych lat, podczas których żyli
ze sobą jak pies z kotem. Ale byli razem, nieudolnie próbowali stwarzać pozory
rodziny. I właściwie to była jedyna rzecz, jaką kiedykolwiek wspólnie dla mnie
zrobili. Dzięki Bogu, bo ich pomysły zazwyczaj nie szły ze sobą w parze. Potem
się rozstali i nie wyobrażasz sobie, jakie to było dla mnie szczęście.
Skończyły się awantury o byle co, skończyło się wypominanie sobie przeszłości…
To wszystko po prostu się skończyło.
-
A gdzie w tym wszystkim byłaś ty?
-
Ja?
Na
gimnastyce, na lodowisku, na balecie, na zawodach, u dziadków, u Lilki…
Wszędzie, ale nie z nimi.
-
Na początku było dziwnie. Wszystkie koleżanki i koledzy mieli oboje rodziców
przy sobie, a ja zawsze musiałam liczyć osobno albo na jedno, albo na drugie.
Nie wydawało mi się to normalne, że nagle rodzice przestają ze sobą być, ale
miałam wtedy dziewięć lat i to były inne czasy. Potem było lepiej. Chyba nawet
przestałam odczuwać ich rozstanie. Tata po prostu się wyprowadził, więc
zostałam z mamą. I chyba było mi tak dobrze, bo nie wydawało mi się, abym
spędzała z nimi mniej czasu, niż przed rozwodem. Odkąd pamiętam zawsze miałam
mnóstwo dodatkowych zajęć, więc nawet nie miałam czasu na myślenie o nich.
Wszyscy dookoła mówili ‘ojeju, mamusia i tatuś nie są już razem’, a ja
powtarzałam sobie w głowie ‘no i dobrze’ albo ‘wszystko jedno’.
Długo
analizował te słowa. Długo trwała też cisza między nami, przerywana przez nasze
kroki i odgłosy lasu. Co jakiś czas ocieraliśmy się o siebie ramionami,
reagując na to szybkimi, ukradkowymi spojrzeniami posyłanymi w swoją stronę.
Nie wiem, czy tylko ja nie chciałam, aby nas to nie krępowało. Chyba już nie
powinno, prawda?
-
Wiesz, nigdy nie pozwolili mi czuć się nieszczęśliwą albo zaniedbaną przez
nich. A przynajmniej tata o to dbał, bo to z nim widywałam się rzadziej.
Chociaż… Gdy miałam piętnaście lat wyjechał do pracy. Tutaj, do Austrii, do
Innsbrucku… I wyjechał tylko dlatego, że wciąż kochał, może nawet dalej kocha
moją mamę, tylko po prostu nie umiał z nią być, a ona poznała kogoś nowego i
wyszła drugi raz za mąż, co chyba do końca złamało mu serce. Tak więc on
wyjechał i od tamtej pory nasz kontakt powoli się wytracał. Zresztą… nigdy nie
miałam jakoś czasu, by pamiętać o tym, by zadzwonić, napisać i to samo tyczyło
się jego. Gdy tak teraz na to patrzę to trochę żałuję, bo tata to naprawdę w
porządku facet.
-
Skontaktuj się z nim!
-
Daj spokój. Nie odzywałam się do niego od ponad pół roku i nagle mam zadzwonić?
Zresztą nie wiem, czy on tego chce. Chyba za bardzo przypominam mu mamę.
-
Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz – powiedział, po czym nagle się ożywił.
– Przecież ja jestem genialny! Przecież my będziemy w Innsbrucku! Spotkaj się z
nim!
-
Niby po co?
-
Żeby się przywitać? Na różowy kask Koflera, przecież to twój tata.
Machnęłam
niedbale ręką, bo naprawdę mi na tym nie zależy. Może kiedyś, ale nie teraz.
Teraz chyba nie jestem gotowa. Jak miałoby to wyglądać? Cześć, tatku, dawno się nie widzieliśmy. Jak się masz? Może pogadamy?
Nie ma mowy.
-
A twoja mama? Została w Polsce, tak?
-
Tak, ale sytuacja układa się w ten sposób, że jestem na ostatniej pozycji na
jej liście osób, których nie ma ochoty widzieć. W dodatku ma własną rodzinę,
męża, syna… Cholera, nie wysłałam Stasiowi prezentu!
Trzasnęłam
się w czoło, wyzwałam od wyrodnych sióstr, a na końcu straciłam dech, bo oto
właśnie skończył się las, a przed nami rozciągało się ogromne jezioro.
-
Morgenstern, gdzieś ty mnie wyprowadził?
Nic
nie odpowiedział. Zaśmiał się z zadowoleniem i kazał iść za nim w kierunku
drewnianego pomostu. Deski nieprzyjemnie zaskrzypiały pod naszymi nogami, a
przez szczeliny dało się dostrzec falującą na spokojnym wietrze wodę. Dookoła
panowała cisza i nawet niska temperatura nie wydawała się być straszna w
obliczu tego widoku.
-
To przez sytuację z mamą nie chciałaś pojechać do Polski? – Pytanie Thomasa
zabrzęczało nad uchem niczym uporczywa mucha. Zacisnęłam dłonie na drewnianej
barierce i uporczywie wlepiałam spojrzenie w rozciągające się wody jeziora. To
chyba powinna być wystarczająca odpowiedzieć. – I też przez to z niej
wyjechałaś?
-
Thomas, to jest ten moment, w którym powinieneś się zamknąć.
-
Bo co? Bo jestem blisko prawdy, której nie chcesz mi zdradzić?
Obróciłam
głowę w jego stronę, natrafiając na pełne spokoju spojrzenie blondyna. Oparty
plecami o barierkę z dłońmi w kieszeniach spoglądał na mnie, próbując samemu
odnaleźć odpowiedź w mojej twarzy.
-
Dlaczego rozstałeś się z Kristiną?
Naprawdę
nie chciałam, aby zabrzmiało to tak bezpośrednio. Sama wystraszyłam się swojego
pytania, ale skłamałabym mówiąc, że nie myślałam nad nim odkąd dowiedziałam
się, że Thomas jest ojcem. Poza tym powiedziałam już wystarczająco wiele. Pora
odbić piłeczkę.
-
Po prostu… Ludziom czasem ze sobą nie wychodzi.
Zmrużyłam
oczy, nie kupując tego wytłumaczenia.
-
Nie patrz tak na mnie, to już historia. Tak jak kiedyś twoi rodzice, tak ja i
ona uznaliśmy, że osobno będzie nam lepiej.
Jeszcze
mi brakowało, by posługiwał się moimi rodzicami jako przykładem. Jeśli sądził,
że w ten sposób łatwiej zrozumiem, to był w błędzie.
-
A Lilly?
-
Kiedyś zrozumie. Tak jak ty.
-
Thomas, nie zbywaj mnie takimi durnymi gadkami – odparłam, starając się brzmieć
na jak najbardziej zdeterminowaną. – Bujać to my, a nie nas. Widziałam, jak ona
na ciebie patrzy. Widziałam też momentami twój wzrok. I tak nie patrzą na
siebie ludzie, między którymi nagle coś się skończyło. Nie wtedy, gdy mają
dziecko. I nie stawiaj mi tu za przykład mojego durnego ojca, który jest wciąż
zakochany w mojej matce, okej?
Dla
mnie to było bardzo okej, ale dla niego chyba nie. Mięśnie na jego twarzy jakoś
automatycznie się spięły, a szczęki zacisnęły. Coś się w nim blokowało, to było
widać na pierwszy rzut oka. I dostrzegałam to nie po raz pierwszy.
-
Czasem ludzie chcą ze sobą być, ale nie mogą.
Westchnął,
a spomiędzy jego ust wydostał się obłoczek, który zaraz umknął gdzieś z
wiatrem. Przymknął na chwilę powieki, a gdy je otworzył wlepił nieobecny wzrok
przed siebie.
-
Gdy kogoś kochasz stawiasz jego dobro i bezpieczeństwo ponad swoje. Nawet jeśli
oznacza to, że musisz z kimś się rozstać, bo tak będzie dla tej drugiej osoby
lepiej. Jeśli wiesz, że dzięki temu nie będzie aż tak narażona na ból i zawód,
to będzie to dobra decyzja. Z początku oboje będziecie cierpieć, ale w końcu
uznacie, że w końcu tak jest lepiej.
Co
miałam zrobić? Przemilczeć? Zaśmiać się nerwowo? Złapać go za rękę? Nie
chciałam pozostawić go bez odpowiedzi, z kolei żadne słowa nie wydawały mi się
odpowiednie. A wszelkie pomysły o kontakcie fizycznym wyrzuciłam z głowy, bo
choć bardzo chciałam, po prostu nie mogłam chwycić jego dłoni i okazać mu tym,
że hej, kolego, nie łam się.
Długo
wpatrywałam się w jego profil, odnajdując w nim setki doskonałości, łamanych
przez wszelkie wady, którymi był obdarzony. Każdego spędzonego wspólnie dnia
zdumiewał mnie coraz bardziej i nie potrafiłam odnaleźć określenia dla stanu,
do jakiego mnie doprowadzał. Pierwszy raz w życiu odnosiłam wrażenie, że
odkrywam człowieka warstwa po warstwie, docierając do najmroczniejszych
zakątków jego przeszłości, by na samym końcu dostrzec, jak wiele nieszczęścia
może kryć się za uśmiechem, za zwykłym dowcipem i codziennym humorem.
-
Najważniejsze dla nas jest to, aby Lilly miała szczęśliwe dzieciństwo i czuła
się kochana przez oboje rodziców. Tylko ona się teraz liczy.
Kiwnęłam
głową, nie chcąc dalej na niego naciskać. Może nawet nie powinnam zadawać
tamtego durnego pytania.
-
Jeśli o to chodzi, to szczęściara z Lilly. Jesteś dobrym ojcem, Thomas.
Uśmiechnął
się, ukazując dołeczki w policzkach, których widok mnie samą zmusił do
uniesienia kącików ust.
A
potem wyprostował się i stanął naprzeciwko mnie z tajemniczym uśmiechem, który
mógł świadczyć o wszystkim. Choćby o tym, że nagle nabrał ochotę na poprawienie
mojego szalika, który trochę się odplątał i opadł na ramię.
-
Spytałem cię dzisiaj rano, kto się o ciebie martwi… - Zaczął, walcząc z
wełnianym materiałem, który starannie owinął dookoła mojej szyi. – I wiesz,
jaka jest odpowiedź? Ja. Ja się o ciebie martwię. To śmieszne i może nie
powinienem, ale… - Urwał i wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem,
dokańczając swoje misterne dzieło. – Chyba ktoś musi.
-
I akurat jesteś to ty? – rzuciłam przekornie, spoglądając na niego niepewnie.
-
A dlaczego by nie?
Przez
chwilę patrzyłam, jak przez jego twarz przetaczają się różne emocje; od
rozbawienia, po wyczekiwanie, aż w końcu rozbłysnęła śmiechem, gdy dostał
drobnego kuksańca z ramię.
-
Przecież nie powiedziałam, że mi się to nie podoba.
* * *
jak kochać bez sprawiania bólu?
jak kochać bez pełzania w brudzie?
do tej pory w moim życiu chmury blokowały dojście
słońcu
*
Średnia przejściówka, odkrywająca kilka
faktów z przeszłości Neli i która toruje drogę jednemu z najważniejszych
rozdziałów tego opowiadania. Ogólnie to chciałam, aby wyglądało to troszkę
inaczej, ale z drugiej strony bardzo chciałam dodać nowy rozdział po Wiśle, a
jeszcze przed moim wyjazdem nad morze. W najbliższy poniedziałek wybywam na dwa
tygodnie, więc nowy rozdział pojawi się gdzieś pod koniec sierpnia, gdy
nadrobię wszelkie zaległości.
A co do samej Wisły, to odleciałam.
Wybawiłam się, wykrzyczałam, trochę ogłuchłam, bo gdzie nie stałam, tam
znajdowały się fanki Wellingera albo Sjoeena, a przez Żyłę prawie zginęłam w
tłumie FACETÓW, którzy chcieli Pietera złapać i przechwycić jego czapkę. No i…
Morgi. To nie tylko bohater mojego opowiadania, to nie tylko inspiracja, ale to
również mój mały bohater. I jeśli domyślacie się, jak bardzo go uwielbiam, to
możecie wyobrazić sobie moje szczęście, gdy dowiedziałam się, że przyjedzie do
Wisły, a potem, gdy zobaczyłam nad skocznią helikopter. Spełniłam marzenie i
jestem przeszczęśliwa. Polecam każdemu.
PS. Mam nadzieję, że moja osobista maruda
jest zadowolona. Z tego miejsca ściskam ją bardzo mocno!