*
szukam odpowiedzi
bo coś jest nie tak
podążam za znakami
i zbliżam się do ognia
boję się, że już niedługo ujawnisz
swój niebezpieczny umysł
* * *
Milczą.
Andreas
nerwowo uderzał palcami o blat stołu, skupiając się na tej czynności bardziej,
niż tego wymagała. Tylko od czasu do czasu unosił na mnie spojrzenie, by po
kilku sekundach powrócić do wystukiwania rytmu lecącej w radiu piosenki. Z
kolei Gregor, właściwie bez własnej woli wciągnięty przez Koflera w całą tę
popapraną sytuację, strzelał oczami po niewielkiej knajpie, do której zagonił
nas Andi. Wspomniał o jakimś załagodzeniu reakcji i uniknięciu ofiar pierwszej
fazy szoku. Cokolwiek miało to znaczyć, wciąż milczał, a ja nie miałam tyle
czasu, by siedzieć bezczynnie i czekać.
Sprawę
uratowało pojawienie się kelnerki.
-
Co dla Państwa?
-
Herbatę.
-
Trzy razy najmocniejszą whisky, jaką macie.
Obróciłam
głowę w stronę siedzącego naprzeciw Andiego, gromiąc go spojrzeniem z serii co do cholery? Ale on tylko wyciągnął w
kierunku kelnerki wszystkie trzy karty menu i pokiwał głową, potwierdzając
kompletność naszego zamówienia.
-
Porąbało cię – fuknął mu zza ramienia Gregor, gdy ponownie zostaliśmy sami. –
Poranny trening? Mówi ci to coś?
-
Dobrze wiesz, że tej sprawy nie da się ugryźć na trzeźwo.
Schlieri
posłał mu powątpiewające spojrzenie, by w końcu wzruszyć brwiami i z głębokim
westchnięciem przyznać mu rację. Zapowiada się wspaniale, doprawdy, choć
zaczynam odnosić wrażenie, że alkohol bardziej pomoże mi przetrwać towarzystwo
tej dwójki, niż jakiekolwiek wyjaśnienia.
-
Naprawdę nie mogliśmy porozmawiać w hotelu?
-
Naprawdę – potwierdził Kofler. – Ściany mają uszy.
-
Jasne, więc najlepiej iść do miejsca publicznego, gdzie kręci się mnóstwo ludzi
– sarknął Schlieri, opierając się plecami o ścianę. Andi popatrzył na niego z
wyrzutem. – No co? Nadal uważam, że to chory pomysł.
-
Zamiast hejtować, siedź cicho.
-
I będę, bo nie zamierzam maczać palców w tej farsie. Siedzę tutaj tylko
dlatego, bo blokujesz mi wyjście.
-
I stawiam ci drinka.
-
Whisky, na litość boską, nie jesteśmy pedałami.
-
Powiecie mi w końcu?!
Popatrzyli
na mnie, jakby nagle przypominając sobie o mojej obecności. Wymienili
porozumiewawcze spojrzenie, po czym Gregor jednym ruchem rozpostarł przed Andim
wolną drogę. Kofler westchnął i uśmiechnął się blado do kelnerki, która
postawiła przed nami trzy szklanki z bursztynowym alkoholem, po czym przesunął
jedną w moją stronę.
-
To naprawdę pomoże.
-
Wiecie, co mi naprawdę pomoże? Jeśli w końcu zaczniecie gadać, co wiecie wy i
wszyscy dookoła, oprócz mnie – wycedziłam, obrzucając ich zniecierpliwionym
spojrzeniem. – Bo już mam dosyć tego ciągłego ogłupienia, gdy każdy patrzy na
mnie, jakby w ogóle nie powinno mnie tu być. No więc?
Andi
wziął głęboki wdech i wbił wzrok w obracaną w palcach szklankę. Przez chwilę
zbierał słowa, wprawiając w świerzbienie moje dłonie. Wyjaśnienie jest na
wyciągnięcie ręki. W końcu dowiem się w jaką grę zostałam tak
naiwnie wciągnięta. Co tak dokładnie ukrywał Thomas, czego mi nie powiedział i
czego już nigdy nie dowiem się od niego. Jestem blisko, choć tak bardzo chcę być daleko. Najlepiej gdzieś na początku tego wszystkiego, gdzie wszystko
wydawało się o wiele prostsze. Oberstdorf? Ga-Pa? Seeboden? Może nawet
Titisee-Neustadt. Wtedy było lepiej. Może nawet mogliśmy uniknąć tego
wszystkiego.
Może
mogliśmy uniknąć siebie nawzajem.
-
Nela, musisz mi tylko coś obiecać.
-
Już raz bawiliśmy się w obietnice…
-
Więc znasz tę grę – wytknął, spoglądając na mnie z niewyobrażalnie drażniącym
spokojem. Wypuściłam z płuc ciężkie powietrze i wbiłam w niego wyczekujące
spojrzenie. – Odetniesz się od tego, czego się dowiesz. Zaciśniesz zęby i
pozwolisz mu skupić się na lotach. Żadnych krzyków, żadnych kłótni i
spiłowanych nart, rozumiesz? Wszystko, co będziesz miała do powiedzenia
wstrzymaj do niedzieli, póki ostatni zawodnik nie wyląduje, dobrze? O nic
więcej cię nie proszę.
-
Andi, przerażasz mnie…
-
Mnie też – rzucił z boku Gregor i wyprostował się, spoglądając niepewnie na Koflera. Ten jednak nie spuszczał ze mnie badawczego, oczekującego jasnej
odpowiedzi spojrzenia.
-
Jesteś w stanie to zrobić?
-
Dobry Boże, skąd mam to wiedzieć?!
-
Po prostu obiecaj. Dla dobra drużyny.
To
było niesprawiedliwe postawienie pod murem, nieczysta gra i złamanie wszelkich
zasad, bo kumple tak nie postępują i nie wykorzystują swoich słabości. A drużyna z
pewnością jest moją słabością tak, jak i moim ratunkiem, oderwaniem się od
tnącej rzeczywistości i… W tym momencie? Wszystkim, co mam
Zacisnęłam
wargi i lekko kiwnęłam głową.
Przegrałaś.
Przegrałaś.
-
Czy teraz wreszcie dowiem się, co jest powodem tego ciągłego bólu dupy Herberta
o moje bycie w kadrze, i dlaczego odnoszę wrażenie, że ma to związek z tą całą
byłą fizjoterapeutką, o której wiem jedynie tyle, że zrobiła wam tu niezły
Sajgon, który teraz muszę sprzątać?
Wymienili
krótkie, jednoznaczne spojrzenie.
-
Czyli jednak ona. Mogłam się domyślić – prychnęłam, krzyżując ramiona na klatce
piersiowej. – Twarda ręka mojej poprzedniczki wylądowała na herbertowym tyłku? Nic
dziwnego, że teraz sobie używa.
-
Czekaj, chwila… Jaka twarda ręka? –
Gregor popatrzył na mnie jak na idiotkę i pochylił się nad stołem. – Co ty
chrzanisz?
-
Babka narobiła zamieszania w kadrze?
-
Taaaak?
-
Wtryniała nos w kwestie trenerskie i próbowała podporządkować sobie Alexa i
całą drużynę?
-
I właśnie to powiedział ci Thomas?
Obaj
spojrzeli na mnie tak, że w jednej sekundzie straciłam całą pewność, co do
tego, co tak naprawdę powiedział mi Morgenstern. Pytanie Koflera zawisło nad
stołem, choć usilnie usiłowałam odepchnąć je milczeniem. Daremnie. Wciąż
natarczywie dobijało się do moich uszu, domagając się odpowiedzi.
Czy
to właśnie powiedział? Zasugerował. Chyba. Przytaknął, gdy spytałam, czy bardzo
namieszała i przejęła kontrolę nad kadrą. Tak. Ale poza tym tak niechętnie o
tym mówił, że nie drążyłam tematu. Powinnam żałować?
-
Mniej więcej… - powiedziałam znacznie ciszej i mnie pewnie, niż jeszcze kilka
chwil temu. Opuściłam wzrok na dłonie, skupiając wzrok na odrapywanym z lakieru
kciuku.
-
Idiota – fuknął Schlieri i opadł plecami na oparcie. Posłałam mu
pełne wyrzutu spojrzenie, ale tylko pokręcił głową. – Jezu, tak spierdolić.
-
To nie do końca tak było… - zaczął starszy ze skoczków, widząc moje
niezrozumienie dla gregorowej reakcji. – To prawda, Silvia permanentnie namieszała
w kadrze, ale w zupełnie inny, niż ten, który przedstawił ci Morgi sposób.
-
Okłamał mnie?
-
Napij się lepiej – zasugerował Gregor. Widząc, że unosi szklankę z whisky,
jakoś automatycznie chwyciłam za swoją i jego śladem, przytknęłam ją do ust.
Smakowała jeszcze gorzej, niż ta, którą Thomas pił w Bischoshofen, a mimo to
wzięłam dwa głębokie łyki, po których miałam ochotę zwymiotować.
-
Raczej nieco przeinaczył wersję – wyjaśnił Andi i potarł policzek kciukiem. –
Tu wcale nie chodziło o sprawy trenerskie, czy samego Alexa. Ona… Po prostu…
-
Była sfrustrowaną trzydziestką z nadwyżką libido, która za wszelką cenę szukała
uwagi, ot historia – mruknął Gregor, czym ściągnął na siebie poirytowane
spojrzenie Koflera. – Co?
-
Może jednak masz coś do powiedzenia?
-
Wkurzała mnie, jak mam to przemilczeć?
Andreas
przewrócił oczami, których pozbawione chwilowej czujności spojrzenie zatrzymało
się na mnie. Zauważalnie wstrzymał oddech.
-
O czym… O czym on mówi?
Westchnął.
-
Silvia była naprawdę dobra w swoim fachu, jeśli nie najlepsza. Co prawda jej
pojawienie się w kadrze było dużym zaskoczeniem, bo nigdy nie było w niej
żadnej kobiety, no ale kto kłóciłby się o taką specjalistkę, gdy Alex chciał
mieć w sztabie samych najlepszych? Więc została. Problem pojawił się później,
bo…
-
Bo pani specjalistka czasem myliła kolana z innymi partiami ciała, a jej nad
wyraz sprawne rączki często tykały się tego, co akurat nie wymagało jej
interwencji.
-
Miałeś się zamknąć!
-
Człowieku, bo nie mogę słuchać jak pierdolisz na około, zamiast przejść do
sedna sprawy. Posłuchaj… - Gregor zignorował otwierającego usta Andiego i
pochylił się nad stołem, w moim kierunku. Przez ułamek sekundy chciałam wstać i
uciec, by jednak tego nie słuchać; by nie usłyszeć tego, co z każdym ich słowem
w mojej głowie zaczynało układać się w pewną całość. – Wiesz czego nie lubię?
Natręctwa. Gdy mówię ‘nie’ to znaczy ‘nie’. A wiesz, czego nie lubię bardziej?
Gdy mówię ‘nie’, a jednak wciąż jakieś zdesperowane babsko próbuje włożyć mi
rękę w spodnie, gdy jeszcze tego samego dnia rozmawiało z moją dziewczyną i
udawało z nią wielkie psiapsiółki. I gdy z czasem dowiaduję się, że to samo
babsko, nie dobierało się tylko do mnie, ale też do kumpla z drużyny. Czekaj,
co ja gadam? Liczba mnoga! Do kumpli! Ale wiesz czego nie lubię najbardziej?
Gdy okazuje się, że babsko w końcu dostało to, co chciało. Od kumpla z pokoju.
Przez
długą chwilę patrzyłam na wykrzywioną w zgorzkniałym wyrazie twarz Gregora,
jakby to wszystko było jedną wielką nieprawdą; głupią historyjką, zmyśloną dla
podniesienia komuś ciśnienia. Ale na - do tej pory wykazującej znudzenie -
twarzy Schlierenzauera zagościła irytacja. Zagłuszył ciszę prychnięciem i
uniósł do zaciśniętych ust szklankę, którą po chwili opróżnił do dna.
W
duchu jedynie modliłam się, aby zaraz parsknął śmiechem i powiedział, że
żartował. Taka zemsta za te jego głupie płotki. Cokolwiek. Ale milczał. Tak,
jak i Andreas. Kofler tylko niespokojnie poruszał nogą pod stołem, oddając całe
swoje zainteresowanie kolorowej serwecie.
-
On? – spytałam cicho. Andi uniósł wzrok i posłał mi to najgorsze,
przepraszające spojrzenie. W jednej chwili poczułam każdy napięty mięsień,
który dawał o sobie znać pulsującym bólem. Cisza trwała dosłownie parę minut,
choć miałam wrażenie, że minęło o wiele więcej czasu, gdy w końcu wśród mętliku
natrętnych myśli, odnalazłam kontrolę nad własnym głosem. – Ale… Dlaczego?
To
było pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy, a zarazem najbardziej
idiotyczne, jakie mogłam w tamtej chwili zadać. Może po prostu zbyt często
pojawiało się w mojej głowie i w końcu nadszedł czas, aby wypowiedzieć je na
głos.
Andreas
zerknął na mnie pytająco.
-
Nie powiedział mi – wyszeptałam, unosząc na niego wystraszone spojrzenie. –
Okłamał mnie. Dlaczego?
-
Mówiłem ci… - zaczął niepewnie Andi. – On też kiedyś się pogubił.
-
Jeśli można w ten sposób nazwać pogubienie się – dorzucił Gregor, na co Kofler
zgromił go spojrzeniem.
-
Pozwolisz, że teraz ja będę mówił?
Gregor
podniósł ręce na znak braku sprzeciwu i zaczął bawić się pustą szklanką.
-
Nie rozumiem…
-
Nie powiedział ci, bo najzwyczajniej bał się, że z góry go skreślisz, a ty… Ty
i on… Potrafiłaś jakoś do niego dotrzeć. Pojawiłaś się i nagle coś zmieniło się
dla niego na lepsze. W jakiś sposób mu pomogłaś, a on pomógł tobie. Nie chciał
tego zepsuć – dodał, jak najbardziej wiarygodnym tonem, spoglądając na mnie. –
Wiem, bo mi to powiedział. Tylko nie chciał słuchać, gdy mówiłem, że zatajając przed
tobą prawdę, psuje wszystko jeszcze bardziej.
Zacisnęłam
zęby, próbując zdusić w sobie to powoli narastające we mnie, trudne do
zidentyfikowania uczucie. Zrobiło mi się cholernie gorąco i duszno. Powoli i
ostrożnie nabierałam powietrza w płuca, zaciskając na udach pięści,
dopóki wbijane w skórę paznokcie nie zaczęły sprawiać bólu.
Właśnie
w ten sposób boli kłamstwo.
-
Dlaczego nikt inny tego nie zrobił? – zapytałam, nawet nie walcząc z drżeniem
głosu i spojrzałam na nich, czując w koniuszkach palców rozpalającą się
złość. – Dlaczego nikt z was, kretyni, nie powiedział mi wcześniej, że… -
Zamknęłam usta, nawet nie potrafiąc wypowiedzieć tego na głos. Nie, to nie
dzieje się naprawdę. To się w ogóle nie dzieje. – Cały czas te same zdziwione
spojrzenia, jakieś niedopowiedzenia, szepty za moimi plecami, które próbowałam
ignorować… Do cholery, byliście przy tym, patrzyliście na to wszystko i… I nic
nie zrobiliście!
-
Z polecenia Alexa – fuknął Gregor. – Słuchaj, gdyby to ode mnie zależało,
wiedziałabyś już w Titisee i w życiu nie weszłabyś w ten układ. Ale Pointner
chciał mieć cię u siebie, więc kazał wszystkim się zamknąć i zostawić sprawę
Thomasowi. To on miał ci powiedzieć, a to, że tego nie zrobił, to już nie nasza
wina.
-
Tylko Herbert nie mógł utrzymać języka za zębami – dodał Andreas. – Silvia za
bardzo zaszła mu za skórę tym, że spadł na drugi plan. To ona została pierwszą
fizjoterapeutką kadry i…
-
Gówno mnie teraz Herbert obchodzi – warknęłam, na co obaj zamilkli. Przez chwilę
gryzłam wargę, maglując w głowie jedno, krótkie pytanie, na które odpowiedzi
bałam się najbardziej. Bo jeśli mam usłyszeć to, czego jedynie
mogę się domyślać… Boże. Uniosłam na nich gniewne spojrzenie i wypuściłam z
ust powietrze. – Kiedy?
-
Co?
-
Kiedy to się wydarzyło?
Andi
westchnął i przez chwilę szukał odpowiedzi, rozglądając się po lokalu. Gregor
był jednak szybszy.
-
Dwa lata temu. Na początku dwa tysiące dwunastego. – Niemalże wyrecytował i
odwrócił wzrok od okna, spoglądając na mnie tak, jakby dokładnie wiedział, o
czym myślę. – Tak, był wtedy z Kris.
Pękło.
Wszystko.
Opadłam
na oparcie krzesła, czując się, jakby ktoś wsadził mnie na karuzelę, która
miała już nigdy się nie zatrzymać. Przed oczami przewijały się klatki z Bożego
Narodzenia. On. Ona. Jej wbity w niego zakochany wzrok, jego opuszczone
spojrzenie, delikatne gesty, skrępowany ton rozmów… Potem jego okrężne
tłumaczenia. A on tak po prostu… Nie, nie, nie, nie, nie…
-
Już wcześniej nie układało im się najlepiej – zaczął wyjaśniać Andreas. – Coś
zaczęło się między nimi psuć, a potem pojawiła się Silvia, jemu nagle ubzdurało
się, że się w niej zakochał i tak jakoś poszło…
-
A potem okazało się, że Kris jest w ciąży i sprawa się rypła – dopowiedział Schlieri.
-
Bo to był akurat moment, w którym chciał jej w końcu powiedzieć, ale miała
pojawić się Lilly, więc postanowił skończyć z Silvią, aby skupić się na małej i
dać sobie i Kris jeszcze jedną szansę. Tylko nasza specjalistka nie chciała
przyjąć do wiadomości faktu, że została odstawiona.
-
I tutaj pojawia Freitag…
-
Silvia postanowiła zemścić się na Thomasie i wzbudzić w nim zazdrość, więc zaczęła
polować na nowego frajera. Na nas nie miała co liczyć, więc poszła do sąsiadów…
A kto był najlepszym Niemcem w tamtym sezonie?
-
Freitag – powtórzył Gregor, unosząc palec.
-
Otóż to. Całe lato za nim biegała, aż w końcu zaczęto ich ze sobą widywać. I
zdaje się, że Richard wpadł po uszy, bo nie odstępował jej na krok.
-
Ja nie rozumiem, co oni wszyscy w niej widzieli?
-
Miłość jest ślepa i jesteś tego doskonałym przykładem, więc się zamknij –
mruknął Andi, co spotkało się z morderczym spojrzeniem Schlieriego. – Nieważne.
Chodzi o to, że Silvia dostała to, czego chciała. Thomas się wpienił, bo wtedy
Richard dość często lądował przed nim na podium i… ogólnie nigdy jakoś za sobą
nie przepadali. A ona to wykorzystała.
-
No i Morgiemu znowu włączyło się to wyimaginowane zakochanie.
-
Tylko na świecie była już Lilly i głupek nie wiedział, co ma robić, bo
jednocześnie chciał stworzyć prawdziwą rodzinę, ale z drugiej strony była ta
desperatka. No i wszystko odbiło się na skokach. Jakby nagle zapomniał, jak się
skacze. A pod koniec lutego były mistrzostwa świata, na które chciał pojechać.
-
Ale tak się stało, że chuj bombki strzelił, bo w końcu Alex się dowiedział.
-
Silvia wyleciała na zbity pysk, a Thomas… - Andi na chwilę zawiesił głos, by w
końcu jedynie wzruszyć ramionami. - Wydaje mi się, że gdyby to nie był
Morgenstern, to poleciałby razem z nią. Ale Pointner postawił mu ultimatum:
albo z nią kończy, albo bierze się za siebie i jedzie do Włoch. Wiadomo, co
wybrał, jednocześnie wypierając się Silvii.
-
Co z kolei nie spodobało Richardowi.
-
Bo gdy tylko Silvia odzyskała zainteresowanie Thomasa, automatycznie rzuciła
Freitaga. No i… Właściwie tak wygląda jego problem względem ciebie. Bo gdy
Thomas wybrał mistrzostwa zamiast Sil, już nigdy więcej się nie spotkali. I w
ten sposób żaden jej nie miał, chociaż ponoć Freitag był tak beznadziejnie
zakochany, że próbował ściągnąć ją do Niemców, ale z tego, co potem opowiadał
mi Freund, Schuster nawet nie chciał o tym słyszeć. Pewnie by się zgodziła, by
być bliżej Morgiego, ale on chyba zamknął całą sprawę.
-
Tylko z kolei sprawa otworzyła się dla Kris…
-
Sam jej powiedział. Gdyby nie to, że tak mocno go kocha…ła i gdyby nie Lilly,
pewnie nie wybaczyłaby mu tak. Kiedyś na pewno, ale nie z miejsca. Tylko,
że po tym, co zrobił nie umiał już z nią normalnie być i patrzeć jej w oczy,
więc odszedł. No i… Właściwie to tyle…
Wyczułam,
że Andreas kończąc swój wywód spojrzał na mnie w oczekiwaniu na jakąkolwiek
reakcję. Ale ja nie potrafiłam poruszyć się, przygnieciona całą tą historią.
Historią, którą powinnam poznać już dawno. W niecałą godzinę cała moja
nieświadomość obróciła się w pył, pozostawiając po sobie poczucie okropnego
wstydu; rosnącego z każdą sekundą, wstępującego wraz z gniewem na policzki w
postaci piekących plam. Wstręt do samej siebie rósł wprost proporcjonalnie do
poczucia bolesnej pustki i nienawiści. Bo wszystko, w co jakiś czas temu nagle
uwierzyłam i wszystko, co miało dla mnie jakiś sens, nagle przestało istnieć.
Tak po prostu zniknęło.
Pustka
rosła, ścigając się z sercem o to, które pierwsze rozsadzi mnie od środka. Nie
miałam odwagi unieść wzroku znad bezsilnie rozluźnionych dłoni. Brakowało mi
sił, aby się odezwać, ale gdybym je miała, nawet nie wiedziałabym, co
powiedzieć. Po raz kolejny wszystko się posypało.
Okłamał
mnie. Cały czas kłamał. Robił ze mnie idiotkę przed tyloma ludźmi, przed
chłopakami, przed własną rodziną, przed nią… Kłamał. Nie był tym, za kogo go
miałam. Nigdy nie był tą osobą, która wydawała mi się najbliższa w momencie, w
którym byłam sama. Nigdy nie wiedział, jak to jest, gdy wszystko obraca się w
ruinę. Nigdy nie był po tej samej stronie. Nigdy. Kłamał.
Kłamał, kłamał,
kłamał.
-
Nie powinnaś dowiedzieć się o tym w taki sposób, ale zrozum, nie mogłem dłużej patrzeć na to, co on robi… - Troskliwy głos Koflera wyrwał mnie z letargu. – To,
co się teraz dzieje, to tylko skutki tego, co zostawiła po sobie Silvia. I z
jednej strony rozumiem tego idiotę, ale z drugiej…
-
Ale z drugiej, to tą swoją szlachetnością może się co najwyżej podetrzeć –
mruknął Gregor. – Nie patrz tak na mnie, ja po prostu nazywam rzeczy po
imieniu. Jestem młodszy, a nie zachowuję się tak dziecinnie, jak on. Nawet
Kraft tak nie robi.
-
Greg, stul dziób.
-
Skrzywdził Kris, skrzywdził Silvię i teraz robi to samo jej myśląc, że jednak
robi dobrze. Widzisz w tym sens? Bo ja jakoś nie.
-
Powiedział, że chce mnie uchronić… - wydusiłam w końcu z siebie głosem tak
cichym i słabym, że sama ledwo siebie dosłyszałam. Czując wzbierające pod powiekami łzy, powoli zaciskałam pięści. – Że tak będzie lepiej…
-
Bo jest tchórzem – podsumował Gregor. – Co nie zmienia faktu, że jednak mu
zależy, tylko okazuje to trochę od dupy strony.
-
Cholerny Freitag, nagle przypomniało mu się, że ma zaległe niewyrównane
rachunki… Chodzi o to, że nieważne, jak bardzo Thomas próbuje cię teraz „uchronić”,
to robi to tylko dlatego, bo idiocie wydaje się, że tak rzeczywiście będzie
lepiej. Bo on wie, co zrobił i boi się, że to się powtórzy; że straci ciebie, skoki i wszystko, co trzyma go w jednym kawałku. Rozumiesz?
Nieważne,
jak bardzo próbowałam … Nie, nie rozumiałam. Nie w tamtej chwili. Zamiast zrozumienia
pojawiała się gorycz, nienawiść, rozczarowanie, wściekłość… Wszystkie negatywne
emocje tłumione wewnątrz, okazane zaledwie w paru łzach, spływających po
policzkach. Nic więcej.
-
Jestem taka sama, jak ona… - wyszeptałam bardziej do siebie, niż do nich, wciąż
mają w pamięci ostatnie Boże Narodzenie. I ich. W trójkę. Szczęśliwych.
-
Kto? Silvia? – Gregor obruszył się i prychnął śmiechem. – Nie rozśmieszaj mnie.
To nie ty świadomie zburzyłaś czyjąś rodzinę dla własnej przyjemności. Mam
nadzieję, że wyrzuty sumienia zżerają ją po jej same rozdwojone końcówki.
-
Nie broń mnie. – Pokręciłam głową. – Gdyby nie ja… Mógłby być z nimi obiema.
Cały czas.
-
Nela, nawet nie szukaj porównań, słyszysz? – Kofler wyciągnął rękę ponad stół
i lekko uniósł mój podbródek, bym na niego spojrzała. - Jesteś zupełnie kimś
innym, zwłaszcza dla niego. Jesteście tak samo popaprani i dzięki temu on
wreszcie stanął na nogi. Dlatego ci nie powiedział. Gdybyś odeszła za to, co
zrobił, pewnie znów wróciłby do punktu wyjścia.
-
Może powinien się w nim znaleźć.
Nim
zdążyli cokolwiek powiedzieć, odsunęłam z łoskotem krzesło i sięgając po
kurtkę, szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia.
*
* *
Dwie,
trzy godziny. Za mało, aby uciszyć wrzeszczący rozum i pozbierać myśli do tego
stopnia, by zachować jakiekolwiek pozory, a jednak wystarczająco dużo, by zdać
sobie sprawę, że
jednak
jestem w tym wszystkim sama. Tylko przez chwilę wydawało mi się, że jest
inaczej. Kto by nie uwierzył, że jednak może być lepiej? Kto nie chwyciłby się
brzytwy, gdyby okazała się być kołem ratunkowym? Kto nie zaufałby
człowiekowi, który wydawał się być taki sam, jak ty?
A
potem po raz kolejny okazało się, że jednak nikt nie wie, co tak naprawdę
czujesz, co cię boli, kim jesteś. Bo nikt nie rozumiał, tego samego,
rozszarpującego bólu.
Boli.
Boże, jak to cholernie boli Boli, gdy muszę zaciskać usta, by nie
zacząć wrzeszczeć, gdy głęboko oddycham, powstrzymując łzy, gdy zaciśniętą
pięścią uderzam w korę starego drzewa, próbując wyładować swoją wściekłość. I
boli, gdy skulona pod tym samym drzewem, usiłuję zawalczyć z
roztrzaskującymi moją czaszkę myślami. Nienawidzę go, tak bardzo go nienawidzę…
Dopiero
gdy byłam pewna, że schowałam głęboko każdą oznakę słabości, i gdy po raz
któryś telefon zawibrował w mojej kieszeni, otrzepałam się ze śniegu i
podciągając nosem, ruszyłam w kierunku hotelu.
Winda
leniwie dowlokła się na siódme piętro. Opuściłam dźwig i skierowałam się w
stronę swojego pokoju. Szybko, by nikt nie zauważył. Szybciej, by nikt nie
usłyszał moich kroków. Najszybciej, aby go nie…
…
spotkać.
Odetniesz się od
tego. Zaciśniesz zęby. Pozwolisz mu skupić się na lotach.
Uniósł
wzrok znad telefonu i odsunął się od ściany, o którą do tej pory się opierał.
Wyglądał, jakby na kogoś czekał. Sądząc po drzwiach, przy których stał, na
Alexa.
Tylko,
że ja wcale nie chciałam go widzieć. Zacisnęłam pięści, czując gwałtowny
przypływ wściekłości. Gdzieś pomiędzy niechęcią, a nienawiścią, miałam
ochotę rzucić się na niego z pięściami, wykrzyczeć mu w twarz wszystko, co
przyszłoby mi do głowy i oznajmić mu, że to koniec. Że w poniedziałek już mnie
nie zobaczy. Żeby zapomniał.
A
jedyne, co mogłam, to zagryźć na ustach wszystkie słowa i udawać, że to nie
łzy.
-
Nela?
Jego
zaniepokojony głos rozniósł się po pustym korytarzu. Przez chwilę znosiłam
jego uważny wzrok, który w końcu zaczął wypełniać się strachem. Pokręciłam
głową, posyłając mu rozczarowane spojrzenie i ruszyłam w stronę swojego pokoju.
Szedł za mną. Przyspieszałam, ale i tak był coraz bliżej, bo dokładnie
słyszałam jego kroki.
Odetniesz się od
tego. Odetniesz się od tego. Odetniesz się od tego.
-
Kornelia!
Pozwolisz mu skupić
się na lotach.
W
ostatniej chwili udało mi się zamknąć drzwi, do których po sekundzie zaczął się
dobijać. Oparłam się o nie plecami, jakby miało to stworzyć jakąś dodatkową
ochronę i ostatkami spokoju znosiłam gwałtowne uderzenia w drewno, które
wprawiały w ruch całe moje ciało. I dopiero wtedy pozwoliłam sobie na całkowite
rozklejenie.
-
Porozmawiaj ze mną... Nela!
Zaciśniesz zęby.
-
Błagam cię, otwórz te cholerne drzwi, daj mi wszystko wyjaśnić – prosił cicho,
wprawiając tym moje serce w szalone tempo. Bo to wciąż on. Ten Thomas. – Porozmawiajmy, proszę.
Odetniesz się od
tego.
-
Wiem, że tam stoisz i mnie słyszysz. Nela, wpuść mnie.
Zacisnęłam
powieki, spod których ponownie wypłynęły łzy. Dlaczego to, kurwa, jest takie
trudne?
-
Stary, odpuść jej i sobie dzisiaj. – Gdzieś po drugiej stronie rozległ się
cichy głos Wolfganga. – I nie rób zamieszania, bo zaraz pół hotelu się zejdzie.
-
Wiesz, gdzie to mam?
-
Dokładnie tam, gdzie każdy ma wasze problemy, przez które nie idzie spać. Zmiataj,
dobra?
Zaklął
cicho pod nosem. Poczułam jak ostatni raz uderza w drzwi, a potem nastała cisza. Głucha i sprowadzająca się do tego, że jedyne co
słyszałam, to dudnienie własnego serca i płacz, którym wybuchłam, osuwając się na podłogę.
* * *
w twoich oczach jest to
co znajduje się w twoim umyśle
boję się twojego uśmiechu i wewnętrznej obietnicy
przeraża mnie twoja obecność
* * *
Dopięłam
torbę, pierw upewniając się, czy znajduje się w niej wszystko, czego
potrzebowałam. Poprawiłam opadające na oczy włosy i dosunęłam zamek kurtki, do
której kieszeni włożyłam krótkofalówkę. Po raz ostatni obejrzałam się w
lustrze. Zero śladów po sińcach i opuchnięciach, dokładnie pokrytych grubą
warstwą makijażu.
Narzuciłam torbę na ramię i przeczesałam cały pokój spojrzeniem, aby upewnić się, czy wszystko wzięłam.
Zatrzymałam się na oknie.
10 stycznia zapowiadał się pogodny dzień.
Narzuciłam torbę na ramię i przeczesałam cały pokój spojrzeniem, aby upewnić się, czy wszystko wzięłam.
Zatrzymałam się na oknie.
10 stycznia zapowiadał się pogodny dzień.
Opuściłam
pokój z nadzieją, że uda mi się do niego jak najszybciej wrócić. Przykleiłam do twarzy neutralny wyraz, chowając w cień strach przed nieuniknioną
konfrontacją z Thomasem i z każdym innym członkiem drużyny. Pozory. Znowu te
cholerne pozory. W dodatku dziś wypadł mi dyżur na wieży. Chyba jeszcze nigdy
nie miałam takiej ochoty, aby zniknąć. Nie spotykać Thomasa, Dawida, Kamila,
Herberta, Freitaga i reszty chłopaków. Po prostu zniknąć.
Wpakowałam
się do pustej windy, odstawiłam torbę na ziemię i wcisnęłam guzik z zerem.
-
Nie będę czekać do końca sezonu, abyś w końcu ze mną porozmawiała.
W
ostatniej chwili wpadł do windy, prawie dając się przygnieść metalowym drzwiom,
które dopiero, gdy było nas dwoje, zasunęły się do końca. W osłupieniu i
z sercem w gardle patrzyłam, jak stoi naprzeciwko i
wlepia we mnie zniecierpliwione spojrzenie.
-
Porozmawiamy tu i teraz.
Nim
zdążyłam go zapytać, jak on sobie to do cholery wyobraża, wdusił pomarańczowy
przycisk na panelu. Winda szarpnęła i zatrzymała się między czwartym a piątym piętrem.
-
Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęłam, czując ogarniające mnie uczucie paniki. Bo to ten momentu. To jego tu i teraz, gdy
miałam się z nim skonfrontować. Całą noc wyobrażałam sobie milion scenariuszy,
ale żaden nie przewidywał TEGO.
-
Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie wyjaśnimy wszystkiego – oświadczył, patrząc na
mnie z taką pewnością, że nie miałam odwagi mu się sprzeciwić. Dobrze
wiem, że zazwyczaj osiąga to, czego chce i doprowadza każdy plan do
końca. – Skąd? Skąd wiesz?
Prychnęłam,
odwracając głowę i lokując wzrok w tabliczce zakazującej palenia w windzie.
-
Do cholery, odpowiedz!
-
Skąd? – powtórzyłam, parskając z ironicznym uśmiechem. Wybacz, Andi, znów nie
dotrzymam obietnicy. – Na pewno nie od ciebie.
-
Kofler, co?
Zmilczałam,
co dało mu jasną odpowiedź.
-
No pewnie, mogłem się domyślić… - mruknął, opadając plecami o ściankę
windy. Zerknęłam na niego kątem oka, jak chowa twarz w dłoniach i bierze
głęboki wdech. – Wytłumaczę ci…
-
Nie chcę twoich żałosnych tłumaczeń.
-
Wysłuchaj mnie chociaż!
-
Daruj sobie, na litość boską. Miałeś tyle czasu! Nie zamierzam teraz tracić swojego na ciebie i twoje nic niewarte wyjaśnienia. Wypuść mnie.
Sięgnęłam
ręką do panelu, ale zagrodził mi drogę.
-
Nie, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
-
Ale my nie mamy o czym rozmawiać, czy ty tego nie rozumiesz?! – Podniosłam głos
i jednocześnie wzrok na niego. Wstrzymałam oddech. Znajomy do tej pory strach
ustąpił miejsca przerażeniu, które zamknięte w jego błękitnych tęczówkach
paraliżowało całe moje ciało.
-
Nela, proszę cię… - rzucił błagalnie, stając tak blisko, że gdy poczułam pod
plecami chłodny metal, między nami było zaledwie kilka centymetrów przestrzeni.
Cholerny, pieprzony Morgenstern, wywołujący we mnie odczucia, za które nie raz
mam ochotę po prostu sobie strzelić. – Posłuchaj mnie.
-
Nie chcę, Thomas. Nie chcę cię słuchać. Kłamiesz. Cały czas mnie okłamywałeś, a
teraz chcesz, abym cię wysłuchała i jeszcze ci uwierzyła? Boże… Zastanów się, o
co mnie właśnie prosisz i czy to aby nie za dużo?
-
Gdybym ci powiedział, nie byłoby cię tutaj.
-
Więc lepiej było mnie oszukiwać, tak? Wciskać jakieś kity, dla własnej wygody?
Do cholery, patrzyłeś mi w oczy i kłamałeś o sobie, o Kristinie, o tym
wszystkim, co się tutaj kiedyś działo! Zrobiłeś ze mnie idiotkę przed
wszystkimi! Pozwoliłeś im wytykać mnie palcami, dałeś powód do plotek… Może nawet zrobiłeś ze mnie kolejną szmatę, którą pukasz w sezonie!
Zacisnął
szczęki i utkwił spojrzenie, gdzieś ponad moją głową. Umilkł, podczas gdy mnie
powoli rozsadzało od środka od przypływu gniewu. Wszystko, wszystko co przez
całą bezsenną noc kumulowało się we mnie, po prostu wychodziło przez moje
usta.
Wstrzymać się? Nie umiem.
Wstrzymać się? Nie umiem.
-
Kłamałeś, podczas gdy ja dałam ci całą siebie. Powiedziałam ci wszystko
to, czego nie potrafiłam powiedzieć nikomu. A ty… Myślałam, że mnie rozumiesz,
że naprawdę wiesz, jak to jest, gdy nagle wszystko tracisz. Myślałam, że
naprawdę jesteś taki, jak ja.… – Pokręciłam głową, gryząc wargę i cały czas na
niego patrząc. Chciałam, aby widział, jak wielką szpilę wbił mi w serce i jak
wielki sprawiała mi ból.
-
Nie udawałem, Nela. Straciłem tyle, co ty właśnie przez to, że tak wszystko spierdoliłem – wychrypiał cicho. – Nie kłamałem w tej sprawie, uwierz mi.
-
W nic ci już nie wierzę, rozumiesz? W nic.
-
Posłuchaj… - zaczął cicho i jakby sądząc, że jednak gdzieś mu ucieknę, chwycił
mnie za przedramiona. – Gdybym tylko mógł cofnąć czas, powiedziałbym ci od
razu. Nie okłamałbym cię, wiedząc, do czego to może doprowadzić. Po prostu nie
przypuszczałem, że będę tak mocno cię potrzebować.
Odwróciłam
twarz, aby już nie musieć na niego patrzeć. Zasupłałam usta, przymknęłam
powieki, musiałam się odciąć.
-
Potrzebuję cię tak bardzo, jak bardzo chcę, abyś zniknęła, bo wiem, że nie zasługujesz
na takiego idiotę, jak ja. To jest chore, bo nawet nie umiem cię od siebie
odsunąć, dla twojego własnego bezpieczeństwa. Nie rozumiem tego i nie chcę
rozumieć. Po prostu chcę, abyś była, nie zostawiała mnie nawet wtedy, gdy
powinnaś już dawno stąd uciekać.
-
Boże, przestań pieprzyć… - wyszeptałam, choć doskonale rozumiałam wszystko, co
powiedział. Irracjonalnie czułam dokładnie to samo. Aby zniknął,
ale jednocześnie został.
-
Spójrz na mnie.
-
Nie chcę na ciebie patrzeć.
-
Spójrz na mnie i powiedz mi, że kłamię, gdy mówię ci, jak cholernie mi na tobie
zależy. – Nieco wzmocnił ucisk na moich ramionach, lekko nimi potrząsając.
Pokręciłam głową, w duchu błagając go, by dał mi spokój. Aby raz na zawsze się odpieprzył. Westchnął. – Żałuję. Jak Boga kocham, żałuję, że to wszystko
potoczyło się w ten sposób.
Najgorsze
jest to, że chciałam go odepchnąć równie mocno, jak chciałam chwycić za jego
bluzę i trzymać go przy sobie tak blisko, jak był teraz. Ale nie miałam siły,
by zrobić cokolwiek. Połykałam łzy, wciąż odwracając głowę, aby nie
pozwolić mu spojrzeć sobie w oczy.
-
Powiedz coś.
Poczułam
jak przenosi dłonie z przedramion na szyję i palcami dotyka moich policzków.
Uwielbiałam, gdy to robił i tak cholernie nienawidziłam się w tamtej chwili,
gdy nie potrafiłam go od siebie odsunąć.
-
Przestań – stęknęłam cicho, zaciskając powieki i pięści. Przyparta do ściany
cała trzęsłam się pod wpływem jego dotyku. Czułam jego twarz tuż przy mojej,
ciepły oddech na drżących ustach, zapach perfum… Boże, jaka byłam w tamtym
momencie słaba. Tak bardzo, że teraz i ja zaczęłam się błagalnie czołgać. –
Proszę, Thomas…
-
Powiedziałaś, że sobie poradzimy. Że o tym zapomnimy, ruszymy dalej… Że nie
odpuścisz.
-
Zdecydowałeś za nas oboje. Wolałeś milczeć, uciekać, niż powiedzieć mi
prawdę. Przez ciebie kręciłam się w kółko.
-
Bo bałem się sytuacji takiej ta. Bałem się, że mogę cię stracić.
Zacisnęłam
do bólu zęby, gdy poczułam jego usta na policzku, na nosie, na górnej wardze. Wstrzymałam
oddech, walcząc z każdym, rwącym się w jego stronę odruchem, chcąc stłumić
nawet najmniejsza reakcję.
-
A ja nie mogę cię stracić, rozumiesz?
-
Już straciłeś.
Całą wolą odepchnęłam go od siebie, w końcu otwierając oczy i patrząc na
niego z niczym innym, jak z wściekłością. To nic, że w tym jednym momencie
zapragnęłam znów poczuć jego dotyk. Nienawidziłam go, a zarazem chciałam go
najmocniej na świecie. Ale wciąż miałam w pamięci każde słowo Andreasa i
Gregora. Po prostu nie mogłam trzymać go blisko.
-
Jak mogłeś jej to zrobić… - szepnęłam, wbijając w niego najostrzejsze ze spojrzeń.
– Jak mogłeś je zostawić? Jak?!
Nie
odpowiedział. To już wchodziło w jego zwyczaj.
-
Miałeś tak dużo, wszystko to, czego ja nigdy nie miałam i rozpieprzyłeś to!
Wolałeś się poddać, zamiast walczyć! Zupełnie jak mój ojciec! Jak mogłeś? Jak
mogłeś im to zrobić…
-
Nela… - wyszeptał desperacko, znów się zbliżając i łapiąc mnie za ramiona.
-
Nie dotykaj mnie – warknęłam, chcąc się odsunąć, ale był szybszy, silniejszy,
bardziej uparty ode mnie. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Brzydzę się
twoimi kłamstwami, twoim pieprzonym altruizmem… Całym tobą. Zaufałam ci, dałam
ci całą siebie, a ty… Zawiodłeś mnie. Nikt nigdy nie zawiódł mnie tak, jak ty,
słyszysz? Nikt!
Ciskałam
pięściami na oślep, o dziwo celnie trafiając w jego klatkę piersiową. Przez
chwilę nie opierał się, by w końcu chwycić za moje nadgarstki i ścisnąć je tak mocno, że syknęłam z bólu, unosząc na niego przeszklone spojrzenie. Był równie
przerażony, jak ja. I tylko mała cząstka mnie podpowiadała, że już dość, że
wystarczy. A mimo to, nie przestawałam.
Zapadła
cisza, przerywana naszymi przyspieszonymi oddechami. Z przyciśniętymi do jego
piersi dłońmi, z głową opuszczoną tak, by nie widział mojej twarzy, po prostu wczuwałam
się w bijące pod moją prawą pięścią jego serce.
-
Nie masz pojęcia, co to ból, Thomas… To ty go zadajesz.
Cały
się spiął, rażonymi tymi słowami.
-
Proszę cię.
- Po prostu odpuść.
Pokręcił
głową, powtarzając pod nosem krótkie „nie”, z początku ciche, potem coraz
wyraźniejsze i bardziej stanowcze.
-
Nie, nie odpuszczę.
-
Męczysz mnie.
-
Nela…
-
Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj.
Nie
umiem określić, co wtedy dostrzegłam w jego spojrzeniu, ale w jednej chwili
pożałowałam każdego słowa, które padło z moich ust w przeciągu ostatnich
kilkunastu minut. Tak, jakby rzeczywiście spasował. Jakby w jednej chwili
uleciało z niego dosłownie wszystko, co przez tak długi czas trzymało go w
ryzach. Jakby całkowicie odpadł ze swojej własnej gry.
Puścił
moje dłonie, odsunął się… Przez chwilę słyszałam tylko własny oddech i ciche
brzęczenie żarówki nad głową.
A
potem winda ponownie szarpnęła i zjechała na sam dół.
*
* *
w twoich oczach jest to
co znajduje się w twoim umyśle
widzę prawdę, którą w sobie pochowałeś
nie ma litości
tylko gniew, który odnalazłam
*
* *
Nabrzmiała
cisza wypełniała dźwig z ostatnią grupą skoczków, udającą się na szczyt skoczni
Kulm podczas pierwszego treningu. Jedynie na przedzie trwała cicha rozmowa
pomiędzy Gregorem a Ammannem, od czasu do czasu przerywana przez wybuch
głupkowatego śmiechu Schlierenzauera. Wciśnięta w kąt, ściskałam torbę ze
sprzętem Morgensterna, starając się zignorować jego ocierające się o moje
ramię, jak i całego jego. Przeniosłam wzrok z butów Prevca na postać stojącą
po drugiej stronie windy. Kamil z głową opartą o ścianę, wpatrywał się przed
siebie, pogrążony w skupieniu. Musiał jednak wyczuć mój wzrok, bo odwrócił
nieznacznie głowę w lewo. Westchnął i delikatnie uniósł jeden kącik ust.
Drobny,
ale dobry gest.
Widok
z góry nie należał do najwspanialszych. Przynajmniej nie dla mnie, człowieka z
wysoką antypatią do perspektywy „z góry”. Freund odepchnął się i po chwili
już wybijał się w powietrze, znikając gdzieś za bulą, a pojawiając się dopiero
na końcu zeskoku, pod bandami. Gdy na belce usiadł Wellinger, ułożyłam Fischery
Thomasa na podeście. Całość zakładania nart, zapinania wiązań, które, dla
upewnienia sprawdził jeszcze Schlieri przebiegała w milczeniu. Gorzkim, nieznośnym,
bolesnym milczeniu. Thomas podał mi lewę rękę. Rękawiczka na wciąż połamanych
palcach lekko odstawała, więc ją poprawiłam, a potem prawą, którą nieporadnie
zapiął.
Puściłam
jego dłonie.
Gdy
podniosłam na niego wzrok, by uzyskać od niego pełne gotowości kiwnięcie głowy, nawet na
mnie nie spojrzał. Jego twarz ani na chwilę nie zmieniła stężonego skupieniem
wyrazu. Skinął nieznacznie i spojrzał w dół rozbiegu.
Z
gniazda trenerskiego wyłoniła się austriacka flaga. Wsunął się na belkę,
standardowo sprawdzając, czy wszystko jest dopięte. Wiązania, gogle, kask.
Gotowe. Obowiązkowo dwa klepnięcia w uda. Wydech. Zielone światło.
A
potem cały świat runął na bulę skoczni w Bad-Mitterndorf.
* * *
powinnam uciec, czy schować się przed tobą?
*
Mam
nieodparte wrażenie, że Kofi i Schlieri ukradli mi rozdział, a zwłaszcza ten
drugi. No nic, muszą korzystać ze swoich pięciu minut, póki mogą. A niech mają.
Po
drugie, poprzeinaczałam fakty i ustaliłam własną wersję niektórych zdarzeń.
Jakby kto pytał, czy coś w tym stylu.
Po
trzecie, zbieram szczenę z podłogi sąsiada dwa piętra niżej, bo ankieta na dole
naliczyła Was już ponad stówę. Sto. S-T-O. Nie ogarniam tego, ale dziękuję
każdej osobie, która czyta te moje wypociny. To niewiarygodne, ilu Was tu mam.
Szczęście, szczęście bardzo! W dodatku dziękuję za każde dobre słowo, które od
Was otrzymuję, za każdy wyraz wsparcia, uśmiech i dodanie otuchy. Nawet nie
wiecie, ile to dla mnie znaczy.
Po
czwarte, to okazało się, że Popaprańce (oraz Anssi) zostali nominowani do
tytułu Opowiadania Roku 2014, więc jakbyście mieli ochotę, czas, czy coś, to…
zerknijcie tutaj.
No
i odsyłam jeszcze do czegoś, co sobie poooowoooluuutkuuuu zacznę pisać, a co
ruszy pełną parą po zakończeniu Shattered Ones. Jacyś fani Norków? Zapraszam tutaj.
I
w zasadzie to tyle. Trzymajcie się ciepło!