*
mogę obiecać ci, że nic nie zmieni się
każda kolejna noc przyniesie lepszy dzień
mogę rozpisać plan jak dalej mamy żyć
mogę się złościć na niespełnione sny
* * *
Nie
lubię Sylwestra. Nie lubię gdy rok się kończy. Nie lubię podsumowań. A może po
prostu nie lubię ich tylko teraz? Tak dużo się wydarzyło i tak wiele się
zmieniło. Patrzę na ostatnie trzysta
sześćdziesiąt cztery dni, gdy wybija siedemnasta godzina tego trzysta
sześćdziesiątego piątego, znajdując się w miejscu, o którym w życiu nie
pomyślałabym pierwszego stycznia i bronię się przed wszystkimi wspomnieniami. Wiem,
że powinnam zostawić je za sobą. Wiem, że to wszystko już minęło. Mimo to wciąż
boli. Bo przecież to nie tak miało być. Bawiąc się w noworoczne postanowienia
nie planowałam niczego, co później się wydarzyło. Nie sądziłam, że otwarty
głośnym toastem rok 2013 odbierze mi wszystko to, co kochałam. Że rzuci mnie na
kolana, poniży, kopnie w śledzionę i powie, że zabawa skończona.
To
miał być dobry rok. Dlaczego więc teraz mam sądzić, że następny będzie lepszy?
Jakie w ogóle mogę mieć oczekiwania? Boję się. Tak cholernie boję się tego, co
przyniesie. Nauczona, nie sporządzam żadnych postanowień. Nie robię listy
celów, które planuję osiągnąć. Rzucam własne życie w ręce czasu. Nie chcę już
być panią własnego losu, bo chyba jednak takowy istnieje i najwidoczniej to z
nim przegrałam. Teraz już nie będę walczyć. Niech się dzieje, co chce. Godzę się
na to z całkowitą odpowiedzialnością.
Rok
się kończy. A śledziona wciąż boli.
-
Co ty taka zamyślona?
Oderwałam
czoło od okna, za którym migały obrazki peryferii Garmisch-Partenkirchen i
ulokowałam nieco nieprzytomne spojrzenie w Andreasie.
- Andim. – Zawsze mnie poprawia. – Nie znoszę formy ‘Andreas’.
Kofler
przysiadł się tak nagle i ku mojemu zdumieniu, bo jak do tej pory naprawdę
niewiele rozmawialiśmy. I to nie to, że brakowało czasu. Po prostu… chyba mnie
unikał.
-
Tak się zastanawiam…
-
Czy miniony rok był dobry? – strzelił, spoglądając na mnie z przebiegłym
uśmiechem. Kiwnęłam głową, trochę zaskoczona jego bezpośredniością i tym, że
trafił. – Ta, nie trudno zgadnąć.
-
Dlaczego?
-
Bo Gregor właśnie wylicza, ile konkursów już wygrał w tym roku.
-
Po Klingenthal i Oberstdorfie to jeszcze Oslo, potem była Planica i się sezon
skończył, więc wygrałem cały Puchar Świata i to też się liczy. Chwila, mówiłem
wcześniej o Vikersund?
-
A w Val di Fiemme nie wygrałeś, więc zamknij mordę. – A ja myślałam, że
Wolfgang to taki raczej spokojny, ugodowy człowiek, co to wszystkich jednoczy.
-
A drużynowo?!
-
To dzięki, żeś o nas w Pucharze Świata pamiętał.
Wychyliłam
się ponad fotel, by dojrzeć jak Schlieri wytyka jęzor w stronę Loitzla, Stefan
robi głupie miny do siedzącego przed nim Gregora, Michi wszystko nagrywa, Didl
nawija przez telefon, a Thomas po prostu śpi ze słuchawkami na uszach.
Andi
tylko wzniósł oczy do sufitu i wziął głęboki wdech.
-
Weź żyj z takimi… To jak? Dobry był, czy nie? – spytał w końcu, szturchając
mnie łokciem. Zagryzłam wargę, zastanawiając się, który z na szybko
przygotowywanych zestawów odpowiedzi będzie najodpowiedniejszy dla kogoś
takiego, jak Kofler. Wybór jest naprawdę trudny.
-
Wiesz, bywały lepsze.
A
wybierałam z pomiędzy „fantastyczny” a „całkowicie do dupy”.
-
To cię rozumiem. Sam nie mogę już się doczekać jego końca. To chyba ta
trzynastka, wiesz? Jakoś kompletnie pechowo wszystko się ułożyło i zupełnie nie
po myśli.
Kiwnęłam
głową na znak, że coś w tym może jest, ale raczej nie powiem tego na głos, by
nie myślał, że uwierzyłam w jego teorię. Zapadła cisza. Konsternująca, choć
łatwa do przewidzenia. Nie wiem, jak pociągnąć rozmowę z Andim, a on chyba
rzeczywiście potraktował mnie jako ucieczkę od namiętnie sprzeczających się ze
sobą Gregora i Wolfganga, którzy zagłuszali autobusowe radio. I tylko gdzieś
pomiędzy jedną, a drugą pyskówką przebijało się głośne „jeeeeeść!” Stefana.
-
To tego… - zaczął, pocierając kark i patrząc się gdzieś pod swoje nogi. –
Podoba ci się u nas?
Zamrugałam
niezrozumiale, a i on sam skrzywił się, jakby właśnie palnął jakąś głupotę.
-
Jest w porządku. Jeszcze próbuję się przystosować do nowej sytuacji, ale… jest
okej, serio.
-
Wyglądasz na styraną.
-
Do późna ogarniałam Michiego, a już o ósmej do pokoju wpadł Didl i jego
Achilles… Rozumiesz.
Uśmiechnął
się i pokiwał głową.
-
Chłopaki cię lubią. I nie mówię tu tylko o naszych trzech małych świnkach, ale
ogólnie o całym zespole.
-
A ty? – palnęłam automatycznie, na co nieco się speszył i zrobił taką minę,
jakby się wystraszył, że o to zapytałam.
-
Ja?
-
Aha, ty.
-
No… No tak, oczywiście. Dlaczego miałbym nie?
Wzruszyłam
ramionami z uśmiechem i odwróciłam głowę w stronę szyby. Tym oto taktycznym
zagraniem dałam Koflerowi czas na to, aby w końcu się przemógł i wyjaśnił, po
co tak naprawdę przyszedł, bo jego konwersacyjne starania upewniły mnie w
przekonaniu, że coś mu leży na wątrobie. I to coś ma związek ze mną. Albo
przynajmniej to właśnie ja jestem osobą, z którą chciałby to obgadać.
Ewentualnie może też chodzić o coś innego.
-
Dobrze dogadujesz się z Morgim, prawda?
Zdecydowanie
chodzi o coś innego.
-
Całkiem nieźle. – Przyznałam cicho, spoglądając na niego uważnie, jak pociera
ręce o dresowe spodnie i coś sobie układa w głowie. – Dlaczego pytasz?
-
Wiem, że spędziliście razem święta. Spokojnie, nikomu nie powiem. – Zastrzegł
od razu, gdy już otwierałam usta, by coś powiedzieć. – Thomas sam mi o tym
powiedział. W porządku, jestem po waszej stronie, ale… Zdajesz sobie sprawę z
tego, co on ma za sobą?
Głęboki
wdech i chwila skupienia. Jak mogę odpowiedzieć mu na to pytanie? Wiem, że to
coś poważnego, ale co? Nie, nie powiedział mi. Znaczy, nie do końca. Czy chodzi
tylko o skoki? O poprzedni sezon? Czy o to, co wtedy konkretnie się stało, ale
czego nie chciał mi powiedzieć, bo bał się? Hej, rozumiem to, ale…
-
Wiem, że to trudna historia.
Andi
kiwnął głową i zacisnął wargi w wąską kreskę.
-
Ale czy wiesz jak bardzo trudna?
-
Jedynie mogę się domyślać, skoro tak mocno na niego wpłynęła.
Bo
widziałam jego ból, jego skruszenie, jego całkowicie odsłonięte uczucia, gdy w
Villach tłumaczył mi, że jemu też tak nagle wszystko się posypało. Że się
pogubił, a to przełożyło się również na skoki. I wiem, że to wciąż siedzi
gdzieś głęboko pod jego uśmiechem.
-
Chciałbym tylko, abyś… - Nie dokończył, bo zacisnął wargi i machnął głową,
jakby nie to chciał powiedzieć. – On ci
ufa. Nie proszę o wiele, tylko o to, żebyś pamiętała, że on przeszedł długą
drogę, aby znów tutaj być. I nie mówię tylko o skokach.
-
Nie rozumiem…
-
Pogubił się, a to, że w końcu wyszedł na prostą nie oznacza, że znów nie
popełni jakiejś głupoty. Mówię ci to tylko dlatego, bo naprawdę jesteś fajną,
porządn dziewczyną i cię lubię. Bądź ostrożna w przyjaźni z Thomasem, dobrze?
-
Ale…
-
Proszę, Kornelia, obiecaj.
-
Obiecuję, tylko Andi…
Nie
do kończyłam, bo autobus się zatrzymał, a z przodu Pointner krzyknął, że mamy
się wynosić i nie pokazywać mu na oczy do jutrzejszego ranka, kiedy chce nas
zobaczyć czystych, nieskacowanych i gotowych do noworocznego konkursu.
-
I, och, byłbym zapomniał. Udanej zabawy!
Chłopaki
zaczęli zbierać się tak szybko, że nawet nie zdążyłam szarpnąć Koflera za
kurtkę i poprosić, abyśmy dokończyli naszą rozmowę później. Widziałam tylko
pompon jego czapki, gdy zbiegał po autobusowych schodkach i już go nie było.
Zabił mi ćwieka i tak po prostu zwiał.
Trochę
spanikowana spoglądałam w miejsce, w którym zniknął. A potem uniosłam
spojrzenie, natrafiając na zaspanego, ale uśmiechniętego Thomasa.
-
Sylwester. Wchodzisz w to?
* * *
zamknij na chwilę oczy
nie myśl o tym czy boisz się czy nie
na chwilę zostawmy w tyle rozczarowań gniew
dziś to co mamy na pewno to siebie, nic więcej
więc leć ze mną
niech chmury pędzą donikąd chociaż raz
* * *
Weszłam,
chociaż teraz zastanawiam się, co mi się, do cholery, nie podobało w
perspektywie gry w makao z Kamilem i resztą Polaków? Zaczęło się od tego, że
chłopaki wymyślili, aby pójść do Pizza Hut. Właściwie to jasne, czemu nie?
Pizza jest dobra na wszystko. I było okej, dopóki nie weszliśmy do lokalu i nie
okazało się, że Schlieri postanowił załatwić mi przyjaciółkę.
-
To jest Sandra.
-
Wyraźnie ma napisane na czapce, że Gregor.
Czy
ja za każdym razem, gdy kogoś poznaję muszę mu trzasnąć żarcik tak słaby, że
swoją słabością przebija nawet kawę z torebki?
Gregorowa
Sandra spojrzała na mnie dużymi oczami i wykrzywiła się w pseudo-uśmiechu, po
czym oznajmiła, że zajęła nam dwie kanapy. Z dopiskiem „pogadamy później”, w
stronę Schlierenzauera.
-
Wyczuwam Best Friends Forever.
Intuicyjnie
machnęłam ręką i trzepnęłam Morgensterna po nosie, po czym ruszyłam za
Michaelem do jednego ze stolików. Od razu wcisnęłam się na miejsce obok Hayböcka,
co ten przyjął z dużym zadowoleniem, że jedna, przypadająca na sześciu
wygłodniałych facetów kobieta usiadła akurat z nim.
Z
całym szacunkiem dla Krafta i Didla, którzy usiedli po drugiej stronie naszego stolika.
-
Bierzemy wspólne spaghetti i robimy ‘Zakochanego Kundla’?
-
Nie przeginaj Hayböck, bo jeszcze chwila i zrobię ci z życia jedno wielkie
‘Lessie, wróć’.
Najbezpieczniejsza
do wzięcia na spółę z Michim wydawała się pizza na grubym cieście z podwójnym
serem. I sos czosnkowy. Dużo sosu czosnkowego. Ot tak, dla własnego
bezpieczeństwa, bo Michael po dzisiejszych kwalifikacjach majaczył.
-
Zostało udowodnione naukowo, że osoby, które po północy kogoś pocałują są
znacznie szczęśliwsze i mają bardziej optymistyczne nastawienie do nowego roku.
-
Gdzie tak napisali? W Cosmopolitanie? - Stefan spojrzał na Michaela z wyraźnym
rozbawieniem, a Didl parsknął śmiechem, na co Hayböck pozostał niewzruszony.
-
Śmiej się, śmiej, ale statystyki mówią same za siebie. A poza tym, panowie, to
tradycja. Trzy-dwa-jeden, szczęśliwego nowego roku i buziak z jakąś ładną
panną! Tak po prostu trzeba!
-
Właściwie to nie byłoby takie złe… - wydusił cicho Didl, spoglądając niepewnie
na Krafta. Ten tylko skwasił się, jakby usłyszał największą bzdurę świata.
-
Ty masz świnię, więc siedź cicho. A ty – tu Kraft wycelował palec w Michiego –
przestań nagabywać chłopaka, bo mu odbije i rozdwojenia między panną a
prosiakiem dostanie. Co roku to samo.
Posłałam
tęskne spojrzenie chłopakom przy drugim stoliku. Morgenstern akurat wybuchł
śmiechem, kwitującym jakąś wypowiedź Wolfganga, a Andreas co rusz powtarzał „racja,
racja”. Gregor i Sandra gdzieś się ulotnili, a ja tu sama z trzema dzieciakami.
-
Wściekasz się, bo Marisa została w Austrii - odparował Michael z satysfakcją,
na co Stefan spochmurniał i cicho odparł, że „może”. – Nie wiem, jak wy, ale ja zamierzam jutro
stanąć przed Pointnerem jako prawdziwy mężczyzna, który po północy pocałował
kobietę. Tak, moi drodzy, te usta będą się dzisiaj całować!
-
Najpierw znajdź jakąś głupią, która się na to zgodzi.
-
O to już się nie martw. Wchodzisz w to Diethart?
-
Ale w co? Całowanie z tobą?
W
tym momencie dostałam migreny i całkowicie przestałam ich słuchać. Zajęłam się
swoim własnym zmęczeniem i opadającymi powiekami. Z opartą na dłoni głową tylko
przyglądałam się chłopakom i od czasu do czasu kiwałam do nich głową lub
puszczałam krótki uśmiech na znak, że ich słucham i zgadzam się z każdą ich
opinią. Cola w szklance kompletnie się wygazowała, więc tylko mieszałam w niej
rurką, wpuszczając jednym uchem powody, dla których Michi zachowuje się jak
ostatni frajer, a drugim je wypuszczając.
-
Hej, ktoś tutaj traci kontakt z rzeczywistością.
Morgenstern,
przechylony przez dwie kanapy, uśmiechał się na zupełnie swój sposób i
przyglądał mi się ze szczerym rozbawieniem, posyłając krótkie spojrzenia w
stronę zawzięcie dyskutujących chłopaków.
-
Do północy zostało jeszcze kilka godzin, a ty już odpadasz.
Chciałam
mu odpowiedzieć, że hej, spałam dziś tylko trzy godziny i umieram, ale w zamiar
wciął mi się Michi.
-
O, Morgi, słuchaj! Noworoczny pocałunek, co ty na to?
-
Stary, totalnie nie jesteś w moim typie.
Hayböck
nieomal wylądował nosem w swojej niedojedzonej pizzy, a Stefan i Didl zawyli
ponad stołem. Jedynie pacnęłam się w czoło, bo ta dyskusja nie prowadziła do
niczego. Oprócz tego, że Michael właśnie wyrobił sobie opinię kryptogeja o
całuśnych zamiarach względem połowy kadry.
-
Zmywamy się stąd?
Wieczór,
jak na ostatni wieczór grudnia, był całkiem przyjemny. Mroźny, ale nie dawał
się we znaki. Ulice powoli pustoszały, a z wielu miejsc było słychać głośną
muzykę i rozpoczynającą się zabawę sylwestrową. Od czasu do czasu gdzieś w
oddali wybuchały petardy, a wypuszczone przedwcześnie fajerwerki rozjaśniały
bezchmurne niebo. Chłopaki z czegoś się śmiali, o czymś zacięcie dyskutowali,
chyba o jakiejś nowej grze. Gdzieś tam z boku Gregor tulił Sandrę, z którą
wedle pierwotnych założeń chyba przyjaciółkami nie będziemy, a Wolfgang z Andim
śpiewali jakąś podłapaną piosenkę. I w tym wszystkim była ja. Kompletnie nie
pasująca do tego obrazka. Mimo to, nie chciałabym być teraz w żadnym innym
miejscu na ziemi, tylko z nimi.
I
z milczącym obok Thomasem.
W
końcu dotarliśmy do hotelu. Trochę się zawiodłam, trochę się ucieszyłam. Od
ciepłego łóżka dzielą mnie tylko cztery piętra.
-
Nie wiem, jak wy, ale ja jestem padnięta, więc pozdrówcie ode mnie nowy rok i
nie hałasujcie zbytnio. – Grzebiąc w kieszeni kurtki w poszukiwaniu karty weszłam
na prowadzące w stronę wejścia schodki. Zatrzymałam się w połowie, gdy zdałam
sobie sprawę, że nikt nie ruszył się z miejsca. – Nie idziecie? – Wskazałam
kciukiem na budynek, patrząc na nich, jak stoją te kilka stopni niżej i gapią
się na mnie z głupimi uśmieszkami. – Co się stało?
-
Nie skończyliśmy jeszcze zabawy.
Przeniosłam
pytające spojrzenie na Thomasa, który spoglądał na mnie z tajemniczym wyrazem
twarzy i pełnym zadowolenia uśmiechem. Pokręciłam głową, kompletnie nie
rozumiejąc, o czym mówi.
-
My, czyli ty i reszta ekipy. – Odezwał się Kofler, a gdzieś za plecami Stefana
rozległo się ciche „o co chodzi?” Sandry. No właśnie, koleżanko, ja też
chciałabym się dowiedzieć.
-
Nie rozu…
-
Nie musisz. Po prostu chodź z nami.
Posłałam
nieufne spojrzenie Gregorowi, na co tylko się wyszczerzył. Oni coś kombinują i
to na pewno nie jest dobre. I mi się to nie podoba, ani trochę. Ale jakimś
cudem zeszłam z jednego schodka, a potem z drugiego…
-
Chłopaki, co wy kombinujecie? – Bałam się zadać to pytanie, ale oni tylko
posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli przed siebie, w zupełnie
drugą stronę. – Morgen!
-
Słucham cię?
-
Gdzie my idziemy?
-
A czy to ważne?
Nie,
to nie jest ważne, bo ty idziesz ze mną. A z tobą poszłabym wszędzie. Tylko nie
powiem ci tego, bo uznasz to za moją słabość, którą będziesz bezlitośnie wykorzystywał.
-
Tak!
-
W takim razie, skoro to jest takie ważne to chodź i sama się przekonaj.
Pozostawił
mnie bez argumentu. Uśmiechnął się zwycięsko i ruszył. A ja? Dreptałam dwa
kroki za nim, denerwując się i złorzecząc w duchu, bo gdziekolwiek nie idziemy,
to na pewno jego pomysł. A jego pomysły bywają tragiczne w skutkach. Wcisnęłam
ręce do kieszeni, rozglądając się po okolicy, którą szliśmy. Niepewnie
stawiałam kroki tuż obok Thomasa i wręcz czułam, jak żrąca ciekawość miesza się
z całkowicie uzasadnionym strachem i robi mi sieczkę z układu nerwowego.
Nie
wiem, ile szliśmy. Piętnaście, może dwadzieścia minut. Gdzieś w oddali słychać
było donośną, pompatyczną muzykę, a na horyzoncie tliły się jasne, kolorowe
punkty, migające nad rażąco białym polem.
Nie.
Nie,
nie, nie, nie, nie…
-
NIE.
Zatrzymałam
się, słysząc odbijający się w głowie mój rozedrgany głos. Wszyscy stanęli, a znajdujący
się najbliżej Thomas zrobił krok w moją stronę. Patrząc w rozciągający się
naprzeciw nas obiekt poczułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi i ich
wszystkich pozabija. Oszaleli. On oszalał.
-
Nie ma mowy, nie. – Pokręciłam głową, czując jak głos więźnie mi w gardle. –
Zapomnij.
Odwróciłam
się na pięcie, ale nim zdążyłam postawić pierwszy krok, poczułam oplatający mój
nadgarstek silny uścisk. Spojrzałam na niego. Z żalem, z rozczarowaniem, z
niemym błaganiem, by odpuścił. A on tylko pokręcił głową, tak, jakby chciał
powiedzieć, że koniec, gra skończona.
-
Idźcie, dogonimy was. – Kiwnął na chłopaków i Sandrę, którzy jeszcze przez
chwilę stali w miejscu i się wahali. Dopiero Andreas poruszył wszystkich,
posyłając nam porozumiewawcze spojrzenie i już po chwili ich sylwetki ginęły za
bramą wejściową na lodowisko.
-
Coś ty sobie myślał? – zaczęłam, gdy obrócił twarz w moją stronę i otworzył
usta, aby coś powiedzieć. – Po cholerę mnie tu zabrałeś? Po to, żeby
przypomnieć mi o tym, o czym od kilku miesięcy nieustannie staram się
zapomnieć? Thomas, na litość boską… Nie, ja nie wierzę, że ty to naprawdę
zrobiłeś. Jak mogłeś w ogóle pomyśleć o tym, aby mnie tu zabrać? Po tym
wszystkim… Po tym wszystkim, co ci powiedziałam, ty naprawdę nie rozumiesz? To
właśnie przez to jestem w tym miejscu, w którym jestem, a nie w tym, w którym
być powinnam! Lód zabrał mi wszystko, a ty tak po prostu zabierasz mnie tutaj i
chcesz z powrotem w to wrzucić? Zwariowałeś?
Gdy
skończyłam zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie nakrzyczałam na niego na
środku ulicy. Oczy zaszły mi łzami, a oddech stał ciężki. Za to on stał
niewzruszony i cierpliwie czekał. Nawet nie drgnął. Dopiero gdy wyrzuciłam z
siebie ostatnio słowo, zmrużył oczy i przekrzywił głowę.
-
Już? Skończyłaś? – spytał spokojnie, podczas gdy ja cała dygotałam. – Świetnie.
A teraz posłuchaj, co ja mam ci do powiedzenia i nie przerywaj mi tak, jak i ja
tego nie zrobiłem. – Chrząknął i podszedł tak blisko, że poczułam jego ciepły
oddech na swoim zmarzniętym nosie. - Uciekłaś. W porządku. Wszyscy przed czymś
uciekamy. Zostawiłaś rodzinę i tak po prostu wsiadłaś do pociągu. Okej. Ale
przede wszystkim rzuciłaś coś, co kochałaś i co było twoją największą pasją.
Coś, na czym praktycznie opierało się całe twoje życie i istniało w każdym jego
momencie. A przede wszystkim coś, co według ciebie jest powodem całego
nieszczęścia, jakie kiedykolwiek cię spotkało. I wiesz, myślałem nad tym.
Próbowałem zrozumieć cię tak, jak sportowiec sportowca. I powiem ci jedno:
mylisz się. To nie łyżwy są tutaj problemem, tylko ludzie. Ludzie i ich zepsucie,
które doprowadziło cię do właśnie takiego myślenia. Zastanów się! To nie twoja
wina, że twoja matka była i jest zazdrosna o twój talent i osiągnięcia. Gdyby
tylko potrafiła pogodzić się z przeszłością, mogłaby być dla ciebie oparciem w
czymś, co obie kochacie. Twój ojciec, gdyby tylko chciał, na pewno walczyłby o
każdą chwilę z tobą, a nie tak po prostu się poddawał i opuszczał cię wtedy,
gdy potrzebowałaś go najbardziej. Facet? Faceci to świnie, spójrz tylko na
mnie! Mógł sobie być nawet Davidem Beckhamem, ale jeśli nie umiał cieszyć się z
twoich sukcesów, to niech gapi się cały dzień w lustro i podziwia tylko siebie,
bo nie zasługuje na to, aby dzielić z tobą całe twoje szczęście. A twoja
przyjaciółka z pewnością jest dumna, że ma u boku kogoś takiego, jak ty.
Rozumiesz, o co mi chodzi? Ludzie byli i ranili, ale to, że robili to w tym
samym czasie, kiedy ty spełniałaś się w czymś, co kochałaś i co cały czas kochasz wcale nie oznacza, że
to właśnie jest powód całego zła. Łyżwy zawsze były wtedy, gdy coś szło nie
tak, a oni to wykorzystywali. A to, że ludzie są podłymi gnidami i nie
doceniają tego, jak wspaniałą osobą jesteś wcale nie oznacza, że musisz się na
nie złościć. Przecież to nie ich wina, że ktoś po prostu nie umie cieszyć się
czyimś szczęściem, prawda? – Uśmiechnął się łagodnie, ściskając moje
przedramiona i spoglądając mi w oczy. – Mówisz, że przez łyżwy nie jesteś
dzisiaj w tym miejscu, w którym być powinnaś. A nie wydaje ci się, że powinnaś
być właśnie na lodowisku?
Znów
to zrobił. Pozbawił mnie całej pewności siebie i tym razem skutecznie rozbroił
z pancerza, którym szczelnie otaczałam się od dłuższego czasu, i całym sobą
przedostał się gdzieś bardzo głęboko; gdzieś, gdzie już dawno nikogo nie
wpuszczałam. I mogłabym się tego wystraszyć i uciec, nie pozwalając mu na
kolejny krok. Ale gdy stał tak blisko w jego spojrzeniu odnajdywałam wszystko
to, czego potrzebowałam: potwierdzenie, że będzie dobrze.
-
Razem, okej?
Naprawdę
nie potrzebowałam więcej. Chwyciłam jego wyciągniętą w moją stronę dłoń i
bardzo mocno ją ścisnęłam. Uśmiechnął się i pokiwał głową, potwierdzając tym
swoją obietnicę. Bałam się, ale już mniej. Bo wszystko to, co powiedział…
Musiało być prawdą. I nawet, jeśli nie potrafiłam wykrzesać z siebie choćby
słowa, tak najlepszą odpowiedzią było po prostu pójście za nim.
-
Proszę bardzo, rozmiar trzydzieści sześć, tak?
Wbiłam
spojrzenie w trzymaną przez Andreasa parę bielusieńkich, skórzanych łyżew,
jakby miały mi zrobić jakąś krzywdę. Może jednak jestem trochę… przerażona. Tak
dawno tego nie robiłam.
A
co, jeśli się nie uda?
Jeśli
znów upadnę?
Jeśli
tego nie poczuję?
Przełknęłam
nerwowo ślinę.
-
Ja… Muszę się trochę porozciągać.
Wyminęłam
Andiego i Thomasa, podeszłam do drewnianej poręczy i narzuciłam na nią lewą
nogę. Przyciągnęłam do niej tułów i podniosłam wzrok na rozciągającą się przede
mną lodową taflę. Niewiele, może kilkanaście osób krążyło po lodowisku, wokół
którego mrugały kolorowe lampki. Gdzieś między nimi na swoich łyżwach wariowali
chłopaki, którzy ścigali się od bandy do bandy, raczej nie zwracając na nikogo
uwagi. Niedaleko bramki Wolfgang walczył z rozjeżdżającymi się nogami. Sandra
cierpliwie trzymała go pod ramię, a Gregor latał z aparatem i robił zdjęcia. Westchnęłam
i zacisnęłam powieki, gdy zetknęłam czoło z kolanem, czując przyjemnie żarzące
się mięśnie łydki.
Nie dam rady.
Minęło
parę miesięcy, a wydaje się, jakby to była wieczność. Przez cały ten czas nie
sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek to zrobię. Pojawiały się wspomnienia, które
podsuwała mi tęsknota, ale to było krótkie i bezbolesne, bo zaraz zwalczałam je
nienawiścią i żalem. Skutecznie wyrzucałam wszystko, co związane z łyżwami ze
swojej głowy, a teraz stałam z lodem twarzą w twarz i… No właśnie, i co? Nagła
zgoda z przyjacielem, który stał się wrogiem?
Czemu
to wszystko jest tak cholernie trudne?
Głupie
myśli po raz kolejny przerwało pojawienie się Thomasa. Oparł się plecami o
poręcz i przez ramię zerkną na lodowisko.
-
Zrobisz, co uważasz, ale pomyśl, jak blisko już jesteś.
-
A co potem?
Wbiłam
w niego zbolałe spojrzenie, wręcz błagając o odpowiedź. Westchnął i pokręcił
głową tak, jakbym czegoś nie rozumiała.
-
Czy ty po prostu nie boisz się tego, że będziesz chciała wrócić? – spytał z
nikłym uśmiechem. Nabrałam powietrza w płuca, przełykając jego słowa niczym
gorzką pigułkę i zacisnęłam mocniej usta. – Nela, o to właśnie chodzi?
-
Nie wiem, Thomas, może… Na chwilę obecną nie wiem już nic.
-
Ale ja wiem jedno… - Otulił moją twarz ciepłym, roześmianym spojrzeniem,
sprawiając, że byłam skłonna uwierzyć mu we wszystko. – Wiem, że dasz radę.
-
Nie dam…
-
Dasz! A wiesz, dlaczego? Bo wierzę w ciebie. Dokładnie tak, jak ty we mnie. Najwyższa
pora, abyś to poczuła.
Przesunął
kciukami wzdłuż moich dłoni, rozprowadzając po nich przyjemne ciepło. Podobne
do tego, które swoim roześmianym spojrzeniem wypełniał mnie od środka. Nie
potrafiłam oderwać od niego wzroku, nawet wtedy gdy puścił moje ręce i wsunął w
nie parę odstawionych na bok łyżew.
-
Okej?
-
Okej.
Było…
dziwnie. Tak, jakbym robiła to pierwszy raz. Spojrzałam na swoje obute w łyżwy
stopy i pokręciłam ze zdumieniem głową. To nie dzieję się naprawdę. Pociągnęłam
za sznurówki, zacieśniając wiązanie i zaplątałam je w idealną kokardkę, by po
wszystkim po raz kolejny stwierdzić, że to czyste szaleństwo.
-
A ty? – Spojrzałam podejrzliwie na Thomasa, gdy pomógł mi wstać z ławki, a
nasze twarze zrównały się ze sobą. Miał być cały czas obok, a tymczasem on
chyba nie miał najmniejszego zamiaru wejść na lód. Morgenstern uśmiechnął się
pokrzepiająco i zamachał w powietrzu swoimi usztywnionymi palcami.
-
Nie ryzykuję. Ale będę tu przez cały czas.
Zacisnęłam
palce na drewnianej bramce, próbując zebrać się w sobie i odrzucić na bok
wszelkie wątpliwości. Nie ma już odwrotu, a ja sama czuję, że zaczynam tego
chcieć. Objęłam tęsknym spojrzeniem lodową taflę i wypuściłam z ust powietrze.
Serce zakołatało radośnie, a nogi zaczęły przyjemnie mrowić. Tak, jakby całe
ciało nie mogło się doczekać, aż w końcu zatańczy na lodzie.
Dam radę.
Czułam
pod płozami zbity, twardy lód i bijące od niego zimno, gdy wolno odpychałam się
i jechałam w wyznaczonym przez strzałki kierunku. Z początku co jakiś czas
spoglądałam na swoje nogi, ucząc się na nowo zaufania do lodu, które, o dziwo,
wzrastało z każdym, pokonywanym coraz szybciej okrążeniem. Szło całkiem nieźle,
prawie dobrze, może nawet lepiej. Z coraz większą swobodą przemieszczałam się
po lodzie, czując przechodzące po plecach dreszcze. Nawet usta wyginały się w
uśmiechu, choć cały czas je zaciskałam, broniąc się przed tym pozornym
szczęściem. Chociaż nie potrafiłam powstrzymać śmiechu, gdy nagle Stefan i Didl
złapali mnie za ręce i zaczęli ciągać za sobą. I gdy Stefowi zaplątały się
nogi, co zakończył na tyłku, a walczący z równowagą Wolfgang przetuptał obok
niego i krzyknął „haha, frajer!”, po czym sam runął jak długi na lód. I gdy Gregor
ostro zahamował, obsypując leżącego Loitzla skruszonym lodem i uwiecznił na
zdjęciu tę efektowną glebę.
-
Nela, patrz! - Michael śmignął tuż koło nas i wytknął do tyłu nogę. Machał przy
tym śmiesznie rękoma i chybotał się na wszystkie strony, ale utrzymywał
równowagę. – Umiem jaskółkę!
-
Strasznie pijana ta twoja jaskółka – krzyknął mu Stefan.
-
Wal się na ryj!
-
MICHI!
Kto
się walnął na ryj, ten się walnął. A może nie na ryj, a na jakąś dziewczynę,
której Hayböck nie zauważył.
-
Witaj, co robisz dzisiaj o północy?
I…
I naprawdę było dobrze. Bo z nimi nie mogło być inaczej. Jasne, odczuwałam niewielki
strach, ale nie było już żadnych wątpliwości co do tego, że go nie zwalczę. Z
każdą minutą przypominałam sobie to, o czym wydawało mi się, że już
zapomniałam. Każdy krok, każdy techniczny aspekt, każdy element, one wszystkie
były głęboko zakorzenione w moim umyśle i ciele. Nogi dokładnie wiedziały jak
się poruszać w danym momencie.
Czy
czułam radość? Tak. Niewyobrażalną, płonącą, ogromną. Radość, która dodawała
odwagi i popychała do sprawdzenia się w kolejnych elementach.
Łapiąc
oddech rozejrzałam się w poszukiwaniu kawałka wolnej przestrzeni, a gdy go
znalazłam, natychmiast ruszyłam w jej kierunku. W wyznaczonym punkcie
odepchnęłam się jedną nogą od lodu, zaczynając kręcić się na drugiej.
Skrzyżowałam je w łydkach, a ręce przyciągnęłam do klatki piersiowej,
przyspieszając rotację. Dokładnie tego brakowało mi wtedy w Villach. Tego
lodowego poślizgu, swobody, lekkości. Gdy w końcu się zatrzymałam, od razu
ruszyłam dalej, jadąc tyłem wzdłuż bandy i omijając ludzi.
W
głowie automatycznie pojawiła się myśl, aby skoczyć. Nie potrafiłam
jednoznacznie określić, czy był to dobry pomysł, czy też nie, ale z pewnością
wygrywała tutaj chęć sprawdzenia samej siebie. W Villach „na sucho” szło
średnio, na lodzie mogło być jeszcze gorzej. Ale musiałam sprawdzić. Musiałam przekonać
się, że jednak nie wszystko stracone.
Kilka
razy przygotowywałam się do najprostszego toeloopa. Rozkładałam ręce, lekko
uginałam kolana i imitowałam wejście do skoku, by zaraz ominąć potencjalny
punkt wybicia się i pojechać dalej. Aż w końcu postawiłam wszystko na jedną
kartę. Ruszyłam. Najazd tyłem z zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy. Lewa noga
wyprostowana do tyłu, czubek łyżwy wbity w lód… I już przy wybiciu wiedziałam,
że popełniłam błąd, który pozwolił na tylko jeden obrót w powietrzu. Zacisnęłam
zęby i pokręciłam głową. W ostatniej chwili pozwoliłam sobie na dekoncentrację.
Jeszcze raz. Nie mogę pozwolić sobie na takie błędy, jeżdżę zbyt długo, zbyt
wiele osiągnęłam, aby teraz nie potrafić wykonać jednego podwójnego toeloopa.
To tylko skok, który w swoim życiu wykonałam już tysiące razy. Przecież to
umiem!
Wykonałam
kolejny najazd. Skupiłam się na wybiciu. Wykonałam dwa obroty w powietrzu i
czysto wylądowałam, rozkładając ręce i odjeżdżając do tyłu na prawej nodze, z
lewą wyprostowaną w kolanie. To jest to!
I
to był chyba ten moment, kiedy poczułam się w stu procentach pewna. Klasnęłam w
ręce i zaczęłam się śmiać, tak bardzo ucieszył mnie ten jeden skok. Nie
sądziłam, że jeszcze kiedyś to poczuję. A straciłabym cholernie dużo.
Udany
pierwszy skok pozwolił mi poczuć swobodę w manewrowaniu łyżwami i całym swoim
ciałem. Kombinowałam, eksperymentowałam, testowałam się po tych kilku
miesiącach niejeżdżenia i choć popełniałam błędy, udawało mi się nimi nie
przejmować i niwelować je. Było jak dawniej. Tylko byłam bardziej szczęśliwa. I
zdałam sobie sprawę, że może potrzebowałam tej przerwy, aby odzyskać tę radość
z czegoś, co, tak jak powiedział Thomas, cały czas kocham.
Zamachnęłam
się rękoma, kopnęłam powietrze i jeszcze raz wybiłam się, chcąc powtórzyć
podwójnego axla. Tylko przy lądowaniu noga mi się powinęła i wylądowałam na
tyłku. Zaczęłam się śmiać sama z siebie. Nawet tych głupich upadków mi brakowało!
Podkuliłam nieco nogi i spod bandy wodziłam wzrokiem za chłopakami. Gdzieś po
drugiej stronie lodowiska dojrzałam Thomasa. Rozmawiał z Wolfem, słuchał go,
kiwał głową, śmiał się. Patrzyłam na niego, jak idealny był stojąc nad lodem, w
otoczeniu kolorowych lampek z zarumienionymi od zimna policzkami, i próbowałam
zrozumieć, jak wiele już dla mnie zrobił i jak bardzo mi pomógł. Aż bolało mnie
gdzieś w żebrach, bo nie wiedziałam, jak mogę mu się za to odwdzięczyć. On… po
prostu jest. I samo to czyni mnie ogromnie szczęśliwą. Bo jest czuwa, potrafi
mnie podnieść, nie powodując kolejnych ran, słucha, rozumie, wie jak mnie
rozśmieszyć i sprawić, że w jego obecności czuję się bezpieczna. Zrobił tak
wiele…
-
Wstawaj moja panno, nie pora na obijanie!
Widok
przysłonił mi uśmiechnięty i zasapany Andi, który w mig chwycił mnie za ręce i
pomógł wstać. A potem odjechał gdzieś w sobie znanym kierunku i zostawił samą.
Otrzepałam spodnie i rozejrzałam się po ludziach. Było ich coraz mniej, tak jak
i czasu do północy. Czasu, którego nie miałam zamiaru tracić.
Z
głośników zaczęły płynąć delikatne odgłosy gitary, a po moich plecach przeszły
ciarki. Policzki nieco zapiekły, a usta rozciągnęły się w nikłym uśmiechu,
który szybko zagryzłam. Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła i odepchnęłam się,
ruszając przed siebie. W końcu muzyka była od tego, aby do niej tańczyć,
prawda?
And I’d give up forever to touch you…
To
samo wyszło. Po prostu stawiałam kroki, lawirując między ludźmi, pamiętając
każdy pojedynczy takt jednej z ulubionych piosenek. Każde posunięcie łyżwą i
każdy obrót, były naznaczone emocjami, jakie we mnie wywoływała.
And all I can taste is this moment, and all I can
breathe is your life…
Uginając
nogi w kolanach i przyciągając do nich klatkę piersiową uniosłam jedną rękę
ponad głowę, a drugą wyciągnęłam do przodu i koniuszkami palców dotknęłam
chropowatej powierzchni lodu.
‘Cause sooner or later it’s over, I just don’t want to
miss you tonight.
Rozłożyłam
szeroko ramiona, sunąc wzdłuż band, aby po chwili chwili odwrócić się i
układając nogi w odwróconą literę V, przygotować się do podwójnego axla, który
wyszedł znakomicie.
And I don’t want the world to see me, ‘cause I don’t
think that they’d understand…
I
po prostu sunęłam po lodzie, nie zwracając uwagi na nikogo i na nic. Byłam ja,
lód, ta piosenka i ten moment. A reszta? Nie
liczyła się.
And you can’t fight the tears that ain’t coming…
Przeskoczyłam
na prawą nogę, lewą prostując i utrzymując ją równolegle do płyty lodowiska, po
czym rozkręciłam piruet i rozłożyłam szeroko ramiona. Po chwili kucnęłam,
wypchnęłam lewą nogę do przodu, by w końcu chwycić ją za kostkę i prostując
się, unieść ją wysoko ponad głowę.
When everything feels like the movies, yeah you bleed just
to know you’re alive…
Na
lodzie było co raz mniej ludzi, ale ja po prostu gnałam przed siebie, nie
zwracając na to szczególnej uwagi. Sunęłam, odpychając się raz jedną, raz drugą
nogą, ciesząc się przy tym jak małe dziecko. Obróciłam się przez lewe ramię i skoczyłam
idealnego, potrójnego Salchowa. Gitary zagrały mocniej, a wtedy uniosłam w bok lewą
nogę, panując idealnie nad nieco drżącym kolanem. Znów zrobiłam kilka kroków i
tym razem przechylając całe ciało do przodu, wytknęłam tę samą nogę do tyłu i
uniosłam ją wysoko, tworząc nieomal idealny pion. Rozłożyłam szeroko ramiona,
czując swój ulubiony stan. Nieco wychyliłam się i dotknęłam palcami lodu. Przyjacielu… Uśmiechnęłam się. Naprawdę
za tym tęskniłam.
Muzyka
przyspieszyła i sama pozwoliła sobie na prowadzenie moich nóg. Szybko
przemierzałam kolejne metry lodowiska, po prostu ciesząc się z jazdy. Tylko
tyle, albo aż tyle… Nie wiem, ale gdy znów zaczęłam wirować z rękoma uniesionymi
nad klatką piersiową poczułam, że tak mogłoby już być zawsze.
When everything’s meant to be broken, I just want you
to know who I am.
Spłonęłam
wraz ze swoimi włosami, gdy piosenka się zakończyła, a za moimi plecami
rozległy się brawa i gwizdy. Trochę spanikowana rozejrzałam się po ludziach,
nie do końca rozumiejąc, skąd to wszystko. Ostatni raz występowałam ponad
dziewięć miesięcy temu, możliwe, że odzwyczaiłam się od publiki?
Uśmiechnęłam
się nerwowo i od razu zaczęłam szukać Thomasa. Szczerząc zęby puścił mi oko
wyraźnie z czegoś zadowolony. Szybko popędziłam w tamtą stronę, dostrzegając
zbliżających się chłopaków. Natychmiast pokręciłam głową, prosząc o brak
komentarza.
-
Do Nowego Roku została godzina i dziesięć minut. – Wolf zerknął na zegarek, a
potem na nas. – Panowie, pora przygotować rakiety.
-
W sensie, że już wracamy do hotelu? – Obrzuciłam ich zawiedzionym spojrzeniem,
gdy pokiwali głowami. A potem wlepiłam je w Thomasa, który wywrócił oczami i
głęboko westchnął.
-
Dogonimy was.
Czyli
jak wywalczyć dodatkowe pół godziny na lodzie.
Thomas
został. Oparł się o barierkę i cierpliwie czekał, aż w końcu zdołam nacieszyć
się jazdą. Albo raczej do momentu, w którym wszyscy opuszczą lodowisko, a mnie
będą musieli ściągać z niego siłą.
-
Pozwolę sobie stwierdzić, że ci się podobało.
Był
z siebie wielce zadowolony, że wpadł na tak genialny plan. Wywróciłam tylko
oczami i schowałam uśmiech za grubym szalikiem.
-
A przynajmniej na tak a wyglądałaś, gdy tak sobie jeździłaś, kręciłaś się,
skakałaś, robiłaś tę fajną rzecz z nogą…
-
Spiralę.
-
Zwał, jak zwał, zarąbiste to było! – zawyrokował. – Kiedyś mnie tego nauczysz.
Parsknęłam
śmiechem, wyobrażając sobie Morgensterna jak choćby próbuje przejechać kilka
metrów na łyżwach, a co dopiero wykonuje bardziej skomplikowane figury.
Zdziwiłabym się, gdyby nie zawinął mi z łokcia.
-
Thomas? – mruknęłam w pewnym momencie, gdy w naszą drogę powrotną do hotelu
wkradła się cisza.
-
Tak?
-
Miałeś rację. I… Dziękuję, że mnie tu dzisiaj zabrałeś. – Nie odrywając wzroku
od swoich butów, czułam wstępujący na twarz rumieniec. Dzięki Bogu było ciemno.
-
Aha, kontynuuj.
-
Nie pomagasz! – Oberwał z w ramię, na co od razu się roześmiał. – Jestem
fatalna w podziękowaniach, a ty to wykorzystujesz.
-
Bo tak zabawnie się wtedy rumienisz.
-
Wielkie dzięki.
Wywróciłam
oczami, on znowu się zaśmiał i tak właśnie wyglądało jego wykorzystywanie moich
słabości., których, notabene, ostatnio pojawiało się coraz więcej i wszystkie
dotyczyły właśnie Thomasa.
-
Naprawdę wydawałaś się szczęśliwa, gdy jeździłaś.
-
Bo taka byłam. Dalej jestem. Tęskniłam za tym i teraz nie potrafię zrozumieć,
jak mogłam tak długo bez tego wytrzymać. – Westchnęłam i pokręciłam głową,
uciekając spojrzeniem gdzieś w stronę nocnego nieba. – Nie powinnam tego
rzucać.
-
To była naturalna reakcja obronna. Najważniejsze, że spróbowałaś i dałaś sobie
radę. Jestem z ciebie dumny, poważnie.
Spojrzałam
na niego, a on posłał mi ciepły uśmiech, który blado odwzajemniłam.
-
Tylko co dalej? – spytał. – Wrócisz?
-
Jest za wcześnie, by o czymkolwiek mówić. Teraz jestem tutaj z wami, mam pracę
do wykonania, nie chcę o tym myśleć. Przynajmniej na razie.
Pokiwał
głową ze zrozumieniem i wbił ręce w kieszenie.
-
Ej, o co chodziło Michiemu w Pizza Hut? – palnął nagle. Zaczęłam przewijać w
głowie taśmę doszukując się momentu, o którym mógł mówić Thomas. – Co on się
taki całuśny zrobił? Ja rozumiem, że się kumplujemy, ale bez przesady!
-
Jemu chyba nie chodziło o ciebie, tylko o to, co sądzisz na temat noworocznego
pocałunku.
Tak,
to było krępujące i kompletnie do dupy. I chyba nie tylko ja tak pomyślałam, bo
Morgensterna trochę wcięło. A potem podrapał się po czapce, kompletnie
skołowany.
-
To tego… hotel jest za zakrętem.
I
właśnie w tamtą stronę się skierowaliśmy. A potem gdzieś za naszymi plecami coś
kilka razy wybuchło. Wystraszyłam się i nie zauważyłam zamarzniętej kałuży. Prawie
runęłam do tyłu jak długa, ale złapał mnie. W ostatniej chwili, ale… Złapał.
-
Łołołoł, koleżanko, gdzie ty lecisz?
I
to był ten moment, kiedy serce zadudniło mi w piersi, oddech zaświszczał między
ustami, a krew odpłynęła z mózgu. Bo w tym momencie jego twarz była tak blisko,
że doskonale widziałam każdy jej najmniejszy detal. Nie wiem, jak długo
patrzyliśmy na siebie, chyba nie do końca wiedząc, jak rozwiązać tę sytuację.
Adrenalina
zrobiła swoje.
-
Co ty robisz? – Ściągnął brwi i odchylił głowę, gdy nieco zbliżyłam swoją twarz
do jego. Odsunął się, ale nie odepchnął mnie. Wciąż mocno trzymał moje ramiona,
ale w jego spojrzenie wkradł się gniew pomieszany z zaskoczeniem. Zamrugałam
gwałtownie, kompletnie zszokowana własnym działaniem, a w głowie tysiąc razy
nazwałam siebie idiotką. Było blisko. Za blisko.
-
Chyba… Próbuję ci podziękować – wybełkotałam, zbyt przerażona, by spuścić z
niego wzrok.
-
Istnieją… inne sposoby. – Odparł cicho i dopiero wtedy mnie puścił. Odsunął się
na bok, uciekając spojrzeniem gdzieś przed siebie. – Poza tym już
podziękowałaś.
Zasupłałam
usta, bojąc się jakkolwiek odezwać. Cholera wie, jaką głupotę bym jeszcze
palnęła.
-
Chodź. Późno jest… i zimno.
Pokiwałam
głową i ruszyłam za nim. Cisza. Pusta, napięta jak struna cisza, która
towarzyszyła nam przez resztę drogi. Szłam za nim, gapiąc się tępym wzrokiem w
jego plecy i wciąż mając przed oczami zarys jego ust.
Idiotka,
no idiotka…
-
No nareszcie, ileż można na was czekać?
Na
plac przed hotelem wyleźli chyba wszyscy jego mieszkańcy i pracownicy.
Uśmiechnęłam się blado do Stefana, który na krawężniku ustawił kilka rakiet.
Obok niego swoje fajerwerki poukładał Wellinger, nad którego głową Wank
sprawdzał godzinę.
-
Jeszcze dziesięć minut!
Rozejrzałam
się po zebranym tłumie i odnajdując Kamila przystanęłam obok niego. Gdzieś po
naszej lewej Piotrek kłócił się z Maćkiem o to, kto otworzy szampana. Wyrywali
sobie butelkę z rąk, przy okazji porządnie nią wstrząsając, także powodzenia.
Westchnęłam, wtulając nos w kamilowe ramię i zacisnęłam oczy. Wciąż widziałam
jego spojrzenie, takie wystraszone, takie pochmurne, zaskoczone…
-
Wszystko gra?
-
Taa, wszystko okej.
Tylko
chyba zaczęłam wpadać w jakąś głupotę, dla której nie mam nawet nazwy. I
okropnie mi z tym źle, bo tak cholernie mi się to podoba.
Otworzyłam
oczy dopiero w momencie, w którym wszyscy zaczęli odliczać. Po niemiecku, po
polsku, po angielsku, czesku… O, nawet Norwegowie tu byli, bo Hilde drąc się na
pół Ga-Pa pomachał mi czapką. A potem każdy krzyknął „ZERO!” i wszystkie
rakiety wyleciały w powietrze, rozbłyskując na niebie. Hałas był niesamowity,
ale nikt nie zwracał na to uwagi. Szampany wybuchały jeden po drugim, wszyscy
składali sobie życzenia, a fajerwerki wciąż strzelały.
Jakimś
cudem udało mi się przecisnąć do obozu austriackiego, gdzie z szeroko otwartymi
ramionami czekał na mnie Diethart. Z całowania z Hayböckiem wyszło tyle, że
przytaszczył pod hotel tę biedną dziewczynę z lodowiska i właśnie spełniał swój
noworoczny obowiązek, tak jak i Gregor, choć ten szukać nie musiał. Uściskałam
Wolfganga i Andiego, bo Stefan przepadł gdzieś z fajerwerkami i przystanęłam z
boku.
-
Mam nadzieję, że to będzie lepszy rok.
Zagryzłam
wargę, spoglądając na Thomasa. Zadarł głowę w stronę usypanego kolorowymi
ogniami nieba. Westchnęłam, upychając głęboko w niepamięć fakt, że miałam
ochotę chwycić go za rękę i zostać tutaj do samego rana.
-
Najważniejsze, aby dobrze go zacząć – odpowiedziałam, przenosząc ciężar ciała z
palców na pięty i odwrotnie. Wyczułam, że się uśmiechnął. Chyba źle mnie
zrozumiał. – Na przykład udanym konkursem noworocznym.
-
Na przykład.
Wzięłam
nerwowy oddech i powstrzymując się od spojrzenia na niego, chrząknęłam.
-
Mówią, że gdy w północ Nowego Roku pomyślisz życzenie, to ono się spełni. – wychrypiałam,
a w głowie zamigotała mi czerwona lampka. Mruknął z zainteresowaniem. – No więc
pomyślałam, że…
-
Chyba nie powinno się tego mówić, co?
-
To i tak tylko głupie zabobony… - Pokręciłam głową, wpatrując się w swoje
stopy. – Pomyślałam, że byłoby świetnie, gdybyś jutro wygrał.
-
I na to zmarnowałaś swoje noworoczne życzenie, tak? Nie wolisz wygrać na
loterii, mieć willi z basenem, albo znów odnosić sukcesy, tylko postanowiłaś
zażyczyć sobie mojego zwycięstwa?
-
Na to wygląda.
Pokiwał
głową, a ja już całkowicie odpadłam. Czując coraz większe zażenowanie i
odmarzające palce, obróciłam się na pięcie w stronę wejścia do hotelu. Jeszcze
wymieniliśmy krótkie, całkowicie sprzeczne ze sobą spojrzenia, po czym uznałam,
że zrobiło się wyjątkowo paskudnie.
-
Dobranoc.
* * *
-
Mamy to, Nela, mamy to!
Wolfi
zakleszczył mnie w swoich ramionach, całkowicie odcinając dostęp do tlenu. Czyste
szaleństwo ogarnęło zebrany pod skocznią w Garmisch-Partekirchen tłum, który
zalała fala austriackich flag. Wuwuzele kompletnie zagłuszyły resztę słów,
które skierował do mnie Loitzl. Może to i lepiej. Zsunęłam z oczu czapkę i jeszcze
raz spojrzałam na telebim.
Nie wierzę.
Chłopaki
wbiegli na zeskok, zostawiając mnie samą. Rozejrzałam się po tłumie szalejących
kibiców, a gdzieś obok śmignął mi tata Didla i jego świnka. Co tu się w ogóle
wyprawia? Wszyscy krzyczą, skaczą, cieszą się, wariują. Jedno wielkie
szaleństwo i jeszcze większe emocje, nad którymi nie potrafię zapanować.
Niewiele
myśląc udałam się do domku, by tam choć spróbować ochłonąć.
Zamknęłam
za sobą drzwi i oparłam się o nie, czując jak wszystko ze mnie spływa. Jeszcze
po drodze prawie wpadłam na (Nie)Szczęsnego, który chyba mnie rozpoznał. Wzięłam
nogi za pas, zwiałam… A teraz jestem sama i mam ochotę się śmiać.
Zrobił
to. Może nie wygrał, ale był tak blisko. Drugie miejsce w konkursie noworocznym…
Po tym upadku, po tym jak w siebie nie wierzył, gdy spisał sam siebie na straty
i nie wiedział, czy w tym wszystkim jest jakikolwiek sens. Zrobił to. Naprawdę
to zrobił!
Odetchnęłam
i w telewizji obejrzałam ceremonię dekoracji. Chyba bym tam nie ustała. Od pierwszej
serii, od momentu, w którym usiadł na belce, a potem pociągnął drugą odległość
bałam się, by tego nie stracił. Ściskałam kciuki do bólu i modliłam się, by
uwierzył w siebie tak, jak ja wierzyłam w niego. I udało mu się.
Musiałam
zająć czymś ręce. Zaczęłam zgarniać wszystkie rzeczy chłopaków i pakować je
kolejno do toreb i plecaków, aby potem po prostu wszystko przenieść do autobusu.
I właśnie miałam schować termos Michiego, gdy drzwi od domku się otworzyły, a
do środka wpadło zimne powietrze.
Thomas
stał w progu tak, jak zszedł z podium. Tylko bardziej zdyszany, jakby biegł.
-
Hej… - stęknęłam, zaskoczona jego widokiem.
Przez
chwilę po prostu świdrował mnie swoim spojrzeniem, jakby chciał coś powiedzieć,
ale nie mógł nic z siebie wydusić. Uśmiechnęłam się blado dla dodania mu odwagi
i to było chyba jedyne, na co było mnie w tamtym momencie stać. A on? Ruszył w
moją stronę, rzucił kwiaty na stół, ściągnął czapkę, a potem przycisnął swoje
wargi do moich, tym samym stając się najlepszym Nowym Rokiem w moim życiu.
-
Dziękuję.
Roku
2014, proszę, bądź dla nas dobry…
* * *
zetknął nas los, a może przypadek
najlepsze jest wciąż to co nieznane
*
Im
bardziej staram się, aby te rozdziały były krótsze, tym dłuższe wychodzą. Jak
żyć!
Także
tego, macie takie o coś, które kompletnie mi się nie podoba, ale takie jest i
musi już być. A poza tym to chciałam Wam powiedzieć, że teraz robimy małą
przerwę. Po prostu trzeba od siebie chwilę odpocząć - Wy ode mnie, ja od
pisania i takie tam. Kiedy wracamy? Proste, 23 listopada po Klingenthal. Tak
będzie najlepiej. Znów będą skoki, będzie zima, ludzie znów zaczną czytać
skoczne opowiadania, etc. No i trzeba się przygotować, bo teraz zacznie się
jazda bez trzymanki w tej historii, więc trochę spokoju się przyda.
W
ogóle to nie spodziewałam się, że aż tylu Was tu mam. 50! Jak nie więcej!
Cieszę się, że jesteście, że czytacie i mam nadzieję, że kiedyś każdy z Was się
odezwie chociaż słówkiem i że poczekacie razem ze mną do początku sezonu. Okej?
:)
No
to już, tyle. Ściskam Was i kocham Was i dziękuję Wam.
Do zobaczenia!
ledwo wystrugałam jeden komentarz, a już muszę wyskakiwać z następnym. masz babo placek! późno jest, więc dzisiaj krótko. Nela znowu na łyżwach, czyli w swoim świecie. widać, że to jest właśnie to, co naprawdę kocha, nawet jeśli miała w tym względzie wątpliwości. Morgenstern sporo z tym pomysłem zaryzykował, ale jego monolog przyniósł efekty. zresztą kto by ją przekonał do powrotu na lodową taflę, jeśli nie on? zdumiewające, jaki ma na nią wpływ. i jaki ona ma jednocześnie wpływ na niego. przy czym zarazem ich relacja jest bardzo zdrowa. i tak przyjemnie się o niej czyta! swoją drogą, ucieszyłam się na widok Koflera, zawsze gościa lubiłam (a nie przepadam za austriacką drużyną, mówiąc delikatnie, choć u Ciebie są świetni).
OdpowiedzUsuńnie wiem, jak rozumieć pojęcie jazdy bez trzymanki i już się boję, ale może przez ten czas do listopada nieco się przygotuję psychicznie. ach, chwała Bogu, że zimowy sezon za pasem. bez niego straszna bida.
Świetny rozdział. Juz nie moge doczekac sie rozpoczęcia sezonu i nowego rozdziału, 3maj sie (:
OdpowiedzUsuńKochanie! Czekam! I ja po prostu kocham te długie rozdziały, więc nie mam na co narzekać. Także wybacz, że ja dziś napiszę tylko tyle, ale człowiek z gorączką nie myśli.
OdpowiedzUsuńBuziaczki! :*
Przez cały ten rozdział nie jestem nawet w stanie być na ciebie zła za tego 23 listopada. Nie rozumiem jak to "takie coś" może ci się nie podobać skoro dla mnie stało się chyba najbardziej ulubionym. Tu było wszystko, dosłownie wszystko, począwszy od rozczarowania i zażenowiania a skończywszy na, O MATULU! wielkim szczęściu. Chyba najbardziej czekałam w tym opowiadaniu na te dwa momenty: ten, w którym Melka się przełamie i wróci do tego co najbardziej kocha oraz na ich pocałunek. Na początku byłam pewna, że do tego dojdzie, czytaj po występie Hayboecka, ale później cholernie zwątpiłam, dlatego w tym momencie należy ci się medal, bo umieściłaś tę scene w najbardziej odpowiednim momencie ze wszystkich. Jeżeli teraz dopiero ma się wszytsko zacząć to ja nie mam słów, naprawdę, bo przecież już do tej pory tak bardzo zdążyłam to pokochać, a przede mną jeszcze tyle Ciebie. Skreślam dni w kalendarzu. Emms, jak ty mi dobrze robisz.
OdpowiedzUsuńChciałabym poinformować Cię o dodaniu Twoich blogów do spisu opowiadań poświęconych skoczkom narciarskim. Twoje blogi mają w liście następujące numery - 50 oraz 51. Jeżeli chcesz coś zmienić w swoim zgłoszeniu, kieruj się do zakładki Spam. Byłoby mi miło, gdybyś dodała gdzieś link do mojego bloga (jeśli to zrobisz to poinformuj mnie również w Spamie).
OdpowiedzUsuńDziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie.
[przepraszam za spore opóźnienie. Dodaję informację w celu poinformowania o dodaniu bloga do spisu, ale jeżeli już o tym wiesz, zignoruj ten komentarz lub usuń]
Boże, Thomas, kocham cię. I Nelkę. I Ciebie Emma też, bo to opowiadanie jest po prostu wspaniałe. I nie jestem w stanie napisać nic konstruktywnego, bo tak wielkie wrażenie wywarł na mnie ten rozdział. I im jest dalej, tym jest piękniej.
OdpowiedzUsuńIris, Kocham całym swoim serduszkiem!
OdpowiedzUsuńPoza tym, Michcio tutaj taki, och, no ja kocham nawet jeśli zachowuje się tak bardzo niedojrzale i chce całować wszystkich wokół :D
I Nela wreszcie założyła łyżwy, co pewnie było dla niej przełomowym wydarzeniem. Wreszcie mogła zmierzyć się z częścią swoich koszmarów, które okazały się nie takie złe.
ALe i tak, gwiazda nie tylko ostatniej sceny, ale również rozdziału to nie kto inny, jak Morgenstern. A jednak. Nie wierzyłam, że to zrobi, nie po tym jak stanowczo odsunął się od Neli, gdy sama zrobiła krok. Ale zrobił. I się pocałowali. I nic dobrego z tego wyjść nie może, choć życzę im wszystkiego najlepszego, bo przecież po tym rollercoasterze, jakim są ich życia, zasłużyli na szczęście.
A tak poza tym, twoje opisy jazdy na łyżwach są tak bardzo realistyczne. Jej, no podziwiam bardzo!
nadrabiam hurtowo! Taki wstyd! Ale czytam, obiecuje ze jestem na bieżąco! Zresztą, ja już Ci mówiłam, ze Zoe jest najszczęśliwsza pod słońcem! No bo Morgi się WRESZCIE ogarnął! 19 rozdziałów, kto by pomyslał!
OdpowiedzUsuńNie będę oryginalna, jeśli napisze ze jestem pod absolutnym wrażeniem Twoich opisów jazdy na łyżwach! o ja! są takie realistyczne, można to sobie wszystko wyobrazić, te emocje, mimo, że o jeździe na łyżwach wiem tyle co o interpunkcji w języku chińskim!
Także ten... wiesz na co czekam, co nie? ;> chcesz to możemy znowu dobić jakiegoś deala, chociaż teraz to już nie wiem co mogłabym ci zaoferować ;D
ps. jak czytałam, że on się od niej odsunął, to byłam gotowa paść na zawał! Rozpoczęłam już nawet wiadomość z pogróżkami do Ciebie, ale całe szczęście nie musiałam jej wysyłać!
Ściskam! ;*
Oj tak, bloger bywa dziwny. U mnie, nie wiedzieć czemu, pokazuje inny tytuł Twoje opowiadania niż u innych osób. Ale co tam :) Skały nie zjesz, nic nie zrobisz. Tak cytując klasyka.
OdpowiedzUsuńZacznę od końca. Trochę mi smutno, że czeka nas przerwa, no ale cieszę się, że nie jakaś baardzo długa. Przeżyję ;) A tylko tu, czy wszędzie? U Poli też?
A więc do rzeczy. Mówiłam już, że każdy Twój rozdział czyta się z przyjemnością. Tym bardziej cieszy, że taki długi. Po prostu więcej fajnego. Ponieważ ostatnio mam tendencję do elaboratów nie na temat, to pozwolę sobie podsumować w kilku punktach.
1. Austria Team. Ja niespecjalnie przepadam za Austriakami, ale przyznaję z ręką na sercu, że tych Twoich nie da się nie lubić. Szczególnie lubię trio dzieciaków :) Fajnie, że na każdego z nich masz pomysł. Fajnie, że każdy jest inny. I fajnie to wszystko przedstawiasz. Tak wiem, za często piszę słowo: fajnie. Ale dlaczego fajnie? Bardzo często w opowiadaniach jest tak, że bohaterka zjawia się w drużynie i natychmiast podbija serca wszystkich, staje się najlepszym duchem drużyny i w ogóle wszystko jest takie wow! [Swoją drogą nawet w moim opowiadaniu tak było, teraz, po czasie, już bym tak nie napisała.] U Ciebie jest tak... prawdziwie. Kornelia zaczyna pracę i od razu spotyka ją mały zawód, bo "odbierają" jej Thomasa i dają pod opiekę dzieciaków. Widać też, że starsi zawodnicy traktują ją z dystansem, często jej nawet nie zauważają. Nie siedzi z nimi przy stoliku i nie bryluje, a w zasadzie w ogóle nie czuje się jeszcze częścią zespołu. Siada obok dzieciaczków, bo tam jest miejsce, a gdzieś lubi siedzieć. Kumpluje się z dzieciakami, bo tak wyszło. Oj, jakie to jest ludzkie. Ile razy siada się w ławce z kimś tylko dlatego że siedzi sam. A wcale się nie chce z nim kolegować. Czasem się okazuje, że się nie mogło lepiej trafić, a czasem nie. I ciągle jest ten Thomas, który mimo że należy do starszaków, to czasem uśmiechnie się do Neli. Ale widać, że i ona ciągle go szuka wzrokiem. Ciągle szuka jego towarzystwa. Pewnie chciałaby siedzieć obok niego u starszaków.
I w ten sposób płynnie przeszłam do punktu dwa.
2. Thomas. Znowu zaskoczyłaś. Wydawało się ostatnio, że wszystko idzie w wiadomym kierunku. Thomas i Nela byli coraz bliżej. Teraz widać, że może są blisko, ale bardzo daleko jeszcze. Oj, prawie współodczuwałam z Nelą... Nie ma chyba nic gorszego dla dziewczyny niż taka sytuacja, jaka zdarzyła się po lodowisku. Gdy wydaje się, że jest ok, że "do zakochania jeden krok", a wychodzi na to, że nie jest ok. Bardzo nie jest. I że w zasadzie to nic nie jest tak, jak myśleliśmy. Napisałaś to świetnie. Ale najbardziej na świecie szkoda, że znamy to tylko od strony Kornelii. Tak wiem, jakby wszystko było wiadomo, to nie byłoby dobrze. Wiem, wiem. I rozumiem. Ale jako czytelniczka cierpię.
I znowu wgryzłam się w trzy. Bo trzy miało być o Neli. Że jest taka prawdziwa. Uczuciowo prawdziwa. Bo sportowo trudno mi oceniać. Nie znam się aż tak na sportowej psychice, wypaleniu, zawodzie, powrocie. Nie znam się, ale Ty mnie przekonujesz.
4. Oj, jakbym chciała zobaczyć naszych geniuszy grających w makao :D I Piotrka kłócącego się z Maciejem o to, kto otworzy szampana :) I ach, ach. Niechże już wróci Dejvi! :D
Jedna rzecz mnie tylko zastanawia. Tak sobie rozmyślam i rozmyślam, dlaczego nie skończyłaś przed tym ostatnim fragmentem. I czy to dobrze, czy źle. Zaskoczyłaś mnie takim zakończeniem rozdziału. Ale ufam, że to było przemyślane i potrzebne :)
To chyba wszystko. Wracam do Złośliwca ;)
Hej Thomas, hej Nela, hej Austriackie skaczące dzieciaki! Docieram z opóźnieniem, ale to nie znaczy, że nie czytałam zaraz po dodaniu. Czytałam, tylko jak to ja- musiałam sobie trochę pomyśleć, przeczytać drugi raz, już na spokojnie i dopiero wtedy mogę brać się za jakiś w miarę składny komentarz. Bo do komentowania tu jest ho, ho i trochę. W końcu nie było mnie pod poprzednim rozdziałem ( i to jakim rozdziałem), no i ten opływa w najróżniejsze wydarzenia. Coraz bardziej więc boję sie momentu, gdy to skończysz, bo lubię tutaj wszystkich, bez wyjątku :D Nawet Gredzia i Pointnera lubię :3
OdpowiedzUsuńKofler jest bardzo mądry. W ogóle zawsze wyglądał mi na najinteligentniejszego z całej austriackiej gromady. Bo taki Didl, czy Kraft to wręcz przeciwnie. Tyle, że tym razem trochę mu nie wyszło. Więcej namieszał w głowie Korneli, niż pomógł Thomasowi. Martwi się o niego, to widac na pierwszy rzut oka, ale takie dość pochopne działania nie są najlepszym wyjściem. Zwłaszcza, że Nela dalej żyje w błogiej nieświadomości. I o ile dotąd trzem pisklakom i Andiemu udało się tak poruszyć temat, by nic nie wydać, o tyle kiedyś to się źle skończy. Co innego dowiedzieć się wszystkiego od Thomasa, a co innego od osób trzecich. No i boję się, w jakich okolicznościach to się stanie, oby nie w tak złych, że ta wiadomość zmieni je na jeszcze gorsze, a śmiem twierdzić, że jesteś do tego zdolna. :D
Ta rozmowa z Andim pokazała też coś, co migotało mi w głowie nieco wcześniej, a co zauważyła też Aria Fresca. Nie przedstawiłaś tu niczego schematycznie i naiwnie- „Dziewczyna pojawia się wśród skoczków i wszyscy tracą dla niej głowę, a potem walczą o jej miłość <3”- a prawdziwie. Wiadomo, jak to w grupie, każdy jest inny, starsi bardziej nieufnie podchodzą do nowych, a tu zwłaszcza nowych fizjoterapeutek. Raczej rzadko zawiera się od razu przyjaźnie.
W każdym razie Kofler chciał dobrze, ale mógł zrobić to lepiej.
„- To jest Sandra.
- Wyraźnie ma napisane na czapce, że Gregor.” --- Kornelia to super babka! Strasznie mi się spodobał ten wredny żarcik, bo sama tak robię. Po prostu niektóre osoby odstraszają już na samym wejściu i od razu wiesz, że „o nie, my to się chyba nie polubimy”.
Michi z tym Zakochanym kundlem i całowaniem po północy był taki słodki, że aż do schrupania. Tylko, co jeśli to rzeczywiście jest prawda, a oni wszyscy się z niego śmieją? A potem taki Michi będzie mega szczęśliwy w nowym roku. Aaa i czy w grę wchodzi tylko całowanie człowieka? Chomik może być?
No i uwielbiam te docinki o świni do Dietharta! Kocham wprost i ryję z nich jak głupia, bo tak śmieszne, że płuca można wypluć. Didl taki samotny, że tylko świnia mu zostaje :D
Jak już kiedyś wspominałam, Thomas jest idealny. Ten pomysł z lodowiskiem tylko potwierdził moją teorię. Wydaje mi się, że Korneli właśnie coś takiego było potrzebne- żeby ktoś postawił ją przed faktem dokonanym i żeby choć raz za nią zdecydował, mimo, że ten najważniejszy krok należał do niej. Opis jazdy był tak cudowny, że mi słów zabrakło. Powiem tylko, że doskonale było widać to, jak Nela kocha łyżwy, lód, a to chyba głównie Ci chodziło, prawda? To jej sprawiało taką frajdę, że aż uśmiechałam się do laptopa. To jak na początku trochę niepewnie, powoli przypominała sobie lód, jak potem wpadła niemal w trans. Łyżwy nie zniszczyły jej życia. To wielka ambicja jej samej i matki to zrobiła.
A potem stało się coś, czego obawiałam się tu niemal cały czas. Szczęście, magiczna atmosfera, bliskość tej drugiej osoby i … wydaje ci się, że to właśnie to. A potem brutalne sprowadzenie na ziemię. Nie chcę myśleć o tej scenie, podobnie jak Nela i Thomas. Tyle, że to się stało i nie pozostanie bez wpływu.
Oby ten nowy rok był dla Korneli bardziej łaskawy!
Wprowadzasz napięcie tą przerwą, ale boję się, że umrę z ciekawości :D Czekam niecierpliwie na następny i ściskam! :*
Zniknęłam od kiedy zakończyłam przygodę z sublimacyjnymi, ale tchneło mnie, żeby wrócić chociaż dla opowiadań, które tak kochałam.
OdpowiedzUsuńI jestem tutaj z poślizgiem i czytam, że wracasz za miesiąc i jak mam z tym żyć? Choć ogólnie dostrzegam tendencję schyłkową w porównaniu z wakacjami, to jest mi smutno tutaj najbardziej, bo ten rozdział tak ropocząty, tak zakończony i to, że każdy myślał, że ten pocałunek to będzie w Nowy Rok, a ta cała sytuacjia jak się później wydawało przez chwilę mogła wszystko odwrócić, aż tu nagle jest coś magicznego, w tym życzeniu i tym drugim miejscu i tym co zrobił Thomas. Ale przede wszystkim tym co powiedział, tym, że zabrał ją n a lodowisko...
Jak ja tęskniłam za tym opowiadaniem, to nie masz pojęcia <3
O BOŻE, MILENKA, TY ŻYJESZ! A jak ja tęsknię za Tobą, to Ty też nie masz pojęcia! <3
UsuńŻyję! Sama się dziwię, jakbym umarła i zmartwychwstała w bloggerze :D
UsuńI tak czytam ten mój komentarz i omg ... mogło źle wyjść, tendencję schyłkową w dodawaniu rozdziału, o to mi chodziło, a nie o treść, bo jakość jak zawsze przednia, powalająca i rozkładająca!
E tam, nawet nie zwróciłam na to uwagi, bo za bardzo jarałam się faktem, że dałaś znak życia, po prostu jedno wielkie asdfghjkl. :D Weź już nie umieraj, co? :c
UsuńHej, ja się wiele rozpisywać nie będę. Po prostu bardzo się cieszę, że dodałaś kolejny rozdział, bo bardzo mi go brakowało. Szkoda, że następny będzie dopiero prawie za miesiąc, ale jakoś dam radę ;)
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz, a to co ci powstaje czyta się niewiarygodnie lekko i przyjemnie. Ogólnie uwielbiam Kornelię i Thomasa. Najbardziej w tym momencie zastanawia mnie, czy Kornelia powróci do jazdy na łyżwach i zakończy znajomość z teamem Austrii ;) Nie jestem w stanie wymyślić co byłoby lepsze, ale cokolwiek napiszesz, to i tak będzie dobre, także życzę powodzenia w dalszym pisaniu ;)
Mam nadzieję, że za miesiąc odstępy pomiędzy rozdziałami będą trochę mniejsze ;)
Powodzenia!
A przy okazji zapraszam do mnie na pierwszego mojego bloga ;)
http://hardskijumpinglove.blogspot.com/2014/10/7-bya-spokojna-i-troche-niesmiaa.html
Ol-la
Ojejej.
OdpowiedzUsuńOjejejej.
Ojej.
Fajne te AUTy, no.
I Michi z jego całuśnymi pomysłami.
Lubię jak się kłócą wiesz? to jest na swój sposób urocze, bo kto się czubi, ten sie lubi. Nawet bardzo lubi, patrząc na tę końcówkę, nie?
Dobrze, że Morgi przekonał ją do tego lodowiska, bo nawet jeżeli do łyżwowania nie wróci, to na pewno dał jej dużą dozę pewności siebie.
Och jej. Morgi troche się speszył na początku, ale jak już stanał sobie na podium, to już speszony nie był.
A ja to lubię :>
Na dzis chyba tyle, wrócę jutro!