wtorek, 16 września 2014

17. She is like a bright light.


*

czujesz, jak ta chwila ci ucieka
tracisz kierunek, tracisz wiarę
czekasz na kogoś kto czuje
 jak to wszystko zaczyna się wymykać
czy jestem dokładnie taka, jak ty?

* * *

- Pora wstawać.
Tryb czuwania ustąpił w momencie, w którym poczułam na policzku ciepło jego oddechu i lekko zaciskające się na moim ramieniu palce. Nie spałam. Raczej kurczowo trzymałam się rzeczywistości, pozwalając odpocząć zmęczonemu ciału. Niechętnie, ale rozkleiłam powieki, wolno mrugając. W pokoju panowała całkowita ciemność, gdzieś w oddali było słychać dźwięk uderzających o siebie kubków, poduszka pod moim policzkiem była wilgotna, a powietrze pachniało męskim żelem pod prysznic.
Odetchnęłam. Po tym wszystkim jedyne, czego tak bardzo się bałam to to, że obudzę się zupełnie sama.
- Która godzina? – stęknęłam zmęczonym głosem i podniosłam się na łokciu, drugą ręką łapiąc się za pulsującą bólem głowę.
- Dochodzi czwarta. Mama zrobiła śniadanie. Chodź, zjesz coś i za godzinę jedziemy
I wyszedł. Nasłuchując jego kroków, sunęłam za nim spojrzeniem, dopóki nie usłyszałam jak ostrożnie zamyka za sobą drzwi. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknął, z zastygniętym na ustach jego imieniem. Przełknęłam ciężko ślinę i na chwilę przymknęłam powieki, próbując odnaleźć w sobie krztę spokoju, który udało mi się poczuć parę godzin temu.
Pół nocy spędziłam na układaniu sobie w głowie wizji dzisiejszego ranka. Ranka, którego cholernie się bałam. Gdy było ciemno czułam się bezpieczna wraz ze swoimi lękami i przeszłością. Wtedy też nie byłam skazana na jego spojrzenie, którego powoli zaczynałam się bać. Tak było lepiej i… łatwiej. W swojej głowie ułożyłam scenariusz, w którym unikam jego spojrzenia i próbuję udawać, że jest okej, gdy tak naprawdę czuję wstyd i zażenowanie. Czy w takim razie żałuję, że mu to wszystko powiedziałam? To śmieszne, ale nie. Nie żałuję, choć może powinnam. Po prostu boję się. Boję się tego, jak będzie teraz na mnie patrzył i jak będą wyglądać nasze rozmowy; że nie wrócimy do tego, co było wcześniej. Boję się, że przez to, czego się dowiedział, znikną między nami tak zwykłe gesty jak drobna przepychanka, utarczka słowna, dziecinne docinki… Bo co, jeśli stwierdził, że powinien nagle obchodzić się ze mną jak z jajkiem? Nie chcę tego. Nie chcę, aby mi współczuł, aby było mu mnie żal… Chcę, aby prowokował między nami małe kłótnie; chcę nazywać go durniem, a potem śmiać się z jego kontry.
Chcę, aby to niczego między nami nie zmieniało.
- Spałaś choć trochę?
Wysunęłam nos z szalika i spojrzałam na Thomasa. Również oparł się o samochód i wcisnął dłonie w kieszenie. Wzdrygnęłam się od porannej temperatury, obdarzając głębokim zainteresowaniem czubki swoich butów, unikając spojrzenia Morgensterna. Ale, żeby nie wyjść na kompletną ignorantkę cicho przytaknęłam.
- Nela, nie rób tego. – Jego spokojny, ale pełen prośby głos sprowokował mnie do podniesienia na niego niezrozumiałego spojrzenia. Spoglądał na mnie z łagodnym wyrazem twarzy, choć uśmiech na jego ustach nie należał do tych wesołych. – Nie chowaj się przede mną tylko dlatego, że znam prawdę.
- Nie chowam się przed tobą.
- Jasne. Wpadłaś do kuchni i zaraz wypadłaś, a ja ci kanapkę zrobiłem – oznajmił, robiąc przy tym tak beznadziejną minę, że parsknęłam śmiechem. – Nie śmiej się, zapakowałem ci na drogę.
- Thomas…
- Cichaj. Teraz ja mówię. Wpadłaś i wypadłaś, a teraz zaszyłaś się tutaj i hodujesz sople pod nosem. Jeszcze umiem rozpoznawać, kiedy ktoś mnie unika. I nie jestem aż tak głupi, by nie wiedzieć, dlaczego to robisz.
- Po prostu nie miałam okazji by po tym wszystkim przewietrzyć głowę.
- Albo nabawić się przeziębienia… - mruknął i naciągnął mi na głowę kaptur. – Czapka, słyszałaś o czymś takim?
- Nie lubię czapek.
- Stara, to albo je polub, albo zacznij się czesać.
Nie wiem, jak mocno oberwał w bok, bo łokieć zapadł mi się w jego puchową kurtkę, ale wystarczy, że buchnął mi do ucha śmiechem i wykręcił rękę w drugą stronę, co siłą rzeczy i mnie zmusiło do śmiechu. I chyba właśnie o to mi chodziło.
- To jak będzie?
- Obiecuję zawsze nosić czapkę.
- Nie z tym…
Przekręciłam głowę w jego stronę, by na niego spojrzeć, ale nim zdołałam mu powiedzieć, że będę się starać, w drzwiach domu pojawili się państwo Morgenstern.
- Dzieciaki gotowe? – Pan Tata kiwnął do nas głową z szerokim uśmiechem. Po chwili poczułam ześlizgującą się z mojego ramienia thomasową rękę. To ona cały czas tam była? Okej. – No to będziemy się zbierać.
Thomas wykręcił się i udał, że powstrzymuje odruch wymiotny, a ja parsknęłam śmiechem. Odwróciliśmy się w stronę ulicy, pozwalając jego rodzicom na odrobinę pożegnalnej czułości. Cytując: „Nie pojechać na Turniej Czterech Skoczni? Ja? Gudrun, oszalałaś?”. Także tego… Do Oberstdorfu jedziemy w trójkę. Może to i lepiej.
- Widzimy się w Innsbrucku. – Tata Thomasa w końcu wypuścił żonę z objęć i chwycił parę nart, z zamiarem ulokowania jej jakoś w samochodzie. Zrobiłam przejście i przeniosłam spojrzenie na stojącą przed domem panią Morgenstern.
Ojeju?
- No idź. – Usłyszałam nad uchem skoczka i poczułam, jak lekko popycha mnie w kierunku swojej mamy.
Westchnęłam. No przecież idę! Jeden krzywy krok, drugi krzywy rok…
- Dziękuję. – Wysiliłam się na uniesienie kącików ust w stronę blondynki, której twarz praktycznie jaśniała od szerokiego uśmiechu. – Za święta. Za to, że mogłam je z wami spędzić. Za… rozmowę. I za wszystko. Dziękuję.
Lekkie odrętwienie nóg zwaliłam na minusową temperaturę. Poważnie, nie mogłam się ruszyć, bo pożegnanie z mamą Thomasa oznaczało pożegnanie z tym domem, jego atmosferą i ciepłem, których zaznawałam w ciągu ostatnich paru dni. I wiem, że z początku potwornie nie chciałam tu przyjeżdżać… Teraz równie mocno nie chcę stąd odjeżdżać.
A utwierdziła mnie w tym mama Thomasa, obejmując mnie ramionami i mocno do siebie przytulając. Wcięło mnie, ale tylko na ułamek sekundy, po którym poczułam rozlewające się po ciele przyjemne ciepło. Przymknęłam oczy i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie ma za co, kochanie.

* * *

Po dwóch godzinach leżenia na tylnych siedzeniach pod nartami i ze spojrzeniem utkwionym w suficie samochodu oprócz łamiącym bólem pleców, mogłam pochwalić się kilkoma wyciągniętymi wnioskami. Po pierwsze: pozwoliłam sobie pomóc. Zupełnie sama wyraziłam zgodę, by czyjeś rączki poukładały mi w głowie to, co kiedyś się przewróciło. Nie odtrąciłam Thomasa, nie próbowałam udowodnić, że sama dam sobie ze wszystkim radę i nie starałam się na siłę udowodnić, że nikogo nie potrzebuję. Bo potrzebuję. I to jest drugi wniosek. Trzeci jest taki, że podoba mi się ta wyłączność, na jaką miałam Thomasa w ciągu ostatnich tygodni i która wciąż trwa.
- Śpisz?
- Śpię.
Uśmiechnął się przez ramię i wrócił do rozmowy z ojcem.
Właśnie o tym mówię. I podoba mi się, że to właśnie on, nikt inny. Jakkolwiek to brzmi i cokolwiek można sobie na ten temat pomyśleć, nie obchodzi mnie to. Nawet nie chce mi się nad tym zastanawiać, bo hej, mam przyjaciela. Czwarty wniosek? Czwarty wniosek jest taki, że wszelkie nocne emocje ulotniły się, a ja czuję spokój. Poważnie. Zrzuciłam z siebie ogromny ciężar i jest mi z tym dobrze, może nie jakoś mega świetnie, ale po prostu dobrze.
A piąty wniosek jest taki, że cholernie cieszę się z tego, że przyjęłam propozycję Pointnera. Nie chcę wiedzieć, gdzie bym teraz była. W Londynie? Pieprzyć Londyn, Oberstdorf!
- Przyznam szczerze, że brakowało mi tej skocznej atmosfery.
Rozejrzałam się po hotelowym parkingu, który nie zdradzał jeszcze obecności innych reprezentacji. Ośnieżony obrazek Oberstdorfu raził w oczy swoją bielą i spokojem, więc rozmasowując plecy sięgnęłam do bagażnika po jedną z torb Thomasa.
- Mi też.
Zerknęłam na Morgensterna, jak wysuwa z samochodu swoje narty i w skupieniu ogląda je z każdej strony.. Próżno było odnaleźć na jego twarzy jakiś przejaw zadowolenia. Prędzej dało się z niej wyczytać pewien niepokój i zdenerwowanie.
- W porządku? – Dźgnęłam go palcem w ramię, na co tylko pokiwał głową. – Jakoś tego nie widzę.
- Próbuję właśnie przekonać siebie samego, że uda mi się jutro chociaż zakwalifikować do konkursu.
No błagam.
- Nie załamuj mnie, czemu miałbyś się nie zakwalifikować? Takie wątpliwości mogą mieć Koreańczycy, ale nie ty!
- A kim ja jestem? – Wzruszył bezradnie ramionami. – Nie wiem, jak skoki będą wyglądać po upadku. Fizycznie mogę być w dobrej formie, ale na skoczni mogę dać dupy. Ostatnie sezony pokazały, w jakim miejscu znajduje się nazwisko Morgenstern.
- I ty to mówisz? - Uniosłam brwi, szczerze niedowierzając jego słowom. W odpowiedzi prychnął i zawiesił sobie na ramieniu torbę. – Thomas, czy ty siebie słyszysz?
- Nooo…
- Koleś, skoro nie pasuje ci to, w jakim miejscu znajduje się twoje nazwisko, to zmień to. Najlepiej walką o jak najlepsze metry i doświadczeniem w powietrzu. Nie jesteś jakimś Amerykańcem, abyś miał w ogóle nie liczyć się w konkursie! Z całym szacunkiem dla Amerykanów, oczywiście.
Posłał mi niezbyt przekonane spojrzenie. No masz ci babo Austriaka bez pewności siebie! A ja myślałam, że z Dawidem było ciężko.
- Thomas, dasz radę.
- Nie obiecasz mi tego.
- Na litość boską, to są skoki! Nie mów mi tylko, że znam twoją dyscyplinę lepiej od ciebie. – Załamałam ręce, bo zacisnął usta i nic nie powiedział. – No weź, no.
- Źle znoszę porażkę, okej?
- Jak każdy sportowiec. Ale grunt to się podnieść i walczyć dalej, prawda? – Zerknęłam na niego niepewnie, a potem zgasłam, widząc jego spojrzenie. Pacnęłam się w czoło. – Ale ze mnie hipokrytka, co?
- No… No właśnie nie… - Zaczął trochę niepewnie i przez chwilę nad czymś się zastanawiał. – Przecież wróciłaś do treningów na lodzie, chciałaś dalej startować.
- Ale nie wróciłam do zawodów.
- Ale nie bałaś się lodu.
- No nie.
O ile wzmianka o łyżwach jakoś mnie nie obciążyła i nie wyprowadziła z równowagi, o tyle Thomas lekko się uśmiechnął. Brawo ja?
- Thomas, ciężko harowałeś w Villach i jestem pewna, że to przełoży się na wyniki. Gdybym nie była tego pewna, to nie mówiłabym ci o tym. Wierzę, że dasz czadu podczas Turnieju. Wierzę nawet, że w jakimś konkursie wylądujesz na podium. Poważnie. Tylko nie spinaj się tak i nie kombinuj. Po prostu skacz tak, jak robisz to od x lat, dobra?
- Dobra – mruknął nieco bardziej przekonany i uścisnął mi rękę tak, jak to ponoć robią w teamie. – Serio wierzysz w pudło?
- Tak samo, jak w to, że jak nie przestaniesz panikować, to będziesz sobie te narty z tyłka wyciągał.
Uśmiechnął się pod nosem z czegoś ewidentnie zadowolony. Naprawdę nie chciałam już w to wnikać. Ta rozmowa wystarczająco wypompowała ze mnie jakiekolwiek pokłady cierpliwości, a jestdopiero dziesiąta. Po prostu chwyciłam swoją walizkę z zamiarem udania się do hotelu.
- Zaraz do ciebie dołączę, okej?
Spojrzałam pytająco na Thomasa, ale jego wzrok utkwiony był w punkcie gdzieś za moimi plecami. Pokierowana ciekawością od razu odwróciłam głowę w tamtą stronę. Aha. Wiedziałam, że mogę liczyć na komitet powitalny w osobie Herberta. Jego spojrzenie mówiło wiele, zresztą nie po raz pierwszy. Widząc, że się zbliża, na odchodne kiwnęłam do niego głową i popędziłam w kierunku wejścia do hotelu.
Wbiegłam do lobby, gdzie było zdecydowanie więcej ludzi, niż dookoła budynku. I wszystko ładnie i pięknie, gdyby nie jeden szczegół.
- O, dzień dobry!
Ostatni raz kopnęłam walizkę w zacinające się kółko i podniosłam głowę, poprawiając opadającą na oczy czapkę. Niebieska kurtka, austriacka flaga, krótkofalówka w ręku, czerwony daszek…
- A dzień dobry.
Alexander Pointner uchylił czapkę i uśmiechając się, wyciągnął dłoń. Przynajmniej on na powitanie nie miał wzroku, jakby chciał mnie zabić, więc wymieniłam tę uprzejmość. A potem zaczęłam panicznie rozglądać się na boki w obawie, że mi zaraz Schlierenzauer zza filaru wypadnie.
- I jak? Gotowa na nowe wyzwania?
- Wyzwania? – Zamrugałam trochę niezrozumiale, odwracając głowę od wejścia do hotelu. – Jasne, pewnie. Zawsze.
- To świetnie. Aha, dostałem pani referencje… - Zaczął, trąc palcem wskazującym brodę. – Współpracowała pani z Kamilem Stochem, zgadza się?
Raczej ćwiczyłam na nim na studiach.
- Zgadza się.  
- Wszystkie opinie, jakie o pani dostałem, są naprawdę dobre. Łyżwy, tak? – Uśmiechnął się porozumiewawczo, mrużąc oczy z pewną zagadkowością. Niepewnie kiwnęłam głową. Nie mam już nic do ukrycia. – Jestem pod wrażeniem. Nie rozpoznałem pani wcześniej. Właściwie, to nie interesuję się tą dyscypliną, dopiero później zostałem uświadomiony przez te referencje i Google, ale i tak bardzo się cieszę, że ktoś taki zasili nasz sztab.
Wymusiłam uśmiech, który od razu odwzajemnił. Hej, nie taki Pointner zły, jak go malują.
- O czternastej mamy spotkanie z całym zespołem. Mam kilka ważnych informacji zarówno dla zawodników, jak i sztabu, no i chciałbym, aby chłopaki panią poznali. Zapraszam do sali konferencyjnej.
- Oczywiście, stawię się.
- Świetnie. No to chyba tyle… - I już chciał odejść, ale coś mu się przypomniało. – Byłbym zapomniał. Jak współpraca z Morgim?
Minę miał jak najbardziej poważną, jakby obawiał się, że zaraz zacznę wyrzucać mu, że wpakował mnie w największe bagno i nigdy mu tego nie zapomnę. Właściwie to tak, nigdy mu tego nie zapomnę, ale to tylko i wyłącznie z wdzięczności. Z wdzięczności, że dzięki niemu i jego namowom, zdecydowałam się na tę współpracę.
- Nie pozabijaliśmy się, chociaż było blisko. – Uśmiechnęłam się, chyba bardziej do siebie, niż do niego. – Melduję, że zawodnik jest gotowy do koszenia konkurencji na skoczni.

* * *

obracając się, aby stawić czoła temu, czym się stałeś
pochowaj prochy kogoś pokonanego przez nadmierny wysiłek
próbując wypełnić przestrzeń wewnątrz siebie.

* * *

- Przyjechaliście razem.
Zawał i zgon na miejscu.
Z ręką na dudniącym sercu spojrzałam na widocznie zadowolonego z siebie Herberta, który zajął krzesło tuż obok. Miło, że zapytał, czy ów miejsce jest wolne. Pomijając fakt, że cała sala konferencyjna jest pusta, a Kubiak postanowiła zrobić dobre wrażenie i przyjść przed czasem. O całe pół godziny.
- Kto?
- Tina Turner i Mike Tyson. Nie rób ze mnie głupka.
Naprawdę miałam ochotę mu powiedzieć, że wcale nie muszę tego robić. Ostatkiem silnej woli zacisnęłam usta i posłałam mu najszerszy i najsztuczniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
- Morgi powiedział, że odebrał cię z lotniska. Prawda to?
Uniosłam brew, próbując ukryć skonsternowanie. Czy ja o czymś nie wiem? Szybko przewertowałam wszystkie nasze wspólne ustalenia z Thomasem i nie przypominałam sobie niczego, co miało związek z lotniskiem. Właściwie, to nic nie ustaliliśmy w związku ze spędzonymi razem świętami. I… Cholera. Chwytam. Jasne, nic nie ustaliliśmy, bo najzwyczajniej w świecie o tym zapomnieliśmy. A przecież nie mogliśmy nikomu powiedzieć o tym, że hej, spędziłam święta u faceta, z którym pracuję i tak po prawdzie, to coś nas łączy. I do tego Herbert właśnie zmierza.
- Skoro tak powiedział, to tak jest.
- Jasne. Niech ci będzie. – Machnął ręką i ze splecionymi na brzuchu palcami, zaczął kręcić się w fotelu. Przez chwilę spoglądałam jak pogrążony we własnych myślach po prostu siedzi i gapi się gdzieś przed siebie, mając świadomość, że w tej jego poczochranej główce właśnie tworzy się jakiś diabelski plan.
- Dobra, gadaj, o co ci chodzi. – Nogą zatrzymałam jego fotel w momencie, w którym był obrócony w moją stronę. Zamrugał niezrozumiale, choć na jego usta powoli wkradał się cwany uśmieszek. Och, znam go. – Z czym masz problem?
- Nie z tobą, spokojnie. – Zaczął dosyć łagodnie i spojrzał na mnie z nieodgadnionym rozczuleniem. – Raczej z tym, że nikt mnie w tej drużynie nie słucha.
- Biedactwo - zironizowałam. – I co mi do tego?
- Personalnie nic. Ale… A zresztą. Sama zobaczysz, nie będę psuł zabawy i tobie, i sobie.
Miałam ochotę mu odpyskować, ale drzwi od sali konferencyjnej się otworzyły i do pomieszczenia weszło dwóch młodych chłopaków. Pierwszy, który wyglądał jakby robił zwiady posłał mi bardzo niepewne spojrzenie, a z jego ust wydostało się przeciągłe „czeeeeeść” zakończone znakiem zapytania.
- Michi, nie czaj się jak szpak na jebanie, tylko właź, bo przeciąg jest.
Blondyn od razu się wyprostował, gdy dostrzegł wyłaniającego się zza mnie Herberta. Najpierw nerwowo przesunął się prawo, ale po chwili ruszył w lewo i pociągnął za sobą swojego kolegę.
- Hayböck i Kraft. – Poinformował mnie Herbert, obserwując jak chłopaki siadają gdzieś na samym przedzie sali i co chwila odwracają się w naszą stronę. – Lepiej zapamiętaj, będziesz się nimi zajmować.
- Czy ty zrobiłeś jakiś podział?
- Ależ oczywiście! Bierzesz młodych. Hayböck, Kraft…
- Spóźniłem się?! – Do pomieszczenia wpadł jakiś przetrzepany blondynek z kolczykami w uszach, zdyszany jak po maratonie.
- … Diethart – mruknął, wskazując na ów chłopaka. – Spóźniłeś się, jak mózgi rozdawali. Nie, idioto, nie spóźniłeś się. Nikt nie spóźnia się, przychodząc dwadzieścia minut przed spotkaniem. – O Rany, jak on się wystraszył! Naciągnął rękawy bluzy na dłonie i potruchtał do tamtej dwójki, cały się trzęsąc. – Boże, przyszłość austriackich skoków.
- A reszta? Morgenstern?
- Przejmuję go. Swoje zrobiłaś, ale Thomas potrzebuje doświadczonej opieki fizjoterapeuty.
- Chyba sobie żartujesz! Prowadziłam go przez ostatnie dwa tygodnie!
- A ja przez ostatnich kilka lat. Bam! Wygrałem!
Dobra, wygrał, ale to nie uśmiechało mi się kompletnie. Skoro już rozpoczęłam pracę z Thomasem chciałam ją kontynuować, zważając na fakt, że pracowało nam się naprawdę dobrze. A poza tym zawsze był to jakiś dodatkowy czas, który mogliśmy spędzić razem. Teraz, gdy wróciliśmy do Pucharu Świata, treningów i ciągłego rozjazdu znalezienie dla siebie chwili naprawdę mogło graniczyć z cudem.
- Kofler, Loitzl, Schlieri… Są moi. W Innsbrucku dojdzie nam jeszcze Fettner, to go do ciebie wyślę.
No patrzcie go, jak się rozporządził przepięknie. Jak to miło z jego strony, że w ogóle podrzucił mi młodszych, bo tak to nie wiem, kim bym się zajmowała?
- Już? Zamordowałaś mnie w swojej głowie?
- Jakieś trzy razy.
Doprawdy, czy oni kobiety na oczy nie widzieli? Dobra, rozumiem, że dla większości z nich sytuacja jest nowa i tak dalej, ale czy oni muszą tak się na mnie gapić, kompletnie ignorując produkującego się Pointnera? Och, ludzie, dajcie spokój, ta gadka o wkładkach jest naprawdę ciekawa. Poważnie. Aż nie wiem, o co w niej tak w ogóle chodzi.
Uniosłam brwi, posyłając pytające spojrzenie w stronę mojego ulubieńca. Schlierenzauer tylko uniósł ręce w niewinnym geście i przeniósł wzrok na Thomasa, który śmiejąc się pod nosem obrócił się w moją stronę i pokręcił głową. Loitzl zakrył twarz dłonią, a Kofler strzelał oczami na prawo i lewo i chyba próbował połapać się w sytuacji, ale słabo mu to szło. Właściwie, to chyba tylko Hayböck, Kraft i Diethart słuchali w pełnym skupieniu trenera, a reszta miała go totalnie gdzieś.
O, właśnie jeden z serwismenów dmuchnął mi papierową kulką przez długopis.
- No i jak już pewnie zauważyliście, w sztabie pojawiła się nowa osoba.
- Co? Gdzie?!
Wśród zebranych przeszedł cichy pomruk pomieszany ze śmiechem, a w pełni zadowolony z siebie Wolfgang puścił mi oczko. Pointner tylko westchnął.
- Kornelia jest naszą nową fizjoterapeutką.
- O, my bardzo lubimy fizjoterapeutki – wtrącił Gregor.
- Zwłaszcza nowe – dodał Loitzl.
- I ładne! – wtrącił Florian, rzecznik prasowy Austria Teamu.
- Fantastycznie, ale pamiętajmy o pracy, którą mamy tu do wykonania, w porządku? – Alex przesunął po wszystkich uważnym spojrzeniem, a gdy już każdy kiwnął głową, nawet się uśmiechnął. – Każdy zna swoje miejsce w drużynie, tak? Świetnie. Proszę was, nie utrudniajcie sobie nawzajem pracy i w pierwszych dniach pomóżcie Kornelii. To nowa sytuacja, ale mam chyba do czynienia z dorosłymi i odpowiedzialnymi ludźmi, na których mogę liczyć, prawda?
- Dorosłymi… - mruknął Kofler.
- Odpowiedzialnymi… - powtórzył ze śmiechem Morgi.
- Oczywiście, trenerze. – Młode trio pokiwało głowami, niczym pilne uczniaki.
- Świetnie. Kornelia, może chce pani coś powiedzieć od siebie?
No pięknie, naprawdę chciałam, aby uwaga wszystkich w jednym momencie została skupiona na mnie. Pomijając fakt, że wszyscy raczej mieli przyjemne wyrazy twarzy i po prostu się uśmiechali, ja w jednym momencie zapomniałam języka i w gębie i w głowie.
A potem spojrzałam na Thomasa. Uśmiechnął się pokrzepiająco i mrugnął tak, jakby chciał powiedzieć, że wszystko gra i grać już będzie. I to mi wystarczyło.
- Z góry przepraszam za to, że mam wiecznie zimne dłonie. I żadna ‘pani’. Nela jestem.

* * *

nigdy nie czuj się samotna
nigdy cię nie zawiodę
nigdy nie zostawię cię samej,
zdanej na łaskę losu
nie rozpadaj się
nie poddawaj się

*

Znów pisząc jeden rozdział wyszły mi z niego dwa. A co za tym idzie całość opowiadania wydłuża się i sama nie wiem, co o tym myśleć. Boję się, że wyjdzie mi z tego okropny tasiemiec, który za jakiś czas nie będzie już nikogo interesował. Bo jakby nie patrzeć to dopiero powoli dochodzimy do jego półmetka. Okej. Jak będziecie mieli dość, to po prostu mi powiecie, prawda?
Jeśli chodzi o wrzesień, to wpadnę tutaj z osiemnastką 30-ego. A potem pomyślimy, jak to będzie. Wiecie, Ems zaczyna studia, Ems jest przerażona, Ems chce na Erasmusa.
Jakby ktoś jeszcze nie dotarł to:
Rozdział 1 – the hopelessones.
Rozdział 6 – polish-circus.

Ściskam!

9 komentarzy:

  1. Nie jestem w stanie wykrzesać z siebie nic mądrego, bo hej, brak mi słów by wyrazić jak uwielbiam to opowiadanie. Bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział! Czekam na więcej :D

    Tak z ciekawości co i gdzie będzies studiowała?

    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      Dziennikarstwo, a od drugiego semestru specjalizację dziennikarstwo sportowe na UWr. :)

      Usuń
  3. No cześć, tutaj też wpadłam, bo jak szaleć to szaleć :D
    I znowu się zachwycam Twoją twórczością i Morgensternem i Dejvim, który jest tutaj taki nieporadny i słodki, że yaaay. Nominuję go do konkursu na mojego ulubionego bohatera skocznych ff, a co!
    No i nie wiem, co napisać. Ta cała historia jest taka, że wow, brak mi słów. Strasznie mnie wciągnęła i polubiłam Nelę i tutejszy humor i te smutniejsze momenty też. Ja nie wiem, jak to robisz, ale piszesz cudownie i jak dla mnie, to opowiadanie może trwać i trwać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + Jaki jest sekret pisania długich rozdziałów? ;___;

      Usuń
    2. No cześć, bardzo mi miło i w ogóle! :D
      Nie mam pojęcia, jaki jest sekret pisania długich rozdziałów. One same się takie robią. ;__;

      Usuń
  4. Cześć Thomas, cześć Nela, cześć tato Thomasa, który jesteś tu bardzo pocieszny i cześć austriackie żółtodzioby! Wszyscy razem złożyliście się na wesolutki ( choć nie naiwny) rozdział, który bardzo przypadł mi do gustu. Lubię takie "przejściówki" pomiędzy głównymi wydarzeniami, choć ten odcinek wbrew pozorom zawierał kilka całkiem nieprzejściowych zdarzeń.
    Strach przed odrzuceniem potrafi nieźle namieszać w głowie. Ale niechęć do użalania się innych nad naszą osobą, jest jeszcze skuteczniejsza. Zwłaszcza, gdy ktoś przez wiele lat był silny, uparcie dążył do sukcesu, jak Kornelia i wyrzucał ze świadomości wszelkie objawy litości, czy też taryfy ulgowej. To w niej zostało. I wcale się jej nie dziwię. Też nie chciałabym, żeby przeszłość miała jakikolwiek wpływ na teraźniejszość, bo... cóż, z reguły to nie kończy się dobrze. Na szczęście jak widac ich relacje pozostaną niezmienione, choć jestem pewna, że będą już inaczej przebiegać. Pojawi się większe zaufanie, przynajmniej ze strony Korneli, bo Thomas stanie się kimś, kto wie o niej bardzo dużo, jeśli nie wszystko. A wraz z zaufaniem nić sympatii i przyjaźni będzie mocniejsza. I może to i dobrze :)
    Strach Thomasa każdorazowo wzbudza we mnie dreszcze, zimne i nieprzyjemne. Cholercia, czy to możliwe, żeby on podskórnie czuł, że to nie koniec złych rzeczy w tym sezonie? Bo coraz więcej przemawia za tym, że tak.
    Poza tym odnoszę wrażenie, że Nela jest w stanie pomóc wszystkim dokoła, tylko nie sobie. Każdemu coś doradzi, ale nie potrafi wyplątać się z własnych błędów. To niestety dość częste zjawisko i trochę smutne.
    Herbert rozwala mnie swoim zachowaniem. Lubię takie charakterki. I jeśli mam być szczera, to trochę się mu nie dziwię. Po prostu chcą być ostrożni.
    Dietharta natomiast zawsze tak sobie wyobrażałam. W Wiśle sprawiał wrażenie właśnie takiej zagubionej ofiary losu i tutaj świetnie to przedstawiłaś :D Niczym zagubieni pierwszoklasiści. Te Auty to bardzo zróżnicowana grupa jest ;)
    No i jestem jak najbardziej za tasiemcem! Zdecydowanie. Przecież to nie może sie znudzić, bo za każdym razem dzieje się coś, co ciekawość pobudza. I niecierpliwie czeka się na kolejny odcinek.
    Ściskam mocno i pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra, korzystając z okazji, że jestem zalogowana, co zdarza się raz na milion lat świetlnych wreszcie postanowiłam się zebrać i spróbować coś sensownego (aha, już to widzę!) napisać.
    Czytam tak sobie już któryś rozdział z kolei odkąd nadrobiłam poprzednie i za każdym razem bardzo chcę napisać co myślę, ale jakoś ciężko ubrać mi to w słowa i ostatecznie wychodzi z tego jedno, wielkie, zawstydzające NIC, bo "oni są jak żywi" zupełnie tego nie oddaje.
    Ale jednak są i jednak to musi wystarczyć, bo nie umiem ująć tego inaczej.
    To jest po prostu dobre opowiadanie. Bardzo dobre i cieszę się, że na nie trafiłam i chociaż tasiemce wcale nie są fajne, to oby Nela z Thomasem trwali jak najdłużej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Rodzice Thomasa, aww!
    Dobrze, że Morgi się nad Nelką nie lituje,a jedynie wspiera i dalej się ze sobą tak uroczo gryzą.
    Nie taki Pointner starszny, co?
    Ech, rozochocił się ten Herbert, samych najlepszych zgarnia. A Kora się bedzie meczyć z Kraftboeckiem i Didlem, powodzenia, młoda.
    Smieszki, heh.
    I mało czasu dla Morgiego :<

    OdpowiedzUsuń