*
czy możesz powiedzieć mi jeszcze raz
jak to będziemy tylko przyjaciółmi
jeśli jesteś poważny i nie udajesz
w takim razie myślę, że możesz się ze mną widywać
* * *
Minęło
dopiero pół minuty od ostatniego razu, w którym sprawdzałam godzinę, ale,
cholera, nie jestem cierpliwym człowiekiem. Wskazówki nieznacznie zmieniały
swoje położenie, podczas gdy ja co kilka chwil zerkałam w stronę hotelowego
wejścia. Wciśnięta w skórzany fotel, z kolorowym pisemkiem na kolanach, które
przewertowałam już z pięć razy i z odpryśniętym lakierem na prawym kciuku po
prostu czekałam. I czekałam. I czekałam. Wręcz czułam zapuszczane korzenie. A
może to po prostu ból w krzyżu?
-
Stary, bylebyśmy tylko znowu nie grali w siatkówkę…
-
Witaj liderze Pucharu Świata!
Uwiesiłam
się na Kamilu, praktycznie odcinając mu dopływ powietrza i dusząc go, o czym
raczył mnie informować, gdy bujałam nami na wszystkie strony, jakbyśmy nie
widzieli się co najmniej trzy lata. Chyba pierwszy raz od dawna to ja cieszyłam
się na jego widok, nie odwrotnie.
-
Duuuusiiiiiisz.
-
Kornelka, odcinasz go! - Gdzieś tam z boku usłyszałam Piotrka, ale go olałam. Mam
nadzieję, że się nie obrazi. – A my to co!
-
Pieter, to jest hierarchia priorytetów, ty tego nie połapiesz – odpowiedział
mu… Janek! – Tak jak najpierw wygrywasz konkurs w Pucharze Świata, a potem walisz
wajcenka, nie na odwrót, tak najpierw dziewczyny skaczą na Kamila, a potem na
nas.
-
Mówcie za siebie – bąknął gdzieś tam z tyłu Maciek. – No co?
-
Maniek, bo jak ty coś palniesz to ja nie wiem, czy mi się śmiać chce, czy kichać.
– Piotrek pokręcił z pełnym politowaniem głową, na co Kot niczym taki
prawdziwie oburzony kocurek uniósł głowę i popatrzył na kolegę z wyraźną urazą.
– Tylko mnie się tu nie obrażaj, bo ja z burczymuchą pokoju dzielić nie będę.
-
No i się zaczyna… - Janek tylko przewrócił oczami. – Nelka, on już zielenieje.
Automatycznie
rozluźniłam uścisk wokół kamilowej szyi, na co ten wziął głęboki wdech i sapnął
ciche „dzięki” w stronę Ziobry. Za to Jasiek szybko wykorzystał okazję i już po
chwili wylądowałam w jego ramionach.
-
Panie Janie, gratuluję Engelbergu. Dotrzymałeś obietnicy, wszyscy srali równo i
miętowo przed twoimi skokami.
-
Się wie! Tera mam taki szacun na dzielni, że żaden nie podskoczy.
-
Nie bądź taki koksu. Zobaczymy jak ci Turniej wyjdzie.
-
Macieju, patronie polskich nastolatek i dziewic, proszę, nie psuj mi moich
pięciu minut przed kobietą, okej? Dziękuję! – Po tych słowach Dżony przycisnął
mnie do siebie jeszcze mocniej, a Maciek już kompletnie obrażony prychnął i
skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
-
Też mi coś.
Spojrzałam
na niego z rozczuleniem i ścisnęłam mocniej rozłożone w uśmiechu wargi, aby się
nie zaśmiać. Kot tylko uraczył mnie ukradkowym spojrzeniem spod gęstych rzęs,
ale kąciki ust zadrżały mu dopiero w momencie, gdy zaczepnie szturchnęłam go
łokciem.
-
Wiesz ty co, Kocie? – Zawiesiłam ramię na maćkowej szyi i zerknęłam na niego
spod przymrożonych powiek. Z utkwionym gdzieś w suficie spojrzeniem, mruknął
ciche „hm?”, chociaż zachowanie powagi zaczynało mu iść coraz gorzej. – Za tobą
to chyba stęskniłam się najbardziej.
No
i roztopiłam to serce. Maciek uśmiechnął się z zadowoleniem i zarumienił, co
nie umknęło uwadze chłopaków. Szybko rzucił, że musi do łazienki i taki
totalnie ucieszony pobiegł gdzieś przed siebie, prawie zabijając się o torbę
Freitaga. Niemiec posłał falę zdziwionych spojrzeń pierw swojemu bagażowi,
potem znikającemu za rogiem Maćkowi, a na samym końcu nam. Machnął chłopakom na
powitanie, a gdy jego wzrok padł na mnie, nabrał dziwnego zainteresowania
pomieszanego z zaskoczeniem. Nie czując się komfortowo pod naporem oczu
Richarda, szybko odwróciłam głowę do śmiejącego się Piotrka.
-
Nelcia, a ja?
-
Oj, Pieter, ty to w ogóle jesteś poza konkurencją! – Zaśmiałam się i go objęłam.
Jeszcze dostał całusa w policzek, żeby poczuł się przewyjątkowo, po czym
stwierdziłam, że już wystarczy tych czułości, bo resztę jej zapasów zamierzałam
przeznaczyć na ostatniego z Polaków, na którego czekałam chyba najbardziej. I
którego nigdzie nie dostrzegałam. – Hej, chłopaki, a gdzie Dawid?
Stanęłam
na palcach, próbując doszukać się Kubackiego za plecami Piotrka. Ale nie było
go tam. Ani przy kontuarze recepcji, ani przy wejściu do hotelu, ani wśród
sztabu, ani nawet pod walizką Kamila. Chłopaki spojrzeli po sobie, coś
zamruczeli pod nosem, po czym Piotrek i Jasiek stwierdzili, że muszą iść po
klucze do pokoju, więc „powodzenia, Kamil”.
Przeniosłam
domagające się odpowiedzi spojrzenie na Stocha. Zacisnął usta i wzruszył
ramionami z miną typu „no co ja mogę?”.
-
Dawid… No… W Planicy jest.
-
Jak to w Planicy? – powtórzyłam, wyraźnie akcentując nazwę słoweńskiej stolicy
skoków. – A co on robi w Planicy, skoro konkurs jest w Oberstdorfie? Jutro są
kwalifikacje, a on siedzi sobie w Planicy? Dzwoń do niego, że to nie moment na
przedłużanie sobie świątecznej przerwy. Albo sama to zrobię. Skakać trzeba!
Wygrywać! No nie rozumiem…
I
już wyciągnęłam z kieszeni komórkę i walczyłam z hasłem, kiedy Kamil położył
dłonie na aparacie i pokręcił głową.
-
Nela, on tam pojechał trenować – powiedział spokojnie. – Żeby potem wrócić w
lepszej formie.
-
Ale…
-
Po prostu ostatnio trochę gorzej mu szło.
-
Wcale nie! – Energicznie pokręciłam głową, nie dopuszczając do siebie myśli, że
Dawid naprawdę z nimi nie przyjechał. – Był dwa razy siedemnasty w Engelbergu!
Widziałam! Oglądałam!
-
To za mało, a wszyscy wiemy, że stać go na więcej. Zwłaszcza teraz, przed igrzyskami.
-
No ale co ty mówisz, przecież to dobre wyniki były… - ciągnęłam swoje, czując
łapiącą mnie bezradnością i opuszczający cały dobry humor. Bo on miał tu być.
Czekałam na niego. A jego nie ma. – Wróci?
-
Jak tylko poukłada sobie w głowie parę spraw, to od razu wsiada w samolot i
leci prosto do nas.
Westchnęłam
porządnie rozczarowana. Nie wiem, czy byłam bardziej zła na niego, że przez złe
skoki odłożył w czasie nasze spotkanie, czy na siebie, że w ogóle przeszło mi
przez głowę, aby go o cokolwiek obwiniać. Po prostu tęsknię za nim. Tak samo,
jak tęskniłam za Kamilem.
Podniosłam
bezradny wzrok na zatroskaną minę Stocha. Uniósł kącik ust w pocieszającym
uśmiechu, chyba zdając sobie sprawę z tego, że niewiele nim zdziałał. Widziałam
po jego twarzy, jak nieudolnie zabiera się, aby coś powiedzieć, ale nie wie,
jak to ugryźć. Znam to spojrzenie.
-
Musimy pogadać. – Odpaliliśmy w tym samym momencie, doskonale wiedząc, w którą
stronę zmierzamy.
-
Rozmawiałem z Lilką – zaczął. Spuściłam głowę, nie chcąc patrzeć mu w oczy,
najzwyczajniej bojąc się tego, co mogę w nich zobaczyć. Ale Kamil od razu
przejął inicjatywę i chwytając za mój podbródek, skrzyżował nasze spojrzenia. –
Nelka, coś ty najlepszego zrobiła?
-
Powiedziała ci wszystko? – Musiałam zapytać. Stoch przez dłuższą chwilę jedynie
na mnie patrzył, aż w końcu skinął głową. – Masz czas?
-
Dla ciebie zawsze.
* * *
-
I tak to właśnie wygląda.
Wcisnęłam
dłonie w kieszenie kurtki, na której plecach wdzięczył się napis AUSTRIA. Z
wbitym w chodnik spojrzeniem czekałam na jakąkolwiek reakcję Kamila. Nawet
najmniejszą. Mógł krzyczeć, mógł milczeć, mógł mnie nawet kopnąć, cokolwiek.
Mówienie o tym wszystkim wciąż nie przychodziło mi łatwo, chociaż nie dałam się
sprowokować emocjom i wspomnieniom tak, jak za pierwszym razem. Opowiadając
wszystko Thomasowi przełamałam barierę, która skutecznie blokowała mnie od
samego początku, a to sprawiło, że było nieco lżej. Ale pomiędzy Thomasem a
Kamilem jest spora różnica. Kamil widział mój świat przed upadkiem. Był w nim,
tworzył go, stał się jego nieodłączną częścią. Wie przez co musiałam przejść;
jak wiele wzlotów i upadków zaliczyłam, widział je niemal wszystkie.
Nie
wyobrażałam sobie, aby mógł mnie odtrącić, ale jednocześnie bałam się, że
będzie mną zawiedziony.
-
I co dalej? – spytał, kopiąc przypadkowy kamień.
-
Na razie jestem tutaj… a co będzie dalej? Nie mam pojęcia.
-
To nie w twoim stylu.
-
Co?
-
Nie mieć planu. Ty zawsze masz jakiś w zanadrzu. – Wytknął, posyłając mi
delikatny uśmiech.
-
I czy wychodziło mi to na dobre? Spójrz, zupełnie bez planu wsiadłam do pociągu,
a po jakimś czasie wylądowałam w Titisee. I tym tam byłeś. I nie zauważyłeś, że
od tamtej pory nasz kontakt jakoś trochę się polepszył?
-
Biorąc pod uwagę te nieodebrane telefony i sms-y w czasie świąt… Jasne, jest
świetnie.
-
Przepraszam.
Na
chwilę zapadła cisza. Cisza, która zawsze była najlepszym rozwiązaniem w
chwilach, gdy czuliśmy, że nasza rozmowa schodzi na złe tory. W ten sposób od
zawsze unikaliśmy kłótni. I chyba wychodziło to nam na dobre.
-
Kamil, co się z nami stało, co? – spytałam, podświadomie bojąc się odpowiedzi z
ust Stocha, która zazwyczaj bywała szczerą, choć brutalną prawdą. – Przecież
byliśmy takimi dobrymi przyjaciółmi.
-
To już nimi nie jesteśmy? – odparł podchwytliwie. Wyczułam, że się uśmiechnął.
-
Jesteśmy, ale… Uch. Przepraszam. Nawaliłam wtedy, gdy wyjechałam. Byłam
wściekła, chciałam jak najszybciej uciec, nawet nie pomyślałam o tym, aby z
tobą porozmawiać. A wiem, że ty umiałbyś mi pomóc. Ty zawsze wiedziałeś, co i
kiedy powiedzieć. Dalej tak jest.
-
Daj spokój. Prawda jest taka, że tyle w tym twojej winy, co i mojej.
Obróciłam
głowę w jego stronę. Pociągnął nosem i zatrząsł ramionami na wieczornym zimnie,
trzymając wysoko uniesioną głowę.
-
Nie miałem dla ciebie czasu. Zgrupowania, treningi, konkursy… Ledwo znajduję
chwilę dla Ewy i rodziców. Ty miałaś swoje obowiązki wobec łyżew, ja swoje
wobec nart. Wszystko nam się pokrywało i sama widzisz, co z tego wyszło. Ale
nie to mnie najbardziej w tym wszystkim dobija, tylko fakt, że mimo wszystko ty
zawsze znajdowałaś dla mnie te kilka minut na telefon. Nawet do Val di Fiemme
przyjechałaś, chociaż dwa tygodnie później miałaś swoje mistrzostwa. A ja… Sama
widzisz.
-
Kamil, nigdy nie miałam ci za złe tego, że stawiasz skoki na pierwszym miejscu.
-
Kiedy ja tego nie robię. Dobrze wiesz, że najważniejsza jest dla mnie rodzina i
przyjaciele. Tylko po prostu pogodzić tego nie umiałem i tak wyszło, o, do dupy
całkiem.
-
Stoch, powiedziałeś słowo na D.
-
Dupa, dupa, dupa. I cycki.
-
Dobrze, że wspomniałeś o cyckach, naprawdę ulżyło mi, że o nich nie
zapomniałeś.
Wymieniliśmy
jedno, ale jakże pełne zrozumienia spojrzenie i buchnęliśmy głośnym śmiechem.
Chwyciłam Kamila pod rękę, przez moment tak po prostu śmiejąc się w jego ramię.
I było dobrze. Jak za starych czasów.
-
Przykro mi, że tak wyszło. – Po kilkunastu minutach przerwał ciszę, gdy powoli
kierowaliśmy swoje kroki w stronę hotelu. – Z twoją mamą, z łyżwami, no wiesz,
z nami.
-
Mi też.
-
I przepraszam, że nie było mnie dla ciebie wtedy, kiedy powinienem, naprawdę.
-
A ja, że nie powiedziałam ci od razu.
Uśmiechnął
się niemrawo, po czym wyplótł swoją rękę z mojego uścisku i objął mnie nią
wokół szyi.
-
A on?
-
Kto?
-
Thomas, kozi bobku.
Parsknęłam,
poprawiając czapkę, którą naciągnął mi na oczy. Spojrzałam na Kamila, po
którego ustach błąkał się łobuzerski uśmieszek, świadczący o jednym.
-
No nie mów, że myślisz, że my coś ten-tego…
-
Skąd! Po prostu… Zastanawiam się, jak on to zrobił.
-
Ale co!
-
Nelka, otworzył cię. Zdobył twoje zaufanie i wkradł się do twojego ciasnego
światka, w którym kiedyś było miejsce tylko dla łyżew. A to wszystko w tak
krótkim czasie. Nie rozumiem tego, ale on totalnie wywinął cię na drugą stronę.
Zamrugałam
gwałtownie, wsłuchując się w tę jakże osobliwą dygresję w wykonaniu Kamila.
Podniosłam na niego niezrozumiałe spojrzenie, więc uśmiechnął się pogodnie i
mocniej do siebie przycisnął.
-
Na drugą stronę?
-
Aha. Na tę lepszą stronę.
* * *
Denerwuję
się. Boli mnie każdy spięty mięsień i trochę kark od zadzierania głowy w stronę
telebimu. Naprawdę staram się zachować spokój, przypominając sobie wszystkie
słowa, którymi próbowałam go przekonać wtedy na parkingu. Że będzie dobrze. Że
da radę. Że w niego wierzę. Bo wierzę, ale z drugiej strony tak bardzo boję się,
że coś może pójść nie tak.
A
przecież to tylko trening.
Widzę
niepewność na jego twarzy i widzę też, że się waha. Patrzy w dół i wypuszcza z
ust powietrze, przez co jego twarz na moment zostaje spowita przez biały
obłoczek. Odwraca wzrok od zeskoku i poprawia zapięcie w rękawicy i już po
chwili wsuwa się na belkę. Boi się, to widać. Prawie miażdżę swoje kciuki,
przyciskając je do ust, zaklinając skok.
Odepchnął
się. Jedzie.
Cicho
stęknęłam, gdy wybił się i lekko zachybotał na wietrze. Wyciągnął ciało do
przodu i ułożył je na nartach, unosząc się nad zeskokiem i zostawiając w tyle
kolejne metry.
-
Leć, złamasie, leć…
I
leciał. Im był bliżej lądowania i dalej od punktu K, tym serce coraz mocniej mi
biło, choć wargi rozciągały się w coraz szerszym uśmiechu. Aż w końcu dotknął
nartami zeskoku, rozłożył ramiona imitując telemark i podjechał do band.
Nie
obchodzi mnie, ile skoczył. Nie obchodzi mnie, że 135 metrów. I nie obchodzi
mnie, że jest to druga odległość treningu.
Udało
się. Po prostu.
* * *
-
To prawda, co nam mówił Pointner? Z tymi łyżwami i w ogóle?
Zerknęłam
pytająco na Stefana znad jego kolana i mruknęłam twierdząco. Pokiwał głową z
cichym „no nieźle” i palcem wskazał miejsce, w którym rzekomo coś go bolało.
-
Wow, musiałaś być dobra. – Michael wlepił wzrok w ekran laptopa, a jego rozbiegane
spojrzenie w przerażającym tempie wertowało jakiś tekst. Diethart zerknął mu
przez ramię i zrobił duże oczy, prawie krztusząc się kanapką. – A nawet bardzo
dobra!
-
Coś tam się wygrywało.
-
„Coś” – prychnął Michi. – Stefan, masuje cię mistrzyni świata, doceń to.
-
Chłopaki…
-
Mając dwadzieścia lat została mistrzynią Europy!
-
Ja mam dwadzieścia lat, a nawet konkursu Pucharu Świata nie wygrałem! – zapiał rzewnie
Stefan.
-
Mam dwadzieścia dwa lata, a nawet na podium Pucharu Świata nie stałem – mruknął
Hayböck.
-
To ja się zajmę moją kanapką. – Jak powiedział Diethart, tak zrobił.
Spojrzałam
po chłopakach jak nagle markotnieją i zamykają swoje jadaczki, choć od trzech
godzin praktycznie im się nie zamykały. Bo takie dobre skoki oddali podczas
treningu. Bo Morgi odpalił rakietę i tak daleko skoczył. Bo dziś wieczorem
kwalifikacje do konkursu w Oberstdorfie. I w ogóle Turniej Czterech Skoczni się
zaczyna, więc hej, cieszmy się!
-
Hej, to w ogóle dziwne, że Pointner znowu zatrudnił fizjoterapeutkę, no nie? – zaczął
Thomas, gdy kanapka mu się już skończyła i nie znalazł następnej w torbie od
mamy. Ściągnął na siebie moje zdziwione spojrzenie. Chłopaki za to go wręcz
spiorunowali. – No wiecie, po tym co było.
-
Nic nie było! – wyrwało się Kraftowi nieco za głośno i nieco zbyt gwałtownie.
Przeniósł wzrok z blondyna na mnie, a rysy jego twarzy nieco złagodniały. – Nic
nie było - powtórzył ciszej.
-
Stare dzieje – dopowiedział Hayböck z nosem w laptopie.
Przeskakiwałam
spojrzeniem z jednego na drugiego i trzeciego, doszukując się jakiejś
odpowiedzi na reakcję, którą wywołało zwykłe pytanie Didla. Żaden nie kwapił
się do wyjścia przed szereg. Thomas podkulił nogi pod brodę, a Stefan nagle
przypomniał sobie o tym, że nie odpisał na sms-a dziewczynie.
-
Luz, chłopaki. – Roześmiałam się nieco nerwowo. - Jeśli chodzi wam o te akcje z poprzednią
fizjoterapeutką, to mnie uświadomiono.
Wszyscy
na raz podnieśli głowę i ze zdziwionymi minami spojrzeli na mnie.
-
Poważnie? – spytał Michael.
-
No tak… Wiem, że kilku osobom zaszła mocno za skórę i kadra nie wspomina tego
zbyt dobrze, ale wiecie… Nie wszystkie kobiety są takie same.
Przez
chwilę się nie odzywali, a po twarzach Stefana i Michiego przeszedł cień
dziwnego uśmiechu. Thomas wyglądał, jakby nic z tego wszystkiego nie rozumiał,
bo patrzył na mnie kompletnie skołowany.
-
Coś nie tak? – Spojrzałam po nich, ale natychmiast się uśmiechnęli i pokręcili
głowami.
-
Nie. – Stefan pstryknął mnie w ramię i wyszczerzył swoje wiewiórze kły. –
Jesteś wporzo, Nela. Poważka.
Kiwnął
głową, próbując chyba tym samym przekonać mnie do własnych słów. Ale nie
musiał. Fajny chłopak. Cała trójka jest świetna. Chyba muszę podziękować
Herbertowi, że mi ich przydzielił.
-
Dzięki, Stef. – Uśmiechnęłam się pod nosem i sięgnęłam po ręcznik. – A teraz
śmigajcie do siebie i widzimy się w busie. I lepiej dla was, abyście się
dzisiaj zakwalifikowali, bo nie specjalizuję się w psychologii dziecięcej.
* * *
gdy moja cierpliwość maleje
gdy jestem gotowa się poddać
czy wpadniesz po mnie raz jeszcze?
* * *
-
Co tam, Kocie? – Oparłam się o barierkę tuż obok Maćka i zadarłam głowę w
stronę wieży.
-
Nic, stoję sobie.
-
Toś mnie zaskoczył.
Uznajmy,
że te rumieńce to od zimna. Uśmiechnęłam się w jego stronę, bo to maćkowe
zawstydzenie jest absolutnie rozczulające. I już otwierał usta, by coś
powiedzieć, ale spiker zapowiedział skok Jaśka, więc zacisnął wargi i
spojrzeliśmy w tym samym kierunku. A Jasio z luzem w dupie walnął 131 metrów.
-
Właściwie to jak to się stało, że Austriacy wzięli cię do siebie? – zagaił po
chwili. Wzruszyłam ramionami.
-
Chyba byłam w dobrym miejscu o dobrym czasie… Też mi się wydaje, że zwariowali,
ale narzekać nie będę.
-
Wiesz, jak będzie ci u nich źle, to
możesz pomyśleć o podczepieniu się do nas. Zawsze to więcej polskiego
wśród ludzi, no nie?
-
Dzięki, Kocie. Mam nadzieję, że wasz szef myśli podobnie.
Maciek
zaśmiał się głośno, co starałam się jak najlepiej zarejestrować, bo zauważyłam,
że jego rozbawić to jednak nie jest łatwo. I coś tam jeszcze mówił, ale nie
bardzo się skupiłam, bo na telebimie pokazali twarz Thomasa. Jego utkwiony w
zeskok wzrok po raz kolejny zdradzał niepewność. Westchnął i sprawdził zapięcie
lewej rękawiczki. Nikt nawet nie próbował sądzić, że po tym fenomenalnym skoku
z treningu tak nagle odzyska pewność siebie, a związany ze skokami strach po
prostu się ulotni. Choć wydaje się, że nie stracił tej iskry i wyczucia sprzed
upadku, pozostał problem związany z jego psychiką. Nawet nie cieszył się po
osiągniętych dzisiaj rano 135 metrach i czwartym miejscu. Jedynie posłał mi
krótki, nerwowy uśmiech, gdy spotkaliśmy się pod domkiem Austriaków, ale nic
nie powiedział. Od tamtej pory raczej unikał wszystkich, chcąc skupić się na
kwalifikacjach. Dobrze wiem, że to one liczą się teraz najbardziej i
najważniejsze jest to, aby się nie spalić.
Światło
pod belką zaświeciło na zielono. Odepchnął się.
Z niepokojem czekałam na moment wybicia, aż w końcu rozpoczął walkę o
metry. Gdzieś między ustami mignęło mi imię Najwyższego, gdy lekko zatrzęsło w
nim powietrzu. Ale leciał dalej po dobry wynik. Po bardzo dobry wynik. Nie,
chwila, bo świetny wynik!
-
Boże.
To
była fantastyczna odległość, ale lądowanie omal nie zakończyło się jak w
Titisee. Nie zaryzykował, od razu ugiął nogi, rezygnując z telemarku, tym samym
skazując się na znacznie niższe noty.
-
Maciek, zobacz, ile skoczył, bo ja się boję otworzyć oczy.
Poważnie.
Zasłoniłam twarz dłońmi w momencie, gdy wylądował. I choć wiem, że wszystko
poszło dobrze, to po prostu bałam się to sprawdzić.
-
137 metrów. Spokojnie, Nela, jest trzeci.
Rozchyliłam
palce i zerknęłam na telebim. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy to nie noty i
odległość, ale na Boga, on się w końcu uśmiechał!
-
Widzimy się później, okej? – I nim Maciek zdążył odpowiedzieć, chwyciłam z
ziemi plecak i ruszyłam w stronę
przechodzącego przez bramkę Morgensterna.
-
Strasznie się bałem, wiesz? – zaczął, opierając się rękoma o uda i robiąc serię
wdechów i wydechów. Trzymając jego narty cierpliwie słuchałam, aby móc w końcu
krzyknąć na niego, że mu się, kurde, udało. – Jak już leciałem, to było trochę
spokojniej, bo to był ten stan, który uwielbiam najbardziej. A później przy
lądowaniu prawie narobiłem ze strachu, że znowu popełnię jakiś błąd, jak
wcześniej. No… - Wyprostował się i spojrzał na mnie, po czym szeroko się
uśmiechnął. – Ale się udało. Zajebiste uczucie.
-
Mogę powiedzieć, że ‘a nie mówiłam’?
-
Oczywiście, że nie. Wolę coś w stylu ‘brawo, gratuluję, jesteś najlepszy’.
-
Brawo, gratuluję, pocałuj mnie w nos. Prawie tam zawału dostałam – burknęłam,
przejmując od niego kask, a podając mu grube dresowe spodnie.
-
Och, martwiłaś się?
Dobry
Boże, cóż ja najlepszego powiedziałam…
-
Tak, że znowu będę musiała wysłuchiwać twojego płaczu i marudzenia.
-
Dobrze słyszeć, że dla ciebie to był płacz i marudzenie. Doprawdy mi ulżyło, że
mam do kogo się zwrócić ze swoimi wątpliwościami. – Żeby to jeszcze brzmiało
jakoś pretensjonalnie i totalnie mnie kołowało! Ale on wciąż się uśmiechał i na
szczęście zdawał sobie sprawę, że po prostu się droczę, starając się odwrócić
uwagę od jego niepewności. – No chyba, że brzmiałem jak sfrustrowana baba?
-
A nawet gorzej.
Wywrócił
oczami z rozbawieniem.
-
Co robisz dzisiaj wieczorem? - spytał, poprawiając czapkę.
-
Teraz mamy wieczór i właśnie pakuję ci plecak.
-
No ale wiesz, później.
-
Jak już „zrobię” moje wspaniałe trio i przegonię ich do swoich pokojów mam
wspaniały zamiar położyć się spać. A Ty – wcelowałam w niego tym
pseudo-śrubokrętem, którym radzi sobie z wiązaniami. – Nie popsujesz mi tego.
Zrobił
potężnie zawiedzioną minę.
-
To na mnie nie działa. I cicho bądź, Kamil skacze.
Kłapnął
dziobem, że przecież nic się nie odezwał i jako, że go zignorowałam sam zerknął
w stronę skoczni. Mój drogi lider osiągnał odległość 129 metrów i chyba tylko
statyczna pozycja i bezbłędne lądowanie pozwoliły mu na szóste miejsce. Wygrał
Bardal, przed Kasaim i Ammannem. Thomas zakończył na ósmej lokacie, ale nie to
wywołało sensację.
-
Że niby który jest Diethart?
-
O w mordę, czwarty. – Nie wiadomo kiedy za nami wyrósł Gregor. W trójkę
wpatrywaliśmy się w tablicę wyników, łapiąc szczęki w locie. – 135 metrów
skoczył, niby jak?
-
Podejrzewam, że się wybił i wylądował – mruknęłam. – Tak jest, Didl, nie daj
się patałachom!
-
O, czekajcie, podali już pary.
Podążyłam
wzrokiem za Schlierenzauerem i aż mi się przykro zrobiło, bo okazało się, że
Michi i Stefan będą musieli ze sobą walczyć. Plan na dziś wieczór: nie
wpuszczać ich razem do pokoju. Thomas będzie musiał jutro przeskoczyć
Hazetdinova, Gregor Koziska, a Kamil Koivurantę. Tylko Maćkowi trafił się
Freitag i aż mnie dreszcz przeszedł, gdy przypomniałam sobie jego wczorajszy
wzrok.
-
To co, idziemy?
-
Zaraz was dogonię. – Gregor kiwnął głową i zaczął się przebierać. Thomas tylko
obrzucił go krzywym, ale rozbawionym spojrzeniem.
-
Nie mówiłem do ciebie.
Parsknęłam
śmiechem i w międzyczasie, gdy oni wymieniali potwierdzające ich inteligencję
docinki, pogratulowałam Kamilowi. Chwilę później już z Morgensternem
schodziliśmy w stronę boksów. I właśnie wymienialiśmy opinie na temat tego, kto
ma fajniejszy tyłek – Wank, czy Kofler, gdy nagle BAM! Thomas oberwał śniegiem
w tył głowy.
Nie
sądziłam, że zna aż tak brzydkie słowa.
-
Ogarnij, Morgi, to tylko ja!
Oboje
odwróciliśmy się w stronę, z której dobiegł nas czyjś krzyk i śmiech. Kilka
metrów dalej stał jeden z norweskich skoczków. Poznałam po fladze. I po tym, że
to był Tom Hilde.
-
Tom, bo jak cię zaraz grzmotnę, to ci się fiordy z dupy posypią!
-
Też cię kocham.
Padli
sobie w ramiona i zaczęli oklepywać po wszystkim, co im wystawało spod plecaków
i kurtek. Czyli wszędzie.
-
Czemu nie widziałem cię podczas treningu? – spytał w końcu Tom, gdy odsunął od
siebie Morgensterna na długość wyciągniętych ramion. – A może ty mnie unikasz,
co?
-
Jak widać nieskutecznie.
-
Nieładnie, Thomas, nieładnie i… A co to za ładna koleżanka? – Hilde wychylił
się ponad ramię Austriaka i już po chwili z uśmiechem skierował się w moją
stronę. Zerknęłam niepewnie na Thomasa i nie skłamię mówiąc, że nie był
zachwycony zachowaniem Norwega, który
uścisnął moją dłoń. – Hilde. Tom Hilde.
-
Kornelia.
-
Zatem Kornelio, cóż porabiasz tutaj o tak późnej porze?
-
Zbiera kwiatki, idioto – burknął mu za plecami Thomas. Nie wiem, czy bardziej
śmiałam się z jego zniesmaczonej miny, czy z tego, w jaki sposób Hilde
posługuje się angielskim, przenosząc norweski akcent na ostatnie sylaby
wyrazów.
-
Miałem na myśli, co porabiasz z tym półmózgim frajerem? – sprostował Norweg,
wskazując kciukiem na wywracającego oczami Morgensterna.
-
Jestem fizjoterapeutką…
-
Okej, okej, za długo już ze sobą gadacie, a mi zimno!
Hilde
zrobił duże oczy, ale nim cokolwiek zdążył powiedzieć, Thomas przeciął ręką
przestrzeń pomiędzy mną a Tomem. Ten natomiast gwałtownie zamrugał, po czym na
jego twarz znów wpłynął ciepły wyraz i uśmiech.
-
Przy takiej kobiecie tobie jest zimno? Starzejesz się, Morgi!
-
Nie, po prostu jest dziesięć stopni na minusie. Ja wiem, że wy w Norwegii przy
takiej temperaturze się opalacie, ale mi zaraz odmarznie tyłek!
-
To idź! A my możemy skoczyć na jakąś kawę, herbatę, kolację i śniadanie, hm?
Obiecuję, że potem odprowadzę pannę Kornelię prosto do jej pokoju! Albo sam z
niego wyjdę…
Parsknęłam
śmiechem, gdy Hilde poruszył znacząco brwiami. A potem parsknęłam widząc minę
Thomasa, coś w stylu „no chyba cię pogięło” w wersji ocenzurowanej.
-
Dobra, dobra, Hilde, my mamy i kawę i herbatę i czekoladę w termosach i to
nawet w dwóch smakach, a na żarcie w hotelu nie narzekamy, więc Kornelia nie
skorzysta z twoich propozycji. – No proszę, mi się wydaje czy on jest… Nie, to
głupie. – A poza tym to kobieta pracująca jest i czasu nie ma.
-
Jasne, jasne. Ale wiesz… Możemy pójść kiedyś razem na imprezę. O! W
Bischofschofen! – Tom klasnął w dłonie bardzo uradowany swoim pomysłem. On mówi
o tej imprezie na zakończenie Turnieju Czterech Skoczni? Jezu, nie! Hilde
najwyraźniej uznał moją minę za oznakę kompletnej niewiedzy i zaczął wszystko
tłumaczyć, pierw obejmując mnie ramieniem. – Co roku na koniec Turnieju wszyscy
świętują w takim bardzo przyjemnym lokaliku w Bischofschofen… Kurde, jak ja
nienawidzę wymawiania tej nazwy. Ty, Austriaku – wytknął palca w stronę
Thomasa. – Nie mogliście wymyślić lepszej nazwy?
-
Stary, próbowałeś wymówić nazwę skoczni w Lillehammer?
-
To jest Lysgardsbakken i ta nazwa brzmi pięknie i dumnie! A poza tym, to
nieskromnie powiem, że letni rekord na tej skoczni należy do mnie – dodał,
przykładając dłoń do mostka. – No, ale na czym to ja skończyłem… A, tak,
impreza! Wiesz, jak już jest po dekoracji i kończą się te wszystkie
konferencje, wywiady i te inne ceregiele, to my w końcu możemy się odprężyć i
pójść się zabawić. Wszyscy idą, od takiego biednego Morgensterna, po
Japończyków i Czechów, a kończąc na trenerze Finów. I zabawa jest naprawdę,
przepraszam za stwierdzenie, zajebista. Głośna muzyka, dobry alkohol, towarzystwo
najlepsze z najlepszych, zabawa do rana… - Tom rozpostarł przede mną ramię,
jakby próbować ukazać mi obraz tego, co rokrocznie dzieje się w Bischofschofen.
– Tak więc mam nadzieję, że zaszczycisz wszystkich swoją obecnością. A jeśli masz
ochotę, to możesz pójść z Tomem Hilde, na pewno nie będziesz się nudzić!
-
Fajnie, super, świetnie. – Thomas znów wciął mu się w zdanie i wparował między
nas, tym samym rozdzielając łączące nas ramię Toma. – Jak ma już z kimś pójść,
to ze swoją drużyną.
-
Ale masz adwokata. – Tom uśmiechnął się i mrugnął do mnie porozumiewawczo, na
co Morgen załamał ręce i wzniósł oczy ku niebiosom. – No dobra, idę zobaczyć
jak mają się moje relacje z czeską fizjoterapeutką. A ty nie bądź taki spięty,
bo ci żyłka pięknie, a chcę jak najszybciej zobaczyć się jak na podium!
Faceci.
Uściskali się, poklepali po tyłkach, pożyczyli powodzenia i ‘do zobaczenia
jutro’. Hilde jeszcze ucałował moją niemal skostniałą z zimna dłoń i z
rozbrajającym uśmiechem oddalił się w sobie znanym kierunku. Uroczy człowiek.
-
Nie musisz tak kłapać na prawo i lewo, że jesteś naszą fizjoterapeutką.
To
jedno zdanie totalnie sprowadziło mnie na ziemię. Przez chwilę stałam jak
wryta, nie spuszczając zdumionego spojrzenia z Thomasa, który rwał się w stronę
naszego domku.
-
Co?
-
To ja się pytam: co? – Uniosłam brwi w zdziwieniu. – Przecież jestem waszą fizjoterapeutką.
Co mam innego mówić? Że u was sprzątam?
Westchnął,
a jego spięte ramiona opadły.
-
Nie, to nie tak… - zaczął spokojnie i tak, jakby zdał sobie sprawę z tego, co
powiedział. – Jezu, nie, przepraszam, to źle zabrzmiało. Nie o to mi chodzi,
naprawdę.
-
A o co? – spytałam ze zniecierpliwieniem i zacisnęłam pięści.
-
Po prostu Tom… Lubi, gdy w sztabach pojawiają się kobiety. Zwłaszcza młode,
ładne, atrakcyjne, no wiesz… Takie jak ty.
-
Rumienisz się.
-
Powtórzę się: jest minus dziesięć stopni. – Parsknął, choć lekko się
uśmiechnął. – Kontynuując… Tom nie przepuszcza łatwych okazji. Zwłaszcza gdy
wie, że jeśli jakaś kobieta jest w sztabie, to znaczy, że zostaje na dłużej. Co
się z tym wiąże to fakt, że będzie miał dużo czasu, by jakoś owinąć ją sobie
wokół palca. Rozumiesz?
-
W sensie, że zrobi wszystko, by ją przelecieć?
-
Czasem mam wrażenie, że więcej w tobie męskiej bezpośredniości, niż we mnie.
Uśmiechnęłam
się, wlepiając wzrok w śnieg pod moimi stopami.
-
Po prostu chcę cię ustrzec przed osobnikami typu Hilde. To mój dobry kumpel. Znam
go i znam ten jego wyraz twarzy, gdy kogoś sobie upatrzy. Uwierz mi, ale takich
jak on jest tutaj znacznie więcej. Niekoniecznie tylko wśród zawodników, ale
ogólnie. Nie chcę, aby stała ci się tutaj jakaś krzywda, kiedy wiem, że mogę
temu zapobiec.
Gdy
podniosłam na niego swoje rozbawione tą troską spojrzenie, Thomas patrzył na
mnie błagalnie z łagodnym wyrazem twarzy. W jego oczach tliła się prośba o
zaufanie. Cały czas mnie zaskakuje. Każdym swoim ruchem, każdym słowem, gestem.
To jest piękne i nie jestem w stanie opisać, jak bardzo to doceniam. Po raz
kolejny mam tę ochotę, aby do niego podejść, przytulić się do niego i wmawiać
sobie, że to wystarczy. Nie umiem tego opisać. Nie potrafię określić tej siły,
która coraz bardziej popycha mnie w jego stronę. Wmawiam sobie, że to nic
wielkiego, zwyczajna chęć bycia blisko z kimś, kto rozumie. Nic więcej.
-
Ufasz mi? – spytał w końcu.
-
Dobrze wiesz, że tak.
Odetchnął,
jakby bał się odpowiedzi.
-
Czy w takim razie możemy w końcu pójść do domku i się odgrzać? Naprawdę nie
czuję już swoich stóp.
Kiwnęłam
głową i podeszłam do niego. Zrównaliśmy krok, kierując się w stronę boksu Austriaków
i przebywając tę drogę w ciszy. Ciszy, którą w końcu postanowiłam przerwać, nie
mogąc znieść układających się w uśmiech ust.
-
Jesteś zazdrosny.
Wiem,
to zabrzmiało dosyć okrutnie i zbyt pewnie siebie. Ale gdybym nie miała racji,
on nie oburzyłby się tak bardzo i z całego tego zamieszania omal nie wylądował
w zaspie.
-
Wcale nie!
-
Jesteś, jesteś.
-
Kobieto, chyba ci mózg zamroziło! – Na wpół krzyknął, zwracając tym uwagę przechodzących
obok Słoweńców. Kiwnął do nich, po czym znów odwrócił głowę w moją stronę i
spochmurniał. – Zazdrosny? Niby o co!
-
Hilde?
-
No przecież dopiero o tym rozmawialiśmy! – Podrzucił rękoma z fatalnym
załamaniem, na co prychnęłam śmiechem.
-
Jasne, bo tylko o to ci chodziło.
-
A niby o co innego!
-
Morgenstern, przyznaj się. – Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam w jego
stronę, wytykając palec prosto w jego twarz. – Jesteś zazdrosny - syknęłam z
satysfakcją. Thomas spiął mięśnie twarzy i wbił we mnie niezadowolone
spojrzenie.
-
Nie. Nie jestem - wycedził przez zęby.
-
W takim razie nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli pójdę na tę imprezę z
Norwegami?
-
A w ogóle musisz na nią iść?
-
Może mam ochotę?
-
A nie lepiej…
-
Nie. – Ucięłam, przekrzywiając głowę i wpatrując się w niego z wyczekiwaniem. –
Jeśli nie z wami… Jeśli nie z TOBĄ, Thomas… To z nimi.
Uśmiechnęłam
się i odwróciłam na pięcie. Cudem udało mi się powstrzymać grzęznący w gardle
śmiech. Poważnie, nie sądziłam że jednym zdaniem tak łatwo uda mi się
wyprowadzić go z równowagi. Nawet jeśli rzuciłam je tylko dla rozwiania swoich
wątpliwości i czystej ciekawości, to swoją reakcją utwierdził mnie w jednym.
-
Nie jestem zazdrosny! – krzyknął gdzieś za moimi plecami. Pokiwałam głową ze
śmiechem.
-
Jasne, jasne.
*
* *
jeśli właściwie ze mną postąpisz
ja postąpię właściwie z tobą
i jeśli będziesz trzymał mocno
zaufam ci
wiem, co ci chodzi po głowie
na to też przyjdzie czas
jeśli będziesz się ze mną widywał
*
Nigdy nie udaje mi się dopasować klimatu
rozdziału to bieżących wydarzeń. Miało być później, no ale… Morgi i te sprawy.
To niby nie koniec świata, prawda? A jednak tak ciężko jest się pozbierać
i przyjąć do wiadomości fakt, że jednak coś się zakończyło. Coś długiego,
pięknego, dającego radość od tak dawna.
Przepraszam, ale nie jestem w stanie nic
więcej napisać. Muszę się poskładać.
PS. Tak już przy okazji… Chcę wiedzieć,
ilu Was tu mam. Jeden klik w ankiecie na samym dole. A poza tym, to piosenki
pododawałam do poprzednich rozdziałów i w ogóle… Źle mi.
/tumblr.
Dzięki, Złamasie. Fruń jak najdalej.