*
nie wiem co to jest
ale mogę powiedzieć, że jest to coś
czego nie mogę przegapić
to trochę tak jakbyś pokazywał mi
gdzie mieszka szczęście
a cała moja siła polega na zwróceniu się do ciebie
z każdą pustą przestrzenią
brakuje mi elementów
które tylko ty możesz zastąpić
* * *
Wróć do mnie. Tak
bardzo cię proszę, gdziekolwiek teraz jesteś, wróć.
Czasem
mam wrażenie, że utknęłam w błędnym kole. Walczę-wygrywam-tracę. I tak całe
życie. Jakby szczęście na lodzie nie szło w parze ze szczęściem poza nim.
Jakbym miała tylko tę jedną możliwość i żadnej innej.
Czy
kiedykolwiek było inaczej? Odkąd pamiętam poświęcałam swoją codzienność,
przyjaźnie, krótkie znajomości, święta w domu i wakacje z ukochanym. Wszystko,
tylko po to, aby wspiąć się na szczyt. A gdy już go zdobywałam i czułam na szyi
przyjemny ciężar medalu, on ciągnął mnie w dół i sprawiał, że spadałam. I nie
było nikogo, kto by mnie złapał, bo w drodze na górę, opuszczały mnie kolejne
osoby.
Tata
wyjechał. Brian odszedł. Babcia powtarzała, że tylko zwycięzcy są coś warci. A
mama… tak naprawdę dopiero teraz czuję, że zawsze w jakiś sposób asekurowała
mnie podczas tej wspinaczki. I wiele, wiele innych osób, którym nie opłacało
się zostać, lub które sama odepchnęłam dla własnej wygody. Zostawali tylko
nieliczni, lub ci, którzy mieli swój cel w moim zwycięstwie. Ale oni tylko
stali obok, patrzyli i czekali na potknięcie.
Zastanawia
mnie tylko, jakim cudem Kamil i Lilka przetrwali ze mną te wszystkie lata?
Dlaczego? Dlaczego i oni nie odeszli, gdy dawałam im do tego wystarczające
powody? Dlaczego, gdy nie wytrzymywałam sama ze sobą, oni wciąż byli obok?
I
są ze mną w Soczi. Ale nawet tutaj, na samym końcu tej historii, gdy po
cholernie męczącej walce mam szansę na najważniejsze osiągnięcie, kogoś
brakuje.
Wyjechał.
Zostawił mnie. Zostawił mnie, chociaż obiecał, że będzie. Brzmi znajomo,
prawda? Cholerny hipokryta. Cholerny Morgenstern! Zostawił mnie w momencie, w
którym potrzebuję go najbardziej na świecie. Potrzebuję człowieka, który
podniósł mnie z kolan, poskładał na nowo, sprawił, że dzięki niemu mam siły,
aby tu być. A on? Spakował się i wyjechał. Tak po prostu. Jakbyśmy wcale nie
zaczęli próbować ze sobą być. Jakby wypowiedziane przez niego słowa nic nie
znaczyły. Nie ma go. I nienawidzę go tak mocno, jak nienawidzę siebie za to, że
dałam mu do tego powód.
Dlaczego
w ogóle to powiedziałam? Dlaczego w porę nie zorientowałam się do czego
zmierzamy i nie powstrzymałam nas? Mogłam to zrobić, a jednak… A jednak wolałam
dać upust nagłej złości, mojej, jego… Wybrałam większe zło i pozwoliłam tej
lawinie spaść.
Nie
chciałam tego. Nie chciałam, aby tamte słowa kiedykolwiek padły z moich ust.
Żadne z nich. Ale zadział impuls, pierwszy, drugi… dziesiąty. Po prostu byłam
szczęśliwa. Jeszcze wczoraj rano gra toczyła się tylko o dobry występ, a dziś?
Za kilka godzin powalczę o medal. I zostałam… sama. Bez niego. Znowu. To znowu
się dzieje. Znowu opuszcza mnie najważniejsza osoba. Znowu wtedy, gdy łyżwy stoją
w centrum uwagi.
Historia
zatacza koło.
-
Prawda, Kornelia? Kornelia!
-
Tak?
Drgnęłam
i rozejrzałam się po hotelowym hallu. Wszyscy patrzyli na mnie albo
podejrzliwie, albo z rozbawieniem. Zacisnęłam wargi i schowałam telefon do
kieszeni bluzy.
-
Opowiadałam właśnie twoim kolegom jak za dzieciaka wrzucaliśmy cię na lód, żebyś
nauczyła się sama jeździć, a ty darłaś mordę na pół województwa – odpowiedziała
Nina, posyłając mi znaczące spojrzenie. – Dwadzieścia lat później startujesz na
trzecich Igrzyskach, a japa wciąż ci się nie zamyka.
Wymusiłam
grymas, mający przypominać uśmiech, gdy wśród towarzystwa rozległ się cichy
śmiech. Sama nie wiem, dlaczego siedziałam z nimi wszystkim w hotelowym hallu
na kanapach i zabijałam pozostały do konkursu czas. Może nie chciałam znów
spędzać go sama w pokoju, jak przed wszystkimi innymi zawodami. Może nie
chciałam znów czuć się samotna.
-
Najgorzej było jak kiedyś upadła i zaryła twarzą o lód… O mein Gott, przez
tydzień nie chciała na lodowisko przyjść!
-
Bo leżała w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu… - mruknęła Lilka.
-
Przeżyła? Przeżyła!
-
I patrzcie, gdzie ją te upadki zaprowadziły – dodał tata, puszczając mi oko i
uśmiechając się ciepło. – Po medal!
-
Soczi. Skoczi. Stoczi.…
-
Synu, daruj sobie. – Nina machnęła ręką na Maćka. – I przynieś mi jeszcze jedną
kawę, bo to ciśnienie zaraz zabije mnie na śmierć. A ty, Kubuś… - tu wytknęła
palec na tatę – nie wariuj, przystojniaku. Cztery lata temu za wcześnie
ucieszyliśmy się z medalu i skończyliśmy z ziemniakiem. Nie zamierzam powtórzyć
tego w Soczi.
-
Spoczi! – krzyknął spod automatu Kot.
-
Czy on się za dużo śniegu najadł? – westchnęła Schröder. – Tylko bez cukru ta
kawa! A poza tym, Jakubie, nie to, żebym nie wierzyła w twojego dzieciaka, ale
wiesz, moja filozofia nie pozwala mi wierzyć w sukces, dopóki konkurs się nie
skończy. A, przypominam, on jeszcze się nie skończył.
-
Trochę wiary w tego ‘dzieciaka’, Ninka. To ty ją prawie wszystkiego nauczyłaś.
-
Więc wiem do czego jest zdolna w najmniej odpowiednim momencie.
-
Słaba chwila na przypominanie Vancouver – wtrąciła Lila. – Maciek! Hej!
Weźmiesz mi białą z cukrem?
-
No dopiero przyszedłem… - stęknął Kot, podając Ninie papierowy kubek. – Dawid?
-
Okeeej…
-
Siedź! – krzyknęła Li, tarasując mu drogę jedną z kul. – Ja chcę kawę od
ciebie, Maciek.
-
Przecież to automat robi… - Dejvi podrzucił ręce na wpół załamany, na co Lilka
prychnęła i łypnęła na niego z ukosa.
-
Czy to automat się wczoraj pomylił i zamiast czekolady dostałam zupę?
-
Bo Nelka miała zaraz jechać, a tobie zachciało się nie wiadomo czego!
-
Sam się zgłosiłeś na ochotnika.
-
Chciałem być miły!
-
Miła to byłam ja, gdy nie przyrąbałam ci za tę zupę, bo mogłeś ją na siebie
wylać. Albo gorzej! Na mnie! Więc sam widzisz różnicę.
-
Dostaję przez nich migreny… - mruknęła Ewa, masując palcami skronie,
doprowadzając tym samym Kamila do śmiechu. – Dobrze, że dzisiaj wyjeżdżamy.
-
Przegapicie dekorację.
-
Och, błagam. – Nina znów fuknęła na tatę. – Dajże jej w spokoju wystąpić! Tylko
medal i medal… Pierw trzeba dobrze pojechać, presję ominąć! Ja tylko sobie
wyobrażam, co się w tej Polszy teraz dzieje. Już pewnie wszyscy wyczuli szansę
na medal i robią to samo, co ty. A potem będą wieszać psy, bo to, bo tamto.
-
Ja po prostu wierzę w swoją córkę, okej? Zawsze wierzyłem.
-
A ja wierzę, że zaraz nie wytrzymam i wpakuję swoje nowe kozaczki w twój tyłek.
Przekonamy się, czy wiara działa cuda?
-
Nina…
-
To nie ty będziesz jako pierwszy patrzył jej w oczy, gdy się nie uda!
-
Muszę się przewietrzyć.
Wstałam
z fotela i ignorując zdziwione spojrzenia, wyszłam przed hotel. Usiadłam na
murku i wyciągnęłam z kieszeni komórkę. Cisza. Thomas nie odpisywał, nie
oddzwaniał, nie dawał żadnego znaku życia. Odbijałam się od poczty głosowej i z
każdym kolejnym razem miałam coraz większą ochotę cisnąć telefonem o ziemię, by
na końcu rozpłakać się jak małe dziecko. Bo to nie tak miało wyglądać. To nie
tak miało się skończyć.
-
Proszę, proszę, proszę… Odbierz…
Ale
on nie odebrał, coraz mocniej miażdżąc resztki mojej nadziei. A mimo to
próbowałam dalej. Na nowo wybierałam jego numer i błagałam, by w końcu pozwolił
mi usłyszeć swój głos. Jakaś cząstka mnie naiwnie wierzyła, że nie mógł mnie
zostawić.
Przecież
obiecał!
Abonent tymczasowo
niedostępny.
-
Uch! Pieprz się!
W
ostatniej chwili powstrzymałam się przed rzuceniem komórki przed siebie.
Zacisnęłam usta, wstrzymując za nimi całą wiązankę gorzkich słów i pokręciłam
głową. Nie wierzę, że to wszystko się dzieje. Nie wierzę, że znowu znaleźliśmy
się w tak popieprzonej sytuacji.
Tylko
westchnęłam, gdy Kamil usiadł obok. Nie miałam ochoty na żadne rozmowy.
Jednocześnie nie chciałam być sama. Potrzebowałam pomilczeć, najlepiej z kimś,
najlepiej właśnie ze Stochem. Dlatego westchnęłam po raz drugi, przyjmując z
wdzięcznością ciszę, która zapanowała między nami na kilka chwil, dopóki nie poczułam
na swoim ramieniu pierwszego, a potem drugiego stuknięcia Kamila. Dopiero przy
trzecim się uśmiechnęłam, a przy czwartym nawet mu oddałam.
-
Osiem lat później… - wyrecytował Stoch, po czym wziął głęboki oddech i
przesunął spojrzeniem po okolicy. – Cholera, pamiętasz Turyn? Straszne były z
nas wtedy szczyle.
Uśmiechnęłam
się pod nosem, przywołując w pamięci wszystkie niezatarte wspomnienia z naszych
pierwszy Igrzysk. Ceremonię otwarcia, okropne czerwone kurtki, konkurs
biathlonu, swój pierwszy olimpijski występ, białą sukienkę, muzykę z „Dziadka
do orzechów”, siódme miejsce i lecącą w moją stronę śnieżkę.
-
Patrz, gdzie jesteśmy teraz.
-
Widzę, jak dużo się zmieniło – odparłam, posyłając Kamilowi smutny uśmiech.
Dorośliśmy,
z pary gówniarzy, na których nikt wtedy nie stawiał, staliśmy się najlepszymi w
swoich dyscyplinach, zdobywając niemal wszystko to, co chcieliśmy. Wystarczyło
spojrzeć na Stocha. Został mistrzem świata, podwójnym mistrzem olimpijskim, a
teraz jest na prostej drodze po kryształową kulę. Dojrzał, ożenił się i… Po
ośmiu latach wciąż jest moim przyjacielem. A ja? Mistrzyni świata, kilkukrotna
mistrzyni Europy i zwyciężczyni cyklu Grand Prix, która dziś wieczorem zakończy
karierę. Wciąż szukam swojej drogi.
Minęło
osiem, cholernie długich i trudnych lat. Przegrywaliśmy, wygrywaliśmy, ciężko
trenowaliśmy, podejmowaliśmy decyzje, a później ponosiliśmy ich konsekwencje.
Walczyliśmy, poddawaliśmy się, cieszyliśmy się, albo wściekaliśmy i płakaliśmy,
gdy nikt nie patrzył. Upadaliśmy, wstawaliśmy, szliśmy dalej, gdy wierzyli
wszyscy, lub nie było przy nas nikogo. Od tamtej pory zdążyliśmy przejść przez
tak wiele. A mimo to wciąż mam przed oczami obraz szesnastoletniej Kornelii,
osiemnastoletniego Kamila, pachnącej pizzą knajpy na obrzeżach turyńskiej wioski
olimpijskiej i ostatniego dnia Igrzysk.
-
Pamiętam, jak wtedy powiedziałeś, że jeszcze kiedyś medale będą nasze. –
Uniosłam kącik ust, przypominając sobie nastoletnie dywagacje Stocha wygłoszone
nad margaritą. – Prawie nam się udało, co?
-
Słyszałaś, co powiedziała Nina. Konkurs jeszcze się nie skończył.
Prychnęłam
z uśmiechem i pokręciłam głową, opuszczając wzrok na swoje dłonie.
-
A pamiętasz Vancouver? – Popatrzyłam na niego z rozbawieniem, czując w oczach
wywołane sentymentem i bezradnością przed nieuniknionym końcem łzy. Do tej pory
nie bawiłam się w żadne podsumowania, a poza tym… tak bardzo chciało mi się
płakać. – Już nie byliśmy najmłodsi, wszyscy nas znali… I znowu nam nie wyszło.
Pamiętasz, jak prawie udało mi się zająć trzecie miejsce?
-
Nelka…
-
Ten drugi zepsuty skok czasem śni mi się po nocach. Mogłam mieć ten medal…
-
Dalej możesz go mieć – wtrącił Kamil, szturchając mnie lekko łokciem i
naprowadzając mój wzrok na swoją uśmiechniętą twarz. – Bo teraz jesteśmy w
Soczi. I znowu wszystko jest w twoich rękach.
-
Powiedział dwukrotny mistrz olimpijski – mruknęłam, na co się roześmiał. – Cały
czas zapominam ci powiedzieć, jak potwornie jestem z ciebie dumna. – Uderzyłam
lekko ramieniem o jego. – Hej, spełniłeś nasze marzenie z Turynu.
-
Tak… - Pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. - Widzisz jaka to była długa droga? – spytał po
chwili, patrząc gdzieś przed siebie. Westchnął, ale czułam, że się uśmiechał. –
Nie wierzę, że dalej będę musiał iść sam – dodał, obracając głowę w moją stronę.
Usta
wyraźnie mi zadrżały, gdy na niego spojrzałam.
-
Jakbyś kiedyś poczuł się samotny… to wiesz, gdzie mnie szukać – wydusiłam z
siebie, nim pierwsze łzy pociekły mi po policzkach. Kamil od razu przygarnął
mnie do siebie ramieniem i pozwolił wtulić twarz w swoją szyję. Dopiero przy
nim czułam, że jestem kilka metrów przed metą. I tak bardzo bałam się ją
przekroczyć. – Czemu to tak strasznie boli?
-
Bo ci zależy. A gdy nam zależy, cierpimy najmocniej.
Zacisnęłam
mocniej powieki i zwinęłam dłonie w pięści, cała się trzęsąc. Gdyby tylko mogło
już być po wszystkim…
-
Nelka, co się dzieje, co? – Stoch odsunął mnie od siebie i spojrzał mi w oczy.
Znowu się rozpadam.
Otarłam
policzki dłonią i pokręciłam głową.
-
Nic. – Posłałam mu słaby uśmiech, pociągając nosem. – Po prostu bardzo się
cieszę, że tu jesteś.
Wiedziałam,
że i tak w to nie uwierzy. Mimo to Kamil nie powiedział ani słowa, nawet się
nie skrzywił, jak przy każdym moim kłamstwie. Zsunął się z murka i kucnął
przede mną, ściskając w dłoniach moje.
-
Nigdy nie będziesz sama. Nie dopóki ja tu jestem, okej?
Pokiwałam
głową, resztkami sił unosząc kąciki ust.
-
Fajnie, że odnalazłeś mnie w Titisee.
-
Fajnie, że mi na to pozwoliłaś.
Podniósł
się i mnie przytulił. Z całych sił przywarłam do Kamila, w jakiś sposób
potrzebując jego bliskości znaczniej bardziej, niż kiedykolwiek. Był. Przez
cały czas pozwalał mi czuć swoją obecność i wsparcie, nawet wtedy, gdy tego nie
chciałam. Czasem zastanawiam się, jak mogłam w tak łatwy sposób odciąć się od
niego i uciec z Polski? I co by było, gdybyśmy nie spotkali się w Niemczech?
Odsunął
się i położył dłonie na moich ramion, spoglądając na mnie z tym swoim kamilowym
uśmiechem. A potem kiwnął głową, abym się odwróciła. Przez szklaną ścianę
hotelowego hallu ujrzałam stojącą przy windzie mamę, wpatrzoną w… tatę. Wstał z
sofy. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Aż w końcu tata podszedł do
mamy i wyciągnął w jej stronę dłoń.
-
Nie bój nic, Nelka – powiedział Kamil. – Na
końcu wszystko jest dobrze.
Nie
potrafiłam wyprzeć się wrażenia, że już kiedyś ktoś mi to powiedział. Pokiwałam
więc głową i uśmiechnęłam się lekko, nie odrywając wzroku od połączonych w
delikatnym uścisku dłoni.
* * *
mogę cię zapewnić
że to serce było jaśniejsze niż spadająca gwiazda
i wszystkie pieniądze, które mi dawano
teraz nie ma już niczego
co mogłabym zepsuć
* * *
Nie zostawiaj mnie.
Potrzebuję cię.
To
nienormalne, w jaki sposób brak drugiej osoby może odbierać siły. Jak bardzo
boli, gdy czuję się opuszczona i budzi się we mnie świadomość, że zostałam sama
z własnej winy. Bo dałam powód, powiedziałam kilka słów za dużo i… Zapomniałam
o tych najważniejszych. Jak cholernie parzy pustka, którą czuję, bo go nie ma.
Nie ma człowieka, który ją wypełniał. Zabrał ze sobą wszystko, swoje ciepło,
bezpieczeństwo, poczucie, że jeszcze będzie dobrze. Wyjechał i wiem, że
wyjechał przeze mnie. Bo oboje czuliśmy żal, bo oboje wiedzieliśmy, że
popełniliśmy błędy, które będą ciążyły jeszcze przez długi czas. Bo on kocha, a ja już zapomniałam, jak wypowiada
się te słowa. Bo czułam i dalej czuję całą sobą, że przy nim mogę znów się ich
nauczyć. I chcę tego. Tylko jak mam to zrobić, skoro jego tu nie ma?
I
dlaczego znów obwiniam łyżwy za swoje niepowodzenie?
Czasem
mi się wydaje, że było o wiele lepiej, gdy nie
czułam. Gdy nie potrzebowałam,
gdy nie pragnęłam, gdy nie kochałam. Gdy wypełniałam pustkę
sukcesami i świadomością, że tylko ja potrafię siebie ocalić. Byłam sama i było
mi z tym dobrze, wygodnie; nie tonęłam, ciągnięta na dno przez słabości. Kontrolowałam
je, potrafiłam poradzić sobie z każdą przeszkodą, byłam silna, bo tego ode mnie
wymagano. Nie bałam się.
A
potem rozpadłam się na kawałki i stałam się tylko
człowiekiem.
Ale
czy nie jest przyjemnie czuć? Czuć, że zależy? Że potrzebuję? Wystarczy
odrzucić te złe momenty i przypomnieć sobie każde mocniejsze uderzenie serca,
ciepły dotyk na skórze; usłyszeć znów swoje imię, wypowiadane w ten jeden,
specyficzny sposób. Jeszcze nigdy przechodzące przez całe ciało dreszcze nie
kojarzyły się z czymś tak dobrym. Ciepłe spojrzenie i uśmiech były cenniejsze
od wszystkich medali. A poczucie bycia ważną? Szczególną? Wyjątkową, ale nie
pod względem talentu, ale tego, jaką jest się osobą? Jakie to było uczucie, gdy
wreszcie zauważono człowieka? Cierpiącego, złamanego, bojącego się samego
siebie, ale człowieka? Czy nadzieja, która wtedy się pojawiła, nie przyniosła
tak wyczekiwanego spokoju?
Czy
bycie człowiekiem nie jest lepsze?
Fakt,
boli. Ale gdyby nie bolało, skąd byśmy wiedzieli, że popełniliśmy błąd?
W
całym swoim życiu pomyliłam się zbyt wiele razy. Dlatego zaciskam pięści i
wstrzymuję krzyk, bo tak trudno jest wytrzymać w swoim ciele. Boli od środka.
Mam wrażenie, że zaraz znów się rozpadnę, uderzana każdą pojedynczą winą, za
którą brałam odpowiedzialność. Wszystkie niewypowiedziane słowa, wszystkie
szanse, które zaprzepaściłam, wszystkie chwile, których nie potrafiłam docenić,
odbijały się w mojej głowie, niemal ją rozsadzając. Wszystko, co przez całe
życie zbierało się gdzieś pod moją skórą, teraz daje o sobie znać. Pękam.
I
nie potrafię sobie z tym poradzić.
* * *
czas się zatrzymuje
kiedy jestem z tobą liczę sekundy, które dostałam
bo zwróciłeś mi wszystkie minuty
w których byłam tym czy nie jestem
to tak jakby przeszłość nie miała znaczenia
próbując uciec nie mogę się ukryć
jestem w ciemności i jedyne co widzę to twoje
światło
świecisz jaśniej niż cokolwiek co do tej pory
widziałam
i mogę ci obiecać, że to serce będzie spadającą
gwiazdą
bo wiesz co to oznacza
* * *
Nie wiem na czym
stoję. Co z nami? Co ze wszystkim, na czym nam zależy?
Jeszcze
wczoraj rano wydawało mi się, że w końcu rozpoczęłam życie, którego zawsze
podświadomie pragnęłam. Teraz… Jest zimno, dookoła widzę same obce twarze, a
telefon milczy. Jedno mrugnięcie okiem sprawiło, że znów zostałam sama. A
przecież przed chwilą jeszcze tu był, trzymał mnie w swoich ramionach,
obiecywał… Naprawdę wystarczyło tak niewiele, aby odejść? Kiedy zaczniemy uczyć
się na błędach?
-
Nela!
Uniosłam
głowę, słysząc znajomy głos. Zacisnęłam usta, wstałam z kanapy i omijając
kręcących się po hallu Iceberg Areny ludzi, podeszłam do chłopaków.
Uśmiechnęłam się słabo do Gregora, pozwoliłam Michiemu pocałować się w
policzek, po czym z całych sił objęłam ramionami szyję Didla.
-
I jak?
-
Przykro mi.
Posłał
mi przepraszający uśmiech i spoglądając na Grega i Michiego, odsunął się. Bo
przecież oni nie wiedzieli.
-
Wyczuwaaam… medal! – Hayböck zmrużył oczy i posłał mi znaczące spojrzenie, do
którego dołączył swój firmowy uśmiech. – Duży, okrągły, o, gdzieś w tym miejscu
– dodał, machając palcem w okolicach mojego mostka.
-
Jak już chciałeś ją zmacać, to mogłeś po prostu zapytać – mruknął
Schlierenzauer. – Podejrzewam, że po znajomości by ci pozwoliła. Chociaż
najpierw musiałbyś spytać Thomasa…
-
Ja nie mam nic przeciwko.
-
Nie ciebie, kretynie, tylko Morgen…
-
Więc jakiego koloru ten medal? – wtrącił szybko Didl. – Jakiś ładny na pewno,
nie?
-
Tak, kurwa, różowy w zielone paski. Ty się dobrze czujesz?
-
Pytanie, czy Nela się dobrze czuje? – Głos zabrał Michael, który od dłuższej
chwili mi się przyglądał. Poczułam szybciej bijące serce, gdy położył dłonie na
moich ramionach i kazał na siebie spojrzeć. – Coś ty taka blada?
-
To nic. Jest okej.
-
No właśnie widać – fuknął Gregor. – Wyglądasz, jakbyś miała zaraz paść i nie
wstać. Red-Bulla?
-
Tego twojego? Nie, dzięki. – Wysiliłam się na blady uśmiech i posłałam mu
sugestywne spojrzenie, na co zrobił taką minę, jakby miał zaraz pomóc mi
osiągnąć poziom podłogi.
-
Weź ty może usiądź, co?
-
Nie trzeba, Michi. Naprawdę, to… To makijaż. Wzięłam za jasny podkład –
skłamałam, podpierając kłamstwo kolejnym uśmiechem. – Nie przejmuj się. Lepiej
powiedz, co u ciebie?
Hayböck
zrobił głupią miną i spojrzał na mnie, jakby na czole wyrósł mi kaktus, po czym
popatrzył na chłopaków, jakby doszukiwał się u nich jakiejś pomocy.
-
Co?
-
Co ‘co’? Ciągle mówimy o mnie, a… Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że tak
rzadko pytam, co u was. – Złapałam go pod rękę, starając się z całych sił, aby
zachować tę grę pozorów i w jakiś sposób przytrzymać się normalności. Nie
mogłam dać się zwariować przez coraz głośniej krzyczące wyrzuty sumienia.
Musiałam czuć w choć małym stopniu, że jest dobrze. – Więc?
-
Nelka, jesteś pewna, że wszystko gra? – spytał podejrzliwie Michael.
-
Jak najbardziej!
-
O rany, spytała cię, to odpowiedz, na chuj drążyć temat? – mruknął znad swoich
paznokci Gregor. Michi wzruszył ramionami, ale mimo to nie odpowiedział, więc
Schlierenzauer wywrócił oczami i westchnął, jakby był tą osobą, która zawsze
musi robić wszystko za innych. – Jest pięknie. Minęły dwa dni, a ja wciąż mam
kaca, bo pewne dwa durnie postanowiły, że rozepną mi dupę, bo ponoć chodzę cały
czas spięty. A prawda jest taka, że mam więcej luzu, niż cała wioska olimpijska
razem wzięta. I to w tych częściach ciała, o których wiem tylko ja i Jasiu
Ziobro. Bez podtekstów, kurwa.
Parsknęłam
śmiechem. Chyba właśnie takiej odpowiedzi potrzebowałam. Gregor pokręcił głową
z zażenowaniem, ale i tak ukradkiem uśmiechnął się porozumiewawczo i puścił mi
oko. Odetchnęłam, czując się odrobinę rozluźniona.
-
Nelka, jakie ty masz zimne ręce! – krzyknął nagle Michi i chwycił w swoje
dłonie moje. Niezbyt ogarnęłam, w którym momencie ich dotknął, więc tylko
posłałam mu nieco przymglone spojrzenie, gdy próbował je rozgrzać tarciem. I
już chciałam powiedzieć mu, że zawsze mam zimne dłonie, gdy do akcji wkroczył
Didl.
-
Daj jej spokój! Ostatni konkurs w życiu zaraz ma, karierę kończy, więc się
stresuje! To chyba normalne, nie? Ty jakbyś był na jej miejscu, tu już by cię
wywozili nogami do przodu.
-
Uuu, Didl dał głos – zamruczał Gregor.
-
Idźcie zająć już miejsca, co? – westchnął Thomas, obrzucając ich niechętnym
spojrzeniem. Michi uniósł brew.
-
A ty?
-
Halo? Jestem frajerem, który załatwia jedzenie? Idźcie, znajdę was.
Chłopaki
spojrzeli po sobie, ale jedynie wzruszyli ramionami, jakby bardzo im to
pasowało. Uśmiechnęłam się lekko, już po chwili tonąc w objęciu Michaela.
-
Trzymam mocno kciuki. Pamiętaj, że jesteś miłością mojego życia, okej? –
Przypatrzył mi się uważnie i uśmiechnął z zadowoleniem dopiero wtedy, gdy
kiwnęłam twierdząco głową. Jeszcze raz mocno mnie przytulił i pocałował w
policzek. – Maleńka, jesteś wielka.
Gregor
prychnął.
-
Jesteś kurduplem – podsumował mnie, gdy stanął naprzeciwko. – Jesteś rudym,
marudnym, strasznie popieprzonym kurduplem. I ciągle widzę twój wyrażający chęć
pozbawienia mnie cennych organów wyraz twarzy z Titisee. Powiedz mi: dlaczego?
-
Bo patrzyłam tak na ciebie przez cały czas?
-
Bingo.
Uśmiechnął
się. A potem uniósł rękę, jakby chciał mnie poczochrać, ale w ostatniej chwili
się powstrzymał i westchnął.
-
Jeszcze ci zepsuję te włosy, a przy okazji makijaże i wszystko to… no wiesz… I
dopiero będziesz wrzeszczeć.
Mimowolnie
roześmiałam się, widząc jego nieco bezradną, ale i rozbawioną minę. Uniósł
kąciki ust i wyciągnął przed siebie dłoń. Westchnęłam, spoglądając na niego i
próbując powstrzymać cisnące się do oczu wzruszenie. Uścisnęłam delikatnie jego
dłoń, by po chwili wtulić twarz w klatkę piersiową Schlierenzauera.
-
Dzięki, Gregory. Za wszystko.
-
Daj czadu i rozjedź ich wszystkich.
Michael
i Gregor zniknęli za rogiem. Jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w
miejsce, w którym przed chwilą stali i unosili zaciśnięte kciuki. Wbiłam palce w
materiał koszulki w okolicach piersi i wypuściłam przez drżące usta oddech.
A
potem odwróciłam się w stronę Didla.
-
Myślałam, że Greg wie?
Pokręcił
bezradnie głową i wzruszył ramionami.
-
Też tak myślałem, ale obaj są święcie przekonani, że Morgi dołączy w trakcie
konkursu.
Stłumiłam
jęk, wywołany nagłym ukłuciem w klatce piersiowej i uciekłam spojrzeniem w
stronę wejścia, w którym tak bardzo łudziłam się zobaczyć Thomasa. Ale wśród
pojedynczych osób nie dostrzegałam tej, którą chciałam zobaczyć. Konkurs już
trwał, pierwsza grupa zawodniczek kończyła swoje występy, za dwie godziny
planowano start tej ostatniej; tej, którą miałam otworzyć. A jego nie ma.
I
nie będzie.
-
Próbowałem dodzwonić się do niego z telefonu w siedzibie Austrii, ale też nie
odbierał. Zadzwoniłem więc na numer awaryjny, który Thomas podał w razie wu,
ale też nic. Chociaż teraz nie jestem pewien, czy wykręciłem kierunkowy… A poza
tym nikt w siedzibie nie ma żadnych informacji o rezerwacji biletów, ani o
przelotach do Austrii. Nic.
Bardzo
powoli zamrugałam, nie spuszczając spojrzenia z Dietharta.
-
I ty sam tak na to wszystko wpadłeś?
-
A co w tym dziwnego?
Pół
minuty na niemy podziw Didla dla jego wspaniałomyślności i zaradności.
-
Nie, nic. Dziękuję – wydukałam, na co przewrócił oczami i westchnął.
-
Ktoś musi ci pomóc. Robię, co mogę i… Chociaż tak mogę ci się odwdzięczyć za
wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
Nie
potrafiłam mu na to odpowiedzieć. Posłałam mu blady uśmiech i po prostu go
objęłam. Chociaż w taki sposób mogłam pokazać mu, jak bardzo cieszę się, że
jest. Sama nie wiem, co bym momentami bez niego zrobiła. Zawsze w jakiś sposób
potrafił pojawić się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.
-
Didl… - szepnęłam, cały czas kurczowo trzymając się jego szyi. – Co ja mam
zrobić?
Wypuścił
z ust powietrze.
-
Może to zabrzmi dziwnie, bo zgodzę się z Gregorem, ale… Rób swoje.
-
Gdyby to było takie proste.
Odsunęłam
się od Thomasa i wymusiłam uśmiech. Rety, jak ja uwielbiam tego chłopaka za
wszystko, co zrobił!
-
Już w Sylwestra wiedziałem, że wystartujesz na Igrzyskach.
-
I nic mi o tym nie powiedziałeś? – Uniosłam brew z rozbawieniem.
-
Wolałem poczekać do takiej chwili, jak ta.
Mimowolnie
się roześmiałam, więc poczochrałam te wiecznie roztrzepane diethartowe włosy.
Skrzywił się i natychmiast poprawił grzywkę, która ani trochę nie wyglądała
lepiej.
-
Nela, bo my się przyjaźnimy, prawda? – spytał nagle, na co pokiwałam głową,
choć posłałam mu podejrzliwe spojrzenie. – Więc jako przyjaciel mam obowiązek
skopać Morgiemu tyłek za to, że tak cię tutaj zostawił – oświadczył, a mi oczy
powiększył się dwukrotnie. - Wiem. Wiem, że to mój starszy kolega z drużyny i
właściwie do dzisiejszego poranka wzór do naśladowania, ale nie mogę przeżyć
tego, co zrobił. Nie zasłużyłaś na to. Nie dzisiaj. Dzisiaj powinnaś cieszyć się
z medalu, a nie martwić się o to, że ten, uwaga, g n o j e k, wyjechał. Obiecuję,
że jak tylko go dorwę, to nie będę myślał o żadnym z upadków. Po prostu nie,
już teraz mam to w dupie. Tak mu nakopię, że z domu przez miesiąc nie wyjdzie.
No chyba, że błagać cię na kolanach o wybaczenie. Bo ja się na takie zachowanie
nie godzę i już. Tutaj niby mnie pouczał, po kątach rozstawiał, a proszę
bardzo, jak sam się zachował! I to nie pierwszy raz!
Za
dużo Didla w Didlu, jak na jeden dzień. Przez długą chwilę patrzyłam na niego i
nie potrafiłam wykrzesać z siebie żadnego słowa. Bo… Bo co?
-
Dzięki… - wydusiłam zbyt otumaniona nagłym postanowieniem Dietharta. – Czy coś.
Kiwnął
głową na znak, że zawsze mogę na niego liczyć. W porządku, zapamiętam. Odetchnęłam
i zerknęłam na telefon. Zero nowych wiadomości, zero nieodebranych połączeń i
pora zacząć się rozgrzewać.
-
Muszę iść.
-
Ach, byłbym zapomniał! – Didl nagle podrzucił rękoma i sięgnął do plecaka, po
czym wyjął z niego… pluszową świnkę. – Wziąłem ci go!
-
Pan Prosiak? – Uśmiechnęłam się, biorąc w palce słynny talizman z Turnieju
Czterech Skoczni.
-
To dla ciebie. Na szczęście.
Zerknęłam
na Didla, nie do końca rozumiejąc.
-
Ale ja nie mogę go przyjąć. To twój prosiak.
-
Teraz jest twój. Mi już pomógł.
-
Takie przechodnie szczęście?
Pokiwał
głową, więc znów mocno go przytuliłam, po czym parsknęłam śmiechem, gdy
zachrumkał przeciągle i dość głośno.
-
Co byś o mnie nie zapomniała.
-
Wierz mi na słowo, nie ma na to szans.
* * *
właśnie zbudziłam się ze snu
w którym byłam w jednym kawałku
żadnego fragmentu mnie
i na tych pustych ulicach miłość trzymała mnie razem
i nie pozwoliła mi odejść
* * *
Co ja tu robię,
jeśli nie ma obok ciebie? Po co tu jestem?
Chcę
stąd uciec.
Mam
ochotę ściągnąć łyżwy i pobiec w stronę wyjścia. Nie patrzeć na konsekwencje,
po prostu stąd wyjść i nie pokazywać się światu. Już pokazałam, że się
podniosłam, udowodniłam, że wciąż potrafię walczyć… Dlaczego to nie może
wystarczyć? Nie potrzebuję niczego więcej, nie po to tu przyjechałam. Dostałam
to, czego chciałam. Teraz potrzebuję tylko Thomasa. Chcę, żeby był tu ze mną,
chcę czuć jego obecność. O nic więcej nie proszę. Niech on wróci. Niech znów będzie
przy mnie.
To
wszystko, czego potrzebuję.
A
mimo to nie cofam się. Zaciskam palce na materiale czarnej sukienki i nie
odwracam wzroku od kotary, za którą wszystko ma się rozegrać. Oddech ciąży, a
serce bije jeszcze normalnym tempem. Czas się kończy. Zostały już ostatnie
chwile, a potem… Co potem? Jak będzie wyglądała teraźniejszość w momencie, w
którym opuszczę lód po raz ostatni?
Tak
bardzo się boję.
Ale
próbuję. Ten ostatni raz biorę głęboki wdech i otwieram oczy, gdy czuję na
powiekach biel lodowej powierzchni. Wychodzę wraz z pozostałą piątką
najlepszych zawodniczek i na moment tracę kontakt z samą sobą. Mam wrażenie,
jakby okrzyki i brawa miały zaraz wysadzić lodowisko w powietrze. Przyszło o
wiele więcej ludzi, niż wczoraj. Wypełnili niemal wszystkie miejsca. I patrzyli
na nas, uśmiechając się i oklaskując, choć jeszcze nic nie zrobiłyśmy.
Rozglądam się dookoła i w jednej chwili mam wrażenie, że jestem zupełnie mała,
a cały świat wiruje, zlewając się w kolorową plamę. Wciągam w płuca zimne
powietrze i ignoruję silne ukłucie pod lewą piersią.
Nie jesteś sama.
Nie jesteś sama…
Więc
dlaczego czuję, że to znowu się dzieje?
Rozpędzam
się, wybijam, psuję skok i ląduję, wewnątrz wrzeszcząc na siebie za
nieutrzymanie skupienia. Nie ukrywam frustracji, więc wymijam rozgrzewającą się
Rosjankę i jadę dalej, wywołując ciepło w nogach. Chcę poprawić skok, ale znów
się mylę i po jednym obrocie dotykam lodu obiema łyżwami. Tak bardzo próbuję
nie wytrącić siebie z wypracowanej niemal wszystkimi siłami równowagi, ale nie
potrafię pohamować coraz mocniej wyczuwalnej złości. Powtarzam fragmenty
choreografii, pobudzam do dalszej pracy wszystkie mięśnie, chcę choć na chwilę
się wyłączyć.
Ale
nie potrafię. Czuję, że boli.
Tylko
tym razem nie chcę, aby ból okazał się silniejszy ode mnie.
You can be the greatest, you can be the best, you can
beat the king kong banging on your chest. You can beat the world, you can beat
a war, you can talk to God, go banging on his door.
Przymykam
oczy i odchylam głowę, wsłuchując się w puszczaną w Arenie piosenkę. Wypuszczam
przez usta powietrze, próbując odnaleźć w sobie choć odrobinę spokoju. Potrzebuję
go, potrzebuję wyciszyć umysł, odsunąć ból, przestać myśleć.
You can throw you
hands up, you can beat the clock. You can move a mountain, you can break rocks. You can
be a master, don’t wait for luck, dedicate yourself and you gonna find yourself
standing in the hall of fame.
Pytania.
Pytania w mojej głowie. Nagłe i domagające się natychmiastowej odpowiedzi.
Gdybym lata temu dowiedziała się, do czego doprowadzą mnie łyżwy – czy
zrezygnowałbym z nich? Czy porzuciłabym jazdę, mając świadomość, ile mogę
przegrać, wygrywając? Czy znów wybrałabym tę drogę, wiedząc, ile razy się na
niej potknę?
Tak.
You can go the distance, you can run the mile. You can
walk straight through hell with a smile. You could be the hero, you could get
the gold, breaking all the records they thought never could be broke.
Tak,
wybrałabym łyżwy. Wybrałabym łyżwy, kochając je i nienawidząc jednocześnie. Za
wszystko, co mi dały i za wszystko, co odebrały. Wybrałabym je. Bo to one
sprawiły, że jestem tym człowiekiem, którym jestem. Ukształtowały mój
charakter, zbudowały ambicję i wolę walki. Nauczyły upadać i wstawać.
Do it for you people, do it for you pride. How are you
ever gonna know if you never even try? Do it for your country, do it for your
name, ‘cause there’s gonna be a day when you’re standing in the hall of fame.
Bo
łyżwy nigdy nie były problemem. Łyżwy zawsze były wtedy, gdy potrzebowałam
uciec od ludzi. To ludzie ranili, a one ratowały mnie przed nimi. Tylko nieco
za późno zdałam sobie z tego sprawę. Gdyby nie Thomas, nie zrozumiałabym tego, ani
nie poczułabym, jak bardzo to kocham. Prawdopodobnie gdyby nie on, nigdy nie
wróciłabym do jazdy. A tak? Jestem tu. Już po raz ostatni, ale jestem. Bez
Thomasa, ale… Ze wszystkim tym, czego mnie nauczył. I za co mu podziękuję, gdy
tylko go dorwę. Bo odnajdę go. I pokażę mu, jak silną we własnej słabości mnie
uczynił.
Standing in the hall of fame. And the world’s gonna
know your name ‘cause you burn with the brightest flame. And the world’s gonna
know your name and you’ll be on the walls of the hall of fame.
Zrobię
to. Ostatkami swoich sił i na krawędzi wytrzymałości. Pokonam samą siebie. Pokażę,
że te wszystkie lata nie poszły na marne. Że było warto walczyć, cierpieć,
dążyć do celu. Zrobię to. Potrafię, chcę. Dla wszystkich ludzi, których zawsze
miałam po swojej stronie.
Dla
siebie.
You can be a champion. You could be the greatest. You
can be the best. You can be the king kong banging on your chest. You can be a
champion. You could beat the war. You can talk to God, go banging on his door.
You can throw your hands up. You can beat the clock. You can move a mountain.
You can break rocks. You can be a champion. You can be a master. Don’t wait for
luck.
Dedicate yourself and you can find yourself standing
in the hall of fame.
Nawet
nie wiem, kiedy zostałam na lodzie zupełnie sama.
Uciekam
pod naporem spojrzenia blisko dziesięciu tysięcy osób i podjeżdżam do bandy.
Nina wzdycha i podaje mi butelkę wody.
-
Żadnego gadania dzisiaj? Nawet przypowieści o siewcy?
Schröder
przymyka oczy i kręci głową. A gdy znów na mnie patrzy, nie potrafię określić
jej spojrzenia. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby Nina była taka… przejęta?
Dlatego
aby skołować mnie jeszcze bardziej, kładzie na bandzie swoje dłonie wewnętrzną
stroną do góry. To coś zupełnie nowego, do tej pory nieznana mi strona Niny.
Niepewnie, ale kładę na nich swoje, które mocno ściska.
-
Dzisiaj będzie ckliwa historyjka o dziewczynce, która wywróciła mój świat do
góry nogami – zaczyna, sprawiając, że czuję przepływającą przez ciało falę
ciepła. – Nie tak dawno temu, choć byłam wtedy piękna, młoda i uganiał się ze
mną pewien przystojny Hans, na świat przyszedł mały, rudy bachor, który
pokrzyżował mi cudowne plany wypuszczenia w świat utalentowanej łyżwiarki.
Dziewczyna miała osiemnaście lat i ogromny potencjał, ale wybrała bycie matką
ponad sukcesami. Nie umiałam się z tym za cholerę pogodzić. Ale wiesz…
Zrozumiałam ten wybór, gdy zobaczyłam jej córkę po raz pierwszy. Dasz wiarę, że
z miejsca się w niej zakochałam? To kompletna paranoja, ale kochałam ją coraz mocniej
z każdym kolejnym razem, gdy patrzyłam na nią, jak uczy się jeździć na łyżwach.
Gdy krzyczała, gdy upadała i gdy darła japę jeszcze głośniej, ale… Na końcu i
tak sama wstawała bez niczyjej pomocy i próbowała dalej. I tak przez następne dwadzieścia
lat jej życia patrzyłam na nią, jak walczy, jak upada i jak podnosi swój chudy
tyłek z lodu, bo taka już była uparta. Teraz ten rudy elf w różowym wdzianku
stoi przede mną i mam ochotę go udusić za te pieprzone sentymenty, przez które
zaraz się poryczę. – Pauzuje na chwilę i bierze głęboki oddech, po czym znów patrzy
mi w oczy. – Kubiak, póki czuję się emocjonalnie rozpierdolona, powiem ci, że
jestem kurewsko z ciebie dumna. I to nie przez wzgląd na te wszystkie wygrane,
bo aktualnie one nie mają żadnego znaczenia. Jestem dumna, że podniosłaś się
ten ostatni raz. Nie myśl o punktach, o medalu, ani o tym, by zadowolić
kogokolwiek, poza sobą. Jedź. Ciesz się tym. Baw się. Spraw, żebyś ty sama była
z siebie dumna tak, jak my wszyscy już jesteśmy. I… I pamiętaj, że to ostatni
raz, gdy możesz skopać Makaroniarę. Tak na wszelki wypadek.
Jeśli
to miało pomóc mi utrzymać spokój przed występem, to się nie udało. Bo oprócz
gigantycznego zastrzyku motywacji, czuję pod powiekami łzy, które dostrzegam
również w oczach Niny. Mimo to śmieję się i kiwam głową, akceptując w stu
procentach zalecenia pani trener.
-
Na lodzie, reprezentująca Polskę, Kornelia Kubiak!
Automatycznie
spinam wszystkie mięśnie. Unioszę wzrok na Ninę, na co ta ze spokojem potrząsa
naszymi dłońmi.
-
Dasz radę, Kubiak. Wiesz, że potrafisz – mówi, po czym uniosła kącik ust. – Nie
wierzę, że to ja wypuszczam cię na lód po raz ostatni.
Uśmiecham
się blado.
-
Nie wyobrażam sobie, aby był to ktokolwiek inny, Nina.
Jeszcze
ostatnie spojrzenie w stronę sektora,
w którym wczoraj siedział. Nie ma go.
Naiwnie łudziłam się do samego końca, że to jednak się nie dzieje, że
przyjdzie. Ale dostrzegłam zaledwie rozmazaną postać Didla. Potem jest już
tylko niosąca się przez trybuny wrzawa i mieszające się poczucie porażki z
jednoczesną szansą na zwycięstwo.
Nie jestem sama.
Nie jestem sama. Nigdy nie będę sama.
Zaciskam
palce na srebrnej gwiazdce, wciąż zawieszonej na mojej szyi. „Obietnica, że zawsze będę”. Wierzę mu.
W dziwny, niewytłumaczalny sposób wierzę, że będzie. I ta wiara, która kiedyś
mnie zabije popycha mnie w głąb lodu.
A
więc to już. To już ta chwila, którą próbuję przeciągnąć jak najdłużej;
zupełnie tak, jakbym nie chciała, aby kiedykolwiek się kończyła. Dlatego biorę
z niej jak najwięcej. Wyciszam wszystkie myśli, pozostawiając tę jedną
najważniejszą: dam radę. Zgromadzone
z trudem resztki sił, przeznaczone na ten ostatni
występ, pulsują pod skórą. Nie będzie drugiej szansy. Skoro dziś wszystko ma
się zakończyć, niech zakończy się poczuciem, że dałam z siebie wszystko; że
uczyniłam ten ostatni raz najlepszym.
To nic, że zebranie mocy tak bardzo boli i sprawia, że cienka ściana, którą na
ten jeden występ postawiłam między sobą, a rzeczywistością pęka. I nieważne, że
sił starczy tylko na tych kilka minut. Gdy się rozpadnę, będzie już po
wszystkim.
Unoszę
głowę w stronę nieba.
Pomóż mi.
Jeszcze
jedno okrążenie, niewyraźny obraz dziadka w głowie i poczucie, że to zawsze
było warte poświęcenia. Wielkie nadzieje doprowadziły mnie na sam koniec.
Jesteś gotowa.
Zatrzymuję
się na samym środku tafli, a dookoła panuje cisza. Cisza tak martwa, że byłam w
stanie przysiąc, że wszyscy słyszą jak głośno bije moje serce.
A
potem rozstawiam nogi, rozkładam ramiona wzdłuż ciała i pochylam głowę,
przymykając oczy.
Ostatni oddech.
Ostatni taniec.
Ostatni raz.
I
pierwszy dźwięk pianina.
Unoszę
głowę i przyciągam ręce do siebie, mając w pamięci cały układ. Uderzenia o
klawisze pianina są równie ciężkie, jak bicie mojego serca, gdy kolejno rozsuwam
nogi, odjeżdżając do tyłu, a potem staję na czubku prawej płozy, rozkładając
ramiona. Odepycham się i zaczynam stawiać pierwsze kroki, dostosowując każdy
ruch do muzyki. Unoszę ramiona, zaciskam w górze pięści i opuszczam ręce, a
słysząc coraz silniejsze uderzenia o klawisze instrumenty, zaczynam rozpędzać
się do pierwszego skoku. Gdy nadchodzi odpowiedni moment, pochylam ciało i wybijam
się z lewej nogi, „kopiąc” prawą powietrze i obracając się w powietrzu dwa
razy. Otwierający program podwójny axel kończy się czystym lądowaniem, nagrodzonym
przez publikę brawami.
Jeden. Jeszcze
tylko dziesięć.
Do
pianina dołączają instrumenty smyczkowe. Jadę po nakreślonej w pamięci trasie,
czując na rozpalonej skórze bijący od lodu chłód, studzący obawę przed
nieuniknionym. Potrójny flip, a po nim potrójny loop. To nie jest już trening,
na którym może się nie udać. Ale nie jest to też występ sprzed roku, gdy
pozwoliłam, aby jeden skok mnie pokonał. Wczoraj się udało, dlaczego dzisiaj
miałoby nie?
Potrafisz.
Potrafisz! Tak, jak robiłaś to setki razy wcześniej.
Oddech.
Półobrót, lewa noga ugięta w kolanie, prawa wyprostowana w tyle. Ząbki w lód,
wybicie, raz, dwa, trzy. Lądowanie. Zewnętrzna krawędź prawej łyżwy. I znów
raz, dwa, trzy. Lądowanie.
Widzisz? Właśnie
tak!
I
znów kroki. Delikatne, wyważone ruchy, niewykonane automatycznie, ale z pełną kontrolą.
Melodia znów wchodzi pod moją skórę i porusza całym ciałem, sięgając do umysłu
i przejmując nad nim stery. Odpycha cały strach i ból, zastępując je spokojem i
tym specyficznym uczuciem, które od niedawna towarzyszy mi na lodzie, ale
którego nie potrafię nazwać; wypełnia mnie od środka ciepłem i daje poczucie
bezpieczeństwa.
Kolejny
najazd tyłem, wbicie ząbków prawej łyżwy w lód, trzy obroty i potrójny Lutz
przechodzi do historii jako wykonany bezbłędnie.
Pierwsza
sekwencja piruetów. Prostuję lewą nogę, tworząc kąt dziewięćdziesięciu stopni i
rozkładam ramiona, tym samym wykonując piruet w pozycji wagi. Po chwili pochylam
się i chwytam za kostkę, unosząc nogę w bok. Zmiana nogi i dwie figury piruetu
siadanego. Oklaski.
Odjeżdżam
kolejny kawałek i przeskakując z nogi na nogę, ponownie rozkręcam piruet w którym wolna noga
znajduje się równolegle do lodu. Słysząc przyspieszenie muzyki, sięgam przez
ramię prawą ręką do lewej nogi. Po chwili puszczam ją, obracając się swobodnie
wokół własnej osi, do momentu w którym muzyka zatrzymuje się, a ja razem z nią.
Cisza
trwa ułamek sekundy.
Znów
płynę wraz z utworem, czując, jak każda pojedyncza nuta wywołuje przyjemne dreszcze.
Pianino wygrywa melodię, a ja sunę po lodzie, mając wrażenie, że z każdą chwilą
jestem coraz lżejsza. Tańczę, oddaję całą siebie. Świadomość, że to ostatni raz nie odpuszcza. Trwa przy
mnie i sprawia, że wkładam w występ wszystko, co tylko mogę dać.
I
jest dobrze. Do tej pory każdy element wychodzi bardzo dobrze. Dlatego, gdy
przychodzi moment na kolejnego podwójnego axla, jestem spokojna o swój ulubiony
skok. Nabieram prędkości, docieram do sekundy wcześniej wyznaczonego wzrokiem
miejsca, rozkładam ramiona i wybijam się. Raz, dwa, lądowanie…
Nie!
Jak
przez ścianę słyszę jęk publiczności.
Serce łomocze mi w piersi, potykam się, czuję pod dłońmi lód. Tracę oddech.
Nic się nie stało.
Słyszysz? Nic się nie stało. Nie skończymy tego upadkiem. Nie tym razem.
Mija
ułamek sekundy. Wstaję. Wstaję od razu, widząc siebie sprzed roku. Nie chcę
znów się poddawać. Bo nie jestem już
tamtą Kornelią. Nauczyłam się wstawać nawet po najtrudniejszych upadkach.
Nauczył mnie tego. Dał siłę. Sprawił, że wierzę. Dlatego jadę dalej i zaciskam
zęby, nie zwracając uwagi na zdartą skórę dłoni.
Wewnętrzna
krawędź lewej łyżwy. Zamachnięcie prawą. Trzy obroty. Lądowanie tyłem na
zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy. Potrójny Salchow.
Wracam do gry. Nie
skończę tego upadkiem. Nie ma mowy.
Zbliżam
się do końca. Muzyka przyspiesza i staje się bardziej dramatyczna,
podpowiadając, że pora na kombinację trzech skoków. Najtrudniejszy element i…
najważniejszy. Przecinam taflę po dłuższym boku i zaciskam szczęki.
Nie jesteś sama.
Nie jestem sama.
Potrójny
Flip. Podwójny loop. Podwójny loop.
Już prawie koniec.
Jeszcze jeden skok. Wytrzymaj.
Ostatni najazd. Ostatnie wybicie. Ostatnie
trzy obroty. Ostatnie lądowanie. Ostatni udany skok.
Odjeżdżam
na bok i przeskakuję na prawą nogą, prostując lewą i układając ją równolegle do
lodu oraz splatając dłonie na plecach. Cały czas się obracając kilkukrotnie
przechylam się do przodu, po czym zmieniam piruet na siadany i prostuję lewe
kolano. Zmieniam nogę, prostując się. Odchylam tułów do tyłu, chwytam za prawą
płozę i gdy nadchodzi odpowiedni moment, przeciągam nogę ponad głowę.
Melodia
dotciera do momentu kulminacyjnego.
Show must go on, Nela.
Sekwencja
kroków. Uderzenia o klawisze stają się szybsze i intensywniejsze, tak, jak i
moje ruchy. Czuję. Serce bije w takt muzyki i przyspiesza wraz z oddechem, gdy
dotrzymuję kroku melodii. Tysiące ludzi wyklaskujeo rytm, a ja tańczę,
błagając, by ten moment nigdy się nie kończył. Gonię muzykę, ale jednocześnie czuję
się, jakby ktoś ciągnął mnie po niewidzialnej nitce i jakbym wyprzedzała jego
ruchy o ułamek sekundy. Mam wrażenie, że płozy ledwo dotykają lodu, a z ciała
ulatuje całe powietrze. Każdy krok, każdy obrót, podskok, uniesienie ramion, to
wszystko…
I
tylko ja, muzyka, ta ostatnia chwila.
Już blisko, jeszcze
kilka sekund…
Przechylam
całe ciało do przodu i wypycham nogę w tył, tworząc ostatnią spiralę. Muskam koniuszkami palców zimnej, chropowatej
powierzchni lodu, dziękując mu za te wszystkie wspólne lata.
Raz,
dwa, trzy.
Koniec.
Rozpadam
się.
Trwając
wciąż w finalnej pozycji czuję jak każdy fragment mnie roztrzaskuje się o lód.
Zaciskam powieki i po raz drugi pokazuję, że jestem tylko słabym człowiekiem.
Ale tym razem nie wstydzę się tego. Dlatego pozwalam łzom płynąć, gdy opuszczam
bezsilnie ramiona i pochylam głowę, czując więznący w gardle głos.
Ulga,
żal, szczęście, smutek, wygrana, przegrana.
Silna
i słaba.
Tak
bardzo cieszę się, że już po wszystkim.
Unoszę
ciężkie powieki dopiero wtedy, gdy czuję jak bardzo bolą mnie nogi. Ludzie
stoją, biją brawo, krzyczą słowa, których nawet nie próbuję rozpoznać. Lód
usypany jest kwiatami, zbieranymi przez małe dziewczynki, a na telebimie widzę
swoją zapłakaną, ale uśmiechniętą twarz.
Było
źle. Było dobrze. Było lżej.
Rozkładam
ramiona w stronę jednej z trybun i uśmiechając się przez łzy, pochylam głowę.
Widzę biało-czerwone flagi, widzę polskie akcenty, swoje imię na transparentach
i tych wszystkich ludzi, naprzeciwko których stoję ten ostatni raz jako
zawodniczka i próbuję w jakiś sposób podziękować za to, że byli do samego
końca.
Nawet,
jeśli na to nie zasłużyłam.
-
Cichaj, rudzielcu, cichaj. – Wpadam w ramiona Niny, przytulając się do niej z
całych sił i trzymając się kurczowo jej kurtki. Oddycham ciężko, niemiarowo;
zaciskam powieki i błagam o spokój. – Już po wszystkim. Dałaś radę.
Nie
potrafię jej puścić. Nie chcę. Potrzebuję poczuć odrobinę bezpieczeństwa
podczas burzy, która rozpętała się w mojej głowie. Jestem na końcu. Gdzie w
takim razie znajduje się nowy początek?
-
Kornelia.
-
Mamo!
Sekunda,
impuls, ogromne pragnienie i zapach drogich perfum. A potem długo, długo nic,
bo w końcu przypominam sobie, jak przyjemnie jest w ramionach mamy. I jak
bardzo za nimi tęskniłam.
-
Byłaś idealna – szepcze, trzęsąc się równie mocno, jak ja. Odsuwa mnie nieco od
siebie, by spojrzeć mi w twarz i uśmiecha się szeroko przez łzy. – Zawsze byłaś.
Kiwam
głową i znów wtulam twarz w kołnierz jej płaszcza.
-
Tak bardzo cieszę się, że tu jesteś.
Nie
miałam siły. Jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona. Nie potrafię nawet
odwzajemnić uścisku dłoni mamy i Niny. Wysiłkiem jest samo uniesienie wzroku na
tablicę wyników, nie mówiąc już o zniesieniu przedłużającego się podliczania
punktów. Wynik i tak nie ma znaczenia. Zrobiłam to, pojechałam najlepiej, jak
potrafiłam. Nie przegrałam z samą sobą. Wytrzymałam.
Jedyne,
czego chcę to stamtąd uciec. Zostać sama. Odpocząć.
-
Punktacja dla Kornelii Kubiak…
142,76 p.
1 miejsce
Schować
się przed światem, stać się niewidzialna, zniknąć.
-
Muszę stąd wyjść.
* * *
podniosłeś kawałki mnie i złożyłeś je w całość
nie ma możliwości abyś kiedykolwiek poznał
że moje serce było złamane
bo przyszedłeś i rzuciłeś mi linę
rozpadałam się
ale teraz pokochałam na zawsze kogoś
kto nie pozwoli mi odejść
to dzięki tobie stałam się niezniszczalna
* * *
Zostawiłam
wszystko za sobą i biegłam. Biegłam tak szybko, na ile pozwalały mi na to
łyżwy. Mijałam ludzi, widziałam ich zdezorientowane twarze i nie pozwalałam
sobie pomóc. Musiałam jak najszybciej zostać sama. Musiałam zatrzymać
rozszarpujący płuca ból, zatamować krwawiące serce, uwolnić głowę od wrzeszczących
w niej myśli. Bolało. Całe ciało bolało i stawało się coraz cięższe,
spowalniając bieg. Zaciskałam zęby, tłumiąc szloch i napierając naprzód. Obraz
rozmazywał się do tego stopnia, że widziałam jedynie swój cel w postaci metalowych
drzwi. Aż wreszcie moje dłonie zderzyły się z zimną powierzchnią i naparły na
nią resztkami sił.
Lodowate
powietrze uderzyło w całe ciało, wbijając w nie miliony igieł. Dopiero wtedy z
moich ust wraz z kaleczącym płuca oddechem wydostał się głośny szloch.
Zacisnęłam powieki, pozwalając łzom spływać po policzkach na szyję i dekolt, po
czym oparłam się o ścianę i kucnęłam.
Pochyliłam
głowę do kolan i zakryłam uszy dłońmi. Nie chciałam słyszeć, nie chciałam
widzieć, nie chciałam czuć. Malałam. Albo to świat kurczył się wokół mnie.
Bańka, w której próbowałam się schronić pękła. Nie umiałam obronić się przed
wszystkimi demonami, które przez wszystkie lata chowały się gdzieś z tyłu mojej
głowy. Uciekałam. Gubiłam się, nie potrafiłam odnaleźć się we własnym umyśle.
Wszystko wrzeszczało, doprowadzając mnie do szału. Chciałam krzyczeć, ale
jednocześnie nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Każdy napięty do
granic możliwości mięsień bolał, a wywołane zimnem drżenie sprawiało, że
jedynie zaciskając zęby byłam w stanie to znieść.
Tak
bardzo chciałam, aby to minęło. Aby przestało boleć i aby strach już nigdy
więcej nie powracał. Bo zostałam sama. Łyżwy odeszły na zawsze. I nie wiem, co
dalej. Oddałam im wszystko; oddałam ostatnie siły, aby się z nimi pożegnać.
Zrobiłam to, udało mi się…
I
nie potrafię sobie z tym poradzić.
Proszę, proszę,
proszę. Zabierz mnie stąd. Zabierz w bezpieczne miejsce. Spraw, żeby nie
bolało. Zrób coś, tak bardzo cię proszę. Nie zostawiaj mnie. Potrzebuję cię.
Nie poradzę sobie sama. Wróć, wróć do mnie. Tak bardzo chcę, żebyś był.
Świat
się kręcił. Coraz szybciej i szybciej. Brakowało mi miejsca, kończył się tlen,
było cholernie zimno. Nie czułam zaciskających się na uszach palców, a zęby
uderzały o siebie. Wszystkie dźwięki dobiegały jak przez grubą ścianę.
Tylko
skrzypnięcie drzwi było tak wyraźne, że przedarło się przez postawioną między
mną a światem barierę.
A
potem poczułam na dłoniach ciepły dotyk.
-
Jestem. Jestem tu.
Nieprawda. Nie ma
cię tutaj, choć to jedyne, o czym marzę. Nie ma cię. Zostawiłeś mnie.
Zostawiłeś mnie, do cholery.
-
Ty stuknięta wariatko… - Miętowy oddech owiał moją zmarzniętą twarz. Po chwili
na ramiona opadł puchowy materiał kurtki, a dłonie znalazły się w większych,
cieplejszych, już po chwili ogrzewających moje policzki. Zacisnęłam mocniej
powieki. – Byłaś wspaniała. Taka odważna, taka dzielna… - Znałam ten głos.
Rozpoznałabym go wszędzie. A mimo to nie wierzyłam. Bo to nie mógł być on. Zostawiłeś mnie. – Zrobiłaś to. Naprawdę
to zrobiłaś. Boże, jaki ja jestem z ciebie dumny.
Wyrównałam
ciężki oddech. Klatka piersiowa bolała mnie, jakby zrzucono na nią betonowy
blok, a w serce jakby wrosła cienka igła, która przy każdym uderzeniu dawała o
sobie znać.
-
Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Od samego początku mi to udowadniałaś,
ale dzisiaj… Wytrzymałaś. Cholera, gdybym mógł być choć w połowie tak silny,
jak ty… - mówił, a ja poczułam stykające się z moim czoło. Burza jakby zaczęła
się uspokajać. Było ciszej. - Ale przy tobie się tego uczę, wiesz? Uczę się być
silniejszy, lepszy… Bo przy tobie wiem, że potrafię. To ty pokazałaś mi, że
jest nadzieja, nawet dla kogoś takiego, jak ja. To wszystko dzięki tobie, Nela.
Wystarczyło,
że wypowiedział moje imię i poczułam jak nagle dotykam rzeczywistości. Jest tu.
Naprawdę tu jest. Po omacku dotknęłam jego twarzy, czując pod palcami delikatny
zarost i rozchyliłam drżące wargi.
-
Thomas? – wychrypiałam błagalnie, jakby wystarczyło jedynie go zawołać, aby
wszystko się uspokoiło.
-
Jestem – powtórzył, a jego usta dotknęły mojego czoła. – I nigdzie się nie
wybieram.
Na
chwilę zapadła cisza. Gdzieś w tle grała muzyka przeplatana oklaskami, ktoś
krzyczał coś po rosyjsku, a nasze oddechy stawały się coraz płytsze. Już nie
było tak zimno. Powietrze pachniało nim, a pod palcami czułam jego skórę.
-
Nela, to, co wczoraj powiedziałem jest prawdą. – Roześmiał się cicho i
przejechał kciukiem po moim policzku. - Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię jak
wariat. I nigdy nie odpuszczę. Poczekam
tyle, ile będzie trzeba. Nieważne, jak długo, o ile będziesz obok. Tylko tyle
potrzebuję. Po prostu bądź i pozwól mi być dla siebie.
Wbiłam
mocniej palce w materiał jego bluzy i drgnęłam niespokojnie, zaciskając powieki.
Odsunął swoją twarz.
-
Spójrz na mnie, proszę.
-
Nie mogę – szepnęłam, kręcąc delikatnie głową.
-
Dlaczego?
-
Tusz wpadł mi do oczu.
Zaśmiał
się i znów wsparł czoło o moje. Nieznacznie uniosłam kąciki ust, ale to wciąż
było za wiele. Świat zaczynał zwalniać, ale ciągle kręciło mi się w głowie.
-
Ty i ja, okej? – spytał cichym, ciepłym głosem, który sprawiał, że serce rwało
się jeszcze mocniej w jego stronę. – Czysta karta, wszystko od nowa. Żadnych
głupot, żadnych bezsensownych kłótni. Tylko my. Razem.
Pokiwałam
głową i mocno się do niego przytuliłam, ponownie czując się bezpiecznie. Odetchnęłam,
trzymając się go kurczowo, jakby zaraz miał rozpłynąć się w powietrzu. Ale był.
Nie znikał. Czułam jego zapach, oddech na karku i usta na skórze. Tylko tego
potrzebowałam.
-
Poradzimy sobie – szepnął. – Poradzimy sobie ze wszystkim.
Nie
wiem, jak długo klęczał przede mną i trzymał w swoich ramionach. Może chwilę,
może kilka dłuższych minut. Ale w końcu podnieśliśmy się z ziemi, a Thomas
uchwycił moją twarz w dłonie.
-
Chodź tu, sieroto, pokaż te swoje oczyska.
Parsknęłam
cichym śmiechem, gdy zaczął manewrować chusteczką w kąciku mojego prawego oka.
Zamrugałam nerwowo dla ostrości widzenia. A gdy uniosłam głowę, odetchnęłam z
ulgą, widząc go przed sobą. Nie mam pojęcia, skąd on się do licha tu wziął.
Jakim cudem znalazł się na tyłach Iceberg Areny wraz ze mną i jak go w ogóle tu
wpuścili. Ale czy to ważne? Thomas uśmiechnął się z ulgą, patrząc na mnie w
sposób, który wywoływał to przyjemne uczucie w żołądku, a którego nie znosiłam
równie mocno, jak uwielbiałam.
Westchnął.
I
nie wiem dlaczego w jednej uderzyła we mnie fala gniewu. Znów patrzyłam w jego
oczy, znów czułam go przy sobie, ale… Jeszcze te kilkanaście chwil temu nie
było go tutaj. Od rana żyłam w przekonaniu, że wyjechał, a wczorajsza kłótnia w
jakiś sposób nas przekreśliła. Nie odbierał telefonów, nie dawał żadnego znaku
życia… Sprawił, że znów bolało, a ostatni występ kosztował o wiele więcej, niż
powinien.
A
teraz stoi przede mną i… I co?
Po
raz kolejny stojąc przed nim zacisnęłam pięści. I pierwszy raz zrobiłam z nich
użytek.
-
Nela!
Z
przerażeniem patrzyłam jak zakrywa twarz dłońmi i pochyla się do przodu.
Chwyciłam się za pulsującą prawą pięść i wypuściłam powietrze z płuc. Thomas
spojrzał na swoje palce, a potem uniósł na mnie zdezorientowany i domagający
się wyjaśnień wzrok.
-
Co to było?!
-
Zostawiłeś mnie! – krzyknęłam, jednocześnie rejestrując fakt, że nie doszło do
rozlewu krwi. – Tuż przed ostatnim konkursem!
-
Boże… - stęknął i ponownie zakrył twarz dłońmi. – Nela, to nie tak…
-
A jak?! Didl cię widział! Spakowałeś się i wyjechałeś, tak po prostu, bez
żadnego wyjaśnienia! – Podrzuciłam rękoma, na co od razu się cofnął. Czułam,
jak z każdą sekundą jestem coraz bardziej wściekła. – Dzwoniłam! Pisałam! A ty
nawet nie raczyłeś dać pieprzonego znaku życia!
-
Nela…
-
Jak mogłeś! Jak mogłeś mi to zrobić! Miałeś taki żal, że wyjechałam z Austrii i
cię zostawiłam, a sam prawie zrobiłeś to samo! Kiedy się zorientowałeś, co?
Kiedy się zorientowałeś, że jesteś hipokrytą, Morgenstern? Przed odprawą? Po? W
samolocie?
-
Nie, ja nie wierzę…
-
W co? W to, że mam rację? – Ponownie zacisnęłam pięści, mając kolejną ochotę na
uderzenie go. – Czy w to, że nie rzucam ci się w ramiona z wdzięczności, że
jednak przyszedłeś? No? Powiedz coś!
-
Okej – mruknął i potarł oczy palcami, po czym spojrzał na mnie, jak na ostatnią
idiotkę świata. – Powiem coś. W zasadzie zapytam. A mianowicie: czy ciebie
porąbało?
Zmarszczyłam
czoło, patrząc na niego z niezrozumieniem.
-
Co?
-
Co ‘co’? – powtórzył, zaciskając usta. – Czy ty naprawdę myślałaś, że cię
zostawiłem?
Sama
nie wiem, co było w jego spojrzeniu takiego, że nagle zabrakło mi argumentów i
zwątpiłam właściwie we wszystko, co wydarzyło się tego dnia. Patrzyłam na niego
i jedynie krzyczałam na siebie, aby już nic więcej nie mówić. A on? Wzniósł
oczy do nieba i westchnął, błagając o pomoc.
-
Tyle czasu z Didlem, a ty mimo to uwierzyłaś mu, gdy przybiegł do ciebie i
powiedział, że wyjechałem z Soczi, tak? – spytał jak najbardziej spokojnie i
posyłając mi niezwykle cierpliwe spojrzenie. Nagle poczułam, jakbym oberwała z
całej siły w bok. – To fantastycznie rokuje na najbliższą przyszłość…
-
Ale…
-
Nie wyjechałem, Nela – oświadczył. - Co lepsze, wcale nie miałem takiego
zamiaru.
Opadłam
na zimną ścianę, gapiąc się na niego i tylko co jakiś czas otwierając usta, aby
coś powiedzieć, by na końcu i tak je zamknąć. Bo to nie mogło dziać się naprawdę.
-
Ale Didl…
-
Didl widział przez okno jak pakuję do samochodu walizki żony Pointnera i jadę z
nią na lotnisko, bo Alex sam nie mógł tego zrobić i poprosił mnie, żebym jej
pomógł wrócić do Austrii – wyjaśnił. – Rano zdążyłem tylko Gregorowi
powiedzieć, gdzie jadę, chociaż i tak na wpół spał, nie mówiąc o reszcie…
Chociaż jak widać, Didl był już na posterunku.
-
Dzwoniłam – powtórzyłam. – Pisałam do ciebie…
-
Dobra, tutaj spieprzyłem ja, bo nie naładowałem telefonu i padł mi jeszcze w
drodze na lotnisko. – Westchnął i odchylił głowę, przymykając oczy, po czym
pokręcił głową, jakby sam w to wszystko nie wierzył. – Chciałem dać ci znać,
ale wczoraj tak paskudnie się rozstaliśmy… - Popatrzył na mnie z bezradnością i
uniósł kącik ust. – A potem były już tylko korki na autostradzie i właściwie w
ostatniej chwili zdążyłem na twój występ. Gdybyś tylko widziała minę Didla, gdy
mnie zobaczył…
Przymknęłam
powieki i oparłam pulsującą bólem głową o zimną ścianę. Chciało mi się płakać i
śmiać jednocześnie.
-
Nela, przepraszam. – Odezwał się nagle, sprowadzając na siebie mój wzrok. – Za
wczoraj. Nie wiem, po jaką cholerę rozdrapałem sprawę twojego wyjazdu, skoro
wcale nie miałem tego wszystkiego na myśli. Po prostu… Wiem, że gdybym cię nie
okłamał, ty nie wyjechałabyś, a wtedy nie wróciłabyś do łyżew. Ale gdy patrzyłem
na ciebie wczoraj i dzisiaj, i widziałem, jaka jesteś szczęśliwa, zdałem sobie
sprawę, że może tak właśnie miało być, co? Może musieliśmy przez to wszystko
przejść, żeby być tu, gdzie teraz?
Uśmiechnął
się bezradnie i wzruszył ramionami. Rozluźniłam pięści, czując spływającą
złość.
-
Czyli… nie wyjechałeś?
-
Nie, nie wyjechałem. – Pokręcił głową z
rozbawieniem. – Przecież obiecałem.
-
O mój Boże. – Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. Na zupełnie miękkich nogach
podeszłam do Thomasa i dotknęłam dłońmi jego policzków, skupiając szczególną
uwagę na nosie, który kilka chwil wcześniej miał bliskie spotkanie z moim
prawym sierpowym. - Boli?
-
W porównaniu do tego, Kulm to było nic – odpowiedział, za co spiorunowałam go
wzrokiem. – Okej, to było słabe.
Pokręciłam
głową i przyjrzałam się lekkiej opuchliźnie. Skrzywiłam się, po czym znów
spojrzałam mu w oczy i… zaczęłam się śmiać. Objęłam jego szyję ramionami i
przymknęłam oczy, śmiejąc się i wylewając z siebie kolejne łzy. Wyczułam, jak
Thomas się uśmiecha i przyciska do swojego ciała, głaszcząc moje włosy.
-
Przynajmniej teraz wiem, że gdy mi grozisz, to robisz to na poważnie.
-
Dlatego już nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz? Nigdy więcej mnie nie
zostawiaj.
-
Dla własnego zdrowia…
-
Morgenstern.
-
Okej, okej. Nie zostawię. Obiecuję.
Uśmiechnęłam
się z ulgą i przycisnęłam czoło do jego piersi. Odsunął moją twarz i przesunął
kciukami po policzkach. Zacisnęłam palce na jego bluzie, natrafiając na
plastikowy przedmiot.
-
Chcesz mi o czymś powiedzieć, Ewo Stoch? – spytałam, unosząc identyfikator,
który udało się Ewce załatwić, aby mogła zrobić własny fotoreportaż zza kulis.
-
Musiałem cię jak najszybciej odnaleźć. – Wsparł usta o moje czoło i cicho
westchnął. – I przysięgam, jak tylko dorwę Dietharta, to przerobię świnię na
szynkę.
Zaśmiałam się i stanęłam na czubkach płoz…
A
potem drzwi otworzyły się z hukiem.
-
Znalazłam!
Odwróciliśmy
się w stronę Niny i stojącej w progu mamy. Obie patrzyły na nas, jakbyśmy przed
chwilą spadli z nieba.
-
Coś mi się wydaje, że ona już odebrała swoją nagrodę. – Nina spojrzała znacząco
na mamę, na co ta tylko zamrugała, nie spuszczając z nas wzroku. – Moja mutti
zawsze powtarzała, że gwiazdkę z nieba trzeba zerwać sobie samemu. No i masz,
rudej się udało!
Parsknęłam
śmiechem spoglądając na Thomasa. Zmarszczył czoło, uśmiechając się niewyraźnie.
-
Kubiak, ja wiem, że tobie tu dobrze, ale może byś ruszyła tyłek, co?
Ponownie
odwróciłam wzrok na Schröder i pokręciłam głową z niezrozumieniem, choć żołądek
nagle podskoczył mi do gardła. Nina wywróciła oczami i znów popatrzyła na mamę.
-
Ty jej powiesz, czy ja?
-
Ty – stęknęła mama, wciąż nie spuszczając z nas spojrzenia. Albo raczej z
Thomasa.
-
Niech będzie, ale ja owijać w bawełnę nie będę. – Niemka machnęła rękoma, po
czym uniosła jedną w stronę wejścia i popatrzyła na mnie dość stanowczo. –
Szoruj, dziecko, po swój medal, zanim pomyślą, żeś nawiała i oddadzą go
Makaroniarze.
Otworzyłam
usta, ale nie wypłynęło z nich żadne pytanie. Nina wygięła zaciśnięte wargi w
uśmiechu, mama na wpół przytomnie pokiwała głową z rozbawieniem, a Thomas objął
mnie i zaśmiał się do ucha.
-
Carolina nie wytrzymała i dwa razy pocałowała lód. Masz brąz, dziewczyno. W
końcu ci się udało.
Pokręciłam
głową, ale Nina od razu swoją pokiwała. I tak przez krótką chwilą, dopóki nie
poczułam, jak moje usta rozciągają się w coraz szerszym uśmiechu. Serce znów
zaczęło walić, a płuca nagle ścisnęły. Płakać? Czy się śmiać?
-
Chodź, za chwilę ceremonia kwiatowa. Chyba nie chcesz, żeby zaczęli bez ciebie?
– Mama wyciągnęła rękę w moją stronę. Popatrzyłam na Thomasa, a on pokiwał
głową z uśmiechem i popchnął mnie w jej kierunku. Bezwiednie podeszłam do mamy
i chwyciłam jej dłoń, ściskając ją mocno. Uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła
głową, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie była w stanie.
-
A jak już dostaniesz ten medal, to będziesz mogła zawinąć z gonga Makaroniarze.
Taka moja ostatnia wola jako twojej trenerki, okej?
-
Nina…
-
Słucham cię, Natalciu?
-
Szanuj rywala.
-
Szanuję. Ale jak ktoś mnie wkur… irytuje, to nie omieszkam go o tym zawiadomić.
-
Jesteś niereformowalna…
-
Jak twoja córka. Ciekawe po kim to ma?
Zaśmiały
się obie i obejmując mnie ramionami, skierowały nas w stronę wejścia na halę. W
głowie huczało mi tylko jedno słowo: medal. Medal. Brązowy. Olimpijski. Ale…
Jak?
-
Natka, dzisiaj piję twoje zdrowie.
-
Moje? A to nowość jakaś.
-
I za ten twój dwudziestogodzinny poród.
-
Jezu, Nina, cisza naprawdę jest złotem.
-
Na szczęście będziemy opijać brąz, więc życzę ci miłego wieczoru ze mną.
-
Już sobie współczuję… Kornelia?
Zatrzymałam
się tuż w progu i odwróciłam przez ramię. Thomas stał w tym samym miejscu i
uśmiechał się ciepło, a ja poczułam, że wciąż coś nie daje mi spokoju. Dlatego
puściłam dłoń mamy i podeszłam do Morgensterna, obejmując go mocno za szyję.
Wyczułam, że się uśmiechnął, gdy przytulił mnie do siebie.
A
wtedy zbliżyłam usta do jego ucha.
-
Ja ciebie też bardzo kocham, złamasie.
Spokój.
Tylko to czułam, gdy ponownie wtuliłam się w jego ramiona, a one objęły mnie z
całej siły. Bo w końcu powiedziałam wszystko, czego do tej pory tak bardzo się
bałam.
Nareszcie.
-
Mi się wydaje, czy on ma obity nos? – wypaliła nagle Nina. Zaśmiałam się cicho
i przymknęłam oczy, wtulając policzek w szyję Thomasa. – Rany. Naprawdę
straszne z was Popaprańce.
I
w jakiś zupełnie popaprany sposób,
właśnie takich kocham nas najbardziej.
A na końcu i tak
wszystko będzie dobrze.
*
teraz każdy kawałek mojego serca wraca na swoje
miejsce
* * *
„Na końcu wszystko jest dobrze. Jeśli
tak nie jest, oznacza to, że to jeszcze nie koniec” ~ Ed Sheeran.
Boże Narodzenie to szczególny czas dla
mnie i dla tego opowiadania. Dwa lata temu w trakcie świąt powstały pierwsze fragmenty
Shattered. Pamiętam, jak bez żadnego planu i pomysłu na to opowiadanie pisałam „Gwiazdkę
u Gwiazdy” – sceny z lotniska, a następnie Wigilię w domu Thomasa. Oryginalne
fragmenty zalegają gdzieś na dysku. Z pewnością usiądę do nich dzisiaj i przeczytam
je z poczuciem, że coś, co wtedy bazgrałam tylko dla rozładowania głowy z
pomysłu i przypomnienia sobie, jak się pisze, dzisiaj dobiegło końca. Jeszcze
wtedy nie wiedziałam, że równy miesiąc później opublikuję tutaj prolog, a dwa
lata później wstawię trzydziesty piąty, a zarazem ostatni rozdział opowiadania
o Thomasie i bohaterki, która nie miała imienia. I proszę. Jesteśmy tutaj,
starsi o dwa lata, zmęczeni trzydziestoma pięcioma rozdziałami historii, która
zmieniła mnie zarówno jako autorkę, ale i człowieka. Nie przypuszczałam, że
kilka napisanych dla zabicia czasu scen, przeistoczy się w coś tak… ważnego i
szczególnego dla mnie.
Dałam im szczęście, bo na to zasłużyli.
Chyba nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że te moje dwa Popaprańce (dlaczego
po takim czasie Word wciąż podkreśla to słowo?) po wszystkim, co musiały ze mną
znieść, pozostały z niczym. Tak, wiem, naciągnęłam fabułę i popełniłam setki
błędów w całym tekście, ale… To i tak już koniec. A na końcu musiało być
dobrze.
Kochani. Przed nami jeszcze epilog,
dlatego jeszcze się nie żegnam. W tym miejscu, chciałabym złożyć Wam
najserdeczniejsze życzenia świąteczne. Spełniajcie swoje marzenia, dążcie do
celów, bądźcie odważni, uśmiechajcie się dużo, nigdy się nie poddawajcie i
walczcie o to, na czym Wam zależy. Spędźcie ten czas z najbliższymi w ciepłej
atmosferze, zwolnijcie i pomyślcie, czy jesteście szczęśliwi. Życzę Wam
wszystkiego, co najlepsze, zdrowia, cierpliwości, odwagi i czego tylko sobie
sami zapragniecie.
Widzimy się tutaj za równy miesiąc – 25 stycznia,
w drugą rocznicę opublikowania prologu. Będzie to dzień po konkursach w
Zakopanem, więc wszystkim, którzy się na nie wybierają, życzę niezapomnianej zabawy
i oczywiście polskiego akcentu na podium. Na pewno miniemy się gdzieś na skoczni,
lub na Krupówkach, kto wie? Ściskam szczególnie Meine Gang i nie mogę już się
doczekać spotkania i naszego Jury Meeting’u.
Do zobaczenia w Zako!
(35/35)
Inspiracja
programu Kornelii: klik.