*
kiedy robisz co w twej mocy
ale nie osiągasz celu
kiedy dostajesz to co chcesz
ale nie to czego potrzebujesz
kiedy czujesz się zmęczony
ale nie możesz spać
utknąłeś na wstecznym biegu
* * *
-
Wiem, że powinnam coś zrobić, jakoś zareagować, cokolwiek… Ale nie wiedziałam
jak! Pojawił się tak nagle, powiedział to wszystko… A ja co? Chciałam się
bronić i powiedzieć mu, że cholernie mi przykro, ale nie potrafiłam. Stałam tam
jak kołek i pozwalałam, aby dobijał mnie jeszcze bardziej. I nie chodzi o to,
że dokładnie wiedział, gdzie powinien wbić szpilę tak, żeby zabolało
najmocniej, tylko o fakt, że postanowił załatwić to w taki, a nie inny sposób.
Nie
mam pojęcia, czy bardziej myślałam na głos, czy może liczyłam na to, że Kamil znów
będzie wiedział, jak ułożyć kolejny fragment idealnie rozpieprzonej układanki,
w którą zamieniło się moje życie. Do tej pory szło mu całkiem nieźle, właściwie
lepiej niż mi samej. Ale próbowałam - ostrożnie dopasowywałam kolejne elementy;
łyżwy, praca, rodzina, wszystko to bardzo powoli odnajduje swoje miejsce i
zaczyna tworzyć całość.
I
tylko jednej części wciąż nie potrafię nigdzie umieścić.
Thomas.
Thomas, Thomas, Thomas. Z każdą
minutą odnoszę wrażenie, że to najbardziej niesymetryczny kawałek, którego nie umiem
dopasować, a jednocześnie ten, bez którego ta układanka nigdy nie będzie
kompletna.
-
Właśnie dlatego nie potrafiłam tak po prostu go odnaleźć i z nim pogadać. Bałam
się, że nasza rozmowa będzie dokładnie tak wyglądać; że on wyrzuci mi w twarz,
jak cholernie go zawiodłam, a ja nie będę potrafiła wydusić z siebie słowa, bo
będę wiedziała, że ma rację. I w tym tkwi problem! Bo wiem, że we wszystkim, co
powiedział, jest dużo prawdy, ale z drugiej strony… Co ze mną? Przecież nie
wyjechałam bez powodu!
Kamil
słuchał. Nie odzywał się, nie pomrukiwał twierdząco, nie reagował w żaden
sposób, pochłonięty tak wymagającą skupienia czynnością, jaką jest robienie
prania w hotelowej pralni. Jedynie uśmiechał się lekko, strzepywał suche
ubrania, a następnie składał je do kolorowego kosza. Po prostu słuchał, a
jedynym odpowiadającym mi dźwiękiem był szum wirowania mistrzowskich gaci.
-
Okej, w porządku, przyznał, że sam spieprzył, ale to nie zmienia faktu, że
rozłożył winę po równo, a to nie jest sprawiedliwe. A na pewno nie w naszym
przypadku.
Wirowanie
ustało. Po pralni roznosiła się tylko płynąca z głośników jazzowa piosenka. Stoch
pochylił się nad pralką i otworzył drzwiczki.
-
Jasne, swoje zrobiłam. Nie powiem, że to było właściwe, bo nie było, ale po prostu
miałam już dość tych ciągłych niepowodzeń. Wiem, że nie powinnam od razu
wyjeżdżać, ale… Dobra! Niech będzie! Tylko, do cholery, powiedział, co chciał i
po prostu odszedł!
-
Tak, jak ty.
Nie
dostrzegł mojego załamanego spojrzenia, zbyt zajęty przeczesywaniem bębna
hotelowej pralki, która rzekomo pochłonęła jedną ze skarpetek, w której to dwa
dni temu wyskakał sobie złoty medal. Zanurkował całą ręką w otworze, wytknął
język, a po kilku sekundach z zadowoleniem zamachał ów skarpetką ponad głową.
-
Kamil.
Ale
Kamil tylko rzucił mi rozbawione spojrzenie i podniósł z ziemi kosz z całym
swoim praniem, po czym dumnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Automatycznie
zeskoczyłam z pralki, na której przesiedziałam ostatnie półtorej godziny i
popędziłam za Stochem.
-
Czyli co? Teraz będziemy odbijać piłeczkę, dopóki któreś nie poczuje się
lepiej?
-
Nie wiem. A będziecie? – rzucił przez ramię, kierując się do wind. Nie
odpowiedziałam, co skwitował znaczącym uśmiechem.
-
Dobrze wiesz, po co tak właściwie przyjechałam do Soczi.
-
No właśnie nie, powiesz mi? – Spytał, pakując się do parszywego dźwigu i
docisnął guzik z odpowiednim numerem piętra.
Nie
dość, że od samego rana ma irytująco dobry humor, to jeszcze bawi się ze mną w
durne pytania, za które chętnie przydzwoniłabym mu w łeb jego własnym medalem.
Nabrałam
w płuca ciężkiego powietrza i wcisnęłam gniewne spojrzenie w plecy Stocha.
-
Wiesz – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-
Słyszałem o naprawianiu sytuacji z Thomasem, czy coś… Ale teraz to już sam nie
wiem. W końcu zawsze jak coś sobie postanawiałaś, to od razu to robiłaś, więc
chyba jednak przerzucę się na wersję, w której po prostu chciałaś zobaczyć jak
twój przyjaciel zdobywa złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich. – Wzruszył
ramionami z głową zadartą do zamontowanego nad drzwiami elektronicznego
licznika pięter. – No i niech będzie, że trochę zależy ci na własnych
konkursach.
Gdyby
nie to, że za cztery dni zawody na dużej skoczni, to nie wyszedłby z tej windy
w jednym kawałku.
-
Nie? To nie to? – Obrócił nieco głowę, by kątem oka sięgnąć spojrzeniem w moją
stronę. Jedynie z założonymi na klatce piersiowej ramionami starałam się znieść
kolejną porcję kamilowej próby przemówienia mi do rozumu. O ironio, jeszcze
kilka minut temu sama o nią prosiłam. – Kurczę, w takim raz wybacz, ale
zupełnie nie wiem, co robisz w Soczi.
-
Stoch, do rzeczy.
-
Po prostu chcę to od ciebie usłyszeć.
Uniosłam
brew, słysząc jego kategorycznie zakazujący sprzeciwu – a mimo to wciąż pogodny
– ton.
-
Co?
-
Po co tu jesteś?
Prychnęłam,
kręcąc głową z zażenowaniem. W tej samej chwili winda się zatrzymała, wydała
sygnał, a drzwi rozsunęły się tuż przed nosem Kamila, który zrobił minę
typowego człowieka wiecznej racji.
-
Zajmij sobie w sobotę jakieś fajne miejsce na trybunach, co byś dobry widok miała,
okej?
I
opuścił windę.
A
ja za nim.
-
To nie jest takie proste!
-
O rany, to stawaj na palcach, bylebyś widziała zeskok.
-
Nie mówię o konkursie!
-
Czyli jednak chodzi o coś innego?
Raz,
dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem…
-
Tak, o Thomasa.
Kamil
zatrzymał się tu przed drzwiami do swojego pokoju i z ręką na pozłacanej
klamce, odwrócił się w moją stronę. Westchnęłam, dostrzegając na jego twarzy
nikły, aczkolwiek triumfalny wyraz.
-
Przyjechałam do Soczi dla niego. Zadowolony?
-
Raczej dumny – sprecyzował. Oparł kosz z praniem o biodro i stanął przodem do
mnie, mrużąc przy tym oczy. – Ale skoro przyjechałaś tutaj dla niego te…
Chwila. – Uniósł wolną rękę i zaczął wyliczać na palcach. – Jeden, dwa, trzy,
cztery… pięć dni temu, to dlaczego jeszcze nic nie zrobiłaś?
-
Bo się bałam.
-
Więc nie dziw się, że wziął sprawy w swoje ręce. – Znów lekko wzruszył
ramionami, jakby na znak, że taka jest ludzka kolej rzeczy. – I szczerze,
Nelka? Ani trochę mu się nie dziwię.
Uniosłam
na niego pytające spojrzenie.
-
Mówiłem ci, żebyś zadzwoniła, dała mu jakiś znak, cokolwiek. Ale ty nie
zrobiłaś nic, w dodatku przyjechałaś na Igrzyska i też nie wykonałaś żadnego
ruchu w jego stronę. Miał prawo źle się z tym poczuć.
-
On nawet nie chciał mnie wysłuchać…
-
A ty tego chciałaś?
Nie,
nie chciałam i pewnie gdyby nie zatrzasnął nas w tamtej windzie, zostawiłabym
go z każdym jego wytłumaczeniem dokładnie tak, jak on zrobił to wczoraj.
-
Przynajmniej jedno już wiesz – zaczął Stoch, znów radośnie się uśmiechając. –
Zależy mu. Teraz już chyba nic nie może pójść źle.
Uniosłam
bezradnie kąciki ust i pokręciłam głową na znak, że nie wiem. Może pójść dobrze, może pójść źle, może nie pójść wcale.
Cała ta niepewność powoli zaczyna robić się niezdrowa.
-
Napraw to, Nelka, dobrze?
Pokiwałam
głową, choć wcale nie czułam, że jestem w stanie cokolwiek zdziałać. Wciąż mam
przed oczami twarz Thomasa, jego spojrzenie, cały, skumulowany jego oczach żal
i smutek; słyszę jego słowa, które ostatniej nocy odbijały się echem w mojej
głowie, nie pozwalając na prędkie zaśnięcie i stale boli mnie świadomość
niewykonanych kroków.
Ciągle
sobie powtarzam, że spróbuję. Kiedy w końcu faktycznie coś zrobię?
Kamil
jeszcze raz się uśmiechnął i już chciał coś dopowiedzieć, gdy drzwi sąsiedniego
pokoju się otworzyły.
-
Cześć wam!
Automatycznie
poczułam jak bezsilność, z którą jeszcze przed chwilą rozmawiałam z Kamilem,
zamienia się w nagły gniew, na którego widok Dawid od razu zaczął wycofywać się
z powrotem do swojej kwatery.
-
O, nie, nie, nie, Kubacki! Wracaj mi tu! – warknęłam i jednym ruchem ręki
wyciągnęłam go za bluzę prosto na korytarz. – Tak łatwo się nie wywiniesz!
-
Zachciało mi się świeżego powietrza… - mruknął, wyrównując materiał na swoim
ramieniu i posłał mi groźne spojrzenie.
-
Było sobie na balkon wyjść.
-
Zanim zaczniesz krzyczeć i rzucać we mnie czym popadnie, pragnę zaznaczyć, że
to nie był mój pomysł!
-
Och, doprawdy?
-
To wy tu sobie załatwiajcie swoje sprawy… - Zaczął Kamil, wydobywając z tylnej
kieszeni spodni kartę do pokoju. – A ja przedzwonię do mej żony i… Właściwie
nie wasza sprawa. – Wytknął język i pchnął drzwi, po czym gwałtownie się
zatrzymał.
Wymieniliśmy
z Dejvim porozumiewawcze, mówiące, że jeszcze do sprawy wrócimy, spojrzenie, po
czym stanęliśmy obok Stocha. Na środku pokoju leżała podpisana imieniem mistrza
olimpijskiego skrzynia - duża i ciężka.
-
Jakaś większa przesyłka? – Spytałam, posyłając z ukosa spojrzenie Kamilowi.
A
on? Niezrozumienie z jego twarzy szybko zaczęło przekształcać się w radosny
wyraz, kształtowany przez coraz szerszy uśmiech. Nie musieliśmy długo czekać na
jakąkolwiek reakcję. Pochylił się nad skrzynią i delikatnie w nią zapukał.
-
NIESPODZIANKA!
Odskoczyłam
do tyłu, wpadając na równie wystraszonego Dawida. Wrzasnęliśmy głośno i
złapaliśmy się za ramiona, wlepiając wzrok w… Ewę. Do połowy siedzącą w
skrzyni, uwieszoną na szyi swojego męża.
-
Wiedziałem, że przyjedziesz.
-
Guzik prawda, nic nie wiedziałeś.
-
Ale przeczuwałem.
Przytulił
ją jeszcze mocniej, zanurzając twarz w ewkowej szyi, aż w końcu wyciągnął ją z
tego kontenera i zaczął kręcić nimi wokół własnej osi. Mimo wszystko nie
potrafiłam powstrzymać uśmiechu i cichego jęku, który wydobył się z moich ust w
momencie, w którym głowa wylądowała mi na dawidowym ramieniu. Zaraz jednak ją
od niego oderwałam, posyłając mu kolejne ostre spojrzenie zza przymrużonych
powiek.
-
Do twarzy ci z Igrzyskami. – Stwierdziła Stochowa, odklejając się ode mnie i
przypatrując mi się dokładnie. Pragnę zaznaczyć, że na mojej twarzy wciąż
znajdowała się chęć uduszenia Kubackiego, pomieszana z bezsilnością,
niewyspaniem i powoli dającym się we znaki brakiem śniadania. – No, prawie.
-
Nawet mnie nie denerwuj.
-
Po wszystkim będziesz się śmiała, że nie chciałaś tu przyjechać.
-
Jak do tej pory chce mi się jedynie płakać – mruknęłam, po czym złapałam rozbawione
spojrzenie Kamila. – Ze szczęścia, złoty chłopcze! – Położyłam mu dłoń na
głowie i ulizałam grzywkę.
-
Zobaczysz. – Ewka objęła mnie ramieniem i przycisnęła do siebie. – Jeszcze same
dobre rzeczy przed tobą w tej strasznej, zimnej Rosji.
Westchnęłam
i wymusiłam blady uśmiech, który nieznacznie się poszerzył, gdy dojrzałam
Dawida, zaglądającego z bezpiecznej odległości do skrzyni.
-
Nie zmieściłaś tam Lili? – Zaśmiałam się, spoglądając na Ewę. Dejvi od razu
podniósł na nią wzrok i nadstawił ucho.
-
Niestety nie.
Kubacki
odetchnął.
-
Ale już kazała odebrać się za tydzień z lotniska.
O,
zbladł.
-
Nie, żebym was wyganiał, czy coś, ale… - Kamil położył dłoń na ramieniu Dawida
i zaczął popychać go w stronę drzwi, po drodze zgarniając mnie drugim
ramieniem. – Idźcie zobaczyć, czy was gdzie indziej nie ma. A jak spotkacie
Jaśka to przekażcie mu, że Łukasz go szukał.
-
A szukał?
-
Nie mam pojęcia, Dejv, ale zawsze może to sprawdzić, prawda?
-
A co jeśli…
-
Wymyślicie coś. Poza tym, chyba mieliście o czymś porozmawiać?
-
Ale Kamil!
-
Nie przeszkadzajcie sobie, paaaa!
I
trzasnął drzwiami.
-
Widziałaś go? – Obruszył się Dawid. – Mistrz olimpijski!
-
Otwieraj pokój, Kubacki.
-
Co?
-
Będziemy gadać!
Posłuszny
jest bardzo, więc nawet się nie zająknął, tylko przytknął kartę do czytnika. Od
razu chwyciłam go za bluzę i pchnęłam do środka tak, że usiadł na łóżku.
-
Zadowolony z siebie? – Spytałam, stając nad Kubackim i dopiero wtedy zauważyłam
osobnika, który spoglądał na mnie dużymi oczami z sąsiedniego posłania.
Wykrzywiłam usta. – Przepraszam, ale tutaj się rozmawia.
-
A tak… - Dawid na wpół przytomnie kiwnął na swojego współlokatora, a chwilę
później na mnie. – Adam, kombinacja norweska. Kornelia, łyżwiarstwo figurowe.
Niepewnie
mi pomachał, na co skinęłam głową, nie spuszczając z niego wyczekującego
spojrzenia. Potrzebowałam chwili sam na sam z Dawidem, bez świadków wyrywania
Kubackich piór. Adam chyba nie od razu zrozumiał, ale w końcu zamknął książkę,
odłożył ją na szafkę nocną i wstał z łóżka.
-
To ja może do sklepu pójdę, albo gdzieś…
Odwróciłam
głowę od zamkniętych przed sekundą drzwi i popatrzyłam na Dawida. Skłamię
mówiąc, że coś we mnie nie pękło, bo pękło. Złość uleciała, pięści się
rozluźniły, a wyraz twarzy złagodniał. Bo spojrzałam w jego ciepłe oczy, na
uniesiony kącik ust, i poczułam, że choćbym chciała, to nie mogę. Zamiast
huknąć mu w łeb, usiadłam obok niego i westchnęłam.
-
Nie rozumiem. – Zaczęłam dość beznadziejnie, gapiąc się w swoje kolana. Kubacki
obrócił głowę w moją stronę. – To znaczy… Myślałam, że rozumiem, ale teraz
wydaje mi się, że coś przeoczyłam, a może nie wzięłam tego na poważnie. A
wczoraj pojawił się Thomas, powiedział, że to ty i… Dawid, ja już nie wiem, co
mam myśleć. – Urwałam na chwilę, biorąc głębszy wdech. – To wszystko, co
powiedziałeś na dachu… Cholera, nie jestem dobra w te klocki.
-
Pytasz, czy się w tobie zakochałem?
Bezwarunkowo
napięłam wszystkie mięśnie. Zerknęłam na niego kątem oka, by sprawdzić, czy to
zauważył, ale zamiast spodziewanej reakcji, dostrzegłam na jego ustach nikły
uśmiech. Skinęłam głową, a on wziął głębszy wdech.
-
Nie wiem – niemal wyszeptał. - Jesteś
dla mnie ważna. Bardzo ważna. Zależy mi na tobie i, cholera, w ogień bym za
tobą wskoczył…
-
Ale?
-
Ale nie wiem, co to tak właściwie jest.
Zapadła
chwilowa cisza.
-
Tak, podobasz mi się. Tak, czuję coś do ciebie i tak, gdybym wiedział, że mam
jakieś szanse, to próbowałbym coś z tym zrobić. Ale to przecież i tak bez
znaczenia, prawda?
-
Dlatego powiedziałeś mu, żeby przyszedł?
-
Już ci mówiłem, że to nie był mój pomysł. – Roześmiał się nerwowo. – Zgodziłem
się na ten plan tylko z twojego powodu. Przecież to jego właśnie chcesz. Ja
jedynie wiem, że chcę abyś była wtedy, gdy będę potrzebował z tobą porozmawiać;
wiem, że potwornie cię lubię i jesteś cholernie wyjątkową osobą. Nie chcę
mieszać ci w głowie, wiedząc, że siedzi w niej ktoś inny, ale nie chcę też
niczego przed tobą ukrywać.
-
Więc co dalej?
Pytanie
zawisło nad nami na długie minuty, wypełnione tykaniem zegara i dochodzącymi
zza uchylonego okna dźwiękami Soczi.
Nie
mam pojęcia, dlaczego dopiero w momencie, w którym Thomas oznajmił, że to Dawid
zaaranżował nasze spotkanie, uderzył we mnie sens wypowiedzianych przez
Kubackiego na dachu słów. Nie rozumiałam od początku, czy nie chciałam
zrozumieć? Odrzuciłam kolejny problem, zbyt skupiona na Morgensternie? Czy
rzeczywiście nie wzięłam jego wyznania na poważnie, grając mu na uczuciach?
Cholera,
dlaczego wciąż pomijam Dawida?
-
Nie chcę niczego zmieniać. – Przerwał milczenie, niepewnie spoglądając w moją
stronę. – Chcę, aby było tak, jak do tej pory.
-
Myślisz, że to możliwe?
-
Myślę, że możemy spróbować.
Przymknęłam
powieki i wypuściłam z ust ciążące na płucach powietrze.
-
Nie chcę tracić przyjaciela.
-
Co jak co… - Zaczął, a ja poczułam, że chwyta mnie za dłoń i zamyka ją w
swoich. Otworzyłam oczy i spojrzałam na delikatnie uśmiechniętego Dawida. – Ale
mnie nigdy nie stracisz.
-
Nawet jeśli… No wiesz.
-
Nawet. – Pokiwał głową i jeszcze szerzej rozciągnął usta.
-
Dejvi…
-
Dam radę! – Zapewnił. - Po Igrzyskach
będę kontynuować sezon, ty zajmiesz się układaniem swoich spraw, każde pójdzie
w swoją stronę. Odpoczniemy od siebie, a potem… Zobaczymy.
-
A jak coś się jednak zmieni?
-
Nic się między nami nie zmieni. Ty dalej będziesz upartym Korniszonem, ja
nierozgarniętym Dejvim, a gdy uda nam się spotkać, pójdziemy do kina i na watę
cukrową. Przecież to brzmi dobrze.
-
Teraz tak, ale za tydzień, miesiąc, dwa?
-
Poradzimy sobie.
I
jakby na potwierdzenie, ścisnął mocniej moją dłoń.
-
I tak jestem na ciebie zła – fuknęłam nieco pogodniejszym tonem, choć wciąż
czułam w żołądku ugniatającą niepewność. – Wystawiłeś mnie.
Wywrócił
oczami.
-
To był pierwszy i ostatni raz, gdy nawiązałem współpracę z wrogiem – mruknął,
po czym w końcu spojrzał na mnie ze zmęczonym uśmiechem. – A jak myślisz?
Przyspieszenie,
jakie nadaje niezrównoważona siła F ciału o masie m, jest wprost proporcjonalne
do tej siły, a odwrotnie proporcjonalne do masy ciała, co daje nam…
-
Schlierenzauer – wycedziłam najbardziej nienawistnym głosem, na jaki było mnie
stać. – Zabiję.
-
Mówiłem mu, że nie będziesz zadowolona, ale on zaczął pierdzielić o
niewykorzystanych szansach i dotrzymywaniu umowy, czy jakoś tak… Nie wiem. Ja
się w meandry myśli Gregora nie zagłębiam i każdemu zdrowemu na umyśle
człowiekowi to zalecam.
-
A jednak się zgodziłeś.
-
Bo sama nic byś nie zrobiła. – Popatrzył na mnie z pretensją. – A tak to…
Właściwie jak poszło?
Wzruszyłam
bezradnie ramionami, opuszczając wzrok na kolana.
-
Ja pierniczę, Korniszon. Nie po to spiskowałem ze Schlierenzauerem i
rezygnowałem z biletów do kina, żeby po wszystkim dowiedzieć się, że zmaściłaś
sprawę.
Podniosłam
na niego bezradne spojrzenie.
-
Napraw to, słyszysz? Póki Igrzyska
trwają i jesteście tu oboje, masz szansę odzyskać swoje szczęście.
-
A ty?
Dawid
uśmiechnął się i zerknął w stronę sufitu.
-
Może i w moim pokoju wyląduje jakaś skrzynia?
* * *
wysoko w górze czy nisko na dole
kiedy jesteś zbyt zakochany by odpuścić
ale jeśli nigdy nie spróbujesz
nigdy się nie
dowiesz
ile jesteś wart
* * *
Wieje.
Przytrzymałam
czapkę, którą wiatr próbował zerwać z mojej głowy. Zmrużyłam oczy, czując na
twarzy mroźny podmuch i spojrzałam w stronę wieży dużej skoczni. Kolejny
zawodnik musiał zejść z belki startowej, wycofany przez czerwone światło.
Przysunęłam
zmarznięte dłonie do ust. Niepokój, z którym obudziłam się w dniu drugiego
konkursu nie ustępował. Wiało. Momentami za mocno. Flagi na masztach i wstążki
w punktach pomiarowych na zmianę trzepotały, lub bezwiednie zwisały. Warunki
nie pozwalały na w pełni sprawiedliwe przeprowadzenie zawodów. Seria próbna
została w połowie przerwana, a pierwsza runda konkursowa opóźniona. Przeczucie,
że coś może pójść nie tak rosło z każdym kolejnym skokiem, który udało się
wykonać.
-
Szkoda konkursu olimpijskiego, aby go wiatr popsuł.
Kofler
kolejne zawody spędzał u mego boku, przyglądając się rywalizacji z trybun. Znów
nie przecisnął się do pierwszej czwórki konkursowej, ale nie wydawał się być
tym faktem jakkolwiek przybity. Nawet jeśli - nie okazywał tego, a ja nie
pytałam, uznając temat za zbyt śliski. On za to odwdzięczał się niewspominaniem
o Thomasie. W skupieniu oglądał konkurs, wypełniając czas rozmową o warunkach,
o tym, kogo widzi na podium i dlaczego będzie to na pewno Stoch i Kasai.
-
Na trzeciego dołączy Freund albo Prevc. Tylko nie mów Gregorowi, że tak
powiedziałem.
-
Podejrzewam, że sam widzi, jak skacze.
Tym
razem od samego początku po mojej drugiej stronie stał Dawid. Ze skrzyżowanymi
na klatce piersiowej rękoma i napiętym wyrazem twarzy spoglądał w kierunku
najazdu i odprowadzał spojrzeniem kolejnych zawodników. W odróżnieniu od Andreasa
nie komentował konkursu. Jedynie od czasu do czasu dorzucał coś kąśliwego do
uwag Koflera, lub prychał, gdy wiatr znów się wzmagał i wstrzymywał zmagania.
Ewentualnie odpowiadał na mające go rozweselić zaczepki Ewy.
Odsunięcie
go od konkursu, gdy podczas treningów spisywał się lepiej od Piotrka, traktował
jako porażkę boleśniejszą od trzydziestego pierwszego miejsca na małej skoczni.
Tylko tym razem próbował znieść ją w ciszy.
Jedyne,
co mogłam, to być obok niego tak, jak prosił.
-
Bez sensu! – Kofler uderzył z otwartej dłoni w barierkę, gdy po swoim
pierwszym, mierzącym 134 metry skoku, Michi został sklasyfikowany dopiero na
czwartym miejscu. – Cholerny wiatr!
-
Ani trochę mi się to nie podoba. – Ewa ogrzała dłonie oddechem i pokręciła
głową. – Właściwie to wcale.
Westchnęłam
i objęłam się ciaśniej ramionami, czując jak mróz powoli przedostaje się pod
materiał puchowej kurtki. Zanurzyłam nos w szaliku i uniosłam głowę dopiero
wtedy, gdy zapowiedziano Piotrka. Dawid wyraźnie się ożywił, a nawet zacisnął
kciuki. Równie prędko je rozluźnił i jęknął ze zrezygnowaniem. Wiatr ściągnął
Żyłę na 118 metr.
-
W plecy miał i tyle – skomentował krótko Kubacki, po czym znów spojrzał w górę.
– Dajesz, Kocur, bo jak babcię kocham, nie wystoję do Kamila.
Maciek
w identycznych warunkach, w których startował Pieter, skoczył 126 metrów i
zajął szóstą lokatę. Dejvi jedynie mruknął z mikrym uznaniem, jakby chciał
powiedzieć, że mogło być gorzej.
-
Nie, ja na to nie patrzę.
Z
kolei gdy na belkę wsunął się Jasiek, zasłonił oczy dłonią.
-
Daj znać, jak wyląduje.
-
Już.
-
Miało być po lądo… oooo! Co tak daleko?
128,5
metra Janka przy mocnym wietrze i ósme miejsce.
-
Więcej luzu, Dejvi! – Ewka klepnęła go w okolice dolnej części pleców, na co
Kubacki podskoczył z piskiem. – Widzisz jak to czasem pomaga?
Wiatr
raz się wzmagał, raz całkowicie cichł, co uruchomiło wyższą matematykę w
przelicznikach punktów. Skoki im były dłuższe, tym więcej traciły w notach.
Każdy kolejny zawodnik przekraczał granicę stu trzydziestu metrów, a i tak
kończył pod koniec pierwszej dziesiątki, lub na początku drugiej. Warunki się
pogarszały, przerwy między skokami przedłużały, napięcie i niepokój rosły.
I
wtedy na belce musiał usiąść Thomas.
Nie
widziałam go od momentu, w którym zostawił mnie pod hotelem. Nie wrócił, aby
powiedzieć coś więcej, nawet, jeśli miałby kontynuować wyrzucenie mi w twarz
prawdy, którą znałam i z którą byłam pogodzona. Od tamtej pory nie zrobił nic,
choć powiedział, że to nie jest koniec. A
ja? Spędziłam całe minuty, powoli przechodzące w godziny, wpatrując się w ekran
komórki z wyświetlonym na nim numerem telefonu. Znów nie potrafiłam wykonać
tego jednego, małego kroku w jego stronę. Po raz kolejny tchórzyłam… Dlaczego
więc dziwiłam się, że był mną rozczarowany? Dlaczego miałam pretensje, że nie
walczy, gdy sama tego nie robiłam? I dlaczego czułam, że zawodzę nas oboje, gdy
to właśnie my jesteśmy tym, na czym
zależy mi najmocniej?
Dlaczego,
skoro to nie jest k o n i e c?
Docisnęłam
ściśnięte kciuki do klatki piersiowej i wstrzymałam oddech w momencie, w którym
odepchnął się od belki. Przyjął pozycję najazdową i zaczął zbliżać się do
progu.
Na
sekundę zamknęłam oczy.
A
gdy je otworzyłam, poczułam oblewającą mnie falę gorąca i potężne łupnięcie pod
żebrami.
Kulm.
Nie
wstrzymałam za ustami krótkiego okrzyku, który poniósł się wraz z jękiem
tysiąca kibiców. Rozluźniłam pięści i zacisnęłam palce na barierce, przez którą
się przechyliłam. I choć doskonale widziałam jego sylwetkę, która jeszcze przed
momentem niebezpiecznie chwiała się w powietrzu, nie potrafiłam oderwać od
niego wzroku.
Odpuścił
lądowanie, dojechał do bandy i kucnął. Nie wykonał żadnego gestu w kierunku
kamery, jak miało to miejsce podczas pierwszego konkursu. Nie pomachał, nie
uśmiechnął się, nie zrobił głupiej miny. Nawet nie podniósł głowy, nie zsunął
gogli, nie zrobił nic. Chwycił narty i chowając twarz, zszedł z zeskoku.
30 T. Morgenstern,
122 m, 106,3 p.
-
W porządku, nic mu nie jest. – Usłyszałam jak przez grubą ścianę głos Andiego.
Ale
to nie polepszało sprawy. Ani jego próby uspokojenia mnie, ani dłoń Dawida na
moim ramieniu, ani to, że cały czas mogłam z daleka go obserwować. Od ciężkiego
oddechu zaczynały mnie już boleć płuca, a od wdychanego zimna gardło. Nieważne.
Liczyła się tylko jego niewielka postać oddalona o kilkaset metrów.
I
nieważny był konkurs. Nieważny był Kranjec, Didl i Wellinger, którzy też
zostali pokonani przez wiatr, ani żaden inny wielki, jak Bardal czy Ammann,
którzy również zawiedli.
Thomas,
zmierzający wolnym krokiem w stronę domków skoczków, do których droga
prowadziła tuż pod naszą trybuną, spuścił głowę, wbił wzrok w ziemię, nie
reagował na niczyje okrzyki. Przegrał
drugą serię, spychany na coraz niższe miejsce przez kolejnych zawodników z
ostatniej dziesiątki. Odpuścił.
Gdy
przeszedł tuż pod nami, w pierwszym odruchu wykonałam krok do przodu,
pozwalając metalowej poręczy wbić się w mój brzuch. Chciałam go zawołać,
chciałam, żeby wiedział, że tu jestem, że jestem z nim, cokolwiek. Musiał
wiedzieć!
Oderwałam
się od barierki z zamiarem pobiegnięcia do wioski skoczków. Na drodze jednak
stanęło mi ramię Andreasa.
-
Nela, poczekaj.
Zmusił
mnie do popatrzenia na niego. Posłałam mu jedynie zniecierpliwione, ale
jednocześnie błagalne spojrzenie.
-
Andi, ja muszę.
-
Nie teraz.
-
A kiedy?!
-
Daj mu chwilę na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. – Poprosił,
spoglądając na mnie łagodnie. – Przecież go znasz. Musi pomyśleć.
-
Ale… Ale on… Będzie szukał winy w sobie, pogrąży się, a on nie może, Andi! Za
kilka dni drużynówka, ta sama skocznia, on nie może myśleć, że to on popełnił
błąd…
-
Kornelia, uspokój się! – Chwycił mnie za ramiona i niemocno nimi potrząsnął,
znów sprowadzając na siebie mój wzrok. – Spójrz na siebie. W takim stanie w
ogóle mu teraz nie pomożesz.
-
Andreas ma rację. – Do akcji wkroczyła Ewa ze swoim niemieckim. – Jesteś
zdenerwowana, a tak nic nie zdziałasz.
-
Muszę… - Powtórzyłam niemal bezgłośnie, wpatrując się w nich błagalnie. – On
mnie potrzebuje.
-
Potrzebuje, ale nie roztrzęsionej i telepiącej się jak Didl na mamucie,
słyszysz?
Zacisnęłam
usta i odwróciłam głowę w stronę Dawida, doszukując się u niego pomocy. Ale on
pokręcił lekko głową, jakby cokolwiek zrozumiał z tej szybkiej wymiany zdań i zupełnie
tak, jakby chciał powiedzieć, że pozostanie na trybunie jest bezpieczniejsze.
-
Poczekaj chwilę, aż się uspokoisz. – Stochowa przesunęła dłonią po moim
ramieniu. – Dobrze?
Nie
odpowiedziałam. Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam zęby i wstrzymując pod
powiekami wszystkie łzy, uniosłam spojrzenie w stronę skoczni.
-
Kamil też cię potrzebuje – szepnęła mi do ucha Ewa i mocniej ścisnęła moją
dłoń.
Pokiwałam
głową, czując jak się denerwuje, wypatrując z oczekiwaniem skoku swojego męża.
Próbowałam pozbyć się ogromnej guli, która stanęła mi w gardle, ale nim się
udało, Stoch był już w połowie najazdu.
Ewka
wyskoczyła z progu razem z nim i z każdą sekundą trwania skoku Kamila, coraz
bardziej łamała mi kości. Sama czułam, jak cała spinam wszystkie mięśnie,
modląc się o jak najdłuższą odległość.
1 K. Stoch, 139 m,
143,4 p.
Jego
żona uwiesiła się na mojej szyi, skutecznie odcinając mi dostęp do powietrza.
Gdy w końcu mnie puściła, uśmiechnęła się szeroko i zaczęła ściskać Dawida,
zarażając wszystkich dookoła swoją radością. I chciałam, cholernie bardzo
chciałam też się uśmiechnąć, dać wyraz temu, jaka jestem szczęśliwa z udanej
pierwszej próby konkursowej mojego przyjaciela, ale… nie potrafiłam. Nie wiem,
może byłam po prostu spokojna o to, że nikt nie zdąży go pokonać. Może czułam,
że Kamil nie da sobie wyrwać podwójnego triumfu. Wierzyłam w to, jak w nic
innego na tych Igrzyskach.
Tylko
nie potrafiłam walczyć z rwącym się w innym kierunku sercem.
Nastała
przerwa przed drugą serią. Muzyka została podgłośniona, ludzie zaczęli
przemieszczać się po trybunach, aby rozchodzić zmarznięte kości, a polscy
kibice wciąż skandowali, trąbili i cieszyli się z udanego pierwszego skoku
Kamila.
A
ja? Oparta o barierkę uspokajałam oddech i buzującą od gorących myśli głowę.
Próbowałam powstrzymać się od przymykania powiek, pod którymi widziałam
falującą w powietrzu sylwetkę Thomasa i odpychałam przerażenie, które na nowo i
na nowo wykręcało mój żołądek. Gdyby się nie wyratował… Nie wiem, co bym
zrobiła.
Dlatego
nie mogę dłużej czekać.
Obróciłam
głowę w stronę Andreasa. Stał tyłem, pochłonięty rozmową z Wankiem. O
biathlonie, jeśli dobrze słyszę. Nieważne.
Odsunęłam
się od barierki, nie spuszczając wzroku z pleców Koflera, po czym w końcu
przeniosłam go w prawo, na Ewę. Zajęta dyskusją z mamą i ciocią Kota. Dawid?
„Idź”
wyczytałam z jego ust.
Więc
poszłam.
* * *
kiedy łzy spływają po twojej twarzy
kiedy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić
kiedy kochasz kogoś ale to idzie na marne
czy mogłoby być gorzej?
* * *
Wolnym
krokiem skierowałam się do zejścia, z którego – po obejrzeniu się przez ramię w
stronę naszego „kwadratu” – zbiegłam najszybciej, jak tylko potrafiłam.
Ominęłam stalowe konstrukcje podtrzymujące trybuny, obiegając na około połowę sektora
dla kibiców. Szłam pod prąd wielkiej, kolorowej fali, zmierzającej na drugą
serię konkursu, co jakiś czas na kogoś wpadając. Serce waliło mi młotem, gdy
zbliżałam się do bramy, za którą znajdowały się domki. Wydobyłam spod kurtki
identyfikator polskiej kadry i już po minucie świeciłam nim przed masywnym
ochroniarzem. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale odsunął się.
Chyba
jeszcze nigdy nie byłam niczego tak pewna, jak tego, co właśnie chciałam zrobić.
Chciałam
spróbować. Dla mnie, dla niego, dla
nas.
Tak,
jak powinnam już dawno.
Strefa
dla zawodników pustoszała. Spiker zapowiedział początek drugiej serii za pięć
minut. Niektórzy gonili w kierunku wieży, a inni udawali się na trybuny, by tam
obejrzeć koniec indywidualnej rywalizacji. Byli i tacy, którzy po prostu
rozmawiali, jakby w ogóle nie byli zainteresowani konkursem.
Był
też Thomas.
Siedział
na ławce przed domkiem, nad którego wejściem powiewała austriacka flaga.
Zgarbiony, ze spuszczoną głową i splecionymi między kolanami palcami. Wciąż nie
zdjął kombinezonu, jedynie zarzucił na siebie kurtkę. Obok niego leżał kask.
Nie
był sam. Postać, która pochylała się nad nim, nagle wyprostowała się, coś do
niego mówiąc. Thomas pokręcił głową i nie odpowiedział, a mężczyzna westchnął i
po chwili, jakby tknięty przeczuciem, spojrzał dokładnie w moim kierunku.
Przestąpiłam
z nogi na nogę, nie do końca wiedząc, jak się zachować.
Ale
Herbert rzucił jeszcze kilka słów, które odbiły się od ściany, po czym wcisnął
dłonie w kieszenie kurtki i ruszył w moją stronę. Przez chwilę patrzyliśmy na
siebie w ciszy. Wzrok Leitnera był dokładnie taki sam, jaki zdołałam zapamiętać
z naszego ostatniego spotkania jeszcze w Bad Mitterndorf – łagodny,
niewypełniony chęcią zagrania mi na nerwach, po prostu spokojny. I wydawało
się, jakbyśmy po raz pierwszy nie potrzebowali słów. Wystarczyło jedno
spojrzenie w stronę Morgensterna, by zrozumieć, że zależy nam na tym samym.
Herbert
położył dłoń na moim ramieniu i ułożył usta w nieporadny uśmiech, po czym
odszedł w swoją stronę, pierwszy raz ustępując z drogi, która prowadziła tylko
do jednej osoby.
Usiadłam
obok Thomasa i niepewnie obróciłam głowę w jego stronę. Wzrok miał utkwiony w
jednym punkcie na ziemi i uparcie się w niego wpatrywał. Oddychał nierówno, wyraźnie
zaciskając przy tym szczęki, jakby chciał zacząć krzyczeć, ale resztkami siły
się przed tym powstrzymywał. Czułam, jak napina całe ciało, gdy zaczynał drżeć
od zimna. Ale przede wszystkim milczał. Próbował odciąć się od rzeczywistości i
uciekał przed wszystkimi wraz ze swoim strachem. Znałam to. Nie wiedziałam
tylko, czy wciąż potrafię za nim pobiec.
Tak
bardzo chciałam wiedzieć, co rozgrywa się w jego głowie.
-
Wieje.
Nie
zareagował.
-
Pamiętam, że w Titisee-Neustadt też wiało. Było trochę zimniej, leżało więcej
śniegu… Ale wiało – kontynuowałam, z całej siły starając się zapanować nad
drżącym głosem i brzmieć w miarę naturalnie. – Nie podobało mi się tam, wiesz?
Ponure miasto, szare mury, zmęczeni ludzie. Chciałam dostać się do Kolonii, a
wylądowałam bez jakiegokolwiek planu na południu Niemiec. Gdy teraz tak o tym
myślę, wydaje mi się, że nie mogłam się lepiej pomylić. – Uśmiechnęłam się
słabo do własnych dłoni. – Nie wierzę, że minęły już dwa miesiące.
Niewiele.
Prawie tyle, co nic. A jednak dwa miesiące, które zdążyły zmienić właściwie
wszystko.
-
Jeszcze niedawno w ogóle nie myślałam o Soczi, a teraz… Jesteśmy tutaj i to się
dzieje. Igrzyska, zawody, medale… Czas leci tak szybko, a ja mam wrażenie, że
zbyt wiele go zmarnowaliśmy.
Nie
odpowiedział. Nie dał nawet po sobie poznać, czy w ogóle mnie słucha. Nie
zamierzałam jednak odpuszczać. Cała telepałam się w środku, ale byłam bliżej
pozostania z nim na tej ławce, niż ucieknięcia na przystanek, by pierwszym
lepszym busem dostać się na klaster przybrzeżny. Musiałam tylko wrócić na dobry
tor i znaleźć na nowo drogę, którą w takich chwilach jak te, potrafiłam do
niego dotrzeć.
-
Co dalej z twoim skakaniem? – Spytałam, chcąc podejść go od innej strony. -
Widziałam twoje wyniki z treningów i kwalifikacji. Były w porządku. To znaczy…
W Oberstdorfie, albo w Garmisch powiedziałbyś, że były do kitu i stać cię na
coś lepszego, za co pewnie miałabym ochotę strzelić ci z narty. Trochę jak Didl
Manuelowi w Bischo, chociaż on to zrobił przez przypadek… Zresztą, jak to Didl,
przecież wiesz. Pamiętasz jego minę, gdy był trzeci na spółkę z Prevcem?
Myśleliśmy, że zemdleje na podium i Hofer będzie go łapał w locie.
Mimowolnie
roześmiałam się, przypominając sobie początek Turnieju Czterech Skoczni: pierw
kwalifikacje, później konkurs w Oberstdorfie i pierwszy dobry wynik Dietharta.
Staliśmy ramię w ramię podczas dekoracji, śmieliśmy się, a potem natarliśmy
Didla śniegiem. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Obróciłam
głowę w stronę Thomasa i ściągnęłam usta, których kąciki powoli zaczęły opadać.
Wciąż milczał, wpatrzony w swoje dłonie. Czułam jego ciężki oddech, który
wydawał się być jedynym dowodem na to, że siedzący obok mnie Morgenstern nie
zamienił się w lodową figurę, która nie słyszy, nie widzi i nie czuje.
-
Ale to było wtedy. Tutaj nie liczy się to, co było w Oberstdorfie, czy to, co
działo się w Innsbrucku. Soczi to już zupełnie inna bajka i inni bohaterowie. –
Zrobiłam krótką pauzę, nie wypełnioną niczym innym, niż odgłosami ze skoczni. –
Ale może to i lepiej, co? Przecież nie da się zawsze wygrywać. Czasem po prostu
wystarczy sama świadomość tego, że się spróbowało. Że zrobiło się coś na
przekór wszystkim przeciwnościom. Wynik nie zawsze idzie w parze z sukcesem –
dodałam i sięgnęłam po leżący obok kask Thomasa. Ułożyłam go na kolanach i
przejechałam kciukiem po konturze jednej z wymalowanych na nim złotych gwiazd.
– A nie każdy zwycięzca dostaje medal.
Liczyłam,
że zaraz prychnie, rzuci to swoje „gówno prawda” i dołączy do tego wiązankę słów,
za które będę miała ochotę go uderzyć. Ale on nie zrobił nic, a ja poczułam,
jakby tą ciszą powoli gasił we mnie nadzieję. Chciałam, żeby powiedział
cokolwiek. Mógłby nawet kazać mi zjeżdżać, a i tak bym wtedy została. Nie
mogłam patrzeć już na to, jak chowa w sobie cały żal i złość; jak bardzo stara
się pozostać silny, choć przede mną nie musiał udawać. Nie chciałam patrzeć,
jak się męczy, próbując uciec przed wszystkimi ze swoim strachem.
Nie
chciałam patrzeć na to, jak ucieka przede mną.
Westchnęłam
i obróciłam się z zamiarem odłożenia z powrotem kasku.
-
Wszystko się popaprało, prawda?
Poczułam
przechodzący wzdłuż kręgosłupa dreszcz, gdy usłyszałam cichy, lekko
zachrypnięty głos. Niepewnie odwróciłam głowę w stronę Thomasa. Nie poruszył
się, wciąż wpatrywał się w ten sam punkt. Tylko jego twarz złagodniała. Usta
się rozchyliły, a mięśnie rozluźniły, odsłaniając jego rozgoryczenie.
-
Wszystko. Skoki. My. Ty. Ja. – Na chwilę urwał, by cicho prychnąć. – To znowu
się dzieje. Znowu wszystko tracę.
-
Nie tracisz.
-
Nie? – Powtórzył kpiąco. – Odeszłaś, bo bałem się prawdy. Upadłem, bo nie
potrafiłem na moment zapomnieć o tym, że cię zawiodłem. Zawaliłem konkurs, bo
wystraszyłem się cholernego wiatru. Nie widzisz tego? Porażka za porażką. A
najgorsze jest to, że nie umiem już z tym walczyć.
Zacisnął
usta i wziął głęboki oddech, po czym zamknął oczy i pokręcił głową.
-
Nie daję rady – niemal wyszeptał. – Co z tego, że jestem na Igrzyskach, skoro
samo wsunięcie się na belkę jest dla mnie zbyt trudne? A gdy już na niej
usiądę, widzę tylko jedno. I tak przez cały skok, aż do końca.
Pękał
na moich oczach. Głos mu drżał, a usta na zmianę zaciskały się i otwierały, aby
wypuścić powietrze, które w postaci obłoku ulatywało ponad nami. Patrzyłam na
niego, jak walczy sam ze sobą, aby się nie rozpaść i próbowałam znieść łamiący
żebra ból. Chciałam coś zrobić, cokolwiek, gdybym tylko miała pewność, że to mu
pomoże. Gdybym tylko mogła, zabrałabym cały ból i strach, z którymi walczył.
-
Próbuję. Cały czas próbuję, ale wydaje mi się, że utknąłem w tym jednym dniu i
nie potrafię ruszyć.
-
Potrafisz. Tylko w to nie wierzysz.
Wbiłam
w niego przekonane spojrzenie, dopiero zdając sobie sprawę z tego, jak szybko
bije mi serce. Thomas przez chwilę milczał, by w końcu westchnąć.
-
Jak mam wierzyć, skoro nie ma cię obok mnie?
Wreszcie
obrócił głowę i spojrzał na mnie tak, że w jednej chwili poczułam, jak
cholernie bezradna jestem wobec wszystkiego, co w ostatnim czasie stanęło
między nami, a jednocześnie jak bardzo chcę o tym zapomnieć i zamienić
przeszłość na teraźniejszość i przyszłość.
-
Jestem.
Nie
wiem, jak długo patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Dzieliło nas kilka
centymetrów na ławce i niezliczona ilość wciąż niewypowiedzianych słów. Bóg
jedyny raczy wiedzieć, jak bardzo chciałam chwycić go za rękę i obiecać, że
zostanę.
Tylko
jaką mogłam mieć pewność, że uwierzy, skoro już raz nie dotrzymałam słowa?
Odwróciliśmy
od siebie wzrok w momencie, w którym coś łupnęło o drzwi domku i spadło z
hukiem na beton.
-
O rany! – wykrzyknął Didl i złapał się za głowę, po czym szybko zaczął zbierać
narty z ziemi. – Nie zwracajcie na mnie uwagi! Mnie tu nie ma!
I
schował się w domku, trzaskając drzwiami.
Thomas
pokręcił głową, a jeden kącik jego ust lekko się uniósł.
Krótkie
pojawienie się Dietharta uświadomiło mi, że nie jesteśmy sami. W strefie dla
zawodników cały czas znajdowali się członkowie poszczególnych ekip; niektórzy
zawodnicy już wracali ze skoczni, na której rozgrywała się druga seria. Ktoś z
przejęciem mówił o tym, że Kraus ustanowił nowy rekord, a skaczący przed
momentem Janek zajął drugą pozycję.
-
Przepraszam – odezwał się nagle Thomas, czym odciągnął moją uwagę od
przechodzącego nieopodal Freitaga. Richard posłał nam krótkie spojrzenie znad
niesionych nart i nieznacznie kiwnął głową, jakby tym samym chciał dać znak, że
już się ze wszystkim pogodził. Sekundę później zniknął w niemieckim domku, a ja
patrzyłam na Morgensterna, który znów utkwił wzrok w swoich dłoniach. – Za to
jak się ostatnio zachowałem. Nie powinienem, ale… Wiedziałem, że tu będziesz i
miałem nadzieję, że skoro zdecydowałaś się wrócić do jazdy, to wrócisz też do
mnie. Czekałem, ale ty nie pojawiałaś się. Myślałem, że może jeszcze nie
przyjechałaś do Rosji, ale potem zobaczyłem cię po konkursie i… zwątpiłem. -
Urwał na chwilę i westchnął. – Zdecydowanie bardziej chciałem powiedzieć ci,
jak bardzo cieszę się, że tu jesteś.
-
Ja też przepraszam.
Uniósł
głowę i spojrzał na mnie z lekkim niezrozumieniem. Wzruszyłam ramionami i
wbiłam wzrok w kolana, czując jak miesza się we mnie potrzeba przyznania się do
własnej winy i chęć zrzucenia jej ciężaru z nas obojga.
-
Przepraszam, że nie zostałam.
Czułam
na sobie jego spojrzenie jeszcze przez kilka chwil. Zaciskałam palce na
drewnianej ławce i modliłam się, aby to wszystko nie okazało się tylko
złośliwym wytworem mojej wyobraźni. Ale on cały czas był. Jego udo lekko
ocierało się o moje, a spojrzenie tkwiło w mojej twarzy.
-
Nigdy nie chciałem, abyś odeszła.
-
Nigdy nie chciałam odejść.
To
był dobry ruch, pomagający mi choć trochę uporządkować swoje życie i zrozumieć,
jak wiele w nim się zmieniło. Zdałam sobie sprawę, co jest ważne, a co
ważniejsze i na czym tak naprawdę mi zależy. Wróciłam do łyżew, za którymi
tęskniłam i pojechałam na swoje ostatnie Igrzyska.
Ale
wiem, że wszystko przyszłoby z czasem, gdybym wtedy została w Austrii. Może
poza łyżwami i Soczi, ale jeśli byłabym z Thomasem, mogłam to pominąć.
-
Boisz się? – Spytałam cicho.
-
Bardzo.
Kiwnęłam
głową i opuściłam wzrok z profilu Morgensterna na jego dłonie - mocno zaciśnięte
w pięści, nieco zaczerwienione od zimna i zbielałe na knykciach. Odkąd pamiętam
właśnie tak wyładowywał złość na samego siebie, której nie chciał okazywać w
żaden inny sposób. Serce, które już zdążyło się uspokoić, zakołatało mi w
klatce piersiowej, a płuca wypełniły zimnym powietrzem.
Sięgnęłam
do jego pięści i delikatnie ją rozluźniłam, aby wpleść palce w dłoń Thomasa.
Była zimniejsza niż pamiętałam, lecz wciąż cieplejsza od mojej. Ta sama, nieco
szorstka skóra i dotyk, za którym niewyobrażalnie tęskniłam.
-
Poradzimy sobie.
Potrzebujemy
tylko szansy, którą musimy dać sobie nawzajem. Wystarczy krótkie potwierdzenie,
sekunda, niewerbalna zgoda, byśmy wyszli na prostą. Tylko tyle i aż tyle.
-
Tak, poradzimy sobie.
Wisząca
na postawionym między domkami maszcie flaga olimpijska spokojnie falowała na
wietrze. Wydawało się, że silniejsze podmuchy ustały, a nawet zrobiło się nieco
cieplej. Strefa zaczęła pustoszeć, ostatnie osoby, nawet te, które całą drugą
serię spędziły przed telebimami, kierowały się w stronę trybun. Milczeliśmy,
trzymając się za ręce. Spokój. Czułam, jak najważniejszy element układanki sam
odnajduje swoje miejsce i idealnie dopasowuje się do niej. Jego ciepło
ogrzewało mnie i wprowadzało w stan, w którym chciałam trwać już zawsze. Był.
Był obok, trzymał moją dłoń i dawał mi poczucie, że teraz wszystko nareszcie ma
prawo się ułożyć.
I
było dobrze do momentu, w którym spiker ogłosił, że do końca pierwszej serii
pozostało pięciu zawodników.
Mimowolnie
odwróciłam się przez ramię w stronę skoczni. Kamil.
-
Idź.
Spojrzałam
z niezrozumieniem na Thomasa. Nieznacznie uniósł kącik ust i kiwnął głową.
-
Kamil też cię potrzebuje.
-
A ty?
-
W porządku. Nic mi nie będzie – zapewnił. – Idź, to twój przyjaciel.
Jeszcze
przez chwilę się wahałam, ale w końcu wstałam. Spojrzałam na niego jeszcze raz,
ujmując jego twarz tęsknym spojrzeniem. Wysilił się na pokrzepiający uśmiech,
który udało mi się blado odwzajemnić. Chciałam puścić jego dłoń i ruszyć w
stronę trybuny, ale przytrzymał mnie.
-
Przyjdziesz? – Spytał, na co zmarszczyłam w niezrozumieniu czoło. – Na
drużynówkę? Przyjdziesz?
Uśmiechnęłam
się znacznie pewniej i szerzej.
-
A jak myślisz?
Skupiłam
wzrok tylko na tej jednej postaci w malinowym kombinezonie i kasku z
biało-czerwoną szachownicą; na ostatnim zawodniku, który właśnie wsunął się na
belkę i sprawdził zapięcie nart. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Właśnie
to powtarzałam sobie i Ewie, ściskając obie jej dłonie w swoich. Warunki były
dobre. Lekki wiatr pod narty, tak wskazywały pomiary wyświetlone na telebimie,
na którym po chwili ukazano zbliżenie na Kamila. Spoglądał w naszą stronę, a na
jego twarzy malował się spokój. Gdybym go nie znała, uwierzyłabym, że się nie
boi. Ale bał się, choć doskonale nad tym panował.
Taki
był Kamil.
W
momencie, w którym odepchnął się od belki, wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam
wargi. Nogi zachybotały mu w torach, gdy przyjmował dogodną pozycję najazdową.
Zbliżał się do progu.
Wyskoczyłyśmy
razem z Ewą dokładnie w momencie wybicia.
Rozłożył
narty, które lekko zakołysały się w powietrzu. Szybkie ukłucie w sercu.
Opanował to. I leciał. Leciał. Leciał.
Leciał,
dopóki nie wylądował, dotykając końcami nart drugiej czerwonej linii.
Rozłożył
ramiona w precyzyjnym telemarku, ale nie uniósł ich w geście radości tak, jak
po pierwszym skoku. Skoku, który był zdecydowanie dłuższy od tego sprzed
chwili.
Wygrał?
Nie wygrał? Kto był lepszy?
I
ile można liczyć punkty?
Czułam
napięcie w każdym pojedynczym mięśniu. Ściskałam mocno dłoń Dawida, który
rozdzielił mnie i Ewę, bo „też chciał kogoś za rękę potrzymać” i bałam się
choćby mrugnąć, by nie przegapić momentu, w którym na tablicy wyników ukaże się
złota jedynka.
Sekundy
dłużyły się niczym minuty. Cała trzęsłam się z nerwów i nijak nie mogłam na tym
zapanować.
Więc
czekałam.
Czekałam
do momentu, w którym fala szczęścia uniosła całą biało-czerwoną trybunę, gdy
facet, któremu miałam zaszczyt prasować koszule na egzaminy, został podwójnym
mistrzem olimpijskim.
Wszystko się ułoży.
* * *
łzy spływają po twojej twarzy
gdy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić
łzy spływają po twojej twarzy
obiecuję ci, że będę uczył się na swoich błędach
światła zaprowadzą cię do domu i rozpalą twoje kości
a ja spróbuję cię naprawić
*
Chyba
doszłam do momentu, w którym mam w nosie jakiej długości są te rozdziały i po
prostu płynę z tekstem. Tak niewiele zostało do końca, że zaczęłam doceniać tę
historię. A jednak!
Z
początku sądziłam, że skoro piosenką tego rozdziału jest „Fix you”, to nie może
się nie udać. Powiem Wam, że choć początek pisało mi się potwornie, tak druga
połowa poszła ciurkiem. Fajnie nawet, choć w głowie zawsze to wygląda nieco inaczej.
Sponsorzy
rozdziału: oczywiście „Fix you”, „Arrival of the birds” – The Cinematic Orchestra
i kamilowy akcent, który podczepiam również pod Thomasa, czyli „Hall of fame” –
The Script.
Aha.
Piździernik, studia, praca. Mam nadzieję, że zajęcia nie zakłócą mi wytyczonego
planu na dodawanie ostatnich rozdziałów. Trzymajta kciuki, co by jednak się
udało.
Wsio.
Do listopada!
(32/35)