*
nic nie idzie zgodnie z planem
wszystko się rozpadnie
ludzie żegnają się na swój własny sposób
wszystko na czym możesz polegać
i wszystko co możesz udać
zostawi cię z rana
i znajdzie za dnia
* * *
Dwa dni.
Niebo
zaczynało jaśnieć. Morze Czarne mieniło się na horyzoncie zza którego powoli
wychodziło słońce, malując na czystym błękicie różowe i jasnopomarańczowe pasy.
Woda była spokojna, fale delikatnie podmywały brzeg, a rześkie, zimne powietrze
studziło rozgrzaną twarz i gorącą od kotłujących się myśli głowę.
Dwa dni.
Wszystkie
mięśnie przyjemnie pulsowały, pobudzone do pracy. Ruch rąk wymuszał odpowiednie
tempo dla nóg, które same napierały do przodu po wybrukowanym wzdłuż brzegu
deptaku. Oddech świszczał w ustach przy każdym wydechu, a kolejna dawka
powietrza łaskotała płuca. Licznik wskazywał dziesięć kilometrów.
Dwa dni.
Kilkanaście
mew poderwało się do lotu i wzniosło ponad spokojne morze. Ich odgłos, jak
każdy inny, utonął w głośnej, energicznej muzyce pompowanej przez odtwarzacz. Nie
liczyło się nic, oprócz zmęczenia ciała i zrzucenia z siebie napięcia, które
przez pół nocy nie pozwalało na sen.
Dwa dni.
Dwa
dni, z których pozostał zaledwie jeden, a którego właśnie wybiła siódma
godzina.
Zatrzymałam
się i pochyliłam, opierając dłonie o kolana. Miarowo uspokajałam oddech w
oczekiwaniu na ustanie nagłej kolki. Dotknęłam boku i uniosłam głowę. Dookoła
panował spokój. Tylko co jakiś czas ktoś przebiegał obok i unosił kciuk w
niemym pytaniu o samopoczucie. Było fatalnie… więc kiwałam głową i odpowiadałam
tym samym gestem, choć miałam ochotę rozpłakać się z bezsilności i zacząć
krzyczeć, że nie wiem. Nie wiem, jak
się czuję, nie wiem, co powinnam zrobić, nie wiem, co powinnam powiedzieć. Nie
wiem, jak naprawić coś, na czym zależy mi najmocniej na świecie; bardziej od
łyżew, bardziej od igrzysk, bardziej od wszystkiego, co do pewnego momentu
posiadało dla mnie największy sens.
Dziesięć godzin.
Do
pierwszego konkursu skoków zostało tylko dziesięć godzin, a ja wciąż tkwię w
jednej wielkiej bezradności. Dziś go zobaczę. Na szczycie skoczni, na rozbiegu,
w locie, na dojeździe. Pierwszy raz od miesiąca.
Co
powinnam zrobić? Odnaleźć go po konkursie? Pokazać mu, że hej, jestem tutaj?
Jestem tutaj dla ciebie i do cholery, przykro mi? Czy może jednak pozwolić, aby
wszystko potoczyło się samo? Gregor jest słowny, jeśli nie wykonam kroku, on
zrobi to za mnie i tego mogę być pewna. Zaryzykować, czy odpuścić po raz
ostatni? Jak to rozwiązać, aby igrzyska nie skończyły się zbyt szybko? Bo
łyżwy, występy, oczekiwania… Jestem w stanie je pominąć, byleby mieć go obok.
Thomas,
od samego początku czuję, że w tej wielkiej, zimnej Rosji tylko on tak naprawdę
się liczy.
Wyprostowałam
się i wciągnęłam w płuca zimne powietrze. Nie mam rozwiązania. Nie wymyśliłam
go przez ostatni miesiąc i nie wymyśliłam go w danym mi przez Gregora czasie. Pojadę
na konkurs. A potem wszystko znów potoczy się samo. Tak jak zawsze.
Bo
przecież z nami… Z nami nigdy nic nie wiadomo.
* * *
Flip
zaliczany jest do skoków kopanych, co oznacza, że podczas wykonywania skoku
zawodnik pomaga sobie ząbkiem łyżwy wolnej, poprzez wbicie go w lód. Przy flipie
łyżwą wolną jest prawa. Zawodnik wykonuje skok tyłem, rozpoczynając go z
wewnętrznej krawędzi lewej łyżwy i lądując na zewnętrznej krawędzi prawej.
Istnieją
trudniejsze skoki, choćby jedyny, wykonywany przodem axel, czy lutz,
rozpoczynany na zewnętrznej krawędzi lewej łyżwy i kończony również na
zewnętrznej krawędzi prawej. Mimo to nigdy nie sprawiały mi większych
trudności. Z pewnością nie tyle, co flip. Nie przypominam sobie, abym nawet w
najlepszych czasach czuła stuprocentową pewność podczas jego wykonywania. Nic
dziwnego, że to właśnie ten skok okazał się gwoździem do trumny podczas
ostatnich mistrzostw świata. Ale to było, minęło, już tego nie ma. Kluczem do
udanych występów na igrzyskach jest zapomnienie o tym, co wydarzyło się rok
temu.
A
więc od początku. Wyznaczenie punktu wybicia. Nabranie odpowiedniej prędkości.
Ostatnie odepchnięcie się prawą nogą i obrót na lewej, aby prawa wyprostowana z
tyłu mogła wbić się w lód. Skupienie na wewnętrznej krawędzi lewej łyżwy.
Wybicie przez lewe biodro. Trzy obroty w powietrzu. Lądowanie na zewnętrznej
krawędzi prawej łyżwy. Czyste, bezbłędne, jedno na dziesiątki popsutych.
Westchnęłam
i podjechałam w stronę bramki. Przejęłam od Niny ochraniacze na płozy i nie
doczekując się żadnych mniejszych lub większych uwag, usiadłam na plastikowym
krzesełku, aby się przebrać. Zerknęłam na zegarek. Godzina. Mam tylko godzinę.
-
Pamiętasz Helsinki?
Zamarłam
ze sznurówkami w dłoniach. Na dźwięk francuskiego, wplecionego w tak znany mi
głos, zimny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. A mimo to uśmiechnęłam
się lekko pod nosem.
Pamiętam.
Helsinki
2009, Mistrzostwa Europy. Moje pierwsze złoto, jego kolejny tytuł i dłoń, którą
podał mi podczas końcowej gali, gdy jako zwycięzcy w swoich kategoriach
mieliśmy wyjechać razem na lód. Rok później, w trakcie igrzysk w Vancouver
trzymał ją każdego dnia.
-
Tańczyłaś „Jezioro Łabędzie”, a ja pomyślałem, że jesteś jedyną łyżwiarką,
która powinna do tego występować.
-
Nigdy mi tego nie powiedziałeś.
-
Bo Kornelia, z którą byłem wyśmiałaby takie sentymenty. A Kornelia, która
siedzi przede mną właśnie się zarumieniła.
Parsknęłam
cicho i pokręciłam głową, po czym w końcu ją uniosłam. Stał parę metrów ode
mnie z dłońmi włożonymi w kieszenie kurtki. Jak zawsze piekielnie przystojny,
lekko uśmiechnięty, patrzący na mnie z tą samą łagodnością, co kiedyś. Brian
Joubert. Francuski król łyżwiarstwa, ogień na lodzie oraz pierwszy i jedyny
mężczyzna, z którym próbowałam ułożyć sobie życie.
-
Mogę?
Kilkanaście
miesięcy od naszego rozstania znów siedzi obok.
-
Trzymasz się – stwierdził po chwili tym swoim pięknym francuskim, którego
kiedyś tak pilnie uczyłam się specjalnie dla niego. Czułam na sobie jego wzrok,
gdy z całej siły próbowałam odpychać jego uwagę i pakowałam torbę treningową.
-
Chyba muszę, prawda?
-
Wiesz, kiedyś zastanawiałem się, czy istnieje na świecie coś, co ruszyłoby tę
skałę, którą byłaś. Naprawdę nie
chciałem przekonać się o tym w taki sposób – dodał, na co cicho prychnęłam. -
Dlatego dobrze, że przyjechałaś do Soczi.
-
Jeszcze chwila i uwierzę, że cieszysz się, że mnie widzisz.
-
Śmiało, nie wyprowadzę cię z błędu.
Westchnęłam
i zapięłam zamek torby.
-
Naprawdę się zmieniłaś – stwierdził nagle, czym sprowadził na siebie mój
niezrozumiały wzrok. Uniósł nieznacznie kącik ust. – Wiesz, jak plotki
rozchodzą się po lodzie. Ale to nie to, Nela. Wystarczy spojrzeć na twoje
programy. To zupełnie inna ty. Złagodniałaś – kontynuował, sunąc wzrokiem po
mojej twarzy. Wstrzymałam wszystkie słowa za zębami. Brian pod względem
łyżwiarstwa zna mnie doskonale i nawet teraz mam świadomość, że wszystko, co powie
okaże się stuprocentową prawdą. I właśnie tego nienawidzę; że pomimo upływu
czasu i tego, co pomiędzy nami zaszło, on wciąż wie o mnie tak dużo. – Przestałaś
bać się uczuć na lodzie. Ale tych prawdziwych, nie zagranych. Nie boisz się, że
ludzie zobaczą, jaka jesteś naprawdę. W dodatku zrezygnowałaś z energicznego
tąpnięcia w krótkim na rzecz melodyjnego Chopina, a w dowolnym… Sam nie wiem.
Nie sądziłem, że w ostatnim sezonie posuniesz się do czegoś klasycznego. Raczej
stawiałbym na fajerwerki i płonący lód.
-
Nie jestem tobą Brian. Nie zależy mi na zrobieniu show ze swojego występu.
-
Widzisz? O tym właśnie mówię. – Pstryknął palcami i spojrzał na mnie wymownie.
– Zmiana.
Przewróciłam
oczami.
-
Kornelia – zaczął cicho i spokojnie. Kiedyś uwielbiałam sposób, w jaki wymawiał
moje imię. Dziś nawet nie zareagowałam. – Nie rozmawialiśmy od tamtego listopada.
-
Bo zakończyłeś nasz związek. O czym mieliśmy rozmawiać? O uschniętych kwiatach
na twoim balkonie? Czy o tym, jak zbudowałam karierę na naszym związku? –
zakpiłam, spoglądając w bok, prosto w jego twarz. I tylko na chwilę wstrzymałam
w płucach zapach perfum, innych niż te, które pamiętałam. – Brian, czego ty
właściwie chcesz? – spytałam nieco zmęczona. Moje myśli rwały się już w stronę
normalnej skoczni.
-
Naprawdę myślisz, że właśnie o to chodziło?
-
Już zapomniałeś, co powiedziałeś?
-
Nela, a co miałem powiedzieć, żebyś łatwiej o nas zapomniała? Prawdę? Była
jeszcze gorsza od kłamstwa, a ty nie odpuściłabyś tak prędko.
-
Prawdę?
Milczał
przez chwilę, wodząc wzrokiem po lodzie, by w końcu cicho westchnąć. Przesunął
spojrzenie na moją twarz i uśmiechnął się tak, jak uśmiecha się do dobrych
wspomnień.
-
Kochałem cię – wyznał, a ja… nie poczułam nic. Wciąż siedziałam lekko poruszona
jego obecnością i sentymentem do lat, które wspólnie spędziliśmy; pięknych, jednych
z lepszych w moim życiu. Nie było żalu, który do niego miałam, gdy oznajmił, że
powinniśmy pójść każde w swoją stronę. I nie miałam ochoty uderzyć go za tę
jedną jedyną noc, którą w całości za nim przepłakałam, pozwalając sobie na
okazanie słabości. – Tylko niewystarczająco mocno, aby potrafić przetrzymać to,
co łyżwy stawiały między nami. Rozumiesz?
Zdawało
mi się, że po tych wszystkich miesiącach rozumiem. Zabolało tylko przez chwilę.
Krótkie ukłucie w sercu, po którym zaraz nie było śladu.
-
Sięgałaś szczytu, kiedy ja z niego spadałem – kontynuował, a w jego głosie nie
było ani odrobiny żalu. Patrzył na mnie ze spokojem i lekkim uśmiechem. - To
nie było łatwe, ale starałem się z tym walczyć, Nela. Patrzyłem na ciebie, jaka
byłaś szczęśliwa i cieszyłem się z każdego twojego sukcesu, tylko z czasem
zaczęło mi brakować własnych, wiesz? Czułem się gorszy, chociaż ty sama nigdy
nie dawałaś mi ku temu powodów. Po prostu… Było nas o jednego mistrza za dużo i
to ja wisiałem na tobie. Nie chciałem ciągnąć cię w dół. Musiałem i chciałem
wybrać jak najlepiej dla ciebie.
-
Więc podjąłeś decyzję za nas oboje.
Dopiero,
gdy poczułam w palcach ból, zdałam sobie sprawę, że z każdym jego słowem coraz
mocniej zaciskałam pięści. Bo znów ktoś wybrał to lepsze wyjście bez mojej zgody. Lepsze i łatwiejsze, prawda? Tylko
dla kogo, skoro za każdym razem to ja muszę płacić za nie największą cenę? A ja
mam już dość - dość działań wszystkich ludzi, którzy chcąc mnie uchronić, sami
zadają najgłębsze rany.
I
nie chcę już nigdy więcej czuć żalu.
Rozluźniłam
dłonie i wypuściłam z płuc grzęznące w nich gorące powietrze.
-
Teraz to już i tak bez znaczenia.
Zapadła
cisza. Życie dookoła nas po prostu się toczyło. Trening wciąż trwał, z
głośników płynęła spokojna melodia, do której na lodzie jedna z zawodniczek
powtarzała układ, a kilka innych trenowało poszczególne elementy. Co chwila
ktoś przechodził obok nas, rzucając nam ukradkowe spojrzenia, a gdzieś w oddali
stała Nina, która wcale niedyskretnie nam się przyglądała.
-
Ponoć Igrzyska to moment powrotów i pożegnań. – Westchnął i spojrzał na mnie. –
Szkoda, że niektórzy wracają tylko po to, aby się pożegnać.
-
Śledzisz moją karierę?
-
Nie będę ukrywał, że interesuje mnie co u mojej byłej dziewczyny. – Odparł i cicho
się roześmiał. – Postanowione?
Kiwnęłam
głową, bawiąc się wciśniętym na palec wskazujący pierścionkiem. Postanowione.
-
A ty? Zdaje się, że też nie byłeś do końca przekonany do Soczi.
-
„Śledzisz moją karierę?” – Spytał z rozbawieniem, za co wymierzyłam mu lekki
cios z łokcia. – Powiem ci, że pierwszy raz w życiu nie wiem. Na pewno są to
moje ostatnie Igrzyska, ale co potem? Myślałem nad przerzuceniem się na taniec
w parach – dodał, po czym zaczął mierzyć mnie od dołu do góry, zatrzymując
wzrok na mojej twarzy. – Nie chciałabyś dołączyć?
Prychnęłam.
-
No tak, zapomniałem, że na lodzie jesteś potworną indywidualistką i nie ufasz
nikomu, tylko sobie.
-
Każdy ma swoją filozofię jeżdżenia, Joubert. Ktoś taki jak ty, wie o tym aż za
dobrze. – Posłałam mu znaczące spojrzenie, na co wywrócił oczami ze śmiechem. -
Pary… Zawsze miałeś porąbane pomysły, wiesz?
-
A mimo to urodzinowa kolacja na Wieży Eiffla ci się podobała.
Uśmiechnęłam
się pod nosem i spuściłam wzrok na swoje dłonie. Czułam, jak wszystko we mnie
opada. Kolejny, ściśnięty węzeł przeszłości rozplątał się.
-
Brian? Ty i ja…
-
Po pewnym czasie i tak zorientowalibyśmy się, że to nie to.
Posłał
mi ciepły uśmiech i lekko uderzył ramieniem o moje.
-
I co dalej? – Spytałam.
-
Z tego co mi wiadomo żadne z nas nie ma
jeszcze olimpijskiego medalu. Wypadałoby coś z tym zrobić.
-
My, Brian? My? Dwie największe łyżwiarskie pomyłki tych Igrzysk? Zdaje się, że
jeszcze nie tak dawno miało nas tutaj nie być.
-
To wcale nie zmienia faktu, że nie mamy prawa się zabawić. – Spojrzał na mnie z
ukosa i uniósł zabawnie brwi. – To jak? Chętna, aby trochę namieszać?
Roześmiałam
się i pokręciłam głową, by w końcu przytaknąć. Namieszać w Soczi? Nie da rady.
Ale zaryzykować i spróbować zawsze mogę. Przecież właśnie na tym polega cały
mój wyjazd na Igrzyska.
-
Wiesz, Kornelia… Powinniśmy kiedyś zatańczyć na jakiejś gali. Ty i ja. Razem.
Zgodziłabyś się?
Mimowolnie
kąciki ust poderwały się do góry.
-
Ale ja wybieram piosenkę.
* * *
Spóźniłam
się na serię próbną.
Gdy
wbiegłam na trybunę, cała zadyszana i mokra, Kamil właśnie schodził z dojazdu,
a elektroniczna tablica wskazywała odległość na 96,5 m. Zaczęłam przeczesywać
spojrzeniem obszar za bramką, czując jak serce dudni mi w klatce piersiowej, co
z całą pewnością nie było skutkiem szaleńczego biegu z przystanku na skocznię.
Stoch usiadł obok Prevca, Kasai przebierał buty, Gregor rozmawiał z Bardalem…
13. T. Morgenstern, 98,5 m, 68,7
p.
Miałam
wrażenie, jakby w jednej chwili cały świat podskoczył. Przytrzymałam się
mocniej barierki, zaciskając na niej wilgotne dłonie i wstrzymałam w płucach
mroźne powietrze. On tu jest. On naprawdę tu jest. Sama nie wiem
dlaczego oczy zaszły mi łzami. Może to przez zimno i szczypiącą w twarz niską
temperaturę? A może przez uderzającą świadomość, że Thomas naprawdę przyjechał
do Soczi i bierze udział w pierwszym konkursie? Że po tym upadku na Kulm, on
mimo wszystko pozbierał się i startuje? Czy to szczęście, że mu się udało? Czy
smutek, że nie było mnie przy nim, gdy walczył o wyjazd na Igrzyska? Albo
strach? Bo tak bardzo boję się jego skoku i boję się, że nie znajdę w sobie
odwagi, aby po wszystkim spojrzeć mu w oczy?
Co
ja tak właściwie czuję?
Zamrugałam
kilkukrotnie, ale na telebimie wyświetlana była już trzecia dziesiątka, którą
zamykał Dawid. Wypuściłam z ust biały obłoczek i przymknęłam powieki. Wdech i
wydech.
-
Kornelia?
Podskoczyłam
w miejscu, czując na ramieniu czyjś dotyk.
-
O rany, to serio jesteś ty.
Nieporadnie
ułożyłam usta w uśmiech i westchnęłam. A po chwili już tonęłam w uścisku
Koflera. Kolejny element zburzonej miesiąc temu układanki wraca na swoje
miejsce.
-
Cześć, Andi.
Trzymał
mnie na odległość wyciągniętych ramion i przyglądał mi się z tym swoim pogodnym
wyrazem twarzy. Przez kilka sekund kręcił głową z niedowierzaniem, by w końcu
się roześmiać.
-
Wiedziałem, że przyjdziesz.
Chwila,
moment, stop. Chyba muszę kogoś zabić.
-
Wiedziałeś? – Powtórzyłam, nawet nie starając się utrzymać na ustach uśmiechu.
Kofler pokiwał głową, jakby właśnie takiej reakcji się spodziewał. – Diethart
ci powiedział?
-
Diethart? – Zdziwił się. – Diethart wie, że tu jesteś?
-
I Gregor i Michi… I jak znam życie, to Kraft też!
Andreas
zamrugał z nierozumieniem.
-
Nie, to żaden z nich. – Przeciągnął ostrożnie słowa. – Okej, nie wiem, czy
jestem bardziej zaskoczony tym, że oni wiedzą, czy tym, że Didl się nie
wygadał.
Istotnie,
można się zdziwić.
Przemilczałam.
Oparłam się ramionami o barierkę, a Kofler tuż obok. Do rozpoczęcia pierwszej
serii pozostało dziesięć minut. Dziesięć cholernych minut. Wpatrywałam się w
krążącego po zeskoku narciarza, uklepującego śnieg i próbowałam poukładać wszystko
w logiczną całość. Ale żeby to zrobić potrzebowałam odpowiedzi; odpowiedzi na
pytania, które bałam się zadać.
-
Andi…
-
On wie.
Wzięłam
płytki oddech, nawet nie próbując powstrzymać drżenia ust.
-
Thomas wie, że jesteś w Soczi.
Okej,
w porządku. Wie. Chyba nieważne skąd.
Możliwości jest wiele, a ta informacja wcale nie jest medialną tajemnicą. Po
prostu wie. A skoro wie i do tej pory nic nie zrobił… Czy to oznacza, że
odpuścił?
-
Kornelia, jeśli chcesz z nim pogadać, to po prostu to zrób. Skoro już tu
jesteś, to nie czekaj na ostatnią chwilę, bo może być za późno. A już na pewni
nie czekaj na Thomasa. – Czułam na sobie uważny wzrok Andiego. Ten sam, którym
obdarzał mnie przez te parę tygodni z Austriakami. Prychnęłam cicho. Nie czekać
na Thomasa? – Zostawiłaś go w Bad-Mitterndorf. Nie oczekuj, że to on wyjdzie to
ciebie pierwszy, skoro od niego uciekłaś.
-
Bo miałam powód.
-
I zapewne istnieje też masa innych, dla których przyszłaś na konkurs.
-
Moi przyjaciele biorą w nim udział, Kamil walczy o złoto…
-
A to, że Thomas też będzie skakał nic nie znaczy?
Zacisnęłam
usta, spoglądając na ponownie wyświetlaną listę wyników serii próbnej. Michi
był najlepszy, Didl trzeci. Maciek z Kamilem zajęli pierwsze dwa miejsca na
początku drugiej dziesiątki, a tuż za
nimi uplasował się Thomas.
Zastanawiałam
się, czy się bał. Czy w momencie, w którym siedział na belce te ileś minut temu
oraz podczas każdego treningu, odczuwał ten sam strach, który widziałam po upadku
w Titisee? I co czuł podczas skoku i wtedy, gdy dotknął nartami zeskoku? Czy
był zadowolony? Zły?
-
Jak z nim?
-
Fizycznie? Gnojek jak zawsze szybko doszedł do siebie i już wszędzie go pełno.
A psychicznie… – Kofler wydął lekko dolną wargę i uniósł ramiona. – Znasz go.
Nigdy nie mówi na głos, czego się boi. Myśli, że jak zrobi dobrą minę do złej
gry, to nikt nie zauważy, że coś jest nie tak. Tylko, że to widać, Nela. Męczy
się, ale z nikim nie chce o tym zwyczajnie pogadać. No i ty. – Popatrzył na mnie
i nieco bezradnie się uśmiechnął. – Wiesz, że mogłabyś mu pomóc?
-
Skąd mam wiedzieć, że on jej potrzebuje akurat ode mnie?
-
Bo to ty? Nela, jeśli jest ktoś, kogo on w tej chwili potrzebuje, to właśnie ty
jesteś tą osobą.
-
Skoro wie, że tu jestem, dlaczego nie próbował mnie odnaleźć?
-
Jak już powiedziałem: to ty od niego zwiałaś. A poza tym to Thomas, on nigdy
sam nie prosi o pomoc.
Westchnęłam
bezsilnie i pokręciłam głową. Poczułam się okropnie bezradna; tak, jakbym nie
była w stanie pomóc ani jemu, ani sobie. Bo jak mam to zrobić? Co mu powiedzieć
i co zrobić, skoro nie było mnie przy nim przez ostatni miesiąc, który
prawdopodobnie był dla nas dwojga jednym z najtrudniejszych w życiu?
-
Wiem, że kiedyś prosiłem cię o to, abyś na niego uważała, ale sporo od tamtego
czasu się zmieniło. Teraz proszę cię tylko o to, abyś mu pomogła. Jemu i sobie.
-
Nie wiem jak – szepnęłam, przerażona tą świadomością. Kofler uśmiechnął się
ciepło.
-
Wiesz. Tylko spróbuj.
Zaczęło
się.
Na
belce zasiadł pierwszy zawodnik, Amerykanin, który rozpoczął rywalizację na
skoczni normalnej. Odprowadziłam jego, jak i każdego kolejnego skoczka
spojrzeniem na zeskok, choć wcale nie skupiałam się na przebiegającej
rywalizacji. Im wyższy był numer startowy zawodnika, tym serce uderzało mi
coraz mocniej, a wszystkie spięte zimnem mięśnie wywoływały mimowolny ból.
Andreas cały czas stał obok, w skupieniu przyglądając się wszystkim skokom.
Milczał. Jedynie co jakiś czas kręcił głową, cmokał lub mruczał coś pod nosem,
gdy ktoś osiągał odległość z miejsca wykluczającą go z dalszej rywalizacji.
W
końcu na belkę wsunął się Dawid.
Ścisnęłam
kciuki i przysunęłam je do ust, zaklinając w duchu jego skok. Sprawdził
zapięcia, rękawiczki, kask. Przeżegnał się i już po chwili się odepchnął.
Wyskoczyłam z progu razem z nim, powtarzając ciągle, aby leciał jak najdalej.
I
poleciał na odległość 97,5 metra.
-
Piąty? – stęknęłam, widząc jego lokatę i uderzyłam z otwartej dłoni w barierkę.
-
Nic dziwnego, zero wiatru. – Andi przyjrzał się tablicy wyników. – Przy
odrobinie szczęścia będzie w drugiej serii.
-
On MUSI być w drugiej serii.
Tylko,
że nikt tego nie rozumiał i oczywiście wskakiwał w tabeli przed Dawida,
spychając go do drugiej dziesiątki, gdy do końca pozostawało coraz mnie
skoczków. Nawet nie próbowałam uspokoić swoich nerwów. A na pewno nie wtedy,
gdy przyszła kolej na pierwszego z Austriaków.
-
101 metróóóóóów!
I
tak oto Michi – ku mojej radości – objął pierwsze miejsce i – ku mojej rozpaczy
– zepchnął jeszcze niżej Dawida. Westchnęłam, jednocześnie bijąc brawo i wysilając się na odwzajemnienie uśmiechu
Koflera. Uśmiechu, który niedługo zrzedł, gdy na belce usiadł Freitag. Przez
cały ten czas zdążyłam zapomnieć o nim, o Innsbrucku i o jego roli w historii z
Thomasem. Po tym, czego się dowiedziałam mój stosunek do Richarda z negatywnego
wzrósł do neutralnego. Miał prawo, aby wtedy to wszystko powiedzieć. Może nawet
w jakiś sposób go rozumiałam.
100,5
metra w złych warunkach i kiepskim stylu, lecz z większą szansą na drugą serię
niż Dawid.
-
Leć, Maciejka, leeeeć! Taaaaak!
Skoczył
pół metra dalej od Michiego i zajął miejsce tuż za nim. A co najważniejsze –
uśmiechnął się szeroko i promiennie, zupełnie tak, jak chciałam, aby się
uśmiechał, zamiast nieustannie kręcić nosem.
Chwilę
później tuż za Maćkiem wylądował Jasiek z odległość taką samą, co Hayböck.
Pierwsza trójka wyglądała naprawdę dobrze i nie zepsuł tego ani następny
Damjan, ani kolejny Takeuchi.
Ani
zawodnik z numerem czterdziestym.
I
nie było tłumu kibiców, nie było muzyki, nie było irytującego spikera. Nie było
całego świata. Nie było niczego, poza powoli wsuwającym się na belkę Thomasem. Mimo,
że dostrzegałam tylko jego niewielką postać na szczycie wieży, to wystarczyło,
abym zapomniała jak się czuje, by po chwili czuć wszystko ze zdwojoną siłą.
Czułam rozrywane żalem serce, gdy przeniosłam wzrok na telebim i zobaczyłam,
jak bardzo się boi. Czułam jego strach tam na górze i swój własny tu na dole.
Czułam dzielącą nas przepaść i czułam, że w jednej chwili jestem w stanie ją
przeskoczyć.
Czułam,
jak bardzo za nim tęsknię.
Wypuścił
powietrze z ust, a niewielki obłok uniósł się w stronę ciemnogranatowego nieba.
Odepchnął się od belki, a ja poczułam na nadgarstku dłoń Koflera.
Zamknęłam
oczy.
Kulm.
-
Już.
Gdy
uniosłam powieki, wyciągnięty do przodu przecinał powietrze z szeroko
rozłożonymi nartami. Wylądował nieco niepewnie, przez co na chwilę wstrzymałam
oddech, ale wszystko skończyło się dobrze. I może nie osiągnął takiej
odległości jak jego poprzednicy, może jego lądowanie nie było czyste i może on
sam nie skoczył tak, jak jeszcze niedawno skakał podczas Turnieju Czterech
Skoczni. Ale to się nie liczyło.
97,5
metra. Dziewiąty.
Podniósł
narty ze śniegu i uśmiechnął się do kamery, po czym zszedł z dojazdu. Nie
spuszczałam go ze wzroku do momentu, w którym odszedł w stronę wioski skoczków.
Chciałam patrzeć na niego jak najdłużej i nie czuć, że w tej chwili to jedyne,
co mogę.
-
Boże, jak on się boi… - wydusiłam z siebie, obserwując lądującego przedskoczka.
-
Zawsze się bał.
Didl
skoczył 99 metrów i jakimś cudem uplasował się tuż za Michim z tą samą ilością
punktów, co Wank. Chwilę później Bardal wskoczył na miejsce lidera, a Ammann
skacząc tyle, co Thomas, zajął miejsce za nim. Westchnęłam i uniosłam wzrok na
dojazd, w oczekiwaniu na skok Freunda.
Chwilę
później zakrywałam oczy dłonią, aby nie patrzeć na przewracającą się postać
Niemca.
-
Wstał, nic mu nie jest.
Uchyliłam
palce i rzeczywiście, Severin podniósł się i o własnych siłach zszedł z
zeskoku. Tylko o drugiej serii mógł już zapomnieć. Może przez to Dawid jakoś
się do niej załapie.
I
mógłby, bo skoczył dalej niż Gregor, którego odległość była półtora metra
krótsza. Tylko warunki miał lepsze i zajął miejsce dwa oczka niżej od Thomasa.
Kubacki mieścił się w trzydziestce tylko jedną nartą.
Pozostała
ostatnia trójka: Kasai, Prevc, Stoch.
Noriaki
w swoim najlepszym stylu osiągnął odległość 101,5 metra, rozdzielając Maćka i
Janka. Peter jako pierwszy przekroczył granicę 102 metrów, skacząc pół metra
dalej, a Kamil…
A
Kamil był spokojny. Spokojny i skupiony, co było widać w każdym elemencie jego
skoku - od momentu w którym się odepchnął i przyjął pozycję dojazdową, po
wybicie i przez cały kontrolowany lot, aż do samego lądowania. Gdy dotknął
nartami śniegu i rozłożył ramiona, chyba pierwszy raz tego wieczora krzyknęłam
i głośno się roześmiałam, dołączając do zebranego nieopodal tłumu Polaków.
105,5
metra.
-
Kofler, przybij piątkę.
-
Przecież ja jestem z Austrii!
-
Przybij piątkę, jak cię proszę!
-
Ale…
-
Michi jest czwarty! Bij!
Wywrócił
oczami i uniósł dłoń, którą zaraz klepnęłam, czując jak zaczynają mnie boleć
policzki. A potem mina mi zrzedła, gdy na tablicy wyników pierwszej serii
zobaczyłam, że Dawid jest… trzydziesty pierwszy.
-
Nic nie mów.
Nic
nie powiedziałam, tylko rozłożyłam szeroko ramiona, gdy tuż przed rozpoczęciem rundy
finałowej, Dejvi wdrapał się na trybunę już przebrany w kurtkę. Westchnął i
mocno mnie przytulił, przytrzymując przy sobie na dłuższą chwilę.
-
Starałem się – jęknął tak cicho, że tylko ja mogłam go usłyszeć. – Naprawdę się
starałem.
-
Wiem, Dejvi, wiem.
-
I znowu mi się nie udało.
Przesunęłam
kilka razy dłońmi po jego plecach w pokrzepiającym geście, by w końcu nieco się
od niego odsunąć i spojrzeć mu w twarz.
-
Znowu – powtórzył, a nos zrobił mu się czerwony bardziej niż zwykle.
Uśmiechnęłam się bezradnie.
-
Próbowałeś. To liczy się najbardziej.
-
Tak, i zawiodłem.
-
Zwycięstwa i porażki, Dejvi. Na tym się właśnie uczysz całe życie.
-
A czy mógłbym uczyć się tych drugich gdzie indziej, a nie na Igrzyskach? –
Spytał z dość beznadziejnym wyrazem twarzy. – Bo kilku matołów siedzi mi na
dupie i nie chciałbym zmarnować okazji.
-
Pomyśl, że te matoły nie przyjechały do Soczi, a ty tak.
-
Murańka zapewne dobrze się teraz bawi.
-
W domu.
-
Korniszonie, nie umiesz mnie dzisiaj pocieszyć. – Pokręcił głową i opuścił
bezradnie ramiona. – Niech chociaż Kamil wygra, to mi mniej przykro nie będzie.
Wyminął
mnie, matoł jeden i postanowił uciąć sobie pogawędkę z Koflerem. No jasne,
zjedzcie po różowym wafelku i może wam się polepszy.
Druga
seria konkursu rozpoczęła się równo o czasie skokiem Colloredo, który zajmował
ex aeuqo ostatnią pozycję z Ahonenem. Wszystko przebiegało swoim rytmem.
Wciśnięta między Dawida i Andiego zadzierałam głowę w stronę wieży, by po
chwili ją opuszczać i śledzić kolejne występy.
W
końcu na telebimie pokazała się twarz, na której widok mimowolnie ścisnęłam
kciuki. A niech ma, na pocieszenie po pierwszym słabym skoku. Z pewnością
osiemnaste miejsce po pierwszej serii nie było spełnieniem marzeń Schlierenzauera,
który właśnie skoczył 101 metrów. Spojrzałam na swoje ściśnięte pięści, później
na jedynkę obok nazwiska Gregora… Okej, palce nie będą mi potrzebne na lodzie.
-
Nela… - Dejvi chrząknął znacząco i kiwnął głową w stronę wieży.
Tak
więc zacisnęłam kciuki i usta, znów widząc jego wystraszony wzrok, którego nie
ukrywały nawet gogle. Zastanawiałam się o czym myśli. Czy bije się ze strachem,
czy spycha go w podświadomość i skupia się tylko na tym, co przed nim? Czy wie,
że jestem tutaj? I czy to by coś zmieniło?
Znów
zamknęłam oczy przed wybiciem i otworzyłam je w momencie, w którym unosił się w
powietrzu. Nie leciał spokojnie, ale wylądował bardziej stabilnie, niż po
pierwszym skoku. I dalej.
Pomiar
wskazał 101 metrów. Tyle, co Gregor.
-
Gdyby mu nie odjęli za wiatr, to byłby pierwszy.
A
mimo to Thomas uśmiechnął się po raz kolejny i pomachał do wszystkich. W jednej
chwili miałam ochotę zbiec z trybuny, popędzić w stronę domków, odnaleźć go i
powiedzieć mu, jaka jestem z niego dumna. Nieważne, co by wtedy zrobił i czy w
ogóle by odpowiedział. Chciałam, by wiedział.
Kolejni
skoczkowie lądowali. Jaśkowi zabrakło metra do setki, a Maćkowi półtora. Didl
też skoczył metr krócej, podobnie jak Michi. Aż w końcu pozostało tylko trzech,
a ja poczułam, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok.
Prevc.
99 metrów w trudnych warunkach, ale w dobrym stylu. Pierwszy.
Bardal.
98,5 metra. Drugi, tuż za Prevcem.
Stoch.
W
całym swoim życiu widziałam wiele jego skoków. Treningowych i konkursowych. Na
żywo i w telewizji. I nigdy, nawet w Val di Fiemme, nie denerwowałam się tak,
jak teraz. Cała się trzęsłam, dociskając do klatki piersiowej biało-czerwone
pompony, które Dawid skradł dla mnie jakimś kibickom. Zaczęłam odmawiać
wszystkie znane mi modlitwy, będąc niemal na granicy cierpliwości w oczekiwaniu
na zapalenie się zielonego światła.
-
No jeeeeedź! – krzyknęłam, a ten jak na zawołanie odepchnął się od belki i już
był w drodze po medal.
Wybił
się i leciał jak posąg. Ani drgnął w powietrzu, napięty jak struna. Leciał i leciał,
dopóki nie wylądował, telemerkując na moje nie-amatorskie oko perfekcyjnie.
-
BOOOOŻEEEE, KAAAAMIIIIIL!
Ani
Kamil, ani ja, ani nikt inny dookoła nie potrzebował potwierdzenia w postaci
odległości i przyznanych mu punktów, aby wiedzieć, że wygrał. W-y-g-r-a-ł. Mój
mały Kamil, ten sam wystraszony dziewiętnastolatek, którego poznałam osiem lat
temu w Turynie został mistrzem olimpijskim. Facet, który rozgotowuje makaron,
podczas mycia naczyń topi całą kuchnię i nie umie ustawić pralki - jest złoty.
Miałam
ochotę pobiec na zeskok, tak jak Maciek i Jasiek i go uściskać, krzyknąć mu, że
spełnił nasze marzenie z Włoch i naszych pierwszych Igrzysk. Zamiast tego
stałam, ryczałam jak głupia i biłam mu brawo, gdy chłopaki nieśli go przez
zeskok i gdy kilkanaście minut później wchodził na najwyższy stopień podium.
-
Kamiiiiiiil!
-
Nelaaaaaaa!
Gdy
zbliżał się do domku Polaków, od razu wybiłam w jego stronę i uwiesiłam mu się
na szyi. Drugi raz w życiu nie marudził i nie krzyczał, że go duszę. Śmiał się
i cieszył razem ze mną, obracając nami dookoła.
-
Wygrałeeeeś!
-
Wygrałeeeem!
-
Pijemyyyy!
-
Po sezonieeee!
-
Okeeeeej!
W
końcu się zatrzymał i postawił mnie na ziemi, a ja mogłam ucałować ten złoty
łeb. Kamil zaśmiał się głośno, więc jeszcze raz się do niego przytuliłam,
wciskając głowę w jego klatkę piersiową. A gdy zabrakło mi powietrza do
oddychania, uniosłam ją, spoglądając ponad ramię Stocha.
Thomas.
Stał
kilkanaście metrów dalej z nartami w rękach i patrzył prosto w moją stronę. Nie
potrafiłam odczytać wyrazu jego twarzy. Może dlatego, że nie wskazywała
niczego. Pustka. Pustka, która zabolała tak mocno, że nagle wszystkie zamiary i
nadzieje, które jeszcze przed chwilą posiadałam, zgasły.
-
Co jest?
Kamil
wyczuł, że nagle zastygłam w jego ramionach. Odsunął mnie od siebie i kazał na
siebie spojrzeć. Nie wiem, czy byłam przerażona, czy może zrezygnowana. Po
prostu pokręciłam głową, a on chyba zrozumiał, bo bez słowa przytulił mnie do
siebie jeszcze mocniej.
A
gdy znów spojrzałam w stronę austriackiego domu, Thomasa już przy nim było.
* * *
wszystko się zmieni
nic nie zostanie takie samo
nikt nie jest idealny
ale każdy jest winny.
* * *
-
Mam pomysł. Zamienimy kolejność kombinacji w krótkim. Jak spartolisz potrójnego
flipa, to przynajmniej podwójny loop na tym nie ucierpi, bo przesuniemy go do
tego potrójnego i wyjdzie nam z tego piękna kombinacja z loopami. Panimajesz?
-
Podwójny axel, potrójny flip i potrójny loop z podwójnym loopem.
-
Da, panimajesz.
Nina
i jej próba wtłoczenia się w rosyjskie otoczenie. Nie skomentuję.
-
Czy mogę już iść? Umówiłam się z Dawidem.
-
Z tym cukiereczkiem? – Spojrzała na mnie z zachwytem, a oczy aż jej
rozbłysnęły. – O, da! Koniecznie go ode mnie pozdrów! Kiedy znowu wpadnie na
trening?
-
Nigdy – wymamrotałam pod nosem i zaczęłam rozsupływać sznurówki.
Szybko
się przebrałam, wrzuciłam wszystkie ciuchy i łyżwy do torby, włożyłam puchową
kurtkę i szybkim krokiem skierowałam się do wyjścia z lodowiska. Cholerny
trening. Wiem, że spóźniłam się na niego przez ceremonię dekoracji Kamila, ale
Nina zupełnie nie musiała w ten sposób karać mnie dodatkowymi czterdziestoma
minutami na lodzie. Byłam doprawdy elegancko spóźniona na spotkanie z Dejvim, a
mieliśmy iść do kina.
Zupełnie
jakbym miała humor na jakiekolwiek oglądanie filmu.
Naciągnęłam
czapkę na głowę i pchnęłam szklane drzwi. Mroźne, nocne powietrze uderzyło mnie
w twarz, tylko pogłębiając wymalowane na niej niezadowolenie. Dosunęłam zamek
kurtki do samej góry i ruszyłam przed siebie, szukając wzrokiem Kubackiego.
-
To ty.
Zatrzymałam
się, czując oblewającą mnie falę gorąca. Serce zaczęło kołatać, a torba
nieznacznie zsunęła z lewego ramienia.
-
To naprawdę ty.
Odwróciłam
się w stronę źródła głosu, za którego dźwiękiem tęskniłam o wiele mocniej, niż przypuszczałam.
Niepewnie uniosłam wzrok i nagle cały, zebrany w ciągu ostatniego miesiąca żal
opadł na moje ramiona.
Wyszedł
z cienia, prosto w snop padającego z latarni światła. Mogłam dojrzeć jego
twarz; każdy jej najmniejszy szczegół, zaczynając od okrutnie smutnych oczu,
przez dostrzegalne siniaki, po lekko spierzchnięte, pozbawione uśmiechu usta.
Patrzyłam na niego i jedyne, co miałam w głowie to moment, gdy widziałam go po
raz ostatni. W szpitalnym łóżku, podłączonego do tysiąca urządzeń, poobijanego
i walczącego z bólem.
Teraz
wystarczyło wyciągnąć przed siebie rękę, aby go dotknąć.
-
Cześć – zaczął, siląc się na swobodny ton i gorzki uśmiech. – Pamiętasz mnie?
Jeszcze nie tak dawno wiele nas łączyło i wydawało nam się, że mamy tylko
siebie. Ale potem ja nawaliłem, a ty uciekłaś, więc nie wiem, czy to wszystko
ma teraz jakieś znaczenie.
Dostałam odpowiedź na jedno ze swoim pytań:
nie potrafiłam patrzeć mu w oczy. Opuściłam wzrok i zaczęłam szukać Dawida,
choć sama nie wiem, co mógłby zdziałać w tym momencie. Bo przecież musiało do
niego kiedyś dojść. Ale nie teraz i nie w taki sposób.
-
Nie miej za złe Dawidowi, że oddał mi wieczór z tobą.
Że
co proszę?
Mimo
wszystko spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Ale on tylko wyciągnął rękę w moją
stronę.
-
Daj torbę. Obiecałem, że odprowadzę cię do hotelu.
Sięgnął
do paska i mocny ruchem odebrał moją własność, po czym przewiesił ją sobie
przez ramię. Nie spojrzał na mnie. Nie poczekał. Ominął mnie i ruszył w stronę
wioski olimpijskiej. Bez słowa poszłam za nim.
Milczał.
Szedł trzy kroki przede mną i nawet nie odwracał się, by chociaż sprawdzić, czy
jeszcze nie skręciłam w inną uliczkę. Ale to był jeden z tych momentów, w
których wiedział, że pójdę za nim wszędzie. I nieważne, jak byłam przerażona,
nawet nie myślałam o tym, aby mu umknąć. Nie miałam odwagi odnaleźć go wczoraj
po konkursie. Jeśli Gregor się wygadał, to nie miało żadnego znaczenia, bo
Thomas i tak wiedział, że przyjechałam do Rosji. Więc co mi pozostało, poza
znoszeniem panującej między nami ciszy i świadomości tego, co może nas czekać
na mecie tego marszu?
Dlatego
próbowałam za nim nadążyć, nie odrywając od niego wzroku. Nogi bolały mnie od
chęci zrównania z nim kroku, ręce od pragnienia objęcia go, głowa z braku jego
zapachu i głosu, a całe ciało tęskniło za jego dotykiem. Tęskniłam. Z każdą
sekundą, w której nie mogłam spojrzeć mu w twarz tęskniłam jeszcze bardziej i
coraz boleśniej zdawałam sobie sprawę z tego, jak silna jest ta tęsknota. A
najgorsze było to, że w żaden sposób nie mogłam jej uciszyć.
Na
pewno nie wtedy, gdy doszliśmy do oflagowanego na biało-czerwono budynku, a
moja torba została rzucona na drewnianą ławkę. I nie w chwili, w której Thomas
patrzył na mnie z płonącą w oczach złością.
-
Więc?
Dzieliły
nas dwa metry, których nie miałam odwagi przekroczyć. Spuściłam wzrok z
napiętej twarzy Morgensterna na swoje buty i zacisnęłam prawą dłoń na lewym
łokciu.
-
Nie masz mi nic do powiedzenia? – Spytał, dostając w odpowiedzi ciszę. – Nie?
Okej, w takim razie to ja będę mówił.
Już
bolało.
-
Nie zasłużyłaś na to, co ci zrobiłem. Nie powinienem cię okłamywać i uwierz mi,
od naszej rozmowy w hotelu nie ma dnia ani chwili, w której nie żałowałbym
tego, że tak cholernie cię skrzywdziłem. Powinnaś wiedzieć od samego początku,
nieważne za jaką cenę. Mogłem temu zapobiec, ale co miałem zrobić, skoro
pojawiłaś się i zmieniłaś wszystko na lepsze? Myślisz, że chciałem przez stare
błędy stracić kogoś, kto wreszcie mnie rozumiał? Przyznaję, chroniłem siebie
samego bardziej niż ciebie, ale wszystko dlatego, że bałem się, że znów zostanę
sam. A ja straciłem już zbyt wiele, by do rachunku strat dopisywać jeszcze
ciebie. – Jego zimny głos na chwilę utonął w ciszy wczesnej nocy w Soczi.
Wypuścił ciężkie powietrze z płuc. – Nie wiem, ile jeszcze razy przyznam przed
tobą i sobą, że spierdoliłem po całości. Ale, do cholery, nie jestem jedynym
winnym.
Znów
urwał. A ja znów nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego słowa.
-
Dostałem już za swoje. Wierz mi, lub nie, ale Kulm odpowiednio mnie ukarała za
okłamywanie ciebie i jeśli to miała być nauczka to w porządku, jestem w stanie
ją zaakceptować Ale ty… Nie musiałaś mnie jeszcze bardziej dobijać.
Wbiłam
paznokcie w materiał kurtki.
-
Dlaczego obiecałaś, że będziesz obok mnie? – Spytał drżącym, przepełnionym
żalem głosem. Pochyliłam głowę jeszcze niżej, niemal dotykając podbródkiem
obojczyka. – Obiecałaś mi. Obiecałaś, słyszysz? Więc dlaczego, gdy się
obudziłem, ciebie nie było? Co? Powiedz coś!
-
Nie potrafiłam… - wydusiłam z siebie, nawet na niego patrząc. Prychnął.
-
Nie potrafiłaś. Nie potrafiłaś zostać, nie potrafiłaś odebrać pierdolonego
telefonu, nie potrafiłaś nawet napisać głupiego sms-a, żebym się odwalił i dał
ci spokój, jeśli tego właśnie chciałaś! Wiedziałbym przynajmniej na czym stoję,
a nie kręcił się w kółko i udawał, że daję sobie bez ciebie radę! – Uniósł
głos, a nawet zrobił krok w moją stronę. Równie szybko się cofnął. –
Potrzebowałem cię. Słyszysz? Potrzebowałem cię, kurwa. Nie tych wszystkich
ludzi, którzy ciągle kręcili się dookoła i próbowali pomóc, tylko ciebie. Ale
ciebie nie było, uciekłaś, zostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia. Jeśli to
miało tak wyglądać, po co w ogóle przyszłaś do szpitala? To było twoje
pożegnanie? Bardzo chujowe w takim razie. Jeśli zamierzasz z kimś się
ostatecznie pożegnać, nie powinnaś dawać mu nadziei, wiesz?
Pękałam
w środku od każdego wypowiadanego przez niego słowa, które uderzało we mnie i
rozbijało nie tak dawno odbudowaną skorupę. Zaciskałam pięści i usta, próbując
wyładować kumulujący się we mnie ból. Nie chodziło o niego. Chodziło o prawdę,
którą wytaczał.
-
No chyba, że zamierzałaś jednak wrócić? Za miesiąc, dwa, może po roku? Powiedz,
już wtedy wiedziałaś, że to będzie Soczi?
Nieznacznie
pokręciłam głową.
-
Jasne. Przecież nie chciałaś wracać do jazdy. A jednak! Wróciłaś, przyjechałaś
na Igrzyska… Gratuluję. Zamierzałaś mnie w ogóle o tym poinformować? – Spytał.
Węzeł na krtani zacisnął się jeszcze bardziej. – Nie uważasz, że powinien
dowiedzieć się o tym właśnie od ciebie? Cholera jasna, robiłem wszystko, aby
nawiązać z tobą jakiś kontakt, a pewnego wieczora dowiaduję się, że jedziesz do
Olimpiadę i to od własnej matki! Czy ty w ogóle planowałaś przyjść i powiedzieć
durne ‘cześć’?
-
Chciałam. Thomas… - Uniosłam na niego szklący się wzrok. Natychmiast zamilkłam,
malejąc pod ciężarem jego spojrzenia.
-
Wyręczyłbym cię. Naprawdę miałem wielką ochotę już pierwszego dnia zapytać
Kamila albo Dawida o ciebie, ale po zastanowieniu stwierdziłem, że to przecież
bez sensu. Uciekłaś. Nie odbierałaś telefonów. Każda próba skontaktowania się z
tobą kończyła się fiaskiem. W dodatku przyjechałaś do Soczi i co lepsza wcale
nie rwałaś się do spotkania. Chyba jasno dałaś mi do zrozumienia, że to koniec.
Koniec. Przełknęłam to słowo jak
najbardziej gorzką pigułkę. Bo nigdy nie chciałam niczego między nami kończyć.
Za bardzo go potrzebuję, za bardzo mi na nim zależy…
Boże,
co ja zrobiłam?
Wzięłam
wdech i spojrzałam na jego twarz. Patrzył gdzieś w bok i zaciskając mocno
szczęki, co jakiś czas kręcił głową, jakby odrzucał przychodzące mu do głowy
myśli.
-
Więc dlaczego przyszedłeś?
Od
razu na mnie popatrzył. Starałam się nie spuszczać z niego wzroku. Uparcie
walczyłam z samą sobą i wbijałam spojrzenie w jego pociemniałe oczy, tym samym
powstrzymując gromadzące się pod powiekami łzy. Cała drżałam od zimna i
wszystkich skumulowanych emocji. Od całkowitego rozpadnięcia się dzieliła mnie
cienka granica.
-
Dlaczego? – Powtórzył, spoglądając na mnie z lekkim niedowierzaniem. Wykonał
niewielki krok w moją stronę. – Bo o tym, czy to jest koniec, czy nie, muszą
zdecydować dwie osoby. A ja nie wyraziłem zgody, Nela.
Fala
ciepła przetoczyła się przez całe moje ciało, gdy wypowiedział moje imię w
sposób, w jaki nikt inny nie potrafił. Zdusiłam w płucach cichy szloch, nie
odrywając od niego wzroku. Dzieliły nas zaledwie dwa kroki. Dwa kroki do
ramion, w których czułam się najbezpieczniej. Dwa kroki do jedynego miejsca, w
którym pragnęłam się znaleźć. Dwa kroki przepaści.
-
Nie masz pojęcia, jak cholernie jestem na ciebie zły.
Był
tak blisko, że czułam na twarzy jego oddech. Zamknęłam oczy, nie potrafiąc
zapanować nad drżeniem warg.
-
Wiem, co zrobiłem – powiedział dość spokojnie. - Ale ty wcale nie jesteś ode
mnie lepsza.
Jedna
ciepła kropla spłynęła po moim lewym policzku. Uniosłam nieznacznie powieki.
Cofał się. O krok, o dwa, trzy i każdy kolejny.
-
Thomas… - Wyrwało mi się, gdy coraz bardziej się oddalał. Ale on tylko odwrócił
głowę w bok i nią pokręcił. Tak, jakby nie chciał wysłuchać tego, co mam do
powiedzenia. Tylko, co tak właściwie chciałam mu powiedzieć oprócz tego, że mi
przykro?
Więc
zostawił mnie na granicy rozsypania się z poczuciem, że wtedy, gdy po raz
pierwszy próbowałam zadziałać dla własnego dobra, odwzajemniłam zadane mi rany.
* * *
jesteś w moich żyłach i nie potrafię pozbyć się z
nich ciebie
jesteś wszystkim co czuję nocą w ustach
uciekłaś, bo nie jestem tym, którego szukałaś.
jesteś w moich żyłach i nie potrafię pozbyć się z nich
ciebie
*
Osobno
ich nie znoszę. Razem uwielbiam. To chyba o czymś świadczy.
Troszkę
popłynęłam z opisem konkursu, ale bardzo mi zależało, aby jak najlepiej
przenieść klimat Igrzysk do opowiadania. A konkursy były bardzo fajne i
wspominam je z wielkim uśmiechem na ryjcu, więc wiecie. Jakby jeszcze nagrania
i tego typu bajery wszelakie nie były zablokowane przez organizatora, to
naprawdę byłby cud, miód i orzeszki. Dlatego cholera wie, czy Morgo chwiał się
przy tym lądowaniu czy nie (ale chyba nie aż tak bardzo, jak na dużej skoczni,
bo tego zawału nie zapomnę do grobowej deski), nikt mnie nie sprawdzi.
Co
do postaci Briana Jouberta, którego postanowiłam sobie wpleść do rozdziału, to jest
ona jak najbardziej autentyczna i wcale nie wyciągnęłam jej sobie z czterech
liter. Brian przewinął się parę razy w poprzednich rozdziałach, a ja uznałam,
że Nela musi zmierzyć się ze wszystkimi swoimi demonami. Brian bez wątpienia
był jednym z nich. A poza tym to kawał niezłego chłopa jest. Obczajka.
Okejka,
to tyle. Widzimy się w piździerniku. (Jesień! Zima niedługo! <3)
(31/35)