Ze
specjalną dedykacją dla wszystkich moich cudownych dziewcząt, które zbudowały
najwspanialsze, wiślańsko-zakopiańskie wspomnienia. Dziękuję!
*
jesteś zbyt daleko abym mogła cię poczuć
ale nie mogę zapomnieć twojej skóry
zastanawiam się co robisz
co zajmuje twoje myśli
czy myślisz o ostatnim razie?
twoich ustach na całej mnie?
chciałabym cofnąć się do tego momentu
gdziekolwiek teraz jesteś
chcę być tam razem z tobą
* * *
-
To na pewno Rosja? – Nina wychyliła głowę z busa i rozejrzała się podejrzliwie
dookoła. – Gdy byłam tu ostatni raz, pizgało śmiercią. I nie, żebym się
czepiała, ale był czerwiec.
Tylko
się roześmiałam i przewiązałam przez biodra kurtkę, po czym wzięłam głęboki
wdech. No, to jesteśmy na miejscu. Po
sama nie wiem ilu godzinach podróży, w końcu dotarliśmy do wioski olimpijskiej
i jest… gorąco. Ale poza tym nieźle. Naprawdę nieźle. Jak to na igrzyskach, na
które myślałaś, że nie pojedziesz.
-
Czy my przyjechaliśmy na właściwe igrzyska? – Ciągnęła Schröder, dokopując się
w swojej przepastnej torebce okularów przeciwsłonecznych. – Zimowe to chyba
tylko z nazwy… Mein Gott! Gdzie śnieg? Gdzie bałwany? Dam sobie rękę uciąć, że
po drodze widziałam rozebranego do rosołu młodego człowieka!
-
Przysięgam, jeszcze jedno słowo tej kobiety, a sam oddam się w ręce rosyjskiej
mafii – mruknął mi nad uchem Filip. Posłałam mu przekorne spojrzenie, po czym
przeniosłam je na wejście do hotelu, w którym właśnie pojawiła się mama.
-
Klucze do pokojów. – Zaczęła rozdawać nam karty. – Stołówka jest trzysta metrów
stąd, a na dole w piwnicy siłownia i salka do treningów. Wystarczy zarezerwować
dzień wcześniej, klucze są w recepcji. Jakby co pytajcie wolontariuszy,
wszystko wam powiedzą.
-
Elegancko. To ja lecę zobaczyć, czy aby czasem nie mamy dwóch kibli w łazience.
Filip
zgarnął swoje bagaże i wraz z naszym doktorem wszedł do środka, więc niewiele
się zastanawiając przewiesiłam torbę przez głowę, sięgnęłam za dwie walizki i
ruszyłam za nimi.
Według
instrukcji recepcjonistki, pokój powinien znajdować się na czwartym piętrze. W
porządku. Skierowałam się do wind, bo przecież jedyni mężczyźni w naszym
zespole nie mogli na mnie poczekać i rozglądając się po lobby czekałam na
dźwig. A im bardziej się zbliżał, tym głośniej słyszałam donośne… wycie?
W
końcu winda wydała sygnał, drzwi się otworzyły, a na zewnątrz wytoczyły się
pierwsze narty na polskich skoczniach.
-
Maciek poczuł tampooooon, a czikiczikiczikitaaa!
-
Weźcie się odczepcie…
-
Heheh, już nos spuścił po sobie.
-
Wcale nie!
-
Wyluuuuzuj.
-
Hej, Nelka!
-
Joł. – Machnęłam ręką na powitanie, bo mnie w końcu przyjaciel własny najlepszy
zauważył. I całe szczęście, bo jeszcze krok, albo dwa i byłby zbierał mnie z
podłogi. A tak, zamiast leżeć, zawisłam nad ziemią, zaciskając ramiona wokół
dawidowej szyi. – Czy może raczej powinnam powiedzieć: zdrastwujtie?
-
Nawet nie zaczynaj – mruknął Kubacki i odstawił mnie na ziemię.
-
Można jeszcze powiedzieć: dobryj djen. – Odezwał się Maciek, na co pozostała
czwórka zaczęła przewracać oczami i mruczeć pod nosem, że ‘znowu się zaczyna’.
– No co? Taka prawda.
-
I co żeś narobiła? – Kamil spojrzał na mnie, udając fatalne załamanie, przez
które przebijało się rozbawienie.
-
Ja się po prostu przygotowałem i nauczyłem podstawowych zwrotów, żeby potem
faux pas nie było!
-
Dobra, dobra, poligloto. – Jasiek klepnął go w plecy. – Chodź, przetestujemy
ten twój ruski…
-
Rosyjski…
-
… RUSKI na stołówce.
-
Właśnie, bo mnie już kiszki marsza żałobnego grają. Nelcia, idziesz z nami? –
Zaproponował Piotrek, na co pokręciłam głową z przepraszającym uśmiechem. – No
eeej.
-
Marzę o prysznicu i łóżku, więc lecę się rozpakować i spać.
-
I bardzo rozsądnie!
Uniosłam
błagalne spojrzenie w sufit, słysząc za sobą głos Niny. Piotrek, Janek i Maciek
wychylili głowy, Dawid stęknął, a Kamil stłumił ciche „o Boże”.
-
Och! A ja się martwiłam, że jeszcze żadnych bałwanów nie widziałam! Kogo my tu
mamy? – Nina stanęła obok i z dołu, gdyż wzrostem sięgała nieco ponad półtora
metra, zaczęła przyglądać się chłopakom, wodząc palcem wskazującym w powietrzu.
– Ciebie niestety znam… - Ominęła Kamila i najechała na Maćka. – Ty to ten
ładny… Ty ten śmieszny… Ty masz luz w dziwnych miejscach, w co nie chcę wnikać…
A ty? – Zatrzymała się przy Dawidzie, który uniósł brwi i jakby miało mu to
zapewnić jakieś bezpieczeństwo, przysunął się bliżej mnie. – A ciebie nie
kojarzę.
-
Przecież Dawid był na lodowisku. – Przypomniałam, posyłając jej znaczące
spojrzenie. Dosłownie słyszałam, jak trybiki pracują pod tą blond ondulacją. –
Ze Stochami i Lilką…
-
Ach, Lila! No jasne! – Brawo, punkt dla Ninki, która aż sama sobie klasnęła. –
To ty oberwałeś po tyłku!
Dawid
spłonął, chłopaki spojrzeli na niego jak na wariata, a Kamil chyba zakrztusił
się śliną ze śmiechu. W szybkim skrócie: Lilka nie znosi litości, zwłaszcza w
obecnym stanie. Gdy po pierwszym, spontanicznym treningu, na który zostałam
zawleczona przez Stochów, Dawida i oczywiście Li, Kubacki chciał jej pomóc
zejść ze schodów… Oberwał. Kulami. Znowu.
Anegdota
dla przyszłych wnuków. Nie, nic.
-
No pewnie, że ciebie pamiętam. Mój ulubieniec! – I dla potwierdzenia, Nina
stanęła na palcach i wytarmosiła dawidowy policzek. – Skacz ładnie i daleko!
Jeszcze
klepnęła go w pośladek i wpakowała się w przytrzymywaną przez Jaśka windę. Mama
minęła chłopaków, posyłając im przepraszające spojrzenie i uśmiech, po czym
obie w końcu odjechały.
-
Ani słowa! – Dawid od razu machnął ręką, jakby chciał uciąć tym wszelkie,
dopiero mające się rozpocząć dyskusje, ale nim skończył mówić, wszyscy buchnęli
głośnym śmiechem. – Przestańcie! Korniszonie, i ty przeciwko mnie?
-
Dejv, nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę! – Maciek otarł oko i zatrząsł się,
podpierając ramię na Janku.
-
I że wolisz starsze?
-
Matoły… - burknął Kubacki i wcisnął przycisk przywołujący windę, po czym
chwycił za moje walizki. – Chodź, zaniosę ci do pokoju. Im mniej czasu z
cepami, tym lepiej.
-
No już się obraził.
-
Pożartować nie można.
-
Pffff.
Dawid
jedynie wzniósł dziękczynnie ręce, bo oto winda przyjechała. Wepchnął mnie do
środka (nogą!), po czym sam się do niej wpakował i wytknął język do chłopaków,
którzy na odchodne pomachali raczej nie w jego kierunku.
-
Te, Kocie, a jak będzie po rusku ‘schabowy’?
I
pojechaliśmy.
-
Jest okej?
Ze
zmęczeniem, ale i z lekkim uśmiechem obróciłam głowę w stronę Dawida i
pokiwałam głową.
-
To dobrze, bo wcale tak nie wyglądasz.
-
Ciekawe, jak ty wyglądałeś po tylu godzinach podróży!
-
Jak zawsze niepoprawnie przystojnie – oświadczył z rozbrajającą szczerością, po
czym machnął głową, jak typowa modelka z reklamy szamponu i opuścił windę. –
Który numer?
-
Dwieście czternaście.
Na
końcu korytarza i w lewo. Dokładnie tu znajdujesię pokój, w którym przyjdzie mi
spędzić najbliższe dwa tygodnie. Ciasny, ale własny.
-
Od czego to zależy, kto dostanie dwójkę, a kto jedynkę? – mruknął Kubacki,
wtaczając się do środka z całym moim bagażem i rozglądając po wnętrzu.
-
Na pewno nie od fryzury.
-
Jakaś ty dowciapna!
Zaśmiałam
się i runęłam plecami na łóżko. Wygodne. Nie powiem, nawet bardzo. Mogłabym
zasnąć od razu, gdyby nie chrząkający przy drzwiach Dejvi.
-
Idę ich dogonić, co by nie przegapić jak Kocur popisuje się swoim zaawansowanym
rosyjskim. Poradzisz sobie?
-
Skoro już tu jestem, to jakoś muszę, prawda? – Wsparłam się na łokciach i
spojrzałam na niego, siląc się na słaby uśmiech. Mina Dawida wskazywała na to,
że wcale nie jest tego taki pewien. W zasadzie odniosłam wrażenie, że gdybym go
teraz poprosiła o to, aby został razem ze mną, bo tak bardzo nie chcę być sama,
to faktycznie zapomniałby o obiedzie. Ale nie mogłam. To są igrzyska, każdy ma
swoje sprawy, na których powinien się skupić, a w tej chwili priorytetem Dawida
jest pierwszy konkurs, który już za kilka dni. – Dam radę, Dejvi, spoko. I tak
zaraz padnę i będę spać, choćby i do samego rana. A potem mam pierwszy trening
w Iceberg, więc… Będzie okej.
-
Powiedzmy, że ci wierzę – mruknął powątpiewająco i już chciał wyjść, ale znów
obrócił głowę w moją stronę. – O której jutro kończysz trening?
-
Bodajże od trzynastej jestem wolna, a co?
-
Git. Wpadnę po ciebie.
-
Ale…
-
Śpij dobrze!
Zamknął
drzwi.
Znów
opadłam na łóżko. Nawet nie mam siły, aby pójść do łazienki i wziąć szybki
prysznic, nie mówiąc o chociażby sprawdzeniu widoku z okna. Jestem tak
wyczerpana, że jedyne o czym marzę, to sen. Westchnęłam więc głęboko i
przymknęłam powieki, które dosłownie po kilku sekundach znów się uniosły.
Boże, to nie dzieje
się naprawdę.
A
jednak niosący się zza uchylonego okna okrzyk w języku włoskim, jak najbardziej
świadczy o tym, że jestem tutaj. W Soczi. Na igrzyskach olimpijskich, na
których jeszcze miesiąc temu miało mnie nie być, z czym zdążyłam się pogodzić.
A mimo to jestem tu.
I
myślą, która tak skutecznie nie pozwala mi zasnąć jest ta, że on też tutaj
jest. Bliżej, niż był przez kilka ostatnich tygodni. Prawie na wyciągnięcie
ręki. Wystarczy wyjść na zewnątrz i przypadkowo wpaść na siebie wśród tłumu.
Wystarczy dotrzymać obietnicy i pojechać w niedzielę na konkurs skoków.
Wystarczy tak niewiele, aby znów go zobaczyć.
Problem
w tym, że jak bardzo tego chcę, tak jestem przerażona. Tęsknię za nim; tęsknię
aż do nasilającego się z każdym dniem bólu, ale wciąż boję się stanąć z nim
twarzą w twarz. Nie po tym, w jakich okolicznościach doszło do tego, co mamy
teraz. On schrzanił, ja zawaliłam, oboje spapraliśmy sprawę, ale to wciąż
jesteśmy my – on i ja oraz jedna wielka niewiadoma między nami.
To
nie jest tak, że nie pamiętam o tym, co zrobił. Bo pamiętam. Pamiętam, jak
bolało i jak bardzo mnie zawiódł. Pamiętam wściekłość i chęć znienawidzenia go,
po której teraz został tylko żal. Upadek wcale nie sprawił, że zaczęłam
wypierać jego kłamstwa. On po prostu sprawił, że chciałam o nich zapomnieć i
pozwolił zrozumieć, że z czasem jestem w stanie to zrobić. Bo nie chcę go
nienawidzić. Chcę po prostu aby był.
Cały i zdrowy. A reszta może się nie liczyć.
Tylko
co dalej? Mam go odnaleźć? Spróbować porozmawiać? Jak? Minęły tygodnie, a ja
wciąż mam w głowie jedną wielką pustkę. Wyjechałam, nie potrafiłam odebrać
pieprzonego telefonu, a teraz mam stanąć przed nim, spojrzeć mu w oczy i żałośnie
próbować się nie rozkleić? Boję się tego, ile tych kilka tygodni mogło zmienić.
I boję się Thomasa. Nie chcę nawet myśleć o tym, czy wie, że tu jestem. Wydaje
mi się, że lepiej by było, gdyby jednak pozostał nieświadomy i skupił się na skakaniu.
Przynajmniej do momentu, w którym znajdę w sobie tyle odwagi, by wreszcie go
spotkać.
By
odzyskać to, co oboje tak nagle utraciliśmy.
* * *
chcę polecieć do ciebie tak
jak robią to ptaki przez cały świat
moje ciało, twoje dłonie
tęsknię za każdą częścią ciebie
* * *
Pamiętam,
gdy pierwszy weszłam na przygotowane do wysokiej rangi zawodów lodowisko.
Miałam trzynaście lat, tytuł wicemistrzyni Polski i wielkie marzenia o byciu
najlepszą. Nikt mnie wtedy nie znał, więc nikt niczego nie oczekiwał – nie po
nastolatce z kraju, w którym łyżwiarstwo cieszy się taką samą popularnością, co
curling w Maroko. Jedyne wymagania stały tuż obok mnie w postaci mamy i tylko
one sprawiały, że odczuwałam strach.
Pamiętam,
jaka byłam wtedy podekscytowana. Hala była znacznie większa od tej, w której do
tej pory trenowałam i występowałam na szczeblu juniorskim; mogła pomieścić
kilka razy więcej ludzi, a na środku tafli umieszczone było logo Międzynarodowej
Unii Łyżwiarskiej. Tysiące plastikowych krzesełek piętrzyło się aż po sam dach,
pod którym wisiały chyba wszystkie flagi świata. Powietrze też było inne:
pachniało prawdziwą rywalizacją z najlepszymi.
A
ja chciałam być najlepsza.
Wszystko
było wtedy zupełnie nowe i inne. Te kilkanaście lat temu byłam tylko anonimową
dziewczynką, która niespodziewanie wbiła się do pierwszej dziesiątki mistrzostw
Europy. A teraz? Teraz znają mnie wszyscy i mogę zapomnieć o jakimkolwiek braku
oczekiwań ludzi, którzy kiedyś ich nie mieli. Dużo zmieniło się odkąd
trzynastoletnia Kornelia Kubiak pierwszy raz pokazała się Europie, a potem
całemu światu. Zbyt wiele zwycięstw, zbyt wiele porażek i zbyt wielu ludzi
przewinęło się przez cały ten czas, budując karierę o jakiej zawsze marzyłam.
Oczekiwania rosły z każdym konkursem, presja, którą sama nakładałam na siebie
stawała się coraz cięższa… Aż w końcu wszystko pękło.
I
teraz jestem tutaj. Dwudziestoczteroletnia ja, ciągnięta na dno przez każdy,
zawieszony na szyi medal. Tęsknię za dawną, zgaszoną przez sukcesy niewinnością
i chcę znów poczuć tę samą radość.
Ale
wszystko, co pozostało po tamtej Neli to strach, którego już nie potrafię
ukryć.
*
* *
Wpatrywałam
się w zbudowaną tuż przede mną górę lodową, dłonią osłaniając oczy przed
słońcem. Niby nic się nie zmieniło. Wciąż to samo miejsce, tak samo
majestatyczne i robiące identyczne wrażenie, jak za pierwszym razem. A jednak…
A jednak jest inaczej.
Iceberg
Skating Palace.
Jeszcze
lekko ponad rok temu wygrałam tutaj finał Grand Prix, zwieńczając cały udany
dla mnie cykl. Jeszcze wtedy byłam najlepsza i liczyłam się w walce o ten
jeden, najważniejszy medal. Teraz stoję tu całkowicie pokonana z gorzkim
poczuciem, że przegram po raz kolejny.
A
porażka w miejscu triumfu boli nad wyraz mocno.
Przestąpienie
progu miało być kluczowym momentem; wkroczeniem do rywalizacji po niespełna
roku od chwili, w którym zmieniło się niemal wszystko. Nie dołączam do niej
jako faworytka. Nie stanowię zagrożenia. Nie jestem tu po to, aby wygrać. Teraz
chodzi o wiele, wiele więcej – o mnie.
Dlatego
wykonałam pierwszy, drugi i każdy kolejny krok, doprowadzający mnie do miejsca
ostatecznej rozgrywki. A gdy już do niego dotarłam, poczułam dziwną ulgę,
powoli zamieniającą się w podekscytowanie.
-
No jak tu ładnie, cudnie i przepięknie. – Nina rozejrzała się po całej arenie i
bez zaimponowania pokręciła głową. – Tylko wziąć i pierdolnąć na środku lodową
rzeźbę Pluszczenki*.
Stłumiłam
parsknięcie śmiechem i objęłam wzrokiem wnętrze Lodowej Góry. Serce zabiło mi
nieco za szybko, oddech zadrżał w płucach, a na usta wstąpił wąski uśmiech, z
którym próbowałam walczyć. Ogromna tafla lodu mieniła się w świetle
reflektorów, otoczona przez ponad dziesięć tysięcy miejsc siedzących. Na
trybunach już można było dojrzeć obserwatorów otwartego treningu. Dookoła
uwijali się wolontariusze, ludzie odpowiedzialni za organizację i członkowie
drużyn.
To
znów się dzieje. Igrzyska olimpijskie po raz trzeci i po raz ostatni. To nie
tak miało wyglądać, ale… Im dłużej tu jestem i im mocniej czuję tę atmosferę,
tym bardziej chcę tu zostać. Dla siebie, dla Niny, dla mamy, dla całej naszej
drużyny i kibiców. Dla Thomasa. Gdziekolwiek teraz jest, cokolwiek teraz robi.
To też dla niego.
Ujęłam
jeszcze raz splecione na środku lodowiska olimpijskie koła i lekko zadarłam
głowę, poddając się w walce z poczuciem, że nie powinnam przyjeżdżać na igrzyska.
-
Kubiak!
-
Idę!
Oderwałam
wzrok od biało-czerwonej flagi i pobiegłam za Niną do strefy, w której
zawodniczki przygotowywały się do treningu. Pokazałam ochraniarzowi swoją przepustkę,
po czym zaczęłam rozglądać się za wolną przestrzenią dla siebie. Ale jedyne, co
dostrzegłam to kilkanaście wycelowanych we mnie par oczu. Zacisnęłam mocniej
dłoń na pasku torby i zagryzając wargę ruszyłam z miejsca, ignorując spojrzenia
dziewcząt, których twarzy w większości nawet nie kojarzyłam. Nie wiem, czy już
ze sobą rywalizowałyśmy; czy miałyśmy ze sobą jakąkolwiek styczność wcześniej.
Nie pamiętam, czy stara Kornelia zaszła im za skórę. Po prostu czułam na sobie
ich wzrok i nie potrafiłam tego zignorować tak, jak zrobiłabym to jeszcze rok
temu.
Chciałam
zostawić wszystkie spojrzenia za sobą. Ze wzrokiem utkwionym w wolnym miejscu
ruszyłam przed siebie. Zdołałam zrobić zaledwie kilka kroków, gdy odbiłam się
od kogoś tego samego wzrostu.
-
Przepraszam! Nic ci nie jest? – Złapałam moją stłuczkę za ramiona, rejestrując spięte
w kucyka blond włosy. A potem popatrzyłam na jej twarz: znajomą, przywołującą
gorzkie wspomnienie. – Gracie! Hej!
Wysiliłam
się na uśmiech, mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie** – jej słowa, moje
zachowanie… To nie dawało jej powodów do odwzajemnienia gestu. Zresztą patrzyła
na mnie, jakbym wróciła z martwych, co – po zastanowieniu – miało jakiś głębszy
sens.
-
Hej! – Zamrugała gwałtownie długimi rzęsami i pokręciła głową, jakby nie
wiedziała, co jeszcze powiedzieć. – Fajnie, że jesteś. Czy coś…
-
Tak, fajnie… - mruknęłam, próbując utrzymać na ustach słaby uśmiech. Z marnym
skutkiem. – Słyszałam, że wygrałaś mistrzostwa w Stanach. Gratuluję.
-
Dzięki. Wiesz… Trener na mnie czeka, muszę iść, więc… Cześć.
Kiwnęłam
głową i odsunęłam się, pozwalając przejść młodziutkiej Amerykance. Odprowadziłam
ją wzrokiem, natrafiając na kilka rozbawionych spojrzeń. Cóż, przynajmniej
jedno się nie zmieniło – wciąż mnie tu nienawidzą.
Usiadłam
pod ścianą, z dala od reszty zawodniczek i zdjęłam bluzę, pozostając w czarnym
topie i bezszwowych spodniach treningowych. Jeszcze raz rozejrzałam się po
dziewczynach, które tym razem były zajęte tylko sobą i westchnęłam. Wspólny
trening to dobra okazja do podpatrzenia rywalek. Nie, żeby obchodziła mnie
forma innych, z pewnością wszystkie przygotowywały się miesiącami do
najważniejszej imprezy sezonu. Gorzej będzie, kiedy to ja wyjdę na lód, a
wszystkie oczy zwrócą się na mnie. Bo… W
jakiej kondycji może być Kornelia Kubiak, która ogłosiła występ na igrzyskach
miesiąc temu? Co pokaże po upadku? Czy będzie zagrożeniem dla rywalek? I
tak dalej i tak dalej. Znam te wszystkie pytania z artykułów i wywiadów na
pamięć. Rok nie występowała, ostatnie zawody z jej udziałem zawaliła, chociaż
była druga po programie krótkim i miała szansę obronić tytuł mistrzyni świata,
a zamiast tego upadła i zamiast się podnieść – zrezygnowała… Każda styczność z
mediami nakazywała mi myśleć, że mój powrót na igrzyska jest swoistą sensacją.
A
ja chcę tylko wystąpić i zamknąć ten rozdział myślą, że walczyłam do końca.
-
Gotowa?
Zadane
godzinę później przez Ninę pytanie mogło mieć tylko jedną odpowiedzieć.
Zerknęłam w bok na zaciekawione spojrzenie jednej ze znanych mi zawodniczek, po
czym spojrzałam na swoją trenerkę.
-
Gotowa.
*
* *
-
Okej, co jest nie tak z tym potrójnym Flipem i dlaczego na dziesięć prób
poprawnie wylądowałaś tylko dwie?.
Otarłam
mokre czoło, odkręciłam butelkę z wodą i wzruszyłam ramionami, pozwalając Ninie
na wygadanie wszystkich uwag, których naturalnie miała całe setki.
-
Nie wykonamy dobrze kombinacji dwóch skoków, gdy nie możemy skoczyć ani
jednego, a co gorsza: pierwszego! – drążyła, więc tylko dalej piłam wodę. –
Pomyśl, jak smutny musi być podwójny toeloop, gdy ciągle go pomijasz na rzecz
zepsutego Flipa! Miej na uwadze ofiary swojego braku koncentracji! Doprawdy
mnie serce boli, gdy tak wpadasz i burzysz tę kombinację.
-
Staram się.
-
Od samego początku mamy problemy z tym skokiem. O co chodzi?
-
Nie wiem, nie potrafię dokręcić trzeciego obrotu. Gdy już chcę to zrobić –
ląduję.
-
Bo za wolno zaczynasz. Musisz poprawić dynamikę wybicia, inaczej kupa z tego
wyjdzie, a nie Flip. To pierwsza kombinacja. Jak dobrze nie zaczniesz to… Sama
wiesz. U ciebie dobre początki są podstawą udanego programu.
-
Tak było kiedyś.
-
I nic się od tamtej pory nie zmieniło, rozumiesz mnie? – Nina sięgnęła swoją
kościstą dłonią do mojego podbródka i sprowadziła na siebie moją uwagę. – Nie
chcę, abyś zapominała o ostatnim roku, bo jestem zdania, że uczynił cię
silniejszą, niż byłaś. Ale jeszcze bardziej nie chcę, abyś zapominała o tym,
ile już osiągnęłaś. To wszystko sprowadziło cię właśnie tutaj, rudzielcu.
Kiwnęłam
głową, co wywołało na twarzy Schröder lekki grymas zadowolenia.
-
Jutro się już tym zajmiemy. Złaź, a ja idę dowiedzieć się, co jest grane z tymi
mniejszymi lodowiskami za miastem. – Rzuciła mi bluzę i skierowała się w swoją
stronę. – Aha, Kubiak?
-
Tak?
-
Tu wcale nie chodzi o to, że rok temu wyłożyłaś się właśnie na tym Flipie,
prawda?
Nie
odpowiedziałam, a ona nie drążyła tematu. Każda poszła w swoim kierunku.
Znaczy… Prawie.
-
Powiedziałam sobie, że nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
O
w mordę.
Obróciłam
się przez ramię, dostrzegając osobę, za którą chyba stęskniłam się najbardziej.
Pięści same się zacisnęły.
-
Ale patrzę i wciąż nie wierzę. Przyjechałaś!
Carolina
Kostner, moja włoska ulubienica stoi przede mną i uśmiecha się z wymalowanym na
twarzy szokiem. Och, rok bez niej to zdecydowanie za mało. A jednak! Moja
najcudowniejsza rywalka i ja znów w tym samym miejscu.
-
Buongiorno, Carolina.
-
Buongiorno, Kornelia. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to powiem, ale
jednak dobrze cię widzieć.
-
Uważaj, bo uwierzę, że tęskniłaś.
Roześmiała
się i pokręciła głową.
-
Naprawdę myślałam, że już na dobre odpuściłaś. Ale ty jednak lubisz mocne
wejścia, prawda? – spytała dość neutralnym tonem. Zmrużyłam oczy i spojrzałam
na nią nie do końca rozumiejąc. – Widziałam przed chwilą twój program krótki.
Całkiem dobry.
Szybkie
działanie, krótka piłka. Jak za starych lat. Skoro mam o tym nie zapominać…
-
Poczekaj, aż zobaczysz dowolny.
-
Nie mogę się doczekać! – Znów się zaśmiała i klasnęła w dłonie. – Z pewnością
przygotowałaś coś fantastycznego.
-
Na pewno nie to samo, co rok temu.
1:0
dla mnie, bo Carolinka zdecydowała się na ten sam program dowolny w sezonie
olimpijskim, co w poprzednim.
-
Ten z pewnością dojedziesz do końca.
Remis,
makaroniarska krowa.
-
Masz moje słowo.
-
Świetnie. Naprawdę tęskniłam za naszą mała rywalizacją – dodała, kładąc dłoń na
mostku. - Mistrzostwa Europy bez ciebie nie były takie same!
-
Aż dałaś się pokonać czternastolatce. Straszne, ale to rozumiem.
Wzięła
głębszy wdech i wyprostowała plecy, wyciągając przy tym szyję. Trafiłam w czuły
punkt, brawo ja.
-
Przynajmniej zakończyłam swoje ostatnie mistrzostwa Europy z medalem.
-
Ja swoje ostatnie mistrzostwa Europy wygrałam, więc…
Uniosłam
brwi, czując wstępujący na usta pełen politowania uśmiech. Carolina prychnęła i
pokręciła głową, jakby w ogóle jej ta riposta nie ruszyła.
-
Cóż, wygląda na to, że igrzyska będą ostatnimi zawodami, w których razem
wystartujemy, prawda? Bo z tego, co słyszałam, na mistrzostwa świata się nie
wybierasz?
-
Jesteś taka zorientowana w mojej karierze… - Pokręciłam głową z udawanym
podziwem.
-
W takim razie pozostaje mi życzyć ci powodzenia. Z pewnością się przyda.
-
Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
Uśmiechnęła
się po raz ostatni i ominęła mnie, sugestywnie ocierając się ramieniem o moje.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale nim chociaż zdążyłam pomyśleć, co się tu
przed chwilą wydarzyło, usłyszałam przeciągły gwizd. Uniosłam głowę, a na
trybunie nad sobą ujrzałam nie kogo innego, a rozbawionego Dawida.
-
Stawiam watę cukrową na to, że to nie była twoja psiapsi. – Uśmiechnął się,
spoglądając w kierunku, w którym odeszła moja największa rywalka. Wzruszyłam
bezradnie ramionami.
-
W takim razie wisisz mi watę.
*
* *
-
Boże, ile ty jesz.
-
Uzupełniam kalorie.
-
Założę się, że już je uzupełniłaś tamtym hamburgerem. Czy ty nie masz jakiejś
diety?
-
To się nazywa dobry metabolizm, mój drogi.
-
Tak, tak, pójdzie w cycki.
-
Zamknij się i potrzymaj mi watę!
Dejvi
westchnął ciężko, jakbym co najmniej kazała mu dźwigać swoją torbę sportową.
Właściwie to ją dźwigał, ale sam się zaoferował, więc po prostu doprowadzałam
go na skraj świętej dawidowej cierpliwości.
-
No to tak: przeszliśmy już chyba połowę wioski, byliśmy na treningu
panczenistów, zaliczyliśmy kółka, ty prawie się na nich zabiłaś, potem zjadłaś
wielkiego burgera i nawet dokończyłaś mojego, teraz wciągasz wielką watę
cukrową… - Wyliczył idealnie. Tylko o puszczaniu baniek mydlanych pod jeszcze
niezapalonym zniczem zapomniał. – Co teraz robimy?
-
Ty tu jesteś organizatorem wycieczki. – Odparłam, wiążąc sznurówki. – Czekam na
twoje nieskalane głupotą propozycje.
-
E, panie! Bez takich! – Obruszył się, wymachując moją biedną watą. – Ja tu się
dwoję, troję i myślę, a ta mi mówi, że pomysły nieskalane głupotą są!
-
Przecież to komplement jest!
-
Mogłem cię zostawić pod tymi kółkami…
-
Dobra, już dobra! – Podniosłam się z ziemi, odebrałam watę i pstryknęłam go w
kartoflany nos, co by marudzić jak baba przestał. Ja nie wiem, powiedział, że
na treningach mu przyzwoicie szło, do czwórki konkursowej się nawet dostał, a
nerwowy zrobił się strasznie. – Na zdjęcia pójdziemy? Rano Maćka spotkałam i
mówił, że mają gdzieś tutaj czaderską fotobudkę.
-
No jak Maciek ci tak powiedział… - Dawid zerknął pod słońce na swoje okulary
przeciwsłoneczne, po czym nałożył je na nos. – Okej, wiem, gdzie to jest.
Idziemy!
No
więc poszliśmy. Kubacki przede mną, ja krok za nim, schowana za ogromną chmurą
różowej waty cukrowej.
-
Korniszonie, mogę o coś zapytać?
Spojrzałam
na niego z wetkniętym w usta palcem i uniosłam lewą brew, bo gdy Dawid pyta,
czy może o coś spytać, to to się dobrze skończyć nie może. Akurat doszliśmy do
ustawionej niedaleko głównego placu budki, obok której nie dało się przejść obojętnie.
A jako, że właśnie ktoś ją okupował, Dejvi ewidentnie postanowił umilić nam
czekanie rozmową.
-
Co dalej z Morgensternem?
Chyba
nadużywam ostatnio wzruszania ramionami, ale… Musiałam. Skupiłam się na
skubaniu waty, nie unosząc nawet wzroku na Dawida.
-
No bo chyba nie zamierzasz udawać, że jego tu nie ma, prawda?
Pokręciłam
głową, na co westchnął.
-
On tu jest, Korniszonie. Co lepsza, nawet się z nim widziałem i naprawdę… Facet
ma więcej szczęścia niż rozumu. – Ciągnął dalej, doprowadzając mój żołądek do
nagłego ucisku. Gdy Kubacki to powiedział, świadomość tego, jak blisko jest
Thomas nagle uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą i z pewnością przemalowała moją
twarz na biało. – Chyba nie czekasz, aż sam wyskoczy ci z fotobudki?
-
Nie, oczywiście, że nie.
-
Że już o reszcie nie wspomnę. Jak mnie Diethart jeszcze raz o ciebie spyta, to
mu wyjadę z kopyta.
Stłumiłam
parsknięcie śmiechem. Dawid uśmiechnął się bezradnie i popatrzył na mnie z
troską.
-
Nie wiem, Dejvi. Może zaczepię ich po konkursie w niedzielę. Wydaje mi się, że
to będzie najbezpieczniejszy moment.
-
Zrobisz, co uważasz, ale wiesz… Jak nie dopadniesz ich pierwsza, oni zrobią to
za ciebie.
Uwielbiam
Dawida. Naprawdę go uwielbiam. Ale w tamtej chwili jedyne, na co miałam ochotę,
to wyrwanie mu ze łba wszystkich blond kudłów i wypchanie nimi poduszki.
Bo
nagle coś łupnęło, potem rozległ się głośny śmiech, a na końcu drzwi fotobudki
się otworzyły. Nagle zaczęło się troić od problemów.
-
Oooo Scheisse…
Od
razu spojrzałam w stronę drzwi, czując jak przerażenie wyłamuje mi żebra, ale
jedyne, co dostrzegłam, to Kubacki posyłający z durnym wyszczerzem okejki do
Boga. Za to mi serce zatrzymało się gdzieś w okolicach krtani, a oczy
rozszerzyły do wielkości spodków. Ewentualnie rozmiarem przypominały te
Hayböckowe i Schlierenzauerowe.
-
Powiedz, że mi na mózg rzuciło.
-
Stary, zawsze, ale nie tym razem.
-
Dawid! Czeeeeeeść!
I
tylko Diethart pozostał Diethartem, bo wyciągnął rękę w stronę
zdezorientowanego Kubackiego.
-
Co tam? Jutro kwalki?
-
Ekhm, Didl… - zaczął Michael, łapiąc Thomasa za głowę i nakierowując ją nieco
niżej i w prawo. Dokładnie na mnie. – Już? Widzisz?
Ja
wiem, że podcięłam końcówki i zamiast austriackiej kurtki, miałam na sobie
polską bluzę z olimpijskiej kolekcji, ale… Nie, to po prostu wolno zaskakujące
trybiki w diethartowej głowie.
-
NELAAA!
W
kolanach poczułam jego ciężar, gdy rzucił mi się na szyję i zaczął tulić i
wyciskać ze mnie resztki ducha. A gdy wreszcie mnie puścił, przyjrzał mi się z
uradowaniem.
-
Cześć, Didl. – Wysiliłam się na blady uśmiech, który nagle rozrósł się na całą
twarz, gdy Michi podniósł mnie z ziemi. – Boże, Hayböck, puszczaj!
-
Kobieto, oszalałaś? Teraz to ja cię już nigdzie nie puszczam! Idziemy od razu
ślub brać!
-
Czy ty nie masz dziewczyny?
-
A, istotnie – odparł i odstawił mnie na ziemię. – Całusy od Zoe.
Pokręciłam
głową i ze śmiechem naciągnęłam mu czapkę na oczy. A potem moje spojrzenie
skrzyżowało się z Gregorem. Wykonaliśmy w swoją stronę kilka dziwnych ruchów,
przymierzających do przytulenia, ale w końcu skończyliśmy na adekwatnym dla
naszej relacji uścisku dłoni.
-
Kornelia.
-
Schlieri.
Uśmiechnął
się całkiem przyjemnie, co udało mi się odwzajemnić.
-
To dlatego wyjechałaś?
Odwróciliśmy
głowy w stronę Dietharta, którego twarz wręcz cierpiała od myślenia. Zaprzeczyłam.
-
O mój Boże, jak się Morgi dowie tooooo…
Nie
dokończył, bo rzuciłam się w jego kierunku i zakryłam mu usta dłonią, co łatwe
nie było.
-
Morda w ciup, cisza jak makiem zasiał i nikt nic nie wie, zrozumiano? Wy też! –
Kiwnęłam na Miśka i Gregora, którzy pierw zrobili duże oczy, ale po chwili
pokiwali głowami. Dawid tylko stał oparty o budkę i to spoglądał na zegarek, to
przewracał oczami, bo go w niemieckojęzyczną rozmowę nie wtajemniczyliśmy. – On
nie wie, że tu jestem. Prawdopodobnie. Chyba. W sumie to nie mam pojęcia, ale
załóżmy, że nie wie i się nie dowie, a na pewno nie od was.
-
Ale dlaczego? – wyseplenił cicho Didl, więc odsunęłam rękę od jego twarzy. –
Przecież on cię szuka, zobaczyć się chce…
-
Zostawcie to mi, dobra? Po prostu obiecajcie, że nic nikomu nie powiecie. Nawet
Koflerowi, czy Alexowi, już o Herbercie nie mówiąc. Nie spotkaliście mnie, nie
widzieliście mnie… Nic. Umowa stoi?
-
Ty mi stoisz. Na stopie.
Buchnęłam
powietrzem z ust i zeszłam z diethartowej nogi, spoglądając na niego uważnie.
-
Ja mówię serio.
-
No nic nie powiem, no! – Od razu rękę jedną na sercu położył, a drugą uniósł i
gotów był przysięgę składać.
-
Ja pierdolę, znowu się zaczyna… - mruknął gdzieś z tyłu Gregor, na co
przewróciłam oczami. – Znowu jakieś
tajemnice, jak nie on, to ty! Wypchajcie się wkładkami Freunda, miałem taki piękny
spokój przez cały miesiąc!
-
Schlieri…
-
Płotek, Gregor Schlierenzauer, płotek, is done, płotek, with your shit. –
Skrzyżował ręce na piersi, spoglądając na mnie z klasycznym nerwem. - Weźcie
się ogarnijcie, buzi dajcie na zgodę i żyjmy w końcu w świecie, w którym panuje
pokój i miłość. Czy ja tak wiele wymagam?
-
Dajcie mi czas do konkursu! Dwa dni! To chyba niewiele, prawda? – Przesunęłam
po nich błagalnym spojrzeniem. Didl pokiwał głową, Gregor odwrócił twarz w drugą
stronę, a Michi bezradnie wzruszył ramionami.
-
A do Stefana napisać mogę?
Ręce
i cycki opadają.
-
Możesz. Tylko…
-
Nic nie powie, słowo Kraftera.
-
Jesteście porąbani. Po-rą-ba-ni. Oboje. Jeszcze do niego jestem przyzwyczajony,
ale ty to mnie właśnie osłabiłaś. To-tal-nie. – Z serii „Schlierenzauer
sylabuje”. - Idź do niego, porozmawiajcie, no patrz, nawet klucz do pokoju
naszego wspólnego ci dam! Czekaj tam na niego w pościeli, tylko błagam, dajcie
nam już spokojnie emerytury doczekać!
-
Dwa dni, Greg. Tylko dwa dni.
Zaczął
kręcić głową i strzelać spojrzeniem we wszystkich kierunkach, ale to był już
ten moment, w którym go miałam. Objęłam jego ramię, prawie się na nim
uwieszając i zmuszając Schlieriego do spojrzenia na mnie. Aż w końcu westchnął
ze zrezygnowaniem.
-
Dwa dni!
-
Dwa!
-
Ani jednego dłużej!
-
Nie!
-
Dobra. A teraz złaź ze mnie, nie spoufalaj się za bardzo.
Posłusznie
się odsunęłam, więc od razu zaczął układać lekko zgnieciony materiał kurtki na
rękawie.
-
To skoro mamy już wszystko ustalone… - Zaczęłam, spoglądając na chłopaków z
dość niemrawym uśmiechem. – Gdzie lecicie?
-
Do cukierni w centrum, bo KTOŚ – tu Gregor spojrzał wymownie na Dietharta –
marudzi od rana o banana w czekoladzie. Bułka, Didl! Małysz jadł bułkę!
-
Właśnie stamtąd wracamy. – Skinęłam na Dawida, który samotnie dokańczał moją
watę i ewidentnie miał już wszystkie dosyć.
-
A Morgi już na nas tam chyba czeka, także…
Wszystkie
spojrzenia w Dietharcie.
-
Mam dość, idziemy! – Zarządził Schlieri i obrócił Thomasa w stronę głównego
placu. – Dwa dni, Nela. DWA.
Dwa
dni na obmyślenie planu, którego nie potrafiłam ułożyć przez cały miesiąc.
Genialnie.
* * *
owinięta twoimi palcami
pozwalam im zjechać w dół
pamiętasz wszystkie moje wyzwolenia
psychiczne i rzeczowe
na zawsze tam i z powrotem,
czy właśnie tak powinno być?
nawet, jeśli nie jesteśmy razem
czy zostaniesz ze mną?
* * *
-
Myślisz, że możemy tu być?
-
Myślę, że nie, ale może jednak będziemy mieli trochę szczęścia. Daj rękę.
Pokręciłam
głową i chwyciłam dawidową dłoń, podciągając się na drabince. Już po chwili
staliśmy na dachu naszego hotelu, skąd rozciągał się widok na całą wioskę
olimpijską oraz centrum, z którego dochodziły odgłosy trwającej już ceremonii
otwarcia igrzysk.
Usiedliśmy
ramię w ramię na ławkopodobnej konstrukcji, którą Dawid na szybko zmajstrował z
pozostawionych na dachu cegieł i desek. Owinęliśmy się kocami, bo choć dnie w
Soczi są bardzo ciepłe jak na luty, tak noce pozostawiają wiele do życzenia i
wyjęliśmy termosy z kakao. Nasza własna ceremonia otwarcia. Wszystko dlatego,
że chłopaki mają jutro kwalifikacje, a ja po prostu nie miałam ochoty brać
udziału w tym zbiegowisku ludzi. Za dużo szumu i hałasu, gdy potrzebuję ciszy i
spokoju.
-
No więc?
Czy
ja mówiłam coś o spokoju?
-
No więc co? – Spojrzałam na Dawida ostrzegawczo, spodziewając się tematu, który
krążył mu po głowie.
-
Nie, nic – mruknął, wzruszając ramionami i wlepił wzrok w panoramę Soczi.
Wytrzymał w ciszy zaledwie kilka minut. – Fajny mi się Nostradamus dzisiaj
włączył, co nie?
-
Jesteś porąbany.
-
Zazdrościsz, bo ty tak nie umiesz.
-
Właśnie przewiduję, jak moja pięść ląduje na twojej głowie.
-
Hejhejhej! Ja tu jutro ważne kwalifikacje mam! Hamuj piętą!
Opuściłam
zaciśniętą dłoń na kolana i tylko obcięłam go zza przymrużonych oczu.
-
No ale nie powiesz mi, że to nie było piękne zwieńczenie mojego morału?
-
Bardzo gówniane.
-
Dlatego też uważam…
-
Od kiedy ty jesteś taki za Morgensternem? – Uderzyłam prosto z mostu,
odwracając twarz w stronę Dawida. Rozbawienie od razu ulotniło się z jego
twarzy, na którą wstąpiło zdezorientowanie. – Jeszcze nie tak dawno chciałeś,
żebym trzymała się od niego z daleka, a teraz ciągle odnoszę wrażenie, że sam
pchasz mnie w jego stronę. Czegoś tu nie rozumiem.
Zapadła
cisza, przerywana przez tłumioną kilometrami muzykę. Dawid umilkł, poświęcając
całą uwagę kubkowi z kakao, więc szturchnęłam go delikatnie łokciem. Nie
chciałam, aby poczuł z mojej strony jakąkolwiek pretensję.
W
końcu wzruszył ramionami i spojrzał na mnie pełnymi bezradności oczami.
-
Zależy ci na nim – stwierdził z odczuwalnym żalem w głosie. – Jak mam z tym
walczyć?
Wstrzymałam
oddech w ustach, czując wstępujący na twarz żałosny wyraz. Dawid uśmiechnął się
krzywo i spuścił głowę.
-
Nie wiem, czy wiesz… Pewnie nie, ale wtedy, gdy spotkaliśmy się pod skocznią w
Niemczech… Spodobałaś mi się. – Spojrzał na mnie, jakby potwierdzając swoje
wyznanie, na które zareagowałam cichym westchnięciem. – I podobałaś mi się
bardziej z każdym kolejnym spotkaniem i rozmową. Nie mam pojęcia, ile było w
tym twojej wiary we mnie, czy samego faktu, że ktoś taki jak ty mnie dostrzegł…
To głupie, bo przecież wcześniej widzieliśmy się tyle razy, choć nigdy tak
naprawdę się nie poznaliśmy. – Zaśmiał się, znów na chwilę skupiając swoją
uwagę na kubku. – Ale to chyba nie mnie miałaś spotkać w Titisee.
Milczałam.
Nie potrafiłam odnaleźć żadnych słów, które byłyby odpowiednie w tej sytuacji.
Dlatego przeciągałam ciszę na swoją stronę, pozwalając mu mówić.
-
Wiesz, czasem zastanawiam się, jakby to wszystko wyglądało, gdybym jednak nie
był takim buloklepem i nie musiał wyjechać do Planicy. Może gdybym był trochę
lepszy, byłbym też odpowiednio dobry dla ciebie?
Pokręciłam
lekko głową z niedowierzaniem.
-
Czy ty siebie słyszysz? – spytałam, sprowadzając na siebie jego smutne
spojrzenie. – Dawid, naprawdę za taką mnie masz?
Pokręcił
głową i opuścił ją, cicho przecząc.
-
Nie, jasne, że nie. Po prostu wiem, że gdybym utrzymał się w Pucharze Świata,
spędziłbym z tobą więcej czasu. A tak… - Wzruszył ramionami, pozostawiając
resztę w domyśle.
-
Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
-
I tak było już za późno. Miałaś jego.
-
Dejvi…
-
Przecież to rozumiałem. Spędziliście ze sobą dużo czasu, podczas gdy ja
siedziałem z dzieciarnią w Słowenii i trenowałem by do was wrócić – wyjaśnił. –
A gdy wróciłem, ty byłaś już szczęśliwa. Z nim.
Zacisnęłam
usta, czując rosnący w piersi żal do samej siebie; żal, który w ogóle nie miał
prawa się pojawić. Nie byłam winna swoich uczuć wobec Morgensterna. Nie byłam
też winna uczuć Dawida wobec mnie. A mimo wszystko… Nie, to głupie.
-
Nie podobało mi się, że to dzieje się akurat z nim, ale powiedz mi, kim ja
jestem, aby mówić ci, co jest dla ciebie najlepsze? I tak nie chciałaś mnie
słuchać w Bischofshofen, a ja nie chciałem być tym, który miałby zburzyć twoje
szczęście. Nawet, jeśli było tylko pozorne.
-
Nie było pozorne. Trwało chwilę, ale było prawdziwe.
Pokiwał
nieznacznie głową i wzdychając, uniósł wzrok przed siebie.
-
Właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze, wiesz? Okłamywał cię, ale wciąż
sprawiał, że byłaś przy nim szczęśliwa. I wciąż możesz być. Właśnie po to tu
jesteś, prawda?
Przez
chwilę wpatrywałam się w niego, powtarzając w głowie każde wypowiedziane przez
niego słowa.
-
Dajesz mu szansę? – spytałam cicho, na co po krótkim zastanowieniu pokiwał
głową. - Po tym wszystkim?
-
Nie będę ukrywał, że wciąż mam ochotę pozdrowić go pięścią za to, co zrobił,
ale gdybym był na jego miejscu, pewnie też bałbym się powiedzieć ci prawdę.
Chociaż w końcu bym to zrobił, a nie odwalał jakieś cyrki, no ale mimo
wszystko… - Dmuchnął powietrzem z nosa i odstawił kubek na ziemię. – Kocur
kiedyś zajechał mi taką genialną mądrością. Czekaj, jak to szło? A, mam. „Gdy
ciało A oddziałuje na ciało B, to ciało C się nie wpierdala” – wyrecytował i
spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Więc uznałem, że ciało D będzie trzymało się
z dala od ciała K i T.
-
Ale w Bischo powiedziałeś…
-
Wiem, co powiedziałem. A potem zobaczyłem cię po jego upadku… Zrozumiałem, że
to nigdy nie będę ja.
Zapadła
cisza. Wpatrywałam się w splecione między kolanami dłonie Dawida, próbując
pozbierać wszystkie myśli w jedną. Im bardziej próbowałam, tym szybciej
przegrywałam.
-
Gdyby nie on, nie przyjechałabyś tutaj, prawda? – spytał nagle, wpatrując się w
mieniące się w oddali centrum.
-
Nie mam pojęcia.
-
Nie przyjechałabyś – osądził cicho.
Westchnęłam
i chwyciłam go pod ramię, opierając na nim podbródek. Wyczułam, jak niepewnie układa
głowę na mojej. Był ciepły, miał przyjemny zapach i był Dawidem; moim Dawidem,
którego potrzebowałam w Soczi najbardziej. Właściwie gdyby nie on, nie byłoby
mnie tu wcale. Miał rację, Thomas i jego start w Rosji były główną motywacją do
przyjechania na igrzyska, ale to Kubacki był tym, któremu udało się mnie
przekonać do wykonania pierwszego kroku.
-
Zaczęło się.
W
oddali rozbrzmiały fanfary, a niebo nagle pojaśniało od fajerwerków i
sztucznych płomieni, pośród których wykrystalizował się ten jeden –
najważniejszy.
Znicz
olimpijski wreszcie zapłonął.
-
Teraz już chyba nie ma odwrotu, prawda? – szepnęłam, nie odrywając wzroku od
migoczącego w oddali ognia. Poczułam jak Dawid delikatnie kręci głową. –
Powodzenia na igrzyskach, Dejvi.
-
Powodzenia na igrzyskach, Korniszonie.
* * *
to jest właśnie miejsce, do którego biegnę
całe tysiąc mil, aby cię odzyskać
idę po ciebie, kochanie, już po ciebie idę
całe tysiąc mil, aby cię odzyskać
*Jewgienij
Pluszczenko – najpopularniejszy rosyjski łyżwiarz.
**Spotkanie
opisane w rozdziale #16, we wspomnieniu Neli z jej ostatnich Mistrzostw Świata.
*
Nuuuuudyyyyyy!
Ale to już ostatni raz, obiecuję. Jesteśmy w Soczi – jesteśmy na ostatniej
prostej tego opowiadania. Nie macie pojęcia, jak bardzo nie chce mi się wierzyć
w tę TRZYDZIESTKĘ. Zostało tak niewiele, a jednak wciąż tak dużo. Łał, to
naprawdę się dzieje! Mam nadzieję, że dobrniecie razem ze mną do ostatniego
zdania epilogu, co?
Z
tego miejsca ściskam całą wiślańsko-zakopiańską załogę, z którą przeżyłam time
of my life. Mam nadzieję, że za rok widzimy się w tym samym składzie na LGP, a
nawet większym! Dziewczęta, dałyście mi tyle szczęścia, uśmiechu, a przede
wszystkim pięknych wspomnień, że nie mogłam o Was tutaj nie wspomnieć, bo to
coś powyżej udało mi się uklepać w głównej mierze dzięki Wam. I w malutkim
procencie również przez Morgena, którego w końcu dorwałam w swoje łapki. Choć
przypłaciłam to opalenizną na surfera, spaloną skórą i przegrzaniem mózgu –
spotkałam swojego superbohatera. Życzę Wam tego samego.
Do
września!
PS.
I brawa dla Dejviego za jego fenomenalne występy! Aż serce rośnie. :)
(30/35)