&
*
-
Usiądziesz w końcu na dupie, czy sama mam cię na niej posadzić?
Zatrzymałam
się tylko po to, by posłać nienawistne spojrzenie Ninie. Wywróciła oczami, więc
kontynuowałam swój przemarsz od jednego końca niewielkiego pokoju do drugiego,
nie czując się ani trochę spokojniejsza. Żołądek podchodził mi do gardła,
ściskając je do tego stopnia, że nie potrafiłam wypowiedzieć choćby słowa. Dlatego
milczałam, wydeptując ścieżkę wzdłuż ściany i wyłamując z nerwów palce.
-
Nie musisz mówić więcej niż to, co ustaliłyśmy – mruknęła, przewracając stronę
kolorowego pisemka. – Wyluzuj, to tylko konferencja.
Tylko
konferencja. Tylko! To pieprzona klatka z hienami, które zaatakują, jeśli tylko
dojrzą jakąś słabość. Wejdę tam i nie będzie odwrotu. Wyrecytuję wyuczoną
kwestię, podłożę im się swoim żałosnym tłumaczeniem, a potem będę musiała
bronić się przed pytaniami, na które w ogóle nie chcę odpowiadać.
-
Maksymalnie pół godziny i będzie po wszystkim. – Ciągnęła dalej, wcale tym nie
pomagając. - Och, daj spokój, robiłaś to już setki raz.
-
Ale nigdy w ten sposób – odparłam, zatrzymując się przy szafie z lustrem.
Niechętnie obrzuciłam spojrzeniem swoją bladą twarz i ukryte pod delikatnym
makijażem zmęczenie.
-
Już czas. – W drzwiach pomieszczenia stanęła mama. Przesunęła po nas uważnym,
choć zdradzającym lekkie zdenerwowanie spojrzeniem i nie dodając nic więcej,
kiwnęła na Ninę, po czym wyszła z pokoju.
Schröder
stanęła naprzeciwko mnie.
-
Gotowa?
Mentalnie
dałam sobie trzy razy w twarz. A potem skinęłam głową.
-
Wunderbar. Idziemy, Kubiak. Wracasz do świata żywych.
Flesze
aparatów w jednej chwili rozbłysły i stały się jedynym, docierającym do mnie
dźwiękiem. Na miękkich nogach pokonywałam wydłużającą się drogę do
przeznaczonego dla mnie krzesła, modląc się w duchu, aby było już po wszystkim.
Przez cały ten czas czułam na sobie spojrzenia kilkunastu par oczu, wywołujące
coraz silniejsze kołatanie serca. A gdy przygnieciona siłą obowiązku siadałam
między Niną a prezesem Związku Łyżwiarstwa Figurowego, uniosłam głowę i
spojrzałam na te wszystkie mniej lub bardziej znane mi twarze. W ustach
poczułam gorzki smak osądu.
Do nieba, Kubiak,
do nieba. W piekle już byłaś.
Głęboki
wdech. Gdy nadeszła odpowiednia pora, słowa same zaczęły opuszczać moje usta,
układając się w najbardziej intymne zeznanie, na jakie kiedykolwiek zdobyłam
się przed ludźmi, którzy zawsze stali po drugiej stronie.
-
Ostatnie dziesięć miesięcy było dla mnie wyjątkowo trudnym okresem, zarówno sportowo,
jak i prywatnie. Przez ten czas w moim życiu zaszło wiele zmian, mających wpływ
na podejmowane przeze mnie decyzje związane z moją karierą. Nie chcę wchodzić w
niepotrzebne szczegóły. Po prostu… Przebyłam długą drogę, aby znaleźć się w miejscu,
w którym jestem teraz. Przy okazji popełniłam kilka znaczących błędów, za które
przyszło lub dopiero przyjdzie mi zapłacić, ale… Jestem tylko człowiekiem. Mam swoje lepsze i gorsze momenty, często
z przewagą tych drugich. Nie twierdzę, że zawsze postępuję właściwie, nawet,
jeśli jest to zgodne z moimi przekonaniami. Czasem po prostu robimy coś, co
wydaje się dla nas najlepsze, kiedy w rzeczywistości wcale takie nie jest. –
Zawiesiłam głos, prześlizgując spojrzeniem po twarzach dziennikarzy. Czekali na
więcej; więcej mnie wylewającej żałosne usprawiedliwienia, za które Nina
kopnęła mnie pod stołem w stopę. – Ale do meritum. Jak wiadomo, pod koniec
września przerwałam pięciomiesięczne treningi w Kanadzie, przygotowujące mnie
do sezonu olimpijskiego, tym samym kończąc współpracę z trenerem, Brianem
Orserem oraz zawieszając karierę na czas bliżej nieokreślony. Zrezygnowałam z
udziału w igrzyskach olimpijskich, następnie opuściłam konkursy Grand Prix oraz
nie wzięłam udziału w mistrzostwach Europy, aby po raz kolejny obronić tytuł.
Nie wystartowałam także w żadnych innych zawodach. Powody, dla których podjęłam
takie decyzje, wciąż pozostają moją prywatną sprawą, więc proszę, aby to
uszanowano. Do czego zmierzam… Od momentu zawieszenia kariery minęły cztery miesiące.
Cztery miesiące bicia się z myślami, czy postąpiłam słusznie i uczenia się
życia bez łyżwiarstwa. Skłamię mówiąc, że było łatwo. Przez ten okres wiele się
zmieniło, ja sama w jakiś sposób również się zmieniłam i z pomocą najbliższych
mi osób podjęłam kolejną, myślę, że bardzo ważną decyzję w swoim życiu. –
Oblizałam usta i wzięłam głęboki oddech. – W związku z kontuzją mojej
przyjaciółki, Lilianny Przybylskiej, która uniemożliwiła jej pojechanie na igrzyska
w Soczi, postanowiłam przyjąć propozycję Polskiego Komitetu Olimpijskiego i
korzystając z wciąż aktualnej kwalifikacji olimpijskiej, zająć miejsce Lilki w
kadrze Polski – oświadczyłam, czując, jakbym zrzuciła ze swoich pleców ogromny
ciężar. Wśród zgromadzonych od razu rozgorzały ciche dyskusje. Na niektórych
twarzach dojrzałam sceptyczne uśmiechy, na innych zdziwienie. – Do igrzysk
przygotuje mnie moja pierwsza trenerka, Nina Schröder.
Wyłączyłam
mikrofon i bezsilnie opadłam na oparcie krzesła. Wyznania męczą, zwłaszcza
wtedy, gdy kosztują całą, wyrabianą latami reputację. Jeszcze kilka miesięcy
temu było nie do pomyślenia, abym komukolwiek z zewnątrz przyznała się do
słabości. Jeśli się pogubiłam, ukrywałam to nawet przed trenerem, który żądał
mówić sobie o wszystkim. Nigdy nie zdradziłam, że czegoś się boję. Nigdy nie
przyznałam się do popełnionych błędów. Nigdy nie dałam poznać się od słabej
strony.
Nie
słuchałam tego, co do powiedzenia ma Nina, ani szanowny prezes. Mało mnie
obchodziło jacy są zadowoleni i dumni z podjętej przeze mnie decyzji. Nie
mówiąc już o oczekiwaniach, które nawet nie powinny istnieć. Trenowałam dopiero
od kilku dni i choć jest o wiele lepiej, niż przypuszczałam, wciąż jest mi po
prostu wstyd za to, do czego siebie doprowadziłam.
-
Teraz jest czas na państwa pytania.
Zaczynamy
jazdę. Wyprostowałam się, potwierdzając gotowość do odparcia ataku. Byle nie
dać się zagiąć. Byle nie pozwolić komukolwiek na dalsze obnażanie słabości.
Myśleć, co się mówi. I nie bać się, do cholery.
Jedno
pytanie za drugim. Niczym odstrzał. Każda odpowiedź ciągnęła za sobą kolejne pytania.
Nim przestałam mówić, następna ręka się unosiła, a jej właściciel poruszał coraz
różniejsze sprawy.
-
Co z treningami? Zostało mało czasu.
-
Moja kondycja jest dość dobra, co potwierdziły przeprowadzone dwa dni temu
badania. Treningi są odpowiednio dostosowane do obecnych możliwości, jednak
razem z trenerką staramy się nie wprowadzać zbyt wielu ograniczeń w związku z
tym, że do programu krótkiego pozostały lekko ponad cztery tygodnie.
-
Jest czas na odpoczynek?
-
Niewiele, ale liczymy się z tym, że ciało musi mieć czas na regenerację.
-
Co z układami?
-
Pozostają te same, które ćwiczyłam z trenerem Orserem w Kanadzie.
-
Myśli pani, że mimo krótkiego okresu przygotowawczego, może zbliżyć się do
wyniku z Vancouver?
-
Myślę, że w mojej obecnej sytuacji nie można mówić o zbliżaniu się chociażby do
pierwszej dziesiątki. Czwarte miejsce z Vancouver to obecnie jedynie miłe
wspomnienie i sukces, którego już nie uda mi się pobić.
-
Jak zareagują największe rywalki?
-
Nie sądzę, aby mogły czuć się zagrożone.
-
Ale na pewno wyznaczyła pani sobie jakiś cel?
-
Chcę po prostu pojechać na swoje ostatnie igrzyska olimpijskie i po wszystkim
powiedzieć, że przynajmniej spróbowałam.
Jeśli coś się nie uda, nie wyprę się chęci. Nie
chcę kończyć kariery upadkiem.
-
Czyli potwierdza pani dotychczasowe przypuszczenia, że sezon olimpijski jest
ostatnim w pani karierze?
-
Tak.
-
A czy zawieszenie kariery miało związek z upadkiem na zeszłorocznych
mistrzostwach świata?
-
Tak, jak już powiedziałam, decyzja została podjęta z prywatnych przyczyn.
Upadek na mistrzostwach świata nie miał z tym nic wspólnego. Po wyleczeniu
skręconej kostki powróciłam do treningów i przygotowań do sezonu olimpijskiego,
więc obie te sprawy się nie pokrywają.
Pytania
i odpowiedzi, pytania i odpowiedzi. Odbijałam piłeczkę jedną po drugiej, nie
dając się ugryźć ani jednej żmii. Wraz z Niną i mamą byłyśmy przygotowane na
wszystko. No, prawie. Pozostała jedna kwestia, dla której nie miałam ułożonej
odpowiedzi. I tylko modliłam się, by nie została poruszona przez żadną z
dziennikarzyn, bo za cholerę nie potrafiłam jej wytłumaczyć.
Biedna,
naiwna Kornelia.
-
Z tego, co wiadomo, na te cztery miesiące nie zrezygnowała pani ze sportu i
postanowiła zająć się swoją pracą, jako fizjoterapeutka w austriackiej kadrze
skoczków narciarskich. – Wstał jeden z tych, których nazwisko i redakcję znałam
wyjątkowo dobrze. Pan redaktor poprawił krawat i zerknął w notatki. – Ponoć w
dostaniu tej pracy pomagał pani Kamil Stoch.
Uniosłam
brew.
-
Większej bzdury nie słyszałam.
-
To ma dotyczyć pani pracy z Austriakami?
Szybki
plan działania. Jak za starych, dobrych czasów. Pokaż, dziewczyno, że jest w
tobie coś jeszcze z tej starej, sukowatej Nelki.
-
Nie, to dotyczy Kamila, który nie miał z tym nic wspólnego. Potrafię sama o
siebie zadbać i znaleźć sobie pracę, gdy jej potrzebuję, więc nazwisko mojego
przyjaciela natychmiastowo powinno zostać wykreślone z tej sprawy. A współpracy
z Austriakami się nie wypieram. Cieszę się, że polskie media są tak
zorientowane.
Słabo.
Ale nie najgorzej. Trochę podkoloryzowane, ale… A walić to.
-
Spędziłam wraz z austriacką drużyną kilka tygodni, obejmujących staż na
stanowisku fizjoterapeuty. Wszystko funkcjonowało na warunkach ustalonych wraz
z trenerem Alexandrem Pointnerem, który sam wysunął taką propozycję w moim
kierunku. Zgodziłam się, jako, że nie miałam wtedy w planach powrotu do
łyżwiarstwa, a nie chciałam pozbawiać siebie możliwości zdobycia doświadczenia
w swoim zawodzie.
Ściema,
ściema i jeszcze raz ściema. Ale ściema, w którą sama próbuję uwierzyć.
-
Zastanawiające jednak jest to, że nie tak długo po zakończeniu współpracy z
austriacką kadrą, ogłasza pani powrót do łyżwiarstwa i swój udział w igrzyskach.
– Ciągnął dalej, tym samym podnosząc mi ciśnienie. Usłyszałam cichy śmiech
Niny.
-
Czy to źle?
-
Oczywiście, że nie…
-
Ja również tak uważam.
-
Ale w związku z tym wysnuwają się podejrzenia, dlaczego opuściła pani
Austriaków.
Gorąco.
Za gorąco. Zacisnęłam pięści i ułożyłam usta w krzywy uśmiech.
-
Równie dobrze mogłam zakończyć swój staż.
Zmrużył
oczy i uśmiechnął się tak, jakby chciał jeszcze coś dodać; jakby wiedział coś,
o czym wie tylko on, prawdopodobnie ja i nikt poza nami w tej sali. Przez
chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. I gdy już byłam pewna, że zaraz z jego
ust padnie „kłamiesz, panno Kubiak”, podziękował i usiadł na swoje miejsce.
-
Prawie ci uwierzyłam.
Odsunęłam
pulsującą głowę od chłodnej ściany i odszukałam nieprzytomnym wzrokiem Ninę.
Znów siedziałyśmy w tym samym pokoju, w którym godzinę temu czekałyśmy na
rozpoczęcie konferencji, teraz próbując się po niej uspokoić. Nina przestała
poprawiać włosy i spojrzała na mnie w odbiciu lustra.
-
No z tymi Austriakami i w ogóle. Nie patrz tak na mnie, Lilly mi wszystko
wyśpiewała.
-
I?
-
Żadnego „i”. Coś mi się wydaje, że jeszcze będę musiała temu gwieździstemu
gnojkowi podziękować.
*
gdy zapragnęłam do ciebie zadzwonić i poprosić o
pomoc, powstrzymałam się
*
Idzie
prawie dobrze. Cholernie prawie.
Powodem
tego prawie jest cisza, która powoli
staje się nie do zniesienia. Ciągnąca się od dni, a właściwie już tygodni… Chyba
nie przesadzę mówiąc, że jednych z najgorszych w całym moim parszywym życiu? Bo
jak inaczej nazwać ciągłe czekanie, niepewność i gapienie się w sufit z myślą,
że jedna decyzja mądrych ludzi może przekreślić niemal wszystko wtedy, gdy
wydaje się, jakby nie zostało już nic? Cisza nie pomaga. Cisza tylko pogarsza
sprawę. Cisza jest nie do zniesienia.
I
nawet zielone światło nie jest w stanie jej zagłuszyć.
-
Thomas? Gotowy?
Uniosłem
głowę znad telefonu i spojrzałem na Heinza, którego zaledwie głowa wystawała zza
drzwi. Przytaknąłem, wyłączyłem komórkę i wyświetlający się na ekranie kontakt,
wsadziłem ją do kieszeni spodni i nałożyłem czapkę.
Nigdy
nie sądziłem, że będę tak głupio cieszyć się na widok ludzi z aparatami, którzy
zadają setki pytań. A jednak. Śmiałem się, żartowałem, odpowiadałem, próbowałem
nie dać po sobie poznać, jak cholernie wszystko mnie boli. Znów robiłem z
siebie twardego zawodnika. W porządku, może nim jestem. Nie dlatego, że po tym,
co wydarzyło się na Kulm, a wcześniej w Titisee, tak szybko postanowiłem wrócić
do skoków. Naturalny odruch każdego sportowca, któremu po prostu zależy,
zwłaszcza na igrzyskach. Ale na tym kończy się moja siła. Jej resztki znajdują
się setki kilometrów ode mnie, nawet nie wiem gdzie. Pewnie w Polsce, chociaż
kto to wie, skoro nawet ona sama nie potrafiła przewidzieć swoich kroków? Po
prostu jest zbyt daleko od miejsca, w którym potrzebowałem, aby była.
-
Naprawdę fantastycznie, że dzisiaj jestem tu z wami i mogę ogłosić, że po
konsultacji z lekarzami oraz trenerami, dostałem zielone światło. Jadę do
Soczi.
Gdybym
nie bał się o to, że coś mi zaraz strzyknie, albo odpadnie, (albo rozstrzelają
mnie na granicy) to pobiegłbym ze szczęścia do Rosji. Cieszę się. Naprawdę się
cieszę, ale… Uśmiech jak szybko pojawia się na twarzy, tak prędko z niej znika.
Bo byłoby o wiele lepiej, gdyby tu była. Gdyby wciąż trzymała moją rękę tak,
jak w szpitalu i przechodziła przez to wszystko razem ze mną. Jasne, zostałem w
tym gównie sam na własne życzenie, po prostu… Wiem, że z nią byłoby o wiele
łatwiej. Tak, jak po upadku w Niemczech.
Po
Kulm muszę podnieść się sam.
-
Nie chcę kończyć kariery upadkiem.
Nie
chcę też kończyć tego, co powstało między mną a Nelą swoim błędem. Zbyt dużo
czasu spędziłem w szpitalu, myśląc nad tym, jak spieprzyłem sprawę. Wciąż
siebie za to nienawidzę, ale wiem jedno: nie mogę odpuścić igrzysk i nie mogę
odpuścić nas. Cokolwiek wydarzy się w
Soczi, czy znajdę się w konkursowej czwórce, czy nie, wciąż zostaje zbyt wiele
do ugrania. Jestem nawet w stanie przywiązać do belki Stocha bez nart i
wyciągnąć z niego wszystko, co wie na temat Kornelii. Bo on na pewno wie, gdzie
jest, co robi, czy jest jakaś szansa na to, że mnie wysłucha, gdy w jakiś
magiczny sposób uda mi się z nią w końcu porozmawiać? I gdy nie będzie to przez
telefon, który wciąż boję się do niej wykonać? Bo co mógłbym powiedzieć, oprócz
durnego ‘przepraszam’? I co powiedziałaby ona?
-
Nie było nawet dnia, w którym zwątpiłbym w swoją dalszą karierę sportową.
Igrzyska od początku sezonu są najważniejszym celem.
Sportowym
celem. Takim najbardziej na teraz.
-
Będę walczył o udział w Soczi. Porzucę ten cel dopiero dziewiątego lutego, gdy
zasiądę przed telewizorem i z tej perspektywy będę oglądał zmagania.
Do
czego oczywiście nie dojdzie. Bo wystąpię w Soczi. Choćby mi poduszkę do tyłka
przywiązali, a potem mieli za to zdyskwalifikować, skoczę w konkursie. W
jednym, albo w drugim, może w drużynówce, nieważne. Ważne, że tam będę. A jeśli
to mi się uda, wtedy naprawdę będę w stanie zrobić o wiele, wiele więcej.
Na
przykład znaleźć Nelę i wszystko naprawić.
*
mogę próbować udawać
mogę próbować zapomnieć
ale to doprowadza mnie do szaleństwa
i rozsadza głowę
*
Nie dam rady.
-
Eins-zwei-drei! Eins-zwei-drei! Tempo! Obrót! Und
eins-zwei-drei! Eins-zwei…
Całe
ciało błagało o litość i odpoczynek. Czułam każdy, pulsujący bólem mięsień. Pot
spływał ze mnie strużkami, a w łyżwach z pewnością znajdowało się dużo krwi. A
mimo to, nie przestawałam. Z podążającą za mną Niną, która odliczała rytm,
przemierzałam kolejne metry lodowiska, powtarzając po raz setny całą
choreografię. Bezsilne ciało poruszało się mechanicznie, pamiętając każdy krok,
skok, obrót, nawet najmniejszy ruch. Wkładałam maksimum skupienia, aby wszystko
było wykonane z jak najdokładniejszą precyzją i jeszcze więcej wysiłku, aby nie
myśleć o tym, jak bardzo boli.
-
Licz obroty! Tyłek wyżej! Prawie zamiatasz nim lód! Lepiej!
Nie dam rady.
Wyprostowałam
się, zakańczając sekwencję piruetów i zachwiałam się, bo choć przestałam się
obracać, świat wciąż wirował. W ostatniej chwili wyratowałam się przed upadkiem
i pojechałam dalej, nie zwracając uwagi na krzyk Niny, który był jedynym
dźwiękiem, roznoszącym się po tafli lodu.
Nie dam rady.
Pilnowałam
oddechu, który coraz upiorniej świszczał między spierzchniętymi wargami i
rozrywał płuca.
-
Na końcu podwójny axel i potrójny loop, pamiętaj!
Nie dam rady.
Zacisnęłam
szczęki i nabrałam prędkości. A gdy dotarłam do odpowiedniego punktu,
rozłożyłam ramiona i wzięłam zamach z prawej nogi. Obróciłam się dwa razy i
stanęłam na prawej stopie, która nagle uciekła w bok, tracąc kontakt z lodem.
-
Nie dam rady – wydusiłam cicho, czując piekący ból w kolanach.
Oparłam
się rękoma o taflę, chowając między nimi głowę i zaciskając do bólu powieki, wstrzymywałam
piekące łzy. Wszystko mnie boli, jestem zmęczona, nie mam siły nawet na to, aby
wstać; aby chociaż unieść głowę, spojrzeć na Ninę i powiedzieć jej, jak bardzo
mam dość. Oddychałam nierówno, ale głęboko, próbując stłumić w sobie całą
wzbierającą wściekłość na samą siebie. Wiem, że muszę trenować; że to wszystko
jest potrzebne… Ale do cholery, już nie daję rady.
-
Co powiedziałaś? – Nina stanęła nade mną. I choć dokładnie słyszała, powtórzyła
pytanie. – Jeszcze raz: co powiedziałaś?
-
Już nie mogę… - Niemal wyszeptałam, nawet nie otwierając oczu.
-
Co?
-
Już… nie… mogę…
-
Głośniej, Kubiak, bo nie słyszę!
-
JUŻ NIE MOGĘ! – wrzasnęłam, natychmiastowo czując, jak moją czaszkę przeszywa
tępy ból. Zacisnęłam usta i skuliłam się, próbując jakoś to wytrzymać.
-
I to chciałam usłyszeć. Na dzisiaj koniec. I weź nie rycz, co?
Nina
rzuciła mi na plecy wilgotny ręcznik i postawiła obok butelkę wody. A gdy w
końcu rozchyliłam powieki, już jej nie było. Ale nie to przykuło moją uwagę.
Zamrugałam kilkukrotnie, aby wyostrzyć wzrok i przypatrzeć się tworzącej się na
lodzie czerwonej kałuży. Drżącą ręką sięgnęłam do nosa, by sekundę później
przypatrywać się pozostawionym na palcach śladom krwi. Genialnie.
Oparłam
się plecami o bandę i duszkiem wypiłam połowę butelki z wodą. Rozłożyłam nogi i
próbowałam uspokoić oddech, gdy usłyszałam głos mamy i dziecięcy śmiech. Nagle
przez bramkę na lód wskoczyła grupka około dziesięciu, góra ośmioletnich
dziewczynek w jasnoróżowych sukienkach, a na samym końcu mama w klasycznym
czarnym stroju i spiętych włosach. Uśmiechnięta. Zarządziła zbiórkę w szeregu,
co zostało posłusznie wykonane. Zerknęłam na wiszący nad wejściem zegar,
wskazujący kilka minut po siedemnastej, co oznaczało początek zajęć dla
najmłodszych zawodniczek klubu, które prowadziła sama mama. A potem znów
przeniosłam wzrok na grupkę dziewczynek, czując na sobie zaciekawione
spojrzenie jednej z nich. Stała na samym końcu rzędu i była chyba najmniejsza z
nich wszystkich. Nogi nieco jej się rozjeżdżały, a dłonie zaciskała na rąbkach
spódniczki.
Przechyliłam
głowę, bo patrzyła na mnie badawczym spojrzeniem, które natychmiast uciekło.
-
Dziesięć minut rozgrzewki! – Mama klasnęła dwa razy w dłonie i odjechała do
bramki, w której czekał jeden z instruktorów. Dziewczynki od razu poderwały się
z miejsc i zaczęły jeździć po całym lodowisku, śmiejąc się i przekrzykując
siebie nawzajem.
Przewiesiłam
ręcznik przez kark i zamierzałam wstać, gdy zostałam powstrzymana.
-
To pani tak ładnie jeździ?
Uniosłam
głowę i dojrzałam moją małą obserwatorkę. Rozejrzałam się dookoła, odnajdując
wciąż pochłoniętą rozmową mamę, po czym znów spojrzałam na stojącą obok
dziewczynkę. Miała duże, zielone oczy, piegowatą buzię i upięte w koka
marchewkowate włosy. Potarłam skórę nad górną wargą, aby nie wystraszyła się
resztek krwi, ale ona… Miała bardzo odważną minę.
-
Pani wisi na plakacie. - Wskazała palcem w stronę szatni. Kiwnęłam niemrawo
głową. – Pani Natalia ciągle powtarza, że jeśli będziemy się starać, to
będziemy takie, jak pani.
Otworzyłam
szerzej oczy w zdziwieniu.
-
N-naprawdę?
-
Aha. Pani jest moją idolką. Bo pani tak dużo wygrała i tak ładnie jeździ…
-
To… Miłe. Chyba.
-
Dużo ćwiczę, ale na razie średnio mi wychodzi. Inne dziewczyny skaczą już dwa
skoki jeden po drugim, kiedy ja ciągle upadam po pierwszym. Ale pani Natalia
mówi, że nawet najlepsi upadają, więc się nie przejmuję, bo i po co?
Ta
pani Natalia to w ogóle mądry człowiek jest, prawda?
-
Muszę dużo trenować, jeśli chcę jechać na najbliższe zawody. Nie muszę na
początku wygrywać, ale jak będę ćwiczyć, to kiedyś się uda. Będę potem jeździć
do Ameryki, do Francji… a może nawet do stolicy? Czy stolica jest daleko? To
chyba jakieś duże państwo, prawda?
Zaśmiałam
się pod nosem. Zdecydowanie kogoś mi przypominała.
-
Zawsze tyle gadasz? – spytałam ze szczerym rozbawieniem.
-
Tata mówi, że za dużo jak na sześciolatkę.
-
Dziewczynki, do mnie! – Nagle rozległ się krzyk mamy. Obie spojrzałyśmy w jej
kierunku i głęboko westchnęłyśmy.
-
Muszę iść.
-
Jak ty masz właściwie na imię?
-
Basia.
Uśmiechnęłam
się i pokiwałam głową, ściskając jej drobną rączkę.
-
Powodzenia w treningach.
-
Dzięki! – wykrzyknęła i uciekła w stronę swojej grupy. W połowie drogi jednak
zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. – Jak będę duża, to chcę być taka jak
pani.
I
zwiała.
Jeszcze
długo ją obserwowałam; jak gania się z innymi dziewczynami, lub jak próbuje
wykonywać najprostsze skoki. Było w niej coś, co sprawiało, że patrząc na nią
widziałam siebie. Nie przez wzrost, kolor włosów czy oczu. Była taka drobna,
ale odważna i dzielna, nie przejmowała się tym, że jej nie idzie. Podchodziła
do jazdy beztrosko i było w niej tyle dziecięcej radości, której jej
zazdrościłam, a o której już tak dawno zapomniałam.
-
Dziecko, wcale tego nie chcesz.
-
Kubiak, mogę cię potem prosić na słowo? – Głos Niny wyrwał mnie z zamyślenia.
Pokiwałam głową i zeszłam z lodowiska.
Około
czterdzieści minut później, po rozluźnieniu i szybkim prysznicu, siedziałam
wraz z Niną w najwyższym rzędzie trybun i obserwowałyśmy prowadzony przez mamę
trening.
-
Odpuść jej.
Przez
długą chwilę po prostu patrzyłam na Schröder z posiadaną od dłuższego czasu
świadomością, że w końcu poruszy ten temat.
-
Obie jesteście cholernie męczące z tą swoją dumą, czy jak wy tam nazywacie to,
że po prostu tchórzycie przed wyciągnięciem ręki.
-
Może mam jeszcze przeprosić?
-
A uważasz, że nie masz za co? – Nina obróciła głowę w moją stronę i uniosła brew.
– Nie mówię, że tylko ty. Obie dołożyłyście równo do pieca, ale, jak widać po
miesiącach, żadnej to nie wyszło na dobre.
-
Jej z pewnością…
-
Nie rób z niej takiej wiedźmy, co? Mamuśka swoje za uszami ma, co nie oznacza,
że jej to wszystko zwisa i powiewa, a twój wyjazd przyjęła z wielką ulgą.
-
Taa, Lilka wspominała, jak to było jej „źle”…
-
Chyba nie myślisz, że to jakaś ściema? – spytała i od razu odpowiedziała sobie
głośnym prychnięciem. – Kubiak, własnej matki nie znasz.
-
Doskonale wiesz, jaką matką była przez całe moje życie, więc nie bierz się
nagle za jej usprawiedliwianie – warknęłam, naciągając rękawy bluzy na dłonie.
-
Matką stulecia to ona nie jest, racja, ale nie można jej zarzucić, że się nie
stara. Bo starała się przez cały ten czas, gdy harowała, żebyś mogła spokojnie
trenować i rozwijać swój talent. Myślisz, że to wszystko to było jej
widzimisię, czy jak wy to nazywacie? Kornelia, ona całe życie ci poświęciła. –
Nina patrzyła na mnie spod ściągniętych brwi i trzymała dłoń na moim
nadgarstku. – Naprawdę nie rozumiesz? Gdy się urodziłaś przez długi czas
namawiałam ją na to, żeby kontynuowała swoją karierę. Mogła naprawdę dużo
osiągnąć, ale ona nie chciała mnie nawet słuchać. Wybrała ciebie i lepsze życie
dla was obu. To wszystko, cały ten klub, jej praca, nawet ja, chociaż miałam
masę lepszych ofert… Kubiak, to zawsze było tylko i wyłącznie dla ciebie. Żebyś
miała życie lepsze od niej i twojego starego. Jasne, chujowo jej później całe
to matkowanie wychodziło, ale pomyśl o tym, co ci powiedziałam, zanim znów
pomyślisz, że zależy jej tylko na twojej karierze.
Wstała
i jeszcze raz spojrzała w kierunku lodowiska, gdzie mama właśnie pomagała
jednej z dziewczynek wstać z lodu. Otrzepała jej kolana i roześmiała się
głośno.
-
Natalcia jest potworem tylko w twojej głowie, kochana. – Wykrzywiła usta w
uśmiechu. – W rzeczywistości boi się bardziej od ciebie.
-
Nina…
-
Zjeżdżaj do domu, wyśpij się. Widzimy się rano na basenie. Za każdą minutę spóźnienia
dodatkowa długość. Tschüs!
Zeszła
na dół i zniknęła w korytarzu. Z dziesiątkami pytań, które chciałam jej zadać,
jedynie obróciłam twarz w stronę lodowiska i utkwiłam wzrok w mamie -
uśmiechniętej, bawiącej się z podopiecznymi, radosnej… Tak radosnej, że nie
byłam w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz ją taką widziałam.
I
czy w ogóle widziałam ją inną, niż tą, która przez te wszystkie lata tkwiła w
mojej świadomości?
*
kiedy chciałam płakać, nie mogłam, bo nie pozwalano
mi
*
W
ostatniej chwili szarpnąłem za drzwi kabiny i prawie zanurkowałem w toalecie,
czując gwałtowny skurcz żołądka. Wziąłem głęboki wdech, przygotowując się na
kolejną falę wymiotów i zacisnąłem oczy. Kilka sekund później usłyszałem skrzypnięcie
zawiasów.
-
W porządku?
Miałem
wielką ochotę zaprzeczyć, ale czując na ramieniu rękę Heinza tylko
przytaknąłem. Leżę z głową w kiblu i mam wrażenie, że zaraz wyrzygam wszystkie
flaki, w dodatku nie mam siły, aby kontynuować trening, a psychicznie jestem
totalnym wrakiem… Nie no, jest fantastycznie.
-
Wybacz, nie sądziłem, że lekkie wzmocnienie treningu tak się skończy.
-
Spoko – sapnąłem i odnosząc wrażenie, że skończyłem na dziś swoją robotę,
otarłem usta i powoli wstałem z kolan. – To moja wina. Niepotrzebnie próbowałem
docisnąć.
Kuttin
westchnął i podał mi papierowe ręczniki. Minąłem go, po czym pochyliłem się nad
umywalką, aby opłukać twarz zimną wodą. Przez długą chwilę pocierałem dłońmi
oczy i policzki, próbując przegonić poczucie słabości. A potem uniosłem głowę i
spojrzałem w lustro na swoją ociekającą wodą twarz. Jestem wyczerpany. Mam
dość. Chcę pojechać do Seeboden, zobaczyć się z Lilly i spędzić z nią cały
dzień. Wiem, że nie mogę, że muszę trenować i pomimo zmęczenia chcę to robić,
ale… Jest ciężko, a ja powoli przestaję dawać radę. Dni mijają, jestem w
składzie na Soczi, a i tak wciąż czegoś brakuje. Nie czegoś. Kogoś.
-
Na dzisiaj koniec, odpocznij trochę. – Heinz poklepał mnie po ramieniu i ruszył
do wyjścia z łazienki. – Thomas? – Odwrócił się tuż przy drzwiach i spojrzał na
mnie. – Dzwoniłeś?
Pokręciłem
głową i pochyliłem ją, wspierając ramiona na umywalce.
-
Posłuchaj starszego i doświadczonego kumpla… Zadzwoń. Nawet, jeśli wyjechała,
to wcale nie oznacza, że nie chce abyś jej szukał.
Spojrzałem
na niego zza przymrużonych powiek. Uśmiechnął się niewinne i wzruszył
ramionami.
-
To kobieta. A ja żyję z jedną już dobrych kilkanaście lat i wiem, co mówię.
-
Nawet nie wiem, czy będzie chciała ze mną pogadać.
-
To sprawdź! – Roześmiał się i pokręcił głową. – Chłopie, jedziesz na igrzyska
po takim fatalnym upadku, a boisz się do dziewczyny zadzwonić? Nie każ mi się
za ciebie wstydzić – dodał ze śmiechem i zamknął za sobą drzwi.
Bardzo
zabawne, naprawdę. Chyba zapomniał, jak panikował, gdy miał zostać ojcem po raz
pierwszy.
Wytarłem
twarz koszulką i sięgnąłem po leżącą na parapecie komórkę, którą zostawiłem na
sali treningowej, a którą Heinz musiał przynieść. Usiadłem pod ścianą i
niewiele myśląc, odszukałem album ze zdjęciami. Mimowolnie uśmiechnąłem się,
gdy na pełnym ekranie pojawiła się umazana dżemem truskawkowym twarz Neli.
Villach, wieczór, gdy pierwszy raz widziałem jak tańczy. Fajnie wtedy było. Nic
nie zapowiadało koszmaru, w którym się później znaleźliśmy. Brawo, Morgenstern.
Dalej…
Seeboden. Gdy przez chwilę trzymała Lilly na rękach. Gdy z wytkniętym językiem
grała w FIFĘ. Gdy ukrywała swoją twarz za rękawem swetra i dużym kubkiem herbaty.
I gdy tata wpadł do salonu i kazał zrobić sobie z nią zdjęcie. Zaśmiałem się,
patrząc na jej purpurowe policzki i przeszklone ze śmiechu oczy. A potem był
Oberstdorf, jej niezadowolona mina, skrzyżowane ręce i wciśnięty na głowę
różowy kask Krafta, gdy siedziała obrażona na wszystkich za to, że na powitanie
wkręciliśmy ją w stary numer pt. „Hofer cię szuka”. Prawie wszystkich wtedy
pozabijała, nie mówiąc już o tym, że to ja miałem u niej najbardziej przesrane.
Kolejne zdjęcie, gdy Hayböck ubrał ją w swój o wiele za duży na nią kombinezon.
Stała z rozłożonymi bezradnie rękoma, ale śmiała się tak, że patrząc na to
zdjęcie dokładnie słyszałem w głowie jej śmiech. Garmisch… Sylwester i nagranie
z lodowiska. Westchnąłem, widząc jak porusza się na łyżwach, jak skacze, kręci
się i wykonuje te wszystkie niesamowite figury. Była szczęśliwa. I czasem myślę,
że byłoby dla niej najlepiej, gdyby wróciła do Polski i do jazdy, ale… Chyba
jest na to zbyt uparta. Nagranie się skończyło, a na kolejnym zdjęciu byliśmy
już razem. Na belce Bergisel, na którą tak bała się wejść. Schowała twarz w mojej
szyi i tylko jednym okiem spoglądała w aparat.
I…
koniec.
Koniec
zdjęć oraz koniec tego, co w jakiś sposób podtrzymywało mnie przez cały ten
czas, gdy była obok. Reszta mogłaby się nigdy nie wydarzyć.
Gdyby
tylko udało się to naprawić. Gdyby można było to zrobić jak najszybciej!
Przez
długie minuty wpatrywałem się w zdjęcie kontaktu, na którym wyciąga w moim
kierunku oba uniesione kciuki. To nie jest proste. Nie dla takiego tchórza jak
ja. Nawet, jeśli chcę z nią porozmawiać… Wydaje mi się, że nie umiem; że nie
wiem, co tak właściwie chcę jej powiedzieć.
Dlatego
nie zadzwoniłem. Jeszcze nie.
*
wpadłem w niezłe gówno
i czuję się zagubiony
ddy proszę o pomoc
to tylko dlatego, że bycie z tobą otworzyło mi oczy
*
-
Jak trening?
Tylko
posłałam Lilce błagające o litość spojrzenie i rzuciłam klucze na stół, po czym
nastawiłam wodę na herbatę.
-
Okeeej, nie było tematu. Widzę, że tryskasz energią i radością. Zresztą, jak po
każdym treningu.
-
Miało nie być tematu – przypomniałam, wrzucając torebkę z melisą do kubka. Lila
uniosła ręce na znak kapitulacji i wróciła do swojego laptopa.
-
Po prostu miło popatrzeć, jak Ninka torturuje kogoś innego poza mną.
-
Mam nadzieję, że dobrze się bawisz. W końcu sama mnie w to wrzuciłaś.
-
Podziękujesz później. – Uśmiechnęła się wrednie, na co tylko wywróciłam oczami
i usiadłam przy stole z kubkiem w dłoniach.
-
Jak noga?
-
Wkurwia mnie tak samo jak wczoraj, przedwczoraj, przed-przedwczoraj i każdego
dnia wcześniej – wyliczyła, nie odrywając wzroku od ekranu. – Ale dziękuję, że
się troszczysz.
-
W zasadzie to powinnam zamordować cię w śnie.
-
Tak, tak, słyszałam to już kilka razy – wymamrotała, stukając z zawrotną
prędkością w klawiaturę. – Pogadamy inaczej po igrzyskach – dodała i wycelowała
palec wskazujący w enter. – Kupione!
-
Co?
-
Bilety do Soczi, gamoniu. Myślisz, że przegapię twoje ostatnie zawody?
Dłoń,
w której trzymałam kubek nieznacznie drgnęła tuż przy ustach, gdy Lilka
spojrzała na mnie z pełnym satysfakcji uśmiechem.
-
Lot mam dwa dni po zdjęciu szwów. Akurat zdążę na program krótki.
-
Nie, żeby coś, ale nie powinnaś. – Spojrzałam na jej nogę, a potem na nią, nie
do końca rozumiejąc szaleństwo tego planu. – A rehabilitacja?
-
Nie zając. Cztery dni w Rosji mi nie zaszkodzą. Skoro już tam nie wystąpię, to
chociaż sobie na ciebie popatrzę, co bym wiedziała, że nie na darmo to wszystko
poszło.
-
Ale Lilka…
-
Mogą mi tę nogę nawet odciąć, nieważne. Muszę tam być razem z tobą. – Upierała
się w ten swój własny, lilkowaty sposób, którego nie dało się przebić. – Ten
ostatni raz, dobra? Po pokazie mistrzów od razu wracam do Polski i mogę nawet
wodę z miodem pić, jeśli mi każą.
Westchnęłam,
patrząc na nią z równoczesną chęcią urwania jej głowy i uściskania z całych
sił. Dyskusja z nią to jak walka z jednym wielkim blond wiatrakiem.
-
Dzięki, że tam będziesz. – Wysiliłam się na słaby uśmiech, który odwzajemniła
znacznie szerzej.
Nie
mam pojęcia skąd w niej tyle optymizmu i energii, mimo zerwanych więzadeł i
zrujnowanej możliwości wystąpienia na igrzyskach olimpijskich po raz pierwszy.
W dodatku wciąż jest na tyle silna, aby podnieść nie tylko siebie, ale i mnie.
I jest w stanie kopnąć mnie zdrową nogą w tyłek. Każdy inny na jej miejscu, w
tym ja, załamałby się… Ale nie ona. Lilka jest cholernie silna. Najsilniejsza.
-
A skoro już tak o tym, że jadę do Soczi to… Znalazłam coś, co mogłoby cię
zainteresować.
Spojrzałam
na nią ze zdziwieniem, ale ona tylko obróciła laptopa w moją stronę. Serce od
razu zadudniło mi w piersi, gdy w nagłówku dostrzegłam zdjęcie Thomasa i
dołączony do niego tytuł oraz artykuł. Przeskakiwałam z wyrazu na wyraz, łącząc
je w spójne zdania, z czego każde kolejne potęgowało we mnie mieszające się z
ulgą przerażenie. Czułam, jak każdy pojedynczy mięsień napina się, a tętno
przyspiesza. Boże.
Uniosłam
wystraszony wzrok na Lilkę, która z trudem podniosła się z krzesła i sięgnęła
po kule.
-
Wiesz, Kubiak… Byłoby naprawdę głupio, gdybyś przewaliła taką szansę. –
Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się blado, po czym zaczęła kuśtykać do wyjścia
z kuchni. – Nie pozwól, żeby to wszystko poszło na marne, okej?
Drzwi
pokoju Lili zamknęły się za nią, a ja wciąż wpatrywałam się w nagłówek
artykułu. Zagryzłam wargę, ignorując łzę, która skapnęła na dłoń.
„Thomas Morgenstern
wystartuje podczas Igrzysk Olimpijskich w Soczi”.
*
kiedy pragnęłam powiedzieć ci, że popełniłam błąd,
odeszłam
*
Dam radę.
Ułożyłem
narty na podeście i spojrzałem w dół. Wysoko.
Chyba pomyślałem o tym po raz pierwszy od kilkunastu lat, stojąc na szczycie
jakiejkolwiek skoczni. A przecież to tylko zwykła K95, którą tak dobrze znam.
Skakałem już z o wiele wyższych obiektów, jak choćby… Kulm.
Serce
dudniło mi w klatce piersiowej, więc odwróciłem wzrok i skierowałem go na cały
kompleks Schattenbergschanze. Cisza. Niebo nad Oberstdorfem było czyste, słońce
świeciło z tyłu skoczni, praktycznie nie wiało… Tylko wewnątrz mnie szaleje burza.
Bardzo
powoli wsunąłem jedną, a potem drugą nogę w narty, po czym kilkukrotnie
sprawdziłem zapięcia i wiązania. Czułem zaciskające się gardło i ból żołądka,
gdy wyprostowałem się i znów popatrzyłem w dół. Kiedyś musiało do tego dojść.
Tylko jeszcze nigdy wcześniej nie czułem, że jednocześnie chcę i nie chcę
skoczyć. Bałem się, ale w tej samej chwili jakaś siła pchała mnie na belkę, na
którą ostrożnie się wsunąłem.
Gdy
siedziałem na niej ostatni raz i patrzyłem na wszystko z góry, Nelka była obok.
Bałem się trochę mniej, niż w tej chwili i nie miałem tylu wątpliwości. Jedynie
chciałem uciec przed jej spojrzeniem, w którym widziałem spowodowany własnymi
rękoma ból. Teraz nie mam przed czym uciekać. W jej miejscu stoi Stefan, mój
fizjoterapeuta, a jedynym powodem, dla którego muszę skoczyć jest fakt, że
przełamując strach po raz pierwszy, będę w stanie to powtórzyć. A wtedy poradzę
sobie z całą resztą.
Wypuściłem
z ust powietrze, które w postaci obłoku uleciało gdzieś do nieba i spojrzałem
przed siebie. Heinz wysunął rękę z chorągiewką i popatrzył w moją stronę. Przecież robiłeś to już tyle razy.
Zsunąłem gogle na twarz, poprawiłem rękawiczki i uderzyłem dłońmi dwa razy w
uda.
Austriacka
flaga przecięła powietrze.
Nie
ruszyłem. Wciąż zaciskałem dłonie na belce, czując jak wszystko wewnątrz mnie
błaga, aby zostać na górze. Tu jest bezpiecznie, nic nie może się stać. Nie
potrafiłem odepchnąć się i zjechać na dół tak, jak tysiące razy wcześniej.
Przerażenie podsuwało przed oczy obrazy z Bad Mitterndorf i przybijało coraz
mocniej do belki. Oddychałem płyciej, zaciskając zęby. Mięśnie jakby się
zablokowały, a w głowie miałem jedną wielką pustkę. Wrzeszczałem w środku na
samego siebie, aby wreszcie poruszyć się, wykonać jakikolwiek ruch, ale nic nie
przynosiło skutku.
-
Chłopie, potrafisz! – Usłyszałem jak przez grubą ścianę Stefana.
Potrafię.
Oczywiście, że potrafię. Jestem mistrzem olimpijskim, mistrzem świata,
dwukrotnym zdobywcą Kryształowej Kuli, wygrałem Turniej Czterech Skoczni…
Potrafię skoczyć. Muszę to zrobić. Chcę. Chcę i wiem że mogę pokonać przede
wszystkim siebie i swój własny strach. Mogę to zrobić. Mogę skoczyć. Nieważne
jak, nieważne ile, to nie ma w tej chwili znaczenia. Mogę i zrobię to. Dam
radę. Dam tę pieprzoną radę. Ona w to cały czas wierzyła, gdy skreśliłem siebie
po upadku w Titisee.
Pora, abyś i ty w
siebie uwierzył, Morgenstern.
-
W porządku.
I
odepchnąłem się.
*
ciągle zamykam oczy
ale nie
potrafię się od ciebie odciąć
chcę polecieć do miejsca
w którym będziesz tylko ty i ja
nikt inny, więc będziemy wolni
*
Stłumiłam
ciche syknięcie, odlepiając plaster z najmniejszego palca lewej stopy. Otarcie
jest dość głębokie i cóż… Mięso. Zalałam ranę wodą utlenioną, wgryzając zęby w
kolano i odczekałam, aż wyschnie, by na nowo ją opatrzyć. Cholerne efekty
cholernych treningów cholernej Niny.
-
Stasiu, żyjesz? – zagaiłam do brata, który od dłuższego czasu podsypiał na
krzesełku obok. Mruknął coś pod nosem i tylko bardziej wtulił się w stos
kurtek, na którym leżał. – Nie śpij, ciućmoku, do domu musisz wrócić.
-
Jutro.
Zaśmiałam
się i starłam chusteczką resztki wody ze stopy.
-
Nie mam pojęcia, o co chodzi. Muszę jutro pojechać do banku i sama wszystko
załatwić, bo przecież na księgowości w ogóle nie można polegać. Rachunki
popłacone, wypłaty przelane… Zawsze coś. W dodatku Maks nie odbiera telefonu, a
miał już po nas być. Staszek, wstawaj, jedziemy do domu.
Nagle
obok pojawiła się mama i Nina, która tylko przewracała oczami mniej więcej co
drugie słowo pani prezes. A Młody nawet się nie ruszył.
-
Jak znam życie, spędzę tam pół dnia, a i tak nic nie załatwię. Biurokracja,
tylko człowiekowi nerwy zabierają… Czemu on nie odbiera? Uch. Staszek, wstawaj
z tego brudnego krzesła! Staszek?
-
Zdaje się, że syn ci odpadł – stwierdziła Nina, siadając tuż obok niego i
posyłając mi spojrzenie z serii „mam dość”.
-
Genialnie… Maks? Gdzie ty jesteś? Jak to? Dobra. Jakoś sobie poradzę. Tak, pa.
– Mama ze złością zakończyła połączenie i westchnęła. – Spotkanie mu się
przedłużyło. Trudno. Stanisław Tadeusz, nie śpij! Albo śpij jeszcze chwilę,
muszę zadzwonić po taksówkę…
-
Ja was odwiozę.
Tak,
ja to zaproponowałam. I nie, nie mam pojęcia dlaczego. Może wciąż mam w głowie
wszystko, co powiedziała mi Nina, a wcześniej Lilka. A może po prostu nie chcę,
aby Staszek spał na tyłach śmierdzącej taryfy. Nie wiem. Nałożyłam skarpetkę i
adidasa, zignorowałam wlepione we mnie spojrzenie mamy i Niny, po czym
założyłam na ramię torbę i wzięłam śpiącego Stasia na ręce.
-
Nie chcę, żeby się obudził.
Czterdzieści
minut później parkowałam na jednym z podkrakowskich osiedli. Całą drogę przemilczałyśmy.
Staś dalej spał na tylnym siedzeniu, a ciszę przerywało jedynie cicho grające
radio. Nie planowałam rozpocząć rozmowy; pierwszej od naszej kłótni z końca
września. Ona też nie paliła się, aby cokolwiek powiedzieć. Cisza była wygodna.
Tak jak nasz stosunek od mojego powrotu. Żadna nie wchodziła sobie w drogę i
robiła to, co musiała. Tak było łatwiej.
-
Wezmę go.
Zgarnęłam
Młodego i skierowałam się do domu.
-
Jesteście! – W wejściu przywitał nas Maks, mąż mamy. Uciszyłam go, wskazując na
trzymanego Staszka i machnęłam ręką na przywitanie. – Kornelia, hej! Ty tutaj?
-
Zaniosę go do pokoju i się zmywam.
Nie
czekając na odpowiedź, zaczęłam wspinać się po schodach na piętro, rozglądając
się po domu. Dawno tu nie byłam, choć spędziłam tu swoje ostatnie lata bycia
nastolatką, przed wyprowadzką do centrum. Zamieszkałyśmy w tym domu z mamą i
Maksem jeszcze zanim się pobrali dziesięć lat temu. Na końcu korytarza wciąż
znajduje się mój stary pokój, w którym nie byłam od wieków.
-
Korna? – Staszek cicho stęknął na wpół śpiąc, gdy jak najdelikatniej wkładałam
mu przez głowę piżamę.
-
Słucham cię.
-
Już nigdzie nie wyjedziesz, prawda?
Westchnęłam,
naciągając mu na tyłek spodenki.
-
Niedługo będę musiała. Ale na krótko, obiecuję.
-
Na olimpiadę? – dopytał, na co przytaknęłam i okryłam go szczelnie kołdrą. – To
wiem. Mama mówi, że to ważne, że tam jedziesz i mam trzymać kciuki.
-
Najmocniej, jak tylko potrafisz.
-
Mhm. Ale wrócisz, prawda?
-
Oczywiście. I przywiozę ci coś super fajnego, okej?
-
Okej. Korna?
-
Tak?
-
Wiem, że wrócisz – dodał i potarł palcem oko. – Bo mama z tobą tam jedzie. A
mama obiecała mi, że będzie cię pilnować, abyś już nigdzie bez nas nie jechała.
Uśmiechnęłam
się na tyle, na ile byłam w stanie i jeszcze raz poprawiłam mu kołdrę. Staszek
zasnął od razu, więc cmoknęłam go w czoło i zostawiając włączoną lampkę,
opuściłam jego pokój. Myśl, że muszę zejść na dół i jeszcze raz skonfrontować
się z mamą, sprawiła, że poczułam jakby mój żołądek nagle ważył tonę. A mimo to
musiałam wykonać pierwszy krok. A potem drugi, trzeci i każdy następny…
-
Kornelia?
Byłam
w połowie drogi do drzwi frontowych, gdy usłyszałam głos mamy. Zamarłam, ale
tylko na chwilę. Wstała od stołu i zatrzymała się w przejściu między
przedpokojem a kuchnią. Ostatni raz, gdy stałyśmy w tym samym miejscu,
krzyczałyśmy sobie prosto w twarz wszystko to, co uzbierało się między nami
przez dwadzieścia cztery lata mojego życia. Prawdopodobnie nienawidziłam jej
wtedy jak nikogo innego. Teraz nie ma nic. Patrzyłam na nią, na jej zmęczoną
twarz, podkrążone oczy i to, jak zbiera się w sobie, aby coś powiedzieć i nie
czułam już niczego. Po prostu patrzyłam na swoją matkę, na odbicie siebie za
osiemnaście lat i zadawałam sobie jedno pytanie: co się z nami stało?
-
Staszek powiedział, że jedziesz z nami do Rosji. – Przerwałam nieporanie ciszę.
– Myślałam, że zostajesz w Polsce.
-
Tak z początku było. Znaczy… Z Niną ustaliłyśmy, że będzie lepiej, jeśli
zostanę. Ale Staszek prosił, żebym poleciała z tobą… Uznałam, że możesz
potrzebować menagera tam na miejscu.
-
Nie wiedziałam, że wciąż nim jesteś. – Wpadłam jej w słowo, gdy szykowała się,
aby coś powiedzieć. Zamiast tego zacisnęła usta i kiwnęła głową, spuszczając
wzrok na podłogę. Źle, Kubiak. – Wszystko jedno. Coś jeszcze?
-
Chciałam ci powiedzieć, że… Jakoś wcześniej nie było ku temu okazji… - Plątała
się zupełnie jak nie ona. - Podjęłaś bardzo dobrą decyzję, zgadzając się
pojechać do Soczi zamiast Lili.
-
Nie robię tego dla ciebie.
Cholera,
Kubiak!
Mama
popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i przez chwilę milczała, by w końcu
zamrugać i oblizać niepomalowane usta.
-
Nie chcę, abyś robiła to dla kogokolwiek innego, oprócz siebie.
-
Och, doprawdy? – rzuciłam z przekąsem, bo to się robi coraz dziwniejsze, ONA
robi się coraz dziwniejsza! Skąd u niej takie teksty? Okej, próbujemy
załagodzić sytuację, porozmawiać, ale… Co się z nią stało? – Od kiedy twierdzisz,
że powinnam jeździć tylko i wyłącznie dla siebie? Zdaje się, że przez lata
wyznawałaś zupełnie inną zasadę.
-
Kornelia, to nie tak…
-
A jak? – Uniosłam głos na tyle, aby nie obudzić Staszka, ale na tyle, by
wyrazić swoje poirytowanie. Sytuacja staje się coraz bardziej niedorzeczna. –
Praktycznie przez całe swoje życie jeździłam, abyś to ty była przede wszystkim
zadowolona. Każdego dnia pozwalałaś mi czuć, jakie to dla ciebie ważne, jeśli
będę coraz lepsza. A teraz mówisz mi, żebym robiła to dla siebie? Czy ty w
ogóle siebie słyszysz?
-
Nie chciałam, abyś tak to odbierała. Starałam się, aby łyżwy dawały ci tyle
szczęścia, co kiedyś mi. Abyś pokochała je tak samo, jak ja.
-
I udało ci się, gratuluję. Tylko jednocześnie zrujnowałaś mi prawie całe życie.
-
Robiłam wszystko, abyś miała o wiele szczęśliwsze życie ode mnie i twojego
ojca!
-
Naprawdę? Czy wasze kłótnie, rozwód, a potem wyjazd taty do Austrii sprawiły,
że było szczęśliwsze? A może mordercze treningi i ciągły brak zadowolenia miały
to zrobić? Nie! – Pokręciłam głową, czując jak wewnątrz drżę z nerwów. – Poza
niektórymi momentami na lodowisku wcale takie nie było.
-
Chciałam, aby łyżwy odciągały twoją uwagę od tego, co działo się między mną, a
ojcem… Żeby były odskocznią od tego, jak fatalnymi rodzicami dla ciebie wtedy
byliśmy. Nie twierdzę, że to było dobre posunięcie, ale próbowałam zaoszczędzić
ci cierpienia. Byłam młoda, wciąż niegotowa na bycie matką… Kornelia, zrozum
mnie.
Zacisnęłam
usta i pięści, odwracając szklące się spojrzenie w drugą stronę.
-
Przez ciebie ludzie mnie nienawidzili. Ja sama siebie nienawidziłam przez długi
czas. Ojciec wyjechał, babcia patrzyła na mnie tylko jak na maszynkę do
zdobywania medali, Joubert mnie zostawił… Wyliczać ci dalej?
-
Nie wypieram się tego, że momentami przekraczałam pewne granice. Nie jestem z
tego zadowolona, ale zaszłaś tak daleko! Doszłaś do poziomu, o którym ja kiedyś
tylko marzyłam! Nie masz pojęcia, jaka jestem z ciebie dumna.
-
Nigdy tego nie okazywałaś.
-
Nie wiem… Może ci zazdrościłam, nie mam pojęcia. – Ściszyła łamiący się głos.
Kątem oka dostrzegłam jak opiera się o komodę i chowa twarz za dłonią. – To
wszystko mnie przerosło. Pierw śmierć dziadka, twój upadek, nasza ostatnia
rozmowa, cokolwiek to było. A potem wyjechałaś. Naprawdę nie chciałam, aby tak
to wyglądało. – Płakała. Słyszałam jej zdławiony głos, jej pociąganie nosem i
cichy szloch. I z całej siły starałam się uodpornić; nie zwracać uwagi i nie
patrzeć w jej stronę, choć czułam, że jeszcze chwila i sama rozkleję się jak
małe dziecko. Nie chciałam tego. Nie przed nią. – Chcę tylko, żebyś wiedziała,
że mi przykro.
Przełknęłam
rosnącą w gardle gulę i odczekałam chwilę, aż łzy pod powiekami wyschną. Mijały
minuty, a może sekundy, które składały się na ciszę. A potem odrzuciłam
wszystkie sentymenty, zacisnęłam zęby i skierowałam się do drzwi, chwytając za
pozłacaną klamkę.
-
Kornelia…
-
Widzimy się w czwartek na lotnisku – wydusiłam z siebie półgłosem. – Masz
rację. Potrzebuję swojego menagera w Soczi.
Oparłam
głowę o kierownicę, próbując złapać oddech i nie wybuchnąć płaczem. Ze
wszystkich sił starałam się nie analizować słów mamy i odepchnąć od siebie to,
co kilka minut temu usłyszałam. A potem leżący na siedzeniu obok telefon zaczął
dzwonić kolejny raz w tym tygodniu, wyświetlając na ekranie zdjęcie, które nie
wywołało innego grymasu, niż żałosną próbę nie rozbeczenia się na dobre.
Wcisnęłam
czerwoną słuchawkę i odrzuciłam telefon na bok, po czym odpaliłam silnik.
Do zobaczenia w
Soczi, Thomas.
*
przepraszam za wszystko
wiem, że cię zawiodłam
przepraszam, aż do końca
nigdy nie potrzebowałam przyjaciela tak
jak potrzebuję go w tej chwili
*
Nie
odebrała.
Właściwie
mogłem się tego spodziewać. Bo niby dlaczego miałaby chcieć ze mną porozmawiać?
Przecież nie zasługiwałem na żadne wyjaśnienia, prawda? Na choćby znak, że
wszystko gra i jest w tym swoim pieprzonym Londynie, czy gdziekolwiek zamarzyło
jej się teraz być! Minęły trzy tygodnie, chyba mam prawo cokolwiek wiedzieć!
Rozłączyłem
się, słysząc po raz setny pocztę głosową i odłożyłem telefon na szafkę.
A
potem jak najostrożniej położyłem się na łóżku, czując, jak w jednej chwili cała
złość ulatnia się ze mnie i ustępuje miejsca najwspanialszemu uczuciu na
świecie.
Podparłem
głowę, uśmiechając się pod nosem i poprawiłem kołdrę, która nieco zsunęła się z
Lilly. Z rączkami wokół głowy spała w najlepsze, ciągnąc za smoczek i
równomiernie oddychając. Uwielbiam na nią patrzeć; gdy śpi, gdy się bawimy, gdy
stawia nieporadnie kroki, gdy próbuję ją karmić i gdy śmieje się tak, że tracę
dla niej głowę. Jest idealna. Piękna. Najcudowniejsza na całym świecie. I moja.
Dopóki nie zostałem ojcem, nie sądziłem, że można kogoś aż tak kochać. Przecież
ona doprowadza mnie do szaleństwa każdym swoim uśmiechem; sprawia, że jestem w
stanie zrobić dla niej wszystko i jeszcze więcej. Mając ledwo trzynaście
miesięcy owinęła mnie wokół swojego małego paluszka i zawładnęła całym moim
sercem do tego stopnia, że nie potrafię przypomnieć sobie życia bez niej.
Szkoda
tylko, że ma takiego ojca idiotę.
Moją
uwagę od Lilly odwróciło dopiero ciche pukanie do drzwi i pojawienie się w nich
mamy.
-
Śpi? – spytała szeptem, na co pokiwałem głową. Uśmiechnęła się lekko i wślizgnęła
do środka, po czym podsunęła sobie fotel i na nim usiadła. – Jak się czujesz?
-
Bywało lepiej – przyznałem, bo jej nie musiałem okłamywać.
-
Odpocznij. Cały dzień ganialiście po dworze.
-
Wtedy właśnie odpoczywałem. – Wysiliłem się na uśmiech, znów wpatrując się w
Lilly, która zaciskała rączkę wokół mojego palca i cicho wzdychała przez sen. –
Tego potrzebowałem.
-
Kiedy jedziesz do Wiednia?
-
Za trzy dni. Chciałbym ten czas spędzić z Lilly i z wami, wyciszyć się przed igrzyskami,
zebrać chociaż trochę sił.
-
To dobry pomysł. - Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, a ciszę przerywał tylko
spokojny oddech Lilly. – Odezwała się?
Pokręciłem
głową, nie spuszczając wzroku z córki. Nie próbowałem ukrywać przed mamą, jak
potoczyła się moja historia z Nelą. Nawet nie szukałem dla siebie wymówek. Po
prostu powiedziałem jej wszystko, całą prawdę od początku do końca. Zasługiwała
na to, a ja już nie chciałem nikogo więcej okłamywać.
-
Nie odbiera, nie odzywa się… Chłopaki próbowali wyciągnąć coś ze Stocha w
Willingen, ale obiecał jej, że nic nikomu nie powie. Nikomu, czytaj mi –
prychnąłem. – Nic nie wiem, mamo. Nie wiem, gdzie jest, co się z nią dzieje…
Nie mam pojęcia, kiedy ją teraz zobaczę, czy w ogóle będę miał szansę z nią
porozmawiać.
-
A co, jeśli powiem ci, że może niedługo będziesz miał okazję to zrobić?
Uniosłem
na nią wzrok, nie bardzo rozumiejąc jej słowa. A ona tylko uśmiechnęła się
ciepło i wyciągnęła w moją stronę zadrukowaną kartkę. Wyswobodziłem się z
uścisku Lilly i usiadłem, niepewnie po nią sięgając.
-
„Polka wraca do rywalizacji”?
-
Czytaj.
Błyskawicznie
przeczytałem cały artykuł, by na koniec spojrzeć na mamę oczami większymi od
spodków. Jeszcze raz. I jeszcze jeden. Kornelia. Łyżwy. Igrzyska. Soczi. Rosja.
Wielki powrót.
-
Nie rozumiem… - Pokręciłem głową, unosząc ją i spoglądając na mamę. – Przecież…
Zrezygnowała. Nie chciała wracać do jazdy. A teraz… Jedzie na igrzyska? Jak to?
Wzruszyła
ramionami i znów się uśmiechnęła.
-
Wygląda na to, że oboje macie bardzo dużo szczęścia. A na pewno więcej niż
rozumu.
-
Mamo.
-
Przepraszam! – Uniosła ręce na znak niewinności. – Ale czy to nie jest idealna
okazja, aby wreszcie ze sobą porozmawiać i wszystko wyjaśnić?
-
Nie wiem. Już nic nie wiem… - mruknąłem, ocierając twarz dłonią.
Bo
jak mam wiedzieć cokolwiek? Nie dostałem od niej żadnego znaku życia, odkąd
wyjechała. Ostatni raz widziałem ją w szpitalu. Od tamtej pory cisza… I nagle
okazuje się, że jedzie do Rosji.
-
O co chodzi? Thomas?
-
Nie, nic… Po prostu… Teraz, po całym tym czasie, w którym milczała i gdy wiem,
że wystartuje na igrzyskach, zaczynam zdawać sobie sprawę jaki jestem… Jaki
jestem na nią zły – wyszeptałem, w końcu patrząc na mamę i próbując zrozumieć
własne odczucia. – Wiem, że miała powody, aby wyjechać, ale z drugiej strony…
Zostawiła mnie. Zostawiła mnie tuż po tym, jak powiedziała, że jest obok i już
zostanie.
Bo
pamiętam ją ze szpitala. Pamiętam jej zimną dłoń w mojej, jej zmęczone
spojrzenie i czerwone oczy. Pamiętam, jak dotykała mojej twarzy i mówiła, że
wszystko będzie dobrze… Że jest ze mną, do cholery.
-
Dlaczego to powiedziała, a potem odeszła?
Mama
pokręciła bezradnie głową i rozłożyła ręce.
-
To bardzo zagubiona dziewczyna.
-
Właśnie. Zagubiona. Obiecała, że już nigdy więcej nie ucieknie.
-
Bo nie spodziewała się, że może jeszcze pojawić się ku temu powód… - Popatrzyła
na mnie ze współczuciem. – Ale chyba się odnalazła, nie myślisz? – dodała i
kiwnęła na trzymaną przeze mnie kartkę. – Thomas? Zależy ci na niej?
-
Bardzo.
-
Więc wszystko się ułoży. – Uśmiechnęła się, po czym wstała i pochylając się
nade mną, pocałowała mnie w czoło. – Idź spać, późno już.
Wyszła,
zostawiając mnie samego z totalnym mętlikiem w głowie.
Czy
nie tego właśnie chciałem? Czy nie chciałem możliwości, aby móc to wszystko
naprawić? Tak, ale do cholery… Dlaczego muszę dowiadywać się o niej w taki, a
nie inny sposób? I dlaczego gdzieś głęboko cieszyłem się, ale nie potrafiłem
tego poczuć, bo na zewnątrz rozsadzała mnie złość?
Zacisnąłem
usta i jeszcze raz spojrzałem na kartkę, a raczej na widniejące w nagłówku
zdjęcie z konferencji prasowej. Gniew zaczął opadać. Pozostał jedynie żal.
Oboje zawaliliśmy.
Przyjrzałem
się smutnym oczom i nieobecnemu wyrazowi twarzy, za którą tak bardzo tęsknię,
po czym westchnąłem.
Do zobaczenia w
Soczi, Nela.
* * *
jestem zmieszany
czuję się
przyparty do muru
mówią, że to moja wina
ale ja tak bardzo jej pragnę.
chcę odlecieć z nią tam
gdzie słońce i deszcz padają na twarz i
zmywają całą
winę.
*
Boże. Miało być po weekendzie, ale
wiedźmy zaczęły marudzić, czym obudziły we mnie brak silnej woli i choć
próbowałam tupać nogą, nie udało się – rozdział jest dzisiaj. Swoją drogą znów
rekordowo długi, bo na ponad 8 tysięcy słów, ale wiedźmy powiedziały, że tak
jest okej, więc niech będzie, chociaż mnie cholera z tymi tasiemcami trafia.
No i tak… Rozdział jest eksperymentalny.
Jak same widzicie zmiksowałam perspektywy obu Popaprańców. Zależało mi na
kontraście i ukazaniu tego, jak oboje sobie radzą i przyjmują na klatę to, co
im zaserwowałam i to, co dopiero nadejdzie. Plus akcja rozgrywa się na przestrzeni ok. dwóch tygodni, więc różnice w działaniach i przemyśleniach są uzasadnione różnicą czasu. A poza tym ja również stęskniłam
się za Thomasem i nie mogłam odmówić sobie jego ingerencji w ten rozdział. No
bo ileż można Nelką zanudzać?
Wnioski wysnute podczas pisania tego
rozdziału: 1) lato i upały totalnie nie nadają się na pisanie o skokach; 2)
najlepsze sceny Morgo mają miejsce w kiblu; 3) nie potrafię pisać krótko; 4)
t.A.T.u. totalnie robią mi pisanie tego opowiadania, a obie rozdziałowe
piosenki są takim moim MUST BE. Jak mnie zdrowo trzepnie, to zrobimy drugą
część karaoke z Nas Ne Dogonyat.
I cóż jeszcze? Z tego miejsca pozdrawiam
każdą, dybiącą na mój tyłek osobę, która nabrała się na Bena w poprzednim
rozdziale. A także ściskam Mouse (mam nadzieję, że już się nie nudzisz), Insofferente
(ta dziewczyna co rozdział ratuje mnie muzyką!) oraz Lexie, co by szybko do
zdrowia wracała.
A teraz… Do zobaczenia w Wiśle i
Zakopanem! Widzimy się na Letniej!
Emma
(29/35)