*
ciszy
nie mogę doczekać się tutaj ciszy
nie dbałam o nic
więc bez wahania uwierzyłam we wszystko co
powiedziałeś
teraz, gdy wszystko się wali
usłysz mój głos
* * *
Pamiętam
dzień, w którym wsiadłam w pierwszy pociąg i opuściłam Kraków. Była końcówka
września, bardzo wczesny ranek, miałam na sobie szarą bluzę z kapturem, a na
peronie stało kilkanaście osób. Pociąg jechał do Wrocławia i został podstawiony
czterdzieści minut przed odjazdem. Pamiętam powoli jaśniejące nocne niebo,
matkę, szarpiącą zaspane dziecko i zaciskające się na rączce od mojej walizki
palce Lilki. To, że stała w narzuconej na piżamę kurtce i rozwiązanych
trampkach też pamiętam. I pamiętam, że byłam bliska zawrócenia. Ale było już za
późno. Pociąg ruszył, a postać Lili oddalała się, dopóki nie zniknęła
całkowicie wraz z gmachem dworca.
Wiedziałam,
że nie robię dobrze, ale nie twierdziłam też, że robię źle. Chciałam odciąć się
od życia, którym żyłam do tej pory, więc to zrobiłam. Wybrałam najłatwiejszy
sposób, bo spakowanie walizki i opuszczenie domu nigdy nie było dla mnie czymś
trudnym, i po prostu uciekłam. Jak tchórz. Tylko, że to był pierwszy raz od
bardzo dawna, gdy w końcu zadbałam tylko o to, czego JA chcę i czego JA
potrzebuję. Sprzeciwiłam się mamie, trenerom, wszystkim ludziom, których
wymagania spełniałam przez całe życie. Musiałam zatrzymać swój świat, który od
zawsze wirował z zawrotną prędkością. Musiałam z niego wysiąść, odpocząć, znaleźć
sposób, aby przejąć nad nim kontrolę.
Dlatego
oddzieliłam tamten dzień grubą kreską od przeszłości.
Zdawałam
sobie wtedy sprawę, że kiedyś będę musiała wrócić. Nie zastanawiałam się jednak
jak do tego dojdzie; czy nagle uznam,
że to bez sensu i wrócę z podkulonym ogonem, aby wznowić przygotowania do igrzysk?
Czy może po prostu się poddam? Nie. Istniało tylko jedno pytanie: kiedy? Kiedy poczuję, że to odpowiednia
pora, aby wrócić do domu? Nie myślałam nad tym, co będzie na mnie czekać; czy w
ogóle będę miała do czego wracać. Chodziło tylko o to, jak długo będę udawać,
że potrafię sobie poradzić?
Cztery
miesiące. Minęły prawie cztery miesiące. I oto jestem. Znów w Polsce, w
Krakowie. Nic się nie zmieniło. Wciąż te same budynki, zakorkowane drogi i
ulice pełne turystów. Tylko pogoda jest inna. Zamiast wrześniowego słońca –
styczniowa chlapa. I ja. Ja też jestem inna. Słabsza, niż wcześniej, choć wciąż
tak samo przerażona. Nie mam nic. Nie mam od czego uciekać i do czego wracać.
Po prostu jestem – rozbita, zmęczona, bezsilna. Bardziej niż wcześniej, a
przecież – o ironio – miałam wrócić silniejsza i z podjętą decyzją. Tymczasem
czuję, że wiem o wiele mniej, niż te kilka miesięcy temu.
Teraz
jestem tutaj. Sama po swojej stronie na polu bitwy z przeszłością, z którą po
miesiącach muszę się zmierzyć. I boję się bardziej, niż wtedy, bo nie ma nikogo
obok. Nie ma jego, jego dłoni w mojej i świadomości, że mam przy sobie kogoś
takiego, jak ja. Bo chcę wierzyć, że mimo wszystko go wtedy miałam.
Ale
teraz jestem tylko ja przeciwko wszystkiemu, od czego uciekłam.
Przeciwko
wszystkiemu, do czego wróciłam.
*
* *
Zadarłam
głowę i zamrugałam szybciej, czując wpadające do oczu krople deszczu. Objęłam
tęsknym spojrzeniem znajdujący się nad oszklonymi drzwiami biały szyld i cicho
prychnęłam. MKS MONDO Kraków*. Nie
sądziłam, że kiedykolwiek poczuję się w tym miejscu tak obco. Trochę jak intruz we własnym domu. Sama go
opuściłam, wyrzekając się go i obiecując, że już nigdy do niego nie wrócę, a
teraz jestem tu. Stoję przed budynkiem lodowiska, telepię się z zimna i
strachu… I szczerze mówiąc, nie mam pojęcia po co tak właściwie tu przyszłam.
Po prostu czułam, że to jest właśnie to miejsce, do którego powinnam udać się
na samym początku.
Już
nic mi nie zostało, więc podkuliłam ogon i ruszyłam do wejścia.
Wszystko
jest takie samo. Zapach świeżo umytej podłogi. Rześkie, chłodne powietrze. Stacja
radiowa, która rozbrzmiewa w portierni, zagłuszana przez ostrzałkę do łyżew. I
krzyk dobiegający zza ciężkiej kotary, między której połami przebija się lód,
też pozostał bez zmian.
Tylko
chwilę, może dziesięć sekund wahałam się i zbierałam w sobie całą odwagę, na
jaką było mnie w tej chwili stać. A potem postawiłam pierwszy, drugi, trzeci
krok w stronę, z której dopływała melodia z „Amelii”.
-
Tam nie wolno, trwa trening. Halo! Panienko!
Odwróciłam
się w stronę okienka portierni, skąd wychyliła się łysa głowa Zenka Marudy. A
ten zastygł w pochylonej pozycji, patrząc na mnie, jakby ducha zobaczył.
Właściwie…
Coś w tym jest.
Posłałam
mu blady uśmiech i nie czekając, aż w końcu coś powie, przekroczyłam wyznaczoną
granicę.
Od
razu poczułam na twarzy bijący od lodu chłód i lekko zmrużyłam oczy pod wpływem
skrzącej się bieli, którą po sekundzie przecięła tak dobrze mi znana postać.
Zignorowałam ściskający w klatce piersiowej żal i zagryzłam rozciągające się w
uśmiechu wargi. Lilka. Moja Lilka, która kilka miesięcy temu wrzeszczała na
mnie na peronie, teraz sunęła po lodzie z typową dla siebie gracją. Nie
odrywając od niej oczu, przysiadłam na pierwszym z brzegu plastikowym krzesełku
i wodziłam za nią wzrokiem. Była wspaniała. Gładko poruszała się po lodzie,
starannie wykonywała każdy element choreografii, zgodnie z muzyką. Starała się
z całych sił, co było widać chociażby po lądowaniu przy potrójnym Flipie, przy
którym walczyła o utrzymanie równowagi na prawej nodze, aby nie upaść. Zbyt
dobrze ją znam, by nie wiedzieć, że zawsze idzie na sto procent możliwości,
nawet wtedy, gdy nie jest to potrzebne. Ale teraz wszystko jest ustawione pod igrzyska
olimpijskie, o których zawsze marzyła. Jedna noga, druga, obrót, uśmiech na
twarzy. Wyćwiczony na potrzeby programu, ale ten akurat był szczery.
Muzyka
grała, ona tańczyła i było trochę tak, jak dawniej, gdy wracałam z Kanady i
przyjeżdżałam na jej treningi, by zobaczyć się z nią po miesiącach rozłąki. A
potem wskoczyłabym w łyżwy i jeździłybyśmy razem dookoła lodowiska i wygłupiały
się jak wtedy, gdy byłyśmy młodsze i marzyłyśmy o wielkich mistrzowskich
imprezach.
Sama
nie wiem, kiedy zaczęłam poruszać nogami w rytm muzyki. Podążałam za blondynką
z dziecięcą fascynacją i uśmiechem, jakbym widziała ją tańczącą po raz
pierwszy. Ale to był kolejny, tysięczny raz. Tyle godzin, dni, miesięcy i lat
spędzonych razem na lodzie. Znamy każdy swój ruch, sposób, w jaki skaczemy,
wykonujemy kolejne elementy… Od zawsze na zawsze w łyżwach, a nie od
piaskownicy. Takie byłyśmy i chyba wciąż jesteśmy.
Pochyliła
się, rozłożyła ręce i wychyliła lewą nogę do tyłu, tworząc spiralę. Ostatnie
elementy, potrójny Salchow i znów piruety z odpowiednią dynamiką. I koniec.
Wyprostowała się i rozłożyła ramiona. Prosto w moim kierunku. Patrząc prosto na
mnie.
-
Lepiej, żebyś upadła na treningu, niż miała skręcić kolano! – Wrzask Niny rozerwał
ciszę. – Możesz ryzykować i w ten sposób ratować się podczas konkursu, ale nie
teraz, verstehst?
-
Nie przesadzaj – zabrzmiał nagle głęboki, damski głos, na którego dźwięk
poczułam wzdłuż kręgosłupa paraliżujący dreszcz. A wzrok wciąż miałam utkwiony
w ogromnych oczach Lilki. Nie ruszyła się ani o centymetr. – Nie weszła w
lądowanie aż tak głęboko.
Lila nie spuszczała ze mnie
wzroku. Ja wciąż patrzyłam na nią. Serce złamało mi już dwa żebra, a
podkoszulek przykleił się do pleców. Nie wiem, dlaczego wstrzymałam oddech, ale
wiem, że byłam bliska rozbeczenia się, więc zacisnęłam zęby. To były sekundy,
po których upływie Lilka powoli i trochę bezradnie opuściła ręce.
-
Aż tutaj słyszałam, jak jej staw strzelił.
-
Pora wybrać się do laryngologa, nie sądzisz?
-
Nie bądź tak samo zgryźliwa, jak twoja córka, dobra?
-
Kornelia – wydusiła z siebie Lilka, patrząc na mnie z lodowiska.
-
Tak, tak, właśnie ona. – Nina machnęła ręką, nawet nie zwracając na nią uwagi.
– Oj, nie krzyw się już tak, obie jesteście siebie warte.
-
Chyba zapomniałaś, jaki cięty potrafił być Kuba.
-
Kornelia…
-
Tak, Lilly, wszyscy pamiętamy jej imię, nie musisz przypominać. Złaź stamtąd,
na dzisiaj koniec…
-
Nie! Kornelia! Wróciła!
Raz.
Dwa. Dwie pary oczu strzeliły we mnie spojrzeniami, które tylko mocniej wbiły
mnie w krzesło.
-
O Scheisse… - Nina na chwilę przerwała napinającą się z każdą sekundą ciszę.
Nic nie dodała i nic nie zrobiła. To coś nowego. Raczej nigdy nie pozwalała się
zaskoczyć, a tymczasem stała tam na dole przy bandzie kompletnie wcięta i nie
odzywała się ani słowem.
Tak
samo, jak mama.
-
KORNA!
Nim
zdołałam odczytać wyraz jej twarzy, usłyszałam tak znajomy mi dziecięcy krzyk.
Tuż zza pleców mamy wybiegł Staś. Pędził w moją stronę, pokonując kolejne
stopnie schodów, by w końcu wskoczyć mi w ramiona.
-
Korna! Jesteś! – Objął moją szyję i wtulił w nią twarz, całkowicie topiąc cały
strach, który odczuwałam jeszcze parę sekund temu. Trzymałam mocno mojego małego
braciszka i próbowałam nie rozryczeć się z tęsknoty, którą dopiero teraz zaczynałam
odczuwać. Za nim, za Krakowem, za tym, co tu zostawiłam. - Gdzie ty byłaś? – spytał
po chwili, odsuwając głowę, aby spojrzeć mi w oczy. – Mama powiedziała, że
pojechałaś na długie wakacje.
Uśmiechnęłam
się, przeczesując jego jasne, jak zawsze rozczochrane włosy.
-
Można to tak nazwać.
-
Nie było cię na Gwiazdkę. Miałem dla ciebie prezent!
-
Naprawdę?
-
Tak! – Pokiwał głową, po czym z rozczulającą bezradnością westchnął i wzruszył
ramionami. – Ale już go zjadłem.
Roześmiałam
się szczerze i po raz pierwszy od paru dni. Odpowiedział niewinnym, dziecięcym
uśmiechem siedmiolatka, którego kochałam najmocniej na świecie.
-
Zostajesz już, prawda? Nigdzie nie jedziesz?
-
Nie. – Pokręciłam głową. – Teraz mam czas tylko dla ciebie.
-
Ale fajnie! – krzyknął i znów mocno objął moją szyję. Cmoknęłam go w ucho i
przytuliłam tak, jakbym chciała nadrobić cały ten stracony czas. Albo chociaż
jego niewielki ułamek.
Oparłam
podbródek na ramieniu Staszka i uniosłam
powieki, natrafiając prosto na spojrzenie mamy. Jak zwykle nie dało się
rozpoznać, co kryje się za tym wiecznie poważnym wyrazem. Nie była zła. Nie
była nawet wściekła. Zadowolona też nie. Po prostu była. Nic się nie zmieniła
od dnia, w którym widziałam ją po raz ostatni. Poważna, dystyngowana, chłodna. Rude
włosy tradycyjnie miała spięte z tyłu głowy, usta pomalowane czerwoną szminką,
a w jej ubiorze jak zawsze królowała czerń. Wciąż piękna, szczupła i
atrakcyjna, bez jakichkolwiek oznak starzenia się.
Natalia
Dębska. Założycielka i pani prezes MONDO. Moja starsza kopia. Mój powód, dla
którego łyżwy zawsze były najważniejsze. Mój impuls do ucieczki. Moja mama.
-
Chodź! – Staszek zeskoczył na ziemię i pociągnął mnie za rękę w stronę band. Z
każdym pokonanym stopniem czułam, jak gula w gardle powiększa się, by na końcu
całkowicie odebrać mi głos.
-
Niech mnie kule biją, to naprawdę ty… - wymamrotała Nina. Pokręciła głową i prychnęła z niedowierzaniem.
– Kubiak. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś cię zobaczę.
- I vice versa.
Uniosła kącik ust, co odkąd
pamiętam nazywała swoim uśmiechem, po czym kiwnęła na mamę, posyłając jej
spojrzenie w stylu „s nie mówiłam?”. Ale ona nie patrzyła. Odwróciła głowę i
była bardziej zainteresowana plakatami sponsorów. I tyle, albo aż tyle. Nie
krzyknęła, nie odwróciła się na pięcie, nie wyszła. Wciąż trzymałam w dłoni
łapkę Stasia, a mama dalej stała w tym samym miejscu i milczała.
- Wybacz, zostawiłam confetti w
samochodzie. – Nina, jak zawsze sarkastyczna. Najwidoczniej już się otrząsnęła,
bo znów przypomina siebie; starą, zgryźliwą wiedźmę z własnym poczuciem humoru.
– Powinnam rzucić ci się teraz na szyję?
- A doskoczysz? – Uniosłam brwi z
rozbawieniem. Prychnęła, pokiwała głową i znów posłała mi swój pseudo-uśmiech.
Chyba niektóre rzeczy się nie zmieniły. – Cześć, Nina.
- Cześć, Kubiak. Zapomniałam, jak
bardzo cię nie znoszę.
- Mamo! – krzyknął nagle Stasiek,
przykuwając jej uwagę. Popatrzyła na niego dużymi oczami, jakby wyrwana z
zamyślenia. – Korna zje dzisiaj z nami obiad!
Cisza. Przez długie sekundy
wpatrywała się w Staszka z kompletnym brakiem zrozumienia. A potem przeniosła
wzrok na mnie, sprawiając, że poczułam się mniejsza, niż w rzeczywistości jestem.
Puściłam dłoń Stasia i kucnęłam przed nim, siląc się na uśmiech.
- Innym razem, okej?
- Ale ja mam ci tyle do
opowiedzenia! – Zaprotestował i zmarszczył czoło. – Poszłem** do szkoły, tata
zapisał mnie na judo, mam psa!
- Staś, musimy już iść. –
Przerwał mu chłodny głos mamy. Zerknęłam na nią niepewnie, na co zacisnęła
wargi w stanowczym wyrazie. - Spóźnimy się do babci.
- Ale mamo!
- Staszek!
- Hej. – Chwyciłam go za ręce i
potrząsnęłam nimi wesoło, starając się utrzymać uśmiech. – Teraz jestem już
tylko dla ciebie, tak? W któryś dzień wpadnę po ciebie do szkoły, pójdziemy na
obiad, a potem na lody i porobimy coś fajnego. Pasuje ci?
- Obiecujesz?
- A czy w kwestii lodów
kiedykolwiek cię zawiodłam?
Rozchmurzył się od razu i splótł
ze mną mały palec na znak złożonej obietnicy. Pocałowałam go w czoło i pchnęłam
lekko w stronę mamy.
- Widzimy się jutro – rzuciła do
Niny i chwyciła stasiową dłoń. – Możesz przyjść po Staszka w piątek o
trzynastej. Odbiorę go wieczorem z lodowiska.
I wyszli.
A nim zdążyłam przyswoić fakt, że
właśnie się do mnie odezwała, że powiedziała cokolwiek, co było skierowane
tylko w moją stronę, poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
- Jezu, Lilka…
- Jedziemy do domu..
* * *
I znów to poczucie, jakbym była
intruzem. Tym razem we własnym pokoju, w którym od września nic nie uległo
zmianie. Wszystko stało na swoim miejscu. Może było nieco czyściej, a na
podłodze nie walały się rzeczy, które we wrześniu nie zmieściły się do walizki.
Wciąż te same fioletowo-szare ściany, wychodzące na podwórze okno z wyłożoną
poduszkami wnęką, duże łóżko, szwedzka szafa z lustrem, w którym widzę swoje
marne odbicie… I tylko ono się zmieniło, bo już nie patrzę na siebie z tą samą
pewnością siebie.
Teraz jest tylko strach i walka z
samą sobą, aby nie wybuchnąć płaczem. Silna, pewna siebie Kornelia musiała
ustąpić miejsca słabej, popękanej Neli, która nie ma pojęcia, co robić.
Wróciłam do Polski, do Krakowa, do swojego mieszkania, ale ani trochę nie czuję
się lepiej wśród stabilnych, tylko moich czterech ścian. A przecież powinnam
być tu najbezpieczniejsza. W zamian czuję się tak beznadziejnie bezsilna, że
nie umiem nawet zawalczyć z kotłującym się smutkiem i strachem. Z każdą minutą
jest coraz gorzej. Widzę przed oczami zawiedzioną minę Stasia, kamienną twarz
mamy, próbującą pozostać obojętną Ninę, ukryte pod uśmiechem rozczarowanie
Lili… I staram się nie myśleć o będącym setki kilometrów ode mnie Thomasie; o
tym, że nie wiem, jak się teraz czuje, czy wciąż boli go tak samo, jak jeszcze wczoraj,
gdy byłam przy nim i mówiłam, że jestem obok i co teraz czuje… I czy tęskni
tak, jak ja tęsknię?
- Nareszcie wchodzę do tego
pokoju i nie mam ochoty wypieprzyć twoich rzeczy.
Lilka stanęła w drzwiach z dwiema
butelkami swojego ulubionego piwa. Zmusiłam się do nikłego uniesienia kącików
ust i odłożyłam na poduszkę liczącego sobie kilkanaście lat pluszowego miśka.
- Na szczęście znam cię na tyle
by wiedzieć, że kiedyś w końcu wrócisz – powiedziała, siadając obok na łóżku. -
I że urwałabyś mi głowę, gdybym cokolwiek tu ruszyła.
- Posprzątałaś. – Kiwnęłam głową
w przestrzeń.
- Nie chciałam, żebyś wracała do
syfu, który tu zostawiłaś.
Prychnęłam cicho, skrobiąc
paznokciem etykietkę na butelce piwa.
- Właśnie do niego wróciłam, Li.
Chciałabym, żeby tym syfem było kilka szmat i plama na dywanie.
Wzięła wdech, aby coś powiedzieć,
ale szybko zrezygnowała i tylko westchnęła. Sama nie wiem, czy bardziej
cieszyła się z mojego powrotu, czy była zła za to, że w ogóle wyjechałam. Przez
tych kilka miesięcy była na każdy mój telefon, podczas gdy ja odrzuciłam ponad
połowę jej połączeń. Mogła się odwrócić, mogła kazać mi wracać tam, skąd
przyjechałam. Ale ona jest; tak, jak przez cały ten czas od wyjazdu. Tylko ona
w jakiś sposób wciąż wiązała mnie z Polską i tym, co w niej zostawiłam. I tylko
do niej mogłam wrócić.
- Mogłaś mnie chociaż uprzedzić,
dać znać…
- Nie było na to czasu.
Zapadła cisza, przerywana przez
tykanie zegara, z którym zsynchronizowałam uderzanie paznokciem w butelkę. Czekałam.
Sama nie wiem, czy na pytania Lilki, czy na siebie, aby wreszcie zacząć mówić,
bo należą jej się wyjaśnienia. I tak samo chcę i nie chcę wyrzucić z siebie
wszystkiego, co spala mnie od środka i powoli zaczyna wprawiać w obojętność.
A może to już zmęczenie tymi
miesiącami nieustannej ucieczki i zagłuszanego bólu oraz kilkoma tygodniami
złudnej nadziei na to, że nie jestem sama? Albo to tęsknota? Nie wiem. Jestem
rozbita, jak jeszcze nigdy wcześniej i nie ma przy mnie tej osoby, która
potrafiłaby mnie znowu pozbierać i poskładać.
- Nelka, co się stało, co?
Zaczęło się. Czułam na sobie
uważny wzrok Lilki, zaciskającą się krtań i wzbierające w oczach łzy.
Zacisnęłam szczęki i zamrugałam nerwowo, chcąc je jeszcze powstrzymać.
- Wracasz tak nagle bez żadnego
uprzedzenia, jesteś w totalnej rozsypce i milczysz praktycznie odkąd wyszłyśmy
z lodowiska. Wiesz, że mnie nie oszukasz.
- Zawiodłam – chrypnęłam
przeraźliwie. – Wszystkich. Siebie. Każdą decyzją; dobrą, czy złą, zawiodłam i
cały czas zawodzę.
- Co ty wygadujesz?
- Staś jest w zerówce, a ja nawet
nie wiem, jak sobie tam radzi, czy mu się podoba, czy ma jakichś kolegów… Przez
cały ten czas, kiedy mnie nie było, tak mało o nim myślałam. Nie wysyłałam mu
głupich pocztówek, bo nie chciałam wypisywać ich na adres mamy. Nie zrobiłam mu
nawet paczki na Boże Narodzenie, podczas gdy on o mnie pamiętał. Maks zapisał
go na judo, rozumiesz? Nie wiedziałam, że Staś w ogóle lubi judo… - Głos mi się
załamał. Zakryłam usta dłonią, czując na palcach pierwsze łzy. – A mimo to tak
się dzisiaj ucieszył, gdy mnie zobaczył.
- Bo jesteś jego starszą siostrą,
uwielbia cię. – Szturchnęła mnie w łokieć. - Wróciłaś, teraz to się dla niego
najbardziej liczy. Zobaczysz, pójdziecie w piątek gdzieś poszaleć i Młody
zapomni, że nie było cię przez jakiś czas.
- Pytał o mnie, gdy przychodził
na lodowisko?
- Za każdym razem.
Zacisnęłam powieki i podsuwając
kolana do klatki piersiowej, docisnęłam do nich czoło. Porażka. Jedna za drugą.
W oczach osób, które kocham najmocniej.
- Ale można mówić o sukcesie –
mruknęła i oparła głowę o ścianę. - Twoja szanowna nie złapała cię za kudły i
nie wrzuciła na uruchomioną ostrzałkę. Spójrz, nawet sama pozwoliła ci zobaczyć
się ze Staszkiem.
- Boże, Lilka. – Spojrzałam na
nią z przerażeniem, zdając sobie sprawę z czegoś, co napawało mnie jeszcze
większym obrzydzeniem do siebie, jako starszej siostry. – Ja nawet nie pamiętam,
do której szkoły on chodzi…
Przemilczała, tylko westchnęła.
- Nie chciała robić scen ze
względu na Staszka – stwierdziłam, choć wcale nie byłam tego taka pewna.
- A może po prostu jej też było
ciężko?
Rzucone w przestrzeń pytanie
Lilki zawisło w powietrzu, nie uzyskując odpowiedzi przez kilka minut. Dopiero
moje prychnięcie przerwało ciszę.
- We wszystko uwierzę, ale nie w
to.
- Poważnie? A co, jeśli powiem
ci, że podsłuchałam kiedyś jej rozmowę z Ninką i mamuśka była maksymalnie
skołowana tym, że jej córeczka nie chce jej znać i szlaja się gdzieś, nie
wiadomo gdzie i z kim? Hm?
Popatrzyłam na nią, jak na kretynkę,
ale tylko pokiwała twierdząco głową i upiła łyk piwa.
- Nina i jej wino? – rzuciłam dla
upewnienia, na co się zaśmiała.
- Też. Ale dobrze wiesz, że
trochę tego magicznego wina i Natalcia robi się niezwykle szczera. Poza tym
spędziłam z nią trochę czasu w ostatnich miesiącach i uwierz mi, obie
uwielbiacie robić dobrą minę do złej gry i zgrywać twardzielki. Nina ma rację,
jesteście do siebie bardziej podobne, niż myślicie.
Nie chciałam tego słuchać.
Nieprawda. Poza wyglądem nie jesteśmy do siebie ani trochę podobne. Ona zawsze
była silna i twarda, a pod tą maską nie skrywało się nic, poza grubą warstwą
lodu, który jedynie Stasiek był w stanie nieco roztopić.
- I co? Kogo jeszcze zawiodłaś? –
spytała, chyba zdając sobie sprawę, że w temacie mamy z mojej strony nie padnie
już żadne słowo. – Ninę? Powiedziałabym, że bardziej ją wkurzyłaś, bo to do
niej Brian i wszyscy sponsorzy mieli największe pretensje, gdy się zwinęłaś. Nie
po to przez tyle lat wypruwała sobie flaki, trenując cię i przekazując dalej,
żebyś tak brutalnie to rzuciła. Poza tym wiesz, jak bardzo lubi się smażyć w
świetle reflektorów.
Mimo wszystko się uśmiechnęłam. O
Ninie można było powiedzieć wiele, ale miała tyłek ze skały i nie przejmowała
się pierdołami. Nigdy tego nie robiła. Odkąd pamiętam żyła w swoim świecie,
gdzie było miejsce tylko na łyżwiarstwo. To ona była moją pierwszą trenerką; to
ona nauczyła mnie wszystkiego i wprowadziła w świat profesjonalnego sportu, po
czym oddawała w ręce kolejnych szkoleniowców, zawsze pozostając - na moją
prośbę - ich asystentką. Ta tleniona Niemka jest najbardziej pieprzniętą osobą,
jaką znam i chyba jedyną, która zawsze w jakiś sposób sprowadzała mnie na
ziemię, gdy ambicje i sukcesy zawracały mi w głowie.
Ale o nią nigdy się nie
martwiłam.
- Ciebie zawiodłam, Li.
Uśmiechnęła się smutno pod nosem.
- Nie wracajmy do tego, co było
kilka miesięcy temu, dobra? Wiem, dlaczego zwiałaś i przez cały ten czas
naprawdę próbowałam to zrozumieć. I zrozumiałam, więc nie potrzebuję tłumaczeń.
Chcę tylko wiedzieć, dlaczego wróciłaś. Teraz. Właśnie teraz, Nelka.
Wbiła we mnie domagające się
wyjaśnień, ale jednocześnie cierpliwe spojrzenie. W jednej chwili poczułam, że
krążenie wokół wyjazdu było o wiele łatwiejsze, niż chociażby myślenie o
powodach powrotu. Rany wciąż są świeże.
- Mówią o tym w każdym serwisie
sportowym – dodała, jakby chciała mi podpowiedzieć, lub pomóc znaleźć początek.
Zacisnęłam drżące wargi. – Kurna, Kubiak. Dobrze wiesz, że najbardziej ze
wszystkich chciałam, żebyś wróciła do Polski, bo tutaj jest twoje miejsce. Ale
pracowałaś tam, tak? Więc wyjaśnij mi, do cholery, dlaczego nie jesteś w
pieprzonej Austrii i nie wykonujesz swojej roboty, tylko wracasz do kraju
wtedy, gdy ten cały Morgenstern rąbnął o skocznię tak, że mi serce stanęło?
I znów Kulm, znów jego ginąca za
bulą sylwetka, paniczny ruch rąk, krzyk kibiców i on, na zeskoku, wśród
ratowników. Znów jest zimno i wieje wiatr. Znów ten sam strach, pikanie maszyny
w rytm bicia jego serca, zapach szpitala i jego dłoń w mojej.
I wszystko to, co wydarzyło się
wcześniej.
- Nie mogłam zostać – mruknęłam,
zaplatając ciaśniej ramiona wokół kolan. – Chciałam, ale nie mogłam i nie
umiałam.
- Nie rozumiem. Pracowałaś tam.
- Nie chodzi o pracę.
Domyśliła się, bo zaklęła cicho
pod nosem i zamilkła. Nie wiem, ile siedziałyśmy w ciszy. Kilka, kilkanaście
minut. A może tylko kilka sekund. Zaciskałam powieki, blokując łzy i próbując
tak po prostu wymazać wspomnienia.
- Skrzywdził cię – stwierdziła,
jakby to było takie oczywiste. Nie z nim. Z nim nic nie było oczywiste, tylko
za późno zdałam sobie z tego sprawę. – Dostał to, czego chciał i kazał ci
spadać, tak? – Tym razem spytała, jakby obawiając się odpowiedzi. – Ja
pierdolę, Kubiak! Spałaś z nim?
Niepewnie uniosłam na nią wzrok.
Od razu zrozumiała, bo jej brwi uniosły się wyżej niż zwykle. Prychnęła z
niedowierzaniem i podrzuciła ręce.
- No pięknie! Jeszcze powiedz, że
się w nim zakochałaś!
- Nie. – Zaprzeczyłam cicho, choć
wcale nie stanowczo. Bo co ja tak właściwie do niego czułam? Potrzebowałam go.
Chciałam go. Ale kochałam? – Nie, nie zakochałam się i nie, nie wykorzystał
mnie.
- Jasne… - fuknęła cicho. –
Nieważne. Skrzywdził cię. Kolejna osoba do listy.
Spojrzałam na Lilkę i energicznie
pokręciłam głową. Bo gdybym miała dopisać Thomasa do listy ludzi, którzy mnie
skrzywdzili, zrobiłabym to jasnym tuszem i małymi literami. Nawet, jeśli wśród
tych wszystkich nazwisk jego krzywda była najsilniejsza, to wciąż jest Thomas.
- Nie. On… Poskładał mnie.
Sprawił, że naprawdę zaczęłam dawać sobie radę i mieć nadzieję, że nie jestem w
tym wszystkim sama, wiesz? On był wtedy, gdy nie było nikogo innego. Dopiero
potem… Spieprzył sprawę.
Lilka prychnęła z
niedowierzaniem.
- Nie było nikogo innego? – powtórzyła
z poirytowaniem. – Gdybyś tylko chciała, miałabyś obok siebie mnie i Kamila i
Ewę i Ninę i każdego, kto zawsze był po twojej stronie. A ty wybrałaś obcego
faceta, o którym nic nie wiedziałaś i ślepo mu zaufałaś.
- Nikt z was nie był w takim
samym położeniu, jak ja. A on był. Tak przynajmniej mi się wydawało… - dodałam
ciszej.
Ale czy tak właśnie nie było? Czy
zanim prawda wyszła na jaw, nie krążyła wśród wszystkich jego słów? Przecież
dostrzegałam w jego oczach ból, związany z czymś, czego żałował. A żałował
szczerze. Czy naprawdę kłamał, gdy podawał mi siebie jak na dłoni z każdą swoją
pojedynczą słabostką? Czy po prostu osłaniał niechlubną prawdę, która
wywoływała w nim te wszystkie uczucia? Czy można udawać cierpienie do tego
stopnia? Tylko więcej i więcej pytań…
- Właśnie, wydawało ci się.
Mówiłam ci, żebyś na niego uważała.
- Nie chciałam uważać, gdy
znalazłam kogoś, kto wie, jak to jest być na moim miejscu. Zrozum, chciałam
tego. Chciałam, żeby był, sama mu na to pozwoliłam.
- A on to wykorzystał. Co się
stało z twoim brakiem zaufania wtedy, gdy wreszcie powinnaś go użyć? – warknęła,
odstawiając energicznie pustą butelką na szafkę. – Co się stało z Nelką, która
nie potrzebuje nikogo i niczego?
- W końcu zaczęła potrzebować –
wymamrotałam, spoglądając na nią niepewnie. – Nie chciałam tego. On też nie.
- Więc?
Wzruszyłam lekko ramionami. Więc,
więc… Więc nic. Po prostu go potrzebowałam tak, jak potrzebuje się kogoś, aby
był w odpowiednim momencie. Kogoś, przy kim już nie trzeba udawać i kto jest
tak samo popaprany. I to jest Thomas. Bez względu na skutki tego wariactwa, to jest
tylko on.
- Cokolwiek zrobił, musiał się
naprawdę wybitnie postarać, skoro ruszył taką skałę, jak ty.
- Już od dawna nią nie jestem,
Li. A Thomas po prostu tak bardzo starał się mnie naprawić, że zapomniał o tym,
że sam jest zepsuty. Spartolił sprawę, ale… Przez cały ten czas był dla mnie
dobry. Tylko bał się prawdy.
Wysiliłam
się na słaby, choć odrobinę przekonujący uśmiech i w jednej chwili zdałam sobie
sprawę, że nie tłumaczę tego Lilce, tylko sobie. Bardzo powoli zaczynałam
dostrzegać problem i rozumieć motyw, którym się kierował. Bał się prawdy. Tak,
jak ja bałam się swojej prawdy, którą odważyłam się wyjawić jemu w Boże
Narodzenie.
-
Powiedziałabym, że zasłużył na ten upadek, ale nie jestem aż taką suką –
warknęła, po czym pokręciła głową, jakby nie chciała tego powiedzieć. - Zachował
się jak skończony drań, a ty mimo wszystko mówisz o nim tak, jakbyś niczego nie
żałowała.
Lila
patrzyła na mnie z powątpiewaniem. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i nie
rozumiała. To zupełnie tak, jak ja. Bo jeszcze parę dni temu nienawidziłam go i
nie chciałam go znać, ale teraz?
-
Żałuję wyjazdu i żałuję, że tak to się skończyło… Ale nie żałuję ani jednej
chwili z nim. – I taka jest właśnie prawda, dzięki której znów lekko się
uśmiechnęłam. – Byłam szczęśliwa, Li. Przez kilka chwil naprawdę byłam
szczęśliwa tak, jak zawsze chciałam być.
Byłam
szczęśliwa, gdy w Villach biegaliśmy rano po lesie, gdy zabrał mnie do Seeboden
na Boże Narodzenie, gdy widziałam jego lepsze skoki, gdy jeździłam na łyżwach w
Ga-Pa i gdy zabrał mnie na szczyt Bergisel. I wtedy, gdy jednym głupim tekstem
potrafił mnie rozbawić, gdy śmiał się z mojego akcentu, gdy dostrzegałam w
tłumie jego twarz, a on wtedy robił śmieszną minę, gdy trzymał mnie za rękę i gdy
chodził za mną, wyjąc „Schnappi Das Kleine Krokodil”.
Byłam
szczęśliwa z nim.
-
To dlaczego z nim nie zostałaś?
-
Bo nie umiałam.
Nie
umiałam, nie miałam sił, za dużo się wydarzyło, a sytuacja przerosła mnie do
tego stopnia, że nie potrafię już ocenić, co jest dobre, a co złe.
Nie
powiedziała nic więcej. Usiadła naprzeciwko i westchnęła głęboko, jakby na
więcej wyjaśnień już nie miała siły. Może to i lepiej. Lilka położyła dłonie na
moich ramionach i lekko nimi wstrząsnęła, zmuszając mnie, abym na nią
spojrzała.
-
Co zamierzasz teraz robić?
Wzruszyłam
ramionami.
-
Nie mam pojęcia. Myślałam, żeby kontynuować studia, zrobić doktoranta, może
zaczepić się w Związku, nie wiem…
-
Wróć.
Jedno,
krótkie „wróć”, aby nagle stężeć, strzepnąć lilkowe ręce i poderwać się z
miejsca pod pretekstem rozpakowania walizki, a raczej odkopania w niej piżamy i
kosmetyczki.
-
Nie.
-
Bo co? Nie widzisz, że to świetna okazja? Zdążysz się przygotować, igrzyska są
za ponad miesiąc, dasz radę! Kubiak, do cholery! – wrzasnęła, stając za mną. –
Dlaczego nie?
-
Bo nie i już!
-
Tak ciężko trenowałaś przez kilka miesięcy! Byłaś nieziemsko mocna!
-
Właśnie, byłam – zaakcentowałam wyraźnie, gdyby jednak nie usłyszała. – Nigdzie
nie wracam, słyszysz? Skończyłam z łyżwami, wyjeżdżając stąd i przerywając
treningi. Nie mam zamiaru po raz kolejny ośmieszyć się przed milionami ludzi.
Już raz to zrobiłam, wystarczy.
-
Upadłaś wtedy, a nie się ośmieszyłaś! Ludzie na ciebie czekają, nie chwytasz
tego? Wszyscy chcą twojego powrotu na lód, zwłaszcza teraz! To twoje ostatnie igrzyska,
wykorzystaj ten fakt i chodź na trening!
-
Daj mi spokój.
-
Przecież wiem, że za tym tęsknisz. Nie przyjechałaś do domu, tylko od razu
pojechałaś na lodowisko!
-
Bo wiedziałam, że ty tam będziesz. I Nina. I mama też.
-
Jasne, wmawiaj sobie! Nelka, jesteś zbyt dobra i zbyt wiele osiągnęłaś, żeby w
ten sposób kończyć swoją karierę, słyszysz?
-
Przestań pieprzyć – warknęłam, wyrzucając z walizki połowę jej zawartości. – Nie mam trenera, nie mam sponsorów, ostatni
raz jeździłam w Sylwestra i zaręczam ci, że z mojej wrześniowej formy nie
zostało nic, co zapewniłoby mi chociaż awans do dowolnego. Więc daruj sobie i
daj mi znać, jeśli juniorki będą potrzebować fizjoterapeutki.
-
Ale Kubiak!
Trzasnęłam
drzwiami od łazienki. Jeden powrót wystarczy.
* * *
jestem w tarapatach za każdym razem
gdy patrzę w twoje oczy
ocalę siebie i oddalę się od wszystkich kłamstw
* * *
-
I tak siedzi przez cały czas?
-
Przez cały czas.
-
Serio?
-
W sumie to dzisiaj do trzeciej nad ranem lepiła pierogi.
-
Odzywa się?
-
Tylko wyje „Total eclipse of the heart” na zmianę z „Wherever you will go”.
Ewentualnie przylepia kartki na drzwi. No sam widzisz.
-
A jadła coś? Na przykład te pierogi?
-
Sądząc po tym, że nagle zubożał nam zapas wina, jedynie popada w alkoholizm.
-
Ja wszystko słyszę.
Odwróciłam
głowę od okna i przeniosłam do tej pory utkwiony w placu zabaw wzrok na
niezadowoloną Lilkę i na wpół załamanego, wpół rozbawionego Kamila. Tak, to ja,
śmierdzący półsłodkim winem obraz nędzy i rozpaczy z worami pod oczami,
nieumytymi włosami, w brudnym dresie z zaschniętą na nogawce plamą po
śmietanie.
-
O, mówi – mruknął fałszywie odkrywczym tonem Stoch. Tylko łypnęłam na niego
nieprzyjemnie i znów odwróciłam się w stronę okna. Znów pada śnieg z deszczem,
a facet z trzeciego piętra w bloku naprzeciwko wyszedł na papierosa. Już piąty
raz od siódmej. Dokonywałabym obserwacji, gdyby nie tyłek mistrza świata
sadowiący się praktycznie na moich stopach. Kamil spojrzał na mnie i uniósł
jedną z kartek, którą zdarł z drzwi. – „Stochy wstęp wzbroniony”? Ups?
-
Ona cię tu przysłała? – Kiwnęłam nieznacznie na Lilkę, która opierała się o
framugę drzwi i od niedzieli niezmiennie truła mi tyłek. – Czy ty nie masz
zaraz treningu? – spytałam Przybylską.
-
Spokojnie, mam jeszcze godzinę.
Wywróciłam
oczami i sięgnęłam po pilota od wieży, nieco ściszając Bono. Z tobą albo bez ciebie, do cholery.
-
Sam siebie przysłałem. Nasza ostatnia rozmowa daje mi do tego wystarczające
powody. Już nie mówiąc o tym, że po pierwsze, to ja się martwię, po drugie, nie
odbierasz telefonów, a po trzecie, chyba się przyjaźnimy. No i słyszałem, że
pierogów nalepiłaś, więc musiałem zajechać po drodze do Wisły. Także pięć
minut, zabieram swoją porcję i uciekam.
-
Przynajmniej jesteś szczery.
Roześmiał
się.
-
I jak ci tu? – spytał zupełnie spokojnie i tak bardzo po kamilowemu. Wzruszyłam
ramiona, wlepiając wzrok w dyndające z parapetu nogi. – Chłopaki cię
pozdrawiają. Pytali, czy przyjedziesz chociaż do Zakopca?
-
Podziękuj. Wiesz, co odpowiedzieć.
-
Już to zrobiłem. Taki jestem mądry.
-
Rzekłabym, że wręcz genialny.
-
No widzisz, już ci humor wraca! – Uderzył lekko swoim ramieniem o moje, a gdy
spojrzałam na niego i cicho prychnęłam śmiechem, objął mnie nim mocno. – Hej,
tym razem nie jesteś sama, okej? I nigdy, przenigdy tak nie myśl. Masz totalny
zakaz od lidera Pucharu Świata, łapiesz?
-
Nie rozśmieszaj mnie, gdy próbuję być smutna.
-
Ale się śmiejesz.
-
Tylko dlatego, że wypiłam za dużo wina.
Znów
się roześmiał, a ja razem z nim.
-
Wiesz, co z nim? – spytałam po dłuższej chwili ciszy, podczas której próbowałam
skupić się tylko i wyłącznie na miarowym oddechu i uderzającym pod moim
policzkiem sercu Kamila. Przymknęłam oczy, próbując uspokoić się i przenieść w
jakieś lepsze miejsce… I było dobrze, dopóki po mojej wyimaginowanej plaży nie
przebiegł cholerny Morgenstern.
-
Przed wyjazdem z hotelu gadałem z Gregorem. Mówił, że ponoć jest lepiej.
-
To dobrze – szepnęłam, wciskając się mocniej w jego bok i udając, że wcale
wielki głaz nie spadł mi z serca do żołądka. – To dobrze.
-
Zadzwoń do niego – wypalił nagle. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego z
niezrozumieniem.
-
Co?
-
Zadzwoń, napisz sms-a, cokolwiek. Daj mu jakiś znak. Na jego miejscu chciałbym
wiedzieć, na czym stoję.
Nie
odpowiedziałam, tylko znów wsparłam głowę na jego ramieniu. Zadzwonić, napisać…
Jakakolwiek forma kontaktu z nim przeraża mnie. Dokładnie tak, jak po wyjeździe
z Polski bałam się zadzwonić do kogokolwiek, tak, teraz nie wyobrażam sobie, by
porozmawiać z Thomasem. Co miałabym powiedzieć? Jak się wytłumaczyć? Wyjechałam, bo za bardzo boli mnie twoje
kłamstwo? Chcę, ale nie umiem z tobą być? Mimo wszystko tęsknię? Przepraszam?
-
Nelka, spieprzył sprawę, ale powinien wiedzieć dlaczego tak nagle zniknęłaś. I
powinien wiedzieć to od ciebie – dodał szybko.
-
Powinien wiedzieć, dlaczego od niego zwiała – wtrąciła Lilka. – Podejrzewam, że
to niezbyt skomplikowane, aby się domyślić.
-
A ty powinnaś wiedzieć, że my, faceci, nie powinniśmy się domyślać, bo z tego
nigdy nic dobrego nie wychodzi – odpowiedział Stoch, na co wywróciła oczami. –
Po prostu… Gdybym nie widział, jak bardzo mu zależy, a to z kolei świetnie
dostrzegamy, nie twierdziłbym, że na to zasługuje.
Zawsze
uwielbiałam, gdy Kamil wykładał mi męski światopogląd.
-
Znów stajesz w jego obronie. – Zaśmiałam się, ale nie zrozumiał. – Tak, jak w
Titisee, pamiętasz? Broniłeś jego zachowania z siłowni.
-
No bo, kurde, tak sprawę widzi facet, który jest twoim przyjacielem i który
wie, jak ona może wyglądać z drugiej strony.
Pomijając
Lilkę i jej „olaboga”, milczeliśmy przez krótką chwilę, podczas której analizowałam
‘za’ i ‘przeciw’ pomysłu Stocha. Remis.
-
Nie wiem, Kamil. Może napiszę, zobaczę… Na razie nie chcę o tym myśleć.
-
I tak napiszesz – stwierdziła Lila. – Zmiękłaś. Mam wrażenie, że gdyby nie ten
upadek, nie odpuszczałabyś mu tak łatwo.
Kamil
machnął na nią ręką, więc już nic nie mówiąc chwyciła swoją sportową torbę i
salutując, wyszła z mieszkania. Jeszcze chwilę wpatrywałam się w miejsce, w
którym stała, by w końcu zagryźć wargi i odwrócić głowę w drugą stronę.
-
Ona ma rację. Gdyby nie upadł, byłoby o wiele łatwiej odejść i po prostu o tym
nie myśleć – wyznałam, podciągając nosem. – Wolałabym być na niego wściekła i
go nienawidzić, niż tylko próbować choć trochę się złościć i martwić się.
-
Zależy ci na nim, Nelka.
-
I właśnie to jest najgorsze… Źle mi z
tym, co zrobił. Ale bez niego jest mi jeszcze gorzej.
Zaśmiał
się i przygarnął mnie do siebie, cmokając w bok głowy.
Jakie
to wszystko jest popaprane…
*
* *
Przepraszam. Usuń. Tak jest przecież lepiej. Usuń. Potrzebuję
czasu. Usuń. Wracaj do zdrowia.
Usuń. Pieprz się, nienawidzę tego, że
wciąż tak cholernie cię potrzebuję.
USUŃ.
-
Dasz pograć?
Zerknęłam
w bok na Staśka, który w najlepsze zajadał się chrupkowymi duszkami, a w
kącikach ust wciąż miał ślady po lodach. Westchnęłam, skasowałam kolejną już
wiadomość do Thomasa i włączyłam mu pierwszą lepszą gierkę.
Spędziliśmy
miły piątek. Dzięki Lilce pojechałam po Młodego do właściwej podstawówki, potem
zabrałam do Maka na kurczaka, a po zestawie z zabawką poszliśmy do kina na
Krainę Lodu, skąd wyszłam z włosami oblepionymi karmelowym popcornem. Jakby
było mało, uczepiła się mnie piosenka z filmu, więc siedząc w lodziarni, ciągle
śpiewałam, że „Mam tę moooc!”, gdy tej mocy w ogóle nie miałam, bo znów nie
spałam w nocy. W dodatku Staszek strasznie się rozbrykał i biegałam za nim po
całej Galerii Krakowskiej. Większego cholerstwa zbudować nie mogli. Tak więc
gdy w końcu złapałam młodego, wzięłam go pod pachę, wrzuciłam do samochodu i
pojechaliśmy na lodowisko. I siedzimy, oglądamy trening Lilki i nie wiem, jak
Młody, ale ja próbuję nie zwymiotować. Sama nie wiem, czy to z nerwów przed
spotkaniem z mamą, czy to połączenie fast fooda z popcornem, lodami i watą
cukrową postanowiło urządzić sobie przejażdżkę w górę.
Mimo
wszystko, przez cały dzień nie myślałam o niczym innym niż zabawki, bałwan Olaf
i to, czy wciąż pamiętam, jak poruszać się po Krakowie.
-
Więc co odpowiadasz, gdy mama pyta, ile zjadłeś dziś niezdrowego żarcia?
-
„Tylko gałkę lodów, mamo”.
-
Tak cię tylko sprawdzam.
Wyszczerzył
się znad telefonu i wrócił do gry. Uśmiechnęłam się i wbiłam wzrok w taflę.
Lilka właśnie przygotowywała się do powtórki programu dowolnego. Poprawiła
sznurówki i swobodnymi krokami objechała lodowisko, wykonując symulacje wejścia
do Lutza. W końcu stanęła w miejscu i przybrała odpowiednią pozę, a po chwili
zaczęła grać muzyka.
Wystukiwałam
nogami rytm melodii, bujając się na boki i uważnie obserwując każdy krok Lili.
Nie miała dobrego dnia. Myliła kroki, a w niektórych momentach popełniała
proste błędy. Przy drugim skoku wylądowała na obu nogach i skończyła skok,
podpierając się o bandę.
-
Coś jej nie pykło – osądził Młody. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, bo
jeszcze przed chwilą grał, a łyżwiarstwo jakoś nigdy go nie zachwycało. Dziwne,
prawda? W końcu syn naszej matki. – No co? Przecież widzę.
Naciągnęłam
mu kaptur na oczy i wróciłam do Lilki, kątem oka dostrzegając wchodzącą na halę
mamę. Popatrzyła w naszym kierunku i upewniając się, że nie porwałam Stasia,
stanęła obok Niny.
Lilka
jechała dalej, szykując się do kolejnego skoku. Flip. Odepchnęła się jedną
nogą, najechała tyłem, obróciła się trzy razy w powietrzu i wylądowała na
prawej łyżwie, po czym upadła z krzykiem na lód.
Ruchem
ręki kazałam Staszkowi zostać na swoim miejscu i zbiegłam po schodach w stronę
band. Dotarłam do tej, przy której leżała Lilka i przeskoczyłam ją, znajdując
się tuż obok niej.
-
Coś ty zrobiła?!
-
Kolano!
-
Nie ruszaj!
-
Boli!
-
Zabieraj łapy!
Odpuściła
i zakrywając mokrą od łez twarz, położyła się na lodzie. Zdjęłam jej lewą łyżwę
i podwinęłam legginsy. Dosłownie po sekundzie podjechała Nina i Filip, nasz
fizjoterapeuta. Wyrwałam mu apteczkę i chłodzący aerozol. Ręce trzęsły mi się
niemiłosiernie, w dodatku cały czas słyszałam wycie Lilki, a nad głową Nina
wrzeszczała, mieszając polski, niemiecki i jakiś znany tylko sobie język.
-
Miałaś nie ryzykować! Co ja mówiłam! Jak czujesz, że lecisz, to leć na dupę!
Nie kolano! Coś ty zrobiła! Arsch! Scheisse! Kurwa! Cycki!
-
Zamknij się do cholery! – wrzasnęłam, po raz kolejny oglądając kolano i modląc
się, aby to nie było to, na co wygląda. – Ja pierdolę.
-
Co? Kubiak, co? Gadaj mnie tu!
Wdech,
wydech, spokój. Spojrzałam na Filipa, którego mina zdradzała tę samą diagnozę.
Źle. Bardzo źle. Uniosłam głowę pierw na Ninę, a po chwili na mokrą od łez
twarz Lilki. I tak bardzo chcę ją w tym momencie przeprosić za to, że musi
usłyszeć wyrok ode mnie.
-
Więzadło krzyżowe. Musimy jechać do szpitala.
Cisza.
Podnieśliśmy Lilkę z lodu i posadziliśmy na plastikowym krzesełku. Przyniosłam jej
kurtkę i kucnęłam przed nią, chwytając ją za rękę. Drugą otarła policzki, po
których i tak po chwili popłynęły łzy.
-
Bez sensu – wybulgotała z zatkanym nosem. – Tyle trenowałam, tak się, kurwa,
starałam i jeden błąd… Jeden pieprzony błąd! – Wrzasnęła i rzuciła osmarkaną
chusteczką w przechodzącego obok Filipa. – Dlaczego, co? Dlaczego to zawsze
jestem ja?!
-
Pogotowie już jedzie – poinformowała mama. – Wytrzymasz?
-
A mam inne wyjście?!
-
Mówiłam, żebyś nie ryzykowała! Mówiłam! – zaczęła powtarzać Nina, wydeptując za
moimi plecami ścieżkę. – Ale nie, po co mnie słuchać!
-
Musiałam przecież wyćwiczyć ten skok!
-
Jak masz lecieć, to leć!
-
I stracić punkty!
-
Teraz to już wszystko straciłaś, nie sądzisz?
-
ZAMKNĄĆ SIĘ!
Wszystkie
spojrzenia nagle padły na tę rudowłosą kobietę w czerni z telefonem w dłoni.
Wiecznie poważną, a teraz czerwoną na twarzy, na której pojawiło się wyraźne
poirytowanie. I tylko raz w życiu widziałam ją w podobnym stanie.
-
Co się stało, już się nie odstaniesz. Teraz mamy ważniejszy problem na głowie.
– Popatrzyła kolejno na wszystkich, a na końcu utkwiła wzrok w jednej twarzy. –
Kto pojedzie do Soczi?
Jedno,
drugie, trzecie, czwarte spojrzenie wycelowane w tę samą osobę.
I
los-skurczybyk chciał, że byłam to ja.
* * *
zabierz mój smutek
zabierz to,
co tak bardzo boli
zabierz mój ból
wydostanę się i przetrwam burzę
wiem, że jestem ponad tobą i wiem, co powinnam
zrobić
więc zabierz mój smutek
* MKS MONDO Kraków – nazwa klubu
wymyślona na potrzeby opowiadania, nic takiego w rzeczywistości nie istnieje.
** Zabieg celowy.
*
Wymęczone.
Przejściówkowe. Totalnie i absolutnie złe. Ale jakie by nie było – jest, z
czego po prostu się cieszę. Jednak ponad dwa miesiące poza głową Nelki robią
swoje, więc wzięła przykład z Morgena i się zbuntowała. Odkąd ich rozdzieliłam
kompletnie nie dają o sobie pisać. Popaprańce przebrzydłe.
Ja
chciałam tylko po raz kolejny podziękować za każde dobre słowo. I Insofferente
z osobna za wszystkie piosenki, którymi mnie uraczyła, bo bez nich to nawet
ćwiartki Wena bym nie miała.
Ze
spraw organizacyjnych, to mam do powiedzenia tyle, że jedziemy teraz systemem „jeden
na miesiąc”, bo inaczej się naprawdę nie da. Nie z tym opowiadaniem, długością
jego rozdziałów i moją twórczą niemocą. Jestem totalnie wypalona pisarsko, ale
staram się z tym walczyć. Przynajmniej na potrzeby tego opowiadania, bo
obiecałam sobie, że je skończę. I mam nadzieję, że będziecie razem ze mną do
samego końca, pomimo odstępów czasowych w pojawianiu się rozdziałów.
Ściskam
każdego bardzo mocno z osobna i pozdrawiam w szczególności wszystkie moje
tutejsze maturzystki!