sobota, 22 listopada 2014

20. You and me against the world.


*

nikt nie widzi, nikt nie wie
jesteśmy sekretem, który nie może wyjść na jaw
tak to jest, tak to działa
daleko od innych, blisko siebie nawzajem

* * *

- Dziękuję.
Przymknęłam powieki, wciąż czując ciepło jego warg na swoich. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, ale bałam się. Bałam się, że jakiekolwiek słowo może tak po prostu zmieść tę chwilę i zepsuć jej wspomnienie. Nieco drżącymi palcami dotknęłam spoczywającej na mojej szyi dłoni Thomasa i lekko wygięłam usta w uśmiechu.
- I przepraszam.
Drgnęłam niespokojnie, gdy tak nagle się odsunął. Pierwszy odruch paniki nakazał mi przytrzymanie jego ręki. Nie chciałam aby mnie puszczał. Już nie. Wbiłam w niego stanowcze spojrzenie, podczas gdy w jego oczach tliła się niepewność i strach. Ten sam, który wciąż starał się ukrywać.
- Nie powinienem… MY nie powinniśmy.
Zacisnął szczęki i popatrzył na mnie swoimi pociemniałymi oczami, od których usilnie starałam się nie odwracać wzroku. Splotłam nasze palce ze sobą i ponownie zmniejszyłam dystans między nami. Nawet, jeśli ktoś zaraz mógł wejść do domku – w tamtej chwili miałam to gdzieś. Najważniejszy był on.
- Ja też się boję. – Niepewnie dotknęłam jego policzka. Nie odsunął się, a jego spojrzenie złagodniało. – Ale to jest dobry strach.
- Nela…
- Wiem, to czyste wariactwo. – Wysiliłam się na blady, pokrzepiający uśmiech i przesunęłam kciukiem po jego rozgrzanej skórze. – Ale warte tego wszystkiego.
- Nie masz pojęcia, w co próbujesz się wpakować.
- Nieważne. – Pokręciłam głową, a on zbliżył się o krok, po raz kolejny owiewając mnie swoim zapachem. – Wystarczy mi tylko fakt, że pakuję się w to z tobą.
- I to jest w tym wszystkim najgorsze. – Westchnął, choć kąciki jego ust drgnęły ku górze. Trochę niespokojnie ponownie przywarł ustami do moich, przytrzymując je przy nich i mrucząc w nie tak cicho, jakby nie chciał, aby ktokolwiek go usłyszał. – Jestem przerażony.
- Ja też. Andi stoi w oknie.

* * *

Spadałam, spadałam… i spadłam. Drgnęłam pod wpływem nagłego spięcia mięśnia i obudziłam się. Autobus właśnie wykonał ostry zakręt, chybocząc się na bok i przywołując do gardła całkowity brak jakiegokolwiek śniadania. Przytknęłam dłoń do ust i zacisnęłam mocniej powieki, czując rozsadzający ból głowy. Fatalne samopoczucie rozłożyło mnie na kanapie, odbierając siły na chociażby otworzenie oczu, nie wspominając już o podniesieniu się.
W skrócie: umierałam. A chłopaki zdawali się mieć z tego niezłą rozrywkę.
- Patrzcie, jak słodko śpi!
Gdzieś nad głową zabrzęczał mi rozanielony głos Gregora. Dosłownie parę sekund później rozległo się krótkie pstryknięcie i nawet zamknięte oczy nie uratowały mnie przed fleszem. Zdobyłam się na ciche stęknięcie i naciągnęłam na nos materiał jednej z siedmiu kurtek, którymi mnie obrzucili.
- Dobra, który odważny ją obudzi?
Pytanie Michiego zawisło w powietrzu bez odpowiedzi. Dopiero po kilku chwilach Didl zaproponował, aby ciągnęli słomki. Pomysł został odrzucony. Nie mieli słomek.
- A może w ogóle jej nie budźmy? – spytał w zamian.
- Jasne, zostawmy ją tutaj. Niech śpi, dopóki wieczorem nie obudzi się sama, zamknięta w autobusie na pustym parkingu i niech potem pourywa nam wszystkim głowy – sarknął Stefan. – Puknij ty się w łeb.
- Jak aniołek! – A Greg dalej swoje. Na litość boską, połaskotał mnie po policzku! – I uśmiecha się przez sen!
- Bez urazy, Schlieri, ale założę się, że właśnie cię w nim zamordowała – roześmiał się Wolf.
- A weź spierdalaj!
Koniec tego dobrego. Bardzo niechętnie rozkleiłam powieki i uniosłam głowę, obrzucając zaspanym spojrzeniem kolejno Gregora, Wolfganga, Michiego, Stefana i Didla. Stali nade mną jak te kołki i jakby odetchnęli, że sama się obudziłam. Skrzywiłam się, czując jak czaszka chyba pęka mi na pół i odrzuciłam grubą warstwę kurtek, po czym usiadłam, chowając głowę w ramionach.
- Jesteśmy już w Innsbrucku? – wymamrotałam do Wolfiego, gdy usiadł obok.
- Dojeżdżamy. Te czubki chciały cię tu zostawić, wyobrażasz sobie?
- Chyba nic mnie już nie zdziwi…
- Jestem madafaka Michael Jackson!
Michi chyba postanowił wyprowadzić mnie z błędu. Chwycił się dwóch foteli w momencie, w którym autobus zaczął hamować i zaczął lecieć do przodu. Omal nie zarył nosem o podłogę, ku wielkiemu rozczarowaniu Stefana.
- Nie. Jesteś tylko Michael Hayböck, tępa strzała ze słabością do makaronu.
- Mów, co chcesz, ale fajne dziewczyny nie dają swoich telefonów tępym strzałom.
- Po co ci jej telefon? Nie wystarczyło wziąć tylko numer?
Raz, dwa, trzy, cztery. Rozległy się cztery plaśnięcia, których Didl kompletnie nie zrozumiał. Popatrzył na chłopaków ze zdezorientowaniem i burknął ciche „ale o co wam chodzi?”.
- Przemilczę – mruknął Michi, po czym przeniósł pełne wyższości spojrzenie na Stefana. – Pamiętasz tę pannę z lodowiska, którą prawie rozjechałem?
- Tę od teorii noworocznego pocałunku?
- Teoria przekształciła się w praktykę, to po pierwsze. A po drugie… - Hayböck zamachał w powietrzu komórką. – Dała mi swój telefon.
- Hej, taki sam jak twój!
- Czy Didlowi świnia mózg wyżarła?
- Michi, jesteś pewien, że nie przyprawiłeś tej biednej dziewczyny o wstrząs mózgu? – spytał Gregor, za co prawie oberwał poduszką. – Z ciekawości pytam! Nieźle zaryła!
- Bujajcie się, frajerzy. Zoe to śliczna, mądra, wygadana dziewczyna, a intelektem przebija wszystkich was razem wziętych, o!
Gdzieś w połowie tej gadki głowa opadła mi na ramię Loitzla, a oczy znów przymknęły. I było całkiem miło i wygodnie, dopóki pojazd przestał się trząść, a Diess krzyknął, że jesteśmy na miejscu.
- Nela, dzieciaku, nie śpij. – Wolfi zaśmiał mi się do ucha i wysunął spod mojego rudego łba. Uśmiechnęłam się blado i uniosłam spojrzenie, natrafiając nim na przechodzącego obok Koflera. Niepewnie kiwnął do mnie głową i nim wyskoczył z autobusu, puścił oko. – Co ty będziesz w nocy robić, co?
Wzruszyłam lekko ramionami i pokierowana przeczuciem, obróciłam głowę w bok. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden tajemniczy uśmiech…
- Nie mam pojęcia.

* * *

w świetle dziennym, gdy świeci słońce
późną nocą, gdy księżyc oślepia
na oczach wszystkich
jak gwiazdy w ukryciu
ty i ja spalamy się

* * *

Stał tam. Kilkanaście metrów dalej, oparty o drzewo, z rękoma wciśniętymi w kieszenie. W bladym świetle latarni dostrzegałam błąkający się po jego ustach uśmiech, a z każdą, zmniejszającą dystans między nami chwilą, coraz wyraźniej widziałam jego roześmiane spojrzenie, które w końcu otuliło moją twarz. Bez zastanowienia chwyciłam wyciągniętą w moją stronę rękę. Gdy tylko splótł nasze palce ze sobą, poczułam rozchodzące się ciepło, wolno emanujące z jego dłoni, ogrzewające całe moje ciało.
- Gdzie idziemy?
- Niespodzianka.
- Mam się bać?
Uśmiechnął się łobuzersko i pokręcił głową.
- Wystarczy, że mi ufasz.
Tak, to rzeczywiście wystarczyło, abym bez zastanowienia ruszyła za nim i pozwoliła mu się poprowadzić. Trzymał mnie blisko siebie, gdy przechodziliśmy przez ulicę i gdy wstępowaliśmy na wąską, brukowaną ścieżkę, która prowadziła przez mały lasek. Był blisko przez całą drogę. Uwielbiam to. Uwielbiam, gdy trzyma moją rękę, gdy spogląda na mnie ukradkowo i delikatnie się uśmiecha. Uwielbiała czuć go przy sobie. To taka chora, narastająca zależność od drugiej osoby, która powiększa się z każdą, spędzoną wspólnie chwilą.
Irracjonalnie potrzebuję, aby był obok przez cały czas.
Nawet, jeśli to, co robiliśmy jest totalnie zabronione przez regulamin.
- Okej, jesteśmy prawie na miejscu.
- Prawie?
- A no prawie – mruknął, unosząc wzrok gdzieś wysoko i kiwając głową w tamtym kierunku. Niewiele z tego rozumiejąc powoli podążyłam za jego spojrzeniem.
- Żartujesz sobie?
 Bergisel. Ogromna, wspaniała, robiąca wrażenie Bergisel tak nagle wyrosła za nieodległą granicą lasku. Skromnie oświetlona, ale piękna. I jasne, prezentowała się cudownie, gdyby nie facjata Morgensterna, która nagle przysłoniła mi jej widok i malujący się na niej zawadiacki uśmiech.
- Ty nie żartujesz.
- Coś kiedyś mówiłaś o lęku wysokości?
Nim zdążyłam otworzyć usta i nazwać go idiotą, zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę. Oszalał! Znowu! I powtarzałam mu to przez cały czas - od momentu, w którym dotarliśmy do niewielkiego uskoku, za którym znajdował się prowadzący prosto pod bramy całego kompleksu chodnik, aż do samego wejścia. A on tylko się śmiał i przytakiwał i w tym wszystkim cały czas był tym Thomasem, któremu miałam ochotę skopać tyłek, za samo to, że jest taki… No właśnie taki. Że jest Thomasem, po prostu.
- To niby mnie boli głowa, ale to chyba tobie coś ciężkiego spadło na łeb – warknęłam, gdy zbliżyliśmy się do budki ochroniarskiej. Tylko się zaśmiał i zapukał w okienko, w którym pojawiła się brodata głowa stróża. No i już, po wycieczce, zaraz popuka się w czoło i każe nam spadać do domu…
- Cześć, Alf!
- Morgi, brachu!
Albo i nie. Niskiego wzrostu mężczyzna wyskoczył ze swojej budki i już po chwili klepał Thomasa po plecach. Uniosłam brwi, przyglądając się im i powoli przyswajając myśl, że już po mnie.
- Miło cię widzieć.
- Ciebie też, chłopaku. I to w jednym kawałku! Żeś nieźle zarył w tym Titisee, już myślałem, że cię u nas nie zobaczę!
- Ta-daam, a jednak. Słuchaj, Alf, jest taka sprawa… - Morgenstern zniżył konspiracyjnie głos i nie spuszczając wzroku ze swojego znajomego, machnął głową w moim kierunku. Alf, chyba dopiero wtedy mnie zauważył i przez chwilę przeskakiwał spojrzeniem po naszej dwójce. Aż w końcu uśmiechnął się pociesznie.
- Ohoho, wiem, o co chodzi. – Mrugnął porozumiewawczo na Thomasa i przepraszając nas na moment, schował się do budki, z której po chwili doszły nas strzępki rozmowy. Nie mogłam nie wykorzystać tego, aby nie trzepnąć blondasa w ramię. Gdy obrócił się do mnie, posłałam mu ponaglające spojrzenie, domagając się jakichś wyjaśnień. Wielce zdziwiony uniósł brwi, nie rozumiejąc, o co całe to zamieszanie, więc kiwnęłam głową na budkę. Wzruszył ramionami i nim zdołałam wykrzywić się w niezadowoleniu, rozległ się dźwięk otwieranej automatycznie bramy. – Załatwione. Tylko wiecie… nikomu ani słowa.
- Jasna sprawa. Dzięki, jesteś wielki. Chodź! – I nim zdążyłam cokolwiek dopowiedzieć, pociągnął mnie za rękę. W ostatniej chwili uśmiechnęłam się do machającego nam na odchodne Alfa i pobiegłam za Thomasem.
- Ech, dzieciaki…
- Morgenstern! – Zdusiłam krzyk, próbując dorównać mu tempa, gdy szybkim krokiem kierował się w stronę wieży. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Warczałam, tupałam, machałam rękoma z niezadowolenia, a ten nic. Tylko się durnowato ze mnie śmiał.  – Żadnego zwalczania lęków, słyszysz? Zapomnij! Wybij sobie z głowy, że tam wjadę, po moim trupie! – Dalej nic, ciągnie mnie paskud jeden. – Thomas! Nigdy w życiu nie…
Aha, czyli taki teraz ma sposób na uciszenie mnie? Nie powiem, bardzo miły i przyjemny, ale jednak wolałabym, żeby… A pieprzyć to, co bym wolała. Uwięziona między ścianą a jego ustami, zacisnęłam palce na thomasowej kurtce i lekko rozchyliłam wargi, pozwalając mu na pogłębienie pocałunku.
- Milcz, kobieto, psujesz mi moment – wymamrotał po chwili z ustami wciąż przy moich, po czym poczułam, jak sięga ręką gdzieś w okolicach mojego łokcia. I już odwracałam głowę, aby spojrzeć w tamtą stronę, gdy po raz kolejny na przeszkodzie stanęły mi jego wargi. Mówiłam coś kiedyś o wykorzystywaniu moich słabości, prawda? Cholera, chyba mogę to polubić. – Co my najlepszego wyprawiamy?
Zaśmiałam się, gdy na chwilę oderwał swoje usta od moich, a jego desperacki, ale drgający ze śmiechu głos przeciął ciszę. Stanęłam na palcach, po raz kolejny sięgając jego rozciągniętych w uśmiechu warg.
- Całujemy się pod skocznią.
- Rekreacyjnie?
- Możemy też przyjąć wersję, że próbujemy się ogrzać. Wiesz, trzeba ratować organizmy przed wychłodzeniem w takich warunkach.
- Okej, no to całujmy się dalej.
Westchnęłam, zarzucając ramiona na jego szyję i tak najzwyczajniej pozwalając mu na wszystko. Nawet na całkowite przejęcie kontroli nad moim umysłem, który szalał pod wpływem jego zapachu, ciepła, dotyku, całego jego. Nie przeszkadzało mi to. Ani piekące od uśmiechu policzki, ani bolące palce u stóp, na które wciąż musiałam się wspinać, ani dudniące w klatce piersiowej serce, ani to całkowite poczucie lekkości i bezpieczeństwa, które we mnie wyzwalał.
- Gdyby to Pointner widział – mruknęłam, między jednym a drugim pocałunkiem. – Tragedia.
Mruknął coś twierdząco, dalej chroniąc nas przed drastycznym spadkiem temperatury. A potem usłyszałam za plecami charakterystyczny dla wind DING! i nim się zorientowałam, Thomas naciągnął mi czapkę na pół twarzy i jednym sprawnym ruchem przerzucił sobie przez ramię.
- Czego Alex nie widzi, to go nie zaboli. To co? Na samą górę?
Halo, porwał mnie degenerat! Piszczałam i wrzeszczałam, ale gdy podsunęłam czapę do góry, drzwi dosunęły się do końca, a dźwig poderwał do góry. I po jabłkach…
- Morgenstern, jak Boga kocham, zabiję cię! – Niemocno, bo niemocno, ale huknęłam go pięścią w plecy i zaczęłam wierzgać nogami. – Puszczaj mnie, paskudzie uszaty! Dawno nie miałeś oka podbitego?
- No i wracamy do punktu wyjścia – westchnął i postawił mnie na ziemi. Od razu złapałam się przymocowanej do jednej ze ścian poręczy i czując lekko drgający pod nogami grunt, odwróciłam głowę od rozciągającej się za szybą tyrolskiej panoramy. Jak na złość musiałam patrzeć na Thomasa. – Hej, jeszcze dwie minuty temu…
- Dwie minuty temu byliśmy na dole! Na stabilnym gruncie!
- I oprócz tego nic się nie zmieniło.
- Ciśnienie się zmienia, a jak mi ciśnienie rośnie, to bywam nieprzyjemna.
- I bez ciśnienia ci się zdarza…
- Słucham?! – krzyknęłam, aż odskoczył ze śmiechem. A potem krzyknęłam drugi raz, bo spojrzałam w dół i spłynęłam zimnym potem. – Nienawidzę cię… - wymamrotałam prosto w jego klatkę piersiową i przycisnęłam do niej czoło.
- Ja ciebie też nie znoszę. – Zaśmiał się, gładząc mnie uspokajająco po plecach. Zamknęłam oczy i walczyłam z nienaturalnie głębokim i przyspieszonym oddechem, starając się skupić całą siłę woli na odepchnięciu strachu. To tylko ponad sto metrów nad ziemią. Wszystko tutaj jest zabezpieczone. Jestem z Thomasem. O, właśnie. A jak jestem z nim, to chyba nic złego się nie stanie, nie?
- To mówisz, że jaki ta skocznia ma rozmiar?
- Sto trzydzieści metrów.
Jęknęłam i przełknęłam rosnącą w gardle gulę.
- W porównaniu do Letalnicy czy Vikersundbakken to maleństwo.
- Kontynuuj, a ja pójdę się wyrzygać.
- Ty rzeczywiście psujesz mi moment, wiesz?
Spojrzałam na niego i wykrzywiłam usta. Dosłownie sekundę później rozległo się to samo dignięcie i winda się zatrzymała. Wdech i wydech.
- Jestem tutaj. Obiecuję, że nic ci się ze mną nie stanie.
Spojrzałam na jego pogodną twarz oraz wygięte w pokrzepiającym uśmiechu usta i skinęłam w potwierdzeniu głową. Nie, że się nie boję. Tylko boję się trochę mniej, bo jest ze mną. Kurczowo chwyciłam się jego ręki i weszłam pierwsza do pomieszczenia, w którym zazwyczaj skoczkowie oczekują na swoją kolej. Rozejrzałam się po rozstawionych krzesłach i przygotowanych na jutrzejszy trening listach startowych, a także kolorowych plakatach reklamujących skoki, konkursy w Innsbrucku i austriacką drużynę. Uśmiechałam się, dostrzegając na nich Thomasa, a potem patrzyłam, jak stoi obok, trzyma moją rękę i z rozbawieniem przygląda się mojemu zainteresowaniu zdjęciami.
- Jeśli chodzi o tę potworę Bergisel, to dała się zdobyć tylko raz. – Opuszkiem palca dotknął jednej fotografii, na której stał na podium między Małyszem a Hilde. Całość podpisana została datą 3 stycznia 2011 roku. Uśmiechnął się sam do siebie, nie odrywając spojrzenia od zdjęcia. – Taa, to był dobry sezon.
- Ten jeszcze się nie skończył. – Przypomniałam, opierając podbródek na jego ramieniu. – Udało ci się w Garmisch. Tutaj też może. I w Bischofshofen. Potem trochę sobie polatasz w Tauplitz, a później…
- Pojedziemy do Polski?
Powoli podniosłam na niego spojrzenie. Wiedziałam, co chciał powiedzieć, albo raczej o co chciał zapytać. A ja wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Pojedziemy do Polski. – Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową. Odwzajemnił grymas, ukazując tak lubiane przeze mnie delikatne zmarszczki na policzkach i złożył na moich ustach szybki pocałunek.
- A teraz chodź ze mną.
Jakbym przez cały czas nie robiła niczego innego! Poszłam za nim, bo nie miałam wyboru i dlatego, że chciałam. Czułam, że to jego podekscytowanie jakoś dziwnie podejrzane jest i śmierdzi na kilometr. Wyszliśmy na zewnątrz wyjściem, którym skoczkowie mogą udać się tylko w jedno miejsce.
- Belka – rzuciłam jakże odkrywczo. Thomas przytaknął i ucieszony niczym pięciolatek w wigilię puścił mnie i popruł schodkami w stronę wątpliwego bezpieczeństwa kłody. Już pomijam, że widok z góry, choć piękny zawrócił mi w głowie na tyle, że usiadłam na najwyższym schodku i skupiłam wzrok na Morgensternie, byleby nie widzieć tego, co działo się za nim. – Chcesz siedzieć na belce?
- Chcę siedzieć na belce z tobą.
Ładny tekst. I może serduszko lekko mi zakołatało pod żebrami, ale nie na tyle, abym miała nagle posadzić swoje dwadzieścia cztery lata na byle kawałku drewna, metalu, czy czegokolwiek, z czego było to zrobione.
- Nie, dziękuję, tutaj też mam ładne widoki.
- No chodź na belkę.
- Belką to cię chyba siostra w kołysce biła. Zapomnij! – Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej i całą swoją godnością próbowałam przytrzymać się zimnego schodka. – Thooomas, ja nie chcęęęę! – załkałam, gdy już pociągnął mnie na dół. Obrzuciłam go płaczliwym spojrzeniem, gdy tak zupełnie swobodnie wsunął się na belkę i poklepał miejsce obok siebie. – Spadnę.
- Nie spadniesz.
- Spadnę.
- A co ja ci obiecałem? – spytał, spoglądając na mnie spod uniesionych brwi. Nieco niepewnie zerknęłam na jego wyciągniętą rękę i obiecując sobie w duchu, że ostatni raz to on wybiera miejsce schadzki, chwyciłam ją. – No i już, siedzisz.
- Czemu ty mi to robisz…
- Bo chcę, abyś spojrzała na świat z mojej perspektywy – wyjaśnił, sięgając dłonią do mojego podbródka i delikatnie go uniósł, tym samym naprowadzając moje spojrzenie na rozciągające się przed nami miasto. – Spójrz. Pięknie, co?
- Pięknie. I przerażająco.
- Bo wysoko. Ale poza tym, to widoki zacne.
- To ten słynny cmentarz? – Machnęłam ręką na wprost. Przytaknął. – Masakra. Siedzisz na górze, sto trzydzieści metrów ponad ziemią, musisz skoczyć, mając świadomość, że zawsze coś się może stać i co widzisz? Cmentarz. Super.
- Masz bardzo pesymistyczny punkt widzenia. – Skrzywił się i pokręcił głową. – Wiesz jaki jest mój? Siedzę tutaj i myślę o tym, że muszę oddać dobry skok. Wyobrażam sobie, jak daleko chcę skoczyć i jedyne, co widzę to morze czerwono-białych flag oraz ludzi, wśród których jest moja rodzina i przyjaciele. Oprócz świadomości, że muszę dobrze skoczyć jest też ta, że oni tam na mnie czekają. Całego i zdrowego. Ewentualnie zwyciężającego konkurs – dodał z uśmiechem. – Jasne, boję się. Za każdym razem, nieważne, na której skoczni, gdy siedzę na belce i spoglądam w dół czuję strach. Zwłaszcza teraz, po tym upadku… Ale to mija, wiesz? Gdy już się odbiję i przez tych kilka chwil unoszę się w powietrzu… To jest najlepsze uczucie na świecie. Przebija je tylko każda chwila spędzona z Lilly.
Uśmiechnęłam się, gdy obrócił głowę w moją stronę z lekkim zawstydzeniem, jakby to wynurzenie nagle go skrępowało. Nie powinno.
- Dziękuję, że podzieliłeś się tym ze mną.
Rozpromieniony wyraz wrócił na jego twarz i wygiął kąciki ust do góry. Zapadła cisza, przerywana przez odgłosy wieczornego Innsbrucka. Tyle razy byłam w tym mieście, ale nigdy nie miałam okazji spojrzeć na nie z tej perspektywy. Objęłam je nieco niepewnym spojrzeniem i westchnęłam. W głowie odbijała się myśl, że gdzieś tam na dole jest mój tata. W końcu to tutaj wyniósł się już prawie dziesięć lat temu, zostawiając mnie w Polsce i tym samym, tak przynajmniej czasem czuję, zapominając, że jest moim ojcem. Będziesz zbyt zajęta łyżwami… Jak mogłabym kiedykolwiek być zbyt zajęta łyżwami, aby zapomnieć o własnym tacie? Jak? To on był i cały czas jest zbyt zajęty układaniem sobie życia bez mamy, że zapomniał o mnie. Zamiast być obok, on tylko od czasu do czasu pojawia się, gdy czegoś potrzebuje. I to wszystko.
- Hej, wszystko gra? Odpłynęłaś mi.
Uśmiechnęłam się przepraszająco i ułożyłam głowę na ramieniu Thomasa. Przymknęłam powieki, wdychając jego zapach i nieco się uspokajając. Jakkolwiek źle by nie było… Przynajmniej mam jego.
- Rozmawiałem z Andim - zaczął niepewnie i na chwilę zamilkł, więc cichym pomrukiem poprosiłam, aby kontynuował. – Twierdzi, że nic nie widział, nic nie słyszał i kazał dać sobie spokój.
- Nikomu nie powie?
- To Andreas. Twoja tajemnica staje się jego tajemnicą. Pytanie tylko…
- Jak długo to potrwa?
Przytaknął i potarł dłonią moje ramię. Jak dobrze by nie było, zawsze pojawi się jakiś problem. A problemy trzeba rozwiązywać. Nieważne z jakimi konsekwencjami.
- Jestem tylko fizjoterapeutką… - Podniosłam głowę i spojrzałam na Thomasa. – Mniej wartą, niż ty i to, co jeszcze możesz wyskakać.
- Nela…
- Kiedy będzie trzeba, odejdę. Aż tak mi na tym nie zależy, a ty… A ty jesteś Morgenstern. Jeszcze masz tu trochę do zrobienia.
- Jesteś powalona.
Wzruszyłam ramionami z bezradności, na co popatrzył na mnie z pomieszanym z ulgą rozczuleniem. Odgarnął kosmyk włosów z mojego policzka i wsunął go z powrotem pod czapkę, a na samym końcu posłał mi blady uśmiech.
- I właśnie to uwielbiam w tobie najbardziej.
To chyba najlepsza rzecz, jaką facet, mężczyzna! kiedykolwiek mi powiedział. I chrzanić tę okropną wysokość i skostniałe palce, moglibyśmy siedzieć tam do jutrzejszego treningu. Ale wtedy wszystko by się wydało i mój altruizm szlag jasny by trafił, więc po godzinie opuściliśmy Bergisel. Musiało być koło dwudziestej pierwszej, gdy z powrotem znaleźliśmy się na tyłach hotelu i puściliśmy swoje dłonie.
- Jeszcze jedno! – Na wpół krzyknął, nim udał się w swoją stronę. – Wróć ze mną jutro na Bergisel. Podczas treningu chcę, abyś to ty była ze mną na górze.
- Zobaczą nas…
- Jak pomagasz mi ze sprzętem, a nie jak mnie obmacujesz!
- Nie obmacuję cię!
- Aha, jak zjeżdżaliśmy windą złapałaś mnie za tyłek…
- Bo się prawie zacięła i się wystraszyłam!
Wywrócił oczami i posłał mi wyczekujące spojrzenie. No wariat, no!
- A Herbert?
- Zostaw mi go. To jak?
- Dobra. Aleś zdurniał całkiem.
- Przez ciebie.
- Idź już!
- No idę! Idę! – I już zrobił dwa kroki, ale cofnął się, po raz ostatni mnie pocałował, po czym kopnięty w zadek w podskokach poleciał na tyły hotelu.
I weź z takim żyj…
Zamroczona, aczkolwiek cholernie szczęśliwa, ruszyłam w stronę głównego wejścia do hotelu. Gdzieś z tyłu głowy Pharrell śpiewał mi, że jest happy, więc cicho mu wtórowałam, próbując przestać się tak durnowato uśmiechać. Nic z tego, czego efektem było kilka odwzajemnionych uśmiechów w lobby. Kiwnęłam głową do szczerzącego zęby Fannemela i przywołałam windę.
Naprawdę mi odbiło. Tak poważnie i niezaprzeczalnie. I, cholera, naprawdę dobrze się z tym czuję! Uśmiecham się, nie czuję zmęczenia, gwiżdżę pod nosem, chociaż kompletnie nie potrafię gwizdać. Jest… fajnie. Po prostu fajnie.
A dosłownie trzy sekundy później okazało się, że może być jeszcze lepiej.
- Cześć, Korniszonie.
- DEJVI!

* * *

- Kleju się nawąchałaś, czy to na mój widok? – Dawid rzucił mi podejrzliwe spojrzenie zza przymrużonych oczu. – Bo wyglądasz, jakbyś przez cały dzień chodziła z wieszakiem w ustach.
- Naprawdę cieszę się, że cię widzę! – Prawie krzyknęłam i dla potwierdzenia kopnęłam go pod stołem. Chyba nie był do końca przekonany, bo nawet mi nie oddał, tylko z pretensjonalnym „eeeeej!” wydął dolną wargę i skrzyżował ramiona. – Dejvi…
- No co?
- Tęskniłam za tobą!
To go trochę rozweseliło, chociaż z całych sił próbował powstrzymać cisnący się na usta uśmiech. Zatem szturchnęłam go raz i drugi, uśmiechając się najpiękniej, jak tylko potrafiłam, więc w końcu zaśmiał się tak całkowicie po dawidowemu.
- Dobra, dobra, ty mnie tu nie czaruj, bo mi na sms-y nie odpisywałaś. – Nagle spoważniał, a w jego głosie zabrzmiała nutka rozczarowania. Dawid wtopił się w kanapę i przez chwilę w ciszy mieszał rurką w soku, by w końcu podnieść na mnie dość smutne spojrzenie i westchnąć. – Ja tobie ‘wesołych świąt’, a ty… A ty nic.
I mam za swoje. W środku błagałam go, aby przestał patrzeć na mnie z takim żalem, ale jedyne, co mogłam w tej sytuacji to zacisnąć usta, aby nie poprosić go o to na głos. W końcu miał rację.
- Tak, wiem i biorę to na klatę.
- Nie musisz. Po prostu powiedz, co się stało. – Pochylił się nad stołem, zrównując poziom naszych twarzy i posłał mi ciepłe spojrzenie. – No chyba, że to jakaś tajemnica.
Popatrzyłam na niego dość niepewnie, czując napierające na mnie wątpliwości. Co mogłam mu powiedzieć? Że zamknęłam się w domu Morgensterna i tam, odcinając się od wszystkiego i wszystkich, próbowałam poukładać kilka spraw na nowo? O, a tak po drodze, nawiązałam jakąś dziwną, ale jakże bliską relację z samym Thomasem? Czułam, że to na pewno nie to, co Dawid chciałby usłyszeć. Ani to, co ja sama chciałam mu powiedzieć.
- Nie. To po prostu… Ja sama nie wiem, jak to wytłumaczyć. Tak dużo się ostatnio dzieje i chyba ledwo za tym nadążam, wiesz? Musiałam na chwilę się wyłączyć, odpocząć… Ale teraz jestem tutaj i patrz, ty też tu jesteś… Czy możemy wrócić do tego, co było w Titisee? – Uśmiechnęłam się niemrawo z nadzieją, że zaraz pokiwa głową, przystanie na moją propozycję i puścimy w niepamięć tę krótką przerwę. Ale on nieznośnie milczał. – Dejvi, naprawdę przepraszam. Nie unikałam cię, ja po prostu… Przepraszam.
- Masz szczęście, że z nikim tak dobrze mi się nie hejtuje Murańki jak z tobą. Inaczej musiałbym rozważać separację i na pocieszenie zaprzyjaźnić się z Kocurem. 
Prawie rzuciłam mu się na szyję ponad stołem. Zaśmiał się, na co wyszczerzyłam całe swoje uzębienie.
- Jakaś taka szczęśliwa jesteś – stwierdził nagle, przekrzywiając zabawnie głowę i przyglądając mi się. – Zupełnie inna niż w Niemczech.
- Już ci mówiłam…
- To nie to. Promieniujesz, koleżanko, jakby ci endorfiny w tyłek wstrzelili. Jeszcze chwila i chyba mi stąd odlecisz.
- Za to tobie zmęczenie uderza do tej anielskiej główki, bo majaczysz.
- Aha, jasne. Ja wiem, że jak mnie zobaczyłaś, to cię zamotało z euforii, ale nie wmówisz mi, że to wszystko… - Tu zmierzył mnie ręką od góry do dołu i pokręcił głową. - … to moja zasługa, bo, hej, nie dotrzymałem naszej umowy.
Zmarszczyłam czoło, przez chwilę patrząc na niego z niezrozumieniem. Westchnął, znowu, i wywrócił oczami.
- Miałem dobrze skakać. Czy dobrze skakałem? Nie. Wylądowałem w Planicy z dzieciarnią Matei na treningach i z Titusem w jednym pokoju.
- Och, co u Krzysia?
- Korniszon, ja o ważnych sprawach mówię, więc proszę, nie wyjeżdżaj mi tu z Krzysiem, bo mi w głowie wciąż echem odbija się jego chrapanie. Chodzi o to, że dałem ciała. Znowu. Mimo, że obiecałem i tobie i sobie i Łukaszowi i chłopakom, że już będzie dobrze. Czy jest dobrze? Nie!
- No teraz to poleciałeś… - Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową, kompletnie niewzruszona jego monologiem. Plus nie dowiedziałam się, co u Krzysia. – Oglądałam cię w Engelbergu. I wiesz co, łosiu? Ani przez chwilę nie pomyślałam, że nie dotrzymałeś umowy. Bo walczyłeś, bo super skakałeś… I byłam z ciebie cholernie dumna! Dalej jestem, więc uszy do góry, nie maż się i pokaż, jaki to Dejvi jest mega skoczek.
Doprawdy wyrabiam się w stawianiu Kubackiego na nogi. Chyba zacznę zapisywać w kalendarzyku każdy dzień, w którym Dawid rośnie o kilka centymetrów i bardziej w siebie wierzy.
- No i pokażę.
- Pokaż!
- Jeszcze zobaczą!
- Pewnie!
- I nie będzie mi Klimek miejsca do Soczi zajmował!
- Nie będzie!
Zmotywowała się maruda jedna i prawie udusiła mnie w swoich ramionach, gdy rozchodziliśmy się do swoich pokojów. Nareszcie. Teraz, kiedy Dawid już dojechał, w końcu czuję, że wszystko powoli zaczyna być na swoim miejscu.
- Hej, a ty? – zapytał, gdy już trzymałam dłoń na klamce.
- Ja?
- Twoja część umowy. Nie robisz żadnych głupot?
Głupot? Nie. Chyba nie. Chociaż nie, chwileczkę. Robię. Ale tylko jedną i wiesz, Dejvi, chyba nieszkodliwą dla nikogo. Bo ta głupota nie może mieć złych konsekwencji. To właśnie ona jest powodem, dla którego cały czas się uśmiecham. Dzięki niej chyba zaczynam być szczęśliwa, wiesz? A czy bycie szczęśliwą, można nazwać głupotą? W porządku, można. Ale to dobra głupota. Tylko nikt nie musi o niej wiedzieć…
- Nie, Dejvi. Przecież ci obiecałam.

* * *

mój azyl jest w twoich ramionach
gdy świat nakłada ciężkie brzemiona
mogę to ścierpieć po tysiąc razy
na twoim ramieniu mogę sięgnąć końca nieba

* * *

Jego Uszata Mość wymyślił sobie moją pomoc podczas treningu. Niech się uczy, na czym to polega, skoro ma tu z nami zostać. Powinna wiedzieć, jak radzić sobie ze sprzętem. Jasne, a Pointner, choć z początku nie chciał o tym słyszeć, w końcu się zgodził. I co mi z tego przyszło? Zadanie domowe przed snem – nauczyć się obsługi magicznej krótkofalówki. Niby nic trudnego, ale mój umysł jest kompletnie atechnologiczny. W swoim życiu zepsułam zbyt wiele odtwarzaczy mp3, by nie wiedzieć, jak skończy się historia tej cegły, w której jutro miał siedzieć Alex.
Parę przycisków, dwie lampki… Tylko która była od czego? Herbert mi to tłumaczył, ale zazwyczaj 90% z tego, co ten człowiek mówi, do mnie najzwyczajniej nie trafia. Dobra, to chyba będzie tak, jak na ulicy. Zielone – włączam. Czerwone – wyłączam. Chwila…
- A żółte to do czego? – mruknęłam do siebie. I nim cisnęłam to zło w elektronicznej postaci o ścianę, ktoś zapukał do drzwi. Nawciskałam coś, co miało być wyłącznikiem, odłożyłam parszywe urządzenie na szafkę i zwlokłam się z łóżka.
Mogłam się domyślić, że gdy uchylę drzwi, ujrzę w nich Morgensterna. Opartego nonszalancko o futrynę, uśmiechniętego… w piżamie.
- Cześć… Homer. – Uniosłam brwi, wlepiając w ogóle niezaskoczone spojrzenie w Simpsona na koszulce Thomasa. – Gratuluję, teraz mam ochotę na pączka.
- Nie, żeby coś, ale trochę ciągnie mi po nogach.
Nim zdążyłam przewrócić oczami, wślizgnął się do środka. Ze zdumieniem patrzyłam, jak przez chwilę rozgląda się po pokoju, jakby wcześniej w nim nie był, po czym najzwyczajniej w świecie walnął się na moje łóżko.
- Mogę wiedzieć, co robisz?
- Sprawdzam, czy masz wygodnie.
Och, okej, to mnie uspokoił. Zatrzasnęłam drzwi i stając nad nim, skrzyżowałam ramiona, domagając się jakiegoś małego wyjaśnienia. W końcu jest prawie północ, wszyscy już powinni dawno spać, a on tak po prostu przyszedł i zaczął wygrzewać mi łóżko.
- Właśnie miałam iść pod prysznic.
- Chcesz, żebym ci pomógł? – spytał z rozbrajającym, łobuzerskim uśmieszkiem, który tylko na sekundę zmiękczył mi nogi. Szybko przybrałam stanowczą pozycję i spojrzałam na niego z góry.
- Chcę, abyś wrócił do siebie, zanim Didl zacznie się zastanawiać, gdzie jesteś.
- Didl już dawno śpi.
- Ty też powinieneś.
- Ale mi się nie chce. – Wzruszył ramionami i dźgnął mnie palcem w udo. – Mogę u ciebie posiedzieć?
Machnęłam ręką i zamknęłam się w łazience. Idiota. Zamiast zachować wszelkie środki ostrożności, przyłazi sobie do mnie w środku nocy i, Boże, jak ja uwielbiam, gdy on stoi w drzwiach mojego pokoju!
Wskoczyłam w kraciaste spodnie i koszulkę z Mercurym, robiącymi za piżamę, rozpuściłam lekko wilgotne włosy i odkluczyłam się. Dalej leżał na łóżku, z rękoma pod głową i przymkniętymi oczami. Przekonana, że zasnął, na palcach skradłam się do drzwi i zgasiłam duże światło, zostawiając włączoną jedynie lampkę nocną. Podłączyłam telefon do ładowania, zasunęłam zasłony i w końcu stanęłam nad nim, kompletnie nie wiedząc, w którą stronę paskuda przesunąć, żeby zrobić sobie miejsce.
A spał jak aniołek.
- Czuję maliny?
Diabeł wcielony, jak ja go nienawidzę! Przecież ja zawału kiedyś dostanę, jak mi tak dalej będzie robił! Albo zabiję się, gdy znów z całej siły przywalę w ścianę i tak się od niej odbiję, że wyląduję na tyłku.
- Złaź! Natychmiast!
Inaczej jak siłą się go nie pozbędę. Próbowałam wszystkich sposobów, które bawiły go co raz bardziej i bardziej. Ciągnęłam za jedną i za drugą nogę i nic. Według pierwotnych zamierzeń miał wylądować na ziemi. Wyszło tyle, że to ja wylądowałam na nim. A przy okazji dostał kolanem po żebrach i chyba przez dziesięć minut go ratowałam, bo trafiłam w jeszcze niezagojonego siniaka.
- Już mnie nie boli.
- Przecież widzę.
- No dobra, boli, ale już nie tak bardzo.
Spojrzałam na niego nieufnie, mając na ustach tysięczne „przepraszam”. Uśmiechnął się blado, więc opuściłam jego koszulkę i fuknęłam powietrzem z nosa.
- Sam się o to prosiłeś.
Wcisnęłam się na końcówkę materaca i obrażona położyłam się do niego tyłem. Na nic zdały się jego próby obrócenia mnie w jego stronę i proszenie, żebym się nie złościła.
Co za młot.
- Nela, no przestań… - Zaśmiał się i w końcu przetoczył mnie na plecy. Posłałam mu groźne spojrzenie, które skontrował ze swoim rozbawionym. Naprawdę miałam ochotę go udusić. Widząc, że nic nie zdziała, westchnął. – Mam sobie iść?
I tak. I nie. Zacisnęłam usta, marszcząc czoło i przez chwilę wpatrując się w niego – nieco zmęczonego, ze zwichrzonymi włosami, z poczuciem winy na twarzy.
- Za dziesięć minut.
Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej i przymknęłam oczy, wsłuchując się w bijące pod moim policzkiem jego serce. Zsynchronizowałam swój oddech z jego i powoli uspokajałam się, czując ogarniającą mnie senność. Czułam, wędrujące po moich włosach palce i obejmujące mnie szczelniej ramiona.
- Cieszę się, że jest ktoś taki jak ty – wymamrotałam, czując nic innego jak spokój i pewność, że wreszcie jestem w odpowiednim miejscu. – Tylko ty tak naprawdę mnie rozumiesz. Tylko ty wiesz, jak to jest, nagle stracić wszystko i potem odbudowywać to kawałek po kawałku.
Uśmiechnęłam się pod nosem, czując, jak przyciska usta do czubka mojej głowy. Wtuliłam się mocniej w jego ciało, ciesząc się nim jeszcze przez tych kilka chwil.
- W jakiś dziwny sposób wydaje mi się, że czekałam na ciebie całe życie.

* * *

moglibyśmy stworzyć wszechświat właśnie tutaj
cały świat mógłby zniknąć
nawet bym nie zauważyła
nie przejmowałabym się tym
po prostu potrzebuję ciebie obok

*

NIESPODZIANKA!
Witam Was w nowym sezonie! Tak, wiem, rozdział miał pojawić się po konkursie indywidualnym, ale już nie mogłam wytrzymać i po raz kolejny moją silną wolę szlag jasny trafił. Wracam z kolejnym tasiemcem (ja już tego nie kontroluję, oni żyją swoim życiem) i powiem jedno: nigdy więcej takich przerw. Zamiast nabrać sił, wypadłam z rytmu i kompletnie nie wiedziałam, jak się zabrać za pisanie, zwłaszcza takiego cukierkowego rozdziału. Komuś wiaderko?
A tak właściwie… Czy ktoś tutaj jeszcze został? Czy skapitulowaliście z czekaniem? :D
Okej, nie będę dzisiaj dużo gadać. Powiem tylko tyle, że jakaś pusta ta belka w tym sezonie będzie bez tego Złamasa. Ale ogólnie to bez zmian – dalej latamy po przekątnej, dalej żujemy wkładki, dalej hejtujemy Waltera.
Dzięki, że czekaliście. Teraz już bez przerw – baaaaardzo powoli obieramy drogę w dół.

PS. Zoe, jest tak, jak obiecałam. :*
PS2. Niezmiennie zapraszam do Anssiego - KLIK. Wiem, to trochę inny klimat, ale wydaje mi się, że na ponure jesienne wieczory jak znalazł.
PS3. Jestem porąbana i za dużo myślę o przyszłości. No ale... Zajrzyjcie jeszcze TUTAJ.
PS4. I wszystkie razem: DEJVIIIIIII!