*
nikt nie widzi, nikt nie wie
jesteśmy sekretem, który nie może wyjść na jaw
tak to jest, tak to działa
daleko od innych, blisko siebie nawzajem
* * *
-
Dziękuję.
Przymknęłam
powieki, wciąż czując ciepło jego warg na swoich. Chciałam coś powiedzieć,
cokolwiek, ale bałam się. Bałam się, że jakiekolwiek słowo może tak po prostu
zmieść tę chwilę i zepsuć jej wspomnienie. Nieco drżącymi palcami dotknęłam
spoczywającej na mojej szyi dłoni Thomasa i lekko wygięłam usta w uśmiechu.
-
I przepraszam.
Drgnęłam
niespokojnie, gdy tak nagle się odsunął. Pierwszy odruch paniki nakazał mi
przytrzymanie jego ręki. Nie chciałam aby mnie puszczał. Już nie. Wbiłam w
niego stanowcze spojrzenie, podczas gdy w jego oczach tliła się niepewność i
strach. Ten sam, który wciąż starał się ukrywać.
-
Nie powinienem… MY nie powinniśmy.
Zacisnął
szczęki i popatrzył na mnie swoimi pociemniałymi oczami, od których usilnie
starałam się nie odwracać wzroku. Splotłam nasze palce ze sobą i ponownie
zmniejszyłam dystans między nami. Nawet, jeśli ktoś zaraz mógł wejść do domku –
w tamtej chwili miałam to gdzieś. Najważniejszy był on.
-
Ja też się boję. – Niepewnie dotknęłam jego policzka. Nie odsunął się, a jego
spojrzenie złagodniało. – Ale to jest dobry strach.
-
Nela…
-
Wiem, to czyste wariactwo. – Wysiliłam się na blady, pokrzepiający uśmiech i
przesunęłam kciukiem po jego rozgrzanej skórze. – Ale warte tego wszystkiego.
-
Nie masz pojęcia, w co próbujesz się wpakować.
-
Nieważne. – Pokręciłam głową, a on zbliżył się o krok, po raz kolejny owiewając
mnie swoim zapachem. – Wystarczy mi tylko fakt, że pakuję się w to z tobą.
-
I to jest w tym wszystkim najgorsze. – Westchnął, choć kąciki jego ust drgnęły
ku górze. Trochę niespokojnie ponownie przywarł ustami do moich, przytrzymując
je przy nich i mrucząc w nie tak cicho, jakby nie chciał, aby ktokolwiek go
usłyszał. – Jestem przerażony.
-
Ja też. Andi stoi w oknie.
* * *
Spadałam,
spadałam… i spadłam. Drgnęłam pod wpływem nagłego spięcia mięśnia i obudziłam
się. Autobus właśnie wykonał ostry zakręt, chybocząc się na bok i przywołując
do gardła całkowity brak jakiegokolwiek śniadania. Przytknęłam dłoń do ust i
zacisnęłam mocniej powieki, czując rozsadzający ból głowy. Fatalne samopoczucie
rozłożyło mnie na kanapie, odbierając siły na chociażby otworzenie oczu, nie
wspominając już o podniesieniu się.
W
skrócie: umierałam. A chłopaki zdawali się mieć z tego niezłą rozrywkę.
-
Patrzcie, jak słodko śpi!
Gdzieś
nad głową zabrzęczał mi rozanielony głos Gregora. Dosłownie parę sekund później
rozległo się krótkie pstryknięcie i nawet zamknięte oczy nie uratowały mnie
przed fleszem. Zdobyłam się na ciche stęknięcie i naciągnęłam na nos materiał
jednej z siedmiu kurtek, którymi mnie obrzucili.
-
Dobra, który odważny ją obudzi?
Pytanie
Michiego zawisło w powietrzu bez odpowiedzi. Dopiero po kilku chwilach Didl
zaproponował, aby ciągnęli słomki. Pomysł został odrzucony. Nie mieli słomek.
-
A może w ogóle jej nie budźmy? – spytał w zamian.
-
Jasne, zostawmy ją tutaj. Niech śpi, dopóki wieczorem nie obudzi się sama,
zamknięta w autobusie na pustym parkingu i niech potem pourywa nam wszystkim
głowy – sarknął Stefan. – Puknij ty się w łeb.
-
Jak aniołek! – A Greg dalej swoje. Na litość boską, połaskotał mnie po
policzku! – I uśmiecha się przez sen!
-
Bez urazy, Schlieri, ale założę się, że właśnie cię w nim zamordowała –
roześmiał się Wolf.
-
A weź spierdalaj!
Koniec
tego dobrego. Bardzo niechętnie rozkleiłam powieki i uniosłam głowę, obrzucając
zaspanym spojrzeniem kolejno Gregora, Wolfganga, Michiego, Stefana i Didla.
Stali nade mną jak te kołki i jakby odetchnęli, że sama się obudziłam.
Skrzywiłam się, czując jak czaszka chyba pęka mi na pół i odrzuciłam grubą
warstwę kurtek, po czym usiadłam, chowając głowę w ramionach.
-
Jesteśmy już w Innsbrucku? – wymamrotałam do Wolfiego, gdy usiadł obok.
-
Dojeżdżamy. Te czubki chciały cię tu zostawić, wyobrażasz sobie?
-
Chyba nic mnie już nie zdziwi…
-
Jestem madafaka Michael Jackson!
Michi
chyba postanowił wyprowadzić mnie z błędu. Chwycił się dwóch foteli w momencie,
w którym autobus zaczął hamować i zaczął lecieć do przodu. Omal nie zarył nosem
o podłogę, ku wielkiemu rozczarowaniu Stefana.
-
Nie. Jesteś tylko Michael Hayböck, tępa strzała ze słabością do makaronu.
-
Mów, co chcesz, ale fajne dziewczyny nie dają swoich telefonów tępym strzałom.
-
Po co ci jej telefon? Nie wystarczyło wziąć tylko numer?
Raz,
dwa, trzy, cztery. Rozległy się cztery plaśnięcia, których Didl kompletnie nie
zrozumiał. Popatrzył na chłopaków ze zdezorientowaniem i burknął ciche „ale o
co wam chodzi?”.
-
Przemilczę – mruknął Michi, po czym przeniósł pełne wyższości spojrzenie na
Stefana. – Pamiętasz tę pannę z lodowiska, którą prawie rozjechałem?
-
Tę od teorii noworocznego pocałunku?
-
Teoria przekształciła się w praktykę, to po pierwsze. A po drugie… - Hayböck
zamachał w powietrzu komórką. – Dała mi swój telefon.
-
Hej, taki sam jak twój!
-
Czy Didlowi świnia mózg wyżarła?
-
Michi, jesteś pewien, że nie przyprawiłeś tej biednej dziewczyny o wstrząs
mózgu? – spytał Gregor, za co prawie oberwał poduszką. – Z ciekawości pytam!
Nieźle zaryła!
-
Bujajcie się, frajerzy. Zoe to śliczna, mądra, wygadana dziewczyna, a
intelektem przebija wszystkich was razem wziętych, o!
Gdzieś
w połowie tej gadki głowa opadła mi na ramię Loitzla, a oczy znów przymknęły. I
było całkiem miło i wygodnie, dopóki pojazd przestał się trząść, a Diess
krzyknął, że jesteśmy na miejscu.
-
Nela, dzieciaku, nie śpij. – Wolfi zaśmiał mi się do ucha i wysunął spod mojego
rudego łba. Uśmiechnęłam się blado i uniosłam spojrzenie, natrafiając nim na
przechodzącego obok Koflera. Niepewnie kiwnął do mnie głową i nim wyskoczył z
autobusu, puścił oko. – Co ty będziesz w nocy robić, co?
Wzruszyłam
lekko ramionami i pokierowana przeczuciem, obróciłam głowę w bok. Wystarczyło
jedno spojrzenie, jeden tajemniczy uśmiech…
-
Nie mam pojęcia.
* * *
w świetle dziennym, gdy świeci słońce
późną nocą, gdy księżyc oślepia
na oczach wszystkich
jak gwiazdy w ukryciu
ty i ja spalamy się
* * *
Stał
tam. Kilkanaście metrów dalej, oparty o drzewo, z rękoma wciśniętymi w
kieszenie. W bladym świetle latarni dostrzegałam błąkający się po jego ustach
uśmiech, a z każdą, zmniejszającą dystans między nami chwilą, coraz wyraźniej
widziałam jego roześmiane spojrzenie, które w końcu otuliło moją twarz. Bez
zastanowienia chwyciłam wyciągniętą w moją stronę rękę. Gdy tylko splótł nasze
palce ze sobą, poczułam rozchodzące się ciepło, wolno emanujące z jego dłoni,
ogrzewające całe moje ciało.
-
Gdzie idziemy?
-
Niespodzianka.
-
Mam się bać?
Uśmiechnął
się łobuzersko i pokręcił głową.
-
Wystarczy, że mi ufasz.
Tak,
to rzeczywiście wystarczyło, abym bez zastanowienia ruszyła za nim i pozwoliła
mu się poprowadzić. Trzymał mnie blisko siebie, gdy przechodziliśmy przez ulicę
i gdy wstępowaliśmy na wąską, brukowaną ścieżkę, która prowadziła przez mały
lasek. Był blisko przez całą drogę. Uwielbiam to. Uwielbiam, gdy trzyma moją
rękę, gdy spogląda na mnie ukradkowo i delikatnie się uśmiecha. Uwielbiała czuć
go przy sobie. To taka chora, narastająca zależność od drugiej osoby, która
powiększa się z każdą, spędzoną wspólnie chwilą.
Irracjonalnie
potrzebuję, aby był obok przez cały czas.
Nawet,
jeśli to, co robiliśmy jest totalnie zabronione przez regulamin.
-
Okej, jesteśmy prawie na miejscu.
-
Prawie?
-
A no prawie – mruknął, unosząc wzrok gdzieś wysoko i kiwając głową w tamtym
kierunku. Niewiele z tego rozumiejąc powoli podążyłam za jego spojrzeniem.
-
Żartujesz sobie?
Bergisel. Ogromna, wspaniała, robiąca wrażenie
Bergisel tak nagle wyrosła za nieodległą granicą lasku. Skromnie oświetlona,
ale piękna. I jasne, prezentowała się cudownie, gdyby nie facjata Morgensterna,
która nagle przysłoniła mi jej widok i malujący się na niej zawadiacki uśmiech.
-
Ty nie żartujesz.
-
Coś kiedyś mówiłaś o lęku wysokości?
Nim
zdążyłam otworzyć usta i nazwać go idiotą, zaśmiał się i pociągnął mnie za
rękę. Oszalał! Znowu! I powtarzałam mu to przez cały czas - od momentu, w
którym dotarliśmy do niewielkiego uskoku, za którym znajdował się prowadzący
prosto pod bramy całego kompleksu chodnik, aż do samego wejścia. A on tylko się
śmiał i przytakiwał i w tym wszystkim cały czas był tym Thomasem, któremu
miałam ochotę skopać tyłek, za samo to, że jest taki… No właśnie taki. Że jest
Thomasem, po prostu.
-
To niby mnie boli głowa, ale to chyba tobie coś ciężkiego spadło na łeb –
warknęłam, gdy zbliżyliśmy się do budki ochroniarskiej. Tylko się zaśmiał i
zapukał w okienko, w którym pojawiła się brodata głowa stróża. No i już, po
wycieczce, zaraz popuka się w czoło i każe nam spadać do domu…
-
Cześć, Alf!
-
Morgi, brachu!
Albo
i nie. Niskiego wzrostu mężczyzna wyskoczył ze swojej budki i już po chwili
klepał Thomasa po plecach. Uniosłam brwi, przyglądając się im i powoli
przyswajając myśl, że już po mnie.
-
Miło cię widzieć.
-
Ciebie też, chłopaku. I to w jednym kawałku! Żeś nieźle zarył w tym Titisee,
już myślałem, że cię u nas nie zobaczę!
-
Ta-daam, a jednak. Słuchaj, Alf, jest taka sprawa… - Morgenstern zniżył
konspiracyjnie głos i nie spuszczając wzroku ze swojego znajomego, machnął
głową w moim kierunku. Alf, chyba dopiero wtedy mnie zauważył i przez chwilę
przeskakiwał spojrzeniem po naszej dwójce. Aż w końcu uśmiechnął się pociesznie.
-
Ohoho, wiem, o co chodzi. – Mrugnął porozumiewawczo na Thomasa i przepraszając
nas na moment, schował się do budki, z której po chwili doszły nas strzępki
rozmowy. Nie mogłam nie wykorzystać tego, aby nie trzepnąć blondasa w ramię.
Gdy obrócił się do mnie, posłałam mu ponaglające spojrzenie, domagając się
jakichś wyjaśnień. Wielce zdziwiony uniósł brwi, nie rozumiejąc, o co całe to
zamieszanie, więc kiwnęłam głową na budkę. Wzruszył ramionami i nim zdołałam
wykrzywić się w niezadowoleniu, rozległ się dźwięk otwieranej automatycznie
bramy. – Załatwione. Tylko wiecie… nikomu ani słowa.
-
Jasna sprawa. Dzięki, jesteś wielki. Chodź! – I nim zdążyłam cokolwiek dopowiedzieć,
pociągnął mnie za rękę. W ostatniej chwili uśmiechnęłam się do machającego nam
na odchodne Alfa i pobiegłam za Thomasem.
-
Ech, dzieciaki…
-
Morgenstern! – Zdusiłam krzyk, próbując dorównać mu tempa, gdy szybkim krokiem
kierował się w stronę wieży. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Warczałam,
tupałam, machałam rękoma z niezadowolenia, a ten nic. Tylko się durnowato ze
mnie śmiał. – Żadnego zwalczania lęków,
słyszysz? Zapomnij! Wybij sobie z głowy, że tam wjadę, po moim trupie! – Dalej
nic, ciągnie mnie paskud jeden. – Thomas! Nigdy w życiu nie…
Aha,
czyli taki teraz ma sposób na uciszenie mnie? Nie powiem, bardzo miły i
przyjemny, ale jednak wolałabym, żeby… A pieprzyć to, co bym wolała. Uwięziona
między ścianą a jego ustami, zacisnęłam palce na thomasowej kurtce i lekko
rozchyliłam wargi, pozwalając mu na pogłębienie pocałunku.
-
Milcz, kobieto, psujesz mi moment – wymamrotał po chwili z ustami wciąż przy
moich, po czym poczułam, jak sięga ręką gdzieś w okolicach mojego łokcia. I już
odwracałam głowę, aby spojrzeć w tamtą stronę, gdy po raz kolejny na
przeszkodzie stanęły mi jego wargi. Mówiłam coś kiedyś o wykorzystywaniu moich
słabości, prawda? Cholera, chyba mogę to polubić. – Co my najlepszego
wyprawiamy?
Zaśmiałam
się, gdy na chwilę oderwał swoje usta od moich, a jego desperacki, ale drgający
ze śmiechu głos przeciął ciszę. Stanęłam na palcach, po raz kolejny sięgając
jego rozciągniętych w uśmiechu warg.
-
Całujemy się pod skocznią.
-
Rekreacyjnie?
-
Możemy też przyjąć wersję, że próbujemy się ogrzać. Wiesz, trzeba ratować
organizmy przed wychłodzeniem w takich warunkach.
-
Okej, no to całujmy się dalej.
Westchnęłam,
zarzucając ramiona na jego szyję i tak najzwyczajniej pozwalając mu na
wszystko. Nawet na całkowite przejęcie kontroli nad moim umysłem, który szalał
pod wpływem jego zapachu, ciepła, dotyku, całego jego. Nie przeszkadzało mi to.
Ani piekące od uśmiechu policzki, ani bolące palce u stóp, na które wciąż
musiałam się wspinać, ani dudniące w klatce piersiowej serce, ani to całkowite
poczucie lekkości i bezpieczeństwa, które we mnie wyzwalał.
-
Gdyby to Pointner widział – mruknęłam, między jednym a drugim pocałunkiem. –
Tragedia.
Mruknął
coś twierdząco, dalej chroniąc nas przed drastycznym spadkiem temperatury. A
potem usłyszałam za plecami charakterystyczny dla wind DING! i nim się
zorientowałam, Thomas naciągnął mi czapkę na pół twarzy i jednym sprawnym
ruchem przerzucił sobie przez ramię.
-
Czego Alex nie widzi, to go nie zaboli. To co? Na samą górę?
Halo,
porwał mnie degenerat! Piszczałam i wrzeszczałam, ale gdy podsunęłam czapę do
góry, drzwi dosunęły się do końca, a dźwig poderwał do góry. I po jabłkach…
-
Morgenstern, jak Boga kocham, zabiję cię! – Niemocno, bo niemocno, ale huknęłam
go pięścią w plecy i zaczęłam wierzgać nogami. – Puszczaj mnie, paskudzie
uszaty! Dawno nie miałeś oka podbitego?
-
No i wracamy do punktu wyjścia – westchnął i postawił mnie na ziemi. Od razu
złapałam się przymocowanej do jednej ze ścian poręczy i czując lekko drgający
pod nogami grunt, odwróciłam głowę od rozciągającej się za szybą tyrolskiej
panoramy. Jak na złość musiałam patrzeć na Thomasa. – Hej, jeszcze dwie minuty
temu…
-
Dwie minuty temu byliśmy na dole! Na stabilnym gruncie!
-
I oprócz tego nic się nie zmieniło.
-
Ciśnienie się zmienia, a jak mi ciśnienie rośnie, to bywam nieprzyjemna.
-
I bez ciśnienia ci się zdarza…
-
Słucham?! – krzyknęłam, aż odskoczył ze śmiechem. A potem krzyknęłam drugi raz,
bo spojrzałam w dół i spłynęłam zimnym potem. – Nienawidzę cię… - wymamrotałam
prosto w jego klatkę piersiową i przycisnęłam do niej czoło.
-
Ja ciebie też nie znoszę. – Zaśmiał się, gładząc mnie uspokajająco po plecach.
Zamknęłam oczy i walczyłam z nienaturalnie głębokim i przyspieszonym oddechem,
starając się skupić całą siłę woli na odepchnięciu strachu. To tylko ponad sto
metrów nad ziemią. Wszystko tutaj jest zabezpieczone. Jestem z Thomasem. O,
właśnie. A jak jestem z nim, to chyba nic złego się nie stanie, nie?
-
To mówisz, że jaki ta skocznia ma rozmiar?
-
Sto trzydzieści metrów.
Jęknęłam
i przełknęłam rosnącą w gardle gulę.
-
W porównaniu do Letalnicy czy Vikersundbakken to maleństwo.
-
Kontynuuj, a ja pójdę się wyrzygać.
-
Ty rzeczywiście psujesz mi moment, wiesz?
Spojrzałam
na niego i wykrzywiłam usta. Dosłownie sekundę później rozległo się to samo
dignięcie i winda się zatrzymała. Wdech i wydech.
-
Jestem tutaj. Obiecuję, że nic ci się ze mną nie stanie.
Spojrzałam
na jego pogodną twarz oraz wygięte w pokrzepiającym uśmiechu usta i skinęłam w
potwierdzeniu głową. Nie, że się nie boję. Tylko boję się trochę mniej, bo jest
ze mną. Kurczowo chwyciłam się jego ręki i weszłam pierwsza do pomieszczenia, w
którym zazwyczaj skoczkowie oczekują na swoją kolej. Rozejrzałam się po
rozstawionych krzesłach i przygotowanych na jutrzejszy trening listach
startowych, a także kolorowych plakatach reklamujących skoki, konkursy w
Innsbrucku i austriacką drużynę. Uśmiechałam się, dostrzegając na nich Thomasa,
a potem patrzyłam, jak stoi obok, trzyma moją rękę i z rozbawieniem przygląda
się mojemu zainteresowaniu zdjęciami.
-
Jeśli chodzi o tę potworę Bergisel, to dała się zdobyć tylko raz. – Opuszkiem
palca dotknął jednej fotografii, na której stał na podium między Małyszem a
Hilde. Całość podpisana została datą 3 stycznia 2011 roku. Uśmiechnął się sam
do siebie, nie odrywając spojrzenia od zdjęcia. – Taa, to był dobry sezon.
-
Ten jeszcze się nie skończył. – Przypomniałam, opierając podbródek na jego
ramieniu. – Udało ci się w Garmisch. Tutaj też może. I w Bischofshofen. Potem
trochę sobie polatasz w Tauplitz, a później…
-
Pojedziemy do Polski?
Powoli
podniosłam na niego spojrzenie. Wiedziałam, co chciał powiedzieć, albo raczej o
co chciał zapytać. A ja wiedziałam, co odpowiedzieć.
-
Pojedziemy do Polski. – Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową. Odwzajemnił grymas,
ukazując tak lubiane przeze mnie delikatne zmarszczki na policzkach i złożył na
moich ustach szybki pocałunek.
-
A teraz chodź ze mną.
Jakbym
przez cały czas nie robiła niczego innego! Poszłam za nim, bo nie miałam wyboru
i dlatego, że chciałam. Czułam, że to jego podekscytowanie jakoś dziwnie
podejrzane jest i śmierdzi na kilometr. Wyszliśmy na zewnątrz wyjściem, którym
skoczkowie mogą udać się tylko w jedno miejsce.
-
Belka – rzuciłam jakże odkrywczo. Thomas przytaknął i ucieszony niczym
pięciolatek w wigilię puścił mnie i popruł schodkami w stronę wątpliwego
bezpieczeństwa kłody. Już pomijam, że widok z góry, choć piękny zawrócił mi w
głowie na tyle, że usiadłam na najwyższym schodku i skupiłam wzrok na
Morgensternie, byleby nie widzieć tego, co działo się za nim. – Chcesz siedzieć
na belce?
-
Chcę siedzieć na belce z tobą.
Ładny
tekst. I może serduszko lekko mi zakołatało pod żebrami, ale nie na tyle, abym
miała nagle posadzić swoje dwadzieścia cztery lata na byle kawałku drewna,
metalu, czy czegokolwiek, z czego było to zrobione.
-
Nie, dziękuję, tutaj też mam ładne widoki.
-
No chodź na belkę.
-
Belką to cię chyba siostra w kołysce biła. Zapomnij! – Skrzyżowałam ramiona na
klatce piersiowej i całą swoją godnością próbowałam przytrzymać się zimnego
schodka. – Thooomas, ja nie chcęęęę! – załkałam, gdy już pociągnął mnie na dół.
Obrzuciłam go płaczliwym spojrzeniem, gdy tak zupełnie swobodnie wsunął się na
belkę i poklepał miejsce obok siebie. – Spadnę.
-
Nie spadniesz.
-
Spadnę.
-
A co ja ci obiecałem? – spytał, spoglądając na mnie spod uniesionych brwi. Nieco
niepewnie zerknęłam na jego wyciągniętą rękę i obiecując sobie w duchu, że
ostatni raz to on wybiera miejsce schadzki, chwyciłam ją. – No i już, siedzisz.
-
Czemu ty mi to robisz…
-
Bo chcę, abyś spojrzała na świat z mojej perspektywy – wyjaśnił, sięgając
dłonią do mojego podbródka i delikatnie go uniósł, tym samym naprowadzając moje
spojrzenie na rozciągające się przed nami miasto. – Spójrz. Pięknie, co?
-
Pięknie. I przerażająco.
-
Bo wysoko. Ale poza tym, to widoki zacne.
-
To ten słynny cmentarz? – Machnęłam ręką na wprost. Przytaknął. – Masakra.
Siedzisz na górze, sto trzydzieści metrów ponad ziemią, musisz skoczyć, mając
świadomość, że zawsze coś się może stać i co widzisz? Cmentarz. Super.
-
Masz bardzo pesymistyczny punkt widzenia. – Skrzywił się i pokręcił głową. –
Wiesz jaki jest mój? Siedzę tutaj i myślę o tym, że muszę oddać dobry skok.
Wyobrażam sobie, jak daleko chcę skoczyć i jedyne, co widzę to morze czerwono-białych
flag oraz ludzi, wśród których jest moja rodzina i przyjaciele. Oprócz
świadomości, że muszę dobrze skoczyć jest też ta, że oni tam na mnie czekają.
Całego i zdrowego. Ewentualnie zwyciężającego konkurs – dodał z uśmiechem. –
Jasne, boję się. Za każdym razem, nieważne, na której skoczni, gdy siedzę na
belce i spoglądam w dół czuję strach. Zwłaszcza teraz, po tym upadku… Ale to mija,
wiesz? Gdy już się odbiję i przez tych kilka chwil unoszę się w powietrzu… To
jest najlepsze uczucie na świecie. Przebija je tylko każda chwila spędzona z
Lilly.
Uśmiechnęłam
się, gdy obrócił głowę w moją stronę z lekkim zawstydzeniem, jakby to
wynurzenie nagle go skrępowało. Nie powinno.
-
Dziękuję, że podzieliłeś się tym ze mną.
Rozpromieniony
wyraz wrócił na jego twarz i wygiął kąciki ust do góry. Zapadła cisza,
przerywana przez odgłosy wieczornego Innsbrucka. Tyle razy byłam w tym mieście,
ale nigdy nie miałam okazji spojrzeć na nie z tej perspektywy. Objęłam je nieco
niepewnym spojrzeniem i westchnęłam. W głowie odbijała się myśl, że gdzieś tam
na dole jest mój tata. W końcu to tutaj wyniósł się już prawie dziesięć lat
temu, zostawiając mnie w Polsce i tym samym, tak przynajmniej czasem czuję,
zapominając, że jest moim ojcem. Będziesz
zbyt zajęta łyżwami… Jak mogłabym kiedykolwiek być zbyt zajęta łyżwami, aby
zapomnieć o własnym tacie? Jak? To on był i cały czas jest zbyt zajęty
układaniem sobie życia bez mamy, że zapomniał o mnie. Zamiast być obok, on
tylko od czasu do czasu pojawia się, gdy czegoś potrzebuje. I to wszystko.
-
Hej, wszystko gra? Odpłynęłaś mi.
Uśmiechnęłam
się przepraszająco i ułożyłam głowę na ramieniu Thomasa. Przymknęłam powieki,
wdychając jego zapach i nieco się uspokajając. Jakkolwiek źle by nie było…
Przynajmniej mam jego.
-
Rozmawiałem z Andim - zaczął niepewnie i na chwilę zamilkł, więc cichym
pomrukiem poprosiłam, aby kontynuował. – Twierdzi, że nic nie widział, nic nie
słyszał i kazał dać sobie spokój.
-
Nikomu nie powie?
-
To Andreas. Twoja tajemnica staje się jego tajemnicą. Pytanie tylko…
-
Jak długo to potrwa?
Przytaknął
i potarł dłonią moje ramię. Jak dobrze by nie było, zawsze pojawi się jakiś
problem. A problemy trzeba rozwiązywać. Nieważne z jakimi konsekwencjami.
-
Jestem tylko fizjoterapeutką… - Podniosłam głowę i spojrzałam na Thomasa. –
Mniej wartą, niż ty i to, co jeszcze możesz wyskakać.
-
Nela…
-
Kiedy będzie trzeba, odejdę. Aż tak mi na tym nie zależy, a ty… A ty jesteś
Morgenstern. Jeszcze masz tu trochę do zrobienia.
-
Jesteś powalona.
Wzruszyłam
ramionami z bezradności, na co popatrzył na mnie z pomieszanym z ulgą
rozczuleniem. Odgarnął kosmyk włosów z mojego policzka i wsunął go z powrotem
pod czapkę, a na samym końcu posłał mi blady uśmiech.
-
I właśnie to uwielbiam w tobie najbardziej.
To
chyba najlepsza rzecz, jaką facet, mężczyzna! kiedykolwiek mi powiedział. I
chrzanić tę okropną wysokość i skostniałe palce, moglibyśmy siedzieć tam do
jutrzejszego treningu. Ale wtedy wszystko by się wydało i mój altruizm szlag
jasny by trafił, więc po godzinie opuściliśmy Bergisel. Musiało być koło
dwudziestej pierwszej, gdy z powrotem znaleźliśmy się na tyłach hotelu i
puściliśmy swoje dłonie.
-
Jeszcze jedno! – Na wpół krzyknął, nim udał się w swoją stronę. – Wróć ze mną
jutro na Bergisel. Podczas treningu chcę, abyś to ty była ze mną na górze.
-
Zobaczą nas…
-
Jak pomagasz mi ze sprzętem, a nie jak mnie obmacujesz!
-
Nie obmacuję cię!
-
Aha, jak zjeżdżaliśmy windą złapałaś mnie za tyłek…
-
Bo się prawie zacięła i się wystraszyłam!
Wywrócił
oczami i posłał mi wyczekujące spojrzenie. No wariat, no!
-
A Herbert?
-
Zostaw mi go. To jak?
-
Dobra. Aleś zdurniał całkiem.
-
Przez ciebie.
-
Idź już!
-
No idę! Idę! – I już zrobił dwa kroki, ale cofnął się, po raz ostatni mnie
pocałował, po czym kopnięty w zadek w podskokach poleciał na tyły hotelu.
I
weź z takim żyj…
Zamroczona,
aczkolwiek cholernie szczęśliwa, ruszyłam w stronę głównego wejścia do hotelu.
Gdzieś z tyłu głowy Pharrell śpiewał mi, że jest happy, więc cicho mu wtórowałam, próbując przestać się tak
durnowato uśmiechać. Nic z tego, czego efektem było kilka odwzajemnionych
uśmiechów w lobby. Kiwnęłam głową do szczerzącego zęby Fannemela i przywołałam
windę.
Naprawdę
mi odbiło. Tak poważnie i niezaprzeczalnie. I, cholera, naprawdę dobrze się z
tym czuję! Uśmiecham się, nie czuję zmęczenia, gwiżdżę pod nosem, chociaż
kompletnie nie potrafię gwizdać. Jest… fajnie. Po prostu fajnie.
A
dosłownie trzy sekundy później okazało się, że może być jeszcze lepiej.
-
Cześć, Korniszonie.
-
DEJVI!
*
* *
-
Kleju się nawąchałaś, czy to na mój widok? – Dawid rzucił mi podejrzliwe
spojrzenie zza przymrużonych oczu. – Bo wyglądasz, jakbyś przez cały dzień
chodziła z wieszakiem w ustach.
-
Naprawdę cieszę się, że cię widzę! – Prawie krzyknęłam i dla potwierdzenia
kopnęłam go pod stołem. Chyba nie był do końca przekonany, bo nawet mi nie
oddał, tylko z pretensjonalnym „eeeeej!” wydął dolną wargę i skrzyżował
ramiona. – Dejvi…
-
No co?
-
Tęskniłam za tobą!
To
go trochę rozweseliło, chociaż z całych sił próbował powstrzymać cisnący się na
usta uśmiech. Zatem szturchnęłam go raz i drugi, uśmiechając się najpiękniej,
jak tylko potrafiłam, więc w końcu zaśmiał się tak całkowicie po dawidowemu.
-
Dobra, dobra, ty mnie tu nie czaruj, bo mi na sms-y nie odpisywałaś. – Nagle
spoważniał, a w jego głosie zabrzmiała nutka rozczarowania. Dawid wtopił się w
kanapę i przez chwilę w ciszy mieszał rurką w soku, by w końcu podnieść na mnie
dość smutne spojrzenie i westchnąć. – Ja tobie ‘wesołych świąt’, a ty… A ty
nic.
I
mam za swoje. W środku błagałam go, aby przestał patrzeć na mnie z takim żalem,
ale jedyne, co mogłam w tej sytuacji to zacisnąć usta, aby nie poprosić go o to
na głos. W końcu miał rację.
-
Tak, wiem i biorę to na klatę.
-
Nie musisz. Po prostu powiedz, co się stało. – Pochylił się nad stołem,
zrównując poziom naszych twarzy i posłał mi ciepłe spojrzenie. – No chyba, że
to jakaś tajemnica.
Popatrzyłam
na niego dość niepewnie, czując napierające na mnie wątpliwości. Co mogłam mu
powiedzieć? Że zamknęłam się w domu Morgensterna i tam, odcinając się od
wszystkiego i wszystkich, próbowałam poukładać kilka spraw na nowo? O, a tak po
drodze, nawiązałam jakąś dziwną, ale jakże bliską relację z samym Thomasem? Czułam,
że to na pewno nie to, co Dawid chciałby usłyszeć. Ani to, co ja sama chciałam
mu powiedzieć.
-
Nie. To po prostu… Ja sama nie wiem, jak to wytłumaczyć. Tak dużo się ostatnio
dzieje i chyba ledwo za tym nadążam, wiesz? Musiałam na chwilę się wyłączyć,
odpocząć… Ale teraz jestem tutaj i patrz, ty też tu jesteś… Czy możemy wrócić
do tego, co było w Titisee? – Uśmiechnęłam się niemrawo z nadzieją, że zaraz
pokiwa głową, przystanie na moją propozycję i puścimy w niepamięć tę krótką
przerwę. Ale on nieznośnie milczał. – Dejvi, naprawdę przepraszam. Nie unikałam
cię, ja po prostu… Przepraszam.
-
Masz szczęście, że z nikim tak dobrze mi się nie hejtuje Murańki jak z tobą.
Inaczej musiałbym rozważać separację i na pocieszenie zaprzyjaźnić się z Kocurem.
Prawie
rzuciłam mu się na szyję ponad stołem. Zaśmiał się, na co wyszczerzyłam całe
swoje uzębienie.
-
Jakaś taka szczęśliwa jesteś – stwierdził nagle, przekrzywiając zabawnie głowę
i przyglądając mi się. – Zupełnie inna niż w Niemczech.
-
Już ci mówiłam…
-
To nie to. Promieniujesz, koleżanko, jakby ci endorfiny w tyłek wstrzelili.
Jeszcze chwila i chyba mi stąd odlecisz.
-
Za to tobie zmęczenie uderza do tej anielskiej główki, bo majaczysz.
-
Aha, jasne. Ja wiem, że jak mnie zobaczyłaś, to cię zamotało z euforii, ale nie
wmówisz mi, że to wszystko… - Tu zmierzył mnie ręką od góry do dołu i pokręcił
głową. - … to moja zasługa, bo, hej, nie dotrzymałem naszej umowy.
Zmarszczyłam
czoło, przez chwilę patrząc na niego z niezrozumieniem. Westchnął, znowu, i
wywrócił oczami.
-
Miałem dobrze skakać. Czy dobrze skakałem? Nie. Wylądowałem w Planicy z
dzieciarnią Matei na treningach i z Titusem w jednym pokoju.
-
Och, co u Krzysia?
-
Korniszon, ja o ważnych sprawach mówię, więc proszę, nie wyjeżdżaj mi tu z
Krzysiem, bo mi w głowie wciąż echem odbija się jego chrapanie. Chodzi o to, że
dałem ciała. Znowu. Mimo, że obiecałem i tobie i sobie i Łukaszowi i chłopakom,
że już będzie dobrze. Czy jest dobrze? Nie!
-
No teraz to poleciałeś… - Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową, kompletnie
niewzruszona jego monologiem. Plus nie dowiedziałam się, co u Krzysia. –
Oglądałam cię w Engelbergu. I wiesz co, łosiu? Ani przez chwilę nie pomyślałam,
że nie dotrzymałeś umowy. Bo walczyłeś, bo super skakałeś… I byłam z ciebie
cholernie dumna! Dalej jestem, więc uszy do góry, nie maż się i pokaż, jaki to
Dejvi jest mega skoczek.
Doprawdy
wyrabiam się w stawianiu Kubackiego na nogi. Chyba zacznę zapisywać w
kalendarzyku każdy dzień, w którym Dawid rośnie o kilka centymetrów i bardziej
w siebie wierzy.
-
No i pokażę.
-
Pokaż!
-
Jeszcze zobaczą!
-
Pewnie!
-
I nie będzie mi Klimek miejsca do Soczi zajmował!
-
Nie będzie!
Zmotywowała
się maruda jedna i prawie udusiła mnie w swoich ramionach, gdy rozchodziliśmy
się do swoich pokojów. Nareszcie. Teraz, kiedy Dawid już dojechał, w końcu czuję,
że wszystko powoli zaczyna być na swoim miejscu.
-
Hej, a ty? – zapytał, gdy już trzymałam dłoń na klamce.
-
Ja?
-
Twoja część umowy. Nie robisz żadnych głupot?
Głupot?
Nie. Chyba nie. Chociaż nie, chwileczkę. Robię. Ale tylko jedną i wiesz, Dejvi,
chyba nieszkodliwą dla nikogo. Bo ta głupota nie może mieć złych konsekwencji.
To właśnie ona jest powodem, dla którego cały czas się uśmiecham. Dzięki niej
chyba zaczynam być szczęśliwa, wiesz? A czy bycie szczęśliwą, można nazwać
głupotą? W porządku, można. Ale to dobra głupota. Tylko nikt nie musi o niej wiedzieć…
-
Nie, Dejvi. Przecież ci obiecałam.
* * *
mój azyl jest w twoich ramionach
gdy świat nakłada ciężkie brzemiona
mogę to ścierpieć po tysiąc razy
na twoim ramieniu mogę sięgnąć końca nieba
* * *
Jego
Uszata Mość wymyślił sobie moją pomoc podczas treningu. Niech się uczy, na czym to polega, skoro ma tu z nami zostać. Powinna
wiedzieć, jak radzić sobie ze sprzętem. Jasne, a Pointner, choć z początku
nie chciał o tym słyszeć, w końcu się zgodził. I co mi z tego przyszło? Zadanie
domowe przed snem – nauczyć się obsługi magicznej krótkofalówki. Niby nic
trudnego, ale mój umysł jest kompletnie atechnologiczny. W swoim życiu zepsułam
zbyt wiele odtwarzaczy mp3, by nie wiedzieć, jak skończy się historia tej
cegły, w której jutro miał siedzieć Alex.
Parę
przycisków, dwie lampki… Tylko która była od czego? Herbert mi to tłumaczył,
ale zazwyczaj 90% z tego, co ten człowiek mówi, do mnie najzwyczajniej nie trafia.
Dobra, to chyba będzie tak, jak na ulicy. Zielone – włączam. Czerwone –
wyłączam. Chwila…
-
A żółte to do czego? – mruknęłam do siebie. I nim cisnęłam to zło w
elektronicznej postaci o ścianę, ktoś zapukał do drzwi. Nawciskałam coś, co miało
być wyłącznikiem, odłożyłam parszywe urządzenie na szafkę i zwlokłam się z
łóżka.
Mogłam
się domyślić, że gdy uchylę drzwi, ujrzę w nich Morgensterna. Opartego
nonszalancko o futrynę, uśmiechniętego… w piżamie.
-
Cześć… Homer. – Uniosłam brwi, wlepiając w ogóle niezaskoczone spojrzenie w
Simpsona na koszulce Thomasa. – Gratuluję, teraz mam ochotę na pączka.
-
Nie, żeby coś, ale trochę ciągnie mi po nogach.
Nim
zdążyłam przewrócić oczami, wślizgnął się do środka. Ze zdumieniem patrzyłam,
jak przez chwilę rozgląda się po pokoju, jakby wcześniej w nim nie był, po czym
najzwyczajniej w świecie walnął się na moje łóżko.
-
Mogę wiedzieć, co robisz?
-
Sprawdzam, czy masz wygodnie.
Och,
okej, to mnie uspokoił. Zatrzasnęłam drzwi i stając nad nim, skrzyżowałam
ramiona, domagając się jakiegoś małego wyjaśnienia. W końcu jest prawie północ,
wszyscy już powinni dawno spać, a on tak po prostu przyszedł i zaczął wygrzewać
mi łóżko.
-
Właśnie miałam iść pod prysznic.
-
Chcesz, żebym ci pomógł? – spytał z rozbrajającym, łobuzerskim uśmieszkiem,
który tylko na sekundę zmiękczył mi nogi. Szybko przybrałam stanowczą pozycję i
spojrzałam na niego z góry.
-
Chcę, abyś wrócił do siebie, zanim Didl zacznie się zastanawiać, gdzie jesteś.
-
Didl już dawno śpi.
-
Ty też powinieneś.
-
Ale mi się nie chce. – Wzruszył ramionami i dźgnął mnie palcem w udo. – Mogę u
ciebie posiedzieć?
Machnęłam
ręką i zamknęłam się w łazience. Idiota. Zamiast zachować wszelkie środki
ostrożności, przyłazi sobie do mnie w środku nocy i, Boże, jak ja uwielbiam,
gdy on stoi w drzwiach mojego pokoju!
Wskoczyłam
w kraciaste spodnie i koszulkę z Mercurym, robiącymi za piżamę, rozpuściłam
lekko wilgotne włosy i odkluczyłam się. Dalej leżał na łóżku, z rękoma pod
głową i przymkniętymi oczami. Przekonana, że zasnął, na palcach skradłam się do
drzwi i zgasiłam duże światło, zostawiając włączoną jedynie lampkę nocną.
Podłączyłam telefon do ładowania, zasunęłam zasłony i w końcu stanęłam nad nim,
kompletnie nie wiedząc, w którą stronę paskuda przesunąć, żeby zrobić sobie
miejsce.
A
spał jak aniołek.
-
Czuję maliny?
Diabeł
wcielony, jak ja go nienawidzę! Przecież ja zawału kiedyś dostanę, jak mi tak
dalej będzie robił! Albo zabiję się, gdy znów z całej siły przywalę w ścianę i
tak się od niej odbiję, że wyląduję na tyłku.
-
Złaź! Natychmiast!
Inaczej
jak siłą się go nie pozbędę. Próbowałam wszystkich sposobów, które bawiły go co
raz bardziej i bardziej. Ciągnęłam za jedną i za drugą nogę i nic. Według
pierwotnych zamierzeń miał wylądować na ziemi. Wyszło tyle, że to ja
wylądowałam na nim. A przy okazji dostał kolanem po żebrach i chyba przez
dziesięć minut go ratowałam, bo trafiłam w jeszcze niezagojonego siniaka.
-
Już mnie nie boli.
-
Przecież widzę.
-
No dobra, boli, ale już nie tak bardzo.
Spojrzałam
na niego nieufnie, mając na ustach tysięczne „przepraszam”. Uśmiechnął się
blado, więc opuściłam jego koszulkę i fuknęłam powietrzem z nosa.
-
Sam się o to prosiłeś.
Wcisnęłam
się na końcówkę materaca i obrażona położyłam się do niego tyłem. Na nic zdały
się jego próby obrócenia mnie w jego stronę i proszenie, żebym się nie
złościła.
Co
za młot.
-
Nela, no przestań… - Zaśmiał się i w końcu przetoczył mnie na plecy. Posłałam
mu groźne spojrzenie, które skontrował ze swoim rozbawionym. Naprawdę miałam
ochotę go udusić. Widząc, że nic nie zdziała, westchnął. – Mam sobie iść?
I
tak. I nie. Zacisnęłam usta, marszcząc czoło i przez chwilę wpatrując się w
niego – nieco zmęczonego, ze zwichrzonymi włosami, z poczuciem winy na twarzy.
-
Za dziesięć minut.
Ułożyłam
głowę na jego klatce piersiowej i przymknęłam oczy, wsłuchując się w bijące pod
moim policzkiem jego serce. Zsynchronizowałam swój oddech z jego i powoli
uspokajałam się, czując ogarniającą mnie senność. Czułam, wędrujące po moich
włosach palce i obejmujące mnie szczelniej ramiona.
-
Cieszę się, że jest ktoś taki jak ty – wymamrotałam, czując nic innego jak
spokój i pewność, że wreszcie jestem w odpowiednim miejscu. – Tylko ty tak
naprawdę mnie rozumiesz. Tylko ty wiesz, jak to jest, nagle stracić wszystko i
potem odbudowywać to kawałek po kawałku.
Uśmiechnęłam
się pod nosem, czując, jak przyciska usta do czubka mojej głowy. Wtuliłam się
mocniej w jego ciało, ciesząc się nim jeszcze przez tych kilka chwil.
-
W jakiś dziwny sposób wydaje mi się, że czekałam na ciebie całe życie.
* * *
moglibyśmy stworzyć wszechświat właśnie tutaj
cały świat mógłby zniknąć
nawet bym nie zauważyła
nie przejmowałabym się tym
po prostu potrzebuję ciebie obok
*
NIESPODZIANKA!
Witam
Was w nowym sezonie! Tak, wiem, rozdział miał pojawić się po konkursie
indywidualnym, ale już nie mogłam wytrzymać i po raz kolejny moją silną wolę
szlag jasny trafił. Wracam z kolejnym tasiemcem (ja już tego nie kontroluję,
oni żyją swoim życiem) i powiem jedno: nigdy więcej takich przerw. Zamiast
nabrać sił, wypadłam z rytmu i kompletnie nie wiedziałam, jak się zabrać za
pisanie, zwłaszcza takiego cukierkowego rozdziału. Komuś wiaderko?
A
tak właściwie… Czy ktoś tutaj jeszcze został? Czy skapitulowaliście z
czekaniem? :D
Okej,
nie będę dzisiaj dużo gadać. Powiem tylko tyle, że jakaś pusta ta belka w tym
sezonie będzie bez tego Złamasa. Ale ogólnie to bez zmian – dalej latamy po
przekątnej, dalej żujemy wkładki, dalej hejtujemy Waltera.
Dzięki,
że czekaliście. Teraz już bez przerw – baaaaardzo powoli obieramy drogę w dół.
PS.
Zoe, jest tak, jak obiecałam. :*
PS2.
Niezmiennie zapraszam do Anssiego - KLIK. Wiem, to trochę inny klimat, ale wydaje mi się, że na ponure jesienne wieczory jak znalazł.
PS4.
I wszystkie razem: DEJVIIIIIII!