*
odnoszę wrażenie, że po prostu boję się,
że już nigdy tego nie poczuję
wiem, że szaleństwem jest wierzyć w głupie rzeczy,
ale to nie takie łatwe
* * *
-
RUN, FORREST, RUN!
Gdyby
spojrzenie mogło zabijać, to właśnie byłabym martwa. Zacmokałam, kręcąc z
politowaniem głową i docisnęłam mały guziczek, co spotkało się z głośnym jękiem
sprzeciwu. Wymieniłam ciosającą we mnie chęć mordu na zgryźliwy uśmieszek i
zapisałam na liście ostatni pomiar czasowy.
-
Trzymaj tempo.
-
Sama sobie trzymaj.
-
Nie bądź baba, Morgenstern. Cztery skocznie na ciebie czekają.
-
I jak tam, dzieci?
Kuttin
wmaszerował do siłowni i kiwnął na powitanie głową, zamykając w ustach swojego
podopiecznego gotową pyskówkę. Podszedł bliżej, by zerknąć na sporządzone
notatki i mruknąć z zadowoleniem widząc, że wyniki Morgensterna wyglądają
całkiem dobrze.
-
Nasza Gwiazda się buntuje – oznajmiłam, wodząc wzrokiem po zapisanych kartkach.
-
Doprawdy?
-
Heinz, ona mnie tu zaraz zajedzie.
-
No to jeszcze ze dwa kilometry.
Spojrzałam
na niego z rozbawieniem przez ramię, gdy z prawie wywalonym jęzorem próbował
zawalczyć o równowagę po słowach Kuttina. Gdzieś między jednym a drugim
spazmatycznym oddechem warknął, że już po mnie. A ja mu na to, żeby nie gadał
tyle, bo się spoci. Ostatnio mam za dobry humor.
-
Chodź tu… - wysapał, schodząc z bieżni i podtrzymując się jej. Oddalona o
dosłownie pięć kroków z założonymi rękoma i szczerym rozczuleniem obserwowałam,
jak próbuje utrzymać się na nogach, a jednocześnie wyciąga jedną rękę w moim
kierunku. – Jak cię dorwę… to… Chwila, bo na piętnastym kilometrze zgubiłem
płuco.
Roześmiałam
się i podeszłam do materaca, na który wręcz runął i położyłam koło głowy
izotonika, co by się biedak napoił, w końcu zasłużył. Przysiadłam obok i
cierpliwie zaczęłam czekać, aż mu funkcje życiowe wrócą. W porządku, mam czas.
Przy okazji spiłuję paznokcie, sprawdzę, czy końcówki mi się nie rozdwajają,
przeczytam rozdział poradnika dla przyszłych przywódców stada…
-
Myślisz, że jestem osobą dominującą? – W odpowiedzi dostałam głośne ryknięcie.
– Też mi się wydaje, że nie. Bo hej, lubię, gdy ludzie się mnie słuchają, ale
ja też ich słucham. Tak trzeba. Nie można być komuś podporządkowanym i opierać
się na czyjejś racji. Ale ja często mam rację. Lubię ją mieć, czy to źle?
Nieważne. Byłabym dobrym liderem. Żyjesz?
Odlepił
swoją twarz od materaca i popatrzył na mnie tak nieprzytomnym wzrokiem, aż autentycznie
zrobiło mi się go żal. Z wydętą dolną wargę poklepałam go trochę sztywną ręką
po głowie, która bezwładnie opadła na miękki materiał.
-
Żadna kobieta w życiu mnie tak nie wymęczyła. Żadna. A to wszystko bez
rozbierania.
-
Widziałeś jaka magia?
-
Jedyne, co teraz widzę, to ciemność.
-
Nie idź w stronę światła i te sprawy.
-
Okej – wymamrotał cicho i przymknął ociężałe powieki. – Nela?
-
Co takiego?
-
Pojadę do Oberstdorfu – zapewnił. – Choćby mnie szlag trafił z waszymi
treningami, to pojadę.
-
Pojedziesz, pojedziesz. Nie na darmo tu z tobą siedzę.
Uchylił
jedno oko i uśmiechnął się pogodnie, po czym dźwignął się na rękach i
przykucnął przy materacu, opierając się o niego dłońmi.
-
A ty pojedziesz razem ze mną. – Wycelował we mnie palcem, za który złapałam i z
teatralną niechęcią mruknęłam „niestety”.
-
Zostajesz na stałe? – Padło z ust Kuttina, który wydał się dziwnie
zdezorientowany. Kiwnęłam twierdząco głową, kątem oka zauważając, że Thomas
nagle stężał, nie spuszczając wzroku ze swojego trenera. Ten na to uniósł brwi
i przez chwilę przeskakiwał spojrzeniem po naszej dwójce, by na końcu opuścić
wzrok na własne notatki i wypuścić z ust krótki, zdradzający zaskoczenie śmiech.
– Odważnie, Alex, odważnie…
-
Aha? – Posłałam pytające spojrzenie Morgensternowi, ale on właśnie ćwiartował
wzrokiem Heinza. - O czymś nie wiem?
-
Och, nie zwracaj uwagi na moje gadanie. Przesłodziłem poranną kawą, gadam od
rzeczy, naprawdę, olej to.
-
Właśnie. Heinz źle reaguje na cukier, prawda? – mruknął blondyn, wykrzywiając
się w nienaturalnym uśmiechu.
-
Dokładnie, Morgi, dlatego zabieraj swoją twarz z mojego widoku, bo powoli
zaczyna mi się zbierać na wymioty.
Okej,
na tyle mnie skołowali tą wymianą zdań, że zupełnie bez świadomości chwyciłam
wyciągniętą w moją stronę thomasową dłoń i pozwoliłam pociągnąć się do góry.
Jasność myślenia odzyskałam, gdy przestałam wyczuwać pomiędzy nami jakąkolwiek
przestrzeń, a ciało lekko obiło się od stojącego przede mną Morgensterna. Chyba nawet trochę przestraszyłam się tej
bliskości. Uniosłam wzrok, odnajdując jego roześmiane tęczówki i krótkie, mówiące
„zrywamy się stąd” spojrzenie. Pożegnałam się z Heinzem, który znad swoich
papierów tylko pomachał ręką i wyszłam z Thomasem z sali.
A potem nad moją głową zapaliła
się żarówka.
Zatrzymałam
się, tym samym zmuszając do postoju skoczka, który wciąż trzymał moją dłoń.
-
Co? – spytał. Szybko poskładałam sobie w głowie reakcje, z którymi zdążyłam się
do tej pory spotkać i ułożyłam je w jedno pytanie.
-
Thomas, czy w waszej kadrze była już jakaś fizjoterapeutka?
Zamrugał
nerwowo i przechylił głowę, jakby nie bardzo rozumiejąc, o co właśnie
zapytałam. Ale wiedziałam, że rozumie. Pamiętam zdziwienie Gregora, gdy Herbert
przedstawił mnie jako nową fizjoterapeutkę; pamiętam strzępki głośnej rozmowy
pomiędzy nim a Pointnerem, gdy medyk ewidentnie mówił o jakiejś kobiecie w ich
drużynie; pamiętam sceptyczny wzrok Heinza, gdy odbierał nas z lotniska w
Salzburgu. A teraz to.
-
Skąd to pytanie? – Uniósł brwi z neutralnym wyrazem twarzy, na którą wkradało
się lekkie rozbawienie.
-
Z ciekawości? Interesuje mnie, kto przecierał mi szlaki.
Przewrócił
oczami, kompletnie nieprzekonany moimi powodami i obracając się na pięcie,
ruszył w głąb korytarza. Nie dość, że każe mi ciągnąć siebie język, to jeszcze
muszę za nim biegać.
-
Kiedyś była – wyjaśnił krótko, gdy zrównałam się z nim krokiem i pospiesznie
dreptałam obok, nie spuszczając z niego wzroku. – Ale to było już jakiś czas
temu i szczerze mówiąc, to naprawdę nie ma o czym gadać.
-
Dlaczego?
-
Bo to… Bo to był taki trochę gorący okres w teamie i to wszystko tak się jakoś
ze sobą zbiegło na raz i naprawdę mało komu chce się poruszać ten temat –
wyjaśnił, po czym, spojrzał na mnie. Ciekawość zżerała mnie od środka,
przyznaję. – Nie ma czym zadręczać swojej główki.
-
A jednak moja poprzedniczka naruszyła dobre zdanie mojego gatunku –
oświadczyłam całkiem poważnie, co spotkało się z jego stłumionym śmiechem. – No
hej, komuś poważnie nadepnęła na odcisk, a to ja jestem tą, której się dostaje!
-
Biedactwo.
-
Morgenstern, ty sobie ze mnie nie kpij i lepiej mi powiedz, czy to was było za
dużo, czy to ona okazała się stuprocentową babą i przejęła kontrolę nad
cyrkiem?
Wcisnął
ręce do kieszeni i niepewnie uniósł ramiona, gryząc przy tym wargi.
-
To jak?
Cisza.
Zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił wzrok na swoje buty. Jeśli to jest tak
śliski temat, na jaki wygląda, to dlaczego mam wrażenie, że jednak chce
powiedzieć więcej, ale coś go ewidentnie powstrzymuje? Delikatnie szturchnęłam
go w ramię by wiedział, że hej, może mi ufać. Zaufał we własnej kwestii, to
może i w tej. W końcu to ja, Nela, ta popaprana i nie do końca normalna, ale
wyrozumiała. Nadajemy na tych samych falach, tak?
Wzniósł
oczy do sufitu i pokręcił głową.
-
Przejęła kontrolę.
-
Łoł, przegadała Pointnera? Laska jest moim bohaterem. – Nie no, poważnie, choć
Czerwony Kapturek dla mnie był niesamowicie miły, to legendami o nim Kamil
posługiwał się jako strasznymi historiami na dobranoc. A tu proszę, jakaś
kobitka zabrała mu autorytet! – To ja już wszystko rozumiem!
-
Ta…
-
Spoko, Morgi! – Trzasnęłam go w plecy i roześmiałam się, gdy podskoczył z
zaskoczoną miną. – Postaram się nie uprzykrzać wam życia, ale siłę przebicia
muszę mieć.
-
Aha, to powodzenia – mruknął, patrząc na mnie podejrzliwie, czy czasem nie
zamierzam mu poprawić.
-
Czy ty mi coś sugerujesz? Że sobie nie poradzę? Czy coś?
-
Nie no, coś ty. Właściwie to w spodniach masz więcej od Krafta, więc… - Zaśmiał
się i szturchnął mnie łokciem. - Dasz radę.
-
Uznaję to za komplement i lepiej dla ciebie, aby rzeczywiście nim był. - Uśmiechnął
się lekko, czego nawet nie umiałam nie odwzajemnić. – Słyszysz to? – spytałam
nagle, gdy zamiar kontynuowania rozmowy przerwała dochodząca z końca korytarza
muzyka. Spojrzałam pytająco na blondyna, na co tylko wzruszył ramionami, więc
wybiłam do przodu w poszukiwaniu źródła dźwięków.
Dobiegłam
do końca korytarza i w otwartych drzwiach ukrytej tam salki, ujrzałam
kilkanaście młodych dziewcząt, tańczących do bożonarodzeniowego hitu Mariah
Carey. Otworzyłam szerzej oczy, ale nie dlatego, że tak świetnie tańczyły.
Uwagę przykuło pomieszczenie. Ogromne, cudownie oświetlone, z zamontowanymi na
ścianach lustrami.
-
To jakiś „Mam Talent” wersja świąteczna? – Usłyszałam nad uchem, lecz byłam
zbyt zaaferowana strzelaniem oczami po sali. – Jestem trzy razy na tak.
Gdy
na niego spojrzałam, główka mu tylko góra-dół latała, próbując nadążyć za
będącymi częścią układu przysiadami. Szybko pstryknęłam mu przed oczami, no bo
bez takich na mojej zmianie.
-
Nie widziałam tej sali wcześniej.
-
A tak, czasem udostępniamy ją jakimś grupkom tanecznym, ale to rzadko. Zazwyczaj
trzymamy tu sprzęt i…
-
Żartujesz? – Spojrzałam na niego dużymi oczami, na co zareagował jawnym niezrozumieniem.
– Przecież to miejsce jest genialne! I tak się marnuje?
-
A wyobrażasz sobie Kocha wywijającego foxtrota? Bo ja niestety tak i bardzo
chciałbym o tym zapomnieć.
Wymieniliśmy
przekorne spojrzenie, po czym z ekscytacją małego dziecka zaczęłam chłonąć
obraz pomieszczenia. Było cudowne, idealne do tańca. I tak podobne do tych
wszystkich sal, w których spędziłam połowę swojego życia, poświęcając drugą
lodowisku.
-
Właściwie to bym sobie potańczył – zabrzęczał mi nad głową, wodząc wzrokiem po
gibkich dziewczęcych ciałach.
-
Mało ci połamanych kości?
-
Uśmiałem się.
-
Po prostu widziałam cię w akcji. Próbuję oszczędzić ci wstydu.
-
Twoja troska mi schlebia, ale szczerze mówiąc, to spierdalaj.
Jakie
to wygadane!
-
Bardzo chętnie, byle jak najdalej od ciebie.
Nosz
cholera jasna, menda jedna wbiła mi palce w boczki! Prawie w sufit przyrąbałam
ze strachu.
-
Ja po prostu wolę tańce towarzyskie – wyjaśnił, czego nie mogłam nie
skomentować rozbawionym prychnięciem i pobłażliwym spojrzeniem. – A byś się
zdziwiła.
Pokiwałam głową z pobłażaniem,
pozostawiają go w jego wyimaginowanym świecie. Swoje widziałam.
Utkwione
w pomieszczeniu spojrzenie przeniosłam na tańczące dziewczyny i automatycznie
uśmiechnęłam się, czując w powietrzu tę niezastąpioną i jedyną w swoim rodzaju
atmosferę wolności i puszczonego w muzykę ciała.
A
potem stwierdziłam, że tak po prawdzie, to ja też chętnie bym sobie zatańczyła…
*
* *
teraz
to pamiętam
cofam
się do samego początku
ale
tylko ja jestem tutaj winna
i
teraz to akceptuję
to
pora, aby w końcu odpuścić
wyjść
i zacząć od nowa
ale
to nie takie łatwe
*
* *
„Pamiętaj, aby
każdy ruch był perfekcyjny. Ale nie skupiaj się na tym słowie, sama widzisz… to
tylko słowo. Skup się, ale czuj. Musisz czuć. Jeśli nie poczujesz, nie będzie
idealnie. Widzisz? Od razu lepiej. Jasne, to siedzi w twojej głowie, musi tam
być, ale nie zapominaj, skąd to wszystko naprawdę płynie. Kochasz to? Kochasz
to, prawda? Właśnie. Kochasz to, więc potrafisz sprawić, aby każdy pojedynczy
ruch był wykonany prosto z serca. Jeśli oddasz to, co siedzi głęboko w twoim
serduszku, wtedy będziesz wiedziała, że jest idealnie; perfekcyjnie. Rozumiesz?
Czujesz? O to chodzi. Zapamiętaj to sobie, Nel. Treningi są bardzo ważne, ale w
tym wszystkim nie wolno ci zapomnieć, kim tak naprawdę jesteś. Weź głęboki
oddech, otwórz serce i pokaż, jak wielki talent kryje się za tą śliczną buzią.
I uśmiechnij się, na Boga, uśmiech dodaje odwagi! Dokładnie. Gotowa?”
Gotowa.
Trybuny tak nagle
zawrzały od braw. Mój Boże, ilu ludzi musi tu być? Zacisnęłam palce na
materiale białej sukienki i podjechałam do centrum lodowej tafli. Powiedzieli,
że nazywam się Kornelia Kubiak. Że jestem z Polski. Że mam szesnaście lat. Że
zaraz zaprezentuję program krótki.
Głęboki
oddech, głowa do góry, wyzwanie rzucone sobie samej w lustrzanym odbiciu…
Uśmiech.
Muzyka zaczęła
grać. Ciche dźwięki poruszyły całe ciało, które dokładnie wiedziało, jak ma się
zachować. Raz, dwa, trzy…
Nogi
lekko mi drżą, gdy robię pierwsze kroki. Bardzo niepewnie stawiam stopy na
parkiecie i choć nie powinnam tego robić, obserwuję je, obawiając się
najmniejszego potknięcia. Ręce same unoszą się do szyi i ramion, dołączając do
układu. Jak dawniej.
Rozłożyłam ramiona,
jadąc wzdłuż granicy lodu. Ominęłam bandy, na których splatały się ze sobą koła, oznaczające pięć
kontynentów. Nabrałam prędkości, oczami wyznaczając w lodzie punkt, w którym
powinnam się odbić. Kombinacja skoków na sam wstęp, jak się nie uda, to
obiecuję, zjem własne sznurówki.
Uginam
lewą nogę, a prawą wyrzucam do tyłu. Pierwszy skok od czterech miesięcy.
Zaciskam mocno wargi i czekam na właściwy moment utworu. Gdy się zbliża, biorę
silny zamach i wybijam się.
Trzy obroty Lutza,
dwa toeloopa. Stabilne lądowanie, praktycznie bezbłędne.
Chwieję
się przy potrójnym Lutzu i ledwo łapie równowagę, potrzebną do podwójnego
toeloopa. Prawe kolano lekko drży, a ręce zamachnęły się w powietrzu, by
utrzymać równą postawę. Parskam powietrzem z ust z niezadowolenia.
Rozłożyłam szeroko
ramiona dla równowagi i przecięłam lód naostrzonymi płozami. Gładko płynęłam po
nawierzchni, obejmując powietrze i czując jego przepływ na odkrytych ramionach
i dekolcie.
Cichy
pisk podeszew o parkiet jest irytujący, gdy lekkimi krokami przemierzam
pomieszczenie. Obracam się wokół własnej osi, starając się nadążyć za muzyką.
Zamaszystym ruchem rąk akcentuję wzmocnienie utworu i aż mi serce szybciej
zabiło z wywołanej przez instrumenty emocji.
Przecięłam płytę
lodowiska po przekątnej i podjechałam z gracją do punktu kolejnego skoku.
Wybiłam się wysoko, po raz kolejny pokonując koszmarnego potrójnego flipa.
Lądowanie w idealnym momencie utworu, szaleństwo.
Nie
dociągam trzeciego obrotu. Wyskok był za niski, skończyłoby się skręconą
kostką. Znów frustracja znalazła ujście w głośnym warknięciu.
Jeden krok, drugi…
Mówili, że robię przepiękne piruety. Dziwili się, że szesnastolatka potrafi
utrzymać bardziej statyczną pozycję niż niejedna bardziej doświadczona
zawodniczka. Mimo to – podziwiali.
Tylko
parę razy obróciłam się na czubkach palców wokół własnej osi. Zabrakło lodowego
poślizgu. Ileż ja bym dała, by na tę jedną chwilkę pod moimi stopami znalazł
się lód, abym mogła wykonać chociaż jeden piruet. Obojętnie jaki. Oni wszyscy
zawsze je tak podziwiali…
Mówili też, że nie
ma bardziej perfekcyjnej rzeczy na lodzie, niż moje spirale. Po prostu pochyliłam
ciało do przodu, wyrzucając tym samym prawą nogę do tyłu i unosząc ją tak, by
stworzyła linię prostą. Rozwarłam szeroko ramiona i szeroko się uśmiechnęłam. I
choć druga noga sunęła po lodzie, wmawiałam sobie, że lecę…Ha! Leć, Józefino
latającą machiną!
Znajduję
punkt zaczepienia we własnych oczach i nie odrywając wzroku od lustra, pochylam
się do przodu. Wolna noga powoli unosi się, aby w końcu stworzyć prawie idealny
pion. Ręce lekko ugięte w łokciach rozkładam na boki i tak trwam, przymykając
na chwilę oczy.
Plecy wygięte w łuk
i ramiona uniesione ponad klatką piersiową były kolejnym elementem programu z
udziałem piruetu. Lód w końcu zniknął z pola widzenia.
Znów
stojąc w miejscu unoszę ręce ponad głowę i spoglądam w śnieżnobiały sufit.
Prawą nogę odchylam do tyłu i w wyobraźni rozpędzam obroty. Zawsze śmiałam się,
że w tej pozycji wyglądamy jak te małe tancereczki z pozytywek.
Sunęłam po lodzie,
choć miałam wrażenie, że moje stopy znajdują się parę centymetrów ponad nimi.
Sprężystymi
krokami pokonuję kolejne metry, mając w każdym pojedynczym mięśniu zapisane
ruchy.
Jeszcze ostatni
skok. Ten, który tak różni się od całej reszty i lubi robić sobie ze mnie
żarty.
Staję
przodem i rozkładam ramiona. Z lekkim strachem przed kolejną pomyłką, ale też z
odwagą, bo jak nie teraz, to kiedy?
Zamachnęłam się i
dwa razy obróciłam się do przodu.
Poczciwy
podwójny Axel. Nigdy mnie nie zawiódł.
Cholera, ale mnie
dokręciło na samym końcu! Lądowanie cudem zakończyło się na prawej nodze, a nie
twarzy.
W
końcu się uśmiecham - szeroko i szczerze.
Moja ulubiona część
– dowolna sekwencja kroków, w której wszystkie chwyty dozwolone. Teraz czuję
najmocniej… Mały obrót, „jeleni” skok, podniesienie nogi i dotknięcie łyżwy
czubkami palców…
…wyskok,
zamaszyste ruchy rękoma, kopnięcie powietrza, skręt bioder…
…kolejny skok,
wyciągnięcie ręki do publiczności, chęć zamknięcia ich wszystkich w ramionach…
Kolejne
piruety, które zastępuję dalszą sekwencją kroków. Nogi poruszają się w dobrze
znanym rytmie, same prowadzą taniec, w głowie pojawiają się tylko fragmenty tak
doskonale znanej choreografii.
Obraz rozmazał się
pod wpływem piruetów. Jeszcze tylko chwila, ostatnie obroty…
Ostatnie
kroki…
Wsłuchaj się w
utwór…
Wczuj
się w rytm.
Koniec!
Z
wysoko uniesionymi rękoma i szeroko otwartymi oczami spoglądam w swoją zastygłą
sylwetkę i nie wiem, czy chce mi się śmiać, czy płakać. Klatka piersiowa faluje
od nierytmicznego i przyspieszonego oddechu, który świszczy między wargami, a
ja odkrywam, że nie mogę się poruszyć. Wbijam wzrok w idealnie napiętą sylwetkę
i dziwię się sama sobie, że właśnie to zrobiłam. Poniekąd wróciłam do tego, od
czego uciekłam. A najgorsze jest to, że cały dotychczasowy upór i tląca się
nienawiść, została zastąpiona promieniującym w okolicach serca ciepłem i
radością. Chce mi się płakać, bo odkryłam, że za tym tęskniłam. I dlatego, że
to wszystko już za mną.
Rozluźniam
mięśnie i nie wierząc samej sobie, znów włączam tę samą muzykę. Wszystko
zaczyna się od nowa. Każdy krok, każdy pojedynczy element choreografii, każdy
takt zaczynają znów odgrywać rolę.
Znów
nie jest idealnie, co drażni moją duszę perfekcjonistki. Każde powtórzone
krzywe stąpnięcie irytuje. Kiedyś nie było o tym mowy. Mimo to, brnę dalej. I
choć pozornie sprawia mi to tyle szczęścia to w środku rośnie smutek. Bo to już
koniec. Tylko tyle mi zostało. Mała salka, stare układy, brak publiki i ja –
sama. A to wszystko na własne życzenie.
Kręcę
głową, bo przed oczami pojawiają się obrazy przeszłości, od której przecież chciałam
się uwolnić. Ale to chyba bezcelowe. Po co miałam tego chcieć, skoro właśnie
sama z powrotem w nią wdepnęłam i, co gorsza, czuję, że nie znów uciec? Nie
mogę i chyba… nie chcę. Ponowne poczucie tej wolności, lekkości i swobody
przywróciło dobre wspomnienia.
Idę
dalej. Chcę pamiętać tylko o dobrych momentach, ale jak na złość zalewa je
czerń tych złych; tych, które zaczęły rujnować wszystko po kolei. Zacisnęłam
zęby, chcąc je odgonić. Próbowałam skupić się na krokach, ale rosnąca złość i
frustracja na samą siebie zaczęły plątać nogi i zagłuszać muzykę.
Obrót,
zatoczenie nogą koła w powietrzu i lekki wyskok. A potem zamachnięcie się do
podwójnego Axla i… wściekłość i głucha rozpacz.
Otwartą
dłonią kilkakrotnie uderzyłam o podłogę i wrzasnęłam, dając upust wezbranym
negatywnym emocjom. Do cholery, dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć?!
Buchnęłam
powietrzem przez zęby i szybko podniosłam się z kolan, nie zważając na piekący
ból. Włosy same jakoś wymsknęły się z ciasnego koka i opadły na plecy i
ramiona, by unosić się nad nimi, gdy wznowiłam układ. Tańcz. I tańcz. I tańcz. Miej wszystko gdzieś, daj się ponieść, czuj to
wszystko! Bądź sobą! Bądź perfekcyjna! Jeśli upadniesz, to wstań, popraw kieckę
i tańcz dalej!
Muzyka
zatrzymała się po raz kolejny. Zapadła cisza przerywana uporczywymi próbami
złapania tlenu w płuca. I tylko tyle. Do momentu, w którym ciszę w salce
rozdarło głuche klaskanie, odbijające się od ścian. Zamarłam w bezruchu, czując
automatyczne spięcie mięśni i rozszalałe serce. Przez kotarę włosów w
lustrzanym odbiciu ujrzałam Morgensterna. Opartego nonszalancko o futrynę
drzwi, rozbawionego, bezczelnie gapiącego się na to, jak poddaję się chwili
słabości.
Jego
imię zginęło gdzieś pomiędzy moimi ustami, gdy szybko wyprostowałam się i
posłałam mu spłoszone spojrzenie. Uśmiechnął się tak, jak ludzie uśmiechają
się, gdy nakryją kogoś na złym uczynku. Co zabawne, tak właśnie się czułam.
Jakbym zrobiła coś złego, powracając do tego, do czego wracać nie powinnam.
-
Gdzieś ty się tego nauczyła? – spytał, kręcąc z niedowierzaniem głową. W
odpowiedzi dostał lekkie wzruszenie ramionami, poparte szybkim odwróceniem się
do niego plecami, w celu odnalezienia ręcznika i butelki wody. A tak naprawdę,
to nie chciałam, by patrzył na moją czerwoną twarz, pokrytą zażenowaniem i
potem. – To było… Łał. I ty, robiąca to… Też, łał.
-
Chyba nikt cię dzisiaj nie uderzył słownikiem, co? – mruknęłam nerwowo, starając
się zachować kpiarski ton, na co zareagował krótkim śmiechem. – Nie widziałeś
karteczki?
-
Tej przylepionej do drzwi, na której zabraniasz wchodzenia do środka,
podpierając zakaz kilkoma ciekawymi groźbami?
-
Dokładnie tej.
-
Widziałem. I bardzo chciałem się dowiedzieć, na czym polega ‘założenie Nelsona
z półobrotu i kastracja…’ czym?
-
Korkociągiem.
-
Korkociągiem. Dokładnie. Wydaje mi się, czy cichaczem liczyłaś na to, że jednak
wpadnę? – spytał, unosząc zabawnie brew. Z teatralnym rozczarowaniem pokiwałam
głową. – Tak myślałem.
Zacisnęłam
wargi w wąską kreskę, gdy rozglądając się z zaciekawieniem po pomieszczeniu,
podszedł bliżej. Dobrze wiedział, że robi mi na złość. Swoim objawiającym się w
ciężkim dyszeniu i potupywaniu nogą zniecierpliwieniem jasno dawałam mu do
zrozumienia, że chcę zostać sama, a przede wszystkim, że próbuję coś ukryć. A
on jak gdyby nigdy nic stanął tuż obok mnie i obrócił się przodem do lustra.
-
Mam spytać, czy sama mi powiesz? – odezwał się w końcu, poprawiając sobie
włosy. Pomijając fakt, że to pytanie zostało rzucone niby od niechcenia, to
wydawał się całkiem zainteresowany widokiem sprzed kilku chwil. – Okej… - Wydął
usta, gdy w odpowiedzi dostał ciszę. W lustrze odnalazł mój mówiący jedno wzrok.
– Nie będziemy o tym gadać – zapewnił, kręcąc lekko głową.
-
Oczywiście, że nie będziemy – odparłam chłodno i rzuciwszy mu krótkie, choć
bardzo wymowne spojrzenie, odeszłam na bok.
-
Mimo wszystko zwracam honor, w wersji solo nie dorastam ci do pięt. Może racja,
nie znam się, ale uważam, że TO było fantastyczne. Czy to jest to, co robiłaś w
Polsce?
-
Mieliśmy o tym nie rozmawiać.
-
Jasne. Ale możemy porozmawiać o tym, dlaczego zamiast spędzać święta w domu,
chcesz lecieć do Londynu.
Ręka
jakoś mi zadrżała i strąciła na szafkę stosik ustawionych płyt. Nawet jeśli to
zauważył, to i tak byłam na straconej pozycji. Czując przebiegający wraz z
dreszczem po plecach thomasowy wzrok dla zachowania pozorów udałam, że
przeglądam muzyczną kolekcję.
-
Akurat sobie bajerowałem recepcjonistkę, gdy do holu wpadł kurier i wyobraź
sobie powiedział, że ma przesyłkę na twoje nazwisko. Poleconą. Się zdziwiłem i
aż musiałem przerwać chwyt na złamanego palca, bo przecież niewiele osób wie,
że tu jesteś. Spytałem, co to za przesyłka, to mnie facet tak ściął wzrokiem,
jakbym mu chomika zabił, no ale w końcu powiedział, że bilet. Że do Londynu. Że
super okazja na święta i biuro podróży jest takie wyczesane, że kurierem bilety
wysyłają i jakbym był zainteresowany wakacjami na Kanarach, to poleca. Dobra,
dalej nie słuchałem, ale obiecałem, że dostarczę do rąk własnych. Niegrzecznie
olałem Heidi i dawaj, szukać cię. No i patrz, ja taki niewychowany dla niej, a
Heidi mówi, że wzięłaś klucz od tej salki… To jestem. Okej, zbieram szczenę z
podłogi, bo jakbym ja miał się tak wygiąć, to chyba bym już więcej dzieci nie
mógł mieć, ale szczerze mówiąc, na razie interesuje mnie jedno. To. – Zakończył
swój jakże fascynujący monolog uniesieniem dużej koperty z logiem austriackiego
biura podróży. No tak, bilety. Bilety, a obok domagająca się wyjaśnienia mina
Morgensterna. – Przesłyszało mi się, czy jak kiedyś rozmawialiśmy, to mówiłaś,
że lecisz do Polski?
-
Mała zmiana planów.
-
Albo dobra podpucha.
Niechętnie
spojrzałam na niego przez ramię, prosząc o to, by dał sobie spokój i
najzwyczajniej w świecie się odwalił. Raczej się na to nie zapowiadało. Nawet
wtedy, gdy użyłam ostrzejszych słów.
Hej,
to nie jest tak, że ja go okłamałam dla własnego spokoju. No, może trochę.
Okej, właściwie to wolałam uniknąć niewygodnych pytań typu „A czemu tam? A po
co i z kim?”, bo nie miałam gotowej karty odpowiedzi, a z kolei na otworzenie
przed nim całej historii nie miałam odwagi. Za to miałam powód, aby nie wracać
na święta do Polski. Znałam go ja, znała go Lilka, znał go Kamil, to powinno
wystarczyć. Jednak z drugiej strony nie widziało mi się bezczelne okłamywanie
Thomasa. Na pewno nie po tym, gdy podał mi się jak na tacy z kawałkiem własnego
życia. Najwygodniej było mi mruknąć twierdząco, gdy spytał tak najzwyczajniej
na świecie „na Boże Narodzenie jedziesz do Polski?”. I wydawało mi się, że zamknęłam
temat.
Ale
co jest w tym najlepsze? Morgenstern. I nie pytania, których obawiałam się z
jego strony. Nie jego próby wdłubania się w prawdziwe powody wyjazdu do
Londynu. Nic z tych rzeczy. Z jego strony wysunął się tylko jeden wniosek,
który nieco roztopił lód wokół serca.
-
Nela – zaczął ostrożnie i łagodnie, pozbywając się z twarzy pozornego gniewu i
zastępując go przebłyskiem prośby. – Nela, posłuchaj. Nie jestem w tym jakoś
szczególnie dobry, ale święta powinno spędzać się z rodziną.
-
Ale…
-
Jedziesz tam sama, tak?
Kiwnęłam
niepewnie głową, próbując zrozumieć, czy zgaduje, czy jego siła dedukcji jest
tak poważnie rozwinięta, że powinnam zacząć martwić się o własne tajemnice. A
poza tym, to nie mogłam zaprzeczyć. Okłamywanie go byłoby bardziej niż nie
fair.
-
Tak myślałem. Ty cały czas jesteś sama. Sama w Titisee, sama tutaj… Dlaczego?
Czemu
zawsze gdy już urzeknie mnie tym, że nie reaguje tak, jak standardowy człowiek
po chwili burzy swoją wyjątkowość i zaczyna zadawać pytania?
-
Samej jest dobrze.
-
Och, jasne, to takie super i w ogóle – zironizował, machając śmiesznie rękoma.
– Dobra, nie będę drążył, ale mogłaś powiedzieć od razu.
-
Co za różnica?
Wzruszył
ramionami i spojrzał na mnie ze starannie wprowadzoną na twarz obojętnością.
-
Oczywiście, żadna. – Wymusił te słowa tak, jak ten całkowicie nieprzekonujący
uśmiech, który dla świętego spokoju odwzajemniłam. – Londyn, tak?
-
Będzie fajnie – oznajmiłam, próbując przekonać za równo jego, jak i siebie. Ale
szczerze? Naprawdę oddałabym wiele, aby jednak polecieć do Polski. Mimo
wszystko. – Hej, rozdają jeszcze kolację?
-
Skończyli piętnaście minut temu – mruknął, spoglądając na zegarek, a potem
przenosząc spojrzenie na mnie. – Głodna?
-
Jeszcze jak.
-
To chodź. Wiem, gdzie robią najlepsze naleśniki na świecie.
Kiwnęłam
głową i szybko zebrałam swoje rzeczy. Uniosłam lekko kąciki ust, widząc, że
stoi przy otwartych drzwiach i cierpliwie czeka, aby mnie przepuścić. A także,
aby zadać pytanie.
-
Nela, kiedyś poproszę cię do tańca, a ty się zgodzisz, okej?
Posłałam
mu pytająco spojrzenie, ale widząc jego pełen nadziei wzrok szybko posłałam mu
radosny uśmiech.
-
Spraw, abym nie miałam wyboru.
Uśmiechnął
się lekko. A potem uśmiechnął się wtedy, gdy podziękowałam za otwarcie mi
drzwi. Uśmiechnął się, gdy spotkaliśmy się ponownie pod hotelem i gdy chwyciłam
go pod ramię, chcąc przebrnąć przez zamarznięte kałuże. I uśmiechnął się nawet wtedy,
gdy wysmarowałam się dżemem truskawkowym.
Może
właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że bardzo lubię jego uśmiech.
* * *
mam wielkie nadzieje
to cofa mnie do momentu, w którym zaczęliśmy
wielkie nadzieje
gdy odpuszczasz, wychodzisz i zaczynasz od nowa
wielkie nadzieje
gdy to wszystko zmierza ku końcowi
lecz świat wciąż się kręci
*
Udało się dodać jeszcze w czerwcu, łał.
Rozdział miał pojawić się w piątek, co by tak ładnie zacząć wakacje i
jednocześnie skromnie pochwalić się, że rozwaliłam Wielką M. na kawałeczki i
powiedzieć, że żadne procenty nie smakują tak dobrze, jak te z rozszerzonego
polskiego. Ale nie wyszło.
Ten rozdział jest liderem. Nie tylko pod
względem długości, bo Word mówi, że ma on 8,5 strony, ale też dlatego, że jego
wersji powstało… z dziesięć? Coś koło tego. Kompletnie nie potrafiłam ubrać w
słowa to, co miałam w głowie, choć chęci były i dalej są ogromne. Rozdział jest
wycierpiany, ochrzczony łzami i prawie rzucony w pizdu, ale powiedziałam sobie,
że go napiszę. I jest. A zdania o nim nie mam kompletnie.
Ogólnie rzecz biorąc chyba mam kryzys. Są
wakacje, miało być lepiej, a z tego co widzę, to jest tylko gorzej. Trzyma się
mnie dziwne przeświadczenie, że w którymś momencie tej historii popełniłam
błąd, który teraz ciągnie za sobą katastrofa po katastrofie. Ale to tylko moje
własne odczucie, nie wiem jak to wygląda z Waszej perspektywy.
A jeszcze co do samego rozdziału, to
fragment tańca był dla mnie chyba najtrudniejszym do napisania, ale to był taki
eksperyment i rękawica rzucona samej sobie. Scena jest niezbędna do dalszego
rozwoju akcji i mam nadzieję, że jej nie zawaliłam.
Okej, pomarudziłam, pożaliłam się,
wystarczy. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę miłych i słonecznych
wakacji. Ściskam!