*
rozejrzyj się, nie ma tu nikogo oprócz ciebie i mnie
właśnie tu i teraz, dokładnie tak, jak było nam
pisane
uśmiecham się, bo wiem, że gdy jesteśmy razem
wszystko, co staje nam na drodze sprawia,
że jest lepiej niż tylko ‘w porządku’
* * *
Można
uznać, że zwariowałam. Że uderzyłam się mocno w głowę, albo lepiej! Że to
Morgenstern w chwili nieuwagi przywalił mi nartą w łeb z nadzieją, że coś mi
się w niej poprzestawia i moje nastawienie do nadchodzących dni zmieni się
diametralnie. Cóż, po pierwsze, to na chwilę obecną Thomas nawet nie jest w
stanie ogarnąć tubki z pastą do zębów. A po drugie, to może nie jest tak, że dopadł
mnie huraoptymizm w związku z byciem jego fizjoterapeutką, ale na pewno mogę
powiedzieć, że czuję się całkiem nieźle.
Wstałam
rano i nie miałam ochoty nikogo zabić. Jest dobrze. Nikogo, czyli Morgensterna.
Jest lepiej. Wyspałam się, bo dostałam pokój z przewygodnym łóżkiem, a co
ważniejsze – nikt mnie rano nie obudził. Nikt, czyli Morgenstern. Wzięłam długi
i gorący prysznic, i
taka czysta i pachnąca zeszłam do stołówki w ośrodku sportowo-treningowym w
Villach. I, co najlepsze, niczyja twarz nie zakłóciła mi tego pięknego poranka.
Niczyja, czyli
Morgensterna.
Zgarnęłam
sobie na tackę grzankę z serem, banana i zieloną herbatę i z tym jakże pożywnym
śniadaniem usiadłam przy stole, gdzieś pośrodku całej stołówki pod jednym z
filarów. Nie, żebym próbowała być w centrum uwagi, ale przy innych stołach
siedzieli jacyś młodzi chłopcy, którzy chyba trenowali w klubie, a przy okazji
mieszkali w przyośrodkowym internacie. Krótko mówiąc, przyszłość austriackich
skoków siedziała w kącie i gapiła się na mnie, jak stado wygłodzonych małp.
Olałam.
Rozłożyłam papiery, które późnym wieczorem, po naszym przyjeździe do Villach,
dał mi Heinz Kuttin i powoli studiując ułożony przez niego plan treningowy dla
naszej Gwiazdy, popijałam herbatkę. Wszystko fajnie i super, dopóki coś nie
przysłoniło mi światła. Albo raczej: ktoś.
-
Siemka. – Zabrzmiało gdzieś na górze.
Trochę
zaskoczona uniosłam wzrok ponad stół i zamrugałam niezrozumiale, widząc
stojącego naprzeciwko na oko siedemnastoletniego blondynka. Ubrany był w
sportowy dres, w rękach trzymał czerwoną tacę ze śniadaniem, a na jego
chłopięcej twarzy malował się głupkowaty uśmiech.
-
Siemka? – wydukałam
i uniosłam lekko brwi, bo kolesia widziałam pierwszy raz na oczy. Najwyraźniej
uznał moją odpowiedź za jakiś sukces, bo wyszczerzył z zadowoleniem kły.
-
Mogę klapnąć? – spytał
i kiwnął na ławkę, przymocowaną po drugiej stronie stołu. Biorąc pod uwagę
fakt, że pół stołówki było wolne, a on jeszcze chwilę temu siedział ze swoimi kolegami
przy jednym z nich, powinnam
odmówić. Jednak wszystko, co zdołałam z siebie wydusić to tylko krótkie
skonsternowane „eee…”, gdy on już usiadł. Przepraszam, klapnął. – Dzięks.
Tobias jestem.
-
To… fajnie?
-
Ale mówią na mnie Ciasny - dodał
i kiwając głową, puścił mi oczko. Niezręczna sytuacja. I tym bardziej nie wiem,
co mnie pokusiło do zadania tego durnego pytania, no ale…
-
Mój Boże, a dlaczego „Ciasny”?
-
A chuj wie… - mruknął trochę mniej pewnie i wzruszył ramionami.
To
zabrzmiało naprawdę źle.
Wypuściłam
powietrze przez usta. Co jest ze mną nie tak, że takie przypadki, które do
jajecznicy jedzą kanapkę z Nutellą,
spadają zawsze na mnie?
-
Okej… W takim razie, Ciasny… Znaczy Tobias. Tobias, mogę ci jakoś pomóc? Czy
coś? – zaczęłam, w
duchu modląc się, żeby odpowiedź brzmiała „nie”. No i w sumie wymodliłam.
Chociaż wolałabym usłyszeć wszystko inne, oprócz tego, co ten chłopak miał mi
do powiedzenia.
-
Obczailiśmy, że w bazie pojawiła się ładna niunia, to stwierdziliśmy, że
któryś zagada – wyznał, a ja odpadłam.
-
My?
-
No ja i moi ziomkowie. – Wskazał kciukiem na stolik w rogu. Banda wysokich
chuderlaków, na oko z pierwszej liceum, zaczęła mi machać i posyłać całusy. O w
mordę. – Ogółem to my tutaj laseczek nie mamy. Jedynie nauczycielki i panie z
kuchni, ale to takie muzeum.
Nie golą nóg i w ogóle… - Wzdrygnął się, a
ja razem z nim. – No, ale pojawiła się pani i razem z kumplami tak uznaliśmy,
że niezła z pani petarda.
Parsknęłam,
w ostatniej chwili hamując śmiech. Zaciskając wargi przez chwilę kiwałam głową,
próbując pogodzić się ze wszystkim tym, co właśnie usłyszałam i szukając
jakiejś dobrej odpowiedzi. Cóż. Niezła ze mnie petarda. Jestem wystrzałowa. Odlotowa.
Jestem… Chwila, czy on mnie wcześniej nazwał ‘niunią’?
-
A ty jesteś jakimś delegatem, czy jak?
-
Żaden nie miał odwagi podejść. Frajerzy się wstydzą, jedyny kontakt, jaki mieli
z prawdziwymi kobietami, to z własnymi matkami – prychnął i chcąc zachować
pozory wyluzowanego, splótł dłonie z tyłu głowy i chyba chciał się wygodnie
oprzeć. Cóż, życie nie przygotowało go na ławki bez oparć. W ostatniej chwili
złapał się blatu stolika. – Nic mi nie jest!
-
To miodzio.
Cholera.
-
No, także tego, byłoby aksamitnie, jakby pani przyszła po dwunastej na skocznię
na trening. Mógłbym pokazać, jak ładnie układam się w powietrzu i… Mogłaby pani
zmierzyć mi długość, hm? – Cmoknął, wystawiając w moją stronę ułożone w
pistolet palce. Nawet miałam ochotę poprosić go, aby mi strzelił, bo po tych
słowach chyba zrobiło mi się słabo. – A potem możemy skumać jakiegoś maka albo
kefca na mieście.
A
zestaw weźmiemy z zabawką!
-
No… Znaczy… No… Fajnie i w ogóle… Ale… Chłopie, ile ty masz właściwie lat? –
Raz kozie śmierć, niech się pochwali.
-
Siedemnaście.
-
Siedemnaście…
-
I dziewięć miesięcy! – dodał,
a to mi zrobiło taką różnicę, że aż zbierałam gębę z podłogi. – Także w marcu
możemy się spotkać. Gdzieś wyjść. Potańczyć. Napić się czegoś dobrego…
-
Aha, chyba mleka smakowego! – padło
nad naszymi głowami.
Mój
wybawca nie miał lśniącej zbroi i nie siedział na rumaku. Był wysokim, chudym
Morgensternem, trzymającym tacę ze śniadaniem w swoich biednych rączkach. I nie
miał bojowej miny. To było coś na pograniczu „Jezu Chryste, co za debil”, a
„Mamo, jak tu zabawnie!”.
No, coś w tym stylu. Najważniejsze, że Ciasny się przestraszył.
-
Młody, to moje miejsce.
-
O, sorry, panie Morgenstern, nie wiedziałem, przepraszam! – W popłochu zaczął
zbierać tyłek z zajmowanego przez siebie miejsca. – Ja po prostu tutaj
chciałem… Bo tego, pani sama siedziała… Sorry, sorry bardzo.
-
Ty nie sorry mnie, tylko sorry panią. – Thomas kiwnął głową na mnie, ukradkowo
mrugając porozumiewawczo i uśmiechając się przy tym. Tobias już na równych
nogach, spłoszony jak sarenka, spojrzał na mnie dużymi oczami i zaczął bić
jakieś dziwne pokłony.
-
Sorry panią!
-
Spoko luz – wypaliłam, już autentycznie się śmiejąc.
-
No, a teraz zjeżdżaj i… - Nim Morgenstern skończył, tamtego już nie było. –
Okej, to było dziwne – stwierdził, zajmując miejsce, na którym jeszcze przed
chwilą siedział Tobias. – Co tam?
-
A jak myślisz? Właśnie pozbawiłeś mnie randki na placu zabaw – rzuciłam
oskarżycielskim tonem, celując w niego swoim bananem. Zapowietrzył się
teatralnie, po czym złapał się z serce i wzniósł oczy do sufitu.
-
Czy ona kiedyś mi to wybaczy? Intencje były dobre! – zapiał cichutko, co mimowolnie
wywołało mój lekki śmiech. Z wciąż uniesioną głową zerknął na mnie i sam w końcu
się uśmiechnął.
-
Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale dzięki, Morgenstern. Jeszcze chwila i
chyba bym skapitulowała.
-
Cóż mogę rzec w obliczu twoich podziękowań? Damy trzeba ratować z opresji.
-
Nie jestem damą. Jestem petardą. Potwierdzone info – oznajmiłam z dumą. Thomas
zastygł z otwartymi ustami i uniesioną łyżką z płatkami i przez chwilę patrzył
na mnie, jakby właśnie usłyszał beznadziejnie słaby żart. – No co?
W
odpowiedzi dostałam popłakanego ze śmiechu Morgensterna. Z czkawką na dodatek.
-
Masz rację. Jesteś petardą. Jak wybuchniesz, to człowiek ucieka.
-
Coś powiedział?!
Wyszczerzył
głupkowato zęby, najwyraźniej dobrze się bawiąc. Prawdopodobnie odpłaciłabym
się pięknym za nadobne, gdyby nie pojawienie się Kuttina. Tylko zmrużyłam oczy,
patrząc na Thomasa, dając mu tym samym do zrozumienia, że jeszcze do tego
wrócimy.
-
Mam nadzieję, że wyspani? – spytał
Heinz, coś sobie notując i nawet na nas nie patrząc. Morgenstern wytknął w moją
stronę język, po czym skierował się do swojego trenera i zatrzepotał rzęsami.
-
Ja spałem jak niemowlę.
-
Strasznie brzydkie i marudne – wycedziłam cicho ponad stołem w stronę blondyna.
A on mnie tak po prostu i najzwyczajniej w świecie kopnął! – Co to miało być?!
-
Odwołaj to!
-
Po tym jak mnie kopnąłeś? Zapomnij!
-
Bo powiem wszystkim, że idziesz na randkę z siedemnastolatkiem!
-
Nie zrobisz tego!
-
O, właśnie, że zrobię!
-
SPOKÓJ!
Dopiero
Kuttin musiał się wkurzyć, żeby nas zamknąć. I może to i lepiej, bo jeszcze
chwila i Morgensternowi doszłaby kolejna kontuzja. Jeszcze nie wiem czego.
Zależy, w co trafiłaby moja noga. Wymieniliśmy nienawistne spojrzenie, które
zaraz padło na trenera.
-
Dżizas, z gimnazjum się urwaliście? – Popatrzył na nas jak na jakieś pomyłki
genetyczne i podrapał się w głowę. – Kornelia, nie wiem jak w Polsce, ale w
Austrii pedofilia jest karalna…- mruknął, spoglądając na mnie z lekkim
skrępowaniem. Otworzyłam usta ze zdziwienia, a Morgenstern parsknął głośnym
śmiechem. – A twoja facjata, Morgi, serio jest brzydka. Przynajmniej teraz. –
Thomas się zamknął, a ja prawie wylądowałam nosem w swoim talerzu. - Za pięć
minut widzę was w siłowni!
Blondyn
jeszcze długo wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął Kuttin, spojrzeniem,
które mogłoby zabijać. Chyba spadłam na drugie miejsce na jego liście osób do
odstrzału.
-
Kłamał – osądził po kilku sekundach i wepchnął sobie do ust ostatni kawałek
kanapki z dżemem. – Idziemy?
Zaśmiałam
się pod nosem i zgarniając wszystkie swoje papiery zrównałam krok z Thomasem.
Wsadził dłonie do kieszeni dresowych spodni, uniósł wyżej głowę i pogwizdując, kroczył dumnie,
co jakiś czas na mnie zerkając. Nie wiem, co mogło chodzić po jego głowie, ale
znając życie i samego Thomasa, nie było to nic dobrego. A potwierdzenie swoich
przypuszczeń znalazłam w momencie, w którym wylądowałam na ścianie, bo przecież
tak zupełnie przypadkowo zderzył swoje ramię z moim!
-
Morgenstern, idioto! – warknęłam.
On oczywiście zaśmiał się wesoło, zarzucając głowę do tyłu. Buchnęłam
powietrzem z ust i poprawiłam zsuwającą
się z ramienia bluzę.
-
Oj, nie gniewaj się, Nela – powiedział i tym razem już lekko stuknął naszymi
ramionami. Zacisnęłam mocniej wargi i spojrzałam na niego nieco nieufnie.
-
Tylko przyjaciele tak mnie nazywają.
To
go bardzo zastanowiło. Tak bardzo, że zdążyliśmy już dojść do siłowni, a on
wciąż milczał. I dopiero, gdy sięgnęłam ręką do klamki, zatrzymał mnie.
Błyskawicznie zabrał swoją dłoń z mojego nadgarstka.
Spojrzałam na niego.
-
W takim razie, kim mogę dla ciebie być? – zapytał, powodując tym u mnie kompletne zaskoczenie.
Zamrugałam gwałtownie, próbując wyczytać z jego twarzy jakieś intencje, ale kompletnie
ich nie odnajdywałam. Może po prostu pytał? – Sportowcem, któremu
pomagasz? Kolejnym
pacjentem? Kim? Chciałbym to wiedzieć.
-
Jesteś… Jesteś Morgensternem. Po prostu – wydukałam. A potem usłyszałam to w
swojej głowie i miałam ochotę sobie przywalić.
-
Ale czy mogę być Morgensternem-kolegą? Z którym będziesz chciała pogadać?
Powygłupiać się? Nie wiem, czy zauważyłaś, ale całkiem nieźle nam to wychodzi –
wyznał i jakoś tak
nerwowo się uśmiechnął. Do czego
zmierzasz, koleś? – Chcę być czymś więcej, niż
tylko przykrym obowiązkiem – dodał ciszej, a jego ton sprawił, że zabrzmiało to
jak prośba. Zmarszczyłam czoło, patrząc na niego pytająco. Wciągnął powietrze i
uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, by po chwili wbić je we mnie, uśmiechając się
pobłażliwie. – Daj spokój, nie jestem takim idiotą, jak myślisz. Mam oczy i widzę, że cały
ten cyrk, który wymyślił Pointner, nie jest spełnieniem twoich
marzeń. Zresztą, oboje wiemy, że od początku jego propozycja niespecjalnie ci
leżała. Do tej pory uważam to za cud, że jednak się zgodziłaś, ale mimo
wszystko… Mimo wszystko nie chcę być dla ciebie jakimś obciążeniem, a prawie
cały czas, odkąd po raz pierwszy pojawiłaś się w szpitalu w Titisee, odnoszę
wrażenie, że właśnie tym dla ciebie jestem.
Dobrze
wiedział, jak skutecznie kogoś
skołować i sprawić, że na chwilę zatka mnie do tego stopnia, że nie będę
potrafiła nic z siebie wydusić. A tak kompletnie nie powinno być, bynajmniej
nie w przypadku rozmowy z właśnie nim. Dopiero, gdy z nieco przegranym
uśmiechem, godzącym się z porażką, spuścił głowę, zdałam sobie sprawę, że muszę
to wszystko jakoś naprostować. Bo jak nie ja, to kto?
-
Thomas, tu kompletnie nie chodzi o ciebie.
-
Chciałbym tak myśleć, ale odnoszę zupełnie inne wrażenie.
W
głowie wręcz błagałam go, aby nie utrudniał mi tego wszystkiego. Przecież tu
naprawdę nie chodziło ani o niego, ani o to, że, jasne, denerwował mnie, ale to
przecież było takie dobre i mimo wszystko pozytywne. Było tak, jak chciał aby
było. Jak między kolegami. O to właśnie prosił, tak? Dlaczego więc doszukiwał
się innej prawdy? Po co? Po co, skoro właśnie na nią patrzył?
-
Nie chodzi o ciebie – powtórzyłam dobitnie, po czym wzięłam głębszy wdech i
mentalnie dałam sobie w twarz na odwagę. – Tylko o mnie.
To
było trudne wyznanie.
Trochę się spięłam, bo obawiałam się jego reakcji. Normalnemu człowiekowi dałoby to tysiąc powodów do
zadawania różnych pytań, mających za zadanie wywiercenie mi dziury w brzuchu,
byleby tylko dowiedzieć się, co miało kryć się za tymi słowami.
Ale
Morgenstern do normalnych ludzi nie należy.
-
Czyli… Gdybyś, załóżmy hipotetycznie, znów wpadła na ścianę z mojej winy, co
również jest tylko możliwym założeniem, to… To załatwimy to czysto po
koleżeńsku, czyli piwem na zgodę? – spytał
z rozbrajającym łobuzerskim uśmiechem.
Przewróciłam
oczami, ukrywając uczucie ulgi i lekko uniosłam kąciki ust.
-
Nie. Po koleżeńsku oddam ci trzy razy mocniej.
* * *
-
Puk-puk?
-
Kto tam?
-
Cholerne zakwasy.
Wydęłam
dolną wargę, spoglądając na wciśniętą w szparę między drzwiami głowę Thomasa.
Teatralnie pociągnął nosem, więc machnęłam ręką, aby wszedł do pokoju. Ledwo
zdążyłam zgarnąć leżące na łóżku ubrania, ten rzucił się na nie i układając się
wygodnie, podłożył sobie ramiona pod głowę.
-
Przepraszam, nie za wygodnie ci?
-
Twardo pod głową… - mruknął
i sięgnął pod poduszkę. Zaraz potem mruknął z zaciekawieniem, gdy wyciągnął
spod niej schowaną tam wcześniej książkę. – „Technika masażu”? Wydawało mi się,
czy mówiłaś, że jesteś wykwalifikowaną fizjoterapeutką? – Zwrócił pytające
spojrzenie w moją stronę i uniósł wysoko brwi.
-
Bo jestem. Oddawaj. – Jednym ruchem odebrałam mu książkę i poprawiłam tkwiącą w niej zakładkę. –
Tylko minęło trochę czasu odkąd ostatni raz robiłam w zawodzie. – Wyjaśniłam,
po krótkiej chwili namysłu. I nawet ładnie to zabrzmiało. – Nie bój się,
krzywdy ci nie zrobię.
-
Co jak co, ale takie słowa z twoich ust mnie nie uspokajają.
-
Och, zamknij się. Po prostu ściągaj ciuchy, kładź się na łóżko i do roboty!
-
Widzę, że od razu przechodzimy do konkretów – wymruczał, zalotnie poruszając
brwiami. Parsknęłam na niego i rozkazująco wskazałam na ustawione pod ścianą
łóżko do masażu, a sama poszłam do łazienki. – Będę czekał! Totalnie i
absolutnie pozbawiony ubrań!
Wzniosłam
błagalne spojrzenie do niebios i chcąc-nie chcąc zaśmiałam się pod nosem.
Opłukałam ręce pod letnią wodą i wycierając je, opuściłam łazienkę. Widok, jaki
zastałam, był rozczulająco-powalający.
-
To nie jest tak, że nie umiem sobie poradzić – wymamrotał z do połowy
ściągniętą koszulką, której plecy miał na swojej głowie. Nieporadnie zamachał w powietrzu
rękoma, a słysząc mój śmiech tylko warknął i chyba się poddał. – Kobieto, pomóż
– załkał płaczliwie, więc pociągnęłam za materiał i ciemnoniebieska koszulka
wyśliznęła się z jego uniesionych rąk. – Widzisz, do rozbierania trzeba dwojga.
O
cholera. O jasna, najjaśniejsza cholera.
W
porządku. Siedział sobie w moim pokoju w samych slipach z motywem Garfielda. Po
prostu siedział. Nic więcej. Jasne, mieliśmy zająć się masażem. To było
oczywiste, że do tego potrzebowałam, aby się rozebrał. Tylko, że trochę
przerażała mnie ta jego nagość, z którą miały zderzyć się moje trzęsące się
ręce.
Po
prostu ta jego nagość wyglądała zbyt dobrze.
-
To co? Gotowy? – zapytałam, jednocześnie
zastanawiając się, od kiedy stałam się posiadaczką nienaturalnego sopranu.
No
dobra. Zaczęliśmy pozbywać się z nóg tych ‘cholernych zakwasów’, bo przecież
nasz Lance Armstrong przejechał dzisiaj pięćdziesiąt kilometrów nie ruszając tyłka z tutejszej
siłowni. Szło całkiem nieźle, o ile wzrok nie uciekał mi gdzieś w okolice jego
klatki piersiowej i umięśnionego brzucha.
Och,
na litość boską, jestem tylko słabą kobietą.
Tak
więc masowałam. I, choć już dawno tego nie robiłam, szło naprawdę dobrze. Pięć
lat studiów na coś się przydało. W końcu. Czyli potrafię robić coś innego, niż
jakieś bzdurne wygibasy na lodzie. Proszę bardzo, wykształcenie – to jest to.
Klucz do wszystkiego. Klucz do obmacywania umięśnionych, wyrzeźbionych ciał
sportowców.
Kubiak, ciebie do
reszty popierdoliło.
I
jeszcze ten idiota zaczął się wydurniać.
-
Mógłbyś przestać… wydawać takie odgłosy? To mi utrudnia pracę.
Na
chwilę zaniechał głośnego pojękiwania, żeby wybuchnąć perlistym śmiechem. Za karę
uszczypnęłam go w masowaną łydkę, więc tylko pisnął jak rasowa dwunastolatka i
już leżał spokojnie.
-
Dobrze ci idzie.
-
Oczywiście, że dobrze mi idzie. Nie robię tego po raz pierwszy.
-
A już myślałem… Ała, za co?! – krzyknął,
gdy znów został uszczypnięty.
-
Za ładne oczy, Morgenstern.
-
Och, dziękuję, twoje też są niczego sobie.
Idiota.
-
Wciąż nie zapytałem cię o jedno… - zaczął
po chwili ciszy. Uniósł się na łokciach i obrócił głowę w moją stronę.
Zerknęłam na niego z zaciekawieniem, wciąż masując jego łydkę. – Skąd ty się w
ogóle wzięłaś w Titisee?
-
Po prostu tam byłam. Skąd to pytanie? – odparłam, starając się nie dać po sobie poznać, że po raz
kolejny poruszył niewygodny temat.
-
Tak mnie to zastanawia… Przyjechałaś z Polakami?
-
Mówiłam ci, że przyjaźnię się z Kamilem.
Pokiwał
głową w głębokim zastanowieniu.
-
Tak tylko pytam, bo to dosyć zabawne.
-
Co takiego? – Zdziwiłam się i odsunęłam na bok, aby mógł usiąść. Przez moment
szukał na suficie odpowiedzi na to pytanie, aby w końcu wzruszyć ramionami i
spojrzeć na mnie.
-
Pojawiłaś się w bardzo dobrym momencie.
-
To raczej nie był dobry moment dla ciebie, co? – mruknęłam i zajęłam miejsce obok
niego. Wyciągnęłam rękę po jego prawą dłoń i zaczęłam powoli odwijać ją z
bandaża. – Ten upadek i w ogóle… Przykra sprawa.
-
Nie zapominajmy, że dzień wcześniej wygrałem – przypomniał.
Uśmiechnęłam się pod nosem, bo pamiętałam jak jeszcze niecały tydzień temu
stawał na pierwszym stopniu podium. Dokładnie kilkanaście godzin po tym
felernym zdarzeniu w siłowni. – I to było bardzo dobre – dodał ciszej,
skupiając wzrok na swojej dłoni, która znajdowała się pomiędzy moimi, delikatnie
ją masującymi palcami.
Na jego twarzy pojawił się niezidentyfikowany smutek. To było zauważalne od
razu, zwłaszcza, że on praktycznie ciągle się uśmiechał.
-
W porządku? – spytałam,
zaprzestając masażu z obawy, że zrobiłam coś nie tak. – Za mocno?
-
Nie, nie, to nie to.
-
A o co chodzi?
Przez
chwilę gryzł dolną wargę, jakby zastanawiając się, czy powinien w ogóle
odpowiadać na moje pytanie. Coś ukrywał. Coś w sobie chował, nie chcąc tego
uzewnętrznić. Coś nie dawało mu spokoju i próbował to demaskować, ale przecież
tak cały czas się nie da. Wiem
to. Doskonale to wiem,
bo przecież ja nie robię
niczego innego.
-
O mnie – mruknął i uśmiechnął się blado, podnosząc swój wzrok na mnie.
Odwzajemniłam gest równie słabym uniesieniem kącików ust. – Chyba oboje
jesteśmy tak samo popaprani.
I
miał tę popapraną rację.
* * *
spacerując między kroplami deszczu
podróżując po wtórnych wstrząsach przy tobie
z dala od nich, w stronę słońca
żyjąc, jakby nie było nic do stracenia
uganiając się za kopalniami złota
przekraczając cienkie granice, które poznaliśmy
trzymaj się i weź oddech
będę tu z każdym krokiem
spacerując między kroplami deszczu
*
Wen nie rozumie, że kiedy ja mam wakacje,
to on nie i jest mi wtedy bardzo potrzebny. A on sobie po prostu gdzieś ucieka
i nie ma go całymi dniami i nocami.
To jeszcze nie jest to, co chcę już pisać
i z czego byłabym zadowolona, ale muszę wytworzyć tu jakąś relację pomiędzy
tymi sierotami. Dlatego coś mi tu nie wyszło.
Ściskam Was mocno i dziękuję za
wszystko.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzytając o sytuacji ze stołówki, popłakałam się ze śmiechu..
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
http://born--to--fly.blogspot.com/
http://skok-w-zapomnienie.blogspot.com/
Taka sytuacja :)
OdpowiedzUsuńBoże ten chłopak przypomina mi pewną postać z pewnego polskiego serialu ;)
Scena z "Ciasnym" Mistrzowska!
Pozdrawiam! :*
Bożę, co tu się dzieje! :D Ale może od początku, Korniszonku wszyscy lubimy, jak nas nikt nie budzi. (u mnie tyczy się to pięcioletniego bratanka, który od czasu do czasu zostaje na noc, a zazwyczaj budzi o się godzinie piątej rano.) Także doskonale rozumiemy, że ten poranek był świetny, a pewien małolat jeszcze bardziej go ubarwił swoim fenomenalnym wejściem! :D Tak, taka jest teraz młodzież i nic na to nie poradzisz. Czy ja naprawdę jestem z tego pokolenia? ;_; Tylko przybył Morgenstern w białej zbroi na lśniącym rumaku z kontuzjowanymi dłońmi (ale to się wytnie :D) i uratował biedną Kornelię.
OdpowiedzUsuńA relacja między nimi już się powoli pojawia, tylko oni po muszą do niej dojrzeć i uświadomić sobie, że to jest coś więcej, choć ja i tak jestem Team Dejvi! :D Ej, to nie moja wina, że jak naprawdę za nim nie przepadam to tu jest wręcz rozczulający. Takie duże dziecko, trochę.
Ej, Nela, a ty się na pewno tylko na brzuch na klatę patrzałaś? Czy może jednak wzrok wędrował trochę wyżej? XD dobra, ja i moja zboczona natura wywędrujemy sobie.
weny :*
Zycze przyplywu wena skoro ten nie zadowala :) Jak dla mnie bzdura no bo to powyzej jest fajne. Czytajac mialam na twarzy usmiech. Ach to mlode pokolenie. Wiadomo rano nikt nie funkcjonuje dobrze, chociaz ja dzis w sumie wstalam calkiem jak sloneczko. Anyway Ciasny rozpieprza system XD a sir Morgi w lsniacej zbroi tylko po nim poprawia. Co z tego ze z lapkami nie jest do konca okej. To sie poprawi graficznie albo cos w tym stylu. Musza sie z Nela dotrzec ale robia to w bardzo pozytywnym stylu. Noo i to sa plusy pracy fizjo. Piekne widoki chociaz nie zawsze ale w tym przypadku tak. Co ja poradze ze Morgi jest drugim po Goldim skoczkiem ktory budzi we mnie az taka sympatie. Wena jeszcze taz :)
OdpowiedzUsuńWczoraj nic nie napisałam, bo nie potrafiłam wyklecić nawet jednego zdania, a wszystko za sprawą mojego złośliwego wena od komentarzy, który gdzieś sobie polazł. Wrócił dopiero około pierwszej w nocy, kiedy to rozmyślając o twoim opowiadaniu ( pewnie dlatego, że przeczytałam je późnym wieczorem) pojawił mi się obrazek w głowie tytułem "Macho Thomas z płatkami śniadaniowymi". Tak mnie to rozbawiło, że już w ogóle nie usnęłam. A na słowo "ciasny" dostaję napadu głupawki i niepohamowanego śmiechu.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
No więc...
Rozdział po prostu powala. Jest u świetny w każdym calu- poczynając od Tobiasa, zwanego Ciasnym (XD), kończąc na kaloryferze Morgiego.
Tobias rozwalił system swoimi tekstami, a zwłaszcza "niunią". Ciekawe, czy wiedział, że zwraca się do 24-letniej kobiety, która jest od niego 7 lat starsza. Ale na szczęście pojawia się macho lub tzw. rycerz na białym koniu w lśniącej zbroi ( dwa komentarze wyżej jest " rycerz w białej zbroi na lśniącym rumaku"; nie wiem która wersja jest poprawna :D) czyli Thomasa i wszystko kończy się szczęśliwie. Ale swoją drogą ciekawe czemu ten młodzik bał się tak tego naszego "pana Morgensterna" Haha :D Ale miał pełne gacie strachu, jak go zobaczył :D
Już nie będę nic nawiązywać do płatków i kanapeczki z dżemem, bo po raz drugi opluję monitor :D
Momentami myślę, że oni na prawdę są z 10 lat młodsi.
A teraz... druga część opowiadania, zaczynająca się od przeklętych zakwasów po siłowni. Grrr, też ich nie cierpię.
Ale gdyby nie te zakwasy to Thomasa by do niej nie przyszedł. Więc pewnie Korniszon je trochę polubił ;)
"To nie jest tak, że nie umiem sobie poradzić – wymamrotał z do połowy ściągniętą koszulką, której plecy miał na swojej głowie, kompletnie ją zasłaniając. Nieporadnie zamachał w powietrzu chorymi rękoma, a słysząc mój śmiech tylko warknął i chyba się poddał. "
I tu trzeba przyznać, że Kornela zachowała się jak prawdziwa profesjonalistka i mimo cudownego widoku, wyrzeźbionej męskiej klaty potrafiła wykonywać swoją pracę jak należy. Gratuluję. Ja bym zemdlała.
Ewentualnie się na niego rzuciła.
Ale to jestem ja ;)
Później następuje taka sytuacja, w której już nie jest do śmiechu, a raczej bliżej do płaczu, bo właściwie nie wiadomo o co chodzi. I dlaczego Thomasa wtedy robi się smutny, kiedy wspomina o swojej wygranej. A po dodaniu "Chyba oboje jesteśmy tak samo popaprani" robi się tak ciekawie, że jest ochota na więcej czytania i jeszcze więcej, a tu nagle koniec rozdziału.
Następnie spływa tylko pojedyncza łezka, która jest wynikiem świadomości, że trzeba będzie przeżyć następny tydzień (lub dwa) aby ujrzeć nowy rozdział.
No, to chyba na tyle.
Pozdrawiam i zapewniam, że dalej jesteś wspaniała, mimo że nie użyłam tego słowa tak często, jak w poprzednim komentarzu ;)
Boże, dlaczego ja dwa razy napisałam przypadkowo "Thomasa" zamiast "Thomas". Haha. Przepraszam.
OdpowiedzUsuńTwoje teksty czyta się z przyjemnością. A Kuttin nie zna się na żartach :P
OdpowiedzUsuńJestem i ja :D Zazwyczaj komentuję u Ciebie z lekkim opóźnieniem, ale to nie oznacza, że nie czytam od razu po dodaniu. Co to,to nie! Po prostu lubię sobie wracać po kilka razy do tego samego rozdziału, żeby nieco się w niego "wgryźć" :D
OdpowiedzUsuńThomas ( jak już Ci pisałam) jest tu tak szczerze sympatyczny, taki 'swój'. Ma bardzo trafne uwagi, a co najważniejsze w jego obecności Kornelia nieco zapomina o tym, o czym chce zapomnieć i często się śmieje. Uwielbiam ich wspólne sceny.
Przyjaźń będzie z tego idealna, dopasowana.
nawet jeśli chodzi o to, że oboje są tak samo "popaprani". Nieszczęścia chodzą przecież parami ;)
Ściskam mocno i cieplutko :*
koles ze stołówki mnie rozbił ;D 'byłoby aksamitnie' właśnie przechodzi do mojego osobistego słownika :)
OdpowiedzUsuńjestem tu już jakiś czas i przeczytałam wszystko wstecz, ale dopiero teraz zdecydowałam się ujawnić ;) świetne opowiadanie, bardzo przyjemnie i lekko się je czyta ;) z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
a w między czasie zapraszam do mnie na zupełnie nowe opowiadanie o austriackich skoczkach, małym bawarczyku i pewnej roześmianej polce :)
http://piecesofhersmile.blogspot.com/
doceniam każdy komentarz i uwagę :)
Haha, randka na placu zabaw na pewno byłaby bardzo ciekawa, ale Morgenstern musiał ją tego pozbawić... i czy ja tam wyczułam zazdrość?
OdpowiedzUsuńJak ja kocham te ich przepychanki słowne i szczere rozmowy<3
Aż musiała nie iść do szkoły, żeby znaleźć time i się rozpisać, a więc jestem, bo sikam i skacze z radości, że jesteś ty z tym opowiadaniem i jestem ja tutaj! Łiiiii!
OdpowiedzUsuńCiasny pozamiatał z wejścia, z petardą, ziomkami, niunią i językiem, który rozbawia przez sekundę, a później obrzydza i odraża. Ale miodzio, że się zjawił rycerz Morgenstern, i spowodował niepohamowany napływ słowa ‘sorry’ no i ‘klapłam!’ :D
Taki Thomas wydał się kochany, że chce mu się ratować damy, a później zaczyna się kopać pod stołem z Kornelią i to jeszcze przy Kuttinie, strasznie nierozgarnięte to brzydkie i marudne niemowlę. Jednak coś mną ruszyło, albowiem pytania Morgiego o to kim jest, lub kim może być do niewinnych nie należały i jakoś nie wiem dlaczego nie kupuję jego tłumaczenia o byciu przykrym obowiązkiem. Czyżby naprawdę szukał w Kornelii przyjaciela, z którym można pogadać się i powygłupiać? Bo co jak co ale trzeba przyznać, że całkiem nieźle im to wychodzi. Rzekłabym, że uzupełniają się aż za dobrze.
Nie wiem czy Morgenstern poczuł się bezpiecznie znajdując tą ściągawę w postaci książki, ale wiem jak poczuła się Kornelia, kiedy miała przed sobą prawie nagiego austriackiego skoczka. Bestia, z pewnością zdawał sobie sprawę ze swojej przewagi i te uczypnięcia w łydkę z pewnością mu się należały! I stał się ten moment, nadszedł nieunikniony, w którym dwoje ludzi stwierdza i przyznaje się przed sobą, że coś ich łączy, że oboje są popaprani i nic tak ludzi nie łączy, jak wspólna ułomność i problem, w którym mogą pomóc tylko sobie nawzajem, kiedy nikt inni nie będzie w stanie tego zrobić.
I aż nie mogę się doczekać kiedy dodasz następny rozdział! Bo kocham wszystkie ich dialogi, popaprane życie i relację i jeszcze zżera mnie ciekawość jak to się wszystko dalej potoczy!
Pozdrawiam ;*
One day and we will meet again...
OdpowiedzUsuńNelka dorobiła się grona wielbicieli XD.
OdpowiedzUsuńRandka na placu zabaw mnie kupiła.
Wiesz co? Im dlużej to czytam, tym bardziej raduje mnie fakt, że studiuję to co studjuję ^^.
Biedny Morgi, ktorego trzeba rozebrać... i te jego dwuznaczne żartu, omnomnnom, lubię to.
(wybacz jakość tego powyżej. Jest późno, wiedz więc tylko, że Cię wielbię miłością absolutną)